• Nie Znaleziono Wyników

Kłosy i kwiaty

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Kłosy i kwiaty"

Copied!
120
0
0

Pełen tekst

(1)
(2)
(3)
(4)
(5)

W A R

NAKŁAD REDAKCYI „PRZYJACIELA DZIECI”

1909.

Jl:\ yJ;^ i £■

J Ó Z E F JA N K O W S K I.

Kłosy i Kwiaty.

Powrót taty, obrazek dramatyczny. — Bajki.— Do ziemi.

(6)

C/A^C, yv~C •

Druk Tow arzystwa A kcyjnego S. O rgelbranda Syn ów .

(7)

POWRÓT TATY, ALBO JAŚ RYCERZYK,

OBRAZEK DRAMATYCZNY W DWÓCH ODSŁONACH PODŁUG BALLADY MICKIEWICZOWSKIEJ.

„Pójdźcie, o, dziatki!...“

(8)
(9)

O S O B Y :

Zamożny kupiec; jego żona.; Ja ś 10-letni w mundurze uczniow ­ skim, H alina—9 lat, M ałgosia—6 la t, Maciuś—5 la t (ich dzieci), 12-stu zbójców, herszt ban d y , słudzy kupca, A nioł-Stróż 1

Anioł-Stróż II.

ODSŁONA I.

(W domu kupca).

Małgosia.

Wszystko tak się smutnie splata, Kiedy, mamo, wróci tata?

Halina.

Dzień się dłuży, dłuży praca, — Czemu tata już nie wraca?

(10)

Małgosia.

Kotek mył się przy obiedzie, Pewnie tata dziś przyjedzie!

Maciuś.

Tata przywieźć ma pajaca...

Jaś.

Dla mnie fuzyę i naboje!

Maciuś.

...Boją!...

Małgosia.

Dla mnie całe gospodarstwo I ogromną lalkę taką — Z pięknych sukien całą paką!

Maciuś.

Tata także ma pierniki Przywieźć: dużo! cztery bryki!

Halina.

Aha! także i lekarstwo!...

Maciusiowi na języku Tylko słodycz po pierniku;

(11)

Nie o tatę jemu chodzi, Lecz by buzi było słodziej!

Maciuś.

A, nieprawda! Mamo, boję!

J a chcę taty! Mamo, tata!

Małgosia.

Wszystko się najgorzej splata!

Halina.

Ja naprawdę tak nie roję, Ja, Maciusiu, żartów chętką...

Małgosia.

Ach, ach! żeby wrócił prędko..;

(Gromadzą się kolo matki).

la tk a .

Nie wiem, dzieci! sama w trwodze Od tygodnia smutna chodzę:

Minął term in określony, Niema wieści z tam tej strony.

Tak za dobą mija doba — Może... powódź lub choroba —

(12)

Lub nieszczęście, lub też wożę Nie daj, Boże! nie daj, Boże!

Maciuś.

Mamo, boję!

Jaś.

Ty, Maciusiu, tylko swoje Ciągle w kółko: boję, boję!

J a bo całkiem- się nie boję!

Wezmę tarczę, łuk i zbroję — I na koniec pójdę świata, By odnaleźć, gdzie jest tata!

Halina.

I ja z tobą!

Jaś.

Aha! w porą!

By iść, na to siły spore I potrzebna męzka cnota:

Nie dla dziewcząt to robota!

(zwracając się do matki).

Pozwól tylko, pozwól, mamo!

Byłem znalazł się za bramą,

(13)

Siły będę miał olbrzyma, I już nic mnie nie zatrzyma!

Choćby morza, oceany, Choćby żywioł nieprzebrany:

Morze przejdę Lodowate, Znajdę tatę, znajdę tatę!

Z dzikim zwierzem walkę stoczę, Pierś rozszarpię, krwią go zbroczę, Puszczę przejdę i dziewicze

Lasy stopą mą policzę,

W szystkie węże tam wytłukę, W stawię się przez dzielną sztukę, Z Indyanami w dzikim jarze — Zwalczę, zbiję plemię wraże, W końcu trudów wyjdę zdrowo Na dolinę szmaragdową,

Która w złotem słońcu cała Swój kobierzec rozesłała...

Tam się okrzyk w niebo wzbije — Tacie rzucę się na szyję — W racaj, tato, mama czeka, Tu me ramię i opieka!

(14)

Halina.

I ja pójdę! Tam na łące Pewnie kw iaty są pachnące, Narwę tego dwie naręcze!

laś (dogadując).

I w pół drogi już się zmęczę!

Im bo w głowie tylko kwiatki:

J a na odsiecz idę tatki!

Małgosia.

I ja pójdę! Ze mną cała Kuchnia: garnki i rondelki, Będę obiad gotowała, Kaszę, kluski, kartofelki...

Jaś.

No! to gdy się już wygłodzę, Może... wezmę was, choć w drodze Z kobietami kłopot wielki!

Halina i Małgosia.

Pójdziem, pójdziem za trzy rzeki Po tatusia — w świat daleki!

(15)

Maciuś.

Już nie boję! Weź mnie, Janek!

Będę mały też lndyaneh!

Ja chcę także tłuc te węże.

Matka (do siebie).

Co też w głowach tych się lęże!

(do dzieci).

Moje dzieci! gdy los smaga, Bardzo piękna rzecz — odwaga, Lecz piękniejsza ufność w Bogu, Który pewniej zwalczy wroga, Niźli mieczów ilość mnoga!

Tam, gdzie łaska i opieka Jego czuwa, — ani rzeka, Ani ogień nie pochłonie, Tam niemocne wroga dłonie!

On rzetelniej, niż oręże, Zwalczy żywioł, skruszy węże.

W yrwie z srogiej lwa paszczęki * Rozkazanie Jego ręki!

Przeto, synu, m iast żelazem Płoszyć wrogi, lepiej razem

(16)

Na podmiejski idźcie wzgórek:

Przed cudownym tam obrazem Uklęknąwszy, w zgodny chórek, Kornie zmówcie wasz paciorek!

Niech do Boga głos kołata, By powrócił rychło tata!

Dzieci.

Dobrze, mamo, dobrze, mamo!

Zrobić mieliśmy to samo!

Jaś.

Czy, mamusiu, luk zabiorę?

la tk a .

Możesz, synu, choć nie w porę.

Jaś.

Gdy tam schylę się w pokorze, To, mamusiu, łuk odłożę.

Matka.

Dobrze, synu! tak wypada.

Małgosia.

Bozia będzie bardzo rada.

(17)

Maciuś.

Pomodlimy się do Bozi, Niech tatusia nam przywozi!

Halina.

Kwiatki złożym tam w ofierze, Niech tatusia Pan Bóg strzeże!

Małgosia.

Już ruszamy, już ruszamy, Całujemy rączki mamy!

Jaś.

Niech mamusia się nie smuci, Dzisiaj jeszcze tatuś wróci!

la c iu ś .

Niech nie smuci się mamusia, Przyrowa dzim dziś tatusia!

Matka.

Oby słowa się spełniły!

Idźcie, dziatki, w zgodzie miłej!

Dzieci.

Do widzenia! do widzenia!

(18)

Matka.

Z Bogiem, który dzień odmienia!

(Dzieci wychodzą).

Matka (sama).

Dobre dzieci — łaska nieba, Kiedy krzepić się potrzeba.

(Klęka przid obrazem M atki Boskiej, przed którą pali się lampka ofiarna).

Przenajświętsza Panno świata, Której wieniec z gwiazd się splata, Matko nasza, której ramię

Czyhające wrogi łamie, Na rodzica moich dziatek

Wejrzyj z nieba, gwiazdo Matek!

Mocą łaski Twej oręża Prowadź, Matko, mego męża!

Niech się krzepi, niech przybywa, Matko nasza litościwa!

Niech Twe święte królowanie Zawsze z nami pozostanie!

(Pochyla się przed obrazem i z głową w dłoniach ukrytą pozostaje. D w aj anieli-stróżowie spływają w po­

wietrzu. Pokój napełnia się jasnością).

14

(19)

Anioł-stróz S.

Cicho, cicho... poszły dzieci...

Niech im łaska Boża świeci!

Anioł-stróż II.

Ty cichutko stań nad matką, Rozwiej troskę białą szatką, Niechaj w sercu jej zagości Promień cichej szczęśliwości!

(Anioł-stróż I I spełnia tę czynność).

O, tak! dobrze... A ja ruszę

W las przydrożny, w ciemną głuszę;

Żeby zbawić jedną duszę.

Do człowieka lecę złego, Co zapomniał Wszechmocnego.

Póty będę do sumienia Jego szeptał pieśń zbawienia, Aż nawrócę i aż skruszę Zatwardziałą jego duszę.

Z piersi jego chwast wyrzucę I nieszczęście tem odwrócę.

Anioł-stróż I.

J a na wzgórek śpiesznie lecę, Żeby dzieci mieć w opiece.

(20)

Niewidzialny w swej powłoce W blaski zorzę im wyzłocę, Najpiękniejsze na ich drodze K w iatki stworzę i rozrodzę.

To na radość małej rzeszy, Niech się sercem jasnem cieszy!

Aniołowie razem (trzymając się za ręce).

O, tak! o, tak! czyńmy śmiało, Co nam niebo przykazało.

M ech się pełni jasność cała:

Chwała Panu, chwała, chwała!

(Ulatują iv powietrze i znikają; światłość długo jeszcze pozostaje).

l a t k a (ocknąwszy się).

Co się ze mną naraz stało?

Przed oczyma jakby biało — Dziwna jasność bije wkoło, W duszy prawie aż wesoło...

Czy Bóg żywy, czy anieli W swojej łasce przefrunęli?...

Znikł niepokój, co myśl ehwieje, W sercu błogą mam nadzieję, 16

(21)

W szystko wdziękiem mi jaśnieje...

Już nie lękam się, nie trwożę, Ufam, ufam Tobie, Boże, Modlę, kruszę się i korzę!

(Pochyla się przed obrazem, zasłona zwolna spada).

ODSŁONA II.

W zgórek m alow niczy pod m iastem przy drodze. W pobliżu gęste krzewy i las ciem ny, głęboki. Na w zgórku fig u ra z obra­

zem Matki Boskiej Częstochowskiej. N a niebie w dali płonie zorza zachodu. Dzieci wchodzą, zbierając kw iatki.

Halina.

I tu kw iatek — i tu kwiatek, Jaki przepych i dostatek!

Jeszcze nigdy, nigdy prawie Nie widzieliśmy na jawie

Tyle pięknych kwiatków w trawie!

Istne cuda, istne cuda!

Maciuś.

Maciuś także nie maruda, Zebrał pełne dwie garsteczki.

K łosy i k w ia ty .—2.

(22)

Małgosia.

Toż kwiateczki! toż kwiateczki!

Jaś.

Macie tutaj śliczne zboże, Do bukietu wam dołożę.

Halina.

Dajcie, dajcie wszystko razem, Położymy przed, obrazem.

Maciuś.

Będzie to pachniało Bozi.

Małgosia.

Bozia za to nie pogrozi.

Maciuś (do Jasia — na stronie).

Powiedz, Janek! mój kochany!

Czy w tych krzakach są Indyany?

U! brrr... Boję.

Może ich tam całe roje — Żeby, Janku, pójść we dwoje...

(23)

Jaś.

Płocha główka u Maciusia:

A czekanie na tatusia?

Halina.

Patrzcie, patrzcie, co się dzieje Tam na niebie: tarcza złota Cała blaskiem promienieje!

Jakieś złoże gmachy, wrota, W stają, piętrzą się bez końca, A obłoczki malowane

Przesuw ają się na zmianę.

Jaś.

Przecudowny zachód słońca!

Od tych blasków, od czerwieni Aż się wszystko w oczach mieni I w złocisty splata wianek.

Małgosia.

Pełno, pełno niespodzianek!

Halina.

Nie, doprawdy! tak przecudną Rzecz — to nawet wyśnić trudno!

Patrzcie, jak las błyszczy zdała!

(24)

Maciuś.

Bozia wszystko to zapala!

Jaś.

A tyś myślał, że to może Człowiek taką robi zorzę!

Maciuś {urażony).

Ja nie myślał! Ja nie głowa!

Halina.

O, o, już się tarcza chowa, Już jej tylko jest połowa!

Małgosia.

A jak pachnie dookoła!

To pachnące jakieś zioła, Trzeba narwać ich dla mamy.

Halina.

Ach, ach! powiew, jak balsamy!

Maciuś.

Co to, Janek, jest: balsamy?

(25)

jaś.

To są takie maści 'wschodnie, Które pachną bardzo godnie.

Halina (składając, kwiaty p rzy obrazie na figurę).

No, a teraz, gdy do końca Już dobiega kula słońca, Uklęknijmy pod figurą I -pomódlmy się gorąco:

Niechaj myśli płyną górą I o Boga tron potrącą.

Małgosia.

Ty, Maciusiu, tu — koło mnie!

Halina.

Tylko cicho, tylko skromnie!

Małgosia.

Cichuteńko, jak najciszej, To sam Pan Bóg nas usłyszy!

Maciuś (patrząc na obraz M atki Boskiej).

Bozia.

(26)

Jaś.

Nie mów, Maciuś! klęknij!

Trzeba skupić się najpiękniej.

(D zieci klękają).

Modlitwa dzieci.

(Jaś mówi głośno, reszta dzieci wtórzy jednogło­

śnie).

Panie Boże!

Ty, co takie śliczne zorze Zapaliłeś! Ty, co w kwiaty Strojne dajesz ziemi szaty!

Miłosierny, niezgłębiony, Panie Boże, W ładco świata, W ejrzyj na nas z nieba strony, Daj, niech wróci zaraz tata!

My do Twego za to tronu Kwiaty niesiem z ziemi plonu, U Twych niebios złotej bramy

Całe serca C r składamy, Całą duszą Cię kochamy, Dziś i zawsze i bez zmiany, Panie Boże nasz kochany!

22

(27)

Halina.

Teraz jeszcze zmówmy szczerze Ojcze Nasz, Zdrowaś i Wierzę, Pocichutku, całą siłą,

Żeby Bogu było miło.

(Dzieci pochylają się i modlą śród ciszy).

laś.

Skocz, Maciusiu! Czy tam drogą Nie zobaczysz zdała kogo?...

(Maciuś wybiega na drogę, dzieci pozostają).

Maciuś (za sceną).

Nie, nikogo! nie, nikogo!

Małgosia.

Ja zobaczę, ja poskoczę, Czy na drodze nie turkocze.

(W ybiega i wraca wołając).

Gości jedzie,"cości jedzie:

Taki wielki kurz na przedzie...

(M aciuś zryw a się pierwszy).

23

(28)

Halina.

Stój, Maciusiu! Bozi z nieba Pierw ej się pokłonić trzeba.

(Dzieci się żegnają, potem powstają i patrzą na drogę).

Razem.

Cości jedzie, cości jedzie!

Taki wielki kurz na przedzie...

laś.

' Jakaś duża kalwakata.

Małgosia.

Patrzcie, patrzcie! toż to tata!

(.Wjeżdżają wozy ładowne, kierowane przez sługi kupca).

Kupiec (zeskakując z wozu).

Dzieci moje, dzieci moje!

Zdrowe, czerstwe!...

J a k się macie, jak się macie!

Mama zdrowa?

Dzieci (garnąc się do niego).

Zdrowa, tato!

Myśleliśmy wciąż o tacie!

24

(29)

Kupiec.

Dzieci moje ukochane!

Zakończone wszystkie znoje!

Teraz z wami pozostanę! — Długo m, długo-m czekał na to — Wy tęskniłem się ogromnie —

Chodźcie, chodźcie, wszystkie do mnie Małgosia.

My tatusia aż do zimy Teraz z domu nie puścimy, Bo to przykro dla mamusi.

Maciuś.

Tatuś teraz siedzieć musi!

Kupiec.

Dobrze, dobrze, moje krocie!

Macie, macie, w tym koszyku Są słodycze i łakocie —

Reszta dla was w tych pak szyku...

Maciuś.

A ja, tato, abecadło

Od A umiem do Zwierciadło!

(30)

Jaś.

A ja, tato, mam cenzurę!

Same piątki, jedną czwórę, I do pierwszej klasy proma!

Halina.

Tato! on wciąż mówi: proma, Kiedy przecie rzecz wiadoma, Że to mówi się: promocya.

Jaś.

Tak! A wiesz, co to — emocya!

Kupiec.

No, nie traćmy chwilki czasu!

Do matusi — bez popasu!

(na sługi)

Jedźcie, jedźcie wozy przodem!

Ja z wieczornej rosy chłodem Wraz nadążę z dziećmi pieszo — Przybędziemy tam o zmroku.

(Ściemnia się).

(31)

Jaś.

Toż to wszyscy się. ucieszą!

(Ju ż mają ruszyć, gdy nagle 12-stu zbójców w y­

pada z za krzaków i otacza gromadkę: „brody ich czar­

ne, kręcone wąsiska, wzrok dziki, suknia plugawa, noże za pasem, miecz u boku błyska, w ręku ogromna buława1').

Jeden ze zbójców (z mieczem obnażonym).

Stójcie! dalej — ani kroku,

Bo tym mieczem — łeb na dwoje!...

Kupiec (prawie jednocześnie).

Boże!

Maciuś (j. w.) Tata! ojej, boję!

Małgosia (j. w.) Ojej, co to będzie, będzie!

( Z płaczem i strachem kryją się za ojca).

Kupiec (j. w.) Dzieci moje — dzieci moje...

Zbójca (j. w., przyskakuje, szarpie kupca i odpycha dzieci).

Gdzie pieniądze?

(32)

prawiejednocześnie

Kupiec (j. w.) ...Miej na wzglądzie...

Inny zbójca (j . w., odpychając pierwszego) Czekaj, ja go wnet urządzę!

Zbójca (j. iv.) Słyszysz! życie lub pieniądze!

Kupiec (j. w.) Ludzie szpetni i okrutni, i Czego chcecie?

Inny zbójca (?. w.) Łeb mu ntnij!

Inny jeszcze, (powalając sługę, j. w.) Ani mrumru!

Inny znowu, (przy wozach, j. w.) Dawaj konie!

Jeszcze inny (j. w.) W dyby wiązać!

28

(33)

laś (j. w., zasłaniając sobą ojca i szamocąc się ze zbójcami).

Precz, nicponie!

Precz, potworze ty brodaty!

W ara, mówię ci, od taty!

Zbójca.

Hola pisklę! dziób masz długi!

Chcesz smak^ poznać tej maczugi!

(wytrząsa m u buławą) (do kupca) Trzos odpinaj!

Jaś.

Precz, powiadam!

Bo was wszystkich poukładam!

Ja łuk mam tn... Ja niebawem...

Zdała, łotrze! Nie groź tacie!

Jakiem prawem, jakiem prawem Na bezbronnych napadacie, W y, plugawe, nędzne'zbóje!

Jeden z bandy.

Panicz bardzo coś harcuje,

29

(34)

W artoby mu hardą główkę

Zdmuchnąć z karku, jak makówkę.

Jeszcze inny (ciągnąc Jasia, który się wyrywa).

Daj, mój będzie ten gagatek!

Kupiec.

Bierzcie wozy i dostatek, Bierzcie wszystko do szeląga, Lecz nie ruszcie moich dziatek!

Kary niebios niech nie ściąga Okrucieństwo — zbrodnią nową!

Żony mej nie czyńcie wdową!

Macie wozów tu obfitość, Miejcie, ludzie,*litość,1f litość...

Jeden ze zbójców.

O, to jeszcze się pokaże,

Czy z żoneczką będziesz w parze.

( J u z się do niego dobierają z okrucieństwem).

Kupiec.

Czy wy ludzie, czy zwierzęta?

Hej, ratunku... Panno Święta!

3°

(35)

Herszt bandy (ukazując się na wzgórku).

Stój, hołota! Marsz do dziury!

Czekać znaku mego, ciury!

(zbójcy stoją stropieni).

Jeszcze tutaj?... bo rozwalę Łeb, kto stanie mi zuchwale!

Rzucić łupy! J a , wódz! każę!

Wszyscy — ukryć się w pieczarze!

(Zbójcy niezadowoleni odchodzą i ukryw ają się).

Jaś (występując).

Panie wodzu! to niegodnie, To nieładnie — na przechodnie Tak napadać — dla rabunku!

To... nie można mieć szacunku!

Panie wodzu! pan na mękę Pójdzie w piekle — bez ratunku...

Tak nie można! Ja... na rękę, Ja wyzywam tutaj pana!

To rzecz inna, rzecz przyznana — W ynijść w pole, jak rycerze!

Ja... się chętnie z panem zmierzę, Ja... ja... w pański honor wierzę!

31

(36)

Lecz — rabować... lecz — kto kradnie, To nieładnie, to — szkaradnie!

Dzieci (ośmielone — wysuwając się).

To nieładnie, to nieładnie,

Gdy kto z krzaków tak wypadnie!

Herszt bandy.

Rycerzyku dzielny, śmiały!

Słuszne twoje są zapały I ten wyrzut twój, co kole!

Lecz na rękę, mój sokole, Nie wynijdę z tobą w pole!

Zbądź ochoty! w tej potrzebie Pierw ej muszę — zwalczyć siebie!

(do kupca)

Ruszaj, kupcze! Jesteś wolny!

Zakończ z Bogiem dzień mozolny!

Jedź do żony — żyw i zdrowy:

W łos nie spadnie z twojej głowy!

Kupiec (wzruszony).

Co za radość! ta odmiana — Tak raptowna, niespodziana,

(37)

Z czyjej-że mi spada ręki?...

Dzięki, panie! dzięki, dzięki!...

Herszt bandy.

O! nie dziękuj! Wyznam szczerze, Pierwszy pałkę bez litości

Byłbym strzaskał na twej głowie I dopełnił okrutności,

Gdyby nie to małe mrowie...

I w dziecięcej wiary szmerze Ufające te pacierze!

One darzą ciebie zdrowiem!

Przez nie stało się, co stało, Że odchodzisz żyw i cało!

A jak stało się, opowiem:

O przejeździe słysząc kupca, Ja i moje tu kam raty

Na tym wzgórku — koło słupca Zasiadaliśmy na czaty.

Dzisiaj — patrzę — drobna rzesza Do figury tej pospiesza;

Niosą kwiaty; przed obrazem Prostym modlą się wyrazem.

Kłosy i k w iaty .—3. 33

(38)

0 twój powrót, kupcze, rychły Proszą Boga uroczyście:

Modły rosły, to zuów cichły, Jak trącane wiatrem liście.

Zrazu śmiech mnie porwał pusty, Potem litość, ból i trwoga, Aż drżącemi spłynął usty Zapomniany wyraz Boga...

1 buława ciężka z ręki Za łzą w oku się stoczyła...

Ach, i mój syn też maleńki...

Taka sama dziatwa miła...

I ja, kupcze, mam gdzieś żonę, Dzieci zdawien porzucone,

A ja — zbrodzień — w ciemnym borze...

O, mój Boże, o, mój Boże!

(po chwili)

Ruszaj, kupcze! na ten wzgórek Wy, dziateczki, w kornej skrusze Chodźcie czasem! Za mą duszę Grzeszną, zmówcie też paciorek!

(Długa chwila milczenia współczującego).

(39)

Jaś (rozrzewniony).

Pan Bóg wejrzy nań łaskawiej, Gdy się tylko pan poprawi!

Maciuś.

Niechaj pan już nie zbójuje, To się Pan Bóg ulituje!

Kupiec.

Chodźmy, dzieci, podziękować

Bogu — tain — przed naszym progiem!

Zostań, człecze biedny z Bogiem!

Herszt.

Idźcie, idźcie! Bóg was prowadź!

(Kupiec wraz z dziećmi odchodzi, słudzy ju ż przed­

tem odjechali).

Herszt (chwilę myśli).

Tak uczynię! nie inaczej!

Czy mi tylko Bóg przebaczy!...

O! czym godzien świętej ziemi Dotknąć usty bezbożnemi1?...

(całuje ziemię skruszony)

35

(40)

(głosem wielkim) Miłosierny, wielki Boże!

Daj mi nowe życia zorze!

(pozostaje na wzgórku, daje znak silnem gwizdnięciem;

zbójcy się ukazują) Hej, kamraci! krótka sprawa:

Oto moja jest buława!

(odrzuca ją daleko od siebie — pod. ich nogi) Podle to, że ludzi straszym!

Już nie jestem wodzem waszym!

Ani słowal moje winy Idę wyznać pośród gminy!

Chcę w kajdanach żyć z mą plamą:

Radzę czynić wam to samo!

(zbójcy szemrzą zdziw ieni) Milczcie! Ścigań za bezprawia Niechaj nikt się nie obawia:

Sam się kary poddam wadze I nikogo z was nie zdradzę.

Próżne byłyby namowy:

Zamiar mój, jak los, surowy!

36

(41)

Lepiej karą zbawić duszę, Niż na wieczne iść katusze!

(osuwa się na ziemię przy figurze).

(Zbójcy chwilę stoją niezdecydowani, wreszcie mówi z nich najstarszy).

W ódz nasz cały ugrzązł w niebie!

Ha! pocieszym się bez ciebie!

(podnosi buławę, ukryw ają się).

Herszt (korząc się w skrusze pokutnej) Daj mi nowe życia zorze,

W iekuisty — mocny Boże!

(ibije się w piersi, znowu pada na ziemię, bardzo u ko­

rzony, i tak pozostaje).

(Dwaj anieli w górze nad fig u rą spływają, trzy ­ mając się za ręce).

Razem.

Niebo się do głębi wzrusza, Nawrócona jedna dusza!

Jeszcze będzie z czasem biała, Chwała Panu, chwała, chwała!

Z asłona spada.

37

(42)
(43)

B A J K I .

(44)
(45)

Do czyteln ik a bajek.

Szanowny dobrodzieju! Bij, zabij! psy wieszaj

W szystkie na mnie — i z błotem ostatniem mnie mieszaj!

Bluźnierstwami wszelkiemi duszę radą upój, Pień się, zżymaj i zgrzytaj — ale książkę kupuj!

Bo — widzisz, dobrodzieju! choć mi wstyd — na duszę Tej czelności zuchwałej: ja także jeść muszę.

Do k ry ty k a .

Krytyku! Gdy to twojem jest rzemiosłem, Wytykaj; wiedzion przeświadczeniem wzniosłem:

Im więcej waszmość dziur na mnie wygrzebie, Tem więcej zwróci uwagi na siebie.

4 1

(46)

D ziadek.

Niosąc życia stulecie, Kij i torby żebracze, Chodzi dziadek po świecie,

Ciągle płacze a płacze.

Dziwny dziadek... Ludziska Sypią hojnie- kołacze, Jemu w oczach łza błyska,

Ciągle płacze a płacze.

Dziatwa wokół ochoczo

Pląsa, bawi się, skacze — Jemu łzy się potoczą,

Jeszcze rzewniej zapłacze.

42

(47)

Czego płacze nieboże?

Czy cierń utkw ił mu w nodze?

Czy co boli?... A może

Pies pokąsał przy^drodze.

Widzą dzieci żebraka

I gromadnie doń biegą:

— Dziadku! troska ci jaka?

Co ci, dziadku, takiego?

Spojrzał dziadek ze smutkiem Na dziecięce niestatki I zbył słowem je krótkiem:

— Matkę-m stracił, o, dziatki!

Dziatwa na się spojrzała

I w śmiech pusty z ochotą:

— Dziadku toż to bez mała Wiek już jesteś sierotą!

— Przez lat tyle odmianę, Toć najdroższe mogiły Dawno z ziemią zrównane —

I ślad wszelki straciły.

43

(48)

— Przez lat tyle toć można Łez wypłakać już morze, A i rozpacz bezbożna

Ulgę znajdzie w pokorze...

— Przez lat tyle toć rany Najdotkliwsze się goją — I ból głucbnie odziany

Pleśnią czasu jak zbroją!...

Łez pełnemi oczyma

Dziad zapłakał nad dziatwą;

— Oj, gdzie lekko -duch trzyma, Tam zapomnieć jest łatwo!

— Oj, utuli w rok szkodę, Albo we dwa, o, dziatki!

Kto nad własną wygodę Nie ukochał swej matki!

Rzekł — poprawił na grzbiecie Liche sakwy żebracze:

Idzie dalej po święcie, Ciągle płacze a płacze.

(49)

K ot i zw ierciadło.

Mając w głowie pełno psot, Po pokoju skakał, latał,

F igle płatał Kot.

Jakoś wreszcie mu wypadło, Że się zbliżył przed zwierciadło:

P a trz y —zgłupiał... Co za dziwo?..

Widzi drugą postać żywą!

Więc się skrada, sroży, jeży — Oczom nie wierzy —

A to sztuka!...

W krąg obchodzi, węszy," szuka, Łapą, nosem i oczyma, —

Pod zwierciadło, za!'zw ierciadło..

GdzieJtwidziadło?...

Niema!

45

(50)

O, jest znowu! Pocichutku Znów się czai, — w rączym skoku

W pada zboku— , W ciąż bez skutku!

Pół dnia blizko

Namęczyło się kocisko — I cboć sprawa była jasna, Nie dociekła głowa ciasna.

O, jakże często w kociem zaślepieniu, Zwierciadło czynów zostawiając w cieniu,

Po kontrolę zazieramy

Nie w sumienie, lecz za ramy!

K row a.

Dawniej mając jakowyś skrupuł lub zawadę, Szły do Jowisza zwierzęta po ra d ę ,—

(Wypadków tych jest, zda się, kilka n Ezopa) Moja zaś krowa szła prosto do chłopa:

Naprzykrzył mi się całkiem już ten stan mój kro- [wi, —

46

(51)

(Tak mu powie:) Jestem krowa Postępowa!...

Gdy wół, koń, osieł — wozi, ciągnie, o rze,—

Jaż mam jedna bezczynnie wystawać w oborze?...

Nie chcę! nie chcę być z ich grona Tak sromotnie wyłączona!

Nie chcę, mówię, być tylko, jako krowa-żona:

Chcę być równo uprawniona Z koniem, z osłem, z mułem, wołem:

Znoić, jak oni, me czoło mozołem —

I nadomiar — dać dowód praktyczny, gotowy, Że i krowy

Sięgną tam, gdzie ich sięga mniemana zasługa!...

Słowem — krótko: nie zwlekaj — masz — bierz mnie do [pługa! — Chwilę chłop dumał i na takie fochy

Jałochy — W przągł ją do sochy.

Chodzi dzień krowa, ale już na drugi Tej wysługi

Patrz! zwalnia kroki — W padają b o k i,—

47

(52)

I chociaż była orka—at! pożal się, Boże!

(I pies niegorzej naorze) — Już na trzeci:

Zedrzeć skórę i gnaty wyrzucić na śmieci...

Tyle profitu Z tego popytu!

Na dobitkę

Skutki jeszcze bardziej brzydkie:

W raca z pola wieczorem — ciele głodne czeka:

— Matko, mleka!... —

A tu i na lekarstwo krowa mleka nie da:

Bieda!...

Widzi chłop, że nim pole zaorze, zasieje, I krowa zdechnie, i ciele zm arnieje,—

Nie czekając więc tej pory, Znów ją wpędził do obory,

Zatkał kołkiem i morał zakończył w te słowa:

— Siedź cicho i karm cielę, kiedyś po to — krowa! —

Emancypantki niech to między fakta włożą:

Ze — w krowy nie orzą!

48

(53)

M ałpa na k uracyi.

Nie wiem, gdzie to miejsce miało:

Na Sumatrze, czy na Jawie...

Małpa — próżniak, jakich mało, Trwoniąc życie na zabawie, Nieopatrznie, bezeelowie, — Z nudów, czy też z innej racyi Umyśliła w pustej głowie, Że potrzeba jej kuracyi,

Gdyż — jest chora, bardzo chora!...

Na co?

Na nerwy, nieboże!

A że czytała właśnie o tej porze Studyum o nerwach jakiegoś doktora

K łosy i k w ia ty . - d. 49

(54)

I Lombrosem, Montegazzą Zamąciła sobie o lej,—

W ięc nareszcie już bez mała Zwaryowała, sfiksowała...

Jęczy, płacze swojej doli, Stęka, żali się bez przerwy:

Nerw, nerwy!...

Echem niosą wokół lasy Małpie spazmy i grymasy.

Służba, krewni i doktory, W ciąż się kręcą7 koło chorej:

A więc leki I apteki, I konsylia, i narady,

Ciepłe wanny, morskie bady, — Nie pomaga ani trochy:

Małpa ciągle;stroi fochy.

Raz nad wieczorem, gdy w całej gromadzie Małpy nad chorą rej wiodły na radzie.

Na obóz spadła, jak piorun, wieść hyża:

Gwałtu!! łowiec się zbliża!...

(55)

Raz, dwa — skaczą wszystkie prędko — I w nogi!

Oj, źle z pacjentką!...

Z całej załogi O dobrą milę Została w tyle...

Różnie mówiono, — lecz zdaniem mojem, Łowca wziąć chciała łatwym podbojem:

Zalotnym wdziękiem, źrenicą łzawą...

Lecz że był z łowca galant nie tęgi, Zwinął się żwawo:

Wsadził do wora, sprawił jej cięgi Kijów trzy kopy

Na małpie szopy — Ot — i amory!

I dacie wiary? Od tam tej pory Małpa jest zdrowa, W mieście się chowa — (Z chęcią ją każdej damie przedstawię!)

Choć wzdycha czasem Za swoim lasem.

Tam na Sumatrze, czy też na Jawie.

(56)

Często na nerwy chorują próżniaki, Póki los-łowiec nie da się we znaki.

L e w w k la tce.

Afrykańskich puszcz wszechwładcę, Nie wiem, jaką sztuką znaną, Pod zwrotnikiem lwa pojmano I zwieziono do nas w klatce.

A że ozdobą stał się menażeryi, W ięc chciwe tłumy

Szły się przypatrzyć tej zwierza mizeryi.

Pełen zadumy,

Z wilgotnym blaskiem w źrenicy (Może myślał o swej lwicy I o szczęściu utraconem) Siedział godnie i wspaniale, 52

(57)

Myślą wtórząc w takt ogonem.

Z widzów ten lub ów zuchwale, Ze bezpieczna była sprawa,

Przed klatką stawa.

W krótce istne oblężenie:

Tłum ciągle wzrasta, Kto żyje z miasta,

Zwierza obejrzeć spieszy więzienie.

I jak się zwykle w takiej sprawie zdarza, Ten i ów wygraża,

Inny pręcik z ziemi bierze, Drażni zwierzę, Ten urąga lżącą mową, Drugi plecie to, ni owo,

Że z lwem wziąłby się za bary:

Wszyscy śmiali, I zuchwali, I bez względu, i bez miary.

Wtem lew się porwie i ryknie srodze!

Zadrżała ziemia i wszystko w trwodze Naraz odskoczy

Ciśnie się, tłoczy, — W zgiełku jeden przez drugiego

(58)

Na oślep biegą...

Tumult, zamęt, rwetes, trwoga...

O, la Boga!

Gwałtu, rety!

Zaduszono dwie kobiety!...

Morał tej bajki zamykam w sens krótki:

Zbytniej odwagi brzydkie nieraz skutki.

Św iatło elektryczne i gazow e.

Na ulicy pewnej skręcie, Sąsiadując z sobą razem, Elektryczność jasna z gazem Kłóciły gię zawzięcie.

54

(59)

— Możnaż ciebie równać ze raną?...

Elektryczność dumnie głosi.

— Świecisz żółto, świecisz ciemno, Blaski rzucasz na trzy kroki;

Z łaski ciebie człowiek znosi!...

Ja — co innego!... Patrz, jak wspaniale Rozpraszam mroki!

Szlacbetnem, białem światłem się palę, Na wiorstę sięga promień jaskrawy...

Powiem, że nawet tem sobie nie schlebię, Gdy się przyrównam do słonka na niebie!...

Gaz znów z mieszczańska broni swej sprawy:

— Patrzcie no ją!... Jasna pani!...

FanfaronkaL.

Jeszcze ci daleko do bożego słonka!

Przytem słonko świeci taniej, Niż ty, pańska rozrzutnico!...

I tak dalej — i tak dalej —

Jedno drugie gani, a zaś siebie chwali.

Przechodził właśnie filozof ulicą, A usłyszawszy ich zwadę wzajemną,

Rzekł: Z wami, czy bez was — zawsze ludziom [ciemno!

55

(60)

S en sacye.

Nie wiem, w jakie to tam święta, I na czyje to uczczenie,

Umyśliły dać zwierzęta Amatorskie przedstawienie, W ięc radziło tedy wiele Artystyczne swojskie grono, W reszcie role wyznaczono:

Kochanka miało grać półroczne cielę, Owce być miały naiwno-liryezne, W ieprzki — charakterystyczne...

Zaś obowiązek ciągle jęczeć łzawię

Spoczął na tym, co w poblizkim żył stawie;

Na bobrze — Nawet z gęsi unisono Gęgający chór złożono...

W szystko dobrze!...

56

(61)

Ale niema reżysera,

Gdy więc każde z nich wybiera, Jakoś wreszcie padła kreska

Na liska.

Idą. — Posłuchaj! — mówią: — Panie lisie!

Bądź reżyserem, a trud opłaci się...

Lis przystał, a ująwszy ład i zarząd w kluby, Urządza próby.

Mówiono mi że podczas tycb tam prób zbyt wielu;

Ubyło trochę osób w personelu:

Zwłaszcza w chórze —

• ■ Szczerby duże — Ale bawiąc się dowoli, Kto tam myśli o kontroli?...

Nareszcie generalną odbyto z paradą, Lis chwalił, że zapału tyle w sztukę kładą, I że się nie spodziewał, by w tak krótkim czasie;

I że mogliby zagrać na scenie paryskiej Sypał w około pochwały, hołdy i uściski...

W reszcie, niby to w nawiasie:

Tak powie:

— Pięknie!... ale gdzie widzowie?...

Gdzie publika, rzesze liczne

57

(62)

Na uznanie okoliczne?...

Któż wam będzie apluzować?...

Wieńczyć głowę wam laurem?...

— To nam sprowadź! — Krzykną chórem.

Lis przystaje:

Jakoż w dzień przedstawienia sprosił wilków zgraję;

Przyszli, mając na zębach pelniutko oskomy, W ięc koniec wiadomy:

Oto nim jeszcze kurtyna zapadła,

Publiczność z miejsc powstała i aktorów zjadła, Ja tam byłem, więc wilków, a i lisa zdrajoę, Ku wieczystej pamięci przechowałem w bajce.

P ie s treso w a n y .

Psa swojego na usługi

Pan tresował przez czas d łu g i,—

I co zwykle idzie za tem, Trud uwieńczył rezultatem:

A więc z rana, Na głos pana ■.

58

(63)

Pies przynosił mu do łóżka, Nie zwlekając ani trochy, Odzież, buty i pończochy, Ja k najlepszy w świecie służka.

Nie koniec na tern: pan w dalszym wyzysku Do tej wyręki posunął tresurę,

Że pies posłuszny przynosił kij w pysku Na własną skórę...

A otrzymawszy bolesnych plag sporo, Znów go do kąta odnosił z pokorą.

Bajka w sensie ta nie mglista:

Zawsze pies jest serwilista.

59

(64)

Sąd koguci.

Jedna czubatka, A druga gładka:

Dwie kury zagdakały, która więcej warta.

Ko-ko-ko-ko! gdak-gdak-gdak! ot, kłótnia [zażarta.

A gdy coraz zajadlej wzrasta kurza buta, Aby rostropnie sądził, poszły do koguta.

Trzęsąc krwawych róż biretem, Pobłażliwy na ród kurzy:

Patrzy godnie, oko mruży, Wreszcie ozwie się z impetem:

— Moje drogie! co tu gadać?

Po co próżno czas okradać...

Ta wdziękami świat zachwyci

60

(65)

I zasiądzie znakomiciej, I pozyska przywileje — I najwyższą cześć w kurniku,

K tóra z was tak prześlicznie, jako ja, zapieje Kukuryku!

Gdy się dwoje głupich kłóci, Zda się taki sąd koguci!

N ierogacizna.

Czy kto przyzna, czy nie przyzna, Dość, że raz nierogacizna

Rozprawiała w sposób taki:

— Na co ptaki?...

Ni to sieje, ani orze, Ani karkiem nie nałoży,

(Nawet — mierzwy nie przysporzy A używa w każdej porze..!

Co?... że śpiewa?... — nie potrzeba!

Aby z pastwą wzeszła gleba

(66)

I był chlew:

O! to — śpiew!

Osioł ryknie, Świnia kwiknie:

Będzie z tego — bez słowika, — Jakiej trzeba nam, — muzyka.

A to wszystko — co? próżniaki!...

Na nic ptaki!

Zatem szły do Jowisza, aby przeinaczył.

Ten, gdy idące ku sobie zobaczył,

Schmurzył lice zmarszczonych brwi srogich siwizną I tak im rzecze gniewnie: — Precz! nierogacizno!...

Nie tym jest dano sądzić o wdzięku, o duchu, Co wszystką godność swoją położyli w brzuchu!

S ł u p y .

Że wskazywał rozstajnych dróg sprzeczne dwa szlaki, Do hardości przydrożny słup wyniósł się takiej,

(67)

Iż uważał każdego, kto mimo przechodził, Za głupca, który właśnie nowo się narodził.

— Oto tutaj (to mowa jego napuszona) — Macie moje dwa ramiona!

Na jeduym wypisano wyraźnie: DO W OLI,

A na drugim — DO POKUĆ, — jak sobie kto woli...

Ale jeden sens wyroku, Że bezemnie — ani kroku!

Niech-no który spróbuje i oślep się rządzi:

Natychmiast zbłądzi —

I zechciawszy do Ir okuć — do Woli przybędzie, Zaś do Woli zmierzywszy, na pokucie siędzie...

A tak!...

To nie żarty!

To coś warty Nieomylny taki znak!...

Przechodził właśnie drogą dowcipniś złośliwy, A słysząc w tem chełpieniu obce sobie dziwy, — Że wielką jest zazwyczaj krotoehwili żądza:

Psotę urządza.

Oto całe poprzeczne ramię dłoń złośliwa

W raz z Pokuciem i W olą od miejsca odrywa —

63

(68)

I z drugiej strony słupca (sprawa bardzo głupia) Opak przyłupia.

I się stało:

Ten co z taką pewnością przestrzegał zuchwałą, Z racyi jednej w arjata płochej bardzo chwili:

Znak wszystkich myli.

O! ileż ja znam takich słupów na mej drodze, Co nieomylność hardą niosą ku przestrodze, — Ale niech no im chwila coś-niecoś odmieni I oto męże owi, z posad niewzruszeni, Staną się (daję na to konia z rzędem)

Fałszem i błędem.

C i e l ę . Zadarłszy ogon do góry.

Rozpędzając spokojny drób: kaczki i kury I, w podskokach szalonych sadząc przez kałużę,

W ybiegło na podwórze, Czyniąc wiele hałasu i zamętu wiele:

Cielę.

64

(69)

— I czegóż to waść taki kontent, synu krowi? — Sentencjonalnie koń na to mu powie.

— Czego?... nie wiem! — odrzecze ciele zachwycone:

— Lecz z radości płonę, płonę!...

Bo oto przed chwilą małą Podsłuchać mi się udało, Jak mówił gospodarz do swego włodraza:

Ponieważ się pora stosowna nadarza, Ażeby nie zwlekając ani chwili — jutro — Do miasta powiózł wszystkie nas, cielęta — Przytem klepał mnie czule i gładził we futro, A do włodarza wyrzekł: niech wasze pamięta!

Doprawdy!... miły bardzo człowiek z gospodarza, Że tak o przyjemnościach myśli inwentarza:

Do miasta?... po cóż?... A no! ręczę głową, Że niespodziankę ma dla nas gotową...

A chociaż tajemnicę dotąd chowa ściśle, Ja myślę...

(Oho! mam spryt ja, choć nie ostro-m kute!) A więc: albo na redutę,

Albo na ucztę, albo na wesele...

— Albo — na rzeź! głupie cielę...—

K łosy i k w ia ty .—5.

65

(70)

M ó l .

Otoczony całym stosem, W księgi strony Mól uczony

W gryzł się, wrył się z głową, z nosem;

Bo zapragnął przez foliały Objąć wiedzy obszar cały:

Przejść rubryki Nad-Fizyki, Polityki, Statystyki, Okrąg lic.zny Wielolicznej Politycznej Ekonomii, Astronomii, Socyologii Astrologii

Różnej, mnogiej, —

By ztąd, jak do wierzchu stoga, Dojść do Boga,

Tak lub owak ostatecznie Ująć grzecznie,

66

(71)

Ludziom zjawić i przedstawić, Rodzaj zbawić.

Więc też bada, ach, jak bada!

W żmudnej próbie

• Nosem dłubie, K arty zjada;

W książkach żyje, w książkach bawi, W książkach traw i;

Dniem i nocą Męczy, ślepi:

„Na co? po co?

Skleja, lepi.

A tu patrzaj! urok? zmowa?

Bóg się chowa!

On przenika, Bóg umyka!

On rozumu ostrze stali, Bóg — wciąż dalej!

I ot — mimo żmudu, trudu, Ani plonu, ani cudu,

Tylko w głowie, niby w ulu...

(72)

Molu, mólu!

W św iat otwarty!

W żywe karty!

Gdzie serce promienną tą księgą,

Przewiązane anielską Bożych natchnień wstęgą...

Tę wstęgę rozwiąż!... Niech wiedza cię wspiera, Ale — nie ona jedna, nie m artwa litera,

Poświęcenie i Miłość niech będzie tw ą wodzą:

One księgę tajemną z klamer oswobodzą I sama się przed tobą, jako kwiat, otworzy, A w niej błyśnie Bóg żywy i wszystek cel Boży...

Bo i to pierwej sobie posiej w myśli glebie:

Jeśli go nie odnajdziesz kiedy w sercu własnem, Próżno go szukać będziesz w ksiąg zakresie ciasnym:

I okiem najbystrzejszem nie dojrzysz na niebie!

Kocioł p a ro w y .

Ten, co daje ruch tłokom, a kołom — pośrednio, W bił się kocieł parowy w taką pychę przednią, Z takim świadczył o sobie hałasem, łoskotem,

Że, doprawdy, już nie wiem, co mam myśleć o tern...

66

(73)

— Uf, uf, uf, uf!... Oto — godność!

Obowiązek i — niezwodność!

Cały pociąg mieć za karkiem, Wciąż się pocić w ruchu szparkim, Czy to burza, czy zawieja...

Bo kto tu ta j— jeśli nie ja?,..

To mówiąc, tak się prężył, nadymał i srożył, Że omal pychy próżnej skórą nie nałożył, Bowiem pękłby napewno, nimby minął Łapy, Gdyby czujny mechanik nie odemknął klapy.

Wielkościom, które nadto rozdymają chrapy, Czy to jadą przez Baby, czyli też przez Łapy, Dla pewności zalecam — bszpieczeństwa klapy.

Ś w i n i e .

Nie zawsze to, co pachnie, zdrowe daje wonie, — Wybacz więc, jeśli w bajce wywodzę zwierzęta, Których woń z liczby słodkich nazawsze wyjęta, I o których nie mówi się w żadnym salonie...

A jeśliś nadto czuły (co ja znów wybaczę!), Zatkaj nos, zamknij oczy, — otwórz tylko serce, Albo tylko pół ucha, a z bajką się wwiercę I jak rybak na wędę twe serce zahaczę.

(74)

Przyszła Świnia do świni, Propozycyą jej czyni:

— W iesz co, droga siostrzyco!

Ludzie głoszą dokoła,

Że choćby kto świat cały obchodził ze świecą, Świń brudniejszych nad świnie odnaleźć nie zdoła!...

Ztąd też dla nas pogarda I nieprzyjaźń ztąd płynie, I ta duma i wyższość ta harda, Z jaką człek nas traktuje, jak świnie!

Słowem — krótko — niezawile:

Patrz!... staw blizko — zachód mały!

Pójdź! zanurzym się na chwilę, Opłóczem się i będziem czyste, jak kryształy!

Jak wyrzekły, tak czynią;

Była z drogi gdzieś duża, Pełna błota kałuża —

(Zawsze Świnia jest świnią!) W nią też wchodzą po szyję, Zanurzają łby, ryje — I w yłażą— sromoto! — Z tej kąpieli — na zmianę — Jeszcze bardziej zbrukane, 70

(75)

Że nieledwie furami ocieka z nich bło to ,—

Jednak rade i dumne, i pyszne w tym względzie, Ze formę w byle jakim spełniły obrzędzie.

Sens podwójny z tej bajki płynie każdej pory:

Pierwszy: iżbyś oczyszczał nietylko pozory, — Zaś drugi: gdy nie braknie na chlubnej ochocie, Iżbyś czynił to w zdroju, nie jak świnie — w błocie.

O sieł-aspirant.

Że uczuł w sobie poetycki zapał, Na pomost dachu osieł się wdrapał

I niezwyczajny — gdzieś przy pasie, . Przyczepiwszy skrzydła ptasie,

Zamierzył pomysł znakomity, Lot zamierzył znamienity

Na Parnasu szczyty!

Lecz się zwiodło oślisko, łatwej sławy chciwe Sądząc bowiem, że w górę do słońca się wzbije,

Spadło na łep, na szyję — Zostało na bruku nieżywe!

7 i

(76)

Praw da z tego, jak świat, stara:

Nie dla osła lot Ikara, Zasię skrzydła

Nie dla bydła!

P ło t i pijany.

Szedł pijany przy płocie, dobrze mu się działo:

Przeszedł był bokiem drogę okazałą, Gdy płot się skończył. Ale że i w statku Nieraz zmysł zwiedzie, zaszkodzi w d o statk u,—

Tembardziej więc pijanych, napewno zawodzi:

Na drugą stronę płotu omackiem przechodzi I — że zdąża do celu, w jak najlepszej wierze

"Wsteczną drogę przed się bierze.

I znowu płot się skończył — i znowu bez zmiany Tej co przedtem omyłki uadużył pijany.

Tak się błąkał w ciemnościach, nieświadom zawodu,—

Lecz kiedy w iatr silniejszy powiał od zachodu, Pragnąc opór stateczny dać srogiej wichurze, Na plot naległ i runął z nim razem w kałużę.

Filozofom, co idą pijani przy płocie,

Nie życzę — kiedy runie, by zostali w błocie.

72

(77)

Bajkopis w n iew oli.

Nie wiem, czyja w tern była intryga napięta, Lecz bajkopisa pojmały zwierzęta,

W ięc zwołują wielką radę I pragną sądzić, jak za stanu zdradę.

Och, na dziecko Apolina, Jakże wszystko się zawzina!

Ten chce powiesić, drugi uciąć głowę, Trzeci wymyśla kaźnie jeszcze nowe,

Wszyscy zaś na zgubę godzą, Chociaż w zdaniach się rozchodzą.

W tem lis, co w bajce zawsze sprytem włada, (Dziś z urzędu wyznaczony,

Ciężkiej podjął się obrony), Tak powiada:

— O, świetny sądzie!

Mylisz się wielce,

Gdy chcesz, by ginął, jako wisielce, Lub inak: w wodzie, czy też na lądzie —

Bo i jakiej-ż zazna kary, Gdy poślecie go na mary?.., Jednej bólu chwili lotem,

73

(78)

Głowa spadnie i nic potem — Takie względy najłaskawsze, Tylko zwolnią go na zawsze!

Owszem— mem zdaniem—rada najszczersza:

Puścić — niecli idzie! nie brać swobody!...

Niechaj smaruje bajki i ody!

I niechaj żyje — pisząc — od wiersza!

Bo z doczesnych kar na świecie, Cięższej kary nie znajdziecie!

Wierzcie — nie wierzcie, lecz ta sztuczka lisa Ocaliła bajkopisa.

B a j k ą .

Chcąc ludzi doświadczyć, czy trw ają w pokorze, Bóg z nieba zdjął słońce i zamknął w komorze.

Aliści tłnm cały z hałasem się wdziera:

Oblega drzwi, okna, — plecami napiera;

Ten radzi drzwi rąbać, drugi — okiennice:

Hurra! wyrwać Bogu światła tajemnicę!

Wreszcie pod natrętną drzwi runęły siłą:

Wraz wszyscy oślepli, słońce— słońcem było.

1\

(79)

O w sch od zie.

W schód słońca — płyną słowicze trele — Ku wstającemu w złotej koronie:

Ono, jak wielka monstrancya płonie — Skraj lasu, niby organ w kościele, A organista — on, śpiewak Boży — Co chwila któryś z kluczów otworzy.

Słuchaj! jak wielka tonów ulewa Echami w całym gaju rozbrzmiewa.

W siąka w głąb’ senna, w dywan darniowy—

Kwiaty zbudzone podnoszą głowy I zasłuchane w cudowne głosy Płaczą dziękczynnie kroplami rosy.

Z tej uwertury, z dźwięków powodzi, W śpiewną melodyę zwolna przechodzi, —- I oto dźwięk się cudny wyłania,

A taki pełny niepokalania,

Jak gdyby srebrne dzwoneczki trącił...

Wtem wilk zawył — i całą harmonię zmącił.

Nieraz w życiu wplata chwilka W śpiew słowika wycie wilka.

75

(80)

M elod yści.

Że w ilcy— wielcy melodyści, Niech bajka ziści.

Szedł pieśniarz borem,—do rzeczy zaś wtrącę, Iż niósł ze sobą narzędzie grające.

W te m — jak z pod ziemi, wilków otoczy go z g ra ja ,—

Nie wiele myśląc, lutnię nastraja

I miłym gościom—człek wielkiego ducha — Gra do ucha —

To skocznie, to żałośnie, to znowu wesoło.

Obsiedli wkoło, Zębami klapią, słuchają — aż miło;

Bal gdyby na tem wszystko się skończyło...

Aleć po chwili Ten i ów zlekka wyciem zakwili, A wkrótce wszystkie łby zadrą do góry,

Uderzą w chóry — Na lasy, błonia Płynie symfonia...

Długo znosił nasz pieśniarz, choć cierpiał okrutnie, Nie wytrzymał nareszcie, o ziem cisnął lutnię:

76

(81)

— Nie! powiada: zabijcie, rozszarpcie w kawały, Lecz — nie, by pod wtór taki moje pieśnie brzmiały.

Zjadły go — wieść tę przyniósł mi wiatr-goniec,

"Więc — bajki koniec.

P ch ła w lw iej klatce.

(Z b ajek J o ty ).

Raz pchła (zdarzają się takie wypadki) Do opróżnionej po lwie wpadła klatki — I tak już przez to urosła — zuchwała! —, Że się w mniemaniu własnem lwicą stała.

Na środku klatki, Podgiąwszy łopatki,

Ułożyła się z gracyą i z niedbałą pompą (Pewno myślała, że miejsca ma skąpo),

Nasrożyła się, nadęła

I w tej pełni pchlego dzieła Groźna czeka,

Rychło ją przyjdą podziwiać — zdaleka.

Aliści jakoś uwaga niczyja

Nie zdąża ku niej: każdy klatkę mija,

77 .«

(82)

Podziwu słowo nie spływa na usta, Jakby klatka była pusta...

— Nic to! nic to! pchla się krzepi:

— Wnet tu przejrzą nawet ślepi'...

Niechno tylko nakształt gromu Ryknę, ujrzym, czyli komu

Nie udzieli się groźba huczącego działa!

To rzekłszy, na łapy wstała, Zatoczyła strasznym wzrokiem, Tchnieniem wzmogła się głębokiem, Wszystkie siły zebrała— i ---ryknęła pono, Chociaż ją dosłyszało zaledwie pchle grono.

Pośród życia tu kramiku,

Gdy śmieszności czyn nie rzadki, Mamy takich pcheł bez liku, Chwałą grzmiących pchlego ryku.

Lecz choć wejdą do lwiej klatki, Choć uroją posiadanie,

My nie czyńmy wrzawy, krzyku, Nie zważajmy wcale na nie:

' Choć w lwiej klatce, pełna szyku, Pchła się nigdy lwem nie stanie,

J 8

(83)

C notliw y pudel.

( p o d ł u g b a j k i H e i n e ’g o ) . Clioć nie czystej krwi rasowej, Był: to pudel wyjątkowy:

Ani trzpiotem, ni nygusem Nie był, — zwano go Brutusem.

Zaś tak zwano zasłużenie, Bo miał cnotę w takiej cenie, Takim słynął duszy hartem, Tak pogardzał płochym żartem, Że za psim tym idąc śladem, Człowiek stał-by się przykładem.

*

Nie dość na tem, że strzegł domu Od złodziejstwa — od pogromu, Ale inną też przysługę,

Czy to w upał, czy w szarugę, Czynił taką: codzień zrana, Wyręczając swego pana,

Z dumnym wzrokiem popod rzęsą, Z koszem w pysku szedł po mięso.

Ogon w górę — i krok szparki:

(84)

Dziwił wszystkie tem kucharki.

Rzeżnik, świadom całej rzeczy, Codzieó psiej powierzał pieczy Kawał mięsa — i z koszykiem Pies powracał dróg przesmykiem.

Świętą była mu koszałka:

Nie tknął nigdy ni kawałka.

*

Wszystko by się pięknie wiodło, Lecz świat psiarnią jest też podłą:

Są psi, co do zdrady skorsi I od ludzi nawet gorsi:

Psi huncwoci, psi łajdacy, P si żyjący z cudzej pracy, Psi, co cnotę za nic mają I cyniczną żyją zgrają Na ulicy, jak włóczęgi, Łamiąc honor i przysięgi.

*

Taka właśnie niecna zgraja Na Brutusa się zaczaja — I dla cnót urągowiska

Kosz wyrywa pełny z pyska, —

(85)

Już wywlekli świeże mięso, Już je szarpią, rw ą i trzęsą, I krwiożerczo, i zuchwale Zajadają po kawale.

*

A nasz Brutus? Brutus zrazu, Jako stoik twardy z głazu, Patrzył zimny — bez wyrazu.

Ale widząc — hańbo żywa! — Jak za kęsem kęs ubywa, Ulegając sam fortunie, Pocichutku się przysunie — I z westchnieniem: trudna rada!

Udziec schwycił i zajada.

*

Morał taki pisze tu się:

— Jakto?! więc i ty, Brutusie!

Tyś to? wyjątkowy pudel?

Gdzież jest cnoty twojej rudel?

K łosy i k w iaty.—6. 81

(86)

Dosyć tróchy ci przykładu, Byś zatracił się bez śladu, Nie Brutusem był, nie cnotą, Lecz zwyczajnym psem — hołotą!

B a j k a .

Pocieszał kat zbrodniarza w ostatniej godzinie.

Że od elektryczności, nie od stryka zginie, — Na co tenże, na zawsze żegnając się z światem:

— Tak, czy owak,— odpowie:— zawsze jesteś katem! —

W y ż e ł.

Że w towarzystwie pana ustawicznie chadzał:

Wyżeł rozum i godność swą na tem zasadzał,—

A na to mu psi inni, spotkawszy śród drogi:

— Choć-eś dumny i próżny, lecz zawsze — u nogi.

82

(87)

DO ZIEMI.

(88)
(89)

I.

Do swoich — do ojców, jak gdyby w sto koni, Zdaleka, z za morza powracał Antoni, — N a mozół gotowy najcięższy i troskę, By prędzej zobaczyć rodzinną swą wioskę, I lasy, i błonia, i krzyże nad drogą, I strzechę słomianą, i czeladź ubogą, I wszystko co tutaj zostawił przed laty, — Do czego tak rw ał się, jak więzień z za kraty...

Bo taka nad człekiem z natury już władza:

Że niechaj mu obca kraina dogadza, On zawsze zatęskni do swoich — do ziemi, Gdzie wyrósł z kwiatam i na łąkach polnemi,

85

(90)

Gdzie wszystko co jego," najmilsze kochanie, Gdzie smętarz, gdzie miejsca dla niego zostanie...

Bo mówią — a jakże być może in aczej?—•

Że jeśli za życia swych stron nie zobaczy I łanów tych, które ojcowe rżną sochy, Od których odjeżdża nie jeden syn płochy, To nawet, gdy trumną mu robak przewierci, Do onych serdecznie zatęskni po śmierci —- I poty tam płacze i Boga mozoli,

Aż wreszcie duszyczce na ziemię pozw oli,—

W ięc wraca w księżycu cichutko pod strzechy, Ostatniej doznając pośmiertnej pociechy...

Ot, chyba by trzeba wielkiego grzesznika, By Bóg mu takiego odmówił promyka — Ot, chyba by człeka, w kim serca już niema, Kim gardzić powinna ta ziemia rodzima, W kim ono za życia ponuro i szpetnie Na trupa zczernieje lub grudą się zetnie.

II.

Za gwiazdą swą szczęścia przeróżnie człek goni...

Przed laty dziesięciu odjechał Antoni, Z namowy n iem ieckiej—• na błędne ogniki, Do onej za św iatem — hen!— ta m — Ameryki.

86

(91)

Odjechał i wioskę, i ziemię porzucił, I ojca okrutnie, jak śmiercią zasmucił — Bo jakże to serce ojcowskie nie boli, Gdy dziecko odjeżdża miast ostać na roli!

A choćby tam miało fortuny dojść szumnej, Toć ojcu przez czas ten być może — do trumny I zejdzie strapiony do Chwały tej Bożej, Synowi krzyżyka na głowie nie złoży, A Bóg go zapyta:— tam ostał na roli Ktokolwiek? — a ojca, jak ogniem, zaboli — I łzami odpowie: — taj nie, Panie Boże!

Odjechał mnie synal jedyny za morze! — Pojechał Antoni bez grosza — chudzina,

W spencerku — taż na nim ozdoba jedyna, I kozik u pasa, świecącą z dziur piętę — Lecz takoż i serce wziął z sobą zawzięte...

Posługi sprawował na wielkim okręcie, 00 wiózł go po wody wzburzonym odmęcie, 1 wiele tam przeszedł z różnego powodu Choroby i strachu, i nędzy, i głodu, —

Lecz w końcu to przemógł, przecierpiał wytrwale I oto nie skąpo Bóg zdarzył w udziale:

(92)

Przez różne przechodził dziwaczne koleje,

A szczęście, jak dziewczę, gdy pięknie się śmieje, Chodziło z nim wszędy, przybrane we wstążki, Ze złote przygarniał, jak zboże, pieniążki;

I oto się stało: dziś wraca bogaty — Po latach dziesięciu — i piękne ma szaty, I z pańska wygląda — i pełny też worek, Że choćby trzy włóki zakupić i dworek!

Ha! Boża w tem wola: wie dobrze, co czyni!

I nieraz ci sypnie obficie ze skrzyni,

A jeśli ty, człecze, Go nie masz w zamiarze, Co-ć potem! — gdy zechce, to zawsze ukarze I jako kłos marny, odrzuci cię z pola,

Żeś w cnocie nie dostał, bo .Jego w tem wola, Bo on ci naukę najwyższą dał z Nieba:

Że Jego i Ziemię tę kochać potrzeba!

A jakoż do Boga, kto ziemi nie kocha, Co-ć przecie rodzona i matka — niepłocha?

III.

Na dworzec kolei przyjechał Antoni, I wyszedł na ganek i. zażądał koni,

88

(93)

Gdyż jeszcze wiorst parę do wioski zostało, Choć pierwej na miejscu był duszą już całą...

A właśnie się zdarzył gospodarz z tej wioski, Mający go dowieźć do chaty ojcowskiej, Lecz Antka nie poznał; nie wielkie to dziwo:

Czas ludzi odmienia za gwiazdą szczęśliwą, Gdy bieda niech biedę po latach napotka, Odrazu ją pozna, jak swoją — z opłotka...

Sporządził chłop sanki, przyodział je derą, Ruszyli po śniegu — ponową tą szczerą.

Pod wieczór się miało, i mrozik świeżutki Od strony północnej wietrzykiem dął w dudki I pola dokoła, gdzie oko zajrzało,

Jak płachtą* pokryte czyściutką i białą...

A słońce w zachodzie ogromne, czerwone, Na śniegi te kładło jarzącą koronę, Jaśniejszą od złota i kraśnych korali,

Bo Bóg to najpiękniej na chwałę swą pali...

Śnieg skrzypiał, zdaleka głos dobiegł niektóry, I z chałup dym siny szedł p-rosto do góry...

Gdy ujrzał Antoni znajome te strony,

To serce, jak wosk, mu rozmiękło stopiony —

(94)

I było mu dziwnie na sercu w tej porze, Jak gdyby w kościele na wielkim nieszporze, A potem toż razem do płaczu i żartu,

Choć w onej Brazylii byl nabrał dość hartu. . Więc nie mógł wytrzymać za sercem i głową, I z onym wiozącym zagadał tą mową:

— A znacie wy Grzędę Macieja? — powiada, (Bo tak się Antkowy zwał rodzic od dziada), — Ten na to:—Co nie mam— gdy jestem z tej wioski...

— Zdrów aby?... Ten znowu: — -tać zdrów z łaski [Boskiej,

— A jakże tam jemu?,..— Tać ma na zagrzanie...

Wio, siwki! Jak dobrze, gdy pije wciąż, panie!

—- To czemu? skąd przyszło?...—Bóg wiedzieć to [raczy, Pewnikiem z frasunku, czy jak tam—z rozpaczy—

Po synie, co kiedyś odjechał za morze:

Zalewa robaka, taj zalać nie może.

Pamiętam go dobrze przed laty dziesięciu:

Cbłop tęgi i trzeźwy, a orał za p ięciu ,—

A teraz—ot, wszystko i opak, i marnie, I żyd mu pewnikiem te morgi zagarnie...

90

Cytaty

Powiązane dokumenty

W mchu utuliłam zziębnięte dzieciny, W nieboszczykową odziawszy sukmanę. Ale najmłodszy nie spał, a był siny, Oczy otwarte miał i jakby szklane, I po powietrzu rączkami

śmieję się wtedy, gdy przeszłość się marzy, gdy chcę płakać bez

Jego przygotowanie okazało się znacznie trudniejsze niż po- czątkowo można się było spodziewać, i to właśnie stało się przyczyną opóźnienia edycji w stosunku do

Funkcjonowanie opieki zdrowotnej jest rozdzielone na siedem podmiotów: gminy, powiaty, wojewódz- twa, uczelnie medyczne, resortową ochronę zdrowia MSWiA, MON oraz

strzeń znacznie wrażliwsza – przestrzeń postaw, wy- obrażeń, oczekiwań oraz poziomu zaufania: społecznej gotowości do ponoszenia ciężarów na zdrowie wła- sne i

Maryja Królowa Polski prowadzi zawsze do wolności w Jezusie który jest Drogą, Prawdą i Życiem. Maryja nasza Matka i Kró- lowa dana przez Boga w Trójcy Jedy-

Co gorsza, aresztowanie hippiesów i „odbicie” zajętych przez nich budynków może stać się początkiem głośnej sprawy sądowej, dodatkowo zwracającej uwagę

Na drzewach pojawiają się liście Wracają ptaki, które odleciały na zimę.. A