• Nie Znaleziono Wyników

Kamena : miesięcznik literacki Nr 10 (30), R. III (1936)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Kamena : miesięcznik literacki Nr 10 (30), R. III (1936)"

Copied!
30
0
0

Pełen tekst

(1)

NUMER POŚWIĘCONY MORZU

m i e s i ę c z n i k l i t e r a c k i

ROK III Nr. 10

(2)

R O K III

K A M E N A

NR. 10 (30)

M I E S I Ę C Z N I K LITERACKI

C Z E R W I E C 1 9 3 6 R .

SPIS T R E Ś C I N U M E R U :

Z B I G N I E W J A S I Ń S K I O poezji marynistycznej str. 193 H A L I N A B R O D O W S K A W y d m y . 198

O L G A D A U K S Z T A Matiole . 199

W A N D A K A R C Z E W S K A O b i e t n i c a z m r o k u . 199 JERZY P I E T R K I E W I C Z O m o r z u 200

E D W I N H E R B E R T Już czas 201

M I E C Z Y S Ł A W L I S I E W I C Z Księżyc nad zatoką . 201 A L E K S . B A U M G A R D T E N Ballada o macie szalonym 203 W Ł O D Z I M I E R Z S Ł O B O D N I K Rybak 203 Z D Z I S Ł A W P O P O W S K I Sobie s a m e m u 204 W A C Ł A W M R O Z O W S K I Kapitanie bez gwiazd.... 205 J A N S M R E K W przydrożnej k a r c z m i e 206 Ś W I A T . H O R D Y Ń S K Y J W porcie 207 O . W Ł Y Ź K O C o d z i e n n e m o r z e 207

O . W Y S Z N I A N o c krymska . 207

Z B I G N I E W J A S I Ń S K I Fragm. z pow. „ B i c z m e n " 208 J U L J U S Z Ż U Ł A W S K I Fragm. z pow. „ W y p r a w a

o z m i e r z c h u " 210 KAZ. A N D . J A W O R S K I Przegląd poezyj 212

N o t y . 214

Wkładki linorytowe ZENONA WAŚNIEWSK1EG0:

1) Motyw morski. 2) „Nasze okno na świat"

Redakcja: Kazimierz Andrzej Jaworski, Chełm Lub. Reformacka 43.

Przyjmuje w poniedziałki od 15 do 16-ej.

Wydawnictwo i Administr.: Zenon Waśniewski, Chełm Lub.

Reformacka 15 B.

Redaktor odpowiedzialny: Wawrzyniec Berezecki.

Redakcja i administracja w lipcu i sierpniu nieczynne.

Prenumerata roczna (10 numerów) 4 zł., półroczna (5 numerów) 2 zł. 25 gr.

Należność uiszcza się zwykłym przekazem lub przekazem rozrachunko- wym (niebieskim). Numer okazowy „Kameny" wysyłamy tylko po uprze-

dniein nadesłaniu 50 gr. przekazem lub w znaczkach pocztowych.

Opóźnianie w płaceniu prenumeraty powoduje opóźnienie w wysyłce pisma ze względu na wysoką opłatę pocztową numerów jako druków.

CENA NUMERU 50 gr.

Tłoczono w drukarni „Kultura" Chełm Lub. 10.

(3)

m i e s i ę c z n i k literacki

rok III czerwiec 1936 r. nr. 10 (30)

O P O E Z J I M A R Y N I S T Y C Z N E J

W ł a ś c i w i e n i e m a ż a d n e j p o e z j i „ m a r y n i s t y c z n e j " tak, jak n i e m a „ u r b a n i s t y c z n e j " czy „ p r o l e t a r j a c k i e j " . P o e z j a b o w i e m jest j e d n a , — p o e z j a b o w i e m jest w l i t e r a t u r z e p i ę k n e j tą n a j - lepszą jej częścią, k t ó r a w s p o s ó b n a j b a r d z i e j zbliżony d o i d e a ł u , w s p o s ó b rytmiczny i ś p i e w n y — o b r a z u j e naszą wraż- liwość, u z m y s ł a w i a nasze e s t e t y c z n e w z r u s z e n i a na p i ę k n o , o d - z w i e r c i e d l a nasze przeżycia w s p o s ó b p i ę k n y

R ó ż n e są tylko t e m a t y , p o r u s z a n e przez p o e t ó w , — i gdy- byśmy t w ó r c z o ś ć p o e t y c k ą c h c i e l i r o z c z ł o n k o w y w a ć na g r u p y t e m a t y c z n e , by tak ją k l a s y f i k o w a ć , — to doszlibyśmy d o a b s u r d u . O b o k b o w i e m t w ó r c z o ś c i , p o ś w i ę c o n e j w y ł ą c z n i e m o - rzu, czy g ó r o m , czy m i a s t u , czy p r o l e t a r j a t o w i , — n i e w ą t p l i - wie znaleźlibyśmy cały szereg u t w o r ó w , o p i e w a j ą c y c h n p . t y l k o zwierzęta, l u b tylko rośliny, — a w ó w c z a s — czy te o d r ę b n e t e m a t a m i r o d z a j e t w ó r c z o ś c i — m o g l i b y ś m y bez u ś m i e c h u naz- wać poezją „ a n i m a l i s t y c z n ą " czy „ b o t a n i c z n ą " ?

J e d n a k o w o ż , z racji n a s z y c h z a i n t e r e s o w a ń , w tej chwili w y ł ą c z n i e i ściśle m o r s k i c h , — jest n a m w o l n o , nie zaprze- czając istoty p o e z j i wogóle, o p u ś c i ć c u d z y s ł ó w przy p r z y m i o t - n i k u m a r y n i s t y c z n a , by zająć się s p e c j a l n i e tą dziedziną t w ó r c z o ś c i p i ę k n e j , k t ó r e j ź r ó d ł e m n a t c h n i e ń stało się — m o r z e .

D o t y c h c z a s — n i e s t e t y — n i e w i e l e ś m y wiedzieli o m a r y n i s t y c e p o l s k i e j .

K a r y g o d n a , g n u ś n a n i e c h ę ć naszych p r z o d k ó w d o m o r z a

— siłą rzeczy m u s i a ł a wyryć s m u t n e swe p i ę t n o i na l i t e r a t u r z e .

N a p r z e s t r z e n i wielu w i e k ó w h i s t o r j i Polski z a l e d w i e kilka

znalazłoby się nazwisk pisarzy t a k i c h , którzy m o r z e widzieli ze

s t r o n y lepszej, niż widział je ogół, — a i te nazwiska toną

w n u r t a c h p o w s z e c h n e j n i e c h ę c i .

(4)

C o ś tam wprawdzie w s p o m i n a ł z radością o m o r s k i e j wyprawie c h r o b r e g o króla zbutwiały dziś w starych pergami-

nach — Gal bez nazwiska, Marcin.

Ale inaczej już gardłowali Imć M i k o ł a j Rey z Nagłowic, warcholił też Sebastjan Klonowicz i Kasper Miaskowski, i Krzy-

sztof O p a l i ń s k i — t e n sam, co to S z w e d o m W i e l k o p o l s k ę oddał, i W a c ł a w P o t o c k i , — : że t o „na morzu — bodaj nikt dobry nie bywał", - że t o „może Polak nie wiedzieć, co morze, gdy pilnie orze", a „maszt, żagiel i kotew krzywą niech ci mają, co nad słonym Neptu- nem od pieluch mieszkają".

T a k i S e b a s t j a n G ó r n i c k i , p o d a j ą c za W ł o c h e m , Baltaza- r e m Castiglione, opis podróży m o r s k i e j , przemycił od siebie:

„Nakarmiwszy się srogiego strachu...".

Prawda: miłym w y j ą t k i e m jest K o c h a n o w s k i e g o „ P a m i ą t - k a T ę c z y ń s k i e m u " , ale zawarty w niej opis sztormu wzorowany jest na wergiliuszowskiej „Eneidzie".

Prawda, pierwszym naszym marynistą był już Jędrzej Zby- litowski w XVI w.,— ale jego m o r z e to jakaś mitologiczna fikcja!

I właściwie jedynym poetą wieków dawnych, który p o mistrzowsku odtworzył łączność człowieka z m o r z e m , był w XVIII stuleciu Marcin Borzymowski, a u t o r „ M o r s k i e j n a w i g a c j i d o L u b e k i c z y n i o n e j".

Po Borzymowskim — d o p i e r o Mickiewicz w kilku swych s o n e t a c h o d d a j e pulsującą rytmikę fal, ich barwę, plastykę, i m e l o d j ę — a i Słowacki obdarza nas nastrojowością swego

„ H y m n u o z a c h o d z i e s ł o ń c a n a m o r z u " . Wreszcie K o n o p n i c k a .

I to — wszystko. Potem, w literaturze naszej nastaje głę- boka cisza morska, czyli, jakbyśmy powiedzieli językiem mary- narzy — poetycki „sztil".

T e m a r t w o t ę ożywił swą działalnością społecznik kaszub- ski, C e y n o w a , a p ó ź n i e j — powstały o d e ń ruch t. zw. „ M ł o d o - Kaszubów", pozostający nie bez wpływu na skąpą jeszcze, ale coraz wyraźniejszą, twórczość marynistyczną p o e t ó w z okresu

„ M ł o d e j Polski", takich, n p . jak Zdzisław Dębicki, T. Faleński, J. Kasprowicz, A. Lange, B. Leśmian, L. H. Morstin, T . Miciń- ski, A. Niemojewski, A. O p p m a n ( O r - O t ) , B. O s t r o w s k a , S. Przybyszewski, J. Ruffer, L. Rydel, L. Staff, A. Szczęsny, K. T e t m a j e r , W a c ł a w Wolski, S. Wyrzykowski, S. Wyspiański, M. Zaruski i inni.

Oczywiście, była to twórczość, z m o r z e m związana dość

luźno — wyjąwszy chyba tylko Marjusza Zaruskiego — a w każ-

dym razie była to twórczość marynistyczna, dzisiaj już d o nas

n i e p r z e m a w i a j ą c a .

(5)

Literackie zainteresowania m o r z e m najsilniej i najżywot- niej objawiać się poczęły d o p i e r o po u g r u n t o w a n i u własnej p a ń s t w o w o ś c i Polski w o p a r c i u o Bałtyk, — p o p o w s t a n i u Gdyni, tego wspaniałego p o e m a t u polskiej pracy, który n a j - realniejszą swą rzeczywistością daleko wyprzedził pieśni p o e t ó w .

Jakgdyby pragnąc n a d r o b i ć stracony n i e p o w r o t n i e c z a s , — ruszyli, zwłaszcza młodzi — na poetycki p o d b ó j morza — prze- dewszystkiem polskiego. Nazwisk autorów, którzy p o j e d y n c z e wiersze poświęcili t e m u żywiołowi, cały legjon.

Jeżeli jednak chodzi o poetów, którzy wydali specjalne zbiory poezyj, p o ś w i ę c o n e wyłącznie m o r z u lub s p r a w o m z mo- rzem związanym, to, poza M a r j u s z e m Zaruskim, który swą m ł o d o p o l s k ą jeszcze twórczość zawarł w zbiorze „ S o n e t ó w " , o p u b l i k o w a n y c h już w r. 1902 (II wydanie w 1925) — nale- żałoby wymienić jeszcze: W G o m u l i c k i e g o „ P i e ś ń o G d a ń - s k u " (1919), Jerzego Bohdana Rychlińskiego „ L a t a j ą c y H o l e n d e r " (1924), R a j m u n d a Bergla, „ T ę c z o w e m o s t y "

(1926), B o h d a n a Pawłowicza „ M o r z e " (1929), dwa zbiory Mieczysława Lisiewicza „ U 3 3" (1930) i „ C o r o n e l " (1934), Edwina H e r b e r t a „ S o n e t y d n i a s ł o n e c z n e g o " (1932), A n t o n i e g o M a d e j a „ P i e ś ń o B a ł t y k u " (1932) Janusza Stę- powskiego „ L e g e n d a o m a s z t o w e j s o ś n i e " (1934) oraz W a n d y Brzeskiej „ U s t r ą d u " (1936).

Częściowo, tomy swe morzu poświęciły poetki: Marja Jasno- rzewska (Pawlikowska) „ P o c a ł u n k i " (1926), Marja Czerkawska

„ S i e c i n a w i e t r z e " (1931), Lesława U r b a ń s k a „ M o r z e i z i e m i a " (1934),—oraz poeci Mieczysław Lisiewicz „L e g o u d y i b a l l a d y " (1933), i Stanisław Mioduszewski „ P r o f i l e "

(1934; wespół z K. Mikiewiczem i R. O s t e m ) .

Gdyby ktoś zapytał mnie, jakbym sklasyfikował twórczość tych wymienionych tu p o e t ó w — byłbym w kłopocie. Nie wy- starcza mi b o w i e m pewien mniejszy lub większy poziom arty- styczny tych lub innych u t w o r ó w : bierze mnie przedewszystkiem sam żywioł morski, który nie może być w y d m u c h a n y Dlatego uznałbym*) za konieczne ściągnąć z piedestału niemal przysięg- łego już piewcy morza — g e n . Zaruskiego (proszę nie mylić autora miernych „ S o n e t ó w " z wielce zasłużonym p i o n i e r e m polskiej nr;śli morskiej). — D l a t e g o musiałbym zainteresować się twardą surowością nabrzmiałych m o r z e m strof C z e r k a w - skiej, zatrzymać się nad pastelami Pawlikowskiej, i załamać

*) Moich „uznań" nie należy brać jednostronnie. Nie jestem kryty- kiem, nadomiar sam jestem autorem wierszy. Stąd ocena moja twórczości innych jest najzupełniej subjektywna i nie roszczę pretensyj do tego, by miała być autorytatywna.

(6)

d ł o n i e nad S t ę p o w s k i m ( a u t o r e m wartościowej i bardzo mi sympatycznej „ L e g e n d y o m a s z t o w e j s o ś n i e " odzna- c z o n e j nagrodą im. Szareckiego), załamać, że zbytnio ulega wpływom „ p r o p a g a n d y z m u " m o r s k i e g o (przykład: cykl „Gdynia").

— d l a t e g o t r o c h ę uwagi poświęciłbym M a d e j o w i , poto, aby dojrzeć w nim n a d m i a r lądu, i n i e c o więcej Rychlińskiemu, żałując, że nie wszystkie jego wiersze są p o z b a w i o n e p o m p a - tycznych łatwizn. — I dlatego, w k o ń c u , na całą bezmała resztę m a c h n ą ł b y m ręką, aby p e ł n e u z n a n i e o d d a ć Lisiewiczowi, poe- cie morza, k t ó r e g o n a p r a w d ę czuję i cenię.

Przykład: Wiersz jego „ A l a i n G e r b a u l t " . Niezwykłego żeglarza opiewał u nas n i e j e d e n p o e t a ( H o l l e n d e r , Ł o b o d o w - ski, Słonimski, Swinarski), w s p o m i n a ł o go wielu, lecz żaden tak k r ó t k o a tak d o s a d n i e nie wypowiedział o nim wszystkiego, jak to wyraził Lisiewicz:

Oto po trzech dniach sztormu, dnia czwartego zrana gdy zasnął, przywiązany do masztu, zmęczony — u bakbortu stanęła czarna statku ściana...

Odezwał się głos tuby spod czapki z g a l o n e m :

— Szalupę razem z wami zaraz whisujeiny ! Przyjmij h o l !

— Nie. dziękuję, odkrzyknął zbudzony :

— Jestem Alain Gerbault.

Poetycka inwazja morza, poza nielicznemi naogół wyjąt- kami, ma charakter marynistycznej twórczości p r z y p a d k o w e j ra- czej, „letniskowej". W lwiej części jest to poezja nie m o r z a , lecz „ n a d m o r z a " . Dość rzadko spotyka się u t w ó r typowo mary- nistyczny, k t ó r e g o a u t o r wczuł się w s e d n o żywiołu m o r s k i e g o i w to wszystko, co z żywiołem tym jest związane najistotniej.

Zdolnością o d c z u w a ń przy p o m o c y tylko samej wyobraźni

poetyckiej, bez przeżyć b e z p o ś r e d n i c h , obdarzony jest rzadko

który poeta, t o też marynistyczna poezja n a r o d u naszego,

o psychice n a w s k r o ś jeszcze lądowej, siłą rzeczy nasiąka tą

lądowością. Morze w poszczególnych u t w o r a c h nie jest praw-

dziwe, lecz zakłamane, wytworzone na podstawie chłopięcych

marzeń, literatury o przygodach o p o w i a d a ń bywalców (kawiar-

nianych), w najlepszym razie na p o d s t a w i e spędzenia na plaży

j e d n e g o czv dwu sezonów, przy j e d n o c z e s n e j ilustracji weso-

łych, lecz niezawsze zgodnych z życiem b u j d filmowych. C z ę s t o

poeci n i e u m i e j ę t n i e o p e r u j ą fachową terminologią morską, uży-

wając jej w celu nadania u t w o r o w i specjalnego folkloru mor-

skiego.. Stąd nieraz wynika, że u t w ó r , zamiast nabrać p e w n e g o

p o s m a k u morskości, co n a p e w n o leżało w i n t e n c j a c h autora —

dla człowieka, z m o r z e m o b e z n a n e g o , staje się t e r e n e m złośli-

wych a uciesznych wypadów.

(7)

Przykładem d o b r e g o wiersza marynistycznego wydaje mi się u t w ó r Jerzego Czyżewicza, p. t. „ P o w r ó t " . Niestety, ten właśnie wiersz dla większości jest niezrozumiały wskutek wielu tajemniczych — jak mówią — t e r m i n ó w żeglarskich: "Spuszczone sztaksle, topsle, groty, osztagowane obie b u r t y . . . " - O c z y w i ś c i e t r u d n o wymagać, aby miłośnicy poezji wykuwali n a p a m i ę ć słownik żeglarski, to też nikogo nie dziwi, że tego rodzaju utwory są zazwyczaj zjeżdżane przez krytyków.

A j e d n a k — i w naszej literaturze, związanej z górami, mamy takie wyrazy, jak: watra, smrek, ciupaga, perć, ceper, baca, juhas — wyrazy, k t ó r e już w literaturze zyskały p r a w o obywatelstwa.

Boć i przeciw Mickiewiczowi swego czasu r o z p ę t a n o bu- rzę za wprowadzanie d o języka polskiego n a j r o z m a i t s z y c h m u - zułmanizmów. A jednak — dzisiaj każdy wie, co znaczy:

muślemin, mirza, minaret, d r o g m a n , giaur i t. d. — tak, jak nie wie co znaczy: braszpil, saling, bukszpryt, trap, juta i t. p.

N i e z n a j o m o ś ć t e r m i n ó w żeglarskich przez poetów, piszą- cych o morzu, niezawsze jest b ł ę d e m nie d o d a r o w a n i a . Jeżeli

poeta nie sili się na wykazanie prawdziwego lub p o z o r n e g o znawstwa tych t e r m i n ó w , u m i e j ę t n i e je o m i j a j ą c , to na t e m jego u t w ó r może tylko zyskać. Nie znaczy t o jednak, że wszy- stkie utwory, które dla większości czytelników są niezrozumiałe

— s p o w o d u , jak mówią, n a ł a d o w a n i a owemi t a j e m n i c z e m i ter- m i n a m i — są kiepskie. Przeciwnie, mogą być dobre, o ile a u t o r posiadł tajniki zarówno k u n s z t u poetyckiego, jak i mor- skiego słownictwa. A b y tego r o d z a j u utwory były d o b r e dla wszystkich, aby amatorzy prawdziwej poezji morza nie tracili wielu smacznych, choć n a p o z ó r niestrawnych kąsków, trzeba jednak, aby sami zapoznali się bliżej z m o r z e m i jego słow- n i c t w e m .

O m a w i a j ą c współczesną polską poezję marynistyczną, nale- żałoby zwrócić uwagę na jeszcze jeden fakt — mianowicie na jej przeważnie publicystyczny, p r o p a g a n d o w y charakter.

Oczywiście, jeżeli chodzi o Mare N o s t r u m , to p r o p a g a n d a polskiego morza, drogiego sercu każdego Polaka, p o w i n n a być jak najszersza i jak n a j b a r d z i e j rzeczowa. Lecz ta p r o p a g a n d a , szeroko zastosowana w całej naszej poezji współczesnej, przestaje być rzeczowa... Przez b o w i e m p o c h o p n e nadużywanie publicy- styki m o r s k i e j — zanikają wartości artystyczne tej marynistyki, która zaledwie narodziła się, a już staje się b a n a l n a . Zanikają wartości artystyczne i to wcale nie na korzyść propagandy, b o cóż propagandzie po u t w o r a c h małowartościowych ?...

W twórczości niemal każdego poety znajdzie się wiersz

(8)

K A M E N A

o G d y n i — p o d e j m u j e się wierszy takich naliczyć c o n a j m n i e j setkę — a trzeba n a p r a w d ę wysokiej miary talentu, aby pisząc o tern, co opiewa stu innych twórców, zdobyć się na rzecz istotnie wartościową i nieprzeciętną, a więc o wiele bardziej sugestywną niż o k l e p a n e i przez wielu s t o s o w a n e chwyty p u b - licystyczne, na k t ó r e wrażliwość czytelnika d a w n o już stępiała.

Swego czasu społeczeństwo nasze przeżywało niemal ży- wiołowe zainteresowanie górami, — dzięki „ o d k r y c i u " Zako- panego. O d z w i e r c i e d l i ł o się to i w literaturze. Gdyby jednak cała w tej dziedzinie twórczość T e t m a j e r ó w i O r k a n ó w zacieś- niła się d o gloryfikowania Zakopanego — tak, jak dzisiejsza marynistyka ogranicza się d o głoszenia chwały Gdyni i polskie- go morza — to n a p e w n o twórczość, związana z górami, nie zajęłaby w literaturze naszej stanowiska tak poważnego i cha- rakterystycznego, jakie posiadła istotnie.

Zainteresowanie naszych p o e t ó w prawie wyłącznie Gdynią wynika z czegoś b a r d z o z n a m i e n n e g o . W y n i k a z b r a k u szerszego, pozagdyńskiego, p o z a l ą d o w e g o zainteresowania się morzem, a właściwie z braku w i a d o m o ś c i o tem morzu: znaczna część naszej marynistyki to nietylko wyraz tęsknoty d o morza, ale również — m a s k o w a n i e n i e z n a j o m o ś c i tego morza.

ZBIGNIEW JASIŃSKI

W Y D M Y

M i k o ł a j k i kolące na w y d m a c h nad zimnem białem wybrzeżem i ostry na wietrze piasek.

I dalekie, dalekie drogi k o ł y s a n e ścieżki n i e w i d n e smugi śnieżne

na tropie s n ó w C z a s e m

szum porywa mnie nagle i wzbija wirem pienistym i morze, morze huczy nieosiągłe i bliskie.

P o t e m o d c h o d z i wiatr. N i s k o p o d wydmy biegną białe fal równoległe.

A przecież — mógłbyś m n i e jutro zbudzić żagli ł o p o t e m w b ł ę k i t n e m kole tęsknoty

HALINA BRODOWSKA

(9)

K A M E N A

M A T I O L E

OLGA DAUKSZTA

O B I E T N I C E Z M R O K U

Liście m r o z u na szybie są czasem zielone jak p o t w o r n e r a m i o n a drapieżnych ośmiornic, goniących cień złoty o zmroku wieczornym, rybio lśniący w głębinie skłębionej.

N o c nagiemi drzewami bije w z a m r o ż o n e serce i tęsknotą zeschłej gałęzi d o d a l e k i e j gwiazdy b l a d e j b a j e c i c h o o ciepłej r ó ż o w e j kołderce,

pod którą spałby ze mną mały, b r u n a t n y niedźwiadek.

G ł u p i skrawek księżyca bredzi o tern, co m n i e m o g ł o spotkać, choć wie, że wole na jakimś Fire-Creście przecinać Atlantyk, a nie — jak d o m o w a kotka

chłeptać mleczko p a c h n ą c e z p o d a n e g o spodka.

Szepcą cicho rozgwiazdy szklanym w o d o r o s t o m , w dal płynącym liljowo-srebrzystym poszmerem:

z k o r a l o w e j t o n i blady C a g l i o s t r o

nigdy nie wykradnie mleczno-złotych pereł.

WANDA KARCZEWSKA

Ach, raz nareszcie

już nic nie boli.

Wieczór lipcowy.

Pachną matiole dalą, pogodą.

I latem pachną, i d o j r z e w a n i e m , i m o j e m szczęściem, szczęściem-rozstaniem, moją s w o b o d ą . O d p o c z ą ć może serce dowoli, więc niechże pachną w sadzie matiole słońcem, zwrotnikiem.

I okrętami, i c y n a m o n e m , masztami, liną, i m o r z e m słonem, i fal bezlikiem.

N i e c h ż e na linach, pachnących smołą, złożę swą głowę choć raz wesołą b u j n e m bezbrzeżem.

I niech z a p o m n ę , że kiedyś żyłam

w świecie tym zimnym, w świecie niemiłym żyłam nieszczerze.

I n i e c h z a p o m n ę na tym okręcie sen m ó j o t o b i e wiecznie kobiecy, sen haremowy...

Niechże więc pachną

m o r z e m matiole,

gdy zapominam

ciebie powoli

w wieczór lipcowy.

(10)

K A M E N A

O M O R Z U

Wszystko was t u t a j dusi:

meble i piec otyły od ciepła,

obrazy, pogłębiające p o k ó j w inne treści,

i droga poza o k n e m , która w słońcu skrzepła — droga waszych marzeń nie mieści,

kończy się mrocznym pagórem.

C i a s n o .

A tam są przestrzenie drżące na falach, h o r y z o n t płynący cicho.

H o r y z o n t o zmierzchu zaśnie, r a n o w blasku się spali.

Na niebie wiatr ostry słychać.

N i e c h zerwą się oczy i oddal zamienią w strzałę!

R o z s u n ą ć w i d n o k r ą g — i d a l e j ! W i a t r u za mało.

Fale — fale.

Morze —

ojczyzna tych, co nie mają ojczyzny.

Morze.

Płynę życiem. Myśli trzepoczą przed wzrokiem, lęk przed przyszłością się korzy,

a przyszłość we mgle jak w siwiźnie.

S m u t e k wrósł we mnie głęboko.

Pragnę:

d o m u , wybiegającego o k n a m i naprzeciw d n i o m słonecznym, podłóg, o m i e c i o n y c h z kurzu i cieni.

D o m oprze się o szum lasu, zarechoczą o zmierzchu bagna, będzie bezpiecznie.

W snach dziecięcych były statki, p o d m o r s k i e głębiny,

t ę s k n o t a wpadała w morze, a z nią wizje zuchwałego chłopca.

Dzisiaj, obryzgany kłamstwem, nie wiem, gdzie płynę.

M o r z e mi o b c e .

JERZY PIETRKIEWICZ

(11)
(12)

J U Ż C Z A S

Długo n a m stać u brzegów i wołać, aż głos n a d wodą zamierać przestanie, nad fale się wzniesie i zabrzmi wzniesioną, wzniosłą,

aż wreszcie władczą miłością!

Długo nam patrzeć, niech oczy ś ł e p n ą ! Długo wzrok nazbyt słaby dłonią przesłaniać, aż C i ę ujrzymy, aż C i ę wchłoniemy światłości, zmienności, głębio !

D ł u g o n a m słuchać burz i grzmotu fal, w ciszę bezwietrzną serca wsłuchiwać, aż obcym przestanie być wicher zza k r a ń c ó w i woda zdobyta do stóp n a m u d e r z y !

Niech nagie ciała chłód T w ó j w siebie zagarną, niech sól na wargach przestanie dziwić!

Długo nam płynąć, porzucać bezpieczną śmierć brzegu, nim krwią T w o j a woda w tętnicach naszych p o p ł y n i e ! Już czas — p o e t o — z m o r z e m się zmierzyć, n o w e m u światu w sobie otworzyć d r o g ę !

Długo n a m wołać i patrzeć i słuchać i wierzyć, aż C i e b i e — morze — w sobie znajdziemy, aż równie bliskie, jak las nam. zaszumisz, aż r ó w n i e drogie, jak łąka zakwitniesz, aż równie groźne, jak niebo znad lądu, nieobcą śmiercią zagrozisz

i n a j ł a s k a w i e j zabijesz !

EDWIN HERBERT

KSIĘŻYC N A D Z A T O K Ą

N u r t e m płynę, stal i szkło p o d e mną dłonią głodną wilgotnych połączeń sięgam w w o d ę błękitną lecz ciemną, gdzie m ó j wiersz się śladem łodzi plącze.

Krwawe gąbki świecą pod p a r o w e m , odchylają się milczące szyby,

w nich się jarzą ryby r u b i n o w e , wokół płyną t u r k u s o w e ryby...

N r . 10 201

(13)

W rafach srebro sinieje zczerniałe, g r a n a t o w o rozświeca się mgła, to Bóg pędzel umoczył w ukwiałach i m a l u j e henną morskie dna...

A wiersz zwinny, srebrnołuski, prędki, zakochany w płynącym szafirze, za p ł o m i e n i e m jak iglica c i e n k i m spływa głębiej, coraz niżej., niżej...

Gdzie związany w mgławych zwierzokwiatach tęczą, k t ó r e j ni śpiewać ni słowić,

wisi czarno jak księżyc na nowiu, w o d n y c h legend przyczajony szatan...

T a m nie zejdę, zbyt się d n o rozpiętrza, woda m ę t n a , dusi ciężar w skrzelach.

I p o d s r e b r o p a r k i e t ó w powietrza wiersz wypływa jak m a r t w a makrela.

Gdzieś go fala poniesie, wypluszcze w kręgach bladych jak wargi topielcze, c h ł o d n y c h świateł o p l o t e m i bluszczem k r e w wystudzi i w i ę d n ą c e serce

A gdy docna martwicą uciszy, ciało z łuski świecącej rozpręży, p o n a d morze z k o r a l o w e j niszy p u r p u r o w o wejdzie wielki księżyc.

Tuź przy brzegu skalnego b r o k a t u , przez wachlarze morszczyn i g o r g o n j i niby szczupak zacznie s k o k i e m gonić d r o b n e gwiazdy — m e d u z y z agatu.

C h o ć krab wiersza na dnie nie wystrzępi, w opałowych muszel wlokąc więzy, rytmy m o d r y c h i kolczastych głębin wyśsie z niego drugi łowca — księżyc.

MIECZYSŁAW LIS1EW1CZ

(14)

K A M E N A

B A L L A D A O M A C I E S Z A L O N Y M

Z ramienia tylko naodlew, gdy r ę k o m było za ciasno,

kroki —• w i a d o m o — kołysem, z lewa na prawo, w świat — księżyc u m i e r a ł za burtą o całą tarczę za jasno,

kiedy bez t r a p u , na ląd

wiał Jim — szalony mat.

Port uśmiechnięty nawznak, ku gwiazdom masztów ręce...

sypkie przechlusty z dna: tysiące p o d m o r s k i c h lat.

Gasła Jimowa tęsknota, na tych przechlustach n a j w i ę c e j i wtedy w zanadrzu nocy

drżał Jim — szalony mat.

P r ó ż n o swe wiotkie szaleństwo w sękatych r ę k a c h kołysał, p r ó ż n o u kresów świata zwichrzoną głowę kładł,

żaden go zachód nie w c h ł o n ą ł w n i e d o f j o l e t uciszeń i z żadnym nie wzeszedł w s c h o d e m

już Jim — szalony mat.

I tak u każdej z b u r t świata rozdarte wisi serce, bez celu puste saluty nad niemi o d d a j e wiatr,

i kiedy k r t a ń wyschniętą krzyk zamilczony przewiercał, znów s m u t n e przymykał oczy

nad łzami — szalony mat.

Słuchajcie, morskie dziewczęta, o wy, rozmorza, wylądy,

kiedy się w snach wam przydarzy człowiek samotny jak świat, utulcie chociaż na chwile kroki omdlałe z b ł ą d z e ń ,

nim znów na morza o d b i j e inny szalony mat.

ALEKSANDER BAUMGARDTEN

R Y B A K

Z fajką w zębach o n myśli o połowie śledzi, O zarobkach, o dzieciach i o żonie, ale W n a j c o d z i e n n i e j s z e myśli wielkie morskie fale W d z i e r a j ą się i dźwięczą d z w o n e m bitej miedzi.

C o k o l w i e k widzi zbliska, ostre oczy mruży,

Najbliższe domy albo sprzęty widzi w dali,

Bo oddala go od nich pęd wiecznej podróży,

Która p o w i e w e m świeżej, cierpkiej soli pali.

(15)

KAMENA

Czy krzyżuje na piersi o p a l o n e dłonie, Jakgdyby morze o b j ą ł d ł o ń m i splecionemi, Czy ciężko i niezgrabnie włóczy się po ziemi Jak łódź, przywykła tylko pruć zielone tonie;

Czy r e p e r u j e sieci o wieczornej porze,

Czy pierwszym gwiazdom o k i e m błogi chłód ich k r a d n i e , — W każdym r u c h u i czynie jego szumi morze

Z muszlami, m e d u z a m i i rybami na dnie.

WŁODZIMIERZ SŁOBODNIK

S O B I E S A M E M U

Z p o e m a t u „ Ś p i e w t r i u m f a l n y "

Podróżowały me oczy w dzieciństwa ś p i e w n e j zadumie od k o l o r o w y c h atoli d o zatok smutnych i cichych.

Padały gromkie okrzyki nad wody gniewne poszumy, p o d a n e wiatrom i morzu z piersi gorących i dzikich.

Korsarska d u m a i oręż złocony gwiezdnym połyskiem, czarna b a n d e r a na jachcie, noce t a j e m n y c h zwycięstw na szeleszczących stronicach były prawdziwe i czyste jak słów c o d z i e n n y c h różaniec, supłany w pasmach życia.

Dzień składał t o p ó r skrwawiony na wód zielonym pokładzie, mewy na skrzydłach białych błękit znosiły d o serca.

W i a t r żaglom — s m u t n y m k o c h a n k o m — piersi wydęte gładził i niósł do l ą d ó w strudzonych w o n n e poszumy czerwca.

A gdy do brzegu przybiła brygantyn huczna wyprawa, witały dziewczęta bose z kwiatów czerwonych naręczem.

Pianą nabiegał przypływ d o źrenic tęsknych i krwawych, gdy zachód na mórz dobiegu kładł się czerwonym w i e ń c e m .

I znowu noc czarnoskrzydła lotem szerokim powiała, płaszcz sinogwiezdny na d n o . Księżyc na białym maszcie.

W i a t r od p ó ł n o c n y c h f i o r d ó w ogarnia mężne ciała, na morze innych legend płyniemy w czarnym jachcie.

ZDZISŁAW POPOWSKI

(16)

K A M E N A

K A P I T A N I E BEZ G W I A Z D . . .

Zobaczyłeś przed oczyma d n o

ręce białe jak morze w p l ą t a n e w niebieskie włosy i obłok.

Na statku kołysankę pieszczą maszty reje i liny r o z d z w o n i o n a woda bulgoce o dziób wygięty ostro a twe oczy jak wieczór sine

wbite d z w o n e m w palący się zachód szeptały iż nic się nie stanie

i na maszcie wśród szumu żagli największy s a m o t n i k tej łodzi d u m a ł e ś ostatni.

I w wód koło pieniste wpatrzony rękę wsparłszy na maszcie sosnowym pieśń nuciłeś biało-czerwona

o swem sercu d a l e k i e m i p ł o w e m .

Kapitanie bez gwiazd

czemu stoisz jak wkopany w o k o p y zachodniego f r o n t u żołnierz nie mający ojczyzny ?

W i e m

o wiem kapitanie

ty o s m u t k u pieśń dna głębi o c e a n u nucisz k t ó r e j wydarł serce marynarz na łup.

...Wróć u c a ł u j jak za dawnych lat... lecz nie wróci wiatr wybieli je na płótna szalup.

Ale nic to. T a k s a m o jak d a w n i e j m ę t n a Pilica płynie i wierzby nad Polską szumią

nie zmieniła się pieśń o r o z m a r y n i e kapitanie czy ty to rozumiesz?

Białe ręce i morze i o b ł o k

d n o k a m i e n n e skarg nie będzie wyrzucać woda jest d o b r a .

WACŁAW MROZOWSKI

(17)

K A M E N A

W P R Z Y D R O Ż N E J K A R C Z M I E

Może już jutro,

może dziś

siądziem do łodzi:

nieś nas, nieś !

Lecz czujem już, że wokół naszych głów dmą górą wichry ostre.

Że wkrótce już się pożegnamy, ojczyzno, bracia, siostry !

Gdyby kto wiedział, jak to jest, gdy serce burzy się wulkanem, nikt z wasby nie wstrzymywał nas ! Ach, życie tak jest niecierpliwe, porywa z sobą czas !

Miasto jest ciche.

Miasto drzemie.

Mało miłości — odejdziemy,

Nie będziem wszak się tego bać, że nam po karczmach gdzieś wypadnie po psiemu spać tak, jak się zdarzy, że na nas gdzie napadną zdradnie pijani marynarze!

Człowiek ma zęby — to ukąsi, człowiek ma pięść — odepchnie ich ! Pokora nie jest naszą cnotą, ni wzorem naszym nie jest mnich!

Więc spójrzcie tylko w nasze twarze, niema w nich żalu — dziwna rzecz.

Przed nami stoi wino w czarze, które odpędza smutek precz.

Bo z smutkiem w duszy któżby śmiał zamyślać wielki plan ?

Tylko gdy uśmiech trzymasz w dłoni, wtedyś, człowieku, pan !

Dziewczęta wszystkie w naszych wsiach rumiane mają lica,

lecz miłość kobiet nie wystarczy, gdy nie są jako lwice !

Pragniemy użyć szczęścia

z o wiele większym dziś rozmachem — nam serca w piersiach się trzepocą jak w deszcz chorągiew ponad dachem ! A ludzie w naszych miastach

na nogach noszą ołów i chłodne ich uczucia są, nie palą w zimnych murach !

Kotwicę wgórę, hej!

— Już gotów!

A wiatr czy d m i e ?

— Wichura !

JAN SMREK Ze słowackiego spolszczył K. A. Jaworski

(18)

K A M E N A

W P O R C I E

Kurzą fajki okręty nowoczesnych Hanz,

ich dym z żelaznych piersi chce niebo zasłonić.

I syreny ostatni raz krzyczą na dreadnoucie Provance, odpływając w mych marzeń egzotyczną kolonję.

Wali w port oceanu zły szum,

tną powietrze mewy skrzydłami i krzykiem.

I jak chmury się kręcą eskadry mych dum przez czarne Atlantyki i nad Pacyfikiem.

Gdy w porcie na okrętach sprawują flagi straż, gdy nozdrza me łaskocze dalekiej dym podróży, podnoszę barwną flagę na serca mego maszt,

niech łopocze nad wściekłą kipielą w jasnej wichurze.

ŚWIATOSŁAW HORDYŃSKYJ z ukraińskiego spolszczył K. A. Jaworski

C O D Z I E N N E M O R Z E

Niema tu żadnej bajki wcale, jak tam, gdzie morze i gdzie ląd, — za rejdem szumią głośno fale, a na kotwicach statków rząd.

Giną ostatnie dnia zarysy, wieczór zapada dzwonem w toń.

I widzę : maszty jak cyprysy i czuję dymu z fajek woń.

Tam wszędzie praca, wre robota.

Jak łódź nadpływa noc z za wód, wielbię cię, morze, słowa młotem, powszedni, czarny fal twych trud.

Ciśnij sztormową moc zuchwałą na rejdzie serca, głów i bark, by krew się w silnych nie zastała i aby słabych trafił szlag.

O. WŁYŹKO z ukraińskiego spolszczył K. A. Jaworski

N O C K R Y M S K A

Jak tylko noc zajdzie za Kiszkę i skryje się mrugając za jej zwi- chrzonemi plecami, —na Krymie nastaje wieczór... Błękitny wieczór....

Wiecie, jaki wieczór?

A taki: było jasno, było światło, a potem niema jasno, niema światła.

Oto i wieczór... Jest błękitny... Tylko z poza Jajły błękitną zasłoną na południowy brzeg Krymu mach! i przykrył... 1 błękitna zasłona owa po morzu, po morzu, aż tam, gdzie niebo wpiło się w niebo, gdzie niebo objęło morze, a morze niebo... Aż tam błękitny wieczór...

A za wieczorem skrada się noc... Skrada się, pchnie błękitny wie- czór do szmaragdowego morza, a sama po sosnach, po cedrach, po ma- gnoljach, po wawrzynach... I siedzi... Noc siedzi. Noc krymska...

A z za morza, z samego Stambułu miesiąc wygląda... Wychyli się, rzuci szczodrą ręką na sine morze dukaty, a dukaty te z za morza, z sa- mego Stambułu potoczyły się — potoczyły się do południowego brzegu krymskiego, uderzyły o skaliste wybrzeże i odbiły się aż tam, gdzie mo- rze trzyma niebo" w objęciach... I leżą i połyskują złotemi błyskami, tocząc się bez dźwiękn, bez hałasu po drobnych falach.

Noc krymska... O. WŁYŹKO z ukraińskiego spolszczył K. A. jaworski

N r . .0

(19)

F R A G M E N T P O W I E Ś C I „ B I C Z M E N "

Zapijał się, ale już inaczej niż p o p r z e d n i o . Niedość, że życie jego, jak zresztą życie wiciu innych marynarzy, przestało być ciekawe, — n a d o m i a r poznał nagle, że już n a p r a w d ę nie- ma dla niego p o w r o t u tam, skąd własnowolnie uciekł: nie było p o w r o t u na ląd. Józek, b ę d ą c c z ł o n k i e m kasty marynarskiej, zupełnie r ó ż n e j od innych r o d z a j ó w społecznych — o d r ę b n i e myślał i inaczej tęsknił. Stąd przepaść.

P o w r ó t był odcięty.

Gdyby Józek, dzięki jakiejś n i e s p o d z i a n e j f o r t u n i e , mógł osiąść na lądzie, — nicby się w nim nie zmieniło: morze bo- w i e m wyżarło w biczmenie s z t o r m o w e brózdy i błękitne blizny.

Oczywiście, p i e n i ą d z e zapewniłyby mu w t a m t e j sferze k u p i o n y lub prawdziwy szacunek, płatnych lub może szczerych przyja- ciół, ale zejmanem, w znaczeniu d u c h o w e m , zostałby nazawsze:

nadal pogardzałby l ą d e m .

O b o k tego uczucia, n i e z m i e n n e g o , — gdyby porzucił mo- rze, powstałaby w n i m nowa tęsknota: lądowa t ę s k n o t a d o morza. Z u p e ł n i e p o d o b n a d o tej, jaka istniała w nim teraz:

t ę s k n o t a do p o r z u c o n e g o lądu, którego, m i m o całej swej nie- nawiści, z a p o m n i e ć nie mógł.

Prawda, morza też nie lubił... Zawiodło go i rozczarowało.

Było nie takie. Tylko od czasu do czasu porywała go gorączka, dobrze znana wszystkim m a r y n a r z o m , gnająca człowieka choćby w piekło, byle jak najdalej, byle gdzieindziej, byle i n a c z e j ! Przelewały się przez biczmena nagłe, fosforycznie d r g a j ą c e przy- pływy i odpływy smagań i pragnień — jakich? nie wiedział.

Ukryte były za linją h o r y z o n t u . Fale te jednak załamywały się, uspakajały i cichły — jak wszystkie fale. Pozostawała gorzko- słona n i e c h ę ć d o wszelkiego bezlądzia, d o bezdroży płynnych, k t ó r e zatopiły wszystko, co ma jakikolwiek cel i sens. Lecz niechęć ta znów skolei cichła, znów jakiś cyklon febryczny wstrząsał nim w p o ż ą d a n i u n i e r o z u m n e j gonitwy za tem, czego niema. Nagłe olśnienie wołało, że cci, że sens jest właśnie w tej gonitwie p o o c e a n a c h — aż d o n a s t ę p n e j ciszy, d o n a s t ę p - nego wyczerpania p o ż ą d a n i e m — czego? djabli w i e d z ą !

Nie lubił morza, chwilami go nienawidził, m i m o iż było

jedyną jego wielką miłością. Źle, nie miłością: n a m i ę t n o ś c i ą .

Był w o b e c morza jak k o c h a n e k , który i o d e j ś ć chciałby i po-

zostać, który nienawidzi swej wybranej za to, że przykuła go d o

siebie i pozbawiła wolności, który jednak po tysiąc razy pożąda

jej dlatego, że właśnie jest mu tą wybraną, tą jedyną, i dlatego,

(20)
(21)

K A M E N A

że odejść od niej nie ma siły, i wreszcie, że wyjście z tego za- czarowanego kręgu nie istnieje.

D o lądu zaś tęsknił jak d o i n n e j dziewczyny, k t ó r e j nie- docenił niegdyś i którą pogardził, — zaco odpłaciła mu sto- kroć gorszą, nikczemniejszą, bardziej piekącą wzgardą. Wzgardą o b o j ę t n o ś c i .

Z a r ó w n o t ę s k n o t a do morza, jak i d o l ą d u — były to dwa zgmatwane, skłębione uczucia. Każde z nich rozdarte, roz- widlone, jak kilka wijących się, ognistych języków j e d n e g o płomienia, s k ł ó c o n e było i stargane w s a m e m sobie, — oba zaś n a d o m i a r złego żarły się n a w z a j e m .

P o w r o t u z morza nie było, nie było b o w i e m ucieczki od samego siebie... Józek wiedział o tem o d d a w n a , często nawet powtarzał to sobie. J e d n e g o tylko nie wiedział: dlaczego? D o - piero n i e s p o d z i e w a n e s p o t k a n i e z Inką odkryło mu wewnętrzną stronę całej tej matni. Po raz pierwszy głębiej pomyślał o t e m i dotarł niemal d o samego jądra — tam, w tej tawernie, w ó w p a m i ę t n y wieczór.

Począł pić — inaczej.

Jeśli pił przedtem, to aby wypić w w e s o ł e m gronie, lub aby rozgrzać się, gdy fala chluśnie za kołnierz, lub żeby wresz- cie zalać c h a n d r ę w s p o m n i e ń Inki.

Teraz zaś nagle uprzytomnił sobie, że pić musi. Nie, że jest marynarzem, ale, że jest aż tak n i e p o w r o t n i e marynarzem.

Wszystkie k o n t y n e n t y zostały nagle zmyte z mapy o c e a n ó w . Wszystko jedno, jaki k i e r u n e k wskazuje róża wiatrów. N i e m a różnicy w tem, d o k ą d ster wykręci statkiem. Kurs zawsze będzie t e n sam, wszędzie to samo słońce i takie same gwiazdy, bar- dziej p ł o m i e n n e czy bledsze — zależnie od gorączki czy c h ł o d u pragnień. Wszystko jedno, p o d jaką szerokością i długością geograficzną płynie okręt, wiecznie zamknięty kręgiem h o r y zontu, którego przekroczyć niesposób: krąg posuwa się wraz z o k r ę t e m .

T a m t o — skończone. Trzeba pić, żeby się przyzwyczaić d o tego, czego pragnął jeszcze w dzieciństwie, czego pragnie jeszcze teraz, lecz co nagle stało się zbyt przezroczyście, zbyt przeraźliwie jasne. Trzeba pić, gdy się nie jest już — tylko marynarzem, lecz — aż tak b a r d z o marynarzem.

T o minie, oczywiście. A olśniewająca pewność, że nic się nie zmieni, stanie się jeszcze jedną dobrze nasoloną skórą, nałożoną jak w o r e k na wszystko: na szerokie s p o d n i e , na rejsy przebyte i przyszłe, na graby zesztywniałe, na błękit tatuaży.

I, gdy k i l k u d n i o w e m piciem nasiąknięta powłoka stwardnieje

— już będzie po krzyku. Trzeba ją tylko utrwalać między

(22)

K A M E N A

d w o m a rejsami. T w a r d a i gruba, szorstka i ostra, pozwoli na wszystko: na chlanie do utraty przytomności bez pytania: „poco?",

— na gwałcenie portowych brzan bez westchnienia: „szkoda...",

— na wyprucie w razie potrzeby cudzych f l a k ó w bez żalu:

„nie chciałem"

Można już będzie robić wszystko. Bo jeśli ktoś raz rzuci ląd i nie o p a m i ę t a się wczas, nim nagle jasno ujrzy, że nic mu nie zostało prócz nienasyconego, wiecznego posuwania się w zaczarowanym, zaklętym, przeklętym kręgu horyzontu, — to sło- dzić nędzny żywot może mu tylko przekonanie, iż d o b r e są je- dynie chwile, n a s z e m r a n e w p o n u r y c h zakamarkach wyśnionych p o r t ó w .

Józek pił „Pod k o t w i c ą " .

Pianola rzewnie wyła szum fal rozchwianych, żar palenisk, dygot turbin, gwizd wiatru na wantach... C z a s e m , niby szczęk nagle o b s u n i ę t e g o w kluzie ł a ń c u c h a kotwicznego, — skroś rozrechotany gwar szturchnęły się t w a r d o szklane k u f l e , t r ą c a n e przyjacielsko. Po d r e w n i a n e j podłodze, zaplutej i p o k r y t e j ogarkami, szedł szurgot t a ń c u j ą c y c h par nóg.

Józek podniósł głowę z nad stołu i spojrzał po sali. Było żółto, szaro i ś m i e r d z ą c o .

ZBIGNIEW JASIŃSKI

F R A G M E N T Z P O W I E Ś C I „ W Y P R A W A O Z M I E R Z C H U "

J a k ó b czuje swój ciężar i d o b r o t l i w o ś ć desek pokładu, k t ó r e go dźwigają — p u ł a p c h m u r wydaje m u się nagle nie- p r z e n i k n i o n y m kloszem, dzielącym go od świata, boleści, radości i intensywności życiowej niby ołowiany całun. Bezsiłę yachtu czuje jak swoją własną. — W ś c i e k n ę się, jeżeli natychmiast nie p o w i e j e ! — krzyczy i zrywa się na r ó w n e nogi, aż cały yacht zachybotał i wyrzucił gwałtownie na martwą w o d ę obręcze fal.

I w parę s e k u n d potem powiało.

Powstanie Jakóba okazało się intuicyjnie celowe, jakgdyby powstał właśnie d o roboty. — W i d z i s z ? ! — zachłysnął się Blecha. O b a j z Blechą wypychają b o m w gorączce wzruszenia i szczęścia, wyregulowują jeden przez drugiego ster i znowu nareszcie n a d y m a j ą c e się żagle, chcieliby dziko śpiewać. W i a t r , wiatr, wiatr.

— W i a t r ! — woła Blecha przez luk d o wnętrza kadłuba.

W k r ó t c e wszyscy trzej warują na pokładzie. O b u d z o n y

Egtved przy sterze, J a k ó b z Blechą na ławeczce k o k p i t u . „Ka-

p e r " już znowu leży na burcie, z n o w u rozcina o d m ę t y dzio-

bem, podnoszą się na m o r z u fale, jak r o z b u d z o n e gady.

(23)

K A M E N A

— Nie u m i e m znosić sztilu — wyznaje Jakób, ale tamci nie o d p o w i a d a j ą , gdyż znają już te zwierzenia J a k ó b o w e na pamięć. — Pamiętacie dziesięciodniową ciszę na trawersie S h e t l a n d ó w ? Bardzo to dziwne, że nie zwarjowałem.

— Ja lepiej p a m i ę t a m Biskaje, dwutygodniowy sztorm — powiada o b o j ę t n i e Egtved. — He, psiakrew, to ci b y ł o ! — rozjaśnia się na to w s p o m n i e n i e Blecha. Przechyla się wtył, jakgdyby chciał zajrzeć w niebo, i p o d k r ę c a b r ó d k ę , niby miękki pędzel. Rozkłada r a m i o n a .

W i a t r jest coraz świeższy. Jakób odczytuje log, który cienko tnie głębiny poza rufą, zerka na zegarek i oznajmia, że robią siedem węzłów. — Jeżeli będzie tak trzymać — d o d a j e , — to j u t r o r a n o wejdziemy d o G ó t e b o r g .

— Byleby tylko gafel wytrzymał — przypomina Egtved.

Jednolity p u ł a p c h m u r kończy się na z a c h o d n i e j stronie przestworzy, jak ucięty n o ż e m . W i d a ć t a m wyraźny h o r y z o n t i pasek szafiru, na który niedługo u p a d n i e głowa słońca, u p a d n i e i zakrwawi. W t e d y na tle tego pożaru przepłynie o d d a l a j ą c a się jak w i d m o sylwetka n i e z n a j o m e g o okrętu, w jakiś szczególny sposób zaniepokoi i przepadnie. Morze stanie się granatowe, aby skuteczniej walczyć z czerwienią. P o t e m słońce u t o n i e niby ciężki talar i pasek nieba zżółknie złotogłowiem. — T o jest brama, przez którą w y f r u n ę jak gołąb, — m o d l i się J a k ó b wskroś tego zachodu słońca.

Blecha przygotowuje w kambuzie kolację. Słychać t ł u m i o n e warstwą p o k ł a d u jego wesołe klątwy i piosenki, jakgdyby z otchłani. — J u t r o będziemy w G ó t e b o r g , dobrze — powraca J a k ó b ku zwyczajnym sprawom, — ale czy gafel wytrzyma?

Egtved siedzi przy r u m p l u sterowym uważny, p e ł e n uroczystej n i e r u c h o m o ś c i , z wyciągniętą szyją, kapłański. Z długą wyschłą gębą, przy k t ó r e j włosy są jeszcze jaśniejszą plamą niż u Jakóba, z wielkiemi r ę k o m a , niebieskooki. T e n s t e r u j e , t a m t e n g o t u j e kolacje. J a k ó b już nie pierwszy raz w życiu czuje się r i e p o - trzebny i co gorzej—również nie po raz pierwszy — o d s z u k u j e w tym stanie jakiś niebezpieczny u r o k .

— J u t r o będziemy w G o t e b o r g , p o t e m Kopenhaga, G d y - nia — ględzi, aby słysząc swój głos, n a n o w o uznać swoją waż- ność. — Już prawie cztery lata przeszło, jak opuściliśmy Bałtyk.

P o w r ó t p o czterech latach — to będzie z pewnością zabawne na każdym k r o k u .

— O w s z e m , największy czas wrócić — przyświadcza Egtved.

Wrócić, wrócić — kiwa Blecha głową w czapce poprzez

luk k u c h e n n y , a za chwilę zamiast głowy wynurza się dymiący

(24)

K A M E N A

garnek. Jakób p o d c h o d z i , odbiera garnek, p o t e m talerze, łyżki.

Wszystko to k o l e j n o stawia na ławeczce k o k p i t u . Zagląda.

W garnku lśni omaszczona kasza. — C o p r a w d a cztery lata to nic. Jabym jeszcze żeglował. Ale mam pewną sprawę — łże Blecha, wydźwigując się na r ę k a c h przez luk na p o k ł a d . — Zresztą czeka nas rejs d o Australji. Trza się przygotować.

Przykuca z talerzem kaszy na k o l a n a c h i gęba mu się nie za- myka ani na chwilę. T o je, to gada. O d w s c h o d u nadciąga c i e m n o ś ć . „ K a p e r " gna coraz raźniej. Na tle jaśniejszego niż morze nieba i yacht i oni, siedzący wokół garnka, wyglądają w sylwecie niby jakieś nierealne m i s t e r j u m .

R a n k i e m tak samo siedzą w o k ó ł p a r u j ą c e j kawy. — He, Gdynia! — w s p o m i n a Blecha. T a k t a m bywało, a tak. Fajny port. Jeden, wiecie, w H a m b u r g u pyskował. N i e pyskuj, lekko- myślna twoja mać — przestrzegam go, a p o t e m muszę walić w m o r d ę skurwysyna, aż zębami dzwoni. He, Gdynia. T a k a owaka, u k o c h a n a — wzdycha Blecha z temi s w o j e m i o k r ą g ł e m i , k ł a m l i w e m i oczyma cwaniaka, i nagle wypływa m u z ust nie- oczekiwanie szczera w swym liryźmie p i o s e n k a . J a k ó b chciałby pobłażać. A tymczasem przenika go jakiś śmieszny dreszcz.

Jakgdyby też d o t k n ę ł a go skorość d o nostalgji.

Jakóba przenika dreszcz, a Egtveda s e n n o ś ć . O d d a j e ster J a k ó b o w i i schodzi d o kajuty. Jest już zanurzony w luku p o pas, po r a m i o n a , po szyję. — O b u d ź c i e mnie przed wejściem d o G ó t e b o r g — przypomina w m o m e n c i e , kiedy widać m u już tylko czubek głowy. W kajucie wpełza d o koi i zasypia.

Tuż za u c h e m , poprzez poszycie kadłuba, pluska nurt. Tylko to cienkie poszycie, tylko ten wiórek oddziela śpiącego od b e z d e n n y c h o d m ę t ó w i n i e p r z e n i k n i o n y c h głębin.

JULJUSZ ŻUŁAWSKI

P R Z E G L Ą D POEZYJ

Z b i g n i e w J a s i ń s k i : P a p i e r o w y m o k r ę t e m , Warszawa 1936.

„Któż to przewidzieć mógł?"

Skarżył się kiedyś Słowacki w liście do m a t k i : „Widzia-

łem piramidy, ale zato straciłem obraz, który sobie o nich

moja imaginacja wytworzyła". A przyjaciel jego snuł w dzie-

ciństwie marzenia o p o d r ó ż a c h dalekich, by u progu realizacji

snów egzotycznych kulą z pistoletu stwierdzić b a n k r u c t w o

swych r o j e ń . T e n typowy dla r o m a n t y z m u rozdźwięk między

m a r z e n i e m a rzeczywistością, w p r o w a d z a j ą c y p o e t ó w w kon-

flikty, k o ń c z ą c e się w najlepszym razie rozczarowaniem, przy-

(25)

K A M E N A

p o m i n a się uporczywie przy czytaniu wierszy Jasińskiego.

W i ę c n a j p i e r w „morze dzieciństwa". „Rynsztokami ulic"

płynęły p a p i e r o w e okręty, puszczane małą garstką o ś m i o l e t n i e g o brzdąca. P o t e m zachwyt nad b o h a t e r s t w e m kapitana Blood'a i w " b r u l j o n i e małego gimnazjasty" naiwne wiersze o korsarzu Ricardo. Aż rozrósł się wreszcie dziecinny stateczek w „bark t y s i ą c t o n n o w y " , bróżdzący kilem swym „prawdziwe m o r z e " , i młody marynarz wypłynął na poszukiwanie ziemi t a j e m - nic — U l t i m a T h u l e . I wreszcie stwierdzenie gorzkiej prawdy,

„że morze — to prawdziwsze —- jest treścią b a j e k tylko"! Ze dzisiejsza cywilizacja wszędzie „wtargnęła roztrzęsionym for- d e m " i s m u t n e wyznanie, „że wszystko się dzieje tak bardzo inaczej" W t e d y od rzeczywistości znów się ucieka w świat marzeń romantycznych i szczupła przestrzeń a k w a r j u m drży

„chłodną n i e s k o ń c z o n o ś c i ą " i pisze się r i m b a u d ' o w s k i e wier- sze o „ W r a k u " lub gorączce n e u r a s t e n j i usiłuje się przeciwdzia- łać wizją „brygantyn i fregat", „koralowych atoli" i tym po- d o b n y c h rekwizytów, których b a n k r u c t w o się doświadczalnie stwierdziło. S. O . S. — woła J a s i ń s k i : r a t u j nasze dusze, dusze tych wszystkich, których „zwidy porwały włóczęgi mocą wściekłą" na wieczną n i e u k o j o n ą w życiu tęsknotę, na którą jedyne lekarstwo — „noża chłód w aorcie". Nie wiem, czy sąd m ó j przypadnie d o serca autorowi, ale p o przeczytaniu książki o d n o s i się wrażenie, że Jasiński jest więcej poetą niż m a r y n a r z e m . T e m lepiej dla poezji. Ale czy klimat tych wier- szy sprzyja rozwojowi t. zw. „krzepy" m a r y n a r s k i e j — t o pytanie.

Pięknie, po bibljofilsku wydany zbiorek zdobią i n t e r e s u j ą c e drzeworyty Kaj. Sosnowskiego.

J u l j a D i c k s t e i n - W i e 1 e ż y ń s k a : P r z e d j e g o w i e l k i e m ś w i a t ł e m , W a r s z a w a 1935.

Znana tłumaczka i krzewicielka na naszym gruncie kla- sycznej poezji włoskiej wydała z okazji zgonu Marszałka t o m i k poezyj p. t. „Przed jego wielkiem światłem", zawierający utwory okolicznościowe, powstałe w latach 1918—1922, w b o h a t e r s k i m okresie tworzenia się zrębów państwowości polskiej. Wiersze, n a c e c h o w a n e głęboką czcią i uwielbieniem dla postaci Józefa

Piłsudskiego, pod względem artystycznym należą do epoki mi- n i o n e j . O d b i j a j ą o n e na tle współczesnej liryki młodopolską roz- lewnością i słownictwem, niedzisiejszą metaforyką i tak częstą w naszej poezji p r z e d w o j e n n e j archaizacją języka, która w tym w y p a d k u nie razi może zbytnio, o d p o w i a d a j ą c powadze treści.

Zbiorek uzupełniają wiersze, pisane pod b e z p o ś r e d n i e m wraże-

niem śmierci Marszałka oraz h a r m o n i z u j ą c e z niemi przekłady

z C a r d u c c i e g o .

(26)

KAMENA

W i t o l d K a s p e r s k i : P r z e m i a n y , Z w i ą z e k L i t e r a - t ó w w L u b l i n i e 1 9 3 6 .

O s t a t n i t o m i k K a s p e r s k i e g o w b r e w t y t u ł o w i d o t w ó r c z o ś c i j e g o n i e w p r o w a d z a m o t y w ó w n o w y c h , a a r t y s t y c z n i e z n a m i o - n u j e r a c z e j p e w n e z n u ż e n i e . T o , c o n a s p o c i ą g a ł o w p o p r z e d - n i c h k s i ą ż e c z k a c h : ś w i e ż o ś ć w o d c z u w a n i u n a t u r y , b e z p o ś r e d - n i o ś ć l i r y k i m i ł o s n e j , s z c z e r o ś ć i p r o s t o t a w y r a z u — s p r a w i a t u w r a ż e n i e c z e g o ś w t ó r n e g o , j a k b y K a s p e r s k i n a ś l a d o w a ł s a - m e g o s i e b i e z d a w n i e j s z y c h z b i o r k ó w . E l e m e n t r e f l e k s y j n y z u - b o ż a ł , n a s t a w i e n i e s p o ł e c z n e z n i k ł o , a i m n i e j p o s z u k i w a ń B o g a .

P o z o s t a ł y w i e ś i k o b i e t a . O b r a z o w a n i e c z ę s t o c i e k a w e i w y n a - l a z c z e ( „ p r z e z s u t k i g w i a z d s ą c z y s i ę m l e k a s t r u ż k a " , „ t a t a r a k w s z a b l e d z w o n i " , „ d z i e ń j a k r u m a k g n i a d y m z a d e m b ł y s k a " ) , c z a s e m n i e ś w i a d o m e w p ł y w y ( J e s i e n i n : „ z m i e r z c h — b r o d a t y c a p " , „ z m i e r z c h w y c i e r a k s i ę ż y c o w ą b r o d ę " ; p o e c i l u b e l s c y :

„ z i e m i o , p r z y g a r n i j " , „ k r u k r o z p a c z y " , „ s z c z ę ś c i a z b y t w i e l e " ) o b o k n i e d o p u s z c z a l n y c h b a n a ł ó w ( „ z r o z u m i a ł e m s a m i w i e m a c h ! w i e m " , „ p i j a n y s ł o ń c e m j a k w i n e m " ) . D o n a j l e p s z y c h w i e r - szy w z b i o r k u z a l i c z y ł b y m i n t e r e s u j ą c y w u j ę c i u p r o b l e m a t u

„ I d ą c y c z a s " i p i ę k n e , s u g e s t y w n e „ P o ł u d n i e n a d r z e k ą " . KAZIMIERZ ANDRZEJ JAWORSKI

N O T Y

RADA MIEJSKA GDYNI ustanowiła doroczną nagrodę literacko- artystyczno-naukową im. Stefana Żeromskiego w wysokości 5000 złotych.

Celem tej nagrody jest pobudzenie rozwoju literatury, sztuki i nauki, związanej z morzem i miastem Gdynią. Kandydatów do nagrody mogą przedstawiać: Polska Akademja Literatury, Polska Akademja Umiejętności, wszystkie wyższe uczelnie polskie, Rada Miejska Gdyni, Instytut Bał- tycki oraz polskie stowarzyszenia i związki literatów.

*

PRAGNĄC UCZCIĆ PAMIĘĆ SYNA SWEGO, przedwcześnie zgas- łego, a zapowiadającego talent literacki — Jerzego Szareckiego, marynarza i autora trzech tomów prozy: „Na pokładzie „Lwowa", „Groźny kapitan"

i „Czapka topielca", prof. dr. Bolesław Szarecki złożył w r. 1934 do dyspozycji Tow Literatów i Dziennikarzy Polskich pewien fundusz, któ- rego odsetki, w kwocie ok. 1200 złotych, corocznie przyznawane są decyzją zarządu Tow. jako nagroda dla młodego pisarza-marynisty za tom belet- rystyki, poezyj lub za utwór dramatyczny. — Nagrodę tę w r. 19i)5, przy- znaną po raz pierwszy, otrzymał Janusz Stępowski za „Legendę o masz- towej sośnie", a w r. bież. — Fryderyk Kulleschitz za „Rejs dokoła świata", przyczem wyróżniono Janusza Żuławskiego za „Wyprawę o zmierzchu" (powieść ta na rynku ukaże się w jesieni b. r. dzisiaj drukujemy jej fragment w „Kamenie").

*

PRZY TOW LITERATÓW I DZIENNIKARZY POLSKICH w r. bież.

powstała Sekcja Pisarzy-Marynistów, w której skład wchodzą zarówno literaci, jak publicyści "i naukowcy. Między innemi, notujemy nazwiska następujące: Wanda Brzeska, prof. Bernard Chrzanowski, kpt. mar. Rafał Czecźott, marsz. Jan Dębski, Brunon Dzimicz, inż. Witold Hubert, Zbigniew Jasiński, Wanda" Karczowska, Fryderyk Kulleschitz, red. Janusz Lewandowski, Jim Poker, Jerzy B. Rychliński, Janusz Stępowski, red.

Stanistaw Zadrożny, gen. Marjusz Zaruski, prof. Stanisław Zieliński.

(27)

KAMENA

W WIELKIM KONKURSIE POWIEŚCIOWYM „Ilustrowanego Kur- jera Codziennego", trwającym w ciągu dwu lat, a obesłanym przez 532 prace, — jury w składzie: K. H. Roztworowski, K. Czachowski, St. Pigoń, J. Szczepański i J. Flach — wyróżniło, między innemi, dwie powieści 0 akcji, związanej z morzem, a mianowicie: Zbigniewa Jasińskiego

„Biczmen" (której fragment drukujemy w bież. n-rze „Kameny") i Anto- niego Kawczyńskiego „Statek wychodzi z portu".

Motywacja wyróżnienia Jasińskiego brzmi następująco: „Powieść z życia marynarzy, rozmiłowana w morzu i przygodzie. Talent narra- cyjny) świeżość tematu, znajomość przedmiotu, żywość stylu, bogactwo doznań marynarskich. Sama fabuła powieściowa raczej skąpa, z nadmia- rem wykładów teoretycznych o fachowych stronach życia marynarskiego.

Świetną propagandę morza psuje nędza twardego życia i smutny, arty- stycznie nieumotywowany los końcowy bohaterów powieści"

Motywacja wyróżnienia Kawczyńskiego: „Powieść z polskiego nad- brzeża, malująca żywo, świeżo i ciekawie port gdyński, jako między- narodowe środowisko dalekiej żeglugi i wielkich interesów handlowych Fabuła nieco rozbita na ułamki, ze szkodą zajmującego głównego wątku powieściowego".

*

„SZKWAŁ", pismo, wychodzące od trzech lat, poprzednio będące kwartalnym organem Akademickiego Związku Morskiego R. P., od roku zaś — miesięcznikiem Ligi Morskiej i Kolonjalnej, przeznaczonym dla młodej inteligencji, zamieszcza stały i jedyny w Polsce dział p. t, „Morze w literaturze pięknej", zapoczątkowany i prowadzony aż doniedawna przez Zb. Jasińskiego. Redaktorem „Szkwału" jest St. Zadrożny.

*

J. STĘPOWSKI, autor „Legendy o masztowej sośnie", cyklu wier- szy p. t. „Gdynia", utworu dramatycznego „Na morskich szańcach Rzplitej"

oraz szeregu morskich słuchowisk radjowych, kończy powieść, związa- ną z życiem pilotów portowych i żeglugą trampów Studja terenowe Stjpowski odbył rok temu na statku towarowym, a ostatnio przez dłuż- szy czas bawił na Helu i w Gdyni.

*

F. KULLESCHITZ, po wydaniu nagrodzonego „Rejsu dookoła świata", odbywa studja przygotowawcze przed wyjazdem do St. Zjed.

A. P., gdzie zamierza pozostać w ciągu całego roku celem zebrania ma- terjału do pracy o ch?rakterze pewnego rodzaju psychoanalizy młodego pokolenia polskiego, wychowanego w kulturze amerykańskiej. Przed wy- jazdem do Stanów Kulleschitz prawdopodoboie weźmie ponowny udział w rejsie „Darem Pomorza"

*

OD SZEREGU MIESIĘCY ZAPOWIADANA antologja Jasińskiego

— „Morze w poezji polskiej'' — naskutek opieszałości drukarni ukaże się prawdopodobnie dopiero bezpośrednio przed tegorocznem „Świętem

Morza".

*

WANDA KARCZEWSKA, autorka licznych impresyj żeglarskich, znanych zwłaszcza z łamów „Kurjera Porannego"i „Szkwału", a będących odbiciami osobistych przeżyć z rejsów pełnomorskich, w których brała

udział jako członek załogi, zamierza wydać tom poezyj marynistycznych, pracując jednocześnie nad wykończeniem powieści, mającej się ukazać pod przypuszczalnym tytułem „Ludzie z barku* Jeden z wierszy tej bo- daj jedynej w Polsce kobiety, nietylko piszącej o morzu, ale i z morzem zżytej, drukujemy w bież. n-rze „Kameny".

*

ZEW MORZA pod tym tytułem „Rój" wydał sensacyjną powieść Mieczysława Jarosławskiego, której treścią jest walka o polskie morze 1 wybrzeże. Powieść ta składa się z dwu części: I „Andrzej Soplica", i II — „Djonizy Baworowicz*

*

BRUNON DZIMICZ (pod którym to pseudonimem kryje się jeden z Wyższych oficerów naszej Marynarki Wojennej), znany z publicystyki morskiej na łamach „Gazety Polskiej", autor szeregu sporadycznie publi-

(28)

K A M E N A

kowanych nowel marynistycznych, przystępuje do druku powieści p. t.

„Samotny krążownik", osnutej na tle wielkiej wojny.

*

„DWANAŚCIE PRZYGÓD BRUNONA DZIMICZA" — tak się będzie nazywać nowy cykl opowiadań popularnego w sferach Marynarki gawę- dziarza, Jima Pokera, autora czternastu książek z dziedziny beletrystyki lekkiej, który pozatem zamierza wydać jeszcze dwie prace: „Zagadka Diany" i „Wyspa kobiet"

#

ZB. JASIŃSKI, nawiązując do pewnego zdania, użytego przez J. Putramenta w n-rze 16-ym „Sygnałów", w następnym n-rze tego miesięcznika stwierdza: „Marynistyka w poezji nie musi i nie może być lek- ceważona przez nie-marynistów. Polska, taka czy inna, reakcyjna czy rewo- lucyjna, w przyszłości będzie Polską morską. Stąd wszelkie możliwości roz- woju marynistyki wogole, i stąd wszelkie prawa do miejsca dla niej w poezji.

Rzeczą twórców, walczących o nową postawę poetycką, by opanowali i marynistykę. Co dziś jest im jeszcze obce i godne pośmieszków, jutro może stać się bardzo własne i godne obrony najzapaleńszej" „Mary- nistyka... jest strumieniem ożywczym, bo świeżym, a więc w pewnym sensie — awangardowym... Stylu nabierze"

*

BOLESŁAW ŚLĄSKI, autor „Polskiego słownika marynarskiego", rojącego się od germanizmów, które w przedmowie usprawiedliwia m. in., zdaniem: „Bezwzględnym przeciwnikiem zapożyczek może być tylko ten, kto nie zdaje sobie sprawy z istoty rozwoju języka", mimo takiej po- stawy, zaatakował w n-rze 20 „Prosto z Mostu'' F Kulleschitza za uży- cie terminu r e j s w tytule książki. Zaczepiony marynista zareagował na to w n-rze 22 tegoż pisma, wykazując całkowitą bezpodstawność w rozumowaniu Śląskiego, druzgocącą zaś replikę dał Śląskiemu w n-rze 4

„Prosto z Mostu'' Z. Jasiński.

*

„KSIĄŻNICA-ATLAS" rozpoczyna druk nowej książki gen. M. Za- ruskiego p. t. „Z harcerzami na Zawiszy Czarnym" Książka przyniesie impresje literackie z przeszłorocznych rejsów szkuner-jachtem harcer- skim po morzu Bałtyckiem i Północnem.

Niniejszy zeszyt .Kameny", poświęcony w całości morzu, ukazuje się w tej postaci dzięki uprzejmości p. Zbigniewa Jasińskiego, któremu za pomoc w zreda- gowaniu numeru składamy serdeczne podziękowanie.

Zeszyt 10-ty „Kameny" zamyka rok wydawniczy 1935/36. W lipcu i sierpniu redakcja i administracja nieczynne

Najbliższy numer pisma, rozpoczynający czwarty

rocznik, ukaże się w końcu września b r.

Cytaty

Powiązane dokumenty

chwałą.. XX), zastrzegł, że spis jego nie jest wyczerpujący; wszakże poczynając od r.. Mickie- wicza wyd. 1883, w przekładach zaś szeregu pisarzy rosyjskich ze szki- cami A.

ROK III Nr.. Szablony? Szablony byłyby drobiazgiem. Bezmyślne tłumaczenia zwrotów i słówek cudzoziemskich!.. Nazywał to ryt- micznością.. Przemyśleli, dobrze

„Gdzie się dwaj lub trzej zgro- madzą w imię moje, jam jest" — mogłaby powiedzieć i poezja, ilekroć w zgodnym, nabożnym trudzie pięknotwórczym i piękno- znawczym

A ja mówię, że to nie jest już życie, to jest obraz, którym [będą się w kraju żywili, gdy go po latach ktoś wielki będzie malował na płótnie.. „Hejnał

próżno tu człowiek ma co mieć na pieczy. Naśmiawszy się nam i naszym porządkom, wemkną nas w mieszek, jako czynią łątkom. Wemkną nas w mieszek, jak łątki czyli marionetki w

Robi się tak: domorosły malarzyna rysuje karykaturę, przedstawia- jącą obdartego mizeraka, do którego nosa i nogi przymocowane są łańcu- chy: przedni trzyma opasły,

Jalu Kurek: Woda wyżej Warszawa, Gebethner Wolff 1936 Stanisław Jerzy Lec: Satyry patetyczne, Warszawa 1936 Stefan Flukowski: Dębem rosnę, Warszawa 1936. Stefan Napierski:

Dlaczego jednak Siedlecki za wzór nie wziął tu przekładu Jesieninowskiego „Lisa" pióra tegoż poe- ty, przekładu, w którym słowa „na gubach kak priełaja morkow"