• Nie Znaleziono Wyników

Szczutek. R. 4, nr 27 (1921)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Szczutek. R. 4, nr 27 (1921)"

Copied!
12
0
0

Pełen tekst

(1)

Konto P . R. 0 . 149.247 — N aleiyto5ć pocztową opłacono ryczałten . — Abonament kw artalny M. 280. — cena numeru 20 marek

Nr- 27- LWÓW-WARSZAWA-KRAKÓW-POZNAŃ — 30. CZERWCA 1921. Rok IV.

t y g o d n i k s a t y r y c z n o -p o l i t y c z n y

Rys. K. M ackiewicza (W arszaw a).

B Y ŁO NIE BYŁO...

C zy mam przyjem ność z nowom ianowanym panem m inistrem ?

Tak jest, p a n ie!

O tóż mam z a szc zy t panu donieść, że pan ju ż nie je s te ś ministrem...

(2)

R ys J. D o s k o w sk ie g o (K raków ).

CZIJ noc świętojańską.

CW noc świętojańską ja d m ów ił mój dziad (Urza iść do lasu zaraz po północy,

5? kto paproci znajdzie cudny kwiat

^Uen zyska sławę i dar wiełkiej mocy.

<-U)ięc szed ł niejeden zacisnąwszy pięście, Q$y posiąść ziefe, które daje szczęście.

noc świętojańską 6udząc w so6ie fjart CW (as szfi wodzowie, kró(e, dypfomaci,

&l(e im drogę zastępował czart, O k ry ty w zmysły łudzącej postaci Gudnej rusałki, kraśnej dziwożony św iecący cf) kwiatem łona 6ez osłony.

^Młodość umarłaprzeszło tyie fał Srebrzy się życia jesień na mej skroni, Przeszedłem 6ory, gdzie jest cudo-kwiat 9 tyfe razy pod dotknięciem dłoni Gzułem ju ż ziefę, a nocne straszydła Sła6iły wofę i pętały skrzydła.

rWięc dzisiaj w Polskę zwracam czujny wzrok 9 szukam tego, kto dopnie do ce(u

9 światłem duszy przedrze gęsty mrok 9 wyprowadzi z czarnego tunetu

W którym Błądzimy wszyscy dookoła O twarde ściany roz6ijając czoła.

H enryk Zbierzchowski.

(3)

Teatralja.

W parterze przyćmionej widowni zasiadł ów gość źle ubrany i wydzie­

lający specyficzny zapach, jaki w no­

szą w atm osferę dobrze wietrzonych i w ytw ornie urządzonych salonów, ludzie ubodzy. Zapach ten, który naj­

dosadniej określili Niemcy, nazwą Anneleutegeruch przypraw ił o lekkie

•ndłości kilku charge d affaires in par- tibus infidelium, otaczających z nie­

w ytłum aczoną czołobitnością owego nędzarza, czującego się źle i nieswoj- sko w pluszowym fotelu parkietu.

Poseł Dubanowicz podsunął się w lansadach arm eńskiego kom iwoja­

żera wojłoków ku gościowi, dłubią­

cemu z zakłopotanien. w nosie,

— P an Dobrodziej nie ma naw et przyjemności mnie znać choć staram się bez jego wiedzy i woli reprezen­

tować go godnie od całego szeregu lat na naszej scenie stołecznej.

Postaram się jednak zasłużyć na zaufanie pana Dobrodzieja w zupeł­

ności, a o ile chodzi o moje referen­

cje, to przew ielebny pan Theodoro- wicz, może o mnie wiele powiedzieć...

— Zechce pan usunąć się na bok! — w arknął pan Poldek Skulski. — Na­

rodow e Zjednoczenie Ludow e ma wszelkie praw o do zabrania głosu przed panem. Specjalnie dziś, kiedy szanow ny gość raczył zaglądnąć do naszego teatru , aby się naocznie prze­

konać czy zaangażow ani aktorzy od­

pow iadają jego wymogom, zmuszony jestem do złożenia oświadczenia, że z zespołem tru p y pana Dubanowicza, nadającej się na deski teatru w R a­

ciążu czy w Kulikowie, więcej grać nie mogę i nie będę!...

— Tak, tak, ale teczkę reżyserską djabli wezmą! — dorzucił sycząco pater Lutosław ski. — To faw oryzo­

wanie cham ów kością panu w gardle stanie!... 1 pomyśleć, że ten człowiek kończy się na „ski“, a nie na „ ta j“,

"jyła". »8fała*i » u tas“, czy „upa“ ! H orrendum !...

Gość siedział z wybałuszonemi oczami, w patrzony w kurtynę sceny, za którą ze stukiem i w śród krzyków inspicjenta W itosa ustaw iano deko­

racje.

— Czy pan Dobrodziej nie uważa, że nasze stronnictw o za mało w ysta­

wiało rzeczy ensam blow ych o p o ­ dłożu tow arzysko-socjalnem ? — spy­

tał reżyser pepeesow ego w odew ilu?—

Nie od nas zależy... Staraliśm y się towarzyszu D obrcdzieju, mocno s ta ­ raliśmy się, ale kilku z naszych zdol­

niejszych aktorów pobrało zaliczki 1 dało nogę. Taki n. p. Łańcucki, prawie, że głów ny am ant obok Nie­

działkowskiego, robi nam w ostatniej chwili kaw ał i dekom pletuje zespół.,.

— Może panu Dobrodziejowi słu­

żyć lo rn e tk ą ? — pyta kłaniając się

w pół Tadzio Rozwój-Dymowski. — Bardzo dobry fabrykat Zeissa. My tylko „swój do swego"...

— Niechże pan szacow ny nie od­

mówi mi tej drobnostki!... szepleni poseł Rauch, składając na kolanach gościa kilka m etrów kiełbasy sieka­

nej. — Ależ niema naw et o czem mówić!... Jedno tylko o co w zamian proszę, to racz pan nie zapomnieć o mnie przy angażow aniu now ego zespołu. Pan Dobrodziej robi kwestję z tej kiełbasy, ale dalibóg że u nas w Austrji...

— Chcieliśwa moiściewy galanto zrobić z tą „Reform ą ro ln ą 11 — mówi ucierając nos kułakiem reżyser tragi­

farsy polskiego stronnictw a ludow e­

go — ale ta cholera Jan K anty zgził się jak narow ista kobyła!... Sztuka była dobrze obsadzona, kasa wy- sprzedana, soliści bez trem y — a iu ci przychodzą jentyligenty z J a ie m K antym i gadają, że „Reform a ro ln a “ nie może być grana, bo ci nam nie chodzi o samą sztukę, ale o forsiaki, klóre chcemy rozdać między publikę coby nas bisow ała... Reform a reform ą, ale takoj tantjem y wam musimy w y­

płacić panooku, abyście o nas nie zapomnieli przy rychtow aniu now ego tryjatru...

Dałoj gram olnym ! — skrzecze n a­

raz poseł D ąbal — Dałoj!...

— P st! Cyt!... Dzw onek wzywa na scenę! — woła pan Trąpczyński. — Prędzej panowie! W szyscy grający na scenę!... Nuże, prędzej!...

— Chciałem jeszcze panu d o b ro ­ dziejowi otw orzyć oczy na to co się w okół dzieje! — mówi spiesząc się do wyjścia rozindyczony e n d e k re­

żyserujący buffo-operę endecką.

Zgrany zespół my tylko jedyni ze­

b rać musimy!... Cyrulika niekoniecznie g rać musi pan Skulski! Pan P a d e ­ rew ski zadyryguje, ks. Lutosław ski zagra Don Bazilja, a Rosinę od biedy zaśpiew a ktoś z „Rzeczpospolitej"...

O t, np. pani Pannekow a... Z aanga­

żować pan nas musi, bo inaczej zde­

molujemy panu cały teatr, nie licząc, że zaalarmujemy wszystkie episkopaty, sprow adzim y panu na kark arm ję re ­ zerw ową, obrzucimy pańskich a k to ­ rów zgniłemi jajami, które w Polsce pozostaw ił jeszcze pan Grcdziecki, a w końcu skażem y pana na banicję, jako zdrajcę spraw y narodow ej!...

Z tem się pan musi liczyć, panie ten!...

T eatr w Polsce, to — my!...

— T rrrr—rrrr — rrrr!...

— Na miły Bóg, p a n o w ie ! Proszę na scenę — woła pan Trąpczyński, w ypychając aktorów za kulisy. — Już mamy znaczne opóźnienie, a sza­

nowny gość nabierze ładnego pojęcia o naszym teatrze! Prędzej panowie!

P ro s z ę ! Prędzej 1 Sala pustoszeje.

W pierwszym rzędzie krzeseł sie­

dzi sam gość, w patrzony w kinkiety i budkę suflerską. Z wszystkiego nie rozumie ani słowa. Wie tylko, że ci eleganccy aktorzy byli bardzo grzeczni dla niego i że czegoś chcą, o czem on, biedny i wygłodniały człowiek nie ma zielonego pojęcia...

Bileter O nufry podchodzi do fotelu i wręcza mu program teatralny.

Gość sylabizuje: „G alow e przedsta­

wienie za zezwoleniem Zwierzchności".

1) PRECZ Z KAPITAŁEM NA CZAS W Y B O R O W — zespół z ta ń ­ cami w ykona P. P . S.

2) RZĄD DLA P R Z Y G O T O W A ­ NIA W Y B O R Ó W — tragifarsa koł­

tuńska z wesołym epilogiem, wykona trupa P. S. L.

3) DO LARY W YBORCZE — opera narodow a z chórem rzezańców a r­

m eńskich — w ykona istinno naro­

dow y zespół N. D.

— Kto to jest ten dziedzic w po­

dartych p o rtk a c h ? — pyta naiwnie O nufrego, chłopak z bufetu teatral­

nego — nie spuszczając oczu z gościa siedzącego w -fotelu.

Bileter O nufry oburza się.

— A dyć nie poznajesz, chorobo?

Toć to w yborca sejmowy, szczeniaku zatracony!... R A O R T .

Rys. H. K unzek (Kraków.

Jak tc n a z w a ć ?

III. Kur. Codz. w Nr. 138, str. 4, łam praw y, publikuje obwieszczenie M. S. W ojsk (?) o zaciągu kobiet do w ojska. O tóż ochotniczki będą m u­

siały złożyć ślubow anie, że nie będą miałi] dzieci i będą służyły do 56 r.

życia.

Czy zaliczyć to do lapsusów prasy i dać tytuł „Z oślej łąki?*1

*

O ile to praw da, p. M n. Sosnkow- ski jest człekiem postępow ym . D otąd zakony i p raw a żądały tylko czysto­

ści lub bezżenności.

A tu poprostu, nie kładąc tamy przyrodzie w jej pierwszych potrze­

bach, żąda się tylko... bezdzietności.

Czy coute ąue coułe? pi.

(4)

G uwernantka a n gielska : A teraz kiedy grzecznie zla złeś z góry św . Anny, mój germ ański kuzynku, p ozw aiam ci kropnąć przez łeb sin n fein istę polskiego.

Rozmowy na Nowym Świnio.

W tow arzystw ie dw u aktorów idzie literat. W pewnej chwili zw raca się do nich:

— Czy wiecie, że V anderbildt p o ­ rzuca A m erykę i przenosi się na pol­

ską scenę.

— Cóż za k a w a ł?

— Niema kaw ału, poprostu dow ie­

dział się jakie pensje płaci Szyfman z jednej strony, a Heller z drugiej...

i chce się zaangażow ać.

*

Z głównym buhalterem jakiegoś t. zw. banku idzie rozpłoniona m a­

szynistka wżerając mu się w oczy...

P a n buhalter milczy, jest ogrom nie pow ażny i ogrom nie siebie pewny.

P a n n a chce skierow ać rozm owę na to ry uczuciowe.

— Panie głów ny b u h a lte r może bę­

dziemy grali w zielone.

— Oj, też mi pani będzie co ra ­ dzić, ja bez tego gram w zielone:

(Uwaga: tak nazywają tysiącm arków ki niemieckie ze względu na zieloną pie­

czątkę).

*

Idzie jakiś pochód z muzykami, śpiewami, oczywiście o sztandarach

się nie mówi. Dwu jegom ości przeci­

ska się przez tłum . Jeden pow iada ao drugiego.

— Zaczekaj chwilę, zaraz przejdzie pochód to będzie luźno...

— Ale akurat, skąd wiesz, że to koniec...

W tej chwili orkiestra przechodząca w łaśnie zagrała tak chrypliwie i kako- fonicznie, że aż sami muzykanci się wzdrygnęli. W ów czas rzecze pierwszy rozm ówca:

— A co nie mówiłem, przecie po muzyce możesz poznać, że to tył p o ­ chodu.

*

— Wiesz co słyszałem. W itos p o ­ dobno zagroził, że jak się i na Skir- muncie zawiedzie, to na m inistra sp raw zagranicznych zaangażuje p ra ­ wdziwego fachow ca z zagranicy na to stanow isko jakiegoś lepszego francuza albo amglika... Będzie znał przynaj­

mniej i język i stosunki obce.

*

Przed dystrybucją tytuniow ą ciśnie się tłum ludzi, po pewnej chwili usta­

wiają się jednak zgodnie w ogonek.

Najbardziej przestrzega porządku ja­

kiś poznańczyk, najmniej jakiś w ar­

szawski łobuz. Wciąż pod r o z m a i t y ^11

pozoram i włazi to tu to tam . Ziryt°' w ał się poznańczyk i krzyknie ostro-

— Stań pan zaś na zadku!

— A na to łobuz:

— Kiedy nie umiem, pokaż pan najpierw jak się to robi.

*

— K tóry malarz w Polsce jest naj' gorszy...

— Nie wiem, może... ale lepiej nie w ym ieniać... więc jeszcze raz, nic wiem...

— Przecież to jasne, ten co ma;

luje banknoty, bo mu za te obraz*1 coraz mniej dają.

*

Przechodzi dwu panów , jeden stary D on Juan Opatrzy okiem już przyg3' słem lecz doświadczonem na . prze*

chodzące kobiety i pow iada do dru­

giego sentencjonalnie:

— W ierz mi, wierz, wiele kobiet tylko brak eleganckiego dessous trzyma

na drodze cnoty. Ami-

Rys. H. K unzeka, (h raków).

(5)

Nn 27> Rok IV

Dodatek „SZCZUTKA”

g — — ~

Rys. G iirtler (Lwów)

W Poionji.

P olonja jest jedną z najpierw szych restauracji w arszaw skich, z tego też tytułu byw a naw iedzaną także przez św iat egzotycznych misji... Między in­

nymi zjawił się tam i Japończyk.

Zasiadł do stołu, każe podaw ać jedną p o traw ę po drugiej. Publiczność patrzy.

Przychodzi jakaś zupa... Japończyk je i uśmiecha się rozkosznie...

P odają jedno mięso... Japończyk je

• uśm iecha się jeszcze rozkoszniej.

P odają drugie mięso... Japończyk je i śmieje się do siebie i do publicz­

ności.

P o d ają krem... Japończyk ryczy nie- nial z zadowolenia...

Publiczność baw i się doskonale...

Wreszcie podają Japończykow i r a ­ chunek...

Tym razem wydłużyła się tw arz

żółtego człowieka, ale na krótko, po chwili znow u się rozjaśniła...

K toś z bliżej siedzących zapytał go o przyczynę tej ostatniej gry tw a ­ rzy...

— Przeliczyłem na jeny... — odrzekł śmiejąc się Japończyk...

U Loursea.

— Zauważyłem , że tutaj głów nie zawiązują się wszelkie paskarskie transakcje.

— Tak, paskarze zaczynają swą karjerę słodko w cukierni, a kończą ją gorzko w kryminale. Boguś.

Na wyścigach. (W loży członków).

— Dlaczego pan się k łan ia ?

— No, przecież biją braw o memu koniow i, który przyszedł pierwszy!...

— To właściwie pow inien się kła­

niać — pański koń. A . B.

Nie ma czego!

— Byłem wczoraj na weselu, d o ­ skonale się bawiłem, praw ie całą noc.

— Ach 1 Jakże zazdroszczę reszty nocy szczęśliwemu oblubieńcowi!

— Nie masz mu czego zazdrościć, bo to było... złote wesele. A . B.

W czasie policji państwowej.

— Panie policaj — pow iada gość do posterunkow ego — u mnie w miesz­

kaniu jest bandyta, boję się wejść tam spać.

Posterunkowy: Idź pan do hotelu.

(ś)

Czuły małżonek.

— Co, ty już masz czw artą żonę?

K tóra ci była najm ilszą?

— G dyby czw arta już była tam , gdzie już są pierwsze trzy, to ona by mi była najmilszą. (ś)

Polska polityka odwetowa.

Jak się dow iadujem y, postanow ił nasz rząd, z pow odu antypolskiej po­

lityki Lloyd G eorgea zastosow ać w o­

bec Anglji następujące środki o d ­ w etow e: 1) W szystkie m inisterstw a zniosły w swych biurach tak zwane

„soboty angielskie". 2) M inisterstw o spraw w ew nętrznych zakazało surow o używania „angielskiej gorzkiej". 3) M inisterstw o aprow izacji zabroniło używania pieprzu angielskiego. 4) Mi­

nisterstw o sztuk pięknych ozdabiania się plastrem angielskim i 5) Mini­

sterstw o zdrow ia używania klozetów angielskich W. C. i chorow ania na

angielską chorobę. Ma..

Autentyczne.

Poseł interw eniujący osobiście w mi­

nisterstw ie w spraw ie sw ego „zna­

jom ka" z okolicy:

„Panie referencie, załatw to pan już tę sp raw ę po ludzku, bezjentere- sownie, z dobrego serca. Jo ły ż prze­

cie z teg o nic nie mam, bo co to taki chudziok może mi dać, taka mizerota...

( Słeś).

We fabryce filmów.

Dyrektor: Do ak to ra, który nie chce się zgodzić na niższą gażę,: P an u się pewnie zdaje, że u mnie kilkaset m arek nie g ra roli.

A k to r: A ja panu oświadczam, że bez tych kilkuset m arek, nie będę g rał tej roli.

(6)

Rozmowa.

Twierdzi się powszechnie, że sztuka prow adzenia dowcipnej, a lekkiej roz­

mowy w dzisiejszych czasach ginie, i że posiadają ją tylko ludzie starsi, daw n'ejszego pokroju.

Miałem sposobność przekonać się 0 tem w pewnym parku, gdzie na ław eczce siedziało przy mnie dw óch staruszków . Rozmowa, jak ą p ro w a ­ dzili, była istotnie tak subtelna i cie­

niowana, że dla nauki i przykładu podaję ją praw ie w dosłow nem brzmieniu.

— K ochanego radcy dobrodzieja! — kłaniał się staruszek, ujrzawszy sie­

dzącego koło mnie, siw ego jak gołąb jegom ości.

— Zacnemu panu profesorow i! — Kopę lat, kopę ia t!...

— Ale, jak to mówią — góra z g ó ­ rą! — uzupełnił staruszek, przysiada­

jąc się do swego znajomego. — No, 1 jakże tam , tego ten?...

— Z boską pomocą, bdziu... Jakoś, bdziu... a czasy ciężkie, bdziu...

— Pewnie, pewnie, tego ten... Ale przecie tędy owędy...

— Z u st mi pan to wyjął! Zawsze mówię...

— Ba! Cóż, kiedy — gadaj do obrazu, tego ten...

— A cóż tam ta — jakże jej tam , bdziu, co to pan w ie?

— A no, kochany radco d o b ro ­ dzieju — nic... Niby tam coś, p ró ­ buje... Ale to — zanim słońce wzej­

dzie... tego ten...

— Rozumie się... Zawsze, bdziu, mówiłem... Nie tędy droga, nie tędy!

— P ow iadają niby, tego ten, w szyst­

kie drogi do Rzymu prow adzą... Ale — gdzie Rzym, gdzie Krym ?

— Abyś pan wiedział, bdziu... T ak to, tak...

— No, a ten, co to w tedy, pam ięta p a n ?

— Iii! Co tu dużo g a d a ćl

— Spodziew ałem się! O no to się tak bdziu z początku zdaje — szum drum, szum drum — a jak do czego przyjdzie, oho!

— W iadom a rzecz! A pan radca dobrodziej zawsze tego te n ? Bo to słyszałem...

— Zawsze, bdziu, zawsze... Jakże-ż by? A lbośm y to jacy tacy...

— Hehehe! — poklepał staruszek znajom ego po kolanie. — S ta ra gw ar- dja, tego ten, stara gw ardja!

— Ja, bdziu, m ówię: Za pozw ole­

niem, bdziu, to już, bdziu, jak się to nazywa, za pozwoleniem! Jeżeli-by jeszcze...

— A, to co innego! Nie mówię!

Jeżeli by, tego ten! Ale w przeciw ­ nym, tego ten, w ypadku...

— Oczywiście! Człowiek, bdziu, na stanow isku, poważny, bdziu...

— A on, tego ten, c o ?

— O n, bdziu, na to, bdziu, jak na lato... Tylko że, uw aża kochany, bdziu, pan profesor...

— Chciała-by, tego ten, dusza do raju, tego ten, chciałaby...

— O tóż właśnie, otóż właśnie!

No — cóż na to, bdziu, poradzić?

Rozłożył bezsilnie ręce, zaś to w a­

rzysz jego wzruszył ram ionam i.

— Ii', panie tego!

— T a pewnie, bdziu! Z resztą — co tu wiele gadać!

Zmienili delikatnie tem at rozmowy.

— A jakże-ż, tego ten, sytuacja?

— Ja, bdziu, myślę sobie tak — ożywił się staruszek. — Albo... albo, bdziu! Ma być, bdziu, to, bdziu, b ę­

dzie! A nie, bdziu...

— Niech ręka boska, tego ten, broni...

— P an B óg daleko, bdziu!

— A kochany profesor, tego ten, zawsze, panie, wojuje... Z Panem Bo­

giem na udry, tego ten... Farmazon...

— Czem skorupka, bdziu, jak to mówią...

— S tare czasy, stare, tego ten...

Nie zmieniliśmy się... Zawsze, lego ten...

— To to! No, ja, bdziu, lecę d a ­ lej, bo to, bdziu... Miło było, bdziu, spo tk ać starego, bdziu znajomego...

Daw ne, bdziu, czasy! Gdzie to dziś?

Człowiek, bdziu, pogaw ędzi przy-

PEZET

WE LWOWIE, ULICA AKADEMICKA L. 23.

— ... T E L E F O N N r . 5 5 . = = = = =

DOSTARCZA Z WŁASNYCH WYTWÓRNI:

CEGŁĘ, DACHÓWKĘ, WAPNO, PAPĘ, WYROBY BETONOWE, KAMIEŃ, SZUTER, D E SK I.

Ze sw oich bogato zaopatrzonych składów:

BLACHĘ CYNKOWĄ I POCYN- KOWANĄ, SZKŁO TAFLOWE, KIT SZKLARSKI, ŻELAZO, OKUCIA, GWOŹDZIE, DESZ- CZUŁKI PODŁOGOWE, DĘBO­

WE, POSADZKI KLINKIEROWE KAMIENNE ORAZ INNE MA-

: TERJAŁY BUDOWLANE. : 7

Fabryka mydeł, świec i wyrobów chemicznych

L TIGER

w e Lw ow ie, ul. S z w e d z k a I. 3 poleca swe w yroby pierwszej jakości, jak n. p.

znane ze swej dobroci

m i j u i ! i “\ mydła toaletowe i lecznicze, pasty, farby i lakiery, oraz

świece zwykłe i kościelne

Konsum om i kooperatyw om znaczny opust daleko idące ulgi. 2s

(7)

iH&resraciHiPssscysHiii*

i G eneralne zastępstw o na całą Rzeczpospolitą Polską:

5 Szwajcarskiej FABRYKI GAZY JEDWABNEJ

!j Tow. Akc. w Zurychu

l i=== = G eneralne zastępstw o na M ałopolską:

j M A S Z Y N D O PISAN IA „ M E R C E D E S "

l Główne biuro: Lwów, ul. Poillewskisgo!. 0. II. p. — Telefon 413

5 G odziny urzędow e w dnie pow szednie od godz. 9—3 i od 5 —8

^2gC B $X $^2gS C S 33X £^3S dQ 2E !aC E ^ag£C E S aX £^0[E aE ra3i:

jemnie, bdziu, dow ie się czegoś... P a ­ dam do nóg, bdziu, kochanem u radcy...

— Sługa profesora szanow nego, tego ten...

Szanowny, bdziu, profesor, p o d rep ­ tał dalej.

Że sobie pogawędzili, to rozumiem, ale w jaki sposób mogli się czegoś z tej rozm owy dowiedzieć — nie mo głem odgadnąć.

Bodaj-to kunszt subtelnej i dow cip­

nej konw ersacji! Tersytes.

W biurze.

— „Jestem buchalterką, k o resp o n ­ dentką... przychodzę na skutek o g ło ­ szenia pańskiego".

— „Cokolwiek sze pani spóźniłaś:

buchalterkę już mam, a korespon­

dentki, to ja innej nie używam , jak za m arkę i pięćdziesiąt fenigów !“

*

Szef: „P an a przez trzy dni nie było w biu rze? Cóż to ma znaczyć? Za­

miast iść do biura, urządza pan so­

bie podróże dla przyjem ności?"

U rzędnik: „Uchowaj Boże, panie fadco, to była przecież podróż p o ­ ślubna!..."

Nasze paskarki.

— W ięc wynajm ę panu ten pokoik za m arne dw a tysiące miesięcznie, ale

pod w arunkiem , że zapłaci mi pan z góry za dw adzieścia lat.

— Proszę pani, czy to m ożna wie­

dzieć, że się tak długo żyć będzie!

— Ależ pan taki młody, tak św ie­

tnie w ygląda!

— To też ja nie mówię o sobie, tylko — o pani! A . B.

Na krakowskiem.

— Szkoda, co panna stoi. M aterji nie wymienię.

— Bardzo p a n a proszę, panie ku­

piec, niech pan wymieni tę m aterję, bo o n a nie p o d o b a się mojemu n a ­ rzeczonemu.

— Nu, wielkie nieszczęście, w yszu­

kaj sobie p a n n a innego narzeczonego.

Młody Kettenhendler na studjach.

— Co ty robisz N oldek?

— Piszę.

— G dzie? Czy w „Skam andrze?"

— Nie — do pap y po pieniądze!

Letnie wywczasy.

— P an n a Jadzia już w róciła z ur­

lopu.

— Gdzież go sp ęd ziła?

— Ach, spędziła go w bardzo uroz­

m aicony sposób, odwiedziła bowiem kilka letnisk w K ongresów ce i Mało- polsce.

— M ianowicie jakie?

— M iłosna — U trata — Brzucho- wice — Poronin. A. B.

Stanisław Czosnozuski.

Poetyczność.

Księżyc świeci, żaby gdaczą...

W pół srebrzyście, w pół błękitnie...

W p arku gdzieś słowiki płaczą, A pod oknem jaśm in kwitnie.

Panicz na poezję chory Rom antycznie patrzy w niebo.

K aśka — dziewka od obory — Poszła w krzaki za potrzebą.

Żaby świecą, księżyc gdacze, Panicz w zdycha romantycznie, Kaśka w raca, słow ik płacze...

No, — czy to nie poetycznie?

Konkurencja się d ziw u je i okrutnie z ła j e s t o to, że najw ięcej ofiaruje za b rylan ty, p erły, zło to lw ow ska firm a katolicka nr. 6. A kadem icka.

28 K to to ? pow iem ci do uszka:

» Hsslia hali

(8)

R E S T AU R A G Y Ę

H OTELU G E O R G E ’A

L w ó w , p la c M a ry a c k i

W ykw intne kolacye. P ierw szo rzęd n y bufet. P okoje klubow e, na zebrania to w a rzysk ie, w esela

i t. p.

poleca

20 Z a r z ą d .

JH

»

MIESIĘCZNIK

dla spraw handlu i przemysłu

= ukazuje się każdego m iesiąca = = ===

NA JLEPSZE ŹR Ó D Ł O INFORM ACYJNE

Rewja przemysłu i handlu służy spraw om zwią­

zanym z handlem , przem ysłem i rękodziełem.

Rewja otw iera sw e łam y dla sw obodnego w y­

pow iadania się biorących udział w życiu h a n ­ dlowo- przemy słow em .

Rewja dąży do naw iązania m iędzy-m iastowych stosunków kupieckich.

Rewja przeprow adzać będzie kam panje rek la ­ m owe i służyć wszystkiemu, co broni i p o d ­ nosi przemysł, handel i rękodzieło.

Redakcja i Administracja: Lwów, ul. Zimorowicza 5.

17

O p u ś c i ł y p r a s ą :

W. R A O R T A

WESOŁE IMPERTYNENCJE

= ( S A T Y R Y ) =====

Do nabycia we w szystkich księgarniach, Główny skład w Lud. Tow. W ydawniczem we Lwowie, Sykstuska 21.

C EN A EGZ. 1 0 0 M k p . 15

F a r b y O l e j n e tarte na n ajlep szym poko­

ś c ie oraz lakiery w szelk iego rodzaju po­

le ca najtaniej

L. H O S Z O W S K I

L w ó w , ul. A k a d e m ic k a 3. 11

ZESPÓŁ INŻYNIERÓW

S k a z ogr. odpow.

T e le fo n 125. L w ó w , S ło w a c k ie g o 14.

W ypracow uje plany, p ro jek ty , k o szto ry sy i oszacow ania w szelkich budow li i urząd zeń m echanicznych.

P rz e p ro w a d z a pom iary, parcelacje i kom asacje g ru n tó w . P ro jek tu je i w ykonuje w szelkiego ro d zaju bu d o w le w za­

k re s tech n ik i w chodzące.

Przyjm uje kierow nictw o i p ro w ad zen ie zakładów przem ysłow ych.

D o starcza i zakupuje w szelkie m aterjały bud o w lan e i u rzą­

dzenia m aszynow e.

E k sp lo atu je drzew o stan y , k upuje i sp rzed aje realności,

27 g ru n ta i lasy.

Czytajcie tygodnik „Szczutek“ !

Pytania bez odpowiedzi.

Dlaczego wszyscy nie siedzimy w krym inale?...

Ile łapów ek powyżej miljona zostało odrzuconych w W arszaw ie?...

Jakie now e drogi może w skazać komunizmowi poseł D ąbal?...

Ile jeszcze artykułów przeciw Bel­

w ederow i jest w stanie napisać pan Stroński?...

Co silniej zapisze się w pamięci potom nych: m inistrow anie pana Skir- m unta, czy S kirm unta opera „P an W ołodyjow ski", o której dziś już słych zaginął ?

Czy obecność pana W ajdy w W a­

szyngtonie może w płynąć na podnie­

sienie kursu m arki w Stanach Zje­

dnoczonych?...

Dlaczego nie wysyłamy naszych kupców na W yspy Złodziejskie?...

X .

Między artystami.

Rzeźbiarz /.: Ależ ty moc niesiesz gipsu! Czy na biust pani B?

Rrzeżbiarz II. (profesor): Tak, ale to nie gips, tylko m ąka deputatow a.

pi.

Myśli rozrzucone.

Złośliwość, to szpilki, oddaw ane życiu za ciosy jego m łotka.

Nie w iadom o, czy który g ra n d hisz­* pański ma tyle nazwisk, co P. T.

T chórzostw o, Pew ność siebie, A ro­

gancja, Rozwaga, Intelektualizm, Irre- alizm, Rom antyzm itd. itd.

*

(L loyd George ustępuje).

Dłużej klasztora niż przeora.

Dłużej łajdactw a niż Lloyda.

pi.

Tempora mutantur.

— Były czasy, kiedy brzm iał po E uropie jeden wielki okrzyk:

„D eutschland, D eutschland iiber a lle s! “

— A dziś ?

— Alles, alles iiber D eu tschland!

Marek.

■ I

!

I

I n s e r u j c i e W „SZCZUTKU" |

najpopularniejszem czasopiśmie polskiem

P r z y z a m ó w ie n ia c h p ro s im y p o w o ły w a ć się n a o g ło s z e n ia w „ S z c z u t k u ”. I

(9)

Połów na Górnym kląsku.

R ys. J. D o s k o w sk ie g o , (K rak ó w )

Ten wygrywa plebiscyty, kto nie złow i nic do saka Kto zapłaci w orem złota, wygra za w sze na pew niaka.

O W ID JU SZ.

Sztuka kochania.

(F rag m en t).

Muszę parę słów nadmienić o sztuce oszukiw ania.

Kobietom zamężnym praw o niew ierności wszelkiej wzbrania.

Lecz wszystkie wolne niewiasty z woli cypryjskiego bóstwa,!

niechaj przyjdą do mnie, aby słuchać wykładów oszustwa.

Choćbyście miały strażników więcej od oczu A rgusa — oszukacie wszystkich, jeśli przyjdzie wam na to pokusa.

Jakiż wam baczny odźwierny przeszkodzi, byście w kąpieli, napisały list miłosny

do któregoś z wielbicieli.

Gdy służąca powiernica list ten pod szarfą szeroką, lub p od sandałkiem przeniesie — czyjeż go wykryje o k o ?

Jeśli ją strażnik przyłapie obmyślajcie podstęp nowy.

Niech ram iona powiernicy służą za papier listowy.

Niechaj ciało waszej m 'odszej będzie żywym, wielkim listem, na którym wyznacie miłość słowem, jak płomień ognistem.

(Pisać na „niższych stronicach*

odradzam wam śliczne panie.

G dy subretka piękna — długim byłoby jej od — czytanie...) Świeżo wydojonem mlekiem listy takie pisać radzę.

Ażeby odczytać pismo w ystarcza jest użyć sadzę.

Akryzyos strzegł swojej córy, a jednak, dziwnym przypadkiem , zam knięta w wieży D anae zrobiła go przecie... dziadkiem...

przełożył Jułjan Ejsmond.

Co on myśli...

— Jak pan myśli panie W ontrober, czy G órny Śląsk będzie nasz czy nie będzie.

— Co ja mam myśleć, z mego my­

ślenia nic się nie stanie.

Niech o tem myśli pan W itos, pan Piłsudski, a ja m ogę myśleć tylko czy marki niemieckie już teraz sprze­

dać czy czekać aż będą stały na

czterdzieście. A mi.

Ile lat trwała wojna?

— Więc od początku wojny upływa już siedm la t?

— Nie dla każdego! Dla niektó­

rych znacznie mniej.

— Nie rozumiem.

— O t, moja żona — naprzykład — gdy się w ojna zaczynała miała trzy­

dzieści lat, a teraz ma zaledwie trzy­

dzieści trzy. A . B.

Z mowy posła Grunbauma.

— W szędzie ten antysem ityzm ! — Miało się już na G órnym Śląsku utw o­

rzyć dla nas żydów „strefę neutralną", no i naturalnie angielscy antysemici nie dopuścili do tego! Mar.

(10)

„ JA M J E S T B Y Ł Y M

Prasa lwowska o „Don Juanie"

Rittnera.

Kurjer Lwozuski: W ieczysty mit 0 „Don Juanie", tym demonicznym uwodzicielu, pokutującym od wieków w literaturze św iata, odświeżył i p o ­ głębił Tadeusz R ittner, przedstaw ia­

jąc nam D on Juana współczesnego, lecz połączonego niewidzialną nicią tożsamości z tym, który żył, kochał 1 um ierał w Sevilli.

Ażeby sztukę tę zagrać trzeba prze- dewszystkiem artysty, którego w a­

runki zew nętrzno-w ew nętrzne u sp ra ­ wiedliwiałyby to powodzenie u ko­

biet.

Takiego arty sty nie znamy. P o ­ wiedzmy otw arcie: powinien to być ktoś tak w ytw orny, jak p. m inister Rataj, (że uciekniemy się do p o ró w ­ nania ze św iata politycznego) i tak inteligentny, jak red ak to r naczelny naszego pisma. Tymczasem rolę tę oddaje dyrekcja p. Brydzińskiemu, który jakkolwiek doskonale gryw a J a ­ pończyków, to przecie naw et dla niego zbyt wielki dystans stąd do postaci Hrabiego.

L E G J O N I S T Ą !...“

Ale czego m ożna się spodziewać po kierownictw ie teatru, które neguje potrzebę dram aturga, rozsyła kom u­

nikaty z błędami ortograficznym i, i pozbaw ia swej sceny najlepszych sił aktorskich.

Tak, tak. — Ani p; Czarnow ski, ani p. Brydziński, nigdy a k t o r a m i w e w n ę t r z n y m i n'e będą.

Włodzimierz Jampolski.

*

D ziennik Ludow y: Sztuka napisana dla wyższych dziesięciu tysięcy; bez jakichkolw iek ideałów społecznych lub m oralnych, przedstaw ia ary sto ­ kratycznego nierobę, który całe życie pośw ięca uganianiu się za spódnicz­

kami.

P an hrabia, to w ierny wizerunek naszej rodow ej arystokracji, tyjącej z potu w ieśniaka i robotnika i uw o ­ dzącej im w zamian ich córki (patrz koniec II. aktu, scena z Hanką).

D opraw dy podziw iać należy, jak te a tr lwowski mógł wystawić tę nie­

m oralną i w strętną sztukę i to w sali Domu Katolickiego, w dzielnicy czy­

sto robotniczej. — To też wszystkim towarzyszom i czytelnikom n a s z e g o

pisma zabraniam y chodzić na to wi­

dowisko, wzyw ając ich natom iast, by się stawili, jak jeden mąż w niedzielę na wiecu m etalowców.

A rtur Cwikoiuski.

*

Gazeta W ieczorna: Nie wiem, czy R ittner byłby zadowolony, patrząc na

„Don Juana" takiego, jak go nam przedstaw ił p. Brydziński. Była to jak gdyby satyra na sevilskiego uwo­

dziciela, nie zaś on sam. To też po­

liczyć należy na korzyść artysty war­

szaw skiego, że zórjentow ał się, co dać może i nie starał się być porywają*

cym.

Więc jeżeli znakom ita ta rzecz pa*

dła na naszej scenie, wina to prze*

dewszystkiem dyrekcji. Sztuka Ritt­

nera bowiem stoi cała na postaci H rabiego, którego odtw órca musi w sobie mieć coś nie dającego się wyrazić, coś ukrytego, coby przypra­

wiało o dreizcz kobiety będące na sali.

O tóż powiedzmy bez ogródek: pan Brydziński tego nie posiada, a jedy­

nym artystą, który to miał, był pan Emil C haberski. Ha, trudno! Jeśli teatr lwowski upada, mamy to do zawdzię*

czenia jego kierownikowi.

Ida Wieniewska.

*

Rzeczpospolita: R ittnera trzeba zro­

zumieć. T rzeba wejść w jego fatali*

styczno-kosmiczne koncepcje bytow a­

nia. Trzeba pojąć feodalno-dem okra- tyczne zawiłości jego psychiki, z g ł ę b i ć

am algam at witalnej tendencji jego ego*

tyzmu i w m elioracyjno-utylitarnym stopić je aliażu.

Aby to uczynić, aby zrozumieć po­

stać D on Juana tego Janosika wy*

tw ornej literatury scenicznej, teatr m usiałby mieć doradcę l i t e r a c k i e g o )

d ram aturga fachow ca, któryby mógł objaśnić kierownictw u o co autorowi danej sztuki chodziło.

W przeciwnym razie będą się ro­

dziły zawsze tego rodzaju p r z e d s t a *

wienia, jak ostatn ia prem iera, której naw et w ystęp p. Brydzińskiego rato*

wać nie zdołał.

To też rzecz najważniejsza jest nie to, kto powinien grać Don Juana, ale to, kto pow inien zostać doradcą literackim sceny lwowskiej.

J ó ze f Jedlicz.

*

Wiek N ow y: Któż nie zna historji o „Don Juanie", niebezpiecznym uw o­

dzicielu rzucającym tajem ny czar na kobiety ?

Uw spółcześniona i zm odernizo­

w ana przez Rittnera, okazała się

(11)

onegdaj sztuka ta na scenie lw o w ­ skiej, przynosząc z sobą w ystęp pana orydzińskiego.

Jakkolwiek nie uchodzi czynić przy­

krości gościowi, tru d n o się w strzy­

mać od w yrażenia zdziwienia pod adresem naszej dyrekcji, że rolę tę obsadziła tak niewłaściwie.

Postać H rabiego podobnie jak po­

stać Ham leta, prosi się o kreację ko­

biecą.— To też te a tr lwowski p osia­

dając w swym zespole artystkę tego rodzaju co p. Helena Hałacińska-G aw - Ijkowska, jej powinien oddać prze- dewszystkiem tę naw skróś kobiecą subtelnością przepełnioną rolę.

A dam Fiszer.

*

Słowo Polskie: „D on Juana" obga- gałem już przed laty. I z tego p o ­ r o d u pisać mi wiele o tej sztuce tru ­ dno; podw ójnie mi tru d n o zaś ze 'yzględów , którebym nazwał wzglę­

dami skrom ności osobistej. P o p ro stu miałbym zawlele do powiedzenia na ten tem at, abym chciał cokolwiek mówić. Zwłaszcza, że a u to r już i tak nie będzie w możności napraw ienia błędów wynikłych z m ałego dośw iad­

czenia.

Tak to bywa, gdy to bierze się do opracow ywania tem atu znanego s o ­ bie tylko z teorji, a nie zasięgnie rady u, kogoś kom petentnego n. p. (nie chwalący się) u podpisanego, lub jego świetnego d ru h a z nad Wisły, Kor- nela Makuszyńskiego.

Co do interpretacji roli H rabiego, jakkolw iek w ysoko cenię kunszt aktorski Brydzińskiego, nie godzę się na jego pojęcie tej postaci.

. W każdym razie dobrze się sta ło /ż e n'e grał jej A dw entow icz. Zdolny ten skądinąd, lecz zm anierow any ak to r byłby z H rabiego, zrobił obłąkańca, a tu idzie o coś wręcz przeciwnego.

W ogóle w całej Polsce postać tę mógłby odtw orzyć jeden tylko czło­

wiek, ale ten nie jest niestety zaw o­

dowym aktorem . — P ań stw o się d o ­ myślacie kto.

Stanisław Maykozustci.

Co to jest grzeczność dyplomatyczna?

~~ T atku, co to jest grzeczność dyplomatyczna ?

— Jakże ci to wytłumaczyć ? Dam ci lepiej przykład:

— Jeśli oficer zdradzi plany lub sprzeda tajne dokum enty „zaprzyja­

źnionemu* państw u, to można takiego oficera powiesić, ale nie w ypada w y­

jawić, którem u państw u wyświadczył on tę przysługę.

Jeśli przez czyjąkolwiek niedyskre­

cję św iat się dow ie o tem państw ie, to w ym aga grzeczność dyplom atyczna, aby mu z tego pow odu wyrazili żal:

1. Prezydent Rady M inistrów.

2. Szef W ydziału Bezpieczeństwa.

3. Szef W ydziału Prasy.

4. P ro k u ra to r S ądu, który skazał na śmierć oficera.

5. Burm istrz miasta, w którym wy­

rok w ykonano.

6. Prezydent...

— T atku przestań, bo zwarjuję!

Mar.

Zwierciadło prasy.

„Rzeczpospolita" Nr. 156, str. 3, łam praw y, pisząc o ' hojnym darze czcigodnego Jan a G w albęrta Paw li­

kowskiego, obwieszcza: „Bibljoteka zaw iera ogółem 10 tysięcy dzieł nau­

kowych, przew ażnie rzadkich i 12—

13 tysięcy dzieł polskich".

Hm... Dzieła dzielą się na polskie i na naukowe... Jeżeli baczymy na ścisłość, musimy zauważyć, że cytujemy nie pow ażną W arszaw ską Encyklo- pedję W ojciecha D ąbrow skiego i Ireny Pannenkow ej, tylko lwowski afiszek.

ni.

Fatalna omyłka druku.

M inister kolei zapew nił deputację Związku, że od tąd otrzym a każdy pracow nik kolejowy conajmniej dwie tony węgla.

— Na to oświadczył przew odniczący deputacji, że aby się należycie ogrzać musi każdy kolejowiec mieć conaj­

mniej trzy żony. Mar.

Krótkowzroczny minister.

Jeden ze świeżo upieczonych m ini­

strów , wróciwszy do dom u upojony zaszczytami sw ego nowego, w yso­

kiego stanow iska, rzekł do swej p o ­ łowicy:

— Jednak być ministrem, to p raw ­ dziwa przyjemność!

— Tak, tylko że każda przyjem ­ ność jest stanowczo... za k rótka — zauważyła z półuśmieszkiem pani mi­

nistrow a. Boguś.

Lingwista.

— Jak zwie się druga żona p re ­ m iera?

— Sekundera. P. T.

Z walki z „księgosuiz^m".

Poseł Baryła uzasadnił imieniem własnem i tow. nagły wniosek d o ­ m agający się jaknajwydatniejszego podw yższenia ceł ochronnych na książki itp. jako odryw ające ludzi od pracy.]

Spraw ę o Zesłano do Komisji opieki

nad bydłem. P. T.

Na uniwersytecia.

Gdy między zdającymi egzamin p a ń ­ stw ow y jeden nie zdał (major), o d e ­ zwał się stary profesor!

„Badzie jeden kandydat na mi­

nistra więcej".

Kwiatki wojskowa.

( Z D ziennika Rozkazów ).

Zabrania się noszenia przy czapkach kit, lam pasów, to samo dotyczy k ra ­ watów.

*

Należy salutow ać przed zetknię­

ciem się.

' *

Ukłon zamienia uścisk dłoni.

*

Nie należy tab o ró w dzielić na czę«

ści, bo te kilka wozów będzie za­

ledwie kroplą w ody spadającą na rozpalone języki taboru.

*

Palenia w kawiarnich, tram w ajach i innych miejscach publicznych za­

brania^ się — to samo dotyczy miejsc, gdzie je s t to zakazane.

*

Dla oficera subalterna okazanie in­

teligencji jest nieprzyzw oitością to ­ w arzyską, u kapitana może być tole­

row ana, oficera sztabow ego zdobi, jednakże jest korzystnie zastąpiona przez adjutanta.

G enerałow i całkiem niepotrzebna.

Kos.

Na czarnej giełdzie.

P/eiłe/es: Przepraszam , panie P ro- zentsteiger, jak dzisiaj stoi m arka?

Prozentsieiger. Kto panu mówi, że

ona stoi ?! Mietek.

_ T U T K I i BIBUŁKI

00

P U P I E R O *

11

(12)

P rzyjdź kochanku, nim noc skona W stroju przyjm ę cię Sulamit, Skóra moja rozżarzona, Czeka na twych rąk aksamit.

Wplotę cię ja k w sieć pajęczą W wrzucone me warkocze, Gibkich swoich*ud obręczą Ja k lianam i cię otoczę.

Księżyc skrył się wśród obłoków, Ziemia dyszy tak namiętnie,

Słyszę odgłos twoich kroków IV ka żd ym mego serca tętnie.' Skradasz się wśród nocy parnej

Świętojańskiej, jaśm inow ej...

B ądź pozdrowion cieniu czarny N a firance m ej alkowy.

Henryk'Zbierzchozuski.

Redaktor naczelny i kier. literacki: Henryk Zblerzchowski. — Kierownik artyst.: Zygmunt Korczyński. _ Nakładem wydawnictwa .S zczu tek '' Kliszo wyk. w zakl. .Unia" Redakcja i Administracja, Lwów, Zimorowicza 5. —■ Warszawa, Nowy Świat 50. Drukiem .Prasy* Sokoła 4.

Rys.

i

Z m u d y , (K ra k ó w )'

< w o c z e k i w a n i u .

Cytaty

Powiązane dokumenty

Począł wić się w męce okrutnej i oszalały w gniewie, rozlał się szerokim wylewem głów zbiedzonych po wszystkich ludnych i odludnych ulicach.... Daleki

sza, swobodna audjencja. Dziś poseł polski Dr. Grabskij przedstawił się tow. Opuszczającemu Kreml posłowi tłum zgotow ał proletarjacką ow ację, w ołając po polsku:

Ogromne podrożenie papieru i ceny druku, które skłoniło wszystkie prawie wydawnictwa codzienne i tygodniki do znacznego podniesienia prenumeraty — zmusza i

Wojna była rozpoczęta Z a spalone wsie i miasta, Za łez nie ot ar tych rzeki, Za miliony naszych trapów, Za sieroty i kaleki.. Nie pomogą, żadne targi, Nie pomoże

Im krótsze stają się sukienki paska- rzyc, tem krótsze (od strzępienia się nie­.. powstrzymanego) spodnie uczonych,

Podparłem się mocno, więc i to całe tałałajstwo uniosę w swym tornistrze. Kierownik literacki I redaktor edpowledzlalny: Henryk

Dość tei szatańskiej gry, Wieczność przed nami czeka- Nie przerażą mnie mgły, Idę szukać człowieka- Jeden był jako głaz, f. Drugi jak chytra żmija, Trzeci jak

nistrem skarbu w yasygnow aliśm y dwa miljardy marek na koszta, które mają ponieść em igranci w czasie podróży i jako ekw iw alent za utracone dnie