Jsfe. 3 9 (1582). Warszawa, dnia 29 września 1912 r. T om X X X I .
TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKO! PRZYRODNICZYM.
PRENUMERATA „W SZEC H ŚW IA TA".
W Warszawie: rocznie rb. 8, kwartalnie rb. 2.
Z przesyłką pocztową rocznie rb. 10, półr. rb. 5.
PRENUMEROWAĆ MOŻNA:
W Redakcyi „Wszechświata" i we wszystkich księgar
niach w kraju i za granicą.
Redaktor „Wszechświata'* przyjmuje ze sprawami redakcyjnemi codziennie od godziny 6 do 8 wieczorem w lokalu redakcyi.
A d r es R ed a k cy i: W S P Ó L N A m 37. T elefon u 83-14.
Z I E L N I K F L O R Y P O L S K I E J .
Wiadotno powszechnie, że, chcąc poznać szatę roślinną jakiegoś kraju, musimy gromadzić odpowiednie zielniki; dla wię
kszych obszarów j e s t to praca, przecho
dząca siły jednostki i wymaga zrzesze
nia usiłowali wielu florystów, działają
cych w różnych zakątkach kraju. Aby jed nak praca nie była dorywcza lecz b a r
dziej planowa, musi zogniskować się w j a kiejś in sty tu cy i lub wydawnictwie, co daje gw arancyę naukowego opracowania zbiorów i troskliwego przechowania ich dla pokoleń następnych. Wyrazem t a kiego zrzeszenia badań florystycznych są często podejmowane na Zachodzie w y d a
wnictwa zielnikowe, dotyczące pewnego obszaru geograficznego łub pewnej g r u py roślin, pod redakcyą odpowiednich specyalistów.
U nas pierwszem usiłowaniem w tym kierunku na większą skalę był Zielnik flory polskiej, zainicyowany w roku 1892 przez ś. p. d-ra W ładysław a Dybowskie
go i prof. A. Rehmana. Pierwsza setka w 34 egzemplarzach wyszła w r. 1893 we
Lwowie pod redakcyą profesorów A. Reh
mana i E. Wołoszczaka, a następnie prawie corok zjawiały się nowe centurye;
począwszy od 5-ej setki redakcyą zajmo
wał się sam tylko prof. Woloszczak. Po
żyteczne to wydawnictwo, przedstawia
jące niezbędny fundament dla przyszłego autora „Flory Polskiej“ zostało doprowa
dzone do 11 ej centuryi w r. 1901 i prze
stało wychodzić głównie z powodu braku współpracowników, gdyż śmierć nieubła
gana zabrała kolejno większość ze s ta r szych florystów, którzy byli duszą w y
dawnictwa, ja k F. Błoński, H. Cybulski, dr. W. Dybowski, F. Herbich, B. Kotula, K. Łapczyński, K. Piotrowski, A. Szerfeł, J. Schmalhausen, T. Symonowiczówna, M. Twardowska, J. Ullefitsch, prof. A.
Zalewski.
O wydawnictwie tem pisał w r. 1899 ś. p. dr. W. Dybowski w Kosmosie J), dając jednocześnie, prócz informacyj ogól
nej n a tu ry skorowidz do Zielnika, zawie
rający spis 783 numerów roślin, wyda
nych do owego czasu. Wielka szkoda,
!) W . D y b o w s k i . S k o r o w i d z d o zie ln ik a f l o r y polskiej. — K o s m o s X X I V , 1899. Str. 100 — 112 i 350 — 386.
660 W SZECHSW IAT JNIs 3 9
że spis reszty w ydanych roślin nigdzie nie został drukiem ogłoszony. J a k k o l
wiek w ydawnictwo to przestało w ycho
dzić, lecz pozostanie na zawsze materya- łem, z którego czerpać będzie każdy flo- r y s ta polski. W imieniu więc tych w szy
stkich, którzy in teresu ją się florą n asze
go k raju , a którzy nie posiadają Zielni
ka, możnaby prosić red ak to ra w ydaw nic
tw a o w ydrukowanie spisu reszty g a tu n ków, które weszły w skład Zielnika Flo
ry Polskiej.
Wśród pierwszych 783 num erów n a j większą ilość roślin przysłano z Litwy:
412 (52,6°/0), dzięki niestrudzonym zabie
gom głównie ś. p. d-ra W. Dybowskiego, T. Symonowiczówny i M. Twardowskiej;
następnie z Galicyi i Węgier— 163 nume
r y (20,8°/0), z U krainy 116 (14,8%), z Kró
lestw a Polskiego 92 (11,7°/o), z P o zn ań skiego i P ru s —0.
T ak więc przestało istnieć pożyteczne wydawnictwo, w ydawszy zaledwie małą cząstkę z bogatego skarbca flory naszego kraju.
Nowe usiłowania w celu wskrzeszenia Zielnika Flory Polskiej podjął przed kil
k u laty prof. M. Raciborski i dzięki n ie
spożytej energii w krótkim przeciągu czasu dokonał tego, o czem niedawno nie śmieli n aw et marzyć floryści krajowi.
Prof. Raciborski zakreślił sobie znacz
nie szerszy program, niż było to w zw y czaju dotychczas, gdyż postanowił o g ar
nąć odrazu całość flory polskiej, a więc nietylko rośliny kwiatowe, lecz również i niższe: glony, grzyby, m chy i w ątro bowce. Jeszcze przed laty 20 p. R. pod
czas pobytu swego w K rakowie wydał trz y zeszyty zielnika p. t. „Grzyby paso- rzytne Polski". Lecz następnie wyjazd z k raju i długa w nim nieobecność zm u
siły go do przerw ania w ydawnictwa. Zo
staw szy po powrocie z J a w y profesorem In s ty tu tu w Dublanach, p. Raciborski za czął gromadzić m atery ały do zamierzo
nego wydawnictwa, lecz dopiero objąwszy k a te d rę botaniki na Uniw ersytecie L w ow skim mógł ostatecznie urzeczywistnić myśl swoję; i otóż widzimy, jak kolejno od roku 1908 sypią się ja k z rogu obfi
tości w ydaw nictw a zielnikowe, a więc
rośliny wyższe (Plantae polonicae), My- cotheca polonica, P hycotheca polonica, Bryotheca polonica i Hepaticae polonicae.
We Lwowie prof. Raciborski wytworzył szybko dokoła siebie atmosferę pracy naukowej i własnym przykładem umiał zachęcić całe szeregi uczniów do badań nad florystyką krajową. Materyał do pierwszych zeszytów w ydaw nictw a ziel
nikowego był jeszcze prawie całkowicie zebrany przez redaktora; z każdym jednak nowym zeszytem liczba współpracowni
ków rośnie tak, że dokoła w ytw arza się zw arty zastęp młodych pracowników, ożywionych je d n ą wspólną myślą pracy nad zbadaniem flory k raju naszego. Cały ten dorobek za 3 lata pracy przedstawia się imponująco. Rozpatrzmy się w nim szczegółowo.
I. Rośliny naczyniowe *).
Zielnik wychodził dotąd we Lwowie w ilości 25 egzemplarzy; pierwsze dwie setki, zbierane głównie przez samego re
daktora w okolicach Dublan, wyszły w r.
1908; obecnie liczba wydanych gatunków dosiągła już liczby 900; współpracowni
ków wciąż przybywa. Oprócz redaktora, k tó ry sam najobficiej zaopatrzył zielnik, rośliny dla w ydaw nictw a zbierali M.
d’Abancourt-Wirstleinowa, M. Chmieliń
ska, St. Fedorowicz, M. i S. Fielderówna, K. Huppenthal, S. Krzemieniewski, F. Li- lienfeldówna, H. Matlakówna, W. Michal
ski, K. Miczyński, E. Niezabitowski, K.
Rouppert, T. Rouppertowa, K. Stecki, W.
Szafer, T. Wilczyński, S. Zuber, A. Żmu
da i H. Żurawska. Prócz tego wiele ro
ślin zebrano wspólnemi siłami podczas wycieczek zbiorowych, urządzanych przez profesora Raciborskiego wraz z jego ucz
niami, słuchaczami uniw ersytetu lwow
skiego. Pierwsze dwie setki zostały ze
brane przeważnie w okolicach Dublan i Lwowa; następnie teren został rozsze
rzony i spotykamy już w zielniku*sporo
*) M. R acib or sk i. R o ś l i n y polskie. ( P l a n t a e p o l o n i c a e ) (.Na 1 —400). K o s m o s , X X X V 1910. Str.
739 — 769.— Na 401 — 800. I b i d e m X X X V I 1911.
Str. 995 — 1048.— .Na 801 — 900 ( F l o r a T atr orum )- I b i d e m X X X V I 1911. Str. 1049-1062.
Na 39 W SZECHSW IAT 661 roślin z Galicyi wschodniej, z Wołynia
i Podola, z zachodniej: z okolic Krakowa i Babiej Góry, niebrak również i przed
stawicieli górskiej flory Tatr i Karpat pokuckich i bukowińskich; ostatnia zaś (dziewiąta) setk a je s t poświęcona całko
wicie florze Tatr. Z innych dzielnic kraju dotąd wydano nadzwyczaj mało: z K ró lestwa Polskiego trzy gatunki (1 z Cie
chocinka i dwa z pod Łowicza), z Białej Rusi 1 g atun ek (Trapa murranensis Joggi z Berezyny) i z Wołynia—1 gatunek. Mo
żna je d n a k mieć nadzieję, że młodzież z Królestwa, wśród której w ostatnich latach daje się zauważyć wzmożone za
interesowanie fizyografią krajową, poprze pożyteczne usiłowania prof. Raciborskie
go tak, że następne zeszyty Zielnika bę
dą zawierały nietylko rośliny z Galicyi, lecz i z Królestwa i innych dzielnic.
W ydane dotąd zeszyty, oprócz wielu roślin zwykłych, zawierają mnóstwo no
wych lub rzadkich dla flory naszego k ra ju, ja k również niektóre gatunki i odmia
ny nowe poraź pierwszy opisane, ja k np.
Asplenium cuneifolium Viv.—papr-oć cha
rak te ry sty czn a dla serpentynów Karpat bukowińskich, Muscari racemosum Szafer sp. nov., Wolffia arrhiza L., Carex arista- ta K. Br., Setaria ambigua Guss., Avena desertorum Lessing., Fagus silvatica L.
var. longipedunculata Racib. nov. var., Elatine A lsinastrum L. forma nana Ra
cib., Yiola alpina Jacq., Thalictrum unci- n atu m Rehman i t. d. . Niektóre g a tu n ki są nadzwyczaj obficie przedstawione w Zielniku, np. 65 gatunków turzyc (Ca- rex), 24 nu m ery łomikamieni (Saxifraga) i t. p.
II. G lo n y 1)-
Zielnik wychodzi w ilości 50 egzem
plarzy; dotąd wydano 150 gatunków. Uło
żeniem 3-go zeszytu zajęła się J. Woło- szyńska. Prócz niej i redaktora materya- łu dostarczyli jeszcze F. Lilienfeldówna,
J) M. R a c ib o r sk i. P h y c o t h e c a p o lo n ic a Cz. I.
X. 1 - 5 0 . K o s m o s X X X V 1910. Str. 8 0 - 8 9 . — Cz.
I I . 51— 100. I b d o m X X X V 1910. Str. 1001—
1006. Cz. I I I . M . R a c i b o r s k i i J. W o ł o s z y ń s k a
N 101— 150. I b i d e m X X X V I 1911. Str. 987— 994.
F. Łuczkiewiczówna, E. Niezabitowski, B. Niklewski, W. Szafer, T. Wilczyński, P. Wiśniewski, Z. Wóycicki, A. W ró blewski. Z nowych i rzadszych form za
sługują na uwagę: Athrospira leopolien- sis Rac. nov. sp., Chamaesiphon fuscum Rfski, Pleurocapsa polonica Rac. nov. sp., Chamaesiphon Rostafiński Hansgirg, Schi- zothrix vaginata Ng., Anabaena Hassalii (Kutz.) Wittr. var. abnormis Rac. nov.
var., Ulothrix subtatrana Rac. nov. sp., Gonyrosira incrustans (Reinsch.) Schmi- dle, Oscillatoria lineata Szafer var. Spi- ralis Szafer, Aphanothece sulfurica W.
Szafer i Oscillatoria constricta Szafer.
Z Królestwa Polskiego są 4 gatunki, zebrane przez p. Z. Wóycickiego, a m ia
nowicie Spirogyra crassa Ktzg. i ciekawe glony solankowe z Ciechocinka: Conferva bombycina (Ag.) Wille, Hormiscia salina (Kutz.) i Enteromorpha intestinalis (L.) Link. Prócz tego j e s t jeden gatunek z planktonu Gopła (Dinobryon sociale Ehrbg. — zebr. B. Niklewski); reszta po
chodzi z różnych miejscowości Galicyi.
III. Grzyby x).
Zielnik wychodzi w 50 egzemplarzach po 50 gatunków w każdem wydaniu. D o tąd wyszły 4 zeszyty; począwszy od 4-go zeszytu redakcyę objął p. B. Namysłow
ski; prócz tego m ateryału do Zielnika do
starczyli F. Chłapowski, Z. Chmielewski, S. Fedorowicz, E. Niezabitowski, B. Ni
klewski, L. Nowakowski, K. Rouppert, W. Szafer, S. Wesołowski, T. Wilczyński, P. Wiśniewski, K. Wize i A. Wróblewski.
W zbiorze przeważnie figurują grzybki pasorzytnicze, najobficiej przedstawiona rdza (Puccinia — 44 gatunki). Z nowych poraź pierwszy wydanych gatunków n a leży wymienić: Septoria Trapae natantis Wiśn., Em pusa (Entemophtora) Gastro- pachae Racib. n. sp., Zygorhynchus Vuil-
1) M. Racib orsk i. M y c o t b e c a p o lo n ic a Cz. I Na 1 - 5 0 . K o s m o s X X X I V 1909. Str. 1166— 1172.
Cz. I I i I I I . I b i d e m JN° 5 1 - 1 5 0 . I b i d e m X X X V , 1910. Str. 76 8-769.
B. N a m y s ł o w s k i . Mżycotheca polonica. Fasc.
I V (1 5 1-2 0 0). K o s m o s X X X V , 1910. Str. 1007—
1 0 1 2.
662 WSZECHŚWIAT JVo 39 leminii Namysłowski, Wawelia regia Nam.,
Phyllosticta Wandae Nam., Glaeosporium Ribis Mont. et Desm. var. Parillae Jancz.
et Nam. M ateryał został zebrany n ietyl
ko w Galicyi lecz i z innych dzielnic:
n a 200 gatunków — 156 pochodzi z Gali
cyi, 6 z Poznańskiego, dwa z Prus Kró
lewskich, 34 z Białorusi, l ze Żmudzi i 1 z Królestwa Polskiego.
IV. Wątrobowce *).
Dotąd wyszedł 1 zeszyt (50 gatunków) w 50 egzemplarzach pod redak cy ą p. P.
Lilienfeldówny. Prócz redaktorki, mate- ryału dostarczyli jeszcze prof. M. Raci
borski i W. Szafer. Z 50 g atu n kó w dwa pochodzą z gór Ś w iętokrzyskich (Pellia epiphylla Lindberg i P tilidium ciliare Nees. var. pu lcherrim a (Web.)) zebrane przez prof. Raciborskiego, reszta pocho
dzi z różnych miejscowości Galicyi i Bu
kowiny.
V. Mchy liściaste 3).
Redakcyę tego dzieła prof. Raciborski powierzył p. A. Żmudzie, k tó ry wydał dotąd dwa zeszyty— 100 g atunków w 60 egzemplarzach każdy. Materyał do p ie rw szego zeszytu zebrał praw ie całkowicie redaktor, do następnego zaś zbierali j e s z cze prof. M. Raciborski, W. Szafer i S.
Fedorowicz. W szystkie g atu n k i zostały zebrane na terenie galicyjskim. Z nowo
ści można wymienić: B rachythecium al- bicans (Necker) Br. eur. var. macrophyl- lum Żmuda nov. var. i 5 gatunków poraź pierwszy znalezionych w Galicyi, a m ia
nowicie: P ottia leucodonta Schimper., Thuidium Philiberti (Philibert) Limpricht, Leucobryum albidum (Bridel) Lindberg, Mnium Seligeri Jur., Drepanocladus sub- mersus (Schimper) W arnstorf. var. bra- chyphyllus W arnstorf.
Z tego przeglądu widzimy, j a k prof. R a
ciborskiemu udało się w krótkim p rze
!) F . L i l i e n f e l d ó w n a . H e p a t i c a e p o lo n ic a e e x s ic c a ta e I (Na 1 — 50). K o s m o s X X X V , 1910.
Str. 7 3 2 -7 3 8 .
2) A . J. Ż m u d a . B r y o t h e c a p o lo n ic a . Cz. I (Ne 1 — 50). K o s m o s X X X V I , 1911. Str. 15 — 22.
Cz. I I Na 51 - 100. I b i d e m X X X V I I , 1912. Str.
118— 125.
ciągu czasu ożywić u nas badania flory- styczne i zgrupować dokoła siebie cały zastęp nowych badaczów, którzy zastąpić mogą silnie przerzedzone szeregi s ta r szych florystów. Jeżeli dotąd Zielnik przez niego w ydaw any ilustruje głównie florę Galicyi, to można mieć nadzieję, że ju ż w roku przyszłym pospieszą mu z po
mocą floryści z innych dzielnic tak, że Zielnik rzeczywiście będzie ilustrował ca
łokształt naszej flory. Miejmy nadzieję, że i obecnie z chwilą objęcia przez ini- cyato ra w ydaw nictw a katedry botaniki w Krakowie, działalność wydawnicza, tak świetnie zapoczątkowana we Lwowie nie ulegnie przerwie, lecz będzie nadal roz
wijać się w tem samem tempie i potrafi znów przyciągnąć nowe siły do sprawy badania flory krajowej.
B . H ryniew iecki.
Z A G A D N IE N I A E P O K I L O D O W E J W Ś W I E T L E N O W Y C H B A D A Ń .
( D o k o ń c z e n i e ) .
D rugą z kolei hypotezę astronomiczną wygłosił wspomniany już wyżej Jakób Croll. Mimośród elipsy, po której ziemia krąży dokoła słońca, nie je s t wielkością stałą, lecz ulega zmianom wiekowym.
Wynosi on bowiem około 800 promieni ziemskich, gdy tymczasem 200 000 lat tem u równał się 3 000 promieni, t. j. był prawie cztery razy większy. Croll s ą dził, że ta k znaczna różnica musiała mieć ogromny wpływ na stosunki klimatyczne i geologiczne; cieplejsze i krótsze zimy, chłodniejsze zaś i dłuższe lata, które po
winien był spowodować wzrost mimośro- du, w ystarczały, jego zdaniem, do całko
witego wyrównania krańcowości term icz
nych i były bezpośrednią przyczyną roz
rostu lodowców dyluwialnych.
Teoryą ta j e s t daleko lepiej uzasadnio
na, niż hypoteza Adhemara. Okresy cza
su są tu daleko prawdopodobniejsze, czynniki, wchodzące w grę, daleko b ar
dziej wpływowe; nic więc dziwnego, że
JMs 39 W SZECHSW IAT 663 teorya Crolla zyskała licznych zwolenni
ków i obrońców (Pilar, Wallace, R. Bali i inni). Bliższe rozpatrzenie przekonywa jednak, że i ta próba wytłumaczenia nie może być uznana za udaną. Przede
wszystkiem, można tu także uczynić za
rzuty co do peryodyczności i kolejności (nie zaś jednoczesności) na obudwu pół
kulach, jak ie teorya ta przypisuje epo
kom lodowym. Następnie, ulega wielkiej wątpliwości, czy czterokrotne zwiększe
nie się mimośrodu rzeczywiście mogło spowodować obniżenie tem peratury, nie
zbędne do utworzenia się lodowców dy
luwialnych. Sam Croll przypuszczał, że ziemia wówczas, ja k i obecnie, przecho
dziła przez peryhelium zimą, przez afe- lium zaś latem, i że dlatego właśnie zi
ma była krótsza i cieplejsza, lato dłuż
sze i chłodniejsze, a w rezultacie tego klim at wilgotniejszy i łagodniejszy, niż obecnie (ciągle mowa o półkuli północ
nej). Dowody Crolla, że takie stosunki wystarczały, ażeby wywołać nastąpienie epoki lodowej, były bardzo słabe; spo
strzegli to naw et zwolennicy teoryi mi- mośrodowej i jeden z nich, R. Bali, zmo
dyfikował j ą w nieco radykalny sposób, przypuszczając, że zlodowaceniu odpowia
dał okres, kiedy ziemia przechodziła przez peryhelium latem, przez afelium zaś zi
mą, t. j. odwrotnie w porównaniu ze zda
niem Crolla. J e s t to zarazem połączenie teoryi mimośrodowej z hypotezą Adhć- mara. Ta teorya kombinowana wydaje mi się jeszcze nieprawdopodobniejszą, niż pierwotny pomysł Crolla: jeżeli bowiem przypuszczenie Balia je s t prawdziwe i wzrost mimośrodu wywierał w samej rze
czy znaczny wpływ na stosunki klima
tyczne, to rezultatem tego wpływu mo
gło być jedynie zwiększenie się krańco- wości termicznych, t. j. klimat musiał się stać bardziej kontynentalnym. W ia
domo zaś, że kontynentalność klimatu najmniej sprzyja tworzeniu się lodow
ców, czego dowodem je s t Syberya. Ro
zumowanie Balia je s t zatem stanowczo niezadowalające.
Przechodzimy do teoryi astronomicz
nej, upatrującej przyczynę epoki lodowej w zmianie nachylenia ekliptyki. N achy
lenie to, wynoszące obecnie 23°27'4", zmienia się peryodycznie, wahając się pomiędzy 24°35'58" a 21°58'36", w skutek czego oś ziemi tworzy z płaszczyzną ekliptyki k ąt czasem większy, czasem mniejszy. Ponieważ nachylenie osi ziem
skiej je s t przyczyną istnienia pór roku, przeto zmiana tego nachylenia musi się oczywiście odbić na własnościach tych ostatnich. Czy jed n ak zmiana nachyle
nia o jakieś 2 stopnie wystarcza do spo
wodowania epoki lodowej, o tem można bardzo powątpiewać. Ekholm obliczył, że w razie minimalnego nachylenia eklip
tyki średnia tem peratura lipca na 55°
szerokości północnej musi obniżyć się 0 2,8° w poróAvnaniu z teraźniejszą. Obli
czenia te były je d n a k niedość ścisłe; Spi- taler, posługując się metodą pewniejszą 1 przyjmując 21°20' (?), ja k o minimum nachylenia, otrzymał obniżenie (dla 50°
szerok. półn.) o 1°. Obniżenie się te m peratury, będące przyczyną epoki lodo
wej dyluwialnej, wynosiło około 5°, zmniej
szenie się nachylenia ekliptyki nie mo
gło więc w żadnym razie spowodować takiego rozrostu lodowców, jaki istniał w czwartorzędzie. Zdaje się, że do tego wniosku doszli i sami obrońcy tej teoryi, bo Ekholm przyłączył się do liczby zwo
lenników teoryi Arrheniusa, Spitalerzaś, po nieudanych próbach połączenia teoryi ekliptycznej z teoryą Crolla, zaniechał jej całkowicie i stworzył nową hypotezę, o której zaraz będzie mowa. W arto za
znaczyć, iż kiedy Ekholm przypuszczał, że zlodowacenie przypadało na minimum nachylenia ekliptyki, według Spitalera odpowiadało ono maximum nachylenia;
Spitaler zmodyfikował więc tę teoryę ta k samo, ja k R. Bali teoryę Crolla, i zarzu
ty, jakie można uczynić przypuszczeniom Balia, całkiem stosują się do dawniejszej teoryi Spitalera.
Nowa teorya, niedawno wygłoszona przez Spitalera, jako do czynnika roz
strzygającego, odwołuje się nie do słoń
ca, lecz do Drogi mlecznej. Wychodząc z założenia, że ziemia pobiera od gwiazd pewną ilość energii cieplnej, i przypusz
czając, że promieniowanie cieplne gwiazd je s t daleko intensywniejsze (?), niż pro
664 W SZECHSW IAT J\To 39 mieniowanie świetlne, k tóre wynosi we
dług Newcomba je d n ę trzydziestomilio- nową część promieniowania słonecznego, Spitaler wnioskuje, że wpływ tego pro
mieniowania gwiezdnego na stosunki kli
matyczne kuli ziemskiej musi być dość znaczny. A strofizyka wykazała, że n a j
wyższą tem peraturę mają ta k zw. gw ia
zdy helowe, skupione przeważnie w Dro
dze mlecznej i jej najbliższych okolicach.
Stąd wynika, że Droga mleczna powin
na wypromieniowywać więcej ciepła, ani
żeli reszta nieba. Z drugiej zaś strony wiadomo, że położenie Drogi mlecznej względem biegunów nieba zmienia się w sk utek precesyi punktów równonocnych.
Bieguny nieba zakreślają dokoła b iegu nów ekliptyki koła, k tórych promień w y
nosi 23°30'; całkowity obrót odbywa się we 26 000 lat. W rezultacie tego ruchu biegunów Droga mleczna odchyla się na- przem ian to w jednę, to w drugą stro nę, do i od równika, przyczem odległość kątow a między położeniami sk rajn em i ró
wna się 47°. Na podstawie obliczeń, w y
konanych za jeg o poradą przez d -ra P.
Hopfnera, Spitaler uważa za możliwe przypuszczenie, że zachodzące w sk u tek przesuwania się Drogi mlecznej zmiany ilości ciepła gwiezdnego, pobieranych przez różne strefy ziemi, są dość znacz
ne, ażeby spowodować nastąpienie epoki lodowej dyluwialnej. Gdy mianowicie Droga mleczna najbardziej się zbliży do biegunów nieba, strefa równikowa kuli ziemskiej będzie pobierała minimum cie
pła, wypromieniowywanego przez Drogę mleczną, n ato m iast okolice arktyczne i antarktyczne będą się ogrzewały. Taki stan rzeczy musi, zdaniem Spitalera, spo
wodować obniżenie się tem peratury, k tó re, w połączeniu z w yrównaniem się krań- cowości termicznych, będzie wystarczało do wywołania epoki lodowej. Przeciw nie, gdy odległość kątowa między D rogą mleczną a biegunami nieba będzie n a j większa, maximum ciepła przypadnie na strefę równikową, bieguny zaś ziemskie odbiorą najmniej promieni; w arunki ta kie nie sprzyjają tworzeniu się lodow
ców i w skutek tego będzie im odpowia
dał okres międzylodowcowy. Według obli
czeń d-ra Hopfnera ostatnie minimum zlodowacenia nastąpiło 6 500 lat temu;
ostatnie m a x im u m — 19 500 lat temu. Za 6 500 lat musiałby przypaść nowy okres lodowców, bo cały cykl trw a 26 000 lat i po upływie tego czasu zjawiska się po
w tarzają nanowo. Wielką zaletę tej te oryi Spitaler widzi w okoliczności, że t ł u maczy ona jednoczesność zlodowacenia na obudwu półkulach ziemi, czego nie może dokonać większość teoryj innych.
Najpobłażliwsza k ry ty k a dowodzi j e dnak, że najnowsza ta hypotezą nie opie
ra się na żadnej podstawie realnej. P ro mieniowanie cieplne gwiazd, które we
dług Spitalera powinno być (niewiadomo dlaczego) daleko większe od świetlnego, w rzeczywistości nigdy przez nikogo zmierzone nie zostało i wszelkie dane przem awiają za tem, ża wielkość jego j e s t znikomo mała w porównaniu z cie
płem słonecznem i, być może, nawet mniejsza od wielkości promieniowania księżyca, wynoszącego około 0 ,0 0 0 012 części promieniowania słońca. Przypusz
czenie Spitalera co do wpływu, wywie
ranego przez Drogę mleczną na klimaty ziemi, je s t nietylko bezpodstawne, lecz i całkiem nieprawdopodobne. Dopóki ogól
ne promieniowanie cieplne wszystkich gwiazd nie zostanie oznaczone, teorya (jeżeli wogóle można nazwać teoryą przy
puszczenie bezpodstawne) Spitalera ża
dnej wartości naukowej posiadać nie może. Teoretycznie zaś rzecz biorąc, d a
leko prawdopodobniejszem wydaje się zdanie przeciwne, że wpływ termiczny gwiazd wogóle, a Drogi mlecznej w szcze
gólności, je s t znikomo mały i na stosun
kach klimatycznych ziemi odbijać się nie może. Dla uzupełnienia dodam, że do hypotezy tej stosują się rozpatrzone już wyżej zarzuty co do peryodyczności epok lodowych i zakrótkich okresów czasu.
Do nowszych prób wytłumaczenia za
gadkowego zjawiska epoki lodowej^nale- żą także pomysły wiedeńskiego badacza N orberta Herza, wyłożone w przytoczo- nem przeze mnie wyżej dziele jego p. n.
„Epoki lodowe i ich przyczyny". Herz j e s t zdania, że nie należy przypisywać
JMo 39 WSZECHSWIAT 665
roli wyłącznej jakiejś jednej przyczynie, że trzeba raczej spróbować tłumaczyć niezrozumiały dotąd rozwój lodowców dyluwialnych kombinacyą przyczyn ró żnych; sam autor nie stosuje się je d n ak do swej własnej rady i upatruje, jeżeli nie wyłączną, to w każdym razie gó ru jącą nad wszystkiem i innemi i rozstrzy
gającą przyczynę w ruchu osi obrotu ziemi dokoła tak zw. głównej osi bez
władności, innemi słowy, w przesuwaniu się biegunów ziemi. Zjawisko ruchu bie
guna ziemskiego *) zostało wyprowadzo
ne teoretycznie jeszcze w 1759 roku przez Eulera, w jego rozprawie o teoryi ruchu obrotowego, na 85 la t wcześniej, aniżeli je stwierdzono de facto (Bessel, 1844 r.);
Euler obliczył naw et czas obrotu biegu
na dokoła pewnego pun k tu średniego i otrzymał okres 306 dni. Liczne pomia
ry, dokonane w nowszych czasach, po
twierdziły fakt przesuwania się bieguna, lecz w ykazały zarazem, że ruch bieguna nie je s t kolisty i że czas obrotu je s t wię
kszy od 400 dni (według Chandlera w y
nosi 14 miesięcy).
Tego ruchu osi ziemskiej nie należy mieszać z precesyą: precesyą nazywamy ruch osi, którem u ulega ona razem z całą ziemią, niewpływający więc wcale na szerokości geograficzne miejsc poszcze
gólnych; tu zaś chodzi o przesuwanie się osi wew nątrz kuli ziemskiej, skutkiem którego zachodzi zmiana wysokości bie
guna wr każdem poszczególnem miejscu ziemi, a więc zmiana szerokości geogra
ficznych. Największe odchylenie biegu
na od położenia średniego nie przekra
cza, o ile można sądzić na podstawie po
miarów dotychczasowych, 0,3". Badania Milnea, Cancaniego i innych wykryły za
leżność wielkości odchylenia od trzęsień ziemi. Nie będę się wdawał w szczegóły i w różne teorye, obmyślone dla w y tłu maczenia ruchu bieguna; zaznaczę tylko, że zjawisko to oddawna już było w sk a
zywane, jak o przyczyna doniosłych zmian klimatycznych: Schiaparelli, A. G. Na- thorst i inni widzieli jego sku tek w cie-
! ) P o r ó w n . a r t y k u ł „ R u c h y b ie g u n a z i e m i 8 w Ns 22 W s z e c h ś w i a t a z rok u 1904.
płym klimacie miocenu, kiedy na Szpic- bergu rosły magnolie, średnia zaś tempe
ratura roczna Grenlandyi była o 171/2°
wyższa od teraźniejszej (według 0. He- era) 1). Lecz i wówczas już dały się słyszeć poważne zarzuty przeciw temu przypuszczeniu. Niezważając na to, Herz -próbuje zastosować tę hypotezę do epoki lodowej. Rozumowanie jego daje się s tre ścić w sposób następujący: w skutek ja k iejś przyczyny, najprawdopodobniej zmiany nachylenia ekliptyki, lody, n a g ro madzone u biegunów, zaczęły rosnąć; po
nieważ bieguny termiczne nie leżą na końcach osi obrotu lub głównej osi bez
władności, lecz są od nich dość znacznie oddalone, więc wzrost lodów, w skutek asymetrycznego ich położenia, spowodo
wał pewne przesunięcie się głównej osi bezwładności, które ze swojej strony w y
wołało daleko już znaczniejsze odchyle
nie osi obrotu, t. j. przesunęło biegun.
To przesunięcie bieguna było, zdaniem Herza, dość znaczne, ażeby mogła n a s tą pić prawdziwa epoka lodowa, mianowi
cie w krajach, leżących dokoła A tlan
tyku.
J e s t to, ja k widzimy, teoryą bardzo skomplikowana; chcąc być ścisłym, Herz posługuje się matematyką, lecz przesłan
ki, na których się opierają jego oblicze
nia, są nadzwyczaj wątpliwe. Za czas obrotu bieguna dokoła osi bezwładności przyjmuje on, niewiadomo dlaczego, s ta ry okres Eulera (306 dni), nie zaś daleko pewniejszy, obliczony na podstawie całe
go szeregu nowszych pomiarów okres Chandlera (14 miesięcy); o ile zaś okres ten je s t dłuższy od roku, wzory Herza tracą wszelką wartość. Niemożna więc nie zgodzić się ze zdaniem De Marchie- go, który mówi, że teoryi Herza brakuje podstawy („teoria che, a mio aw iso , non regge sulle fondamenta", loc. cit., str.
319). Zwracając się do faktów geologicz
nych, musimy stwierdzić, że przemawiają one przeciw teoryi Herza. Wykazano na- przykład, że zlodowacenie otaczało bie
*) D r y g a l s k i p r z y w i ó z ł z Grrenlandyi dosk o
nale p r z e c h o w a n ą g le ic h e n ię , paproć, rosn ącą o b ec n ie t y l k o p o d z w r o t n ik a m i.
666 W SZECHSW IAT ATo 39 guny (w ich położeniu obecnem) ze
wszystkich stron; oprócz tego, jeżeli p rzy puścimy, że rozrost lodowców nastąpił w krajach, położonych dokoła A tlan ty k u , w sk u tek przesunięcia się w tę stronę bie
guna północnego, j a k to właśnie twierdzi Herz, to pokazuje się, że przesunięcie t a kie powinno było wynosić wiele stopni, ażeby mogło spowodować w Alpach zniż
kę tem p eratu ry o 4° — 5°. Tak znaczna tranzlokacya b ieguna pociągnęłaby za so
bą przemieszczenie ogrom nych mas wód oceanicznych, którego sk utk iem byłaby poważna zmiana ogólnej konfiguracyi mórz i lądów. Otóż badania geologiczne zmiany takiej nie w ykryły. A więc te- oryę Herza, zarówno z p u n k tu widzenia geofizyki, jak o też i geologii, należy uznać za chybioną, gdyż nie jest ona oparta na żadnej podstawie realnej i znajduje się w sprzeczności z faktami.
Dotychczasowe rozpatrzenie doprow a
dziło nas do rezu ltatu negatywnego: Ża
dna z w'yżej w zm iankow anych hypotez i teoryj, geograficzno-geologicznych, m e
teorologicznych i astronom icznych, nie je s t w stanie wytłum aczyć zagadkowego zjawiska epoki lodowej. Czy znaczy to, że pozostaje tylko zrezygnować z w y n a lezienia tajemniczych przyczyn i ogłosić razem z De Marchim: Ignoramus?
Zdaje mi się, że byłaby to rezygnacya przedwczesna. Istnieje bowiem jeszcze jed n a przyczyna, najpotężniejsza ze wszy
stkich, a wrcale nie ta k nieprawdopodob
na, ja k się to często twierdzi. P rzyczy
n ą tą j e s t samo słońce. Zmiany w n a tężeniu promieniowania słonecznego od- dawna ju ż wymieniano, ja k o przyczynę przewrotów klimatycznych; Buis Ballot, O. Biermann, Eugeniusz Dubois (o d k ry w ca małpoluda—P ith e can th ro p u s erectus), wreszcie Blandet i Jan M urray u p a try wali w zjawiskach, zachodzących na słoń
cu, przyczynę zarówno wzrostu te m p era
tu ry w miocenie, ja k i obniżenia się jej w czwartorzędzie. W szczegółach p o g lą dy były podzielone; szczególnie Biermann znacznie się przyczynił do tego, że t e orya „słoneczna" stała się niepopularną w świecie naukow ym, mianowicie przez
to, iż widział się zmuszonym odwoływać do wewnętrznego ciepła kuli ziemskiej—
pomysł nie wytrzym ujący żadnej k r y ty ki. N atomiast całkiem naukowym w y
daje mi się pogląd E. Duboisa, który przypuszcza, że słońce, będące obecnie gwiazdą żółtą, oziębiało się już do sta- d y u m gwiazdy czerwonej, po którem zno
wu następowało stadyum żółte. Były to j a k b y przepowiednie nieuniknionej przy
szłości.
J a k ie przyczyny mogły spowodować ponowne ogrzanie się oziębionego słońca?
Zanadto mało znamy zjawiska, zacho
dzące na słońcu; jego ustrój fizyczny do
tąd pozostaje dla nas zanadto zagadko
wym; procesy chemiczne, jakoteż elek
try czn e i promieniotwórcze, odbywające się na słońcu, k ry ją w sobie zawiele j e szcze tajemnic, ażeby można było dać na powyższe pytanie jakąkolw iek odpowiedź określoną.
W każdym razie zjawisko podobne by
najmniej nie je s t niemożliwe. Argument, przytaczany najczęściej przeciw tej hy- potezie, że, mianowicie, sprawdzić jej niemożna, nie wydaje mi się przekony
wającym: zjawiska przyrody zachodzą bez względu na to, czy człowiek potrafi je kiedyś „sprawdzić". Najlepiej mogła
by „sprawdzić" hypotezę oziębienia się i ponownego rozgrzania słońca astrofizy
ka, w ykazaw szy zmiany analogiczne dla innych gwiazd żółtych; należy je d n a k pa- miętać, że chodzi tu o zjawiska, odby
wające się w ciągu setek tysięcy i mi
lionów' lat, gdy tymczasem spektroskop, umożliwiający badania ściślejsze, w y n a
leziono przed półwieczem! Spostrzeżenia zaś wizualne, poczynione od czasów P to lemeusza, zdają się rzeczywiście dowo
dzić pewnych zmian koloru kilku gwiazd, posiadających wielkie znaczenie dla c a łej tej kwestyi. Syryusz, naprzykład, mający obecnie barwę białą, przez w szy
stkich astronomów greckich zaliczany był do gwiazd czerwonych; Cycero, Ho- racyusz i Seneka wyraźnie nazyw ają go gwiazdą czerwoną, Ptolemeusz zaś, mó-
C 3 c
wriąc o nim, używa w yrazu OTóxi’pp&a — ognisto czerwony. Aleksander Humboldt
JM® 39 WSZECHSWIAT 667 mówi w sw ym „Kosmosie“ *), co n a s tę
puje:
'„Syryusz zatem przedstawia nam je d y ny przykład przemiany barwy historycz
nie dowiedzionej, albowiem je s t on dziś barw y zupełnie białej. Niewątpliwie prze
to musiały zajść nadzwyczajne przem ia
ny na powierzchni tej gwiazdy, które za
kłóciły dawniejszy jej proces światła.
Ponieważ przedm iot ten przy wielkim postępie nowszej optyki wzbudził żywe zajęcie, byłoby do życzenia, by można oznaczyć epokę tak wielkiego wypadku w przyrodzie i zamknąć w pewnych g r a nicach czas, w którym znikła czerwona
wa barwa Syryusza". Zdanie Humboldta podzielali Jo hn Herschel, Arago i Secchi, przeciw na zaś opinia Flammariona nie je s t wcale uzasadniona. W katalogu astronoma arabskiego Abd-al-Rachmana- al-Sufi (960 r. po Chr.) słynna gwiazda zmienna Algol (P Perseusza) je s t ozna
czona jako czerwona: obecnie barwa jej je s t biała, białą też widział j ą i Ptole
meusz. Wobec takich faktów trzeba być bardzo ostrożnym w twierdzeniach co do
„niemożliwości" oziębiania się i ponow
nego ogrzewania gwiazd wogóle i nasze
go słońca w szczególności.
Nie zawadzi wspomnieć tu także zna
mienny fakt, że ogromna większość gwiazd zm iennych należy do klas żółtej, pomarańczowej i czerwonej. Nieprzesą- dzając, jakiem było właściwie to oziębie
nie słońca, które spowodowało epokę lo dową dyluwialną, czy przejawiło się ono w nadmiarze plam, czy też rzeczywiście miało cechę przejściowego zapadnięcia w stadyum gwiazdy czerwonej, należy przyznać, że ogólnie rzecz biorąc, zja
wisko czasowego zmniejszenia się n atę
żenia promieniowania cieplnego słońca nie zawiera w sobie nic niemożliwego lub nieprawdopodobnego. Nawet obecnie energia słoneczna ulega wahaniom, w y
w ierającym w yraźny wpływ na stosunki klimatyczne ziemi. Pojawianiu się plam odpowiadają nietylko zakłócenia m agne
tyczne i elektryczne, lecz i zmiany t e r miczne, stwierdzone przez Fritza i K<3p- pena. Średnia tem p eratura lat, na k tó
re przypada maximum plam na słońcu je s t niższa, niż lat, odpowiadających mi
nimum plamistości: pod zwrotnikami ró
żnica wrynosi 0,73°C. Są to naturalnie wpływy i zmiany nadzwyczaj małe, lecz niema żadnych powodów sądzić, że nie mogły one dawniej odbywać się na skalę nieporównanie większą. Ilość opadów także znajduje się w zupełnie wyraźnym związku ze stanem słońca; Meldrum i Lo- ckyer wykazali, że opady atmosferyczne la t maksymalnej plamistości są obfitsze, niż lat, odpowiadających minimum: ró
żnica wynosi na lądzie Europy 51 m m ,
w Anglii zaś i Ameryce przeszło 100 mm .
Bardzo wiele innych zjawisk meteorolo
gicznych, hydrologicznych, naw et biolo
gicznych w ykazuje niewątpliwy je d en a
stoletni okres peryodyczności, równole
gły okresowi plam słonecznych. W s z y s t
ko to wskazuje ścisły związek pomiędzy zmianami, zachodzącemi na słońcu, a ży
ciem ziemi we wszystkich jeg o prze- • jawach. Nie mamy więc potrzeby szu
kać jakichś oddalonych a wątpliwych przyczyn obniżenia się tem peratury, któ
re spowodowało epokę lodową, skoro m a
my przed sobą czynnik bezpośredni tak potężny i wpływowy, jak im j e s t słońce.
Neumayr powiada, że trudno spodziewać się rozwinięcia tej hypotezy czasowego oziębienia słońca w szczegółową teoryę.
Być może, ale tylko wobec dzisiejszej naszej nieznajomości procesów, zachodzą
cych na słońcu; przyszłe postępy astro
fizyki mogą, i to w niedługim czasie, zrobić całkiem możliwem to, co obecnie wydaje się niedościgłem marzeniem. Naj
nowsze badania w tej dziedzinie zdają się właśnie uzasadniać ta k ą nadzieję. ^
J a n O ziębłow ski.
J) K o s m o s . R y s f i z y c z n e g o opisu ś w ia t a A le k s a n d r a H u m b o l d t a , p r z e ł o ż y ł H i p o l i t S k r z y ń ski. T o m tr ze c i, W a r s z a w a 1852. Str. 181.
668 W SZECHSW IAT JMa 39
T R O S K I M E T A F I Z Y C Z N E F I Z Y K Ó W W S P Ó Ł C Z E S N Y C H .
( D o k o ń c z e n i e ) .
VI.
K onstruktor nowoczesny, budując przy
rządy, rozumuje ja k teoretyk; układy, które bada m echanika racyonalna, nie przypominają zupełnie tego, co widzimy w naturze (niezmienne ciała stałe, prze
suwające się po sobie bez tarcia, łączniki giętkie i nierozciągłe, płyny nielepkie, sprężystość doskonale elastyczna, środo
wiska bez oporu); dobierając je d n a k od
powiednie m ateryaly, można z przybliże
niem nadzwyczajnem zrealizować w arun
ki, podane w nawiasie. Tarć nie można jed n ak całkowicie usunąć. Są one zna
czną przeszkodą w obliczaniu, nie stoją je d n a k zazwyczaj na przeszkodzie prze
noszeniu ruchów; toteż konstru k torzy mo
gą stosować wyniki, ja k ich dostarcza cynematyka.
Fizycy w swych doświadczeniach rzad ko muszą zwracać uw agę na opory bier
ne, można więc twierdzić, że operują oni zapomocą układów mechaniki racyonal
nej, do których wprowadzona j e s t „rzecz pracy" (pićce d ’oeuvre). Celem ich je s t poddać zmiany, którym ona podlega, p r a wu matematycznemu, podobnemu do tych, które rządzą ruchami mechanizmu teore
tycznego. Jeżeli udaje im się takie p r a wo wykryć, to zawsze z przybliżeniem i dzięki temu, że zastępują oni ciało rze
czywiste ciałem urojonem; — a to ciało urojone j e s t pomyślane w ten sposób, że
by ruchy jego dały się wyrazić w spo
sób m atem atyczny *).
! ) P o s t ę p o w a n i e nauki, z d a n ie m P o i n c a r e g o , p o l e g a na te m , ż e p o m i ę d z y d w a w y r a z y r z e c z y w i s t e A i B w p r o w a d z a się w y r a z p o ś r e d n i C, k t ó r y j e s t z A w d o k ł a d n y m , p r z e z p r a w o o k r e ś lo n y m , stosunku; B i O, ł ą c z y p r a w o p r z y b l i ż o ne p o d l e g ł e s p r a w d z e n i u (lo c . cit., str. 166, p o ls k i p rz ekł. str. 117). B y ł o b y le p i e j p o w i e d z i e ć , że w s z y s t k i e w y r a z y r z e c z y w i s t e z a s t ą p io n e są p r z e z urojone.
Nauka byłaby zupełnie nieokreślona, gdyby nie uwarunkowano jej w ten spo
sób, żeby nadać jednolitość mechanizmo
wi; tak, iż „rzecz p r a c y “ teoretyczna j e s t czemś analogicznem z układem m ech a
niki racyonalnej. Tak można uspraw ie
dliwić hypotezy; wiążą one fizykę m a te
matyczną z najbardziej udoskonalonemi metodami doświadczalnemi i są ja k b y dalszym ciągiem mechanizmu laborato
ryjnego w doświadczeniu idealnem. Ufa
my tedy nauce spółczesnej skutkiem udo
skonalenia pracy doświadczalnej, ufamy zaś całkowicie prawom matem atycznym w tym tylko przypadku, kiedy owo prze
dłużenie doświadczenia zapomocą hypo
tezy je s t wypełnione. F ak ty wyżej po
dane otrzymują wytłumaczenie i rola h y potez wiąże się w ten sposób z zasadami poznania przez doświadczenie. Oto wnio
ski bardzo dalekie od teoryi A ugusta Comtea! Hypotezy lorda K e M n a uwido
czniają najlepiej ową jednolitość między
„rzeczą p ra c y “ (pićce d’oeuvre) teoretycz
ną a mechanizmami doświadczenia; s ta rożytni odczuwali już, ja k się zdaje, tę jednolitość, obmyślali bowiem swe hypo
tezy astronomiczne tak, aby stały się po- dobnemi do przyrządów doświadczal
nych x). Teoryą cynetyczna gazów dla
tego razi dzisiejsze nawyknienia myśli, że nie posiada żadnej analogii z udosko
nalonemi mechanizmami; dzisiejsi uczeni skłonni są już do tłumaczenia zjawisk n atu ry w sposób ugruntow any na rozw a
żaniu „wiązań geometrycznych, analogicz
nych z naszemi układami artykułowane- mi; chcą oni w ten sposób sprowadzić dynam ikę do pewnego rodzaju cynema- t y k i “ 2). Herz starał się wprowadzić tę koncepcyę. Ma ona przed sobą przysz
łość; zapewne, można, ja k Poincarć, być tego zdania, że inne hypotezy mogą się przystosować do równań; je s t to jed n ak już spraw a raczej filozoficzna niż m a te matyczna; hypoteza najbardziej z m echa
J. S o re l. A r t y k u ł w R e v u e d e M e t a p h y - sique e t d e M o r a le , lis topad, 1903, str. 720.
2) P o i n c a r e . L o c . cit., str. 196 — 197, prz ek ł.
polski, str. 138.
N a 39 WSZECHSWIAT 669
nizmem doświadczenia jednolita zadawala najlepiej aspiracye nauki *).
Celem wiedzy doświadczalnej je s t za
tem stworzenie „natury sztucznej “ (jeżeli można się tak wyrazić) na miejsce „na
tu ry naturalnej", naśladując kombinacye, zachodzące w mechanizmach doświad
czalnych. Historya uczy, że do w ystar
czającego przybliżenia można dojść ró- żnemi drogami: długoletnie tedy posiłko
wanie się ja k ąś hypotezą nie może być przeszkodą tworzenia nowej, zdolnej do tłumaczenia pewnych faktów poszczegól
nych: można bowiem, ja k wiemy, zbudo
wać hypotezę w ten sposób, aby tłum a
czyć mogła zjawiska, które, zdawało się, zależą tylko od starej. Niema bowiem hypotez koniecznych; oto konkluzya, do której dochodzi książka Poincarego i obec nie wydaje się ona nam oczywistą, po
nieważ każda hypotezą wprowadza me
chanizm obcy naturze. W tem miejscu zwrócić należy uwagę na pewną zasadę dominującą nad spółczesną mechaniką stosowaną: „zamiast ja k dawniej, pisze Reuleaux g) naśladować proces pracy rę cznej lub naturalnej (wynalazcy), w y tw a rza się dziś tendencya coraz bardziej wi
doczna, znajdowania rozwiązań dla każ
dego zagadnienia zapomocą pewnych m e
tod specyalnych, różniących się niekiedy od sposobów, jak iem i doch@dzi do celu natura... Tylko marzyciele jeszcze od czasu do czasu starają się naśladować procesy n a tu ry 1* 3).
]) O drzuconoby w te n sposób zu pełnie m e to d y k la sy cz n e m ech an ik i, skazanoby ró w n ież na zag ład ę d y n am ik ę p u n k tu ; reform ę tę pro p o n o w a ł ju ż P ic a rd (Q uelques re fle x io n s su r la m e- ca n ią u e, str. 14), p rz e d sta w ia ona je d n a k w ielkie tru d n o śc i p ed ag o g iczn e.
2) R e u le au x , loc, cit., str. 553—554.
8) R e u le a u x d a je k ilk a g o d n y c h u w a g i p rz y kładów : „d łu g i czas w y siłk i stw o rz e n ia m a szy n y do szycia b y ły bezpłodne, p oniew aż chciano u p arc ie naślad o w ać szycie ręczne; k ie d y je d n a k zd e cy d o w a n o się na w p ro w a d ze n ie n ow ego spo
sobu szycia, bard ziej p rzy sto so w a n eg o do w y m a g a ń m ech a n ik i, m aszy n a do szycia szybko w e szła w p ra k ty k ę . W alcow nie, w k tó ry c h praca j e s t bardzo odręb n a od p ra c y k o w alsk iej, p rz y cz y n iły się o g rom nie do p ro d u k cy i żelaza. P o m y sły n aśla d o w a n ia fu n k cy i zębów ludzkich w p ew n y c h m ły n a c h spełzły na niczem 1-.
Ponieważ doświadczenie je st zastoso
waniem najlepszych metod mechaniki, a hypotezy pomyślane są tak, by zastą
pić ciała naturalne mechanizmami, hypo- teza, należy przypuszczać, będzie tem do
skonalsza, im mniej będzie posiadała cech naśladownictwa natury. Nauka tembar- dziej powinna się separować od n atury, im wyraźniejszą zdobywać będzie świa
domość swoich własnych zasad. Jestem więc tego zdania, że ukryw anie sprzecz
ności istniejącej pomiędzy nauką a n a tu rą je s t wielkim błędem.
W miarę, ja k się rodzą nowe pomysły doświadczalne, powstają nowe odkrycia zjawisk dotychczas nieprzeczuwanych;
spostrzegamy, że pewne prawa nie są ta k ogólnie obowiązujące, ja k myślano do
tychczas i zmuszeni jesteśm y tworzyć nowe hypotezy, któreby były w harmonii z coraz bardziej doskonałem i rozległem doświadczeniem. Widzieliśmy, ja k wiel
ką Poincare przywiązuje wagę do tego przystosowywania coraz doskonalszego nauki do faktów.
Tą drogą dochodzimy do całkiem od
rębnego niż dawniej poglądu n a naukę.
Dawniej przypuszczano, że n a tu ra składa się z pewnej ograniczonej ilości typów, że każdy z nich mógł być określony ty l
ko w jeden sposób, i że nauka je s t wła
śnie w trakcie tworzenia określeń. W rze
czywistości trzeba było zadowolić się przybliżeniem, jakkolwiek pewne gałęzi nauk osiągnęły bardzo wysoki stopień doskonałości: za takie uznano geometryę i może mechanikę racyonalną; dla wielu uczonych astronomia była również bliska doskonałego poznania zasad niebieskich.
Filozofowie, przed czasem, poczęli sądzić, opierając się na odkryciach naukowych, że cały świat da się matematycznie opa
nować; tak powstał determinizm.
Nauka obecnie według naszych pojęć je s t nieskończona, świat zaś ta k co^do swej rozległości, ja k co do ilości stwo
rzeń w pewnym określonym czasie mo
żliwych, zdaje się być ograniczonym x).
!) Z ałożyciele te rm o d y n a m ik i w y p ro w a d z a ją te dziw ne d w a w n io sk i ze sw ej d o k try n y . U w a żają, oni ś w ia t n ie ty lk o za ograniczony, lecz