jsft. 35 (1578). Warszawa, dnia 1 września 1912 r. T om X X X I .
TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.
PRENUMERATA „W SZEC H ŚW IA TA".
W Warszawie: roczn ic rb. 8, kw artalnie rb. 2.
Z przesyłką pocztową r o czn ie rb. 10, p ó łr. rb. 5.
PRENUMEROWAĆ MOŻNA:
W R e d a k c y i „ W sz e c h św ia ta " i w e w sz y stk ic h k się g a r
n iach w k ra ju i za g ra n ic ą .
R e d a k to r „W szech św iata* 4 p rz y jm u je ze sp raw am i re d a k c y jn e m i c o d z ie n n ie od g o d z in y 6 d o 8 w ieczo rem w lo k a lu re d a k c y i.
A d r es R ed a k c y i: W S P Ó L N A Jsfe. 37. T elefon u 83-14.
F . A. F O R E L .
(Wspomnienie pozgonne).Dnia 8 sierpnia r. b. w Morges pod Lozanną zakończy! życie jeden z n a jb ar
dziej zasłużonych przyrodników szw aj
carskich, Franciszek Armand Forel (ur.
w 1841 roku w Morges). Rzadko zdarza się spotkać umysł tak wszechstronny;
rozmiłowany w przyrodzie, zwracał bacz
ną uwagę na wszystkie je j przejawy, dzięki czemu mógł dokonać dzieła, z k tó rym imię jego zostanie związanem na- zawsze: stworzyć nowy kierunek badań przyrodniczych, naukę o jeziorach, czyli limpologię. Oddzielne próby badań nad jeziorami były przedsiębrane oddawna;
oddawna poszczególni badacze zajmowali się fauną wód słodkich, nie widziano j e dnak w tych badaniach wielkiego in te resu, nie przypuszczając nawet, że mogą się one przyczynić do rozw;ązania za
gadnień szerszych, ogólniejszych.
Odkrył to dopiero Forel. „Urodzony i w ychowany w Morges, nad brzegiem Lem anu — powiada on we wstępie do monografii „Le L em an “ — żyłem lat 50
w najściślejszej zażyłości z tym pięknym jeziorem, które chcę dzisiaj opisać. Wska
zówki mego czcigodnego ojca wprowa
dziły mię w badania naukowe; nie mia
łem więcej jak 13 lat, gdy, z powodu archeologicznych odkryć budowli jezior
nych kolo Morges, zaczął on mnie w ta jemniczać w sztukę obserwowania i za
dawania pytań przyrodzie; pod kierun
kiem tego drogiego mistrza pracowałem dalej nad licznemi i różnorodnemi zagad
nieniami, które jezioro, ten istny mikro- kosmos, stawia ciekawości ludzkiej; za
chęcony i kierowany przez jego rady, po
święciłem tym badaniom najlepszą część mej działalności na polu n auk przyrod
niczych".
Z zapałem oddał się Forel badaniu ukochanego przez siebie jeziora, rozsze
rzywszy następnie swe badania na inne jeziora Szwajcaryi i sąsiedniej Sabaudyi;
badał on nietylko florę i taunę tych j e zior, lecz starał się również poznać fizy
czne własności środowiska, w którym ta fauna i flora przebywa. J a k wszechstron
nym był plan jego poszukiwań, wykaże najlepiej spis działów, zawartych w dziele
„Le L ćm an “ (3 tomy. Lozanna 1892,
1895 i 1904): geografia, hydrografia, g e
596 WSZECHŚWIAT JMś 35 ologia, klimatologia, hydrologia, h y d ra u
lika, termika, optyka, akustyka, chemia, biologia, archeologia, nawigacya, rybo- łóstwo. Wiele z tych dziedzin było do
tychczas nietkniętych, Porel więc musiał w tych w ypadkach sam w szystkie bada
nia przeprowadzić. I w tych je d n a k działach, gdzie miał poprzedników, nie opierał się wyłącznie na w ynikach ich badań, lecz wszędzie podawał własne obserwacye i badania, wykazujące, że we w szystkich tych dziedzinach wiedzy czuł się ja k u siebie. Dzieło to stanowi wzo
rową monografię limnologiczną, jakiej żadne inne jezioro nie posiada.
Dwie prace poprzedzające tę m onogra
fię: „Materiaux pour servir a l’etude de la faunę profonde du lac L e m a n “ ogło
szone w Bulletin de la societe vandoise des sciences naturelles (1874, 75, 76, 78 i 79), oraz „La faunę profonde des lacs suisses“ (Nouv. Mem. Soc. Helv. 1885), w których program w szechstronnych b a
dań został poraź pierw szy przeprowadzo
ny, stanowią epokę w dziedzinie limno- logii, gdyż od daty ich ogłoszenia ten kierunek badań zwrócił na siebie uwagę badaczów. „Nowej nauce, limnologii, dro
ga została utorowaną, powiada Lam- p ert !) — mogła się ona rozwijać dalej i wkrótce zaczęła szybko i zdrowo w zra
stać... Rzadko się znajdzie je d n a k czł>
wiek, k tó ry b y w tak genialny sposób w zrastający wciąż obszar n au k i o jezio
rach mógł objąć i na nim we wszystkich k ierunkach sam pracować, j a k Forel. Po
dział limnologii na k ieru n k i geograficz
no fizyczny i biologiczny musiał wkrótce nastąpić".
Lecz limnologia nie w yczerpyw ała ca
łej działalności naukowej Forela. Leży przedemną bibliografia jeg o prac aż do roku 1896 2), zawierająca ty tu ły 171 prac z najrozmaitszych dziedzin. Widzi
my tu prace z zoologii (Beitrage zur Entw icklungsgeschichte der Najaden),
!) Lamport. Das Leben der Binnengewasser.
Lipsk, 2 -wyd. 1910.
2) Universite de Lausanne. Index biblio- graphique de la faculte des sciences, Lozanna.
1896.
j fizyologii (Experiences sur la temperatu- re du corps humain dans 1’acte de l’as- cension sur les montagnes), parazytologii (liczne prace o Phylloxera v astatrix oraz o pasorzytach zwierząt domowych), me
teorologii (prace o trąbie powietrznej, huraganach, deszczach), glacyologii (licz
ne i wysoko cenione prace o lodowcach alpejskich), sejsmologii (liczne prace o trzęsieniach ziemi), astronomii (prace 0 czasie francuskim i środkowo-europej- skim) i wielu innych dziedzin. Bystry 1 uważny obserwator nie ominął obojętnie żadnego zjawiska w przyrodzie. W szy st
ko zajmowało jego wszechstronny umysł.
N auka przez śmierć Forela poniosła nieodżałowaną stratę. Pomimo swego podeszłego wieku nie przestał on praco
wać aż do chwili, gdy niemoc z nóg go zwaliła.
Patrząc przed rokiem na tego żywego i doskonale trzymającego się starca, bio
rącego z żywością i zaciekawieniem mło
dzieńca udział w dyskusyach w semina- ryum zoologicznym uniw ersytetu lozań
skiego, nigdym nie przypuszczał, że w tak k ró tkim czasie go stracimy. Jednak na- wret w czasie swej półrocznej choroby nie przestał on się jeziorem interesować.
Ciągle się dopytywał o postępy i wyniki badań prowadzonych przez doktorantów zoologii lozańskiego un iw ersy tetu nad fauną Lemanu, tego Lemanu, którego poznaniu największą część swego życia poświęcił.
W acław Roszkowski.
H I P O P O T A M Y K A R Ł O W A T E Z L IB E R Y I.
Istnieje w Niemczech, koło Hamburga, w miejscowości Steliingen, słynny park zwierzęcy Karola Hagenbecka. Powie
trze, światło i możliwie największy obszar ziemi, ażeby zwierzętom umożliwić zu
pełną swobodę ruchów, te główne w a
ru n k i istnienia zwierząt, znalazły tu swe
urzeczywistnienie w przeciwieństwie do
wszystkich innych parków zoologicznych,
N i 35
WSZECHSWIAT
597gdzie jeńców trzym a się w klatkach me- nażeryjnych. P ark Hagenbecka, to in- stytucya, obok której co do jej wartości pedagogicznej i naukowej, niemożna po
stawić innej na globie całym. J e s t ona wykwitem najwspanialszym dzisiejszej nauki i kultury człowieka, stanowiąc chlubę wielką i świadectwo prawdziwe
go postępu czasów obecnych. Obok zna
nych już powszechnie w świecie nauko
wym rekonstrukcyi w naturalnych wy
miarach potworów trzeciorzędowych, od
tworzonych wspaniale przez rzeźbiarzy, oglądać tam można galeryę ogromną naj
rozmaitszych zwierząt rzadkich lub zna
nych dotychczas tylko w muzeach.
Do bardzo rzadkich, ledwie z opisów niedokładnych znanych zwierząt, należy ciekawe stworzenie, zwane karłowatym hipopotamem liberyjskim (Choeropsis li- beriensis, Morton), o którem poraź pierw
szy podał wiadomość lekarz kolonialny Morton w Monrowii w
1844roku. Opis jego opierał się jed n ak wyłącznie na zba
daniu czaszki; z wielu stron kwestyono- wano też wiarogodność jego mimo, że polegał na dokładnem zbadaniu. Od te go czasu do zbiorów muzeów europej
skich i amerykańskich dostało się nieco szkieletów i czaszek, należących do j a kichś dwudziestu osobników. Raz tylko w
1873roku udało się schw ytać żywego hipopotama karłowatego, ale martwego ju ż badać należało go w Dublinie. Biit- tikofer, o którego wyprawach pisał w r.
1888
Jentink, a któremu zawdzięczamy cenne spostrzeżenia, widział zwierzę to świeżo upolowane, ale nie w' stanie ży
wym.
Z wiosną
1910roku wyprawę do Li- beryi podjął auto r dzieła „Wild und W il
de im Herzen A frik as“, znany ze swych podróży po wnętrzu Afryki, H. Schom- burgk. Hagenbeck, właściciel wspomnia
nego parku zwierzęcego, wyekwipował tę ekspedycyę, mającą na celu przede- w szystkiem zdobycie dlań żywych oka
zów ciekawTego hipopotama—karła. Z la
tem zaniechać musiano pobytu w L ib ery i z powodu nastania pory deszczowej: z po
czątkiem je d n a k grudnia tego samego roku w yprawa udała się jeszcze raz na
miejsce, gdzie rzekami nadmorskiemi do
tarła do głębi puszcz dziewiczych. Na ogromnym obszarze, na którym każdą ścieżkę wycinać dopiero trzeba było, w y kopano więcej niż 200 wilczych dołów, kontrolowanych wciąż starannie. W r e zultacie udało się przesłać do Stellingen pierwrsze wyniki; zwierzę jedno zostało schwytane i w koszu przeniesione przez murzynów w marszu tryum falnym na miejsce zborne. Zadziwiająco szybko oswoił się ze swym losem pierwszy h i
popotam — karzeł z Liberyi, chociaż był już wcale dojrzałego wieku. „Niedługo przed zachodem słońca dotarliśmy do k r a lu “ pisał Schomburgk „i mogliśmy wypuścić hipopotama. Zamiast, ja k to każde dzikie zwierzę czyni, przebiegać w złości i próbować gdzie tylko można doniosłości swej siły, krążył całkiem do
brodusznie w swem zamknięciu, pił wo
dę z wiadra, zjadł nieco i usadowił się znów w dole, skąd dochodziło mię zado
wolone jego mruczenie". Za dobrym tym przykładem poszły i cztery inne zwie
rzęta, chwytane jedno po drugiem i w uciążliwym marszu przeprowadzane do obozu. Najwięcej starania łożyć trzeba było na zaopatrzenie ich w wodę na ką
piel, albowiem, chociaż hipopotam karło
waty, przeciwnie ja k hipopotam wielki (Hippopotamus amphibius), nie je s t zde- cydowanem zwierzęciem wodnem, mimo to musi często zwilżać swą skórą, nie- mogąc znosić suchości.
Długość dojrzałej sztuki wynosi od nosa do nasady ogona
180 cm, gdy samagłowa hipopotama wielkiego dochodzi
80 cm. Kolorem różni się od swego krewniaka wielkiego, z góry jasno b ru n a t
nego, z dołu różowego. Kolor jego s ta nowi mieszaninę barwy ciemno - szarej, brunatnej ; oliwkowej. Spód nie je s t j a śniejszy od góry; głowa i nogi są naj
ciemniejsze, a tylko gardziel i dolne czę
ści pyska są u niektórych okazów różo
wo zabarwione. K ształt ciała hipopota
ma karłowatego je s t daleko zgrabniejszy od kształtu hipopotama zwykłego. Na stosunkowo wysokich i silnych nogach z długiemi palcami spoczywa muskular
ny, tęgi tułów; w postawie stojącej,
598 W SZECHSW IAT
jMś 35wszystkie cztery palce d otykają ziemi, w czasie szybszego chodu tylko dwa środkowe, które też tylko zostaw iają śla
dy na ziemi. N ajw ybitniejsze różnice od hipopotama zwykłego wskazuje głowa.
Brakuje jej potężnych, w ystających pier
ścieni ocznych i wypukleń nosowych, nadających profilowi hipopotama k ształt wklęsły. U hipopotama z Liberyi oczy tk w ią dobrze w głowie, a otwory noso
we nie są górne, lecz końcowe, a zatem doskonale przystosowane do pob y tu na lądzie. Kły szczęki dolnej są sto su nk o wo ta k samo wielkie, j a k u hipopotama zwykłego. Ogon tego ostatniego nie ma prawie wcale włosów, u karłowatego zaś j e s t przeciwnie opatrzony tę g ą kiścią włosów kędzierzawych.
O sposobie życia zwierząt tych Schem- burgk podaje, że przebywają one stale w lasach, unikając światła i słońca. Naj
prawdopodobniej są zatem zwierzętami nocnemi, przepędzającemi dzień w wy
kopanych przez się dołach. Nie znają współżycia towarzyskiego, ja k hipopota
my zwykłe, lecz każdy osobnik żyje sam dla siebie, zmieniając codziennie miejsce pobytu i zajmując w ten sposób obszary olbrzymie. P rzebyw ania w w iększych rzekach unikają, lubują się natom iast w kąpielach w czystych potokach. Za przybyciem do Stellingen weszły zaraz z najwidoczniejszem upragnieniem do ; przygotow anego basenu, w k tó ry m pozo
stały kilka godzin.
Hipopotamy karłow ate są zwierzętami spokojnemi. Nie wydają, właściwego h i
popotamowi wielkiemu, doniosłego, gło
śnego ry k u rżącego. Krząkanie ich brzmi ja k skrzypienie drzwi zardzewiałych, po
ruszanych szybko tam i nazad. Kiedy się gniewają, ostrzą zęby jed n e o drugie, w ydając w te n sposób świst doniosły.
Z dw u więc, niedokładnie dotąd zna
nych ssaków afrykańskich, udiiło się ty m czasem zdobyć żywcem hipopotama .kar
łowatego, na okapi zaś i nadal jeszcze czekać musimy cierpliwie do chwili przy- jąźniejszej. W muzeach n iek tó ry ch po
siadają ju ż części różne ciała okapi, ale żywych nie udało się dotychczas zdobyć.
Spodziewać się je d n a k można, że i na
nie niedługo już czekać będziemy, wo
bec tak licznych w czasach ostatnich w ypraw do wnętrza Afryki.
B. Janusz.
P O W S T A W A N I E K A S T U T E R M 1 T Ó W .
Zawiłe zagadnienie, dotyczące zróżni
cowania osobników w społeczeństwie ter- mitów, zyskało pewne wyjaśnienie w p ra
cy p. E. Bugniona 1), którego zdaniem układ socyologiczny ty ch zwierząt uw a
runkow any je s t przez ich rozwój embryo- nalny. Różnice w powstawaniu osobni
ków płciowych, żołnierzy i robotników spostrzedz można już w pierwszych sta- dyach rozwoju ja jk a , a więc istnieje tu determ inacya podobna niejako do deter- minacyi płci. Grazzi, k tó ry obserwował dwa gatunki europejskie, Leucotermes lucifugus i Calotermes flavicolis, stw o
rzył ciekawą hypotezę różnicowania się kast, staw iając ją w związku z obecno
ścią wymoczka (Trichonymphides) paso- rzytującego w przewodzie pokarmowym.
W ymoczek ten miał powodować kastra- cyę pasorzytniczą, skutkiem której po
w staw ała k ategorya żołnierzy. Osobniki zaś płciowe dzięki swoistym pokarmom pozbawiały się pasorzyta i skutkiem te
go ich organy płciowe rozwijały się nor
malnie.
Bugnion nie potwierdza tej ciekawej hypotezy. Uważa on również że różni
cowanie się k ast nie ma nic wspólnego z lenieniem. Obserwował osobniki Euter- mes, które już we wczesnych stadyach larw alnych rozwijały rogi czołowe, a w głowie ju ż widoczny był pęcherzyk z prze
wodem zew nętrznym charakterystyczny dla żołnierzy. Jakkolw iek trudniej, lecz udało się toż samo stwierdzić dla „pra
wdziwych" term itów (Termes obscuriceps, Homi i t. d.), gdzie w chwili w yklucia się z ja jk a larw a żołnierza posiadała wy-
!) C. R. S oc, Biol. Tom 72, 1912.
Ali 35 WSZECHSWIAT 599 dłużone żuwaczki, zakrzywione na kształt
szabli, przyczem ząb na stronie lewej był dokładnie widoczny. Larw a robotni
ka zaś manifestowała się wyraźnie obec
nością wielu asym etrycznych zębów i krótkiem i żuwaczkami. Jajko tych dwu kast ma więc już inny charakter i ina
czej przebiegać tu musi rozwój embryo- nalny.
Osobniki bezpłciowe termitów (robot
nicy i żołnierze) lenieją raz je d en tylko.
Lenienie to je s t nader ważne, i łączy się ze stanem zupełnego odrętwienia czy też hypnozy. Larw a przez 7—8 dni spoczy
wa nieruchomo na jednym boku, z gło
wą podwiniętą pod tułów, z odnóżami w yciągniętemi wzdłuż ciała. Powoli od
ryw a się oskórek. W ew nętrzna w arstw a je lita (intima) pęka na wysokości naczyń Malpighiego i je s t wyrzucona częściowo przez otwór ustny, częściowo zaś przez odbyt. Ciało staje się n ader przezroczy
ste w porównaniu z tk an k ą tłuszczową.
U żołnierzy g atu n k u Enterm es widocz- nem je st powstawanie nowego różka czo
łowego, który je d n a k powstaje wewnątrz starego, embryonalnego. Być może, że ta okoliczność dała impuls do pierwot
nych przypuszczeń o powstawaniu k ast termitów dopiero podczas lenienia. A n ten y powstają niezależnie od procesu le
nienia, jeszcze przed stanem odrętwie
nia, przez podział stopniowy członka trz e ciej kończyny. Okres lenienia zbiega się u term itów z okresem zmiany sposobu życia. Miękka przed okresem odrętw ie
nia chityna, staje się teraz tw ardą, n a
biera właściwego koloru, a robotnik staje się skłonnym do gryzenia drzewa (ksy- lophagizm). W tym też czasie następuje wydoskonalenie mięśni, skutkiem czego zwierzęta nabierają właściwej im zręcz
ności. Lenienie termitów dałoby się po
równać z nymphosą: nie przekształca się tu bowiem forma ciała, nie pGwstają ża
dne nowe organy, lecz faza ta przezna
czona je s t na doskonalenie się organi
zmu, którego tk an k i (przedewszystkiem mięśniowa i nerwowa) nabierają o state
cznej sprawności. Je s t to kryzys, przez który term ity przechodzą raz jed en wr cią
gu całego życia. U gatunków Caloter-
mes i Glyptotermes lenienie zewnętrzne przypada jednocześnie z wewnętrznem, w ciągu którego jelito odbytowe z paso rzytującym tam wymoczkiem (Trycho- nymphides) wydalone zostaje nazewnątrz.
Skutkiem tego, nowotworzące się jelito je st czyste, jasn e i przejrzyste.
Rozwój osobników płciowych kształ
tuje się nieco odmiennie. Osobniki te, posiadające skrzydła, oczy, rozwijające organy płciowe, muszą oczywiście prze
chodzić przez okres drugiego lenienia.
Są to osobniki zupełnie wydoskonalone, gdy tymczasem żołnierzy i robotników możnaby uważać jako organizmy, któ
rych rozwój wstrzymany został w poło
wie drogi. Niepretendując do czynności rozrodczych, prędzej też stają się one dojrzałemi. Drugie lenienie osobników płciowych, je s t znacznie krótsze od pierw
szego, poprzedzonego opisanym stanem hypnotycznym. Chodzi tu tylko o odno
wienie skóry, czego zakończeniem i ce
lem ostatecznym je s t oswobodzenie sk rzy deł, dotychczas zawartych w swoistych pochewkach błonkowych.
Przyczyny różnego sposobu pow staw a
nia kast szukać więc należy w stadyach rozwoju bardzo wczesnych (w zapłodnie
niu, w obecności specyalnych chromozo- mów (?)). Wobec tego, że robotnik je st w budowie swej zasadniczo bardzo zbli
żony do osobnika płciowego i tylko sła
biej rozwinięty, główna trudność polegać będzie na wyszukaniu przyczyn determi- nacyjnych w powstawaniu odmiennie zbudowanego żołnierza. Bądź co bądź trzeba jej będzie szukać w ja jk u i w em- bryonie, nigdy zaś w barwie i później
szym okresie lenienia.
R . B .
Z J A W IS K A P A T O L O G I C Z N E O C H A R A K T E R Z E A T A W I S
T Y C Z N Y M .
„Wpływy patologiczne wywołują czę
sto zjawiska atawistyczne, t. j. zjawiska,
w których przejawia się tendencya do
600 W SZECHSW IAT
j\ó 35mniej lub bardziej wiernego odtworzenia stosunków, panujących u przodków d a
nego indywiduum " — je s t to teza, którą H. Potonić podał i poparł odpowiedniemi przykładami w roku 1898 i którą obec
nie na łamach „Naturwissenschaftliche W o c h e n sc h ritt“ umacnia jeszcze szere
giem dalszych przykładów. Oto niektóre z pośród tych przykładów, mających do
wodzić słuszności tej tezy.
1) Przedewszystkiem przykład, ktore- go nam dostarcza bniec biały (Melan- dryurn album). Melandryum album jest, ja k wiadomo, rośliną dwudomową, to znaczy, że je g o kw iaty pręcikowe zn aj
d u ją się na jedn y ch , kwiaty zaś słupko
we na innych osobnikach. W edług wszel
kiego prawdopodobieństwa przodkowie wspomnianego g atu n k u posiadali kw iaty obupłciowe; za przypuszczeniem tem prze
mawia fakt, że najbliżej spokrewnione z Melandryum album g a tu n k i mają is to t
nie kw iaty obupłciowe. Otóż okazuje się, że gdy żeńskie indyw iduum Melan
dryum album zostanie napadnięte lub też sztucznie zarażone przez grzyb Usti- lago a n th eraru m ( = U. violacea), k tó r e go chlamidospory mogą dojrzewać tylko w pylnikach, wówczas w żeńskiem k w ie
cie rozwijają się n ask u tek tej infekcyi również i pręciki, dotychczas zaledwie zlekka zaznaczone, jako drobniutkie w y
rostki. A więc proces patologiczny ma tu c h ara k ter wyraźnie atawistyczny.
2) Grupy roślinne, k tórych kw iaty skupione są w główki lub koszyczki, ja k to je s t u większości roślin, należących do rodziny złożonych, szczeciowatych i t. p., pochodzą od takich g atu n k ó w ro
ślinnych, u k tórych ongi panował układ kwiatów baldaszkowaty, gdzie poszcze
gólne kw iaty były osadzone na oddziel
nych szypułkach, lub też baldaszkow aty złożony, gdzie oddzielne szypułki k w ia
towe były zakończone małemi baldasze- czkami. Otóż, gdy roślina o kwiatostanie główkowym lub koszyczkowym ulegnie infekcyi (np. ze strony g atu n k ó w Erio- phyes), wówczas nierzadko główka lub koszyczek w yradza się w baldaszek. Zda
rza się to np. u d ryak w i (Scabiosa), u pę- pawy szorstkiej (Crepis biennis) i t. p.,
przyczem zazwyczaj jeszcze występuje zwyrodnienie kwiatu, najczęściej jego zzielenienie.
3) Kształt liści nask u tek wpływów ch arak teru patologicznego często również wykazuje tendencye atawistyczne. Pod tym względem na szczególną uw agę z a sługuje modrzewnica nizka (Andromeda polifolia), która zaatakowana przez grzyb Exobasidium Androinedae, wydaje na za
rażonych pędach liście znacznie szersze od zwykłych swych liści. Andromedae polifolia, jako roślina, w egetująca na po
dłożu, nieobfitującem w wodę, posiada, ja k wiadomo, normalnie liście skórzaste, wązkie i łatwo zwijające się w kieru n k u swej długiej osi, lecz wszystkie te cechy liści są bezsprzecznie wynikiem względ
nie późniejszego już przystosowania się rośliny do warunków życia; i w tym też przypadku niema żadnej przeszkody, któ- raby nie pozwalała przypuszczać, że przod
kowie tej rośliny mieli liście szerokie, takie właśnie, jak ie w ystępują obecnie w razie infekcyi,, spowodowanej przez grzyb Esobasidium.
4) Przykładów, dosadnie ilustrujących słuszność tezy Potonićgo, dostarczają ró
wnież zmiany, zachodzące w liściach p a proci naszej, orlicy zgasiewki (Pteridium aąuilinum), w skutek wpływów patolo
gicznych. Gdy wspomniana paproć zosta
nie n apadnięta przez nowoodkryty g a t u nek Phytoptusa, P. Pteridis, wówczas w liściach paproci występuje zwyrodnie
nie, polegające na tem, że pierzaste wcię
cia znacznie się pogłębiają, oprócz tego zaś w y stęp u ją pierzaste wcięcia jeszcze jednego rzędu, przytem w ykazują one niezwykłą rozmaitość i nieregularność.
Taki liść, zdeformowany w skutek pato
logicznego wpływu pasorzytującego na nim pleśniaka, przypomina w sposób ude- rzający normalnie ukształtow ane liście paproci kopalnych z okresu pierwszorzę- dowego. Okazuje się, że takie nierówne wcięcia są cechą charak tery sty czn ą dla rodzajów Pecopteridów, do których za
liczyć należy właśnie Pteridium aąuili
num w stanie kopalnym. Jeżelibyśmy zechcieli, idąc za Sachsem, objaśnić zmia
ny, zachodzące w liściach opisywanej p a
Na 35 WSZECHSW IAT 601 proci pod wpływem działania Phytoptu-
sa, w ten sposób, że Phytoptus odbiera liściom pewne substancye i przez to wy- wyłuje ową anormalność, wtedy przeko
nalibyśm y się natychm iast, że takie obja
śnienie tego zjawiska utrzym ać się nie daje, gdyż chodzi tu tylko o pewien anor
malny stosunek w ukształtowaniu je d n e
go i tego samego organu; niema w tym przypadku żadnej „metamorfozy, żadne
go ukazania się organu b na miejscu do
tychczasowego organu a, k tó ry nie mógł się uformować n ask u tek pewnego ham u jącego ten rozwój czynnika.
5) Peyritsch przeprowadził szereg cie
kaw ych doświadczeń na polu sztucznego zarażania roślin zapomocą Phytoptusa, przyczem zaobserwował znaczną ilość różnorodnych odchyleń od normy, po
między którem i występowało też zziele- nienie części kwiatowych. Jedna zmiana je s t szczególnie dla nas ważna, jako po
twierdzająca wygłoszoną przez Potoniego tezę, mianowicie zmiana, zaobserwowana u 9-ciu gatunków roślin krzyżowych, któ
rych Peyritsch między innemi używał do doświadczeń. U roślin tych pod wpły
wem wspomnianej infekcyi tworzyły się przykwiatki, których dawniej nie było.
P a k t ten ma znaczenie pierwszorzędne, je st bowiem rzeczą przez morfologów ustaloną, że ogólny niemal brak przy- kwiatków w k w iatostanach roślin k rzy żowych przedstawia uwstecznienie; inne
mi słowy, je s t ustalone, że wszystkie, bez wyjątku, rośliny krzyżowe, będące przod
kami obecnie istniejących przedstawicieli tej rodziny, posiadały przykwiatki, które z czasem dopiero u większości gatunków uległy zanikowi. Pod wpływem infekcyi przykwiatki na nowo powstają i dlatego przykład ten stanowi jeszcze jednę do
sadną ilustracyę słuszności tezy Poto
niego.
6) Dalszy przykład, popierający tezę, o której mówimy: jałowiec Sabina (Juni- perus Sabina). Krzew ten ma pędy dwo
jakie: jedne o liściach bardziej łuskowa- tych, inne o liściach bardziej iglastych;
a należy pamiętać, że wszystkie gatunki jałow ca i żywotnika (Thuja), naw et te, które w stad y u m dorosłem posiadają wy
łącznie liście łuskowate, w stadyum mło- docianem mają liście iglaste. Juniperus Sabina w miarę starzenia się okrywa się przeważnie liśćmi łuskowatemi; lecz nie
chaj tylko owady zaatakują wierzchołki wzrostu jałowca, w skutek czego formują się na nich narośle, a wnet roślina po
krywa się w tych miejscach liśćmi igla- stemi. Innemi słowy, występuje tu mło
dociana forma liści w mniej lub bardzie]
ścisłem odtworzeniu. Botanicy pozatem uważają liście iglaste u jałowca, żywot
nika i t. d. za starszą formę liściową, co je s t też stwierdzone przez paleontologię.
Albowiem najstarsze rośliny iglaste, Wal- chia i Voltzia, mają liście o kształcie szpilkowym lub równowązkim, albo też, ja k u Ullmannii, mniej lub więcej języ- czkowTatym; dopiero w środkowej forma
cyi okresu drugorzędowego zaczęły w y
stępować także zupełnie krótkie, typowo łuskokształtne liście. Należy przytem za
znaczyć, że u roślin, należących do rzę
du Voltzicae, gatunki najstarsze (Yoltzia) posiadały liście dłuższe, gatunki młodsze (Voltziopsis) liście krótsze, wreszcie zaś gatunek najmłodszy (V. Leptostrobus) miał już liście łuskowate. Oczywista więc, że liście łuskowate w ystępują tu, jako utwory pod względem filogenetycz
nym młodsze i pochodne. Gdy więc na jałowcu, pokrytym liśćmi łuskowratemi, pojawiają się w skutek wpływów szkodli
wych liście iglaste, to mamy tu do czy
nienia z widocznem zjawiskiem atawi- stycznem.
7) Do szeregu podanych wyżej przy
kładów możnaby, ja k się wydaje, dołą
czyć jeszcze jed en z innej dziedziny. Ma
my tu na myśli tak gorąco dyskutowaną kwestyę mikrocefalów. Karol Yogt okre
ślił mikrocefalów, jako twory ataw istycz
ne, „małpoludy11. Rudolf Virchow w yja
śnił, że mikrocefalia rozwija się w skutek chorób mózgowych w czasie życia em- bryonalnego, i mniemał, że wyjaśnienie to stanowi przeciwieństwo do vogtow- skiego pojmowania jej, jako atawizmu.
P ak t jednak, że w mikrocefalii chodzi o formę, wywrołaną przez wpływy pato
logiczne, nie wyłącza absolutnie tego, że
forma ta posiada momenty atawistyczne;
602 W SZECHSW IAT JV» 35 przeciwnie, mikrocefalia n ask u tek stw ie r
dzenia w niej c h a ra k teru patologicznego je s t właśnie jeszcze je d n y m przykładem,
potw ierdzającym tezę Potoniógo.
J . B .
O C H R O N A P R Z Y R O D Y W G ALICYI.
(Zanikanie fauny i flory krajowej. Projekt re- zerwaoyi. M yśliw stw o na usługach ochrony
przyrody).
(Dokończenie).
W dw utygodniku lwowskim „Łowcu“, organie poważnego i dobrze w kraju r e nomowanego Galie. T-wa Łowieckiego, ukazują się od lat całych liczne a r ty k u ły, trak tu jąc e o najrozmaitszych zag ad
nieniach z dziedziny ochrony przyrody.
W czasach ostatnich znajdujem y tam niezmiernie ciekawą rzecz in spek to ra le
śnictw a d-ra W. Burzyńskiego, który w niej poniekąd przedstaw ił właśnie w spom niany elaborat, rozwijający rze
czowo plan stw orzenia rezerw acyi w K ar
patach !). J a k autorowi, ta k i redakcyi
„Łowca“, należy się specyalne uznanie za rzecz tę cenną, a również za popula
ryzowanie — czy nie najpierwsze w lite
ratu rze polskiej—idei ochrony przyrody, ta k mało dotychczas jeszcze uw zględnia
nej przez inne pisma nasze. Dawne ro czniki „Łowca" mieszczą mnóstwo a r t y kułów, przyczynków i zapisek, które z pewnością ciekaw e i pożądane będą przez ludzi, zajm ujących się ochroną fa
u ny naszej. Opłaci się też zajrzeć do nich w poszukiwaniu danych i szczegó
łów, potrzebnych do rozwinięcia całego planu akcyi w celu zorganizowania ochro
ny przyrody.
Ponieważ pożądaną byłoby rzeczą, że
by nad projektem p. Burzyńskiego roz
winęła się żywsza dyskusya, więc przed
s taw im y poniżej cały jego plan, dokład-
’ *) Dr. W. Burzyński. Park przyrody w Kar
patach. Łowiec. L w ów 1912, 13.
nie kreślący punkty zasadnicze działania w celu założenia rezerwacyi w K arp a
tach.
Ręka ludzka — powiada nasz au to r — psuje harmonię n atu ra ln ą między florą a fauną, której rezultatem je s t doskona
łość form poszczególnych ich p rzed sta
wicieli. Przyw rócenie i następnie stałe zabezpieczenie w przyszłości choćby dla małej cząstki K arpat tej harmonii, po
kąd jeszcze bez nadzwyczajnych wysił
ków możliwe — oto doniosłe zadanie n a sze.
Zważmy w ja k stosunkowo krótkim czasie utraciliśm y już z pośród naszej fauny i to według rachuby ludzkiej bez
powrotnie, takie typowe gatu n k i ssaków, j a k żubry, łosie, bobry — a inne są w drodze ku temu. Chciwość ludzka ta rg a się już i na bogactwa leśne w ser
cu samem Karpat. Świetne do niedawna dziewiczością swą rewiry, pokryw ają się siecią parceli. A w rezultacie tego wr miejscu dawnych kniei stan ą pruskim porządkiem w rzędy sadzone świerki, a św istaw ki parowe tartaków zgłuszą po stokach gór ryk skarłowacialych jeleni.
Ponieważ gospodarka ta k a wcześniej czy później znajdzie naśladowców u w szyst
kich właścicieli karpackich, więc dzieci naszych dzieci będą z książek tylko i ze zmurszałych preparatów muzealnych do
wiadywać się, j a k wyglądały K arpaty pierwotne. Musimy zatem, z obowiązku wobec pokoleń przyszłych, postarać się póki czas o wyłączenie szm atu ziemi k a r packiej z tem, co ona dzisiaj jeszcze za
wiera.
Rozejrzyjmy się, gdzie możnaby p o myśleć o założeniu świętego gaju ta k ie
go w Karpatach.
Mamy dwa typy gór; na zachodzie T a t r y tworzą ich koronę — to typ jeden, zupełnie samoistny, choć niewielki p rze
strzenią, imponujący swemi w chmury sięgającemi skalnemi iglicami o dzikiej piękności. Nie o nim je d n ak mówić nam przedewszystkiem wypada, gdyż p a n u jące tam, co do ochrony przyrody s to sunki, są względnie możliwe. Posuwając się górami od T atr na wschód, wchodzi
my w drugi, właści wy typ karpacki, k tó
No 35 WSZECHSWIAT 603 ry, ciągnąc się setkam i kilometrów, s ta
nowi południową podstawę kraju. Im dalej na wschód, góry te stopniowo po
tężnieją, coraz wspanialszy płaszcz flory leśnej je obejmuje i coraz dziksze, a śliczniejsze, w kotlinach swych kryją środowiska. J a k Tatry na zachodzie, tak gniazdo Czarnoborskie najpiękniej
szym je s t w ich dyademie wschod
nim klejnotem. W tej to wschodniej stronie żyją najtęższe okazy fauny n a szej, w w arun k ach najbardziej do pier
w otnych zbliżonych i dlatego w tej stronie, zdaniem d-ra Burzyńskiego, n a
leżałoby założyć ów rezerw at karpacki.
Terytoryów bezpańskich, ani nieużyt
ków na większą skalę niema u nas.
Żadne z pryw atnych latyfundyów k ar
packich nie obejmuje w złączonym kom
pleksie przestrzeni takiej, by można ch arak ter swój, zwłaszcza co do fauny, dość samodzielnie utrzymać, a to je s t najistotniejszy w arunek rezerwatu. Wy
maganiu zaś temu mogłyby odpowiedzieć jedne tylko dobra państwowe w części swej, niedawno nabytej. Bez żadnej też wątpliwości, po nikim, jak o właścicielu, niemożna się spodziewać w tej mierze zrozumienia, jakie stanowisko zająć w y
pada wobec myśli niniejszej, — gdyby uróść miała ona w projekt k o n tretn y — ja k po obecnym właścicielu dominium nadwórniańskiego, t. j. rządzić, a to ze względu n a kulturalne zadania jego.
Kompleks ten w ymagałby w każdym razie uzupełnienia.
D aw ny klucz nadw órniański obejmuje w swem tery tory u m źródła i pierwsze zlewiska rzek: Bystrzycy Czarnej i Prutu, a stanowi, z pewnemi lukami w środku, całą południową, czyli górską część po
w iatu nadwórniańskiego. Liczne i po
tężne grzbiety gór, pokryte nieprzerwa- nemi , lasami pierwotnego pochodzenia, w zlewisku B ystrzycy g ru p u ją się koło n aj
wyższego szczytu „Doboszanka" (1
757 wkp. p. m.), zaś w zlewisku Prutu, koło' grzbietu Gorganów i stoków gniazda Czarnohory ze szczytem Spyci (1 866 m).
Najwyższe, szczytowe tylko grzbiety, po
zbawione wegetacyi. sterczą ku niebu odłamami skalnemi, zresztą całe te.okiem
niezmierzone przestrzenie pokrywa naj
bujniejsza pierwotna wegetacya k arp ac
ka. Zupełnie młody system odnawiania zrębów drogą k u ltu ry sztucznej, ogólne
go charakteru kniei pierwotnej wcale tu jeszcze nie zatarł. Knieja ta, jako typowa wysoko - karpacka, szpilkowa (świerk w przewadze naci jodłą, tylko w niższych swych ekspozycyach je st mieszana lub n aw et przeważnie bukowa z przymieszką innych gatunków drzew, właściwych Kar
patom. Żywi ona, jako n atu raln ą swą faunę w najtęższych okazach jelenie, sar
ny, dziki, głuszce, cietrzewie, jarząbki, dalej niedźwiedzie, rysie, wilki, żbiki, wydry, kuny i t. d., orły, sępy, orliki, puhacze i t. p.,—cały drobriy świat zwie
rzęcy, typowy dla Karpat; strumienie za
ludnia najszlachetniejsza ryba, pstrąg, lipień i inne drobniejsze.
Granicę całokształtu opisywanego te renu stanowią na południe W ęgry (prze
ważnie dobra państwowe), od południo
wego wschodu dobra państwowe galicyj
skie i fundacyi hr. Skarbka; na wschód i północ dobra państw ow e galicyjskie, albo, dzierżawione przez Skarb polowa
nia, gminne; od zachodu dobra br. Lie- bigów i dobra państwowe galicyjskie.
Z kompleksem graniczą zatem — co ja k wiadomo je s t pod względem utrzym ania fauny postulatem pierwszorzędnej wagi—
sami sąsiedzi, dający rękojmię należytą.
Kompleks ten obejmuje dzisiejsze okrę
gi skarbowe, dawne państwo Nadwór- niańskie:
a) nad Bystrzycą: Nadworna (część), Zielona i Rafajłowa;
b) nad Prutem: Tatarów, Jabłonica i Worochła;
c) okręgi nad Prutem, któreby dla za
okrąglenia wcielić należało, t. j. Delatyn (część), Dora i Mikuliczyn;
d) objęte tą przestrzenią, ja k o erk la
wy (w a — c) polowania gminne.
Całość nie imponowałaby tysiącami k i lometrów kwadratowych, ale, j a k na n a
sze skromne stosunki, byłby to kompleks dostateczny, gdyż około
125 000hek ta
rów mierzący; w odpowiednich okolicz
nościach mógłby już utrzym ać swoję fa
unę indywidualną. W kwrestyi rozwoju
604 W SZECHSW IAT JN° 35 tego parku, rozróżnićby należało przede- |
wszystkiem dwa p u nk ty , dotyczące flory i fauny.
Wzgląd na utrzymanie; tylko natural- j ny rozwój flory mógłby istnieć wogóle i jedynie na terytoryum , administrowa- j nem obecnie przez Skarb; przestrzenie te stanowią 4/5 całości. Rozumie się j e dnak, że zadania, a tem samem i sposób gospodarki w rezerwacie takim, są tak różne, że się absolutnie pogodzić nie d a
dzą, a wszelkie kompromisy, niedopro- w adzając do n astęp stw realnych, śmier
telnie by tylko rzecz całą spaczyły. D la
tego, k w esty ą prowadzenia flory w re zerwacie, musiałaby spoczywać aż do czasu objęcia* domen galicyjskich przez adm inistracyę krajową. Dochody zaś z nie
go zależą przedewszystkiem od udania się sprawy, t. j. od tego, by był atra k - cyą dla wszystkich, a także od racyonal- nego spieniężenia w szystkiego, co można bez żadnego uszczerbku dla zadań parku pozbywać.
Czasu przejściowego od założenia do zrealizowania, należałoby użyć na poucze
nie się przez studya na miejscu, ja k te
go rodzaju p ark i są gdzieindziej p ro w a
dzone. Obecne zaś zadanie nasze d o ty czyłoby zatem ubezpieczenia fauny. S p ra wa ta pilna j e s t nietylko z powodów na początku wymienionych, ale i ze w zglę
du na to, że utracilibyśm y pierw szorzęd
ną sposobność założenia fundam entu ca
łej instytucyi, nieczyniąc w czasie n a j
bliższym kroków właściwych.
Możności trak to w ania spraw y założe
nia rezerwacyi sprzyja obecnie okolicz
ność, którą wyzyskać należałoby w chwili odpowiedniej. Oto z dniem 1 listopada b. r. gaśnie dzierżawa polowań przez ks.
H enryka Liechtensteina na głównej czę
ści powyższych terytoryów skarbowych, t. j. w Zielonej, Pasiecznej, Tatarowie, Jabłonicy i Worochcie, razem na prze
szło
50 000hektarów, z doliczeniem od
powiednich polowań gminnych, n aw et i więcej. Zaznaczyć zaś należy, że także w dalszych, należących tu okręgach skarbow ych t.'j. w Mikuliczynie, Pasiecz
nej i Rafajłowej nie wydzierżawiono po
lowań skarbowych, ubiegającym się o nie.
Ponieważ polowanie w gospodarczych okręgach skarbowych Dora i Delatyn nie j e s t wcale przez skarb wypuszczone, zatem obecnie dla idei tu poruszonej je s t tak wyjątkowa chwila, że na bardzo dro
bnej stosunkowo części, t. j. Dora (część) i D elatyn (część), której dzierżawa na sześć lat najbliższych je s t zapewniona szczęśliwie dla nas tęgiemu myśliwemu—
hodowcy i to krajowemu, br. Gotzowi z Okocimia, zresztą cały kompleks m ógł
by obecnie być do dyspozycyi, jeżeli bez
| zwłoki, właściwemi drogami umielibyśmy zająć się sprawą natychmiast.
P iętą achillesową przedsięwzięcia po
dobnego je s t oczywiście finansowa jego strona. Dr. Burzyński rozgląda też ją i pod tym względem, oczywiście pobież
nie na razie i w kilku tylko p unktach zasadniczych. Zapoznajmy się więc i z tą kw estyą, wym agającą jeszcze dokładniej
szej dyskusyi w chwili przystąpienia do zrealizowania projektu.
Skoro ks. Liechtenstein płacił S karbo
wi za przeszło połowę powyższego tery- toryum
5 000koron rocznie, to należy przypuścić, że dla celów kulturalnych.
Skarb ceny tej nie podniesie i że całość nie przekroczy 10 000 koron. Przyjm u
jąc, że dzierżawy gminne wraz z odszko
dowaniem nie przekroczą drugich 10 000 kor. rocznie, adm inistracya zaś całości
15 000koron — nadzwyczajne wydatki, zwłaszcza z początku konieczne, także
15 000kor., to całość mogłaby wynieść rocznie około
50 000,zanim będzie mo
żna uzyskać ja kieś dochody.
Skąd wziąć n a to pieniędzy? Mógłby ich dostarczyć np. fundusz pokrewnego pochodzenia, uzyskany z k a rt łowieckich.
Źródło to możnaby uczynić wydatniej- szem jeszcze przez kategoryczny zakaz sprzedaży jakiejkolw iek broni myśliw
skiej osobnikom nieposiadającym k a rty takiej, oraz obostrzenie kontroli noszenia k a rt przez myśliwych. Zresztą p ark t a ki, poważnie prowadzony, dając podsta
wę do badań biologicznych, ma prawo do pomocy finansowej kraju.
Na tem kończę — powiada p. B urzyń
ski — co do myśli samej, którą oddaję
w ręce Wydziału Towarzystwa Łowiec-
WSZECHSWIAT 605 M 35
kiego, nie gdzieindziej, dlatego, że w ła
śnie nam, jako najwięcej z fauną się sty kającym, a prawdziwym myśliwym — dbać przystoi, by ta fauna nie zmarnia
ła. Przedewszystkiem więc byłoby po
trzebne zabezpieczenie się przed dalszem wydzierżawianiem terenów, jeszcze nie- wypuszczonych i w najbliższych miesią
cach po księciu Liechtensteinie z dzier
żawy wychodzących. Polowanie na ca
łym tym kompleksie Skarb powinienby do czasu, zatrzym ać we własnych ręku.
Apelem do galic. Tow. Łowieckiego p. Burzyński kończy swój projekt, przy
ję ty bardzo życzliwie przez Wydział To
warzystwa, które chętnie podjęło się wdrożenia akcyi w tym kierunku. O ile też dowiedzieć się mogłem, Towarzystwo zamierza w najkrótszym czasie urządzić wspólną naradę rozmaitych towarzystw gospodarczych i naukowych, na której- by ustanowiono zgodną współdziałalność i w ytknięto do celu wiodącą drjgę.
* * *
Ponieważ myśliwstwo wogóle, a zatem i Tow. łowieckie nie cieszy się zbytniem uznaniem w szerszych kołach społeczeń
stwa, więc nie od rzeczy będzie — ze względu na podjęcie a ‘<cyi właśnie przez to Towarzystwo — wykazać całą bezpod
stawność zarzutów, czynionych myśliw- stwu, niby to z powodu jego szkodliwo
ści i krwiożerczości. Gdybyśmy stanęli na stanowisku, potwierdzającem zarzuty podobne, wówczas, bez kwestyi, zagad
kowej wTartości zdaćby się musiała nam akcya Tow. Łowieckiego właśnie w kie
ru n ku ochrony przyrody. Kiedy jednak bliżej rozpatrzymy sprawę, to zobaczy
my, że tow arzystw a łowieckie całkowi
cie powołane są do ochrony przyrody i zakładania rezerwacyj. Celem też roz
proszenia podejrzeń i zarzutów' niesłusz
nych przyjrzym y się bliżej ważnej kwre- styi znaczenia polowań dla ochrony p rzy
rody.
J a k wiele innych rzeczy, które z po
lityką niemają całkowicie związku żadne
go, tak i polowanie staje się dziś w E u ropie hasłem politycznem. Zwalczaniem
istniejących ustaw łowieckich, oraz gwał- townem domaganiem się uprzystępnienia polowania wszystkim, jedni usiłują oka
zać swój demokratyzm, inni zaś postę
powaniem podobnem spodziewają się naj- niezawodniej zjednać sobie głosy ludu wiejskiego. P ytanie jednak, czy przez osiągnięcie celu podobnego wygodzi się dobru ogółu—o co idzie właściwie — czy też korzyściom jednostek.
Bezpośrednie następstwo spopularyzo
wania polowania i usunięcia istniejących ograniczeń równałoby s i ę —ja k tego do
wiódł już rok 1848 — całkowitemu pra
wie wyniszczeniu zwierzostanu, a p ra
wdopodobnie i wogóle całej swobodnie żyjącej zwierzyny, a co zatem idzie zru
jnowaniu dobra, należącego do społe
czeństwa całego. Wielka bowiem część ludzkości, naprzekór autoadoracyi, wy
pływającej z chęci wywyższenia się, nie stoi jeszcze na takiej wyżynie k ultural
nej, by w razie nieistnienia kar suro
wych, zdolna była poskromić samolubne swe żądze, szanując własność ogółu. O ile u staw y surowe nie chronią własności ogólnej, to staje się ona łupem pożądli
wości jednostek, które bez skrupułu mo
żliwie najwięcej usiłują z niej uszczknąć.
Zwierzostan je s t jednak kapitałem, który rok rocznie powinien przynosić swoje od
setki, niebędąc sam naruszonym. Kapi
tałem tym należycie gospodarować, od
setki zeń użytecznemi czynić dla ogółu, potrafi jedynie fachowo wykształcony myśliwy. Polować, zwierzęta zabijać, nie je s t już dzisiaj sztuką żadną, każdy tego nauczyć się może. Zachodzi jed n ak wiel
kie niebezpieczeństwo, że człowiek taki, niechcąc bynajmniej tego, ani niewie- dząc o tem, zamiast w miarę używać darów przyrody, zniszczy je nieoględnie, czyniąc tem uszczerbek społeczeństwu.
Wielka część ludzi żyje przecież dzisiaj w tem błędnem mniemaniu, że z zasobów przyrody brać można, ile się pragnie, a nieprzebrane jej siły twórcze same uzupełnią braki. Stosunki w krajach romańskich dowodzą nam, do czego pro
wadzi uogólnienie polowania, albo też
niedostateczna jego ochrona prawma. Nie
dla korzyści amatorów polowania, lecz
606
WSZECHSWIATM 35 dla ochrony zwierzyny wolnej istnieć
muszą ustaw y łowieckie, jeżeli lasy i łą
ki nie m ają całkiem opustoszeć. Czło
wiek nie je s t jeszcze umysłowo ta k roz
winięty, aby przystępna dlań być mogła nieograniczona swoboda polowania i k o rzystania z wolno żyjącej zw ierzyny szla
chetnej. Zwierzyna ta musi być chro
niona i zachowana nietylko dlatego, żeby
„wielcy panowie" albo „kapitaliści" mieli się czem zabawić, ja k się to często dzi
siaj ze strony nieświadomych słyszy.
Nie, czasy te ju ż bezpowrotnie minęły.
Liczne bowiem względy idealnej, a po części praktycznej n atu ry , wywołują energiczne p ro testy przeciw niszczeniu zwierzyny. W zględy idealne są jasne;
czyż m ają być na zagładę skazane w szy
stkie te zwierzęta, które z dawien dawna ta k ściśle związane są z istnieniem i b y tem ludzi i to z rzekomo u ty lita rn y ch względów? Czyż oko nasze nie ma się w przyszłości bawić widokiem ich pię
kna, siły i powabu? Istotnie, następcy nasi wstydzić będą się musieli kiedyś jeszcze za małoduszność i krótkowzrocz
ność swych przodków, którzy wśród ob
fitej zwierzyny ojczystej z ta k ą b a r b a rzyńską brutalnością i brakiem serca go
spodarowali! Przyroda żywa je s t krynicą, z której ciągle otrzym ujem y świeże siły żywotne. Czyż ugrząść mamy całkiem w grubym m ateryalizmie i dla zdobycia marnego grosza ofiarować wszystko, co najpiękniejsze?
Nietylko je d n a k względy n a tu ry ideal
nej przemawiają za zachowaniem i ochro
ną zwierzyny; ważniejsze są niezawod
nie względy praktyczne. Arm ia cała m y śliwych zawodowych zawdzięcza dziś chleb swój i utrzym anie pracy koło r e wirów i pomocy, udzielanej swoim chle
bodawcom; liczne gałęzi przemysłu cią
gną z polowania bezpośrednio i pośred
nio korzyści znaczne i zarobki; wielka część ludności wiejskiej zarabia w cza
sach, kiedy trudno znaleźć inne zajęcie, za najrozmaitsze prace, związane z polo
waniem, a nie je d n em u góralowi oddzier- żawienie praw a jeg o łowiectwa większy przynosi dochód, niż upraw a jeg o posia
dłości. Znaczne wreszcie sum y pozosta
wiają w k raju cudzoziemcy, którzy spe- cyalnie przyjeżdżają, by zabawić się p o lowaniem. Czyż dla hasła samego, po
zbawiać ma się ludność tych zarobków?
Czy tysiące ojców rodzin pozostać ma bez chleba jedynie dlatego, że ja k iś po
lityk krótkowzroczny dostać się pragnie do sejm u lub parlamentu? Nie w ludzie bowiem samym — powiedzmy to otw ar
cie—powstało niezadowolenie ze stosun
ków łowieckich, lecz sztucznie — gdzie istnieje — wzniecone zostało przez ludzi, potrzebujących niezadowolenia tego dla własnych celów osobistych. P ostępow a
nie takie nazwać należy niesumiennem, ponieważ przezeń naraża się nietylko egzystencyę mnóstwa ludzi, lecz zagraża się poważnie cennemu posiadaniu ogól
nemu. Usprawiedliwieniem dla podob
nych nieprzyjaciół polowania może być jedynie to, że nie znają wartości zwie
rzyny i polowania dla dobra społeczeń
stwa; ciemni są zupełnie wobec sprawy, którą zwalczają.
Jeszcze raz zaznaczyć należy, że nie dla przyjemności ludzi możnych polowa
nie i zwierzyna zasługuje na ochronę ustaw, lecz ponieważ ochrona ta j e s t j e dynym środkiem zachowania zwierzyny szlachetnej, ogólnego dobra narodu ca
łego.
Zachowanie zwierzyny nie polega oczy
wiście na tem, że hoduje się ją w m a
sach, ażeby potem w przeciągu godzin kilku wybić co do nogi ogniem z dubel
tówek. Nie je s t to żadne polowanie, lecz zwyrodnienie polowania, które dzi
siaj w czasach sportów i rekordów, nie
stety, nie należy wcale do rzadkości.
Chowanie w celu rzezi gromadnej sprze
ciwia się pojęciu, jakie ma myśliwiec fa
chowy o prowadzeniu łowów, ja k nie
mniej upodobaniom ludności. Hodowla nadm ierna pociąga zawsze za sobą dege- neracyę rasy zwierzęcej, rozpacz myśli
wych i przyjaciół przyrody. Celem ich je s t bowiem chronienie w ograniczonej ilości zwierzyny zdrowej, silnej i odpor
nej, której nadm iar usuwa się przez ra- cyonalne polowanie. Dlatego też prow a
dzenie polowań stosownie do reguł umie
JMa 35
WSZECHSWIAT607 jętn eg o m yśliwstw a godzi się doskonale
z gospodarstwem leśnem.
Wszyscy prawdziwie kulturalni ludzie zgadzają się na to, że bezwarunkowo za
chować należy te resztki zwierzyny, k tó re cywilizacya ludzka pozostawiła jesz
cze przy życiu. N ikt nie je st bardziej kom petentny do przeprowadzenia tego zadania, j a k właśnie doskonale obyty z wszelkiemi w arunkam i życia zwierzy
ny myśliwy; on też z narażeniem życia swego i zdrowia spełnia chętnie ten obo
wiązek. Chcąc jed n ak należycie temu podołać, potrzebuje moralnego poparcia ogółu, w którego interesie właśnie działa.
Dlatego chybione i wprost zgubne z wielu względów dla ludności je s t zwalczanie polowań i ochrony zwierząt. Rozsądne prawodawstwo powinno też nad tem po
pracować, by przez stosowne uregulowa
nie polowania położyć kres całkowitemu w ytępieniu szlachetnych gatunków zwie
rzyny, a równocześnie zapobiedz nadm ier
nemu wzrostowi tejże i powinno ono za
tem wziąć sobie za cel ochronę prawdzi
wego, szlachetnego polowania, a w ytę
pienie m asakry i wszelkich innych zwy
rodnień łowiectwa. W tedy zniknie n ie
jednokrotnie wrogie u ludu usposobienie dla polowań, u stępując miejsca zrozumie
niu, że w bogatej zwierzynie naszej po
siadamy skarb wielki, którego nam z pe
wnością sąsiedzi zawsze zazdrościć będą.
B . J a n u s z .
B A D A N IE S K Ł A D U S K O R U P Y Z I E M S K I E J Z A P O M O C Ą F A L
E L E K T R Y C Z N Y C H .
J a k dla fal optycznych rozróżniamy ciała przezroczyste i nieprzezroczyste, ta k też i dla fal elektrycznych pewne ciała są przejrzyste, inne nie. Dobre przewodniki elektryczności, jako to m e tale, woda. ziemia wilgotna nie przepusz
czają fal elektrycznych; złe przewodniki, jako to suche powietrze, szkło i t. d. są dla fal elektrycznych przezroczyste. Skład
niki skorupy ziemskiej są częściowo złe- mi — a przynajmniej — miernemi prze
wodnikami elektryczności, jako to suche piaski, skały i t. d. Wśród odpowiednich okoliczności je s t zatem możliwe, że fale elektryczne przenikną część skorupy ziem
skiej. A ja k rozchodzenie się fal elas
tycznych po skorupie ziemskiej (wskutek trzęsień ziemi, wybuchów wulkanów) da
je cenne przyczynki do znajomości wła
sności fizycznych (elastycznych) składni
ków skorupy ziemskiej, ta k i fale elek
tryczne mogłyby ewentualnie posłużyć do zbadania własności elektrycznych (prze
wodnictwo, stała dielektryczna) składni
ków ziemi. Projekt badania wnętrza zie
mi zapomocą telegrafii bez drutu podaje p. H. Łowy (Jahrbuch der drahtlosen te- legraphie und Telephonie 1912). W yw ierć
my w 3 miejscach A, B , C trzy otwory (fig. 1), przyczem odległość B A niechaj
A 3 c
/ / e 711/4
(F ig . 1).
będzie równa odległości
B C,i umieśćmy w nich 3 anteny. Niechaj antena
Bwy
syła fale elektryczne, a anteny
Ai
Cniechaj będą połączone z przyrządami odbiorczemi dla telegrafii bez drutu. J e śli pomiędzy
Ba
Cznajdują się np. zło
ża kruszców
M(dobrze przewodzących elektryczność), to fale elektryczne z
Bdojdą do
Cbardzo osłabione albo wcale nie dojdą. Z porównania intensywności odbieranych fal w
Ai
Cmożna wnio
skować, ja k ie m ateryały przegradzają miejsca
Ai
B ,a jakie —
B i C.Inny sposób je s t następujący. Niechaj
w
Ai
B(fig.
2) znajdują się anteny dla
telegrafii bez drutu kierowanej. Niechaj
antena A w ysyła fale elektryczne. Jeśli
w ziemi pomiędzy
Aa
Bznajduje się
608
WSZECHSWIATpowierzchnia odbijająca fale elektryczne
(np. woda gruntow a), to można będzie
(Fig. 2).
zauważyć, że fale odbierane przez a n te nę B osiągną maximum w razie pewnej oryentacyi an ten y B (zob. fig. 2). Z po
łożenia anteny A i B podczas owego raa- ximum możnaby wyciągnąć pewne wnio
ski o poiożeniu (głębokości) owej w ar
stwy odbijającej. Należy zważyć nadto jeszcze okoliczność następującą. Z an te
ny A dochodzą fale elektryczne nietylko poprzez ziemię (droga na fig. k resk o w a
na) ale i w prost przez powietrze. W s k u tek tego nastąpi interferencya fal idą
cych powietrzem a fal nadchodzących z ziemi (po odbiciu); dlatego należy się spodziewać, że wobec danej odległości
A B i danej głębokości w arstw y odbijającej, intensywność oscylacyj elek try cz
nych w odbierającej antenie B osiągnie maximum dla pewnej długości tal w y
syłanych przez A, i minimum dla innej długości tal. Z długości owych fal, dla których n astęp u je maximum lub mini
mum, możnaby dokładnie oznaczyć głę
bokość powierzchni odbijającej. Pan Ło
wy spodziewa się że w ten sposób mo
żnaby w p u sty n iach szukać miejsc odpo
wiednich do wiercenia studzien. Bez k w estyi j e s t to metoda bardziej racyo- nalna, niż szukanie wody zapomocą róż
dżki czarodziejskiej metody, p rak ty k o w a
nej na seryo w niemieckich koloniach afrykańskich); czy je d n a k dzięki tej me
todzie Włochom się opłaci w^ojna trypo- litańska — j a k to twierdzi p. Kareis w dzienniku „Neue Freie P re s se “ — do
piero przyszłość okaże. Nieco sceptycy^
zmu w podobnych sprawach nigdy nie zawadzi.
Dr. J. S.