• Nie Znaleziono Wyników

Kamena : miesięcznik literacki Nr 5 (25), R. III (1936)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Kamena : miesięcznik literacki Nr 5 (25), R. III (1936)"

Copied!
24
0
0

Pełen tekst

(1)

m i e s i ę c z n i k l i t e r a c k i

ROK III Nr

5

(2)

R O K III

K A M E N A

NR. 5 (25)

M I E S I Ę C Z N I K L I T E R A C K I

S T Y C Z E Ń 1 9 3 6 R .

T R E Ś Ć N U M E R U P I Ą T E G O :

A L F R E D Ł A S Z O W S K I O postawie poetyckiej Lieberta str. 81 ALEK. B A U M G A R D T E N Nocą .

J A N B R Z Ę K O W S K 1 Marja . J A N K O T T * * * Z B I G N I E W J A S I Ń S K I

JURYJ I W A S K

M I K O Ł A J G R O N S K I J H O R A C Y

A k w a r j u m

Piewca P i c - M a d o n n y i trzech alpinistów

Belladonna

S T E F A N N A P I E R S K I

Rada . D o Hirpina R a t u n e k D o Walgjusza

Dwie książki

K. W . Z A W O D Z I Ń S K I Na marginesie artyk. G. T i m o -

fiejewa . . . „

L E W G O M O L I C K I J Na marginesie artyk. G. T i m o -

fiejewa . . . „

Noty . . . .

WkJadka linorytowa ZENONA WAŚNIEWSKIEGO:

„Martwa natura"

85 86 86 87

88 91 94 94 95 95 96

99

99 100

Redakcja: Kazimierz Andrzej Jaworski, Chełm Lub. Reformacka 43.

Przyjmuje w poniedziałki od 15 do 16-ej.

Wydawnictwo i Administr.: Zenon Waśniewski, Chełm Lub.

Reformacka 15 B.

Redaktor odpowiedzialny: Wawrzyniec Berezecki Redakcja i administracja w lipcu i sierpniu nieczynne.

Prenumerata roczna (10 numerów) 4 zł., półroczna (5 numerów) 2 zł. 25 gr.

Należność uiszcza się zwykłym przekazem lub przekazem rozrachunko- wym (niebieskim)

CENĄ NUMERU POJEDYNCZEGO 50 gr, Tłoczono w drukarni „Kultura" Chełm Lub. 10.

(3)
(4)

k a m e n a

miesięcznik literacki

rok III styczeń 1936 r. nr. 5 (25)

O P O S T A W I E P O E T Y C K I E J L I E B E R T A

Przekonanie, że w s p ó l n e m ź r ó d ł e m liryki i zamyślenia filozoficznego było kiedyś zdziwienie wobec świata, z n a j d u j e coraz liczniejsze potwierdzenia w tekstach.

E m o c j a z natury swojej najbardziej b e z p o ś r e d n i o łączy nas ze światem i od dzieciństwa w sferze o d r u c h ó w żłobi jego wczesny obraz, znacznie młodszy o d tego, który w następstwie wyrzeźbił myśl.

Gdy kiedyś przyjdzie kolej na stworzenie filozofji i liryki, trzeba będzie sięgnąć raz jeszcze d o tych źródeł, n a t c h n i o n y c h niewiedzą, aby w c z u j n e m zetknięciu się z niemi odnaleźć poetyckie nurty i korzenie zdziwienia. Eksploatowanie tej nie- zawodnej bazy wzruszenia stało się dla wszystkich prawie p o e t ó w S k a m a n d r a czemś w r o d z a j u nieoficjalnego p r o g r a m u .

T a postawa, wyznaczona często j e d n e m u d e r z e n i e m serca, musi być w imię autentyczności p o z b a w i o n a cech świadomych i wtórnych, to też, o d c z y t u j ą c szczere przerażenia Lieberta w zestawieniu z e p i g o n e m B ą k i e m , widzimy, na czem polega róż- nica między kisielem a pierwszą wodą p o d r a b i a n y c h strachów

„ k o s m i c z n y c h " .

W pierwszym wierszu pism zbiorowych autora zaraz na wstępie d o c h o d z i d o głosu zdolność sugestywnego wyzwalania liryzmu z t r a f n i e użytej niejasności, z u m i e j ę t n i e zamaskowane- go n i e d o p o w i e d z e n i a .

Wyczekiwanie a n o n i m o w e j postaci, czy zjawiska w obliczu zwykłych p r z e m i a n jest zarazem bezpośrednią k o n f r o n t a c j ą po- trzeb i spełnień, jest s u b t e l n e m u c h w y c e n i e m klasycznej już p o n i e k ą d dysproporcji miedzy poetą a światem. Gdy śnieg pada w poezji Lieberta, to właściwie n i e w i a d o m o , czy są nim płatki nieba, kwiaty, pocałunki, piasek?

„Ale t o wszystko n i e j a s n e " — myśl się splątała w zawie-

(5)

ruszę, słowem: ucieczka w liryczny żywioł ciemności, zawsze coś u tego p o e t y musi być ukryte, wieloznaczne lub bezimien- ne, poezja rodzi się tu często z inwentarza rozmaitych przy- puszczeń i domysłów, podmytych wzruszeniem.

Ó w typowy liryzm niewiedzy u j a w n i a się między i n n e m i w częstych pytaniach o charakterze napoły retorycznym. O b c i ą - żone dziedziczną bezradnością p o p i e r w o t n y c h p r z o d k a c h mają o n e wprowadzać czytelnika w sferę spraw t a j e m n y c h , groźnych i nieznanych, dać mu ekwiwalent obcowania z żywiołem rzeczy, przekraczających zdolność r a c j o n a l n e g o p o j m o w a n i a rzeczywi- stości. W i d o c z n i e w samej f u n k c j i zapytywania o dylematy leży j e d n o z istotnych źródeł wydzielania liryzmu, ale n i e m n i e j f a k t e m jest, że takie zaczepianie absolutów o d d a w n a trąci spi- żem, a więc, ceniąc Lieberta, przestańmy jednak robić... greków z c h r o n i c z n i e sokratycznym gestem.

Czytając tego poetę, ma się ciągłe wrażenie, że jego liryzm n a j l e p i e j f u n k c j o n u j e w sąsiedztwie aluzji d o rzeczy nie- wyrażalnych, że zapala się w starciu z nieuchwytnym, a „istnie- jącym n i e w i d o c z n i e " wokół żywiołem.

T e n chwyt poetycki zawsze przypomina kogoś, f a c h o w o d o p i n g u j ą c e g o ciekawość lub grozę zapomocą cząstkowych i nie- o b o w i ą z u j ą c y c h n a p o m k n i ę ć .

W związku z k u l t e m dla ciemnego życia tajemnic d a j e Liebert m o c n e cięgi b e l f r o m , co „w m ą d r o ś c i swej o k r u t n e j nie spojrzą n a w e t w o k n o , jak drzewa potargane p o d srebrnym deszczem m o k n ą " . T a k ich to mało wzrusza i tak im wszystko j e d n o , „czy liście są zielone, czy oczy s m u t k i e m więdną. Ja nigdy ich nie p o j m ę i chyba nie zrozumiem, a oni mnie, to t r u d n o , za mało widać u m i e m " .

Pod tym względem Liebert jest witalistą czystej, możnaby dodać, s k a m a n d r o w e j wody. N a d złote księgi Eneidy wyżej stawia jeden czerwcowy wieczór, a podczas uczonej dyskusji o N o r w i d z i e róża życia w p a d a jak b o m b a między Irzykowskie- go et consortes. Ponieważ uczeni z natury rzeczy dążą w kie- r u n k u r a c j o n a l n e g o tłumaczenia zjawisk, więc t e m samem ich praca s t o p n i o w o r e d u k u j e i zacieśnia poetyckie rezerwaty zdzi- wień.

Skamandryci nigdy zanadto nie cenili „ b e l f r ó w " . Zawsze u nich żywioł górował nad książką, chociaż Wierzyński napisał

„Pieśń o wynalazku", a T u w i m w „Rzeczy C z a r n o l e s k i e j " opie- wał m a t e m a t y k ę , zdaje się dlatego, że to była o b r o n a przed m r o c z ą c y m jego zmysły biesem.

D o z n a w a n i e przyrody ma u Lieberta niekiedy charakter wybitnie... spożywczy, jego witalizm bywa wtedy konsumpcją...

(6)

upoetyzowaną: „i my pić b ę d z i e m ostrożnie s ł o n e c z n e w i n o błyszczące, usta otworzym szeroko, drżące rozewrzem r a m i o n a i w c h ł o n i e m słodkie przestrzenie krwią i zbożami p a c h n ą c e . Z skrzydeł schwytanych jaskółek językiem zgarniem pył niebios"...

str. 14. „Panie, który mnie ciszą poisz i karmisz błękitem"...

str 39. „...jelenie nieba łaknące zieleni". „ W gardło mi ziarna sypie pęknięty słońca wór". „Różowy n a p ó j w s c h o d u oczy p t a k o m przesłonił" etc.

Ptaki n a d e r często spełniają rolę m e d j ó w nigdy niewyży- tego witalizmu poety. W tym zakresie osiągnął Liebert n a j - piękniejsze wiersze zbiorowego t o m u , wystarczy zdać sobie sprawę z w y r a f i n o w a n e j k o n c e p c j i „Muzyki p o r a n n e j " . D a j e tam autor „ G u s e ł " zgoła kapitalny ekwiwalent i genezę wczes- nego śpiewu ptaków. Śpiew ani razu nie został nazwany bez- pośrednio, wyraża go natomiast r ó w n o w a ż n i k barwy: „Ptaki błękit z gardziołków k r o p l a m i leją w ciszę". Kolor dźwięku połączył się z e srebrem ciszy drzew p o r a n n y c h , a w o ń stąd powstała „ p t a k o m języczki drapie i n o w e k r o p l e d z w o n i ą " . T o sprzęgnięcie śpiewu z barwą uwieńczył niesłychanie o s t r o , zmysłowo wyrażony zapach i o n teraz skolei staje się b o d ź c e m , d o s a d n e m źródłem wyzwolenia malarskich i muzycznych po- krewieństw. Wiersz ów jest n a d e r s u b t e l n e m w n i k n i ę c i e m w przypuszczalny m e c h a n i z m p o b u d e k trelów śpiewnych, ob- naża wprost e m o c j o n a l n e r o d o w o d y świegotu, wywodząc je z potrzeby m e l o d y j n e g o reagowania na grę barw p o r a n n y c h .

Koncepcja ta w „Sercu A n n y " znalazła pełny wyraz li- ryczny. W gardziołku słowiczem p o d r ó ż o w e m ciśnieniem ko- l o r u drży, rozgrzewa się perła już w e w n ę t r z n i e nabrzmiała od śpiewu „ C o r a z ciaśniej jest w sercu i coraz g o r ę c e j " . O b s e r - w u j e m y n i e o m a l biologiczne narodziny dźwięku, w i b r u j ą c e g o in statu n a s c e n d i p o d działaniem katalizatorów barw.

Ekstatyczny witalizm Lieberta wyraził się w wierszu d o przyjaciół zwrotką: „ O d Karpat aż d o Bałtyku trawy, kwiaty i drzewa d o m n i e niech przyjdą, bym serca ustami całować je mógł n i e p r z y t o m n i e " .

„Spożywczy" i miłosny s t o s u n e k d o przyrody z n a j d u j e swój o d p o w i e d n i k w żądaniach, skierowanych d o niej: „ N i e c h mnie chłonie zieloność" str. 4. „Myślę, że m n i e jak rosę wy- pije przestworze, że nie ziemia m n i e wchłonie i nie ziemia r o d z i " str. 59.

Dwie cytaty, a jakaż między niemi rozpiętość p r z e ł o m u witalistycznego. P r z e d t e m chciał się w żywiołowej zieleni za- tracić, teraz w b a r d z o p o d o b n y sposób przyciąga go ojczyzna niebieska.

(7)

T e c h n i k a o w e g o zespolenia w j e d n y m i d r u g i m wypadku prawie identyczna, czy to nie ciekawe jako przyczynek d o ko- niecznego już zrewidowania katolicyzmu Liberta od strony jego reakcyj d o t ą d nie k o n t r o l o w a n y c h .

Zechciejmy tylko zważyć: między drogą, łączącą go z ży- ciem d o c z e s n e m i przyszłem, niema hierarchji. O b u postaciom zespolenia brak różnicy szczebla. U d e r z a całkowite r ó w n o u p r a w - n i e n i e stref, w świadomości chrześcijańskiej odciętych b a r d z o ostro.

Dla m n i e Bóg poezji Lieberta ma profil wybitnie d j o n i - zyjski, obrazu Jego n a p r z e k ó r „ M o j e j wierze" niesposób wyzuć z u r o k ó w pogańskiego piękna, jakim zapałał w „ C o l a s Breug- n o n " . Mamy tam nowy r o d z a j przekory witalistycznej: Bóg wypędził z raju ludzi i zwierzęta, zamiast słodkiej ambrozji przeznaczył chleb z mlekiem, a ci zamiast się gniewać, uderzyli w r a d o ś ć i p o d z i ę k ę . „ D a ł e ś Panie kielich goryczy, myśmy go- rycz zmienili w w i n o " . Gdzieindziej znowu okazuje się, że pro- ces zespolenia z życiem nie jest dla Lieberta sprawą tak p r o s t ą , jakby t o m o ż e z p o p r z e d n i c h cytatów wynikało. O t w a r c i e ust czy p o c a ł u n e k już m u w późniejszych stadjach rozwoju nie wystarcza, p o e t a u ś w i a d a m i a sobie tragiczną rozbieżność mię- dzy b y t e m przedmiotowym, a własną osobą, by w poszukiwa- n i u najściślejszej spójni znów zawezwać i n t e r w e n c j i bożej.

Jeszcze zdaje się nie wiedzieć, że to są potęgi z p o d innego znaku, chociaż w „ M o d l i t w i e " ujawnia się na chwilę przebłysk, świadczący o i n s t y n k t o w n e m przeciwstawieniu d w ó c h żywotnych antytez.

Liebert chciałby włączyć w siebie byt, jak wieżę ciśnień, odnaleźć wreszcie dopływ n u r t u jego p r ą d ó w , ale na tej d r o - dze ku całości b e z p o ś r e d n i c h zespoleń wyrasta wał gdzieindziej skierowanych t ę s k n o t , m a r z e ń i zwątpienia, a z góry patrzą oczy Boga. Poeta zwraca się d o Niego z wezwaniem „ O d s u ń o d e m n i e źrenic swych ogień i m o r z e " . „Zabierz... t ę s k n o t ę błękitną i m a r z e ń mych męstwo, oczu zwątpienie wieczne i ludzkie—wilgotnych". „Wszak, Panie, z tego świata jest m o j e królestwo". Wiersz kończy się apelem: „I jak dusze miłości, tak m n i e wydaj życiu". T o życie jest dla Lieberta w gruncie rzeczy żywiołem pogańskim, kiedy chce się w n i e m pogrążyć n a p r a w d ę , prosi Boga, aby przestał patrzeć i wyzwolił go z b ł ę k i t n e j tęsknoty. Z powyższej hipotezy wynika, że n a t u r a owych przeszkód jest metafizyczna, d a w n i e j zatajony rozdźwięk stref wystąpił teraz jasno.

Łapczywość, c e c h u j ą c a r o d z a j witalizmu Lieberta, pr:ysło- wiowa „żądza wszystkości", r o d e m z klimatu Żeromskich, każe

(8)

mu dostrzec jesień, roztartą na dłoni w garsteczce zielonego p r o c h u . „Zapisz tę porę, zapisz, b o zaraz ją utracisz". P o z b i e r a j ją, pozbieraj, jak umiesz, jak potrafisz". Z t e j pasji g o r ą c z k o - wego rejestrowania rzeczywistości wyrósł przecież futuryzm, nadrealizm, wszystkie katalogi, inwentarze, kierunki, h o ł d u j ą c e wiernym spisom świata. Byle tylko nic nie u r o n i ć w graficznej walce z p r z e m i j a n i e m bytu otaczającego! T e n d e n c j a ta wiąże się z postawą witalisty organicznie, usiłuje b o w i e m schwytać życie na gorącym uczynku i utrwalić jego znikomość na wieki, a pozatem celnem słowem przyswoić je sobie, i w t e n sposób przez nazwę czerpać z rzeczy, t r a f n e m o k r e ś l e n i e m wcielić w siebie ich energję, zdobywać coraz n o w e źródła dla asymilacji żywiołu biologicznego.

(dok. nast.)

ALFRED ŁASZOWSK1

N O C Ą

D u d n i ą pędzące pięty b o s o w żelazo staccato,

zdziwione echa o d p o l n e mdleją b e z r a d n i e u wierzb — A cel jest zawsze t e n sam,—włazi ci w oczy, jak patyk i pociąg p u l s u j e nocą, zamknięty na cztery sny.

Przelata żółtym hałasem naukos, poprzez pagóry rząd lekkomyślnych okien, p r z e h u ś t e m wgórę i wdół,

trzeszczy przez wszystkie wagony nieludzkich nocy wichura, choć cisza leży na ustach, z krzykiem wciśniętym w k r t a ń .

N a p r ó ż n o wierzycie snom, co wam na oczach się męczą, że się tak jedzie na noc, p o d s t u k o t sercowy kół — o t o modlitwa szyn powoli p o w s t a j e z klęczek

i uszy wsłuchane trwoży, że w a g o n wieje przez noc.

Aż błysną jaskrawą salwą przygasłych l a m p e k palniki — aż sen wam z kolan się stoczy, gdy stacja stanie u drzwi;

...wyjdę na p e r o n sam jeden — sam z sobą, jak z Atlantykiem, przywołam drogę d o nogi i w d w ó j k ę ruszymy precz...

ALEKSANDER BAUMGARDTEN

(9)

M A R J A czasem wieczorem

gdy m r o k przydymione kwiaty zmierzchu rozwiesza na d r z e w a c h p a r u j e gąszcz w s p o m n i e ń zawisa w powietrzu na sznurach pęcznieje dojrzewa

i zakrywa horyzont popielatą c h m u r ą .

w zapachu siana od łąk bijącym r e c h o t a n i e m żabiem Paryż p o w s t a j e nocą nabity i światłem rdzawy kryształ kwarcu ryżą łuną p o w s t a j e nad miastem lutych l i s t o p a d ó w

i szklanych od deszczu m a r c ó w .

po bladych

od księżyca jezdniach — w sinym brzasku — gonią się czarne a nad Sekwaną [wyleniałe koty wypłowiałe nastroszone szczury

przebiegają opary b e n z y n o w e j nocy w k t ó r e j

na m u r a c h

reklamy rwą się wyginają łamią

trzeszczą w c h m u r a c h w n e o n o w e j łunie paląc się nad miastem i cóż że Marja polami p a c h n ą c a i latem świat chciała

przysłonić dłonią zaczepioną w włosy i tak — p o d p r z y m k n i ę t e m i p o w i e k a m i w n e o n a c h Paryż

przelewa się tętni faluje jak pierś i tak — w uszach śpiewają dalekie głosy świst przestrzeni

i gwizd l o k o m o t y w a wargi — wargi wiecznie czerwone p r a ż o n e tęsknotą i żarem nie wyczerpią życia w j e d n e j kropli h o r y z o n t u .

J A N BRZĘKOWSKI

* *

* siostrze

W f u t r o białych baranków, w ciepło zasuta po uszy, zapadasz w śnieżne wydmy, jak w wyspy sypkiego p u c h u , z wyspy w poduszce pierze na włosy gwiazdy ci kurzy — w k u d ł a t e m morzu toniesz, zasypiasz cicha — bez r u c h u . N i e c h z butli białe mleko słodką zatopi cię strugą, k u l k o ciepłego ciała na d n o potoczysz się nocy k u d ł a t e j jak baranki, co lepkim j ę z o r e m d ł u g o beda r a n o obmywać ze snu szparki światła — oczy.

J A N KOTT

(10)

A K W A R J U M

Świecie ogromny i straszny, tajemniczy, senny, ręką Boga zaklęty w m a l e ń k i e j przestrzeni:

w ciasnotę ścian twych czterech, w p o m r o c z e zieleni zabłądził bladych przeczuć o c e a n b e z d e n n y .

Pod k w a d r a t e m powierzchni, zarosłej jak błoną, cienie f i o l e t o w e czają się drapieżnie,

a gdy się sztylet słońca w w o d o r o s t y werżnie ---

— zadrży za szklaną taflą chłodna nieskończoność...

Zafaluje rozchwianie, aż znagła przy szybie łeb wychynie p o t w o r n y i wypukłe oczy:

łyśnie łuską oślizgłą, skośny ł u k zatoczy, by dać n u r k a w zieloną mgłę o t c h ł a n i rybiej.

Złe chyboty płochliwe, migoty n i e ś m i a ł e prawdę sinych topielców ukazują ostro

— i znowu cisza senna szklanym w o d o r o s t o m p r o s t u j e powoli łodygi zbutwiałe...

A kiedy nocą księżyc urocznym p r o m i e n i e m czerń głębiny wysrebrzy,

— zalśnią przezroczyście drżeń t a j e m n e zygzaki, zatrzepocą liście

i słychać będzie straszne, p o d w o d n e westchnienia...

Rozbiegną się, pierzchną żarłoczne p o t w o r n i e cienie, zaplątane w księżycowej matni,

b o nim się p r o m i e ń srebrny rozpłynie ostatni,

— wypełzną drgające r a m i o n a ośmiornic, zaszumią w o d o r o s t y nagłym rozkołychem, rozchyboce się głębia p o t ę ż n y m przechyłem:

w szlam z m ą c o n e j topieli, w las roślin przegniłych wsiąkną odgłosy burzy — przytłumione, ciche.

Czekajcie!...

N i e c h powierzchnia wyrówna się gładko, niech m u ł t u m a n a m i zwolna wdół o p a d n i e , a ryb bladych g r o m a d a przyczajona na dnie ujrzy —

czarny k o n t u r strzaskanego statku! —

ZBIGNIEW JASIŃSKI

(11)

P I E W C A P I C - M A D O N N Y I T R Z E C H A L P I N I S T Ó W

Poeta M i k o ł a j Pawłowicz G r o n s k i j urodził się 11 lipca 1909 r. st. st. w T e r i o k a c h (Finlandja). Na emigracji przebywał od r. 1921. Ukończył g i m n a z j u m rosyjskie w M e u d o n p o d Pa- ryżem. P o c z ą t k o w o wstąpił na wydział prawny a następnie ze s t o p n i e m bakałarza n a u k prawnych na F a c u l t e d. Lettres i w 1932 r. na F a c u l t e d. Philosophie et Lettres U n i w e r s y t e t u w Brukselli, gdzie pracował p o d k i e r u n k i e m historyka rosyjskiego prof. Ecka. Lato spędzał często w Alpach, d o k ą d wyruszał przez G r e n o b l e . Grońscy są p o c h o d z e n i a polskiego. Nazwisko ich wywodzi się od rzeki G r o n w byłej Galicji. Matka pisarza, z d o m u Słobodzińska, też p o c h o d z e n i a polskiego. Ale jedni i drudzy zrusyfikowali się w najbliższem p o k o l e n i u . O j c i e c poety P- P. G r o n s k i j jest znanym publicystą, w s p ó ł p r a c o w n i - kiem dziennika „ O s t a t n i e N o w i n y " („Posliednija N o w o s t i " ) .

U m a r ł Mikołaj G r o n s k i j 21 listopada 1934 r. (n. st.) od ran, k t ó r e mu zadał pociąg podziemny. W y p a d e k miał miejsce o g. 7.45 wieczór na stacji m e t r o Pasteur. W szpitalu zrobiono m u d w u k r o t n i e transfuzje krwi; p o paru godzinach zmarł, nie odzyskawszy przytomności. Za życia poeta nie ogłaszał utwo- rów nigdzie. W k r ó t c e po jego śmierci w „ O s t a t n i c h N o w i n a c h "

(Nr 5008) zamieszczono p o e m a t „ B e l l a d o n n a " i n i e k t ó r e jego wiersze ( d r u k o w a n e i w innych organach emigracji). W jed- nym z zeszłorocznych n u m e r ó w poważnego pisma emigracyjne- go „ W s p ó ł c z e s n e N o t a t k i " („Sowriemiennyja Zapiski") bliska d u c h e m G r o ń s k i e m u poetka M. I. C w i e t a j e w a poświęciła jego • pamięci wiersz, będący jednym z jej najlepszych u t w o r ó w . W najbliższej przyszłości ma się ukazać pośmiertny zbiorek wierszy zmarłego poety.

Bohaterska poezja M. G r o ń s k i e g o — jest ważnym wypad- kiem we współczesnej literaturze rosyjskiej, osobliwym zwła- szcza jako znak czasu.

G r o n s k i j wywodził swój r o d o w ó d poetycki od C w i e t a j e - wej, najwybitniejszej i jednocześnie n a j b a r d z i e j o s a m o t n i o n e j poetki emigracyjnej. Jej męski patos nie o d p o w i a d a większości czytelników i krytyków literackich na emigracji.

W poezji C w i e t a j e w e j „fale życia o c e a n u " — ż y w i o ł u języ- ka ludowego — uderzają o k a m i e n n e brzegi „ m a r t w y c h " archaiz- m ó w (słowianizmów) *) G r o n s k i j ma tylko nagie k a m i e n i e — archaizmy na pustej i gładkiej mieliźnie emigracji rosyjskiej.

N i e jest nawet archaistą, raczej archaikiem.

(12)

D i k u m o z r i t i e l n o s t i siej Lik suszcznosti p r i e o b r a ż c n i j : S ł u c h biez uszej,

wzgliad biez oczej...

T r u d n o ś ć jego słownika archaicznego i skąpa w słowa głębia myśli przypominają czasami religijno-alegoryczne p o e m a - ty F. Glinki (brata k o m p o z y t o r a , ur. 1786, zm. 1880) i niesłusz- nie z a p o m n i a n e g o W Sokołowskiego (ur. 1808, zm. 1839).

W i e l u lepszych m ł o d y c h p o e t ó w emigracyjnych traci swój wyraz i w ogólnym planie swej sztuki rozpada się na składowe części: na „chwyty" ( p o c h o d z ą c e np. od poety sowieckiego B. Pasternaka i jego systemu o d d a l o n y c h asocjacyj) lub na po- w i e r z c h o w n e intymne wyznania, pozbawione gorzkiego czaru wierszy I n n o c e n t e g o A n n i e n s k i e g o (zm. 1909), znawcy poezji antycznej, parnasisty i s m u t n e g o neurastenika, k t ó r e g o cień u n o s i się wciąż nad rosyjskim M o n t p a r n a s s e m .

G r o n s k i j przeciwstawił twardość d u c h a — r o z p a d o w i , o d d a ł wyższość k a m i e n i o m nad piaskiem. Najlepszy jego d r u k o w a n y u t w ó r „ B e l l a d o n n a " albo „ P o e m a t P i c - M a d o n n y i trzech alpi- n i s t ó w " — to biedny kamień, ciśnięty d a l e k o wwyż i upadły z p o w r o t e m na ziemie.

G r o n s k i j ma wysoki patos. Patos pochodzi zawsze „z r o z u m u "

Patos to „zimny r o z u m " , przemawiający językiem serca (Dier- żawin, C w i e t a j e w a ) . Logiczne źródło rosyjskiej poezji patetycz- n e j to k a m i e n n e , nagie archaizmy-słowianizmy, a żywiołowe — to żywa m o w a potoczna, ciepła „ziemia wilgotna" („syra-ziemlia"), o b l e p i a j ą c a c h ł o d n e kształty sędziwych słów.

Młody G r o n s k i j nie przywiózł d o Paryża ziemi rosyjskiej, jak C w i e t a j e w a d o swych M e u d o n ' o w i V a n v e s ' o w Cóż więc poruszyło k a m i e n i e jego poezji heroicznej? Czyż nie epoka, wszędzie ta sama tych samych „bezskrzydłych w o d z ó w " **') i „skrzydlatych n i e w o l n i k ó w " (taki kształt nadała myślom m o i m w liście M. I. C w i e t a j e w a ) . Czyż nie ona to wstrząsa jego t w a r d e m i wierszami o alpinistach, lotnikach, marynarzach, jego dytyrambami, p o ś w i ę c o n e m i „ k o c h a n k o m śmierci", „ k a w a l e r o m śmigłych gór"?

W p o e m a c i e swym G r o n s k i j zwraca się d o M a d o n n y i p a t r o n ó w alpinizmu Bernarda i Krzysztofa, ale ostatnia na- dzieja — polegać na samym sobie. O t o słowa j e d n e g o z alpi- nistów n a d t r u p e m roztrzaskanego w górach towarzysza:

„ R o z c h l u s t a m k r e w i k o ś c i skruszę, w dzień s ą d u nie d r g n ę n a głos t r ą b . W y b a w i ę twoją żywą duszę

lub m a r t w e c i a ł o w y r w ę s t ą d "

(13)

A ostatnia ucieczka: h o n o r . ,....Więc po progach s a m e m u h o n o r każe iść"

I człowiek d o p ó t y jest sławny i silny, ,dopóki stoi świat pod Bogiem,

d o p ó k i sławę t r ą b o m nieść

surowem, t w a r d e m j e d n e m s ł o w e m , św i et l an em , suchem stowem: cześć"

I nasza bezcelowa i heroiczna epoka żywa i sławna jest przez to, co usłyszał w niej nie usłyszany przez nią G r o n s k i j . Wiera, że dla większości i sam poeta i te s k ą p e słowa o nim to pusty dźwięk. Głusi są zarówno ci, co zachwycają się naszą epoką, jak i ci, którzy ją d e m a s k u j ą . A n o w a Sparta, sucha i świetlana, sama p o w i n n a stanąć w swej o b r o n i e i w najbliż- szej przyszłości, i jeśli jest wieczność, to i w niej.

XIX wiek był tchórzliwy, ale był mądrzejszy o d naszego.

XX wiek jest głupszy od m i n i o n e g o , ale jest śmiały i roz- rzutny: nie boi się cudzej krwi, ale nie ulęknie się i w i d o k u własnej. Można i p o w i n n o się walczyć z wielu przejawami du- cha naszych czasów, ale dlatego trzeba żyć życiem naszego wieku, i przyjąć — najlepsze i najlepszych „w d o l i n a c h brater- stwa i miłości"

*) T o jest wyrazów cerkiewno-słowiańskich (lub starobuł- garskich) i wyrażeń w języku rosyjskim. Archaizmy, znowu po- wołane d o życia przez C w i e t a j e w ą , były przedewszystkiem charakterystyczne dla poezji rosyjskiej XVIII w., stworzonej prze- ważnie dzięki wysiłkom Ł o m o n o s o w a , Dierżawina, B o b r o w a . C a l e dzieje rosyjskiego języka literackiego są w istocie dziejami zaciętych walk i dłuższych lub krótszych pertraktacyj p o k o j o w y c h między słowiańsko-rosyjskim językiem książkowym m n i c h ó w - p o e t ó w A k a d e m j i Kijowskiej XVII w., która uległa silnym wpływom kultury polskiej, oraz ich zlekka zniemczonych i sfrancuziałych uczniów XVIII w z j e d n e j strony, i mową lu- d u moskiewskiego, u którego się uczył Puszkin, („moskowskaja proswirnia") z drugiej.

**) W y j ą t k i to rzadkość.

JURYJ IWASK

Czas odnowić prenumeratę za półrocze (2 zł. 25 gr.)

(14)

B E L L A D ( P o e m a t P i c - M a d o n n y

D E D Y K A C J A

Słysz w noc z b e z s e n n e j m o j e j ziemi do i n n y c h k r a i n m k n ą c y c h słów, M a d o n n o , P a n i tych przestrzeni, w y s ł u c h a j mych p a l ą c y c h ust.

Daj posłuch p s a l m o m m e j rozpaczy, z g ł ą b żal, p ł y n ą c y z ziemskich tucz, Ty, k t ó r a n a w s k r o ś w d a l e patrzysz o b s z a r ó w i n n y c h — mieczem ócz.

Nie. h n i e ś m i e r t e l n y słuch p r z e n i k a ś m i e r t e l n y głos z o t c h ł a n n y c h dróg tego, co s k a l k o l a n e m t y k a ,

s k r z y w i o n y dzierżąc dłonią róg, róg t o w a r z y s z a w y p r a w h a r d y c h , c z e k a n a a l p e j s k i e g o stal.

Niech ś w i ę t y Krzysztof i B e r n a r d y n oczyszczą m o d ł ó w moich żal.

Tam czyta r u n y k s i ę ż y c biały, tam w róg o l b r z y m i d m i e duch gór.

Na p o d s ł o n e c z n y m globie c a ł y m czczę k r a j j e d y n y , gdzie z w a ł c h m u r , gdzie wichry, śniegi, mgły i h a l e , strzelistość skał, o t c h ł a n i pion, obszary, ziemie obcych dale, brzeg h o r y z o n t u , n i e b a dzwon.

Gdzie w s z y s t k o g ó r n e — jak w t y m [świecie znikome w s z y s t k o i jak t a m jest n i e ś m i e r t e l n e . . .

W r u i n a c h genezyjskich włości, w k r a i n i e g r a n i t o w y c h m a s m i l c z ą c e j śniegi s a m o t n o ś c i w s u r o w e j ciszy pełnią straż.

Nad c y r k i e m Włóczni gór s k a l i s t y c h , n a d taflą trzech jeziornych m i s N i e p o k a l a n a ś n i e g ó w czystych, władczyni tych n i e z ł o m n y c h spis, k a m i e n n ą pieści swą prawicą wciąż g r a n i t c h r y s t u s o w y c h lic — p o w y ż e j p t a k ó w szczyt dwulicy, g ó r s k i e g o g r z b i e t u groźny szpic.

Monolit t k w i za m o n o l i t e m w p o r f i r a c h p o s t r z ę p i o n y c h s z k a r p , granit się dźwiga za g r a n i t e m , w p a t r z o n y w grę j u t r z e n k i b a r w . T u m a n ó w siwych boża s ł a w a , k r a i n a ś n i e g u , głaźnycli snów;

M a d o n n y w i d m o w n i e b i e s t a w a ; jak myśl obłoczny p ł y n i e h u f . M a d o n n y p o s t a ć n a c h y l o n a

n a d l u s t r e m wód i w i e c z n y krok, obłoków krok n a d B e l l a d o n n ą , idących wciąż za r o k i e m rok.

P o r w a n y z n a g ł a czarną t r w o g ą , p o w i e t r z e s y g n a ł ostro tnie, gdzie a l p i n i s t a k u s i Boga, k o c h a n e k śmierci gdzie się p n i e . Ruszają w n i e b o k a r a w a n y

O N N A i trzech alpinistów)

w s t ę p o w a ć pod n i e b i e s k i z r ą b , o g l ą d a ć w pion s k r z e s a n e ś c i a n y , s o n d o w a ć gór p r z e p a s t n ą g ł ą b . Od czasu, gdy pod lodu d z w o n e m Bóg tych k a r a w a n słyszy k r o k , d w ó c h t u u m i e r a g ó r s k i m z g o n e m , u m i e r a wciąż za r o k i e m r o k . Wdół! R w ą c r ó ż a n e c z n i k a k ę p y . Wdół! Z głazem, k t ó r y z a w i ó d ł d ł o ń , r w ą c jelit splot i żył na s t r z ę p y w p o w i e t r z n ą toń, w p r z e p a s t n ą toń.

I t r u p a n i g d y się n i e pozna

w postaci t e j w ś r ó d s k a l n y c h k ł ó w , gdy po s p e ł n i e n i u s t r a s z n y c h d o z n a ń duch ma do żywych wrócić z n ó w . Z m y s ł ż a d e n nie odczuje w r a ż e ń , z a m k n i ę t y na d z i e s i ą t y klucz;

by p o j ą ć s e n s tych p r z e o b r a ż e ń : bez uszu słuch i wzrok bez ócz, lecz w p o t w i e r d z e n i u zaprzeczenia jak w m o r z u tonie. P u s t y mózg.

A wiersz w proroczem s w e m w i d z e n i u h a r m o n j ę czuje w z m y s ł a c h — b ó s t w . I z n a j d z i e .

W i c h r ó w , s k a l n y c h t r z o n ó w p o e m a t — m a r t w y c h , żywych sfer.

J u ż drży, kołysze się z a s ł o n a , n i e m i e j ą wargi, m i l k n i e wiersz.

1 z k a t a l o g u ś m i e r c i ścisłej

— G r a j — uroczysty słychać chór.

Oddechom r y t m u wtórzcie, wichry!

Wtórz g ł o ś n o r y m o m , echo gór!

1

Z d z w o n i e n i e m d z w o n ó w z g ór s ki c h

| s t o k ó w przez a n i o ł o w y c h modłów szept wieczornych m r o k ó w p ł y n ą ł s po k ój .

Li ołtarz-szczyt w jarzenia skrzepł i na w y s o k i c h ś n i e ż n y c h ż l e b a c h t e j ciszy ś w i ę t y ogień strzegł.

Doliny m g ł a , z s t ą p i w s z y z n i e b a , do s n u t u l i ł a . J e z i o r trzech, u s t ó p d r z e m i ą c y c h B e l l a d o n n y , już p o c i e m n i a ł a s i n a gładź i zdało się w p o w i e t r z u c h ł o d n e m czasowi Bóg n a k a z a ł : stać.

Noc o p ó ź n i a ł a się n i e m r a w a , w y s o k o k w i t ł p r o m i e n i w ą s . I w t e m z a d r ż a ł a n i e b i o s b r a m a i d a ł się słyszeć n a g ł y w s t r z ą s . Przez całą p r z e s t r z e ń t e j p u s t y n i , przez obszar n i e w i d z i a l n y c h dróg, t r ą b a r c h a n i e l s k i c h echo p ł y n i e , wieszczące ś w i a t o m wielki Bóg, Czas j a s n y był i głos grzmiał z siłą.

Lecz w p e ł n i ę p r a w s w y c h z e c h e m [wraz szedł g ó r s k i wieczór.

Trzech ich było i wszyscy w g ó r a c h pierwszy raz.

(15)

Szli. Na przełęczy k r o k ich u s t a l . Cyrk im w y r a s t a ł tuż z pod nóg, przy paszczy paszcza,—gardziel p u s t a .

Rzekł j e d e n z nich: — „ W y s o k o Bóg" —

„Więc drogą wal m a h o m e t o w ą do a m a t o r a w y ż y n w wyż" - Z n ó w idą. N a g l e im n a d głową j a k człowiek z a m a j a c z y ł krzyż.

„ J u ż będzie 3.000 p r a w i e " ?

„ T a k " „Gdzie M a d o n n a ? " —„O, ten [szczyt"

„I d j a b e ł teraz nie p o t r a f i

wleźć na k o b i e t ę " — „ P r z e s t a ń , cyt!"—

„Kto z was wie, k t ó r a jest godzina?"—

a echo w g ó r a c h p i e r w s z a już.

Już d a w n o zachód we k r w i s p ł y n ą ł i zgasł a n i e l s k i c h oczu zmruż.

Z a w r o t u g ł o w y w ł a d c a mroczny, tropiciel ś m i a ł k ó w : p r z e s t r a c h mdły, m o c a r n y d e m o n p o k u s ocznych na szczytach k n u j e z a m y s ł zły.

T a m g r a ń o s t a t n i a t r z y m a w a r t ę , t a m o s t r y w i c h r się z r y w a z leż, zastygłe d a l e i o t w a r t y

h o r y z o n t zewsząd wzdłuż i wszerz.

Daj, c z y t e l n i k u , dłoń o s t r o ż n ą , nie myśl, że ze m n i e n ę d z n y stwór, w s z l a c h e c t w i e ś m i a ł k ó w ród m ó j

[możny, j a m jest k a w a l e r śmigłych gór.

I byłem t a m . Gdzie o t c h ł a ń zieje, r o z w a r t a z wszystkich czterech stron, gdzie świszczą gzymsy, zamieć w i e j e i s t r a s z n i e blisko n i e b a dzwon.

Więc śmiało! K a m i e ń c h w y ć do ręki, lecz t a k , byś ścięgna słyszał chrzęst, z r o z m a c h e m wdół. I s ł u c h a j d ź w i ę k u . Czy słyszysz? T a m , wśród s k a l n y c h [gęstw, oto rozległo się, ozwało,

o d d a ł o echo, huczy g ł ą b i drży k o r y t a r z górskich z w a ł ó w , brzmi bazalt, grzmi g r a n i t u z r ą b . Lecz ciszej, ciszej, głuszej, g ł u s z e j lecący k a m i e ń w o t c h ł a ń gna, t a m m i l k n ą głazy, giną dusze.

T a m cisza, głębia, s p o k ó j d n a .

„— Do d j a b ł a ! Lodowicy postać nie życzę n a w e t , by znał wróg.

K t o chęć ma, może t u pozostać:

co do m n i e — s z u k a m zejścia d r ó g "

Na szczycie cisza. Chłód na g r a n i , a c i e m n o ś ć d a r ł a się przez piarg, z p o n u r y c h w l o k ą c się o t c h ł a n i . Rozkleił młodszy pieczęć warg.

Dręczące w n o g a c h o s ł a b i e n i e , n a j p o t ę ż n i e j s z y w oczach lęk, lęk gór, s t r a s z l i w e n a p r ę ż e n i e , przy zgięciu r a m i o n cichy jęk.

Rzekł: „Ołów nogi moje s z a r p i e . Spójrz, p r z y j a c i e l u , n a d 6 ł , spójrz:

to B e l l a d o n n y w s z a k są s z k a r p y ,

n a j b l i ż s z a droga tu — i już.

Czy słyszysz—szepczą w o d o s p a d y ? " — P o d p e ł z n ą ł , s p o j r z a ł w c z a r n y loch:

za s z k a r p ą s z k a r p a w g ł ą b z a p a d a i n a g l e k r z y k o k r o p n y — Och!..

T u s t r a f l i oczami jego t a r g n ą ł i wszczął się w g ó r a c h w ś c i e k ł y h u k , ruszyły z miejsca swego piargi, r u n ę ł y głazy. Dęło w róg rozgłośne echo jak o r g a n y i o r k a n poprzez skały g r z m i a ł i słał odgłosy g r o ź n e ś c i a n o m , aż g r a n i t się z b a z a l t e m ś m i a ł . Lecz m i l k n i e k a n o n a d a echa.

R z ek ! drugi: „Rzucić n a d ó ł s z n u r i spuszczać się" — a ś r u t u ś m i e c h e m g r z m i a ł jeszcze głuchy p o m r u k gór.

No, wdół! Niezręcznie s z n u r u p i n a . Drży r ę k a . J a k n a lodzie k o ń ślizgają nogi się, — a lina p a l ą c y m o g n i e m ściera dłoń.

Lecz w y s t ę p . Dwóch ich n a w y s t ę p i e , w i a t r l e d w i e m u s k a włosów gąszcz, o d e t c h n ą ć m o ż n a , tchu zaczerpnąć, lecz lina m o c n i e j ciśnie wciąż.

Więc niższy: „Schodźmy w p o j e d y n k ę , do d j a b ł a z l i n ą " — nożem znak.

A drugi: —„Stój"—„Za późno, s y n k u , n a d w ó c h już śmierć, czy t a k , czy

[tak".

W szczelinach s k r y t y n a d o b ł o c z n y c h , w b a z a l t u głazach c z a j ą c się, z a w r o t u g ł o w y władca mroczny ś w i s t p r z e r a ź l i w y w o t c h ł a ń śle — to g ó r s k i strach u p a d k u s y g n a ł , co ś w i s t e m mierzy n a g ł y cios, by głazy z leży w p r z e p a ś ć wygnać, a w t ó r z y j e m u echa głos.

G w ó ź d ź po k a m i e n i u t y l k o zgrzytnął;

z a w i s n ą ł , schwycił się za gzyms, w przepaści n o g a , r ę k a c h w y t ma, chce w bazalt w r o s n ą ć r a z e m z nim.

K r z y k n ą w s z y r u n ą ł . Ws z ys t ki e zmysły z m i e n i ł y osie: l e k k o t a k ,

r a c h u n e k d u s z ę z a w i ó d ł ścisły, — cyrk leciał prosto n a ń jak p t a k . I w t e m w a l ą c e m się s k l e p i e n i u E r e b u s k a m i e n i a ł y c h n i e b

w s p a n i a ł y m i b e z p ł o d n y m c i e n i e m niósł ciało s w e przez c z a r n y żleb obelisk w i e l k i — złom b a z a l t u . O s t a t e k w y s ł a ł sił do nóg i n a g l e się z a c h w i a ł y A l p y : już t e r a z się p r z e w r a c a ć mógł.

W i r u j ą sklepy: t e n n i e b i e s k i i Alp k a m i e n n y , nagi s k l e p . Sto m e t r ó w pionu ś n i e ż n e deski, o s t a t n i o b r ó t —ciała s t r z ę p

i g r z m o t n ą ł . W l o k ą c g r a d k a m i e n i , podskoczył ( m a r t w y ) , w r y ł się w próg.

Echo zbudziło się w ś r ó d cieni, za rogiem groźnie t r ą b i ł róg.

I t y l k o w d o l e t r u p s k r a w i o n y , z d e p t a n y leżał n i b y wiór,

w b e z d e n n y m g r o b i e B e l l a d o n n y , w g r o b o w c u t y m k o c h a n k ó w gór.

(16)

Obdarty z skóry i m u s k u ł ó w ,

nieszczęsny ochłap, k r w a w y barszcz.

Z ł a m a n e kręgi — nagi tułów, a z czaszki tylko s k o r u p garść.

3

Wysoki, czysty i przejrzysty alpejskiej nocy k r z e p n ą ł mróz, szły gwizdy, świsty i poświsty przez samotności skalny gruz...

To alpinista, żyw, bezbronny s w ó j sygnał klęski żywym słał.

Chichotał wciąż" cyrk Belladonny, łomotał grzmot w odmętach skał.

Objata nocy się s p e ł n i ł a i zadrżał wszystek ozon gór.

J a k z poza sinych mgieł kadzidła Madonny postać wyszła z chmur.

To Bóg s a m o t n y w gwiazd obszarze wychylił twarz z niebytu stron i błysły ogniem Spis ołtarze od t r o n u po o s t a t n i tron.

Śmiertelnych uszom niedostępne, bez ust, oddechem żywym s n ó w serafów skrzące się zastępy wyrzekły światom: Wielki Bóg.

Samotny, w pustce, bez pomocy, a gwizdka otwór cały w krwi i krew na ustach. Dar t e j nocy:

u lewej skroni wyżej brwi lśni kosmyk włosów jak szron

[białych, to mroźna strachu dłoń tu szła, a oczy — puste lodowały:

m i n i o n e j nocy lustra dwa.

„Rozchlustam krew i kości skruszę, w dzień s ą d u nie drgnę n a głos t r ą b . W y b a w i ę twoją żywą duszę

l u b m a r t w e ciało wyrwę stąd."

Z p o w r o t e m — ł a t w a zgoła droga, lecz pogotowie zdąży p r z y j ś ć dopiero na noc. Więc po progach s a m e m u honor każe iść.

Wpijając ręce w szpary skalne, w r a s t a j ą c w k a m i e ń — t a k nawpłask, jął schodzić. Ręce nie drżą wcale, wytrzyma lina, t w a r d y głaz.

Bezsilne siły przyciągania, tak mocne mięśnie smagłych r ą k . Ten, co zwyciężył lęk otchłani, nie spadnie: ma p a j ą k a krok, jaszczurki chód. W k a m i e n i u t w a r d y m , do skóry t w a r z ą , tyłem w głąb.

Niech święci Krzysztof i B e r n a r d y n bezpiecznie wyrwą ciebie s t ą d . Dno. W wyż spłynęły s k a l n e progi.

Tak, strach go nie zmógł. Nie dał Bóg.

Czworonóg znów się stał dwunogim.

Wstał. Zachwiał się. Lecz s t a n ą ć mógł.

Oczami mierzył cyrku ściany, był wąski stąd horyzont gór.

Wjazd rozemknięty tu a r e n y :

wschód był o t w a r t y — prosto wdół.

Po zmarszczach s k a l n e j m k n ą c moreny przez hale — fale żywych ł ą k , przez kosodrzewia gibkie pnącze biegł, jakby parzył każdy krok.

J u ż domy! Lecz niezamieszkałe.

Ścieżynka. Już przepadła perć, pod k a m i e n i a m i się schowała...

A głusza — jakby przeszła śmierć.

Wokoło cisza snem ujęta.

Czy w uszach dzwoni? Czy tu gdzieś?

Bernardzie święty! Za z a k ą t e m , Mollard — widnieje, górska wieś.

Czczę wielkość twą i twą odwagę, czczę śmiałość r ą k , dzierżących sznur.

W rozbrzęku s t r u n zgasimy sagę alpejskich gór.

E P I L O G

J a m biedny: słowo s k a r b m ó j święty, istnienia karm i bytu treść.

Niech wiersz ten skałą t e s t a m e n t u 0 bohaterstwie głosi wieść.

Niech o d t ą d będzie między n a m i jedyny dźwięk — zamarły wpół, milczący oklask: ruch rękami, wzlot prawic, sięgający czół, by oddać cześć. Miljony znaczeń, lecz jeden sens — (leksykon łże) Z najrozmaitszych tych tłumaczeń wybieram trzy, wybierani trzech.

P r z y j m u j ę więc stokrotnie, czysto jak w kryształ sfer bijący młot, jak górski grzmot — słuch alpinisty w k a n a ł ó w usznych błędny splot.

A u lotnika — jasno, sucho jak w i a t r u świst, jak skrzydeł szum, nie w organ, lecz w organy s ł u c h u organy napowietrznych strun.

1 t a k wspaniale, dziwnie głucho jak strzał, z dalekich mknący wód, jak plusk—rozbrzmiewa w muszlach

[ucha u m a r y n a r z y życia cud.

Dopóki s t a t k i pod żaglami i samoloty w głębiach chmur i stal czekanów tnie ostrzami dziewiczy śnieg alpejskich gór.

Cześć wieczna! póki pluszcze morze a wichry w niebie wiodą tan i gromy biją w skał bezdroża, a przez nie groźnie mówi Pan.

Dopóki stoi świat pod Bogiem, dopóki sławę t r ą b o m nieść,

surowem, t w a r d e m , jednem słowem, świetlanem, suchem słowem: cześć.

W y s ł u c h a j w noc z bezsennej ziemi do innych k r a i n mknących słów, Madonno, Pani tych przestrzeni, w y s ł u c h a j mych palących ust.

A gdy i m ó j czas też n a s t a n i e i zwali z gór mnie błędny krok, o, Belladonno, miejsc tych Pani, błogosław strzępom moich zwłok.

(17)

R A D A

Nie d o c i e k a j , bo nie dociec tego ludzkiej głowie, jaki k o n i e c mnie czy t o b i e znaczyli bogowie.

Precz kabała, w babilońskim łacnie zbłądzisz lesie:

słodziej ufać przeznaczeniu, cokolwiek przyniesie.

Czy n a m więcej, czy n a m Jowisz zimę da jedyną, co dziś morze wichrem porze, cedź, dziewczyno, wino!

Gawędzimy, a godziny czmychają zazdrośnie:

rwij, co rodzi dzień, nie żałuj, nie d o w i e r z a j wiośnie!

D O H I R P I N A C o zuchwałe Kantabry knowają i Scyta, nie dociekaj, Hirpinie, ani troszcz się o to:

mórz osłania Italję głębia niezdobyta,

a życie tak jest krótkie, jak p o ł u d n i a złoto.

Przecwałowała m ł o d o ś ć i młodości krasa i już n a m sucha starość sen z powieki płoszy, już złotoskrzydła miłość u nas nie popasa i zdrowej się n a m gałąź nie kłoni rozkoszy.

Cóż? Niezawsze roślina kwiatami się jarzy, niezawsze z r u m i e n i o n e jest lice miesiąca.

Za słabiśmy, by iścić, co się tylko marzy, i nie człowiek wieczności berłami potrząsa.

C z e m u ż tedy pod rosłym nie usiąść platanem, nie uśpić n i e p o k o j ó w p o d n a m i o t e m sosny?

N u ż e , siwiznę kwieciem uwieńczmy r ó ż a n e m i n i e c h nam Bakchus cieczy nie skąpi radosnej!

T a bo n a j p e w n i e j troskę wytraca kąśliwą.

Hej, chłopaki, falernu! N i e c h tam który skoczy i ogniste puhary przygasi, a żywo,

talami, co je p o t o k niedaleki toczy.

Po łaskawe też ciałko niech który pogoni, po Lidę! A poprosisz, by z lutnią kościaną przybyła, lecz bez o z d ó b zbytkowych u skroni, z burzą włosa w lakoński węzeł uczesaną.

(18)

T A D E U S Z A B O C H E Ń S K I E G O R A T U N E K

Sroga macierz Kupidyna i tebańskiej syn Semeli znów się o m n i e u p o m i n a i osierdzie mi popieli.

C z a r Glicery w oczy moje, nad m a r m u r u gładkość gładszej, płomienistym płynie zdrojem:

ginie człek, a jeszcze patrzy.

H u r a g a n e m na m n i e spadła, C y p r rzuciwszy, A f r o d y t a : ni mię perskich strzał żegadła, ni zuchwały n a t c h n i e Scyta.

T u mi, chłopcy, d a r ń zieloną i gałęzie znieść, a m n ó s t w o ! Spłynie moszcz, kadzidła spłoną, złagodnieje srogie b ó s t w o .

D O W A L G J U S Z A

Niezawsze deszcz na pola z czarnych ciecze c h m u r , niezawsze wicher wody kaspijskie wydyma,

niezawsze lód a r m e ń s k i c h gniecie barki gór i niezawsze się zima na d ą b r o w y zżyma.

Ty, Walgjuszu, żałosny wciąż zawodzisz śpiew i M i s t e s o w e j marze wzbraniasz o d p o c z n i e n i a : ani cię zórz wieczornych o p a m i ę t a krew, ani u r o k rosistych p o r a n k ó w o d m i e n i a . Pilijski tak nie płakał A n t y l o c h a dziad, łez tylu nie wylały o Troiła siostry,

kiedy w burą kurzawę młodzieniaszkiem padł i grot go Achillesa przedziurawił ostry.

Porzuć n i e m ę s k i e j skargi roztajały strój i razem n o w e łupy śpiewajmy włodyki,

co skalisty zatrwożył blaskiem rzymskich zbrój wierch N i f a t u i M e d o m grzbiet wysmagał dziki.

O t o już nie grzmią fale E u f r a t u jak lwy i mniejsze toczy wiry b u n t o w n i c z a rzeka.

Scytów horda w p o p ł o c h u tuli k o ń s k i e łby i w d a r o w a n e dale co d u c h u ucieka.

(19)

D W I E K S I Ą Ż K I

M i e c z y s ł a w B r a u n , Żywe stronice, Warszawa, 1936, F. Hoesick, str. 65 i 3 nl.

M i e c z y s ł a w Braun (trzeba a k c e n t o w a ć imię własne, bo jest d w ó c h p o e t ó w tego nazwiska) po wydaniu kilku t o m ó w wierszy, przyjętych naogół z uznaniem, zamilkł od lat pięciu.

Dłuższa ta pauza dosyć posłużyła jego twórczości. Zebrane poezje, powstałe, jak i n f o r m u j e n o t a t k a końcowa, niemal wy- łącznie w roku wydania książki, są prawie wolne od retoryki, p s u j ą c e j zbiory p o p r z e d n i e . Rzecz inna, że sama poezja nie przestała być nadal werbalistyczna; tak czy owak, znać tu znacz- nie większe pokrycie w e w n ę t r z n e . T o n refleksji, zadumy nawet, jest czemś n o w e m u Brauna, i świadczy o późnem, lecz wy- trwałem d o j r z e w a n i u . T ę kurację milczenia należałoby zaiste polecić wielu p o e t o m , zwłaszcza najmłodszym, palącym się d o d r u k u , n i e p o m n y m zasady, iż wiersz w i n i e n się „jak figa ucu- krować i uleżeć".

Refleksyjność Brauna w tomie o b e c n y m wprawdzie za- trąca często o banalność, nie wytrzymuje, słowem, napięcia, lecz zdobywa się również na wykrystalizowanie, na d o b i t n o ś ć i wyrazistość ekspresji. T o zwłaszcza zaleca sonety przy k o ń c u d r u k o w a n e t o m u . Jest tu poza tem szereg wierszy na wcale wysokim poziomie, zaśmieconych, niestety, rekwizytami, prze- jętemi z p o p r z e d n i e j fazy pisarskiej; d o takich zaliczyć wy- padnie wszelkie T o k j a i J o k o h a m y , b a r d z o zużyte i nadużyte,

„egzotyzmy" w rodzaju palm i ljan, szablony słów w rodzaju;

umizgi, śmigły, wreszcie epitety czcze, p r z y p o m i n a j ą c e pseudo- klasyków: łagodne (owce), głodne (wilki), cierpliwe (konie), stubarwne (motyle) i t. p. D o w ó d to, iż u t a l e n t o w a n y poeta ułatwia sobie zadanie za pomocą truizmów, których łatwo przecie u n i k n ą ć . W o g ó l e pracę psuje mu n a d m i e r n a biegłość wersyfikacyjna, wyrosła z organicznej trzeźwości, która winna go

raczej p r e d y s p o n o w a ć d o prozy. Jest to b o w i e m poeta świata z e w n ę t r z n e g o i t e m osobliwsza jest jego refleksyjność; chrze- ścijanin powiedziałby o jego n i e p o k o j u i rozterce wewnętrznej, iż jest to pisarz „ n i e o d k u p i o n y " , m i o t a j ą c y się między błaga- niem a wygrażaniem, głoszący religję pychy i rozpaczy. Dlatego dydaktyzmowi jego tak t r u d n o zdobyć się na p o k o r ę , ten f u n - d a m e n t - - zwłaszcza w liryce — istotnej h a r m o n j i artystycz- nej. Sama t e c h n i k a wierszowania bardzo jest tu u r o z m a i c o n a , lecz pozbawiona własnego stylu; Braun, nie wiedząc o tem, ciągle jeszcze jest eklektykiem. Dlatego tak wiele spotykamy tu wpływu osłabionego nieco T u w i m a , do jego dytyrambiczności

(20)

włącznie. T o d o b r y m tym s k ą d i n ą d wierszom grozi już nietylko b r a k i e m oryginalności, lecz n a w e t papierowością. Plastyka nie- kiedy jest wyborna, lecz mało jednolita: w j e d n e j strofie spoty- kamy obrazy wzajemnie wyłączające się; typowa jest pierwsza zwrotka „Łyżeczki nieba", gdzie owa ł y ż e c z k a nieba zato- piona jest w czarnym stawie, p o c z e m wiatr marszczy t w a r z , a wreszcie p o e t a rozmyśla, czemu dzień smutny jest jak w i o - l o n c z e l a . Stwarza t o całkowite zmętnienie widzienia w per- cepcji czytelnika. Bardzo ładna z zamieszczonych tu wierszy jest „ N o t a t k a " , n i e n a g a n n y m u t w o r e m „ N a tej wyżynie", pięk- ny bardzo „List", a zwłaszcza arcydzieło prostoty „ D o c i e b i e " . I n n e mają tu i ówdzie wybijające się p o n a d przeciętność p o - jedyńcze strofy. Większy krytycyzm w d o b i e r a n i u ładnie brzmią- cych zdań pozbawiłby Mieczysława Brauna rezonerstwa, a t e m s a m e m w n i e d a l e k i e j przyszłości przyniósłby n a m książkę p e ł n o - wartościową, k t ó r e j mamy p r a w o p o nim oczekiwać.

A l e k s a n d e r R y m k i e w i c z , Tropiciel, poemat, W i l n o , Związek zawodowy literatów polskich, str. 24.

N a j m ł o d s z y z żagarystów wileńskich, odznaczony przed d w o m a laty na k o n k u r s i e poetyckim „ W i a d o m o ś c i L i t e r a c k i c h "

za f r a g m e n t , włączony d o niniejszej książeczki, d e b j u t u j e o t o zupełnie niezwykle. Przedewszystkiem nie jest to zespół liryk rozproszonych, jakich zwykle o c z e k u j e się o d początkujących;

przeciwnie: p o d t y t u ł „ p o e m a t " ma t u t a j pełne u p r a w n i e n i e . Jest z n a m i e n n e i bardzo d o d a t n i e , iż młodzi poeci coraz czę- ściej rezygnują z „małych prztyczków" (jak zwie to Witkiewicz) na korzyść całostkowych kompozycyj, wymagających szerszego o d d e c h u . T o eksperyment, pełen odpowiedzialności, zazwyczaj m i a n o takie d o s t a j e się u t w o r o m , na to nie zasługującym, lecz w d a n y m wypadku n a t c h n i e n i e sprostało ambicji, o w o n a t c h n i e - nie, k t ó r e świadczy o j e d n o l i t o ś c i b i o l o g i c z n e j m ł o d e - go autora, a poprzez n i e g o — g e n e r a c j i , którą mimowoli repre- zentuje. Nareszcie widzimy przed sobą istotnie nowy typ prze- żywania, czystszy, bardziej nieubłagany, wrażliwy i wyzbyty k o m p r o m i s u , inaczej mówiąc, wyzwolony z najdalszych choćby śladów chaosu, jaki pozostawiła wielka wojna. Jesteśmy świad- kami wielkiej p r z e b u d o w y psychicznej.

P o e m a t składa się z siedmiu pieśni. Są to w istocie mi- tyczne rapsody, n i e p r z y p a d k o w o zazębiające się o „ K r ó l a - D u c h a " , k t ó r e g o kilka zdań przytoczono w f o r m i e motta w nagłówku j e d n e j z pieśni. A u t o r sięga d o pradziejów życia organicznego na ziemi, by zaraz p o t e m przerzucić się śmiałym łukiem ku narciarzom i zdobywcom polarnym dzisiejszości, by wykreślić mit własnej młodości. Jego nastawienie jest nawskroś t w ó r c z e ,

(21)

ziemia na nowo, jakby raz pierwszy, dźwiga się z p o w ł o k i nicości; na to pierwotne istnienie czyha, opłyniony przezeń i bezradny, ów tytułowy „tropiciel", „genjalny dziwoląg", mon- s t r u m metafizyczne, p r z y p o m i n a j ą c e k o s z m a r n e , szczytne i o k r o p - ne zjawy z p o e m a t ó w Williama Blake'a. Wraz z Blake'iem dzieli

autor postawę kreacji, niezmiernie rzadką u dobrych nawet liryków.

Owszem, są tu ustępy, r ó w n a j ą c e się logogryfom, s p l ą t a n e j jakiejś abrakadabrze, ale i ta sycona jest niezwykle sugestywną wizyjnością, tak silną, iż ośmielę się twierdzić, że p o d o b n i e intensywnej nie znaliśmy od czasu zamilknięcia Micińskiego.

Widzenia te są świetne w swym epickim tragizmie, wypukłe i razem n i e d o p o w i e d z i a n e , jakby oblane śnieżnym blaskiem jakiegoś n a d p r z y r o d z o n e g o słońca. N i e k t ó r e z tych jawnie i, jeśli uwzględnić nieodzowny ich irracjonalizm, jasno k o m - p o n o w a n y c h halucynacyj są za mało dystansowane, r i e d o ś ć o d s u n i ę t e od zapatrzonej źrenicy, by móc, p o m i m o urzeczenia, odnaleźć kształt n a p r a w d ę jednoznaczny i nieodzowny, ogląd dokładny i baczny; nawet widzenia b o w i e m podlegają prawu perspektywy, jeśli zalać nie mają widzącego niedostatecznie k o n t r o l o w a n ą falą. Lecz to jest wreszcie przywilej młodości:

uleganie nadmiarowi, zbyt h o j n e szafowanie własnemi możli- wościami.

Niezależnie b o w i e m o d tego Rymkiewicz w znacznym b a r d z o stopniu, jako u r o d z o n y p o e t a , posiada instynkt budowy, który stwierdzić można na pojedyńczych choćby zda- niach; tylko p o d s z e p t inspiracji d y k t u j e choćby takie zdanie, d o s k o n a ł e w zestawieniu d ź w i ę k o w e m i obrazowem: „Kto błogo- sławił bory, ponury tak bardzo i piękny?" P r z e j m u j ą c a , nawskroś autentyczna jest m e l a n c h o l j a tej książeczki, m e l a n c h o l j a , jeśli rzec tak wolno, dynamiczna, k t ó r a z n a m i o n u j e zawsze silnych, w świat wstępujących; jakaś m e l a n c h o l j a kosmiczna narodzin, oswajania się z n i e p o j ę t y m wszechświatem; jest tu jeszcze coś rzadszego w poezji, co t r u d n o bardzo określić lub choćby pod- dać: t r a k t o w a n i e świata zastanego, tak jakby dotychczas nie istniał, hipostazowanie go, jako przypuszczalnego. T o gwaran- tuje bardzo wysoki poziom tej twórczości.

Piękna jest ta odkrywczość młodzieńca, tworzącego pierw- sze poezje w taki sposób, jak niegdyś nad ogniskami w czar- n e j groźnej puszczy odżegnywano się od ognia. Poeta występuje tu, jakby szaman pradawny, czarodziej, „ukazywacz" obrazów, dla niego samego napoly tylko zrozumiałych. Zdobywczość, od-

krywczość, groza i zachwycenie—oto tematy i elementy, istotnie

Cytaty

Powiązane dokumenty

„Piasta44, Dyrekcja bowiem, jak to twierdzi oskarżony, miała pewne braki i w ten sposób chciała Je pokryć. Oskarżony Rozenzweig przyznał się w dochodzeniu de

ROK III Nr.. Szablony? Szablony byłyby drobiazgiem. Bezmyślne tłumaczenia zwrotów i słówek cudzoziemskich!.. Nazywał to ryt- micznością.. Przemyśleli, dobrze

„Gdzie się dwaj lub trzej zgro- madzą w imię moje, jam jest" — mogłaby powiedzieć i poezja, ilekroć w zgodnym, nabożnym trudzie pięknotwórczym i piękno- znawczym

Trzeba pić, żeby się przyzwyczaić d o tego, czego pragnął jeszcze w dzieciństwie, czego pragnie jeszcze teraz, lecz co nagle stało się zbyt przezroczyście, zbyt

A ja mówię, że to nie jest już życie, to jest obraz, którym [będą się w kraju żywili, gdy go po latach ktoś wielki będzie malował na płótnie.. „Hejnał

próżno tu człowiek ma co mieć na pieczy. Naśmiawszy się nam i naszym porządkom, wemkną nas w mieszek, jako czynią łątkom. Wemkną nas w mieszek, jak łątki czyli marionetki w

Robi się tak: domorosły malarzyna rysuje karykaturę, przedstawia- jącą obdartego mizeraka, do którego nosa i nogi przymocowane są łańcu- chy: przedni trzyma opasły,

Dlaczego jednak Siedlecki za wzór nie wziął tu przekładu Jesieninowskiego „Lisa" pióra tegoż poe- ty, przekładu, w którym słowa „na gubach kak priełaja morkow"