KaleiytośĆ p oci Iową opłacono ryczałtem . tc n n numeru 1 5 M a r e k ,
Nr, 20. LWÓW-WARSZAWA-KRAKÓW — 12, MAJA 1921.; Rok IV.
s J !
TYGODNIK. SATYRYCZNO-POLITYCJZNY
W D R O D Z E .
/
Rys. Z. Kurczyńsicie
W śród w rzasku niemieckich sza k a li Liga N arodów { !
udaje się w podróż, a żeby uporządkow ać spraw ę Europy.
Tak długo cierpiał górnośląski lud...
Tak długo cierp ia ł górnośląski lud D yplom atyczn e p la stry i katu sze, Tak długo zn o sił w yzw o len ia głód, Tak mu na mękach rozciągano duszę, A ż w ybuchnęło w reszcie z mocą w ściekłą W głębinach serca utajone p iek ło .
D osyć ju ż ! — k rzy k n ą ł i ch w ycił za nóż, Chcemy panam i być w sw ym w łasn ym domu, Niech się zak o ń czy handel naszych dusz P rzez owych kupców nieznających sromu, Co pragnąc ciągnąć n a jw y ższe p rofity, Wciąż w ym yślając niecne p leb iscyty.
I ro zp ęta ła się odw etu moc,
K tórego żadn e nie w strzym ają tam y.
Z tw a rzą ponurą i czarną ja k noc
Górnik się d źw ig n ą ł z kopalnianej jam y, O ślepłym w zrokiem sp o jrza ł w zło te słońce I k rzy k n ą ł: P olsko! g d zie moi obrońcę?
C zy p o zo sta w isz sw e dzieci na łup N iem ieckich w ilków , hyen i szakali I krw aw em ciałem zaw alim y grób?
C zy się tw e serce ze w styd u nie spali, J eśli p r ze z targi w ie lk ie j fin an siery S koszą lu d śląski pru skie szw a rclo zery?
Górniku śląski! W mur żela zn y zw ią ż K ilo f z kilofem i bądź b ez obawy.
Staniem p rzy tobie tak ja k je d e n mąż D la dobra wspólnej, w ielk iej, św iętej spraw y■
H u czy i leci ju ż p r ze z p olskie niw y Bojowe hasło N ow iny D oliw y.
H ej dyplom acjo! C zy s ły s z y s z ten śp iew ? Z e spraw iedliw ym nie z w le k a j w yrokiem , Bo zn ów p o p łyn ie z tw o jej w in y krew , Na którą p a trzeć będ ziesz zimnem okiem, Z a tk a w szy w atą sw e dostojne uszy,
A b y nie słyszeć o k rzyk ó w katu szy.
H enryk Zbierzchowski.
Z Górnego śląska.
Ze zw iadów w raca górnik m łody.
W ziął g ran a t ręczny. S tary pyta go się:
t
" Są tam sztos-trupy?
-T-- O cały stos, trupy...
*
Niemiec do kuzyna Anglika- w m a rc u :
— Linja K o rfan teg o ? Można je szcze wytrzym ać.
W maju, pokazując posuw ających się górników :
— P atrz pan! Linja K orfantego, kto ją zatrzym a?
Mr. John Allform oney czuł się nie
swojo w Dublinie w śród huku bomb.
I prosił o przeniesienie z Irlandji.
Nieszczęściem przeznaczono go na G. Śląsk. Mówi do Niemca :
— Podajm y sobie dłonie, obaj je
steśmy rów no łubiani... pi.
Z Quai d‘Orsay.
— Zechciejcie panow ie nas zrozu
mieć. Zabieram y tym Niemcom co zabrać się da, a tu przecież uczucia hum anitarne, ogólno-ludzkie... — na miły Bóg, nie dom agajcie się od nich G órnego Śląska!
— K toś musi być na świecie bez
interesow ny. Szczytna tę rolę k u ltu ralną przeznaczam y siostrzycy naszej Polsce! Niech zrzeknie się Śląska!...
Pi- Kniaź Sapieha.
Pono Sapiehow ie pochodzą od Ge- dymina.
Tylko, że Giedymin pod Wilnem śnił o Żelaznym Wilku, a Sapieha wie
tyle o Spraw ie wileńskiej, co o ^
laznym wilku. pi.
„Ostatnie*1 telegramy.
W arszaw a (KAT) M inister X. po
jechał dzisiaj do Paryża.
W arszaw a (O r. Expr.) M inister X.
pow rócił dzisiaj z Paryża.
W arszaw a (Tow. K or.) M inister X.
nie w yjechał do Paryża.
W arszaw a (Baj.) Minister X. nie znosi jazdy koleją.
W arszaw a (od naszego koresp.) P.
X. nie jest ministrem, ale akuszerką-
Bolszewicy w Warszawie.
— W ięc misja sowiecka w W a r
szawie ma rzekomo zachow ać ścisłą neutralność.
— To znaczy: wejść w konszachty z naszymi „neutralnym i".
0 9 0 0
A u d je n c ja ,
John Buli usiadł swym tłustym po
śladkiem na kolanach Mamci Europy 1 Pykając krótką fajeczkę, zerkał z pod przymrużonych rzęs na delegację, którą Pani H istorja przyprow adziła przed Jego B uldogow ate oblicze na audjęcję.
■ — Weil! Można mówić. Referują Panowie M etternich, Bluecher i Wel-
”ngton z epoki napoleońskiej. Setna rocznica śmierci N apoleona jest teraz w modzie.
Przepraszam najmocniej — woła Wojciech K orfanty — ci panow ie już raz pogrzebali naszą wolność, a ra czej cień naszej niepodległości, którą Wywalczyły sobie polskie legjony D ą
browskiego pod Friedlandem , Jeną, wagram, Raszynem i Som m osierrą, u boku Francji.
‘— St. San Dom ingo to pies u pana, Panie K orfanty? — rzucił się John oull. — Francja nie zawsze taka święta Dziewica Orleańska!...
Till Eulenspiegel, uosobienie g e r
mańskiego głupiego dow cipu, w oła w stronę K orfantego, potrząsając bła- zeńskim kaduceuszem :
Nie można powiedzieć, że wy, p a nowie Polacy zawsze ładnie w hi- storji wyglądacie, ale można pow ie
dzieć: No, ale wy ładnie wyglądacie!...
. - To nie zmienia postaci rzeczy 1 niema nic w spólnego ze spraw ą Górnego Śląska! M .ster John Buli, oświadczam jako syn ludu górnoślą
skiego, ja krew z krwi i kość z ko- fci tego ludu, że G órny Śląsk musi 1 zostanie przy Polsce — choćby was Wszystkich miała porw ać choroba angielska!...
— W czyjem imieniu pan przem a
wia, m ister K orfan ty ? — pyta John Buli, pykając fajeczkę.
— Imieniem tych m ilionowych rzesz, na które chcecie nałożyć obroże g e r
mańskie — imieniem tych piersi tło czonych ku ziemi butem pruskiego Sfenadjera — imieniem m ego ludu, którego nie odstraszą z obranej drogi do W olności, wasze czołgi, wasze mi- traljezy i bagnety m aroniarzy, prze
kupniów m arm elady i czabańczuków 2 prerji am erykańskich!... Tu nie w y
spa Zielonego Erynu, gdzie stalow e czołgi szturm ują drzwi mieszkań oby
wateli, szczycących się w aszą najli- oeralniejszą u staw ą „H abeas corpus"
tu nie Cork, ani obozy koncen
tracyjne do kobiet w T ransvaalu; tu nie miejsce na karne ekspedycje d u szące trującem i gazami H indusów z nad rzek św iętego G angesu i Bra- niaputry; tu g rać nie można purytań- skiej komedji z okazji utopienia się dwóch kucyków w kopalniach węgla!..
Tu znajdziecie wał drgających, ży
wych i pulsujących krw ią ciał, co stanie wam w poprzek waszych am bicji kupieckich!...
Tu znajdziecie pięście skurczone konwulsyjnie, co uderzą niby młoty w opancerzone łby i serca prze- dajne...
Tu znajdziecie tajem ną moc, co wwiedzie wasze kohorty płatnych jurgieltników w krainy niedostępne dla waszych w yspiarskich pojęć i oczy ich do mgły przyw ykłe skieruje, gdzie W olność i Miłość kroczą w rydw anie naszego Jutra, ku wschodzącej zorzy now ego świtu.,.
Tu znajdziecie moc, wobec której znikną wasze tonaże parow ców tra n sportow ych i siłę, co wytrąci z chci
wie kurczących się palców judaszow e złoto zbryzgane krw ią ujarzmionych ludów i zwilgotniałe od po tu niew olni
ków, pędzonych batem farm erów i squaterów angielskich do prac p lan tacyjnych...
Tu znajdziecie. .
— Weil, m ister K orfanty, ale w czy
jem imieniu pan przem aw ia? — spy
tał John Buli, czerwieniejąc na g ę
bie.
— W imieniu ludu śląskiego i w imie
niu...
— Przepraszam , ale w jakim cha
rakterze urzędow ym ?... W imieniu Polski może tylko przem aw iać Sir Paul Sapieha, lub m ister Paderew ski...
— Przem aw iam jako kom isarz ple
biscytow y Rzeczypospolitej Polski.
— Ah, yes!... Rozm owa nasza skoń
czona!... O dniosę się telegraficznie do Sir Paula, a jeśli on mi zatwierdzi pańskie oświadczenia, w tedy w ysłu
cham pańskiej dalszej sinnfeinerskiej enuncjacji... Zegnam pana!...
C hłopska pięść W ojciecha skur
czyła się, aż paznokcie wpiły się w ciało.
G ood bey m ister!
G ood bey!
*
»
Przyszły bubki dyplom atyczne o w ypom adow anych głów kach i z rtę cią arystokratyczną w żyłkach...
— Potężny, wielki i m ocarny P a nie Albionu! W ładco Buchary, Liba- nonu, A ntylibanonu, Afryki Scypio- nów, Azji Cyrusów , K anady Vezpuz- zich, Australji, Irlandji, G ibraltaru, Polski i W ybrzeża niew olników i ko
ści słoniowej! Panie m ądrości wsze
lakiej i w ytw órco jedyny porteru
„ale", w ładco giełd i szterlingów — daruj K orfantem u!... Daruj człowie
kowi, który w zaślepieniu śmiał prze
ciw tobie wznieść sinnfeinerski kułak.
O d dziś nie jest on wcale kom isa
rzem — od dziś przestał on dla nas istnieć, a imię jego niech będzie wy
mazane z k a rt św ietlanych naszej dy
plomacji, do której zaliczamy takich P atków , Paderew skich, Sm ogorzew skich, Piltzów, Kowalskich „et tutti q u a n ti“... Przebacz mu Panie!... O to leżymy w nowych frakach przed Tobą, dotykając pępkam i ziemi. O to my,
wykwit i esencja narodu błagam y — przebacz!...
*
Przed John Bullem siedzącym ogrub nym pośladkiem na kolanach Mamy Europy, padła czereda wyfraczonych panów , skomląc i żebrząc.
O grom ne, pełne wody, łby d y p lo matyczne o przedziałkach rów niutkich f<yzur ondulow anych, chylą się kornie do stóp W ielkiego K upca Św iata i gną się, gną aż w proch...
A W ojciech K o rfan ty — były k o misarz plebiscytow y, syn ludu Śląska stan ął na stronie i kułak ścisnąw szy rzuca przed tron władcy syczące:
psia krew!
O t cham!... R A O R T . Odpowiedzi redakcji.
Panu R. A taki wściekłości pism endeckich wróżą, że w net otrzym a Naczelnik P ań stw a d o k to ra t honoris causa — w eterynarji.
Pani F. Ma pani rację, min. aprow . zezwoliło na pozakontyngentow y wy
piek dziurek do obw arzanków , o ile użyte będą tylko miód lub sacharyna.
Z. ź .
„Kanapki".
M inisterstw o aprowizacji poleciło rozporządzeniem z dn. 30. lutego b. r.
usunąć z poczekalni publicznych i pry w atnych, w szczególności z dw orców koleji żelaznych, oraz z sal lokalów
„ze spożyciem na miejscu", wszelkie kanapy i kanapki, aby w idok tych sprzętów nie przypom inał publiczności zakazanego artykułu spożywczego.
*
Dowiadujemy się, że ulica, przy której mieści się m inisterstw o a p ro wizacji w W arszawie, otrzym a nazwę:
Ulicy Wielkopostnej. Z. Z.
Nasze koleje.
W zachodniej M ałopólsce istnieje linja kolejowa, na której kursuje p o ciąg między A. i W. raz na 24 g o dzin i znany jest ze swojej powolnej jazdy. Pew nego razu zauważył m a
szynista w przejeździe babę ze wsi, w lokącą się z ciężkimi tłumoczkami do sąsiedniego miasteczka na jarm ark.
Zaprasza ją do w siadania, ale ona
na t o : „Bóg zapłać, mnie się spieszy."
CAFE „KURFURSTENDAMM".
Rys. T. Rożankowskiege,
Dr. Schm idt, redaUtor „D eutche W eltordnung" do kolegi: — Trzebaby mi ostrego artykułu, szkalującego rząd polski i naczelnika Piłsudskiego.
Redaktorka: Moje pióro jakoś stępiało od niedaw na, ale każmy przetłóm aczyć coś z cennych artykułów Stroń-
skiego lub M aykowskiego, to nam w ystarczył Z. z,.
U pp. Ketenhendler.
P a p a K etenhendler obchodzi srebrne wesele.
M ama K etenhendler chce mu zrobić p o d arek , w stylu lepszym, z „haute w ole“. Ale jest oszczędna osoba.
W yrzucać pieniądze— to nie jest ton.
Idzie do pracow ni Dłuciarskiego i m ówi:
— Panie arty sto , ja sobie u pana kupię a p a rt na św ię‘o familijne bronz, ale z gipsu.
Dłuciarski doradził jej kupić Ju- ljusza Kossaka. O biecał sam kupić, mówiąc, źe to jest nazwisko prima.
Przynoszą jej obraz. O gląda.
— C o ? ' to ma być p rim a? Ten K ossak? T a k a ' firm a? Ramy z pa- pendeklu d aje?
P ap a K etenhendler filozofuje, p a trząc wstecz za siebie, 25 lat! I p a trzy na żonę.
— Wisz, ty Sara, jak my zaczynali z jednym pudełkiem guziki, to ja b y m ciebie był w tedy zjadł, ja taki miał apetyt...
A teraz, chw ała Bogu, że ja już ni mam zęby!
♦
Pani S ara jest m elancholijna w tej chwili uroczystej. I ona w spom niała sobie guziczki.
— Wisz, ty Izydor, mnie się widzi, że nasze dzieci skończą na tem, na czem my zaczęli...
W ieczorem w estchnęła jubilatka.
— Gdzie się podziały te dawne,
tw arde czasy... pi.
Myśli.
O jakże miło jest mieć wielu przy
jaciół, a żadnego z nich nie potrze
bować!
Najbardziej cisną nas buty, któ
rych nie mamy.
Brak pieniędzy jest przecie czemś,
co zapełnia nam p uste kieszenie I
N ie p rz e je d n a n y w róg.
Rys. Z CzermańskiegoPE PIK : G w ałtu! Ta bestja „Kurjerek Krakowski"
Zawsze ten sam.
chce mnie naszpikow ać !...
2 Pomorza.
Sędzia, uprzejmy lwowiak, który ma pew ne pojęcie o niemczyźnie, spi
suje „generalja" św iadka. Elegancka Niemka. K w estja wieku.
Z pewnem zakłopotaniem w aha się i pyta:
— Wie.,, jung sind sie?
* * *
W Poznaniu.
— Na którem piętrze mieszka p. S ?
— Mieszkał, wyciągnął ale...
— C o?... A... czy... k o p y ta?
— Nie, w yciągnął na Rycerską.
Istotnie, p. S. przeprow adził się.
pi.
(A utentyczne).
Do lekarza zgłasza się jeden z tu tejszych profesorów gimnazjalnych, specjalista dla geografji, chory na reumatyzm.
Lekarz (w ypytując się): A w k tó rem miejscu czuje pan w nogach b ó l?
Profesor: U stóp, konsylarzu, u stóp, na północ od pięty...
Na lekcji gimnastyki.
— O ch ty fajtłapo! Jak ty ćwiczysz na tym reku! Ledwie się trochę p o d niesiesz w górę, zaraz spadasz na dół! zupełnie jak m arka polska!
A . B.
Z „Romy“.;
Pewien oficer m arynarki, jeden 7. nielicznych praw dziw ych wilków m orskich, wchodzi do kąta literac
kiego. Widzi blade tw arze, zap a
dnięte piersi, koślaw e nogi...
— Co to ?
— Futuryści nasi.
— Zdałoby się nam więcej tu ry stów , a mniej futurystów , cherlaki!
Z szkoły (w epoce kina).
— Jakie czasowniki kończą się w pierwszej osobie na em ?
— Umiem, śmiem, jestem , golem...
pi.
o m o
Ja już idę!
Knajpa.
Ja, mój przyjaciel i przyjaciel mego przyjaciela, ale nie mój. Przysiadł się do nas, nie pozwala nam rozm awiać i nadspodziew anie prędko —„zalałsię.“
Siedzi teraz i gnębi nas niesłychanie.
Kapelusz zasunął na tył głowy, oczy ma jak senne, powleczone mgłą, i głupie, mówi, bełkocąc i jąkając się.
Mówi zupełnie niepotrzebnie i wogóle sam jest niepotrzebny.
W reszcie to zrozumiał.
W yciąga zegarek, przygląda mu się długo, uważnie. Stw ierdza:
— Trzy — trzy na drugą...
Patrzy na nas.
— No, ja już muszę iść... Nie gnie
wajcie się na mnie, nie myślcie, że ja... tego..". Jabym owszem... bardzo chętnie... z całego serca... Ja dla was...
Zdejmuje kapelusz, kłania się.
— Ja — i owszem. Ale już mu
szę iść!
— Tak, tak, idź, my rozumiemy! — zachęca go mój przyjaciel.
— Ja już idę. T y łkow y nie myślcie nic złego. Widzicie, o drugiej mam obiad, moje panie czekają na mnie, rozumiecie to chyba. —
— Ładną będą miały z ciebie p o ciechę, te tw oje panie! — myślę sobie.
— Przy — przy — o o-obiedzie muszę przecie zabawić... Nie w ypada mi nic inaczej, to chyba pojmiecie...
— N aturalnie! — zgadza się mój
E rzyjaciel. — Możemy się zresztą zo- aczyć jeszcze wieczorem.
— No — właśnie. A ja już idę.
W szystko zapłacone — i więcej pić nie mogę. Szkodzi mi — więc — już idę.
W estchnął — i szepnął:
— Ale jeszcze chwileczkę zaczekam.
Czekamy.
Sapie, rozmyśla, zbiera w sobie ener- s k -
— Po trzech na drugą! — po
wiada. — T rzeba iść. Wy się nie b ę
dziecie na mnie gniew ali? Ja-bym z wami posiedział ale ko-ko biety, względy należne płci pięknej, płci na
dobnej — to trudno. Więc ja już idę.
W stał.
Przez chwilę patrzy w otw arte drzwi knajpy.
— Ale chwileczkę zaczekam.
Mój przyjaciel w estchnął głęboko, mnie czarno się w oczach robi. A przy
jaciel m ego przyjaciela pochylił swą czerw oną, św iecącą tw arz nad stołem, patrzy na nas szklanemi oczami i su- mitiije się.
— W idzicie — czuję, że powinie
nem już iść spać. Położę się po obie- dzie na kanapi», żona przykryje mnie kocem, spuści rolety, zapowie, żeby w dom u było cicho i ja się wyśpię...
W yśpię się — i będzie dobrze. Dla
tego przepraszam was — ale już idę.
Podaje nam rękę, żegna się, wstaje.
Jeszcze raz podaje rękę.
Znowu siadł.
— Zapłacone jest w szystko,praw da?
— W szystko, co miałeś do płace
nia! — zapew nia go przyjaciel.
— W ięc ja już mogę iść... No to pa!
W stał, bachicznym krokiem p rze
szedł przez salę — wyszedł.
— Co za p iła ! — pofolgow ał so bie mój przyjaciel. — Czuje, że p o winien się wynieść, a siedzi i skrze
czy, ale nareszcie sobie poszedł! Bę
dziemy mogli porozm awiać.
W tej chwili przyjaciel mego przy- jaciela znowu pokazał się w drzwiach.
Nieśmiało zbliżył się do naszego sto lika — usiadł.
— Pom yślałem sobie, że może wy się gniew acie na mnie! G arson — wódki! Ale ja muszę już iść, p o winniście mnie rozumieć!
— Ależ rozun iemy cię, rozumiemy!
— W ięc — ja już idę...
Rozsiadł się na krześle, oparł się o stół, zsunął kapelusz na ucho, p o drapał się w głow ę i m ruknął:
— Ale jeszcze chwi-chwi-leczkę za
czekam. Tersytes.
Realny.
O n a : Czy m ógłby pan z miłości do kobiety —• oszaleć?
On : Bardzo w ątpię, musiałaby mieć
chyba olbrzymi m ajątek. /•
Nasze dzieci.
Teściowa „bawi" na wizycie już trzecią godzinę.
P an X. pod nosem.
— S tara siedzi i siedzi, przylepiona, czy co?
Kazio słyszy to i przypada do sym patycznej staruszki:
— Babciu, niech babcia wstanie.
Babcia spełnia życzenie wnuka.
Kazio try u m fu ją co :
— A widzi tatko, tatk o myślał, że babcia przylepia!
Ze wsi.
Kmiotek dostaje za „pasek" tylko 10 dni aresztu.
— N o, Macieju, uwzględniając wszystkie okoliczności, daję tylko 10 dni.
— S tokrotnie niech to panu sę
dziemu Pan Bóg wróci! pi.
Naiwne i szczere pytanie.
(A utentyczne).
Pew ien wyższy urzędnik ze Lwowa bawił niedaw no tem u w spraw ach urzędow ych w W arszawie. Podczas audjencji u jednego z szefów sekcji żalił się na obecną drożyznę i w końcu pow iedział:
— Proszę mi wierzyć, mimo n a d zwyczaj skrom ne życie, nie mogę po
łączyć końca z końcem I
— A czy wy, urzędnicy z M ało
polski, napraw dę żyjecie tylko z p o bo ró w ? — zapytał naiwnie i szczerze pan szef sekcji, królewiak z dziada
pradziada... Mar.
W „Mirażu"
Znana tancerka Zofia Pflanców na tańczy jakiś w schodni taniec.
Sznury pereł, któremi ozdobiony jest jej strój, w ydają niesam owity szeles‘t.
Jakiś krótkow zroczny widz p yta są
siada:
— Panie łaskaw y, co jej tam tak chrzęści ?
— Jakto c o ? To przecie kości, nie widzi pan jaka c h u d a ? ex.
Djablik drukarski, czy przepowie
dnia dla współdzielni produkcyjnej
„Zagon".
W edle „K urjera Lwowskiego'* n u mer 96 z dnia 24 kw ietnia br. uchw a
lił między innemi „Związek urzędni
ków państw ow ych z akadem ickiem wykształceniem " dosłow nie:
„O dniesienie się do rządu z prośbą, by pracow nikom państw ow ym uła
tw ione było przystępow anie do w spół
dzielni produkcyjnej „Zgon“ we
Lwowie. Mar.
Praktyczne wskazówki dla gospodyń:
PLAMY.
Z każdego m aterjału można bardzo łatw o usunąć wszelkie plamy, naw et tłuste, od wina, ow oców i wszelkich farb, należy tylko miejsca zaplamione dokładnie wyciąć nożyczkami. A . B.
Wielkość. {Bajka).
Muszę przekonać wszystkich, że i ja mogę stać się wielką — m ówiła mała kropka (.) i nadęła się dumnie.
I stało się z niej zero (0).
Krzyk boleści.
Literatka (do swego męża). „G dy
byś ty przynajmniej był typem , k tó ryby nadaw ał się do powieści 1“ /.
Pytania i odpowiedzi.
Kto jest najpłodniejszym i najlepiej płatnym u nas a u to re m ? Oczywiście Andrzej W łast!
v — Kto jest naszym arbitrem ele gantiarum ? Jedni tw ierdzą, że K on
rad Tom, inni, że Pikuś Urstein. Za
gadkę tę rozwiąże chyba znany specja
lista z „G ońca K rakow skiego" radca Fontana.
— Kto jest najlepszym finansistą między poczciarzam i? Bezwątpienia p. H ubert Linde.
— Kto toczy batalję o fotel mi- nisterjalny ? B aron Battaglja.
— Kto będzie ministrem handlu, po m inistrach Chrzanowskim i Prza- now skim ? Ten trzeci t. j. Pfeifer!
ex.
U kabalarki.
— Będzie pan uczył się pięknie, zda pan wszystkie egzamina, a p o tem będzie pan cierpieć biedę dzie
sięć lat...
— A potem ?
— A potem to się już pan przy-
zwyczaji. p ,\
Ze statystyki więziennej.
— Wedle ostatnich wykazów urzę
dowych, we wszystkich więzieniach w Polsce przebyw a 30.000 więźniów.
Jaka duża liczba!
— Wierz mi, że znacznie większą jest liczba tych, co w krym inałach siedzieć — pow inni!
WYTWORNE KINO TEATR Y
MARYSIEŃKA - K O P E R N I K
PL. SMOLKI 4. UL. KOPERNIKA 9.
wyświetlają obecnie 5 aktowy dram at p. t.
Tajemnicza Kamarylla w Londynie.
NAWET WYBREDNYCH SMAKOSZY!
zad o w o lą cukry d eserow e p ie r w s z o r z ę d n e j jakości z wytwórni czekolady :
„ L W O W I A N K A “
K A R O L A Z A Ł Ę S K I E G O I S P Ó Ł K I
z a r e j e s t r . z o g r a n i c z o n ą p o r .
LWÓW, UL. MARKA L. 2. (róg Zyblikiewicza).
Czytajcie tygodnik SZCZUTEK!
Specjalista w wyrobie bandaży przepuklinowych i rupturowych M. L. POLACZEK W SAMBORZE L. 225.
p o n ad to poleca: O paski b rzu szn e na gum ach, lecznicze i t p. O paski dla po p raw ien ia figury.
P osary przeciw w ypadaniu macicy. Pończochy i ow ijacze gum ow e na żylaki. P ro sto trzy m acze. Moczniki dla osła
bionych. — W szelkie zlecenia załatw ia się p o cztą n a ty c h m ia s t — Ilu stro w an e katalogi g ratis.
Rys. Z C z e r m iń s k i e j.
LĄŁĄ/
Ekskom unika „Fox Trottu“
T M T I C I I B I B W Ł K I 0 0
P « P I E R O > ó W
S A M U M
R ed ak to r naczelny i kier. literack i: Henryk Zbierzchowskf. — K ierow nik a r ty s t.: Zygmunt Kurczyńskl. — N akładem w y d aw n ictw a
.Szczutek
Klisze wyk. w zakł. „U nia“ Redakcja i A dm inistracja, Lwów , Zim orowicza 5. — W arszaw a, N owy Ś w ia t 50. D rukiem „Prasy" Sokola ^