• Nie Znaleziono Wyników

Kamena : miesięcznik społeczno-literacki, R. 23 nr 9 (115)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Kamena : miesięcznik społeczno-literacki, R. 23 nr 9 (115)"

Copied!
40
0
0

Pełen tekst

(1)
(2)

T R E Ś Ć

STANISŁAW RYSZARD DOBROWOLSKI: Nauka . . . •

2

JÓZEF CZECHOWICZ: Felieton o koniu ! STEFAN WOLSKI: Po klęsce . . . .

2

ZYGMUNT MAŃKOWSKI: Gorące tropy . . . 3

WŁODZIMIERZ CHEŁMCKI: Nauczycielom — na pomoc 5 WANDA PAPIEWSKA: „Światło" dziełem radykalnej inteligencji . . . 7

IRENA PARANDOWSKA: Chciałabym odnaleźć dzień... . < 10 Z POEZJI UKRAIŃSKIEJ —1 Iwan Franko: Hymn; Lesia Ukrainka: Wiem' dobrze...;

Maksym Rylski: „Jabłka już dojrzały..." Paweł Tyczyna: Ptaszęta jeszcze...; —

przeł. Kazimierz Andrzej Jaworski , . . . '• , • . . . . 11 LESIA UKRAINKA: Na puszczy — przeł. Maria Bechczyc-Rudnicka . . . . 13

ANATOL STERN: Życie prostsze . . . 16 SŁAWOMIR SOBOCKI: Pocałunek . ' . ' . . 17

EDWARD KOZIKOWSKI: Ze wspomnień o Emilu Zegadłowiczu . . . . 19 J. W. GOETHE: Z cyklu „Chińsko-niemieckie pory roku i dnia" — przeł. Stefan

Zarębski . . r- . . 22 PROFILE LUBELSKICH TWÓRCÓW: Kronikarz ze Szczebrzeszyna — Dr Zygmunt

Klukowski — Z. M. . . , . . . ° . . . 23

BOLESŁAW WOJEWÓDZKI: Zopaska; Wstónzki; Pióra . 2 5

GŁOSY Z TERENU — (s) . . . . . . 26

ELŻBIETA DRZEWINSKA: Zabytki Lubelszczyzny niszczeją . . . . . . 27 KRONIKA KULTURALNA LUBLINA I LUBELSZCZYZNY — H. S.; Kazimierz Mier-

nowski . . . - . . . . . . 29

O CZYM PISAŁA „KAMENA" PRZED 20 LATY 31 WŚRÓD KSIĄŻEK I CZASOPISM:

ZBIGNIEW PĘDZIftSKI: Gorzka młodość . . . . . . . . . . 31

JANUSZ DANIELAK: Bunt Marka Hłaski . 32 PRZEGLĄD WYDAWNICTW — jnk . . 33 SEWERYN SMIAŁOWSKI: Wycinki z prasy kulturalnej . . . . . . 35

ANTONI WALIGÓRA: Co daje lubelskiej kulturze „Kultura i Zycie" . . . . 36 WOLNA TRYBUNA:

ZBIGNIEW STEPEK: Przeciw fałszowaniu w ogóle

3 8

ODPOWIEDZI REDAKCJI:

( s t r . 39)

NAGRODA „KAMENY":

(3)

KAM MIESIĘCZNIK SPOŁECZNO - LITERACKI E NA

ROK XXIII LUBLIN, 1956 Nr 9 (115)

S t a n i s ł a w R y s z a r d D o b r o w o l s k i

n a u k a

Którzyście dwakroć byli potężnie polegli:

raz — u skrwawionych murów, drugi — za murami głuchych, glinianych serc jak puste cegły

i spaliście pod darnią niby zapomniani, . 0 moi towarzysze broni mniej szczęśliwi, w sercu swego narodu zostaliście żywił 1 dlatego, gdy drgnęło serce ziemi, wyście wstali z cmentarnych dołów jak i pierwej młodzi i odgarniając rdzawe, już gnijące liście

wstąpili w łódź, co w przyszłość historii odchodzi.

Bo słuchajmy i zważmy to nieraz:

kto żyje w sercu ludu, ten już nie umiera.

Stanisław Ryszard Dobrowolski " '

J ó z e f C z e c h o w i c z

FELIETON O KONIU

W białym b l a s k u l a m p c y r k o w y c h k r ą ż ą lśniące srebrną sierścią konie. Wszystko jedno, ile ich jest.

Wszystko jedno, czy chodzą czwórkami, czy k ł u - sują wokół a r e n y . Ich krok, g r o m k a m u z y k a , klas- kanie bicza, g a r d ł o w y o k r z y k t r e n e r a i ten blask, ta biała łuna r e f l e k t o r ó w d a j ą r a z e m zespół z j a - wisk znanych dobrze od wczesnego dzieciństwa, zespół oszałamiający i m a j ą c y w sobie coś ze snu.

We śnie także w i d u j ę konie i to dość często. Nie- kiedy wchodzą w w o d ę (a rozlewiska wód, szero- kie rzeki w ś r ó d leśnych brzegów, zalewy płytkie jak po powodzi są najczęstszą scenerią moich m a - rzeń nocnych), niekiedy u k a z u j ą m i się anioły z końskimi ł b a m i zamiast głów, kiedy indziej znów

przestrzenie w y p e ł n i o n e f a l u j ą c y m i tysiącami ga- l o p u j ą c y c h t a b u n ó w . Wówczas sen b y w a męczący.

P r z y g ł u c h y m odgłosie kopyt, czy może jakiegoś wodospadu, godzinami całymi pędzą r u m a k i z ciemności w ciemność. Ma to w sobie posmak f a n t a s m a g o r i i a zarazem wspomnienia.

We wspomnieniach dzieciństwa konie i słońce zawsze są razem. W o s t r y m blasku lata pławią się, gdy b r y z g a fala, p o l a t u j ą n a d o b r a z e m łąki k r z y k i chłopców i żołnierzy. Dzieje się n a d B y - strzycą, n a d Wisłą, n a d jeziorami.

Wspomnienia młodzieńcze i n n e n a s u w a j ą zjawie- nia: oto w ciężkim pędzie, od którego ziemia drży, przelatują baterie dział, oto przy czerwieni za-

(4)

chodu samotny koń na wzgórzu, z k r w a w ą pręgą na szyi, oto żałośnie rżące zwierzęta u p l ą t a n e w kolczastym drucie, oto s m u t n e koniki białoruskie z wielką cierpliwością ciągnące nasze podwody wśród piachów.

Konie, konie!

Lat temu kilka siedziałem n a d m e t a l i c z n y m n u r t e m Sekwany, w k t ó r y m odwrócony w i z e r u n e k katedry paryskiej migotał, a że obłoki w t y m odbi- ciu szły pod wieżycami, zdawało się, że kościół leci w nie jakoś dziwnie, nie wiedzieć w górę czy w dół.

P o nadbrzeżu wlókł się kasztanek, zaprzężony do dużej p l a t f o r m y pełnej pak. Pochylał g ł o w ę przy każdym kroku, ścięgna grały, nozdrza dyszały, w oczach widziałem nie tylko zmęczenie, ale i- do- broć.

Wówczas w ciemnym biegu rzeki zaczęły p r z e - suwać się przede mną różne konie widziane w ży- ciu i śnie. I te i g r a j ą c e w wodzie, i te, co n a łą- kach spokojnie drzemią, w z a j e m położywszy sobie łby na szyjach, sielsko i sentymentalnie, i te, co kwiczały rozpaczliwie pod ogniem g r a n a t ó w . Czu- łem wiele, ale tego wyrazić nie podobna, bo o d - czuwanie f o r m u j e zaledwie strzępy myśli, m a t e r i a - ły zdań, mgławicę nieukształtowaną. M ó g ł b y m n a j w y ż e j określić ogólny t e m a t tego: konie są b a r - dzo ludzkie.

Było w tej burzy uczuć c o ś . ze współczucia i wzgardy równocześnie, bo w ó w c z a s gardziłem ludźmi za jednakowość, stadność, głupotę i g ł u p - stwo, za to, że żyją w schemacie, fetory u k r y w a pustkę. P o r ó w n a n i e koni z ludźmi miało w sobie nie tylko cechy wysokiej oceny, ale i s m u t k u , że tak piękne zwierzęta związane są e l e m e n t a m i człowieczymi, małością ludzką.

Siłą k o n t r a s t u przerzuciłem się wówczas do ziem w y o b r a ź n i i n a t y c h m i a s t samolot w obłokach wodnych S e k w a n y p o d s u n ą ł mi m a r z e n i e o koniach mechanicznych. Przecież one są u k r y t e w każdym silniku! Bozwinęła się wizja f e e r y c z n a : samoloty ciągnione po niebie przez rumaiki s k r z y d l a t e i me- talowe, lecz c w a ł u j ą c e j a k ż y w e wyścigowce. Słoń- ce —«• to z dziecinnego l a t a — pałało, s t a d a maszyn walczyły ze sobą, konie m e c h a n i c z n e roztrzaski- wały się w b o j u , ginęły w oślepiających błyskawi- cach, a ognisty deszcz o d ł a m k ó w i szczątków sy- pał się n a ziemię, n a wieże mia3ta. Było to miasto P a r y ż , a może b i b l i j n a S o d o m a niesprawiedliwych.

Unosił m n i e z a c h y t t a k silny j a k p y c h a , patrzyłem w wodę, w o d z ą c w s p a n i a ł y , nieziemski bój, aż wreszcie u k a z a ł o m i się coś n o w e g o : przezroczysta ściana olbrzymich r o z m i a r ó w , s t o j ą c a obok łoża, n a k t ó r y m k t o ś spał. T o łoże b y ł o b ł ę k i t n e i ce- glaste. Z a ścianą t r w a ł wielki s r e b r n y koń z z a m k n i ę t y m i oczyma i widziałem, że łoże i koń znaczą śmierć.

O m a ł o z tego w s z y s t k i e g o n i e p o w s t a ł p o e m a t (to i owo n a w e t n a s z k i c o w a ł e m w brulionie) pod t y t u ł e m „ Z a g ł a d a S o d o m y " .

. Lecz odbiegła m n i e „nieludzkość", za u b ó s t w e m życia bliźnich u p a t r u j ę dziś czegoś, co m i się jesz- cze n i e odkryło, lecz co wiele znaczy. Żal m i za siebie i za wszystkich.

Konie, p i ę k n e k o n i e wszech czasów, t a b u n y ze snu, w i d m a m e c h a n i c z n e , konie s r e b r n e , oznacza- j ą c e śmierć, m o ż e usłyszę k t ó r e g o ś d n i a n u t ę z sa- m e g o dna, n u t ę człowieczą, co dźwięczy mocno i ostro, a n i e b o całe dźwiga j a k sosrąb...

Józef Czechowicz

S t e f a n W o l s k i

PO KLĘSCE

i To było w lesie na skraju,

we wrotkowskim lesie, skąd Lublin — na dłoni.

Ach te drzewa, te drzewa! Po co udają lato, gdy jesień w liści koronie?

I czemu ta cisza błękitu wysoko, jakby wojny nie było, jakby pokój...

I słońce, słońce...

Bandy wróbli w leszczynie...

A wiatr w palce gorące

— chmurek okrągłe dynie...

i dmucha.

Jak pięknie!

Ej, żołnierzu, rozbitku! Serce ci chyba pęknie.

Nie pęknie; serce nie pęka.

Chyba że... Pistolet przecie w ręce...

I nie serce, tylko ta nitka, ta nitka cienka...

I wtedy by już nic więcej.

2

(5)

A twoja wolność — podobna nitka;

była... nie ma...

jak wiatr w wierzbowych witkach.

J a k iść dalej? Jak patrzeć w oczy wroga?

Jak unieść dni pogardy

w czarnych mundurach, w wrzaskach brutalnych i twardych, na ulicach, na placach, na drogach?

2

Domy twe przeklinałem, miasto, że były spasione na dostatku sadle.

A oto teraz jestem —

jakby mi cię Ukradli.

O, miasto! Tyś mi było nie matką — macochą.

Głodu-m się z twojej ręki najadł, goryczy. - J a — | „motłochu",

bezrobotny z ulicy.

To mnie w komisariacie pałkami...

To do mnie ze wstrętem: — „chamie".

A ja pod Kutnem z szablą...

A ja na Westerplatte...

Nie fabrykantom, nie bankierom, nie hrabiom...

Tobie, Ojczyzno — życie: najdroższy mój kwiatek do bukietów, w których — rumianki polne i chabry i te najprostsze kwiaty: chłopcy z fabryk.

r 3 To było w lesie na skraju,

we wrotkowskim lesie, skąd Lublin na dłoni...

Ach te drzewa, te drzewa nadzieję śpiewają nachylone powiewem ku skroni...

Stelan Wolski

Z y g m u n t M a ń k o w s k i

GORĄCE TROPY

(Notatki z w ę d r ó w e k po Biłgorajszczyźnie)

B i ł g o r a j — T a k ! zaszła w y r a ź n a zmiana w scenach megp widzenia. W B i ł g o r a j u jestem po raz pierwszy w życiu, ale oczyma w y o b r a ź n i nie- jednokrotnie oglądałem to miasto. W okresie o k u - pacji było M e k k ą p a r t y z a n c k i e g o r u c h u . W m a ł y c h miasteczkach s k u t y c h żelazną pętlą okupacji m a -

rzyliśmy o n i m j a k o o mieście hohaterze, w k t ó r y m gestapo oglądało ziemię polską j e d y n i e przez otwo- ry dla maszynowych k a r a b i n ó w . J a k złudne były

te marzenia! — J u r e k , k t ó r y towarzyszy m i w wę- drówce po mieście, sceptycznie wzrysza ramionami.

Przeżył tu najboleśniejsze chwile swego życia. Za- n u r z a m się więc z n i m w gąszczu tragicznych wspomnień, w b r e w wszystkiemu, co nas w t e j c h w i l i otacza. T u p r a w i e każdy k a m i e ń ma swo- ją historię...

Na ulicy Kościuszki nowy, przestronny Dom K u l - tury. Jeszcze 12 lat temu rozciągały się gmachy gestapo, więzienia, sąd, obóz przejściowy. „Cały ten obszar to jedno wielkie „pole róż" — mówi J u - rek. P a t r z y m y w głębokim milczeniu. Z Domu Kul-

t u r y dobiega wesoła kakofonia dźwięków. Dookoła lampiony, kwiaty, transparenty... j u t r o wielki fe- s t y n pieśni i tańca ziemi lubelskiej. Bez śladu roz- płynęły się w p r z e j r z y s t y m błękicie echa strzałów, alarmowych syren, odgłosy p o d k u t y c h b u t ó w egze- k u c y j n y c h plutonów. Myśl w r a c a j e d n a k uporczy- wie do tych czasów: „...Usiadłem. Kolana podciąg- nięto mi pod brodę, s k u t e ręce przesadzono przez kolana. J e d e n z gestapowców podał drążek stojący w rogu. Wetknięto mi go pod kolana. Za chwilę za- wisłem na tym d r ą ż k u między dwoma stołami.

W miejscu gdzie zwisała głowa podstawiono mied- nicę... Schlagen! —• Zabrzmiało głośnym echem

w sali i jednocześnie pasy opadły z obu stron na m o j e ciało. Butelki z wodą spełniały swoje zadanie.

Całe strumienie wody spadają m i na twarz, zalewa- ją oczy, usta, nos. Nie mogę oddychać. Duszę się, topię. K r z y k mój zalewa woda s p a d a j ą c a nieustan- nie z góry... Ból był straszny, ponad m o j e siły...

Unoszę głowę, by wypluć wodę, by uciec przed tą falą, co dusi, lecz Majewski pociąga m n i e mocno

(6)

za włosy do dołu..." I — Może w ś r ó d ś p i e w a j ą c y c h w tej chwili w D o m u K u l t u r y jest M a n a K r a s u - lanka, a u t o r k a tych w s p o m n i e ń , ocalała c u d e m z h i t l e r o w s k i e j k a t o w n i ? Może w t y m m i e j s c u osu- n ą ł się n a b r u k 12 lat t e m u n i e z n a n y żołnierz p o d - ziemia, k t ó r e g o podcięła k r ó t k a seria a u t o m a t u , g d y po p r z e r w a n i u się przez s t r a ż e leciał k u u p r a g - n i o n e j wolności? Z k t ó r e j s t r o n y p r z e p r o w a d z a n o u d a n e a k c j e w y z w o l e n i a więźniów? He o f i a r po- chłonęło to miejsce?... - «

S t o i m y koło m a ł e j j e d n o p i ę t r o w e j kamiteniczki.

Na dole s k l e p y : m a s a r s k i i d z i e w i a r s k i , n a g ó r z e w oknach f i r a n k i , k w i a t y , w j e d n y m z o k i e n g r a radio. „Z tego o k n a w c z e r w c u 1944 r o k u — J u r e k z t r u d e m u n i k a p a t o s u — w y s k o c z y ł a n a b r u k w czasie ś l e d z t w a W a n d a W a s i l e w s k a , n a u c z y - cielka z pobliskiej wsi. Rozstrzelano ją p ó ź n i e j n a R a p a c h " — p a t r z ę za r u c h e m j e g o r ę k i : n a p l a c u pod o k n e m b a w i ą się dzieci, b a n d a ż u j ą c z e r w o n y m g a ł g a n k i e m lalkę, k t ó r e j u r w a ł a s i ę r ę k a . Bez s k u t k u r o z g l ą d a m się za tablicą u p a m i ę t n i a j ą c ą to m i e j s c e zbiorowego męczeństwa... Z a k a m i e - niczką rozciąga się p u s t y obszar. W z r o k o p i e r a się dopiero n a moście n a d Ł a d ą i z i e l o n y m m a s y w i e c m e n t a r z a . T u n i e g d y ś s k u p i a ł o się miasto. W 1939 r o k u spalili j e niemieccy d y w e r s a n c i . M i a s t o p ł o n ę - ło j a k stos w ś r ó d d a n t e j s k i c h scen. W y b u c h a ł a a m u - nicja, p ł o n ę ł y sklepy, t ł u m y u c i e k i n i e r ó w i w o j s k a t a r a s o w a ł y ulice, trzaskały s a l w y p a t r o l i rozstrzeli- w u j ą c y c h s c h w y t a n y c h d y w e r s a n t ó w . Z ł a p a n o ich 17 — ile w ś r ó d nich było n i e w i n n y c h l u d z i o g a r n i ę - t y c h p a n i k ą ? — S i e r p n i o w e słońce r o z l e n i w i a i od- d a l a s t r a s z n ą w i z j ę w r z e ś n i o w y c h dni. P r z e d n a m i w k i l k u n a s t u k i o s k a c h u s t a w i o n y c h w i m i t a c j ę r y n k u n u d z ą się s p r z e d a w c y ( b r a k towaru!), w oca- l a ł y m d o m k u g r a radio, k w i t n ą pelargonie, m i a s t o spowiła s e n n a p o ł u d n i o w a nuda...

C m e n t a r z w B i ł g o r a j u . . . W y s o k i e b r z o z y rozcze- s y w a n e ł a g o d n y m w i a t r e m . C z e r w i e n i e j e j a r z ę b i - na... Z m a r ł w 1873 roku... w 1912;.. 1938... p o t e m j e d n a k coraz w i ę c e j tabliczek z l a t 39, 40, 41...

Czas t r w a t u w w i e l k i e j ciszy k o ł y s z ą c y c h się d r z e w . N a s k r a j u c m e n t a r z a m o n o t o n n e r z ę d y j e d - n a k o w y c h k r z y ż y : to n i e z n a n i żołnierze z 1939 r.

Dlaczego do t e j p o r y n i e o d s z y f r o w a n o ich n a z w i s k ? Czy d o p r a w d y n i e m i e l i d o k u m e n t ó w l u b n u m e r ó w e w i d e n c y j n y c h ? W o k ó ł g r o b ó w n i e ł a d : d e s k i , r e s z t k i p a p i e r o w y c h w o r k ó w po cemencie. P o d w u n a s t u la- t a c h niepodległości k t o ś u l i t o w a ł się n a d p o l e g ł y m i . Rzędy g r o b ó w u j ę t o w b e t o n o w e k r a w ę ż n i k i . T o wszystko. W j e d n y m z r z ę d ó w p a r a d o k s y : f u n k c j o - n a r i u s z UB, k t ó r y „poległ w w a l c ^ z b a n d a m i r e a k - c y j n y m i " , obok żołnierze A K , a w ś r o d k u n i e o m a l n a h o n o r o w y m m i e j s c u J a n K o w a l s k i g r a n a t o w y p o l i c j a n t z a b i t y w czasie b u n t u w i ę ź n i ó w 16.IX 1942 r o k u . Nie t y l k o w i ę c czas n i e o d g r y w a n a t y m c m e n t a r z u roli? ...Wzdłuż Ł a d y i d z i e m y do kościo-

ła w Puszczy Solskiej. „Puszcza S o l s k a " to t y m r a - zem przedmieście B i ł g o r a j a . Kościół j e s t o g r o m n y o p r z e d z i w n e j a r c h i t e k t u r z e . W e w r z e ś n i u 1939

Terror niemiecki w Zamojszczyźnie 1939—1044 pod.

red. Z. Klukowskiego, s. 34—68.

r o k u o p a n o w a l i go h i t l e r o w c y . D w a czołgi, k t ó r e p r z e d a r ł y się p r z e z f a l e u c i e k i n i e r ó w i c o f a j ą c e j się a r m i i „ L u b l i n " , o c h r a n i a ł y s t a n o w i s k a c k m n a wie- ży kościelnej. P r z e z szereg w y c z e r p u j ą c y c h godzin toczyła się t u s t r a s z n a b i t w a o z l i k w i d o w a n i e ś m i e r c i o n o ś n e g o s t a n o w i s k a . J e d y n y ślad t y c h cza- s ó w to r z ę d y k r z y ż ó w n a p o b l i s k i m c m e n t a r z y k u . K r e w w s i ą k ł a b e z ś l a d u w g o r ą c y , s z a r y piasek b i ł g o r a j s k i c h pól. C m e n t a r z y k obok robi p r z y g n ę - b i a j ą c e w r a ż e n i e . O d r u c h z b i o r o w e j n i e n a w i ś c i z d e - ' w a s t o w a ł g r o b y n i e m i e c k i e , śliskie a s e k u r a n c t w o o d p o w i e d z i a l n y c h c z y n n i k ó w n a d s z a r p n ę ł o mogiły żołnierzy polskich. K i e d y ś o p i e k o w a ł y się nimi szkoły — dziś p o r a s t a j ą c h w a s t a m i . . . W r a c a m y po- w o l i do m i a s t a . M i j a m y p o r o z r z u c a n e d o m k i p r z e d - mieścia. N i e m a l k a ż d y z n i c h o d d a ł s w e j ziemi b o - h a t e r a . T u m i e s z k a ł „ Z b i k " , t a m „ H a l i n a " , tu zgi- n ą ł „ S t a r y " . . . D o m k i są t y p o w e j a k n a k a ż d y m p r z e d m i e ś c i u : w o k n a c h w i e t r z y się pościel, w o g r ó d k a c h k o ł y s z ą się m a l w y , o b r o d z i ł y jabłonki, k t o ś n a p r a w i a r o w e r . Ż y c i e p o w r ó c i ł o d o p o r a ż a j ą -

cego s w y m s p o k o j e m n u r t u i d l a t e g o m o ż e t a k t r u d n o u w i e r z y ć w to, że d w a n a ś c i e l a t t e m u roz- g r y w a ł się t u z b i o r o w y d r a m a t l u d z k i e g o istnie- nia.... W i e c z o r e m p r z y k i o s k u z p i w e m r o z m a w i a m y z p r z y g o d n y m i z n a j o m y m i . R o z m o w y z a c z y n a j ą się od s p r a w , n a j b ł a h s z y c h . W m i e ś c i e p e r m a n e n t n i e b r a k m a s ł a , w ę d l i n i m i ę s a . P i e c z y w o o h a n i e b n e j

j a k o ś c i p o j a w i a s i ę d o p i e r o w p o r z e o b i a d o w e j . W r a z z J u r k i e m p r z e ż y w a m y u c z u c i e ż e n u j ą c e g o w s t y d u . K i m są g o s p o d a r z e m i a s t a , k t ó r z y z m u - s z a j ą t y c h l u d z i d o t a k p r z y z i e m n y c h t r o s k ? J a k i e g o r z k i e m u s z ą b y ć m y ś l i t y c h ludzi, k t ó r z y p r z e z d ł u g i e l a t a p o n o s i l i o f i a r y , w a l c z y l i o p r a w o do g o d n e g o życia? Jeszcze gorszą b o l ą c z k ę s t a n o w i s p r a w a m i e s z k a n i o w a . M i a s t o u l e g ł o w większości s p a l e n i u w 1939 r o k u . N i e s t e t y p r z e m y ś l n a biłgo- r a j s k a R a d a . N a r o d o w a z a h a m o w a ł a b u d o w n i c t w o i n d y w i d u a l n e i s p o ł e c z n e o c z e k u j ą c z a t w i e r d z e n i a

„ g e n e r a l n e g o p l a n u r o z b u d o w y m i a s t a " (!!!). T y m - c z a s e m w p r o w i z o r y c z n y c h p r z y b u d o w a c h w e g e t u - j e j u ż od d w u n a s t u l a t s e t k i osób. W ogóle b i l a n s p r z e m i a n g o s p o d a r c z y c h w m i e ś c i e j e s t ż e n u j ą c y : b u d y n e k a d m i n i s t r a c y j n y (!!) W ł o s j g n k a r k i , i n t e r - n a t d l a młodzieży, o k a z a ł y , w y j ą t k o w o u d a n y D o m K u l t u r y i jeszcze d w a t r z y b u d y n e c z k i . T y m - c z a s e m m i a s t o m a w y j ą t k o w e p r a w o d o m a g a n i a się k r e d y t ó w , s u b w e n c j i , a p r z e d e w s z y s t k i m s z a c u n - k u i uznania... R o z m o w y z m i e s z k a ń c a m i są p r z y k r e . N i e d o t y k a m z u p e ł n i e s p r a w y n a j d r a ż l i w s z e j : r e - h a b i l i t a c j i ż o ł n i e r z y p o d z i e m i a . P o d B i ł g o r a j e m n u r t u j e r w ą c y , p o d s k ó r n y p r ą d u r a z ó w , żalu, m i l - c z ą c e j r e z e r w y . .W o k r e s i e o k u p a c j i B i ł g o r a j szczyz- n a b y ł a t e r e n e m w y ł ą c z o n y m . H a ń b ą n a s z y c h czasów j e s t f a k t , ż e w g r u n c i e rzeczy n i k t n i e wie, co to w ł a ś c i w i e oznacza. W i e l k i e tab.lice o s t r z e g a w - cze z n a p i s e m „ B a n d i t e n g e b i e t " o b a l o n o j u ż w p i e r w s z y c h d n i a c h wolności. P r ó ż n o ich p o s z u - k i w a ć b ę d z i e k i e d y ś k u s t o s z m u z e u m n a r o d o w e j m a r t y r o l o g i i . W ó w c z a s oznaczały o n e p r a w o bez- w z g l ę d n e g o użycia b r o n i d l a k a ż d e g o N i e m c a i ich s p r z y m i e r z e ń c a . T r w a ł a w i ę c n a t y c h t e r e n a c h za- ciekła, ś m i e r t e l n a w a l k a . P ł o n ę ł y wsie, d z i e s i ą t k o -

(7)

w a n o ludność. Szczególne w a r u n k i bytu odsunęły na ogół rozhisteryzowane politykanctwo, które

lansowały niektóre grupy podziemia. Aby żyć, aby uzyskać poparcie społeczeństwa, trzeba było przede wszystkim walczyć. Dotyczyło to zarówno p a r t y - zantki Kowpaka, która tu docierała, jak podziemnej Armii Krajowej, która pokryła Biłgorajszczyznę gęstą siatką organizacji. Do oddziałów AK przeni- kali więc biłgorajscy chłopi, inteligenci i robotnicy.

Nie szukali w niej jednak ani awansów, ani nie za- mierzali popierać wielkich politycznych mistyfika- cji pogrobowców sanacji. T r u d n o nawet na ich kon- to wpisać cień planu „Burza", który legł na tragicz- nej i bolesnej klęsce pod Osuchami. Wielu z tych ludzi zginęło, wielu, bardzo wielu żyje z poczuciem krzydwy i zawodu.

Rapy... Na Rapy idzie się szosą z białego kamie- nia. Po obu stronach już kilometr Za miastem ciąg- nie się zielony bezkres puszczy solskiej. W p e w n y m miejscu drogowskaz na lewo: Rapy! Idziemy dróżką w ' r ó d lasu, która była ostatnią drogą setek nie- winnych ofiar. Z biłgorajskiego więzienia i getta przywożono tu pracowicie dzjgp po dniu ofiary.

Skazani kopali płytkie rowy, odgłos krótkich m a - szynowych serii nie docierał nawet do miasta, poch- łaniał je łagodny szum lasu i miąikka d a r ń pod- szycia. Gorący piasek sypał się na oczy ludzi, któ- rych jedynym pragnieniem było. przeżyć koszmar okupacyjnej nocy. Dziś już nikt nie wie, gdzie spo- czywają. Las zachłannie pokrył wzruszoną ziemię.

Mogiły zarosły wrzosami, mchem i młodymi świer- kami. Któż odważy się zakłócić d s z ę zmarłym n a - trętnym poszukiwaniem zwłok. Las cmentarzysko.

W sierpniowy upalny dzień 1944 roku dzieci pasą- ce krowy odkryły jedną z mogił. Leżało w niej 60

partyzantów ujętych w bitwie pod Osuchami.

Zwłoki ekshumowano na cmentarz. W miejscu kaź- ni postawiono krzyż, usypano 'kopczyk z żiemi zro- szonej Ich krwią. Nie ma jednak ż a d n e g o n a - pisu! Dlaczego??? Dookoła ludzie zbierają grzyby, pasą krowy. Czasem tylko ktoś wstydliwie zerwie kilka leśnych k w i a t ó w i złoży pamięci pomordowa- nych.

Wędrówki po mieście dobiegają końca. W m a - łym notesiku n o t u j ę gorączkowo pytania, które cisną się do głowy. K i m są ludzie piastujący w tym mieście godność gospodarzy miasta? Skąd pocho- dzą? — Z Nakła? Biecza? Dlaczego nie uszanują godnie męczeńskich i bohaterskich tradycji tego miasta? J a k wstrząsnąć ich sumieniem? J a k wołać o szacunek dla tradycji? Kto umieści w t y m mieś- cie. tablice pamiątkowe, uszanuje groby, wyda Księgę p a m i ą t k o w ą , zorganizuje muzeum m a r t y -

rologii i walki? Kto wyjdzie ludziom Biłgoraja

„zarażonym historią" naprzeciw? Kto pomoże w ich codziennych troskach, tak żenujących w mieście wielkiego poświęcenia? Z uczuciem bez- radności opuszczam miasto.

Zygmunt Mańkowski

W ł o d z i m i e r z C h e ł m i c k i

NAUCZYCIELOM - NA POMOC

N a u k a s z k o l n a j e s t j u ż w p e ł n y m t o k u . J a - kie będą j e j r e z u l t a t y ? M a m p o w a ż n e o b a w y , że z n ó w s k o ń c z y się n a l a m e n t a c h i c y t o w a n i u m n i e j l u b w i ę c e j „ z a b a w n y c h " o d p o w i e d z i u c z n i o w s k i c h n a e g z a m i n a c h . Ze s p r a w a w y - c h o w a n i a i n a u c z a n i a n a s z e j m ł o d z i e ż y s t a ł a się o s t a t n i o p r z e d m i o t e m d y s k u s j i p u b l i c z n e j , że się o n i e j głośno m ó w i i pisze, to d o b r z e , ale cały . s z k o p u ł w t y m , że się p i s z e w s p o s ó b d r ę t - w y . P o p r o s t u p o m i j a się l u d z i i f a k t y . „ P r o - b l e m i z u j e " się i „ r o z p r a c o w u j e d o g ł ę b n e z a - z a g a d n i e n i a " , a s p r a w y z a s a d n i c z e się p r z e m i l - cza. Do t y c h s p r a w n a l e ż y rola, j a k ą w szkole n a s z e j o d g r y w a j ą j e j w ł a d z e . N a t e n t e m a t j a - koś cicho. C z y ż b y k i e r o w n i c t w o l u b e l s k i e j n a - w y szkolnej otaczał j a k i ś ś w i ę t y n i m b n i e t y - kalności? I t u j e s t w ł a ś n i e ź r ó d ł o m o i c h o b a w .

Z a c z n i j m y od p o c z ą t k u r o k u szkolnego, od w i e l k i e j n a r a d y n a u c z y c i e l s t w a w D o m u K o - l e j a r z a . Z n a l a z ł e m się t a m i j a — n i e j a k o nauczyciel, ale j a k o p i s a r z — s p r a w o z d a w c a

„ K a m e n y " , b e z s t r o n n y o b s e r w a t o r f a k t ó w 1 ludzi.

N a j p i e r w w y s ł u c h a ł e m r e f e r a t u t r w a j ą c e g o 2 g o d z i n y . R e f e r a t d a ł szereg pouczeń, j a k p o -

w i n i e n n a u c z y c i e l p r a c o w a ć , j a k i e p o w i n i e n m i e ć l e k c j e , ż e m u s i p o w s t a ć w szkole ś w i a - d o m a d y s c y p l i n a j a k o r e z u l t a t p r a c y k o l e k t y w - n e j , ż e t r z e b a m ł o d z i e ż w d r a ż a ć do k a r n o ś c i , ż e R a d a P e d a g o g i c z n a . . . że c z y n n i k i k i e r o w n i - cze..., ż e k o l e k t y w . . . , że s ł a b o ś ć ideologiczna...

itp., itp. — s a m e ogólniki, p o u c z e n i a : N a u c z y - ciel „ w i n i e n " , „ p o w i n i e n " i „ m u s i " , s ł o w e m : p o d a w n e m u n a k o m e n d ę !

P r z y p u s z c z a ł e m , że u s ł y s z ę j a k i e ś p r z e - m y ś l a n e w y p o w i e d z i n a t e m a t p r a c y w s z k o l e w o b e c n o w e j s y t u a c j i , w j a k i e j j e s t e ś m y od czasu X X Z j a z d u . A oto u s ł y s z a ł e m z n ó w : w i - n i e n , p o w i n i e n , m u s i itp. T r u i z m ó w n i e z a - b r a k ł o , n a t o m i a s t z e z d u m i e n i e m u s ł y s z a ł e m , że s p r a w y szkół l i c e a l n y c h i szkół d l a d o r o - s ł y c h w ogóle n i e m o g ą b y ć o m a w i a n e , g d y ż d y r e k t o r z y s z e r e g u szkół n i e złożyli s p r a w o - z d a ń ! N a miłość b o s k ą ! ( p o w t a r z a m t u w y - k r z y k n i k j e d n e j z n a u c z y c i e l e k ) co się d z i e - je? — P y t a m : czy l u b e l s k i e w ł a d z e n i e są zdol- n e z a j ą ć s t a n o w i s k a w s p r a w a c h t a k w a ż n y c h , j a k szkoły ś r e d n i e , c z y ż b y n i e r o z p o r z ą d z a ł y i n s p e k t o r a m i , w i z y t a t o r a m i , o r g a n a m i k o n t r o l - n y m i ? Z a m o i c h czasów, a j e s t e m c z ł o w i e k i e m

5

(8)

s t a r y m , n i g d y n i e b r a k ł o w s z k o l e i n s p e k t o r ó w i w i z y t a t o r ó w . C z y ż b y o c e n a p r a c y w s z k o l e ś r e d n i e j b y ł a s p r a w ą t a k b ł a h ą , ż e w o l n o j ą p o m i j a ć ? „ P o co t u j e s t e ś m y , j e ś l i o n a s s i ę n i e m ó w i ? " — z a p y t a ł a o s t r o j e d n a z n a u c z y c i e - l e k . T ł u m a c z e n i e , że d y r e k t o r z y k i l k u s z k ó ł n i e złożyli s p r a w o z d a ń , j e s t w r ę c z n a i w n e . J a k ż e m o ż n a z w a l a ć w i n ę n a d y r e k t o r ó w , j e ś l i się ich n i e p r z y p i l n o w a ł o ? T u j e s t w ł a ś n i e p r z y - k ł a d r ó ż n i c y m i ę d z y t e o r e t y c z n y m i w y w o d a -

Szkoła Nr 24 przy ul. Sławińskiego.

(fot. — J. Chromiński)

mi na nutę „musi" a praktyką. A któż jak nie lubelskie władze szkolne „winny były i po- winny" skłonić dyrektorów do złożenia spra- wozdań, albo wystąpić z własnymi materiała- mi, których chyba nie brak w szafach Wy- dzału Oświaty. W rezultacie nie wiemy, jakie były osiągnięcia i błędy w szkolnictwie średnim, a w następstwie trudno mówić o przyszłości szkolnictwa średniego, skoro jego praca zaczę- ła się od Sejmu Niemego.

Sprawę chuligaństwa wśród młodzieży po- traktowano wręcz komicznie. Lubię z humo- rem i pobłażliwością patrzeć na życie, ale gdy usłyszałem opowiadanie jednej z dyrektorek,

jak to wojsko sąsiadujące z jej szkołą nie umia- ło sobie poradzić z jej wychowankami i tele- fonowało do niej po pomoc — cierpła na mnie skóra, bo cóż? Naczelnym obowiązkiem władz szkolnych jest rozwinięcie jak najszerszej wal- ki z chuligaństwem, a tymczasem na Sejmie Nauczycielskim sprawy wychowawcze starszej młodzieży zjeżdżają ze stołu prezydialnego, bo dyrektorzy... sprawozdań nie złożyli. W tych warunkach jasną jest rzeczą, że chuligaństwo nadal będzie się szerzyć.

W czasie obrad, z wypowiedzi dyskusyjnych

„odgórnych", dało się wyraźnie wyczuć, że przede wszystkim nauczyciel odpowiedzialny jest za chuligaństwo, nieuctwo, amoralność itp. Nauczyciele wyjaśniali, że nie mogą brać odpowiedzialności za wykroczenia młodzieży znajdującej się często pod przemożnym wpły- wem edukacji rodzicielskiej lub czynników nieodpowiedzialnych, ale czy takie wzajemne przerzucanie odpowiedzialności na siebie ma sens? Wszyscy jesteśmy odpowiedzialni za na- szą młodzież. Lamgnty tu nic nie pomogą, na- tomiast dyskusja rzeczowa i planowe działanie na pewno dadzą rezultat. A kto ma planować, jak nie władze szkolne?

Smutne przeżywałem chwile na Sejmie nauczycielstwa lubelskiego, ale nie zabrakło tam także momentów dodatnich, które chcę tu, dla dobra sprawy, jak najbardziej uwy- puklić. Były to wypowiedzi niektórych nauczy- cieli — spontaniczne, żarliwe, ich moc przeko- nania i wiara w głoszoną prawdę silniej prze- mawiały, niż słowa. Z marazmem i frazeologią kontrastowały wymowne głosy „wiecznie mło- dych" choć leciwych pedagogów.

Dajcie lepsze programy! oceniajcie sprawie- dliwiej naszą pracę, „nie depczcie nas", nie chcemy „pedagogusów" i biurokratów — woła- no z mównicy.

Nie brakło też w wypowiedziach nauczycie- li a zwłaszcza kierowniczek „przechowalni"

i świetlic, ciepłych akcentów pod adresem mło- dzieży „z gruntu dobrej".

Wracając z „Domu Kolejarza" nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że odchodzę z placu boju.

W świecie lubelskiego nauczycielstwa toczy się zażarta walka, narastają konflikty, osłonięte kurtyną frazeologii...

Oto są fakty! oto są ludzie! Nic nie pomogą rozważania, projekty, uogólnienia, choćby je sam Arystoteles układał, jeśli się zbagatelizuje praktykę życiową. Ludzie stojący u steru lu-

belskiej nawy szkolnej nie chcą czy nie mogą dostosować się do nowych form pracy, lekce- ważą wysiłek nauczycielstwa, nie zadają sobie trudu analizy rzeczywistości. Jeśli pod tym względem nie nastąpi zmiana na lepsze, jeśli się nie wyciągnie pomocnej ręki ku trudzące- mu się ponad siły nauczycielstwu, trudno w ogóle myśleć o naprawie szkoły.

Włodzimierz Chełmicki

(9)

W a n d a P a p i e w s k a

„ŚWIATŁO" DZIEŁEM RADYKALNEJ INTELIGENCJI

Stowarzyszenie „Swiaiło", wykazujące bardzo żywot- ną i szeroko zakreśloną działalność na terenie Lubel- szczyzny w latach 1906—1915, zasługuje na obszerną monotfatię, którą zapewne opracuje historyk oświaty w Polsce. Tymczasem, pragnąc przypomnieć społeczeń- stwu naszemu tę zasłużoną placówkę. daję okruchy oso- bistych wspomnień / zaczerpniętych o „Świetle" wiado•

uości, tusząc, że może staną się one impulsem do poważ- nego i gruntownego przebadania tego odcinka prac oświatowo-kulturalnych przez osobę bardziej ode mnie do wykonania tego zadania powołaną.

W. P.

...Niedługo po wejściu do K o m i t e t u R e d a k c y j - nego „ K u r i e r a Lubelskiego" zetknęłam się z dzia- łalnością „Światła", stowarzyszenia, którego ce- lem było szerzenie oświaty i k u l t u r y wśród n a j - szerszych w a r s t w społeczeństwa.

W okresie r u c h ó w wolnościowych w r. 1905, wo- bec uzyskania p e w n y c h swobód, konieczność sze- rzenia oświaty stanęła p r z e d naszym n a r o d e m jako s p r a w a nagląca, gdyż po przeszło stuletniej niewoli carskiej o t r z y m a l i ś m y w s p a d k u ciemnotę m a s i z a t r w a ż a j ą c y a n a l f a b e t y z m , a przecież z n a j d o - waliśmy się w c e n t r u m E u r o p y — mieliśmy pra- wo szczycić się d a w n ą k u l t u r ą i wspaniałą litera- turą.

Na s k u t e k s t r a j k u szkolnego z t r u d e m p o w s t a - jące p r y w a t n e szkoły polskie (bez p r a w ) nie mo- gły w s z y b k i m t e m p i e sprostać o l b r z y m i e m u za- daniu, z pomocą p r z y j ś ć musiała i n i c j a t y w a p r y - w a t n a .

W „ K u r i e r z e L u b e l s k i m " dn. 14 września 1906 r.

w a r t y k u l e pt. „Światło", t a k między i n n y m i w y - powiada się n a t e n t e m a t d r Mieczysław Bier- nacki.

Każdy, k t ó r y mocą p r z y p a d k u otrzymał w dziale p e w n ą dozę wykształcenia, m a w naszych czasach obowiązek oddania s w e j wiedzy n a usługi ojczyzny, k a ż d y stawić się powinien do apelu pod s z t a n d a r z w i ą z k u szkolnego z j e d n y m li t y l k o h a s ł e m : walki z ciemnotą i n i e u c t w e m .

Władze carskie zalegalizowały w r . 1905 S t o w a - rzyszenie Oświatowe p.n. „Macierz Szkolna". T r z e - ba bezstronnie przyznać, że stowarzyszenie to r o - biło dużo, ale całkowicie o p a n o w a n e zostało przez

endencję, nie mogło więc zadowolić s f e r postępo- wych, szczerze demokratycznych, poza t y m rzą- dzone było centralistycznie, n i e d a j ą c swobody działania kołom p r o w i n c j o n a l n y m . W Lublinie działało jakiś czas postępowe Koło Macierzy, ale na mocy decyzji terytorialności zostało rozwiąza- ne. Ludzie p r a c u j ą c y w t y m kole n i e chcieli się poddać pod d y r e k c j ę osób, do których nie mieli zaufania i których ideologii nie aprobowali.

We wspomnianym a r t y k u l e t a k dalej pisze d r Biernacki:

Pozostanie i dalsze przebywanie w „Macie- rzy" dla nas — mniejszości postępowej — byłoby tylko walką wewnętrzną, bezowocną i bezcelową — i dlatego zrodziła się idea utworzenia oddzielnego związku pod nazwa- niem „Światło". Uważaliśmy, że k o n k u r e n c j a w dobrym, uczciwie prowadzona, nie może być nigdy czymś złym, a przeciwnie czymś dobrym.

Duszno i ciężko było n a m w "półmroku i urzędniczym biurokratyzmie ..Macierzy", pragnęliśmy wyjść na swobodę, odetchnąć całą piersią i ujrzeć prawdziwe światło.

Pragnęliśmy stworzyć hufiec promienny z światłem n a r o d u polskiego — S t e f a n e m Żeromskim na czele. Pragnęliśmy zjednoczyć

•wszystkich wzgardzonych, usuniętych i stać się dla nich światłem, k t ó r e rozprasza mroki.

A r t y k u ł t e n ' k o ń c z yxd r Biernacki takim ostrze- żeniem:

Ani na chwilę n i e wątpię, iż „Światło" będzie obmawiane, szykanowane i b o j k o t o w a n e przez organa i przedstawicieli ciemnoty i półmro- ku. Bojkotowani i s z y k a n o w a n i będą wszy- scy ci, którzy zajmą wybitniejsze w „Świetle"

stanowisko, niech więc serca wasze będą na- przód z a h a r t o w a n e n a tę p r ó b ę krzyżową, k t ó r e j podlegają wszyscy, walczący za P r a w - dę i Swobodę. A l e m y nie p r z y j m i e m y w a l k i słownej, czczej i bezpłodnej — lecz czynem szerzyć będziemy Światło w m i a r ę sił i ponad siły nasze.

Z takim ł a d u n k i e m ideowym, z takim n a s t a w i e - niem psychicznym z a b r a n o się do roboty.

Postępowej g r u p i e udało się uzyskać zalegalizo- wanie odrębnego stowarzyszenia oświatowego.

Lubelskie Towarzystwo szerzenia oświaty pod nazwą „Światło" wciągnięte zostało do rejeslru stowarzyszeń i związków n a guber- nię lubelską pod N r 4 na zasadzie decyzji Lu- belskiego Urzędu Gubernialnego do s p r a w Stowarzyszeń, zapadłej dnia 9 (22) sierpnia 1906 r.

G u b e r n a t o r Lubelski

Szambelan Dworu Jego Cesarskiej Mości podpisał E. Mienkin.

Zebranie organizacyjne n o w e j placówki odbyło się w Lublinie dnia 23 września 1906 r. w teatrze.

Na zebraniu obecny był S t e f a n Żeromski, który zo- stał prezesem Z a r z ą d u Głównego, s e k r e t a r k ą — Maria Staniszewska .

Koło lubelskie było bardzo czynne, rozwijało sze- roką działalność oświatową, n a w i ą z u j ą c żywy k o n -

7

(10)

t a k t z klasą robotniczą, prowadziło dwie szkoły podstawowe: na Kalinowszczyźnie i przy Placu B y - chawskim. Pamiętam, że długoletnią nauczycielką w szkole „Światła" była p. A n n a Wiśniewska, która później brała też czynny udział w pracach Wydzia- łu Społeczno-Wychowawczego LSS. Biblioteka

„Światła" cieszyła się dużą f r e k w e n c j ą , zgromadzi- ła dobre książki z beletrystyki i wiele książek n a u - kowych i popularno-naukowych. Urządzano a r t y - styczne wieczornice, poprzedzane pogadanką lub odczytem. Sprowadzano diapozyty według obrazów Grottgera.

bardzo aktywne, j a k w Osinach, którego duszą był w y b i t n y działacz społeczny, r a d y k a ł Wacław K r u - szewski, w1 Niezabitowie (Dulębowie), w Puławach, w Kazimierzu Dolnym.

Koło nałęczowskie ma swoją specjalną historię.

Pracom oświatowo-kulturalnym w Nałęczowie pro- w a d z o n y m t a m jeszcze przed założeniem „Koła Światła", należałaby się specjalna monografia.

Wspomnę o nich w wielkim skrócie. ")

W latach „wolnościowych" 1905—1906 mieszkali w Nałęczowie w y b i t n i pisarze i działacze społeczni:

S t e f a n Ż e r o m s k i z żoną Oktawią, G u s t a w Daniłow-

Crono osób pracujących na polu oświatowym w Nałęczowie w latach 1905—1908. Siedzą: F. Morzycka, St. Żeromski, G. Daniłowski, Dr Rudzki, Bogdanowiczówna; stoją: Dulębowie, F. Sulkowska i Julia Rudzka.

Przewodniczącym Komisji N a u k o w e j był Mieczy- sław Biernacki. Publiczne w y k ł a d y n a z w a n o „Uni- wersytetem dla Wszystkich". Lokal tego „ U n i w e r - sytetu" mieścił się w t e a t r z e Makowskiego (dzisiaj kino „Staromiejskie"). Z miejscowych p r e l e g e n t ó w wygłaszali odczyty: Witold Giełżyński, Kazimierz Dulęba, a d w o k a t J a n Iwański, dr P a w e ł J a n k o w - ski, Sokołowski z Sieprawek i inni. Wśród p r z y - jezdnych prelegentów nie b r a k o w a ł o z n a n y c h n a z - wisk wybitnych działaczy i literatów oraz uczonych jak: Iza Moszczyńska, Weryho, Władysława W e y - chert, późniejsza prof. Szymanowska, A n d r z e j Nie- mojewski, Sokolnicki, L u d w i k Krzywicki, A r t u r Górski, Stanisław Posner, Wacław Berent, Koszut- ski, Pietkiewicz, Aleksander Świętochowski, B u k o - wiński, Hirszband, Heilpern, Kramsztyk, R a f a ł Radziwiłłowicz (szwagier Żeromskiego, którego imię otrzymał bohater „Popiołów").

W r. 1912 przyjechał z P a r y ż a do L u b l i n a b r a t mój, J a n Hempel, skierowany tu przez Żeromskie- go dla prowadzenia pracy oświatowej w „Świetle".

Zadanie to J a n w znacznej mierze wypełnił. P o w - stawały chłopskie Koła „Światła", niektóre z nich

ski, Kazimierz i H e l e n a Dulębowie, F a u s t y n a Mo- rzycka, nauczycielka, niestrudzona, pełna zapału działaczka oświatowa, a u t o r k a wielu doskonałych

opracowań n a u k o w o - p o p u l a r n y c h , J u l i a R u d z k a z m ę ż e m P r z e m y s ł a w e m , l e k a r z e m z a k ł a d o w y m .

Z a k r z ą t n i ę t o się koło założenia szkoły d l a „dzieci ludu, w y r o b n i k ó w i licznej służby m i e j s c o w e j " . Nie c z e k a j ą c n a pozwolenie władz, w willi „Tolin"

o t w a r t o d w a pierwsze oddziały. Całą duszą oddała się p r a c y w t e j szkole F. Morzycka, dzielnie, gor- liwie i b e z i n t e r e s o w n i e s e k u n d o w a l i j e j oboje Du- lębowie i Rudzcy.

Ż e r o m s k i z t o w a r z y s z a m i u r z ą d z a systematycz- nie k u r s y wieczorowe dla a n a l f a b e t ó w , organizo- w a n o obchody n a r o d o w e , k o n c e r t y i odczyty.

„Nienasycone s e r c e " tego żarliwego społecznika troszczy się o z a n i e d b a n e dzieci m a t k i w y r o b n i - cy — m a r z y o s t w o r z e n i u d l a n i c h ochronki.

J a k ż e t r u d n o zrealizować to zamierzenie wobec

* Wiadomości w te) sprawie zaczerpnęłam z artykułu W. Nagórskiej pi. „Prace konspiracy/no-ośwlatowe w Nałęczowie w la/ach 1905—107". Region Lubelski To- warzystwa Przyjaciół Nauk w Lublinie 1929.

(11)

braku funduszów. — Ale zapal czyni cuda. Wkrót- ce w willi Żeromskich „ O k t a w i a " otwarto prowizo- ryczną ochronkę dla najbiedniejszych dzieci, któ- rymi opiekuje się J. Rudzka.

Z różnych imprez artystycznych i ofiar poszcze- gólnych jednostek doceniających pracę oświato- wą, jakże bardzo potrzebną wobec ówczesnego upo- śledzenia pod t y m względem szerokich m a s — pły- ną skromne f u n d u s z e n a pokrycie niezbędnych w y - datków.

Ochronka zostaje przeniesiona do osobnego d o m - ku — można więc j u ż p r z y j ą ć więcej dzieci.

Ta g r u p a szlachetnych działaczy łudziła się, że hasło pracy o ś w i a t o w e j zdoła zjednoczyć wszyst- kich bez względu n a przynależność p a r t y j n ą i po- glądy polityczne. Srogo się zawiedli. Ż y w a ich dzia- łalność wzbudza niepokój wśród r e a k c y j n i e uspo- sobionego drobnomieszczaństwa miejscowego.

Z ambony p a d a ostrzeżenie, a b y rodzice n i i posy- łali dzieci do ochronki. N a j e d n y m z zebrań w spra- wie oświatowej dochodzi do ostrej ^cysji, w rezul- tacie k t ó r e j w y r a ź n i e z a r y s o w a ł y się d w a odłamy ,, oświatowców''.

Dalsza w s p ó ł p r a c a ze s f e r a m i r e a k c y j n y m i stała się niemożliwa. B o j k o t o w a ł y one poczynania po- stępowych działaczy, n i e szczędziły szykan i oszczerstw. Ż e r o m s k i p o s t a n o w i ł z e r w a ć z t a k t y - ką j e d n o l i t o f r o n t o w ą .

Wkrótce p o w s t a ł o „ Ś w i a t ł o " nałęczowskie.

Z członków lubelskiego koła „ Ś w i a t ł a " p a m i ę t a m następujące osoby: dr. Witolda Chodźkę z żoną, dr.

Mieczysława Biernackiego, S t a n i s ł a w a Brzezińskie- go, A n n ę W i ś n i e w s k ą , P o l a k o w s k ą , Kocowskich, dr.

Pawła J a n k o w s k i e g o , D u l ę b ó w , M a r i ę S t a n i s z e w - ską, dr. B r o n i s ł a w a Sitkowskiego, Giełżyńskich, prof. S t e f a n a Uziębłę, J ó z e f ę K u n i c k ą , pastora Schoeneicha, dr. Jaczewskiego. Wiem, że było dużo osób, ale ich n a z w i s k już n i e p a m i ę t a m .

Stowarzyszenie czerpało f u n d u s z e n a swoją dzia- łalność ze składek członkowskich, g ł ó w n y m j e d n a k źródłem dochodów b y ł y r ó ż n e i m p r e z y . P . M a r i a Staniszewska o p o w i a d a ł a mi, że w t e a t r z e lubel- skim p a r o k r o t n i e w y s t a w i a n o a m a t o r s k i m i siłami różne p o w a ż n e s z t u k i j a k ..Wesele" Wyspiańskiego (dn. 10.111.1908), „ . K l ą t w ę " , n i e k t ó r e sztuki P r z y - byszewskiego. P r z e d s t a w i e n i a t e cieszyły się dużym:

powodzeniem, cały „postęp" lubelski był w t e d y w teatrze, a k a s a , Ś w i a t ł a " p o w a ż n i e była zasi- lona.

W r. 1913 zostałam członkiem „Światła", pełniąc obowiązki członka K o m i s j i R e w i z y j n e j . Z e b r a n i a odbywały się nie t y l k o w Lublinie, często w y j e ż - dżaliśmy do kół wiejskich: w t e d y nie ograniczaliś- my się do załatwienia s p r a w f o r m a l n y c h , ale p r o - wadziliśmy r o z m o w y z miejscowymi działaczami i członkami „Światła", d y s k u t o w a l i ś m y na t e m a t dalszego rozwoju p r a c stowarzyszenia, prostowało się niektóre błędne i niewłaściwe p r o j e k t y i w y t y -

czało plan prac. T e w y j a z d o w e zebrania były nie tylko bardzo miłe, ale i owocne.

Gdy wspominam „Światło", jak żywa s t a j e mi w pamięci wspaniała czcigodna postać KAZIMIE- RZA DULĘBY.

Trzeba, aby młodzież znała nazwiska i działalność pionierów postępu i radykalizmu polskiego z cza- sów, gdy nie ordery i stanowiska, lecz prześlado- wania i więzienia były zapłatą za ich ofiarną pracę.

J e d n y m z tych niestrudzonych działaczy, całe ży- cie poświęcających „służbie społecznej", był Kazi- mierz Dulęba, agronom, związany z r a d y k a l n y m r u c h e m chłopskim.

W latach 1903—1907 Kazimierz Dulęba był kie- rownikiem gospodarczym i wykładowcą w dwulet- niej szkole rolniczej dla męskiej młodzieży chłop-

skiej w Pszczelinie koło Brwinowa, zorganizowa- , n e j i prowadzonej przez działaczkę ludową J a d w i g ę

Dziubińską. Szkoła ta była utworzona dzięki p r y - w a t n y m funduszom.

P r a c a była przeważnie „honorowa". L e k c j e polskiego,, historii,, l i t e r a t u r y prowadziła Julia Pawłowska, dojeżdżając z Warszawy. P o zapozna-

niu się z t y p e m szkół rolniczych w Danii przejęła kierownictwo szkoły w Pszczelinie po J a d w i d z e Dziubińskiej, k t ó r a z kolei objęła kierownictwo polskiego t y p u szkoły dla dziewcząt wiejskich w K r u s z y n k u . Tak to w t y m czasie wiele instytucji oświatowych powstawało dzięki i n i c j a t y w i e i o f i a r - n e j p r a c y jednostek i zespołów p r y w a t n y c h , repre- z e n t u j ą c y c h ówczesny r a d y k a l i z m społeczny.

Kiedy poznałam Dulębę, był w podeszłym wieku, ale dobrze się jeszcze trzymał. A d m i n i s t r o w a ł m a - j ą t k i e m Brzezińskich — Niezabitów, gdzie o d b y w a - liśmy czasem zebrania „Światła".

Starzy chłopi z Niezabitowa mogliby dużo o p o w i e - dzieć o działalności oświatowej i społecznej Kazi- mierza Dulęby w latach 1907—1910 w Niezabitowie i okolicach. Niestety, już dzisiaj nie m a m możności dotarcia t a m dla zebrania m a t e r i a ł ó w .

Wiem też, że był d y r e k t o r e m szkoły gospodar- czej dla dziewcząt wiejskich w Krasieninie.

Szkoła ta powstała dzięki zbiorowej f u n d a c j i , n a którą głównie złożył się w k ł a d działaczki l u d o w e j , I r e n y Kosmowskiej, poza t y m Haliny Chełmickiej, dr. P a w ł a Jankowskiego, i — jeśli się nie m y l ę — dr. Mieczysława Biernackiego.

Kazimierz Dulęba n a d a w a ł się n a stanowisko d y r e k t o r a t a k i e j szkoły j a k m a ł o kto: ro- zumiał młodzież i ona otaczała go miłoś- cią i szacunkiem. Dzięki niemu w szkole t e j pano- w a f a cudowna atmosfera, s p r z y j a j ą c a rozwojowi najlepszych cech duszy ludzkiej — uspołecznieniu, uczciwości, gotowości do pomocy w z a j e m n e j . Żona jego, Helena, była godną towarzyszką jego życia, również oddaną służbie społecznej.

Dwumiesięczna szkoła w Krasieninie dla córek chłopskich została kompletnie u r z ą d z o n a i wypo- sażona w nowoczesne maszyny gospodarskie, raso- w y i n w e n t a r z i sprzęt mleczarski. U t r z y m y w a n a była do czasu ostatniej w o j n y przez Wojewódzki Związek Kółek Rolniczych.

(12)

O b e c n i e z p r z y k r o ś c i ą d o w i a d u j ę się, że po w o j - n i e g m a c h szkoły o d d a n y został U r z ę d o w i G m i n n e - m u , j e s t p o w a ż n i e zniszczony, a n a l e ż a ł d o z a b y t - k ó w , p o d l e g a j ą c y c h o c h r o n i e i k o n s e r w a c j i .

S z k o ł a p r z e s t a ł a istnieć.

M n i e j w i ę c e j t a k i gam los s p o t k a ł i n n e szkoły dla c h ł o p s k i e j młodzieży, u t r z y m y w a n e p r z e z s a m o - r z ą d (sejmiki) j a k w p o w i e c i e z a m o j s k i m : J a n o w i - ce Sitno, w c h e ł m s k i m O k r z ó w , w b i ł g o r a j s k i m T e o d o r ó w k a i i n n e . Czy nie s z k o d a ?

K a z i m i e r z D u l ę b a był z p r z e k o n a ń s k r a j n y m le- w i c o w c o m — n i e w i e m , czy n a l e ż a ł do P P S lewicy, czy m o ż e n a w e t p ó ź n i e j do K P P — w i e m , że b y ł n i e z ł o m n y m w o l n o m y ś l i c i e l e m . P r a c y n a d p o d n i e - s i e n i e m u ś w i a d o m i e n i a s p o ł e c z n e g o chłopa polskie- go o d d a w a ł się z żarliwością. Z o s t a ł u p a m i ę t n i o n y przez Żeromskiego, w jego trylogii „ N a w r a c a n i e J u d a s z a " j a k o t e n n i e s t r u d z o n y p r e l e g e n t , k t ó r y m i e w a k o n s p i r a c y j n e w s t o d o ł a c h l u b i n n y c h za- b u d o w a n i a c h g o s p o d a r c z y c h p o g a d a n k i d l a c h ł o - pów, ucząc ich r o l n i c t w a i t ł u m a c z ą c u k ł a d s t o s u n - k ó w społecznych i p o l i t y c z n y c h , a n a t y m t l e — do- lę chłopa i s ł u ż b y f o l w a r c z e j .

D u l ę b o w i e p r z e ż y l i w i ę z i e n i e c a r s k i e , g d y w r a z z młodzieżą „Przyszłości" l u b e l s k i e j zostali aresz- t o w a n i i w y w i e z i e n i d o R o s j i w r . 1915.

O s t a t n i e l a t a życia K a z i m i e r z D u l ę b a spędził w N a ł ę c z o w i e u t r z y m u j ą c się ze s k r o m n e j e m e r y - t u r y . B y ł j u ż s t a r c e m , ale oczy j e g o w y r a ż a ł y z a w - sze p ł o m i e n n ą i do k o ń c a n i e z ł o m n ą duszę. O d w i e - d z a ł a m go w Nałęczowie, złożonego j u ż ciężką n i e - m o c ą .

• « * •

Rodził się polski faszyzm...

P a m i ę t a m , z j a k ą n a m i ę t n ą p a s j ą p o t ę p i a ł D u l ę - b a w y b r y k i młodzieży o b w i e p o l s k i e j , goryczą i g ł ę - b o k i m s m u t k i e m p r z e j m o w a ł y go r z ą d y s a n a c y j - ne... „Nie o t a k ą P o l s k ę w a l c z y l i ś m y , ale zobaczy-

cie — p o w i e d z i a ł d o m n i e — to p r z e m i n i e — p r a w - da i s p r a w i e d l i w o ś ć z a t r y u m f u j ą , t y l k o m u s i się w P o l s c e p r z e p a l i ć w i e l e zła".

Szczęśliwie d l a niego, że n i e d o ż y ł c z a r n e j nocy o k u p a c j i h i t l e r o w s k i e j . U m a r ł w N a ł ę c z o w i e 23 c z e r w c a 1932 r . P o g r z e b j e g o s t a ł się p e w n e g o r o d z a j u p o w a ż n ą m a n i f e s t a c j ą ; b e z k s i ę d z a szliśmy za j e g o t r u m n ą z N a ł ę c z o w a do W ą w o l n i c y , gdzie został p o c h o w a n y o b o k s w e g o b r a t a , H e n r y k a D u - l ę b y — w i e l k i e g o m ę c z e n n i k a za s p r a w ę r o b o t n i - czą i p o l s k ą , c z ł o n k a P o l s k i e j P a r t i i S o c j a l i s t y c z n e j

„ P r o l e t a r i a t " , z a s ą d z o n e g o w p r o c e s i e 29 P r o l e t a - r i a t c z y k ó w z W a r y ń s k i m n a czele (r. 1885) n a k a - t o r g ę i d ł u g o l e t n i e o s i e d l e n i e n a S y b e r i i .

H e l e n a D u l ę b i n a j a k i ś czas p o ś m i e r c i m ę ż a m i e s z k a ł a w N a ł ę c z o w i e , p o t e m p r z y j a c i e l e p o m o g l i j e j p r z e n i e ś ć się do W a r s z a w y — o d w i e d z a ł a m ją p a r o k r o t n i e w j e j m i e s z k a n i u w W a r s z a w s k i e j S p ó ł d z i e l n i M i e s z k a n i o w e j n a Ż o l i b o r z u . P r a c o w a ł a czas j a k i ś w I n s t y t u c i e S t a s z i c a — z a w s z e o f i a r n a i c h ę t n a o d d a w a ł a s i ę p r a w i e d o k o ń c a życia p r a c y społecznej, k t ó r e j w „ S z k l a n y c h D o m a c h " n a Żoli- b o r z u n i g d y n i e b r a k o w a ł o . Z n a j o m i z Ż o l i b o r z a o p o w i a d a l i m i , że p o d c z a s o k u p a c j i p o m i m o j u ż p o - deszłego w i e k u z a c h o w y w a ł a się b a r d z o dzielnie, o d d a j ą c r ó ż n e u s ł u g i w k o n s p i r a c y j n e j w a l c e z n a j e ź d ź c ą .

P o w o j n i e o d w i e d z a ł a m n i e j e s z c z e p a r o k r o t n i e w L u b l i n i e , p r z y j e ż d ż a j ą c w r o c z n i c ę ś m i e r c i m ę ż a n a j e g o g r ó b do W ą w o l n i c y .

P . H e l e n a n i e r a z o p o w i a d a ł a m i d u ż o szczegó- łów z o k r e s u ich s e r d e c z n e j p r z y j a ź n i i w s p ó ł p r a - cy z Ż e r o m s k i m — o p. O k t a w i i , ich s y n i e A d a s i u . Ż a ł u j ę dzisiaj, ż e n i e n o t o w a ł a m t y c h c e n n y c h w s p o m n i e ń . G d y człowiek n i e j e s t jeszcze b a r d z o s t a r y , z d a j e m u się, że w s z y s t k o z a p a m i ę t a i że n a w s z y s t k o d o s y ć b ę d z i e czasu.

Wanda Papiewska

I r e n a P a r a n d o i u s k a

CHCIAŁABYM ODNALEŹĆ DZIEŃ...

C h c i a ł a b y m odnaleźć k a t e g o r y c z n i e ospowatego, z córką o p ł o w y c h w a r k o c z a c h , w s z a r y m s w e t e r - ku, p o d a r t y m n a plecach. I jego zieloną k a t a r y n k ę , k t ó r e j dźwięki, j a k pasy kolorowe, z n a c z y ł y ' się n a p o d w ó r k u m e g o dzieciństwa.

. /

C h c i a ł a b y m również odnaleźć dzień, m o j e j no- w e j sukienki, w groszki różowe, z m o k n i ę t e j od d e - szczu i s m u t n i e p o t e m powieszonej n a h a k u , j a k s t r a c h n a wróble.

I j e d e n szloch i j e d e n ton, t e j n u t y n a moście żalu, p o t e j p r z y g o d z i e w i o s e n n e j .

C h c i a ł a b y m zobaczyć c h c i a ł a b y m spot- k a ć posłyszeć głos, m ó ż e n a j b a r d z i e j p o - słyszeć głos! Może w ł a s n y głos? G d y b y m go mo- gła p o w t ó r z y ć i poprosić ją o z w y c z a j n ą rzecz — t a k j a k to b y ł o w z w y c z a j n y m d n i u — powiedzia- ł a b y m , p o w i e d z i a ł a b y m — o p o w i e d z i a ł a b y m to wszystko, co... nie, p o w i e d z i a ł a b y m t y l k o — M a m o .

Irena Parandowska

(13)

Z P O E Z J I U K R A I Ń S K I E J

Przekłady KAZIMIERZA ANDRZEJA JAWORSKIEGO

Itua-n F r a n k o

(1856—1916)

H Y M N

Każdy — głos rozumie ducha:

w chatach, gdzie głód z nędzą w parze, i w fabrycznych hal rozgwarze, Wszędzie, gdzie jest ciemność głucha, i na głosu jego rozkaz

ziemię już opuszcza troska.

Moc się rodzi, upór hardy:

nie giąć pleców — w boju twardym zdobyć życie, gdy nie sobie, to potomkom w przyszłej dobie.

Wieczny rewolucjonista — duch, nauka, myśl i wolność

w przyszłość kroków swych nie zwolnią, to nieśmiertelności przykład.

Już się kruszy słaba glina i ruszyła grzmiąc lawina.

Gdzie się znajdzie siła w świecie, aby stanąć jej naprzeciw, by odwrócić świata dzieje, zgasić świt, co płomienieje?!

Wieczny rewolucjonista, duch, co wzywa nas do boju, do wolności, do rozwoju — to nieśmiertelności przykład.

Ani klechów złych przekleństwa, ani więzień okrucieństwa, ani szał bagnetów carskich, ani cięgi r ą k żandarmskich, ani szpiegów zastęp cały dotąd go nie pokonały.

Żyje wciąż, nie umarł wcale!

Przed wiekami urodzony, powstał znowu uwolniony siłą własną; idzie dalej.

Teraz okrzepł, śmiało kroczy tam, gdzie świta już po nocy.

Słowo jego jak t r ą b tony wzywa, aby szły miliony, i milony z miejsca rusza, bo w tym słowie jest ich dusza.

L e s i a U k r a i n k a

(1871—1913)

Wiem dobrze: w życiu mym się rozszaleje niejedna jeszcze zamieć ponad głową, opadać będą z serca wciąż nadzieje,

jak liście z -drzew, gdy zadmie wiatr surowo.

Ogarną nieraz mnie duszące fale zwątpień, rozpaczy nie m a j ą c e j granic, niewiara ciężka w siebie i w swój talent i w to, że ludzie mają powołanie. . I dusza ma przeżyje nieraz przełom, i spojrzą oczy me w bezdenną jamę, i zauważę, nad miłości czołem pstrokaty kołpak błazna albo plamę.

Zmęczona nieraz w drodze mej upadnę przed zasłoniętym pomnikiem Izydy, z okrętem nieraz jeszcze pójdę na dno w poszukiwaniu nowej Atlantydy.

Nieraz głos jeszcze wydobędę z trudem i zabrzmi dziko, jakby brzmiał w pustyni, pomyślę: w życiu wszystko jest ułudą, na ziemi nigdzie nie ma już świątyni.

I może czas przeklęty jeszcze nieraz sprowadzi mi surową śmierci marę i znów wypadnie wpleść się w życia kierat i opuszczonej wlec swe dni jak karę.

Wiem to i strasznych oczekuję nocy, wśród których ogień nagle się zapali, kuć się w nim będzie miecz potężnej mocy o jasnej, twardej i hartownej stali.

Gdy stalą sama stanę się w tym ogniu, powiecie: nowy się narodził człowiek;

a gdy się złamię, to nie płaczcie po mnie,

„ot, krucha była" — niechaj każdy powie.

(14)

M a k s y m R y l s k i

(ur. 1895)

*

* * Jabłka już dojrzały, jabłka czerwoniutkie!

Idą przez sad ścieżką, trzymam cię za ręce.

Ty mnie odprowadzisz, miła, aż do pola, ja odejdę — może już nie wrócę więcej.

Miłość też dojrzała pod promieniem ciepłym i radosne usta chciwie ją zerwały — teraz w sercu moim drży coś, gra i śpiewa, jak w słonecznym blasku drży gałązka mała.

Hej, żółcieją pola, niebo błękitnieje, fam przy płu^u oracz o czymś się zaduma'...

Całuj raz ostatni, ściskaj raz ostatni:

umie się rozstawać ten, co kochać umiał.

. P a w e ł T y c z y n a

(ur. 1891)

PTASZĘTA JESZCZE...

Ptaszęta jeszcze w pieśniach swych błękitnych dzień nurzają, Lśni jeszcze złotem fal na słońcu żyta ornat

(Wichura śpi, na harfie wiatry grają); —

A w niebie kłóci się już ktoś. Zasłona chmur upiorna Pół nieba zasłoniła. Ziemię w cień ubiera...

Jak zwierz się chowa człek ponury.

— To idzie Pan! — pomyślał piołun teraz.

Zapłakał deszcz... i ścichł.

Dolina milczy. Milczą góry.

— To Pana cień — zaszeptał piołun teraz.

I wtem na pół zasłona się rozdarła! — Cisza święta...

Błysk ognia: zakwitł, rozpadł się — aż wody zakipiały!

I popłynęła pieśń, ofiara rozpoczęta.

Na drogach kurz, wciąż leci, leci... Wicher oszalały Z korzeniem wierzby rwie, te modlą się we łzach.

A trawy się rozpłakać nie ośmielą.

Potężna kroczy moc! I mrok. I strach...

...I we wsi słychać dzwony.

I drżą już, i już spokój sieją Gołębie srebrne u niebieskich bram.

(15)

L e s i a U k r a i n k a

NA PUSZCZY

Dramat w 3 aktach Przełożyła prozą MARIA BECHCZYC-RUDNICKA

Rzecz dzieje się w wieku XVII. Ryszard Iron, rzeźbiarz, który kształcił się we Włoszech i jest pełen entuzjazmu dła radosnej, humanistycznej sztuki Renesansu, przyjechał do Ameryki Północnej, do swej matki kołonistki, pragnąc poświęcić się pracy twórczej w Nowym Swiecid. Spotyka się tu jednak z bezmyślnym fanatyzmem i zaciekłą nienawiścią, jaką żywi dla sztuki gmina purytańska. Pomiędzy młodym artystą a obłudnym kaznodzieją Godwinsonem, przewodzącym gminie, wywiązuje się ostry konflikt. Przechodzi on w gwałtowny zatarg w chwili, kiedy starszyzna gminy znajduje w domu Ryszarda dziewczynę indiańską, która pozowała rzeibia-

rzowi da posągu. / (M.B.-R.) FRAGMENT AKTU II

O s o b y w y s t ę p u j ą c e w;e - f r a g m e n c i e

R y s z a r d I r o n , rzeźbiarz E d y t a , jego s t a r a matka

C h r i s t a b e l , jego siostra, widowa D a v e y , jej nieletni syn

J o n a t h a n , rzeźbiarz, kolega Ryszarda J o s h u a C a m b l e , stary przyjaciel Ironów

E d y t a : Ośmieliłeś się grzeszyć w naszym domu?

Nie imiałe'śże względu na m a t k ę i siostrę?

R y s z a r d : Wyjaśnię ci to wszystko, matko...

Edytą, oburzona, odwraca się od niego. Christabel, zakrywając twarz rękami, odchodzi za przepierzenie.

G o d w i n s o n : Czy godzi się nam, bracia, prowa- dzić z nim dalszą rozmowę? Przekonaliśmy się o wszystkim naocznie. To się zowie przyłapać na go- rącym uczynku.

A b r a h a m S m i t h : Istotnie!

F i e l d i n g : Niesłychany bezwstyd!

K a i e b : Hańba!

J o h n M i l l s : Nie pozwolimy na to!

J e r e m i a s z O r t w i n : Oczywiście!

G o d w i n s o n (biorąc ze stołu Biblię): Sądzę, b r a - cia, że warto by przeczytać, jak postąpił Izrael z owym człowiekiem, co podobnie grzeszył z kobietą pogań- ską.

R y s z a r d : Nie wolno w a m taik stawiać sprawy!

G o d w i n s o n : Widzę, że chciałby się jeszcze wy- przeć! Za kogoż on nas ma?

A b r a h a m S m i t h : Za durni!

J o n a t h a n : Ojcowie, pozwólcie mi rzec słowo.

F i e l d i n g : Jesteś jego kolegą. Wiadoma rzecz, będziesz go bronił.

J o n a t h a n : Byłem, ojcze, zawsze posłusznym sy- nem gminy. Kłamstwo wobec was poczytywałbym za grzech. Prawdę wyniosłem ponad przyjaźń ludzką.

K a l e b : No cóż, mów,

J o n a t h a n : Rozmawiałem z nim o t e j dziewczy-

n i* indiańskiej. Otóż zapewniał mnie, że sprowadził

G o d w i n s o n , kaznodzieja

K a l e b P a d d i n g t o n , senior kolonistów J e r e m i a s z O r t w i n , » n a j b a r d z ł ej poważani J o h n M i l l s obywatele kolonii M a t t h e w F i e l d i n g M a s s a c h u s e t t e

A b r a h a m S m i t h )

ją tutaj nie dla rozpusty. Jestem przekonany, że był.

ze mną szczery jako kolega.

K a l e b : W jakim więc uczynił to celu?

J o n a t h a n : Czcigodny ojcze, u w a ż a m jego cel za naganny, nie jest on jednak aż taik" ohydny, jak byście mogli przypuszczać. Sprowadził t ę dzikuskę, by służyła mu aa wzór do posągu. W rzeczy samej, widziałem na własne oczy, jak pracował nad rzeźbą.

G o d w i n s o n : I ty nie uważasz tego celu za nikczemny? O, synu, czynić z poganki bożyszcze to ciężki grzech; Druh twój złamał jedno z głównych przykazań boskich. Klątwa zaciąży nad potomstwem naszym w wielu pokoleniach, P a n Bóg weźmie na nas pomstę, jeśli sami nie ukaramy przestępcy. A że w dodatku poduszczał niedorostka, by kalał niewinną duszę robiąc takie plugastwo *), czy to także nie jest

wielkim grzechem? Mówi wszak Pismo Święte: „kto- bykolwiek zgorszył jednego z tych maluczkich, lepiej- by mu, iżby był u wiązań młyński kamień około szyje jego, i był wrzucon w morze",

R y s z a r d (z sarkazmem, nakazując na podobiznę Godwinsona): Uważasz to za bożyszcze?

G o d w i n s o n : Uważam, że rozmowa z takim za- przańcem może skalać usta sprawiedliwego. Nie ma odpuszczenia dla tak zatwardziałego grzesznika!

K a l e b : Słuszne są twoje słowa... Ale, jak to mó- wią ludzie: „dziesięć razy mierz, a raz krajaj".

J o n a t h a n : Tak jest, mój ojcze! Prawdę rzekłeś, natchnęła cię święta mądrość. Cięiklm grzechem obarczył duszę mój przyjaciel...

*) Godwinson mówi o swojej karykaturze, zrobionej przez Daveyego, siostrzeńca Ryszarda.

(16)

R y s z a r d (przyciska jedną ręką do piersi figur- kę, kt&rą mu się udało uratować, drugą zai bierze dłuto i wywijając nim woła):

Odejdźcie!

(Kaleczy lekko Godwinsona, ten krzyczy jak opęta- ny. Ze wszystkich stron rozlegają się wołania: „Osza- lał! Precz z nim! Na puszczę! Wypędzić go! Wypędzić!"

Starszyzna, uzbrojona w kije, naciera na Ryszarda, rzucając w niego odłamki rozbitej rzeźby).

R y s z a r d (donośnym głosem): Milczeć, podia zgra- jo! Barbarzyńcy! Sam odejdę stąd jak najdalej! Wolę od was dzikusów żyjących na puszczy! Precz ml z dro- gi! Bo jak nie, inaczej ją sobie utoruję! Na bok!

(Przedziera się przez tłum torując sobie dłutem dro- gę do drzwi.)

C h r i s t a b e l : Bracie! Opamiętaj się! Wróć, bra- cie! O, matko, matko!

E d y t a : Wyklęty jest od Boga. Nie mam syna!

A ty nie masz brata, i

D a v e y (przepychając się przez tłum ku Ryszardo- wi): O, wujku, weź mnie ze sobą!

C h r i s t a b e l : Davey, synku mój! Zatrzymaj się!

Nie odchodź! Ja umrę bez ciebie!... O, Daveyl...

(Głos jej załamuje się. Christabel chwieje się na no- gach. Davey, po chwilowym tuahaniu, wraca i rzuca się jej w ramiona.)

D a v e y : Mamo, jestem pr^r tobie!

(Christabel przyciska go gwałtownie do piersi. Tym- czasem Ryszard, który znalazł się już przy drzwiach, otwiera je.)

G o d w l n s o n i s t a r s z y z n a : Klątwa nad tobą!

R y s z a r d (odwracając się do nich, z gniewnym śmiechem): Przy was zostaną wasze klątwy!

(Znika za drzwiami. Starszyzna odprowadza go mści- wymi okrzykami, rzucając za nim drzazgi i kawały gliny.)

KONIEC AKTU II

Przełożyła Maria Bećhczyc-Rudnicka

A n a t o l S t e r n

ŻYCIE PROSTSZE

Są pola, na których rosną tajemnice Eucharystii.

Są pola, na których wiosną wrą soki traw i liści.

Są miasta, gdzie jeszcze dymią stosy inkwizycji.

Są miasta i ludzie bez imion, przez miłość ukryci.

Bramy tych miast niewidzialnych otwórzcie przede mną.

Tam słońce jak wachlarz palmy.

Tam nigdy nie jest ciemno.

O, ludzie bez imienia,

otwórzcie pierś swą na rozcieżl...

Wychodzą z błękitnego cienia, są już nad rzeką, na moście.

Chcę, by mnie miłość od nowa przeorała jak traktor.

Cóż mi da Bank Narodowy?

Tyleż, co „Spirito Santo"*).

Siądźmy w tej trattorii.

Może się coś przekabaci.

Złoci się uśmiech Maryi, piją obok nas akrobaci.

Do chłopca w brudnej koszuli w paski pąsowe i modre woltyżerka namiętnie się tuli, przyciska się mocno biodrem.

Dajcie fiasco di vino rosso:

zostaniemy do rana z nimi.

A potem pójdziemy boso po ziemi, co snami dymi.

Anatol Słern

* Bank papieski

go Ducha. Rzymie pod wezwaniem Święte-

16

Cytaty

Powiązane dokumenty

O tern wciąż się gwarzy Wiatr już gwiazd nie strząśnie dłonią w nocy czas.. Mówią ci — nie wierzysz, łąka nie

Chora słuchała, lecz nie odpowiadała i nie otwierała oczu... A po- tem stracił przytomność... Tego wieczora Bratoj był nieobecny, poszedł do młyna. Niebo było jasne, ale

„Estetyka zaczyna się tam, gdzie kończy się działanie&#34; — głosi Asiejew swą podstawową tezę w pracy p.. T o też nie dziwmy się, gdy Asiejew zapewnia, że „gazeta

nowiutkie dziecinne klocki, rzucają się w oczy zbie- lałym tynkiem. Tylko otwory okien i drzwi zleją pustką bez ram i szyb. Jednak myliłby się ktoś, ktoby przypuszczał, że

') Wydawnictwo Literackie, Kraków. z samozaparciem walczący .z tymi niewidzialnymi wrogami ludzkości. Książkę, zajmującą się takimi postaciami jak: An- toni van Leeuwenhoek,

kolei&#34;. Rozbestwieni, żołdacy stali się panami życia i śmierci okolicznych mieszkańców. Ale który naród pozwoli bezkarnie mordować się i poniżać? Pewnego dnia znaleziono

Na szczęście znów zaczyna pytać ten młodszy. Odpowiada już spokojnie i rzeczowo. Tak, wystą- pienia swoje na radzie pedagogicznej opracowywał zwykle sam. W zeszłym roku

Widzimy go w zobojętnieniu wielu absolwentów szkół wyższych, którzy trafiwszy do nowych środowisk po kilku próbach (a czasem i bez prób) rezygnują jakoś dziwnie szybko z wal-