ftateiyto&ć pocztow ą opłacono ryczatieiti. _ a r . Cona n u m e ru 1 3 Marsh.
Nr. 21. LWÓW-WARSZAWA-KRAKÓW - 19. MAJA 1921.; Rok IV.
Rys. K. M ackiew icza (W arszaw a)
T Y G O D N I K S A T Y R Y C Z N O - P O L I T Y C Z N Y
K o n fe r e n c ja p o ls k o -lite w s k a w B ru k s e li
Czując swoją impotencję, L itw a ja k w bojow ym szyku Na brukselską konferencję Zajechała na koniku.
Chociaż głos ma tu taj m ały L ecz protekcją A n glji silna, K rzy c zy głośno p rze z dzień cały, Ź e nie m oże ż y ć bez Wilna.
Na to wujcio A szk en a zy:
D osyć k rzyku dosyć p ła czu ! J u z m ów iłem ty le razy,
A b y ś grzeczn y b y ł sm arkaczu.
N iechaj m ały więc nie bryka, Bo biedactw o za m izerne O dbierzem y ci konika I zbijem y sem piternę.
^Dlaczego jestem lewicowcem!
Nieraz kwestja m i dopieka I zadum ą skryw a lica,
Kióra lepsza z rąk człowieka:
C zy prawica, czy lewica ? Jako człon naczelny w ciele Do roboty i parady,
Ma prawica zalet wiele, Ale jeszcze większe wady.
O dkąd A d a m skrył się listkiem Św iadcząc ja kie z niego ziółko, Jest prawica przedewszystkiern W szystkich grzechotu przyjaciółką.
Tak ja k gąbka zu brudnej wodzie W net nasiąka wszelkiem Uchem, Wciąż o bliźnich m yśli szkodzie I zabija krytym sztychem.
Ona kreśli owe słówka
Co zdzierają cześć z człowieka, Nie jest obcą je j łapówka I od szwindlu nie ucieka.
Gdzie grzech główny lub niesława Występuje w brzydkim kształcie, Wszędzie czynna ręka prawa,
W cudzym — albo w samo — gwałcie.
Spotkać ją m ożem y nie raz
W inkw izycji, w spisku, w m afji — Proszę m i powiedzieć teraz,
C zy lewica to potrafi?
R zadziej jest u życia steru, Mniej za widmem w ładzy goni, Ma więc więcej charakteru, Lepiej się od brudu chroni.
Często jest ja k świadek niemy, N igdy prawie nie uśmierca, Zresztą z anatomii wiemy, Ze jest znacznie bliższą serca.
Kiedy w myślach to odtworzę, C zy iść drogą czy manozocem, Nie pomoże Św ięty Boże, Wolę j u ż być — lewicowcem.
H enryk Zbierzchowski.
S a n k c je .
Liczne, m iędzynarodow e tow arzy
stwo pań i panów , zajechało przed stary dw orek w stylu koszarowo-bi- smarkowsko pruskim , gdzie mieszkała pani Germanja.
D obrodziejka G erm anja zoczywszy Przez okna zajeżdżających gości, p o biegła w te pędy do podziem nych a sekretnych ubikacji dw orka, gdzie pracowali jej synalkow ie nad w y
kończeniem nowych modeli „Morse- r°w ", łodzi podw odnych, aeroplanów systemu Sim onsa, czołgów, pikeliiaub, ersatzów i szubienic, oraz nad re to r
tami i probów kam i, w których naj
starszy syn Germanji, profesor Mi
chel, w ytw arzał drogą chemiczno- medycznych dośw iadczeń, now ą kul
turę bakcyli cholero-tyfoidalnych i gazy dujące na odległość od jednego, do drugiego brzegu kanału La Manche.
— Synkow ie, sąsiedzi przyjechali! — Zawołała Germ anja, drżąc cała z prze- fażenia i tłum ionej wściekłości. — Są Już przed naszym domem 1
— Stopp! — syknął profesor Mi- chel, chow ając retorty, tygle i a p a raty pod ogrom ną stertę starych szmat i podartych worków.
— A u s h a lte n ! — wołali H ansy,
^ottfriedy, Heinzy, G ottlieby, Frie- drichy, i Wilhelmy.
— A rbeit einstellen! — zawyła 'jerm anj^, i popraw iw szy czepek p o le g ła w itać gości.
^ raca w podziem iach zam arła w je
dnej chwili. O grom ne stalow e dźw i
gary podnoszące przed chwilą lawety Potwornych arm at ku m łotom elek
trycznie pądzonym , leżały w sekundzie R em ontow ane w śród sto su starego Selaziwa; śmigi niewidzianych dotych- Czas jeszcze lataw ców leżały złożone
^ kozły, dając złudzenie starych prze- Seł zniszczonych m ostów ; pikelhauby Ustawione w szeregu pod ścianami
^m ieniono na doniczki, w których
^witły lilje i niezabudki; dynam it łożono w beczkach pod w arstw ą cUchnąch śledzi; bom by nitryglicery- I^owe powleczono w arstw ą czekolady 1 złożono w pudełkach i szykownych bom bonierkach; prąd elektryczny
® sile wszystkich koni Europy, pę
dzący koła potw ornych machin amu-
^'cyjnych załączono do obrotu karu- jfsli i poruszania figurynek z „Kasperl-
*heatrów “, a żar ognisk pod k o tłami obniżono do tylu tylko kalorji Clepła, ile wym aga zagrzanie „Leber- 'vu rstu “.
P rofesor Michel zarzucić kazał na w szystko sieć sztucznej pajęczyny i w arstw ę prochu, i ręce z zadow o
lenia zatarł, gdy ogrom ne podzie
mie pełne drzemiącej energji i siły, upodobniło się do starego grobow ca, gdzie w zapom nieniu całych stuleci leżą umarli w swoich zwietrzałych sarkofagach.
— Możemy teraz wyjść na przyję
cie gości! — rzekł Michel z uśmie
chem, nakładając czarne okulary na rozum ne, stalow e oczy...
— Kommt K inder’s! — zawołali H ansy, G ottfriedy, Heinzy, G ottlieby, Friedrichy i Wilhelmy. — M ama em- pfan g t die Ko... ko... ko... a... lition!...
Parsknięto śmiechem. Trzęsły się brzuchy, rozrosłe bary i m uskularne ram iona synalków Germanji, w ataku spazm atycznego śm iechu: Ko... ko...
ko... a... lition 1 »
Mamcia G erm ania przyjm ow ała tym
czasem gości na terasie.
Zdążyła się przebrać w stary, po
targany szlafrok, rozburzyła włosy i opierała się o kiju żebraczym, u d a
jąc osłab en ie.
— O m adam e M arjanno! — m ó
wiła G erm anja, zw rócona do pod- m alowanej, starszej już kobiety w fry- gijskiej czapce. — O m adam e M a
rjanno! Dlaczego pani nastaje na moją kom pletną ruinę i dlaczego pani żąda rzeczy niemożliwych?...
— T u pani niem a nic do g a d a nia ! — rzuciła się M arjanna. — Albo zgodzi się pani na nasze warunki, albo zastosujem y do pani takie sa n kcje, że rodzony Bismark panią nie poznał
— 1 co dalej? — spytała Germanja.
— Jakto, co dalej?... Zajmiemy pani R uhrę, Saarę i D reckburg? Bel
gijskie czołgi ustaw ią się przed g e r
mańskimi dworcam i, w łoscy bersa- glieri obejm ą w sekw estr fabryki, angielscy murzyni senegalscy pójdą na w as do ataku, a ja osobiście będę inkasow ała w szystkie cła wasze...
— I co dalej?
— D alej? A no, zarżniemy w asz eksport, zadławim y im port, skastru- jemy waszych junkrów , zaanektujem y waszych profesorów i urządzimy wam gospodarczy V erdun,
— I co dalej?
— Co dalej?... Hm... co dalej?...
M arjanna spojrzała zakłopotana na John Bulla siedzącego na bujaku i pykającego fajeczkę.
— Mister Buli, powiedz pan tej małpie, co dalej!
— Pow iedz pani Germ anji, że P o l
ska, Czechosłow acja i Rum unia przy
łączą się do sankcji — rzekł John Buli, kołysząc się na bujaku.
— Hum bug, m ister Buli! A gdyby naw et, to feniga przez sankcje nie wydusicie — ja wiem co mówię! —- rzuciła się mama G erm anja. — Albo dacie mi G órny Śląsk, albo d o s ta niecie figę!...
Mister Buli zbladł ze wzruszenia.
— Ja osobiście nic nie mam prze
ciw tem u — rzekł trem olatto — by
lebym w ydostał pieniądze. Sam je dnak nie mam czasu się niczem zajmy- wać gdyż muszę rozstrzeliw ać ludzi w Dublinie, Corku i w innych m iastach Irlandji, muszę płakać po stracie ku
cyków w zalanych kopalniach i zdo
bywać czołgami mieszkania sinnfeini- stów ... Literalnie nie mam czasu, aby się sp raw ą U per Silesji zajmywać.
To resort M arjanny... Zresztą ten K orfanty, to bardzo ciekawy ptaszek...
Bardzo ciekawy...
— M ister John Buli! — w ołała G er
m anja, w yw racając czule oczyma. — Czyżbyś zapom niał o związkach krwi anglo-saskiej rasy ? Czyżbyś zapomniał o tem, że nasz Bluecher z waszym W ellingtonem rozgromili swego czasu M arjannę pod W aterloo?...
— To wszystko bardzo ładnie. R o biłem co mogłem. Niech Signore Bravo zaświadczy, że prosiłem go, aby jego bersaglieri wyrzucili P o la ków z U per Silesji... Ale ten K or
fanty... o ten Korfanty!... Teraz cały Śląsk zajęli już Polacy i d latego:
„it is no business for m e!“
— Więc cóż będzie z naszą san k c ją ? — spytał obyw atel z krainy
„M anneken P iss?
— O ui! Co będzie z sankcją? — zapytała M arjanna.
— Si, si! Co będzie z nostro sanc- tio ?
— Et, co tam sankcja! — rzucił się John Buli. — Ze też pań stw o musicie brać rzeczy tak bardzo tra gicznie... Czy to musi być zaraz sankcja?...
*
W bram ie wiodącej na terasę po
jawili się synalkow ie Germanji.
O pasłe brzuchy H ansów , G ottfrie- dów , Heinzów, G ottliebów , Friedri
chów i W ilhelmów trzęsły się w ru chu spazm atycznego śmiechu.
— Mama em pfangt die Ko... ko...
ko... a... lition!... R A O R T .
Rys. T. R ożankow skiego. (Poznań).
Dobrzy patrjoci. (Rzecz w Berlinie).
— A ja ci mówią Franz, żeśmy bardzo głupio^postąpili, nie oddając W ilhelma w ręce en ten te’y, może by oni nie żądali od nas tych kolosal
nych odszkodowań]!
S z e p t hut.
W ieczorem huty górnośląskie, sm u
kłe a ogrom ne cielska, sylw etą czarną na nieba tło rzucają.
1 w dymie i kurzu szepcą m odlitw ą do Boga z dziejów:
„Z czerni węgli z przeświatłości rozpalonego żelastw a wypłynie z nas moc.
„Żelazo. Stal.
„Ale nie będzie to stal, co żygała z paszcz kulom iotów na tych, którzy ratow ać chcieli bibljotekę w Louvain, przez Niemców paloną...
„Nie żelazo, co waliło koronki tum u w Reims.
/ . g. ,N ie stal, zrzucana z Zeppelinów na dzieci i kobiety Londynu...
„Nie żelazo k a d łu b a ubootu, który topił bezbronnych, niewinnych w mgłach A tlantyku, bo tak Tirpitz chciał...
„Nie zrobią ci z naszej krwi m io
taczy ognia, z naszych w nętrz nie wyjdzie już granat, który popielił sioła flam andzkie, ni nóż, co serbskim junakom pojm anym gard ła rozcinał.
„Stal. Żelazo.
„Nie pruskie one będą. Nie będzie dzierżył ich H un..." *
A huk kilofów z kopalni odpow ie:
„W ydarła je z ręki P ru sak a nie
pięknie koloiow a h y d a blagi, obłudy, wzajem nego okpiw ania, słabości m as
kowanej...
Grozę tę cdw rócil od Zachodu kto inny... R obotnik polski!
Szepczcie huty! Kujcie kilofy!
Strofę tę i antystrofę siły i wiary w kulturę pow tarzać będtj w roz
modleniu dzień w dzień huczące młoty w ręku wolnej polskiej pracy.
Aż do dnia zupełnego zwycięstwa!
pi.
Z górnego ŚląsVa.
Dwaj m orowcy pod redakcją „Pie
rona", niemieckiego pism a ilustr. —•
znanego z zohydzania Polski.
— Chodźm y do środka, tam b ę
dzie fest co brać! Rozczarow anie.
Co tam znaleźli?
Nożyce i kom plet „Rzeczypospoli
tej", mocno powycinany.
Biegną pierony za sztostrupbram i i w o ła ją :
— Francek, Hanyś wal, tak! tak!
Niemiec wzdycha.
— Schóner W ahlłag!
Niemcom został się G utentag. (Do
brocin false Dobrydzień).
Mogą sobie powiedzi ć :G u te N ą c h t.
pi.
Do braci Czechów.
Ze pow stanie nasze na Śląsku n a zywają Niemcy gw ałtem na bezbronnej Germanji — chw ała Bogu. Elendes, scliwaches Polen — w roli gw ałci
ciela !
Ze oburzaj a się żydki moskiewskie na nas za to — rozumiem. Któż w o
ził w w agonach plom bow anych niby konserw y pp. Leninów i tut Li quanti, jak nie Niem cy?
Ze obrzucają nas chamskiemi słowy lwowscy Rusini z różnych „W pere- d ó w “ — zgoda. Czyj chleb jesz tego pieśń śpiewasz.
Ale że Czesi, bracia-Słow ianie, p ła
czą nad losem Niemiec... N ato trzeba być tchórzem , którem u łydki trzęsą się i rachuje kiedyś na względność ze strony Niemiec.
G dy przyjdzie dzień porachunku...
pi.
Urywki.
Są ludzie, którzy w wielkiem nie
szczęściu sobie przypisują winę — zapom inając, że się przeceniają.
/.
W Imieniu Rzeczypospolitej Polskiej!
S.'id okręgow y w e Lw ow ie orzekł na w nio
sek P ro k u ra tu ry przy tym że Sądzie, że tre ść czasopism a „S zczu tek “ num er 20 z dnia 12.
m aja 1921 na 1 stro n ie p od napisem „Afera P u ła p u " ryciny i objaśnień słow nych do niej zaw iera znam iona w y stęp k u z § 300 uk. uznał
dokonaną w dniu 7. m aja 1921 ko n fisk atę za uspraw iedliw ioną i zarządził zniszczenie ca
łego n ak ład u i w ydał w myśl § 493 p. k. za
kaz dalszego rozpow szechniania teg o pism a drukow ego. Zarazem w ydał nakaz o dpow ie
dzialnem u red ak to ro w i teg o czasopism a, by orzeczenie niniejsze um ieścił bezp łatn ie w naj-
bliższem num erze i to na pierw szej stronie.
N iew ykonanie teg o nakazu pociąga za so b ą n a stę p stw a przew idziane w § 27 ust. druk.
z 17. g ru d n ia 18b2 Dz. p. p. nr. 6 ex 1863 t. j. zasądzenie za przekroczenie na grzyw ną do 400 K. — Lwów, dnia 9. m aja 1921.
P o d p is nieczytelny.
^ 2 , Dodatek „SZCZUTKA” R o k 1 V
— Cóż ty na eks-cesarza K aro la?..
— Hm., ta K. K. rola była źle zagraną.
W Warszawie.
— Przepraszam pana, gdzie tu jest ulica K ościuszki?
— K ościuszki? Takiej ulicy nie m am y !
— Szkoda, myślałem, że się znaj
dzie może niedaleko placu Napoleona!
J. G.
Przy gazetach.
— Piszą, że w szystko sp a d a: m a
nufak tu ra, arlykuły żyw nościow e, buty...
— Eee... bu ty to mi już daw no z
nóg spadły! J. G.
Trzy tablice.
W pewnym banku lwowskim urzęd
nik przemęczony całodziennem obja
śnianiem stronom , co do tego czy dane akcje są czy ich niema, w padł na genialny pomysł. O to zam iast tru dzić głos ciągłem mówieniem, kazał w ydrukow ać dwie tablice, które ko
lejno pokazywał. Na jednej widniał dużemi literami napis: Tak, na d ru giej : Nie.
Takie traktow anie publiczności m u
siało — rzecz prosta — oburzyć in
teresentów . Toteż biedny urzędnik w kilka dni później ujrzał się zmu
szonym do spraw ienia trzeciej tablicy z napisem : „I ty mnie także!" la
P E Z E T
powszechne zakłady budowlane S. A.
WE LWOWIE, ULICA AKADEMICKA L. 23.
TELEFON Nr. 55. —
DOSTARCZA Z WŁASNYCH WYTWÓRNI:
CEGŁĘ, DACHÓWKĘ, WAPNO, PAPĘ, WYROBY BETONOWE, KAMIEŃ, SZUTER, DESKI.
Ze swoich bogato zaopatrzonych składów:
BLACHĘ CYNKOWĄ I POCYN- KOWANĄ, SZKŁO TAFLOWE, KIT SZKLARSKI, ŻELAZO, OKUCIA, GWOŹDZIE, DESZ- CZUŁKI PODŁOGOWE, DĘBO
WE, POSADZKI KLINKIEROWE KAMIENNE ORAZ INNE MA- : TERJAŁY BUDOWLANE. ;
TEATR
LITERACKO - ARTYSTYCZNY
POD DYR. T. WANDYCZOWEJ I W. 0CHRYM0W1CZA
KIER. MUZYCZNY KAROL WŁODZIMIRSKI CODZIENNIE WYSTĘPY
ZNAKOMITYCH ARTYSTÓW . POCZĄTEK 0 GODZINIE 8 ,s WIECZOREM.
SPECJALISTA W WYROBIE
B A N D A Ż Y PRZEPUKLINOWYCH I i P r i M M
M. L. P O L A C Z E K
W SAM BO RZE L. 2 2 5 .
P o n a d to poleca: O paski b rzu szn e na gum ach, lecznicze i t. p.
O paski dla popraw ienia figury. P esary przeciw w ypadaniu macicy. P ończochy i ow ijacze gum ow e na żylaki. P ro s to trz y - m acze. M oczniki dla osłabionych. — W szelkie zlecenia za
łatw ia się p o cztą natychm iast. — Ilustrow ane katalogi g ratis.
Akcyjny Bank Związkowy
we Lwowie
C e n tr a la w e L w o w ie, u lic a A k a d e m ic k a 4.
O d d z ia ły :
w KRAKOWIE, ul. Basztowa
„ ZAKOPANEM, Krupówki
„ KROŚNIE
„ PRZEMYŚLU
„ ŚNIATYNIE
Załatwia wszelkie czynności bankowe. — Finansuje przedsię
biorstwa. — Udziela kredytów. — Przyjmuje lokaty w rachunku bieżącym i na książeczki oszczędności i oprocentowuje je naj
korzystniej. — Załatwia wszystkie przekazy w kraju i zagranicą.
FABRYKA SAMOCHODOW
„AUTO-MOTOR"
SPÓŁKA AKCYJNA
we Lwowie, K o p e rn ika 54-56. Tel. 194.
F ilja w K ra k o w ie - D ą b n ik i, ul. B a rs k a 12. Tel. 153.
Dostarcza sam ochody osobowe, ciężarowe, pługi motorowe i traktory wszelkich typów z pierwszorzędnych fabryk.
Wyłączne zastępstwo na Polskę s a m o c ł i o d ó w światowej sławy fabryki
— — — — „STEYER”
Benzyna, smary, płaszcze i węże gumowe oraz części zapasowe zawsze na składzie.
WARSZTATY NAPRAW
samochodów, pługów motorowych i wszelkich motorów spali
nowych, pod kierunkiem sił fachowych.
G A R A Ż E B O K S Y
U
»
Z IE M S K I
Bank Kredytowy
TOWARZYSTWO AKCYJNE WE LWOWIE.
przeniósł Oddział bankowy
do n ow o nabytego gm achu
Nr. telefo n u 401.
Oddział parcełacyjny Banku, oraz Spółki przemysłowo-handlowe mieszczą się n a
dal przy ul. T rzeciego Maja 5.
--- •• Nr. telefo n u 187. ■
F a r b y O l e j n e tarte na najlepszym poko
ście oraz l a k i e r y wszelkiego rodzaju po
leca najtaniej
L. H O S Z O W S K I
L w ó w , ul. A k a d e m i c k a 3.
Ogłoszenia na czasie.
Urzędnik państw ow y poszukuje na wsi psiej budki dla ulokow ania rodziny na lato, odda d e p u ta t, dopłaci kilka tysięcy marek. O ferty „W ytchnienie" w redakcji Szczutka.
*
D w a stare konie dorożkarskie dadzą się zakupić przez pierw szorzędną restaurację. O ferty „Zm ęczonym " w red. Szczutka.
*
Dla mojej rasow ej suczki „ P ip u si" poszukuję pokoju z niekrępującem wejściem. Cena obojętna. — O ferty
„P o to m stw o " w red. Szczutka.
*
Przybłąkała się cudza żona. Oczy niebieskie, w łosy blond, w zrost średni, u b ran a p o d łu g ostatniej mody.
Praw y właściciel może o d ebrać w ciągu dni czter
nastu za w ynagrodzeniem za poniesione trudy.
*
W nocy z piątku na so b o tę zaginęła teściow a. Ła
skawy znalazca zechce ją zachow ać za sow item w y n a
grodzeniem .
Cała Polska
odniesie korzyści
z „Targów W schodnich”
w e L W O W I E .
bo :
Lwów,
to bram a wypadowa polskiego O W ) przem ysłu i handlu na Wschód J to naturalny historyczny szlak
L W O W i nasz ku morzu CZARNEMU =
Lwów,
to „suchy port" Rzeczypospolitej f * ° wQzeł dziewięciu linij kolejo- wych świata i Polski. = = = = = to nietylko strażnica PolskiPierwszy t,Targ W schodni*1
odbędzie się we wrześniu 1921.
W płaty na udziały „ T a r g ó w W s c h o d n i c h 11 Ski z ogr. odp.
we Lwowie o kapitale:
10.000.000 Mp.
przyjm ują w szystkie banki i ich oddziały we Lwowie = = = = = Udział minimalny 10.000 Mp.
lnformacyj udzielają i zgłoszenia przyjmują: Biura „Targów Wscho
dnich" Lwów, A kadem icka 17.
(Gm ach Izby H andl. i Przemysł.)
SPOŁEM”
Z W IĄ Z K O W E T O W A R Z Y S T W O H A N D L O W E
Lwów, ul. 3. Maja 19,
posiadające Oddziały: w Ś n iatynie, D rohobyczu, P od w ołoczysk ach , a g e n tu r ę : w Gdańsku
poleca dostawę artykułów aprowizacyjnych w ładunkach wagonowych, jak:
zboże wszelkich gatunków: zagraniczne oraz krajowe, mąkę amerykańską, tłuszcze rumuńskie i ameryk., jaja itP.
Dostarcza pierwszej jakości bukowy
- WĘGIEL DRZEW NY -
w ładunkach wagonowych,
RACHUNKI BIEŻĄCE: Akcyjny Bank związkowy, L w ó w — Bank przemysłowy, Lwów — Rachunek żyrowy w P. K. K. P. — R achunek w P. K. O. Nr. 148.540.
T e l e f o n N r . 2 9 0 .
Kochany Czytelniku!
Jeżeli chcesz wiedzieć, co dzieje sią w Polsce całej i poza je j granicami, to czytaj codziennie rano
„Gazetę Poranna
*fa codziennie popołudniu
„Gazetę Wieczorna”
Jeżeli chcesz coś
kupić lub sprzedać, albo szukasz mieszkania lub phsady
daj odpowiednie ogłoszenie w
„Gazecie Porannej”iub ..Gazecie W ieczornej”
Redakcja i Administracja: Lwów, ul. Sokoła 4,
Reklama jest dźwignią handlu i przemysłu!
C** 7 / ^ 7 1 rozchodząc się w } O Ł i\j £m U 1 C I Y 20.000 egzempla
rzy po całej Polsce i docierając do n ajd al
szych kresów, nadaje inseratom większą siłę reklamową, niż codzienne pisma.
Cena ogłoszeń: Cała strona jednorazowo 20.000 Mp., pół strony 10.000 Mp., ćwiartka 5.000 Mp. Reflektujemy na ogłoszenia co najm niej o rozmiarze Vi6 części strony w sto
sunkowej cenie 1.250 Mp.
g f M M * ^ B S ^ a a S a' • V.- . " jfl
'W m
&' i"-
mmmm\:
Nasz argument plebiscytowy. p Rys. 7. K urczyńskiego
Z . .J K -
tu go niema.
Pan K ettenhandler w raca do do- i po zapachu cygara poznaje, że M tu mężczyzna. Podejrzyw ając sw ą z°nę iż go zdradza, rozpoczyna s tra szny rw etes w pogoni za kochankiem, biegnie do kuchni i w ypada stam tąd
m ówiąc: Nie ma go tam . Idzie do ła zienki i znów mówi w ychodząc: Nie ma go tam. Nie ma go w sypialni, w jadalni i gabinecie. W reszcie K et
tenhandler dopada olbrzymiej szafy i otworzyw szy na oścież drzwi staje a vis przystojnego porucznika, vis
który czeka go w głębi szafy z wy
m ierzoną lufą rew olw eru ku niemu.
P an K eitenhandler zamyka pośpiesz
nie drzwi i mówi: I tu go także nie
ma! la.
Rozmowy umarłych.
(Rzecz dzieje się na polach Elizejskich).
Joanna d ’Arc. Cóż, mały kapralu, nasi rodacy znowu za oręż im ają?
Napoleon. Tak, mademoiselle... Ale gdybym to ja stał na czele F ran cu zów, zwróciłbym bagnety ich na A n
glików. W net znowu wawrzyny zbie
rać będą Francuzi, a funty szterlingi Anglicy.
Joanna d'Arc. B łogosław ieństw o moje z tobą byłoby w tedy Korsy
kaninie... «
H enryk Dąbrowski (staje z gazetą w ręku na baczność!) Sire, Prusaków znowu biją!
Napoleon (klepie go po ramieniu).
T oujours plus braves des braves! P o lacy udali mi się! Trzeba to pow ie
dzieć kolegom (idzie ku grupie g e nerałów).
Murat. Szwagrze, gdzieś nie w idać G aribaldiego! (Szukają G aribaldiego, by mu przeczytać wieści z G órnego Śląska).
W szyscy. G iuseppe! Beppo!
Garibaldi (wchodzi milczący). Po- coście mnie tu w ciągnęli? Czyż nie widzicie, że nato szedł św ięty huf m łodziaków i Legjon Tysiąca z Mar- sylji, nato ginęła m łoda ltalja z okrzy
kiem Evivia la patria — abasso Te- deschi — by teraz pigmeje wyciągali Niemcom kasztany z ognia jak zwykli m aroniarze?... Zniknęła ltalja czerw o
nych koszulek, umarli carbonari.
Kossuth. Tak, tak, patrz: Radetzky uśm iecha się pod wąsem.
Garibaldi. I dlaczego ltalja moja dziś po stronie T edeschi?
Goethe (wchodzi nucąc sw ą pieśń o Włoszech). D laczego? Zur H ebung des Frem denverkehrs! ni.
W ielki D zie ń .
Łopocą faliście, płynnie w krynicz- nem pow ietrzu, chorągw ie, proporce.
Na placu zbiórki w połyskliwych lustrach prom ieni-szpad słonecznych przyw arły tłumy ciekawych.
G łow a przy g ło w ie : wojsko, partje, leaderzy, cechy, dostojność, buta, py cha m onarsza. Mówią, podziwiają, krytykują, gestykulują. Stoją, jak po- sągi nieruchome, pow ażne, uroczyste.
...Dalekie zabłąkane echo, jak sil- nodźwięczny refren muzyki, niesiony na rzeźkim polocie w iatru, w padło w strojne szeregi.
— K to ? Co to ? ...
— Nie przerywaj pan nastrojul Dzisiaj święto Napoleona. — Załamały się szyki uprzejmych zrzeszeń n aro dowych. Czarny wąż pochodu, ela
styczny, gibki, tętniący, burzliwy — w plótł się w kolorow ą tan d etę po
krzyków tradycyjnych i granitem tw a r
dych nóg wybijał moc buntu m ło
dości na bruku ulicznym. Potężnieje postuk tem pa — wali w czarne kostki kamienia, zwartym mlyńcem rozm a
chu obwieszcza wolę opornej m ło
dości, głosi z nieustraszonych oczu gotow ość czynu.
— Co się s ta ło ? Kto idzie? Bez
czelność ! — syczą usta majowych bachantek strojnych, pudrow anych lalek — i wyfraczonych elegantów .
— O, święto, — wielkie, tradycyjne!
Rozdzwonił się drw iący rozpęd Roty, bijący cepem chamskim po łbach, pyskach, m ordeczkach wdzięcznych, po tiulach, gazach, sztyw nych gorsetach koszul. Zatoczył obłędnym krzykiem w powietrzu, dopadł gardzieli ochry
płych od robienia Polski, zsunął się po rękach wilgnych, ociekłych potem, od rozpaczliwych wyginań i wycią- gań żebraczych — i w epchnął w serca struchlałe, zbite:
...Huk m łotów — poryk m aszyn — w ark kól zębatych — m rów czą sp o niew ieraną pracę — nasz djam ent czarny — nasz plebiscyt — nasze za
pew nione zw ycięstw o — naszych koaljantów — naszą dyplomację, och — naszą spokojność dystyngo- w ano-holdow niczą!
Jak grad kul w ylatują słow a pie
śni. — Rozesłały się pod stopy har
monijnej uroczystości dziękczynnej i zachłysnęły się wizją krw aw ą...
...Dwa pow iaty — ha, ha, ha!...
Cicho, cicho! O rk ie s tra * — marsz!
Defilada w praw o!
Młody żołnierzu! — bij w bruk stalow y akordem zgodnych b u tó w ! Misje patrzą... Łby w praw o — durne r e k ru ty !
— Defilada - - psiakrew!...
Tłuką pokorne nogi cierpliwy bruk.
— Co to ? Niemożliwe! Nogi ci drżą — twoje wiecznie zdrow e nogi?
Co ci je s t? — wiemy, kochany, tra-
Historja, pisząca krwawe dzieje Ho
henzollernów.
dycyjny, cuchnący, wszawy — gno
jów ko serdeczna pobojow isk, rzucona na posiew przyszłości — śmierdzące mięsko w row ach strzeleckich, potłu- kańcze, zaw alidrogo — plwocino po
słuszna?... — Do koszar idziesz! Łby w praw o!
— Buty — raz — r a z ! — Defi
lada — psiakrew!
*
Rozrosły się skrzydła pieśni. Żywy mur m anifestantów rozpalił mózgi.
— B .aw o — Braw o! Niech żyją!
Och — tak tak! Więcej, jeszcze więcej! Zdrowe płuca. W yciągajcie z torebek grosze, opłacajcie pomoc, ratunek. Niech żyje G órny Ś lą sk ! Nie damy! Niech żyje Polska! W iw at, w iw a t!...
*
...Krwawi się sp lo t żylastych rąk. — O skardy, m łoty dymią, grają ogniem — krew — wszędzie krew... Łecą mosty w pow ietrze — czarne, spracow ane ręce, robotne, mocne duszą, rozry
w ają p otw orną przemoc. Testam ent słonecznego ju tra goni śmierć po uli
cach. — Nic to, nic! Cicho — cicho...
— D efilada — p s ia k re w ! Do dom u panow ie i panie!... Z. Lwicz.
KME9DUK u r a r a UMÓWI.
Poniedziałek. O biad u am basadoro- wej włoskiej. Zbadanie możliwości wywozu m akaronów (oczywiście bez c ła !)
Wtorek. Five-of-clock w l,egacji am e
rykańskiej. Studjow anie Fox tro tta i zgłębianie Soda-W hisky.
Środa. Śniadanie w po.elstw ie an- gielskiem. D okładne poznanie sposo
bów przyrządzania rostbeufu.
Czwartek. D ancing w am basadzie lancuskiej. Sploty i falbany en te n te ’y.
Piątek. Kolacja w legacji rum uń
skiej. Rewizja straconych przez Polskę korzyści dzięki trak tato w i rum uńsko- węgierskiem u.
Sobota. Przyjęcie w ministerjumf sp raw zagranicznych. Tysiąc sposo
bów pow strzym ania polskiego eks
portu.
Niedziela. Zasłużony odpoczynek i ułożenie kalendarza na tydzień n a
stępny. J. G.
Niewłaściwy środek.
Żona. Jeżeli jeszcze raz wrócisz do dom u taki pijany, nie przem ówię do ciebie więcej ani słowa.
Mąż. Ależ żo - żonusiu, opamiętaj się i nie w ódź mnie na pokuszenie.
mn.
Złośliwy.
Poeta: Napisałem 5-cio aktow ą tra- g-edję.
K rytyk: Czy to tylko nie zbyt d a
leko posunięty ż a r t? /.
N ie w in n o ś ć .
jak aż to prześliczna dziewczy
na! — zachwycałem się. — Sm ukła, pięknie zbudow ana... W łosy pyszne...
Pyszczek różow y, profil delikatny...
Tylko u b ran a źle, zanadto p reten sjo nalnie — ale bardzo ładna...
— 1 głupia! — w trącił Zdziś.
— Znasz ją ?
— O sobiście bardzo mało... Roz
mawiałem z nią parę razy. Ale przy
padkiem, w p ro st dziwnym zbiegiem okoliczności, znam jej życia arcyko- miczną przygodę, śmieszną a przecie nadzwyczaj charakterystyczną... P o
słuchaj.
— D ługa?
— Nie. Panienka ta nazyw a się na imię Marysia, a pracuje w pcwnem biurze. Mieszka sama, nie u rodziców i ma bardzo przyzwoicie urządzony pokój. Jak to zauw ażyłeś — ubiera się pretensjonalnie.
— Może gustu nie m a?
— Po p rostu — głupia jest. Wie, że jest ładna, uw aża się za piękność niezrów naną, mizdrzy się, bo się jej zdaje, że każdy, kto z nią rozmawia, musi się w niej kochać, flirciarka s tr a szna a nudna, próżna, wiecznie chw a
ląca się...
— Przyzw oita?
— Tak. P orządna panna. O tóż kiedy pewnego dnia w racała wieczorem do
•domu — zaczepił ją ktoś, jakiś ofi
cer, czy lekarz wojskowy. W dała się z nim w rozm ow ę — no, nic znów tak złego, dziewczyna młoda... Za
wracali sobie wzajemnie głow ę przez całą drogę, gruch-gruch-gruch gołą- beczki, i tak wreszcie stanęli przed bram ą dom u, w którym ona mieszka.
Młody człowiek robił sobie może pew ne nadzieje, ona — kąpała się w jego zachw ytach, nurzała się w kom plem entach i popisyw ała się coraz namiętniej. Stali tak przed bram ą, on, gadając dusery i zaglą
dając jej w oczy, ona — szczebiocząc bezmyślnie w szystko jedno co, byle gadać, lub też blagując. W trakcie tego młody człowiek wyjął papierosa i chcąc go zapalić, zaczął po kiesze
niach szukać zapałek.
Zapałek nie było.
Zauważyła to uprzejm a M arysia.
KARYKATURY IVOJSKOWE.
Pułk. Rożen.
— Ja mam zapałki u siebie — ode
zwała się. — G dyby pan chciał w s tą pić na chwileczkę, m ogłabym panu dać...
Przyszło jej na myśl, że zupełnie już m łodego człowieka olśni i p o
grąż)’, kiedy mu pokaże swój ele
gancko urządzony pokój. D opiero od niedaw na mieszkała sam a i chciała się swem mieszkaniem pochwalić.
Seladon natychm iast skorzystał z za
proszenia
W pokoju, który miał osobny wchód prosto ze schodów , stał się trochę śmielszy i natarczywszy. M arysia w y
praszała go delikatnie, ale on — nie rozum iał jej. Zam knięto bram ę, w y
prosiła go kategorycznie, na co je
dnak on oświadczył, że nie wyjdzie.
— Ładna historja!
Bardzo ładna. No i ten ele
gancki adonis zaczął się oświadczać.
Przem aw iał naprzód gorąco, padł na kolana — ona przem yśliwała, co po
cząć, a rów nocześnie pochlebiało jej, że ktoś przed nią klęczy i wyznaje jej tak gorąco sw ą miłość — scena przeciągnęłą się — wreszcie seladon stracił panow anie nad sobą, rzucił się na piękną Marysię i chciał ją wziąć gwałtem .
— O!
— Tak. Było już źle. Miody czło
wiek rzucił M arysię na łóżko, ale, że łóżko stało na środku pokoju, więc Marysia zsunęła się z niego, przele
ciała na drugą stronę, zerw ała się i uciekła — do wygódki. O n za nią skoczył, zaczął się dobijać — na próżno. Dziewczyna zam knęła się.
Zaczęły się pertraktacje przez drzwi.
N aprzód on ją prosił, żeby do niego wyszła, potem znów ona go prosiła, żeby sobie poszedł... A wiesz, co ten elegant w tedy zrobił? Powiedział, że nie pójdzie, rozebrał się i położył się do jej łóżka — spać.
— Czemu kogo nie z aw o łała?
— Nie śm iała wyjść z wygódki, bo się bała, że on się na nią rzuci.
1 tak on wyspał się w jej łóżku, zaś ona. — płacząc — przesiedziała całą noc w wygódce. W yobraź sobie teraz tę pretensjonalną, ładną pannę, bole
jącą i zalew ającą się łzami na tem bądź co bądź dziwnem krześle...
O braz I O to jak czasem w ygląda — niewinność.
Parsknąłem śmiechem.
Tersytes.
^ D o trz y m u ją c przyrzeczenia, z num e
rem niniejszym rozszerzamy rozm iar
„Szczutka" do stron dwunastu.
Baczny czytelnik dostrzeże również znaczny postęp pod względem tech
nicznym, choć nie jest to jeszcze na
sze ostatnie słow o. W dziale litera
ckim nawiązaliśm y stosunki z pierw- szorzędnemi pióram i.
W spółpracow nictw o w „Szczutku“
przyrzekli: Tuwim, Słonimski, Lechoń,
OD WYDAWNICTWA
Eism ond, Przysiecki, A dam Zagórski (Ost), Benedykt Hertz, Pietrzycki, Raort, Jan Gella, Jerzy B androw ski, (Tersytes), Henryk Zbierzchowski, St.
Brandowski, S. Przybylski i w. i.
W dziale ilustracyjnym pozyskaliśm y w spółpracow nictw o tak znakom itych rysow ników malarzy i rzeźbiarzy jak:
K. Mackiewicz, J. Zaruba, K. Swid- wiński, E. Głowacki, J. W odyński, N. D rabik, H. Kunzek, T. Żwirski,
J. Rychter, J. Kom orowski, J. Dłuski, A. Gerżabek, T. Rybkow ski, T. Ro- żankowski, W. Bielecki i wiele innych.
W najbliższych dniach „Szczutek"
ogłosi konkurs na hum oreskę, wiersz i plakat artystyczny. W szystko to daje rękojmię, że w czasie najbliższym tygodnik nasz dorów na poziomem artystycznym najlepszym togo rodzaju w ydaw nictw om zagranicznym.
N a G ó rn y m Ś lą s k u Rvs L Czerma"ak‘e*° <Lw°w>
R e d a k to r naczelny i kier. literacki: H enryk Zbierzchow ski. — K ierow nik a rty s t.: Z ygm unt K u r c z y ń s k i.— N akładem w y d aw n ictw a .S zczutek Klisze wyk. w zakl. „U nia" R edakcja i A dm inistracja, Lwów, Zim orowicza 5 . — W arszaw a, N ow y Ś w ia t 50. D rukiem „Prasy* Sok«ł»
N aprzód ludu G ó rn o ślą sk i! W szystkie tamy rwij jak rzeka, r:’i Polski żołnierz duchem z Tobą, czuwa i rozkazu czeka.
T U T K I I B I B U Ł K I 00
P A P I Ł R O Ó W