• Nie Znaleziono Wyników

Tom XXIII.

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Tom XXIII."

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

j \ T 4 2 (1177). W arszawa, dnia 16 paźdafernika 1904 r. /

aźdaferj Tom X X III.

TYGODNI K P O P U L A R N Y , P O Ś W I Ę C O N Y NAUKOM PRZYRODNI CZYM.

PRENUMERATA „W SZECHŚW IATA".

W W a rsz a w ie : rocznie mb. 8 , kwartalnie rub. 2.

Z p rz e sy łk ą p o c z to w ą : rocznie rub. 10, półrocznie rub. 5.

Prenumerować można w Redakcyi Wszechświata i we wszystkich księgarniach w kraju i zagranicą.

Redaktor Wszechświata przyjmuje ze sprawami redakcyjnemi codziennie od godziny 6 do 8 wieczorem w lokalu redakcyi.

A d r e s R e d a k c y i : M A R S Z A Ł K O W S K A N r . 118.

ELEK TRY CZN O ŚĆ I M ATERYA.

Co to je s t elektryczność? Co to jest ma- terya? J a k i jest ich stosunek do siebie? Oto pytania, nasuw ające się nietylko uczonemu fizykowi, lecz i każdem u człowiekowi, in te­

resującem u się postępem wiedzy. Odpowiedź na py tan ia te to cel ostateczny wszelkiej skończonej w sobie teoryi fizycznej, t. j. teoryi któ ra wszystkie zjaw iska przyrody sprow a­

dza do wspólnej podstaw y w sposób n a j­

prostszy. Ł atw o przewidzieć, że na p y ta ­ nie o istocie elektryczności każda teorya da­

je odpowiedź określoną, choć każda inną.

W r. 1870 W eber i Zoellner ogłosili teoryę, według której elektryczność składa się z czą­

steczek elem entarnych. W przew odnikach stanow iących obwód prądu, cząsteczki te po­

ruszają się z ogrom ną szybkością w kierun­

kach wręcz przeciw nych. Siła, z ja k ą się przyciągają dwie cząsteczki, zależy nietylko od ich m asy i odległości, lecz od szybkości, a naw et przyśpieszenia. Zależność ta nosi miano praw a W ebera. Praw o W ebera tłu ­ maczyło w szystkie znane naówczas zjawiska elektryczności i m agnetyzm u (np. zjawiska indukcyi elektrycznej).

W r. 1861 — 1862 ukazały się epokowe prace Maxwella, które obaliły panujące po­

przednio poglądy. M axwell uważa zjaw iska elektryczne i m agnetyczne jako stany napię­

cia lub ruchu pewnego ośrodka hypotetycz- neg o —eteru.

Teorya Maxwella przew idziała naówczas nieznane jeszcze zjaw iska (np. fale elektrycz­

ne Hertza) i w ykazała istnienie ścisłego związku pomiędzy dwiem a napozór tak od- ległemi od siebie dziedzinami, ja k światło i elektryczność (teorya elektrom agnetyczna światła). Teorya ta je s t dziś ogólnie p rzy­

jęta. Pomimo niezmiernej w artości teoryi Maxwella, przyznać należy, że nie w yjaśnia ona dokładnie i wyczerpująco wzajemnego stosunku między elektrycznością a m ateryą ważką. T utaj posiłkuje się ona szeregiem przypuszczeń poszczególnych, nie związa­

nych organicznie z hypotezą zasadniczą.

Trudności, które teorya Maxwella w tym k ierunku spotyka, skłoniły w ostatnich cza­

sach wielu uczonych do oddania pierw szeń­

stw a innej teoryi, osnutej na podstaw ach starej teoryi W ebera, a wyłożonej przez L o­

rentza w r. 1880, w dziele jego o elektrom a­

gnetycznej teoryi św ia tła 1).

Przez prace J . J . Thom sona, K aufm anna, M. A braham a, Mie i wielu innych teorya ta doprowadzona została do wysokiego stopnia doskonałości m atem atycznej.

Postaram y się na zasadzie tej w łaśnie te-

r ) P a tr z „ Y ersueh einer T eo rie d e r elek trisc h en un d o ptischen E rsch e in u n g e n in b ew e g te n K or- p e r n “ von H . A. L o re n tz , L e id e n 1 8 9 5 .

(2)

658

W S Z E C H Ś W IA T

JNJś 42 oryi w yjaśnić niektóre znane zjaw iska fi­

zyczne.

Teorya M axwella tłum aczy w sposób zada­

w alający rozchodzenie się zakłóceń elektro ­ m agnetycznych w przestrzeni, pozbawionej m ateryi (a więc wypełnionej ty lk o eterem), a także, w pierwszem przybliżeniu, w ciałach niem agnetycznych, o tem jednak, ja k po­

w stają te zakłócenia, nic nie mówi. Maxwell podał szereg rów nań różniczkow ych (t. zw.

rów nań Maxwella), z któ rych w yprow adził większość znanych naów czas praw teoryi elektryczności i m agnetyzm u, jak o to: praw o Coulomba, praw o Ohma, p raw a F a rad a y a indukcyi elektrom agnetycznej i wiele in­

nych.

Określonych hypotez o istocie elektrycz­

ności Maxwell nie podaw ał, a poglądy swoje w tej kw estyi w ypow iadał w sposób bardzo ogólnikowy i ostrożny. Gdzie, ja k np.

w zjaw iskach elektrolizy, w zjaw iskach prze­

wodnictw a elektryczności w gazach i t. p.

m aterya nie w ystępuje, jako napozór bierny przew odnik elektryczności, teorya M axwella albo posiłkuje się szeregiem hypotez po­

szczególnych, albo też (np. w teoryi elektro­

lizy) wogóle zjaw isk tych nie obejmuje. To ostatnie m a miejsce np. w dziedzinie zjaw isk przew odnictw a elektryczności w gazach, szczególnie zaś w gazach rozrzedzonych.

T eorya M axwella stanow i najogólniejszy w yraz rachunkow y całego szeregu zjaw isk elektrycznych; nie mówi nic jed n a k o ich istocie.

Nowa teorya elektronów stara się w yjaś­

nić istotę elektryczności i jej stosunek do m ateryi. Teorya ta święci dziś najw iększe swe try u m fy w tej w łaśnie dziedzinie, k tó ra dla teoryi M axwella jest niedostępna, w dzie­

dzinie zjaw isk przew odnictw a elektryczności w gazach, w teoryi prom ieni katodalnych i t. p. Zaznaczyć jed n a k należy, że now a teorya elektronów tam , gdzie teoryę Maxwel- la stosować można, prow adzi do zupełnie tych samych rów nań, a zatem obejm uje ją jako przypadek szczególny.

Założenie, z którego Wychodzi teo ry a L o ­ rentza brzm i, ja k następuje: każde ciało składa się z niezm iernie drobnych cząsteczek (molekuł), z któ ry ch każda może istnieć w stanie wolnym. Cząsteczki te posiadają jeszcze wszystkie własności (chemiczne i f i­

zyczne) ciała, w którego skład wchodzą.

K ażda cząsteczka jest to gru p a mniejszych jeszcze cząsteczek, t. zw. atomów, a każdy atom stanow i, jeżeli ta k się można wyrazić, św iat sam w sobie. W yobraźm y sobie ato­

m y jak o układ punktów m ateryalnyck, t. zw.

elektronów , któ rych objętość i ciężar są nie­

zm iernie małe. K ażdy posiada wolne ładunki elektryczne (dodatnie lub odjemne). E le k tro ­ ny są obdarzone ruchem wirowym i jed n o ­ cześnie w ykonyw ają drgania z szybkością określoną wokoło punktów rów now agi sta ­ łej. Cząsteczki w irujące posiadają ładunek odjem ny (dla jakich powodów, zobaczymy niżej). E lek tro n y odjem ne w ykonyw ają więc ru ch obrotow y, wokoło punktów rów now agi stałej, m ianow icie wokoło elektronów d o d at­

nich, po niezm iennych torach. R uch ten zawdzięczają one przyciąganiu. Siłę p rzy ­ ciągania przenosi eter świetlny, ośrodek, k tó ­ rego własności nie możemy w tem miejscu wyłożyć.

R uch elektronów wyw ołuje w eterze pe­

wien stan naprężenia, podobnie ja k ru ch cia­

ła w ośrodku elastycznym . Zachodzi pytanie:

dlaczego teorya przyjm uje, że każdy atom zaw iera w sobie elektrony dodatnie i odjem­

ne, znajdujące się w ciągłym rUchu? Dlacze­

go elektrony w pew nych w arunkach się przyciągają, w innych zaś nie m a to miejsca.

Nie można., oczywiście, tw ierdzić a priori, że w jedn ym atom ie znajdują się pierw iastki dwojakiego rodzaju, trzeba tego dowieść na drodze doświadczalnej; niektóre z ty ch eks­

perym entów poznam y wkrótce.

Dlaczego elektrony wzajemnie się przy­

ciągają, g dy posiadają elektryczność różno- im ienną, natom iast odpychają się, gdy elek­

tryczności ich są jednakow e, tego zjaw iska objaśnić nie podobna. Można jednak, jak to uczynił prof. B jerknes, dać dokładne po­

jęcie o istocie wzajemnego przyciągania i od­

pychania ciał, posiadających ładunek elek­

tryczn y przez analogię z kulam i, drgające- m i w cieczy.

B jerknes w ykazał drogą rachunku, a póź­

niej i doświadczalnie, że gdy dwie kule w cieczy nieściśliwej są obdarzone ruchem drgającym nader szybkim, kule te przyciąga­

j ą się wzajem nie.

T ą drogą zjaw iska wzajemnego przyciąga­

n ia dają się sprow adzić do zjaw isk ruchu

(3)

No 42

W SZ E C H ŚW IA T

659 ciał stałych w cieczy (w danym przypadku

eterze). Takiem i drgaj ącemi kulam i byłyby elektrony. M e będziemy wchodzili bliżej w istotę tego przyciągania, ograniczym y się do tego, cośmy powiedzieli powyżej.

Dla bliższego w yjaśnienia zasad tej teoryi przytoczę kilka znanych doświadczeń.

Jeżeli przyłożym y pręcik szklany, któ- ry poprzednio natarliśm y kawałkiem sukna, do kulki elektroskopu, to zauważymy, że listki jego się odpychają.

Odchylenie listków zniknie, ja k tylko do­

tkniem y się kulki pręcikiem z ebonitu, ja k p o ­ wyżej potartym o kaw ałek sukna. J a k należy tłum aczyć sobie te zjawisko? Dlaczego w sku­

tek tarcia się dw u ciał pow staje zawsze na- elektryczność? Tarcie powoduje pew ną zm ia­

nę napięcia' na powierzchni ciała; w skutek tego elektrony atomów, znajdujących się na powierzchni ciała wprowadzone zostają w stan pewnego natężenia, pow staje to, co zo- wiemy polaryzacyą; elektrony dodatnie zo­

stają skierowane w jednę stronę, odjem ne—

w stronę wręcz przeciwną. G dy pocieram y ebonit ogonem lisim, elektrony odjem ne g ru p u ją się bliżej powierzchni. Pod w p ły ­ wem ty ch właśnie elektronów część elektro­

nów odjem nych kuli metalowej przechodzi do listków (przyjęliśmy poprzednio, że część elektronów znajduje się w stanie wolnym), te ostatnie odchylają się, gdyż są naładow a­

ne elektrycznością jednoim ienną. Odchyle­

nie listków zniknie, jeżeli odprowadzim y elektrony odjem ne za pomocą ciała nałado­

wanego elektrycznością dodatnią (potarte szkło).

Równie dobrze m ożna w yładować elektro­

skop, jeżeli się go dotkniem y ręką. G dy dotykam y się kulki ręką, usuw am y z listków nadm iar elektronów odjem nych, ładunek ich bowiem rozchodzi się teraz po naszem ciele i powierzchni ziemi, a więc gęstość j elektryczności, czyli ładunek na jednostce [ powierzchni, staje się niezm iernie m ała. Nie

j

sądźmy jed n ak że elektrony z niezm ierną szybkością przechodzą przez rękę do ziemi, w samej rzeczy, zjawisko, o którem mowa, zachodzi zupełnie inaczej, jak uczy n a stę p u ­ jące porównanie. W eźm y dtugę rurę, n a­

pełniony wodą, i zaopatrzoną w tłok. Jeżeli naciśniem y tłok, z przeciwnego końca ru ry w ypłynie pew na ilość wody; ale nie będą to |

te same cząsteczki, któreśm y bezpośrednio ucisnęli: na cząstki, które wypłynęły, ciśnie­

nie zostało przeniesione przez całą masę cie­

czy.

Zupełnie to samo zachodzi w danym przy­

padku. N adm iar elektronów wywołuje pe­

w ną nieznaczną nadwyżkę napięcia, pewna nieznaczna ilość elektronów przechodzi na rękę; napięcie przenosi się teraz przez całe ciało i ogarnia w szystkie elektrony, na sku­

tek czego pew na ilość odjem nych elektro­

nów z ciała naszego przechodzi do ziemi.

W podobny sposób możemy sobie w ytłum a­

czyć zjawisko prądu elektrycznego w prze­

wodnikach z tą różnicą wszelako, że tu ilość elektronów , znajdujących się w ruchu jest znacznie większa, aniżeli w razie elektryza- cyi przez tarcie, i że w danym przypadku znajdują się w ruchu nie tylko elektrony wolne, lecz i te, które są ze sobą związane siłą przyciągania. Pozostaw m y na chwilę n a stronie elektrony wolne, tworzące ła d u ­ nek na powierzchni przewodników, przez któr© przechodzi prąd elektryczny.

W skutek działania siły elektrom otorycz­

nej, siły, która wzbudza prąd, elektrony do­

datnie i odjemne zostają skierowane w stro­

ny wręcz przeciwne (zostają spolaryzowane), po części oderw ane od siebie. Przyciąganie się elektronów tłum aczy, dlaczego z chwilą, gdy siła elektronów przestaje działać—elek­

trony pow racają do stanu pierwotnego; ja- [ ko też dlaczego, gdy prąd przechodzi przez przewodnik, pew na ilość energii elektrycz­

nej przechodzi w ciepło i m etal się roz­

grzewa.

G dy przez przew odnik przechodzi prąd elektryczny, prąd ten pokonywa pew ną silę, na co zużywa się pew na ilość energii elek­

trycznej; energia ta przechodzi w ciepło, i m etal się rozgrzewa. Siłę tę nazywam y

„oporem 11 m etalu; zależnie od g atu n k u m e­

talu, opór przewodników jednakow ej d łu ­ gości jest większy lub mniejszy. Zjawisko p rądu elektrycznego należy sobie przedsta-

| wić, ja k następuje: elektrony w atom ach są i obdarzone pewnym określonym ruchem drga- : jącym . E lektrony dodatnie posiadają szyb­

kość określonego kierunku, elektrony zaś od­

jem ne szybkość wręcz przeciwną. D roga, jak ą opisuje każdy elektron je st niezm ier­

nie m ała i wynosi zaledwie niezm iernie ma-

(4)

660

W S Z E C H Ś W IA T

Ar2 42 łą część jednego m ilim etra. Pom im o to

szybkość rozchodzenia się zakłóceń elek try ­ cznych wynosi około 300000 hm n a sekundę, a energia, która przenosi p rąd elektryczny, posiada również wielkość najzupełniej okreś­

loną i wymierną. F a k ty te bynajm niej nie przeczą teoryi powyżej przytoczonej. W y ­ starcza przypom nieć raz jeszcze doświadcze­

nie z w ypływem wody z ru ry , by zrozumieć, że pomimo, że am plituda d rg ań oddzielnych elektronów je st niezm iernie m ała, szybkość rozchodzenia się perturbacyj elektrycznych może być bardzo wielka. Co zaś do p u n k tu drugiego, to energia p rąd u elektrycznego będzie skończoną, naw et nad er znaczną, je ­ żeli przyjm iem y, że szybkość elektronów w ich ruchu drgającym jest nader wielka, i że siły, jakie na nie działają, są dostatecznie wielkie

Zauważyć należy, że jeżeli ilość d rg ań elektronów na sekundę je s t bardzo wielka, to szybkość ich również może być bardzo wielka, pomimo, że am plituda d rg ań wynosi tylko drobną cząstkę m ilim etra.

W edług dawnej teoryi W ebera siła p rądu elektrycznego je s t to ilość elektryczności, któ ra przez sekundę przepływ a przez każdy przekrój przew odnika. R achunek w ykazuje że wobec najsłabszego naw et p rądu ilość elektryczności jest olbrzym ia. W e w szyst­

kich p unktach obwodu elektryczność do d at­

n ia płynie w tym samym kierunku, elektry­

czność odjem na w kierunku wręcz przeci­

wnym. K ierunek elektryczności dodatniej je st kierunkiem prądu.

W edług nowej teoryi L o rentza siła p rąd u zależy od ilości i szybkości elektronów , k tó ­ re w przeciągu sekundy przebiegają przez każdy przekrój przew odnika, by w chwilę później opisać tęż samę drogę z powrotem . W ystarcza przypuścić że każdy elektron dro­

gę pow rotną opisuje z szybkością nieco m niej­

szą, niż poprzednio, by zrozumieć, że teo rya L orentza prow adzi do ty c h samych rezu lta­

tów, co teorya W ebera.

Daleko prościej przedstaw ia się zjawisko, gdy prąd przechodzi przez ciało płynne, np.

roztw ór jakiejś soli. N ajsłabsza naw et siła elektrom otoryczna wyw ołuje to, co nazyw a­

m y rozkładem elektrolitu. N a obu biegu­

nach wydzielają się pęcherzyki gazu tu b też pow staje osad m etaliczny (galw anoplastyka).

W samej rzeczy zachodzi tu nie rozkład, lecz co innego. Rozkład bowiem sprowadziłby rozpadnięcie się m olekuł na atomy; wiadomo zaś, że aby p rąd elektryczny mógł wywołać rozkład, napięcie jego (siła elektrom otorycz­

na) m usi mieć wielkość, któ rą m ożna ściśle obliczyć. R achunek ten przeprow adził po raz pierw szy sir W. Thom son (Lord K el­

win). W istocie jednak zjawisko „rozkładu''' zachodzi wobec napięcia niższego od obli­

czonego teoretycznie, ja k tego dowiódł prof.

K ohlrausch.

W obec tego zmuszeni jesteśm y przypuścić, że w cieczy cząsteczki elektrolitu znajdują się w stanie wolnym, czyli ja k zazwyczaj m ówim y, w stanie „dysocyacyi“. Część pew na ty ch cząsteczek, czyli jonów, m a ła ­ dunek dodatni, część zaś odjemny; gdy bie­

g u n y są naelektryzow ane, cząsteczki ulegają sile przyciągania tychże i kierują się w ich stronę. W te n sposób jony dążą do zetknię­

cia się z biegunam i, oddają im swój ładunek i osiadają jak o ciała obojętne.

K ohlrausch i inni uczeni przez odpowied­

nio przeprowadzone doświadczenia zdołali określić szybkość ruch u postępowego jonów i znaleźli, że zależy ona od własności elek­

tro litu i stężenia roztw oru. (Szybkość ta w ynosi około 1/100000 cm n a sekundę). N ie­

trudno też określić ilość elektryczności, jak ą przenosi każdy elektron. Przypuśćm y, że każda cząsteczka gazu, składająca się tylko z jednego atom u, zawiera jeden w olny elek­

tro n odjem ny. W krótce zobaczymy, dlacze­

go teorya przyjm uje, że elektrony wolne po ­ siadają zawsze ładunek odjem ny. Jeżeli wie­

my, ile cząsteczek gazu mieści się w jednym centym etrze sześciennym (liczbę tę obliczył Losschm idt), to możemy z łatw ością obli­

czyć ładu nek elektryczny elektronu. R a ­ chunek w ykazuje, że ilość elektryczności, otrzym ana w ten sposób, odpycha rów ną so­

bie ilość elektryczności, znajdującą się na odległości 1 cm z siłą, rów ną praw ie 10—26 jednego gram a. B adając stosunek ład u n k u jednego atom u w odoru do jego masy, znale­

ziono, że jeden elektron odjem ny stanow i 72ooo część atom u wodoru. Chemia fizycz­

na w ykazuje, że ciężar jednego atom u wo­

doru rów na się: 8,3 X 10 ~25 g, elektron odje­

m ny w odoru w ażyłby więc 4 X 10 ~28 g. P ra ­

wie tę samę liczbę znalazł Tow nsend dla

(5)

JSfe 4 2

661 m asy cząsteczek, w yrzucanych w prze­

strzeń w zjaw isku promieni katodalnych, a mianowicię 3 X 10-26 ęj.

Przejdziem y teraz do innego szeregu zja­

wisk, do prom ieni katodalnych, prom ieni R oentgena i Becąuerela, do t. zw. zjawisk fotoelektrycznych, t. j. zjaw isk znikania ła ­ dunku ciał, naelektryzow anych odjemnie, wystawionych na działanie prom ieni u ltra ­ fioletowych. Zjaw iska te, odkryte w prze­

ciągu ostatnich k ilk u dziesięcioleci, są wiel­

kiej wagi zarówno dla nauki ja k i w zastoso­

waniu praktycznem . Szczególnie ważnem je st to, że daw ne teorye najzupełniej nie by­

ły w stanie w ytłum aczyć tych zjawisk. J e ­ żeli przez rurkę szklaną, z której zostało w y­

pompowane powietrze, przeprow adzim y prąd za pomocą drutów m etalow ych, to pod ciś­

nieniem, wynoszącem około 1/1000 m , z biegu­

na odjemnego (katody) zaczynają wybiegać promienie, które padając n a szklaną ścianę rurki, w yw ołują intensyw ne świecenie tejże (fluorescencya). Prom ienie te same przez się są zupełnie niewidoczne, tylko przestrzeń w pobliżu k ato d y w ysyła słabe światło, spo­

wodowane przez rozpylanie się powierzchni m etalowej katody.

Owe charakterystyczne ciemne promienie zowiemy prom ieniam i katod alnemi, światło w pobliżu k atody—św iatłem katodalnem , niewidzialne zaś prom ienie, wychodzące ze świecących części szkła, na k tó re padają prom ienie katodalne — prom ieniam i R oent­

gena. Prom ienie katodalne posiadają cały szereg nader ciekawych własności. W polu m agnetycznem prom ienie katodalne zmienia­

ją kierunek, ulegają zboczeniu, zależnemu od siły i położenia m agnesu. Podobne zbo­

czenie m a miejsce, jeżeli prom ienie katodal­

ne przebiegają pom iędzy p ły tam i kondensa­

to ra elektrycznego o bardzo wysokiem n a­

pięciu. W łasności te naprow adzają na myTśl, że promienie katodalne składają się z cząste­

czek naładow anych elektrycznością odjemną, zupełnie podobnych do wyżej opisanych elektronów. Oddawna bowiem wiadomo, że ciała naładow ane, poruszające się z wielką szybkością, m ają wiele własności ty ch sa­

mych, co prąd elektryczny. Ciała takie w y­

tw arzają pole m agnetyczne, pod wpływem m agnesu ulegają zboczeniu i t. p.

J . J . Thom son pierwszy zdołał wymierzyć

zboczenie, o którem mowa. Z wielkości te­

go zboczenia łatwo ju ż obliczyć szybkość prom ieni katodalnych i ładunek każdej czą­

steczki. Ł adu nek ten jest ten sam, co elek­

tronów , a szybkość cząsteczek równa się V, — 1/6 prędkości św iatła (szybkość światła wynosi 300000 hm n a sekundę). Cząstecz­

ka taka, padając z szybkością niesłychaną na ciało stałe, np. na szkło, musi wyw oły­

wać w otaczającym eterze świetlnym zakłó­

cenie miejscowe (falę elektrycznę lub św ietl­

ną), podobnie, ja k k u la z broni palnej gdy trafi w ścianę, w ytw arza falę dźwiękową, k tóra to fala dochodzi do naszej świadomości jako huk. Prom ienie R oentgena zdają się być w tym sam ym stosunku do fal świetlnych i elektrycznych, ja k huk do harm onii, t. j.

zdają się stanow ić falę mieszaną, w której przew ażają drgania proste najwyższej czę­

stości (promienie ultrafioletowe i t. p.). Ośrod­

kiem, w którym te fale się rozchodzą, jest nie powietrze, lecz eter świetlny, który uw a­

żam y za ciało, pozbawione tarcia i obdarzo­

ne elastycznością doskonałą. Za tłum acze­

niem, jakieśm y podali, przem aw ia jeszcze i to, że w miejscach, na które padają pro­

mienie katodalne, szkło silnie się rozgrzewa.

Jeszcze jeden dowód n a korzyść nowej teoryi elektronów daje zjawisko, odkryte niedawno przez p. Leithausera w instytucie fizycznym w Berlinie: Prom ienie katodalne po przejś­

ciu przez cienką blaszkę m etalową tracą część posiadanej poprzednio szybkości. Inne znów potwierdzenie nowej teoryi stanow i odkrycie, jakie niedawno zrobił p. Gehrke.

P . G ehrke wykazał, że szybkość promieni katodalnych po odbiciu się od powierzchni metalowej zm niejsza się, praw dopodobnie dlatego, że skutkiem swej niezmiernej szyb­

kości i względnej chropowatości powierzchni metalowej, promienie katodalne przenikają do pewnej głębokości.

Pokrew ne promieniom katodalnym są t. zw. prom ienie Becąuerela. Są to prom ie­

nie, a raczej m ałe niewidoczne cząsteczki,

które, bez widocznego w pływ u czynników

zew nętrznych, wydzielają się z preparatów

uranu i radu, a w pewnych w arunkach, choć

w słabszym stopniu też z bizm utu i innych

ciał. Prom ienie Becąuerela posiadają te

same własności, co prom ienie katodalne; tę

samę szybkość, odchylanie się pod wpływem

(6)

662

W S Z E C H Ś W IA T

J\fo 42 m agnesu, wielkość ład u n k u elektrycznego

i t. p. Prom ienie Becquerela również prze­

chodzą przez cienką blachę m etalową. Prof.

K au fm an n i prof. A braham wykazali, pierw ­ szy na drodze doświadczalnej, dru g i przez rozw ażanie teoretyczne, że masa elektronów w samej rzeczy nie istnieje, lecz je s t tylko po­

zorna. Bezwładność elektronów jest wywo­

łan a przez zjawisko n a tu ry elektrodynam i­

cznej (przyciąganie i odpychanie). Stąd wniosek, że i m asa ciał nam acalnych jako ta k a nie istnieje; pojęcie mas je s t ściśle, związane z pojęciem ciążenia ogólnego. Cią­

żenie ogólne (Newtona) nie może być czem innem , tylko zjawiskiem elektrodynam icz- nem, tem bardziej, że działa w edług tych sam ych praw elem entarnych. (Ciężar p rzy j­

m owany, jako m iara m asy, je s t siłą, z jaką ziemia przyciąga ciała, znajdujące się na jej powierzchni). Poglądow i takiem u można uczynić zarzut następujący: dlaczego w p r z y ­ rodzie nie napotykam y przyciągania odjem- nego, dlaczego dw a ciała n eutralne nigdy się nie odpychają wzajemnie?

Z arzu t ten je st w zupełności uspraw iedli­

wiony. Przypuśćm y jednak , że przyciąga­

nie się wzajem ne dw u elektronów naładow a­

nych elektrycznością różnoim ienną je s t co­

kolwiek większe, niż odpychanie dw u elek­

tronów jednakow ego m iana, a zobaczymy, że dw a ciała obojętne zawsze się m uszą przycią-

j

gać. Doświadczenie, o którem mowa, da- I łoby hypotezie elektronów realną podstaw ę naukow ą i podniosłoby ją do rzędu teoryj naukowych. Przypuszczenie to dotychczas I jeszcze doświadczeniem stw ierdzone nie było. ;

Przytoczym y jeszcze jed en fak t, przem a­

w iający n a korzyść teoryi elektronów , i w y­

jaśnim y, dlaczego teorya ta przypuszcza, że tylko odjem ne elektrony są wolne. L en ard wykazał, że jeżeli na gładkę powierzchnię m etalow ą rzucim y snop prom ieni ultrafio le­

tow ych, to elektrony na pow ierzchni zostają wprowadzone w drganie ta k silne (rezonans), że w ybiegają z szybkością niezm ierną z po­

wierzchni i w ykazują wszystkie c h a ra k te ry ­ styczne własności prom ieni katodalnych.

A oto jeszcze jedno zjaw isko, którego zw y­

kła teorya w ytłum aczyć nie może. W iado­

mo, że każdy gaz, w stanie zw ykłym w ybor­

n y izolator, staje się przewodnikiem , jeżeli go w ystaw im y na działanie prom ieni u ltra ­

fioletow ych lub w prost ogrzejem y do wyso­

kiej tem peratury. Zjawisko to można objaś­

nić, jeżeli przypuścim y, że w masie gazu, ja k przedtem w masie m etalu, znajdują się cząsteczki wolne, posiadające pewien ładu­

nek elektryczny. Zachowanie się ty ch czą­

steczek każe przypuszczać, że w stanie wol­

nym znajdują się przeważnie elektrony od­

jem ne (w m etalach wyłącznie; w gazach czą­

steczki dodatnie, jed nak nie oddzielne elek­

trony, lecz t. zw. jony, t. j. g ru py elektro­

nów dodatnich, są także ruchome).

W gazie, którego cząsteczka zawiera tylko jed en atom , np. w parze rtęci, atom y składa­

ją się: 1 ) z odjem nych elektronów wolnych i 2 ) części pozostałej, naładow anej elektry­

cznością dodatnią. Obie te części w atomie wodoru m ają się do siebie, jak 0 ,5 : 1000 .

Teorya elektronów prowadzi do wniosku, że tylko elektrony odjemne znajdują się w stanie wolnym, podczas gdy elektrony do­

datnie stale są związane z pozostałą częścią atom u. W łaściw ie więc istnieje jeden tylko rodzaj, elektronów wolnych. Pogląd ten nie je s t jeszcze opracow any i, być może, że m a tylko znaczenie form alne. Mówiliśmy już, że badania przeprowadzone nad promie­

niam i katodalnem i, skłaniają do wniosku, że zarów no m asa ciał nam acalnych, ja k i elek­

tronów jest tylko pozorną. Grdyby ta k było istotnie, to m oglibyśmy wyprowadzić w szyst­

kie tw ierdzenia m echaniki ogólnej z naszej hypotezy o budowie m ateryi, osiągnęlibyś­

m y więc to, do czego dąży fizyka teoretycz­

na, i sprow adzilibyśm y wszystkie zjawiska, których zbadaniem zajm uje się specyalnie fizyka do jednego zasadniczego zjaw iska ruchu międzycząstkowego.

Zanim zakończym y tę rozprawkę zwróćmy się jeszcze na chwilę do innej dziedziny fizy­

ki, w której teorya elektronów również osią­

gnęła w ybitne rezultaty, mianowicie do dziedziny optyki.

I ta k zostało dowiedzone, że zjaw iska roz­

p raszania i pochłaniania św iatła dają się sprow adzić do drgania (rezonansu) odjem ­ nych elektronów ciał, na które padają p ro ­ mienie św iatła. F izyka teoretyczna uczy, że zjaw iska świetlne są w rzeczywistości nie­

zm iernie szybkiem i drganiam i peryodyczne-

m i eteru świetlnego; drgania te rozchodzą

się w kształcie fal poprzecznych, podobnych

(7)

J\'° 42

w s z e c h ś w i a t

663 do fal poprzecznych w cieczach. Długość

fali w czerwonej części widm a wynosi °’81/iooo mm, w części pozafioletowej 0>1/iooo mm,.

G-dy fala ta k a n apotyka na swej drodze atom, k tó ry też zawiera eter i w którym drga elektron, to atom ów nie przepuści fali, je­

żeli długość drgania elektronu nie różni się od długości drgan ia tej fali. W tym bo­

wiem przypadku ruch eteru wprowadza ów elektron w drganie nader silne, przyczem energia drgania eteru zostaje zużyta. Mó­

wim y w tedy, że fala zostaje pochłonięta.

Nie jest to tylko przypuszczenie, gdyż wiadomo oddawna, ąp każde ciało pochłania fale tej w łaśnie długości, jakie samo prom ie­

niuje (prawo Kirchhofa). Że ta k je s t isto t­

nie, uczy następujące proste doświadczenie, w ykonane po raz pierwszy przez Bunsena.

W eźm y dw a palniki Bunsena, które, jak wiadomo, w ydają płom ień praw ie zupełnie bezbarwny; otworom, przez które w ypływ a gaz, nad ajm y form ę taką, żeby jeden pło­

m ień m iał k ształt szeroki, d ru g i—małego stożka.

Jeżeli do obu palników zapomocą stosow­

nego urządzenia będziem y doprow adzali je ­ dnakowe ilości sodu lub soli kuchennej, to płom ień ich przybierze p iękny kolor żółty.

Jeżeli teraz na większy płaski płom ień bę­

dziemy spoglądali przez płom ień m ały, to ten ostatni będzie stanow ił jak g d y b y ciemną plamę na tle jaśniejszem . Zjawisko to po­

chodzi, oczywiście, stąd, że m ały płom yk po­

chłania światło większego, oba bowiem w y­

syłają fale świetlne tej samej długości. P o ­ nieważ zaś palnik umieszczony z ty łu , daje płom ień większy, a przeto bardziej in ten sy ­ wny, więc dla oka widza m ały płom yk bę­

dzie stanow ił plam ę n a tle jaśniejszem . K olor ciała zależy więc od ilości d rg ań jego elektronów. Badania, dokonane ostatniem i czasy zdają się wykazywać, że ciała barw y ciemniejszej m ają, wogóle mówiąc, ciężar właściwy większy, aniżeli ciała jaśniejsze, i tu więc napotykam y związek m iędzy m asą ciał a ruchem elektronów. Doświadczenia, o których mowa, zostały przeprowadzone na długim szeregu ciał przezroczystych. Zbyt dalekoby to nas zaprowadziło, gdybyśm y chcieli przytoczyć w szystkie doświadczenia, przeprow adzone w tej dziedzinie. W a rty ­ kule ty m pragnęliśm y tylko poruszyć w kil­

ku słow ach stosunek teoryi elektronów do optyki.

Na zakończenie zestawm y jeszcze zasadni­

cze założenia nowej teoryi. W szystkie ciała składają się z nader drobnych cząsteczek, czyli molekuł, które m ogą istnieć w stanie wolnym. Cząsteczki te stanow ią g ru p y ato­

mów, które znów składają się z wielkiej ilo­

ści dodatnich i odjem nych elektronów; z nich tylko odjemne elektrony posiadają swobodę ruchu. D rgania tych elektronów odbywają w ośrodku nader delikatnym , pozbawionym tarcia wewnętrznego, t. zw. eterze świetl­

nym . E te r świetlny przenosi wszelkie za­

kłócenia równowagi. D rgania świetlne są to pewne ruchy eteru, wyw ołane przez drgania elektronów . Zjaw iska elektryczne są to albo także określone drgania eteru (fale elektrycz­

ne), albo też ruch sam ych elektronów. Miej­

my nadzieję, że z czasem i przyciąganie po­

wszechne, bezwładność i t. p. zjawiska da­

dzą się objaśnić zapomocą nowej teoryi.

Stefania Rozenblatówna.

N O W E PRZYCZYN KI

DO W Y JA Ś N IE N IA U B A R W IE N IA MOTYLI.

Św ietne barw y skrzydeł m otyli były odda­

wna przedm iotem badań. Ju ż D arw in po­

święcił im szczególną uwagę, przedstaw iając zasadę doboru płciowego, a od tego czasu do­

dano niemało now ych spostrzeżeń, które wie­

le św iatła rzuciły na tę sprawę. W ostatnim num erze pism a Biologisches C entralblatt ba­

dacz rossyjski Ch. Szaposznikow stara się w yjaśnić jaskraw ą barw ę tylnych skrzydeł w stęgów ki (Catocala Schr.) i w tym celu po­

daje nowe przypuszczenie zupełnie oryginal­

ne, k tóre m am zam iar pokrótce przedstawić.

J a k wiadomo, wstęgówki posiadają tylną pa­

rę skrzydeł jaskraw o, zwykle czerwono, rza­

dziej niebiesko lub żółto zabarwioną, ozdo­

bioną czarnym , niekiedy podwójnym , pasem przy brzegu zew nętrznym . W czasie spo­

czynku pokryte są one przez daszkowato ułożone, szare, ciemniej prążkow ane skrzydła przednie naśladujące korę drzew, na których owad spoczywa. Ponieważ barw a jasn a bi­

jąca w oczy je s t w tedy schowana, można by

(8)

664

W S Z E C H ŚW IA T

No 42 sądzić, że jest ona jedynie w yrazem doboru

płciowego. W obec tego jednak, że m otyl ten jest nader czujny i za zbliżeniem się nie korzysta z przystosow ania do barw y kory, lecz zryw a się do lotu, roztaczając swe ty ln e skrzydła, m usim y tem u ubarw ieniu szersze przypisać znaczenie. Z astanaw iali się nad tą kw estyą W allace, Darw in, P oulton, v.

Bock i inni, a poglądy ich m ożna u jąć w dwie grupy: jed ni twierdzą, że jest to barw a „od- straszająca“, inni uznają ją za nęcącą, k tó ra powoduje, że ścigający p ta k chw yta nie cia­

ło, lecz tylko łatw o przeryw ające się skrzy­

dło, co ułatw ia ściganem u ucieczkę podobnie, ja k kruchość ogona u jaszczurki.

Ale oba te tłum aczenia nie w ytrzym ują k ry tyk i. Przeciw pierw szem u przem aw ia fak t, że wstęgów ka ju ż ze znacznej odległo­

ści zryw a się i ucieka przed wrogiem, a da­

lej doświadczenie, że ptak i łowią je w locie, właśnie gdy barw a jest widoczną, kiedy za­

tem pow inna „przerażać i odstraszać^. Co znów dotyczę uznania tej b arw y za przynę­

tę, to pom inąwszy dość problem atyczny zysk z uszkodzenia nie regenerujących się skrzydeł, nie m oglibyśm y w ytłum aczyć ja ­ skraw ego zabarw ienia ciała, a zwłaszcza od­

włoku u wielu gatunków i rodzajów (Cato- cala pacta L ., C. neogam a Abb., M agdalena Streck, F rederici G-rote, am ica H bnr., A gro- tis fim bria L. i in.), k tó ry w locie bardziej swą barw ą rzuca się w oczy, niż szybko d rg a ­ jące skrzydła. Otóż Szaposznikow daje no ­ wą teoryę, a dla jej uzasadnienia rozpatruje sposób życia m otyla, o którym mowa.

Żyje on przeważnie w północnej części E u ro p y w lasach niezbyt gęsto zarosłych, gdzie zatem może wyzyskać swój stosunko­

wo szybki lot, a gdzie nadto w ystępuje p e r­

spektyw a cieniów, co, ja k zobaczymy, ró w ­ nież nie pozostaje bez znaczenia. G łów nem i nieprzyjaciółm i m otyli spoczywających, jak nasz, za dnia na drzew ach są ptaki, a w szczególności łążące po pniach dzięcioły i ko­

waliki, jakoteż łowiące na gałęziach, liściach i ziemi drozdy; jaszczurki są zbyt drobne, by były dla ta k dużego rodzaju niebezpieczne. [ Jakżeż się w tem otoczeniu zachow uje n a ­ sza ćma? Przed drozdam i zabezpiecza się, siadając w odpowiedniej wysokości, czujny słuch ostrzega ją przed hałaśliw em i dzięcio­

łam i i kowalikam i i nakazuje rychłą uciecz­

kę. W szystkie wstęgówki bowiem m ają słuch bardzo dobrze w ykształcony tak, że za zbliżeniem się w roga zryw ają się ju ż z odle­

głości kilku kroków. L o t ich jedn ak jest nieregularny, przeryw any, jak b y nerwowy:

zaniepokojony owad kilkakrotnie zmienia kierunek, wreszcie szybko spada na obrany p a n k t często na tem sam em drzew ie tylko wyżej, lub z przeciwnej strony. Niekiedy g ra ta pow tarza się kilka razy, nim wreszcie ćm a się uspokoi. Oczywiście te szybkie, a zm ienne ru ch y u tru d n iają znacznie złowie­

nie zwierzęcia w locie. F a k t jednak, że m o­

ty l nie korzysta, ja k inne g atu nk i mimetycz- ne, z przystosow ania barw nego do kory drze­

wa i nie siedzi nieruchomo, udając suchy listek, kaw ałek kory, czy inny przedm iot m artw y, lecz usiłuje ratow ać się ucieczką, fa k t ten niew ątpliw ie wskazuje, że lot m a tu większe znaczenie ochronne, niż naśladowni- cza barw a skrzydeł przednich: za jego pomo­

cą bowiem zwierzę może sprowadzić w roga na manowce, a następnie skutkiem ochron­

nego ubarw ienia niepostrzeżenie usiąść i tak ujść jego baczności. C harakterystyczny lot zm usza prześladowcę do szczególnego w ytę­

żenia wzroku, oczywiście śledzić on przy- tem będzie p u n k t najbardziej bijący w oczy—

czerwone skrzydła. Im barw a ich będzie jaskraw szą, tem trudniej w skutek k o n trastu będzie m u później rozpoznać szarą plamkę, ja k ą przedstaw ia m otyl, usiadłszy znagła na szarej korze. G dyby okaz był cały szarej barw y, to goniący p tak uchw yciłby w zro­

kiem przedewszystkiem jego k on tury i kształ­

ty , nie barw y, więc i miejsce, na którem by m otyl usiadł, nie znikłoby dla jego oka. K o n ­ tra s t ten potęguje jeszcze jasn y spód ciała i tło liściastego lasu, k tóre w perspektyw ie przedstaw ia się jako zielona ściana z jaśniej - szemi i ciemnemi smugam i. Zatem w myśl ty ch wywodów barw a czerwona skrzydeł, tw orząc silny k o n tra st ta k z szaremi skrzy­

dłam i przedniem i, jak i z zielenią lasu, sta ­ now i w y bitn y „punkt oparcia" dla oka prze­

śladowcy, a przez swe nagłe zniknięcie w chw ili siadania um ożliwia jego zmylenie.

W takich w arunkach okaz je s t za dnia praw ie w zupełności bezpieczny przed nie-

| przyjaciółm i i rzeczywiście jedynem i praw ie

j

prześladow cam i naszego m otyla są nietope-

\ rze, które, latając w ciemnościach, kierują

(9)

W SZ EC H ŚW IA T

665 A!ś 42

się nie wzrokiem, lecz słuchem. Oczywiście podobne urządzenie może być tylko w tedy korzystne, gdy owad jest dość silny do szyb­

kiej ucieczki, g dy nadto nie m a wrogów, które cicho, bez szelestu um ieją podpełznąć pod swą ofiarę, gdy wreszcie jest dość m iej­

sca dla rozwinięcia zwodnego lotu. Te w szystkie w arunki dopisują w powyższym przypadku, tłum aczenie więc Szaposznikowa odpowiada rzeczywistości; należałoby tylko zbadać, ja k spraw a się przedstaw ia u innych podobnie ubarw ionych gatunków i czy nie udałoby się przeprowadzić tu jakiegoś wspól­

nego w yjaśnienia jed n ą teoryą, być może w edług wyżej przedstaw ionych wywodów.

* * *

D rugą zdobyczą na tem samem polu, cho­

ciaż w innym kierunku, są w yniki badań również rossyjskiego uczonego Kossogono- wa. Mianowicie w Physik. Zeitschr. ogłasza on nową teoryą dla fizycznego wyjaśnienia ubarw ienia m otyli. Przekonał się doświad­

czalnie, że nader delikatny pył m etaliczny (a także i innych substancyj) rozproszony lśni najpiękniejszem i barw am i. Objaw ten polega n a odbiciu selekcyjnem pew nych pro­

mieni świetlnych o falach, których długość zależy od stopnia m iałkości pyłu. I tak ziarnka wielkości 0,796 a m ienią się p u rp u ­ rowo, 0,507 [J. zielono i t. d. Otóż podobne zjawisko w ystępuje na skrzydłach motyli.

Pokryte są one, ja k wiadomo, łuskam i po­

dłużnie żeberkowanemi. Żeberka te są usia­

ne drobniutkiem i ziarnkam i różnej wielko­

ści. I, ja k się ten au to r przekonał, w ym ia­

ry ich odpow iadają ściśle barw om otrzym a­

nym w poprzedniem doświadczeniu. W ten sposób świetność barw m otyli została spro­

w adzona do zwykłego zjaw iska fizycznego, a tem samem w yśw ietlona w zupełności.

D r. L . ByJcowsM.

W A H A N IA POZIOM U JE Z IO R x).

Do niedaw na znano i badano tylko jedno zjawisko w ahania się poziomu wód: zjawi-

Ł) A rch iv es d es S ciences p h y sią u e s e t n a tu re l- les jYo 3 a r, 1 9 0 4 i R evue S cientifiąue z 10-go w rześnia r. b.

[ sko przypływ u i odpływu w oceanie. A prze­

cież dość będzie obserwować uważnie wielkie jezioro w określonym punkcie, by się przeko­

nać, że poziom nie pozostaje niezmiennym.

Prof. Porel, zamieszkujący od pewnego czasu Morges nad Lem anem , pierwszy uja­

wnił i zbadał wahanie się poziomu jezior tam , gdzie ono przedstaw ia pewną praw idło­

wość lecz je st zbyt słabe, by m ożna je było sprawdzić przez prostą obserwacyę.

A parat zapisujący, złożony z pływaka, którego ruchy pionowe udzielają się dźwi­

gni, pozwala notować zmiany oscylacyjne w poziomie jeziora w d a n y m punkcie. K il­

ka takich aparatów , odpowiednio rozmiesz­

czonych, pozw ala na nakreślenie krzyw ych tych wahań, stw ierdzonych obecnie wszę­

dzie, naw et w najm niejszych jeziorach.

Świeżo zostały zbadane pod tym wzglę­

dem dwa jeziora: Madussee na Pom orzu przez W. Halbfassa, nauczyciela z Neuhal- densleben, oraz Chiemsee w B aw aryi przez A, Endrósa, nauczyciela m atem atyki i fizyki w Eraunsteinie.

Pierw szem u z tych obserwatorów powio­

dło się, zapomocą przyrządów, pożyczonych przez Akadem ię berlińską, ujaw nić bardzo praw idłowe wahania, co jest zrozum iałe wo­

bec wydłużonego k ształtu jeziora. Posiada ono 36 km2 powierzchni, 15,5 Jem długości, 3,2 km szerokości (maxima), 37,5 km obwo­

du. M aksym alna głębokość wynosi 42 m, głębokość średnia 25. Pojem ność lub raczej objętość w ódy około 726 milionów metrów sześciennych.

W zór, ustanow iony przez Du Boys, dla peryodu w ahań poziomu tego jeziora daje w artość t — 36,3 m inuty.

Jako ż dwa szeregi obserwacyj, przepro­

wadzonych w ciągu czterech miesięcy w r.

1901—1902-im, a zwłaszcza 1902—1903-im dały liczby bardzo do powyższej zbliżone, mianowicie 35 do 36,4 m inuty.

W pierwszym szeregu zaobserwowano 3103 w ahnięcia podłużne o peryodzie śred­

nim 35,5 m inuty. W ciągu pięciu dni i pię­

ciu nocy obserwowano dług ą seryę tych wa­

ha ń jednowęzłowych. W praw dzie F o rel zna­

lazł peryod dłuższy na jeziorze genewskiem od 26-go m arca do 3-go kw ietnia, ale obej­

mował on tylko 182 wahnięcia, gdy Halb-

fass zaobserwował ich 204. Zaś Schuh, ob­

(10)

6 6 6 W S Z E C H ŚW IA T

JVTs 42 serw ujący jezioro Orgm iinden w A u stry i,

osiągnął szereg nieprzerw any 466 oscylacyj jedno węzłowy cli od 21-go lutego r. 1902-go o 2-ej godzinie rano do 24-go lutego o 9-ej wieczór.

H albfass stw ierdził ogrom ną zmienność w am plitudzie w ahnięcia, od 1 do 60 mm.

B yw ają w ahania wielowęzłowe, krzyw a ich posiada kilka węzłów i kilk a garbów . W podłużnem tem jeziorze a u to r zauważył, że w ahania dwuwęzłowe są rzadkie, a m a­

ksym alna ich am plituda w ynosi 32 mm wo­

bec średniego czasu trw an ia 20 m inut; są One rzadkie, albowiem w ahania dw uw ęzło­

we, kom binując się z innem i jedno węzłowe- mi, dają częstokroć początek oscylacyom b a r­

dziej złożonym.

Stosunek trw an ia w ah ań jednow ęzłowych do dw uw ęzłowych nie znajduje się w zależ­

ności od głębokości, ja k poprzednio m nie­

mano.

K raniec południow y jeziora dał krzyw e daleko bardziej nieprawidłow e, niż kraniec północny. H albfass przypuszcza, że główTna przyczyna w ahań poziomu polega na zm ia­

nach w ciśnieniu atm osferycznem nad po­

w ierzchnią jeziora.

E ndros podjął eksperym entalne spraw dze­

nie w yników, osiągniętych przez innych ba­

daczów na jeziorze Chiemsee, którego form a jest znacznie bardziej niepraw idłow a, niż w przypadku poprzednim ; to też otrzym ał dwanaście różnych ty pów w ahań, z który ch jeden sześciowęzłowy; rzecz ciekawa, że w a ­ h an ia te odbyw ały się w yraźnie choć wolniej naw et wówczas, gdy jezioro pokryło się po­

włoką lodową grubości 30 cm. A u to r w celu oznaczenia głów nych czynników sam orzut­

nych oscylacyj jeziora (których nie należy m ieszać z drganiam i, w yw oływ anem i np.

przez -statki parowe, trw aj ącemi krótk o od 1 do 3 m inut) umieścił barom etr zapisujący u każdego z dw u krańców jeziora, anemo- m etr zapisujący w środku, oraz korzystał z dostrzeżeń sąsiednich stacyj m eteorologicz­

nych.

Otóż ze 161 nagłych zm ian poziom u o śred­

niej am plitudzie 28 mm, 148 przypadło je ­ dnocześnie z raptow nem zwiększeniem się ciśnienia atm osferycznego, 32 z pośród n a j­

silniejszych było w bardzo ścisłym związku

ze zm ianam i w ciśnieniu. Siedm tylko wah-

| nięć poziom u wyw ołanych zostało, ja k się zdaje, przez spadek barom etru.

Można więc uważać za dowiedzione, że w zajm uj ącem nas zjaw isku znaczenie przy­

czyny górującej m a ciśnienie, wobec k tó ­ rego w iatr posiada wpływ zupełnie ni­

k ły i w yw ołuje jedynie prądy powierzchnio­

we; wszakże w iatry gw ałtow ne działają po­

średnio na skutek zakłóceń, jak ie powodują w ciśnieniu atm osferycznem . W każdym ra ­ zie ich udział nie jest konieczny, gdyż na­

w et podczas zupełnie jasnej i spokojnej po­

gody zauw ażyć się dają w ahnięcia poziomu.

Przyciąganie obłoków elektrycznych i trzę­

sienia ziemi nie w yw ierają, ja k się zdaje, na dane zjaw isko w yraźnego wpływu.

Obecnie, g dy stw ierdzony został w zasa­

dzie związek przyczynow y między zmianami w ciśnieniu barom etrycznem a w ahaniam i poziom u jezior, pozostaje bardziej dokładne, ilościowe ustanow ienie praw wiążących w za­

jem nie te dwa zjaw iska; w tym też kierunku pow inny być prow adzone przyszłe badania.

m- h. h.

SP O S T R Z E Ż E N IA NAUK OW E.

B adan ia nad w p ły w e m prom ieni radu na wczesne s ła d y a ro zw o ju k u rczęcia.

D oniesienie tymczasowe.

O d 2 0 lu te g o r. b . p rze p ro w ad z iłe m w p rac o ­ w n i Zootom icznej U n iw e rsy te tu w W a rsz . przeszło sto dośw iadczeń n ad w pływ em prom ieniow ań soli ra d o w y c h n a w czesne s ta d y a rozw ojow e k u rc z ę ­ cia. C iąg d alszy ty c h dośw iadczeń je s t obecnie w to k u , lecz niem niej pozw olę sobie przytoczj^ć tu w y n ik i, o trzym ane z b a d a ń dotychczasow ych, albow iem sta n o w ią one m niej lub w ięcej za o k rą­

g lo n ą całość, ze w zg lęd u n a je d n o sta jn o ść i s t a ­ łość rezu ltató w .

D o b a d a ń ty c h używ ałem dw u p re p a ra tó w r a ­ dow ych. P ie rw sz y z nich, zam knięty w ru rc e sz k lan e j, z a w iera około 3 5 # ch lo rk u radow ego;

z o stał on ofiarow any przez p. M ary ę S k ło d o w sk ą- C u rie M uzeum W a rsza w sk iem u P rz em y słu i R o l­

n ic tw a i m ogłem z niego k o rzy sta ć d zięk i u p rz e j­

m ości D y re k to ra M uzeum p. Jó z efa L eskiego.

P r e p a r a t d ru g i, znacznie od poprzedniego siln iej­

szy, stanow i w łasność G ab in etu fizycznego U n iw . w W a rsz . J e s t to b ro m ek rad o w y , zam k n ięty w p u d e łk u ebonitow em z okienkiem z m iki.

(11)

No 42

W SZ EC H ŚW IA T

6G7

P ie rw sz a se ry a moich b a d a ń p o legała n a p o d ­ daw aniu ja j k u rzy c h działaniu prom ieniow ań r a ­ dow ych przez cały czas w y lęg an ia ich w in k u b a ­ torze. P ierw szy z w ym ienionych p rep a ra tó w b y ł w p ro st n ak ła d a n y n a sk o ru p ę ja jk a , d ru g i w tych w aru n k a c h w strzy m y w ał odrazu rozwój b la sto d e rm y . i dopiero um ieszczając go w odle­

głości 3 0 — 35 m m n a d sk o ru p ą otrzym ałem pod je g o w pływ em potw orności identyczne z w yw oły-

w anem i zapomocą pierw szego p rep a ra tu .

P otw orności, w yw ołane przez d ziałanie p rom ie­

ni ra d u , nosiły w szy stk ie bezw zględnie też same cechy; różnice, dające się zauw ażyć pom iędzy niemi, m uszą b y ć stanow czo p rzy p isan e różnicom indyw idualnym zarodków , pochodzących od róż­

n y c h k u r (p. mój a rty k u ł p. t. „ In d y w id u a ln o ść rozw ojow a11— W sze ch św ia t, 1 9 0 3 , J\» 4 9 — 50).

O czyw iście rów nolegle z seryam i dośw iadczeń nad zarodkam i, pochodzącem i od sześciu różnych k u r — zbadałem d o k ła d n ie am plitudę w ahań in d y w id u a l­

nych ty c h zarodków , od każdej k u ry oddzielnie, co pozwoliło m i o kreślić zupełnie ściśle donio­

słość w p ły w u prom ieniow ań radow ych na ich roz­

wój.

P om iędzy potw ornościam i, w yw ołanem i przez d ziałan ie ra d u n a zarodki w ciągu 4 5 — 5 0 go­

dzin w y lęg u , n ajsłab szą form ę, sp o ty k a n ą u nie­

licznych, n ajb a rd z ie j opornych osobników-— stano­

w i b ra k zupełny odcinków m ezoderm alnych (t. zw.

som itów ). P ozatem w szy stk ie inne części sk ła ­ dow e ta k ich zarodków są zupełnie norm alnie roz­

w inięte, ta k że sądząc p o d łu g sto p n ia rozw oju serca, m ózgu, pola naczyniow ego i t. d. m ożnaby się tu spodziew ać conajm niej 15 p a r som itów .

O prócz ty ch , w yjątkow o opornych, zarodków — w szy stk ie inne ro zw ija ły się p o d łu g zupełnie sw o­

istego ty p u potw ornego, w k tórym ja k o p u n k t w y jścia zanotow ać m uszę w znacznej ilości otrzy ­ m ane przezem nie b lastoderm y, o następujących cechach potw ornych:

Z aro d k i, w ylęgane pod działaniem ra d u w cią­

g u 2 4 — 4 8 godzin rozw oju, obok zupełnie nor­

m alnego rozrostu obw odow ego, posiadały nie­

zm iernie zw ężone pole przezroczyste, otoczone bardzo silnie zg ru b ia ły m w ałem żółtkow ym . W sam em polu przezroczystem zn a jd u je się sm u­

g a p ie rw o tn a , dość często słabo ro zw in ię ta w swej części p rze d n iej. Z p rzodu pola przezroczystego, zam iast ry n ie n k i lu b r u rk i n erw ow ej— w idzim y ty lk o n iep raw id ło w e zg ru b ie n ie ekto d erm y , bez określonych k o nturów . P rz e k ro je poprzeczne ta ­ kich zarodków w y k azały , że pod ową potw orną p ły tk ą nerw ow ą n a jd u ją się obfite sk u p ien ia ko ­ m órek lecytoforu.

Od te g o zasadniczego ty p u potw orności, w y­

w ołanych przez działanie r a d u , rozwój dalszy (do 5 0 — 7 0 godzin) może się odb y w ać w dw u k ie ­ ru n k ach . A lbo — zaw sze obok zupełnie n orm al­

nego ro zrostu obw odow ego b la sto d e rm y — rozw i­

ja się dość norm alnie pole naczyniow e z m niej lu b w ięcej zupełnem w strzym aniem rozw oju ś ro d ­

kow ych części, t. j . sam ego ciała zarodka, albo też nie ro zw ija się i samo pole naczyniowe, a czynności rozw ojow e ta k ie j b lasto d erm y spro­

w ad z ają się w p ro st do intensyw nego ro zro stu ob­

w odow ego. W tym razie części osiowe zarodka sprow adzają się do w ązkiej szpary podłużnej, prze d staw ia ją cej pozostałość pola przezroczystego, bez żadnych śladów sam ego ciała zarodkow ego.

B rze g i tej sz p ary są silnie z g ru b ia łe w sk u te k sil­

nego rozw oju elem entów entoderm y żółtkow ej.

B ad an ie ta k ic h b lastoderm na sk raw k ac h po­

przecznych w ykazało, że ek to d erm a je s t tu w y ra ­ żona ty lk o przez cienką w a rstw ę płaskich kom ó­

rek , podczas g d y entoderm a żółtkow a, szczegól­

niej w okolicy ow ego szczątkow ego pola przezro­

czystego,— ro zrasta się niepom iernie, tw orząc znaczne sk u p ie n ia kom órek dość dużych, zaw iera­

jący ch stosunkow o nieznaczną ilość żółtka i en e r­

gicznie rozm nażających się, co w idać z obfitości figur karyokinetycznych.

W id zim y w ięc, że w blasto d erm ach , ro zw ija ją­

cych się pod działaniem prom ieni rad o w y ch , in­

d yw idualność zarodków za trac a się: części cen­

tra ln e nie ro zw ija ją się w cale, obw odow e zaś ro­

sn ą norm alnie. W o b e c niezm iernie w ażnego faktu, że w całej se ry i moich dośw iadczeń p o w staw ały s tą le potw orności je d n eg o i tegoż sam ego typ u , odpow iadającego ty pow i t. zw. potw orów bezpo­

staciow ych („m o n stres an id ien s" — ,,an id eu s“), a p rzy tem ty p u zupełnie sw oistego— można do pe­

w nego sto p n ia mówić o sw oistem („specyficz- n e m “) d ziałaniu ra d u n a zarodki kurze. W s k u te k tego d ziałania sw oistego, w yw ołującego stale je d n e i też sam e zm iany p o tw orne -— stosow anie prom ieni rad o w y ch w inno sta ć się n a d e r płodną m etodą terato g en ety czn ą.

Z w yników pow yższych można w yprow adzić je d e n jeszcze ciekaw y w niosek te o re ty cz n y . Oto fa k ty te rzu c ają pew ne św iatło na zagadnienia o t. zw. w spółczynności (korelacyi) zarodkow ej.

P a k t, że w zro st okolic obw odow ych blasto d erm y o db y w ać się może norm alnie pomimo, że części je j środkow e u le g ły zupełnem u uw stecznieniu—

przem aw ia za pew ną autonom ią rozw ojow ą tych d w u zasadniczych części składow ych zarodka.

W te n sposób dośw iadczenia pow yższe doprow a­

dzają do tegoż sam ego w niosku, k tó ry przed rokiem sform ułow ałem ja k o w y n ik b a d a ń nad

„b lasto d erm ain i bez z a ro d k ó w 1', przedstaw iające- m i nieco odm ienny c h a ra k te r (por. „S postrzeżenia n au k o w e11 w e W szechśw iecie, 1903, .N» 8).

O becnie rozpoczęta now a se ry a m oich badań ma n a celu w yśw ietlen ie c h a ra k te ru zm ian po­

tw o rn y ch , pow stających w zarodkach k u rzy c h na sk u te k k ró tk o trw a ły c h działań m iejscow ych sil­

nego p re p a ra tu radow ego, nak ład an eg o w p ro st na sk o ru p ę — w różnych sta d y ac h rozw ojow ych.

J. Tur.

(12)

6 6 8 W S Z E C H Ś W IA T

M 42 KO RESPON DEN CY A W SZ E C H ŚW IA T A .

M iędzyrzec,

5 p aź d ziern ik a.

N ie zw y k ły gatunek o s c y la ry i(O s c illa ria B o s e .).

W p ie rw sz y ch dniach p aź d ziern ik a r. b ., będąc w p a rk u M iędzyrzeckim po d łu g ie j tam nieb y tn o - ści, dostrzegłem , że w oda w sadzaw ce, z n a jd u ją ­ cej się po stro n ie zachodniej d ro g i, p row adzącej z pałacu do ta k zw anej D zikiej p ro m en a d y , je s t m ętn a i żółtaw o-zielona. S zczegół te n , sam w so­

b ie mało rzu cający się w oczy, b y łb y może nie zw rócił m ojej uw ag i, g d y b y w ody w innych po­

b lisk ich zbiornikach, odznaczające się p rz e jrz y ­ stością i b rak iem zab arw ien ia, nie u ja w n iły mi w yraźn eg o k o n tra stu .

N arazić p rzy czy n ę zachodzącej sprzeczności tru - , dno b y ły w yśledzić, chociaż nie w ątp iłem , że sp raw cą je j j e s t ja k iś organizm w y stę p u ją c y w w ielkiej m asie, k tó ry ty lk o z pow odu d ro b n y ch w ym iarów nie d a je się d o strze d z gołem okiem w ro zp a try w a n ej w odzie. P o n iew aż te j je d n a k ż e d la b ra k u ja k ie g o k o lw ie k n ac zy n ia n ie m ogłem za b rać z so b ą w celu zb a d a n ia je j p o d m ik ro sk o ­ pem , p rze to pow yższą o b se rw ac y ę by łem zm uszo­

n y odłożyć do d n ia n astęp n e g o , tem b a rd z ie j, że nad ch o d zący w ieczór n a g lił m nie do p ow rotu.

N az a ju trz nie zaniedbałem za o p atrz y ć się w w o­

d ę , pochodzącą z nadm ienionej sa d za w k i, p rz y ­ czem uzupełniłem spostrzeżenia, odnoszące się do innych je j szczegółów , m ianow icie spraw dziłem , że pow ierzchnia rzeczonej sa d za w k i w ynosi p rz e ­ szło 1 3 0 0 m 2, a głębokość w o d y w obec te ra ź n ie j­

szego n isk ieg o poziomu nie p rzechodzi 0 ,5 m , że b rz e g i m a nieco zarosłe, zw łaszcza p a łk ą szeroko- łis tn ą i sitow iem w odnem , z re sztą p rz e strz e ń je j, zupełnie o tw a rta , j e s t p rz y stę p n a d la w ia tru , k tó ­ ry , ja k podów czas, w iejący od w schodu, sp ęd zał k u stro n ie zachodniej z a w a rto ść w ody, gęściej tu ż pod pow ierzch n ią zaw ieszoną.

Z aw arto ść ta , o sadzająca się początkow o cien­

k ą w arstw ą, przez stopniow e n ag ro m ad zan ie się w zrastała , tw orząc ostateczn ie obszerne złoża w k sz tałcie płatów do 0 ,5

cm

g ru b y c h , z w ie rz ­ chu od słońca żółknących i o bsychających, a pod spodem blado-zielonych i n a d e r śliskich.

P ow yższe złoża, k tó ry c h poprzednio n a p rz e ­ ciw nym b rz e g u n ie zauw ażyłem , b y ły n a tu ra ln ie ja k im ś w odorostem , należało ty lk o zb ad ać, czy isto tn ie p o w sta ły ze sk u p ie n ia p ojedyńczych oso­

b n ik ó w rozproszonych w w odzie oraz czy osobni­

k i te pochodziły z je d n e g o lu b k ilk u g atu n k ó w . O dpow iednich w y jaśn ień d o sta rc z y ł n iebaw em m ikroskop, a po części n a w e t lupa, g d y ż zapom o­

cą te j ostatn iej m ożna b y ło do strzed z w k ro p li w o d y lu b w d robnym ułam k u pochodzącym ze złoża, um ieszczonych m iędzy dw om a szk iełk am i, m nóstw o ig ie łk o w aty ch utw o ró w , k tó re n a s tę p n ie p o d m ikroskopem p rze d staw iły się ja k o n itk i po- je d y ń c z e , p ro ste, na końcach zao k rąg lo n e 7 0 — 3 5 0 — 2 ,5 — 3 ,5 (i, utw orzone z je d n e g o sz ereg u kom órek, tro c h ę k ró tszy c h niż szerszych, o ddzie­

lonych w yraźnem i przeg ro d am i i w ypełnionych tre śc ią żółto-zieloną. N itk i, o ile się zdaje, p o ­ w leczone b y ły cienką w a rstw ą śluzu, przyczem o b ja w iały czasem n a d e r słabe ru ch y , polegające n a posuw aniu się ju ż naprzód, ju ż w ty ł, ruchu obrotow ego około ich osi nie m ogłem stw ierdzić.

Z oznak przytoczonych w idzim y, że b y ły to o scylarye, je d y n a p rzy czy n a zab arw ien ia w ody w sadzaw ce, k tó rą ze w zg lę d u na nieobecność in­

n y ch o sc y lary j, najczęściej z sobą pom ieszanych, można b y ło uw ażać za z b io rn ik czystej hodow li je d n e g o w yłącznie g a tu n k u , zanieczyszczonej za­

le d w ie m ałym procentem sp o ty k an y ch euglen i wymoczków.

P raw d o p o d o b n ie je s t to rz a d k i p rzy p a d e k , aby organizm y te g o rodzaju, u k az u ją ce się przew ażnie w o ddzielnych złożach lu b ty lk o w małej liczbie p ojedyńczo rozrzuconych osobników , w y stą p iły w ta k niezm iernej ilości w stan ie rozproszenia, że m ogły zab arw ić stosunkow o znaczną objętość wo­

d y , gdj^ż w ynoszącą od 5 0 0 —6 0 0 m i . J u ż to sam o ich zachow yw anie się u p ow ażnia do m nie­

m ania, że nie należą do pow szednich pojaw ów , tem b a rd z ie j, że i cechy im w łaściw e różnią się nieco od cech p rzy w iązan y ch do p o spolitych ga­

tu n k ó w , m ianow icie n itk i zaw sze pro ste, zam iast z w y k le m niej lu b w ięcej sk rzyw ionych, b arw a żółto-zielona, w m iejsce p rzew ażnie sinej, w re ­ szcie b r a k ch a ra k te ry sty c z n e g o zapachu, jakim odznaczają się oscy lary e. P o d w zględem koloru i g ru b o ści n ite k zb liża ją się n ajb a rd z ie j do Oscil- la ria chlorina K g ., od k tó rej ró żn ią się w y ra źn e­

m i p rze g ro d a m i kom órek.

D y ag n o zy po d an e d la innych g atu n k ó w tegoż ro d za ju w dziełach O. K irc h n e ra i A . H a n sg irg a s ą jeszcze b ard z iej sprzeczne z opisem form y po­

w yżej załączonym . W o b ec czego sądzę, że po­

czy tan ie je j za „n ie z w y k łąu nie je s t p rzesad ą.

B . Eichler.

TO W A RZY STW O OG-RODNICZE W A R S Z A W S K IE .

Z pow odu zm ian, ja k ie zaszły w prezydyum

„ K om isy i P rz y ro d n ic z e j'1, doręczenie S praw ozda­

n ia z posiedzeń j e j — kw ietniow ego i m ajow ego do R e d a k c y i uległo opóźnieniu; d la n aw iązania je d n a k ciągłości spraw ozdaw czej podajem y je obecnie.

D nia 2 8 k w ie tn ia r. b. odbyło się posiedzenie K o m isy i P rzy ro d n ic ze j w M uzeum P rzem y słu i R o ln ictw a o godzinie 8 wiecz. O becnych człon­

k ów b y ło 16.

Z zapow iedzianych na p o rzą d k u dziennym re ­ fe ra tó w p .

J.

S osnow ski p rze d sta w ił rzecz p. t.

„ P rz y c z y n e k do te o ry i pow staw an ia prąd ó w elek- tro tonicznych u.

Cytaty

Powiązane dokumenty

Załóżmy, że ustawiliśmy płyty z rysunku 24.16a i b blisko siebie i równo- legle (rys. Płyty są przewodnikami, dlatego też po takim ich ustawieniu ładunek nadmiarowy na

Mo»na wi¦c obliczy¢ caªk¦ jako obj¦to±¢ bryªy - podstawami bryªek s¡ trójk¡ty lub trapezy, wysoko±¢ staªa... Rozwi¡zanie: Korzystamy ze wzoru na

[r]

Wynika to także z uzasadnienia do projektu ustawy, zgodnie z którym: „Przyjęto, iż koordynatorem pacjenta w całym systemie ochrony zdrowia jest lekarz podstawowej opieki zdrowotnej

serw acji w odniesieniu do K siężyca daje jego terminator (linia, gdzie przylegają do siebie oświetlona przez Słońce i nie ośw ietlona część tarczy). Istnienie

 Fizyka, 7.3: wyjaśnia powstawanie obrazu pozornego w zwierciadle płaskim, wykorzystując prawa odbicia; opisuje zjawisko rozproszenia światła przy odbiciu

Biuro Prasowe - Rudna - Rynek - Ratusz, 15 minut po dekoracji konferencja prasowa ze zwyciêzc¹ etapu Press Office Rudna the market place the town hall 15 minutes after

6) Uczenie wychowanków samodzielności podczas samodzielne załatwianie spraw urzędowych, szkolnych. Wychowankowie przyjmowani są do DDD na podstawie skierowania Starosty, które