• Nie Znaleziono Wyników

Szczutek. R. 4, nr 24 (1921)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Szczutek. R. 4, nr 24 (1921)"

Copied!
12
0
0

Pełen tekst

(1)

N U M E iS S P O R T O W Y .

Konto P. K. D. 149.247 — Należytość pocztową opłacono ryczałtem. Abonament kwartalny M. 280.

Nr-24. LWÓW-WARSZAWA-KRAKÓW-POZNAŃ — 9. CZERWCA 1921.

cena numeru

20

marek

Rok IV.

TEK

T Y G O D N I K . S A T Y R Y C Z N O . P O L I T Y O Z N Y

W a r s z a w s k i s p o rt u lic z n y .

Rys. K. Mackiewicza (Warszawa.

Pnilez vous franęais ma petitc?

j owszem, z przyjemnością.

(2)

Zgłoszenia barw.

(Komunikat Jockey-Clubu) Stado „Czas“ — błękitna z czarno-

żółtem.

„Głos Narodu" — fioletowo- wypłowiała.

„Robotnik" — czerwona.

„Dzienik Ludowy" — czerwona, mocno nakrapiana.

„Kurjer Lwowski" — zielona.

„Rzeczpospolita" — szara w tę­

czowe dolary.

„II. Kur. Codz." — zależnie

od^pogody. pi.

Moja stadnina.

Mam unikat w swej stajni. Jest to

„Homo Sapiens". W Warszawie do­

tąd go nie oglądano. Ale jest i „Sa- p e H “. Jednakowoż nie sapie. Bo nigdy nie może pójść na dłuższą metę. Obecnie oddałem go do stada reproduktorów (weterynarz kiwał głową). Może po nieudałych pro­

dukcjach uda się reprodukcja.

*

Miałem klasowego ogiera kaszta­

nowego „Don Ignacio". Kupuję dru­

giego, z długą, bułaną grzywą i c0 powiecie? Też zwie się „Don Igna' cio"! Przezwę go „Helen". Może moja klucznica zwać się Ignacowa, może on słuszniej zwać się „Helen"' Płeć silna daje imię.

*

O d wojskowości kupiłem trzy się- eplery — i co za pech, wszystkie zwą się „Józef".

Więc nazwę je: „Józef I.", „Jó/el z Arymatei" i „Józef z Autem".

pi

Rys J. Doskowskiego (Kraków).

Ż O N G L E R .

(Sport rymowania)

L ubię się z rymem baw ić ja k z dziew czyną, K tóra nie skąpi m i swych słodkich pieszczot — Czasem me w argi po je j skórze p ły n ą,

J a k ciepły w ietrzyk w ieczorną godziną, Lecz czasem żądza uderza ja k brzeszczot.

R ozpala we k rw i pragnienia dynam it, I wgryza zęby w je j ciała aksam it.

Więc ja k o zechcę, tak m i rym m ój śpiewa, Skoro położę na nim swoje ręce —

Czasem m i dzw oni ja k letnia ulewa, Czasem m i w szepcie rozkoszy om dlew a, Czasem tak pachnie ja k usta dziewczęce, To znow u krzyczy w bezm iernej boleści, Gdy mu się wgryzę do najgłębszej treści.

N iekiedy dla m nie staje się groteską —

J a k sztukm istrz w praw ny trzym am w siuoich palcach K ulę czerw oną, żó łtą i niebieską,

I jeszcze czw artą, co je s t m oją łezką, I w ta k t m uzyki, kołysanej w w alcach, Ł ap ię n ad głow ą owe kule cztery, N iby najlepsze cyrkowe żonglery.

A gdy się zmęczę i do m ojej ja ź n i, D oleci nagle kościotrupi zapach,

Gdy m łode ciało w idzę najw yraźniej, W trum iennych desek uw ięzione każni, Rym ja k pies w ierny k ład zie się na łapach, S iłę mych m ięśni baćznem okiem bada, I epitafium na m ój grób układa.

H enryk Zbierzchow ski.

(3)

I M (milowy J a W - J a l i a '1.

Na trybunach upstrzonych chorą­

giewkami wszystkich istniejących i pro­

jektowanych województw kongreso- vvo-niało-wielkopolskich, zasiadła pu­

bliczność, ś edząc z zaciekawieniem najnowszy match gabinetowy.

Osobne loże zajęli przedstawiciele misyjni zarządzający Polską.|

_ Na boisku grząskiem i uginającem s>ę pod nogami, miał się rozegrać za chwilę match pod przewodnictwem

|ak wypróbowanego sportsmena, ja­

kim jest Wincenty Witos z drużyny

»Gabinetu“.

Muzyka zagrała narodowy hymn

»Good save the king“ — kilka opa­

słych paskarzówien oparło ze wzru­

szenia zwisające piersi o balaski try­

buny — kilkunastu młodzieńców o

‘ epi-bakenbardach wepchnęło sobie Szkiełka w cielęce oczy — korespon­

dent amerykańskiej .The Humbug

^zrnok Press" począł denerwować się uWagami reportera pana Strońskiego, a pan Pierzyński rozłożył na kola­

nach kajet szkolny, w którym zama­

szyście począł kreślić jeden ze swoich

■cznych, a tak subtelnych felje-toni- ków pod rubryką: „Z dnia“.

Arcybiskup Theodorowicz posłał szybko Tadzia Dymowskiego po lor­

netkę, którą zostawił swego czasu y „Rozwoju", pan skulski oglądnął jeszcze skrupulatnie boisko, obliczając

myśli, w którem to miejscu pan witos skręci — z boską pomocą — albo nadweręży sobie karku — 1 match mógł się rozpocząć.

Wiatr załopotał chorągiewkami Wszystkich województw — muzyka

^milkła — pan Pierzyński zano‘ował Jeszcze szybko w swoim notesie, w ru­

bryce „Ma“ — 1 dolar, za ukończony 'elje-tonik „Z dnia" — i rozpo­

częło się.

Zf.raz na początku wywiązuje się bardzo interesująca gra p. Dubano Wicza, stałego bramkarza endeckiej drużyny „Mafia". Pomimo grzązkiego boiska, gra staje się z każdą chwilą bardziej interesująca, podawanie do­

skonale kombinowane, a napad pre- cyzyjnie przeprowadzony.

Bramkarz „Gabinetu" pan Witos

°dbija piłkę prawie u wylotu bramki, f pan Dubanowicz wycofuje się z gry 1 opuszcza boisko, oparty na ramie­

niu hr. Tarnowskiego, rzucającego za­

bójcze spojrzenia w stronę Bogu du-

?ha winnego Jasia Dąbskiego, stud- Jującego właśnie z Baedekera plan ciasta Rygi.

— Kto z kim i o co walczy? — zWraca się skośnooki charge d’affć.i- res z Yokohamy do hrabiego Piesia z ulicy Miodowej.

— Je m’en fiche, ale o ile mi się zdaje, to „Mafia" pragnie pozyskać cham-pionat w tym matchu footba- lowym.

— Pati ■zcie, patrzcie panowie! — woła radca legacyjny z sowieckiej federacyjnej republiki rosyjsko-ukraiń- skiej,wysyłając równocześnie iskrówkę do Moskwy.

— Jakto?... Własna drużyna walczy przeciw swemu bramkarzowi ? — py­

tają zdumione głosy.— Co to jest?...

„Mafia" występuje w jednej chwili w składzie nieco zmienionym, z do­

brymi tyłami, ale słabym napadem, prowadzonym przez pana Sapiehę.

W 6-tej minucie usiłuje Sapieha, nie zważając na wyrok, zrobić bramkę i strzela w próżnię, wywracając salto w stronę pana Theodorowicza, blis­

kiego apopleksji.

— To tak dalej nie idzte moi pa­

nowie — woła Witos. — Kto ze mną a kto przeciw mnie, niech się oświad­

czy. Panie Estreicher, stań pan na miejscu ks. Sapiehy.

| Zamiast przywołanego staje jednak pięciu Skrzyńskich i jeden Szebeko.

Jan Dąbski przestaje na chwilę czy­

tać Baedekera i zwraca się do posła Bryla z hamletowskiem zapytaniem:

„Jestem ministrem spraw zewnę­

trznych, albo nie jestem?"

— Jesteście! Estreicher nie obejmie tej posady, bądźcie pewni, panie Ja­

nie. To stara konserwa barbakanowa, która pamięta czasy pańszczyzny i z chłopami nie chce gadać. Zresztą chadecja go wykurzy... Tamci się nie liczą...

Pan Estreicher odmawia rzeczy­

wiście objęcie stanowisko po Sapieże, gdyż właśnie hr. Ronikier wskazał mu na 39 stronicy almanachu gotaj skiego, że Estreichery piszą się przez

„ 0 “ i wywodzą się po kądzieli od Małgorzaty Maultasch, a po mieczu od założycieli Marchji Wschodniej.

Poczynają się dziać dziwa na boisku.

Pan Jankowski, z zawodu minister robót publicznych, gra tak po dyle- tancku, że wpada w dół pozosta­

wiony na terenie przez robotników.

Wpadł biedaczysko głową w dół i sterczy ponad poziomem terenu pe­

wną częścią ciała, o której się w towa­

rzystwie pań nie mówi.

— Jest to jedyny gmach wysta­

wiony przez tego pana na widok publiczny, w czasie jego urzędowa-

woła sarkastycznie poseł Haus- nia

H. Kunzek (Kraków).

ner, prowokując oczyma pana Jasiń­

skiego, z zawodu ministra koleji.

— Brawo! Brawo!... Ten Piltz to się jeszcze gotów wyrobić na Patka! — woła cks-poseł watykański Kowal­

ski — Gra jak wytrawny gracz.

Patrzcie jak balansuje piłką!...

— Abasso! — skrzeczy Signor Ri- naldini Makaroni — Abasso!... Ten pan twierdził, że bersaglieri nie mieli racji rozwalając łby górnośląskim powstańcom... W imieniu koalicjan­

tów, żądam wycofania tego Piltza z drużyny „Gabinetu".

Piltz opuszcza boisko, cały w pło­

mieniach wstydu.

Królowa Bona trjumfuje w niebie.

Niby ogrubny niedźwiadek, kiwający głową z gorąca, toczy się pan Gro- dziecki z aprowizacji. Przeszkadza tylko grającym. Wskutek kompletnej indo­

lencji i braku choćby prymitywnych wiadomości o footballu gabinetowym, wyprawia pocieszne skoki i harce, z których dzieci się najbardziej śmieją i klaszczą w dłonie.

Z trybun rozlegają się psykania i gwizdy.

Precz z tym Torquemadą ludzkich żołądków! Patrzcie jak się plącze, niby wesz po kożuchu! Oddaj ka­

n a p k i!... Precz!... Pan Grodziecki szuka sam przyczyny, aby się z ho­

norem wycofać z gry. Z miną czło­

wieka, szukającego rozpadliny w ziemi, któraby go pogrążyła w czeluściach, odnajduje wreszcie jakąś nieznaczną wypukłość gruntu, przez którą wy­

wraca się jak długi.

— Brawo! A to ci gracz!

— Panowie! — woła Witos — Z kim ja właściwie mam prowadzić dalszą grę ?... Ależ koń by się nawet w Wierzchosławicach z tego śmiał, gdyby mnie tu widział jak ja się męczę z taką niemrawą drużyną! Albo mi tego trzeba, po kiego djaska!...

Ustępuję i niech was wciórności!.,.

Witos chciał sobie poprawić kra­

wat, ale przypomniawszy sobie, że zapomniał go w Wierzchosławicach, splunął zamaszyście i zabierał się do opuszczenia boiska.

— O, źle! — zawołali drużyniacy z „Mafii" — Nie będzie z kim grać dalej i Stroński zrobi nam awanturę, za to że nie mógł napisać o naszem zwycięstwie po 50 centów amery­

kańskich od wiersza. Prośmy niech zostanie, do czasu, aż nie zbierzemy silniejszej drużyny, która go od pierw­

szego zamachu z nóg zwali. Prośmy!...

Panie Trąpczyński, proś pan w imię solidarności narodowej...

*

Bramkarz „Gabinetu" dał się uprosić do pozostania na stanowisku. Wy.iik matchu gabinetowego jest: 00. — Następny match odbędzie się bez względu na stan pogody, już w nas­

tępnych tygodniach. Raorf.

(4)

RA's. T. Rybkowskicgo, (Lwów)-

N i e m i e c : D onerw etter! Ta polska krow a się w śc ie k ła ! — Czyżby D rangperiode nach W esten?

U k ąszen ia m iłosne.

(według- staro-indyjskiej Kama-Sutry).

Pisząc dla Was me rady, kochankowie, chcę by zu miłości mogły przydać się na coś i zęby.

Dośzuiadczeńsi nie będą spierali się o to, ze kąsanie jest czasem rozkoszną pieszczotą.

Ażeby jednak nie mieć z tego jakiej biedy, trzeba wiedzieć ja k kąsać, kogo, gdzie i k ied y?

Jeżeli ktoś miłosną namiętnością pała,

kąsać może swą lubą zu zuszystkie części ciała, 2 wyjątkiem dolnej wargi, wnętrza ust i oczu.

Ty, co od spraw miłosnych stoisz na uboczu, zdziwisz się, gdy ci powiem, że tego sposobu użyzuszy, serce lubej zachowasz do grobu.

Różne mamy zu miłości sposoby kąsania.

Kama-Sutra tajniki nam tego odsłania.

Jest ukąszenie lekkie, pozuierzchowne, które zaledwie, że nieznacznie zarózowi skórę.

Jest inne tak nazwane: „koral i klejnoty'1, pochodzące od ust twych i zębów pieszczoty —

Jest jeszcze inne — co go zwą „klejnotów linią", gdy zuszystkie zęby ślady nu ciele uczynią.

Można kąsać leciutko, można kąsać mocno.

Jedni wolą gryść za dnia, inni — porą nocną.

Kąsając wyrażacie zuybranej kobiecie,

że ją nad wszystko w świecie szczerze miłujecie.

Gdyby wasze paznogcie lubą podrapały, tern łepiej okażecie namiętne zapały.

Jeśli kochanek silnie pokąsa szuą miłą, ona zuinna mu oddać ze zdwojoną siłą.

Niechaj chzuyci za włosy drogiego młodziana, niech pocałuje zuargi jego rozkochana,

polem niech gryźć go pocznie gdzie popadnie, z u s z ę d z ic

,

z przymkniętymi oczyma, zu miłosnym obłędzie.

Kochanek może myśleć spokojnie o jutrze, jeżeli rad zaczerpnie zu mądrej Karna-Sutrzc.

Golf.

Anglik — mąż st&nu wyjeżdżając w podróż dyplomatyczną, zabiera z sobą notes, książeczką clearingową i kijki do golfa. Wedle golfa mierzy ludzi.

Nie przebaczy Polakom, że nie znają golfa.

Co nasz dypiomata bierze?

Duży flakon L’Origan, numer „Rze­

czypospolitej", parę tuzinów najlep­

szej marki..., atlas Romera i pyjamę w barwach danego państwa.

Golf?

Pono jeden dyplomata słyszał coś o golfie meksykańskim. Ale o grze?

Juljan Ejsmond.

A i'-' w gruncie rzeczy gra znana u nas. Gra ją młodzież wiejska. Widać nauczyła się od Anglików, gdyż na­

zywa grę tę „Świnki". pi.

C ie k a w e w y ś c ig i n a Ś lą s k u .

(5)

PARCELACJA!

Ważno dla OSADNIKÓW — MAŁOROLNYCH SŁUŻBY DWORSKIEJ itd.

Na mocy upoważnienia Głównego Urzędu Ziemskiego w Warszawie z dnia 30. października 1920 r. L.: 16782 11

ODDZIAŁ PARCELACYJNY

Ziemskiego Banku kredytowego we Lwowie, dawniej przy ulicy 3-go Maja I. 12, obecnie w budynku bankowym przy ulicy Trzeciego Maja I, 5.

parceluje majątki położone we wschodniej Matopolsce. — Parcelację przeprowadza na dogodnych warunkach. — Udziela pożyczek hipotecznych na zakupione grunta, jak również wyrabia pożyczki z Państwowego Funduszu osadniczego.

Transakcje wykonane przez Oddział Parcelacyjny Ziem. Banku kredytowego we Lwowie, nie wymagają oso­

bnego zezwolenia Rządu.

W razie potrzeby pośredniczy Oddział Parcelacyjny w udzieleniu kredytu właścicielom dóbr ziemskich na cele oddłużania majątków na parcelację przeznaczonych.

Wszelkich informacji dotyczących parcelacji, kupna i sprzedaży majątków ziemskich, udziela odwrotnie, pisemnie lub ustnie w biurze od 9-tej rano do 3-ciej popołudniu.

Nr- 24- Rok IV.

Dodatek „SZCZUTKA”

Na wyścigach.

— Widzisz tego jegomościa z ol­

brzymim brylantem w krawacie ? Za­

uważyłem, że przegrywa dziesiątki tysięcy, a żałuje widocznie dwudziestu marek na program, bo wciąż pyta wszystkich jakie konie pójdą? Dziwna oszczędność!

— Znam go, to pan Nowobogacki, programu nie kupuje nigdy, ale nie przez oszczędność, jeno dlatego, bo — czytać nie umie. A. B.

Nasi lotnicy.

— Panie poruczniku — pyta na­

iwna panna Hela — co jest większą satysfakcją, czy gdy człowiek pod­

nosi się na aeroplanie, czy gdy się spuszcza?

— Całkiem tak samo jak w mi­

łości.

— Fe, pan jest obrzydliwy!

— Ależ nie tak źle! Miło jest wznieść się w lazury zachwytu, ale i zadowolenie niemałe zbliżać się do czegoś stałego, trwałego. pi.

Z niwy benzynowej husarji.

W Konstantynopolu sam wielki we­

zyr (czyli turecki Sosnkowski) Tew- fik-basza jechał za szybko samo­

chodem.

Policjant zatrzymał wielkiego ba- szę-wezyra i zaprowadził do najbliż­

szego komisarjatu policji. Był to po­

licjant angielski.

Widać w Turczech lada cudzo­

ziemski pachołek ma większą władzę nad ministrami, niż w Polsce wszyst­

kie ministry, Deogeny i policje nad

szoferami. pi.

rys. K. Dzielińskiego.

N O W Y S P O R T :

E k s p r e s j o n i s t a p o l s k i n a w y s t a w i e p a r y s k ie j .

(6)

O p u ś ciły prasę:

W . R A O R T A

W ESOŁE IMPERTYNENCJE

--- ;--- ( S A T Y R Y ) ... —

Do nabycia we wszystkich księgarniach, Główny skład w Lud. Tow. Wydawniczem we Lwowie, Sykstuska 21.

CEN A EGZ. 100 M k p . 15

ł*

»»

MIESIĘCZNIK

dla spraw handlu i przemysłu

ukazuje się każdego miesiąca --- _ NAJLEPSZE Ź R Ó D Ł O INFORM ACYJNE Rewja przem ysłu i handlu służy sprawom zwią­

zanym z handlem, przemysłem i rękodziełem.

Rewja otwiera swe łamy dla swobodnego wy­

powiadania się biorących udział w życiu han­

dlowo- przemysłowem.

Rewja dąży do nawiązania między-miastowych stosunków kupieckich.

Rewja przeprowadzać będzie kampanje rekla­

mowe i służyć wszystkiemu, co broni i pod­

nosi przemysł, handel i rękodzieło.

Redakcja i Administracja: Lwów, ul. Zimorowicza 3.

Akcyjny

we Lwowie

Centrala we Lwowie, ul. Akademicka 4.

O D D Z IA Ł Y :

w K R A K O W I E , ul. B a s z to w a Z A K O P A N E M , K r u p ó w k i

” K R O Ś N I E

„ P R Z E M Y Ś L U

I 9 S N I A T Y M E

Z a ła tw ia w s z e lk ie c z y n n o ś c i b a n k o w e . — F in a n s u je p r z e d ­ s ię b io rs tw a . — U d z ie la k r e d y ­ tów. — P r z y jm u je lokaty w ra­

c h u n k u b ie ż ą c y m i n a k s ią ­ ż e c z k i o s z c z ę d n o ś c i oraz o p r o ­ c e n to w u je je n a jk o rzy stn ie j. — Z a ła tw ia w s z y s tk ie p r z e k a z y w k raju i z a g r a n ic ą . 8

FABRYKA SAMOCHODOW

AUTO-MOTOR”

9 1

S P Ó Ł K A A K C Y J N A

a s

we Lwowie, Kopernika 54-56. Tel. 194.

Filja w Krakowie - Dębniki, ul. B arsk a 12. Tel. 153.

Dostarcza samochody osobowe, ciężarowe, pługi motorowe i traktory wszelkich typów z pierwszorzędnych fabryk.

Wyłączne zastępstwo na Polskę

samocłioćlów

światowej sławy fabryki

: . : . „STEYER" —

Benzyna, smary, płaszcze i węże gumowe oraz części zapasowe zawsze na składzie.

W A R SZTA TY N APRAW

s a m o c h o d ó w , p łu g ó w m o to ro w y c h i w s z e lk ic h m o to ró w s p a li­

n o w y c h , p o d k ie r u n k ie m s ił fa c h o w y c h .

G A R A Ż E B O K S Y

(7)

Zboże, mąkę, fasolę, groch, tłuszcze, jaja,

Wągiel bukowy

dostarcza wagonowo po cenach konkurencyjnych:

„SPOŁEM*

Związkowe Towarzystwo Handlowe Sp. o. o.

w e Lw o w ie, ul. 3-go M a ja I. 19,

Adres telegraficzny: Społem, Lwów.

=• T e le f o n N r. 2 9 0 .

22

Załatwia przez swój Oddział gdański wszel­

kie zlecenia na Gdańsk a przez Oddział w Drohobyczu wszelkie transakcje wcho­

dzące w zakres przetworów naftowych.

-Ka^qjLŁUjapn-'R«-ii ic^ a-sria>Hrn™rEa^mfTPCT7^in^

= R o k z a ł o ż e n ia 1870. 24 =

zawsKie lo n z

S P Ó Ł K A A K C Y J N A .

Kapitały gwaranc. i rezerw. Towarz. tłokowane są również w walucie zagranicznej i wynoszą w dolarach: 1,664.980, wfun- tach szterlingów 117.916, frankach francuskich 282.375 itp.

Jeneralna reprezentacja we Lwowie

U L . Z Y B L I K I E W I C Z A L. 15.

PRZYJMUJE UBEZPIECZENIA OD OGNIA, :: KRADZIEŻY I TRANSPORTÓW. ::

Łącznie z „Warszawskiem Towarzystwem Ubezpieczeń" pracują:

Polskie Tow. Asekuracyjne i Reasekuracyjne

„PATRIA” S. A,

KTÓRE PRZYJMUJE UBEZPIECZENIA: od wypadków, od od­

powiedzialności cywilnej, oraz od skutków przerwy ruchu przedsiębiorstw z powodu ognia (Chomage).

i TOWARZYSTWO UBEZPIECZEŃ NA ŻYCIE

„ V A R S O V I A ”

S P K A A K C Y J N A

UBEZPIECZENIA: NA ŻYCIE, POSAGI I RENTY W ROZMAITYCH KORZYSTNYCH KOMBINACJACH.

Z rynku pracy.

„Panna do maszyny poszukiwana.

Chrześcijanki umiejące pisać ortogra­

ficznie mają pierwszeństwo".

„Zdemobilizowany akademik'ożeni się z osobą, która mu znajdzie także Popołudniowe zajęcie".

„Kinematograf poszukuje wywoły­

wacza. Świetna aprowizacja, mieszka­

cie i auto do dyspozycji*.

„Przyjmę nauczycielkę muzyki do

‘4 dziewczynek za skromną opłatą.

Pożądana pomoc w domu, spacery

* dziećmi i t. d." pi.

Ze Śląska

Prusak: „My wydrukujemy odezwy za przyłączeniem Śląska do Niemiec!"

Górnik polski: „Ale proszę was, drukujcie choćby na miękkim papie­

rze !...“ Lotos.

Opowiadaja, że...

Przed kilkoma dniami dwóch cu­

dzoziemców zwiedzało gmach s;jmu w Warszawie, a powodowani pewną fizjologiczną potrzebą, zapytali opro­

wadzającego ich cicerona o pewną ubikację, opatrzoną cyfrą ,0. O.

Jakież było ich zdziwienie gdy usły­

szeli, że takiej ubikacji w całym gma­

chu sejmowym niema!

Ubikacja ta — tłómaczy im ci­

cerone jest w Sejmie naszym zupełnie

O d Wydawnictwa.

zbyteczną. U nas lewica ś..miota na prawicę, prawica na lewicę, a prasa warszawska wszystko w ynosi! J. G.

Pani Nowobogacka.

Pani Pulcherja Nowobogacka ma wszystko, od butonów do buduaru empire.

Tylko te wyrazy obce. Nazwy tań­

ców, sztuk kinowych, i t. p.

Widzi w kasynie Fox-trotta:

— To fajna rzecz, taki kokotyljon pi.

Podlotki.

Cobyś np. zrobiła Haniu, gdybyś wracała do domu w towarzystwie młodzieńca, któryby cię co kilka kro­

ków całował?

Nałożyłabym kawał drogi. mn

Na drodze naszych szczerych usiłowań do udoskonalenia pisma stanęły znów: nowe podrożenie Papieru i znaczna podwyżka cennika drukarskiego.

Wobec tego wydawnictwo „Szczutka‘‘ zmuszone jest z numerem 24 do podwyższenia ceny egzemplarza na kwotę

20 mareK

zaś prenumeraty kwartalnej na kwotę 280 marek. Czynimy to niechętnie i jedynie pod przymusem zmie­

nionej konjunktury handlowej. W zamian za to będziemy się starali doborową treścią satyryczną i rysun­

kami pierwszorzędnych artystów malarzy dać Czytelnikom naszym niejaką rekompensatę za to nowe, oby ostatnie już, podrożenie ceny.

(8)

Fabryka mydeł, świec i wyrobów chemicznych

I. TIGER

w e Lw ow ie, ul. S z w e d z k a I. 3

poleca swe wyroby pierwszej jakości, jak n. p.

znane ze swej dobroci

I1E J

ti

mydła toaletowe i lecznicze, pasty, farby i lakiery, oraz

świece zwykłe i kościelne

Konsumom i kooperatywom znaczny opust daleko idące ulgi. 25

r i •

W ilii ■upili! Nt II |M

GILLETTE

poleca skład artykułów toaletowych i per- fumerji

B. Bohosiewicz

L w ó w , H e t m a ń s k a 6. 26

F a r b y O l e j n e tarte na najlepszym poko­

ście oraz l a k i e r y wszelkiego rodzaju po­

leca najtaniej

L. H O S Z O W S K I

L w ó w , ul. A k a d e m i c k a 3.

11

R E S T A U R A C Y Ę

H O T E L U G E O R G E ’A

L w ó w , p l a c M a r y a c k i

1Wykwintne kolacye. — Pierw szorzędny bufet. — Pokoje klubow e, na zebrania tow arzyskie, wesela

^ * t. p.

poleca

[2! 20 Z a r z ą d .

-

P o l s k o - B a f t y c k i e

we Lwowie pl. Smolki 4 I. p.

23

Lloyd Wielkopolski

Schobert i Ska, Tow. Akc.

Łódź, Piotrkowska 120 — Warszawa, Nalewki 33.

Centrala: P o z n a ń Wielkie Garbary 18.

zawiadamia, że otworzony został oddział we Lwo­

wie, przy ul. Sykstuskiej 42. i załatwia wszelkie czynności w zakres ekspedycji wchodzące.

21 Dyrekcja na Lwów

A d a m R y z m a n .

rozchodząc się w

^OŁA

j

ŁAJ

1 JLil\ 20.000 egzempla­

rzy po całej Polsce i docierając do najdal­

szych kresów, nadaje inseratom większą silę reklamową, niż codzienne pisma.

Reklama jest dźwignią handlu i przemysłu!

Reklama jest dźwignią handlu i przemysłu!

Cena ogłoszeń: Cała strona jednorazowo 20.000 Mp., pół strony 10.000 Mp., ćwiartka 5.000 Mp. Reflektujemy na ogłoszenia co najmniej o rozmiarze Vie części strony w sto­

sunkowej cenie 1.250 Mp.

8

(9)

B ie g m a ra to ń s k i.

Rys. Kurczyńskiego Lwów).

Bieg B rianda z L lo y d Georgem o nagrodę górnośląską

sprawozdań wyścigowych.

Bieg o „Nagrodę Universum“.

Zaczął się bieg. Z trybuny zadzwo­

nił własnoręcznie kirasjer z Poczdamu w świetnym uniformie, a chorągiewką pachnął stary trener,. Sir Edward Wey.

£ miejsca ostro wysforował się

»Hindenburg“. Prowadzi bieg. Tylko '*Joffe“ zanadto przypiera go do ba-

'Jery... Dopiero pierwszy skręt, a już dżokej siedzący na „Austrji" ćwiczy 13 szpicrutą, szepcąc czułe słówka

»Musterung!“ „Kriegsanleihe!“ „Me- tallabgabe!" Klacz wydziera się z pęci.

Bieg przeciąga się. Taki zwarty pierdel, nos w nos! Aż ćmi si? od kolorów! Zdaje się, że więcej uczest­

ników, niż było w programie.

„Austrja" coraz bardziej zostaje

^ tyle. W ziął ją i „Tradittore" i „Tu- naneszti", co szły jako outsidery.

A „Hindenburg" galopuje wciąż Jy cuglach! Wł. Leop. Jaworski i Wł.

Rudnicki ze łzami w oczach ściskają bilety na totalizatora. Nagle okrzyk 2grozy. To v Romanow “ spadł na

przeszkodzie. Przed trybuną dla tań­

szej publiczności. Machnął melancho­

lijnie kopytami i zdechł. Komuś wy­

leciał z dłoni numer „Słowa Polskiego".

Tempo rośnie jak szalone. Nowy crack. Publika wyje „Wilson! Wilson!

W ilson!

Jasnokościsty ogier amerykański wysuwa się o długość głowy profe­

sorskiej.

Krzyczą stare panny, podlotki obojga płci i reporterzy bez płci.

Leci poszum ponad głowami tłumu.

Teraz dopiero niebezpieczny skręt.

Ten koło pawilonu szampańskiego.

Ucichło. Jeźdźcy przy karku, kurzawa dymu owija spółzawodników, słychać zgłuszone echo tententu — D u c h ! duch! duch!

Widok przeciera się. Obłok kładzie się ku ziemi. Lornetki skierowują się na jednego dżokeja.

— To... Foch!

„Hindeburg" już bez cugli.

Chwila i wypadnie z biegu.

Już gotowy. Można podrzeć bilety.

Czuć podniecenie i ludzie nawet nie

uważają, jak szereg koni np. „Hun- garia" wali się na plotkach.

Wyścig zaczyna stawać się „unfair“.

Młodej klaczy „Polonia" dżokej Troc- kij próbuje podbić nogi, ale sam wy­

chodzi z guzem. Pięknej klaczy ra­

sowej, na której siedzi Foch, krzy­

żuje drogę jej „pacemaker" z rutyną takiego wytrawnego dżokeja jak Lloyd-George. Toteż „Albion" odsą­

dził się już o parę długości. ..Wil­

sonowi" wyszedł dech.

Mimo zmęczenia pozostałe konie idą ostro.

„Albion" gna na straszną przesz­

kodę, na „irish bank". Za sekundę i skoczy przez tę „irlandzką ławę".

Zamykani oczy. Możeby i uszy ? Nie lubię chrzęstu łamanych kości.

pi.

Na torze wyścigowym.

— Coraz więcej dochodzę do prze­

konania, że wyścigi, to sport czysto zoologiczny.

— No, konie się ścigają, a osły

się zgrywają. Boguś.

(10)

Rys. A. Grzybowskiego, (Warszawa)

Na wyścigach warszawskich.

Na trybunach tłok i nastrój nalew- kowski. Rozmowy prowadzone prze­

ważnie w języku niezrozumiałym.

Stawki systemem spółek akcyjnych — sześć osób na stawkę, Skutkiem tego trudność zgodzenia się na którego konia stawiać, powiększa gwar do rozmiarów wrzasku. Niezrównani są tiperzy z Leszna.

— Ja pana mówię co przychodzi

„Malaga".

Tymczasem przychodzi „Bubi“.

Wówczas ten sam tiper niezmieszany powiada:

— A co, nie mówiłem pana, że przychodzi „Bubi“.

*

Przy okienku totka tłok i nastrój jeszcze bardziej zdecydowany niż na trybunach a w tym samym stylu.

— 100 marek na „Szlag“.

— Taki koń nie biega.

— Jakto nie biega, jest napisany drugi w programie.

— To „Grom“.

— Ojoj „Grom" — „Szlag" — prze­

praszam pana totka, czy człowiek za swoje pieniądze nie może się pomylić.

*

Bardziej polityczne towarzystwo gromadzi się w lożach i promenoirach.

— Radzę panu stawiać na „Bat- taglję“.;.

— Nie stawiam na galicyjskie konie.

— Naprzód to nie galicyjski koń, powtóre nie ogier a klacz, a potrze­

cie bieg idzie nie o nagrodę mini- sterjalną tylko Zamojskiego.

Przekonał go. Postawili. 1 „Batta- / j a “ wygrał.

<?•

Piękna pani Anka jest pierwszy raz na wyścigach. Zarumieniona, po­

dniecona śledzi gonitwy. Wreszcie za­

czyna grać. 1 o dziwo tipuje dosko­

nale raz i drugi. Konie przez nią ob­

stawione przychodzą wbrew wszel­

kiemu spodziewaniu. Wreszcie w któ­

rymś biegu stawia na „Hakona".

Jeden z półsportsmenów t. j. taki pan co ma wielką lornetkę i sportowe ubranie pyta:

— Niech mi pani powie, na czem pani opiera swoje tipy. Dlaczego np.

teraz „Hakon“.

— Jakto dlaczego. Jedyny ogier w tym biegu. Ja mam zaufanie tylko do ogierów

*

Do pani wyraźnie nowobogackiej, jeszcze wyraźniej obfitej a najwy­

raźniej brzydkiej zbliża się jakiś przy­

słowiowy amator kreatur i zauwa­

żywszy przez pewien czas trwającą samotność tej „damy" zaczyna:

— Pani nie uznaje totalizatora ? Na to „dama“ sponsowiała apoplek- tycznie, a potem odpowiada:

— Odczep się pan ze świństwami, bo zawołam mę'a.

*

Dwu panów, którzy się już zgrali w totka a nie mają serca iść do domu, przysiadło na ławce i zabawia się przypuszczeniami .

— Słuchaj Józek, na co byś grał, gdyby tak biegała „Rzeczpospolita"

klacz Paderawskiego, dżokej Stroński i „Naród" dwulatek, ogierek ze stajni belwederskiej, dżokej Górecki.

Ja... ja... grałbym na „Kurjera", wa­

łacha H. Lewentalowej.

— Dlaczego?

— Bo ma więcej forsy.

*

— Kto jest ta maleńka z fenome­

nalnie smukłemi nogami?

— To klacz br. Kronenberga.

— Ależ nie o konia pytam, a o tę małą, śliczną ■ kobietkę.

— Ach ta? — Ta jest na stajni u hr. Bzdurskiego.

*

— Co pani najwyżej ceni w mi­

łości?

— Finish.

*

— Panie Janku, czy pan naprawdę mnie kocha?

— Gotów jes em ubiegać się o pa­

nią na dystans 4000 metrów po dżen- telmeńsku i z przeszkodami. Czyż można więcej kochać. Ami.

„Wew-zei“ — czyli p. Ketenhendler zakłada stajnię wyścigową.

— Sara, my już dość lokowali ka­

pitału w mebli, w obrazy, w dywany.

Teraz ja potrzebuję coś robić z no ble- passion.

— Co ty zrobisz nobel? Tak jak w klubie przegrawszy w pokier ty powiedział do hr. Choryńskiego „Pan niema reszty? Ja nie stoję o te troszki!" i ciebie wylali!

— Idź, ty stara, ja kupił prawdziwy koń wyścigowy! Prima sorta, jeszcze przedwojenny, ma czternaście lat już i nic nie zleżały! Ty nie wierzysz?

Kugelschweif, pokaż fakturę!

— Tu stoi „stary wałach półkrwi".

Co to warta, pół krwi? A drugie pół co? Jakiś ersatz? „Stary wałach półkrwi" — ty zawsze coś mądrze kupisz, ty sam stary...

— Ty mnie nie irytuj! On ma całe krwi, tylko to jest taki fachausdruck, to ty tego i tak nie zrozumiesz!

— Pani Ketenhendler, on jest cały krwi — jak mu stawiali pijawki, bo się zmęczył od kolei idąc, to mu całe krwi sikało!

— Ja panu wierzę, panie Kugel­

schweif. Mina, chodź tu na naradę, ty rozumiesz się na bon-ton. Papa jest od dziś właścicielem stajni wyś­

cigowej !

— Znakomicie, papcio, ale jak koń nasz nazywa się i w jakich barwach będą dżokeje startowali?

— W jakich barwach, w jakich barwach ?

— „Embusquer" i „Patafieu" Pc- chęrek-Nowobogackich startują w cza­

rnych z fioletową wstęgą. To barwy herbowe pani Amalji, nee comtesse d’Hołyszko. Stajnia 29 p. ułanów ma kurtkę w błękitno-biało-ponsowe pasy bo to barwa... Francji. Co kto lubi!

— Co kto lubi ? Ja lubię jajecz­

nicę z szczypiorkiem!

— Niech tato pisze: żółta kurtka z zi lone grochy, biała czapka. Bę­

dzie jajecznica z szczypiorkiem.

— Ale imię dla konia! Ze ty Ku­

gelschweif kupił konia bez nazwy!

— Prosta rzecz —- biorę encyklo- pedję, papcio...

— Chirognomja — Desinteressc- ment — Entelechja... Hitopadesa — Jamagata — Katharsis... Tangens — Uterus — Velasquez — Whitecha- pel...

— Trudny wybór...

— Kugelschweif? Co to znaczy?

Skąd ja ?

— Wciągle Kugelschweif — zrób to! — Kugelschweif powiedz! Wajs ech, wus zoł es zajn?

— Panie Kugelschweif! To właśnie do b re !.,. Niech się koń nazywa

„Wew-zez“, będzie przyn jmniej co ś

nowego!

1 nazajutrz w liście zapisanych do Nagrody Pań figurowało: P. Keten­

hendler — stary wałach „Wew-zez".—■

Nazwa sama już wzbudziła pierw- szorzędną senzację.

Wajs ec/t wus zoł es zajn?

pi.

(11)

Szurgot rozonancj piłki. Pośpieszny, mocny udar. Bęc! Rznął Wicek pys­

kiem o ziemię — złapał piłkę.

— Brawo! — ryczy publiczność.

— Zważać. K’sobie więcej — gos­

podarze kochane! — dziedzice dwu­

dziestu morgowe. Pod ziobra mias­

towych głodomorów.

— Furczy, dyszy bieg spotniałej piłki.

Rozjuszył się dyplomata-rozumno- senny-ormiański. — Wspomniał na Watykan. Śmignął kłusikiem po pla­

cyku walki i sam wyciął piłkę wy­

koślawionym butem przez lewą po­

moc Wicka. Rozstawił czujne nogi i rozgrzał swój klub heroicznyn wy­

krzyknikiem :

— Piłkę prowadzić z ukosa pod bramkę! Chamy i bezrobotne trzy­

mają się tylko frontowego ataku!

Naprzód — czarne sukienki i surduty inteligentne!...

— Zawrzało na całej linji. Piłka raz wraz zahaczała się o bramki, pełzała z kokieteryjnym uśmiechem to tu, to tam. Chwiała się powaga pra­

wych, rósł zapał w szeregach lewych.

Będąc pod ciągłemi razarni szalonych kopań, chciała się wydrzeć z pod nóg, udać się pod opiekę sędziowskiej publiczności. Uległa posłuszna. Zmu­

szona była szurgać się raz w lewo, raz w prawo. Dwa nienawistne sztaby rozpoczęły gorączkową działalność.

Rys. H. Kunzeka, (Kraków).

Niezmordowani łącznicy i obrom, skrzepiły rozmach nóg.

Ormiański z Lutosławem z impe­

tem przeszli do ataku. Strzał. Próżnia.

— O — do dja...

— K’sobie — gospodarze! Ignac!

— Tfu! Do bani z waszą niemu- zykalno-bezrobotną spółką Ignacowąt..

Leci posłuszna polska piłka: poli­

tyka. Odbija się od rozstawionych nieudolnie nóg, pędzona szerokim gestem słowiańskim, kolejno krągłość swej główki wcibia to w jedną, to w drugą stronę.

Pilkazabawka — piłka-flirtl —Nasze próżne nic, kopane ciężko podkutemi butami Lloyd George’a, nasze ciche, nabożne skupienie — obliczanie pro­

fitów swych kieszeni — nasza roz­

krzyczana reklama, oświetlona stru­

gam: światła kinematografu: „Nic wię­

cej nie m o ż e m y . . 2. Lwicz.

Przyczynowość.

— Na co właściwie urządzają wy­

ścigi?

— Zeby módz urządzić totalizatora.

— Ą na co urządzają totalizatora?

— Zeby módz „urządzić" głupców'.

A. B.

Z ministerstwa.

W pewnem ministerstwie republiki Horrendum, referent, przyjmuje zacho­

wującego się dość arogancko chłopa, który omawiając swą sprawę powo­

łuje się ciągle na samego ministra, nazywając go przy tem stale po imie­

niu. Referent, biorąc to za objaw zbyt daleko posuniętej poufałości i lekceważenia, poirytowany zwraca

„delikatnie" uwagę interesenta, że z panem ministrem chyba nie pasał...

trzody.

— Hale! Jakto!? — wykrzykuje chłop — my jesteśwa z ministrem kolegi!

— Cóż u djabła! Chodziliście ra­

zem z panem ministrem do szkół ?

— Nie, aleśwa właśnie razem... pa­

sali gęsi... (Steś).

Match footballowy.

Toczy się po boisku biała plama piłki nożnej. Zaciekłością nóg bojow­

ników kopana, krąży w gwałtownym locie od bramki do bramki.

Zdecydowane ruchy śmiałych gra- czy w gorączce bieganiny rwą w wyś­

cigowym tempie — wywracają ko­

ziołki o podstępne intrygi rozswa- wolnionej, rozbieganej piłki. Leci przez boisko piłka-żart kapryśny, zalo­

tny — piłka: — polityka — poje­

dynek — pretensja rządzenia — ko- koci umizg rzutów wypróbowanych — bodziec ataku na pozycje przygoto­

wane dla ugrupowań rezerwy — lisi skręt zamierzań szturmu w samo serce przeciwnika: bramkę wielce zasłużo­

nych ambicji. Lśnią w pogodzie sło­

necznej dwie strony zawodników (prawa, lewa).

— K’sobie, Wicek! Prawa pomoc nadciąga!

— Nie dać się. Poznacie naszą mocną obronę! — zakrzyknął Luto- sław.

— Ignac, Ignac!

— Huzia — huzia!...

— O — nie... puść, bratku!

— Ignac, Ignac Krakowski!...

— Czego, Wicek? Nie widzisz — jak się zgrzał! — dorzucił Grdyk.

— Uf — uf... O — psia... — nie­

bezpieczny strzał... To ten Ormiański!

Do kupy, ino zważać!

Żwawe, rytmiczne uderzenia nóg o piłkę. Wraca, mija, zatacza koła — przechodzi od strzałów fałszywych do oślepiających, niespodziewanych cięć, Wybiera najsłabsze strony. Wraca o d­

pychana, skacze po głowach, pada w wijących się zygzakach biega i gna dalej...

— Księże Lutosławie! Centrum za- manić!

— W lewo?

— Tak.

— Tęgo biją...

— Trzeba łącznika wysłać!

— Już.

— Jazda!

Dotrzymując przyrzeczenia, z nume­

rem 21-szym rozszerzyliśmy rozmiar

„Szczutka" do stron dwunastu.

Baczny czytelnik dostrzeże również znaczny postęp pod względem tech­

nicznym, choć nie jest to jeszcze na­

sze ostatnie słowo. W dziale litera­

ckim nawiązaliśmy stosunki z pierw- szorzędnemi piórami.

Współpracownictwo w „Szczutku"

przyrzekli: Tuwim, Słonimski, Lechoń, Eismond, Przysiecki, A. Zagórski (Osi) B. Hei cz, S. Przybylski, Pietrzycki, W. Raort, Jan Gella, Jerzy Bandrow- ski, (Tersytes), Henryk Zbierzchowski, St. Brandowski, i w. i. W dziale ilu-

OD REDAKCJI.

stracyjnym pozyskaliśmy współpraco­

wnictwo tak znakomitych rysowni­

ków malarzy i rzeźbiarzy jak: K. Ma­

ckiewicz, F. Patsch, J. Zaruba, K.

Swidwiński, E. Głowacki, J. Wodyń- ski, N. Drabik, H. Kunzek, T. Żwir- ski, Z. Kurczyński, K. Kostynowicz, Z. Czermański J. Doskowski, J. Ry- chter, J. Komorowski, J. Dłuski, A.

Gerżabek, T. Rybkowski, T. Rożan- kowski, W. Bielecki i wiele innych.

W najbliższych dniach „Szczutek“

ogłosi konkurs na humoreskę, wiersz i plakat artystyczny. Wszystko to daje rękojmię, że w czasie najbliższym tygodnik nasz dorówna poziomem ar­

tystycznym najlepszym tego rodzaju wydawnictwom zagranicznym.

Kartą tytułową numeru poprzednie­

go rozpoczęła Redakcja reprodukcje cyklu karykatur sejmowych, społecz­

nych i wojskowych artysty malarza Kostynowicza Kazimierza (Kos), zna­

nego w sferach byłych Legionów Pol­

skich z jego niefrasobliwej i ciętej sa­

tyry. Pokaźną ilcść prac z tej dziedziny zakupiło w swoim czasie Centralne Biuro Wydawnictw w Krakowie, obe­

cnie udało się redakcji pozyskać p. K.

Kostynowicza do stałego współpra- cownictwa.

(12)

Redaktor naczelny i kier. literacki: Henryk Zbierzchowski. — Kierownik artyst.: Zygmunt KurczyAski. — Nakładem wydawnictwa .Szczutek’

y lisze wyk. w zakl. „Unia" Redakcja i Administracja, Lwów, Zimorowicza 5 .— Warszawa. Nowy Świat 50. Drukiem .Prasy' Sok*ł*

S p o r t g ó r n o ś lą s k i.

Rys, K. Kurczyński5go (Lwów)-

J a k się skończył m atch gór.iośląskiej drużyny footballow ej „Słupno" z teamem „D eutschland\

Cytaty

Powiązane dokumenty

Do Kółka przyjmuje się chłopców, których pilności w nauce i zachowaniu się w szkole i poza szkołą niema nic do zarzucenia.. Do Kółka wstępuje każdy

ści, zwarzonych chłodnym tchem bla- dolicej Jesieni — podemną ziemia obracająca się w tempie Fox-trotta brćsiliennfe, a we mnie morze pragnień nigdy nie

Co prawda nasi czołowi dyplomaci się uzupełniają — jeden nie zna ję­.. zyków, drugi obyczajów a trzeci nie ma

Teraz nosi się z zamiarem, czyby do tego państw a nie wprowadź ć in­.. stytucji bardzo

&gt;ż jedyne jego spodnie z półwełnia- ncj materji podarły mu się w strzępy, 1 to na miejscu, które każdego sza­.. nującego się prokuratora

(nie chwalący się) u podpisanego, lub jego świetnego d ru h a z nad Wisły, Kor- nela Makuszyńskiego. Co do interpretacji roli H rabiego, jakkolw iek w ysoko cenię

Sam je ­ dnak nie mam czasu się niczem zajmy- wać gdyż muszę rozstrzeliw ać ludzi w Dublinie, Corku i w innych m iastach Irlandji, muszę płakać po stracie

Przysiadł się do nas, nie pozwala nam rozm awiać i nadspodziew anie prędko —„zalałsię.“.. Siedzi teraz i gnębi