• Nie Znaleziono Wyników

.\ó 21 (1257).

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share ".\ó 21 (1257)."

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

.\ó 21 (1257). Warszawa, dnia 20 m aja 1906 r. Tom XXV.

T Y G O D N I K P O P U L A R N Y , P O Ś W I Ę C O N Y NAUKOM P R Z Y R O D N I C Z Y M .

P R E N U M E R A T A „W S Z E C H Ś W IA T A w.

W W a r s z a w ie : rocznie m b . 8 , k w artaln ie rub. 2.

Z p r z e s y ł k ą p o c z t o w ą : rocznie rub. 10, półrocznie rub. 5 .

Prenumerować można w Redakcyi W szechśw iata i we w szystkich księgarniach w k raju i zagranicą.

R edaktor W szechśw iata przyjm uje ze sprawami, redakcyjnem i codziennie od godziny 6 do 8 wieczorem w lokalu redakcyi.

A d r e s R e d a k c y i : M A R S Z A Ł K O W S K A Nr. 118. — T e l e f o n u 831 4.

Z FIZY O LO G II SERCA.

W swoim czasie mówiliśmy w tem miejscu o mechanizmie czynności serca z punktu w i­

dzenia teoryi myogenicznej Engelm anna.

Dzisiaj chciałbym przedstaw ić zagadnienie to ze stanow iska historycznego, korzystając z wyszłej niedawno pracy badacza jenajskie- j go Mangolda.

Dawni fizyologowie szukali źródła czyn­

ności serca, ja k wogóle' wszelkiego ruchu, w mózgu, niektórzy, jak Willis. Sharpey, j P e tit — w móżdżku; pierwszy A lbrecht v. i H aller głosił zasadę, że serce w samem sobie nosi przyczynę ruchu swego, gdyż wyjęte z organizm u bije rytm icznie przez czas dłuż­

szy lub krótszy, bez podniet zewnętrznych.

Jakiego rodzaju są te przyczyny w ew nętrz­

ne, zdawało się wyjaśniać z chwilą, gdy Re- mak (1838) w przebiegu nerwów w mięśniu sercowym znalazł liczne zwoje nerwowe, a szczególnie ochrzczone jego imieniem zwo­

je w zatoce serca żabiego, w pobliżu anasto- mozy nerw u błędnego. Volkman uznał te zwoje Rem aka, których położenie zgadza się z miejscem powstawania fali skurczowej mięśnia sercowego, za narządy ośrodkowe ruchu serca, i w ten sposób stw orzył hypote-

zę zwojową; po nim Ludw ig (1848) i Bidder (1856) znaleźli t. zw. „kulezw ojow e“ również w innych miejscach mięśnia sercowego, n a j ­ gęściej w przegrodzie przedsionków i w bróź- dzie przedsionko - komorowej. Na gruncie tych odkryć histologicznych i licznych zwią­

zanych z niemi doświadczeń fizyologicznych pow stał jednolity gmach teoryi neurogenicz- nej pulsacyi serca. Dalsze fak ty zdawały się potwierdzać hypotezę, że podniety, pobudza­

jące rytm icznie serce, powstają autom atycz­

nie w zwojach zatokowych, pozostałe zwoje przyjm ują na siebie rolę koordjm owania ru ­ chów oddzielnych części serca, nakoniec przewodnictwo podniet w istocie mięśniowej przypada w udziale gęstem u splotowi włó­

kien nerwowych.

Inaczej rzecz się ma w obecnym stanie wiedzy fizyologicznej. Prace Gaskella i E n ­ gelm anna zrobiły wyłom w teoryi neuroge- nicznej (a właściwie gangliogenicznej); całe­

mu szeregowi badaczy udało się wytworzyć g ru n t dla podejrzewanej ju ż przez Hallera teoryi myogenicznej, i obecnie większość fizyologów i klinicystów jest tego zdania, że rytmiczność, autom atyzm , przewodnictwo podniet i koordynacya ruchów sercowych le­

żą w samych własnościach istoty mięśniowej serca, i że cały układ nerwowy serca dopiero w tórnie wstępuje w działanie zawikłanego

(2)

322 W S Z E C H Ś W I A T JMa 21 mechanizm u sercowego i działa drogą wzma­

gania lub ham ow ania procesów właściwych samym kom órkom mięśniowym.

Skrajny zwolennik tej teoryi, Engelm ann, doszedł do wniosku, że teorya przew odnic­

tw a nerwopochodnego i koordynacyi nerwo- pochodnej nie daje się już dzisiaj zupełnie dyskutować; przeciwnie, z drugiej strony od­

zywają się głosy, jak np. Cyona, że cała te ­ orya mięśniopochodna (myogeniczna) jest błędna i że paradoksem nazw ać należy p rzy­

puszczenie, że gdy każda zw ykła g rn p a mię- j śniowa nie może ulegać skurczowi bez otrzy- i m ania podniety od nerwów lub zwojów, prze- j ciwnie, najw ażniejszy narząd, serce, z takim [ zaw ikłanym aparatem w łóknowym , z taką, [ praw idłowością ruchów kolejnych oddziel­

nych swych odcinków, m a nie posiadać ru ­ chowych kom órek zwojowych ani ruchow ych włókien nerwowych w zwykłem tego słowa znaczeniu.

Biederm an uw aża m ięśniopochodną czyn­

ność serca (tak samo, ja k ru ch robaczkow y cewki moczowej) za w yjątek z ogólnego p ra ­ widła, że autom atycznie rytm iczne ru ch y od­

byw ają się pod wpływem pierw iastków n e r­

wowych, czy to narządu ośrodkowego w ści­

ślej szem tego słowa znaczeniu, czy też cen­

tró w nerw ow ych odśrodkowych; to zachow a­

nie się w yjątkow e pochodzi stąd, że dane n a ­ rządy pozostają na niższym szczeblu rozw o­

jow ym i pomimo obfitego unerw ienia zacho­

w ują charakter czynności autom atycznie r y t­

micznej bez udziału podnietowego lub prze­

wodnictw a pierw iastków nerwowych. Jeżeli więc porów nam y obiedwie w yłączające się wzajemnie teorye czynności serca i m otyw y zwolenników z obudwu obozów, będziemy musieli zadać sobie szereg pytań, a m ia- [ nowicie: 1) czy należy autom atyzm ruchów serca uważać jak o własność funkcyonalną sercowego układu nerwowego, czy też samej istoty mięśniowej serca, oraz 2) — czy prze­

wodnictwo podniet i koordynacyę należy przypisać tem u lub drugiem u układow i, na- koniec, jak ie funkcye przypisać należy serco­

wemu układow i nerw ow em u w razie, jeżeli funkcye i własności powyższe należą jedynie do isto ty mięśniowej serca.

Że serce samo w sobie posiada własność autom atyzm u, przestało ulegać w ątpliw ości od czasów H allera. W każdym razie, ze

i względu na teoryę myogeniczną, nie należy

j określać własności tej w znaczeniu J a n a Miil- lera, k tó ry za ruchy autom atyczne uw ażał takie, które „powstają ze zdrowych, przyro-

j dzonych, leżących w nerw ach i narządach przyczyn ośrodkowych “. M e chcąc przesą­

dzać słuszności jednej lub drugiej teoryi, m u-

| simy autom atyzm ruchów określić, jako zdol-

| ność narządów ruchow ych rozwijać w sobie

j sam ych podniety ruchowe bez widocznego wpływru przyczyn zewnętrznych. Jakiego rodzaju są te wew nętrzne, miejscowe podnie­

ty , jakie przyczyny chemiczne lub fizyczne wpływ w nich mają, o tem wiemy jeszcze nie­

wiele; jedno nie ulega wątpliwości, że błędne było zapatryw anie H allera i Schiffa, jakoby jedynie w padająca do serca krew wywoły­

w ała podrażnienie m ięśnia sercowego.

Zagadnienie autom atyzm u tętn a sercowe­

go ściśle związane jest z zagadnieniem miej­

sca pochodzenia podniety, gdyż jeżeli z tego m iejsca podnieta przeniesiona być może przez przew odnictw o do innych oddziałów serca, w tedy to ostatnie nie na całym swym obsza­

rze, a tylko w miejscu pow staw ania podniety m usiałoby posiadać własności autom atyzm u.

P od łu g oddawna już datujących spostrzeżeń skurcz norm alny bierze swój początek stale u ujścia żył czczych do serca. Tu, w zatoce serca żabiego, szukała dawna teorya Yolk- m ana w zwojach Rem aka podłoża autom a­

tycznego pochodzenia podniet. Przem awia za tem, ja k wiadomo, doświadczenie Stanniu- sa: gdy pod wiążemy albo przetniem y serce żabie poniżej granicy między zatokam i żyl- nemi a przedsionkam i, żyły główne i zatoka pulsują dalej, przedsionki natom iast i komo­

ry zatrzym ują się w ruchu.

Bid der i E ckhard uw ażają zwoje w ścianie zatoki żylnej i przegrody przedsionków za źródło rytm icznie autom atycznych ruchów sercowych, zwoje zaś leżące na granicy mię­

dzy przedsionkam i a komorami za ośrodki odruchow ych skurczów komór sercowych. '

Ze p u n k t w yjścia norm alnego tę tn a serco­

wego u żaby leży w zatoce żylnej, nie ulega obecnie najmniejszej wątpliwości. W swych badaniach nad pow staw aniem ruchów serco­

w ych i własnościami fizyologicznemi żył głów nych żaby, E ngelm ann wygłosił tezę, że przyczyny norm alnych pulsacyj leżą w samej istocie mięśniowej, która sama spełnia fun-

(3)

JMó 21 323 kcyę narządów ośrodkowy cli wywołujących

podniety ruchowe. Dowiódł on, że pulsują­

ce zgodnie (izochronicznie) z zatoką żyły główne pulsow ały praw idłowo jeszcze przez trz y dni po wycięciu z organizmu, i że naw et dowolnie małe kawałki ich posiadają wszy­

stkie w arunki prawidłowej i peryodycznej czynności ruchowej. Drobnowidzowe bada­

nie trzydziestu takich kawałków wykazało tylko w dw u w ypadkach (i to przypadkowo w związku z gałązką nerwową przyczepioną nazew nątrz ściany żylnej) obecność nielicz­

nych kom órek zwojowych; poza tem Engel- m ann znalazł w nich w łókna nerwowe i po­

przecznie prążkow ane kom órki mięśniowe.

N a podstawie faktów tych E ngelm ann uważa za dowiedziony m ięśniopochodny au­

tom atyzm żył czczych i przypuszcza, że źródło ruchów norm alnych całego serca leży również w pobudliwości autom atycznej isto­

ty mięśniowej przy ujściach żył głównych.

Jednak w późniejszych swych pracach E n ­ gelm ann przypisuje włóknom nerwowym ser­

ca również pewną choć nieznaczną rolę w po­

w staw aniu autom atycznych ruchów serco­

wych.

Co dotyczę teoretycznego znaczenia przy ­ pisywanego brakowi kom órek zwojowych w poszczególnych oddziałach serca, to należy tu zastrzedz się przeciwko zbyt pochopnym wnioskom z preparatów histologicznych, gdyż te, w obecnym stanie niektórych me­

tod badania, dają często niezgodne wyniki.

Że wspomnimy ta k głośną w swoim czasie i dotychczas nierozstrzygniętą niezgodność pomiędzy spostrzeżeniami L ow ita i Engel- m anna co do histologii opuszki (bulbus) a o r­

ty. Gdy Engelm ann uw ażał opuszkę aorty serca żabiego za pozbawioną zwojów i przez to jej skurcze rytm iczne kładł na karb pochodzenia mięśniowego, L ów it wespół z Munkiem opisali ta k zwany zwój opuszko­

wy. Gdy pow tórne badania Engelm anna dawały pod tym względem wciąż ujemne wyniki, prosił on L ow ita o przysłanie mu właściwych preparatów ; na preparatach tych Engelm ann m iast kom órek zwojowych zda­

wał się widzieć kom órki śródbłonkowe i ciał­

ka łącznotkankowe. W ostatnich czasach jednak Tum encew i Dogiel potwierdzili spo­

strzeżenia Low ita; Carlton znalazł niew ątpli­

we komórki zwojowe w stożku tętniczym

(conus arteriosus) i u wierzchołka serca N ° ' cturus m aculatus (salamandry). Co dotyczę bezkręgowców, to dawniejsze badania histo­

logiczne nie wykazyw ały w ich sercach ani komórek zwojowych, ani nerw ów —co prze­

mawiało głównie za teoryą myogeniczną;

niedawne badania H untera i Carlsona w yka­

zały w sercach osłonie istnienie nerwów i ko­

mórek zwojowych, a m ięczaków—nerwów ham ujących i przyspieszających, a głównie u Lim ulus (przedstawiciela stawonogów) zu­

pełną zależność autom atyzm u rytm icznego, koordynacyi ruchów i przew odnictw a od ca­

łości zwojów i nerwów. G dy z jednej strony m am y w ostatnim z tych wypadków pewny przykład przem aw iający za autom atyzm em zwojowym pulsacyi serca, z drugiej strony fizyologia porównawcza dostarcza nam przy­

kładów wręcz przeciwnych. T ak np. bada­

nia Hisa młodszego wykazały, że serce za­

rodka kurzego, które j uż po upływ ie 36 go ­ dzin od początku w ylęgiw ania pulsuje, do­

piero dnia 6-go wykazuje pierwsze zaczątki zwojów. Bethe nie uznaje jednak tego za dowód autom atyzm u myogenicznego, gdy w okresie tym m uskulatura również nie osią­

ga jeszcze rozwoju należytego. Co dotyczę serca kręgowców, to dla niego zwoje zdaje się zupełnie pozbawione są znaczenia w auto­

m atyzmie tętna. J u ż Gaskell w celu spraw ­ dzenia doświadczeń E ck h ardta wycinał zwo­

je w sercu żaby, a serce nie przestaw ało pul­

sować dalej. Przyczynę odmiennych wyni­

ków doświadczenia E ck h ard ta Gaskell znalazł w istnieniu na granicy między przedsionka­

mi a komorami wyraźnego pierścienia m ię­

śniowego z włókien obwodowych — jeżeli przez wyłuszczanie zwojów uszkodzimy ten pierścień mięśniowy, powstaje w tym m iej­

scu blok, t. j. zaham owanie przewodnictwa, i kom ora zatrzym uje się w ruchu.

F ak t, obserwowany przez E ckhardta, że podrażnienie nerw u błędnego naw et po w y­

cięciu zwojów wywołać może ustanie ruchu w przedsionkach i komorach, przem aw ia za tem, że funkeyonują one niezależnie od zwo­

jów. Zwoje Rem aka straciły też wszelkie znaczenie z chwilą, gdy F . B. Hofmannowi udało się wyciąć zupełnie przegrodę przed­

sionków wraz z jej nerw am i i zwojami, nie wstrzymawszy na stałe perystaltyki serca (je­

dynie podczas operacyi samej serce pulsowa-

(4)

324 W S Z E C H Ś W IA T M 21 ło nieprawidłow o, następnie tylko z mniej •

szą frekwencyą).

K rehl i R om berg widzieli naw et po w ycię­

ciu praw ie wszystkich zaw ierających zwoje części, ja k pulsow ały dalej kom ory sercowe.

We w szystkich doświadczeniach tych nie jest bynajm niej wyłączona możliwość, że pozostały nieuszkodzone oddzielne kom órki zwojowe, lub też że zwoje oddziałów nie­

uszkodzonych przejęły na siebie podniety rytm iczne.

Co do w szystkich odcinków serca żabiego, poczęści też serca ssaków, udało się stopnio­

wo dowieść, że posiadają one zdolność au to ­ m atyzm u rytm icznego n a w e t bez udziału ko­

m órek zwojowych.

G-askellowi udało się dowieść, że izolowa­

ne pasm a mięśniowe z w ierzchołka serca żółwia, w których nie znalazł kom órek n e r­

wowych, pulsują jeszcze praw idłowo przez 30 godzin po spreparow aniu. Źródło tego autom atyzm u rytm icznego mogło leżeć tylko w samej istocie mięśniowej lub też we w łók­

nach nerwowych; Gaskell w ysnuł stąd w nio­

sek, że rytm ik a zatoki i całego serca jest również n a tu ry mięśniowej i że pomiędzy własnościami rytm icznie autom atycznem i oddzielnych odcinków serca istnieje tylko stopniowanie. U żaby nie udało się jed n ak nig d y skonstatow ać autom atycznie praw i­

dłowych skurczów na w yciętych skraw kach m ięśniowych z wierzchołka serca; tak samo przycięcie kleszczami w ierzchołka tego, po­

zbawionego, ja k wiadomo, zupełnie lub p ra ­ wie zupełnie kom órek nerw owych, wywołuje ustanie jego ruchów zupełne. Bow ditch w trzy tygodnie po przycięciu kleszczami, zapomocą którego chciał wywołać zw yrodnienie n er­

wów, znalazł w ierzchołek serca w spokoju, gdy jednocześnie zachow ała się bezpośrednia pobudliwość m uskulatury. A więc wierz­

chołek serca posiada zdolność rytm icznego reagow ania na podniety; tru d n o więc w y tłu ­ maczyć sobie, dlaczego przyciśnięty kleszcza­

mi nie koi-zysta z autom atyzm u, przypisyw a­

nego m u przez zwolenników teoryi myoge- nicznej.

Szczególną uw agę naszę zwraca jed n ak podany w swoim czasie przez samego E n - I gelm anna, a dotychczas nie zbity argum ent przeciw jego własnej teoryi myogenicznej, że

„wszystkie części serca, zawierające ruchow e j

| ośrodki nerwowe, zwoje — a więc zatoka, przedsionek, komora, wierzchołek serca, lub

j też ich odcinki, o ile zawierają zwoje,—pul- 1 sują po odcięciu z jednakow ą a naw et wię­

kszą frekwencyą, niż serce normalne... N ato­

m iast pozbawione zwojów kaw ałki mięśnia

; z kom ory sercowej pozostają bez ruchu, lub też żywione krw ią lub surowicą kurczą się bardzo pow oli1'. Podług Engelm anna ta znaczna pobudliwość autom atyczna odcin­

ków zaw ierających zwoje polega raczej na fizyologicznej, niż ruchowo autom atycznej roli tych zwojów. W każdym razie zwoje sercowe nie są źródłem autom atycznych podniet sercowych. Za p u n k t wyjścia sy- stole E ngelm ann uważa tę komórkę, w której

„podniety spontaniczne najwcześniej wznio­

sły się do w yw ierających w pływ należyty w ysokości11.

W śród nowych zwolenników teoryi m yo­

genicznej szczególnie H. E . H ering podkre­

śla tę tezę Engelm anna, ja k niemniej drugą, podług której „żadnego określonego miejsca w ścianie ujść żylnych nie należy uważać za wyłączne i jedyne źródło normalnych pod­

n iet ruchow ych w sercu, lecz każda lub przy­

najm niej większość części żył głównych i za­

toki m ogą funkcyonow ać jako źródło takie.

B yć może, że proces ten ulega też w pływ o­

wi odżywczemu (troficznemu) kom órek zwo­

jow ych serca, specyalnie komórek leżących przy ujściu żył głównych (zwojów Remaka);

a więc o tyle odcinki serca zawierające zwoje odgryw ają rolę przew ażającą w powstawa­

n iu podniet autom atycznych. Kom órki zwo­

jow e w ten sposób w yw ierają choć pewien w pływ n a pow staw anie podniet sercow ych1'.

Z całego szeregu dociekań tych widać, że spraw a dotychczas nie jest wyjaśniona o ty ­ le, aby m ożna było skłonić się stanowczo na korzyść jednej lub drugiej teoryi autom a­

tyzm u. Chociaż dowiedzione jest, że serce zarodkow e może pulsować zupełnie bez zwo­

jów, a serce żabie bez zwojów przegrody i zatoki, i że kom ora zwierząt ciepłokrwi- stych po jakn aj staranniej szem wycięciu zwo­

jów pulsuje dalej, to w każdym razie nor­

m alny autom atyzm rytm iczny dorosłego ser­

ca ciepłokrw istych nie może jeszcze z dosta­

teczną pewnością być sprowadzony do wła­

sności istoty mięśniowej; chociaż nie ulega wątpliwości, że autom atyzm i rytm iczność

(5)

JSTs 21 W S Z E C H Ś W IA T 325

można uważać za własność ta k samo nie- zróżnicowanej zaród z i i komórek rzęskowych, ja k i kom órek mięsnych.

A. Eisenman.

(DN)

GRZEG ORZ M EN D EL I .JEGO

„PR A W O “.

{Dokończę nie).

Doskonałą w tym względzie ilustracyę sta­

nowią mieszańce U rtica D odartii i Urtica pilulifera, jak również bastardy Mirabilis Ja la p a a l b a X r o s e a . Badacz z B ernu stosunek

W ówczas wzór Mendla przyjm ie postać drzewa, którego gałęzi ku górze coraz to bę- dą gęstsze, pęd główny słabo zaledwie wege­

tuje, gdy boczne tętnią siłą i życiem coraz to większem (rys. 3). Żo tak jest istotnie, że pomimo wzrostu absolutnej liczby roślin, stosunek ich ciągłej ulega zmianie na nieko­

rzyść odnogi głównej, wskazuje to zestawie­

nie liczb poniższych

4 1

4 : 8 : 4 lub 1 : 2 : 1 24 : 16 : 24 3 : 2 : 3 1 1 2 : 3 2 :1 1 2 7 : 2 : 7 ,

które aż nadto wyraźnie wskazuje, że kiedy początkowo w drugiem pokoleniu ilość mie­

szańców rów na była ilości form o charakte­

rze wyłącznie ojcowskim i wyłącznie macie­

rzystym , w dalszym biegu rzeczy stoją one

Ąirabilin Juhim

*

fnhilitrrti

Urufn liii *jnhhh 'i

(/r/l

IhiduHil,

A i i 4 &

4 4 4*44 *444 14

Rys. 1. Rys. 2.

ten ujął w formułę, kryjącą całą treść tak zwanego „Praw a Mendla".

I r + 2 D r + 1 D —

w której r oznacza cechy recessywne, D ce­

chy dominujące. Brzeżne jej wielkości po­

cząwszy od pokolenia 2 pozostaną nadal w mierze i tylko środkowa w edług takiegoż wzoru zmieniać się będzie, t. j. jedna jej część da stałe potomstwo w m atkę d ru g a stałe, lecz w ojca, a połowa znów dalszym podlega wahaniom. Przykład rzecz bliżej wyjaśni.

Przypuśćm y, że krzyżow anie w rezultacie dało nam nasiona, że te w ziemię posiane wyrosły, zakwitły, a zapyliwszy się same po 4 tylko nowe wydały, które takąż samą ko­

leją losów i nadal rządzić się będą.

w mierze gdy ich bocznice rosną bezmier-

/2S ,f^r

f fit/tnu-y jP Ą W

• i { | / I

j ! iw \ | j / V; :

/FjEttjJ** . Śc-

I \ m

\ : 1 1 !

/ '

uStu. >6i"6‘___ j

n f -

Rys. 3.

nie. F a k t ten pow rotu ku prarodzicielskim

(6)

326 W S Z E C H Ś W I A T JVo 21 postaciom znany był bardzo dawno i z n a ­

ciskiem w spom inają ju ż o nim zarów no Kel- reuter ja k też i G artner.

T ak rzeczy się m ają, g d y rodzicielskie p o ­ staci dwiema odm ianam i jednej tylko cechy się różnią. W zasadzie je d n a k praw o to i wówczas całą swą zachow uje siłę, kiedy w grę wchodzi cech tak ich wiele: B adania M endla i w tym kierunku spraw ę w yśw ietli­

ły zupełnie i pozwoliły n a sform ułow anie jej w postaci krótkiego wzoru. I w tym razie, ja k poprzednio, m ieszańcy z czasem w yradza­

ją się w tem znaczeniu, że w szeregu nastę­

pujących po sobie pokoleń otrzym ujem y z roku na rok coraz to większą ilość ras czy-

Rys. 4.

stych, o cechach albo wyłącznie panujących, albo też wyłącznie recesywnych.

T a konsekwencya „praw a Mend la “ o trzy ­ m ała m iano „reguły rozdziału“ cech, gdyż tu ta j istotnie ulegają one segregacyi—sorto­

waniu. I jeśli organizm y m acierzyste posia­

dały cechy m ieszane, po części dom inujące, po części recesywne, potom stw o kierow ane praw em Mendla, dążyć będzie do rozsegrego- w ania cech ty ch na poszczególne osobniki, to je s t—do stw orzenia ras zupełnie nowych.

Za przykład niechaj nam posłużą m ieszań­

ce kukurydzy, powstałe na drodze bastar- dacyi osobników o białych gładkich skrobio­

w ych owocach z osobnikami o owocach n ie­

bieskich silnie pom arszczonych. R ysunek powyższy sprawę w yjaśnia bliżej; a i cd to

prarodzicielskie postaci skrzyżowane ze so­

bą. Pod niem i spoczywają 3 ziarniaki po­

kolenia pierwszego (I Gen.), na które skła­

dają się owoce gładkie o mniej lub więcej niebieskiem zabarwieniu. W reszcie pokole­

nie drugie (II Gen.) ilustruje nam cały kłos, w którym widzim y prócz ziarniaków praro- dzicielskich (białych-gładkich i niebieskich- m arszczonych) jeszcze ziarniaki inne: nie­

bieskie gładkie i białe pomarszczone, t. j.

form y zupełnie nowe a powstałe na drodze segregacyi cech prarodzicielskich. Dodać należy, że doświadczenie wykazało całkowi­

tą stałość owych postaci nowych.

W ykrycie samego fak tu nie zadowoliło jed n ak M endla. Głęboki jego um ysł potrze­

bow ał teoretycznego uzasadnienia i w yjaśnie­

nia przyczyn takiego właśnie zachowania się mieszańców. W tym celu uciekł się on do następującego założenia hipotetycznego.

K ażdy z bastardów tworzy w najprostszym w ypadku, t. j. wówczas, kiedy postaci rodzi­

cielskie jedn ą tylko cechą różniły się od sie­

bie, dwojakiego rodzaju jajka i komórki pył­

kowe. Jedne z nich wyłącznie posiadają w sobie zawiązki cech nikłych—in n e —wy­

łącznie zawiązki dom inujących (rys. 5). Oba rodzaje kom órek tw orzą się w liczbie równej, czyli w stosunku 50% do ogólnej swej ilości.

25U + 50D>ry 2 S r

R ys. 5.

Jeśli tera z —nastąpi okres samozapylenia, to w edług wszelkiego prawdopodobieństwa w 50 w ypadkach na 100 zejdą się równe z równe- mi, innemi słowy 25 kom órek pyłkowych o cechach r zapyli 25 takichże samych jajek, 25 zaś innych jaje k o cechach D przez tejże

(7)

W S Z E C H Ś W IA T 327 AB 21

kategoryi pyłek zapłodnione będzie. Ta kom binacya w ytw orzy potom stw o stałe wy­

łącznie o cechach D lub też o cechach r.

W 50 jedn ak w ypadkach nastąpi połączenie komórek wartości różnej, D z r lub r z D a stąd otrzym am y isto ty o charakterze mie­

szanym. W yrażając się krócej — rezultat sa- mozapylenia. w tych w arunkach da obraz 25 r 4- 50 r D -f 25 D czyli 1 r + 2 r D -f- + 1 D, t. j. stw ierdzoną faktam i, a przyto­

czoną powyżej już form ułę Mendla. Gdy pnie rodzicielskie więcej niż jedną różnią się cechą rzecz się bynajm niej nie zmienia, re ­ zu lta t i nadal w całej rozciągłości stwierdza

„Praw o M endla“ z tą tylko różnicą, że g a­

tunków komórek rozrodczych będzie coraz to więcej, zależnie od ilości znam ion różnią­

cych osobniki skrzyżowane.

Samo przez się rozum ie się, że tak uderzają­

ce fakty zmusiły M endla do zadania sobie za­

pytania, czy i o ile też one posiadają znacze­

nie ogólne? Ju ż jednak u fasoli (Phaseolus) w yniki były odmienne, a badania nad ja ­ strzębcem (Hieracium) dały naw et rezultaty wprost przeciwne. Mieszańce bowiem tej ostatniej rośliny, k tó ra np. w postaci ko- smaczka stanowi zwykły kobierzec gleb pia­

szczystych, są ju ż w pierws-zem pokoleniu wielopostaciowe, zupełnie do siebie niepo­

dobne, potom stwo zato każdego z nich jednę stałą przybiera cechę. Sam przeto Mendel ju ż doszedł do przekonania, że ani reguła przewagi, ani też reguła rozdziału powszech­

nemu bynajmniej nie są, że nie można przeto mówić o jakichś praw ach, o które w kilka­

dziesiąt lat po jego śmierci, bo w 1900 roku, de Yries walczył tak zapalczywie. Tak więc choć zbyt może pochopnie początkowo uogólniane reguły, choć zrzucone z piedesta­

łu sam ow ładztw a przez osobiste dalsze ba­

dania Mendla, odkryły jed n ak jeden z szero­

kich gościńców, jakiem i kroczy przyroda.

Szlaki te, bliżej badane w ciągu lat ostatnich, przyniosły całe szeregi spostrzeżeń cieka­

wych, rzucających coraz to więcej światła na ciemną dotychczas sprawę mieszańców i po­

w staw ania z nich nowych ras i gatunków . Z badań Corrensa np. pokazało się, że „regu­

ła rozdziałuu może mieć miejsce tam, gdzie

„prawo przew agi1* nie znajduje zastosowania, że więc mogą one występować wspólnie, lecz nie jest to bynajm niej w arunek sine qua non. Dalej de Vries dla ras o ścisłej dacie ich pow stania w yjaśnił, że, jeśli praw o prze­

w agi istotnie w pewnym określonym w ypad­

ku zostało stwierdzone, to cechą recesywną byw a cecha filogenetycznie młodsza, innem i słowy—o przewadze tej lub innej kategoryi jakiejś cechy — np. choćby zarysów nasion, stanowi czas jej pow stania na ziemi. Im t a ­ ka lub inna jej odmiana je s t starsza, tem pewniej weźmie ona górę nad swą współza­

wodniczką w osobniku mieszanym. N ad­

mienić jednak muszę, że na zasadzie badań tegoż De Yriesa i Tscherm aka poznano fakty, które przeczy tem u uogólnieniu; były bo­

wiem w ypadki, kiedy świeżo pow stała cecha odrazu zajęła wyraźnie dom inujące stanow i­

sko względem starszej przeciwniczki.

W reszcie wspom niany wyżej Correns do­

szedł do wniosku, że nie zawsze cechy rodzi­

ców bywają albo recesywne, lub też dom inu­

jące, przekonał się bowiem, że m ogą być one równoznaczne, a wówczas potomek mieszany stanow i coś pośredniego pomiędzy ojcem a m atką, że dalej cechy skupione w m ieszań­

cu mogą, jak u grochu, ulegać segregacyi, lub też nie. Z zestawienia tych wypadków otrzy­

m ał on teoretycznie, w dalszym przebiegu badań kontrolujących istotnie stwierdzone,—

cztery typy mieszańców, u których

A 1) cechy byw ają różnosilne i podczas tworzenia się komórek rozrodczych ulegają segregacyi, np. groch.

2) cechy byw ają różnosilne i nie ulegają segregacyi, np. fasola, albo poziomka.

B 3) cechy byw ają równosilne i ulegają segregacyi, np. kukurydza.

4) cechy byw ają równosilne i nie ulegają segregacyi, np. jastrzębce.

W idzimy więc, że skrzyżowanie zarówno prowadzić może do utrzym ania ras dawniej już istniejących (groch), jak też do pow sta­

wania ras lub gatunków zupełnie nowych, jak to widzimy u jastrzębców, gdzie osobnik pierwszego pokolenia pośrednio pomiędzy m atką, a ojcem w dalszym genealogicznym rozwoju, żadnym zmianom nie ulegają, to jest stw arzają odmianę zupełnie nową.

(8)

328 W S Z E C H Ś W I A T M 21 Z ciemnego zaniedbanego przez lata całe

zaułka nauki jasn y prom ień badań ścisłych w ydobył na jaw m nóstw o rzeczy, pierw szo­

rzędnej w agi zarówno dla św iata roślin, jak i zwierząt. W yśw ietlił też on i w yjaśnił lo­

sy wielu mieszańców, których złożoną istotę w przepysznym czterow ierszu1) ta k dosadnie scharakteryzow ał Goethe:

„V om V ate r hab ich d ie S ta tu r, D es L eb e n s e rn ste s F iih ren , Von M uterchen die F ro h n a tu r U nd L u s t zu fabuł i ren

„Z k rw i ojca wziąłem wzór postaw y I życia ta le n t rzadki.

D o rym ów pociąg i zab aw y Z żyw ota czerpię m a tk i11.

Z yg m u n t Woycicki.

PR O F. DR. M ELCHIORA NEUM AYRA D Z I E J E Z I E M I .

W opracow aniu prof. d-ra W ik to ra U hliga. Tom pierw szy. G-eologia ogólna, 368 rysunków w te k ­ ście, dwie m apy, 15 tablic, z których 2 kolorowe.

Przełożyli z 2-go w y d an ia niem ieckiego: J a n Z a­

leski, Z ygm unt W eyberg i S tanisław Janiszew ski.

Z zapom ogi K asy pomocy dla osób pracujących na polu naukow em im ienia d-ra Józefa M ianowskiego w ydał Józef Morozewicz. W arszaw a. S kład g łó w ­ ny w księg arn i E. W ende i S-ka, 1906. X V I

i 763 str. Cena rb. 4.

WT spraw ach i dziejach naszego podręczni- k arstw a przyrodniczego zjaw ienie się okaza­

łego tom u pod tytułem powyżej przytoczo­

nym jest rzeczą wagi pierwszorzędnej. Bo powiedzmy szczerze i otw arcie — z naszemi podręcznikam i do nauk przyrodzonych je s t źle, je st naw et bardzo źle, bo ich niem a p ra ­ wie wcale. Po wspaniałej trady cy i w ileń­

skiej, któ ra zostaw iła cały szereg dzieł zna­

kom itych w tej dziedzinie, nie zostało ani śladu. Od czasu do czasu zjawi się tu i ow­

dzie kursik szkolny, zazwyczaj kom pilacya bez śladu inicyatyw y osobistej i myśli orygi­

nalnej podpisanego na karcie tytułow ej, ale system atycznie płynącego strum ienia dzieł ty p u uniwersyteckiego, z któ rych czytelnik

') D e V ries zaczj-na nim znakom ity swój o d ­ czy t p. t. „ B efru ch tu n g u n d B a s ta rd ie r u n g 11.

L ip sk , 1903.

polski czerpałby wiadomości zasadnicze i w y­

czerpujące o spółczesnym stanie wiedzy przy­

rodniczej w każdej gałęzi, szeregu prac pod­

ręcznikowych głębokich i oryginalnych nie m am y prawie wcale. W ciągu ubiegłych la t czterdziestu panował w tym względzie zastój wprost przerażający i gnębiąca p u st­

ka. Dopiero w ostatnich czasach „ruszyło sięu nieco, ale zawsze jeszcze zjawienie się książki przyrodniczej jest u nas ewenemen­

tem w yjątkow ym a nip zwykłym objawem bijącego źródła życia. Różni różno temu w yszukują i wskazują powody, ale w łaści­

wie je s t tylko jeden: znieprawienie myśli społecznej, brak ciekawości naukowej, czyli innem i słowy rozpaczliwie nizki stan kul­

tu ry .

Bo dopraw dy czyż można inaczej tłu m a ­ czyć sobie, że naród wielomilionowy, posia­

dający od 5 0 0 la t z górą wyższe zakłady na­

ukowe, stojący niegdyś u czoła ludzkości, w geologii — w dziedzinie tak arcy ciekawej i pożytecznej—ukontentow ał się spisem tak skrom nym :

1) R. Symonowicz. O stanie dzisiejszym m ineralogii. W ilno, 1806.

2) F . Drzewiński. Początki mineralogii.

W ilno, 1816.

3) W . A. Kum elski. Zasady geognozyi wedle nauki W ernera. Wilno, 1827.

4) W . A. Kum elski. R ys system atyczny nauki o skamieniałościach. W ilno, 1826.

5) I. Jak o wieki. W ykład oryktognozyi i początków geognozyi. Wilno, 1827.

6) F. S. Beudant. W ykład początków m ineralogii i geologii. Przekład H. Ł abęc­

kiego. W arszaw a, 1848.

7) L. Zeiszner. Geologia do łatw ego po­

jęcia zastosowana. K raków , 1856.

8) P. Z. Leśniewski. H istorya naturalna.

W arszawa, 1858.

9) W. F . A. Zimm erm an. Dziwy świata pierwotnego. Przekład T. Dziekońskiego.

W arszaw a, 1857.

10) Inkes. Św iat i przem iany skorupy ziemskiej. Przekład H. W itowskiego. Lwów, 1858.

11) F. Schoedler. K sięga przyrody. W ar­

szawa, 1867.

12) J . Trejdosiewicz. Zarys geologii z u- względnieniem K rólestw a Polskiego, Galicyi

(9)

JMp 21 w s z e c h ś w i a t 329 i W. Ks. Poznańskiego (w I I tomie Encyklo-

pedyi Rolniczej). W arszawa, 1880.

13) N. S. Shaller. Dzieje ziemi. Przekład H. W ernica. W arszaw a, 1888.

14) I. D. Dana. Podręcznik geologii. Prze­

kład J . Siemiradzkiego. W arszawa, 1891.

15) W. Nałkowski. Rozwój ziemi (w P o ­ radniku dla samouków w części V). W ar­

szawa, 1903.

A więc w ciągu stulecia od roku 1806 do 1906 szesnaście książek, licząc i wydanego obecnie Neum ayra; w tej liczbie dwie (Trej- dosiewicza i Nałkowskiego) unierucbomione przez ogłoszenie w w ydaw nictw ach encyklo­

pedycznych; a ju ż w artości naukowej wię­

kszości tych w ydaw nictw lepiej nie poru­

szajmy!

Obscuritas tenebrarum ! Lecz niestety ten m rok w narodzie naszym panujący przeszka­

dza, dokucza i gnębi bardzo niewielu. Ol­

brzym ia większość nie widzi go, nie czuje, a gdy jej wspomnieć o nim, to nieraz nawet za chlubną naszę właściwość go uważa i cno­

tą być mieni. Jednym z nielicznych wro­

gów tego mroku, wrogów tem cenniejszych, że go nietylko czują, ale i rozpraszają jest prof. Józef Morozewicz. D rugi ju ż podręcz­

nik nam on przysparza, kradnąc sobie czas od rozlicznych prac naukowych, którem i sta­

tecznie zasila skarbnicę wiedzy wszechludz- kioj.

Przed kilku laty Morozewicz w ydał o pra­

cowanie Tschermackowej „Mineralogii".

Obecnie zakrzątnął się około wydania geo­

logii. Książki swoje opatruje przedmowami, które z wielu względów są ciekawe i poucza­

jące. Pisząc więc o wydanej przezeń geolo­

gii N eum ayra, nie mogę powstrzym ać się od przytoczenia obszernych w yjątków z przed­

mowy do tego dzieła.

Zaraz na początku Morozewicz pisze: „Na­

szej literaturze podręcznikowej zbywało do­

tychczas na dziele, poświęconem wykładowi geologii w szerszym uniwersyteckim zakre­

sie. W szystko, co w tej dziedzinie posiada­

my, nie czyni zadość skrom nym naw et wy­

maganiom. Miłośnik przyrody, nie w łada­

jący językam i obcemi, a pragnący dokładniej obznajmić się z dyscyplinam i geologicznemi, próżno szukał książki, któraby życzenia jego mogła w zupełności zadowolić. Przedziw ­ ne zdobycze nowszej wiedzy geologicznej,

I opowiadające ze ścisłą pewnością pradaw ne czasy naszej planety, odtwarzające długi łań ­ cuch jej przekształceń tektonicznych, snują­

ce nieprzerw aną ewolucyę jej życia organicz­

nego, wyznaczające w niej człowiekowi wła­

ściwą skrom ną tylko rolę, a tem samem nor­

m ujące i pogłębiające jego myśl i rozwój du­

chowy—wszystko to dla czytelnika polskie­

go jak by nie istniało. J a k a stąd dzieje mu się krzyw da, o tem zbyteczna długo się roz­

wodzić. W szakże bez pewnego zasobu wia­

domości geologicznych nie zdoła on poznać rodzinnego kraju, a kto nie zna własnej zie­

mi, nie potrafi jej ani zrozumieć ani um iło­

wać".

„Piszący te słowa oddawna nosił się z m y ­ ślą zapełnienia tak dotkliwej luki piśm ien­

nictw a naukowego przez spolszczenie jedne­

go z licznych podręczników zachodnio-euro­

pejskich. Ale wydanie u nas książki nauko­

wej większej, treścią swoją przekraczającej najprostsze elementy wiedzy, nie jest to by­

najm niej rzecz łatw a. N akładcy zawodowi w ogłaszaniu poważniejszych dzieł nauko­

wych, wym agających większych kosztów i tylko powolnie przechodzących w ręce czy­

telnika, nie widzą ani interesu ani zadowole­

nia własnej ambicyi. A jedyn a instytucya publiczna, udzielająca zapomóg na podobne wydawnictwa, ma w tym względzie zbyt wiele do spełnienia, ażeby najpilniejsze n a­

wet potrzeby wydawnicze odrazu zaspokoić mogła. Tak więc myśl, powzięta przed sze­

ściu z-górą laty, zaczęła się urzeczywistniać dopiero od tej chwili, kiedy kasa im. d-ra J . Mianowskiego wyznaczyła w d. 20 wrześ­

nia 1902 r. fundusz na wydanie przekładu 2-tomowego dzieła prof. M. Neum ayra p. t.

„Erdgeschichte".

Takiemi więc myślami ożywiony, wydaw­

ca N eum ayra wyszukał i zachęcił tłumaczów, i jął się pracy wydawniczej, i obecnie staje przed nami z pierwszą połową pracy zamie­

rzonej.

| Mówiąc o tej sprawie, należałoby właści­

wie analizować kwestyę, dlaczego żywimy się przeważnie przekładam i, zam iast dzieł oryginalnych. Ale piszący recenzyę niniej­

szą świadomie od tej analizy się uchyla. Na-

; samprzód jest to rzecz do wyjaśnienia bar­

dzo zawiła i długa, a powtóre, szczerze mó­

wiąc, bardzo drażliwa. W każdym razie.

(10)

330 W S Z E C H Ś W I A T JS|ó 21 przekład ma to do siebie dobrego, że się nań

czeka daleko krócej, a w ydaw ca, nie jest zmuszony „kupować kota w w o rk u “ ja k m ó­

wi przysłowie.

W ięc chociaż z w ielu względów m ilszy byłby naszym um ysłom i sercom podręcznik przez rodaka lub rodaków oryginalnie n a p i­

sany, ale musim y niezwłocznie zaznaczyć, że otrzym aliśm y przekład dzieła niew ątpliw ej w artości pierwszorzędnej i sław y wszech­

światowej.

Pierw sze wydanie geologii N eum ayra u k a­

zało się w roku 1886. T alent au to ra i w spa­

niała szata zew nętrzna książki, w jak ą ją u stroił lipski In s ty tu t B ibliograficzny— tam bowiem wyszła ona — były przyczyną, że w krótkim czasie sta ła się znaną i lubioną we wszystkich k u lturalnych k rajach i n a ro ­ dach. Zalety togo dzieła są bardzo różno- stronno. Nasam przód N eum ayra, jak o uczo­

nego i pisarza, cechuje nadzw yczajna znajo­

mość przedm iotu i litera tu ry jego, łatw ość i płynność w ykładu, doskonały objektyw izm w trak to w an iu poglądów daw niejszych i now ­ szych bez źdźbła sekciarstw a i stronniczości naukow ej, spokój filozoficzny w rozw ażaniu zagadnień spornych, nieustanne wpajanie w czytelnika przekonania o zmienności te- oryj i hypotez a o stałości faktów nauko­

wych. Pow tóre — w dziele Neum ayra znaj­

duje się nie tylko obfitość wiadomości po­

trzebnych dla inteligentnego sam ouka i słu ­ chacza uniw ersyteckiego, ale bardzo wiole oryginalnych spostrzeżeń i poglądów autora, w ytraw nego znawcy niejednego działu geo­

logii historycznej, poglądów, dla których specyalista geolog często zagląda,do książki Neum ayra. N astępnie książka N eum ayra nie jest to zwykła kom pilacya podręczniko­

wa, ale jednolity utw ór, noszący w ybitne ce­

chy indyw idualności autora. Nakoniec Neu- m ayr był to nie tylko pierwszorzędny uczony, ale i utalentow any pisarz; podręcznik jego to nie suchy, schem atyczny, podzielony na zwięzłe p arag rafy kurs, z którego m ożna się tylko uczyć, ale którego niepodobna czytać, ale jestto utw ór literacki, napisany prosto, ' łatwo, popularnie, gładko, barw nie, k tó ry sam przez się może być bardzo zajm ującą lekturą naw et dla człowieka nie szukającego w nim wiadomości do spam iętania.

W szystko to skłoniło wydawcę do przy- j

swojenia N eum ayra piśm iennictwu polskie­

m u, chociaż ju ż dziewięć la t upłynęło od d ru ­ giego w ydania, opracowanego już po śm ier­

ci au to ra przez prof. W iktora Uhliga. P o d ­ ręcznik zw ykły po upływie tego czasu zesta­

rzałby się znacznie, „klasycy1' jednak, do j a ­ kich N eum ayr niew ątpliw ie należy, m ają ta ­ jem nicę jeżeli nie wiecznej to przynajm niej bardzo długiej młodości. Z tego więc wzglę­

du w ydaw ca polskiego w ydania i jego tłu ­ macze z pietyzm em tra k tu ją c podstawowe założenia au tora dopełnili dzieło najniezbęd-

* niejszem i w edług ich zdania dodatkam i fak- tycznem i. Największy z tych dodatków jest to streszczenie spółczesnych poglądów na tektonikę. N apisał go p. Mieczysław L im a­

nowski. In n e dopełnienia, bardzo zresztą nieliczne i małosłowne poczynił prof. Moro­

zewicz. Niewielki dopisek o M ont Pele po­

dał Z. W eyberg.

Znaczniejsze zm iany zaszły w ilustracyach.

Tablice kolorowe, służące bardziej do ozdo­

by niż do zrozum ienia oryginału, zreduko­

wano do ilości dwu. Za to rysunki czarne pomnożono; dodano mianowicie mapkę roz­

m ieszczenia m eteorytów pułtuskich, widok Ogrodzieńca z fotografii K arola Koziorow- skiego, widok doliny P rąd n ik a z fotografii tegoż, widok doliny Kościeliskiej z fotografii Tow arzystw a Tatrzańskiego, widok jaskini Olsztyńskiej z fotografii Stanisław a Kozio- rowskiego, widok T a tr z Galicowej Grapy z oryginalnego szkicu prof. W alerego Elja- sza-Radzikowskiego, widok Sokolej Skały w dolinie P rą d n ik a z fotografii St. Kozio- rowskiego, widok D unajca w Pieninach i w i­

dok Morskiego Oka z fotografii Tow. T a­

trzańskiego, dwa widoki z S ain t Pierre z fo­

tografii K saw erego Sporzyńskiego i siedem widoków z W ysp K om andorskich z fotografii J . Morozewicza.

Przekład cechuje nie tylko staranność i czystość językow a, ale co rzadko zdarza się w dziełach naukowych, oddane są wszystkie właściwości stylu i sposobu pisania autora.

Słownictwo, pomimo niewyrobienia polskich term inów geologicznych, nie tylko nie za­

w iera wcale nowotworów, ale naw et nie znać usiłowania tłum aczów tworzenia rażą­

cych połączeń wyrazów już znanych. Prócz tego każdy m iłośnik mowy ojczystej z rado­

ścią widzi w tym przekładzie zupełnie swo-

(11)

JS6 21 W S Z E C H Ś W IA T 331

bodnę i spokojne używ anie górskich w yra­

zów tatrzańskich. J a k a szkoda, że dziś do­

piero nauczyliśm y się nie lekceważyć w yra­

zów ludowych.

Sądzę, że zbędne jest na tem miejscu przy­

taczanie treści rozpatryw anej książki, ile że większości czytelników naszego pisma do­

skonale jest znane w oryginale to tak bardzo rozpowszechnione dzieło.

Pow inszujm y więc wydaw cy i tłumaczom ukończenia tego pięknego i pożytecznego dzieła i życzmy im, aby jaknajprędzej i naj­

szczęśliwiej wydali tom drugi, trak tu jący geologię historyczną.

y- y-

TEORYA TOKSYCZNA BÓLU.

Doświadczenia pp. Maksa von Freya,G old- scheidera, A lrutza, T hunberga i innych w sposób najoczywistszy dowiodły istnienia nerwów, przenoszących ból. Doświadczenia te i fakty, z niem i związane, w ym agały ob­

jaśnienia przez nową teoryę, gdyż teorye da­

wniejsze, jak to zobaczymy poniżej, przesta­

ły już wystarczać. Otóż brak ten zapełniła panna J . Joteyko, kierowniczka pracowni psycho - fizyologicznej przy uniwersytecie w Brukselli i przewodnicząca pierwszego zjazdu belgijskiego neurologów i psychia­

trów.

Ból bywa powodowany przez silne po­

drażnienie i przez każdą przyczynę, głębo­

ko zm ieniającą stan nerw u. Ju ż Maks von E rey przyjął, że przyczynę bólu należy zali­

czyć do rzędu przyczyn chemicznych, co zna­

czy, że podrażnienie mechaniczne, powodu­

jące ból, wyw ołuje zmianę koncentracyi pły­

nu, zawartego w zakończeniach nerwowych.

P. Joteyko, form ułując swoję teoryę, twierdzi, że ból wywołany jest intoksykacyą bólotwórczych zakończeń nerwowych przez substancye, tworzące się w momencie silne­

go podrażnienia, a mianowicie przez sub­

stancye toksyczne.

Teorya toksyczna bólu wym aga jeszcze pewnych uzupełnień i rozszerzeń, ale jest da­

leko dokładniejsza od wszystkich, istnieją­

cych dotychczas.

Przejdźm y zatem do bliższego jej uzasad­

nienia i wyświetlenia.

I .

W szelkie podrażnienie związane jest z prze­

m ianą chemiczną. Obecnie przypisują wiel­

kiej liczbie podrażnień pochodzenie chemicz­

ne. Objaśnijm y to choćby w stosunku do naszego oka. Czy możliwem jest, ażeby światło, działające specyalnie na nerw wzro­

kowy, również działało na zakończenia ner­

wu wzrokowego; przypuszczają, że wyw ołu­

je ono zm iany chemiczne w siatkówce, co znów ze swej strony działa na zakończenia nerwu wzrokowego. Stąd łatw o dojść do następującego wniosku: jeżeli te zmiany che­

miczne postąpią dalej, to wytworzą sub­

stancye toksyczne, które podziałają na bólo- twórcze zakończenia nerwowe. W ówczas to otrzym ujem y wrażenie bólu.

Przyczyny pobudzenia zmysłów smaku i powonienia są zawsze n atu ry chemicznej czy to w razie normalnego ich funkcyonowa- nia, czy też w razie odczuwania przez nas bólu w ich organach. Tak, np. kwas słaby, działa tylko na zakończenia nerwów języko­

wego i języko-gardzielowego, nie wywierając działania na nerwy bólotwórcze, gdyż wy­

m agane jest tutaj podrażnienie silniejsze.

Skutek ten wywołuje dopiero kwas sil­

niejszy.

Na zapytanie, skąd ta różnica w działaniu, można znaleźć odpowiedź w rozm aitym stop­

niu jadowitości kwasów o różnych koncen- tracyach.

To samo dotyczę podrażnień mechanicz­

nych: dopóki produkty chemiczne, pow stają­

ce skutkiem tych podrażnień, nie są natury jadow itej, nie odczuwamy żadnego bólu. Ból zjawia się dopiero wówczas, kiedy produkty chemiczne przybierają własności jadow ite i w skutek tego zaczynają działać na zakończe­

nie nerwów bólonośnych

Substancye jadow ite nie tw orzą się mo­

m entalnie. Potrzeba na to pewnego czasu.

To też wrażenia bólu zjaw iają się znacznie później, aniżeli inne (dotykowe, wzrokowe, słuchowe i t. d.). Gwałtowne skaleczenie w pierwszej chwili wywołuje wrażenie tylko dotykowe; ból powstaje dopiero później. Czas reakcyi nerwowej we wrażeniach dotyko­

wych i słuchowych rów na się = 150 a

(12)

332 w s z e c h ś w i a t A'« 21 (o=:1/iooo sekundy), we wrażeniach optycz- [

nych —- 200 a, a we w rażeniach bólu rów na | się praw ie sekundzie (900 a). Innem i słowy:

ból odczuwamy później, aniżeli inne w raże­

nia. Opóźnienie to w yjaśniano poprzednio w dw ojaki sposób: dla jednych było ono po­

chodzenia centralnego, dla innego — peryfe- rycznego. W teoryi p. Joteyków ny opóźnie­

nie to nie tyle je s t objaśniane, ile konieczne ze względu ną czas, potrzebny do w ytw orze­

nia się substancyi jadow itej.

Na mocy powyższego rozum ow ania może- my pojąć, dlaczego pp. Oh. R ichet, Gold- scheider i inni fizyologowie dochodzili do wniosku, że ból jest skutkiem pewnej sumy podrażnień Teorya p. Jo tey k o o tyle zga­

dza się z twierdzeniem , przed chwilą przyto- czonem, że uznaje sum ow anie podrażnień, ale sumowaniu tem u przypisuje zupełnie in ­ ne znaczenie. Ból zjaw ia się dopiero wów­

czas, kiedy substancye toksyczne dochodzą do określonej koncentracyi. Zgadza się to w zupełności z obserw acyą p. Goldscheidera, że nie tylko napięcie uczucia bólu, ale rów ­ nież i okres czasu, po jakim ból w ystępuje, zm ieniają się stosownie do siły podraż- nienia.

W iadomo, że podrażnienia krótkotrw ałe lecz silne w yw ołują takie samo uczucie bólu, ja k podrażnienia długotrw ałe lecz słabe: p y ­ łek węgla, który w padł pod powiekę może wyw ołać równie silne cierpienie ja k mocne uderzenie jej. Jeżeli tylko długość czasu, podczas którego działają podrażnienia słabe, dojdzie do określonej granicy, to uczucie bó ­ lu dosięga swego m axim um . D ośw iadczal­

nie udowodnili to pp. N aunyn, Ch. R ichet, [ G oldscheider i Sad.

W szystkie te fak ty doskonale w yjaśnia toksyczna teorya bólu. W stosunku do in ­ nych wrażeń wrażenie bólu odbieram y ze znacznem opóźnieniem. Ozem objaśnić tę inercyę bólu? jedynie koniecznością upłynię­

cia pewnego okresu czasu dla w ytw orzenia się i nagrom adzenia substancyj toksycznych.

Oddawna już interesow ał fizyologów fakt, że wrażenia św ietlne w ym agają dłuższego ! okresu czasu, aniżeli inne (200 a a nie 150 a), j Teorya toksyczna doskonale w yjaśnia to zja- : wisko przez zm iany chemiczne, zachodzące w siatkówce dla podrażnienia zakończeń nerw u wzrokowego. O trzym anie w rażenia

bólu, które uw arunkow ane jest zmianami jeszcze głębszemi, wym aga czasu znacznie

dłuższego.

C harakterystyczną cechą bólu jest jego

! trw ałość. Jeżeli np. igłą zaczniemy wywie­

rać ciśnienie na jakikolw iek punkt naszego ciała, to uczucie bólu w zrasta stopniowo, do­

chodzi do pewnego m axim um , poczem znów zaczyna się zmniejszać. Jeżeli jednak igłę od ciała odsuniem y, to uczucie bólu nie u- stąpi równocześnie lecz pozostanie przez pe­

wien czas. Ból przytem rozchodzi się pro­

m ienisto. Oba te zjaw iska dają się znako­

micie wyjaśnić na podstaw ie istnienia i dy- fuzyi substancyj jadow itych.

II.

M usim y obecnie przejść do rozpatrzenia tych dowodów, które nasuw ają się nam na korzyść teoryi toksycznej na podstaw ie ana­

logii.

Podczas zapaleń lub zaognień mówimy 0 substancyach toksycznych, drażniących, w ytw arzanych przez drobnoustroje. Zrozu­

miałem jest, że organy, które w stanie nor­

m alnym są praw ie nieodczuwalne, stają się przyczyną naszych cierpień w stanie zapale­

nia: wrażliwość ich pod działaniem toksyn przechodzi w stan silnego napięcia.

Z drugiej znów strony wiadomo, ja k nie­

zwykle bolesnem jest w strzykiw anie pod­

skórne niektórych trucizn.

Opierając się na analogii z powyższemi fa ­ ktam i, m ożnaby powiedzieć, że nie tylko cierpienia patologiczne, cierpienia podczas w strzykiw ania trucizn i t. d., lecz również 1 bóle pochodzenia traum atycznego, t. j. wy­

wołane ukłuciem, skaleczeniem, ciśnieniem, tarciem i t. d. są zjawiskiem toksycznem, które wogóle leży w zasadzie wszystkich wrażeń bólu bez względu na ich pochodze­

nie. Toksyczna teorya bólu nie wydaje nam się bynajm niej mniej uzasadnioną, aniżeli toksyczna teorya zmęczenia.

Mówiąc o cierpieniach patologicznych, nie pow inniśm y zapom inać o tem, ja k często za­

padam y na m igrenę i t. p. podczas chorób, wyw ołanych osłabieniem funkcyi traw ienia, lub podczas chorób zakaźnych. Oczywiście cierpienia te wyw ołane są przez intoksykacyę bądź w ew nętrzną, bądź zewnętrzną.

(13)

jYo 21 W S Z E C H Ś W IA T 333 Również doskonałym argum entem są cier­

pienia skutkiem oparzenia. W jak i sposób możemy je sobie objaśnić?

Ażeby odpowiedzieć na to pytanie, należy przypomnieć rozm aite teorye, wyjaśniające śmierć przez oparzenie lokalne. Poglądy podzielone są między układem nerwowym, krwią a zatruciem . W najdawniejszej swej form ie teorya zatrucia w yjaśnia śmierć przez oparzenie zatrzym aniem czynności skóry i niewydzielaniem rozm aitych produktów trujących. Teoryi tej jednakow oż zarzuco­

no to, że inny je s t m echanizm śmierci w n a ­ stępstw ie pow erniksow ania skóry, aniżeli skutkiem oparzenia. Jednakow oż teorya ta, z pewnemi zmianami, okazuje się najdogo­

dniejszą. Trucizna, która powoduje śmierć organizm u oparzonego, nie jest trucizną nor­

malną, zatrzym aną przez organizm, lecz jest substancyą odmienną, pow stałą pod w pły­

wem oparzenia i zniszczenia tkanek. Reiss wykazał, że mocz jednostek oparzonych za­

wiera daleko więcej substancyj jadow itych, aniżeli normalnych. Zwierzęta, którym mocz taki zastrzykiwano, ginęły ze wszelkiemi ob­

jaw am i śmierci od oparzenia. Substancye te należą do g rupy pirydynow ej. Kianicine, analizując krew i organy, zwierząt oparzo­

nych, w ykrył w nich obecność ptom ainy.

Je stto związek bezkształtny, żółtawy, o za­

pachu silnym i niem iłym , łatw o rozpuszczal­

ny w wodzie i alkoholu i nierozpuszczalny w eterze; własności chemiczne zbliżają go do peptoksyny, wydzielonej przez Briegera z pły­

nów traw ienia żołądkowego.

Toksyny, pow stałe skutkiem oparzenia działają na nerw y przenoszące ból i wywo­

łują uczucie bólu.

■ Po oparzeniu zniszczenie tkanek może być mniej lub więcej głębokie; jednakowoż ner­

wy, przenoszące ból, nie m ogą być zniszczo- ne, gdyż w razie ich braku ból nie będzie od­

czuwany.

W chwili obecnej nie jesteśm y jeszcze w stanie odpowiedzieć na pytanie, czy sub­

stancye jadow ite pow stają na mocy zmian chemicznych w samych zakończeniach n er­

wów czy też przez destrukcyę otaczających tkanek. To drugie przypuszczenie nie w y­

daje się być niemożliwem; zgadzałobj7 się z niem również twierdzenie Tschitcha, żeból wywołany jest zamieraniem tkanek.

Oto w ogólnych zarysach toksyczna teorya, bólu. Teorya ta w obecnej chwili nie ma nawet pretensyi do tego, aby w yjaśniać wszystkie bez w yjątku zjawiska, jak np.

znieczulenie wogóle, znieczulenie podczas snu hypnotycznego lub pod wpływem su- gestyi i t. p. Zresztą, niema w tem nic dziw­

nego, gdyż powyższe zjawiska dotychczas nie są dostatecznie same przez się uzasadnione i wyjaśnione. Możliwem jest, że np. podczas snu hypnotycznego substancye toksyczne w ytw arzają się również, ja k i w stanie nor­

malnym, jedynie odbieranie wrażeń jest wów­

czas niemożliwem. Inne wyjaśnienie pole­

gać może na tem, że podczas snu hypnotycz­

nego wogóle przem iana m ateryi zmniejszona jest znacznie, i że w skutek właśnie tego wy­

tw arzanie związków toksycznych zmniejszo­

ne jest w tym samym stopniu. Ostatnie to przypuszczenie przedstaw ia się bardzo po-

| nętnie. W yjaśnia ono mianowicie, dlaczego, zarówno w śnie zwykłym, jak i hypnotycz-

j nym wrażliwość na ból ginie pierwsza, a po

j śnie powraca ostatnia. Oto - ponieważ wy- j tw arzanie się związków toksycznych wyraa- i ga przem iany m ateryi dość znacznej, więc zrozumiałem jest, że w razie ogólnej ane- stezyi, zmniejszającej natężenie zmian przy­

najm niej do połowy, wrażliwość na ból ginie tak wcześnie. W tych zaś samych w arun­

kach wrażliwość innych organów zmysłów może funkcyonowaó zupełnie, ja k i przed snem. Również przypuszczenie to wyjaśnia nam, dlaczego, w razie znieczulenia miejsco­

wego, np. zapomocą ochładzania, wrażliwość na ból zmniejsza się również: chłód parali­

żuje zdolność do przemian chemicznych, co I najenergiczniej wpływa na zdolność odczu-

| w ania bólu, gdyż odczuwanie to uw arunko­

wane jest przez najgłębsze zmiany che­

miczne.

W yjaśnienie to przypom ina nam poglądy p. Ch. Richeta twierdzącego, że ból wyw oły­

wany je s t przez silne falowanie w układzie nerwowym, iż e chloroform zmniejsza am pli­

tudę fal. Teorya p. Jotejków ny staw ia w y­

jaśnienie tego zjaw iska na innym gruncie:

wpływ chloroformu (i substancyj o podob­

nym działaniu) polega na tem, że utrudnia III.

(14)

334 W S Z E C H Ś W IA T JM* 21 zm iany chemiczne, a co za tem idzie zm niej­

sza naszę wrażliwość n a podrażnienia.

Teorya, której szkic ogólny podaliśm y obecnie, w ym aga jeszcze spraw dzenia i bliż­

szego wyświetlenia, co to są za substancye toksyczne? Za dobre jej strony należy uw a­

żać to, że prim o w yśw ietla ona dość dokład­

nie praw ie wszystkie zjaw iska bólu, a se- cundo, że bezwarunkowo pobudzi do odpo­

w iednich badań eksperym entalnych.

H enryk J . Bygier.

K R O N IK A NA U K O W A .

— Zakrycie gwiazd przez Księżyc, w czerwcu r. b. 7-go — jj, S trzelca, w ielk. 4,1 ; w ejście o godz. 12 m. 3 4 , w yjście o 13 m. 4 5 ; k ą t od bieguna: przy w ejściu 103°, p rz y w yjściu 2 65°.

19-go K siężyc z a k ry w a A ld eb a ran a, ale za k ry cie to, p rzy p a d ają ce w dzień, nie b ęd z ie m ogło być obserw ow ane z pow odu blizkości słońca.

T. B .

— Obserwatoryum Licka. N ad eszła w iad o ­ mość, że niedaw no założone, ale ju ż sły n n e o b se r­

w ato ry u m L icka, zbudow ane n a górze H am ilto n a w K alifo rn ii, nie poniosło pow ażnych uszkodzeń podczas o statnich trzęsień ziemi.

T. B .

Rozpraszanie się elektryczności pod wpły­

wem Światła. O d k ąd G allw achs zrobił sp o strze­

żenie, że p ły tk a m etalow a, n aład o w an a odjem nie, tra c i w p o w ietrz u swój ła d u n ek , skoro zostanie oprom ieniona św iatłem pozafioletowem , g d y ty m ­ czasem p ły tk a , naład o w an a d odatnio, w łasności tej nie posiada, stw ierdzono, że w szy stk ie praw ie ciała re a g u ją na św iatło w sposób analogiczny, aczkolw iek w stopniu bardzo n iejednakow ym . R e ig e r, zbadaw szy sz ereg rozm aitych izolatorów , doszedł do w niosku, że i one u ja w n ia ją ta k ą w ra- j żliw ość, chociaż w rażliw ość ta, je s t naogół znacz­

nie słabsza aniżeli w m etalach.

U kład dośw iadczenia p rze d sta w ia się, ja k na­

stęp u je: je d n ę z d w u p ły te k m etalow ych k o n d en ­ sa to ra pow ietrznego, um ieszczonych w m ałej od siebie odległości, p o k ry w a się cienką w arstw ą izolatora, k tó ry ma b y ć zb ad an y , i ła d u je się za­

pomocą b a te ry i akum ulatorów do dow olnie w yso­

kiego p o te n c ja łu odjem nego. D ru g a p ły tk a ko n ­ d en sa to ra połączona j e s t z e lek tro m e trem kw a- d ran to w y m i d o starcza mu w każdej je d n o stc e czasu pew nej ilości elektryczności odjem nej, g d y izolator oprom ieniam y lam pą e lek try cz n ą łukow ą, um ieszczoną z boku. B adanie ilościow e pozw o­

liło stw ie rd z ić zależność ta k m ierzonego p rą d u od sposobu pobudzenia, od przyrody izolatora oraz od w ysokości napięcia na je g o pow ierzchni. P rzez w staw ian ie różnych ośrodków pochłaniających m iędzy izolator a źródło św ietln e przekonano się , że szczególnie sk u teczn e są te prom ienie pozafio- letow e lam py łu k o w ej, k tó re przepuszcza k w arc i fłuspat, najm niej zaś skuteczne te , k tó re przen i­

k a ją przez szkło lu b m ikę. Cechą c h a ra k te ry ­ sty c zn ą tego d ziałania sw oistego je s t je g o ścisła jednobiegunow ość, co zdaje się przem aw iać za tem , że i tu ta j za p rzyczynę zjaw iska uw ażać n a ­ leży em isyę pow olnych prom ieni katodow ych, w y ­ zw olonych z pow ierzchni izolatora przez prom ie­

n ie św ietlne, ja k te g o dow iódł L en a rd w w y p a d ­ ku p ły te k m etalow jrch. N atężenie tego działania je s t w w ielu izolatorach w ielkością je d n eg o i tego sam ego rzędu, chociaż może ulegać znacznym w a­

haniom — n a w e t w p ły tk a c h z je d n e g o i tego sa­

mego m a tery ału . W ta b lic y poniższej zestaw io­

ne są n atęż en ia p rą d u w yw ołanego przez oprom ie­

nienie, g d y ła d u n e k p ły tk i w ynosi 2 4 0 0 V.

N azw a Grubość N atężenie prądu izolatora w mm w amp. X 10—13

szkło4 ,5 do 19,9

eb o n it 1,05 17,8

n 2 ,9 4 7 0 ,0

n 6 ,0 7 3 3 ,5

m ika 0 ,6 18,8

la k 2 ,8 5 3 5 ,2

w osk 4 ,7 2,3

kalafonia 4 ,7 5 16,4.

Zależność pom iędzy natężeniem p rą d u a n a p ię ­ ciem pow ierzchni izolatora, k tó re w razie cienkich p ły te k je s t w p rzybliżeniu rów ne napięciu p o k ry ­ te j p ły tk i k o n d en sato ra, je s t ta k a sam a, ja k w w y ­ p ad k u prądów , w yn ik ający ch z oprom ieniania m etali. Je ż e li napięcia są m ałe, to natężenie w z ra sta liniowo; je że li napięcia są śred n iej w iel­

kości, to w ystęp u je w yraźnie k rzy w a c h a ra k te ry ­ sty c zn a p rąd u nasycenia; w reszcie w m iarę d a l­

szego w zm agania się napięcia n atężenie rośnie po­

woli. M ożna dow ieść, że na zjaw isk a powyższe nie w p ły w a przew odnictw o izolatorów , albow iem , w razie g d y p rą d y , w ynikające z oprom ieniania, są sła b e, sp ad ek p o tencyału w zdłuż p ły tk i o k a ­ zuje się znikom o m ałym .

(N at. R .) 8. B.

— Fale atmosferyczne. W iadom o, że atm o­

sfera nasza je s t w sta n ie ciągłego ruchu, że tw o ­ rzą się w niej p raw dziw e fale, p rzeszkadzające obserw acyom astronom icznym . G. M illochau zb a­

dał sta ra n n ie to zjaw isko, zapomocą w ielkiej lu ­ nety o b serw ato ry u m m eudońskiego. Celem z b a ­ d an ia sk u tk ó w , w yw oływ anych przez fale atm o­

sferyczne, zdjął on o k u la r i um ieścił oko możliwie blizko o g n isk a , ab y tym sposobem przejąć bezpo­

śred n io w iązkę św ietln ą, pochodzącą od o b je k ty - wu, g d y ten o sta tn i skierow any je s t n a gw iazdę lu b p lanetę; je s tto u k ła d dośw iadczenia, zapoży-

Cytaty

Powiązane dokumenty

3UDFH Z GUHZQLH RUD] PRQWDĪ RGE\á\ VLĊ Z SU]\VSLHV]RQ\P WHP-

Z niew ym ow nym bólem spojrzała na oblicze Jezusow e, na którym w szechw ładnie zapanow ał m a jestat śm ierci.. uczynienia czegoś dla

Jest skuteczna długofalowo: bierze pod uwagę to, co dziecko myśli, czuje, czego się uczy i jakie podejmuje decyzje o sobie samym i o swoim świecie i jak

Znaczenie uwzględniania wartości duchowych w naszym działaniu sprawia, że istotą tego działania jest stawanie się.. Stanowiąc twórczą istotę staję się na obraz i

Bobkowski znał zresztą Macha z tekstów publikowanych w „Twórczości”, gdzie – przypomnijmy – ukazywały się od 1945 roku fragmenty jego wojennych dzienni- ków, znanych

członka zasiądą pomału, sekretarza powiatu. skatbnika powiatu, kierownika jednostki organizacyjnej powiatu, osoby zarządzającej i członka organu zarządzającego powiatową

W dalszej części pracy zostanie zanalizowany w pływ zastosowanej m etody dostępu do m edium transmisyjnego CSMA/CD na param etry transmisji m ow y i jakość

d) niezgodności proponowanych rozwiązań z obowiązującymi przepisami (przy czym podstawą do oceny, w tym zakresie stanowią przepisy prawne obowiązujące w chwili odbioru