• Nie Znaleziono Wyników

Kamena : miesięcznik społeczno-literacki, R. 23 nr 1 (107)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Kamena : miesięcznik społeczno-literacki, R. 23 nr 1 (107)"

Copied!
50
0
0

Pełen tekst

(1)

MIESIĘCZNIK SPOŁECZNO-LITERACKI

ROK XXIII LUBLIN NR 1 (107)

(2)

T R E Ś Ć

M A R I A BECHCZYC-RUDNICKA: Czy tak, czy nie? . . t

J A N U S Z ANDRZEJ T C H O R Z E W S K I : Rzecz o młodej poezji 3

K O N R A D BIELSKI: Proszę p r z e c z y t a ć 4

J A N U S Z DANIELAK: Kłopoty k r y t y k i

S T E F A N W O L S K I : J a s k ó ł k i ' y

W A C Ł A W GRALEWSKI: P o d k o w a . . . . . 10

RYSZARD L I S K O W A C K I : Federico Garcia Lorca . 12

K O N R A D EBERHARDT: List o urodzie codzienności

M A R I A S Z C Z E P O W S K A : N e m r o d . . . " . 1 7

KOBIETY Z M P K — St. W

k A Z I M I E R Z A N D R Z E J J A W O R S K I : M o j a d r o g a d o Czechosłowacji . . . . 20

P O Z D R O W I E N I E OD A U T O R A „PIEŚNI P O K O J U " 22

Z B I G N I E W STEPEK: Biały chleb 23 J A N N A G R A B I E C K I : S e r c e m z a w o ł a j . 25

E U G E N I U S Z GOŁĘBIOWSKI: P e d a g o g 25 W Ł O D Z I M I E R Z CHEŁMICKI: Stoczone b o j e . . . . . 31

Z F R O N T U KULTURALNEGO LUBELSZCZYZNY:

W A S S A Ż E L E Z N O W A — W . G. 34 KLUCZ OD PRZEPAŚCI — W. G 36 H E L E N A P L A T T A : „Oj, k o m u , k o m u r a n i a s i e ń k o - w s t a ć " 37

JERZY L U D W I N S K I : O k r ę g o w a W y s t a w a P l a s t y k i 40 O D P O W I E D Z W S P R A W I E W Y S T A W Y ILUSTRACJI MICKIEWICZOWSKIEJ . 42

PIÓREM SZYDERCY:

S T E F A N W O L S K I : M i e s z k a n i e w górze 43 M A R E K A D A M J A W O R S K I : Z p r z e w o d n i k i e m p o Lublinie w roku 2000 . . . 44

S T E F A N ZARĘBSKI: Fraszki 45

W Ś R Ó D KSIĄŻEK:

W O J C I E C H N A T A N S O N : Siedem p o r t r e t ó w literackich 45

DRZAZGI SPOŁECZNE:

D i a l o g apoliński; K o m u n i k a c y j n y „bunt starości"; M y i Mickiewicz; O kawie jeszcze

r a z (ale ostatni) — (wg) 47

(3)

KAMENA

MIESIĘCZNIK SPOŁECZNO - LITERACKI

ROK XXIII LUBLIN, 1956 Nr 1 (107)

M a r i a B e c h c z y c - R u d n i c k a

CZY TAK, CZY NIE?

Wskutek n i e b y w a ł e g o natłoku pilnych za- dań p o d e j m u j e się u nas w a ż n e decyzje nieraz

„w biegu". Ż e r u j ą n a tym wulgaryzatorzy róż- nego a u t o r a m e n t u . Niechajże będzie pochwalo- ny m o m e n t , w k t ó r y m p o d s t a w o w e w a r u n k i rozwoju sztuki uległy dokładniejszemu prze- myśleniu i został oficjalnie uznany pierwszy z nich, e l e m e n t a r n y : p r a w o do e k s p e r y m e n t u . To co się dostrzega obecnie w dyskusjach n a - szych z a w o d o w y c h polemistów w y g l ą d a po tro- sze na rozbicie atomu u z y s k u j ą p r a w o obywa- telstwa dzieła w y r a ż a j ą c e socjalistyczne treści w formie n a p r a w d ę swobodnie o b r a n e j przez twórcę. Wolno przypuszczać, że tę dobrą aurę wytworzyło p r z e ł o m o w e stwierdzenie, które n a j p r e c y z y j n i e j f o r m u ł u j e H e n r y k Markiewicz w artykule pt. „O realizmie — na nowo":

„...kryteria ściśle polityczne — mó- wi krytyk — nie mogą służyć jako pod- stawa wyodrębnienia prądów literackich.

Liberalizm i rewolucjonizm to zjawiska antagonistyczne, a jednak historycy lite- ratury rosyjskiej XIX wieku stwierdzają, że i z jednym, i z drugim kierunkiem sprzężony jest realizm krytyczny" ').

Rozwijając takie założenie nie t r u d n o dojść do wniosku, że poszczególne k i e r u n k i „ f o r m a - listyczne", s k o m p r o m i t o w a n e przez skojarzenie się w swoim czasie z r e a k c y j n y m i k r y t e r i a m i politycznymi, mogą stać się u nas p u n k t e m wyjścia do e k s p e r y m e n t ó w formalnych, skoro sprzęgną się z k r y t e r i a m i socjalistycznymi.

' ) „Życie Literackie", 8.1.56 r.

Dzisiaj, kiedy już tylko gdzieniegdzie n a p r o - wincji trzeba n a w o ł y w a ć do „ o d w a g i " , w y ł a n i a się raczej p r o b l e m g ó r n e j g r a n i c y r e w i n d y k o - wanego p r a w a . Że p r z e k r a c z a ją dzieło, k t ó r e g o koncepcji odbiorca w ż a d n e j m i e r z e n i e r o z u - mie, — o t y m m ó w i n a m z d r o w y r o z u m . K w e - stia k o m p l i k u j e się z chwilą, g d y p a d n i e p y t a - nie: j a k i odbiorca?

J e s t rzeczą w i a d o m ą , że w u l g a r y z a c j a uczci- wego hasła „sztuka dla m a s " stała się j e d n y m z czynników, k t ó r e h a m o w a ł y r o z w ó j n a s z e j l i t e r a t u r y i sztuki. W u l g a r y z a c j a tego h a s ł a m u - siała n i e u c h r o n n i e d o p r o w a d z i ć do s m u t n y c h konsekwencji. Więc k i e d y słyszę, że s z t u k a może być już nieco i n n a niż w n i e d a w n y c h latach, p o n i e w a ż j e s t e ś m y n a d a l s z y m etapie, myślę p r z e d e w s z y s t k i m o e t a p a c h b ł ę d ó w . Bo gdzie z n a j d z i e m y r z e t e l n e g o o ś w i a t o w c a , k t ó r y ośmieliłby się twierdzić, j a k o b y w c i ą g u lat z a - ledwie j e d e n a s t u p r z y g o t o w a l i ś m y „ s z e r o k i e m a s y " odbiorców do k o n s u m o w a n i a p ł o d ó w sztuki e k s p e r y m e n t a l n e j ? T y l k o p l a c ó w k i a r t y - styczne s p r a g n i o n e e k s p e r y m e n t o w a n i a p o w o - łują się n a r z e k o m ą i n t u i c j ę w i e j s k i e g o i m a ł o - m i a s t e c z k o w e g o odbiorcy. Cóż za żałosna p r z e - biegłość!

U t y s k i w a n i a ? B y n a j m n i e j (choć b a r d z o boli s t r a t a czasu p r z y n a s z y m t e m p i e życia). Nie, po prostu chciałoby się te n o w e i n t e n c j e , co z a c z y - n a j ą k i e ł k o w a ć w sztuce, z a b e z p i e c z y ć j a k o ś przed n a g ł y m g r a d o b i c i e m . P r z e c i e z a r ó w n o w tak z w a n y m terenie, j a k w m. st. W a r s z a w i e , nie b r a k p o g r o b o w c ó w s c h e m a t y z m u o p e r u j ą - cych n a d a l a b s t r a k c y j n y m p o j ę c i e m „ m a s o w e - go" odbiorcy. W n i e k t ó r y c h w y p a d k a c h ź r ó d ł e m nieporozumienia s t a j e się n a i w n o ś ć , w i n n y c h — nieprzezwyciężona s k ł o n n o ś ć do d e m a g o g i i .

(4)

S y t u a c j a jest niełatwa: sztuka musi iść na- przód, a rzesze odbiorców są niedokształcone.

S t ą d jedynie logiczny wniosek: d b a j m y znacznie s u m i e n n i e j niż dotychczas o właściwy poziom pracy kulturalno-oświatowej i w ten sposób zbliżajmy coraz liczniejsze grupy odbiorców do coraz trudniejszej sztuki. Ambitny twórca nie obniża lotu.

Podobne stanowisko z a j ą ł w s w y m a r t y k u l e o młodych poetach J e r z y Hordyński, który pi- sze:

„Osobiście nie uważam, by głównym ce- lem poezji było wyrażanie uczuć przecięt- nych. Myślę, że poezja powinna bogacić człowieka o nieodkryte przez niego pokła- dy prawdy i piękna." *)

Trzeba powiedzieć sobie wyraźnie: niektóre szczytowe osiągnięcia e k s p e r y m e n t a l n e znajdą odbiorców dopiero w przyszłości. Taki od wie- ków był n a t u r a l n y rozwój percepcji sztuki.

Przepraszam, ale p o w t a r z a n i e t r u i z m ó w jest nie- kiedy pożyteczne.

S p ó j r z m y jednak na s p r a w ę i od d r u g i e j stro- ny.

Otóż ostatnio d a j e się zauważyć w p e w n y c h kółeczkach — n a g o n k a na realizm sensu stricto.

T e n d e n c j a ta u j a w n i a się m. in. w r e c e n z j i F i a - szena, p o k l e p u j ą c e g o po r a m i e n i u K o r n e l a F i - lipowicza za „realizm solidny".

Psychologicznego podłoża p o d o b n e j p o s t a w y należy szukać w niepowodzeniach r e a l i z m u so- cjalistycznego, k t ó r y nasza p r a k t y k a a r t y s t y c z - na przeobraziła w n a t u r a l i z m , po części dlate - go, że pilne zapotrzebowanie na u t w o r y o te- m a t y c e socjalistycznej stworzyło osławioną ,,taryfę u l g o w ą " dla f o r m y . Czy j e d n a k pobłaż- liwa ironia, jaką o b j a w i a młody k r y t y k wo- bec u t w o r u n a p r a w d ę realistycznego, godząc w a m b i c j ę twórcy, nie godzi przez to w in- teresy tych odbiorców, którymi f o r m a reali- styczna ułatwia dojście do l i t e r a t u r y i sztuki?

Niepostrzeżenie znalazł się realizm n a pozy- cjach o b r o n n y c h . D e f e n s y w n y p o n i e k ą d c h a r a k - ter m a j ą n a w e t rozważania H. Markiewicza w z a c y t o w a n y m już artykule, rozszerzające po- jęcie p r a w d y artystycznej, długo zacieśniane.

Ten właśnie m o m e n t w a u t o r y t a t y w n e j w y p o - wiedzi wybitnego k r y t y k a jest t a k dalece zna- mienny, że pozwolę sobie na jeszcze jedną cy- tatę:

„Realizm — czytamy we wnioskach do dyskusji — to określenie wartościujące i oznacza jeden z typów prawdy artystycz-

nej w literaturze, typ poznawczo najbo-

gatszy i — w bezpośredniej konfrontacji dzieła literackiego z życiem — najbardziej wierzytelny, ale typ nie jedyny. Obok nie- ' ) ,,Zycie Literackie", 1. I.56 r., „Parę truizmów".

go występują również inne odmiany praw- dy artystycznej (w romantyzmie, klasy- cyzmie, symbolizmie itp.) — irrealizm nie musi być anty realizmem."

Ta-ak... Otóż o ile oświadczenie to można p r z y j ą ć z całym przekonaniem, o tyle niezbyt roztropnie byłoby cieszyć się z pewnych prak- tyk eksperymentalnych, w jakich objawiają się obecnie poszukiwania n o w e j prawdy artystycz- nej. Bo jeśli a b s u r d e m jest kwestionowanie pra- wa do e k s p e r y m e n t u , to skądinąd przesunięcie głównego akcentu interpretacji utworu drama- tycznego na koncepcję wizualną nie jest przecie oznaką zdrowego wzrostu artystycznego. Rozu- miem, iż stało się tak dlatego, że scenografia, która doznała największego ucisku wulgaryzacji, w y k a z u j e obecnie największą prężność w po- szukiwaniu świeżych rozwiązań formalnych, ale zgódźmy się też, że p r y m a t scenografii w ekspe- r y m e n t u j ą c y m t e a t r z e doprowadza do zaprze- paszczenia treści u t w o r ó w . W rezultacie nie ma ani komedii, ani d r a m a t u , jest tylko widowisko w y p r a n e po większej części z wartości społecz- n o - w y c h o w a w c z y c h .

Wśród p l a s t y k ó w ucieczka na oślep od realiz- mu w y r a ż a się w lekceważącym stosunku do m a l a r s t w a tematycznego.

A. w literaturze?

Z a p e w n e z a o b s e r w o w a n y m „przegięciem pałki. ' w kółeczkach tłumaczy się fakt, iż Ki- jowski u w a ż a za w s k a z a n e przypomnieć n a m po wielu latach szkolenia ideologicznego, że „jeśli litery t u r a pozbędzie się lęku o swoją przydat- ność społeczną i troski o to, aby profil współ- czesnego człowieka u t r w a l i ć w niezafałszowa- n y m kształcie, nie będzie (ona) p r a w d z i w i e no- wą l i t e r a t u r ą , p r a w d z i w i e współczesną literatu- rą, p r a w d z i w i e wielką l i t e r a t u r ą . " ')

Słowo „ l i t e r a t u r a " można zastąpić wyrazem

„ t e a t r " l u b „plastyka", cytowane założenie po- zostanie równie słuszne.

„Nowoczesna sztuka musi stosować aluzje, potrącenia, a k c e n t o w a ć i podkreślać, skracać lub w y d ł u ż a ć proporcje, nowoczesna sztuka nie uży- w a m e t a f o r , ale j e s t sama m e t a f o r ą " *•)

To co m ó w i Vogler dla teatru, już się realizu- je i tam, i w plastyce, i w literaturze.

W k r y t y c e literackiej analogiczną tezę wysu- n ą ł Flaszen, a p r a k t y k a przyniosła serię opo- wiadań a l u z y j n o - m e t a f o r y c z n y c h . Są to rzeczy bezsprzecznie interesujące, gdy wychodzą spod pióra A n d r z e j e w s k i e g o bądź Brandysa. Ale czy istotnie „przyszłość prozy leży w wielkich me- t a f o r a c h ? " Przeczytaliśmy o kapeluszu, o lisie,

' ) ,,Nowa Kultura", 8.1.1956, artykuł pt. „Kto boha- terem".

" ) „Życie Literackie", 1.1.1956 — „Zamiast recenzji teatralnej — felieton niesprawiedliwy".

2

(5)

a co d a l e j ? „List do M a k u s a k a , w o d z a E s k i m o - s ó w " ? N i e c h będzie, t y l k o ja w o l ę w t a k i m r a - zie „ L i s t y p e r s k i e " , bo r o z u m i e m p r z y n a j m n i e j , n a co b y ł a p o t r z e b n a M o n t e s k i u s z o w i a l u z y j - ność. Lecz n a m po „ o d w i l ż y " ? T a k a s k r o m n a i p r z e j r z y s t a ? P o co?

T a n o w a m o d a s t a j e się t a k z a b a w n a , że p r z y - p o m i n a m i się m i m o woli p o p u l a r n a p i o s e n k a r o s y j s k a :

Wmiesto stroczki, Tolko toczki,

Dogadajsia, mol, s a m a /

Zresztą j e s t to n i e z a w s z e z a b a w n e .

T r z e b a p o s z u k i w a ć n o w e j p r a w d y a r t y s t y c z - nej, któż t e m u z a p r z e c z y ! A l e j a k to się w w i e l u w y p a d k a c h o d b y w a ?

P r z y j e c h a ł Vilar. Polecieli, obejrzeli, z a c h ł y - snęli się p o d z i w e m , s k o p i o w a l i gdzieniegdzie i co d a l e j ? M o ż n a — r a z k o t a r y , d w a — k o t a r y , t r z y — k o t a r y , b o d a j do t r z e c h r a z y s z t u k a . A p o t e m ? — No w ł a ś n i e ! Bo p r z e c i e T N P stoi treścią, g ł ę b o k i m s e n s e m u t w o r u . T ł u m a c z o n o to entuzjastoir.i w i e l o k r o t n i e , n i e pomogło. P r z y j e - chał J a c ą u e s F a b b r i , p o w s t a ł n o w y szablonik.

Nie j e s t e m c h w a l c ą s t a t y c z n e g o r e a l i z m u , ca- łe życie u z n a w a ł a m ś w i ę t e p r a w o e k s p e r y m e n - tu, lecz nie po to z l i k w i d o w a ł o się j e d e n m o n o - pol, żeby n a s b r a n o na lep w t ó r n y c h k o n c e p c j i e k s p e r y m e n t a l n y c h p o d a w a n y c h za o b j a w i e n i e twórcze. Chodziło n a m przecie o o d z y s k a n i e p r a w a do e k s p e r y m e n t u , a oto snobi wielkiego k a l i b r u z a c z y n a j ą szerzyć w ś r ó d s n o b ó w k a l i b r u m a ł e g o — p o g a r d ę dla r e a l i z m u . N i e m ó w i ą c już o p o t r z e b a c h p r o s t y c h ludzi, z w r ó ć m y cho- ciażby u w a g ę n a niebezpieczeństwo, j a k i e ta t e n d e n c j a s t a n o w i z a r ó w n o dla m ł o d y c h p l a s t y - ków, j a k i a k t o r ó w . W s z a k ż a d e n i n n y k i e r u n e k nie w y m a g a t a k i e j s p r a w n o ś c i w a r s z t a t o w e j , j a k realizm, k t ó r y d e m a s k u j e s k u t e c z n i e wszelkie p a r t a c t w o i blagę.

Od jakiegoś czasu f a l a snobizmu przybiera w z a s t r a s z a j ą c y sposób. K a p ł a n i snobów mają p r z e d z i w n ą u m i e j ę t n o ś ć i n t y m i d a c j i p e w n e j ka-

tegorii „ m a s o w y c h odbiorców". Dlatego też z n i e k ł a m a n y m z a d o w o l e n i e m przeczytałam m ą d r y i p a s j o n u j ą c y a r t y k u ł Z y g m u n t a Kału- żyńskiego „O k o m p l e k s i e nowoczesności", skie- r o w a n y p r z e c i w n o w e j cudzoziemszczyźnie.

„...W t e n sposób — s t w i e r d z a Kałużyński po z a a t a k o w a n i u r ó ż n y c h p r o c e d e r ó w imitator- skich — r z e k o m a „nowoczesność" s t a j e się po- m o s t e m do d e z e r c j i od rzeczywistości, co dopro- w a d z a n a s do a b s u r d u , bo nie może istnieć nic b a r d z i e j nowoczesnego od rzeczywistości." ')

K a ł u ż y ń s k i pisze dalej, że „zamiłowanie do plagiatu, niechęć do myślenia oraz wstręt, by s p o j r z e ć n a s w ó j k r a j w ł a s n y m okiem" nie po- z w a l a j ą p r z e w i d y w a ć n a najbliższe lata nic twórczego. Napisał ostro — boli go na pew- no k o l e j n e z a k ł a m a n i e . N i e w ą t p l i w i e nie jest t a k źle, j a k to się w y d a ł o Kałużyńskiemu pod w p ł y w e m silniejszego afektu. Zrobił się większy ruch, — wiadomo, że przy takich sposobnoś- ciach u w i j a j ą się w tłumie kieszonkowcy.

J a k to się dzieje zawsze przy przewartościo- w a n i u k r y t e r i ó w artystycznych, środowiska twórcze p r z e ż y w a j ą w t e j chwili okres p e w n e j dezorientacji. Lecz m i e j m y nadzieję, że z mgła- wicy w y ł o n i się niezadługo coś istotnie nowego.

Co? — o to właśnie chodzi, żeby ktoś to powie- dział.

W k a ż d y m bądź razie już teraz trzeba dążyć do tego, by stosunki pomiędzy twórcą a odbior- cą u k ł a d a ł y się tak, aby żaden z nich nie był p o k r z y w d z o n y .

Cóż p r o p o n u j ę ? „Złoty środek"?

Nie — z d r o w y rozum i rzetelną pracę. Talent zrobi swoje.

Maria Bechczyc-Rudnicka ') „Nowa Kultura", Nr 51—52, r. 1955.

J a n u s z A n d r z e j T c h ó r z e w s k i Koło Młodych

RZECZ O MŁODEJ POEZJI

Zapodziany po serce w tym ogromnym świecie, Szukający słów nagłych albo barwnych olśnień, O, dobry biały magu jak wszyscy poeci,

wiosną zobaczysz wiosnę, a może też Polskę?

Pamiętam tamte wiersze — wtedy na Ochocie twoją wieś mii odkryłeś leśmianowskim kluczem.

1 czułem się jak smarkacz, j^k szalony młodzik, gdy dorosły o sprawach dorosłych go uczy.

Szorstkie wiersze. W nich dźwięczał Jesienin i Leśmian, 16 młodych wiosen szumiało jak morze.

Starsi koledzy Twoi, czymże my jesteśmy:

3

(6)

dyskutujący o smoku... kawy w „Pikadorze".

W naszych wierszach są nawet niezłe asonanse.

.użyte programowo'1, roi się aż od nich.

Tylko często nie wiemy, czy to nasze własne.

Piszemy la Tadek", bo to bardzo modne, bo sztuka tylko tam jest, gdzie nie ma przecinków, gdzie jest „nowość" nawet za cenę bełkotu, gdzio zabity piżmowiec — nowy, twórczy impuls.

Niechaj żyje piżmowiec! Postarzał się motyl.

Tradycja, przyjacielu, chwilowo niemodna.

Modny Czycz, Drozdowski i Harasymowicz.

Poezja coraz bardziej odsuwa się od nas

,.staruszków", nów księżyca zwących prosto howlem.

Lublin 3.1.56.

Janusz Andrzej Tchónewaki

K o n r a d B i e l s k i

PROSZĘ PRZECZYTAC

Do napisania tego a r t y k u ł u zasiadałem już kilka razy. Zawsze jakoś nie wychodziło. T e m a l aktualny, zagadnienie nader ważne i is lotne.

Problemy, można się tak bez przesady wyra:dć, palące. A jednak nie wychodziło. N a w e t nie bardzo wiedziałem jak zacząć. J u z pierwsze li- nijki zaczynały mi się kojarzyć e. n a t r ę t n ą do- kuczliwością z powodzią uchwał, okólników, r e - f e r a t ó w i instrukcji. Pod pióro wciskały się ba- nalne slogany, frazesy i sformułowania oczywi- ście słuszne i prawdziwe, lecz tak już n a d u ż y - wane i wytarte, że straciły swą pełną wartość obiegową. Nie p r z e c e n i a j m y zbytnio siły od- działywania słowa drukowanego. Ileż to trzeba okoliczności s p r z y j a j ą c y c h , by właściwe i celne słowo trafiało t a m gdzie należy i spowodowało odpowiedni oddźwięk. Długa to droga. Od s t a r - tu do m e t y niejedna czyha niespodzianka.

A i start bywa często fałszywy i meta bardziej odległa niż się na pozór wydawała.

W dwóch kolejnych n u m e r a c h „ K a m e n y " na początku ubiegłego roku napisałem dwa a r t y k u - ły na t e m a t sytuacji b y t o w o - m a t e r i a l n e j placó- wek kulturalno-oświatowych i mizernych kwot, jakie na ten cel przewidują nasze plany inwe- stycyjne. A r t y k u ł y nie za długie, literacko do- pracowane i tytuły były nienajgorsze. No i cóż?

Pochwalono n a w e t w recenzji, lecz przysłowio- wy obraz, zgodnie z tradycją, nie odezwał się ani razu. Nikt też nie p o d j ą ł aktualnego tematu, ani w prasie k r a j o w e j , ani też lokalnej. Są bo- wiem tematy chodliwe j a k niektóre towary w Delikatesach, przy których stoją długie ogon- ki, i takie, które nie mogą jakoś obudzić żywsze- go zainteresowania. Ileż to a t r a m e n t u polało się z okazji dyskusji nad teatrem p a ń s t w o w y m

w Lublinie! Kto żyw chwytał za pióro. Teatr o'.•zywiście sprawa ważna i poważna. Lecz za- gadnienie tak istotne, jak wychowanie nowego witlsa dla tego teatru, co łączy się najściślej z pracą kulturalno-oświatową w domach kul- tur}'. świetlicach, zespołach amatorskich itp., ui(x może jakoś doczekać się należytej rangi i stać się przedmiotem żywych rozważań i go- rących sporów.

W t y m miejscu należałoby umieścić dłuższy w y w ó d na t e m a t istotnego znaczenia pracy kulturalno-oświatowej, ścisłego powiązania jej ze .sprawami najważniejszymi doby obecnej oraz roli rewolucji k u l t u r a l n e j w społeczeń- stwie b u d u j ą c y m socjalizm. P o m i j a m jednak to wszystko, wprawdzie nie bez żalu.

P o m i j a m , gdyż powtarzanie stale jednego i tego samego zniechęca i nuży. Są jednak p r a w d y tak oczywiste, że przyzwyczajamy się do nich i z czasem przestajemy .je widzieć — ziewają się z ogólnym tłem. Stąd mój żal, że nie potrafię zastąpić słów już zużytych nowymi, które dodałyby należytego blasku m y m wywo- dom.

W y r z u c a m również za nawias wszelkie pozy- t y w y oraz porównania tego co było przed woj- ną z t y m co jest obecnie. Te rzeczy zostały już niejednokrotnie opisane, u t r w a l o n e i udoku- mentowane. P o r a już chyba w drugim dziesię- cioleciu Polski L u d o w e j spojrzeć na dokonane dzieła z p e ł n y m poczuciem rzeczywistości i od- powiedzialności za nią: Spojrzenie takie jest t y m bardziej potrzebne, że znaczna większość naszej inteligencji posiada w t y m przedmiocie wiadomości bardzo znikome albo zgoła bała- mutne.

(7)

D o m k u l t u r y to z a z w y c z a j dom wypełniony treścią k u l t u r a l n ą . Coś m n i e j więcej tak: w a r - s z a w s k i pałac, t y l k o w z n a c z n y m zmniejszeniu.

Świetlica k o j a r z y się ze w s z y s t k i m i słowami p o c h o d z ą c y m i od światło. E w e n t u a l n i e p r z y - chodzi na m y ś l świetlica d w o r c o w a . W k a ż d y m razie poczekalnia d r u g i e j klasy. Odpowiednio d o b r a n e ilustracje, k t ó r e od czasu do czasu po- k a z u j ą się w n a s z y c h czasopismach, u t w i e r d z a - ją w t y m p r z e k o n a n i u . A p o n a d wszystkimi kil- k a n a ś c i e dostatecznie w y ś w i e c h t a n y c h k o m u - n a ł ó w w r o d z a j u „zwiększenie liczby świetlic i s t a ł e p o d n o s z e n i e ich poziomu to n a j s k u t e c z - niejsza b r o ń w w a l c e z c h u l i g a ń s t w e m " itp.

Z o k a z j i zaś rocznic i ś w i ą t do u z u p e ł n i e n i a ob- razu p r z y b y w a jeszcze s t a t y s t y k a , k t ó r a nie- w ł a ś c i w i e u ż y t a spełnia z p o w o d z e n i e m rolę siostry p r z y r o d n i e j b i u r o k r a c j i .

Rzeczywistość zaś jest zgoła o d m i e n n a , moc- no s k o m p l i k o w a n a i w c a l e n i e t a k a pogodna.

J u ż od dłuższego czasu wiadomości, k t ó r e n a d c h o d z ą z t a k z w a n e g o t e r e n u , z a c z y n a j ą budzić p o w a ż n y n i e p o k ó j o dalsze losy n a s z y c h p l a c ó w e k k u l t u r a l n o - o ś w i a t o w y c h . S t r e s z c z a - j ą c się w k i l k u s ł o w a c h n a l e ż y stwierdzić, że jest t a m źle i nie widać, n i e s t e t y , s k u t e c z n y c h w y s i ł k ó w , z d ą ż a j ą c y c h do p o p r a w y .

Na t e r e n i e w o j e w ó d z t w a z n a j d u j e się p r z e - szło 100 świetlic d u m n i e n a z w a n y c h w z o r - c o w e . Sześć p o w i a t o w y c h d o m ó w k u l t u r y i o d p o w i e d n i a sieć świetlic w i e j s k i c h — biblio- tek i p u n k t ó w b i b l i o t e c z n y c h , D l a p r a w d z i w e j i l u s t r a c j i p r a c y w tych. p l a c ó w k a c h noshiż^ się k o n k r e t n y m p r z y k ł a d e m k t ó r y , n i e s y t y , m o ż - n a u z n a ć za t y p o w y .

K o m i s j a K u l t u r y W R N , anulowana od d ł u ż - szego czasu p r z e z p o s z c z e g ó l n y c h członków, k t ó r z y n a p o d s t a w i e sporadycznych, kontroli

s t w i e r d z a l i n i e p o k o j ą c e o b j a w y v/ pracy k u l t u - r a l n o - o ś w i a t o w e j , p o s t a n o w i ł a z a p o z n a ć się z w i ę k s z y m w a c h l a r z e m s p r a w b e z p o ś r e d n i o i z o r g a n i z o w a ć s e s j ę w y j a z d o w ą do j e d n e g o z m i a s t p o w i a t o w y c h p r z y u d z i a l e p r a c o w n i - k ó w i działaczy z n i e k t ó r y c h g r o m a d i m i a - steczek. W y b ó r p a d ł n a Białą P o d l a s k ą . D l a - czego n a B i a ł ą ? Dlatego, że W y d z i a ł K u l t u r y P W R N n a o d b y t e j u p r z e d n i o n a r a d z i e w s k a z a ł n a t e n p o w i a t j a k o t y p o w y , gdzie p r a c a k u l t u - r a l n o - o ś w i a t o w a stoi n i e n a j l e p i e j , ale też n i e n a j g o r z e j w p o r ó w n a n i u z i n n y m i . P o n a d t o z n a j d u j e się t a m P o w i a t o w y D o m K u l t u r y i k r z y ż u j e się d u ż o c i e k a w y c h z a g a d n i e ń .

W z i m n e j , ale o d ś w i ę t n i e u b r a n e j sali, rozpo- częły się o b r a d y , p o p r z e d z o n e p o k a z e m a m a t o r - skich zespołów p r z y z n a c z n y m i d a j ą c y m się w y c z u ć z d e n e r w o w a n i u u c z e s t n i k ó w .

Rezultaty przeszły wszelkie oczekiwania.

Okazało się, że sala została przygotowana i ozdobiona na sesję przez przybyłych poprzed- niego dnia pracowników Wydziału Kultury z Lublina, którzy pracowali całą noc. W stanie surowym bowiem sala przpominała poczekal-

nię trzeciej klasy i to małej stacyjki przy wzmożonym ruchu przedświątecznym. Zespół amatorski, który się produkował przed zebra- nymi, okazał się zespołem szkolnym, specjalnie wypożyczonym na tę uroczystość. Natomiast ustalono, że przy P D K nie p r a c u j e żaden zespół.

Wręcz odwrotnie. Te, które były kiedyś, rozle- ciały się, nie z n a j d u j ą c właściwych warunków do pracy, między i n n y m i i chór, który w swoim czasie był parokrotnie nagradzany. Dalsza dy- s k u s j a u j a w n i ł a , że podwoje Domu K u l t u r y są przeważnie zamknięte, nikt t a m nie przycho- dzi, n i k t nie prowadzi żadnej pracy od dawna.

Z p r a c o w n i k ó w na właściwym poziomie okaza- ła się tylko sprzątaczka, zresztą z powodu ogól- n e j m a r t w o t y nie przeciążona nadmierną pra- cą, oraz maszynistka, pisząca sprawozdania, k t ó r e znów miały c h a r a k t e r f a n t a z j i poetyc- kich daleko odbiegających od poziomej rze- czywistości. K i e r o w n i k a DK, którego nieudol- ność już od d a w n a była jaskrawo widoczna, nie można było zwolnić z powodu bardzo skompli- k o w a n y c h sporów kompetencyjnych.

P o w i a t o w y Dom K u l t u r y stanowi ważne c e n t r u m m e t o d y c z n o - i n s t r u k c y j n e dla świetlic i bibliotek. Tu powinien być ośrodek, z którego się rozchodzi inicjatywa twórcza, myśl i kie- r u n e k .

Przysłowie mówi: jaki pan, taki kram. Nic więc też dziwnego, że osiągnięcia poszczegól- nych placówek w powiecie mizernie na ogół w y g l ą d a ł y . U j a w n i o n o wiele przykrych i często w p r o s t z a w s t y d z a j ą c y c h faktów.

Co było j e d n a k n a j b a r d z i e j zastanawiające w toku ożywionej dyskusji, to p r z e w i j a j ą c y się stale ton j a k i e j ś bezradności i bezsiły wobec drażliwych p r o b l e m ó w i zagadnień. Ludzie, s k ą d i n ą d dzielni i rozumni, którzy niejedną t r u d n ą i skomplikowaną s p r a w ę potrafili sku- tecznie rozstrzygnąć i załatwić, t u t a j opuszczali ręce i, widząc w y r a ź n i e zło, nie umieli zająć c z y n n e j p o s t a w y walki. Padło na sali wiele gorzkich słów, dużo było słusznych zarzutów i rzeczowej krytyki. Zabrakło w i a r y i opty- m i z m u przy ocenie środków zasadniczych i p e r s p e k t y w n a najbliższą przyszłość. Do tego swoistego p e s y m i z m u , który można zaobserwo- w a ć nie tylko na terenie powiatu bialskiego, p o w r ó c ę jeszcze w. toku dalszych rozważań.

Na ogół m a m y p r a w o stwierdzić, że stan na odcinku p r a c y kulturalno-oświatowej w na- s z y m w o j e w ó d z t w i e jest a l a r m u j ą c y . Nie wiem dokładnie, j a k jest gdzie indziej, ale na pod- stawie a r t y k u ł u Władysława Bieńkowskiego w n o w o r o c z n y m n u m e r z e „ N o w e j K u l t u r y "

mogę słusznie wnioskować, że choroba ta jest powszechna. P r z y k ł a d ó w m ó g ł b y m podać dużo i to j a s k r a w y c h . Jeżeli wiele świetlic i bi- bliotek nie zaopatrzono n a zimę w opał, jeśli p r a c o w n i c y etatowi często muszą czekać n a w y p ł a t ę p o b o r ó w i są, niestety, takie wypad- ki, że czekają po kilka miesięcy, jeśli niektóre

5

(8)

świetlice służą wyłącznie na miejsce zabaw i p i j a t y k , a p o ł a m a n e sprzęty i wybite szyby przez długie tygodnie są smutną pamiątką tych zajść — to by już powinno wystarczyć do w y - ciągnięcia właściwych wniosków. Ale są rzeczy gorsze. Choroba zaczyna atakować zdrowe orga- nizmy. Niejeden ośrodek pracy, który dotych- czas mógł się pochwalić znacznymi osiągnię- ciami i wzbudzał szerokie i żywe zainteresowa- nie, sygnalizuje obecnie, że wszystko się roz- przęga. Robota nie idzie, ludzie zawodzą i coś się psuje. Pomóżcie, bo jest źle. Tak jest w Siennicy Różanej, Końskowoli i, niestety, wielu innych miejscowościach. J e d n i a l a r m u j ą , inni — dotychczas głośni w n a j l e p s z y m tego sło- wa znaczeniu — nagle ucichli. I ta cisza jest niepokojąca.

Nie chcę już więcej mnożyć przykładów. S ą - dzę, że to niepotrzebne. Teraz należałoby się zastanowić, j a k a jest p r z y c z y n a tego s t a n u rze- czy i co by należało uczynić, aby złemu z a r a - dzić. N a j p i e r w więc o przyczynach.

W tymi m i e j s c u j e d n a k m u s z ę zaznaczyć, że są to m o j e osobiste spostrzeżenia i wnioski, o p a r t e na d ł u g o l e t n i e j o b s e r w a c j i i p r a c y na f r o n c i e k u l t u r a l n o - o ś w i a t o w y m . Być może, że nie zawsze m a m rację, w n i e j e d n y m m o g ę się też pomylić. Wierzę ciągle jeszcze, że a r t y k u ł m ó j w y w o ł a d y s k u s j ę , k t ó r a n i e w ą t p l i w i e po- głębi z a g a d n i e n i e i oświetli j e wielostronnie.

K t o u nas z a j m u j e się p r a c a k u l t u r a l n o - oświatową. A k t y w i a p a r a t . B r z y d k i e słowa, m e p o w i n n y się znaleźć n a ł a m a c h p i s m a l i t e r a c - kiego. Proszę mi j e d n a k w y b a c z y ć . M a j ą one s p e c j a l n e znaczenie i z a n i m z a s t ą p i ą j e lepsze m u s i m y się n i m i p o s ł u g i w a ć ze w z g l ę d u na ich a k t u a l n ą p r z y d a t n o ś ć .

A k t y w — to wszyscy ludzie, k t ó r z y p r a c u j ą społecznie w czasie w o l n y m od p r a c y zawodo- w e j . A więc członkowie k o m i s j i radzieckich, r a d o p i e k u ń c z y c h d o m ó w k u l t u r y , b e z p ł a t n i k i e r o w n i c y świetlic w i e j s k i c h i p u n k t ó w biblio- tecznych i wielu, wielu i n n y c h . A p a r a t — to za- w o d o w c y , opłacani przez p a ń s t w o . Od d y - r e k t o r ó w d e p a r t a m e n t u w M i n i s t e r s t w i e K u l - t u r y do e t a t o w y c h k i e r o w n i k ó w świetlic gro- m a d z k i c h i bibliotek. Z a c z n i j m y od a p a r a t u , a p o n i e w a ż jest takie p r z y s ł o w i e o głowie i r y - bie, od Wydziału K u l t u r y P r e z y d i u m W o j e - w ó d z k i e j R a d y N a r o d o w e j . Czy Wydział wie 0 t y m w s z y s t k i m , co się dzieje na t e r e n i e wo- j e w ó d z t w a i o j a s k r a w y c h f a k t a c h , k t ó r e po- w y ż e j p r z y t o c z y ł e m ? Na p e w n o wie. I o tych, 1 o wielu i n n y c h . Czy W y d z i a ł powinien odpo- w i a d a ć za t e n s t a n rzeczy? C h y b a tak.

Dlaczego więc nic się nie zmienia? S p r a w a j e s t dość s k o m p l i k o w a n a , ale p o s t a r a m się w y - jaśnić.

P o p i e r w s z e p a p i e r o w y styl p r a c y i o b a w a w y j ś c i a poza z a k r e ś l o n e s c h e m a t a . Wydział p o s i a d a w e w i d e n c j i przeszło sto świetlic w z o r c o w y c h , część d o m ó w k u l t u r y i odpowied-

nią ilość bibliotek. Wszystkie te placówki egzy- stują, pobierają pieniądze, nadsyłają sprawoz- dania, statystyki, wykazy itp. Wydział z kolei pisze raporty, statystyki do swych władz prze- łożonych. Papiery w ę d r u j ą z terenu do Lubli- na, z Lublina do Warszawy i z powrotem.

Rosną rubryki, c y f r y i kolumny i t a m zapewne wszystko się zgadza, ale w życiu nie. Na pa- pierze jest sto sześć świetlic wzorcowych, a n a p r a w d ę połowa z nich właściwie nie istnie- je, a pozostałe w e g e t u j ą , niczym nie usprawie- dliwiając swojej nazwy. Na papierze pozycja, a w rzeczywistości fikcja.

Kierownictwo Wydziału zdaje sobie sprawę znakomicie z tego, że bardzo wielu kierowni- k ó w domów kultury, świetlic i bibliotek nie na- d a j e się zupełnie do swojej pracy. Zmienić ich niełatwo, fachowców brak, młode kadry dopie- ro się uczą. A więc p r a c u j ą , ale tylko na pa- pierze, pobierają wynagrodzenia, nadsyłają ja- kieś sprawozdania. Nowa fikcja.

Cały szereg lokali, w których się mieszczą świetlice i biblioteki, przypominają n a m okres jaskiniowy. Słów b r a k po prostu, aby opisać tę mizerię. Ale statystyce to nie przeszkadza i w odpowiednich r u b r y k a c h właściwy zapis uczynić można. Jeszcze jedna fikcja.

A t e r a z jedno poważne i zasadnicze pytanie.

Czy istnieje taka siła. która by potrafiła prze- kreślić te f i k c j e i s t a n ą ć na mocnym gruncie rzeczywistości? Co by to się działo, gdyby tak zamiast powiększać (istnieją takie ambitne pla- ny), z r e d u k o w a ć znaczną ilość tych placówek, a z? oszczędzone w ten sposób środki i siły przeznaczyć n a to, by z pozostałych uczynić n a p r a w d ę wzorcowe. Nie wiem, czy sam Wy- dział stać n a taki wysiłek i czy potrafiłby prze- konać w ł a d z e przełożone. Należałoby m u w t y m pomóc. Duże pole do działania dla a k t y w u . Dal- sze b o w i e m p r z e b y w a n i e w krainie fikcji jest nie do zniesienia, i ostatecznie całą naszą pra- cę sprowadza na jakieś nierealne drogi.

D r u g ą przyczyną jest b r a k współpracy P r e - zydiów P o w i a t o w y c h i Gromadzkich Rad Na- rodowych. z Wydziałem K u l t u r y , na co się ten ostatni stale skarży. Rzeczywiście, współpraca ta pozostawia jeszcze wiele do życzenia, mimo p e w n e j p o p r a w y , jaką można zaobserwować w ostatnich miesiącach. Istnieją m ą d r e i do- brze n a p i s a n e u c h w a ł y Rządu i P r e z y d i u m W R N . Właściwe w y k o n a n i e tych uchwał na- p r a w i ł o b y znakomicie sytuację. Dużą winę tu ponosi aktyw, a w szczególności komisje ra- dzieckie, szczególniej gromadzkie, które w spra- wach k u l t u r y przeważnie nie p r z e j a w i a j ą p r a - wie ż a d n e j działalności. Co p r a w d a i promie- niowanie naszych placówek w terenie jest często tak nikłe, że nie dziwota, iż uchodzą uwagi miejscowych władz.

Ostatnia sprawa, którą chciałbym poruszyć, dotyczy metod pracy kulturalno-oświatowej.

6

(9)

Tych metod do tej pory nie potrafiliśmy n a - leżycie wypracować. O b r a c a m y się w orbicie jakichś schematów, a często nawet, niestety, i szmiry. J a k Polska długa i szeroka — wszyst- kie prawie świetlice są podobne do siebie, jak bliźniacze rodzeństwo. P a r ę stolików, trochę krzeseł, warcaby i szachy, często z d e k o m p l e t o - wane, brzydkie obrazki, gazetka ścienna, b a r - dzo rzadko zmieniana, no i w n a j l e p s z y m razie radio i adapter. To strona z e w n ę t r z n a , w i z u a l - na. A treść? Z t y m też n i e n a j l e p i e j . Zespoły taneczne i muzyczne wszystkie podobne do sie- bie, oparte na s k r o m n y c h schemacikach. Linia rozwoju w p e w n y m p u n k c i e p r z e w a ż n i e z a h a - mowana. Dalej ani rusz. P r z e w a ż n i e k i e r o w n i k wyczerpał swoją wiedzę i i n w e n c j ę , a pomoc nie nadchodzi. Dlatego też tak często te zespo- ły po udanym.' z r y w i e później się r o z p a d a j ą .

Z zespołami t e a t r a l n y m i - a m a t o r s k i m i jest jeszcze gorzej. Pozostawione p r z e w a ż n i e s a - m y m sobie w k r a c z a j ą często w dziedzinę nie- p r a w d o p o d o b n e j szmiry. Z a r ó w n o dobór w y - stawianych sztuk, j a k i ich w y k o n a n i e — to już a n t y p r o p a g a n d a .

A czytelnictwo — właściwa p r o p a g a n d a książki? To w y m a g a oddzielnego a r t y k u ł u . Przydatność i celowość k o n k u r s ó w czytelni- czych budzi coraz w i ę c e j zastrzeżeń. Coraz w i ę - cej głosów k r y t y c z n y c h o d z y w a się na ten te- mat. A o n o w y c h m e t o d a c h p r a c y w czytelni- ctwie jakoś nie słychać.

Nie czuję się na siłach r o z w i n ą ć szerzej t y c h problemów. J e s t to p o d s t a w a do s z e r o k i e j d y - skusji. S p r a w a jest n a d e r ważna. W y p ę d z e n i e

nudy z naszych świetlic, wypełnienie ich żywą i a t r a k c y j n ą treścią — to zadanie zasadnicze.

Sądzę jednak, że należałoby posłuchać głosu szerokich mas. Tych ludzi, którzy uczęszczają do nich i tych, którzy od nich stronią, i dowie- dzieć się, dlaczego stronią. J a k n a j d a l e j od biurka, a jak n a j b l i ż e j żywego człowieka.

Zbliżam się do końca, a nie wyczerpałem jeszcze wielu w a ż n y c h problemów. Założeniem j e d n a k moim było napisać a r t y k u ł niezbyt dłu- gi. Żeby był p r z e c z y t a n y do końca. Wrócę jesz- cze n i e j e d n o k r o t n i e do tych t e m a t ó w . Na razie pozwolę sobie na postawienie kilku wniosków:

Wydział K u l t u r y P r e z y d i u m W R N powinien w y r u g o w a ć ' ze s w e j p r a c y d e f i n i t y w n i e wszel- kie fikcje, spojrzeć p r a w d z i e prosto w oczy i na t e j drodze szukać słusznych środków do n a p r a w y i p o s t a w i e n i a p r a c y k u l t u r a l n o - o ś w i a - t o w e j na w ł a ś c i w y m poziomie.

P r e z y d i u m W o j e w ó d z k i e j Rady N a r o d o w e j zwoła n i e w ą p l i w i e w jak n a j s z y b s z y m czasie sesję W R N poświęconą wyłącznie s p r a w o m k u l t u r y . Nie ulega wąpliwości, że r e f e r a t y i d y s k u s j a na t e j sesji przyczynią się walnie do r o z w i ą z a n i a wielu zagadnień i powzięcia po- t r z e b n y c h u c h w a ł .

S p r a w y u p o w s z e c h n i e n i a k u l t u r y muszą stać się codzienną troską szerokich w a r s t w społecz- nych, a w szczególności inteligencji i środowisk t w ó r c z y c h .

WTs/.vstkich tych, dla k t ó r y c h te s p r a w y są bliskie, w z y w a m do d y s k u s j i . Ł a m y , , K a m e n y "

dla tych głosów stoią o t w o r e m .

Konrad Bielski

J a n u s z D a n i e l a k

KŁOPOTY KRYTYKI

Sztuka jest... sprawą prywatną. Nie zmierzam wcale do paradoksu. Nie chodzi mi nawet o prze- korę. Twierdzenie to jest tylko uogólnieniem, do- konanym drogą bardzo prawidłowej indukcji.

Uogólniam tylko wnioski z lektury tego, co ostat- nio napisali nasi niektórzy krytycy.

Gdy skończył się łatwy i wygodny „etap" osła- wionego schematyzmu — kiedy to wystarczało znać z grubsza marksizm, by móc wyrokować o sztuce — nasza krytyka stanęła na wysokości historycznego zadania. Krytycy gwałtownie prze- jechali na następny etap — zaczęli zabawiać się w wychwytywanie przelotnych wzruszeń, notować wrażenia...

Ktoś powiedział kiedyś o znanym krytyku francuskim Villemainie, że jest „elastique et non

ondoyant". Natura czasu jest „falista", ale my potrafimy zdobyć się tylko na elastyczność.

A więc znów „impresjonizm", znów „krytyka subiektywna", tak sławna na początku naszego wieku?

Wtedy sprawa byłaby prosta: po prostu należa- łoby zaprotestować — w imię obiektywności kry- tyki, w imię jej jedności z historią literatury — jedności .kryteriów oceny — w imię jej nauko- wości po prostu. Ale, jak wiadomo, w historii nic się nie powtarza. Subiektywizm — obiektywizm:

to problem bardzo już dostojny, wręcz zmursza- ły — ale wciąż w nowym historycznym kostiumie.

Wciąż — nowy.

Subiektywizm w krytyce — to synonim szcze- rości. Tak czytamy w artykule redakcyjnym ra-

7

(10)

dzieckiego czasopisma „Tieatr" (1954, nr 4). „Wopro- sy Filosofii" (1955, nr 4, w artykule ,,O zadaniach marksistowsko-leninowskiej estetyki") gwałtownie zaprotestowały — w imię obiektywizmu, w imię prawdy.

Być może ..Tieatr" trochę przesadził, utożsamia- jąc subiektywizm ze szczerością. Przyzwyczajono nas do rozumienia tego terminu nieco inaczej.

Ale takie postawienie sprawy wydaje mi się cie- kawe. Problem subiektywizmu staje się trochę — problemem moralnym. Warto się nad tym zasta- nowić.

Jest to prawdopodobnie sprawa ,,drażliwa". Ale na szczęście skończono już z „taktyką przemil- czeń". Milczenie bardzo często sugeruje brak od- powiedzi. Zbawienna taktyka mówienia głośno!

Okazuje się. że wielu szepczących, gdy pozwoli im się mówić głośno, woli milczeć. Po prostu wiedzą, że ich argumenty były przekonywające tylko przy ściszonym głosie.

Nasza sztuka przeżywa trudne doświadczenie.

Musi się zmieścić w ramach jednej filozofii, jedne- go poglądu na świat. Ważne jest jednak — jak to rozumieć. Wiadomo już powszechnie, że wielu ro- zumiało to dość dziwnie: nasza literatura zaczęła oprawiać w ramki marksizmu wybrane obrazki z życia. Ramki były ustalone, gotowe. Możno by bronić — wszystkie twierdzenia marksizmu są spo- łecznie sprawdzalne, przez literaturę zaś — spraw- dzone. Zostawmy na boku pytanie, ile tam było te- go sprawdzania, a ile tylko papieru. Ważne jest to, że sprawdzanie wiadomych skądinąd prawd — nie wystarcza. Zadaniem literatury j.-isi; poszukiwanie nowych prawd, nowej ..formuły życia", pis cl A. Wasilewski („Nowa Kultura", 19511. nv 7).

Nasza sztuka była bardzo zarozo misia, pisarze — wszechwiedzący. Wiedzieć wszystko — to clrrcpne.

Myślę, że w raju literatura byłaby niepotrzebna Próbuję sobie wyobrazić epokę, w której .fizjologia zastąpiłaby całkowicie psychologię. Ogarnia wi.e- dy przerażenie. „Formuła życia" stałaby Oię for- mułą chemiczną... Ale na szczęście jest jeszcze du- żo zagadek, wątpliwości, znaków zapytania.

Nie mówię nic nowego, oczywiście. Ale próbuj- my myśleć dalej.

Trudno chyba zaprzeczyć, że „element .subiek- tywny*' jest czymś zasadniczym dla sztuki. Nowe prawdy, odkryte przez artystę, są jakoś jego wła- snością, są najpierw jego „prawdą wewnętrzną".

0 jedno tylko warto się spierać — żeby szczerość nie była tylko szczerością, żeby „wewnętrzna prawda" artysty była także po prostu — prawdą.

Myślę, że zasadniczy postulat epistemologii — jed- ność poznania i rzeczywistości — jest kierunkiem wyjęcia z pozornego przeciwieństwa prawdy 1 szczerości.

Ale oczywiście, postulatami się sprawy nie za- łatwia. Piękna harmonia sztuki i rzeczywistości, szczerości i prawdy, jest tylko życzeniem.

Wydaje mi się jednak, że szczerość w sztuce jest najważniejsza. Trzeba zaufać tylko uczciwości.

Na pewno nie ma prawdziwej sztuki bez szcze- rości, na pewno lepiej, by w naszej literaturze były herezje, niż żeby panowała hipokryzja.

Teraz wnioski dla krytyki. Jeżeli sztuka jest poszukiwaniem jakiegoś nowego tonu rzeczywi- stości, poszukiwaniem tego, co nie jest jeszcze sklasyfikowanie — to jakie jest zdanie krytyki?

Odpowiedź wydaje się prosta — właśnie zakla- syfikowanie. Ale w rzeczywistości jest to sprawa nieco trudniejsza. Bo przecież nie chodzi tu o prawdy naukowe. Czasem nową „prawdą" arty- sty jest tylko... postawienie nowego znaku zapy- tania. Czasem dla tych prawd krytyk nie może znaleźć miejsca w dotychczasowej wiedzy — mu- si go szukać w rzeczywistości, żywej, bogatej, trudnej rzeczywistości. Nie wszystko da się całko- wicie zintelektualizować, wiele znaków zapytania z dzieła sztuki przejdzie także do krytki. Krytyk jeszcze bardzo często — skazany jest na siebie.

Jest w sztuce wiele rzeczy, które jakoś umykają się rygorom ścisłego myślenia. Bardzo często kry- tyk musi zatrzymywać się na domyśle, na sugestii, niekiedy wręcz — tylko zanotować wrażenie...

Nasza estetyka wciąż jest chaosem. Jasne są tyl- ko sprawy zasadnicze — społeczna geneza sztuki.

Ale kiedy próbuje dotrzeć do spraw bardziej specjalnych — okazuje się dość bezradna. Ostatnio wskrzeszono „kategorię'1 piękna, wygnaną podob- no 7. estetyki marksistowskiej przez wulgaryzato- róv.r. Wskrzeszono, ale co z nią dalej robić — nie barcizo wiadomo.

Ma pewno będzie z tym coraz lepiej. Ale myślę, że c i.jłyka nigdy nie wyprzedzi sztuki. Kiedy już r:r jd.;k!adniej zostaną posegregowane szufladki

..kategorii" (piszę nieco uszczypliwie, bo niepokoi :vmic- obecna tendencja estetyki właśnie do „segre- gov.-ania"), to zawsze w sztuce znajdzie się coś, co

w nich nie zmieści. I krytyk, pracujący niejako pierwszej linii frontu, wciąż jeszcze będzie ska- zany na siebie.

Więc „subiektywizm?" Chodzi także o zaufanie do krytyka. Nie mam zamiaru nawoływać do za- ufania „w ogóle", ale o zaufanie do krytyka — marksisty. Przecież to go jakoś „subiektywnie1' określa, ukształca. Zresztą także w krytyce — lepsza herezja od hipokryzji. Herezje można zaw- sze odeprzeć, można nawrócić heretyka. Hipo- kryzja może mieć bardzo długi żywot.

Więc „subiektywizm", jeżeli komuś się podoba to słowo. Ale nie w sensie jakiegoś nieodpowie- dzialnego fantazjowania, pustego gadania o rze- czach, które nikogo nie obchodzą, wyrokowania, przeciw któremu nawet protestować nie warto.

Bo najważniejszy jest chyba — cel krytyki, jej funkcja społeczna. Nie neguje ona wcale postulatu szczerości. Ale zarazem narzuca — postulat praw- dy.

Społeczna rola sztuki. Tyle u nas o tym pisano, że w końcu tę trudną sprawę zamieniono w ba- nał. A kiedy jakaś prawda rozpoczyna żywot ba- nału — czyha na nią wiele niebezpieczeństw.

8

(11)

Przede wszystkim — banał uspokaja, rozgrzesza z niewiedzy. „Sztuka dla społeczeństwa" — sprawa ustalona, prawda ułożona w slogan, można się nią spokojnie posługiwać w okolicznościowych prze- mówieniach.

Warto, by ktoś zajął się tym bliżej — by zbadał dokładniej całą socjologiczną doniosłość sztuki, już nie od strony genezy, ale oddziaływania.

Sztuka jest jednak... sprawą prywatną. Spotka- nie z nią ma w sobie jakieś cechy intymności. Ale ta „prywatność" sztuki wcale nie przeszkadza mówić o jej społecznym charakterze. Z milionów ludzkich wzruszeń, myśli, pragnień, powstaje to, co nazywamy społeczną świadomością. Ale nie jest to nic ugładzonego. Nie jest wynikiem prostego dodawania się ludzkich dusz w jakąś „duszę zbio- rową". Jest czymś, co się staje, jest wynikiem skomplikowanych starć, pełno tu jeszcze zgrzy-

tów. Ważny jest chyba tutaj glos sztuki — i głos krytyki.

Ktoś powiedział, że krytyka powinna być „orga- nem krążenia ducha". Okrutna przesada. Kiedy pomyśleć realnie — bardzo żałośnie mały jest wpływ krytyki: Ale niekiedy trzeba pozwalać so- bie na ideały — na „abstrakcję", jakby powiedzieli ludzie „realnie" myślący. Tylko abstrakcje mogą wzbudzić entuzjazm — pisał kiedyś Baudelaire.

Krytycy powinni być jakimś katalizatorem, który ułatwią związek sztuki ze społeczną świa- domością — który ułatwia ich wzajemne przeni- kanie. Wcale nie myślę, że krytyka ma zajmować się takim przyrządzaniem sztuki, by uczynić ją strawną dla przeciętnie zdrowych żołądków. Ale krytyk powinien odkrywać w sztuce te wartości, które są potencjalnie wartościami społecznymi.

Torować im drogę.

Warto więc nieco przesunąć akcent w adresie krytyki — bardziej do odbiorcy sztuki — mniej do twórcy. Teraz recenzja lub artykuł — to naj- częściej coś jak prywatny list do autora. Takiej ..prywatności" wcale nie mam zamiaru bronić.

Może ta zmiana adresu spowoduje, że krytycy przestaną „kąsać, gryźć, szarpać, ryć, nicować, warczyć..." Autorzy nie będą musieli zapewniać, jak Stryjkowski („Kronika", rok 1582): „Zoilu- sów się też zawistnych nie lękam, ani naszych storzypiętków i sprośnych a bezhumnych łapa- czów, którzy własnej swojej cnoty i ćwiczenia nie mając, inszych pospolicie dowcipem zajrzą".

Piszmy listy do społeczeństwa. Autor często bu- dzi zawiść, a... społeczeństwo („abstrakcja") — en- tuzjazm Entuzjazmu zaś ostatnio żąda się (?!) od młodych.

Janusz Danielak

S t e f a ia W o l s k i

f A ^ ' f ; A l K I

Siedzę samotnie w ogrodzie, bo żal po w a s t u t a j mnie wezwał I jesieni, która nadchodzi,

szept pod niebem tak pustym bez was.

Już daleko wasz świergot złoty.

Może gdzreś aż pod słońcem Marokka odszukałyście gniazdek namioty, zatonęłyście w białych obłokach.

Wy godziną północną roku...

po was — deszczm głębina i śniegu;

pod chmurą brak niewysoką

waszych Lotnych floresów i ściegów.

Któż to woła? O, piękne, o, cudne!

— radości niebios skrzydlata, niewielkiej nuto lutni, k^-zykliwa gromado lata...

Jakby odeszła najdroższa, żeby tęsknić codziennie, Jakby przeszła i poszła,

żeby w sercu ooraz jesienniej...

9

(12)

Znów żałować... nujwi<jc«j żałować, /.n wszystko wygasa jak ogień, czy żo w życic kołata od nowa czas - podróżny z dalekiej drogi?

Stefan Wolski

W a c ł a w G r a 1 e w s k i

PODKOWA

Mimo że od kilku dni ciężkie dudnienie armat wyrażało wszystkie tęsknoty i wszystkie pragnie- nia zarówno tych w mundurach, jak i tych w cy- wilnych ubraniach, dudnienie, które było od dawna oczekiwaną fanfarą zwiastującą uderzenie — sam fakt ofensywy stał się czymś niespodziewanym. Na- reszcie! Ale czy naprawdę nareszcie?! O tam, o ki- lometr, za szarymi zwojami mgły styczniowej i bu- rymi płachtami dymu pełzają przekrwione języ- ki ognia. Pełzają niby gady, wiją się, skręcają, parskają iskrami jak apokaliptyczne konie i zapa- dają w smugi ciemności, które zjawiają sic nagle- nie wiadomo skąd. Może przywiał je wiatr — zły pies wypuszczony znienacka przez okrutnego c ł o wieka.

Ale to trwa tylko chwilę. Znów widać czerwono- brunalne błyski i znów biały dyni miesza się z czarnym, a oba razem z mgłą i płatami czarnego cienia.

Nareszcie. Wybuchy pocisków dzwonią niby deszcz ido szybach; w ogromie dudnienia są pisz- czałkami na tle porykujących basów. Cała podwar- szawska równina faluje i jeży się jak kot nagle zaatakowany. W tej orgji dźwięków rodzi się pew- ność. Nareszcie. Tym razem to nie manewr, to nie atak ogniowy pozorujący przygotowanie do sztur- mu, który ma nastąpić gdzie indziej... To skok na- przód, skok, który będzie pierwszym krokiem wiel- kiego marszu, twardej a nieustępliwej ofensywy.

A tym pierwszym krokiem stanie się Warszawa, ta bliska, o setki metrów zaledwie oddalona dla żoł- nierzy pierwszej linii i o tysiące kilometrów dla tych, co czekają upragnionej chwili, a przestrzeń mierzą pragnieniem swych rozgoryczonych serc,

targanych obawą i porywami nadziei.

Dywizja nasza przechodzi Wisłę po lodzie i dopa- da brzegu warszawskiego, mając ułatwione zada- nie. Niemcy, złamani na skrzydłach, likwidują szybko swój ośrodek oporu w Warszawie, pozosta-

wiając tylko oddziały mające nawiązać krótką wal- kę i opóźnić natarcie.

Akcja ta nie daje im poważniejszych rezultatów.

Napierające oddziały szybko przenikają w stosy ruin, w zawalone gruzami ulice. Posuwanie się na- przód utrudniają miny — setki, tysiące, dziesiątki tysięcy min. Wybuchają zewsząd, czają się dosłow-

nie na każdym kroku, gryzą niby wściekłe wilki.

Palące się ruiny domów oświetlają góry gruzów, spod których wydobywa się, przenikająca wszyst- ko dokoła, woń trupia. Wypełza zewsząd, przesyca każdy łyk powietrza, miesza się z gryzącym dy- mem pogorzelisk i u najbardziej odpornych wywo- łuje mdłości.

Załzawione oko widzi widmowe postacie. Szybko posuwają się naprzód. Znikają w. gruzowiskach i znów się pojawiają. Towarzyszą im silne detona- cje, po których otwierają się przejścia pozwalają- ce na dalszy marsz wśród ruin. To saperzy. Zaopa- ti-vem w przyrządy niby w magiczne czułki wynaj- dują, a n.?.prawdę wymacują gniazda min, które wydobywają i rozbrajają. Miny pękają. Są to do- broczynne wybuchy. Zła siła ujarzmiona została i pracuje nie według planów wroga, ale dla na- szych celów.

Niemniej jednak posuwanie się naprzód, choć

•-:aop»tr?.cne w tysiąckonny motor serca, jest po- woir e. Barykady zniszczeń są pagórkami śmierci, czyhającej zewsząd. Każdy krok prowadzi w nie- znane, każdy i rok jest graniem w orła i reszkę ze śmiercią. Raz po raz pieniądz życia podrzucany pa- da na jedną lub drugą stronę, raz po raz wstrząsa- jący jęk miesza się z soczystym przekleństwem tego, któremu udało się zrobić zwycięski krok na- przód — krok życia.

Wszystkich pcha siła, która jest świadomym stwierdzeniem: przecież przyszło nareszcie to, na co się czekało szereg miesięcy, przecież poszarpane, po-

krwawione miasto, to Warszawa. Jak najbardziej ją ogarnąć, jak najszybciej wziąć w posiadanie, ca- łą niepodzielną. I każdy z posuwających się goni za swą zjawą. Ci, co znali stolicę, tę dawną, szukają jej obrazu, ci co pierwszy raz weszli do niej szu- kają wizerunku wyimaginowanego. Ale jedni i dru- dzy widzą to samo. Pokruszone zwały cegieł, poroz- rywane na strzępy bryły betonu, wiszące w powie- trzu na powyginanych stalowych prętach, czarne, czeluście wyrw i postrzępionych otworów, z których bucha ogień. I zewsząd ta trupia dusząca woń.

Ostry pył drażni źrenice, powoduje puchnięcie powiek, łzy załamują i rozszczepiają światło. Ktoś ujrzał cały nietknięty dom, ktoś inny wolną od gruzów ulicę. Ale obraz znika. To warszawska fata-

10

Cytaty

Powiązane dokumenty

Złocista główka jej w tej chwili do mych się ramion ufnie chyli, wzrok jej w me oczy się wpatruje, wzrok jej me oczy wciąż całuje, szepcząc: miłować ciebie chcę.... Ach,

Światopogląd poety nabiera wyrazistości („Więcierze&#34;). Poeta czuje się maleńkim kosmosem, który chciałby rozszerzyć i narzucić nieniewolniczo światom innym. Program

T y m pro- blemem „korzennym&#34; jest idea współdziałania — szlachetnego krzyżowania się kultury inteligenckiej z kulturą ludową — sło- wem, „arka przymierza&#34; Nasi

I kiedyś zapewne, gdy szukać się będzie dwu- głosu nazwisk, skreślonych śmiercią u kresu dwudziestolecia, z losu pozostałych świadkami tej doby jedynie, tych dwóch przed czasem

nych rozterek, tak bardzo przynależna młodości, zo- stała przez pisarza brutalnie wyeliminowana z po- wieści, w której rzeczywiście obcujemy wciąż z isto- tami, już

nowiutkie dziecinne klocki, rzucają się w oczy zbie- lałym tynkiem. Tylko otwory okien i drzwi zleją pustką bez ram i szyb. Jednak myliłby się ktoś, ktoby przypuszczał, że

') Wydawnictwo Literackie, Kraków. z samozaparciem walczący .z tymi niewidzialnymi wrogami ludzkości. Książkę, zajmującą się takimi postaciami jak: An- toni van Leeuwenhoek,

kolei&#34;. Rozbestwieni, żołdacy stali się panami życia i śmierci okolicznych mieszkańców. Ale który naród pozwoli bezkarnie mordować się i poniżać? Pewnego dnia znaleziono