• Nie Znaleziono Wyników

Kamena : miesięcznik literacki Nr 7 (27), R. III (1936)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Kamena : miesięcznik literacki Nr 7 (27), R. III (1936)"

Copied!
25
0
0

Pełen tekst

(1)

ROK III Nr. 7

KAMENA

m i e s i ę c z n i k l i t e r a c k i

(2)

K A M E N A

M I E S I Ę C Z N I K L I T E R A C K I

M A R Z E C 1 9 3 6 R .

T R E Ś Ć N U M E R U S I Ó D M E G O :

T A D E U S Z B O C H E Ń S K I J ę z y k s u b s t a n c j ą p i ś m i e n n i c t w a s t r . 1 2 1

A N T O N I M A D E J R o k 1 9 1 8 . . . » 1 2 6

L U D W I K Ś W I E Ż A W S K I L e g e n d a 127 Z D Z I S Ł A W P O P O W S K I P i e ś ń o z a t o p i o n y c h o k r ę t a c h „ 1 2 8

S E W E R Y N P O L L A K * * *

A R T U R R Z E C Z Y C A A p r o k s y m a c j e W Ł A D . P O D S T A W K A M a r s z p o d r ó ż n y

J U L J U S Z W I T Z c y k l u „ C i a ł o i K r a t y "

K A Z . A N D . J A W O R S K I W i o s n a d a l e k a T A R A S S Z E W C Z E N K O P o e z j e . S E R G . K U Ł A K O W S K I P o e z j a ł o t e w s k a

K A Z . A N D . J A W O R S K I S p o l s z c z e n i a z p o e z j i ł o t e w s k i e j „ 1 3 6 Z E N O N W A Ś N I E W S K I Z n a d e s ł a n e j p r o z y . „ 1 3 8

N o t y 1 4 0 W k ł a d k a l i n o r y t o w a ZENONA WAŚNIEWSKIEGO:

I l u s t r a c j a do „ B e l l a d o n n y " M. Grońskiego.

Redakcja: Kazimierz A n d r z e j J a w o r s k i , Chełm Lub. R e f o r m a c k a 43.

P r z y j m u j e w poniedziałki od 15 do 16-ej.

W y d a w n i c t w o i Administr.: Zenon W a ś n i e w s k i , Chełm Lub.

R e f o r m a c k a 15 B.

R e d a k t o r o d p o w i e d z i a l n y : W a w r z y n i e c Berezecki.

Redakcja i a d m i n i s t r a c j a w lipcu i s i e r p n i u nieczynne.

„ 1 2 9

„ 1 2 9

„ 1 3 0

„ 1 3 0

„ 1 3 1

„ 1 3 2

„ 1 3 3

P r e n u m e r a t a roczna (10 n u m e r ó w ) 4 zł., półroczna (5 n u m e r ó w ) 2 zł. 25 gr.

Należność uiszcza się z w y k ł y m przekazem l u b przekazem r o z r a c h u n k o - w y m (niebieskim). N u m e r okazowy „ K a m e n y " w y s y ł a m y tylko po uprze- d n i e m n a d e s ł a n i u 50 gr. przekazem l u b w znaczkach pocztowych.

O p ó ź n i a n i e w płaceniu p r e n u m e r a t y p o w o d u j e miesięczne opóźnienie w wysyłce pisma ze w z g l ę d u n a wysoką o p ł a t ę pocztową n u m e r ó w jako

d r u k ó w .

CENA NUMERU P O J E D Y N C Z E G O 50 gr, Tłoczono w d r u k a r n i „ K u l t u r a " Chełm Lub. 10.

R O K III NR. 7 (27)

(3)
(4)

k a m e n a

m i e s i ę c z n i k literacki

rok III marzec 1936 r nr. 7 (27)

JĘZYK S U B S T A N C J Ą P I Ś M I E N N I C T W A

Język służy c e l o m biotycznym, n a u k o w y m i artystycznym.

G d y k u p c a prosimy o paczkę o k ł a d z i n e k listowych, m ó w i m y . Gdy d e f i n j u j e m y treść jakiego pojęcia n a u k o w e g o , m ó w i m y . Gdy tworzymy p o e m a t , m ó w i m y W praktyce p o t r z e b żywota c o d z i e n n e g o , w o k r ę g u r o z m ó w e k sklepowych czy z d a w k o w o - towarzyskich idzie tylko o p o w i e r z c h o w n ą zrozumiałość. Kiedy w kawiarni zamawiasz „białą", nie wnikasz ani ty, ani ten, co cię ma obsłużyć, w nieścisłość p o l e c e n i a . K o m u t a m zawadzi, że kawa z m l e k i e m albo śmietanką wcale nie jest biała, lecz właśnie szarobrunatna? N i k o m u . Praktyczna proza mowy po- t o c z n e j używa utartych, skostniałych zwrotów, ba, utartych zdań, a n a w e t utartych k o m p l e k s ó w zdaniowych. G ó r a l e zaczynają r o z m o w ę zazwyczaj takim k o m p l e k s e m :

— N i e k bedzie p o k w a l o n y Jezus Krystus!

— N i e k z e b e d z i e . Na wieki w i e k ó w . W i t a j c i e !

— Bóg zapłać.

— Siednijciez !

— Zeć ta p o m a l u ć k u .

— C ó z tez ta na was słyhno? Z d r o w i ś c i e ?

— Je nic tez ta takiego. A wy ta jak? Lepiej?

O d m i a n k i tego szablonu zdarzą się, ale nieznaczne.

N i e trzeba się jednak u c i e k a ć aż d o ludzi prostych, by o k l e p a n k i językowe n a p o t k a ć . W i ę c e j tych o k l e p a n e k między tak zwaną inteligencją. W ś r ó d ludu są o n e przeważnie f o r m u ł k a m i niemal o b r z ę d o w e m i , a dotyczą sytuacyj i czynno- ści obyczajowych. Przepatrzmy miejską gazetę, a zbierzemy bez- lik skostniałości zgoła n i e o b r z ę d o w y c h , ba, nieswojskich, nanie- sionych byle jak i byle skąd, często n i e d o r z e c z n y c h , b ł ę d n y c h i b a r d z o brzydkich. C z y t a ł e m n i e d a w n o w k o m u n i k a c i e Pol- skiego Radja, a więc w tekście, który p o w i n i e n być u k ł a d a n y

(5)

K A M E N A

starannie, takie w y r a ż e n i e : „Sonata ta należy d o j e d n y c h z n a j b a r d z i e j u l u b i o n y c h u t w o r ó w " Gdyby nie ślepy nawyk układacza k o m u n i k a t ó w , bylibyśmy z pewnością otrzymali zda- nie rozsądniejsze i p i ę k n i e j s z e : sonata należałaby wprost „do n a j b a r d z i e j u l u b i o n y c h u t w o r ó w " , a nie wlókłby się za nią n i e f o r t u n n y liczebnik. Ale p a m i ę t a m jeszcze zabawniejszy wy- pad o k l e p a n k i . Pisał k t o ś w o d c i n k u literackim, że „Horacy należy d o j e d n e g o (!) z n a j m i l s z y c h wiekowi dojrza- ł e m u p o e t ó w " . T u już t r u d n o powstrzymać się od ś m i e c h u i politowania.

N a u k o w c y lekceważą niekiedy f o r m ę językową tak sro- m o t n i e , że czytanie staje się przykrością. Szablony? Szablony byłyby drobiazgiem. O h y d ą są prostackie błędy gramatyczne i zesypy b i e r n i e stosowanych g e r m a n i z m ó w lub i n n e j cudzo- ziemczyzny.

Bywają j e d n a k n a u k o w c y o wybitnem poczuciu językowem.

T y m płyną słowa zdaniami r o d o w i t e m i , ci mają styl.

Z d u m i e w a m się i s m u t e k ostry mię nachodzi, ilekroć o k l e p a n k i lub wyraźne błędy językowe s p o t y k a m w prozie po- e t ó w . G d y zaś u t w ó r poetycki dziurą nagle zaziewa stylistycz- ną albo p l o m b ę ukaże, urobioną nijako ze zdawkowych, arty- stycznie t r u p i c h p o w i e d z o n e k , czuję klęskę n a j h a n i e b n i e j s z ą : zerwanie z tworzywem. A wtedy twórczość ? U s t ą p i ł a miejsca kleceniu, łatwej n a m i a s t c e t r u d ó w poetyckich.

Ale posłużmy się przykładem! O t o zdanie głośnego poety, w y d r u k o w a n e w miesięczniku poetyckim :

„Artysta starej wsi, który p r z e c h o d z i d o p o r z ą d k u d z i e n n e g o n a d n o w e m życiem, ujawnia swoje właściwe stanowisko z p u n k t u w i d z e n i a (!?) i artystycznego i ide- ologicznego".

Przykładów n i e t w ó r c z e g o korzystania z b ł ę d n y c h i szpet- nych o k l e p a n e k możnaby zgromadzić bezlik. Spieszmy się jed- nak i uogólniajmy!

N o w e myśli nie dostają n o w e j formy Śmiałe myśli duszą się w mazgajskich, g n u ś n i e powtarzanych frazesikach. T w ó r c y zaś i wypowiadacze śmiałych myśli zdają się nie pamiętać, że s k l e p a n e d o ostateczności zwroty językowe, a t e m bardziej po- wtarzanki żargonowe*) nietylko estetycznie bróżdżą uczciwej myśli, lecz także zrozumienie n o w o ś c i u t r u d n i a j ą , skoro czytel- nik przywykł z b a n a ł e m językowym Icojnrzyć n i e z a j m u j ą c e , obo-

*) Nie p o d o b n a przecież do polszczyzny wliczać takich plugastw stylistycznych, jak: „Pomysł o d n o ś n y nie mógł wogóle m i e ć m i e j - s c a i n i e b y ł w d a n y c h warunkach wogóle d o p o w z i ę c i a " . Bezmyślne tłumaczenia zwrotów i słówek cudzoziemskich!

(6)

jętne, niewarte przemyślenia banały treściowe, że zaś n o w o ś ć , w n o w e j i p i ę k n e j w c h o d z ą c szacie, łacniej „ o c z o m i d u c h o w i p r z y p a d n i e " .

Pomyśli Czytelnik, że przecież poezja, zwłaszcza poezja p o s t ę p o w a , wyrzekła się s t a n o w c z o o k l e p a n e k , a każdy jej o k r u - szek jest jakąś m e t a f o r ą , jakiemś o b j a w i e n i e m nowości. Stare formy rozbito! K o n s t r u u j e m y t. j. czynimy coś wyższego i wie- lekroć c e n n i e j s z e g o o d staroświeckiego tworzenia!

O t ó ż s a m o c h w a l s t w o chwili i chwilowych p o e t ó w . N i e jestem ślepy: widzę i podziwiam świetne zdobycze k i l k u n a s t u p r z e d n i c h t a l e n t ó w . A l e widzę także m n ó s t w o s r o m o t n y c h nie- dociągnięć, widzę językowe niedołęstwa.

Gdyby malarz osłabł nagle podczas tworzenia m a l o w i d ł a i zostawił w k t ó r e m miejscu p ł ó t n a p u s t k ę , wystarczyłożby przylepić na tej pustce strzęp gazety albo i b a n k n o t stuzłotowy, by obraz uratować? W c a l e nie. Nieartystyczne p o c h o d z e n i e łaty, obcość jej jako szczegółu m a r t w e g o i wierutny k ł a m for- malny musiałyby chyba drażnić i odstręczać, lecz nie mogłyby wzbudzić uciechy estetycznej, k t ó r a wynika z szlachetności tworzywa i tworzenia, z możności całkowania, z p a r a d o k s a l n e j n a p o z ó r jedni wśród wielości i wielości w granicach jedni.

J e d n i e trzeba o d r ó ż n i a ć od j e d n o s t a j n o ś c i , jak zdrowie od c h o r o b y . P a m i ę t a m r o z m o w ę , którą toczyłem ze znanym dziś powieściopisarzem i p o d r ó ż n i k i e m , podówczas, przed p i ę t - nastu laty, młodziutkim, pierwszych k r o k ó w p r ó b u j ą c y m . . . p o e t ą . Przyniósł mi i odczytywał m n ó s t w o s o n e t ó w , p r z e p o j o n y c h na- wylot Staffem. Kiedym się przeciwstawił c h r o p a w e m u i, jak czułem, n i e u z a s a d n i o n e m u p o r z ą d k o w i słów, pan Jerzy b r o n i ł go „wzorowością r y t m u " Szło m u o to, by druga, p o ś r e d n i ó w - kowa część trzynastozgłoskowca w każdym utworze trwała na wzór wiersza p o c z ą t k o w e g o albo t r ó j s t o p i e m t r o c h e i c z n e m , al- b o d w u s t o p i e m a m f i b r a c h i c z n e m . N i e z m i e n n i e . Nazywał to ryt- micznością. N i e p r z e k o n a ł e m go wówczas, że rytm klasyczny jest także „jednią wśród wielości i wielością w granicach j e d n i " . O d s z e d ł , jako był przyszedł, zwolennikiem i u p r a w i a c z e m m o - n o t o n j i .

M o n o t o n j ą rzadko dziś grzeszyć się wydaje m o w a poetyc- ka. Raczej przeciążenia szczegółami, raczej n a d m i a r u wystaw- ności lękaćby się należało. Lecz stały n a d m i a r jest właśnie mo- n o t o n j ą ,

Dojrzałej, męskiej oszczędności dosłuchasz się jedynie z ust p o e t ó w nielicznych, ale najtęższych. Są to pisarze, k t ó - rzy język przemyśleli, a przemyślawszy, już się go wycudaczać nie starają. C i zwyciężą.

(7)

Przemyśleli, dobrze wprzód przesłuchawszy. S ł u c h a j zresztą stale. Nie spotkasz w ich u t w o r a c h zestawień fonetycz nych niewymawialnych, **) r y m ó w niby różnych, a w istocie sąsiednim p a r o m rymowym tak p o d o b n y c h , że za ich o d p o - wiedniki ujdą i nie urazi cię przypadkowe, w żaden cel nie wy- m i e r z o n e g r o m a d z e n i e j e d n a k i c h albo zbyt p o d o b n y c h samo- głosek czy spółgłosek. Są to słuchowcy, ludzie d o tworzenia z m a t e r j a ł u językowego (a więc akustycznego!) osobliwie uzdol- nieni.

M a t e r j a ł e m językowym nazywam wielowartościowe ciało języka: brzmienia same w sobie, słownictwo, znaczenia, możli- wości składni i szyku, możliwości o d m i e n n i i t. d.

S ł o w n i c t w o poeci niektórzy przykro ubożą. Uroili sobie, że np. wyrazy „ n i e a k t u a l n e " t. j. n i e s p o t y k a n e teraz w m o w i e m i e r n e g o mieszczucha są p o e z j o b u r c z e . Ze „ p o ś w i a t a " musi trącić „ m ł o d o p o l s z c z y z n ą " , choć to taki sam o d p o w i e d n i k cza- sownika „poświecić", jak a k t u a l n a „ o ś w i a t a " czasownika „oświe- cić" lub „oświecać". U r o i l i sobie, że nowoczesnością odrazu uderzy i każdego czytelnika zachwyci byle żargonowy „ s p e c "

lub „żelbet", i darzą nas t a k i e m i „ e f e k t a m i " bez żadnego nie- p o k o j u o rasowość i k u l t u r ę polszczyzny.

A przecież wyklinana „młodopolszczyzna" nie za o d o s o b - n i o n y m kusztyka wyrazem! Jeśli się we wierszu rozmazgai

„ n o k t u r n o w a poświata, co srebrzysta idzie po ziemi tej stęsknionej w gwiaździc jasnowidzie",

to ani M ł o d a Polska t e m u nie jest winna, ani poszczególne wyrazy: grzeszą k o m b i n a c j e wyrazów, o d p o w i e d n i k i nijakiej, b o nieprzeżytej, w t ó r n e j , ze słów tylko p ł y n ą c e j treści. Nibytreści.

Kto z m a t e r j a ł u językowego ś w i a d o m i e wyraz poetycki w ł a s n e m u człowieczeństwu tworzy, musi o d c z u w a ć głód języka, głód słowa, dźwięku, rozwartej, jawnej etymologji, n o w e j skład- ni, świeżej znaczenni, metafory.

Przykro jest i kieska niemal p e w n a , jeśli poeta m a ł o w i e o języku. W o b e c „ ś w i a d o m e g o pisarstwa" jakże śmieszni ci wszyscy, co język tak tylko słyszą, jak maszynista gwizdek zwrotniczego. Powierzchownie. Gdybyż wiedzieli, co tkwi p o d skórą wyrazów! Gdyby choć dwieście słów rozcięli, w głąb, w etymologiczny sens wejrzeli! Sądzę, że p o d p a t r z e n i e (a nie na- wykowe tylko i bezwiedne używanie) tego, co się w ciele ży-

**) cf. T Bocheński: „Sensualizm życia i poezji" Dod. literacko-nau- kowy „I. K. C." z 25.XII. 1935.

(8)

K A M E N A

wem polskiej mowy dzieje i działo (językoznawstwo widzi po- przez wieki!), nawiodłoby n i e j e d n e g o p o e t ę na c u d n e możli- wości twórcze. Zrozumiałby i odczuł, że przylepienie czy przy- szpilenie d o zdania świetnej, najświetniejszej n a w e t m e t a f o r y nie wystarczy polskiej sztuce. N a t u r a polszczyzny, o b e j r z a n a m ą d r z e w iściźnie f a k t ó w językowych, podziałałaby na o s o b o - wość poetycką, jak pejzaż na klisze fotograficzną. Wdrożyłaby, pobłogosławiłaby tworzenie z n i e p o d r a b i a n e g o m a t e r j a ł u języ- kowego. Reszty dokaże „iskra boża", k t ó r e j przecież, choćbyś- my stanowczymi byli pozytywistami, całkiem z natury p o e t ó w nie wykarczujemy. Może ją tylko inaczej nazwiemy. Lecz o to mniejsza.

Język nawykowy, język f o r m u ł e k i s z a b l o n ó w nie jest ję- zykiem artystycznym. Językoznawstwo wyśledziło drogi, k t ó r e m i język doszedł d o f o r m u ł e k . Znamy przyczyny, znamy linje zmian. N i e śledzić kauzalistycznie, ale k o n s t r u o w a ć celowo:

o t o zadanie stylisty-poety. T a właśnie c e l o w o ś ć poetyckiego wysiłku c h r o n i o d u n o r m o w a n i a naszej mowy rygoryzmem i dogmatycznością „zasad" gramatycznych. Zresztą gramatyka nie jest r ó w n a gramatyce. Płytka, d o k t r y n e r s k a p s e u d o g r a m a t y - ka zna tylko reguły (i zabawne „wyjątki"), a działać chce ab- solutystycznie: być n i e n a r u s z a l n e m , w i e k o w e m prawem, wykra- czającem przeciw n a j z d r o w s z e j n a w e t ewolucji, nie u z n a j ą c e m prawa innego, prawa twórczej indywidualności. G r a m a t y k a es- tetyczna jest gramatyką i wraz estetyką. Gramatyką głęboką, językoznawczą. Estetyką czującą. C o celowe, to d o b r e i pię- k n e — c h c i e l i b y ś m y powiedzieć w jej imieniu. Lecz t u o d r a z u

zastrzeżenie: okiem, k t ó r e ogląda cele artystyczne, o b e j m u j e gramatyka estetyczna także język. W z a j e m n e p o s z a n o w a n i e ce- lów artystycznych i rodowitości tworzywa sprawia, że cele nie żegą anarchji, p r a w o zaś nie zakazuje n o w y c h celów.

J e d n o rzecz pewna: nie m o ż e powstać p o e m a t z owych łat gazetowych, z f o r m u ł e k i s z a b l o n ó w m o w n y c h . Praca no- woczesnego, p o w a ż n e g o pisarza jest b a c z n e m i odpowiedzial- n e m t w o r z e n i e m wyrazów człowieczeństwa z r z e t e l n e g o m a t e r - jału językowego, tworzeniem takiem, k t ó r e nie zniesie wsta- wiania w ciało b u d o w l i gotowych, Bóg wie skąd zniesionych, niestylowych fasad, o k i e n czy wykuszów. Żąda przetrawienia artystycznego każdej cząstki zdaniowej, każdego słowa, k a ż d e g o niemal składnika f o n e t y c z n e g o . Bo t e n jest jeden, ale koniecz- ny w a r u n e k jedni wśród wielości i wielości w granicach jedni.

TADEUSZ BOCHEŃSKI ( K r a k ó w )

(9)

K A M E N A

R O K 1 9 1 8 (Z poematu „Zwykła droga")- A oto w moich dłoniach broń.

Muza wojny wybija mi w marszach takt.

Na szprychach a r m a t , k t ó r e szczebluję szarugą i słotą w zadymiony, odległy szlak,

w zawieję listopada, w pól zdeszczonych zamęt palce mych r ą k piszą n a j t w a r d s z y h e k s a m e t r , a palce nóg w butach

depcą n a j b a r d z i e j szarą prozę dnia:

zgniłą wodę i błoto.

Stałem się żołnierzem.

Była to bolesna chwila z d u m i e n i a ,

gdym w noc pierwszą m e j w a r t y z W i n n e j Góry k a r a b i n w ojczyste miasto wymierzył.

Przemyśl wdole głucho dyszał, jak okręt na a t r a m e n t o w e j morza [głębi.

Żadne ś w i a t ł a nie drżały.

Kłębami skołtunionych warstw płynęły c h m u r y . Patrzałem w przestrzeń, w szumy w z b i e r a j ą c e j wichury.

Wtem błysk. Nasza placówka strzeliła,

i odrazu wzdłuż linji S a n u przeleciała ognia wstęga.

Strzeliłem i ja.

To były pierwsze moje strzały.

Tysiące k ł u j ą c y c h os z bzykiem nad miasto leciało.

W i a t r ciął w twarz. Chłodził gorączkę s p ę k a n y c h ust.

A potem ten śpiew na w a r t o w n i , gdy wszystko ucichło już;

stary żołnierz w m r o k u nocy śpiewał — ...„Zakwitały pęki białych róż..."

Górą szumiały stuletnie d r i e w a .

O d t ą d dni za dniami szły, jak płaszczem o k r y w a j ą c n a s mgłą, deszczem, szarugą i słotą.

Pod n i e b e m szarem jak płótno c i ą g n ę l i ś m y żołnierską dolę przez dróg w y k r o t y ,

przez rozryte łąki, ugory i pola, przez czarny na wietrze stojący las, pod Chyrów i Lwów.

W ustach gorzki s m a k dymu i j e s i e n n e j wilgoci.

W oczach p ę k a j ą c e róże szrapneli.

Ciężkie sny s p a d a ł y na pierś, jak jastrzębie.

U głów czuwali aniołowie, .nie nie w bieli, w czarnych skrzydeł złowieszczym łopocie, s p y c h a j ą c myśli coraz głębiej

na dno zmierzchu i śmierci.

Trzymałem straż w Stawczanach.

Lekki, z p o k r z y w y płaszcz zziębnięte ciało tulił, g r u d n i o w y wiatr wessał mi się pod koszulę, piękącym oddechem palii i bił.

O, jak ciężko dźwigać było k a r a b i n ,

k l u j ą c y m igłom mrozu n a d s t a w i a ć młodą twarz i oczekiwać d r u g i e j zmiany

nad r a n e m .

Dzień przedtem za tyraljerą jechaliśmy trop w trop.

Śnieg dokoła leżał.

Na białym obrusie pól rozwinięte linje żołnierzy.

Naprzeciw wioska. Ciemne od d y m u chaty.

S t a m t ą d k u l bzykały osy. Atak.

(10)

K A M E N A

Godzinami, jak p i a t a m i p o s t r z ę p i o n e j m a t e r j i , życie niepojęte o d p ł y w a ł o w dal,

zostawiając płomień łun.

Lecz niczego nie było żal:

za d a l e k i e m wzgórzem zwidzeń, blasku i smug, w ognistych świateł feerji,

w majestacie s w e j chwały Ojczyzna stała.

Potem wjechaliśmy do Lwowa,

dzień był c h m u r n y , na ulicach błoto zmieszane ze śniegiem, po osie koła a r m a t grzęzły.

Dzień ten w pamięci m e j się zachował listkiem świeżym, niezwiędłym, mówi o tein, co było i już nie wróci.

I nie wiem, czy się z tego cieszyć czy smucić.

ANTONI MADEJ

L E G E N D A

skłon lata przed wzgórzem:

był zajazd święty

w którym s t a n ę ł a podróżna o h e b a n o w e j twarzy Matka Boska

patrząca na tań«e husarzy k a w a ł ł ą k i śmiejącej się

przy m o s t k u , po k t ó r y m przechodzą mleczne kobi ety na torfową drogę

w czarnobiałych okryciach zmierzchu stary rabin pogrążył się w z a m y ś l e n i u pochylił się drugi

zmierzch czerwony nad Sołokiją szumi przeszłość, szumią iwy, dusze w o j o w n i k ó w wojewoda wszedł do stajni ujrzał spienionego k o n i a zmarszczył b r e w , rzekł do syna:

— dokąd, synu jeździłeś?

nadciąga c h m u r a parkowych liści rosa srebrzy się po piasku damy z wdziękiem uniosły sukien u k a z u j ą c nogi cienkie w k o s t k a c h

przy k a m i e n i u grobowym mnich się zamyślił po młynie spJy.va woda

ktoś znalazł pierścień młodej

przed nocą s p a d a bukiet floksów od zachodu melancholijna zdaleka przyświeca gwiazdeczka z a m k n ę ł a się noc, b r a m a h e r b o w a

z ksieżycowej kaplicy

wychodzi z u ś m i e c h e m błękitna K r y s t y n a

LUDWIK ŚWIEŻAWSKI

(11)

P I E Ś Ń O Z A T O P I O N Y C H O K R Ę T A C H I.

N i e n a m się włóczyć po n o c a c h w portach pijanych i gniewnych, Gdzie syren groźne wołanie roztrąca m r o k ó w widziadła.

N i e n a m wyciągać r a m i o n a i morza odpływy żegnać, G d y nie wystarcza o d d e c h u , by sercem o d p ł y n ą ć na d n o . Nie n a m b ł ę k i t n e szlaki d o oczu t ę s k n y c h przywołać, N i tarcze chylić zwycięskie na wód zielonym d o b i e g u .

Słowa jak m e w lamenty ogarną zwichrzone czoła

I nie uskrzydlą się więcej, by pieśnią d o s i ę g n ą ć brzegu.

O d d a n i c i c h e j modlitwie i drzew przydrożnych p o s z u m o m , N i e wiemy, gdzie wiatr epicki kości r z u c o n e ogarnia.

O d c h o d z i zachód co wieczór, grożąc czerwoną łuną, I noc n a m przykrywa oczy ciężką, wilgotną d a r n i ą . I nie powtórzyć, nie p o j ą ć dna okrytego połyskiem Fal złotych, o d d a n y c h słońcu i szalejącym s z t o r m o m . C z a r n i rycerze co nocy płyną ku złotym wyspom,

Lecz nasze sny ich nie zmieszczą, nim wiatry szerokie porwą.

O d e j d ą , w i o d ą c za sobą okręty w czarne bezdroża, By o skaliste wybrzeża roztrzaskać maszty i r e j e . Kraje dalekich wypraw wyśnią w głębinach morza I księżyc srebrną symfonją rozdarte żagle owieje.

II.

W zieleni m a r t w e j i zimnej śpią p o c h o w a n i b o g o w i e , P i e ś n i o m nieznani rybackim i rozpuszczonym żywiołom.

Zbutwiałe roślin łodygi sypią się p r ó c h n e m d o p o w i e k I szklane d n o o c e a n u w i e ń c e m o p a d a na czoła.

C z a r n e kadłuby o k r ę t ó w p o r o s ł e pleśnią jak drzewa, W p o m r o c i e wody ciężarnej dźwigają dzieje s k o ń c z o n e .

Nikt nie zrozumie, gdy nocą księżyca srebrna ulewa O p a d n i e na klingi złote głębi m o s i ę ż n e j d z w o n e m . T o tak o d p r a w i a l e g e n d ę widziadeł m o r s k i c h godzina,

By b o h a t e r s t w a nie prześnić w milczeniu dróg nieodgadłych.

Pamięć jak tęskny odlot zostanie zawsze przy nas, Gdy szumy s m u t n y c h elegij na pierś strudzoną o p a d n ą . W n o c e b e z s e n n e i głuche zejdziemy w głębię zieloną, Ziemia niczyja przygarnie stopy idące od brzegu.

Lęk czarne cienie wygłaszcze, martwym uderzy p o k ł o n e m I e c h e m klęski o d p o w i e miasto strzaskanych fregat.

ZDZISŁAW POPOWSKI

(12)

O gałązko w ą t ł e g o jaśminu!

Bielą p ł a t k ó w dygocąc o d c h ł o d u , C z e m u z wiatrem puściłaś bezsilnie C i e ń swój drżący na piasek ogrodu?

Gdzież wyniosłe l e p i d o d e n d r o n y ? E p o k a m i wstrząsała się ziemia.

Czyżby wicher kosmiczny oniemiał, T w o j e j b l a d e j tykając korony?

O gałązko, bezsilna i drżąca, Jakżeś zmogła się, jakżeś wytrwała?

Rozżarzone paliły cię słońca, L o d o w c a m i cię ziemia zmywała.

Na w ę d r ó w k ę skazane i s t n i e n i e N o c ą w i e k ó w nie wzywaj pomocy!

O gałązko, p r z e m y j e ci oczy

Świt, w słonecznym s k ą p a n y s t r u m i e n i u .

S E W E R Y N P O L L A K

A P R O K S Y M A C J E

pogorzelcy którzy obudzili się w ś r ó d r u i n swego d o m u w noc [ciemną patrzyli na wyciągnięte ręce t e o l o g ó w

drzewa przez sen gwarzyły o Bogu d o k o ł a czarna i szeroka była ziemia

wtedy w pobliskiem mieście

ciężko zwisały pułapy nad głowami ludzi a n i e b o jest niebieskie

siadali d o k o ł a stołów

nad szklankami alkoholu, k t ó r e g o o d d e c h czoła im studził

k o t w i c e s p o j r z e ń ślizgały się po grząskiem n i e b i e k t ó r e warstwy rozgrzanego powietrza boleśnie uciskały otrząsane skrzydłami a n i o ł ó w

wtedy on

słuchał patrzył wyglądał

c z e g o

ARTUR RZECZYCA

(13)

K A M E N A

M A R S Z P O D R Ó Ż N Y N o c się drapieżnie na barki zwala i wgniata w ziemię rozmokłą, czarną.

— Z a p o m n i e ć przyszło o próżnych żalach, w nogach się wszystko zawarło.

Kiedy się rozbrzask marszem rozkrzyczał ptaki r a d o s n e wgórę się niosły,

śpiewały kwiaty koniczyn p o d wiatrem

jak woda p o d wiosłem.

Spaleni żarem, deszczem przybici, w n i e m o c i e czarnej zastygli,

idziemy — tragiczni banici, za n a m i

zgrzyt zasuwanych rygli.

J e d e n po drugim w przydrożnych rowach zostają nam towarzysze,

r w i e s i ę r o z m o w a

i rozpacz przez zęby dyszy.

O s a m o t n i o n y m , błyskawic blaskiem schlastanym bez miłosierdzia, groza się wali na kaski, krzyczą

gwiazdy zatknięte na żerdziach.

WŁADYSŁAW PODSTAWKA Z cyklu: „ C I A Ł O I K R A T Y "

Zielony ranek rdzawy listopad lśni asfaltowa szosa:

srebrna d r a b i n a po k t ó r e j słońce:

czerwony n u r e k s t r o m o

się wspina dzwonią rowery:

p o r a n n e anioły dzwonią

b ł ę k i t n e blaszanki śpieszą

r o b o t n i c y d o fabryk

t a m dzień zasmolony z ropy robi się złoto szeleszczą sine dolary

powiędłe liście zmiótł wiatr i ranek:

zielony dolar niebo wysokie:

topola

O przychyl d o ust ten d z b a n e k

d o m o t o

tam twoja dawna

|dziewczyna zielone oczy

i śpi zwinięta jak [żmija to wszystko było tak wszystko przemija tam o t o

miasto r o d z i n n e obce

dalekie i sine miasto niczyje owiane wonią niczyją

i tylko w górze p o r a n n e wrony płoną c z e r w o n o : rozwiane maki i tylko

dzwoni ten r a n e k zielone d o m y dzwonią

czerwona szosa cieniutki d z w o n

[listopada i dzwonią d o t a k t u kajdanki

na twoich d ł o n i a c h J U L J U S Z WIT

(14)

K A M E N A

W I O S N A D A L E K A

M i k r o s k o p p o n i e c h a n y Histolog w p ó ł d r z e m c e . Przez o k n o wiosna wpada, p a c h n i e step czurnacki.

Terkoczą k u l o m i o t y : to w sojuszu z N i e m c e m na przedmieściu w c z e r w o n y c h wali S k o r o p a d s k i .

A w p o ł u d n i e już z butą buty pruskie grzmią w b r u k i wjeżdża p o m p a t y c z n i e h e t m a n z wodewilu.

Histolog się przygląda. T ł u m przed d u m ą . P o m r u k . Suche rrzaski z dziedzińca. Rozstrzelano!... Ilu?

Karnie kroczą plutony Przeciągają druty Zółto-sine sztandary Papachy i piki.

W ustach lepko: czy syrop, czy gorycz cykuty?

M o ż n a wracać d o Polski. Lecz jak bez...

Okrzyki!..

W i e c z o r e m J e p a r c h j a l n a . Najdroższe opłotki.

Staff i Lange dziś nudzą. Ale dobrze oczom, ł zwykłe n a b o ż e ń s t w o i te w s k r o n i a c h młotki.

W k r ó t c e chwile bez ciebie w pustce się potoczą...

I nagle d o drzwi ł o m o t . Kolbą k a r a b i n u . Popłoch oczu wylękłych. W p ó ł z a m a r ł e słowa.

„Widczynit' nam! W imieniu bat'ki U k r a i n y "

Zgrzyt klucza. „Gdzie lokator?" Przyszli aresztować.

O n a mężnie: „Gdzie order?" Błysnęli b a g n e t e m .

„Bez rozkazu nie wolno!" — „Isz, m u o r a - - c h o l e r a ! "

„ O n nie mieszka już tutaj!" — „ H e t m a ń s k i m d e k r e t e m . . . N o , znajdziemy dziś jeszcze my tego es-era!-'...

O d e s z l i . C h w i l a ciszy. Poczem ona: „Idę.

Muszę zaraz u p r z e d z i ć " „ W i ę c idziemy r a z e m " . C i e p ł a noc. Rzadkie strzały W mózgu ostry świder:

jaka dzielna, ach, jakim ją uczcić wyrazem!

Po d w ó c h g o d z i n a c h wracał d o d o m u histolog.

W t e m gwizdnęła tuż przed n i m zabłąkana kula.

G w i z d n ą ł także wesoło. — N o , jeszczem nie poległ!

A o n a teraz w łóżku. Kołdrą się otula...

KAZIMIERZ ANDRZEJ JAWORSKI

(15)

W 75-ą R O C Z N I C Ę Ś M I E R C I P O E T Y

M O D L I T W A

Mijają dnie, mijają noce, kończy się lato: zżółkły liść szeleści głucho. Gasną oczy, zasnęły myśli, serce śpi.

Zasnęło wszystko i niewiada, czy żyję, czy w mogiłę spadam, czy tylko światem się kołaczę, b o już ni śmieję się, ni płaczę.

Kędyżeś, dolo? Kędyżeś, dolo?!

N i j a k i e j nigdzie doli.

G d y d o b r e j skąpisz, nie szczędź, Boże, choć tej, co boli!

N i e pozwól spać, d o p ó k i chodzę, i sercem, póki bije, mrzeć,

nie pozwól, jak o p a d ł e j kłodzie, p o ziemi walać się i przeć, ale żyć pozwól, sercem żyć, co ludzi kocha i ocali, a jeśli nie, to klątwą bić, to cały świat podpalić.

Straszno jest w k a j d a n y wpaść, u m i e r a ć w niewoli,

ale gorzej spać, spać, spać na swobody polu,

ale gorzej na wiek wieków zasnąć i nie słynąć,

że ni śladu p o człowieku, czy żyw, czy zaginął.

Kędyżeś, dolo? Kędyżeś, dolo?!

N i j a k i e j nigdzie doli.

Gdy d o b r e j skąpisz, nie szczędź, Boże, choć tej, co boli!

TARAS SZEWCZENKO zinterpretował Tadeusz Bocheński

(Kraków)

(16)

K A M E N A

** *

I dzień idzie i n o c idzie i ująwszy skroń, co pęka, d z i w u j e m się, że nie idzie zwiastun prawdy, dobra, p i ę k n a .

T A R A S S Z E W C Z E N K O Zinterpretował Tadeusz Bocheński

(Kraków)

P O E Z J A Ł O T E W S K A

W s p o m n i e n i o m o błękitnych dniach sierpniowych 1930 r.

swój szkic poświęca autor

Rozwój literatury łotewskiej jest związany z r u c h e m na- rodowo-wyzwoleńczym. W połowie XIX wieku kilku wybitnych działaczy na polu kultury łotewskiej, zgrupowanych d o k o ł a K r i s z j a n i s a V a l d e m a r s a , K r i s z j a n i s a B a r o n s a i J u r i s a A l l u n a n s a , zaczęło zbierać i wydawać rodzimą twórczość l u d o w ą , a jednocześnie szerzyło oświatę wśród ludu łotewskiego.

Pierwszy wybitny poeta łotewski J u r i s A l l u n a n s (1832- 64) oraz jego przyjaciel A n d r e j s P u m p u r s (1841-1902), autor p o e m a t u n a r o d o w e g o o Laczplesisie ( p o s k r o m i c i e l u nie- dźwiedzi), pracowali nad r o z w o j e m mowy poetyckiej. O d tej pory pisarze łotewscy szerzyli k u l t u r ę wśród swego n a r o d u , spełniając zadanie budzicieli żywotnej siły Łotyszów. Epoka r o m a n t y z m u przyszła na Łotwę bardzo p ó ź n o . D o tego p r ą d u należał liryk A u s e k l i s ( 1 8 5 0 - 7 9 ) — p s e u d o n i m Mikusa Krog- sems, k t ó r e g o p o e m a t o Bachusie oraz ballady w stylu l u d o w y m należą o b e c n i e d o literatury klasycznej. T o samo powiedzieć m o ż n a o sentymentaliście L a u t e n b a c h s i e (1847-1928), au- torze bajek, liryk oraz o b s z e r n e g o p o e m a t u bohaterskiego, w którym dzieje b a j e c z n e j i mitologicznej przeszłości Łotyszów zostały p o d a n e w uroczystej formie epickiej.

O wiele ciekawsze są p o e m a t y tego r o d z a j u S u d r a b u E d i u s a (ur. w r. 1860), który jest bliższy naszej epoce, dzię- ki swej szczerości i brakowi przepychu. Jest to d o p e w n e g o stopnia poeta epoki przejściowej, gdyż na progu XX w w li- t e r a t u r z e łotewskiej, jak również w innych literaturach Europy zachodn. i w s c h o d n . (por „ M ł o d a Polska") powstały n o w e prądy. Młodzi literaci łotewscy zrozumieli, że o b o k strony ide-

(17)

K A M E N A

ologiczncj należy uwzględniać s t r o n ę f o r m a l n a w każdej sztuce, a więc i w twórczości literackiej, z w ł a s z c z a — p o e t y c k i e j .

Poeta E d u a r d s V e i d e n b a u m s (1867-1892) pisywał liryki, n a c e c h o w a n e wspaniałą prostotą, ba, czasem n a ś l a d u j ą c H o r a c e g o .

S a m o życie skierowało literaturę na szerszą d r o g ę . W i a t r z Zachodu przyniósł powiewy socjalistyczne jak również n o w e poglądy na sztukę plastyczną i na l i t e r a t u r ę . Z d r u g i e j zaś stro- ny rosyjski symbolizm (oraz do p e w n e g o stopnia rewolucyjna ideologja rosyjska) nie mógł pozostać na uboczu życia literac- kiego Łotwy. Szacunek, którym cieszyło się p i ę k n o o b r a z o w e j mowy rytmicznej, s p o w o d o w a ł ukazanie się liryk szeregu pro- zaików łotewskich, jak A n d r i e v s N i e d r a (ur. w r. 1871) i J a n i s P o r u k s (1871-1911).

W s p ó ł c z e s n y P o r u k s o w i poeta K a r l i s S k a l b e (ur. w r.

1879) jest a u t o r e m prześlicznych b a j e k ludowych, pisanych pro- zą rytmiczną, głębokich liryk, cieszących się d u ż e m powodze- n i e m . Jest to typowy n e o r o m a n t y k , k t ó r e m u towarzyszą; poetka E l z a S t e r s t e (ur. w r. 1885), autorka liryk i t ł u m a c z e ń z francuskiego, i jej mąż, E d u a r d s V i r z a (ur. w r. 1883), wielbiciel poezji francuskiej. W ciągu ostatnich kilku lat Virza dąży d o k l a r o w n o ś c i mowy poetyckiej; przez to przyczynił się d o powstania k i e r u n k u neoklasycznego, k t ó r e g o chlubą jest o b e c n i e V i k t o r s E g l i t s (ur. w r. 1877), zamiłowany w po- ezji antycznej i symbolicznej. Za czołowego p o e t ę Łotwy współ- czesnej uchodzi bez w ą t p i e n i a Janis Pliekszans, który pisywał p o d p s e n d o n i m e m R a i n i s (1865-1929); rewolucjonista i nacjo- nalista, był Rainis u o s o b i ę iiem wodza k u l t u r a l n e g o i l u d o w e g o . D r a m a t y , powieści, liryki, na k t ó r y c h odbił się wpływ twór- czości z a c h o d n i o - e u r o p e j s k i e j , d a l e j tłumaczenia—wszystko to składa się na b i b l j o t e k ę dzieł Rainisa. Zona jego, Elza z Ro- zenbergów, która obrała sobie dźwięczny p s e u d o n i m A s p a z j a (1868-1933), działaczka rewolucyjno-społeczna, była jednocześ- nie estetyzującą p o e t k ą , ze skłonnością do mistycyzmu i n e o r o - m a n t y z m u .

W o j n a światowa i walki o niepodległość k r a j u stworzyły zgoła nową atmosferę na Łotwie. O d pierwszych lat n i e p o d - ległości n a s t r o j e r e w o l u c y j n e zamieniają się na krytyczne w s t o s u n k u do rzeczywistości.

Literaci p e w n y c h czasów, jak J a n i s A k u r a t e r s (ur.

w r. 1875), którzy porzucili twórczość liryczną i skrajnie — indywidualistyczną, oddają się wyłącznie prozie, zostają powoli zasłonięci przez n o w e p o k o l e n i a , wśród których o b o k l u d o w o - nacjonalistycznego realizmu panują również rozmaite prądy po-

(18)

etyckie powstałe poczęści p o d wpływem poezji Z a c h o d u i ro- syjskiej twórczości poetyckiej nowszych czasów.

Na czele e k s p r e s j o n i z m u łotewskiego stoi J a n i s S u- d r a b k a l n s (ur. w r. 1894). E k s p r e s j o n i z m przyszedł na Łot- wę z N i e m i e c , lecz p r ą d ten na gruncie ł o t e w s k i m skojarzył się z p r ą d a m i n a j n o w s z e j poezji f r a n c u s k i e j i p o n i e k ą d rosyj- skiej. T o też liryki S u d r a b k a l n s a są n a c e c h o w a n e eklektyzmem.

D o e k s p r e s j o n i s t ó w należy również P e t e r i s E r m a n s (ur. w r. 1893). Niezręczny na p o c z ą t k u swej twórczości lite- rackiej, n a i w n i e głoszący miłość d o bliźniego, ten poeta o b e c - nie został s k r a j n y m l e w i c o w c e m ideowym, idealizuje upośle- dzonych, skrzywdzonych i poniżonych. Taką samą ewolucję przeszedł L i n a r d s L a i c e n s (ur. w r. 1885), nacjonalista, od p i ę t n a s t u zaś l a t — k o m u n i s t a . Pisywał p i ę k n e p o e z j e lirycz- ne. Młody R i c h a r d s R u d ż i t s (ur. w r. 1899) należy rów- nież d o ekspresjonistów; uwielbia R a b i n d r a n a t h a T a g o r e g o i R o m a i n Rollanda.

Siłą rzeczy p o w o j e n n i poeci łotewscy musieli przejść d r o - gą ewolucji przez szereg r ó ż n o r o d n y c h k i e r u n k ó w . N i e wy- mieniamy więc wszystkich wybitnych; raczej wskazujemy główne prądy i to tem bardziej, że w ewolucji tej brało udział kilku p o e t ó w z epoki p o p r z e d n i e j . N i e m a czemu się dziwić, że przed kilku laty w literaturze łotewskiej miał p o w o d z e n i e k i e r u n e k poezji estetyzujących eklektyków, którymi d o dziś są: A d o l f s E r s s (ur. w r. 1886) i E r i k s A d a m s o n s (ur. w r. 1907).

Nie m n i e j charakterystyczne jest p o w o d z e n i e f u t u r y z m u (zresz- tą spóźnionego), s k o j a r z o n e g o z „poezją maszyn", „poezją wiel- k o m i e j s k ą-' , „poezją p r o l e t a r j a t u " , swego r o d z a j u „ m i ę d z y n a r o - dówką p o e t ó w " i t. p, N a j w i ę c e j znanym w tym zakresie idej, haseł i f o r m y o b r a z o w e j jest A l e k s a n d r s C z a k s (ur. w r.

1902).

W każdym razie młodzież literacka kroczy w k i e r u n k u postępowym, który p a r a d o k s a l n i e m o ż e m y określić jako „ewo- lucyjna r e w o l u c j a " (Aida N i e d r a , Janis M e d n i s , Janis T r i m d a , Janis Plaudis i in).

R o z u m i e się, w k r ó t k i m zarysie ogólna charakterystyka głównych k i e r u n k ó w p o e t y c k i c h jest p o d o b n a d o rewji nazwisk literatów, rewji, w k t ó r e j m o ż n a odnaleźć wiele b r a k ó w .

T a k i „rzut o k a " jest rzeczą niezbędną celem z o r j e n t o w a - nia czytelnika w ogólnym d o r o b k u p o e t y c k i m d a n e g o n a r o d u . Swoiste cechy poezji łotewskiej, poezji k r a j u ciemnych lasów, zielonych łąk, szaro-błękitnych rzek, srebrzystych jezior—prze- mawiają same za siebie.

SERGJUSZ KUŁAKOWSKI

(19)

K A M E N A

L I R Y K A Ł O T E W S K A W S P O L S Z C Z E N I U

D Z I E W C Z Y N A Z A P Y T U J E : Najdroższy, powiedz:

Gdzież to znalazłeś słowa tak obfite?

— Patrzyłem długo w twarze rozmaite.

— Gdzież to znalazłeś słowa takie lśniące?

— Patrzyłem długo na złociste słońce.

— Gdzież to znalazłeś słowa tak w s p a n i a ł e ?

— Patrzyłem długo na spienione wały.

Najdroższy,

— Gdzież to znalazłeś słowa takie jasne?

— Patrzyłem długo w głębie duszy własnej.

— Gdzież to znalazłeś słowa takie słodkie?

— Patrzyłem długo w twoich ócz stokrotki.

— Gdzież to znalazłeś słowa tak głębokie?

— Patrzyłem długo w czarnej śmierci mroki.

RAINIS (zra. 1929)

Płoną góry, dolina, rozmarzone drzewa.

Słodkie więzy spętały serca nasze młode.

Namiętność śpi już. Twarz twa, twe ciało o m d l e w a przed wieczorem w gęstwinie starego ogrodu.

Oto j a b ł k o tu spadło i na drodze leży, dojrzałe, złote, krągłe, słodyczą urzeka;

a serce twoje w piersiach żarliwie uderza i na plecy t w e włosów gęsta spływa rzeka.

1 gdy r ę k a twa w mojej odpoczywa dłoni, dwa słońca umierają pod t w e m czołem bladym, wiatr tajemniczy drzewa ponad n a m i kłoni i z lipy k w i a t za k w i a t e m na aleję spada.

KARLIS JEKABSONS (1878)

* *

*

Czemu machasz tą szablą, czyż pług nie dość jest ś w i e t n y ? Szabla pełna jest ognia

i pełna jest obietnic.

Czemu siodłasz wierzchowca, dokąd rwiesz się tak żwawo?

Matko, ruszę z k o p y t a na wesele, na krwawe.

Czemu błyski te w oczach i uśmiech u warg wisi?

To nienawiść stuleci rozpala je dzisiaj.

Skąd ś w i ą t e c z n a ta odzież i ten wygląd zuchwały?

Kto się zbliża do śmierci, ten ubiera się biało.

A kiedy tu powrócisz?

Czekamy na twe czyny...

Gdy dziewczęta uwiją wawrzyny.

JANIS AKURATKRS (1875;

(20)

K A M E N A

K A Z I M I E R Z A A N D R Z E J A J A W O R S K I E G O

B E A T R Y C Z E

Dzień już dogasa. Mrok się wokół szerzy.

J a s k ó ł k a leci w s t r o n ę białej wieży.

Przez o k n a wieży dzwon obwieszcza spokój dla tych znużonych, co łzy mają w oku.

Kiedy jaskółka t a m t ę d y przelata, dzwoni jej — echo marzenia s k r z y d l a t e .

O, Beatrycze! Wieżo moja biała!

Tobie dzwonienia mych snów, marzeń chwała.

W witrażach ócz twych promień drży niesforny, m ó j Anioł P a ń s k i r a n n y i wieczorny.

Dzień już dogasa. Mrok się wokół szerzy.

J a s k ó ł k a leci w s t r o n ę białej wieży.

FRICIS BARDA (1880-1919) D O O R F E U S Z A

Orfeuszu,

ty który błądzisz

w z i e l o n a w e j pomroce, k ę d y H a d e s rządzi, ś p i e w a j ą c cieniom, falom wód styksowych, czyż ciebie n i k t nie w z y w a tam n a życia lądzie do pieśni nowych?

I kiedy błądzisz

w z i e l o n a w e j pomroce, kędy Hades rządzi, gdzie fale, drzewa i ludzie są niemi,

czyż nigdy duszą twoją nie wstrząśnie p r o m i e n n y dreszcz jak władcza z góry wieść,

wieść s t a m t ą d , z ziemi?

Zali w dźwiękach t w e j lutni nigdy nie zagości chęć zanieść ludziom wgórze

choć trochę radości?

Idź przez ciemne, podziemne, k r ę t e k o r y t a r z e , p r z y b ą d ź przez żyły kopalń i przez drzew korzenie, niech się twa pieśń rozżarzy święta!

Zachwyć krew naszą, zduś gniew, poskrom ludzi, jakeś ongi p o s k r a m i a ł zwierzęta.

N i e c h a j nowe się zbudzi marzenie nowego życia.

Orfeuszu, co śpiewasz pod mrocznem sklepieniem, czekamy cię z serca biciem!

JANIS SUDRABKALNS (1894) Ś M I E R Ć D Z I A D K A

Dziadek, który słowika zwycięża swą l u t n i ą ,

robiąc t r u m n ę , sam z sobą rozmawia i marzy s m u t n i e :

„Moja lutnia już w skrzyni. Kłos jęczmienny się ciężko kołysze, K u r o p a t w a p o t r z y k r o ć mnie woła w s t a r y m lesie—słyszę.

Bóg fasolą mnie białą ugości w złoconem naczyniu, kurzemi ł a p k a m i n a s p o d k u i słodkiem winem"

Opodal blisko k u k a k u k u ł k a na jabłoni,

staruszek siada pod drzewem i do snu go kłoni...

Dziadek śpi w lesie antycznym. L u t n i a w m u z e u m spoczywa;

dobry słowik s a m o t n i e o d t ą d piosnki śpiewa.

ERIKS ADAMSONS (1C07) Interpretacji powyższych wierszy na język polski d o k o n a ł e m na pod- stawie francuskiego przekładu Elsy Sterste. („Poemes lettons" Riga 1931).

(21)

Z N A D E S Ł A N E J P R O Z Y

E l ż b i e t a S z e m p 1 i ń s k a : 18 s p o t k a ń . Książ- nica-Atlas, Lwów — Warszawa.

W p o d t y t u l e brak objaśnienia: nowele, szkice, czy impresje.

Formą p r e t e n d u j ą do nowel. Ale nie przypominają ich, m a j ą c m a ł o zwartą całość, p a r t j a m i r o z b u d o w a n e na miarę powieści, analizujące n a j d r o b n i e j s z e o d r u c h y („Na wysokości zadania"), nie zamknięte w sobie klamrą pointy („Potęga"); są to rzeczowe, o p a r t e na znajomości psychiki dociekania, o b s e r w a c j e zaśmie- conych wnętrz duszy ludzkiej. Może nie prowadzą na wyżyny, nie podnoszą d u c h a w tej mierze, jakby należało, n a t o m i a s t wiodą w zakamarki i haszcze c o d z i e n n y c h zdarzeń, w zagad- nienia impulsów mrowiska, osiadłego i żyjącego w s p ó l n i e na sztucznie w y h o d o w a n y c h roślinach, w których wnętrzu ropieją rany, gnieżdżą się upiory, zjawy i widziadła.

Czyżby nie było pośród nas, m i m o kryzysu i szponów rąk bliźnich, ani j e d n e g o u ś m i e c h u dziecka, p r o m i e n i a dobroci, braterskiego uścisku i zaufania? Tylko same n i e p o k o j e , skowyty, płacze, liszaje i wrzody? Same padliny, i trupie odory? P o d a n o n a m potrawę przesoloną. Być może wymagał tego układ całości i zyskała myśl przewodnia, ale to gnębi czytelnika, przygniata ku ziemi, obarcza n i e u z a s a d n i o n y m pesymizmem, rzucając w objęcia zwątpienia i rozpaczy O d m i e n n ą pozycję stanowią tu właściwe spotkania, r e p o r t a ż o w e notatki, zamykające p o c h ó d owych s i e d e m n a s t u f r a g m e n t ó w , n o t a t k i z p r z y p a d k o w o spotka- nymi przedstawicielami różnych zawodów, s p r a w d z a j ą c e tylko r ó ż n o r o d n o ś ć zapatrywań na kwestje sztuki (wyjątek stanowił tylko ksiądz), n i e m n i e j jednak ciekawe, jako próby k o n f r o n t a c j i z tymi, którzy nosili d o tej pory k o s t j u m y statystów życiowych, nie wpływając na bieg zdarzeń, z w y j ą t k i e m kilku osób, jak lekarz, urzędnik, adwokat, inżynier i in. W s p o m i n a m tu o tem, gdyż r o d z a j ten, obcy reszcie książki, uzupełnia ją niejako, za- myka i pod p e w n y m k ą t e m naświetla. O p i e r a j ą c się na podłożu dotychczasowych prac, o c z e k u j e m y powieści n a p r a w d ę ciekawej, i n t e r e s u j ą c e j i n i e b a n a l n e j .

J a l u K u r e k : W o d a w y ż e j . Powieść. N a k ł a d G e b e t h - nera i W o l f f a , Warszawa.

Po k a t a s t r o f a l n e j powodzi, jaka nawiedziła Małopolskę w r. 1934, przybył piśmiennictwu polskiemu d o k u m e n t repor- tażowy, n o t u j ą c y ze statystyczną dokładnością wszystkie poczy- nania na o d c i n k u O ś r o d k a Pracy n u m e r czternaście w ciągu dni jedenastu, to jest d o u k o ń c z e n i a zasadniczej batalji ratun- k o w e j Równolegle do tej akcji o b s e r w u j e m y p o j a w i e n i e się

(22)

K A M E N A

p o d c h o r ą ż e g o Makarego, k t ó r e g o p e r y p e t j e , jako osoby głównej, przewijają się przez całą powieść. T a k to w p l e c i o n o nierozer- walnie, że w umyśle czytelnika, nie znającego bliżej b i u l e t y n ó w hydrograficznych, całkiem n a t u r a l n i e p o w i ą ż e się to w k o m p - leks, krzywd, jakich doznała i ziemia i ludzie i jakich doznają myślący żołnierze, pozostający pod rozkazami k a p i t a n ó w Rus- ków Czyżby już i polski oficer zazdrościł „czynów" swego nie- d a w n e g o , zaborczego kolegi? Jakże m o c n a jest na t e m tle łza M a k s r e g o n a d sosnową trumną Budniaka!

S p o t k a n i e i k o n f r o n t a c j a d w ó c h światów, celów, k t ó r y m służą, s p o s o b ó w realizujących program b i e g u n o w o różny — to krzyżujące się ze sobą światła r e f l e k t o r ó w zagadnień o g ó l n o - ludzkiego znaczenia na tle „ N o c y W i e l k i e j W o d y " . Konkluzja?

„ N i e m a człowieka r o z u m n e g o , któryby nie b u n t o w a ł się przeciwko zbiorowisku ludzi, szykujących się do wielkiego o- b ł ę d u . Jedni ludzie chcą zabijać drugich. T o jest wróg dnia dzisiejszego, nie znający c u d ó w , suchy człowiek wojny, co wię- cej — krwawe bydlę wojny, k t ó r e m u trzeba przeciwstawić ludz- kość współczucia i solidarności" (str. 321).

Czyżby ziemia s k o p a n a ćwiekami j u n a k ó w śpiewała pierwszy okres historji, o d m i e r z o n y bólem...."? Kiedy n a s t ą p i

„ N o c O s t a t e c z n e g o U k o j e n i a " ?

Grozę b e z u s t a n n e g o deszczu, szumu toczących się żółto- burych fal tego z a i m p r o w i z o w a n e g o przez n a t u r ę morza pod- karpackiego powiększały swary iluż to biegrzyczan z luśniana- mi o wąski skrawek miedzy przy a k o m p a n j a m e n c i e o d r z u c a n y c h kamieni, d o p r o w a d z a j ą c e n a w e t d o niszczenia n a p r a w i o n y c h wałów p o d hasłem: „Jak nas ma zalać, to niech ich także zaleje!" (str. 73).

I zalały kraj ten nędza i głód a choroby zadomowiły się wśród błądzącego mrowia ludzkiego, p o m n e g o tylko swych u r o j o n y c h krzywd sąsiedzkich i d o c h o d z ą c e g o prywaty; u t r u d - niało to j e d n a k n i e j e d n o k r o t n i e r a t u n e k tym, którzy z naraże- niem własnego życia, bez wytchnienia i o d p o c z y n k u , przewozili dobytek, kęs chleba i—życie ludzkie.

Pod k o n i e c s k r o m n a uwaga. Za każdą nową stroną szu- kamy chociażby małej mapki t e r e n u , k t ó r a ułatwiłaby obser- wację szkód i pozwoliła śledzić rozmiary k a t a s t r o f y N i e d o pogardzenia byłyby również i f o t o g r a f j e z t e r e n u . Może łacniej zorjentowalibyśmy się w zalewającej, wzorem z b u n t o w a n e j wody, lawinie nazw, k o m u n i k a t ó w i depesz.

ZENON WAŚNIEWSKI

Nr. 7 139

(23)

K A M E N A

N O T Y

„BUDOWA" Taki ma t y t u ł wychodzące w Łodzi pod redakcją K Sowińskiego nowe czasopismo literacko-artystyczne, k t ó r e g o ukazały się dotąd dwa n u m e r y . Tak więc po szybko zgasłym „Meteorze" i w a r t k o spłyniętych „ P r ą d a c h " drugie co do wielkości miasto w Polsce doczekało się znowu p e r j o d y k u , r e p r e z e n t u j ą c e g o sztukę. Obawiamy się tylko, czy wobec szczupłej objętości pisma (16 str. ósemki) „Budowa" nie rozprasza się zbytnio, chcąc r e p r e z e n t o w a ć nietylko literaturę, lecz i plastykę, ai- c h i t e k t u r ę , muzykę, radjo. W pierwszych dwóch n u m e r a c h poza z n a u e m i nazwiskami łódzkiemi M. J a s t r u n , M. Piechal, K . S o w i ń s k i , G. Timofiejew, K. Len, T. Sarnecki s p o t y k a m y i „gości" (Brzękowski, Czechowicz, Rzeczyca)

„OBLICZE DNIA" oto nowy d w u t y g o d n i k warszawski, którego ukazał się trzeci n u m e r . Pismo ma c h a r a k t e r zdecydowanie antyfaszy- stowski, g r u p u j ą c n a j w y b i t n i e j s z e pióra lewicy literackiej najprzeróżniej- szych odcieni. Poza szeregiem znanych polskich nazwisk wśród współpra- cowników d w u t y g o d n i k a f i g u r u j ą tacy pisarze zachodnio-europejscy, jak R. Holland U. Sinclair, L. Aragon, Luc Durtain i in. W ostatnim nume- rze zasługuje ra. in. na uwagę głos—J. N. Millera „Wolności dla Telma- na", domagający się nacisku opinji m i ę d z y n a r o d o w e j celem uwolnienia ofiary hitlerowskiej przemocy z więzienia. M, Bibrowski w a r t y k u l e

„Sześćdziesiąt pięć lat" przypomina " postacie J a r o s ł a w a Dąbrowskiego i Walerego Wróblewskiego, wodzów K o m u n y paryskiej, i cytuje jakżeż a k t u a l n e dzisiaj f r a g m e n t y z p a m f l e t u W Hugo „Napoleon Mały" Wiersz A. Wolicy „Genealogja" —ładny, ale u s t ę p u j e p o d o b n e j „Odzie do mo- jej córki" E. Szymańskiego („Lewy t o r " Nr 1—2), pod którego widocz- nym w p ł y w e m powstał. Na marginesie tych wierszy nasuwa się mimo- wolna uwaga, czy nie tworzy się wśród niektórych naszych poetów pew- nego rodzaju snobizm pochodzenia: jak d a w n i e j szczycono się h e r b a m i i hrabią czy i n n y m baronem wśród przodków, dziś podkreśla się rodo- wód proletarjacki. A przecież to nic nie przesądza: hrabia Worcel i książę Kropotkin z j e d n e j strony, a syn kowala, Benito, i malarz pokojowy z drugiej — mogliby o tern wiele powiedzieć.

W LUBLINIE ODBYŁ SIĘ W MARCU marynistyczny t u r n i e j poety- cki. Pierwszą nagrodę otrzymał chełmianin Zdzisław Popowski za wiersz

„Pieśń o zatopionych okrętach", który d r u k u j e m y w niniejszym numerze, drugą trzy równorzędne: K. Lipczyński, W J a n k o w s k i i H. P l a t t ó w n a . Prócz tego wyróżniono K. Kokosińskiego.

PO KONFISKACIE Nr. 25 PŁOMYKA należałoby się zabrać skolei do „Pieśni o ziemi naszej", wypisów na kl. piątą szkoły powszechnej J.

Balickiego i S. Majkowskiego. F i g u r u j e tam między innemi czytanka p. t. „ H a n d e l z Sowietami", pióra J. Bandrowskiego. Z n a j d u j e m y tam takie wysoce niebezpieczne zdania: "...Jeśli się pracuje na w i e l k ę skalę, jak t e r a z w Rosji, d ą ż ą c e j s z y b k i m k r o k i e m ku u p r z e m y s ł o w i e n i u ' ,

„...masz znowu inną w i e l k ą s p r a w ę : elektryfikację Rosji. J e s t to przed- siewzięcie o l b r z y m i e " „...Oni owoce mają wspaniałe... gruszki prze- piękne" i jabłka, j a k i c h ś w i a t n i e w i d z i a ł " Nie ż a r t u j e m y , tyl- ko r o z u m u j e m y logicznie.

ZESZYT TRZECI „TATERNIKA" poświęcony jest o d b y t e j ubiegłego lata polskiej w y p r a w i e w K a u k a z , Bogato ilustrowany pięknemi zdjęcia- mi fotograficznemi n u m e r zawiera i n t e r e s u j ą c e a r t y k u ł y , dotyczące za- równo działalności grupy alpinistycznej, jak i n a u k o w e j , niektóre nie pozbawione wartości literackiej („Szturm i k a t a s t r o f a na N o o k a u s ' k a y a Tadeusza Bernadzikiewicza i „O Dych-tau" Wiktora Ostrowskiego). Na całości, która w niczem nie u s t ę p u j ę zeszłorocznym zeszytom specjalnym

„ T a t e r n i k a " (Atlas, Andy), czuć sprężystą rękę r e d a k t o r a pisma J A.

Szczepańskiego (autora n i e d a w n o w y d a n e j , c i e k a w e j książki o w y p r a w i e w Atlas p. t. „W śniegach i słońcu Afryki").

CEPRY W EUROPIE pod tym tytułem zamieścił w Nr 64 I.K.C.

p. Witold Zechenter swoje wrażenia z przejazdu kolejką linową na My- ślenickie T u r n i e . Cały ten pean na cześć b a r b a r z y ń s t w a , u t r z y m a n y w wysoce niesmacznym "tonie, ma między innemi n a celu ośmieszenie za- pomocą n i e w y b r e d n y c h dowcipuszków ochraniarzy, w rzeczywistości zaś

(24)

ośmiesza a u t o r a . E n t u z j a s t a p o d r ó ż y n a p o w i e t r z n y c h kończy s w ó j e l a b o - r a t o k r z y k i e m : „Byliśmy d o p r a w d y w E u r o p i e , licząc od Kuźnic w g ó r ę "

Nie n o t o w a l i b y ś m y t u t a j tego w y s t ą p i e n i a , g d y b y n i e p r z y k r a okoliczność, że p. Z e c h e n t e r był n i e g d y ś j e d n y m z g ł ó w n y c h w s p ó ł p r a c o w n i k ó w d a w - n i e j s z e j „ G a z e t y L i t e r a c k i e j " . — k a j —

O D P O W I E D Z I O D R E D A K C J I

P. A . Rz. w W a r s z a w i e . Z m i e n i l i ś m y zgodnie z życzeniem.

P. T a d . S. w Z a m o ś c i u . D z i ę k u j e m y . Z a m i e ś c i m y .

P. J. Sp. w W a r s z a w i e . W i e r s z u k a ż e się w k w i e t n i o w y m l u b m a j o w y m n u m e r z e .

P I S M A I K S I Ą Ż K I N A D E S Ł A N E ~

Biuletyn P o l s k o - U k r a i ń s k i N° 148 — 152 B u d o w a N° 1 — 2

D e k a d a N° 16 — 19

K r o n i k a N a d b u ż a ń s k a N° 8 — 10 Lewy T o r N° 4

Miecz N° 93 — 96

M i e s i ę c z n i k L i t e r a t u r y i Sztuki N° 6 My ks. V

Myśl Polska N° 3 Nasz Swit N° 3 Nasza Świetlica N° 4 N a z u s t r i c z N° 5

N o w e C z a s y N° 4 — 5 O b l i c z e D n i a N° 3 O b r i j i N° 4 — 7 O k o l i c a P o e t ó w Na 3 P i o n N° 9 — 12

Polska L u d o w a N° 3 — 4 P o p r o s t u N° 15 — 16 Praca O ś w i a t o w a N° 3 P r o s t o z M o s t u N° 10 — 13 Sygnały N° 15

Ś w i a t K o l o r o w y N° 1 T a t e r n i k zesz. 3

T ę c z a N r . 3

T y g o d n i k I l u s t r o w a n y N r . 10 — 12 W i c i W i e l k o p o l s k u N r . 2

Zet N r . 18 — 19 Życie L u b e l s k i e

A r o n C o t r u s : W y b ó r wierszy (przełożył W ł o d z . Lewik), Lwów, Liga P o l . - R u m . 1936 Zbigniew Jasiński: P a p i e r o w y m o k r ę t e m , W a r s z a w a 1936

(25)

Jadwiga Korczakowska: Krokusy, W a r s z a w a , Bluszcz, 1936 J a n Kott: P o d w o j o n y świat, W a r s z a w a , Biblj. KI. A r t . S, 1936 A n t o n i M a d e j : Z poezyj O t o k a r a Brzeziny, W a r s z a w a , Biblj.

Zet 1936 A d a m M a d l e r : C i e n i e zdarzeń, W a r s z a w a , H o e s i c k 1936 T a d e u s z Peiper: Ma lat 22, K r a k ó w , K o ł o W y d . T e r a z 1936

W o b e c z n a c z n e j ilości książek, n a d s y ł a n y c h d o r e d a k c j i

„ K a m e n y " , nie m o ż e m y n a d ą ż y ć z o m a w i a n i e m ich. T y t u ł y ich zamieszczamy stale w r u b r y c e „ P i s m a i książki n a d e s ł a n e " . R e c e n z j e lub uwagi w n o t a c h będą się ukazywały w m i a r ę m o ż n o ś c i , zależnie o d miejsca, k t ó r e m r o z p o r z ą d z a m y w piśmie.

Czas odnowić prenumeratę za drugie półrocze (2 zł 25 gr.)

N a j n o w s z e w y d a w n i c t w a

„ B i b l j o t e k i K a m e n y "

N° 4 A L E K S A N D E R B L O K : W I E R S Z E W Ł O S K I E Spolszczyli K. A. Jaworski i J. Łobodowski

linoryty Zenona Waśniewskiego. Cena 2 zł.

N° 5 S T E F A N N A P 1 E R S K I : L I R Y K A N I E M I E C K A N° 6 M I K O Ł A J G R O N S K I J : B E L L A D O N N A zt wstępem J. Iwaska, spolszczył K. A . J a -

worski, linoryty Zenona Waśniewskiego.

Cena 1 zł.

D O N A B Y C I A W KSIĘGARNI T - W A W Y D A W N I C Z E G O W WARSZAWIE, M A Z O W I E C K A 12.

Cytaty

Powiązane dokumenty

Puszkin w każdym uczuciu, w każdej miłości do kobiety (jak do „jedynej ukochanej" Marii Rajewskiej-Wołkońskiej) potrafił jedno i to samo: być samym sobą, nawet...

A ja mówię, że to nie jest już życie, to jest obraz, którym [będą się w kraju żywili, gdy go po latach ktoś wielki będzie malował na płótnie.. „Hejnał

próżno tu człowiek ma co mieć na pieczy. Naśmiawszy się nam i naszym porządkom, wemkną nas w mieszek, jako czynią łątkom. Wemkną nas w mieszek, jak łątki czyli marionetki w

Złocista główka jej w tej chwili do mych się ramion ufnie chyli, wzrok jej w me oczy się wpatruje, wzrok jej me oczy wciąż całuje, szepcząc: miłować ciebie chcę.... Ach,

Robi się tak: domorosły malarzyna rysuje karykaturę, przedstawia- jącą obdartego mizeraka, do którego nosa i nogi przymocowane są łańcu- chy: przedni trzyma opasły,

Jalu Kurek: Woda wyżej Warszawa, Gebethner Wolff 1936 Stanisław Jerzy Lec: Satyry patetyczne, Warszawa 1936 Stefan Flukowski: Dębem rosnę, Warszawa 1936. Stefan Napierski:

ROK III NR.. Słuszność tego rodzaju studjów nie ulega najmniejszej wątpliwości. Jednakże dzisiaj stać nas na to, by badać Żerom- skiego w skali szerszej. Jako żarliwy

(Nie znałeś Wenecji wtedy). Więc czerwień flag trzepocących i rewolucji czad. Batalje naszych związków. Wiatr niósł od stepów ostre soczystych ziół oddechy. Mikroskop nużył