• Nie Znaleziono Wyników

Jsfe. 39 (1582). Warszawa, dnia 29 września 1912 r.

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Jsfe. 39 (1582). Warszawa, dnia 29 września 1912 r."

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

Jsfe. 3 9 (1582). Warszawa, dnia 29 września 1912 r. T om X X X I .

TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKO! PRZYRODNICZYM.

PRENUMERATA „W SZEC H ŚW IA TA".

W Warszawie: rocznie rb. 8, kwartalnie rb. 2.

Z przesyłką pocztową rocznie rb. 10, półr. rb. 5.

PRENUMEROWAĆ MOŻNA:

W Redakcyi „Wszechświata" i we wszystkich księgar­

niach w kraju i za granicą.

Redaktor „Wszechświata'* przyjmuje ze sprawami redakcyjnemi codziennie od godziny 6 do 8 wieczorem w lokalu redakcyi.

A d r es R ed a k cy i: W S P Ó L N A m 37. T elefon u 83-14.

Z I E L N I K F L O R Y P O L S K I E J .

Wiadotno powszechnie, że, chcąc poznać szatę roślinną jakiegoś kraju, musimy gromadzić odpowiednie zielniki; dla wię­

kszych obszarów j e s t to praca, przecho­

dząca siły jednostki i wymaga zrzesze­

nia usiłowali wielu florystów, działają­

cych w różnych zakątkach kraju. Aby jed nak praca nie była dorywcza lecz b a r ­

dziej planowa, musi zogniskować się w j a ­ kiejś in sty tu cy i lub wydawnictwie, co daje gw arancyę naukowego opracowania zbiorów i troskliwego przechowania ich dla pokoleń następnych. Wyrazem t a ­ kiego zrzeszenia badań florystycznych są często podejmowane na Zachodzie w y d a­

wnictwa zielnikowe, dotyczące pewnego obszaru geograficznego łub pewnej g r u ­ py roślin, pod redakcyą odpowiednich specyalistów.

U nas pierwszem usiłowaniem w tym kierunku na większą skalę był Zielnik flory polskiej, zainicyowany w roku 1892 przez ś. p. d-ra W ładysław a Dybowskie­

go i prof. A. Rehmana. Pierwsza setka w 34 egzemplarzach wyszła w r. 1893 we

Lwowie pod redakcyą profesorów A. Reh­

mana i E. Wołoszczaka, a następnie prawie corok zjawiały się nowe centurye;

począwszy od 5-ej setki redakcyą zajmo­

wał się sam tylko prof. Woloszczak. Po­

żyteczne to wydawnictwo, przedstawia­

jące niezbędny fundament dla przyszłego autora „Flory Polskiej“ zostało doprowa­

dzone do 11 ej centuryi w r. 1901 i prze­

stało wychodzić głównie z powodu braku współpracowników, gdyż śmierć nieubła­

gana zabrała kolejno większość ze s ta r ­ szych florystów, którzy byli duszą w y­

dawnictwa, ja k F. Błoński, H. Cybulski, dr. W. Dybowski, F. Herbich, B. Kotula, K. Łapczyński, K. Piotrowski, A. Szerfeł, J. Schmalhausen, T. Symonowiczówna, M. Twardowska, J. Ullefitsch, prof. A.

Zalewski.

O wydawnictwie tem pisał w r. 1899 ś. p. dr. W. Dybowski w Kosmosie J), dając jednocześnie, prócz informacyj ogól­

nej n a tu ry skorowidz do Zielnika, zawie­

rający spis 783 numerów roślin, wyda­

nych do owego czasu. Wielka szkoda,

!) W . D y b o w s k i . S k o r o w i d z d o zie ln ik a f l o r y polskiej. — K o s m o s X X I V , 1899. Str. 100 — 112 i 350 — 386.

(2)

660 W SZECHSW IAT JNIs 3 9

że spis reszty w ydanych roślin nigdzie nie został drukiem ogłoszony. J a k k o l­

wiek w ydawnictwo to przestało w ycho­

dzić, lecz pozostanie na zawsze materya- łem, z którego czerpać będzie każdy flo- r y s ta polski. W imieniu więc tych w szy­

stkich, którzy in teresu ją się florą n asze­

go k raju , a którzy nie posiadają Zielni­

ka, możnaby prosić red ak to ra w ydaw nic­

tw a o w ydrukowanie spisu reszty g a tu n ­ ków, które weszły w skład Zielnika Flo­

ry Polskiej.

Wśród pierwszych 783 num erów n a j ­ większą ilość roślin przysłano z Litwy:

412 (52,6°/0), dzięki niestrudzonym zabie­

gom głównie ś. p. d-ra W. Dybowskiego, T. Symonowiczówny i M. Twardowskiej;

następnie z Galicyi i Węgier— 163 nume­

r y (20,8°/0), z U krainy 116 (14,8%), z Kró­

lestw a Polskiego 92 (11,7°/o), z P o zn ań ­ skiego i P ru s —0.

T ak więc przestało istnieć pożyteczne wydawnictwo, w ydawszy zaledwie małą cząstkę z bogatego skarbca flory naszego kraju.

Nowe usiłowania w celu wskrzeszenia Zielnika Flory Polskiej podjął przed kil­

k u laty prof. M. Raciborski i dzięki n ie­

spożytej energii w krótkim przeciągu czasu dokonał tego, o czem niedawno nie śmieli n aw et marzyć floryści krajowi.

Prof. Raciborski zakreślił sobie znacz­

nie szerszy program, niż było to w zw y ­ czaju dotychczas, gdyż postanowił o g ar­

nąć odrazu całość flory polskiej, a więc nietylko rośliny kwiatowe, lecz również i niższe: glony, grzyby, m chy i w ątro ­ bowce. Jeszcze przed laty 20 p. R. pod­

czas pobytu swego w K rakowie wydał trz y zeszyty zielnika p. t. „Grzyby paso- rzytne Polski". Lecz następnie wyjazd z k raju i długa w nim nieobecność zm u­

siły go do przerw ania w ydawnictwa. Zo­

staw szy po powrocie z J a w y profesorem In s ty tu tu w Dublanach, p. Raciborski za ­ czął gromadzić m atery ały do zamierzo­

nego wydawnictwa, lecz dopiero objąwszy k a te d rę botaniki na Uniw ersytecie L w ow ­ skim mógł ostatecznie urzeczywistnić myśl swoję; i otóż widzimy, jak kolejno od roku 1908 sypią się ja k z rogu obfi­

tości w ydaw nictw a zielnikowe, a więc

rośliny wyższe (Plantae polonicae), My- cotheca polonica, P hycotheca polonica, Bryotheca polonica i Hepaticae polonicae.

We Lwowie prof. Raciborski wytworzył szybko dokoła siebie atmosferę pracy naukowej i własnym przykładem umiał zachęcić całe szeregi uczniów do badań nad florystyką krajową. Materyał do pierwszych zeszytów w ydaw nictw a ziel­

nikowego był jeszcze prawie całkowicie zebrany przez redaktora; z każdym jednak nowym zeszytem liczba współpracowni­

ków rośnie tak, że dokoła w ytw arza się zw arty zastęp młodych pracowników, ożywionych je d n ą wspólną myślą pracy nad zbadaniem flory k raju naszego. Cały ten dorobek za 3 lata pracy przedstawia się imponująco. Rozpatrzmy się w nim szczegółowo.

I. Rośliny naczyniowe *).

Zielnik wychodził dotąd we Lwowie w ilości 25 egzemplarzy; pierwsze dwie setki, zbierane głównie przez samego re­

daktora w okolicach Dublan, wyszły w r.

1908; obecnie liczba wydanych gatunków dosiągła już liczby 900; współpracowni­

ków wciąż przybywa. Oprócz redaktora, k tó ry sam najobficiej zaopatrzył zielnik, rośliny dla w ydaw nictw a zbierali M.

d’Abancourt-Wirstleinowa, M. Chmieliń­

ska, St. Fedorowicz, M. i S. Fielderówna, K. Huppenthal, S. Krzemieniewski, F. Li- lienfeldówna, H. Matlakówna, W. Michal­

ski, K. Miczyński, E. Niezabitowski, K.

Rouppert, T. Rouppertowa, K. Stecki, W.

Szafer, T. Wilczyński, S. Zuber, A. Żmu­

da i H. Żurawska. Prócz tego wiele ro­

ślin zebrano wspólnemi siłami podczas wycieczek zbiorowych, urządzanych przez profesora Raciborskiego wraz z jego ucz­

niami, słuchaczami uniw ersytetu lwow­

skiego. Pierwsze dwie setki zostały ze­

brane przeważnie w okolicach Dublan i Lwowa; następnie teren został rozsze­

rzony i spotykamy już w zielniku*sporo

*) M. R acib or sk i. R o ś l i n y polskie. ( P l a n t a e p o l o n i c a e ) (.Na 1 —400). K o s m o s , X X X V 1910. Str.

739 — 769.— Na 401 — 800. I b i d e m X X X V I 1911.

Str. 995 — 1048.— .Na 801 — 900 ( F l o r a T atr orum )- I b i d e m X X X V I 1911. Str. 1049-1062.

(3)

Na 39 W SZECHSW IAT 661 roślin z Galicyi wschodniej, z Wołynia

i Podola, z zachodniej: z okolic Krakowa i Babiej Góry, niebrak również i przed­

stawicieli górskiej flory Tatr i Karpat pokuckich i bukowińskich; ostatnia zaś (dziewiąta) setk a je s t poświęcona całko­

wicie florze Tatr. Z innych dzielnic kraju dotąd wydano nadzwyczaj mało: z K ró ­ lestwa Polskiego trzy gatunki (1 z Cie­

chocinka i dwa z pod Łowicza), z Białej Rusi 1 g atun ek (Trapa murranensis Joggi z Berezyny) i z Wołynia—1 gatunek. Mo­

żna je d n a k mieć nadzieję, że młodzież z Królestwa, wśród której w ostatnich latach daje się zauważyć wzmożone za­

interesowanie fizyografią krajową, poprze pożyteczne usiłowania prof. Raciborskie­

go tak, że następne zeszyty Zielnika bę­

dą zawierały nietylko rośliny z Galicyi, lecz i z Królestwa i innych dzielnic.

W ydane dotąd zeszyty, oprócz wielu roślin zwykłych, zawierają mnóstwo no­

wych lub rzadkich dla flory naszego k ra ­ ju, ja k również niektóre gatunki i odmia­

ny nowe poraź pierwszy opisane, ja k np.

Asplenium cuneifolium Viv.—papr-oć cha­

rak te ry sty czn a dla serpentynów Karpat bukowińskich, Muscari racemosum Szafer sp. nov., Wolffia arrhiza L., Carex arista- ta K. Br., Setaria ambigua Guss., Avena desertorum Lessing., Fagus silvatica L.

var. longipedunculata Racib. nov. var., Elatine A lsinastrum L. forma nana Ra­

cib., Yiola alpina Jacq., Thalictrum unci- n atu m Rehman i t. d. . Niektóre g a tu n ­ ki są nadzwyczaj obficie przedstawione w Zielniku, np. 65 gatunków turzyc (Ca- rex), 24 nu m ery łomikamieni (Saxifraga) i t. p.

II. G lo n y 1)-

Zielnik wychodzi w ilości 50 egzem­

plarzy; dotąd wydano 150 gatunków. Uło­

żeniem 3-go zeszytu zajęła się J. Woło- szyńska. Prócz niej i redaktora materya- łu dostarczyli jeszcze F. Lilienfeldówna,

J) M. R a c ib o r sk i. P h y c o t h e c a p o lo n ic a Cz. I.

X. 1 - 5 0 . K o s m o s X X X V 1910. Str. 8 0 - 8 9 . — Cz.

I I . 51— 100. I b d o m X X X V 1910. Str. 1001—

1006. Cz. I I I . M . R a c i b o r s k i i J. W o ł o s z y ń s k a

N 101— 150. I b i d e m X X X V I 1911. Str. 987— 994.

F. Łuczkiewiczówna, E. Niezabitowski, B. Niklewski, W. Szafer, T. Wilczyński, P. Wiśniewski, Z. Wóycicki, A. W ró ­ blewski. Z nowych i rzadszych form za­

sługują na uwagę: Athrospira leopolien- sis Rac. nov. sp., Chamaesiphon fuscum Rfski, Pleurocapsa polonica Rac. nov. sp., Chamaesiphon Rostafiński Hansgirg, Schi- zothrix vaginata Ng., Anabaena Hassalii (Kutz.) Wittr. var. abnormis Rac. nov.

var., Ulothrix subtatrana Rac. nov. sp., Gonyrosira incrustans (Reinsch.) Schmi- dle, Oscillatoria lineata Szafer var. Spi- ralis Szafer, Aphanothece sulfurica W.

Szafer i Oscillatoria constricta Szafer.

Z Królestwa Polskiego są 4 gatunki, zebrane przez p. Z. Wóycickiego, a m ia­

nowicie Spirogyra crassa Ktzg. i ciekawe glony solankowe z Ciechocinka: Conferva bombycina (Ag.) Wille, Hormiscia salina (Kutz.) i Enteromorpha intestinalis (L.) Link. Prócz tego j e s t jeden gatunek z planktonu Gopła (Dinobryon sociale Ehrbg. — zebr. B. Niklewski); reszta po­

chodzi z różnych miejscowości Galicyi.

III. Grzyby x).

Zielnik wychodzi w 50 egzemplarzach po 50 gatunków w każdem wydaniu. D o ­ tąd wyszły 4 zeszyty; począwszy od 4-go zeszytu redakcyę objął p. B. Namysłow­

ski; prócz tego m ateryału do Zielnika do­

starczyli F. Chłapowski, Z. Chmielewski, S. Fedorowicz, E. Niezabitowski, B. Ni­

klewski, L. Nowakowski, K. Rouppert, W. Szafer, S. Wesołowski, T. Wilczyński, P. Wiśniewski, K. Wize i A. Wróblewski.

W zbiorze przeważnie figurują grzybki pasorzytnicze, najobficiej przedstawiona rdza (Puccinia — 44 gatunki). Z nowych poraź pierwszy wydanych gatunków n a ­ leży wymienić: Septoria Trapae natantis Wiśn., Em pusa (Entemophtora) Gastro- pachae Racib. n. sp., Zygorhynchus Vuil-

1) M. Racib orsk i. M y c o t b e c a p o lo n ic a Cz. I Na 1 - 5 0 . K o s m o s X X X I V 1909. Str. 1166— 1172.

Cz. I I i I I I . I b i d e m JN° 5 1 - 1 5 0 . I b i d e m X X X V , 1910. Str. 76 8-769.

B. N a m y s ł o w s k i . Mżycotheca polonica. Fasc.

I V (1 5 1-2 0 0). K o s m o s X X X V , 1910. Str. 1007—

1 0 1 2.

(4)

662 WSZECHŚWIAT JVo 39 leminii Namysłowski, Wawelia regia Nam.,

Phyllosticta Wandae Nam., Glaeosporium Ribis Mont. et Desm. var. Parillae Jancz.

et Nam. M ateryał został zebrany n ietyl­

ko w Galicyi lecz i z innych dzielnic:

n a 200 gatunków — 156 pochodzi z Gali­

cyi, 6 z Poznańskiego, dwa z Prus Kró­

lewskich, 34 z Białorusi, l ze Żmudzi i 1 z Królestwa Polskiego.

IV. Wątrobowce *).

Dotąd wyszedł 1 zeszyt (50 gatunków) w 50 egzemplarzach pod redak cy ą p. P.

Lilienfeldówny. Prócz redaktorki, mate- ryału dostarczyli jeszcze prof. M. Raci­

borski i W. Szafer. Z 50 g atu n kó w dwa pochodzą z gór Ś w iętokrzyskich (Pellia epiphylla Lindberg i P tilidium ciliare Nees. var. pu lcherrim a (Web.)) zebrane przez prof. Raciborskiego, reszta pocho­

dzi z różnych miejscowości Galicyi i Bu­

kowiny.

V. Mchy liściaste 3).

Redakcyę tego dzieła prof. Raciborski powierzył p. A. Żmudzie, k tó ry wydał dotąd dwa zeszyty— 100 g atunków w 60 egzemplarzach każdy. Materyał do p ie rw ­ szego zeszytu zebrał praw ie całkowicie redaktor, do następnego zaś zbierali j e s z ­ cze prof. M. Raciborski, W. Szafer i S.

Fedorowicz. W szystkie g atu n k i zostały zebrane na terenie galicyjskim. Z nowo­

ści można wymienić: B rachythecium al- bicans (Necker) Br. eur. var. macrophyl- lum Żmuda nov. var. i 5 gatunków poraź pierwszy znalezionych w Galicyi, a m ia­

nowicie: P ottia leucodonta Schimper., Thuidium Philiberti (Philibert) Limpricht, Leucobryum albidum (Bridel) Lindberg, Mnium Seligeri Jur., Drepanocladus sub- mersus (Schimper) W arnstorf. var. bra- chyphyllus W arnstorf.

Z tego przeglądu widzimy, j a k prof. R a­

ciborskiemu udało się w krótkim p rze­

!) F . L i l i e n f e l d ó w n a . H e p a t i c a e p o lo n ic a e e x s ic c a ta e I (Na 1 — 50). K o s m o s X X X V , 1910.

Str. 7 3 2 -7 3 8 .

2) A . J. Ż m u d a . B r y o t h e c a p o lo n ic a . Cz. I (Ne 1 — 50). K o s m o s X X X V I , 1911. Str. 15 — 22.

Cz. I I Na 51 - 100. I b i d e m X X X V I I , 1912. Str.

118— 125.

ciągu czasu ożywić u nas badania flory- styczne i zgrupować dokoła siebie cały zastęp nowych badaczów, którzy zastąpić mogą silnie przerzedzone szeregi s ta r ­ szych florystów. Jeżeli dotąd Zielnik przez niego w ydaw any ilustruje głównie florę Galicyi, to można mieć nadzieję, że ju ż w roku przyszłym pospieszą mu z po­

mocą floryści z innych dzielnic tak, że Zielnik rzeczywiście będzie ilustrował ca­

łokształt naszej flory. Miejmy nadzieję, że i obecnie z chwilą objęcia przez ini- cyato ra w ydaw nictw a katedry botaniki w Krakowie, działalność wydawnicza, tak świetnie zapoczątkowana we Lwowie nie ulegnie przerwie, lecz będzie nadal roz­

wijać się w tem samem tempie i potrafi znów przyciągnąć nowe siły do sprawy badania flory krajowej.

B . H ryniew iecki.

Z A G A D N IE N I A E P O K I L O D O W E J W Ś W I E T L E N O W Y C H B A D A Ń .

( D o k o ń c z e n i e ) .

D rugą z kolei hypotezę astronomiczną wygłosił wspomniany już wyżej Jakób Croll. Mimośród elipsy, po której ziemia krąży dokoła słońca, nie je s t wielkością stałą, lecz ulega zmianom wiekowym.

Wynosi on bowiem około 800 promieni ziemskich, gdy tymczasem 200 000 lat tem u równał się 3 000 promieni, t. j. był prawie cztery razy większy. Croll s ą ­ dził, że ta k znaczna różnica musiała mieć ogromny wpływ na stosunki klimatyczne i geologiczne; cieplejsze i krótsze zimy, chłodniejsze zaś i dłuższe lata, które po­

winien był spowodować wzrost mimośro- du, w ystarczały, jego zdaniem, do całko­

witego wyrównania krańcowości term icz­

nych i były bezpośrednią przyczyną roz­

rostu lodowców dyluwialnych.

Teoryą ta j e s t daleko lepiej uzasadnio­

na, niż hypoteza Adhemara. Okresy cza­

su są tu daleko prawdopodobniejsze, czynniki, wchodzące w grę, daleko b ar­

dziej wpływowe; nic więc dziwnego, że

(5)

JMs 39 W SZECHSW IAT 663 teorya Crolla zyskała licznych zwolenni­

ków i obrońców (Pilar, Wallace, R. Bali i inni). Bliższe rozpatrzenie przekonywa jednak, że i ta próba wytłumaczenia nie może być uznana za udaną. Przede­

wszystkiem, można tu także uczynić za­

rzuty co do peryodyczności i kolejności (nie zaś jednoczesności) na obudwu pół­

kulach, jak ie teorya ta przypisuje epo­

kom lodowym. Następnie, ulega wielkiej wątpliwości, czy czterokrotne zwiększe­

nie się mimośrodu rzeczywiście mogło spowodować obniżenie tem peratury, nie­

zbędne do utworzenia się lodowców dy­

luwialnych. Sam Croll przypuszczał, że ziemia wówczas, ja k i obecnie, przecho­

dziła przez peryhelium zimą, przez afe- lium zaś latem, i że dlatego właśnie zi­

ma była krótsza i cieplejsza, lato dłuż­

sze i chłodniejsze, a w rezultacie tego klim at wilgotniejszy i łagodniejszy, niż obecnie (ciągle mowa o półkuli północ­

nej). Dowody Crolla, że takie stosunki wystarczały, ażeby wywołać nastąpienie epoki lodowej, były bardzo słabe; spo­

strzegli to naw et zwolennicy teoryi mi- mośrodowej i jeden z nich, R. Bali, zmo­

dyfikował j ą w nieco radykalny sposób, przypuszczając, że zlodowaceniu odpowia­

dał okres, kiedy ziemia przechodziła przez peryhelium latem, przez afelium zaś zi­

mą, t. j. odwrotnie w porównaniu ze zda­

niem Crolla. J e s t to zarazem połączenie teoryi mimośrodowej z hypotezą Adhć- mara. Ta teorya kombinowana wydaje mi się jeszcze nieprawdopodobniejszą, niż pierwotny pomysł Crolla: jeżeli bowiem przypuszczenie Balia je s t prawdziwe i wzrost mimośrodu wywierał w samej rze­

czy znaczny wpływ na stosunki klima­

tyczne, to rezultatem tego wpływu mo­

gło być jedynie zwiększenie się krańco- wości termicznych, t. j. klimat musiał się stać bardziej kontynentalnym. W ia­

domo zaś, że kontynentalność klimatu najmniej sprzyja tworzeniu się lodow­

ców, czego dowodem je s t Syberya. Ro­

zumowanie Balia je s t zatem stanowczo niezadowalające.

Przechodzimy do teoryi astronomicz­

nej, upatrującej przyczynę epoki lodowej w zmianie nachylenia ekliptyki. N achy­

lenie to, wynoszące obecnie 23°27'4", zmienia się peryodycznie, wahając się pomiędzy 24°35'58" a 21°58'36", w skutek czego oś ziemi tworzy z płaszczyzną ekliptyki k ąt czasem większy, czasem mniejszy. Ponieważ nachylenie osi ziem­

skiej je s t przyczyną istnienia pór roku, przeto zmiana tego nachylenia musi się oczywiście odbić na własnościach tych ostatnich. Czy jed n ak zmiana nachyle­

nia o jakieś 2 stopnie wystarcza do spo­

wodowania epoki lodowej, o tem można bardzo powątpiewać. Ekholm obliczył, że w razie minimalnego nachylenia eklip­

tyki średnia tem peratura lipca na 55°

szerokości północnej musi obniżyć się 0 2,8° w poróAvnaniu z teraźniejszą. Obli­

czenia te były je d n a k niedość ścisłe; Spi- taler, posługując się metodą pewniejszą 1 przyjmując 21°20' (?), ja k o minimum nachylenia, otrzymał obniżenie (dla 50°

szerok. półn.) o 1°. Obniżenie się te m ­ peratury, będące przyczyną epoki lodo­

wej dyluwialnej, wynosiło około 5°, zmniej­

szenie się nachylenia ekliptyki nie mo­

gło więc w żadnym razie spowodować takiego rozrostu lodowców, jaki istniał w czwartorzędzie. Zdaje się, że do tego wniosku doszli i sami obrońcy tej teoryi, bo Ekholm przyłączył się do liczby zwo­

lenników teoryi Arrheniusa, Spitalerzaś, po nieudanych próbach połączenia teoryi ekliptycznej z teoryą Crolla, zaniechał jej całkowicie i stworzył nową hypotezę, o której zaraz będzie mowa. W arto za­

znaczyć, iż kiedy Ekholm przypuszczał, że zlodowacenie przypadało na minimum nachylenia ekliptyki, według Spitalera odpowiadało ono maximum nachylenia;

Spitaler zmodyfikował więc tę teoryę ta k samo, ja k R. Bali teoryę Crolla, i zarzu­

ty, jakie można uczynić przypuszczeniom Balia, całkiem stosują się do dawniejszej teoryi Spitalera.

Nowa teorya, niedawno wygłoszona przez Spitalera, jako do czynnika roz­

strzygającego, odwołuje się nie do słoń­

ca, lecz do Drogi mlecznej. Wychodząc z założenia, że ziemia pobiera od gwiazd pewną ilość energii cieplnej, i przypusz­

czając, że promieniowanie cieplne gwiazd je s t daleko intensywniejsze (?), niż pro­

(6)

664 W SZECHSW IAT J\To 39 mieniowanie świetlne, k tóre wynosi we­

dług Newcomba je d n ę trzydziestomilio- nową część promieniowania słonecznego, Spitaler wnioskuje, że wpływ tego pro­

mieniowania gwiezdnego na stosunki kli­

matyczne kuli ziemskiej musi być dość znaczny. A strofizyka wykazała, że n a j­

wyższą tem peraturę mają ta k zw. gw ia­

zdy helowe, skupione przeważnie w Dro­

dze mlecznej i jej najbliższych okolicach.

Stąd wynika, że Droga mleczna powin­

na wypromieniowywać więcej ciepła, ani­

żeli reszta nieba. Z drugiej zaś strony wiadomo, że położenie Drogi mlecznej względem biegunów nieba zmienia się w sk utek precesyi punktów równonocnych.

Bieguny nieba zakreślają dokoła b iegu ­ nów ekliptyki koła, k tórych promień w y­

nosi 23°30'; całkowity obrót odbywa się we 26 000 lat. W rezultacie tego ruchu biegunów Droga mleczna odchyla się na- przem ian to w jednę, to w drugą stro nę, do i od równika, przyczem odległość kątow a między położeniami sk rajn em i ró­

wna się 47°. Na podstawie obliczeń, w y­

konanych za jeg o poradą przez d -ra P.

Hopfnera, Spitaler uważa za możliwe przypuszczenie, że zachodzące w sk u tek przesuwania się Drogi mlecznej zmiany ilości ciepła gwiezdnego, pobieranych przez różne strefy ziemi, są dość znacz­

ne, ażeby spowodować nastąpienie epoki lodowej dyluwialnej. Gdy mianowicie Droga mleczna najbardziej się zbliży do biegunów nieba, strefa równikowa kuli ziemskiej będzie pobierała minimum cie­

pła, wypromieniowywanego przez Drogę mleczną, n ato m iast okolice arktyczne i antarktyczne będą się ogrzewały. Taki stan rzeczy musi, zdaniem Spitalera, spo­

wodować obniżenie się tem peratury, k tó ­ re, w połączeniu z w yrównaniem się krań- cowości termicznych, będzie wystarczało do wywołania epoki lodowej. Przeciw ­ nie, gdy odległość kątowa między D rogą mleczną a biegunami nieba będzie n a j ­ większa, maximum ciepła przypadnie na strefę równikową, bieguny zaś ziemskie odbiorą najmniej promieni; w arunki ta ­ kie nie sprzyjają tworzeniu się lodow­

ców i w skutek tego będzie im odpowia­

dał okres międzylodowcowy. Według obli­

czeń d-ra Hopfnera ostatnie minimum zlodowacenia nastąpiło 6 500 lat temu;

ostatnie m a x im u m — 19 500 lat temu. Za 6 500 lat musiałby przypaść nowy okres lodowców, bo cały cykl trw a 26 000 lat i po upływie tego czasu zjawiska się po­

w tarzają nanowo. Wielką zaletę tej te ­ oryi Spitaler widzi w okoliczności, że t ł u ­ maczy ona jednoczesność zlodowacenia na obudwu półkulach ziemi, czego nie może dokonać większość teoryj innych.

Najpobłażliwsza k ry ty k a dowodzi j e ­ dnak, że najnowsza ta hypotezą nie opie­

ra się na żadnej podstawie realnej. P ro ­ mieniowanie cieplne gwiazd, które we­

dług Spitalera powinno być (niewiadomo dlaczego) daleko większe od świetlnego, w rzeczywistości nigdy przez nikogo zmierzone nie zostało i wszelkie dane przem awiają za tem, ża wielkość jego j e s t znikomo mała w porównaniu z cie­

płem słonecznem i, być może, nawet mniejsza od wielkości promieniowania księżyca, wynoszącego około 0 ,0 0 0 012 części promieniowania słońca. Przypusz­

czenie Spitalera co do wpływu, wywie­

ranego przez Drogę mleczną na klimaty ziemi, je s t nietylko bezpodstawne, lecz i całkiem nieprawdopodobne. Dopóki ogól­

ne promieniowanie cieplne wszystkich gwiazd nie zostanie oznaczone, teorya (jeżeli wogóle można nazwać teoryą przy­

puszczenie bezpodstawne) Spitalera ża­

dnej wartości naukowej posiadać nie może. Teoretycznie zaś rzecz biorąc, d a­

leko prawdopodobniejszem wydaje się zdanie przeciwne, że wpływ termiczny gwiazd wogóle, a Drogi mlecznej w szcze­

gólności, je s t znikomo mały i na stosun­

kach klimatycznych ziemi odbijać się nie może. Dla uzupełnienia dodam, że do hypotezy tej stosują się rozpatrzone już wyżej zarzuty co do peryodyczności epok lodowych i zakrótkich okresów czasu.

Do nowszych prób wytłumaczenia za­

gadkowego zjawiska epoki lodowej^nale- żą także pomysły wiedeńskiego badacza N orberta Herza, wyłożone w przytoczo- nem przeze mnie wyżej dziele jego p. n.

„Epoki lodowe i ich przyczyny". Herz j e s t zdania, że nie należy przypisywać

(7)

JMo 39 WSZECHSWIAT 665

roli wyłącznej jakiejś jednej przyczynie, że trzeba raczej spróbować tłumaczyć niezrozumiały dotąd rozwój lodowców dyluwialnych kombinacyą przyczyn ró ­ żnych; sam autor nie stosuje się je d n ak do swej własnej rady i upatruje, jeżeli nie wyłączną, to w każdym razie gó ru ­ jącą nad wszystkiem i innemi i rozstrzy­

gającą przyczynę w ruchu osi obrotu ziemi dokoła tak zw. głównej osi bez­

władności, innemi słowy, w przesuwaniu się biegunów ziemi. Zjawisko ruchu bie­

guna ziemskiego *) zostało wyprowadzo­

ne teoretycznie jeszcze w 1759 roku przez Eulera, w jego rozprawie o teoryi ruchu obrotowego, na 85 la t wcześniej, aniżeli je stwierdzono de facto (Bessel, 1844 r.);

Euler obliczył naw et czas obrotu biegu­

na dokoła pewnego pun k tu średniego i otrzymał okres 306 dni. Liczne pomia­

ry, dokonane w nowszych czasach, po­

twierdziły fakt przesuwania się bieguna, lecz w ykazały zarazem, że ruch bieguna nie je s t kolisty i że czas obrotu je s t wię­

kszy od 400 dni (według Chandlera w y­

nosi 14 miesięcy).

Tego ruchu osi ziemskiej nie należy mieszać z precesyą: precesyą nazywamy ruch osi, którem u ulega ona razem z całą ziemią, niewpływający więc wcale na szerokości geograficzne miejsc poszcze­

gólnych; tu zaś chodzi o przesuwanie się osi wew nątrz kuli ziemskiej, skutkiem którego zachodzi zmiana wysokości bie­

guna wr każdem poszczególnem miejscu ziemi, a więc zmiana szerokości geogra­

ficznych. Największe odchylenie biegu­

na od położenia średniego nie przekra­

cza, o ile można sądzić na podstawie po­

miarów dotychczasowych, 0,3". Badania Milnea, Cancaniego i innych wykryły za­

leżność wielkości odchylenia od trzęsień ziemi. Nie będę się wdawał w szczegóły i w różne teorye, obmyślone dla w y tłu ­ maczenia ruchu bieguna; zaznaczę tylko, że zjawisko to oddawna już było w sk a­

zywane, jak o przyczyna doniosłych zmian klimatycznych: Schiaparelli, A. G. Na- thorst i inni widzieli jego sku tek w cie-

! ) P o r ó w n . a r t y k u ł „ R u c h y b ie g u n a z i e m i 8 w Ns 22 W s z e c h ś w i a t a z rok u 1904.

płym klimacie miocenu, kiedy na Szpic- bergu rosły magnolie, średnia zaś tempe­

ratura roczna Grenlandyi była o 171/2°

wyższa od teraźniejszej (według 0. He- era) 1). Lecz i wówczas już dały się słyszeć poważne zarzuty przeciw temu przypuszczeniu. Niezważając na to, Herz -próbuje zastosować tę hypotezę do epoki lodowej. Rozumowanie jego daje się s tre ­ ścić w sposób następujący: w skutek ja k iejś przyczyny, najprawdopodobniej zmiany nachylenia ekliptyki, lody, n a g ro ­ madzone u biegunów, zaczęły rosnąć; po­

nieważ bieguny termiczne nie leżą na końcach osi obrotu lub głównej osi bez­

władności, lecz są od nich dość znacznie oddalone, więc wzrost lodów, w skutek asymetrycznego ich położenia, spowodo­

wał pewne przesunięcie się głównej osi bezwładności, które ze swojej strony w y­

wołało daleko już znaczniejsze odchyle­

nie osi obrotu, t. j. przesunęło biegun.

To przesunięcie bieguna było, zdaniem Herza, dość znaczne, ażeby mogła n a s tą ­ pić prawdziwa epoka lodowa, mianowi­

cie w krajach, leżących dokoła A tlan­

tyku.

J e s t to, ja k widzimy, teoryą bardzo skomplikowana; chcąc być ścisłym, Herz posługuje się matematyką, lecz przesłan­

ki, na których się opierają jego oblicze­

nia, są nadzwyczaj wątpliwe. Za czas obrotu bieguna dokoła osi bezwładności przyjmuje on, niewiadomo dlaczego, s ta ­ ry okres Eulera (306 dni), nie zaś daleko pewniejszy, obliczony na podstawie całe­

go szeregu nowszych pomiarów okres Chandlera (14 miesięcy); o ile zaś okres ten je s t dłuższy od roku, wzory Herza tracą wszelką wartość. Niemożna więc nie zgodzić się ze zdaniem De Marchie- go, który mówi, że teoryi Herza brakuje podstawy („teoria che, a mio aw iso , non regge sulle fondamenta", loc. cit., str.

319). Zwracając się do faktów geologicz­

nych, musimy stwierdzić, że przemawiają one przeciw teoryi Herza. Wykazano na- przykład, że zlodowacenie otaczało bie­

*) D r y g a l s k i p r z y w i ó z ł z Grrenlandyi dosk o­

nale p r z e c h o w a n ą g le ic h e n ię , paproć, rosn ącą o b ec n ie t y l k o p o d z w r o t n ik a m i.

(8)

666 W SZECHSW IAT ATo 39 guny (w ich położeniu obecnem) ze

wszystkich stron; oprócz tego, jeżeli p rzy ­ puścimy, że rozrost lodowców nastąpił w krajach, położonych dokoła A tlan ty k u , w sk u tek przesunięcia się w tę stronę bie­

guna północnego, j a k to właśnie twierdzi Herz, to pokazuje się, że przesunięcie t a ­ kie powinno było wynosić wiele stopni, ażeby mogło spowodować w Alpach zniż­

kę tem p eratu ry o 4° — 5°. Tak znaczna tranzlokacya b ieguna pociągnęłaby za so­

bą przemieszczenie ogrom nych mas wód oceanicznych, którego sk utk iem byłaby poważna zmiana ogólnej konfiguracyi mórz i lądów. Otóż badania geologiczne zmiany takiej nie w ykryły. A więc te- oryę Herza, zarówno z p u n k tu widzenia geofizyki, jak o też i geologii, należy uznać za chybioną, gdyż nie jest ona oparta na żadnej podstawie realnej i znajduje się w sprzeczności z faktami.

Dotychczasowe rozpatrzenie doprow a­

dziło nas do rezu ltatu negatywnego: Ża­

dna z w'yżej w zm iankow anych hypotez i teoryj, geograficzno-geologicznych, m e­

teorologicznych i astronom icznych, nie je s t w stanie wytłum aczyć zagadkowego zjawiska epoki lodowej. Czy znaczy to, że pozostaje tylko zrezygnować z w y n a ­ lezienia tajemniczych przyczyn i ogłosić razem z De Marchim: Ignoramus?

Zdaje mi się, że byłaby to rezygnacya przedwczesna. Istnieje bowiem jeszcze jed n a przyczyna, najpotężniejsza ze wszy­

stkich, a wrcale nie ta k nieprawdopodob­

na, ja k się to często twierdzi. P rzyczy­

n ą tą j e s t samo słońce. Zmiany w n a ­ tężeniu promieniowania słonecznego od- dawna ju ż wymieniano, ja k o przyczynę przewrotów klimatycznych; Buis Ballot, O. Biermann, Eugeniusz Dubois (o d k ry w ­ ca małpoluda—P ith e can th ro p u s erectus), wreszcie Blandet i Jan M urray u p a try ­ wali w zjawiskach, zachodzących na słoń­

cu, przyczynę zarówno wzrostu te m p era­

tu ry w miocenie, ja k i obniżenia się jej w czwartorzędzie. W szczegółach p o g lą ­ dy były podzielone; szczególnie Biermann znacznie się przyczynił do tego, że t e ­ orya „słoneczna" stała się niepopularną w świecie naukow ym, mianowicie przez

to, iż widział się zmuszonym odwoływać do wewnętrznego ciepła kuli ziemskiej—

pomysł nie wytrzym ujący żadnej k r y ty ­ ki. N atomiast całkiem naukowym w y­

daje mi się pogląd E. Duboisa, który przypuszcza, że słońce, będące obecnie gwiazdą żółtą, oziębiało się już do sta- d y u m gwiazdy czerwonej, po którem zno­

wu następowało stadyum żółte. Były to j a k b y przepowiednie nieuniknionej przy­

szłości.

J a k ie przyczyny mogły spowodować ponowne ogrzanie się oziębionego słońca?

Zanadto mało znamy zjawiska, zacho­

dzące na słońcu; jego ustrój fizyczny do­

tąd pozostaje dla nas zanadto zagadko­

wym; procesy chemiczne, jakoteż elek­

try czn e i promieniotwórcze, odbywające się na słońcu, k ry ją w sobie zawiele j e ­ szcze tajemnic, ażeby można było dać na powyższe pytanie jakąkolw iek odpowiedź określoną.

W każdym razie zjawisko podobne by­

najmniej nie je s t niemożliwe. Argument, przytaczany najczęściej przeciw tej hy- potezie, że, mianowicie, sprawdzić jej niemożna, nie wydaje mi się przekony­

wającym: zjawiska przyrody zachodzą bez względu na to, czy człowiek potrafi je kiedyś „sprawdzić". Najlepiej mogła­

by „sprawdzić" hypotezę oziębienia się i ponownego rozgrzania słońca astrofizy­

ka, w ykazaw szy zmiany analogiczne dla innych gwiazd żółtych; należy je d n a k pa- miętać, że chodzi tu o zjawiska, odby­

wające się w ciągu setek tysięcy i mi­

lionów' lat, gdy tymczasem spektroskop, umożliwiający badania ściślejsze, w y n a­

leziono przed półwieczem! Spostrzeżenia zaś wizualne, poczynione od czasów P to ­ lemeusza, zdają się rzeczywiście dowo­

dzić pewnych zmian koloru kilku gwiazd, posiadających wielkie znaczenie dla c a ­ łej tej kwestyi. Syryusz, naprzykład, mający obecnie barwę białą, przez w szy­

stkich astronomów greckich zaliczany był do gwiazd czerwonych; Cycero, Ho- racyusz i Seneka wyraźnie nazyw ają go gwiazdą czerwoną, Ptolemeusz zaś, mó-

C 3 c

wriąc o nim, używa w yrazu OTóxi’pp&a — ognisto czerwony. Aleksander Humboldt

(9)

JM® 39 WSZECHSWIAT 667 mówi w sw ym „Kosmosie“ *), co n a s tę ­

puje:

'„Syryusz zatem przedstawia nam je d y ­ ny przykład przemiany barwy historycz­

nie dowiedzionej, albowiem je s t on dziś barw y zupełnie białej. Niewątpliwie prze­

to musiały zajść nadzwyczajne przem ia­

ny na powierzchni tej gwiazdy, które za­

kłóciły dawniejszy jej proces światła.

Ponieważ przedm iot ten przy wielkim postępie nowszej optyki wzbudził żywe zajęcie, byłoby do życzenia, by można oznaczyć epokę tak wielkiego wypadku w przyrodzie i zamknąć w pewnych g r a ­ nicach czas, w którym znikła czerwona­

wa barwa Syryusza". Zdanie Humboldta podzielali Jo hn Herschel, Arago i Secchi, przeciw na zaś opinia Flammariona nie je s t wcale uzasadniona. W katalogu astronoma arabskiego Abd-al-Rachmana- al-Sufi (960 r. po Chr.) słynna gwiazda zmienna Algol (P Perseusza) je s t ozna­

czona jako czerwona: obecnie barwa jej je s t biała, białą też widział j ą i Ptole­

meusz. Wobec takich faktów trzeba być bardzo ostrożnym w twierdzeniach co do

„niemożliwości" oziębiania się i ponow­

nego ogrzewania gwiazd wogóle i nasze­

go słońca w szczególności.

Nie zawadzi wspomnieć tu także zna­

mienny fakt, że ogromna większość gwiazd zm iennych należy do klas żółtej, pomarańczowej i czerwonej. Nieprzesą- dzając, jakiem było właściwie to oziębie­

nie słońca, które spowodowało epokę lo ­ dową dyluwialną, czy przejawiło się ono w nadmiarze plam, czy też rzeczywiście miało cechę przejściowego zapadnięcia w stadyum gwiazdy czerwonej, należy przyznać, że ogólnie rzecz biorąc, zja­

wisko czasowego zmniejszenia się n atę­

żenia promieniowania cieplnego słońca nie zawiera w sobie nic niemożliwego lub nieprawdopodobnego. Nawet obecnie energia słoneczna ulega wahaniom, w y­

w ierającym w yraźny wpływ na stosunki klimatyczne ziemi. Pojawianiu się plam odpowiadają nietylko zakłócenia m agne­

tyczne i elektryczne, lecz i zmiany t e r ­ miczne, stwierdzone przez Fritza i K<3p- pena. Średnia tem p eratura lat, na k tó­

re przypada maximum plam na słońcu je s t niższa, niż lat, odpowiadających mi­

nimum plamistości: pod zwrotnikami ró­

żnica wrynosi 0,73°C. Są to naturalnie wpływy i zmiany nadzwyczaj małe, lecz niema żadnych powodów sądzić, że nie mogły one dawniej odbywać się na skalę nieporównanie większą. Ilość opadów także znajduje się w zupełnie wyraźnym związku ze stanem słońca; Meldrum i Lo- ckyer wykazali, że opady atmosferyczne la t maksymalnej plamistości są obfitsze, niż lat, odpowiadających minimum: ró­

żnica wynosi na lądzie Europy 51 m m ,

w Anglii zaś i Ameryce przeszło 100 mm .

Bardzo wiele innych zjawisk meteorolo­

gicznych, hydrologicznych, naw et biolo­

gicznych w ykazuje niewątpliwy je d en a­

stoletni okres peryodyczności, równole­

gły okresowi plam słonecznych. W s z y s t­

ko to wskazuje ścisły związek pomiędzy zmianami, zachodzącemi na słońcu, a ży­

ciem ziemi we wszystkich jeg o prze- • jawach. Nie mamy więc potrzeby szu­

kać jakichś oddalonych a wątpliwych przyczyn obniżenia się tem peratury, któ­

re spowodowało epokę lodową, skoro m a­

my przed sobą czynnik bezpośredni tak potężny i wpływowy, jak im j e s t słońce.

Neumayr powiada, że trudno spodziewać się rozwinięcia tej hypotezy czasowego oziębienia słońca w szczegółową teoryę.

Być może, ale tylko wobec dzisiejszej naszej nieznajomości procesów, zachodzą­

cych na słońcu; przyszłe postępy astro­

fizyki mogą, i to w niedługim czasie, zrobić całkiem możliwem to, co obecnie wydaje się niedościgłem marzeniem. Naj­

nowsze badania w tej dziedzinie zdają się właśnie uzasadniać ta k ą nadzieję. ^

J a n O ziębłow ski.

J) K o s m o s . R y s f i z y c z n e g o opisu ś w ia t a A le k s a n d r a H u m b o l d t a , p r z e ł o ż y ł H i p o l i t S k r z y ń ­ ski. T o m tr ze c i, W a r s z a w a 1852. Str. 181.

(10)

668 W SZECHSW IAT JMa 39

T R O S K I M E T A F I Z Y C Z N E F I Z Y ­ K Ó W W S P Ó Ł C Z E S N Y C H .

( D o k o ń c z e n i e ) .

VI.

K onstruktor nowoczesny, budując przy­

rządy, rozumuje ja k teoretyk; układy, które bada m echanika racyonalna, nie przypominają zupełnie tego, co widzimy w naturze (niezmienne ciała stałe, prze­

suwające się po sobie bez tarcia, łączniki giętkie i nierozciągłe, płyny nielepkie, sprężystość doskonale elastyczna, środo­

wiska bez oporu); dobierając je d n a k od­

powiednie m ateryaly, można z przybliże­

niem nadzwyczajnem zrealizować w arun­

ki, podane w nawiasie. Tarć nie można jed n ak całkowicie usunąć. Są one zna­

czną przeszkodą w obliczaniu, nie stoją je d n a k zazwyczaj na przeszkodzie prze­

noszeniu ruchów; toteż konstru k torzy mo­

gą stosować wyniki, ja k ich dostarcza cynematyka.

Fizycy w swych doświadczeniach rzad ­ ko muszą zwracać uw agę na opory bier­

ne, można więc twierdzić, że operują oni zapomocą układów mechaniki racyonal­

nej, do których wprowadzona j e s t „rzecz pracy" (pićce d ’oeuvre). Celem ich je s t poddać zmiany, którym ona podlega, p r a ­ wu matematycznemu, podobnemu do tych, które rządzą ruchami mechanizmu teore­

tycznego. Jeżeli udaje im się takie p r a ­ wo wykryć, to zawsze z przybliżeniem i dzięki temu, że zastępują oni ciało rze­

czywiste ciałem urojonem; — a to ciało urojone j e s t pomyślane w ten sposób, że­

by ruchy jego dały się wyrazić w spo­

sób m atem atyczny *).

! ) P o s t ę p o w a n i e nauki, z d a n ie m P o i n c a r e g o , p o l e g a na te m , ż e p o m i ę d z y d w a w y r a z y r z e ­ c z y w i s t e A i B w p r o w a d z a się w y r a z p o ś r e d n i C, k t ó r y j e s t z A w d o k ł a d n y m , p r z e z p r a w o o k r e ­ ś lo n y m , stosunku; B i O, ł ą c z y p r a w o p r z y b l i ż o ­ ne p o d l e g ł e s p r a w d z e n i u (lo c . cit., str. 166, p o ls k i p rz ekł. str. 117). B y ł o b y le p i e j p o w i e d z i e ć , że w s z y s t k i e w y r a z y r z e c z y w i s t e z a s t ą p io n e są p r z e z urojone.

Nauka byłaby zupełnie nieokreślona, gdyby nie uwarunkowano jej w ten spo­

sób, żeby nadać jednolitość mechanizmo­

wi; tak, iż „rzecz p r a c y “ teoretyczna j e s t czemś analogicznem z układem m ech a­

niki racyonalnej. Tak można uspraw ie­

dliwić hypotezy; wiążą one fizykę m a te­

matyczną z najbardziej udoskonalonemi metodami doświadczalnemi i są ja k b y dalszym ciągiem mechanizmu laborato­

ryjnego w doświadczeniu idealnem. Ufa­

my tedy nauce spółczesnej skutkiem udo­

skonalenia pracy doświadczalnej, ufamy zaś całkowicie prawom matem atycznym w tym tylko przypadku, kiedy owo prze­

dłużenie doświadczenia zapomocą hypo­

tezy je s t wypełnione. F ak ty wyżej po­

dane otrzymują wytłumaczenie i rola h y ­ potez wiąże się w ten sposób z zasadami poznania przez doświadczenie. Oto wnio­

ski bardzo dalekie od teoryi A ugusta Comtea! Hypotezy lorda K e M n a uwido­

czniają najlepiej ową jednolitość między

„rzeczą p ra c y “ (pićce d’oeuvre) teoretycz­

ną a mechanizmami doświadczenia; s ta ­ rożytni odczuwali już, ja k się zdaje, tę jednolitość, obmyślali bowiem swe hypo­

tezy astronomiczne tak, aby stały się po- dobnemi do przyrządów doświadczal­

nych x). Teoryą cynetyczna gazów dla­

tego razi dzisiejsze nawyknienia myśli, że nie posiada żadnej analogii z udosko­

nalonemi mechanizmami; dzisiejsi uczeni skłonni są już do tłumaczenia zjawisk n atu ry w sposób ugruntow any na rozw a­

żaniu „wiązań geometrycznych, analogicz­

nych z naszemi układami artykułowane- mi; chcą oni w ten sposób sprowadzić dynam ikę do pewnego rodzaju cynema- t y k i “ 2). Herz starał się wprowadzić tę koncepcyę. Ma ona przed sobą przysz­

łość; zapewne, można, ja k Poincarć, być tego zdania, że inne hypotezy mogą się przystosować do równań; je s t to jed n ak już spraw a raczej filozoficzna niż m a te ­ matyczna; hypoteza najbardziej z m echa­

J. S o re l. A r t y k u ł w R e v u e d e M e t a p h y - sique e t d e M o r a le , lis topad, 1903, str. 720.

2) P o i n c a r e . L o c . cit., str. 196 — 197, prz ek ł.

polski, str. 138.

(11)

N a 39 WSZECHSWIAT 669

nizmem doświadczenia jednolita zadawala najlepiej aspiracye nauki *).

Celem wiedzy doświadczalnej je s t za­

tem stworzenie „natury sztucznej “ (jeżeli można się tak wyrazić) na miejsce „na­

tu ry naturalnej", naśladując kombinacye, zachodzące w mechanizmach doświad­

czalnych. Historya uczy, że do w ystar­

czającego przybliżenia można dojść ró- żnemi drogami: długoletnie tedy posiłko­

wanie się ja k ąś hypotezą nie może być przeszkodą tworzenia nowej, zdolnej do tłumaczenia pewnych faktów poszczegól­

nych: można bowiem, ja k wiemy, zbudo­

wać hypotezę w ten sposób, aby tłum a­

czyć mogła zjawiska, które, zdawało się, zależą tylko od starej. Niema bowiem hypotez koniecznych; oto konkluzya, do której dochodzi książka Poincarego i obec nie wydaje się ona nam oczywistą, po­

nieważ każda hypotezą wprowadza me­

chanizm obcy naturze. W tem miejscu zwrócić należy uwagę na pewną zasadę dominującą nad spółczesną mechaniką stosowaną: „zamiast ja k dawniej, pisze Reuleaux g) naśladować proces pracy rę ­ cznej lub naturalnej (wynalazcy), w y tw a ­ rza się dziś tendencya coraz bardziej wi­

doczna, znajdowania rozwiązań dla każ­

dego zagadnienia zapomocą pewnych m e­

tod specyalnych, różniących się niekiedy od sposobów, jak iem i doch@dzi do celu natura... Tylko marzyciele jeszcze od czasu do czasu starają się naśladować procesy n a tu ry 1* 3).

]) O drzuconoby w te n sposób zu pełnie m e to ­ d y k la sy cz n e m ech an ik i, skazanoby ró w n ież na zag ład ę d y n am ik ę p u n k tu ; reform ę tę pro p o n o ­ w a ł ju ż P ic a rd (Q uelques re fle x io n s su r la m e- ca n ią u e, str. 14), p rz e d sta w ia ona je d n a k w ielkie tru d n o śc i p ed ag o g iczn e.

2) R e u le au x , loc, cit., str. 553—554.

8) R e u le a u x d a je k ilk a g o d n y c h u w a g i p rz y ­ kładów : „d łu g i czas w y siłk i stw o rz e n ia m a szy n y do szycia b y ły bezpłodne, p oniew aż chciano u p arc ie naślad o w ać szycie ręczne; k ie d y je d n a k zd e cy d o w a n o się na w p ro w a d ze n ie n ow ego spo­

sobu szycia, bard ziej p rzy sto so w a n eg o do w y m a ­ g a ń m ech a n ik i, m aszy n a do szycia szybko w e ­ szła w p ra k ty k ę . W alcow nie, w k tó ry c h praca j e s t bardzo odręb n a od p ra c y k o w alsk iej, p rz y ­ cz y n iły się o g rom nie do p ro d u k cy i żelaza. P o ­ m y sły n aśla d o w a n ia fu n k cy i zębów ludzkich w p ew n y c h m ły n a c h spełzły na niczem 1-.

Ponieważ doświadczenie je st zastoso­

waniem najlepszych metod mechaniki, a hypotezy pomyślane są tak, by zastą­

pić ciała naturalne mechanizmami, hypo- teza, należy przypuszczać, będzie tem do­

skonalsza, im mniej będzie posiadała cech naśladownictwa natury. Nauka tembar- dziej powinna się separować od n atury, im wyraźniejszą zdobywać będzie świa­

domość swoich własnych zasad. Jestem więc tego zdania, że ukryw anie sprzecz­

ności istniejącej pomiędzy nauką a n a ­ tu rą je s t wielkim błędem.

W miarę, ja k się rodzą nowe pomysły doświadczalne, powstają nowe odkrycia zjawisk dotychczas nieprzeczuwanych;

spostrzegamy, że pewne prawa nie są ta k ogólnie obowiązujące, ja k myślano do­

tychczas i zmuszeni jesteśm y tworzyć nowe hypotezy, któreby były w harmonii z coraz bardziej doskonałem i rozległem doświadczeniem. Widzieliśmy, ja k wiel­

ką Poincare przywiązuje wagę do tego przystosowywania coraz doskonalszego nauki do faktów.

Tą drogą dochodzimy do całkiem od­

rębnego niż dawniej poglądu n a naukę.

Dawniej przypuszczano, że n a tu ra składa się z pewnej ograniczonej ilości typów, że każdy z nich mógł być określony ty l­

ko w jeden sposób, i że nauka je s t wła­

śnie w trakcie tworzenia określeń. W rze­

czywistości trzeba było zadowolić się przybliżeniem, jakkolwiek pewne gałęzi nauk osiągnęły bardzo wysoki stopień doskonałości: za takie uznano geometryę i może mechanikę racyonalną; dla wielu uczonych astronomia była również bliska doskonałego poznania zasad niebieskich.

Filozofowie, przed czasem, poczęli sądzić, opierając się na odkryciach naukowych, że cały świat da się matematycznie opa­

nować; tak powstał determinizm.

Nauka obecnie według naszych pojęć je s t nieskończona, świat zaś ta k co^do swej rozległości, ja k co do ilości stwo­

rzeń w pewnym określonym czasie mo­

żliwych, zdaje się być ograniczonym x).

!) Z ałożyciele te rm o d y n a m ik i w y p ro w a d z a ją te dziw ne d w a w n io sk i ze sw ej d o k try n y . U w a ­ żają, oni ś w ia t n ie ty lk o za ograniczony, lecz

Cytaty

Powiązane dokumenty

osiaga swe minimum, zaś w antypodach epicentrum ma swe drugie maximum, przyczem wartość jej w tem drugiem maximum, podobnie ja k w minimum, jest skończona. Ten

o zmianie ustawy o działach administracji rządowej oraz nie- których innych ustaw (Dz. Członkowie rad nadzorczych i zarządów oraz członkowie rad, komisji, komitetów

Udział ją d ra w procesach wy- dzielniczych może być bądź bezpośredni, to znaczy, że ziarnka pierwotne mogą powstawać już w obrębie pęcherzyka j ą ­

nocne (błękitne) ubarw ienie H ippolyte, jak i doświadczalne, np. do ustalania odmian I chrom atycznych zwierzęcia; rzecz ta świad­.. czy o słuszności daw nych idei

Widać stąd, że jeśli chcemy poważnie zastanawiać się nad myślą Wittgen ­ steina, w szczególności zaś nad związkami między jego filozofią języka a filo ­

o szczególnych rozwiązaniach związanych z zapo- bieganiem, przeciwdziałaniem i zwalczaniem COVID-19, innych chorób zakaźnych oraz wywołanych nimi sytuacji kryzysowych (Dz..

13) dokument potwierdzający pełnienie funkcji opiekuna stażu nauczyciela szkoły za granicą, szkoły w Polsce, szkoły polskiej, o której mowa w art. c ustawy – Prawo

2) według wzoru udostępnionego nieodpłatnie na portalu zbiórek publicznych przez ministra właściwego do spraw administracji publicznej, w przypadku