• Nie Znaleziono Wyników

Szczutek. R. 4 , nr 35 (1921)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Szczutek. R. 4 , nr 35 (1921)"

Copied!
12
0
0

Pełen tekst

(1)

Konto P. K. O. 149.247 - NaleiytoM picztową opłacono ryczałtem. — Abonament kwartalny W. 420. - cena numern

30

marek

Nr 35- LWÓW-WARSZAWA- KRAKÓW -POZNAŃ — 25. SIERPNIA 1921. Rok IV

T Y G O D N I K . S A T Y R Y C Z N O . P O L I T Y C Z N Y

Pacyfikacja Śląska.

Rys. S. Kellera (Kraków)

Celem sprawiedliwego spacyfikowania Górnego Śląska, poleciła Liga Narodów obsadzenie tego kraju zupełnie

„neutralnemi" wojskami.

(2)

Rys. J. Doskowskiego. (Kraków)

Liga narodów — to W ilsona twór — A był to człowiek trochę mente captus.

Dziś ma rozstrzygać górnośląski spór, Bo tak rozkazał Lloyd George wielki gbur, Kram arz historji, uparciuch i raptus.

Venezuela, Haiti i Sjam

Nie pożałują nam przychylnych głosów, C hoć przeciw Polsce będzie W ielki C hain Ten, który cały ten urządził kram,

Mistrz plebiscytów i innych bigosów.

mmm ■ ^ 1 W V V ■

I tylko jeden ogarnia mię lęk,

Czy z nam i pójdzie Peru i Jam ajk a? f Złoto angielskie m a przyjemny dźwięk, Więc kogo skusi, to jechał go s ę k ! D w a głosy przeciw to jest przecież bajka.

Kuba — w tym względzie podejrzliwość stłum Ta przeciw Polsce nie wykroczy nijak.

Mieszkaniec Kuby to nasz bliski kum, Bo ich siarczysty, prim a sorta rum U znaw ał u nas zawsze każdy pijak.

A więc czekajmy co przyniesie los 1 jaki wyrok dla nas wyda Liga.

Jeśli przeważy wiernej Francji głos, To A nglikow i dam y szczutka w nos I z jego podłych planów będzie figa.

Henryk Zbierzchowsku

(3)

MUość prawdy.

Wobec wprowadzenia nowych planów naukowych w szkolnictwie z nowym ro­

kiem szkolnym, byłoby na miejscu zrefor­

mowanie podręczników szkolnych, wzglę­

dnie ważniejszych ustępów treści ety­

cznej. Dla przykładu, jak owe ustępy po- winne być zreformowane, podajemy na pierwszy ogień znany ustęp p. t, : „Mi­

łość Prawdy" w którym św. Jan Kanty napadnięty przez zbójców, oddaje im Wszystkie przy sobie posiadane pienią­

dza i przysięga, iż więcej przy sobie nie

l posiada. W międzyczasie św. Jan Kanty

1 znachodzi w kieszeni zapomniany grosz i pomny na złożoną przysięgę, wraca do zbójców i oddaje im znaleziony pieniądz.

Zbójcy wzruszeni tą niezwykłą miłością prawdy, klękają przed świątobliwym mę­

żem i oddają mu zrabowane poprzednio pieniądze, prosząc, by pomodlił się za ich'grzeszne dusze.

Jan Kanty zwany także Steczkow­

skim szedł pewnego razu późnym Wieczorem przez gęsty las. Słońce schowało się już dawno, a tylko pur­

purowe* refleksy na niebie znaczyły drogę, którędy słońce odbyło swoją c°dzienną wędrówkę.

Jan Kanty myślał właśnie jak wy­

pełnić rubryki fasji podatkowej, któ-

^eJ pomimo iż była jego wynalazku, 2aden żyjący człowiek nie mógł zro- j^mieć, nie wyłączając samego Jana

^antego, gdy w czasie tych rozmy- s*ań zabłądził i z przerażeniem spo­

strzegł, iż znajduje się wśród gęstego asu. z którego niema wyjścia.

Na darmo przedzierał się przez gę­

ste krzaki kosodrzewiny i jałowca, raniąc sobie twarz i ręce! Na darmo

^ynił rozpaczliwe wysiłki, aby wy­

dostać się na drogę, która niby za­

parowana znikła mu z oczu!...

»Im dalej w las, tem więcej drzew", Pomyślał nad tą starą prawdą, którą dopiero teraz pojął.

Noc czarna zapadała z chwili na c‘1Vvilę, a Jan Kanty, przecierał sobie sP°cone czoło, wypatrując na darmo

°czy w g.}ąb czarnego lasu, gdy w tem

^gle obskoczyła go banda zbójców ' hersztem na czele.

"7 Tu już nawet budżet nie po­

może ! — westchnął Jan Kanly, wzno- S2^c oczy ku Panu Zastępów, gdy z Przerażeniem skonstatował, iż wpadł VY ręce bandy międzynarodowych kojców, których herszt przezwiskiem yncle Sa m, nosił gwiaździstą ban-

er°lę na cylindrze.

i La bourse ou la vie! — krzy- jeden ze zbójców, przypomina- typ rentjera z bulwarów pary-

Hands off! — warknął znowu nny bandytą o twarzy buldoga, któ- e£o inni zbóje nazywali przez usza- n°Wanie „Sir".

i> ^nn> otoczyli przerażonego Jana antego zwartem kołem, błyszcząc Czytna i kurcząc żylaste pięści, i 7~ Oddaj nam wszystkie pieniądze,

° re posiadasz przy sobie, inaczej jący

sk ich .

śmierć cię z naszej ręki nie minie! — zawołał herszt Oncle Sam.

— Śmierci się nie boję — rzekł Jan Kanty, myśląc równocześnie o re­

formie rolnej — ale żeby was od zbrodni zabójstwa powstrzymać, od­

daję wam wszystko co posiadam.

To mówiąc wysypał całą zawartość swych kieszeni na murawę. Zbójcy rzucili się na skarb biednego Jana Kantego w okamgnieniu. Dolary, szterlingi, franki, liry, leje, korony czesko-węgiersko-austryjackie, marki niemieckie, ory, floreny i dynary — wszystko to zginęło w przepaścistych kieszeniach bezbożnych zbójców.

— Przysięgnij nam, że więcej nic nie posiadasz! — zawołał herszt do nieprzytomnego z żalu Jana Kantego.

— Przysięgam Wam na włócznię św. Weyganda, że wszystko Wam oddałem, co posiadałem !

Zbójcy rozbiegli się w las, nie rzu­

ciwszy nawet okiem na nieszczęsną ofiarę.

Jan Kanty puścił się w dalszą drogę i dziękował Bogu, że pozwolił mu ocalić dusze zbójców od grzechu mor­

derstwa, gdy wtem przypadkowo sięgnął ręką do kiesz.ni i znalazł w niej zwitek banknotów 1000-mar- kowych. Sprawdziwszy przy zapałce czy podpis jego jest autentyczny i czy banknoty nie są fałszywe, zakłopołał się srodze świątobliwy mąż, że mi- mowoli popełnił kłamstwo. Bez chwili namysłu zawrócił w stronę lasu, któ­

rędy zbójcy pierzchli i po długich szukaniach odnalazł ich kryjówkę.

Stanąwszy przed nimi, zawołał: „Da­

rujcie! Mimowoli skłamałem, gdyż po waszem odejściu znalazłem jeszcze kilka tysięcy marek polskich. Oto są!...

Zbójcy wzruszeni wielką miłością prawdy Jana Kantego, parsknęli mu śmiechem w twarz, a herszt poklepał go po ramieniu poufale.

— Idź, idź do domu — rzekł Oncle Sam z uśmiechem oddając mu zwitek 1000- markówek — nie skłamałeś wcale.

To nie są 7adne pieniądze!...

Z tego mamy naukę, że prawda zawsze zwycięża. Raorł.

List ferjalny.

Spódłosławice 1. sierpnia.

Kochany Komotrze!

Przyjechałem na ferje do domu i galanto se odpoczywam. Zawdziałem krawatkę, obułem lakiery, a do ob:a du to nawet ubieram frak albo kon- tusz, który jednak, jak twierdzą, ma już być na wylocie.

Mówiłem całe życie: będzie jak Bóg da! alem też tą wolę Bożą i od sie­

bie wspomagał i nie mogę powie­

dzieć, aby mnie ukrzywdziła. Miano­

wicie mnie i moich wsparł bardzo wolny handel. Że tam innych kolki z tego spierać będą, to już widać ta­

kie dopuszczenie Pana Jezusowe. Ino 0 to nastąpienie mające rozwiązanie Sejmu mam żal do Pana Boga. To nie jest demokratycznie zabierać in­

stytucję ze świata, gdy jej się akurat najlepiej powodzi. Ja ta w moje wła­

sne zmartwychwstanie w nowym sej­

mie mocno wierzę, ale ilu to dobrych przyjaciół nie zbudzi już żadna trąba archanioła.

Żona mi jedno powtarza: daj po­

zór, bo na Śląsku łatwo pysk złamać.

Wiem ci ja to, ale kto ma gibką gę­

bę, ten się ze wszystkiego wyeksku- zuje. Mało to było hałasu o Gdańsku a teraz kontentni jesteśmy, że tam bodać wścibić możemy nasze trzy gro­

sze, O Cieszynie to się nawet nie mówi, bo gdyby nam wtedy Czesi 1 Kraków zabrali, to jeszcze wszystko na bolszewików zwalić było można.

I gdyśmy się teraz na Górnym Śląsku wykopyrtnęli, to może gazety zaczną hańbować Lojd Dżordżowi, a wy wie­

cie kumotrze co to za uciecha dla narodu, gdy komu dobrze napysko- wać może.

Zato z Wilnem do krzty się nie wyznaję, bo to strasznie pobałamu- cona historja. Jedni chcą go mieć tak, inni inak, a są podobno i tacy, co się bez niego obejdą. Pójdzie.do­

brze to i owszem a nie, to się Żeli­

gowskiemu basama-teremtete dosta­

nie. Polityk jest na to, aby się ze wszystkiego wykręcił, i nawet nie sia­

nem, bo jest teraz bardzo drogie.

Bywajcie zdrowi kumotrze kochany a do wyborów się szykujcie, bo kar- was narodu opowie się przeciw nam, ino że ci co pójdą za nami, będą mieli dobrze nabite kałduny, i tam­

tym z pustemi brzuchami łatwo po­

radzą. Panu Bogu oddaję, Wasz Wincenty.

Pr. 264/21.

Redakcja Gazety „Szczutek" we Lwowie.

W Imieniu Rzeczypospolitej Polskiej I Sąd okręgowy karny we Lwowie orzekł na wnio­

sek Prokuratury przy tymże Sądzie, to treść artykułu umieszczonego w czasopiśmie „Szczu- tek“ Nr. 34. z dnia 18 sierpnia 1921 r, pod tytułami: 1) „Koronacja wielkiego cliama*

w ustępach a) od słów „płynie jakiś" do słów

„przez panów" b) od słów „idzie moc“ do słów „czują nijakiej" c) między słowami

„oclilokracja wzbogaceni" a słowami „oni"

d) od słów „masz na swą" do słów „woje- wodzko starościńscy". 2) „W wagonie Kalisz- Warszawa" w ustępach między słowami

„bardzo sympatycznym" a słowem „oho"

b) między słowami „Zajść do nich" a sło­

wami “no, no" zawiera znamiona ad la. b. c.

występku z § 302 uk. ad 1) d, występku z § 300 uk. zaś ad 2) występku z § Sl(i uk. uznał dokonaną w dniu 13-go sierpnia 1921 r. kon­

fiskatę za usprawiedliwioną i zarządził znisz­

czenie całego nakładu i wydał w myśl § 493 pk. zakaz dalszego rozpowszechniania tego pisma drukowego.

Zarazem wydaje się nakaz odpowiedzial­

nemu redaktorowi tego czasopisma, by orze­

(4)

Rys. A. Swinarski, Lwów.

K r y ty k n a w y s ta w ie fu tu ry s tó w .

S ta ł się cu d onego razu j o j ! G a d a ł k ry ty k do obrazu j o j ! A obraz doń a n i słow a jo j!

Taka je s t ta S ztuka N ow a ! — j o j !

czenie niniejsze umieścił bezpłatnie w naj­

bliższym numerze na pierwszej stronie.

Niewykonanie tego nakazu pociąga za sobą następstwa przewidziane w § 21. ust.

druk. z 17. grudnia 1862 Dzzp. Nro. 6. ex 1863 tj. zasądzenie za przekroczenie na grzy­

wnę do 400 Mp.

Lwów, dnia 16. sierpnia 1921.

Podpis nieczytelny.

Przysłowia M eniraw e.

na miesiąc wrzesień.

(według kalendarza „Chudy biuralista“

1921).

1. września. Na świętego Joachima człek kupę mareczek

[trzyma.

2. września. Na Stefana

cała kupa rozebrana.

3. września. A ze świętą Izabellą już po psiem weselu.

6. września. Na Zacharjusza

całuj w brodę macha- [beusza.

7. września. Gdy przyjdzie św. Mi- [kołaj przeżuwaj co zjadłeś

[wczoraj.

12. września. Święty Gwidon, kłaniaj się żydom.

13. września. Na Tobjasza

dobra z potraw kasza.

16. września. Na Korneljusza

zrób se omlet z kape­

lusza.

17. i 18. „ Na Lamberta płacz o- [hydle żeś nie koń lub inne

[bydle, bobyś wyżarł na Ignaca bodaj siano z materaca.

19. września. January dobrodziej taki że ci wiatrem wydmie

[flaki.

20. i 21. „ Mateusz apostoł Eustachjusz archirej, byś z głodu nie zdechł końskie jabłka zbieraj.

23. września. A jednak święta Teklo dwóch radców z głodu [się wściekło.

25. września. Na Kleofasa

śmierci głodowej uszli co zjedli kiełbasę (nie z widelca tylko z

[muszli.

27. wsześnia. Śmierć ponieśli Kosma [i Damian i są świętymi w zamian ty bez śmierci od głów

[do pięty jesteś turecki święty.

29. września. Na Michała jedz na co [masz ślinę, wyliż przełożonemu bo- [daj wazelinę.

30. września. Jakiś osiłek

na święty Hieronim ugryzł się w . . . i już było po nim.

Wspomnienie o p. St. Grabskim.

Jak wiadomo niedarmo „Słowo Polskie" rozdmuchało niepotrzebnie historję o tużurku p. St. Grabskiego i jak to Szan. poseł jadąc zagranicę musiał od rządu pożyczać na garde­

robę.

Otóż garderoba p. Grabskiego była zawsze jego achillesową piętą — t. j.

jedyną rzeczą, którą miał wspólną z Achillesem. I mieszkańcy Lwowa, po którego ulicach przed wojną snuła się często a niebezpiecznie sylwetka ' p. Grabskiego pamiętają niezawodnie popularne swego czasu pytanie:

„Kto nosi nowe spodnie prof. Grab­

skiego ? “

Jednakże najbardziej intrygującą częścią garderoby p. Grabskiego była jego czapeczka, noszona na narodo- wodemokratyczny bakier i nadająca mu posępne piętno politycznego Za- lamorta.

Czapeczce tej do dziś pozostał wierny p. Grabski, choć była nieraz dla niego źródłem udręczeń. — Je­

dnemu z tych udręczeń poświęcamy niniejsze wspomnienie.

Było to podczas wyborów do par­

lamentu we Lwowie. Prof. Grabski kandydował i szalał w „Słowie". Ziry­

towało to jego przeciwników i po­

stanowili go peszyć. Wzięli się do tego w taki sposób. Co pół godziny jęczał telefon, pos. prof. Grabskiego.

Kandydat nie mógł nie podejść do telefonu. Tymczasem z aparatu pa­

dało jedno i to samo pytanie.

— Przepraszam — czy prof. Grab­

ski? r

— Tak. A kto to woła?

— Tu wyborca.

— Czem mogę służyć.

— Czy nie mógłby mi pan profe­

sor powiedzieć, gdzie właściwie ku­

puje swoje czapeczki.

Z pasją kładł prof. Grabski słu­

chawkę — ale na następny dzwonek znowu stawał do apelu.

Któżby wówczas sądził, że kwestje garderobowe prześladować będę prof.

Grabskiego i w niepodległej Polsce jako prezesa kom. spraw zagrani­

cznych.

Co prawda nasi czołowi dyplomaci się uzupełniają — jeden nie zna ję­

zyków, drugi obyczajów a trzeci nie ma tużurka. Co może wyniknąć z po­

łączenia takich potentatów. Ami.

(5)

Nr. 35. f IV

Dodatek „SZCZUTKA”

Rys. Z. Czermańskiego (Lwów

N a s z s p o rt.

\

i Prof. WACEK.

^ naszych ministerstw.

— Czy to prawda, że pan szef sekcji ma tylko domowe wykształcenie?

— Jest to wierutne kłamstwo 1 Sam miałem do­

kumenty w ręku, że przeszedł i to nawet ze zna­

komitym skutkiem, piąć klas... loterji klasowej. M ar

®olszewja.

— Dlaczego Rosję nazywają obecnie Bolszewją?

— Gdyż wszyscy mieszkańcy Rosji krzyczą te- raz zarówno: „Bolsze jisty" (więcej jeść).

* *

*

Obejmując rządy w Rosji, ogłosili Bolszewicy całemu światu, że muszą wszystkich swych obywa­

teli zrównać pod każdym względem.

I oto teraz, po czterech latach panowania, osią­

gnęli w zupełności swój ideał: wszyscy mieszkańcy Rosji są bez wyjątku równi, nawet co do odżywia­

nia i ubierania się.

Wszyscy nie mają co jeść i wszyscy chodzą golił

* *

*

Bolszewicy obiecywali, że stworzą raj z Rosji.

Dotrzymują słowa! Jeśli nie stwarzają, to w każ­

dym razie przyśpieszają Rosjanom raj na... drugim świecie.

* *

»

Bolszewicy zawsze twierdzili, że nie chcą mieć nic do czynienia ze znienawidzonymi państwami bur- żuazyjnemi i... zwrócili się obecnie z pokorną prośbą o dostarczenie żywności do tych znienawidzonych

państw burżuazyjnych. Mar.

Fatalna omyłka drukarska.

Z odezwy warszawskiego towarzystwa „Roz­

wój": „Towarzystwo nasze postawiło sobie za zada­

nie oczyszczenie Ojczyzny z obcych i wrogich ele­

mentów i zachowanie czystości naszej rasy, jędnem

słowem okżydzenie Polski*. Mar.

„Fortuna".

W numerze 21 za lipiec b. r. Fortuny, pisma poświęconego sprawie kojarzenia małżeństw, znneho*

dzimy następujące nader ciekawe ogłoszenia, które podajemy dosłownie:

PA N N A lat 32 samotna, fachowa, pragnie po­

znać mężczyznę od lat 38. Cel matrymonialny. War­

szawa, Widok 19 — A . Z.

NAUCZYCIEL szkoły powszechnej silnie zbu­

dowany, gimnastyk, o cerze czerwonej, wychowanek 0 0 . Jezuitów, w Chyrowie, poszukuje panny lub wdowy również silnie abudowanej o cerze czerwo­

nej, religijnie wychowanej, z majątkiem. Szczegółowe objaśnienia listownie.

* *

*

R O Z W Ó D K A młoda, mająca dobry interes oraz mieszkanie, szuka wspólnika. Cel matrymonialny nie­

wykluczony. Oferty: Warszawa „Promień" Widok 19

„Procentowy kapitał". Mar.

Z rozmów na Akademickie].

— Który z lwowskich lekarzy jest największym hipokrytą?

— Dr. Lesław Gluziński.

— Dlaczego?

— Bo wszystkim doradza „Zakopane",- a sam chodzi stale do Królikiewicza.

(6)

Papierowe dusze.

Szeleszczą w koło papiery

Papier w księgach, papier w duszy, Gdzie się tylko — człowiek ruszy, Tam wielkie czcionki, litery.

Gwarzą dusze papierowe, Przytaczają wciąż cytaty,

„Tak było kiedyś przed laty";

„A tak znów przez wieki nowe"

A świat swoim torem kroczy, Jak naprzekór przepowiedniom, On nie służy żadnym bredniom, Gdyż ma własne zdrowe oczy.

Widzę w koło groźne twarze, Jeden, drugi, myśl rozwija Za tym trzyma, tego zbija, . Innym znów, w to wierzyć każe.

Ten widzi przyszłość narodu, W takim, albo innym stanie, Ó w poleca wychowanie, Inny zwalcza widmo — głodu.

Tamten wielbi siłę, męstwo, Ten zaś chrześcijańskiego Boga, A temu gdzieindziej droga, Gdyż ma swe mistyczne księstwo W alą, rąbią, obalają,

Myślą, wielki czyn powstanie, Gdy przeminie roztrząsanie, Taką w słowach siłę mają.

Lecz, tej walki serjo nie bierz, Chociaż cię nawet zamroczy,- Gdy masz wciąż otwarte oczy, To czynu z niej nie wygrzebiesz.

Czujesz, oi bohaterowie, Tylko papier .mają w duszy, Żaden z miejsca się nie ruszy, Chociaż myśl swą jasno powie.

To papiery — więc szeleszczą Rządzą, kierują przy stole, Nie im swych najbliższych bole,

Oni piszą, mówią, trzeszczą.

Kto nie pisze, pewnie gada, A świat cały z nas się śmieje, Wewnątrz — wybaczcie „złodzieje", Zewnątrz — „blaga bufonada"...

Oj ciężko jest ludziom żywym, Być zależnym od papieru, Dla papieru, równe zeru, Co czyni człeka szczęśliwym.

Nieraz łza na papier spada, Lub plami go krew niewinna, Wsiąknie ta, i wsiąknie inna, A papier wciąż swoje gada.

T. Kubala.

| Sowieckie godła.

— Widziałeś godła sowieckie na automobilu i Karachana ?

— Nie, nie widziałem, bo jak mi powiedziane że on jedzie — odwróciłem głowę. /. G.

W sądzie.

(podsłuchane).

— Pan Syfonszprycer oskarża pana o obelgi słowne, nazwał go pan paskarzeml

— Przepraszam panu sędziemu, od kiedy wy­

raz paskarz jest obelgą? Czy paskarz nie ma sza­

cunku i poważania? Czy nie korzysta z absolutnej wolności ? Czy rząd mu w czemśkolwiek przeszkadza?

Panie sędzio, powiedzieć naszemu kupcowi paskarz, to jest bardzio śliczny kompliment!

Sowiety handlują.

— Czy wiesz dlaczego bolszewicy nazywają śiebie vtou>ariszczi“.

— Dalibóg nie wieml

— To bardzo proste! tow arJszczi to znaczy po

rosyjsku szukaj towaru. J G.

W wagonie.

(autentyczne.)

— Czemu płaczesz, chłopcze?!

— A bo ten pan co stoi przedemną zabrał mi

całe powietrze! J . G.

Górny Śląsk.

Codziennych wieści bałamtnych wiązka,

Briand jest za nami, Lloyd-Georgę przeciw nam, Coraz się bardziej wikła sprawa Śląska

Że się w niej djabeł nie połapie sami Codziennie spory, dużo wszelkiej blagi, Codziennie nowy jakiś projekt masz.

Lecz nikt z radzących niema tej odwagi By szczerej prawdzie spojrzeć prosto w twarzl

Jerzy Gut. Heller redivivu8.

W sferach teatralnych opowiadają sobie że Heller pokłócił się z Ordyńskim. Ordyński na inau­

gurację teatru przy ul. Karowej chciał wyreżyserować bernsteinowskiego „Złodzieja" a Heller uparł się, że on to lepiej zrobi.

Kiedy w Wiedniu mówiono o nowym humbugu widowiskowym Hellera, odezwał się jeden z obecnych teatromanów wiedeńskich w te słowa.: ja, der Heller dass ist der dunkle Punkt in der Sache 1

Syonista warszawski.

— Panie Fajnduft pan przecież jesteć sjonistą, czemu pan nie jedzie do Palestyny?

— Na co mam jechać tak daleko, ja sobie za dziesięć marek jadę tramwajem do „Bagateli" i mam już całą Palestynę.

Z zagadnień sym-Patycznych.

— Co ma wspólnego Polska Agencja Telegra­

ficzna (Pat) z pewnem małem bezrogiem stworzeniem, robiącem „qui, qui*?

— Piąty przypadek. Do jednego bowiem i do drugiego mówi się w piątym przypadku: „O l pacie!"

(7)

••• • liii: >.

25. wrześnie — 5. października 1921

I. Międzynarodowe

Targi Wschodnie

we Lwowie

Centrum handlu z Rosta, Rumunia I Bałkanam. — —

Przysporzą niezmierne korzyści zarówno wystawcom jak i kupującym.

Inform acji u d zie lają: Biuro Targów W sch o d n ich w e Lwowie, A k a d e m ick a 17, Biuro T a rg ó w W sch o d n ich w W arszawie, Szpitalna 1. — Biuro T a rg ó w W sc h o ­

dnich w Krakow ie, Długa 1. — nadto

Biuro transportowa Targów Wschodnich, Lwów p|. Halicki 15.

Reprezentowane przez towarzystwa transportowa

„Polski Glob” „Polski Lloyd” „Prania” I „PolbaT „ a ,

W tzasie trwania Targfiw odludzie A pictwtzi n itftjia n iliw } b u ta n m ri nanwtj i H łin m j.

Z posiedzeń Rady Najwyższej.

(Komentarze w przysłowiach),

1) Polsce postanowiono przyznać trójkąt prze­

mysłowy. (Nim słońce wzejdzie rosa ocay wyje).

2) Sir Cecil Hurst zgadza się z Loyd-Georgem.

(Psie głosy, nie idą w niebiosy.)

3) Briand zbijał wszelkie twierdzenia Lloyd-Ge- orgea. (Trafiła kosa na kamień.)

4) Sprawa Górnego Śląska będzie zdecydowaną w najbliższych dniach. (Czekaj tatka latka.) J . G.

Hotel George‘a.'

Jest we Lwowie znany hotel George‘a. Wobec tego że nazwa ta zbyt przypomina zajadłego wroga potężnej Polski, Szczutek proponuje zmianę nazwy na „Hotel pod Sw. Jerzym".

„Rzeczpospolita'1.

.Rzeczpospolita" co chwila wydaje dodatki o przebiegu narad paryskich. Nic dziwnego, cała polityka Paderewskiego przyczyniła się wielce do

^ konieczności zwołania tejże konferencji... J. G.

Zagadka.

Jaki urząd w Polsce pochłania wielkie sumy a nie daje żadnych korzyści?

bM O M ;9irecj ip - ą u o ^ j p b z jfj

Nad grobem brata.

W wesołym światku Warszawy znani byl) dwaj bracia Alkoholińscy, którzy jak nierozdzieini Lelum-Polelum, zjawiali się w wszystkich śniadanko­

wych handelkach.

Zawsze wspólnie pili, wspólnie chorowali, trzeź­

wieli i wspólnie szli na nową hulankę. O obopólnej miłości braci ku sobie, dziwy opowiadano i nikt przypuścić wprost nie mógł, coby się stało, gdyby tak los kazał im się rozdzielić.

Wstrząsnęła też wszystkich do głębi wiadomość, że jeden z bliźniaków po potężnem przepiciu „wziął" — i naciągnął kopytka. Przyjaciele zgromadzeni na po­

grzebie, nie śmieli wprost odezwać się z słowami do osieroconego Alkoholińskiego, przerażeni jego bólem.

Szedł on za trumną blady, jak śmierć, a łkanie ury­

wane wstrząsało co kilka chwil jego pierś. Gdy więc po wygłoszeniu szeregu mów nad grobem zmar­

łego, tuż przed okrutną chwilą rzucenia pierwszych grud na trumnę, zauważono że brat nieboszczyka chce przemówić. Wśród uczestników żałobnego or­

szaku zapanowała śmiertelna cisza.

Alkoholiński pochylił tię nad grobem, pomil- czał chwilę, jakby połykał łzy, wreszcie się przemógł i rzekł:

— A mówiłem ci... hh... przegryzaj I... hh... j

(8)

ZESPÓŁ INŻYNIERÓW

Ska z ogr. odpow.

Telefon 125. Lw ów , S ło w a ck ie g o 14.

Wypracowuje plany, projekty, kosztorysy i oszacowania wszelkich budowli i urządzeń mechanicznych.

Przeprowadza pomiary, parcelacje i komasacje gruntów.

Projektuje i wykonuje wszelkiego rodzaju budowle w za­

kres techniki wchodzące.

Przyjmuje kierownictwo i prowadzenie zakładów przemysłowych.

Dostarcza i zakupuje wszelkie materjały budowlane i urzą­

dzenia maszynowe.

Eksploatuje drzewostany, kupuje i sprzedaje realności,

27 grunta i lasy.

O p u ś c iły p r a s ą :

W. R A O R T A

WESOŁE IMPERTYNENCJE

===== (S A T Y R Y ) =====

Do nabycia we wszystkich księgarniach, Główny skład w Lud. Tow. Wydawniczem we Lwowie, Sykstuska 21.

CENA EGZ. 130 M k p . 15 VJK3

PEZET n

WE LWOWIE, ULICA AKADEMICKA L. 23.

TELEFON Nr. 55. =

DOSTARCZA Z WŁASNYCH WYTWORNI:

CEGŁĘ, DACHÓWKĘ, WAPNO, PAPĘ, WYROBY BETONOWE, KAMIEŃ, SZUTER, DESKI.

Ze swoich bogato zaopatrzonych składów:

BLACHĘ CYNKOWĄ I POCYN- KOWANĄ, SZKŁO TAFLOWE, KIT SZKLARSKI, ZELAZO, OKUCIA, GWOZDZIE, DESZ- CZUŁKI PODŁOGOWE, DĘBO­

WE, POSADZKI KLINKIEROWE KAMIENNE ORAZ INNE MA-

: TERJAŁY BUDOWLANE. : 7

Na Dżykigass.

— Powiedz mi pan panie Ryps, dlaczego uniwer­

sytet dla naszych nie nazywa się uniwersytet dla naszych ? Przecież tam są prawie same żydzi!

— Cóż z tego, kiedy goje też mają prawo tam*

Kiwa Wesoły.

Odważny.

— Wiecie Iksiński ożenił się!

— Ce ty mówisz, na taki upał!!

Farby olejne

tarte na najlepszym poko­

ście oraz

lakiery

wszelkiego rodzaju po­

leca najtaniej

L. H O S Z O W S K I

Lwów, A kadem icka 3.

Zboże nowego zbioru w ładun­

kach wagonowych poleca po ce­

nach konkurencyjnych

SPOŁEM”

i

ZWIĄZKOWE TOWA­

RZYSTWO HANDLOWE Lwów, 3 Maja 19.

T e le fo n 290.

A d r e s telegraf.: S p o łe m — Lw ów

i ń PneiTsłi i l i i ”

MIESIĘCZNIK

dla spraw handlu i przemysłu

•.... ukazuje się każdego miesiąca NAJLEPSZE ŹRODŁO INFORMACYJNE Rewja przemysłu i handlu służy sprawom zwią­

zanym z handlem, przemysłem i rękodziełem.

Rewja otwiera swe łamy dla swobodnego wy­

powiadania się biorących udział w życiu han­

dlowo-przemy słowem.

Rewja dąży do nawiązania między-miastowych stosunków kupieckich.

Rewja przeprowadzać będzie kampanje rekla­

mowe i służyć wszystkiemu, co broni i pod­

nosi przemysł, handel i rękodzieło.

Redakcja i Administracja: lwów, ul. Zimorowicza 5.

JSE

8

eto

(9)

Perswersia.

Rys. J. Zaruby (Warszawa)

W szystko je s t u n ie j dziw ne i na opak Więc się u bierać lu b i tak ja k chłopak, P rz y toalecie je d n a k p łe ć dziew czątka Z dra d za ją p ie r s i dwa b ia łe kociątka.

(10)

Bajka o skowronku.

Na obszernych równiach małopol­

skich orał sobie chłop, nazwiskiem Grzela Domestikus. Nazwijmy go z łacińska, albowiem ród chłopa star­

szy jest, niż wszystkie rody świata i z niego wywodzą się królowie.

Konie a raczej chude szkapięta wlokły się senne, zadrzemane, robiąc bokami. Grzela przy każdym nawro­

cie pługa odruchowo budził je świ­

stem bicza i apatycznym wzrokiem rozglądał się po pustych, mgławych obszarach. W okół szaro i modro, słońce świeci za mgłą, wszędy pustka i cisza. Chłopu ckni się bardzo, ser­

ce jego wzbiera coraz srozszą nudą.

Dusza Grzeli wstępuje w bezkreśne państwo nudy — napisałby młodo- dociany liryk.

W tej chwili wyfrunęła ponad rolę mała, szara ptaszyna — niby szara, uskrzydlona grudka ziemi — i, mie­

rząc prosto w niebo, jęła wywodzić najcudowniejsze melodje. Grzela jak­

by ze snu zbudzony, prostuje się żwawo i rozrzewniony w swej sa­

motności, woła radośnie do sko­

wronka:

— A witajże zdrów, miły ptasiu!

Witaj, boży śpiewaku! Niech ci Bóg zapłaći za to lube, śliczne gaworze­

nie, którem umilasz nam srogie tru­

dy i żmudy! Szczęść ci niebo, serde­

czny towarzyszu! Odrobino ty wdzię­

czna! Tyś iście naski, polski śpie­

wak...

Skowronek widząc przyjazny gest chłopa, frunął kilkanaście sążni niżej i z przyzwoitej odległości zaszcze- biotał:

— Ciurli — ciurli — ciurrrli... Co powiadasz dobry człowieku ?

— Grzela uśmiechnął się przy­

jemnie.

— Toli dziękuję Bogu, że w swej nieogarnionej dobroci stworzył cię dla naszego pokrzepienia.

— Jak? — przerwał skrzydlaty śpie­

wak.

— Dla pokrzepienia naszych serc...

w tych srogich mozołach! Nie rozu­

miesz mnie?

— Dla pokrzepienia?... Nie wiem, o czem prawisz — zdziwił się sko­

wronek.

Chłop zaśmiał się ochotnie.

— Nie pojmujesz ? Oho, widzę, że z ciebie lepszy artysta, niż myśliciel!

Straszny z ciebie artysta, miły ptasiu...

Ale pal licho rozum, skoro tak słod­

ko świergolisz i Wyśpiewujesz! I to dla takiej bezbożnej hałastry, jak — z przeproszeniem — ludzie...

— Ja k to : ludzie?... Przecież nie dla ludzi śpiewam...

— Nie dla ludzi ?...

— Za cóż miałbym śpiewać dla ludzi ?! — pytał skowronek, coraz bardziej durniejąc.

— Jakże to ? A czemuż tak wy­

soko latasz! Dla kogoż śpiewasz?

— Dla kogo ?... Dla siebie, oczy­

wiście! „Sobie śpiewam i Muzom" — pisał przecież i wasz stary, czcigodny poeta. A co się tyczy mego lotu...

W itdom o ci, że żywię się pędrakami i robactwem, które wypełza z ziemi.

Jestem jednak dalekowidzem i z blizka nie dojrzę. Lęgniemy się czasem nie­

praktyczni... Aby zoczyć w szarych skibach coś lepszego i pożywniejsze­

go, wzbijam się w górę jak najwy­

żej. Ale że to i marnego robaka nie tak łatwo znaleść na tym padole, przeto dla rozerwania się, ot popro- stu, aby nie zdechnąć z nudów, gwiż­

dżę sobie na różne tony. . A zresztą przyznaję, że ten śpiew — tam wy­

soko — dziwnie rzeźwi mię i upaja.

Mogę też powiedzieć z czystem su­

mieniem, że tam w górze o wiele ra­

źniej i przyjemniej. Powietrze chłodne i czyste, jak kryształ, wonne, jak kwiat — pachnie s?ońcem i niebem.

I nie czuć tam żadnych fetorów! A jak jasno i pięknie!... Stamtąd wszyst­

ko naokół wydaje się błękitne. Błę­

kit w górze i na dole. Stamtąd na­

wet wasze ziemskie błoto przedsta­

wia się objektywniej i sympatyczniej.

Patrzę na nie ze stanowiska zbyt od- ległego, niemal kosmicznego...

Grzela otwarł szeroko usta i słu­

chał, rozczarowany, drapiąc się po głowie.

— Widzę — przerwał — że jesteś głupszy niż myślałem, biedaku... W twojej dziwacznej gadaninie — nie wiedziałem, żeś taki gaduła! — ani krzty sensu... Nic z tych bredni nie rozumiem. Jakże to, do kaduka, to nic dla mnie śpiewasz?

— Broń mnie Boże! — zadzwonił skowronk — Przykro mi, że ci to sprawia przykrość, ale trudno. Szcze­

rość przedewszystkiem... Ot, świergo­

tam, aby nie zginąć z nudów, na tym, nad wyraz szarym i pustym obszarze.

Czasami też — przyznaję to — z ja­

kiejś dziwnej, nieprzepartej, jakby wrodzonej potrzeby... Ale żeby dla ciebie? Nie widzę logicznego związku.

— A przecie ojcowie zdawna ma­

wiali, że dlla nas śpiewasz! — po­

wtórzył chłop z uporem.

— Mawiali nieprawdę — odparł skowronek, nieco znudzony — Bo jakże... W takim razie i ja mógłbym śmiało mniemać że ty orzesz tu dla­

tego, aby dotrzymać mi towarzystwa!

Ale nie jestem przecie takim głupta­

sem...

— Nie jesteś?

— Jeżeli jednak mój świergot spra­

wia ci przyjemność, to rad jestem prawdziwie. Owszem, bardzo mi przy­

jemnie... Gotów jestem nawet zapom­

nieć, że tak często marznę i głoduję, a ty — jakkolwiek pełen pretensji wobec mych pieśni — nie poczuwasz się w tym względzie do żadnych spo­

łecznych obowiązków...

Grzela pozierał chmurnie i tłumił gniew, zaciskając bicz w ręku.

— To ta k ?! — zawołał z gorzkim wyrzutem — Nigdy nie spodziewa­

łem się czegoś podobnego! Miiy, mócny Boże... A ojciec nieboszczyk t>le razy gadali, że z ciebie takie za­

cne ptaszysko... Nakazywali cię chro­

nić i szanować... Tak cię wychwalali...

Skowronek zatrzepotał skrzydłami i żywo zaświergotał:

— Fii — firrrli... Nie pojmuję cie­

bie, miły człow’ecze! Cóż to ma wspól­

nego z moją rzekomą zacnością?

Wyczuwam u ciebie jakiś nałogowy sentymentalizm, który zresztę nie wy­

daje mi się całkiem szczery... Czyżby mój śpiew był dla ciebie mniej przy­

jemny, gdy wiesz, iż śpiewam dla siebie ? Czyż byłbyś tak pozbawiony poczucia elementarnej bezinteresow­

ności:? I zdrowej praktyczności!...

Czyż muszę koniecznie czuć i myśleć wedle twych własnych wyobrażeń, pod dyktandem twych złudzeń i prze­

sądów, aby mieć prawo do życia i respektu — czysto platonicznego?...

Trudno mi w to uwierzyć! Żyliśmy wprawdzie dotąd z osobna i niewiele się znamy. Koniec końcem mogliby­

śmy nawet zbliżyć się do siebie i żyć nadal, jak dobrzy sąsiedzi i przyja­

ciele. Jako dzieci tej samej ziemi — żywicielki... Wprawdzie wy bierzecie z niej to, co najlepsze: kwiaty i zboże, ja zaś to, co najgorsze: chrust i ro­

bactwo (strawa, którą okraszam so­

bie, jak mogę, pieśnią i błękitem) — zawsze to jednak łączył Ta wspólność dóbr, jakkolwiek nierównomierna, mo­

głaby stanowić niejaką podstawę wspó'nego szczęścia, którego zresztą nie śmiem przeceniać. Nie śmiem, za­

iste, gdyż przez to ten arcycudny obszar nie przestanie być arcycudny, a otchłanie błękitu i nadchmurne bez­

kresy mniej kuszące i tajemnicze...

(11)

Grzela nie słuchał już, lecz kiwał głową desperacko, z posępną melan- cholją srogiego zawodu.

— A ojciec nieboszczyk tak cię chwalili, tak wysławiali, nazywali śpiewakiem Matki Boskiej, Bóg nie wie, czem!... Powiadali, żeś wyjął nawet pono dziubkiem cierń z głowy Zbawiciela...

— Co za cierń ?

— Jużci z głowy Chrystusa na krzy­

żu, o czem i pleban prawił na kazaniu.

— Aha, na krzyżu... Przypominam sobiel...

I obrzuciwszy chłopa bystrem spoj­

rzeniem, ptaszek świergolił z ironi­

cznym sarkazmem :

— Co się tyczy tej historji, to w moim rodzie zachowało się o niej stare podanie. Brzmi jednak zgoła inaczej, niż wasza sentymentalna le­

genda. Nie chciałbym ciebie urazić, ale prawda droższa mi nadewszystko.

Wspomniany wypadek, jak ci pewnie wiadomo, zdarzył się daleko, w Pa­

lestynie, kraju skalistym i pustynnym.

W niektórych okolicach tamtejszych chrustu nie uświadczysz ani na lekar­

stwo. Otóż jeden z moich przodków tak mówi podanie skowrończe — po­

trzebując raz gwałtownie tego arty­

kułu na gniazdo (i my, skowronki ulegamy odurzającym czarom miło­

ści!) — gdy fruwał, prawie obłąkany z sentymentu i znużenia, po pustej okolicy — spostrzegł naraz trzy na­

gie ciała ludzkie, rozpięte dziwacznie na krzyżach, z których zwłaszcza jedno, okrutnie zbite i skrwawione, oplecione by!o u góry całym zwojem grubszych i cieńszych prętów cier­

niowych. Mego przodka niewątpliwie przykro musiał uderzyć ten potworny widok, świadczący o niezgłębionej złości i mściwości ludzkiej zgrai, która zdolna byfa tak straszliwie ska­

tować swego brata i Mistrza. Poda­

nie nasze nie wspomina jednak o jakiemś głębszem wzruszeniu u mego praszczura, czemu znów nie należy się zbytnio dziwić, uwzględniając:

l-o jego kompletną ignorację, co do osoby i życia Ukrzyżowanego, H o znużenie mego przodka, jego troski miłosne i wynikłe stąd stopienie nerwów, lll-o okoliczność, iż fakt rzeczony zdarzył się w zamierzchłych czasach, gdy kultura uczuć w naszem plemieniu stała jeszcze na bardzo niskim poziomie.., Dziwne natomiast iż wy, ludzie którzy tak okrutnie męczycie i uśmiercacie swych proro­

ków. zdobywacie się w dodatku na obłudny cynizm wymagania od re­

szty stworzeń ziemskich, aby współ­

czuły sentymentalnie z waszemi bie- dnemi ofiarami!!! Tak, poczciwy Grzelo...

Nieco istotnie, za gadatliwy sko­

wronek w zapale szlachetnego obu­

rzenia nie spostrzegł, iż Grzela, rzu­

ciwszy z pasją lejce, podskoczył za­

N i e m c y i tr a k ta t w e r s a ls k i.

palczywie na jaki metr w górę i, za­

ciskając kurczowo lewą pięść, zbrojną długim biczem, wykonał sążnisty za­

mach w niebo. Dopiero słysząc zło­

wrogi świst tuż koło dziubka, prze­

rażony śpiewak pół instynktownym, błyskawicznym podrygiem smykr.ął w modre etery. Nim zdążył rozledz się w równiach pot żny trzask bicza, skrzydlaty gaduła już schował się w błękicie. Wnet potem wysoko, gdzieś w mgłach słonecznych, za­

brzmiało jego słodkie, rzewne, na- mjętne zawodzenie:

— Ciuuurli — ciuuurli — ciuuurli fiii — firrrli — firrrli — fiuuurl...

A Grzela, spieniony wściekłością i czerwony, jak burak, wysapawszy się należycie, nuż wrzeszczeć a pom­

stować :

— A kanaljo! łotrze I gnojku! szu- brawcze! niedowiarku! bluźnierco!

dekadencie! futurysto! taki a taki synu...

Reszta tej całej litanji szczerych swojskich wyzwisk i obelg — jak­

kolwiek następstwem faktów zupełnie

usprawiedliwiona — brznralaby zbyt drastycznie dla uszu. To też autor tej bajki nie przytacza ich ze względu na niewinność pięknych czytelniczek, w która wierzy niezachwianie.

Józef Jedlicz.

W sądzie.

Sędzia: Czem pan jestes?

Icek Glanczuiks: Ja jestem mistrzem sztuki parasolniczej.

Sędzia: Przecież parasolnictwo nie jest żadną sztuką.

Glancwiks: Tak? nie jest sztuką?

No, to niech pan sędzia zrobi parasol.

M.

Rys. T. Rossowskiego, Lwów

(12)

Redaktor naczelny i kier. literacki: Henryk Zbierzchowski. — Kierownik artyst: Zygm unt Kurczyński. — Zastępstwo Redakcji na W ar' szawę: Jerzy Guranowski. Nakładem wydawnictwa „Szczutek". Klisze wyk. w zakł. „Unia". Redakcja i Administracja, Lwów, Zimorowi-

cza 5. — Warszawa, Nowy Świat 46. — Poznań, Krasińskiego 13. — Drukiem . Prasy* Sokoła 4.

Rys. T. ftozankow skiego, (Poznań)*

Głód w Rosji.

Gdzie twoje łany Rosjo, gdzie tw ój l ud?

Wszystko się stało wojny krw aw ym łupem.

N a zgliszczach sadyb, w ym arłych przez głód, Ares się pieści z białym kościotrupem.

Cytaty

Powiązane dokumenty

Począł wić się w męce okrutnej i oszalały w gniewie, rozlał się szerokim wylewem głów zbiedzonych po wszystkich ludnych i odludnych ulicach.... Daleki

sza, swobodna audjencja. Dziś poseł polski Dr. Grabskij przedstawił się tow. Opuszczającemu Kreml posłowi tłum zgotow ał proletarjacką ow ację, w ołając po polsku:

Ogromne podrożenie papieru i ceny druku, które skłoniło wszystkie prawie wydawnictwa codzienne i tygodniki do znacznego podniesienia prenumeraty — zmusza i

Wojna była rozpoczęta Z a spalone wsie i miasta, Za łez nie ot ar tych rzeki, Za miliony naszych trapów, Za sieroty i kaleki.. Nie pomogą, żadne targi, Nie pomoże

Im krótsze stają się sukienki paska- rzyc, tem krótsze (od strzępienia się nie­.. powstrzymanego) spodnie uczonych,

Podparłem się mocno, więc i to całe tałałajstwo uniosę w swym tornistrze. Kierownik literacki I redaktor edpowledzlalny: Henryk

Dość tei szatańskiej gry, Wieczność przed nami czeka- Nie przerażą mnie mgły, Idę szukać człowieka- Jeden był jako głaz, f. Drugi jak chytra żmija, Trzeci jak

nistrem skarbu w yasygnow aliśm y dwa miljardy marek na koszta, które mają ponieść em igranci w czasie podróży i jako ekw iw alent za utracone dnie