• Nie Znaleziono Wyników

Kamena : miesięcznik społeczno-literacki, R. XXII Nr 3-4 (97-98)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Kamena : miesięcznik społeczno-literacki, R. XXII Nr 3-4 (97-98)"

Copied!
90
0
0

Pełen tekst

(1)
(2)

T R E Ś Ć

K O N R A D BIELSKI: Pod s t r z e c h y — to m a ł o 1 STEFAN W O L S K I : N a W y d a n i e N a r o d o w e Dzieł A d a m a M i c k i e w i c z a . . . 4

HELENA PLATTA: P i e ś ń ' M a r i i — Słowo A d a m a . . . . . . r~ 5

EUGENIUSZ GOŁĘBIOWSKI: „ W u s z a c h g r o m r o z k a z u " 7 FRYDERYK SCHILLER: W i l h e l m Tell — przeł. Eugeniusz Gołębiowski . . . 9

Ż u r a w i e Ibikusa — przeł. Stefan Zarębski . . . . 14

W A C Ł A W GRALEWSKI; Poległe d r z e w a 17 Z B I G N I E W STEPEK: H i s t o r i a p e w n e g o d y w a n u 20 M A R I A S Z C Z E P O W S K A : W p r z e d f e s t i w a l o w y m obozie 23

J Ó Z E F N I K O D E M K Ł O S O W S K I : W k r ę g u be r w y i linii 25 M A R I A BECHCZYC-RUDNICKA: C z u j n o ś ć a p r z e c z u l i c a . . . . . . 28

J A N NAGRABIECKI: Dlatego . . . 31

R O Z M O W A Z P O E T Ą 31 VITEZSLAV NEZVAL: M a n o n Lescaut — przeł. Kazimierz Andrzej Jaworski . . 32

R O M A N TABORSKI: P r z y p o m i n a m C o n r a d a . 3 7 KAZIMIERZ A N D R Z E J J A W O R S K I : Świat p r z y g ó d 39 M A R I A G A W A R E C K A : H i e r o n i m Łopaciiński 42 FELIKS A R A S Z K I E W I C Z : „ W s p o m n i e n i e z a p i s z e m y w s e r c s w y c h p a m i ę t n i k u . . 46

Z FRONTU KULTURALNEGO LUBELSZCZYZNY:

STEFAN W O L S K I : O K o z ł ó w c e i o Bodaczowie j a d ą c w b u d c e s z o f e r s k i e j . . 52 HELENA PLATTA: Lubelska F i l h a r m o n i a w ciągu dziesięciolecia . . . . 54

K O N R A D EBERHARDT: Po s p o t k a n i u z l u b e l s k i m „ M a z e p ą " 56 Z A T R Z Y M A ^ P O C I Ą G — W . G \ 57

„POTRZEBNA N A M JEST W A L K A P O G L Ą D Ó W — A NIE W Y R O K I " . . . 59 URSZULA C Z A R T O R Y S K A i JERZY LUDWINSKI: D y s k u s j a n i e a n t a g o n i s t y c z n a . 60 W Ł O D Z I M E R Z CHEŁMICKI: Rzut o k a n a W y s t a w ę W a r s z t a t o w ą P l a s t y k ó w . . 64 M A R I A S Z C Z E P O W S K A : W. s p r a w i e c z y t a j ą c e j i n i e c z y t a j ą c e j m ł o d z i e ż y . . 65

„ N A M M Ł O D O Ś Ć Ś P I E W A DZIŚ" — H. P 67 PIÓREM SZYDERCY:

KRZYSZTOF J A N O W S K I : Bunt n a P a r n a s i e

„ R u c h " i b e z r u c h . . . . . W Ł A D Y S Ł A W Ć W I K : Podróż G u l l i v e r a do Slogganii i H a s ł o m a n i i Z B I G N I E W STEPEK: U ś m i e c h z a d r e s e m . . .

WŚRÓD KSIĄŻEK:

Jerzy Starnawski — Listy P r u s a do n a r z e c z o n e j i żony; Steian Papee — „ G w i a z d y nad p o l a n ą " J. N. K ł o s o w s k i e g o ; Zbigniew Jakubik — M a r e frigoris...; Steian Pa- pee — H . S i e n k i e w i c z w n o w y m świetle; Janina Brzostowska — N o w e s p o j r z e n i e n a

K o p e r n i k a ; j. k. — N o w a p o w i e ś ć H e l e n y B o g u s z e w s k i e j i J e r z e g o K o r n a c k i e g o . 75 DRZAZGI SPOŁECZNE:

69

71

72

74

(3)

KAMENA

MIESIĘCZNIK SPOŁECZNO-LITERACKI

ROK XXII LUBLIN, 1955 Nr 3 - 4 (97—98)

K o n r a d B i e l s k i

POD STRZECHY-TO MAŁO

Dni O ś w i a t y , Książki i P r a s y m a m y już p o z a sobą Ś w i ę t o w a l i ś m y j e j a k co r o k u p i ę k n i e i u r o c z y ś c i e .

N i e o d p a r t e w z r u s z e n i e z a w s z e o g a r n i a n a s literat'ów s t a r s z e g o p o k o l e n i a n a w i d o k t y c h witryr. k s i ę g a r s k i c h o d ś w i ę t n i e p r z y b r a n y c h , stoisk ulicznych w y p e ł n i o n y c h m n ó s t w e m to- m ó w loterii k s i ą ż k o w y c h i licznych t ł u m ó w o g l ą d a j ą c y c h i n a b y w a j ą c y c h , w ś r ó d k t ó r y c h p r z e w a ż a młodzież.

Nie z a b r a k ł o o d c z y t ó w , d y s k u s j i i s p o t k a ń z pisarzami. U m a j o n e sale, u k w i e c o n e szkoły w s z e r z i wzdłuż n a s z e g o k r a j u . Szeroki, ż y w y p o w i e w m ą d r o ś c i i p o e z j i . N i e n a d a r m o dni te p o w i ą z a n e z o s t a ł y z o t w a r c i e m R o k u Mickiewicza, n a j w i ę k s z e g o n a s z e g o m y ś l i c i e l a i p o e t y , k t ó r e g o t e s t a m e n t p r z e k a z a n i a k s i ą g p o d strzechy r e a l i z u j e w s p ó ł c z e s n e p o k o l e - nie.

I jak to b y w a z a z w y c z a j z o k a z j i rocznic i ś w i ą t , c h w a l i l i ś m y się n i e m a ł o . J e s t b o w i e m c z v m się p o c h w a l i ć . Radio, p r a s a c o d z i e n n a , czasopisma z e w s z ą d n a m p r z y p o m i n a ł y d a n e c y f r o w e d o t y c z ą c e r o z p o w s z e c h n i e n i a i upo- w s z e c h n i a n i a k s i ą ż k i . N i e w ą t p l i w i e osiągnię- cie te mogą b y ć p o w o d e m s ł u s z n e j d u m y . J e - i : uprzytomniany sobie, że n a k ł a d y n a j p o - c z y t n i e j s z y c h a u t o r ó w o k r e s u m i ę d z y w o j e n - n e g o z a m y k a j ą się w liczbie k i l k u t y s i ę c y , to dzisiejszy r u c h w y d a w n i c z y m o ż n a p o r ó w n a ć do z j a w i s k ż y w i o ł o w y c h , n i e p o w s t r z y m a n y c h w s w y m p ę d z i e i zasięgu. A olbrzymi w a c h - larz tytułów! G w i a z d o z b i o r y n a z w i s k !

Proszę mi w y b a c z y ć tę o d r o b i n ę p a t o s u ,

nie o p r a c o w a n e dzieła Reja, K o c h a n o w s k i e - go, T r e m b e c k i e g o , K r a s i c k i e g o i tylu, t y l u innych, g d y wiem, że k s i ą ż k i Sienkiewicza, Prusa, O r z e s z k o w e j są d r u k o w a n e w s e t k a c h t y s i ę c y ; a M i c k i e w i c z a k i l k u m i l i o n a c h egzem- p l a r z y — m i m o woli p o d p i ó r o cisną się słowa o s i l n i e j s z y m b r z m i e n i u .

A z j a w i s k o o g l ą d a n e z t e g o p u n k t u widze- nia nie w y s t ę p u j e jeszcze w c a ł e j pełni. N a - leży przecież stwierdzić, że m i m o t y c h na- szycn n a k ł a d ó w k s i ą ż k i rozchodzą się w za- d z i w i a j ą c y m tempie. N i e k t ó r e dzieła są już w y c z e r p a n e d o s ł o w n i e w k i l k a dni p o u k a z a - niu się na p ó ł k a c h k s i ę g a r s k i c h . Do k s i ę g a r n i p r z y c h o d z ą ludzie i p r a g n ą zamówić, z g ó r y zapłacić, b y n i e dać się u b i e c i n n y m w n a b y - ciu książki, k t ó r e j p o j a w i e n i e się w h a n d l u jest d o p i e r o z a p o w i e d z i a n e . I to n i e d o t y c z y b y n a j m n i e j l i t e r a t u r y l e k k o s t r a w n e j , lecz dzieł c z ę s t o k r o ć b a r d z o p o w a ż n y c h , a n a w e t t r u d n y c h . P r o s z ę dziś s p r ó b o w a ć k u p i ć

„Dzienniki" Ż e r o m s k i e g o lub t a k n i e d a w n o o p u b l i k o w a n y „ K a l e n d a r z życia i t w ó r c z o ś c i "

S i e n k i e w i c z a w o p r a c o w a n i u prof. Krzyża- n o w s k i e g o .

Józef Czechowicz, p o e t a t a k ściśle p o w i ą z a -

n y z Lublinem i Lubelszczyzną, w y d a w a ł

p r z e d w o j n ą s w e t o m i k i w liczbie p a r u s e t

e g z e m p l a r z y , z k t ó r y c h w i ę k s z o ś ć r o z d a w a ł

z n a j o m y m i p r z y j a c i o ł o m , r e s z t a s t a n o w i ł a nie-

u p ł y n n i o n y r e m a n e n t . W y d a n e w r o k u bieżą-

c y m „ W i e r s z e w y b r a n e " C z e c h o w i c z a w na-

kładzie p i ę c i u t y s i ę c y e g z e m p l a r z y zostały

r o z c h w y t a n e w c i ą g u k i l k u godzin. Doszły d o

r ą k n i e c i e r p l i w y c h e n t u z j a s t ó w p a c h n ą c e jesz-

(4)

Książka nie trafia z d r u k a r n i do czytelnika po linii p o w i e t r z n e j . Droga j e j jest znacznie bardziej s k o m p l i k o w a n a . N i e może ominąć zasadniczych stacji, k t ó r y m i są księgarnie, d o m y k u l t u r y , świetlice, czytelnie i biblioteki.

A czy te stacje w ę z ł o w e są dostatecznie przy- g o t o w a n e ,i o d p o w i e d n i o u r z ą d z o n e n a przy- jęcie tylu i takich gości? Ze s m u t k i e m należy stwierdzić, że w znacznej większości n i e jest tak, j a k b y ć p o w i n n o .

W o j e w ó d z t w o lubelskie szczyci się tym, że w okresie dziesięciolecia p o w s t a ł o w nim po- n a d 2600 bibliotek i p u n k t ó w bibliotecznych.

Osiągnięcie n i e w ą t p l i w i e poważne, bo biblio- teki te, a szczególnie p u n k t y biblioteczne, obsługują olbrzymią liczbę c z y t e l n i k ó w n a wsi. Przed w o j n ą w tej dziedzinie nie robiono nic.

cze p r a w i e farbą d r u k a r s k ą . To samo można powiedzieć o p o e z j a c h Gałczyńskiego, k t ó r e dziś na r y n k u k s i ę g a r s k i m są nie do zdobycia.

Olbrzymia p o c z y t n o ś ć Kraszewskiego, któ- r y uchodził d a w n i e j za pisarza oschłego i dość nudnego, jest z a d z i w i a j ą c a . Kraszewski, w r a z z O r z e s z k o w ą , n a l e ż y do n a j b a r d z i e j poszu- k i w a n y c h i c z y t a n y c h a u t o r ó w na wsi. Pozna- liśmy n i e d a w n o dane s t a t y s t y c z n e d o t y c z ą c e k o n k u r s u c z y t e l n i k ó w w i e j s k i c h oraz treść wielu ankiet. Dowiedzieliśmy się, j a k dużo wieś czyta i co czyta. Wieś, k t ó r a p r z e d w o j n ą książki n i e znała wcale.

Czy j e s t więc słuszna p r z y c z y n a do zado- wolenia, a n a w e t dumy? N i e w ą t p l i w i e . Przez dziesięć lat Polski L u d o w e j w y p r o d u k o w a - liśmy niezliczone ilości w y s o k o w a r t o ś c i o - w y c h książek, k s i ą ż k i te znalazły c h ę t n y c h odbiorców w ś r ó d n a j s z e r s z y c h w a r s t w spo- łeczeństwa, głodnych w i e d z y i w z r u s z e ń arty- stycznych. Proces t e n jest daleki jeszcze od swego p u n k t u k u l m i n a c y j n e g o i p e r s p e k t y w y jego r o z w o j o w e są bez m a ł a n i e o g r a n i c z o n e . Każdy rok przynosi n o w e zdobycze i osiągnię- cia.

W s z y s t k o to p r a w d a , ale... J e s t w ł a ś n i e po- w a ż n e ale, k t ó r e trzeba dopowiedzieć, jeżeli c h c e m y n a nasze s p r a w y k u l t u r a l n e mieć spoj- rzenie j a s n e i p r a w d z i w e .

W i ę c p r z e d e w s z y s t k i m — czy nie za wie- le „tych p o r ó w n a ń ? Stale i ciągle p o r ó w n u j e - m y stan, jaki był przed w o j n ą z tym, jaki jest obecnie. C z y n i m y to z wielkim zadowoleniem.

W y p a d k o w a jest dla nas tak k o r z y s t n a . Ci, którzy p a m i ę t a j ą , b y m o c n i e j u p r z y t o m n i ć sobie z n a n e fakty, s k ą d p o w ó d do wielu wzruszeń i radości. Tym, k t ó r z y nie pamięta- ją, c h c e m y j a k n a j b a r d z i e j p r z e k o n y w a j ą c o pokazać te różnice w słusznej trosce, że mogą nie uwierzyć, że d a w n i e j było aż tak źle. Tak, ale tych co nie p a m i ę t a j ą jest coraz w i ę c e j i stale będą p r z y b y w a ć . A poza tym, czy nie istnieje też n i e b e z p i e c z e ń s t w o s a m o u s p o k o j e - nia, tego, co w potoczmym j ę z y k u określa się j a k o s p o c z y n e k na laurach?

Skutek dalszy to ograniczenie widzenia ca- łości obrazu. Efekt w y n i k a j ą c y z p o r ó w n a ń jest tak błyskotliwy, że przesłania c i e m n e plamy, k t ó r e n i e p o w i n n y u j ś ć n a s z e j uwa- dze. A że te p l a m y są, to n i e ulega n a j m n i e j - szej wątpliwości.

Zdobyliśmy wielkie rzesze n o w y c h czytel- n i k ó w . Książka s t a j e się powoli a r t y k u ł e m p i e r w s z e j p o t r z e b y dla mas. W y c i ą g a po nią ręce robotnik i chłop. T y m n o w y m czytelni- kom n a l e ż y n i e t y l k o k s i ą ż k ę dać, ale stwo- rzyć im t a k i e w a r u n k i , by mogli z nią j a k n a j - częściej p r z e b y w a ć . Trzeba otoczyć ich taką atmosferą, b y n o w y świat myśli i w z r u s z e ń stał się dla nich codzienną strawą.

N ó tak, ale j a k w y g l ą d a j ą te biblioteki?

W olbrzymiej większości są t o m a ł e izdebki, ciemne, ciasne, n i e p r z y t u l n e . Z t r u d e m mogą pomieścić zaledwie p a r ę osób. Książki nie m a j ą o d p o w i e d n i e g o pomieszczenia i zabez- pieczenia. P r ę d k o brudzą się i niszczą. N i e ma gdziie usiąść, b y rozłożyć o t r z y m a n y tom, p o p r z e w r a c a ć kartka, o b e j r z e ć ryciny, po- dzielić się z innymi s w y m i wrażeniami. Jeśli w pobliżu jest świetlica, to tam też nie znajdzie czytelnik u p r a g n i o n e j przystani.

Izba również niewielka, często b r u d n a . Stół, p a r ę stołków, n i e k o m p l e t n e gry, na ścia- n a c h bohomazy. W n i e k t ó r y c h tylko, t y c h

wzorcowych, n i e c o lepiej. W i ę k s z a izba, światło elektryczne, radio, czasem adapter.

A l e i t a m n i e m a miejsca, gdzieby można po- siedzieć n a d k s i ą ż k ą i p o g w a r z y ć o n i e j .

A p u n k t y biblioteczne. To już nie izby na- wet, lecz k ą t w izbie udzielony gościnnie przez e n t u z j a s t ę czytelnictwa. T o taka lata- j ą c a czytelnia i wypożyczalnia. Trzeba sobie przecie również u p r z y t o m n i ć zacofanie na- szej wsi l u b e l s k i e j i fakt oczywisty, że wa- r u n k i m i e s z k a n i o w e c h ł o p ó w dalekie są od ideału, j a k i chcielibyśmy widzieć. Tam też nie ma p r z e w a ż n i e m i e j s c a n a s p o k o j n e czytanie.

Niedawnoi o p i s y w a ł e m w „Kamenie" nastę- p u j ą c e a u t e n t y c z n e zdarzenie. Kierowniczka p u n k t u biblioteczneo czytała głośno przypad- k o w o z e b r a n y m chłopom ,,Zorany u g ó r " Szo- łochowa. Ponieważ był to letni wieczór, w y - szła z d u s z n e j izby, siadła p o d lipą czy dębem i tam czytała. K r ą g s ł u c h a j ą c y c h rósł. Otoczy - ła ją duża ciżba ludzi. Z a i n t e r e s o w a n i e lek- turą- b y ł o tak wielkie, że g d y zrobiło się ciem- no, zebrani l a t a r k a m i k i e s z o n k o w y m i oświe- tlali stronice książki, a b y n i e p r z e r w a ć CZY:2- nia. Byłem głęboko tym wzruszony. A l e teraz m y ś l ą , że chyba czas j i i ^ M i H M g K

czytelnicy siedzieli

dużym d ę b o w y m stole i j a s n a lampa elek-

(5)

tryczna, nie k i e s z o n k o w e latarki, oświetlała im stronice u l u b i o n e j książki i żeby nie byli zależni w z a s p a k a j a n i u potrzeb k u l t u r a l n y c h od p o r y r o k u czy pogody.

Nie m o ż n a przeciętnej naszej lubelskiej za- cofanej wsi brać za probież i n w e s t y c j i kultu- ralnych. Jeśli chłopi mieszkają w małych, ciasnych chatach, to na świetlice dostają po- d o b n y b u d y n e k lub częściej jeszcze izbę w takim b u d y n k u . Myślę, że p o w i n n o b y ć wręcz przeciwnie. Biblioteka, świetlica, to muszą b y ć b u d o w l e n a j b a r d z i e j okazałe, z w r a c a j ą c e uwagę, z a c h ę c a j ą c e do odwiedzin.

N i e c h siedziba k u l t u r y będzie tą kulturą po brzegi w y p e ł n i o n a .

Z d a w a ł o b y się, że to są rzeczy oczywiste i nie trzeba w y w a l a ć o t w a r t y c h drzwi. Ale tak nie jest. W p r a w d z i e s p r a w y kulturalno- oświatowe z y s k u j ą coraz bardziej na powa- dze, j e d n a k i s t n i e j e wiele p o w a ż n y c h opo- rów. Ciągle jeszcze p o k u t u j ą echa d a w n y c h poglądów, ż e s p r a w y k u l t u r y — to s p r a w y n a w i a s o w e w n a s z e j rzeczywistości, że n a to m a m y zawsze wiele jeszcze czasu, że są pro- b l e m y w a ż n i e j s z e i pilniejsze. Są to p o g l ą d y i mylne, i szkodliwe.

Kanał W i e p r z — Krzna jest naczelną i naj- większą inwestycją n a s z e g o w o j e w ó d z t w a . 0 znaczeniu j e j i korzyściach nie potrzeba mówić. Lecz b u d o w a tego k a n a ł u jest ściśle p o w i ą z a n a z czynem społecznym, z peł- n y m u ś w i a d o m i e n i e m o b y w a t e l i i całkowitym zrozumieniem przez nich istoty problemu.

A czy poziom k u l t u r a l n y społeczeństwa dla tych s p r a w jest bez znaczenia? J a k i e ż olbrzy- mie pole do działania dla p l a c ó w e k p r a c y kul- turalnej! Ale o tych p l a c ó w k a c h łącznie z bu- dową nic się nie mówi. Słusznie p r a s a nasza p o ś w i ę c a tak wiele miejsca tej n a c z e l n e j inwestycji. Słusznie s p r a w a ta jest ośrodkiem z a i n t e r e s o w a ń organizacji politycznych i spo- łecznych. Lecz ta w i e l k a i n w e s t y c j a n i e może 1 n i e p o w i n n a przysłonić p a l ą c e j potrzeby p o w s t a n i a n o w y c h , mniejszych, ale nie m n i e j koniecznych.

Kilka lat temu u r u c h o m i o n o i oddano do u ż v t k u w w o j e w ó d z t w i e lubelskim sto świe- tlic wiejskich. Był to n i e w ą t p l i w i e moment, p r z e ł o m o w y w p r a c y k u l t u r a l n e j . Z y s k a n o bazy, k t ó r y c h dotychczas n i e było wcale. Sto świetlic od razu — zadanie niełatwe. Przy p o m o c y s k r o m n y c h ś r o d k ó w m a t e r i a l n y c h w j e d n e j wsi opróżniono większą izbę, w in- n e j p o p r a w i o n o dach i ułożono p o d ł o g ę w opuszczonym b u d y n k u , tu p o m a l o w a n o , tam pobielono, s p r o w a d z o n y został sprzęt i świetlice rozpoczęły pracę. Przez te kilka n a s t ę p n y c h lat różne przechodziły' koleje.

N i e k t ó r e rozrosły się pięknie, inne uległy po-

w a ż n e m u zahamowaniu, przez p e w i e n o k r e s czasu lokale świetlicowe służyły n i e k i e d y za m a g a z y n y zboża i kartofli lub w inny sposób zmieniały s w e przeznaczenie. T r o s k a o los tych świetlic jest dzisiaj n i e p o r ó w n a n i e więk-

sza, wiele się już zmieniło i poprawiło, lecz f u n d u s z e na te cele są nadal żałosne. Toteż nie w y b u d o w a n o n i c nowego-, nic godnego naszych czasów.

N i e d a w n o na posiedzeniu Komisji Kultury W o j e w ó d z k i e j Rady N a r o d o w e j w Lublinie j e d e n z członków składał s p r a w o z d a n i e z do- k o n a n e j lustracji na terenie p o w i a t u zamoj- skiego. Za jego p o ś r e d n i c t w e m m i e s z k a ń c y j e d n e j wsi przekazali swą p r o ś b ę do W y d z i a ł u

Kultury. Dorobili się ł a d n e j biblioteki, czytel- n i k ó w r ó w n i e ż n i e brak. Brak natomiast po- mieszczenia dla księgozbioru. Proszą o przy- dzielenie dla ich p u n k t u bibliotecznego szafy.

Chcieli to już załatwić przez czyn społeczny.

Niestety, n i e mają odpowiedniego materiału i f a c h o w c ó w .

N a posiedzeniu był o b e c n y k i e r o w n i k sa- modzielnego referatu bibliotek i udzielił rze- czowej odpowiedzi. W i e l e jeszcze bibliotek gromadzkich szaf n i e posiada i rozmieszcza książki w skrzyniach, n a półkach i stołach.

Punkt biblioteczny n a szafę długo musi jesz- cze poczekać.

Tu już nie chodzi o b u d y n e k , lecz o szafę.

Ciężko zanieść tym ludziom taką odpo- wiedź. Trzeba będzie długo tłumaczyć, że fabryki, że huty, że W a r s z a w a . N o tak, ale oni chcą czytać, chcą mieć książki, n o i szafę.

Historia b u d o w y p o w i a t o w e g o domu kultu- ry w Chełmie lubelskim z a s ł u g u j e na specjal- ną u w a g ę . Miasto wydzielone, poważmy ośro- dek oddziaływania na teren bardzo zacofany kulturalnie, miasto, k t ó r e p i e r w s z e zostało w y z w o l o n e z niewoli hitlerowskiej, gdzie zo- stał ogłoszony Manifest P K W N , nie może się doczekać p o s i a d a n i a "domu k u l t u r y . Ileż tam j u ż było starań, petycji, delegacji, memoria- łów! Rozważano, r o z p a t r y w a n o , a n a w e t obie- c y w a n o . J a k d o t y c h c z a s bez s k u t k u . W s z y s c y się zgadzają, że p o w i a t o w y dom k u l t u r y w Chełmie jest bardzo p o t r z e b n y i p o ż ą d a n y , ale ś r o d k ó w n a to nie ma. I zachodzi p o w a ż n a obawa, że w p l a n i e pięcioletnim ta inwestycja k u l t u r a l n a n i e będzie uwzględniona.

Ze smutkiem n a l e ż y stwierdzić, że my,

działacze kulturalni, cierpimy n a p e w i e n kom-

pleks niższości. Dlatego też z a p e w n e żądania

nasze są minimalne i cicho p o s t u l o w a n e . Prze-

w a ż n i e j e s t e ś m y p o k o n a n i a r g u m e n t a m i w ro-

d z a j u hierarchia potrzeb itp. N i e możemy się

j a k o ś w y w i n d o w a ć n a w y ż s z y szczebel t e j

hierarchii. Za mało się na ten temat mówi

i p r a w i e w c a l e nie pisze.

(6)

N i e w ą t p l i w i e w tej atmosferze został uło- żony nasiz t e r e n o w y p r o j e k t inwestycji do planu pięcioletniego. O b r a c a się on w grani- cach czterdziestu milionów złotych. Jest to oczywiście plan minimalny, k t ó r y pozwala na w y b u d o w a n i e sześciu p o w i a t o w y c h do- mów kultury, niewielkiej ilości świetlic i bi- bliotek oraz na zaspokojenie innych n a j k o - nieczniej szych potrzeb kulturalnych. Daleko, daleko do tego, co p o w i n n o być. Pamiętajmy, że nasze w o j e w ó d z t w o należy do n a j b a r d z i e j kulturalnie zaniedbanych.

Zdawałoby się, że możemy, jak to się po- tocznie mówi, spać spokojnie. Bynajmniej.

Dochodzić zaczynają d o n a s z y c h uszu zatrwa- ż a j ą c e wieści, że z p o s t u l o w a n e j przez nas k w o t y o t r z y m a m y zaledwie jedną czwartą.

To znaczy ani jednego p o w i a t o w e g o domu kul- tury, ani j e d n e j p o w a ż n i e j s z e j inwestycji, a natomiast remonty, k o n s e r w a c j e , drobne budowy. I nie pocieszy nas Dom Twórczości Ludowej na Zamku, i n w e s t o w a n y z k r e d y t ó w centralnych, gdyż z a h a m o w a n i e koniecznych inwestycji t e r e n o w y c h , p r z y rosnącym z każ- dym dniem żywiołowym wprost zapotrzebo- w a n i u dóbr kulturalnych, stwarza taką sytua- cję, że nie tylko staniemy na miejscu, ale

zaczniemy się cofać. A do tego dopuścić nie podobna.

Decyzje ostateczne jeszcze nie zapadły.

Problem ten nie jest tylko problemem lokal- nym. Dotyczy on wielkiej części naszego kra- ju. Wierzymy, że musi być rozstrzygnięty tak, by d o k o n a n a już rewolucja kulturalna uzyska- ła n a j p i ę k n i e j s z e w a r u n k i rozwoju. W i e l e za- leży od nas, działaczy kulturalnych, ludzi pió- ra, ludzi nauki. Należy ustawicznie, odważnie i głośno upominać się, ażeby potrzeby kultu- ralne mas były stale i właściwie z a s p a k a j a n e . I a b y potrzeby te w ogólnej hierarchii stanę- ły tak wysoko, jak n a to zasługują.

J a k ż e często p o w t a r z a m y słowa Mickiewi- cza:

O, gdybym kiedy dożył tej pociechy, Żeby te księgi zbłądziły pod strzechy W stulecie śmierci poety powinniśmy prze- kroczyć n a k r e ś l o n y przez niego plan — ma- rzenie. Nie zbłądzą jego księgi, lecz dojadą szeroką, prostą drogą, nie pod strzechy, lecz do pięknych domów kultury, j a s n y c h świetlic, przestronnych czytelni. Do r ą k robotników i chłopów, twórców i gospodarzy tych domów.

Konrad Bielski

S t e f a n W o l s k i

NA WYDANIE NARODOWE DZIEŁ ADAMA MICKIEWICZA

Słowo,

tak niepodległe i polskie, jak polskie są źródła Wisły

— oto, tłumy do ciebie przyszły.

A ty,, otoczone wieńcami spojrzeń,

kroków wstrzymaniem przy księgarskiej szybie, zbudź się

i spojrzyj.

Bo oni może szliby

i gaśli bez ciebie jak ognie:

jak ognie błędne na bagnie.

"Pochyl ich w sobie — niech mądrość ich dognie, aby siebie ujrzeli nagle.

Bo ty jesteś prawdą narodu i śpiewem, skrótem jesteś rozpaczy,

nadziei i gniewem,

i tym, co gniew siieje,

aby żniwiairzom rosły pszenne Jata.

Twoje imię,

imię pierwszego człowieka,

położone w wawrzynach ii kwiatach,

(7)

zbliża się, wraca z daleka.

Powtórzone na kartach

w książkach brązowych jak pomnik

j e s t

jak ustawa, jak warta,

jak serca polskiego słownik.

To ty prosiłeś o berło, władanlia.

Oto ono,, mocarzu ducha.

I już nawet sarkofag ust twych nie zasłania, kiedy u twoich prochów pochylony, słucham.

Słyszę ją:

myśl twoją idącą jak burzu

albo. biegnącą rozbiegiem miękkim i sarnim.

W pieśń t w o j ą . skronie zanurzam i jestem ziarnem w twym żarnie.

Twoje słowa dobiegają...

tw-oje pieśni są we mnie.

Każdy zna ją:

poezję twoją,

jak oko słońca otwartą, gdy świeci:

lampę płonącą podziemnie przeciw ciemnościom stuleci.

Lecz gdzież mi szukać słowa pięknego, jak mowa Jego.

Szepcę:

schyl pióro,

pieśń swoją schowaj — oto

szumi Cień Dębu Wielkiego.

Stefan Wolski

H e l e n a P l a t t a

PIEŚŃ MARII - SŁOWO ADAMA

Ze słonecznej Odessy wrócił Mickiewicz w li- stopadzie (1825 r). Moskwa przeszumiała jesien- nymi wiatrami. W parkach leżały purpurowe i żół- te liście, które przysypywał już śnieg. Z sadzawek i stawów znikły łabędzie, a nad zamarzającą wodą zwisały puste gałęzie usypiających brzóz.

Potem już grudniowe i styczniowe wiatry szar- pały wygięte drzewa, a śnieg rósł wysoko puszystą górą monotonii, w której przechodnie wydeptywa- li pracowite ścieżki.

W szerokich ulicach: — „Walaj, brat, kak ugod- no!" — szumiał tłum i przewalały się stada po- jazdów z rozmachem pędzących: dzwonił stukot podków.

Wieczorami w kopulastych cerkwiach rozma- wiały gorliwie kołokoły, a słońce ognistą kulą

blasków staczało się z siwego stropu jak rozhuś- tana kadzielnica, dymiąca obłokami.

Karolinchen o szóstej wsiadła do powozu.

— Prędzej, Iwan, skariej pajeżdżaj! Bo spóźnię się do madame Szymanowskiej!

Wielka czapa woźnicy pochyliła się z wysokości, a spod oszronionych wąsisk wydobył się niezrozu- miały pomruk.

Na córkę, wsiadającą do powozu patrzył z okna profesor Jaenisch.

— Her Gott, w szalonej głowie wciąż ten urzęd- niczyna kniazia gubernatora wojennego! I do licha, ani jej wytłumaczyć, ani wzbronić, a wszakże to niebezpieczny rewolucjonista!

Ona zaś jadąc myślała o „narzeczonym", za

jakiego uważała Mickiewicza. Serce biło mocno

i dźwięcznie w takt biegu rysaków. Na czoło

(8)

opadała futrzana czapeczka, spod której wymyka- ły się gładkie włosy. Twarz płaska, biała i różowa nadawała błękitnym oczom wygląd słodki i łagod- ny, lecz niecierpliwa stopa skandowała uderzenia w dno powozu, nadając wyraz jej upartej woli.

Ostatnie smugi słoneczne rozdarł zmierzch. Już zapalano latarnie. Właśnie przed rokokowym pa- łacykiem stary, brodaty człowiek długim kijem otwiera szybkę i za chwilę zielona ameba płomyka w śnieżnej otoczce pływa w mroku, pełznącym od zaułków.

Powóz zatrzymał się: schody miękko wysłane.

W sieni zrzucone futerko, a dalej rama otwartych drzwi, buchających światłem i gwarem.

— Dom na wygnaniu — myśli Karolina — dom polskiej rodziny, może i mój także kiedyś? — Ale: On gdzie, gdzie?

Przy fortepianie zgrupowało się kilka osób. Koło okien rozprawiano zawzięcie. W drzwiach do dal- szych komnat stały dziewczęta, córki artystki.

Drży niepokojem serce Karoliny. W oczach otwarte pytanie.

— Ach jesteś nareszcie, moja droga — wita ją pani domu i wciąga do salonu. Maria ma piękną suknię, która podkreśla smukłość jej postaci. Czar- ne włosy miejscami przyprószone siwizną upięła wysoko nad czołem.

Słodko patrzą fascynujące oczy, w kątach któ- rych już snują się zmarszczki. Mimo to Maria jest piękna i dziś jeszcze wzbudza podziw tak, jak nie- dawno zachwycała sławnych mężów Europy swym wdziękiem, dowcipem, jak była adorowana przez Goethego i Beethovena.

Nerwowa dłoń pianistki jest kojąca, lecz Ka- rolina z ledwie hamowaną niechęcią usuwa rękę.

Oto od grupy oderwały się dwie postaci zmie- rzające ku niej. Oleszkiewicz z Mickiewiczem.

Serce Karolinchen zwiastuje to zbliżanie się ru- mieńcem.

—- Je vous salue, mademoiselle!

Niesforne włosy przy ukłonie opadły mu na czoło, aby po odrzuceniu ich tworzyć aureolę nad głową. Oczy spoglądają zdobywczo i przenikliwie, nie ma w nich tkliwości.

Karolina widzi to wszystko jak przez śnieżną zadymkę. Wirują płomienie lamp.

Zaraz otacza ich grono rozbawione, wesołe. Za chwilę ktoś prosi o wiersze, ktoś o pieśń pol- ską. Pieśń Marii, słowo — Adama.

Panienki podchodzą do matki.

— Zagraj mamo, wszyscy proszą...

Młodsza Celina podobna do matki. Usposobie- nie ma spokojne, ciche. Łagodne oczy pod długimi rzęsami mają jakiś smutny wdzięk. Choć asystuje jej przystojny oficer, promienie spojrzeń wskazu- ją kierunek ku innej twarzy: Adama.

Karolina myśli: — Trzy Marie? Nie, ta pierwsza, o której mało kto wie, to moja imienniczka:

Maria — Karolina z kpwieńskich czasów i cza- rów. Druga — nienasycenie wspomnień: Maryla

i teraz ta — trzecia!

Gdy wrogie spojrzenie Niemki napotyka oczy Szymanowskiej, wtedy dłonie artystki uderzają gwałtowny akord. Adam założył ręce na piersi.

Słucha. Karolina tłumi w sercu gorzką nienawiść.

A pokój rozdźwięczał bojowym werblem. Potem wybuchła bitwa czy burza, aż po niej nadbiegło polotne allegro nadziei, gdy pochylone czoła Po- laków opadały już coraz głębiej pod ciężarem wrzawy nieustannych walk. Wreszcie światło ra- dosnych tonów wzmocniło tęsknotę i sen o wol- ności.

Natomiast Karolina wtedy właśnie pochyliła główkę:

— Wszak ludzie jej narodu skrzywdzili także ojczyznę tego Człowieka, który jest jej dziś bliski!

Mickiewicz odwiózł ją do domu. Karolina mil- czała. Adam zniecierpliwiony choć uprzejmy.

Gdy zbliżało się rozstanie, spytała przez łzy:

— Kiedy przyjedziesz, panie Adamie?

— Zaraz, zaraz: niech przypomnę, jakem to sobie ułożył. Jutro — nie, bo opuściłem dzień pracy w kancelarii, a wiesz, że Golicyn tkniaź zły

za częste zwolnienia i nawet mnie gotów swój niehumor okazać! Pojutrze mam się z Puszkinem widzieć u Wołkońskich. A dwa dni na poprawki przekładów i to, co pasjonuje mnie teraz najgo- ręcej: Konrad Wallenrod. Niektóre pieśni znasz, a nową już niedługo skończoną przyjdę przeczy- tać którego wieczora...

— Tak, tak, przyjdź! — szepce Niemka.

Powóz dotarł już do celu. Gdy kuczer zesko- czył, by otworzyć drzwiczki i skłonił się nie- zdarnie ku wnętrzu — odsunęły się od siebie dwie głowy. Rumieniec nie znikł jeszcze z lic Ka- roliny, zaś poeta wysiadłszy czekał, aż panna wstąpi na schody.

W oknie pojawił się profesor i niechętnie od- dał ukłon.

Mickiewicz pozostawał w Moskwie do 1828 r., po czym wyjechał za granicę i na tym skończyło się „narzeczeństwo" z Karolinchen, która w 1838 r.

poślubiła Mikołaja Pawłowa.

Mając jednak w niezatartej pamięci okres blis- kiej znajomości z największym polskim poetą, pod- jęła się tłumaczenia szeregu jego poezji. W 1848 r.

wydana została jej powieść pt. „Podwójne życie".

Helena Platta

(9)

E u g e n i u s z G o ł ę b i o w s k i

„W USZACH GROM ROZKAZU..."*)

(W 150-lecie śmierci Fryderyka Schillera) Do dziś zachowała się w okolicy Stuttgartu

wspaniała ongiś „Solitude", pałac leśny, założony w r. 1763 przez księcia wirtemberskiego Karola Eugeniusza. Budowla ta, uwieńczona piękną roko- kową kopułą, wznosząca się wśród rozkosznych ogrodów, oranżerii, wodotrysków, kolumn i posą- gów, była miejscem hucznych zabaw, uczt i przy- gód miłosnych księcia pana.

Płacił za te „zabawy" lud, a gdy nie starczyło danin, sięgał Książę do żywej kasy księstwa, to jest sprzedawał swoich włościan w rekruty na eksport.

Roiło się w Solitudzie od gości, dworzan i ele- wów miejscowej książęcej „Akademii Wojskowej".

Wśród nich znalazł się w roku 1773 piętnastoletni elew (Johann Christof) Friedrich Schiller, syn ubogiego oficera, wnuk rodziny rzemieślniczej.

Pedagogika książęcej szkoły polegała na całko- witym ograniczeniu wolności i indywidualności elewów. Każdy z nich musiał uważać Księcia za jedyną ostoję swego istnienia, musiał bezgranicz- nie uwielbiać go, uważać za ojca—pana, a nadto:

czcić jego metresę jako „zwierciadło wszelkich cnót". Bożyszcze żądało od elewów ofiary z „serca i duszy". Była to — mówiąc słowami młodego Schillera — „tokarska obróbka czło- wieka".

Porządek dnia zasadzał się w szkole na kosza- rowym kapralstwie. Młodzeż dzieliła się na elewów szlachetnie urodzonych i na chłopców z gminu.

Pierwsi wyróżniali się srebrnym sznurem u nara- miennika i korzystali z oddzielnej jadalni, sypialni i łaźni. Nad korespondencją młodocianych czuwała cenzura, „kontrabanda" uczuć i myśli była suro- wo ścigana, a każdą denuncjację Książę szczodrze wynagradzał. O rozwoju wewnętrznym elewów rozstrzygały: chłosta, karcer, głodówka, pręgierz.

„Wychowanie" to wyjałowiło młodego Schillera do tego stopnia, że w roku 1775 stał się najgor- szym uczniem swego zespołu.

Ratunek znalazł w samotności i w obcowaniu z dziełami Russa, Szekspira, Goethego, Schubarta,

Jounga i in. Budzą się w nim pierwsze odruchy buntu:

Niewola...

W uszach gnom rozkazu, W mózgu moc.

Myśl jak ślimak — W sercu ból...

Niewola osobista, jawne zbrodnie Księcia doko- nywane na poddanych, ucisk feudalny, atmosfera amoralności dworu — wywołują we wrażliwym poecie bunt i gorące pragnienie walki. Jednocześ- nie rodzi się w nim dramaturg. Fryderyk zaczyna wnikać w zasady sztuki dramatycznej, studiuje Szekspira, jest częstym gościem teatru w pobliskim Ludwigsburgu, sporządza sobie makietę sceny, się- ga po buntownicze pisma Schubarta i — powstają

„Zbójcy" (1781), dramat rewolucyjny, w którym gromada młodych zapaleńców zbrojnie przeciw- stawia się samowładztwu, a dowódca ich woła:

„Republiką niechaj staną się Niemcy!" Znamienne jest to hasło ogłoszone na osiem lat przed rewo- lucją francuską.

Nawoływanie do walki „zbójeckiej" w atmosfe- rze „burzy i naporu" nie pozostało bez echa.

Studenci akademii książęcej piszą w sztambuchach;

„Wojna! — Czarnego! chleba chcemy i wolności...

Lepsze na swobodzie ziarnko fasoli, niż cukry w niewoli... Przekleństwo tyranom!"

Gniew budziła tragiczna „Pieśń zbójców" uka- zująca cierpienie narodu niemieckiego:

Ojców bitych ryk szalony, Matek nieszczęśliwych płacz;, Skamgii rzewne narzeczonych Biją werblem w bęben nasz.

Giną ludzie niby muchy, Porykuje ludzki targ.

Jak cielęciu .pod obuchem Wzdryga się ojcowski kark. ")

Walka przedstawiona w dramacie przenosi się na teren życia poety. Książę zakazuje mu pisania

„komedii", następują momenty niesubordynacji

„zbójcy" i aresztowanie go z rozkazu Księcia.

Zmuszony w (końcu do ucieczki z szeregów ksią- żęcych, tuła się poeta po różnych miejscowościach, jest w Stuttgarcie, Mannheimie, Frankfurcie n.M.

i w Wormacji. Lecz fale buntu w twórczości jego nie opadają. Już w rok po „Zbójcach" powstaje

„Sprzysiężenie Fieska", pochwała republikańskiej walki o wolność, a zaraz po nim (1783) — „Intry- ga i miłość", obraz amoralności dworu feudalnego i szlachetnych porywów ludzi prostych-

"Na próżno protestują przeciwko tym dramatom profesorowie Getyngi, na próżno atakują poetę konserwatywni recenzenci. Publiczność przyjmuje dzieła jego z entuzjazmem, a już najbardziej wzru- sza ją historia dramatyczna pięknej miłości dwojga

*) Z przedmowy do przekładu „Wilhelma Telia". **) .Tłum. E. Gołębiowski.

(10)

kochanków, którzy giną na skutek zbrodniczych praktyk dworu.

Schiller staje się wodzem duchowym postępowej burżuazji i inteligencji niemieckiej, głos jego do- ciera daleko poza granice kraju. Jednocześnie zdo- bywa sobie uznanie jego dramaturgia. Pisze o nim

„Frankfurter Gelehrtenzeitung": ,Jeżeli możemy oczekiwać niemieckiego Szekspira, to jest nim on."

Entuzjazm polityczny burżuazji dla trzech pierw- szych dzieł poety nie wyszedł jednak poza sferę pięknoduskich pragnień. Nawet najbardziej postę- powi przedstawiciele ówczesnej burżuazji i inte- ligencji niemieckiej nie byli zdolni do działań re- wolucyjnych i brakło im łączności z masami lu- dowymi. Miało to poważny wpływ na dalsze losy Schillera i jego ideologii- Na stanowisku drama- turga teatru mannheimskiego utrzymał się poeta bardzo krótko, już w roku 1785 traci posadę, po- pada w długi i z nędzy ratuje go dopiero bogaty przyjaciel C. G. Kórner, intelektualista i esteta, z pochodzenia patrycjusz. Dzięki niemu poprawia- ją się warunki materialne poety, ale o rewolucji nie mówi się w sferach Kórnera. Wist, poncz, bale maskowe, gra w kręgle, wędrówki towarzyskie, wizyty w Lipsku, Gohlis i Dreźnie zapełniają poe- cie czas. Jednak „Weltschmerz" nie opuszcza go.

„Połowa moich wartości została zniszczona przez obłąkańczą metodę wychowawczą i zły los, drugą...

sam zniszczyłem".

W atmosferze mieszczańskiego intelektualiz- mu przeistacza się poeta z rewolucjonisty w re- formatora. Powstały w roku 1787 „Don Karlos"

nie przynosi już gwałtownych porywów „zbójcy"- Można odkryć w dramacie krytykę moralności dworu hiszpańskiego, można wysoko szacować poglądy „wolnościowe" hrabiego Pozy, ale trudno nie zauważyć w dramacie aprobaty samowładz- twa i jego tradycyjnej „wzniosłości". Wymow- ny jest zachwyt R- Wagnera dla tej „wzniosłości":

„...W Don Karlosie natrafiamy na ludzi z wyższych sfer, na monarchów, grandów hiszpańskich i ksią- żęta. Są oni przedstawieni w naj gwałtowniej szych i najdelikatniejszych afektach i odznaczają się pełną wytwornością ludzką i szlachecką zara- zem, celują w przejawach naturalnej godności i wzniosłości..."

Z kolei następują ważne wydarzenia w życiu poety. Karol August, książę Weimaru, po przeczy- taniu pierwszego aktu „Don Karlosa" mianuje Schillera radcą dworu i zaprasza go do Weimaru (1787).

Wkrótce potem zakłada poeta rodzinę (1790), od- daje się zainteresowaniom naukowym, etycznym, estetycznym, liryce, satyrze i balladzie. W bal- ladach znajduje potwierdzenie dwoistość postawy ideowej autora „Don Karlosa". Dezaprobatę oby- czajów dworu stwierdzamy w „Rękawiczce"

i w „Nurku", ale inny sens mają „Rękojmia",

„Walka ze smokiem", „Fridolin w kuźnicy", „Graf Habsburg" i in. W „Rękojmi" złowrogi tyran prze- istacza się w szlachetnego przyjaciela rewolucjo- nisty, w „Kuźnicy" wierny sługa pański za-

wdzięcza swoje ocalenie pobożności, w „Walce ze smokiem" rycerz — joanita zwycięża potwora i odnosi tryumf pokory nad sobą samym, a w „Grafie Habsburgu" śpiewak dworski opiewa wielkość sprawiedliwego cesarza i uświetnia je- go postać blaskiem sześciu koron.

Przeważają w balladach korony, puchary, pió- ropusze, ideały średniowiecza (tak niemiłosier- nie później wykpione przez Heinego). Nadto ar- tystyczna rodzaj owość schillerowskich ballad obca jest balladzie ludowej.

Dwoiście ukształtowała się też i „Pieśń o dzwo- nie", której geneza sięga roku 1787. Myśli, uczu- cia i rytm tej pieśni kojarzą się harmonijnie z momentami radosnego tworzenia dzwonu, sym- bolu doli ludzkiej, splatają się z momentami ka- tastrofy dzieła i z optymistyczną wizją w zakoń- czeniu pieśni. Porywające są w pieśni nastroje pracy twórczej dla dobra człowieka, ale nie myli się K. Berger, biograf poety, stwierdzając w obra- zie katastrofy dzwonu ostrzeżenie przed następ

7

stwami rewolucji francuskiej.

Środowisko weimarskie w niczym nie przypo- minało Solitudy Karola Eugeniusza. Tam pano- wała atmosfera koszar i sali balowej, tu ognisko- wało się życie dworskie w salonach literackich, muzycznych, malarskich, w bibliotece, teatrze, tam otaczali poetę kaprale i służalcy dworscy, tu za- opiekowali się nim dostojni przyjaciele: Goethe, kochanek muz, i Książę, opiekun sztuk, tam czuł się Schiller niewolnikiem, tu zaczął olśniewać salony wspaniałym kunsztem poetyckim, tam rósł w nim rewolucjonista, tu poeta kultury dworskiej.

W takiej atmosferze powstaje „Wallenstein"

(1798—99). W dramacie tym nie brak scen realis- tycznych, arcymistrzowska jego kompozycja, nie- zwykła — iście schillerowska — umiejętność uru- chomienia scen zbiorowych, budzą podziw, ale jest i odwrotność: „Wallenstein" to znowu dramat o władcach, o ich konfliktach i potędze ich „oso- bowości".

Następne dramaty utrzymane są w tym samym duchu. W „Marii Stuart" (1800) konflikty politycz- ne i religijne, cała problematyka Anglii elżbietań- skiej, schodzą na plan drugi, a na pierwszym to- czy się walka afektów dwu władczyń.

„Dziewica Orleańska" (1801), obraz walki wolno- ściowej pod w

T

odzą dziewczyny z ludu, zatraca swo- ją prawdziwość w promieniach średniowiecznego mistycyzmu (na przekór realistycznej Joannie Szekspira i satyrycznej Woltera), a w „Narzeczonej z Messyny" (1802) lud w roli chóru sług ogranicza się do komentowania konfliktów dworu i losy swo- je uzależnia od jego spraw.

Zejście poety z pozycji rewolucyjnej tłumaczą warunki, które stworzył mu najpierw Kórner, przedstawiciel konserwatywnej burżuazji, a potem dwór weimarski. Zamknięty w kręgu jego kultu- ry, nie mógł poeta nawiązać łączności z żywioła- mi rewolucyjnymi kraju, pisał ballady i dramaty o władcach i ich konfliktach, gdy jednocześnie w kraju wrzało- Przypomnijmy sobie te czasy:

sierpień 1789: bunty chłopskie w dobrach książąt

alzackich i w arcybiskupstwach nadreńskich, bunty

(11)

na wchodnim brzegu Renu w Hildesheim i Hesji, sierpień 1790: rozruchy w Meisen (Miśnia), 1792:

powstanie rządu rewolucyjnego Georga Forstera w Moguncji, kwiecień 1793: rebelia chłopska na Śląsku stłumiona przez wojska.

Wkrótce miała nastąpić w twórczości poety od- miana. W latach 1803—4 zawisła nad narodem nie- mieckim groźba inwazji napoleońskiej. „Świetno- ści" i „wzniosłości" feudalne, korony, szyszaki...

wszystko to okazało się nagle czczym pozorem osła- niającym próchno starego porządku- W obliczu nie- bezpieczeństwa, grożącego całemu narodowi nie- mieckiemu ze strony zaborczego nieprzyjaciela, obudził się w poecie duch oporu, odrodziła się w nim wiara w potęgę ludu i mimo ciężkiej cho- roby ,,w wyścigu ze śmiercią" wziął się do pracy, by w chwili śmiertelnego niebezpieczeństwa dać narodowi dzieło, które by go porwało do obrony wolności.

Tak powstał „Wilhelm Tell" (1804). Nie był to już twór dworskiej historiozofii czy estetyzmu, ale wynik gorących uczuć patriotycznych i świado- mości wspólnoty narodowej. Takiej pełni uczuć, prawdy i siły nie wyraził żaden z poprzednich utworów poety. W dramatycznym szeregu przyczyn i następstw obrazuje dramat doznania całego naro- du, jego cierpienia w niewoli, zrzeszenie się do wspólnej obrony wolności, jego walkę i zwycięstwo nad tyranem.

Publiczność przyjęła widowisko z gorącym en- tuzjazmem. Naród znów miał swego rewolucyjnego dramaturga-

Ale dla polityków berlińskich aspekt społeczny dzieła był zbyt wymowny. Obraz ludu walczącego

0 wolność polityczną nie budził w nich zastrze- żeń, przeciwnie: zagrzewanie, ludu do walki z na- jeźdźcą było w ich programie, al© nie dogadzał im społeczny sens dzieła: opór ludu przeciwko ty- ranowi, ograniczającemu jego prawa do stanowie- nia o sobie.

W kwietniu 1804 zjawia się u poety sekretarz królewskiego teatru, Pauly, z propozycją dokonania w tekście pewnych zmian. Szło o redukcję „wol- nościowych" zwrotów, które „mogłyby wywołać niepożądane nastroje w masach ludowych... tumulty skrajnych stronnictw i radość tłumu... z powodu upadku rządu monarchistycznego..."

W sprawach, które nie łączyły się bezpośrednio z ideologią dzieła, poeta ustąpił, ale kwestii zasad- niczym nie pozwolił skreślić, oświadczając: „Ina- czej postąpić nie mogę, bo musiałbym przekreślić cały sens dzieła. Skoro się już wprowadza na scenę takiego bohatera, jak Wilhelm Tell, trzeba rów- nież i w te struny uderzyć, których dźwięk nie każdemu jest miły. Jeśli teatr nie może grać pew- nych kwestii, to nie powinien wystawiać całości...

1 sprawa powinna raczej być rozpatrywana przed trybunałem poezji, a w tym wypadku nie mogę uznać sędziego wyższego nad moje uczucie."

Dramat grany był w Berlinie aż do chwili, w któ- rej kazał go zdjąć z afisza Napoleon,—imperator.

Schiller nie doczekał się tej chwili (f 1805), ale dzieło jego życia weszło do literatury światowej jako wymowne świadectwo walki poety o wolność społeczną i polityczną swego narodu.

Eugeniusz Gołębiowski

F r y d e r y k S c h i l l e r

WILHELM TELL

(Fragmenty)

Przełożył EUGENIUSZ GOŁĘBIOWSKI

A K T I S c e n a 1

(Wysokie i skaliste wybrzeże jeziora Vierwald- statter, w pobliżu chata. Pacholę rybackie płynie w łodzi. W dali widać zielone hale, wsie i zagrody Schwytz w pełnym blasku słonecznym. Po lewej

— szczyty górskie otoczone chmurami, po prawej w dali — lodowce. Przed podniesieniem zasłony słychać piosenkę pasterską i dzwonki trzód. Głosy te brzmią jeszcze przy otwartej scenie.)

P a c h o l ę (śpiewa w łodzi) Na brzegu zielonym usypia chłopiec, A woda go nęci i wabi ku sobie.

Jak w raju śpiewa I dzwoni mu Cichą melodią Anielski chór.

Kiedy się chłopiec budzi ze snu, Woda do piersi już sięga mu I słychać wołanie:

Pójdź ze mną na dno.

Zwabiłam cię, śpiochu, Anielską grą.

P a s t e r z (śpiewa na zboczu górskim) Słoneczne wyżyny,

Żegnajcie mi już.

(12)

Pasterze odchodzą, I jesień już tuż.

Powrócę dopiero, gdy przyjdzie wiosna, Kukułka zakuka i ozwie się piosnka, Gdy kwiatem pokryje się cały kraj, Gdy zagra studzienka i błyśnie maj.

Słoneczne wyżyny, Żegnajcie mi już!

Pasterze odchodzą, I jesień jest tuż.

S t r z e l e c (śpiewa na wysokim szczycie) Tam w górze grzmią gromy i skały drżą — Lecz strzelca nie trwoży alpejski grom.

Na szczycie lodowca Brzmi jego śpiew,

Choć nie ma tam kwiatów, I nie ma tam drzew.

Pod nim jak morze roztacza się mgła, Nie widać ze szczytu ni dolin ni miast — I tylko w szczelinie, za mgłą

Widać zielenie lasów i łąk.

(Krajobraz zmienia się, słychać dalekie grzmoty piorunów, zbliżają się cienie chmur.

R y b a k R u o d i wychodzi z chaty, s t r z e l e c W e r n i zstępuje ze szczytu, K u o n i, pasterz, nadchodzi ze skopcem na ramieniu, S e p p i , jego pacholę, postępuje za nim.)

R u o d i

Hej! rusz się Jenni! łódź wyciągnąć trza.

Wichura pod lodowcem głucho jęczy I Mythenstein. czapicę na łbie ma.

Za chwilę sztorm przeskoczy szczyt przełęczy I nad jeziorerri burza się rozpęta.

K u o n i

Na deszcz łapczywie trawę żrą jagnięta I Waehter grzebie w ziemi.

W e r n i

Skaczą ryby, Nurkuje drób, — na burzę bez pochyby.

K u o n i (do chłopca) Czy już wróciło stado nasze z błoni?

S e p p i / Słyszycie przecie jak tam Liza dzwoni.

K u o n i To dobrze.

R u o d i

Pięknie dzwoni wam pastwisko.

W e r n i

Bydełko jak się patrzy. Wasze wszystko?

K u o n i

Nie moje. Dobry Attinghaus ma zwyczaj Czeladzi swej żywiznę wypożyczać.

R u o d i

Ta Liza z dzwonkiem — rzekłbyś księżna pani — Panoszy się i włada bydlętami.

K u o n i

Spróbujcie jej ze szyi zdjąć ten dzwonek, A jeść nie będzie — bydlę obrażone.

Natura w niej już taka, R u o d i

Żreć przestanie?

K u o n i Obrazi się krowina.

R u o d i

Et gadanie.

W e r n i

0 nie. Swój rozum każdy miewa zwierz!

Myśliwych o to pytaj. A czy wiesz?

Ilekroć w Alpach pasą się ikozice,

Najstarsza z nich ma stado całe w pieczy, Troskliwie przepatruje okolicę

1 gwiżdże, gdy myśliwca w polu zwietrzy.

R u o d i (do K u o n i e g o) Wracacie?

K u o n i

Tak. Mój wół już trawę zjadł.

W e r n i Szczęśliwej drogi.

K u o n i

Życzę wam i ja Na stromej ścieżce...

R u o d i

Patrzcie. Tam z polany Nadbiega ku nam jakiś człek zziajany.

W e r xi i

To Baumgart jest. Z Alzellen. Ja go znam.

B a u m g a r t

Na miły Bóg! spuszczajcie prędko łódź!

R u o d i

A dokąd to tak nagle pilno wam?

B a u m g a r t Pomóżcie mi na tamtą stronę ujść.

K u o n i A cóż to, człeku? Ściga waści kto?

B a u m g a r t Na tropie mym wójtowscy ludzie są.

I jeśli mnie dopadnie mściwa pogoń, Nie wymknę się i zginę śmiercią srogą.

R u o d i A czemuż tp ścigają cię siepacze?

B a u m g a r t

Ratujcie — potem wszystko wytłumaczę.

W e r n i

Popatrzcie. Człowiek t e n jest cały w krwi.

A cóż to ci się stało?

B a u m g a r t

Wójt rossberski...

K u o n i

Rozumiem. Wolfenschiessen dopiekł ci...

B a u m g a r t

Nie będzie się nad ludem więcej bestwił, Ubiłem go.

( W s z y s c y cofają się z przerażeniem) I czemuś to uczynił?

B a u m g a r t

Czyż nie powinien każdy człowiek prawy Na straży stać honoru swej rodziny

I wiernie białogłowskiej bronić sławy?

K u o n i

Nastawał wójt na honor twego domu?

B a u m g a r t

Ku Bożej chwale — topór mi w tym pomógł,

Że żądzy swej upustu nie mógł dać

(13)

W e r n i

Po prostu łeb mu rozwaliłeś waść?

K u o n i

Opowiedz prędko przebieg całej sprawy, Nim łódź gotowa będzie do przeprawy.

B a u m g a r t

Na mej rubieży właśniem drwa piłował, Gdy wtem, przybiegła moja białogłowa I mówi, że jest Wójt w domostwie naszym, Że, kąpiel jej narządzić rozkazawszy, Do grzesznej i chciał ją zmusić uległości.

Uciekła i pomocy jęła wzywać.

Skoczyłem, jakem stał i jegomości Dostała się zapłata sprawiedliwa.

W e r n i

Niejeden was pochwali za ten czyn.

R u o d i Już dosyć nas ciemiężył taki syn!

B a u m g a r t

Lecz teraz — ja, ścigany — błagam was!

Ratujcie mnie, ratujcie póki czas!

(słychać grzmoty piorunów) K u o n i

Rybaku! przepraw człeka, pomóż mu!

R u o d i

Niestety, burza bieży ku nam sroga.

Poczekać trzeba.

B a u m g a r t

Co? na miły Bóg Nie mogę czekać. Każda chwila droga.

K u o n i

Zlitujcie się! Ratować trzeba człeka, Każdego z nas to samo jutro czeka.

R u o d i

Huragan na jezioro nam się zwalił I nikt nie zdzierży szalejącej fali.

B a u m g a r t

Niech Bóg ci tak pomoże, jak ty mnie.

W e r n i 0 życie idzie, człeku, zlituj się!

K u o n i On żonę przecie ma i dziatwę małą.

R u o d i

To co? A mnie już nic nie pozostało?

Mam dzieci też. Przypatrzcie się tym głębiom, Jak fale ustępują aż do dna,

1 wraz ku górze piętrzą się i kłębią.

Ocaliłbym poczciwca tego rad,

Lecz sójrzcie tam — (gest) to niemożliwe przecie.

B a u m g a r t

Więc brata w ręce wrogów oddajecie?.

Choć widzę ocalenie z tamtej strony Bezradny stoję tutaj i zgubiony.

O! Nie ma dla mnie, nie ma zbawczej łodzi!

K u o n i Tam idzie ktoś.

W e r n i To Wilhelm Tell nadchodzi.

(wchodzi T e l l ) T e l l

A któż to jest i o co człek ten prosi?

K u o n i

Z Alzellen Baumgart. Broniąc swej sławy, Zarąbał rossberskiego jegomości.

Ścigają go, więc przypadł do przeprawy.

Przedostać chce się tam, na drugą stronę, Jezioro jednak nazbyt jest wzburzone.

R u o d i

Jest Tell. Niech on żegluje w taką burzę.

T e l l

Ruodi. Wiedz: Tell nigdy nie był tchórzem.

R u o d i

Szalony! Chcesz nauczyć mnie rzemiosła?

Tam nikt nie zdoła dziś utrzymać wiosła.

T e l l Nie czas o własnym myśleć celu,

Gdy trzeba w biedzie pomóc braciom swym.

R u o d i

Nie sztuka to morały prawić, Tellu —

Tu łódź — tam woda — widzieć chcemy czyn.

T e l l Nie umie się litować pański kat,

Lecz żywioł jest litosny. — Ratuj człeka.

G ł o s y Uratuj go!

R u o d i Nie! choćby był mój brat,

Czy syn. W tej wodzie śmierć każdego czeka Dziś mamy Judy dzień i Symeona

I ofiar żąda fala rozjuszona.

T e l l

A więc nie weźmiesz się do wioseł?

R u o d i Nie.

( T e l l wskakuje do łodzi) T e l l

No cóż — siadajmy, bracie, do tej łodzi I niech nam w drodze wielki Bóg przewodzi.

K u o n i

Doprawdy: Wilhelm Tell to dzielny człek.

W e r n i

Wiadomo: mężny on jak każdy strzelec.

B a u m g a r t

Wilhelmie drogi! Zbawco mój! aniele!

T e l l

Spróbuję cię uwolnić od twych wrogów, Lecz tam, kto inny pomóc musi w trudzie I zawsze lepiej duszę oddać Bogu, Niż popaść w moc tyrana. Hej tam ludzie!

Pocieszcie żonę mą, gdy pęknie maszt — Co czynię dziś — to tylko z powinności.

K u o n i (do R u o d i e g o ) Ruodi! Ty rzemiosło wodne znasz, Lecz brak ci jego siły i dzielności.

R u o d i

Są w górach ludzie lepsi niż Roudi,

Lecz z mistrzem Tellem trudno iść w zawody.

W e r n i (wstępując na skałę) Już ruszył. Niech go Bóg w opiece ma.

Ach spójrz! Jak strasznie piętrzą się te wody.

K u o n i

Za chwilę łódź pogrąży się! Już znika!

W e r n i

Lecz patrz! Wypływa znów i pośród pian

Kieruje nią mistrzowska dłoń sternika.

(14)

S e p p i (wskazuje w stroną gór) Wójtowska straż nadciąga! Patrzcie! tam!

K u o n i Za późno! Już daleko nasi są!

(Wpada oddział jeźdźców landenberskich) J e ź d z i e c I-

Ukryliście mordercę! wydać go!

J e ź d z i e c II Tą drogą uciekł łotr.

K u o n ; i R u o d i 0 kogo chodzi?

J e ź d z i e c I (dostrzega łódź) Do czarta!

W e r n i Chcecie dognać tamtych w łodzi?

Pośpieszcie się, bo łódź już znika w dali.

J e ź d z i e c II I uciekł.

J e ź d z i e c I Wyście łotra salwowali!

Więc płaćcie teraz! Hej tam! br^ć barany!

Pod strzechy ogień tkać! — rozwalać bramy!

S e p p i Jagniątka biedne!

K u o n i

Ginie mcje mienie!

W e r n i Furiaty!

R u o d i

Któż wyzwoli naszą ziemię?

Z a s ł o n a

• S c e n a 3

(Plac publiczny w Altorf, na wzniesieniu w głębi widać warownię, będącą w budowie. Na ruszto- waniach robotnicy, na szczycie dekarz. Ruch, praca.

D o z o r c a , K a m i e n i a r z , c z e l a d n i c y , p o - m o c n i c y ) .

D o z o r c a

Hej żwawo tam! Ruszajcie mi się lenie!

Trza zwozić piasek, wapno i kamienie.

Jak przyjdzie pan, niech jawny dowód ma, Że rośnie już pod niebo hrabski gmach.

(Do pomocników) Hajwo! Podwójnie dziś ładuje się!

Kradniecie, lenie, Panu Bogu dzień!

1 C z e l a d n i k Na własną tylko biedę i więzienie Musimy dźwigać piasek i kamienie.

D o z o r c a

Szemracie znów? A cóż to za ludziska!

Niemrawcy! chamy! krowy doić wam I włóczyć się po górach i pastwiskach.

S t a r y r o b o t n i k Nie mogę już...

D o z o r c a (potrząsa bat^m) Pracować każe pan!

I C z e l a d n i k

Czy wy sumienia, człeku, już nie macie, Że starców na szarwarki porywacie?

K a m i e n i a r z i C z e l a d n i k To krzywda jest o pomstę wołająca!

D o z o r c a

A ty do cudzej sprawy się nie wtrącaj.

II C z e l a d n i k

Dozorco! Jak się będzie zwał ten zamek?

D o z o r c a

Zamczysko ,,Urskie Jarzmo" będzie zwane,

Bo kraj ten zwie się Uri (czeladnicy śmieją się).

Śmieszno wam?

C z e l a d n i k II I w tej komórce zamknąć chce nas Pan?

C z e l a d n i k I A ileż takich trzeba wznieść komórek?

By skleić z nich choć jeden urski wzgórek?

(Dozorca odchodzi w głąb sceny) K a m i e n i a r z

W jezioro ten przeklęty rzucę młotek, Na hańbę tylko służył i zgryzotę.

(Wchodzi T e l l i S t a u f f a c h e r ) S t a u f f a c h e r

I potom ujrzał świat, by patrzeć na to?

T e l l

Nie stójmy tu. Bezpieczniej odejść stąd.

S t a u f f a c h e r I jakżeż Uri oprze się swym katom?

K a m i e n i a r z Zobaczcie, jakie lochy w głębi są.

Ów człek, co się dostanie pod tę basztę, Koguta więcej nie usłyszy.

S t a u f f a c h e r Boże!

K a m i e n i a r z

I spójrzcie na len mur, na cały kasztel.

Warownia ta stulecia przetrwać może.

T e l l

Co człowiek wzniósł, obalić może człowiek — A wolność (gest w stronę gór) tam na boskiej

[jest budowie.

(Słychać głos bębna, schodzą się ludzie, ktoś niesie na długiej tyczce kapelusz — za nim idzie W o ź n y — są k o b i e t y i d z i e c i ) .

K a m i e n i a r z Kapelusz! jak w zapusty...

C z e l a d n i k

Bęben słyszę...

W o ź n y

Cesarskich słów posłuchać chciejcie!

G ł o s y

Ciszej.

W o ź n y

Słuchajcie ludzie z Uri! — Patrzcie! Patrzcie!

(gest w stronę kapelusza) Kapelusz ten zatkniemy tam na maszcie I każdy ukłon będzie składał mu,

Jak gdyby przed nim stał sam Jaśnie Wójt.

Z odkrytą głową, kornie, na kolanach — Będziecie czcić kapelusz Jaśnie Pana A kto w tym wzlędzie niechęć mu okaże, Nie zechce się ukłonić należycie,

Ten dowód da, że gardzi swym Cesarzem I stracić musi mienie oraz życie.

(Lud śmieje się, słychać bęben, tłum razem z Woźnym oddala się).

C z e l a d n i k I

I co ten Wójt wymyślił zwariowany?

(15)

Przed pustym kapeluszem klękać mamy?

A cóż to za szalone jakieś prawa?

K a m i e n i a r z Z poważnych ludzi Wójt się naigrawa

C z e l a d n i k

Rozumiem, że cesarscy czczą koronę.

Widziałem ją. Zatknięta jest nad tronem, W pałacu, kędy lenna się ogłasza,

Lecz to jest sprawa Austrii a nie nasza.

K a m i e n i a r z

Korona? Teraz wiem, co zjobią z nami.

Będziemy Austrii w lenno zaprzedani.

C z e l a d n i k I

O! Żaden z nas nie zniesie takiej zdrady.

K a m i e n i a r z

Więc pójdźmy. Trza z innymi siąść do rady.

(Idą w głąb sceny) T e l l (do S t a u f f a c h e r a ) Żegnajcie już, do domu, panie, spieszę.

S t a u f f a c h e r

Tak spieszno wam? Zostańcie chwilę jeszcze.

T e l l

Na ojca czeka dom, więc iść już muszę.

S t a u f f a c h e r

O! jakiż ciężar przygniótł moja duszę...

T e l l

Pustymi słowy sercu nie ulżycie.

S t a u f f a c h e r

Ze słów powstają nieraz wielkie czyny.

T e l l

Ja nade wszystko cenię skromne życie.

S t a u f f a c h e r I na co sobie w końcu zasłużymy?

T e l l

Gwałtowny władca długo nie pociągnie.

Gdy górski wiatr obudzi się w swej norze, Ucieka łódź i gasną w chatach ognie — A duch zagłady leci na przestworze, Lecz szkody czynić ludziom już nie może.

W pokoju trzeba szukać nam zasługi I grunt: spokojnie żyć, nie wadzić drugim.

S t a u f f a c h e r Sądzicie?

T e l l

Złego węża nie trza drażnić.

Cesarzom się odechce nieprzyjaźni, Gdy żyć w pokoju będą wszystkie kraje.

S t a u f f a c h e r

Podobno trzeba wspierać się nawzajem.

T e l l

Rozbitek sam najlepiej sobie radzi.

S t a u f f a c h e r Bez trudu, widzę, sprawę rozważyłeś.

T e l l

0 sobie myśleć — także nie( zawadzi.

S t a u f f a c h e r

We wspólnym dziele słaby rośnie w siłę...

T e l l

A mocny potężnieje, gdy jest sam.

S t a u f f a c h e r Rozumiem już, nie chcecie pomóc nam, Nieszczęsna nasza ziemia obca waści.

T e l l

Jam Tell. Jam gotów jagnię zdjąć z przepaści 1 miałbym wam nie podaó bratniej dłoni?

Wierzajcie mi: nie lubię zbiegowiska, Nie moja rzeczv na wiecach się gamonie Lecz gdy do czynu zerwą się ludziska, I miecz podniesie górska brać,

Natenczas możesz liczyć na mnie waść.

(Obaj rozchodzą się. Nagle powstaje przy rusz- towaniu zbiegowisko. Nadbiega kamieniarz).

K a m i e n i a r z Nieszczęście! znowu...

C z e l a d n i k II

Runął z dachu dekarz.

(Nadbiega B e r t a z orszakiem) B e r t a

Czy zabił się? (do d o z o r c y ) :

Ach biegnij! ratuj człeka.

A jeśli trzeba — proszę — płacę złotem.

K a m i e n i a r z

Porywać ludzi, krzywdzić żony, dzieci, Nieszczęścia spuszczać na nas — aby potem Za krzywdy płacić złotem — to umiecie!

Nie było was i dobrze było w kraju, A dzisiaj — wszyscy panów przeklinają.

O! kiedyż odejdziecie precz?

B e r t a (do d o z o r c y )

I co?

D o z o r c a odpowiada jej znaczącym gestem) B e r t a

Przeklęty dom. Budują go wśród klątw.

I klątwy będą zamieszkiwać go.

(Odchodzi)

Przełożył Eugeniusz Gołębiowski

(16)

F r y d e r y k S c h i l l e r

ŻURAWIE IBIKUSA

Na popis wozów, popis pieni, Gdy na korynckim to przesmyku Wspólnie radują się Helleni — Przyjaciel bogów szedł — Ibikus.

Usta do pieśni, dar tworzenia Od Apoilliina dostał w łasce:

I szedł tak o wędrownej lasce Z Regium, sił pełen i natchnienia...

Wyrosła już przed męża oczy Akrokoryntu skała stroma!

Z pobożnym dreszczem w ciszę wkroczył Świętego gaju Posejdona.

W krąg pustka — w górze tylko stado Żurawi wciąż mu towarzyszy,

Które do ciepłych gdzieś zaciszy Południa — szarą mkną gromadą.

„Bywaj mi zdrowa, braci ptasiza!

Wierny do końca mój orszaku!

Dobry to znak — obecność wasza, Bo jeden los dziś: mój i ptaków...

Zdążamy oto w strony obce, Gościnne chcąc tam zastać progi:

Oby nam tylko nie był srogi,

Który w s w e j pieczy ma wędrówce!.."

To mówiąc, krok przyspiesza, rześki — Już w środku lasu sćię znajduje, Gdy nagle pośród ciasnej ścieżki Drogę mu d w a j zagrodzą zbóje...

Bój mus

1

,i stoczyć, bój straszliwy, Lecz wnet mu zwisła dłoń omdlała:

. Ona, miast łuków, napinała Jedynie wiotkie Lir cięciwy!...

Daremnie krzyczy, bogów woła, Chociaż głos wzmagał z całej mocy — Nifct nie odezwie się dokoła,

Znikąd ratunku ,i pomocy...

„Więc śmierć mnie tu, wśród obcej strony, Opuszczonego spotkać musi?

Mam zginąć oto z ,rąk rabusi Nieopłakany, niepomszczony?..."

I pod ciężkimi runął ciosy...

Wtem szum żurawi zabrzmiał w ciszy!

Już ich nie widział, ale głosy Piejące grozą — jeszcze słyszy:

„Wy tami, żurawie, w górnych stronach, Skargę, g d y nikt j e j nie okrzyczy,

Roznieście na ten czyn zbrodniczy!" — Krzyknął, powieki zwarł i skonał...

Przełożył STEFAN ZARĘBSKI

(17)

Trupa nagiego ktoś 'odnalazł.

Niejedną skazę miał i ranę, Lecz druh z Koryntu poznał zaraz Rysy, tak drogie mu a zinane...

„Jakżeż nam los siię spotkać każe!...

A tak pragnąłem, bym tę głowę W liście przystroić mógł świerkowe — Wieńcząc pieśniarza nad pieśniarze!"

Z jękiem słuchały go gromady Na Posejdona zbiegłe święto.

Ból objął cały kraj Hellaidy:

Sercom tak wielkie serce wzięto!

I lud wzburzony ku prytanom Szturmując — ciśnie się w naporze:

Gniew żąda zemsty — zemstę może Miecz tylko sycić krwią przelaną!...

Któż jednak z tego kłębowiska Tłumów tłoczących ;się dokoła, Zwabionych świetnym 'dniem igrzyska, Czarnego łotra wykryć zdoła?

Rabuś to był, co nabił zdradnie?

Wróg może — sławy GO zazdrościł?

Helios to tylikio — z wysokości

Świadomy ludzkich spraw — odgadnie!

Może zbir właśnie butnym krokiem Środkiem Hellady kroczy teraz, Gdy zemsta czeka nań z wyrokiem I pilonem zbrodni się obżera?

Albo lżąc bogów, śmiał w tym czasie W próg Ich świątyni wejść zuchwale.

I pośród mas, co prą jak fale, Tu do teatru także pcha się...

Aż się podpory sceny gniotą Od ciżby gości % dala, z bliska, Co ława w ławę siedzą oto W oczekiwaniu Widowiska.

Szumiąc jak fale mórz rozgłośnie, Rojąc siiię mrowiem ludzkiej rzeki — Budowla, zgiięta w łuk daleki,

Hen, ku błękitom nieba rośnie...

Któż nazwie wszystkich,, liiczbę zmierzy Zebranych ludizi i narodów!

Z Foki, z Ąulidy gdzieś wybrzeży, Z bram Tezeusza,, Sparty grodów I z Azji brzegów oddalonych — Zewsząd przybywszy tu Helleni Wsłuchują się, wśród ław stłoczeni), W melodSd chóru straszne tony, Który spod sceny, wolnym chodem, Jak zwyczaj każe, krok po kroku — Wychodzi właśnie korowodem Srodkiem teatru krążąc wokół.

Ziemskie nie kroczą tak dziewice!

To nie śmiertelnych domów córy!

Ogrom postaci wzrósł do góry

Poza człowieczą już granicę...

Cytaty

Powiązane dokumenty

Ale jeśli powiemy, że technika awangardy jest najwyższym do- tąd osiągniętym szczytem, który trzeba było zdobyć, to zastoso- wanie te i techniki d o celów ściśle nawet

T y m pro- blemem „korzennym" jest idea współdziałania — szlachetnego krzyżowania się kultury inteligenckiej z kulturą ludową — sło- wem, „arka przymierza" Nasi

A z za kart zadrukowanych patrzy na nas oblicze tego, co je pisał. O d wieków już może nie żyje, ręka, co wiersze książki kreśliła, świeci gdzieś bielą kości lub z

O tern wciąż się gwarzy Wiatr już gwiazd nie strząśnie dłonią w nocy czas.. Mówią ci — nie wierzysz, łąka nie

Może tylko bardziej ku ziemi pochyliła się starowina, może bardziej trzęsący stał się jej starczy głos.. Zawsze tak sa- mo świetne mleko stawia na stołach młody,

nych rozterek, tak bardzo przynależna młodości, zo- stała przez pisarza brutalnie wyeliminowana z po- wieści, w której rzeczywiście obcujemy wciąż z isto- tami, już

kolei". Rozbestwieni, żołdacy stali się panami życia i śmierci okolicznych mieszkańców. Ale który naród pozwoli bezkarnie mordować się i poniżać? Pewnego dnia znaleziono

Na szczęście znów zaczyna pytać ten młodszy. Odpowiada już spokojnie i rzeczowo. Tak, wystą- pienia swoje na radzie pedagogicznej opracowywał zwykle sam. W zeszłym roku