• Nie Znaleziono Wyników

Kamena : miesięcznik społeczno-literacki, R. XXII Nr 1-2 (95-96)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Kamena : miesięcznik społeczno-literacki, R. XXII Nr 1-2 (95-96)"

Copied!
89
0
0

Pełen tekst

(1)
(2)

KAMENA

MIESIĘCZNIK SPOŁECZNO-LITERACKI

ROK XXII LUBLIN, 1955 Nr 1 — 2 (95—96)

K o n r a d B i e l s k i

CZARNA MAPA MUSI BYĆ CZERWONA

S k ł a d a n i e p o d p i s ó w p o d a p e l e m w i e d e ń s k i m o d b y ł o się u n a s w a t m o s f e r z e s p o k o j u i po- wagi. S p ó ź n i o n a t e g o r o c z n a wiosna, d m u c h a - j ą c a od z a c h o d u l o d o w a t y m w i a t r e m i śnie- giem, n i e oziębiła n a s z y c h serc, a g r o ź n e p o m r u k i n a z a c h o d z i e w z w i ą z k u ze w s k r z e s z a - n i e m n i e m i e c k i e g o W e h r m a c h t u nie rozstroiły n a m n e r w ó w . Baczni o b s e r w a t o r z y , p r z y g l ą - d a j ą c się p r z e b i e g o w i lej i m p o n u j ą c e j m a n i - f e s t a c j i i p o r ó w n u j ą c ją ze w s z y s t k i m i po- p r z e d n i m i a k c j a m i o b r o ń c ó w p o k o j u , mieli możność stwierdzić, j a k n i e b y w a l e o k r z e p ł a j e d n o ś ć n a s z e g o n a r o d u i u m o c n i ł a się ś w i a d o - mość, że droga, po k t ó r e j k r o c z y m y , jest j e d y - ną prostą drogą i musi d o p r o w a d z i ć do z w y - cięstwa.

P o d p i s y w a l i w s z y s c y chętnie, gdyż s a m a treść a p e l u budziła n a l e ż y t y o d z e w w s e r c a c h ludzkich. I nie b y ł o już p y t a ń , t a k c z ę s t y c h d a w n i e j , czy a b y m ó j p o d p i s osobisty, a na-

et wielu j e d n a k o w o m y ś l ą c y c h i c z u j ą c y c h o b y w a t e l i , m o ż e z a w a ż y ć n a szali, gdzie de- c y d u j ą się losy świata. P o w a ż n e o s i ą g n i ę c i a

obozu p o k o j u w c i ą g u u b i e g ł y c h lat, n a s z e w y s i l ę w s p a n i a ł e z d o b y c z e w dziedzinie bu- d o w n i c t w a i u p r z e m y s ł o w i e n i a k r a j u , ś w i a d o - mość że z n a m i r a z e m r a m i ę p r z y r a m i e n i u k r o c z y p o t ę ż n y Z w i ą z e k Radziecki i C h i n y Ludowe, że m a m y p r z y j a c i ó ł i s o j u s z n i k ó w n a c a ł e j kuli z i e m s k i e j — sprawiły, że p y t a n i a te b y ł y n i e p o t r z e b n e . K a ż d y o b y w a t e l wie- dział już, że j e g o p o d p i s to ż y w y udział w w a l c e n a j p i ę k n i e j s z e j i n a j s z c z y t n i e j s z e j , j a k a k i e d y k o l w i e k n a ś w i e c i e rozgorzała, to t r w a ł a cegła do p o t ę ż n e j b u d o w y , k t ó r a n i g d y zburzona nie będzie.

Lecz r ó w n o c z e ś n i e p o d p i s ten s t w a r z a po- w a ż n e z o b o w i ą z a n i a n a przyszłość. C z y n n a o b e c n o ś ć w s z e r e g a c h w i e l k i e j armii p o k o j u s t a w i a p r z e d n a m i coraz n o w e z a d a n i a . T u n i e m o ż n a z a t r z y m a ć się ani n a chwilę, p o z o s t a n i e na m i e j s c u jest już k r o k i e m wstecz. Dlatego też n a l e ż y p o m y ś l e ć j a k a p r a c a c z e k a n a s w n a j b l i ż s z e j przyszłości. N a s , to. z n a c z y a r t y - stów, pisarzy, działaczy k u l t u r a l n y c h . J a k i e za- g a d n i e n i a p o w i n n y obudzić naszą czujność, n a j a k i m o d c i n k u w a l k i n a s z a o b e c n o ś ć jest w da- n e j chwili n a j p o t r z e b n i e j s z a .

N i e u l e g a w ą t p l i w o ś c i , że z a n i e d b a n i a w p r a c y k u l t u r a l n e j są b a r d z o duże, a n a te- r e n i e n a s z e g o w o j e w ó d z t w a s p e c j a l n i e dotkli- w e . Lublin, p i e r w s z a stolica Polski L u d o w e j i siedziba Rządu, k t ó r y p o w o ł a ł do życia Mi- n i s t e r s t w o K u l t u r y i Sztuki, w p i e r w s z y c h la- tach po w y z w o l e n i u n i e w i e l k i m i osiągnię- ciami w t e j dziedzinie m o ż e się poszczycić, a w l a t a c h n a s t ę p n y c h dał się z n a c z n i e w y - przedzić w i e l u p o ł a c i o m n a s z e g o k r a j u .

Rzecz zrozumiała, że w ogniu w a l k r e w o - l u c y j n y c h i n n e w a ż n e i p i l n e s p r a w y w y s u - w a ł y się n a czoło, j e d n a k o d s u n i ę c i e proble- m ó w k u l t u r y na p l a n d a l s z y trwało zbyt dłu- go i p o z o s t a w i ł o p o sobie n i e d o b r e t r a d y c j e . Do n i e d a w n a jeszcze r a d y gminne, r a d y po- w i a t o w e , a n i e s t e t y często n a w e t R a d a W o - j e w ó d z k a , nie o k a z y w a ł y n a j m n i e j s z e g o za- i n t e r e s o w a n i a dla s p r a w k u l t u r y i t r a k t o w a ł y j e j a k o p i ą t e k o ł o u wozu, u c i ą ż l i w y b a l a s t u t r u d n i a j ą c y z a ł a t w i a n i e i n n y c h w a ż n y c h na- p r a w d ę z a d a ń .

S k u t k i nie k a z a ł y na siebie długo czekać.

N o w o p o w s t a ł e świetlice i biblioteki, pozba-

(3)

w i o n ę n a l e ż y t e j pieczy, w y r z u c o n e poza orbi- tę z a i n t e r e s o w a ń , zaczęły „poważnie c h r o m a ć i w wielu w y p a d k a c h nie tylko nie spełniły s w e g o zadania, ale wręcz przeciwnie, stały się o ś r o d k i e m a n t y p r o p a g a n d y k u l t u r a l n e j . W W y d z i a l e K u l t u r y sporządzono ostatnio m a p ę w o j e w ó d z t w a , n a k t ó r e j dobrze pracu- j ą c e świetlice oznaczono k r ą ż k i e m czerwo- nym, średnio — r ó ż o w y m , a źle — c z a r n y m . Mapa, niestety, o k a z a ł a się czarna. M u s i m y stwierdzić, że w a r u n k i l o k a l o w e o l b r z y m i e j większości n a s z y c h świetlic i bibliotek są fa- talne, a i poziom ludzi p r o w a d z ą c y c h tam p r a c ę p o z o s t a w i a b a r d z o w i e l e do życzenia.

T e n stan rzeczy trwa, ale już j e s t e ś m y ś w i a d k a m i wielkich zmian, k t ó r e mogą 1 po- w i n n y p r z y n i e ś ć znaczną p o p r a w ę . Oczywi- sta p r a w d a , że r e w o l u c j a polityczna, społecz- n a i g o s p o d a r c z a musi iść w p a r z e z rewo- lucją kulturalną — zwycięża. Podniesienie poziomu k u l t u r a l n e g o m a s to wielkie ułatwie- nie w w y k o n a n i u . z a d a ń wszelkiego r o d z a j u .

U c h w a ł a Rządu z dnia 12 m a r c a 1955 roku s t w a r z a d o g o d n e w a r u n k i do lepszej p r a c y — szczególnie w a ż n e jest z w i ę k s z e n i e ilości e t a t ó w p r a c o w n i k ó w k u l t u r y i podniesienie w y s o k o ś c i płac. P r e z y d i u m n o w e j W o j e w ó d z - k i e j R a d y N a r o d o w e j s p r a w y k u l t u r y stawia obecnie na n a c z e l n y m miejscu, a że to przy- k ł a d idzie z góry, zmieniają się też stosunki i w r a d a c h t e r e n o w y c h . M o ż n a powiedzieć, że d o b r y w i a t r wieje. O b y t y l k o d ą ł bezustan- nie, aż rozżarzy i rozpłomieni p r z y g a s ł e i spo- pielałe ogniska.

A j e d n o c z e ś n i e w ś r ó d n a j s z e r s z y c h m a s rośnie z k a ż d y m dniem już n a w e t nie p o p y t na k u l t u r a l n ą r o z r y w k ę , lecz ż ą d a n i e jej. Tłu- m y ludzi w m i e j s k i c h t e a t r a c h i kinach, wy- p e ł n i o n e po brzegi sale k o n c e r t o w e — do tego j u ż e ś m y p r z y w y k l i . Ale t a k i e s a m e tłu- m y n a wsi w dniu w y s t ę p ó w zespołu estra- d o w e g o lub o b j a z d o w e g o kina, s z t u r m e m zdo- b y w a n e m i e j s c a w m a ł y c h salkach, wielogo- dzinne w y c z e k i w a n i a na p r z y j a z d artystów, chłonna i s k u p i o n a w i d o w n i a n a przedstawie- niach, k t ó r e się często o d b y w a j ą p r z y świetle l a m p y n a f t o w e j lub ś w i e c y — to z j a w i s k o g o d n e n a j w y ż s z e g o podziwu. Budzi ono na- szą radość, lecz rodzi j e d n o c z e ś n i e p o w a ż n e r e f l e k s j e . Ten głód dóbr k u l t u r a l n y c h , k t ó r y rośnie coraz i n t e n s t y w n i e j i ogarnia coraz większe kręgi, musi b y ć z a s p o k o j o n y i to nie ochłapem, lecz p r o d u k t e m n a j w y ż s z e j jakości.

O tym, że d o k o n a ł się p o w a ż n y i głęboki przełom, świadczą r ó w n i e ż p r o g r a m y w y b o r - cze rad p o w i a t o w y c h i g m i n n y c h . Każda z nich p r a g n i e się poszczycić j a k ą ś inwesty- cją k u l t u r a l n ą . W y b o r c y żądali od s w y c h r a d n y c h , b y przyczynili się do b u d o w y do- m ó w k u l t u r y , w z o r o w y c h świetlic, sal kino- w y c h i bibliotecznych. Ludzie zrozumieli, że dla w ł a ś c i w i e p o j ę t e j p r a c y k u l t u r a l n o - o ś w i a - t o w e j p o t r z e b n e są b a z y w postaci t r w a ł y c h

b u d y n k ó w , ciepłych i p r z e s t r o n n y c h sal, ja- s n y c h i szerokich estrad. W t e d y p r z y j e d z i e do nich d o b r y teatr i d o b r e kino, w t e d y i ich w ł a s n e zespoły a m a t o r s k i e będą m o g ł y twór- czo p r a c o w a ć i p i ę k n i e się rozwijać. Nie- s t r a s z n y jest b r a k ludzi. Ci już się kształcą i d o j r z e w a j ą — p r z y j d ą n i e b a w e m ; trzeba na ich p r z y j ś c i e s t w o r z y ć im r z e t e l n y w a r s z t a t pracy.

Ludzie są niecierpliwi. Skoro b r a k inicja- t y w y o d g ó r n e j i p o m o c y z zewnątrz, rodzi się czyn społeczny. Nie c z e k a j ą c na zezwolenie, na d o k u m e n t a c j ę techniczną, w ł a s n y m i siła- mi, własną pracą, z m a t e r i a ł ó w p r z e m y ś l n i e zdobytych, k o s z t e m osobistych w y r z e c z e ń

— z a c z y n a j ą b u d o w a ć świetlice w s w o j e j wsi. J a k zobaczą i l e ś m y zrobili, pomogą n a m dokończyć! Często p r a c a u t k n ę ł a już p r z y p o s t a w i e n i u f u n d a m e n t ó w , ale n i e k t ó r e b u d y n k i p o d c i ą g n i ę t o n a w e t pod dach. N a te- renie naszego w o j e w ó d z t w a naliczono prze- szło siedemdziesiąt takich „dzikich" budowli, p r z e z n a c z o n y c h na cele k u l t u r a l n o - o ś w i a t o - we. Sprawiają o n e n i e m a ł o k ł o p o t u władzom, ale świadczą o ż y w i o ł o w y m z a p o t r z e b o w a n i u na i n w e s t y c j e k u l t u r a l n e n a wsi.

I tu zbliżamy się do j ą d r a zagadnienia.

U p o w s z e c h n i a n i e k u l t u r y na wsi p r z y kolo- s a l n y m i stale w z r a s t a j ą c y m z a p o t r z e b o w a n i u na d o b r a k u l t u r a l n e w y m a g a s t w o r z e n i a odpo- w i e d n i c h w a r u n k ó w . Stan d o t y c h c z a s istnie- j ą c y na t e r e n i e naszego w o j e w ó d z t w a jest rozpaczliwy. W wielu g r o m a d a c h lokali świe- t l i c o w y c h i bibliotecznych nie m a wcale. Te k t ó r e istnieją w z n a c z n e j większości do sza- ł a s ó w r a c z e j są podobne, niż do ludzkich sie- dzib. Małe, zimne, c i e m n e — odstręczają od siebie, a nie z a c h ę c a j ą do odwiedzin. N i e dzi- wota, że i p r a c a t a m bardzo k u l a w o idzie.

W miastach p o w i a t o w y c h , k t ó r e przecież po- w i n n y s t a n o w i ć centra, s k ą d w i e ś m o g ł a b y brać przykład, u z y s k i w a ć p o m o c i naukę, sy- t u a c j a p r z e d s t a w i a się nie lepiej. D o m ó w Kul- t u r y jest zaledwie kilka. Sal teatralnych, któ- re m o g ł y b y gościć t e a t r z p r a w d z i w e g o zda- rzenia, nie ma wcale. Są miasta p o w i a t o w e , j a k np. Parczew, k t ó r e nie p o s i a d a j ą n a w e t dużej, dobrze u r z ą d z o n e j świetlicy. J e s t to s m u t n a puścizna r z ą d ó w ludzi, dla k t ó r y c h c i e m n o t a i zacofanie szerokich rzesz ludności b y ł y z j a w i s k i e m p o m y ś l n y m .

Nie od razu K r a k ó w z b u d o w a n o — mawiali ludzie starsi. A l e n a s z e p o k o l e n i e potrafiło w y b u d o w a ć od razu i N o w ą H u t ę i nową W a r s z a w ę i setki w s p a n i a ł y c h f a b r y k i osie- dli robotniczych. Z a d a n i e przed nami trudne, lecz możliwe do w y k o n a n i a .

Rok t y s i ą c dziewięćset pięćdziesiąty p i ą t y

jest nie tylko r o k i e m wielkich rocznic. J e s t

on ostatnim r o k i e m p l a n u sześcioletniego i ro-

kiem p r z y g o t o w a n i a p l a n u pięcioletniego. Pra-

ca na t y m odcinku toczy się od d a w n a . W y ł a -

niają się już ogólne z a r y s y tego planu. Pro-

(4)

j e k t y t e r e n o w e są obecnie r o z w a ż a n e przez u r z ę d y centralne.

I tu z a c z y n a j ą docierać wieści, k t ó r e budzą p o w a ż n e z a n i e p o k o j e n i e . Zachodzi obawa, że i n w e s t y c j e na rzecz k u l t u r y zostaną z n ó w zepchnięte na szary koniec. A nasze w o j e - wództwo, k t ó r e t a k b a r d z o ich p o ż ą d a i w y - maga, m o ż e się znaleźć w s y t u a c j i n a d e r k r y -

t y c z n e j i nie będzie mogło urzeczywistnić s w y c h s k r o m n y c h ale n i e z b ę d n y c h zamierzeń.

W i e m y , że k w o t a do podziału jest ściśle o k r e ś l o n a i że istnieje słuszna h i e r a r c h i a po- trzeb. Lecz p o t r z e b y naszego w o j e w ó d z t w a są p a l ą c e i nie p o w i n n o to stać się wielką k r z y w - dą dla bogatszych, skoro im się u j m i e niewiele i czego boleśnie n i e odczują, a zaspokoi

tych, dla k t ó r y c h jest to niezbędne. Celem przecież n a s z y m jest w y r ó w n y w a n i e pozio- mów, a nie s t w a r z a n i e r a ż ą c y c h różnic.

Dlatego też przed wszystkimi naszymi dzia- łaczami i p r a c o w n i k a m i k u l t u r y stoi obecnie zadanie, b y w m i a r ę swoich możliwości i w z w i ą z k u z z a j m o w a n y m s t a n o w i s k i e m wal- czyć o to, żeby w o j e w ó d z t w o nasze z puli planu pięcioletniego o t r z y m a ł o tyle, ile nie- zbędnie p o t r z e b a dla stworzenia t r w a ł y c h fun- d a m e n t ó w pod szeroko z a k r o j o n ą p r a c ę kul- t u r a l n o - o ś w i a t o w ą .

Sądzę, że i głos naszego pisma będzie rów- nież miał s w ó j w ł a ś c i w y ciężar, dla p r z e w a - żenia w r a z z i n n y m i szali n a naszą stronę.

Istnieje jeszcze j e d n o p o w a ż n e zadanie.

Każda suma, jaką o t r z y m a m y , będzie n i e w ą t -

pliwie zawsze za mała w s t o s u n k u do n a s z y c h p o t r z e b i p l a n ó w . Dlatego też b r a k u j ą c e k w o -

ty trzeba w y g o s p o d a r o w a ć .

Z sum u z y s k a n y c h przez W o j e w ó d z k i Ko- mitet O d b u d o w y W a r s z a w y , przy w y k o n a n i u planu rocznego, 3 3 % o t r z y m u j e m y n a inwe- s t y c j e n a s z e g o w o j e w ó d z t w a . Skoro plan zo- stanie p r z e k r o c z o n y , n a w ł a s n e i n w e s t y c j e d o s t a n i e m y 80% z n a d w y ż k i . W y d z i a ł Kultu- ry P W R N z o b o w i ą z a ł się zebrać milion zło- tych. N i e w ą t p i m y , że w s z y s c y członkowie z w i ą z k ó w t w ó r c z y c h i p r a c o w n i c y k u l t u r y oraz działacze k u l t u r a l n i poprą te zamierze- nia i pomogą W y d z i a ł o w i K u l t u r y w w y k o n a - niu jego planu.

Praca artysty, p r a c a działacza k u l t u r a l n e g o jest t r u d n a i odpowiedzialna, n i g d y j e d n a k nie d a w a ł a t a k p e ł n e g o zadowolenia, jak w o b e c n e j chwili. Świadomość, że współdzia- ł a m y w t w o r z e n i u się n o w e g o człowieka, że n i e p r z e b r a n e s k a r b y n o w e j k u l t u r y n a r o d o - w e j stają się własnością szerokich mas, że bu- d u j e m y p r o s t e drogi m i ę d z y m i a s t e m i wsią i n i w e l u j e m y wielkie n i e r ó w n o ś c i spowodo- w a n e w i e k o w y m z a n i e d b a n i e m — może stać się p r z y c z y n ą słusznej d u m y . Lecz coraz n o w e zadania przed n a m i piętrzą się i rosną. Czego nie d o k o n a m y my, uczynią ci co p r z y j d ą po nas. N a długie lata nie z a b r a k n i e p r a c y . W i e - rzymy, że zostanie ona w y k o n a n a i nikt n a m nie przeszkodzi. Dlatego też z p o w a g ą i spo- k o j e m składaliśmy n a s z e podpisy pod a p e l e m w i e d e ń s k i m .

Konrad Bielski

W a c ł a w M r o z o w s k i

NAD MICKIEWICZEM

Wtedy, gdy po Paryżu z chłodnymi oczyma Człowiek w todze wędrownej, sandałach pielgrzyma chodził marząc, by dożyć kiedyś tej pociechy, by w Ojczyźnie dalekiej „zbłądziły pod strzechy"

książki tęsknoty wielkiej pełne i miłości, pisane z myślą o tych co sercem są prości, pisane tym „co żywią i bronią" — ludowi, o którym znikczemniały szlachetka stanowił — wtedy dwór i plebania głosu nie słyszały, co jak grzmot był donośny i celny jak strzały, co poruszył sumienia szlacheckich zaścianków, wielmożów, dobrodziejów, sobie—jaśniepanków, — więc między polonezem,, walcem, kontredansem, ogłupiano się wzajem francuskim romansem, a ten, który by książkę czytał i rozumiał

błądził jak ślepiec w jarzmie, bo czytać nie umiał.

(5)

Dziś Jego proste słowa, kręcąc kołowrotek, dziewczę strojne jak malwa nawija na motek młodego serca.

Dziś w długie, ciepłe, jasne wieczory zimowe, te księgi przedłużają życie o połowę

tym, którzy są wróceni! na „ojczyzny łono", którym Ojczyzna nie jest już gorzką i słoną,, — wszędzie tam, gdzie są ludzie prości., jak te słowa, gdzie przelewa się miodem nasza polska mowa, zabłądziły te zwrotki z pól i lasów rwane, pachnące macierzanką, rutą i burzanem.

Więc trzeba było' czekać aż tylu lat twardych, przeżyć czas poniżenia, grozy i pogardy

nam wierzącym nieziomnie w Twe słowa, Człowieku, nim stałeś się symbolem nowej ery, wieku

nowego w naszych dzigjach, w których Naród cały przemówił pełnym głosem. Ustom co milczały pozwolił czytać księgi...

Wacław Mrozowski

MICKIEWICZ SCHODZI Z POMNIKA

Weszliśmy na dobre w rok poświęcony naszemu największemu poecie. Trwają już intensywne pra- ce przygotowawcze: Polska Akademia Nauk przy- gotowuje szereg sesji naukowych, Instytut Badań Literackich przeprowadza korekty nowych prac krytycznych poświęconych Mickiewiczowi poecie i publicyście, redakcje pism literackich układają plany numerów specjalnych, a pisarze wykańczają sztuki i essaye o tematyce mickiewiczowskiej. Pra- ca, niewidoczna dotychczas dla przeciętnych obser- watorów — wre już, niebawem zamierzenia oble- ką się w kształt realny. Ktoś mógłby pomyśleć, że w gruncie rzeczy rok ten podobny będzie do wszelkich uroczystych obchodów stulecia urodzin czy śmierci poetów, że będzie jeszcze jedna okazja do napisania wielu nudnych referatów, wypowie- dzenia wielu pięknych i pustych frazesów, do tzw.

„podkreślenia", „uwypuklenia'', „przypomnienia'' itd. A jednak tym razem myślący tak są w błędzie.

Organizatorzy roku mickiewiczowskiego zupełnie inne postawili przed sobą zadania. Obchody nie będą wałkowaniem oklepanych sądów i ocen, ale próbą ukazania żywej twarzy Mickiewicza, poprzez jego dzieło wydawane i recytowane, poprzez scenę, plastykę, muzykę, film i wystawę pa- miątek, poprzez odczyt wreszcie wygłoszo- ny na najbardziej zapadłej wsi, poprzez fun- damentalne dzieło naukowe. W nakreślaniu prawdziwego, pełnego wizerunku Mickiewicza wezmą udział pisarze i naukowcy zagranicy. Na

mocy specjalnej uchwały Światowej Rady Pokoju wiedza o największym poecie polskim dotrze do najdalszych krańców ziemi. Zgodnie z uchwałą VII Sesji UNESCO wydana zostanie specjalna księ- ga pamiątkowa w pięciu językach z udziałem pisa-

rzy zagranicznych, do której Komitet Redakcyjny w Polsce opracowuje materiał biograficzny i hi- storyczny. Wielu poetów na całym świecie pochyla się już nad utworami Mickiewicza, aby przenieść ich piękno dó strof napisanych w językach ojczy- stych. Później, gdy praca ich zostanie całkowicie zakończona, przyjadą na międzynarodowy zjazd poetów do Warszawy, aby podzielić się swymi do- świadczeniami i wrażeniami z obcowania z dziełem tak mało znanego dotąd na świecie poety. Z ży- ciem jego będą mogli zapoznać się lepiej ogląda- jąc wielką wystawę „Życie i twórczość Adama Mickiewicza", jaka w ciągu bieżącego roku wyru- szy w objazd po stolicach Zachodniej Europy. Wraz z nią udadzą się w podróż albumy „Szlakiem Mickiewicza", popularne monografie w obcych ję- zykach, portrety i plakaty. W tym samym czasie kontakt nawiązany przez Polską Akademię Nauk z zagranicznymi ośrodkami naukowymi wyda pierwsze owoce w postaci prac naukowych i refe- ratów, jakie zostaną opublikowane w obcych języ- kach. Tak więc Mickiewicz zejdzie z pomnika, sta- nie się bliskim towarzyszem każdego Polaka i wie- lu tysięcy ludzi na całym świecie.

Na jesieni, Mickiewicz przemówi ze sceny Teatru Polskiego poezją swoich „Dziadów" w re- żyserii Bardiniego. Zabrzmi również głos innych poetów, którzy podobnie jak on tworzyli epokę wielkiego polskiego romantyzmu, a więc Słowac- kiego („Kordian" w Teatrze Narodowym w War- szawie) oraz Krasińskiego („Nieboska Komedia"

w Teatrze Nowym w Łodzi, na początku przyszłe-

go roku). Postać samego poety wejdzie na sce-

nę w sztuce Aleksandra Maliszewskiego osnutej

(6)

wokół młodości Mickiewicza, pt. „Ballady i ro- manse". To bardzo ambitne zamierzenie twórcze realizuje Teatr Kameralny w Warszawie.

Postać Mickiewicza wyłania się zwolna pod dłu- tami rzeźbiarzy, pod dotknięciami piórka i pędzla, na papierze, na płótnie, na płytach miedzianych.

Mickiewicz bowiem, jako temat, od dawna już za- witał do pracowni plastycznych. 26 listopada ma nastąpić uroczyste odsłonięcie pomnika zniszczo- nego przez hitlerowców w Krakowie, a na wiosnę przyszłego roku w Poznaniu. Równocześnie Mini- sterstwo Kultury i Sztuki, w porozumieniu ze Związkiem Plastyków, przyzna nagrody za najwy- bitniejsze osiągnięcia plastyczne o tematyce mickie- wiczowskiej i romantyzmu polskiego.

Pieśń mickiewiczowska popłynie z estrad wszyst- kich filharmonii w Polsce, wykonane zostaną rów- nież wszystkie większe utwory kompozytorów

polskich osnute wokół poezji Mickiewicza, jak

„Sonety Krymskie" Moniuszki, „Kantata Roman- tyczna" Wiechowicza i inne. Opera Gdańska wy- stawi balet Morawskiego „Świtezianka", a Opera Krakowska „Konrada Wallenroda" Żeleńskiego W miesiącu listopadzie, który będzie głównym

okresem obchodów mickiewiczowskich — Związek

Literatów zorganizuje dwudniowe Plenum, poświę-

cone znaczeniu Mickiewicza dla rozwoju poezji pol- skiej, z udziałem wielu pisarzy i poetów zagranicz- nych. Niebawem ogłoszone zostaną konkursy lite- rackie na opowiadanie, utwór poetycki i sceniczny związany z życiem Mickiewicza. Osobnego omówie- nia wymaga wielka akcja naukowa i wydawnicza.

Ta ostatnia przyniesie ok. 250 pozycji pisarzy ro- mantycznych polskich i obcych. Ponadto najważ-

niejsze: II Jubileuszowe Wydanie Dzieł Mickiewi- cza, które znajdzie się w księgarniach na jesieni.

Również ok. 70 pozycji biograficznych i monogra- ficznych wyjdzie spod prasy drukarskiej. Liczba to niemała! Już w tej chwili kończą się prace przygotowawcze nad wydaniem „Słownika Mickie- wiczowskiego" prof. Górskiego i Hrabca oraz pierwszego tomu bibliografii twórczości A. Mi- ckiewicza w opracowaniu A. Semkowicza.

Lecz przede wszystkim należy dodać, że Mickie- wicz wyjedzie wraz z ekipami oświatowymi do najbardziej odległych miasteczek i wsi, do wszyst- kich świetlic, gdzie już w tej chwili trwają prace przygotowawcze do eliminacji III Ogólnopolskiego Konkursu Recytatorskiego utworów, Mickiewicza.

Przy poznawaniu życia i dzieła poety przyjdzie im z pomocą TWP, zapowiadające wygłoszenie 10.000 odczytów na terenie całej Polski. Wyjadą w teren z prelekcjami również naukowcy i literaci. Prasa codzienna wyda specjalne dodatki mickiewiczow- skie, prasa literacka — specjalne numery. W listo- padzie wreszcie nastąpi otwarcie Muzeum Mickie- wiczowskiego na Rynku Starego Miasta w War-

szawie, przyszłego głównego ośrodka badawczego

mickiewiczologii. Ono również zajmie się zebra- niem bogatego plonu naukowego tego wspaniałego roku. Gdy miną już obchody ku czci naszego wiel- kiego poety, każdy z pozyskanych jego nowych przyjaciół odnajdzie tam materiały konieczne dla studiów nad jego życiem i sztuką. Będzie już wtedy mógł zebrać informacje o tym, jak wielkim echem odbiło się nazwisko Mickiewicza na całym świecie.

(E)

J a n i n a B r z o s t o w s k a

CHOPIN PRACUJE

Naszym jest ukochaniem to najdźwięczniejsze granie.

Fali wiślanej szumem,

który nawet dziecko zrozumie...

Szeptem liści otulonych nocą — i Rewolucyjnej gniewną mocą!

A jednak w tym świetnym śpiewie, w gniewie nieprzejednanym, w piorunach na fortepianie czy w melodii prowadzącej taniec,

« dźwiękach lotnych jak obłok wiosenny, jak zdmuchnięte płatki jabłoni —

ileż jest gorącego,

wielkiego trudu tworzenia!

To nie tylko poryw myśli płonących i pragnienie, aby mocy ich sprostać, to nie tylko tęsknoty alarm

(7)

akordy i pasaże podpala:

To praca, ogromna praca, mozolny wysiłek godzin, z których się nieomylny kształt piękna rodzi.

Chopin pracuje:

Nieraz dzień za dniem,

wolno, z uporem, jak szlifierz diamenty szlifuje każdy dźwięk muzycznych fraz, by się w nich łamał niegasnącym wzorem geniuszu blask,

aby śpiewały dziś jeszcze, wśród nas.

Zdarza się nieraz, że, nim nutę wpisze w karty zeszytu,

zanim ją klawisze przyjmą za swoją,

jeden po sto razy przegrywa motyw,

aby w doskonały wyraz piosenkę mazowieckiej ziemi oblec...

Nie tylko własne serce daje swej wielkiej sztuce, ale serce ludu,

który go uczył swych pieśni:

gorące, pełne nadziei...

Słyszysz? Każdy koncert

rytm jego serca zachowuje czysty...

Choć słabną ręce, chociaż chorym płucom tchu brak,

drze karty, na których nie dosyć godzą się z myślą i wzruszeniem nuty.

Muszą być wierne prawdzie tak, jak wierny

jest promień — słońcu, jak uśmiech — miłości!

Bądź pozdrowiony, trudzie niezmierzony, któryś był walką ze słabością sił

ludzkich...

Dziełem obdarzyłeś naród trwalszym nad spiż!

Janina Brzostowska

(8)

P i o t r D a i x

Naczelny redaktor ,,Les Lettres Francaises"

DO CZYTELNIKÓW „KAMENY

Pragnę wyrazić swą radość z możliwości przesłania czytelnikom polskiego czasopisma literackiego pozdrowienia od f r a n c u s k i e g o pisarza.

W chwili, g d y toczą się we Francji wielkie i ciężkie walki o naszą niezawisłość n a r o d o w ą i o pokój, p o k r z e p i a j ą c a jest dla n a s świado- mość przywiązania, przyjaźni i solidarności wielkiego n a r o d u Europy, jakim jest wasz na- ród. Możecie ze s w e j strony b y ć przekonani, że n a r ó d f r a n c u s k i nie u s t ą p i tym, k t ó r z y chcieliby za cenę jego uległości uczynić z niego narzędzie n o w e j w o j n y i wskrzeszenia militaryzmu niemieckiego.

P o z d r a w i a m w a s w imię t e j walki, k t ó r a jest dla n a s sprawą istotną i p r z e k a z u j ę w a m m o j e n a j l e p s z e życzenia s u k c e s ó w w p o k o j o - w e j b u d o w i e w a s z e g o k r a j u .

K o n r a d E b e r h a r d t

PRZECIW RZEMIOSŁU ZABIJANIA

„Komuż innemu mógłbym poświęcić tę książkę, jeśli nie ofiarom tych, dla których zabijanie jest rzemiosłem?" Zdanie to, jako motto umieścił Ro- bert Merle, jeden z najwybitniejszych pisarzy francuskich średniego pokolenia, laureat nagrody Goncourtów,. na karcie tytułowej swej głośnej po- wieści „La mort est mon metier" (Śmierć jest moim rzemiosłem). Powieść ta ukazała się dwa lata temu i była może najciekawszą pozycją euro- pejską, dotykającą problemu hitleryzmu, zbrodni niemieckich . popełnianych w obozach koncentra- cyjnych i wielu innych zasadniczych spraw, które odstraszały dotąd pisarzy swoim „ciężarem gatun- kowym". Przez szereg lat ograniczano się do opi- sywania zbrodni niemieckich, powstały setki po- wieści tzw. „okupacyjnych", obozowych", „je- nieckich" itd., gdzie przestrzegano ustalonego dystansu dzielącego „ofiary" od ,,zbrodniarzy".

Merle zarzucił tę konwencję, w gruncie rzeczy dosyć ograniczoną. Nie uchwyci się bowiem istoty problemu przez nagromadzenie najbardziej nawet jaskrawych faktów, przez wywołanie nastroju grozy, przez najsilniejsze nawet targnięcie nerwa-

mi odbiorców. Utwory tego rodzaju mogą być lite- rackim dokumentem, ale żadnego poważnego za- gadnienia na tej drodze nie rozwiążą. Natomiast wielu ludzi czytając relacje z wielkich procesów zbrodniarzy hitlerowskich zastanawiało się: „Co czuł ten człowiek (właśnie, człowiek!), odpowie- dzialny za śmierć tysięcy innych ludzi — gdy wykonywał swe funkcje? Czy ogarnia teraz ogrom tego przestępstwa? Jak mógł połączyć swoje obo- wiązki troskliwego ojca i męża z zawodem kata, albo szefa oprawców?" Itd. Na podobne pytania zapragnął odpowiedzieć Robert Merle. I uczynił to w sposób najzupełniej odbiegający od szablonu.

Książka jego jest rodzajem pamiętnika czy też opowiadania pisanego w pierwszej osobie i zawie- ra dzieje życia Rudolfa Langa (w istocie nazywał się Rudolf Hoess), komendant KL Auschwitz, tj.

Oświęcimia. Powieść swą Merle oparł na materia- łach sądowych z procesu warszawskiego, na któ- rym Rudolf Hoess został skazany na śmierć.

Każąc swemu na pół fikcyjnemu bohaterowi

snuć swoje zwierzenia — Merle odkrył wielką

prawdę, że zdrowy psychicznie człowiek, przecię-

(9)

tnie inteligentny, może bez wewnętrznego sprzeci- wu stać się sprawcą śmierci dwu i pół miliona ludzi spalonych w piecach krematoryinych, jeśli wyjdzie z domu, w którym systematycznie otępia się jego wrażliwość odczuwania, jeśli przejdzie

„dobrą szkołę" w młodości, jeśli wykonywana przez niego funkcja „narzędzia śmierci" stanie się wreszcie jego zawodem, jeśli do jego „honoru"

i niemal „moralności" będzie należało dobre wy- konanie powierzonego zadania. Po Vercorsie, który w historycznej dziś noweli „Silence de la mer"

(Milczenie morza) pierwszy „ustawił" problem niemiecki odkrywając jego całą złożoność, po

Niemcach" Leona Kruczkowskiego, najgłębszej analizie konfliktu rozdzierającego Niemców od wewnątrz — Robert Merle dorzucił swój trzeci, decydujący głos.

Ale nie zamierzam poświęcić całego szkicu tej niezmiernie interesującej książce, gdyż nie należy już do nowości literackich i wspominam ją jako

„oeuvre maitresse" w stosunku do innych po- wieści poruszających to samo zagadnienie. Wśród nich wymienić należy przede wszystkim powieść młodego prozaika francuskiego, Piotra Daix, pt.

„Un tueur" (Morderca), jedno z najbardziej ambit- nych dokonań literackich ostatnich tygodni 1954 r.

Autor tej powieści spojrzał na problem „rzemiosła zabijania" z innej pozycji. O ile Robert Merle re- prezentuje „centrowe" ugrupowanie pisarzy fran- cuskich jedynie zbliżonych do środowisk postę- powych, o tyle Piotr Daix znajduje się na „lewym skrzydle", pełni obecnie funkcję redaktora naczel- nego wielkiego tygodnika kulturalnego „Les Let- tres franęaises", nie rezygnuje z publicystyki poli- tycznej uprawianej na łamach „Humanite", znaj- duje się w samym centrum walki ideowej i poli- tycznej. Toteż właśnie jego ostatnia powieść zadziwia czytelnika. Nie dlatego, aby była sprzecz- na z postawą autora, nic podobnego, jest najbar- dziej polityczną z jego dotychczasowych rzeczy — ale równocześnie autor nie sili się w niej na żadną

„równowagę obrazu", na żadną proporcję między

„negatywami" a . pozytywami", między obecnością tego co „wrogie" i co „bliskie". Stwierdzenie to wyda się jeszcze bardziej intr-ygujące, jeśli usta- limy, że akcja „Un tueur" toczy się niemal rów- nocześnie z wydarzeniami dokonuj ącyini się pod- czas pisania powieści. Powieść kończy się przecież w przeddzień zawieszenia broni w Wietnamie, podczas trwania Konferencji Genewskiej, a uka- zała się na półkach księgarskich już w grudniu ub. roku! Niewielu pisarzy porwałoby się na taki wyścig ze współczesnością. Umieszczając akcję powieści na tle okresu dopiero niejako „dokony- wającego" i „stającego się" — Daix zrezygnował z pełnej „panoramiczności" tworzonego obrazu.

Nie wprowadza ani razu na scenę swej powieści pochodu strajkujących robotników z chorągwiami, nie zajmuje się działalnością komunistów, a tytuł

„Humanite", rodzimego dziennika, pojawia się na kartach książki sporadycznie, widziany zazwyczaj przez ramię w metro lub w kiosku z gazetami.

Zbieżność w zastosowaniu podobnej metody pi-

sarskiej pomiędzy dawnym „oeuvre maitresse"

Merle'a a obecną powieścią Piotra Daix polega właśnie na tym, że o ile tamten zamknął się cał- kowicie w kręgu spostrzegania swego bohatera — hitlerowca, o tyle autor „Un tueur" zamknął się w kręgu większego i mniejszego mieszczaństwa francuskiego. Dlatego jednolita barwa tego obrazu wydaje się chwytem słusznym i usprawiedli- wionym.

„Un tueur" jest również książką o mordercy, ale w daleko mniejszym wymiarze, na mniejszą skalę.

O mordercy, który lubi swoje zajęcie, wkłada w nie dużo dobrej woli, największą jego obawą jest to, że może stać się kiedykolwiek „niepo- trzebny". Oto Daniel Lavedron, bohater powieści Piotra Diax. Poznajemy go w momencie, gdy opuszcza bramę więzienia po przebyciu ośmiu lat ciężkich robót, za liczne morderstwa dokonywane na patriotach francuskich podczas służby w milicji rządu Vichy i oddziałów zagranicznych Waffen SS.

Wyrok śmierci otrzymany na procesie bezpośred- nio po zakończeniu wojny Eostał tajemniczymi drogami zamieniony u Prezydenta na kilkuletnie więzienie. Właśnie opuszcza je teraz i zaznajamia się z rzeczywistością, w której się znalazł. Nieste- ty, wiatry wieją niepomyślne. Wymarzona wojna nie nadchodzi, podobno nawet ma zebrać się mię- dzynarodowa konferencja w Genewie dla pokojo- wego uregulowania kwestii Dalekiego Wschodu.

Nie takiego rozwoju wypadków pragnąłby Daniel Lavedron, francuski faszysta, syn drobnych skle- pikarzy, którzy w. czasie wojny dorobili się fortu- ny i wysokich godności w rządzie Vichy. Lecz Daniel nie jest sam. Tak jak dawniej Legion des Volontaires Francais (milicja Vichy) współpracu- jący z Niemcami, utrzymywany był przez wielką finansjerę, która dogadała się z niemieckim kapi-

tałem — tak samo obecnie, ci sami ludzie nie pozwolą zginąć Danielowi Lavedron. Daix z wiel- kim wyczuciem nakreślił aktualny układ sił „pod- ziemia francuskiego", współczesnej „masonerii bankowej", wpływającej z ukrycia na losy rządów, na kierunek polityki. Jego obraz jest daleko peł- niejszy i prawdziwszy niż „Francja od podszew- ki" pierwszych lat powojennych w znanej powieści Elsy Triolet „Les fantómes armes" (Upiory pod bronią). Zresztą od tamtych czasów wiele się zmie- niło w podziemnej sytuacji. Faszyści francuscy ukryli się głębiej, czekając na stosowny moment do wyłonienia się na powierzchnię. Ogromna częćć burżuazji lawiruje, niepewna, jaki kierunek wy- brać: pełnej solidarności z polityką Ameryki, nawet mimo agresywności tamtejszych kapitałów, czy też porozumienia ze Wschodem, wymiany han- dlowej z Chinami itd. Powieść Piotra Daix uka- zuje nam właśnie moment dokonywania się tego podziału. Ci, którzy inwestowali wielkie środki pieniężne w interes indochiński, teraz, widząc zły obrót wojny, wołają o porozumienie z rządem Ho Szi Mina i zwołanie Konferencji w Genewie.

Daniel Lavedron wchodzi w sam środek tych roz-

grywek politycznych — i nie może się nadziwić,

jak wiele się zmieniło podczas ośmiu lat jego

(10)

nieobecności. Jego przyjaciel z „dobrych czasów"

Philipe Reveillon, o równie splamionych jak i on rękach — oczyścił swoje „konto" w Indochinach i teraz jest szanowanym obywatelem, zięciem wielkiego bankiera. Inni siedzą na intratnych po- sadach. Ich przeszłość już się nie liczy. Tylko Daniel zostaje „napiętnowany" i. musi grzecznie wykonywać polecenia swoich panów, od których łaski jest uzależniony. Panowie żądają, aby Daniel natychmiast wyjechał do Indochin i likwi- dował ich zagrożone sprawy. Lecz tutaj natrafia- ją na opór: oto Daniel jest jednak swoistym

„patriotą" i z kraju nie ma zamiaru się ruszać.

W imię nadal świętych dla niego przykazań fa- szystowskich pozostanie we Francji i na miejscu walczyć będzie z komunizmem. Przeto odwraca się od niego ze wstrętem Philipe Reveillon, wraz ze swoim środowiskiem nastawionym teraz na inny, mediacyjny kierunek w polityce, a przygar- nia go stary Lingard, „wódz" skrajnie prawego skrzydła burżuazji francuskiej. Ten otwarcie sta- wia na wojnę i przyszłą, decydującą rolę zremili- taryzowanych Niemiec w „zjednoczonej" Europie.

Jemu więc Daniel służy z ochotą, sprząta wrogów politycznych, sprząta świadków swoich wyczy- nów (świetnie nakreślona scena zamordowania młodego inteligenta, Maxime, przypadkowo za- mieszanego w rozgrywki Daniela). Policja nie utrudnia mu zbytnio pracy, znając granice swej ingerencji. Aż wreszcie sam ginie. I tutaj zupeł- nie niepotrzebnie, pod sam koniec powieści, autor uderza w fałszywą strunę patosu. Oto Daniel ginie podczas awantury w nocnym lokalu, „z ręki"

brata swojej kochanki, Francis, repatriowanego po upadku Dien Bien Phu. Piotr Daix nie mógł oprzeć się pokusie użycia tego efektownego, choć nazbyt naciąganego symbolu...

Lecz nawet mimo ostatniego potknięcia trzeba przyznać, że „Un tueur" jest jedną z najlepszych powieści politycznych, jakie powstały po wojnie w środowisku postępowych pisarzy francuskich.

Jest równocześnie znacznie dojrzalszą pozycją od poprzednich książek tego autora: „La derniere forteresse" i „Classe 42". Na tle pełnego obrazu pisarstwa francuskiego, w którym problemy dni bieżących są rzadko podejmowane, a większość pisarzy zajmuje się nadal zagadnieniami psycho-

logicznymi i rodzinnymi — powieść Daix, czer- piąca materiał niemal z prasy bieżącej, jest zu- pełnym unikatem.

Książka Merlea, Daix, a również i opowieść Pierre Gascara „Le temps des morts" (nagroda Goncourtów 1953 r.) dowodzi, że literatura fran- cuska zareagowała wreszcie na „sprawę nie- miecką" i na „niebezpieczeństwo niemieckie!".

Oczywiście każdy z pisarzy wymienionych dał utwór zgodny ze swoimi dyspozycjami twórczymi.

Pierre Gascar, w „Czasie umarłych", stworzył surowy, lecz równocześnie mistrzowski literacko obraz zagłady ludności żydowskiej i cierpienia więźniów obozu koncentracyjnego w Bródnie, na Wołyniu. W odróżnieniu od tamtych pisarzy, Gascar operuje metodą wielkiego dystansu dzie- lącego pisarza od opisywanych zjawisk. Cały obóz i gehenna narodu żydowskiego widziana jest z wielkiej perspektywy cmentarza obozowego, na którym pracuje dwóch Francuzów i akcja prawie nigdy nie przenosi się na sam teren obozu.

Lecz siła oddziaływania tej lakonicznej opowieści jest ogromna, zbliżona do wrażenia, jakie czyni na nas lektura „Medalionów" Nałkowskiej. Nie- wątpliwie jest to małe arcydzieło współczesnej prozy francuskiej, poświęcone grozie minionych dni.

Oczywiście, trudno ustawić w jednym szeregu książki Merle'a, Gascara i Daix. Ci dwaj — prze- wyższają jeszcze jako artyści autora „Un tueur".

Daix przewyższa ich natomiast niewiarygodną łatwością kojarzenia obserwacji, umiejętnością przenoszenia na płaszczyznę fikcji literackiej go- rących jeszcze wydarzeń bieżących. Dopiero przy- szłość, która przyniesie następne książki, „wy- mierzy" im pełną sprawiedliwość. Ale dobry przykład działa — i być może pisarze kraju, który wydał Prousta, Gide'a, Sartre'a i wielu innych psychologów i filozofów z piórem w ręku, oderwą się chociaż częściowo od umęczonej duszy ludz- kiej i spojrzą na rzeczywistość dziejową. A przy- kład Stendhala, Balzaka i Maupassanta („Bel-Ami"

przede wszystkim!) dowodzi, że można napisać świetną powieść współczesną i historyczną rów- nocześnie.

Konrad Eberhardt

(11)

J a n Ś p i e w a k

BUŁGARIA

Leciałem do ciebie z pieśnią,

Chciałem powitać cię tak jak umiałem.

Twoje miasta nie mieściły się w moich słowach, Twoje pola były szerokie i wdzięczne,

Twój przepastne góry onieśmielały mnie.

Czułem na sobie ciekawe spojrzenie szczytów śnieżnych,

Na których porywiste wiatry zbudowały iso.hie kamienną kołyskę.

Tylko dolina róż powitała mnie chłodno,

Wyschnięte krzaki róż chwiały się z szelestem.

Wieczór nie wyciągał do mnie dłoni, Skały przebierały się w czerwień i fiolet, W cierpliwość róży dojrzałej.

Jakże wówczas było mi smutno.

Tyle lat tęskniłem do ciebie, Dolino niezwykłego zapachu, Kwiatów śpiewających.

Pieśń moja, mój kruchy dar, Który chciałem przywieźć ze sobą, Tętniła we mnie wciąż ciszej.

Była zbyt skromna,, aby to wszystko wyrazić.

Patrzyły na mnie wioski kamienne,

Piętrowe domy otoczone murami, wąskie uliczki, Wieże minaretowi, cerkwie obronne,

Ruiny starych budowli, rzeki w tamy ujęte.

Stukot trackich koników dźwięczał w przełęczach.

Wznosił się cień wojownika. W dłoni miał szablę skrzywioną, Tarczę kulistą na plecach.

Ziemia w ciepłych objęciach trzymała olbrzymie amfory.

Historia rozrzucała monety, złote misterne naczynia,

Ślepnące kamienne popiersia i naszyjniki dla niewiast.

Wydawało mi się, że aby to wszystko wyrazić Trzeba zjednoczyć się z górą,

Z lasem, z rz^ką, z każdym drzewem z osobna, Nauczyć się spojrzenia tych właśnie liści, Cierpliwej wnikliwości tego wiatru.

Myślałem, że muszę zespolić się z czasem, Który przeminął i trwa we mnie.

Chciałem zapamiętać wszystko.

Utrwalić w oczach najmniejszy widziany szczegół.

Dzisiaj, gdy piszę na biurku Karola Hauptmana, Bałkany przybierają twarz Karkonoszy,

Sosny unosząc gałęzie podchodzą do okna, Czerwienią się trześnie

I kryje się łąka wśród drzew.

Jutro Karkonosze przybiorą twarz Warszawy, Góry będą wznosić się pośród tramwajów, Płoszyć zamyślonego przechodnia,

Przychodzić niespodzianie we śnie.

Zamiast Rodopów zatrzepoce motyl kolorowy I gasnące obrazy dobijać się będą do wiersza.

(12)

K a z i m i e r z A n d r z e j J a w o r s k i

TRZEM KOBIETOM

Paniom Marii Sztiedrej, Libuszy Halasovej i Jolanie Stavrovskiej serdecznie te strofy poświęcam.

1.

Tym uśmiechem mnie wtedy Praga powitała, był serdeczny i ciepły tak jak uśmiech siostry, i taka trwa w mych oczach pani postać mała, kiedy teraz wyrazić chcę to w słowach prostych.

Anioł stróż — powtarzałem później żartobliwie, co od razu otoczył mnie skrzydłem opieki,

nie szczędząc trosk, by wrażeń co dzień innych chciwiec bez przerwy je połykał żarłocznie jak rekin.

Podawała mi pani całą Pragę szczodrze

pod chorągwią słoneczną, pod obłoków cieniem, i Brno, i Kras Morawski, gdzie tak było dobrze płynąć łodzią Charona pod jaskiń sklepieniem.

A dziś widzę Wełtawę, tak jak pani Wisłę, obie w uszach nam szumią fal siostrzanych arią.

Patrząc w dni, co odeszły, rzucając się w przyszłe, wspominam dziś z wdzięcznością panią, pani Mario.

2.

Cmentarz, wieńce żałobne, trzy świece płonące, jak te w „Dziadach" (tak pięknie przełożył je Hałas) i mgła październikowa, co ukradła słońce, — czyż taki tylko obraz z panią mi się scala?

Nie, bo pani jest życiem, śmierci zaprzeczeniem, i śmierci wcale nie ma, pani dobrze wie to.

Więc zamiast w cieniu kroczyć za posępnym Cieniem pani w świetle obcuje z wciąż żywym poetą.

On żyje i w tych książkach, co na półkach leżą, i w zdrowym śmiechu synów, i w tych oczach pani, które tafcie są jasne i w przyjaciół wierzą,

i wiary tej niezłomnej nie wyprą się za nic.

Znałem kiedyś poetę, kocham jego wiersze, a zwłaszcza te o pani, co każdego wzruszą.

Są serca od powłoki doczesności szerszy, takie on miał i pani ma, pani Libuszo.

3.

Dnia pierwszego paliło się słońce na szczytach i wzrok nasz chłonął jezior migotliwe srebro.

Tą drogą jeszczem nigdy tutaj nie zawitał, bom dotąd zawsze kroczył tu ścieżką podniebną.

Pani nic nie wiedziała, kiedyśmy nad stawem milcząc razem siedzieli w góry zapatrzeni, że mnie obok nie było, że przez lat kurzawę ścigałem swej przeszłości nieuchwytne cienie.

(13)

Dnia drugiego wstąpiliśmy w krainę bieli:

biała perć, białe szczyty i kosówka biała,

a pani w pantofelkach wśród zdradzieckich szczelin, taka krucha i wiotka, a jednak wytrwała.

Śmiało, młoda Słowaczko! Tu się nie pośliźniesz:

starszy pan nie pozwoli, byś stłukła kolano.

To ja gościłem panią wtedy w swej ojczyźnie, o lat dwadzieścia młodszy w niej, pani Jolano.

Kazimierz Andrzej Jaworski

S t a n i s ł a w B r o d z i a k

GOŚCIE Z DALEKA

W ubiegłym miesiącu lubelskie środowisko pla- styczne odwiedzili artyści meksykańscy: Naya Marąuez, Rosendo Soto Alvarez oraz krytyk i hi- storyk sztuki Ignacio Marąuez Rodiles. Ci ludzie z odległego kraju, wychowani w innych warun- kach społecznych, pod innym niebem, pod innym słońcem, otoczeni (jak i ich sztuka) czarem egzoty- ki — byli nam bliscy. Ich ideały — aby w sztuce swojej kontynuować tradycje rewolucyjnej walki politycznej, aby wypowiadać „głęboko ludzkie tre- ści, bolesne czy nawet tragiczne, niekiedy jednak stwarzać wizje przyszłości — przedstawiać człowie- ka w harmonijnym sprawiedliwym ustroju", re- prezentować interesy narodu i przeciwstawiać się kosmopolitycznej burżuazji i penetracji imperiali- stycznej, „opisywać i odkrywać pejzaż Meksyku, człowieka przy pracy, charakterystyczne obyczaje aby „sztuka była realistyczna, jasna w formie, oparta na skarbach kultury narodowej" — są zro- zumiałe i nie wymagają komentarzy.

Kilkugodzinny pobyt Meksykańczyków w Lu- blinie był zbyt krótki, by mogli oni wszystko zo-

baczyć, wszystko usłyszeć i wszystko powiedzieć.

Oglądaliśmy Stare Miasto, piętnastowieczną poli- chromię kościoła Sw. Trójcy na Zamku, plafon w kościele Dominikanów, renesansowe kamieniczki w Kazimierzu. Zabytki naszej kultury narodowej niewątpliwie zainteresowały kolegów meksykań- skich.

Wystawa sztuki meksykańskiej, którą pokazano w Warszawie i Krakowie, była wielkim wydarze- niem artystycznym. Trudno ocenić jej znaczenie, jej wpływ na kształtowanie się naszych poglądów na sztukę współczesną i formy plastyczne, przez które sztuka ta może wyrazić największą skalę uczuć.

W polskim środowisku plastycznym powstały dwa zasadnicze obozy: entuzjastów sztuki meksy- kańskiej (zwłaszcza malarstwa) i jej przeciwników.

Do entuzjastów należą przede wszystkim ci, którzy najdotkliwiej odczuli porażki i trudności w wyra- żaniu nowych treści najbardziej komunikatywną formą i którzy usiłowali, w mniejszej lub więk-

szej mierze, nawiązywać do tzw. tradycji narodo- wej, a w każdym razie ci, dla których treść nie była sprawą drugorzędną, lecz zasadniczym pro- blemem warunkującym niejako wartość samej twórczości w ogóle.

Przeciwnicy to w większości plastycy estetyzu- jący, którzy, bez względu na zewnętrzne pozory włożonych na siebie szat, oceniają obraz niemal wyłącznie na podstawie jego powierzchni, smaku- jąc różnego rodzaju wartości formalne, bagatelizu- jąc treść lub usiłując wyrazić ją formą zbyt speku- latywną, aby mogła być zrozumiana i przyjęta przez odbiorcę.

Oczywiście sformułowaniom tym daleko do ści- słości i mogą one wzbudzić szereg uzasadnionych sprzeciwów. Granica dzieląca oba obozy nie tworzy wyraźnej i zdecydowanej linii podziału. Jednak najogólniej są to chyba spostrzeżenia słuszne, któ- re pomagają w wyciągnięciu właściwych wniosków.

O wystawie meksykańskiej napisano już bardzo dużo i nie miałoby celu powtarzanie znanych wszystkim charakterystyk tej fantastycznej twór- czości. Rewolucyjność, brutalna niemal ostrość wi- dzenia najbardziej istotnych problemów życia swe- go narodu, śmiałość, z jaką artysta wypowiada na płótnie swój stosunek do świata i otaczających go zjawisk — powinny nauczyć bardzo istotnej cechy, której brak naszej sztuce: odwagi w poszukiwaniu dróg najwłaściwszych dla plastycznego wyraża- nia nowych treści.

Nieco ironiczne stwierdzenia, które słyszało się po kątach, że sztuka meksykańska jest formali- styczna — nie mają żadnego uzasadnienia. Dzieło sztuki, w którym forma najpełniej wyraża współ- czesną treść życia i walki — nie jest formali- styczne!

Spotkanie z artystami meksykańskimi pozosta- wiło we mnie świadomość wspólnej drogi postępo- wej sztuki całego świata w walce o najpiękniej- sze humanistyczne ideały ludzkości.

Artystom meksykańskim gracias et salutos.

Stanisław Brodziak

(14)

J a n K o p r o w s k i

SPOTKANIE KASPROWICZA Z LENINEM

Kasprowicz widział z okien, z ganku swej Harendy, jak na rowerze nieraz przejeżdżał tamtędy

człowiek w rozpiętej kurtce z jedwabiu jasnego.

Pewnie, jak zwykle, wracał znów z Zakopanego.

Niedawno, przed miesiącem, obaj się poznali.

Ten człowiek zwał się Lenin. Często rozmawiali stojąc na schyłku zbocza, z tamtej drogi strony, gdzie toczy wody górskie Dunajec zielony.

O czym wiedli rozmowy? Jakie padły słowa z ust polskiego poety, rosyjskiego wodza?

Kto z nas to dziś odtworzy, kto wiernie opisze, wszystko, co między nimi było, towarzysze?

Pewnie pytał się Lenin polskiego poety, jak żyją chłopi na wsi, ile wśród nich biedy, 0 czym poeta pisze, czyli w wierszach jego te sprawy są i czy je czytając dostrzegą ludzie,, dla których przecie twórca każdy tworzy.

1 jeszcze o co pytał? Nie pytał, być może, lecz opowiadał chętnie o Rosji, o kraju, starą wspominał matkę, 'step, góry Ałtaju...

A raz — wiemy dokładnie, był czas przedjesieni — prosił, by mu pokazać Kościuszkę na scenie.

To była piękna postać — rzekł głosem gorącym idąc obok poety z plikiem pism w kieszeni.

W roku owym na scenie w teatrze krakowskim naczelnika Kościuszkę grywał Ludwik Solski.

Lecz dni mijały szybko w pochmurne miesiące.

W pewien ranek sierpniowy krwawo wzeszło słońce.

Austriacką monarchię strach chwycił za gardło, poszły na ,lud areszty. Wtedy w Nowym Targu żandarmi osadzili w więzieniu Lenina.

Nadieżda Krupska w listach swych o tym wspomina pisząc do towarzyszy, że z więziennej troski wywiódł Iljicza pewien znany pisarz polski.

Ten znany pisarz polski — Kasprowicz z Szymborza — zbierał podpisy, świadczył, w sercu swoim gorzał, aż w nowotarskim biurze dnia jednego z rana przedłożył Żeromskiego podpis i Orkana.

Jeszcze .raz się z nim spotkał Lenin nad potokiem, żegnając go uściskiem dłoni, słowem, wzrokiem.

I opuścił Poronin, i porzucił góry,

i wyjechał do miasta), które zwie się Zurych.

Potem do kraju wrócił.

A zaś w Poroninie Kasprowicz z góralami mówił o Leninie:

„On tam już w Rosji działa, a dlatego, wiecie, by prawda jako słońce chodziła po świecie".

Jan Koprowski

(15)

W a n d a H e m p e l - P a p i e w s k a

ZE WSPOMNIEŃ O STRAJKU SZKOLNYM 1905 R.

Rok 1905... Rewolucja, strajk szkolny... Któż z nas, dzisiaj starych ludzi, nie pamięta tego prze- pięknego zrywu ówczesnej młodzieży, czyje serce byłego uczestnika tego wspaniałego buntu nie zabije żywym zadowoleniem na myśl, że stał wówczas w szeregach walczących o szkołę polską, szkołę demokratyczną, szkołę wolną.

W r. 1904 Japonia napadła na wojenną flotę rosyjską. Rosja carska, pomimo liczebnej prze- wagi, nie mogła sprostać Japonii, ujętej w kar- by mocnej dyscypliny, toteż ponosiła klęskę za klęską. Wreszcie pod Cuszimą rozbito całą flotę carską i to zadecydowało o wyniku wojny.

W Rosji wzmógł się ruch rewolucyjny, oczeki- wano rychłego końca carskiego absolutyzmu. Na- dzieje, że car — batiuszka ulituje się nad cier- pieniem ludu zatopione zostały we krwi tłumu żądającego od cara pewnych swobód i konsty- tucji. Plac przed Zimowym Pałacem stał się dn. 22-go stycznia 1905 widownią masakry.

Krzepło przekonanie, że tylko pod wodzą partii robotniczej, anie luźnymi manifestacjami i wy- buchami uzyska proletariat — po obaleniu caratu i ustroju kapitalistycznego — należne mu prawa.

Ruch rewolucyjny w Rosji pogłębił się, oparł na naukowych podstawach.

Wypadki w Rosji, jej klęska militarna, wzmo- żony ruch rewolucyjny żywym echem odbiły się w Polsce. Proletariat podniósł głowę. Wiece, ma- nifestacje, domagające się konstytucji, zwołania Konstytuanty, były bardzo liczne. Pod tymi hasła- mi przeprowadzony strajk stał się w ścisłym tego słowa znaczeniu powszechnym.

27 stycznia 1905 r. Życie zamarło. Stanęły ko- leje, nie kursowały dorożki i tramwaje, poczta, biura, sklepy pozamykane. Taki strajk trwał ty- dzień. Masy wyszły na ulice. Przestraszeni fabry- kanci godzili się na pewne ustępstwa ekonomicz- ne. Rząd na razie, jakby w oszołomieniu, wycze- kiwał, coś mętnie przyrzekał.

Dozwolono na manifestację narodową w War- szawie. Widziałam ją. Po stu latach niewoli roz- winęły się na ulicach sztandary polskie...

Ale też na tym skończyły się "swobody" car- skie. Manifestacje robotnicze rozpędzano nie tylko nahaj kami, ale i strzałami. Ogłoszono stan wojen- ny. Strajki wybuchały w Warszawie, Łodzi, Częstochowie, Lublinie, w Zagłębiu Dąbrowskim, gdzie nawet proklamowano „Czerwoną Republikę Zagłębiowską", w której wprowadzono ośmiogo- dzinny dzień pracy i jawnie drukowano rewolu- cyjną „bibułę". Na wiosnę 1905 r. rozpoczęły się strajki robotników rolnych, domagających się poprawy warunków pracy.

W tych latach wrzenia rewolucyjnego dzień 1 Maja był zawsze dniem manifestacji robotni- czych, udział brała również inteligencja socjali- styczna i studenci. Manifestacje zwykle krwawo się kończyły.

Długo plecy moje pamiętały mocne uderzenie nahajką, które otrzymałam podczas jednej takiej manifestacji pierwszomajowej, w Alejach Ujaz- dowskich. Pamiętam też tzw. „Konstytucję na Placu Teatralnym" w Warszawie, gdzie zebrany tłum domagał się wypuszczenia więźniów poli- tycznych. Policja przypuściła atak — strzelano.

Nim tłum zdążył się rozpierzchnąć, padło wielu zabitych i rannych. Byłam na tym placu. Widzia- łam żelazne sztachety ogrodzenia wygięte i poła- mane pod naporem ciał ludzkich, widziałam ka- łuże krwi, pamiętam kobietę, która umoczywszy rękę we krwi podniosła ją do góry, grożąc sługom carskim.

Jej groźby spełniły się w kilkanaście lat później.

Stan wojenny trwał z całą swoją grozą! Ge- nerał-gubernator warszawski, Skałon, podpisał przeszło 1000 wyroków śmierci. Aresztowania i egzekucje były na porządku dziennym. Warsza- wa w nocy zamierała. Latarnie potłuczone, tylko

ogniska rozpalane przez patrole na środku ulicy rozpraszały ciemności. Przy trotuarach karabiny, ustawione w kozły. Cisza, przerywana tylko stu- kotem żołnierskich butów.

W dzień robiono nieraz -obławy, zamykając policją wyloty ulic i na pewnych odcinkach wszystkich pieszych i publiczność w tramwajach i dorożkach legitymowano lub aresztowano. Nie- jednej „dromaderce", — przewożącej wtedy na sobie „bibułę" pod szeroką i długą suknią, okrytą modną w tych czasach peleryną zakopiańską, — serce zamierało ze strachu, niejednej udało się uratować dzięki pełnej tupetu postawie albo wy- glądowi „niewiniątka".

Byłam w takiej opresji.

Młodzież uczniowska i studenteria brała czynny udział w manifestacjach, przebywała przeważnie na ulicach, podniecona, czujna, bohaterska. W ta- kiej atmosferze, pełnej rewolucyjnego dynamizmu wybuchł strajk szkolny.

Stan szkolnictwa w „Kongresówce" w czasach

niewoli carskiej był rozpaczliwy, nie tylko pod

względem ilości szkół. W szkolnictwie działał sławny

znienawidzony system apuchtinowski, koślawiono

historię, wykładaną podług podręcznika sławnego

polakożercy, Iłowajskiego. Buntem i oburzeniem

wzbierały młode serca z powodu kar, wymierza-

nych za tak wielkie przestępstwo, jak posługiwa-

nie się mową ojczystą w murach szkoły. Wszyst-

kich przedmiotów uczono w języku rosyjskim.

(16)

Brutalny, nieprzebierający w środkach ucisk narodowościowy powodował opór społeczeństwa i stosowanie środków samoobrony. Jednym z ta- kich środków były tajne organizacje uczniowskie i kółka samokształceniowe.

Już około roku 1901 powstawały wśród młodzie- ży szkolnej tajne koła samokształceniowe. Poza nauką czytano nielegalną prasę („Promień",

„Przedświt", „Robotnika", „Czerwony Sztandar").

Początkowa wspólna organizacja rozpadła się nie- bawem na dwie: socjalistyczną i narodową.

Nadrzędną organizacją tych kółek było Koło Centralne, które wydawało hektografowane pismo

„Ruch"'. W latach 1902—1904 powstał Związek Młodzieży Socjalistycznej, który organizował we wszystkich miastach wykłady wybitnych literatów i naukowców. Uczęszczałam na niektóre z nich.

W Warszawie wykładali między innymi Krzy- wicki, Bornszteinowa, Heryng, Mahrburg. Smo- leński, Nałkowski, Świętochowski.

Pęd do nauki wśród młodzieży w tych latach bujnego życia ideowego, chęć poznania zasad socjalizmu, historii ruchów społecznych, historii i literatury polskiej był niezwykle silny. Mnożyły się tajne kółka uczniowskie, mocno zakonspiro- wane. To był jakby mały uniwersytet, gdzie mło- dzież dokształcała się w duchu postępowym i re- wolucyjnym. Zaznajamiano się z dziełami Marksa i Engelsa. Socjalistyczne kółka młodzieżowe przy- gotowały grunt i umysły do strajku szkolnego.

Młodzież socjalistyczna i postępowa była główną jego sprężyną.

Strajk szkolny wyrósł na glebie prześladowań narodowościowych i był owocem rewolucji w Rosji i w Polsce.

Wybuchł w* lutym 1905 r. Delegaci poszcze- gólnych szkół chodzili do innych szkół i z hasłem

„Precz ze szkołą carską, żądamy szkoły polskiej"

nawoływali dzieci i młodzież do demonstracyj- nego przerwania nauki. Hasło to padało na bar- dzo podatny grunt, nie było chyba wypadku, aby jaka szkoła nie przystąpiła do strajku.

Lotem błyskawicy wieść o strajku rozeszła się po całej Kongresówce. Podobnie postąpili studen- ci Uniwersytetu Warszawskiego i Politechniki.

Wykłady zostały zawieszone, gmachy wyższych uczelni też opustoszały.

Akcja na razie żywiołowa zaczęła nabierać form organizacyjnych. Każda szkoła wybierała ze swego grona jednego lub paru delegatów, którzy tworzyli nadrzędną organizację, tzw. „Koło Delegatów".

W rękach tej organizacji było kierownictwo akcją strajkową. Do Koła Delegatów weszli przedstawi- ciele starszego społeczeństwa, — uczeni, działacze społeczni, nauczycielstwo. Chodziło o to, by strajk się nie załamał, by chronić młodzież przed roz- próżniaczeniem i zdemoralizowaniem.

Trzeba było zwalczać niejedną przeszkodę, odpierać ważkie zarzuty. Rodzice w trosce o przy- szłość dzieci, w obawie, ażeby ten strajk nie zwichnął całego ich życia, nieraz namawiali dzieci

do powrotu do szkoły. Powstawały tragiczne kon- flikty w rodzinach. Na ogół jednak, poza bardzo nielicznymi wyjątkami, strajk nie został prze- łamany.

Podczas wybuchu strajku uczęszczałam na kursy handlowe Teodory Raczkowskiej w Warszawie.

Kursy handlowe podlegały Ministerstwu Handlu, które było liberalniejsze od Ministerstwa Oświaty!

Językiem wykładowym na kursach był język polski. Pomimo to agitowałam za przystąpieniem do strajku dla zamanifestowania solidarności z całą walczącą o polską szkołę młodzieżą. Dyrek- torka kursów zgodziła się na zwołanie zebrania wszystkich kursistek, wraz z gronem profesor- skim i rodzicami. Było to pierwsze w moim życiu publiczne wystąpienie. Przemawiałam gorąco za strajkiem. Zdajemy sobie sprawę — mówiłam — że będą ofiary z powodu niedokończonych studiów, ale nie ma walki i zwycięstwa bez ofiar. Ze szcze- rą emfazą przytoczyłam często w tych czasach używany cytat: „Nie czas żałować róż, gdy płoną lasy". Sukces był zupełny. Jednogłośnie posta- nowiono przerwać wykłady. Byłam bardzo rozen- tuzjazmowana. Wspominam ten epizod tylko dla- tego, że tak gorąco jak ja czuła wtedy cała mło- dzież polska.

Podobne zebrania odbywałam na innych kur- sach żeńskich, wszędzie z jednakowym rezultatem.

Zostałam wybrana na delegatkę od wszystkich kursów handlowych żeńskich do Koła Delegatów.

Zadaniem Koła było między innymi organizowa- nie tajnych kompletów. Kompletów takich powsta- wało bardzo dużo. Powstawały one i samorzutnie, oragnizowane przez rodziców lub samą młodzież.' Każdy dom polski, każde niemal mieszkanie sta- wało się szkołą. Na jednym takim komplecie, w Warszawie przy ul. Drewnianej na Powiślu, wykładałam kilku chłopcom z VII i VIII kl. gim- nazjum literaturę polską. Słuchacze moi byli pra- wie że moimi rówieśnikami. Jeden z nich zawsze zajmował miejsce w przedpokoju, przy drzwiach, ażeby uważać czy nie idzie „rewirowy". Mimo naszego młodego wieku wszystko to odbywało się bardzo poważnie. Ja byłam przejęta swoją mi- sją — chłopcy pragnęli dowiedzieć się jak naj- więcej z dziedziny, której ich w szkole nie uczo- no, a w której ja posiadałam nieco większy zasób wiadomości.

Strajk trwał... Cała akcja rozciągnęła się na okres 4—5 lat. Grupą najbardziej czynną w straj- ku była bezsprzecznie młodzież socjalistyczna i po- stępowa. Narodowcy początkowo przygotowywali strajk i przyłączyli się do niego, później jednak oficjalne koła Narodowej Demokracji nawoływa- ły do powrotu do szkół, ażeby młodzież nie tra- ciła praw, jakie dawała matura szkoły rosyjskiej.

Jednak młodzież tego odłamu zwalczała powrót.

Na tym tle doszło nawet do ostrego starcia mię-

dzy młodzieżą narodową a Romanem Dmow-

(17)

skim. Zygmunt Balicki, który był jednym z orga- nizatorów strajku i łącznikiem między Lublinem a Warszawą, na wiecu w Lublinie oznajmił sta- nowisko Narodowej Demokracji zachęcające mło- dzież do „tymczasowego" powrotu do szkół. Mło- dzież odpowiedziała mu, że nie po to opuściła znienawidzone szkoły, aby do nich powracać.

Władze carskie, pod wpływem rewolucji u sie- bie i w Polsce, zaczęły stopniowo iść na drobne ustępstwa. Pozwolono na odczyty w języku pol- skim. Wreszcie Komitet Ministrów na posiedzeniu w dn. 3. X. 1905 r. „uznał za możliwe zgodzić się", aby we wszystkich szkołach prywatnych w Kró- lestwie Polskim wykłady odbywały się po polsku, z wyjątkiem języka rosyjskiego, historii i geografii Rosji.

Bojkot szkół rządowych trwał nadal. Powstał pęd do otwierania szkół prywatnych, które jednak nie miały żadnych praw.

Kto mógł wyjeżdżał na dalsze studia za grani- cę. Uczelnie Krakowa i Lwowa zapełniły się młodzieżą z Królestwa. Studenci i młodzipż koń- cząc szkoły prywatne wyjeżdżała też do Pragi Czeskiej, Leodium, Erlangen i innych miast euro- pejskich. Bardzo dużo naszej młodzieży skompro- mitowanej w rewolucji 1905 r. musiało kraj opu- ścić, dzieląc smutny los emigrantów.

Rzecz prosta, że ofiar było dużo, lecz nieugięta postawa młodzieży i większości społeczeństwa zro- biła swoje. Stopniowo nadawano prawa pry- watnym szkołom polskim. Pamiętam, że pierwszą

szkołą prywatną, która otrzymała prawa, była szkoła Górskiego w Warszawie, przy ul. Hortensji.

Nie byłam w Lublinie podczas strajku szkolne- go, ale ponieważ mieszkam tu od lat z górą czter- dziestu, więc z opowiadań znajomych, którzy strajk ten organizowali i w nim uczestniczyli, jak rów- nież z materiałów znalezionych w Bibliotece im.

Łopacińskiego *), znam trochę faktów odnoszą- cych się do tej akcji na terenie naszego miasta.

Oto jeden kwiatek. .Znienawidzonym dyrekto- rem gimnazjum był Siengalewicz. Za jego to

„rządów" wprowadzono w Katedrze Lubelskiej hańbiący zwyczaj śpiewania hymnu carskiego

„Boże, caria chrani".

Uczestnicy strajku szkolnego w Lublinie wspo- minają sylwetki „pedagogów" carskich, którzy po- stępowaniem swoim i metodami sieli w duszy dziecka strach, nieufność, ucząc je kłamstwa i po- niewierając jego godność.

*) „Jednodniówka z okazji obchodu 25-lecia walki o szkołę polską", Lublin, wrzesień 1930 r.

W Lublinie także już w 1901 r. powstawały taj- ne organizacje młodzieży. Jeden z uczestników tych kółek, a później strajku, Fr. Dec, tak o tym wspomina: „Pamiętam jakeśmy w najgłębszej ta- jemnicy zbierali się u państwa Giełżyńskich *) po sześciu, ośmiu, zasiadaliśmy wokół stołu, aby

z przejęciem odczytywać „Pana Tadeusza". Wy- jątków uczyliśmy się na pamięć. Potem szły „Dzia- dy" cz. III. Uczyliśmy się też historii Polski".

Organizacje młodzieży wzrastały na sile. Organi- zowali się nie tylko Polacy, lecz i Rosjanie. Na czele ich stali obaj Krylenkowie. Między nauczy- cielami było paru Rosjan, którzy sprzyjali młodzie- ży polskiej. Byli oni jednak nieliczni i nie mogli wywierać wpływu.

Kierownicy ruchu uczniowskiego w Lublinie proklamowali strajk.

Przeprowadzenie strajku na terenie rządowego gimnazjum lubelskiego nie odbyło się bez walk, które nieraz przybierały ostry charakter. Zdecydo- wana i dobrze zorganizowana młodzież przypusz- czała formalne ataki na klasy, wyrzucając opor- nych. Niektórzy profesorowie w akcji defensywnej podpierali drzwi klas od wewnątrz, by nie dopuś- cić „buntowników", ale drzwi ustępowały z trzas- kiem pod naporem młodzieńczych ramion. Strajk szkolny w Lublinie rozpoczął się w atmosferze ostrej walki. Potem, jak wszędzie, — niepokój ro- dziców, uliczne rozprawy z łamistrajkami, rewizje, areszty, więzienie...

Tak samo mniej więcej przedstawiały się spra- wy w lubelskim gimnazjum żeńskim. Najbardziej znienawidzony przez młodzież był inspektor szkol- ny, Malicki. Miał zwyczaj znęcać się nad dziećmi, które słabo mówiły po rosyjsku, znajdował w tym sadystyczne upodobanie.

„Bałyśmy się go jak ognia — nie wystarczało bowiem umieć. Dla niego Polka nigdy nie umiała dostatecznie po rosyjsku. Wspomnienie tych lekcji, zaprawnych strachem, podniecanych groźbą, po- zostało mi w pamięci, jako obraz mordowni dusz dziecięcych. Drugą osobą znienawidzoną przez uczennice była przełożona gimnazjum, Zinaida Ni- kołaj ewna Guriewa, zwana pospolicie Ksantypą.

Skoro na jej drodze znalazła się uczennica, która nie umiała należycie wykonać przepisowego ukło- nu, Ksantypa przeszywała ją ostrym wzrokiem, indagując o różne sprawy. Biedaczce kołowaciał wtedy język i polskie słowa plątały się z rosyjskimi, za co karano ją karcerem lub zmniejszeniem stop- nia ze sprawowania. I znów poczucie gorzkiej krzywdy rośnie w duszy dziecka" **).

') Witold Giełżyński, późniejszy redaktor pisma

„Kurier Lubelski".

**) Ze wspomnień Marii z Szałatkowskich Grychow- skiej.

Cytaty

Powiązane dokumenty

(Nie znałeś Wenecji wtedy). Więc czerwień flag trzepocących i rewolucji czad. Batalje naszych związków. Wiatr niósł od stepów ostre soczystych ziół oddechy. Mikroskop nużył

Może tylko bardziej ku ziemi pochyliła się starowina, może bardziej trzęsący stał się jej starczy głos.. Zawsze tak sa- mo świetne mleko stawia na stołach młody,

nych rozterek, tak bardzo przynależna młodości, zo- stała przez pisarza brutalnie wyeliminowana z po- wieści, w której rzeczywiście obcujemy wciąż z isto- tami, już

nowiutkie dziecinne klocki, rzucają się w oczy zbie- lałym tynkiem. Tylko otwory okien i drzwi zleją pustką bez ram i szyb. Jednak myliłby się ktoś, ktoby przypuszczał, że

') Wydawnictwo Literackie, Kraków. z samozaparciem walczący .z tymi niewidzialnymi wrogami ludzkości. Książkę, zajmującą się takimi postaciami jak: An- toni van Leeuwenhoek,

kolei". Rozbestwieni, żołdacy stali się panami życia i śmierci okolicznych mieszkańców. Ale który naród pozwoli bezkarnie mordować się i poniżać? Pewnego dnia znaleziono

Na szczęście znów zaczyna pytać ten młodszy. Odpowiada już spokojnie i rzeczowo. Tak, wystą- pienia swoje na radzie pedagogicznej opracowywał zwykle sam. W zeszłym roku

Widzimy go w zobojętnieniu wielu absolwentów szkół wyższych, którzy trafiwszy do nowych środowisk po kilku próbach (a czasem i bez prób) rezygnują jakoś dziwnie szybko z wal-