• Nie Znaleziono Wyników

Warszawa, dnia 15 września 1912 r. Tom X X X I .

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Warszawa, dnia 15 września 1912 r. Tom X X X I ."

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

m 3 7 (1 5 8 0 ). Warszawa, dnia 15 września 1912 r. T om X X X I .

TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY N A U K O ! PRZYRODNICZYM.

PRENUMERATA „W SZEC H ŚW IA TA ".

W Warszawie: ro czn ie rb. 8, kw artalnie rb. 2.

Z przesyłką pocztową ro c z n ie rb. 10, p ó łr. rb. 5.

PRENUMEROWAĆ MOŻNA:

W R edakcyi „W szechśw iata" i we w szystk ich księgar­

niach w kraju i za granicą.

R edaktor „W szech św iata4* przyjm uje ze sprawami redakcyjnem i co d zien n ie od g o d zin y 6 do 8 w ieczorem w lokalu redakcyi.

A d r es R ed a k c y i: W S P Ó L N A m 37. T elefon u 83-14.

T R O S K I M E T A F I Z Y C Z N E F I Z Y ­ K Ó W W S P Ó Ł C Z E S N Y C H .

I.

W ciągu ubiegłego s t u le c ia zaszły dwa fakty wielkiej d o n io s ło ś c i w dziejach my­

śli ludzkiej. Z jednej strony nauka p r a ­ gnęła zerwać ostatecznie z filozofią n a­

tury, z którą ta k często j ą utożsamiano;

z drugiej znów, m atem atycy często pró­

bowali dociekań metafizycznych i, ilekroć zahaczali o zagadnienia fizyki m atem aty­

cznej, w umysłach ich rodziło się niepoko­

jące pytanie: ja k ie stosunki łączą naukę z rzeczywistością. P y tan ia te nasuw ają się uczonym pracującym i w innych dzie­

dzinach, we w szystkich bowiem gałę­

ziach n auk zrodzić się mogą analogiczne potrzeby dociekań metafizycznych; nale­

ży je d n ak zosobna, w ramach każdej po­

szczególnej gałęzi nauk, przeprowadzić dyskusyę specyalną. My podejmujemy j ą jedynie w dziedzinie fizyki, to je s t w dziedzinie zastosowań m atem atyki do poznania natury.

Wnioski ostateczne, na które zgadzają się wszyscy uczeni spółcześni, przypomi­

nają bardzo wnioski, do których doszedł Kant. Nie z czytania „K rytyki11 jed n ak one wypłynęły. O ile więc dawna filo­

zofia natury była zdania, że poznanie istoty rzeczy j e s t celem badania nauk o ­ wego, o t.yle np/acni współcześni są prze­

świadczeni, że poznanie to je s t niemożli­

we. Do tego wniosku doprowadziła ich technika rachunku nieskończonościo- wego 1).

Zadaniem tego rachunku je s t badanie różnic między wielkościami dwu tuż po sobie następujących zjawisk: wyraża on szybkość zmiany tych zjawisk, a n astęp ­ nie określa różnice między temiż wielko­

ściami w dwu dowolnie od siebie odda­

lonych odstępach czasu 2).

1) P ra w d o p o d o b n ie te c h n ik a ta w y w a rła z n a­

czny w p ły w na m y śl K a n ta . „ K ry ty k a " nie m o­

g ła b y b y ć napisana p rze d nią, to j e s t p rze d z a ­ sto so w a n iam i te c h n ik i ra c h u n k u nieskończono- ściow ego do m ech an ik i niebieskiej.

2) Często j e s t to ty lk o te o re ty c z n ie słuszne, zdarzyć się bow iem m oże, że ró w n a n ia są ty lk o w p ew n y c h g ran ic ac h sk u te cz n e, p o n iew aż z a ­ g a d n ie n ia rozw iązan o przez p rzy b liż e n ie . U w a g a ta d o ty c zę , n ap rzy k ład , d a w n y c h m eto d m e ch a­

niki n iebieskiej. (H . P o in ca re , L e s m eth o d es nou-

velles de la m eca n iq u e celeste, to m 1, s tr. 2)

(2)

628 W SZECHSW IAT JMś 37

Matematyczne ujęcie przyrody kończy się więc na oznaczeniu różnic ilościo­

wych w pewnej chwili czasu i nie daje żadnego określenia wielkości w ja k im ­ kolwiek momencie. Toteż nonsensem je s t zadawać pytanie, ja k św iat j e s t zbudo­

wany, pytanie, na które w edług s taro ­ żytnych m a tem a ty k a m iała dać odpo­

wiedź.

Również niesłuszne j e s t twierdzenie, że n auka ma na celu poznanie zjawisk, poznanie naukowe, m atem atyczne doty­

czę bowiem czegoś co istnieje między zjawiskami. O poznawaniu zjawisk mo­

żnaby je d n a k mówić w pew nym p rz y ­ padku i w pewnem specyalnem znacze­

niu. Astronom no tu je dobrą obserwacyę gwiazdy, łączy j ą z rów naniam i różnic ilościowych i oblicza w ten sposób poło­

żenie, ja k ie gwiazda zajmie na niebie w czasie późniejszym. Tworzy on w ten sposób rodzaj kalendarza (Poznanie cza­

sów), k tórym m arynarz posługuje się w podróży. Obserwacya gwiazd, mająca na celu mierzenie czasu, j e s t tem w ła­

śnie, co grecy nazywali fenomenami !);

przez analogię tę samę nazwę nadać mo­

żna notowaniu chwili przejścia gwiazdy przez pewne spółrzędne niebieskie i b a r ­ dziej ogólnie tem u wszystkiemu, co ra ­ chunek pozwala przewidzieć. Mówi się często, że wiedza ma na celu przew idy­

wanie. Taka definicya n au k i nie je s t całkiem zadowalająca: nie znajduje się bowiem w prostym sto sun k u do j e ­ dynego rezultatu, jakiego dostarcza m a­

tematyka, a stosuje się raczej do p e w n e ­ go zastosowania nauki, niż do istoty me­

tody naukowej.

Mechanika niebieska w celu ulepsze­

nia w łasnych teoryj nie potrzebow ałaby czynić takich wysiłków, g d y b y miała na celu jedynie układanie tablic n aw igacyj­

nych. „Cel mechaniki niebieskiej — po­

*) C zyniono o b liczen ia g w ia z d w sc h o d z ąc y ch i za ch o d z ąc y ch w czasie, w k tó r y m k a ż d y zn a k z o d y a k u w schodzi lu b zachodzi. Ś ciśle m ów iąc, to w ła śn ie G re cy oznaczali w y ra z e m te c h n ic z ­ nym : „fenom en*. (P . T a n n e ry , R e c h e rc h e s su r 1‘h isto ire de 1‘astro n o m ie a n c ie n n e, sir. 10).

wiada Poincaró 1)—nie j e s t jeszcze osią­

gnięty, kiedy się ułożyło szereg mniej lub bardziej dokładnych dzienników (des ephćmćrides), a nie ma się możności zda­

nia sobie spraw y ze stopnia otrzymanego przybliżenia. Jeżeli stwierdzamy niezgod­

ności pomiędzy temi dziennikami a obser- wacyą, trzeba jeszcze zbadać, czy prawo Newtona j e s t błędne, czy też te niezgod­

ności są skutkiem niedokładności metod obliczania. Głównym celem je s t zbada­

nie, czy prawo Newtona tłumaczy dosta­

tecznie wszystkie zmiany, zachodzące w układzie planetarnym " 2). Ta sama mechanika, która doprowadziła do poj­

mowania nauki ja k o wiedzy przew idują­

cej, prowadzi do innego pojmowania, a mianowicie do nauki o ruchach nie­

bieskich w znaczeniu całkiem zasadni- czem i odległem zgoła od wszelkiej obser- wacyi. Może powstać pytanie, czy wła­

śnie na tej drodze nie dochodzi się do poznania istoty rzeczy samej w sobie;

chodziłoby tu ju ż je d n a k nie o poznanie isto ty rzeczy samej w sobie, lecz o po­

znanie istoty ruchu.

Również nie z zamiarem przew idyw a­

nia zjawisk zajmowano się tyle stałością układu słonecznego. Własność ta ma pe­

wne cechy paradoksu; istotnie, wydaje się dziwnem, że w ś r o d o w is k u tylu sił orbity planet nie odchylają się nigdy znacznie od swych form pierwotnych 3);

czynione były ogromne wysiłki, żeby wy­

kazać istnienie tej stałości. Starano się w ten sposób dla wszystkich orbit, zgod­

nych z praw em Newtona, znaleźć w ła­

sność ogólną, posiadającą pewną analo­

gię z temi własnościami ogólnemi, jakie geom etra odkryw a dla pewnej rodziny krzyw ych lub płaszczyzn. Chciano po­

znać związek pomiędzy wszystkiemi or­

bitami, jak ie następować będą po sobie

Loc. cit., str. 4.

2) L oc. cit., str. 1.

3) Op. cit., to m I I I , rozdz. X X V I. N ie udało się n ig d y d o w ieść, że o rb ity nie o d d alą się z czasem znacznie od s w y c h po ło żeń p ie rw o t­

nych ; P o isso n d o w ió d ł je d y n ie , że przech o d zą

one b ardzo blizko obok ty c h położeń: różnice

n ie d a ją się określić; je sz c z e tru d n ie j dow ieść,

i że ciała n ie m o g ą się z d e rzy ć (str. 140—141).

(3)

JMś 37 W SZECHSW IAT 629

w wieczności. Jeżeliby stałość istniała w tym szerokim sensie, ja k i Lagrange, ja k mniemał, ustalił, wszystkie te orbity tworzyłyby w stęgi naokoło położeń śred ­ nich. D yskusya zatem toczy się o istnie­

niu podobnych następstw, nie zaś o prze­

widywaniu zjawisk.

Kiedy astronomia bada tak pojęte zja­

wiska n atu ry planetarnej, fizycy porzu­

cają zupełnie badanie istoty zjawisk ziem­

skich; je d y n ą godną w ich oczach bada­

nia rzeczą je s t poznawanie mniej lub bardziej dokładne faktów, niewymagają- cych bliższego określenia, mniemają, że praca je s t ukończona, kiedy osiągnięto dokładność dostateczną dla potrzeb prak­

tycznych. Toteż nauka, daleka od po­

znawania praw ogólnych, rządzących światem, ma się ich zdaniem ograniczać do dobrych przepisów, cokolwiek może bardziej udoskonalonych niż przepisy da­

wnego empiryzmu. Trzeba zbadać do­

kładniej, ja k powstał ów sceptycyzm.

II.

W spadku po filozofii n atu ry nauka otrzymała znaczną liczbę hypotez o b u ­ dowie ciał; przez długi czas wierzono, że nauka ulepszy i wypróbuje te hypotezy, określi dokładnie ich ch arak ter i osta­

tecznie dopnie celu: pozna materyę.

W ciągu X IX wieku m atem atycy wpro­

wadzili jeszcze dużo nowych hypotez.

Nauka „spożyła" tak znaczną ilość h y ­ potez o eterze, że w końcu zadano sobie pytanie, czy hypotezy te nie są poprostu narzędziami pracy („licelles de m e tie r“).

„Mało nas obchodzi — pisze Poincare 1), czy eter istnieje rzeczywiście, je s t to rzeczą metafizyków... Nadejdzie dzień, kiedy eter uznany będzie bez wątpienia za bezużyteczny1'. Zdawano sobie nieraz sprawę, że hypotezy bardzo różne pro-

' )

P o in c a re . L a science e t 1'hypotese, str.

245 — 246, p rzek ł. polsk. 173. O dw ołuję się czę­

sto do te j książki: w ielk i m a te m a ty k z e sta w ił w niej, w sposób szczególnie ja s n y , w sz y s tk ie tru d n o śc i, z ja k ie m i w alc zy te o ry a n a u k i spół- czesnej. W książce te j stre ś c ił i sk u p ił t e idee, k tó r e p o ru sza ł n ie je d n o k ro tn ie w przedm ow acli do s w y c h w y k ła d ó w fizy k i m a tem aty c zn e j.

wadzą do rezultatów identycznych; stu- dya nad dyspersyą światła są najlepszym tego dowodem J). „Wszyscy badacze, którzy przyszli po Helmholtzu, doszli do tych samych co on równań, jakkolwiek punkty ich wyjścia były napozór bardzo odległe... W przesłankach tych teoryj prawdziwe je s t to, co je s t wspólne wszy­

stkim autorom; je s t to ustanowienie ta ­ kiego a takiego związku między pewne- mi rzeczami, które jedni nazywają je- dnem imieniem, inni zaś innem “. Jeżeli można w ten sposób zmieniać nazwy, do­

wodzi to, że rachunek nie je s t zależny od istoty rzeczy, i że hypotezy są tylko umowami: do teoryj optycznych, pisze ten sam uczony 2) wprowadza się dwa wektory, z których jeden uważany je st za prędkość, drugi za wir. I to je s t hy- potezą obojętną, bo doszłoby się do tych samych wniosków przyjmując założenia wprost odwrotne .. Te hypotezy obojęt­

ne... mogą być pożyteczne bądź dla ułat­

wienia rachunku, bądź dla wsparcia n a­

szego umysłu konkretnem i obrazami,

„dla ustalenia pojęć“, ja k się często mówi 3).

Historya nauki spółczesnej poucza nas o czemś bardziej jeszcze paradoksalnem:

dawniej przywiązywano wielką wagę do prawdopodobieństwa hypotez; dziś nie przywiązuje się żadnej. Lord Kelvin, który mimo wszystko wierzył w możli­

wość poznania materyi, obmyślał nie­

zwykłe kombinacye mechaniczne, aby módz sobie zdać sprawę z elastyczności

x) Loc. cit., str. 191 — 192, przekł. polsk. 134.

2) Loc. cit., str. 180 — 181, przekł. polsk. 127.

3) P o in c a re przypuszcza, że „ k o n k re tn y w y ­ g lą d (w y m a g a n y j e s t przez) słabość naszego um y słu ". J e ż e li dobrze ro zum iem je g o m yśl, n a u k i m a tem aty c zn e m o g ą być rozum iane be£

obrazów k o n k re tn y c h i, pod ty m w zględem , s ta ­ ły b y one w y że j od fizyki. M yślę, że m ożnaby poczynić w iele z a strze że ń co do tego. Z daje się, że obrazów k o n k re tn y c h d om aga się n ie ty le słabość naszego u m ysłu, co n ie d o sta tec zn o ść m a­

te m a ty k i. J e s te m p rześw iad czo n y , że nau k i m a­

te m a ty c z n e nie m o g ły b y się rozw inąć, g d y b y nie m ia ły p o p arcia ze stro n y p e w n y c h zespołów w y o b rażeń , k tó re m i w sposób n ieśw iad o m y po­

siłk u je się m a te m a ty k , sta ją c się dzięki im ar­

ty s tą .

(4)

630

W SZECHSW IAT

M 37

eteru 1). Maxwell mniema, że złe p rze­

wodniki elektryczności uformowane są z komórek przewodzących; ścianki tych komórek są je d n a k bardzo cienkie i izo­

lujące; hypotezę tę stosuje on również do gazów 2). Ten wielki uczony nie m artw i się zbytnio powstającemi stąd trudnościami; Poincare pisze 3), że czy­

telnicy francuscy, czytając te rozprawy, doznają uczucia niesm aku i nieufności;

i kończy tak 4): „nie należy ted y pochle­

biać sobie, że się uniknęło wszelkiej sprzeczności, ale należy się do tego przy­

stosować. Dwie sprzeczne ze sobą teorye mogą być współcześnie pożytecznemi na­

rzędziami badania, pod w arunkiem , by ich ze sobą nie mieszano i nie doszuki­

wano się w nich isto ty rzeczy".

W ydaje mi się bardzo prawdopodob- nem, że m a tem a ty cy dlatego popierają to stanowisko sceptyczne i mówią z t a ­ k ą niechęcią o hypotezach, że przypusz­

czają, iż w ten sposób zwiększy się mo­

że ufność ludzka do wyników wiedzy.

Niech tylko rów nania będą dobre! To rzecz najważniejsza: dzięki im bowiem można przewidywać zjawiska. Zapoznają nas one bowiem ze „stosunkam i praw- dziwemi między tem i rzeczywistemi p rzed ­ miotami (to jest) z je d y n ą rzeczywisto­

ścią, do której możemy d o trzeć11 5).

W ybieram y takie obrazy rzeczywisto­

ści, które są najwygodniejsze i n a jp ro s t­

sze: o wyborze hypotez decyduje raczej poczucie estetyczne, niż nauka.

Doszło się zatem do rezultatów zupeł­

nie innych niż pierwotnie chciano. Me­

chanikę obalono całkowicie: zasadnicze jej twierdzenia dawniej były wyrazem konieczności, sądzono bowiem, że okre­

ślają one niewzruszone własności m a te ­ ryi 6). Dziś uw ażam y j e za proste i do­

Thomson, Conferences scientifiąues et al- locutions (tłum. franc.) str. 306 — 307, str. 338 — 342, str. 345—353.

2) Poincare, Opticjue et electricite, tom 1, str. 61 i 79.

3) Poincare, La science et Thypotese, str.

247, przekł. polsk., str. 174.

4) Loc. cit., str. 250—251, przekł. polsk., str.

176.

5) Loc. cit., str. 190, przekł. polsk., str. 133.

6) Józef Bertrand, D ‘Alembert, str. 39 — 40.

godne konwencye. Dawniej usprawiedli­

wione były doświadczeniem, metody do­

świadczalne były bowiem dopiero w za­

rodku; dziś twierdzenia podstawowe m e­

chaniki nie dałyby się potwierdzić w spo­

sób ścisły. W logicznem następstwie myśli powstało pytanie J) „czy badacz nie pada ofiarą własnych swych okre­

śleń, i czy świat, który w swojem m nie­

maniu odkrywa, nie je s t poprostu tw o­

rem jego kaprysu".

„Nauka i hypotezą" została właśnie przez Poincarćgo napisana z zamiarem zwalczenia sceptycyzmu. Zdaniem jego człowiek nadał podstawowym prawom ich pewność przez to, że uznał je za umo­

wy; nie są one jed nak dowolne; „dowol- nemi byłyby wtedy tylko, gdyby straco ­ no z oczu doświadczenie, które doprowa­

dziło założycieli nauki do ich przyjęcia, a które pomimo całej swej niedoskonało­

ści j e s t wystarczające, aby je usprawiedli­

wić11 2). Doświadczenie, ja k się zdaje, nigdy jeszcze nie dowiodło, że prawo je st zupełnie ścisłe, analiza doświadczeń do­

wodzi jednak, że te umowy są wygod­

ne 3). Założyciele nauki mieli, j a k w y­

kazuje historya, wielką swobodę w ybo­

ru; środki obserwacyjne, jakiem i rozpo­

rządzano były bardzo niedoskonałe: tem się tłumaczy, że dawni uczeni nie k r ę ­ powali się zbytnio zobowiązaniem, aby prawo było w zgodzie z mnóstwem do­

k ładnych określeń. „Wszystkie te związ­

k i — pisze Poincarć *) — pozostałyby nie- dostrzeżonemi, gdyby przeczuwano odra- zu komplikacyę przedmiotów, między k tó ­ remi one zachodzą... Jest nieszczęściem dla nauki, gdy rodzi się zbyt późno, kie­

dy środki- obserwacyi stały się zbyt do- skonałemi. W takiem położeniu znajduje się dziś fizyko - chemia; założycielom jej u tru d n iają często sprawę trzecie i czw ar­

te znaki dziesiętne; na szczęście są to ludzie mocnej wiary". F akty poddano wygodzie teoretycznej.

*) Poincare, Loc. cit., str. 3, przekł. polski, str. 2.

2) Loc. cit., str. 132—134, przekł. polski, str. 95.

3) Loc. cit., str. 146, przekł. polski, str. 115.

4) Loc. cit., str. 211—212, przekł. polski, 149.

(5)

M 37 W SZECHSW IAT 631

Zasady mechaniki drogą stopniowego doskonalenia się nauki stają się bardziej przystosowane do potrzeb nowoczesnych.

Twierdzenie Poincarego sprowadza się do tego, że n au k a je s t odpowiednio p rzy ­ stosowywana do doświadczenia i to w ten sposób, by uniknąć błędów stałych (erre- urs persistantes). Doświadczenie nie w y ­ kazuje, że zasady mechaniki są prawdzi­

we, nie w ykazuje je d n a k również, że są błędne; je s t nawet, ja k się zdaje, rzeczą niemożliwą, by ono rozstrzygnęło kiedy­

kolwiek podobne zagadnienie *).

Istnieje zatem jakoby pomiędzy naturą a n auką pewna ruchoma harmonia, za­

leżna, w znacznej części, od naszych me tod tłumaczenia naukowego. Nie spotka­

no jeszcze ta k szczególnego zjawiska, by nie dało się wtłoczyć w ramy pe­

wnych wytłumaczeń teoretycznych: „znaj­

duje się je tłumaczenia zawsze, mówi Poincarć 2); hypotez bowiem nigdy nie- b r a k “. Uczony ten zadaje nawet p y ta ­ nie, ja k ą drogą kroczyliby fizycy, gdyby zapragnęli budować całą swą naukę na założeniu, że ziemia je st nieruchoma;

przedewszystkiem, zdaje się, doświadcze­

nie z wahadłem Foucaulta zastanowiłoby ich, czy droga ja k ą obrali nie je st błęd­

na; w razie pewnej pomysłowości, zda­

niem Poincarego 3), dałoby się, zapomo- cą eteru obdarzonego odpowiedniemi w ła­

snościami, i tę trudność ominąć. Teorya taka komplikowałaby jednak zbytnio ro­

zumowanie: „i z tem zapewne poradzili­

by sobie, wymyśliliby coś, co nie byłoby bardziej osobliwe ani sztuczne, niż szkla­

ne sfery Ptolomeusza, i posuwaliby się w ten sposób naprzód, gromadząc skom ­ plikowane założenia, aby zjawił się ocze­

kiwany Kopernik i zmiótł je jednym za­

machem, mówiąc: Prościej daleko będzie przypuścić, że ziemia się obraca". Nauka j e s t jeszcze, j a k tego dowodzi książka Poincarego, k o n stru k cy ą dość kruchą.

Nie zdaje mi się rzeczą zbyteczną, po-

*) Loc. cit., str. 118—119, str. 126—128, przekł.

polski, str. 83 i 91.

2) Loc. cit., str. 202, przekł. polski, str. 142.

3) Loc. cit., str. 138— 141, przekł. polski, 99.

wracać niejednokrotnie do rozważań, ja kie ta książka nastręcza.

Jestem przekonany, %

q

dla lepszego zdania sobie sprawy z trudności, które nastręcza filozofia nauk, należy zwrócić uwagę nie na formy jej dojrzałości, lecz na formy, które odpowiadają okresowi jej powstawania. Przyjrzyjmyż się tedy, ja k ą rolę gra w początku wiedzy ludz­

kiej hypoteza, zbadajmy, ja k i j ą łączył stosunek z metodami doświadczalnemi, aby zejść w końcu tą drogą do źródeł fizyki. Nowe d oktryny niewątpliwie nie mogą tryumfować, o ile nie są oparte na hypotezach: filozofia n atu ry zahacza tedy 0 postęp wiedzy ludzkiej wogóle. Hypo- tezy m ają jeszcze donioślejsze znaczenie niż te obrazy, o których mówi Poincare, 1 któremi posługują się matematycy; za­

nim się stały skamieniałościami, czy ty l­

ko zwrotami językowemi, hypotezy były miąższem, ciałem i krw ią nauki. A ugust Comte zadekretował ongi, że hypotez n a­

leży się wystrzegać: posługiwanie się nie­

mi odnieść trzeba według niego do epok teologicznych i metafizycznych. Gdyby współcześni wzięli go na seryo ’), cały postęp nauki byłby zatamowany; nie wi­

dziano nigdy człowieka z większym niż Comte uporem zamykającego oczy na no­

we perspektywy nauki, ja k ie rodziły się w jego czasach. W czasie, kiedy Fresnel odnawia fizykę, dowodząc, że elastycz­

ność eteru powinna odtąd zająć pierwszo­

rzędne miejsce w teoryi, Comte nie chce dopuścić 2) do tworzenia hypotez o czyn­

nikach, wywołujących zjawiska działania tych czynników; on to odrzuca 3) zamiar sprowadzenia optyki do ruchu. J a k b a r­

dzo naukaby upadła, gdyby fizycy czy­

x) Józef Bertrand, dał szereg ciekawych szczegółów, dotyczących rzekomej nauki Com- tea, którego na seryo bierze dziś chyba tylko Brunetiere (Revue des Deux Mondes, z 1 gru­

dnia 1896: Souvenirs academiąues).

2) August Comte, Cours de philosophie po- sitive (wydanie Littrego).

3) Loc. cit., str. 446.

(6)

632

W SZECHSW IAT

JMś 37

tali książki Comtea! Szczęściem, czy ta­

ny był tylko przez medyków, co pozo­

stało bez skutków. Niedawne powstanie term odynam iki pozwala zdać sobie s p r a ­ wę, ja k ą rolę g ra ją hypotezy w genezie nauki nowej. Dziś tak zżyliśmy się z za­

sadą równowagi, że uważamy j ą za oczy­

w istą i nie spraw dzam y dokładniej do­

wodów doświadczalnych, jakie dano na jej poparcie. CMwrotnie, 60 lat temu nie zwracano wielkiej uwagi na bardzo licz­

ne fakty, będące wr sprzeczności z teoryą fluidu cieplnego, którego rzeczywistość w ydawała się oczywistą; mniemano, że przyszła doskonalsza n au k a wytłumaczy w yjątki pozorne. W roku 1842 i 1843, Mayer i Joule w prowadzają nową d o k try ­ nę: trzeba było je d n a k blizko 20 lat, że­

by j ą powszechnie przyjęto; w ta k k r ó t ­ kim czasie nie doszłoby ta k łatwo do tego, gdyby nie przyzwyczajono się do pojmowania ciepła (od czasów Fresnela) jako przejawu ru ch u ukrytego.

Pamiętniki Clausiusa oświetlają j a s k r a ­ wo historyę tej doktryny; sam autor, po­

czynając od roku 1850, dokładał wszelkich wysiłków, by zjednać jej opinię pośród fizyków; stał on zawsze na stanow isku mechaniki cząsteczkowej i utożsamiał zjawiska cieplne z ruchem. Pisze, że od chwili pow stania tych prac opracowywał teoryę cynetyczną gazów; ogłosił j ą do­

piero w roku 1857 !); teoryą tą in te r e ­ suje się dziś niewielu uczonych; podów­

czas przyjęto ją z wielkim zapałem -);

Maxwell poświęcił jej bardzo dużo cza­

su 3); dziś duża liczba uczonych przemil­

cza j ą ju ż w swoich książkach, tak b a r ­ dzo jej rezu ltaty są skąpe, a zasady w ą t­

pliwe 4). Teoryą ta, z której nie zosta­

nie może wiele w podręcznikach, zajmuje je d n ak poczesne miejsce w historyi; ju ż choćby to jedno, że określa ona rodzaj

!) Clausius, Theorie mecaniąue de la chaleur (trad. fran.) tom II, str. 185.

a) Thomson, loc. cit., str. 142—145.

®) Poincare, loc. cit., str. 259.

4) Poincare, naprzykład, w swej Termody­

namice też ją pomija. Patrz pozatem artykuł tegoż w Revue generale des sciences z 30 lipca 1894: o trudnościach, jakie przedstawia postulat Maxwella.

powołania Clausiusa, powinno j ą ocalić od zapomnienia; za przykładem Clausiusa, wielu uczonych rozumie zasadę równowa­

gi, jako konsekwencyę oczywistą tw ie r­

dzenia o siłach żywych.

Zasada termodynamiki, której dano miano drugiej zasady, jest znacznie s ta r ­ sza niż zasada Mayera i Joula; ukazała się ona w pewnej specyalnej formie już w roku 1824. Twórcą jej był Sadi C ar­

not. Clapeyron rozwinął ją w roku 1834.

Dlaczego dano jej drugie miejsce? Za­

sada ta ma może większe znaczenie w fi­

zyce niż pierwsza, miejsce więc, jakie jej przeznaczono w ydaje się tem dzi- wniejszem. Porządek ten ustalił Clausius.

J. H ertrand x) pisał, że Clausius złożył wielki dowód skromności, zachowując za­

sadzie tej sławne nazwisko Carnota, tak bardzo j ą ulepszył. Clausius powziął tę myśl z motywów filozoficznych: pragnął on podkreślić w ten sposób fakt, zdaniem jego, zasadniczy, że cała nowa teoryą ciepła tłumaczona je s t w sposób mecha- nistyczny, tw ierdzenie zaś, którego nie mógł w ten sposób wytłumaczyć, umie­

ścił na drugim planie. Zasada Carnota z tych właśnie powodów wydawała mu się kulejącą: użył on wszelkich wysiłków, by znaleść dla niej wytłumaczenie; w ro­

ku 1862 dał jedno, które przewidział już w r. 1854 2). Po nim Helmholtz i Boltz- man powracali również do tej sprawy.

Dziś term odynam ika ma tak wielkie znaczenie w nauce, że trochę trudno po­

jąć, ja k a potrzeba nasuw ała myśl hyp o ­ tez cząsteczkowych. Jeżeli na zasadę Carnota tak długo nie zwracano uwagi, to chyba tylko dlatego, że, jak o prawo czysto matematyczne, posiadała ona for­

mę zbyt abstrakcyjną. Niemogąc zna­

leźć dla niej wytłumaczenia mechanicz­

nego 3), uważano za stosowne uznać pierwszą za prawo doświadczalne, nieza­

leżne od hypotez, bez których ojcowie nasi nie chcieliby jej uznać. Na korzyść nowej doktryny przemawia, zdaniem Poin-

1) Józef Bertrand, Thermodynamiąue, str. 79.

2) Clausius, Op. cit., tom 1, str. 252.

8) Poincare uważa to za niemożliwe (Termo­

dynamika, rozdz. XVII).

(7)

M 37

WSZECHSWIAT

633

carógo J) to, że stanie się ona prawdo­

podobnie, bez pomocy hypotez cząstecz­

kowych, które 40 lat temu tak jej prze­

szkadzały, fundam entem całego gmachu wiedzy fizycznej. W iedza skończona zrze­

kła się więc tego, co było nieodzownem podczas jej powstawania; matem atycy są zadowoleni, ale praw a zasadnicze wydają się coraz bardziej zależnemi od szczęśli­

wego przypadku; term odynam ika cel swrój osiągnęła, podobnie ja k mechanika ra- cyonalna, związek, który j ą łączy jed n ak z rzeczywistością, stał się ciemnym.

Mechanika racyonalna nosi jeszcze wie­

le cech pierwotnych, to je s t hypotez, k tó ­ re posłużyły do jej założenia w XVII wieku. Je s t to tem ciekawsze, że hypo- tezy atomistyczne, ta k płodne podówczas, nie przyniosły wiedzy starożytnej żadne­

go pożytku.

Nowy atomizm ukonstytuow ał się w ści­

słej zależności od odkryć Galileusza; po­

mysły kartezyańskie dlatego pozostały bez użytku, że nie miały żadnego związ­

ku z praw am i spadku ciał. W ciążeniu dwie cechy są szczególniej ważne: ciała spadają jednakowo prędko w próżni i po- drugie podczas ruchu nie podlegają ża­

dnym zmianom. Tłumaczy się to zado­

walająco, o ile przyjmiemy założenie, że ciała zbudowane są z atomów jedn ak o ­ wych: ciała różniłyby się tedy jedynie ilością atomów w sobie zawartych. Na tej drodze otrzymuje się bardzo prostą definicyę masy 2). Pojęcie bezwładu je s t prostym skutkiem tego założenia. Jasne, że gdy na ciała spadające przestanie działać siła ciążenia, atom, niepodlegają- cy żadnej ju ż sile, poruszać się będzie nadal po prostej, lecz nie będzie miał już przyśpieszenia. Dynamika porównywa wszystkie ruchy do spadku ciał: należy jedynie w każdym przypadku, kiedy się ma do czynienia z ruchem, odszukać lub

!) Poincare, La Science ot 1‘hypotese, str.

155; przekł. polski str. 109.

2) Masa, podług definicyi Laplacea, jest to ilość punktów materyalnych, zawartych w ciele (Exposition du system e de monde, str. 173).

Punkty materyalne nie są niczem, innem jak środkami ciężkości atomów.

wyobrazić sobie masę, a następnie rozu­

mować o siłach analogicznych z siłą cią­

żenia. Naelektryzowane ciała przycią­

gają się lub odpychają: wyobraża się więc zatem sobie przyciągające się lub odpychające masy elektryczne, fluidy fikcyjne muszą być więc również nie- zniszczalnemi, ja k m aterya ważka: są one bowiem na niej wzorowane.

Hypotezy cząsteczkowe dały wielkie pole pomysłowości wynalazczej; m atem a­

tycy powiązali je tak ściśle z ra c h u n ­ kiem nieskończonościowym, że długi czas analiza ruchu w ydawała się niemożliwą bez hypotez, sprowadzających ciała do zespołu punktów materyalnych. Aby mo­

żna było dojść do poznania postaci ciał o wymiarach skończonych, trzeba było, ja k według owoczesnych pojęć nauko­

wych mniemano, zaczynać od badania drobnych cząsteczek. Trudno było po­

myśleć, że zastosowanie rachunku nie- skończonościowego je s t bez atomizmu możliwe.

Atomizm nowoczesny ma jeszcze inne poparcie, przypomina bowiem mechanikę niebieską tem, że wszystkie zjawiska fi­

zyczne pragnie tłumaczyć przyciąganiem zależnem od mas i odległości. Innego znaczenia atomizm nabrał dopiero po g e ­ nialnych pracach lorda Kelyina: ma on więc być mechanizmem, złożonym z pier­

wiastków maszynowych; siły centralne mogą być zastąpione układem artykuło­

wanym ‘)- Dochodzimy tą drogą do no­

wego pojmowania hypotez i to bardziej określonego niż dawniej: mają tedy one zastąpić n atu rę kombinacyami analogicz- nemi z temi, które istnieją w aparatach.

Dla lepszego zrozumienia roli prawnej hypotez wypadałoby tę myśl pogłębić;

zanim to jednak uskutecznimy, podkre­

ślić należy tę niesłychaną usługę, ja k ą oddają one dzisiejszej nauce, z której uczeni chcą j e wyrugować.

M. S.

(C. d. nast.).

3) Poincare, Loc. cit., str. 197; przekł. pol­

ski, str. 138.

(8)

634 W SZECHSW IAT JMa 37

Z W I Ę K S Z A N I E S I Ę S IŁ Y C I Ę Ż K O ­ ŚCI A P A L E O N T O L O G I A .

Teorya kurczenia się skorupy ziemskiej, k tó rą pierw otnie podał Dana, następnie zaś rozwinęli Suess i Heim, zdobyła so­

bie poważne stanowisko w geologii te k ­ tonicznej. Teorya ta przyjm uje stałe zmniejszanie się objętości kuli ziemskiej.

Alpy i inne potężne góry fałdowe są we­

dług tej teoryi utworami, powstałemi w skutek zsuwania się w pew nych p u n ­ k tach stałej skorupy ziemskiej. Nieje­

dnokrotnie już próbowano obliczyć, w j a ­ kim właściwie stopniu m usiała się s k u r ­ czyć skorupa ziemska, aby wynieść po­

nad siebie góry ty ch wymiarów. Heim uwzględniając góry fałdowe w Alpach środkowych doszedł w swych oblicze­

niach do rezultatu, że góry te utw orzyły się w sk u tek skrócenia się średnicy zie­

mi mniej więcej o ja k ieś 57 km.

Lecz wszystkie takie obliczenia d o ty ­ czą zawsze Alp albo też innych względ­

nie młodych utworów górskich. A j a k ­ żeż znikomo k ró tk i czas trw a ją nasze Alpy w porównaniu z okresem istnienia świata organicznego, z właściwą h istoryą ziemi. Nawet w ty m przypadku, jeżeli okresy, w k tó ry ch formowały się góry, były przeplatane okresami spokoju, m u ­ siała się już przed pow staniem Alp od­

być znaczna ilość takich sfałdowań, j a k ­ kolwiek z owych starszych gór pozostały same już tylko zwaliska. Z tego więc wypada, że skrócenie się średnicy ziemi, jak ie otrzym ujem y z obliczeń, dotyczą­

cych powstania Alp, stanowić musi za­

ledwie drobną część całkowitego zmniej­

szenia się średnicy w okresie historyi ziemi. Istotnie, jeżeli trzy m am y się ś c i­

śle i konsekw entnie g ru n tu teoryi k u r ­ czenia się skorupy ziemskiej, natenczas bezwzględnie przyjąć musimy, że w o k re ­ sie historyi ziemi musiało nastąpić kolo­

salne skrócenie się średnicy kuli ziem­

skiej.

Z teoryi kurczenia się skorupy ziem ­ skiej można wyprowadzić i w yprowadza się wiele różnorodnych konsekw encyj,

z k tó ry ch wszelako uwzględniamy w ni­

niejszym artykule jed n ę tylko, tę m ian o ­ wicie, że stałe zmniejszanie się geoidy pociąga za sobą pewne określone zw ięk­

szanie się siły ciężkości na powierzchni ziemi.

Przyspieszenie siły ciężkości w każdym punkcie powierzchni ziemi znajduje się w stosunku odwrotnym do kw adratu z od­

ległości od środka ziemi. Stosownie do tego wraz ze stałem zmniejszaniem się geoidy zwiększa się siła ciężkości w tym stosunku, że jeżeli np. przypuścimy, że promień ziemi skrócił się o piątą część, w tedy musimy przyjąć, że siła ciężkości wzrosła więcej niż o połowę. Albowiem 9

9

'

= ( v - ) : l'2, 9

' =

9 • - f r = 9 • 1 .5 6 2 5

(gdzie g oznacza dawne przyspieszenie pod wpływem siły ciężkości, g'—obecne).

Skoro istotnie siła ciężkości w okresie historyi ziemi ulegała stałem u przyrosto­

wi, to, rzecz oczywista, ta k doniosła oko­

liczność nie mogła pozostać bez wpływu na bieg życia organicznego. Z góry mo­

żna przewidzieć, że zjawisko to musiało oddziaływać w pewien określony sposób na całe życie organiczne epok ówczes­

nych. I istotnie, gdy zwracamy się do paleontologii, by się tutaj, na dostarcza­

nych przez nią przykładach, przekonać, czy zwiększanie się siły ciężkości w yw ie­

rało ja k i wpływ na życie organiczne, to otrzym ujem y z góry oczekiwaną przez nas odpowiedź potwierdzającą. Lecz nie koniec na tem: po bliższem i głębszem rozpatrzeniu opisywanych stosunkówprze- konywamy się, że zwiększanie się siły ciężkości posiadało dla życia organiczne­

go donioślejsze jeszcze, niż mogliśmy przypuszczać, znaczenie, że mianowicie zjawisko to rzuca promień światła na niewyjaśnione dotychczas zagadnienie w ym ierania wielkich grup zwierzęcych ]).

Kwestyę tę dotychczas objaśniano w sposób dwojaki: jedni paleontologowie czynili odpowiedzialnemi za wymieranie grup zwierzęcych czynniki wewnętrzne, inni—czynniki zewnętrzne. Pierwsi b a­

J) Patrz W szechświat z r. b. N°,N 2 33, 34.

(9)

.Ne 37 WSZECHSWIAT 635

dacze, podając hypotezę o decydującym wpływie czynników wew nętrznych, do­

chodzą często do tego, że przyjm ują is t­

nienie siły życiowej, która kiedyś musi się z konieczności wyczerpać; hypoteza ta wprowadza więc zwolenników swoich, ja k widzimy, do obozu witalistów. Jeżeli zaś paleontologowie stają na tem stano­

wisku, że określają pojęcie starzenia się jak o stopniowo redukującą się zdolność do przystosowania w skutek zbyt daleko posuniętej specyalizacyi, wtedy, być mo­

że, posiadają możność wyjaśnienia po­

szczególnych przypadków; lecz rdzenia rzeczy, tego mianowicie, że rodzaje i g a­

tunki pewnego rzędu zwierząt, znajdują­

ce się pod wpływem najróżnorodniejszych czynników zewnętrznych i wyspecyalizo- wane w stopniu najrozmaitszym, ulegają niekiedy jednoczesnem u niemal wymie­

raniu mimo, że zamieszkują rozmaite p u n k ty ziemi — tego wyjaśnić zapomocą wyżej wspomnianych teoryj nie mogą w żaden sposób.

Akcentowanie doniosłego znaczenia czynników zewnętrznych okaże się ró­

wnież niewystarczającem, gdy będziemy się starali objaśnić w ten sposób zjawis­

ko w ym ierania wielkich grup zwierzę­

cych. W szak w takim razie, gdyby g ru ­ py zwierzęce były wymarły w skutek wpływu czynników zewnętrznych, nale­

żałoby przypuścić, że we wszystkich d a­

nych p unktach zmieniły się w arunki ze­

w nętrzne w sposób dla wszystkich tych zwierząt równie niepomyślny. To zaś byłoby możliwe tylko w razie całkowitej zmiany w szystkich wogóle czynników zewnętrznych, co znów z kolei, ja k n a ­ leży przypuszczać, musiałoby wywrzeć wpływ ujem ny i wywołać podobną kata- strolę i pośród większości innych zwie­

rząt owego okresu. Tymczasem wiemy, że często te rzędy zwierząt, które miały też same niemal, co tam te zwierzęta, w y ­ magania co do warunków zewnętrznych, nietylko nie wymierały, lecz owszem, po­

zbywszy się współzawodników, docho­

dziły do znacznego n aw et rozkwitu.

Steinm ann w ydostaje się z tego labi­

ry n tu trudności, rozcinając jednem ener- gicznem cięciem cały ów węzeł gordyj­

ski. W „Podstawach geologicznych na^, uki o pochodzeniu" twierdzi mianowicie:

Świat zwierzęcy dawnych czasów żyje i w czasach obecnych. Amonity w koń­

cu formaeyi kredowej zrzuciły z siebie skorupy, ichtyosaury prowadzą dalszy żywot w postaci delfinów, plesiosaury w postaci kaszelotów, thalatto sau ry w po­

staci wielorybów, smoki latające w po­

staci nietoperzy i t. d.

O ile prawdopodobnie brzmi teoryą steinmannowska w zastosowaniu do amo­

nitów, o tyle wydaje się niemożliwą, fan­

tastyczną niemal, gdy chodzi o zastoso­

wanie jej do gadów. I mimowoli n a s u ­ wa się pytanie, czy nie istnieje możli­

wość uznania pierwszego przypadku, od­

rzucenia zaś przypadku drugiego, i d a­

lej, czy niema możności ustanow ienia t a ­ kiej teoryi, któraby obadwa przypadki wyjaśniała działaniem jednej przyczyny.

Otóż wydaje się, że kluczem takim mo­

że być właśnie hypoteza stałego zw ięk­

szania się siły ciężkości.

Do tego stopniowego zwiększania się siły ciężkości, jako przyczyny, można • sprowadzić obadwa przypadki w ym iera­

nia, zarówno wymieranie amonitów, jako też i gadów olbrzymich. To samo bo­

wiem zwiększanie się siły ciężkości s p r a ­ wiało, że stopniowo staw ały się zbyt ciężkiemi dla amonitów skorupy, dla ga­

dów zaś—olbrzymie szkielety. Amonity mogły bez żadnego dla siebie uszczerbku pozbyć się zbytnio ciążących im skorup i dlatego utrzym ały się przy życiu, a zgi­

nęły tylko z rzędu skamieniałości, jako zwierzęta, nieposiadające tw ardych czę­

ści ciała. N atomiast inaczej rzecz się miała z gadami: te nie mogły istnieć bez szkieletu, a i same mniejszemi też się stać nie mogły, ponieważ „rozwój je st nieodwracalny"—nieodwołalnie więc w y­

mrzeć musiały.

Szkielet dinosaurów, gadów kopalnych z okresu drugorzędowego, je st złożony z kości ta k kolosalnych rozmiarów, że gdyby nie były wewnątrz puste, nie by­

libyśmy w stanie pojąć, ja k się wogóle zwierzęta te mogły poruszać. Oczywista, że wobec tak olbrzymich rozmiarów i od­

powiedniej do rozmiarów tych wagi każ­

(10)

636 W SZECHSW IAT JM® 37

de, by najmniejsze nawet, zwiększenie się siły ciężkości musiało paraliżująco wpływać na ruchy ty c h olbrzymów.

Zmniejszona zaś zdolność poruszania się musiała oddziaływać ujemnie na szanse u trzym ania się w walce o byt, i osta­

tecznie zwierzęta te musiały uledz prze­

mocy innych zwierząt, przystosow anych do zmienionych stosunków siły ciężko­

ści, musiały wyginąć.

Bezpośredni wpływ' zwiększania się siły ciężkości na ichtyosaury, m ieszka­

jące w wodzie, nie musiał już być tak silny, te jaszczury bowiem były mniej­

sze, i naskutek przebywania w wodzie szkielet służył im za podporę ciała nie w tak silnej już mierze, ja k u zwierząt lądowych. W każdym je d n a k razie nie­

znaczne n aw et ograniczenie dawniejszej sprawności w sztuce pływania sprawiło, że zwierzęta te staw ały się coraz b a r­

dziej upośledzone wobec walki o b y t i wreszcie uległy przemocy nieprzyjaciół.

Posiadamy ustalone pojęcie o ichtyosa- urach, jako o zwierzętach tak zwinnych, j a k delfiny, a wszak rozumiemy, że do osiągnięcia podobnie zwinnych ruchów niezbędny j e s t wysoki stopień lekkości i elegancyi w budowie szkieletu; ty m cza­

sem wiemy doskonale, że pod względem budowy szkieletu ichty o sau ry mierzyć się zgoła nie mogą z dellinami. Czem więc możemy sobie objaśnić ówczesną sprawność ruchów ichtyosaurów? Tem właśnie, że podówczas panow ały inne stosunki pod względem siły ciężkości.

Jeszcze łatwiej zrozumieć się daje ró­

wnoczesne w wielu p u nk tach ziemi w y ­ mieranie pterodaktylów. Latanie je s t najtrudniejszym sposobem lokomocyi, który też w ym aga najdoskonalszej pod względem mechanicznym budowy całego ciała. Ciało ptaka, jak o zwierzęcia la ta­

jącego, je s t zbudowane racyonalnie w n a j - . wyższem tego słowa znaczeniu, aż do najdrobniejszych szczegółów. Uo w sz y st­

kich poszczególnych części ciała ptaka zastosowana je s t możliwie najw yższa eko­

nomia, niezaniedbany tam je s t żaden spo­

sób uczynienia ciała lżejszem i mocniej - szem. Przystosow ania te sięgają ta k d a ­ leko, że u wielkich, dobrze latający ch

ptaków powietrze dostaje się do w szyst­

kich cięższych kości, pneum atyzuje je.

Rzecz więc zrozumiała, że wielkie i do­

brze latające zwierzę je s t znacznie wraż­

liwsze, niż wszelkie inne na każde, choć­

by najlżejsze zmiany w sferze siły cięż­

kości. Takie zwierzę musi się wobec zmienionych pod tym względem w a ru n ­ ków albo natychm iast przystosować, al­

bo też musi nieodwołalnie zginąć. Otóż ta okoliczność właśnie, że pterodaktyle posiadały ju ż kości pneumatyczne, dowo­

dzi, że zdziałały one już wszystko, co było w ich mocy, by szkielet swój lżej­

szym uczynić. Więcej nic już zdziałać nie mogły. W sk u tek tego ich zdolność latania wobec zwiększającej się siły cięż-’

kości musiała bardzo silnie ucierpieć, tak, iż nie mogły znieść nowego współ­

zawodnictwa ptaków, które posiadały aparat lotniczy lepszy i podatniejszy do dalszego rozwoju i dlatego też potrafiły przystosować się do zwiększającj się siły ciężkości.

Być może, że i niektóre inne zwierzęta również w ymarły nask u tek zbyt wyso­

kiego ciężaru właściwego, o ile nie mo­

gły go zmniejszyć w stopniu odpowied­

nim do zwiększania się siły ciężkości.

Tak np. szkielety teromorfów w dzisiej­

szych stosunkach siły ciężkości wydają się niewiarogodnie niezgrabnemi, to też wobec powyższego oświetlenia fakt w y ­ marcia tych zwierząt j e s t dla nas zupeł­

nie oczyw istą i zrozumiałą koniecznością.

Równie łatw y do zrozumienia j e s t też fakt, że ryby pancerne z górnego syluru i dewonu musiały ustąpić miejsca g r u ­ pom ryb, zbudowanym lżej i zręczniej.

W praw dzie żółw, opancerzony w równym przynajmniej stopniu, co wzmiankowane r yby, żyje do dnia dzisiejszego, lecz r y ­ ba, wyposażona pod względem zręczno­

ści tak, ja k żółw, nie byłaby zdolna do trwalszego istnienia.

Podobnie też i potężne eurypterydy, olbrzymie raki z okresu pierwszorzędne­

go, szczególnie z formacyi sylurskiej i de- wońskiej, dźwigały ta k ciężkie i nie­

kształtne pancerze, iż pojm ujem y łatwo, że żywot ich szybko musiał dobiedz koń­

ca. Prawdopodobnie też i wymarcie try -

(11)

JMa 37 W SZECHSWIAT 637

lobitów należy przypisać tej samej przy­

czynie.

W spomnimy tu jeszcze o wymarłym małżu, inoceramusie, który, ja k twierdzi Wilckens, nie poddaje się żadnemu wy­

jaśnieniu wszelkich dotychczas istnieją­

cych teoryj i stanowi jask raw y przykład podobnych niezrozumiałych faktów. „Spo­

ty k a m y go, mówi Wilckens, już i w for­

macyi ju rajskiej i w młodszych kredo­

wych, w takiej przytem obfitości, że ga­

tu n k i jeg o służą ja k o skamieniałości prze­

wodnie dla danych formacyj. Znamy te­

go małża we wszystkich częściach świa­

ta; ma on mocną, grubą skorupę, która u pewnych gatunków sięga wyżej 50 cm w przecięciu; ale nigdy jeszcze nie zna­

leziono okazu inoceramusa w okresie trzeciorzędowym, i obecnie niema też ża­

dnego żyjącego jego przedstawiciela. Cóż mogło wpłynąć na wyniszczenie tego małża na powierzchni całej kuli ziem­

skiej, w okolicy oceanu Spokojnego i A t­

lantyckiego, na północnej i na południo­

wej półkuli?" Cóżby innego, zapytamy, niż zwiększanie się siły ciężkości? Ino- ceramusy nie mogły zredukować swych skorup i również nie mogły znieść dłu­

żej takich, w jakie były zaopatrzone, w skutek zwiększającego się ich ciężaru.

Gdy s taram y się myślą przejrzeć całe nieskończone szeregi form zwierzęcych, wówczas uderza nas nietylko to, że for­

m y te osiągają coraz to wyższe szczeble rozwojowe, lecz i to także, że twarde części zw ierząt pod względem budowy swojej stają się coraz lżejsze i d elik at­

niejsze. Poza nielicznemi, dającemi się zresztą w inny sposób objaśnić, w y ją t­

kami, wszędzie uderza nas znaczny po­

stęp w tym właśnie kierunku. Widzimy więc, że stałe zwiększanie się siły ciężko­

ści wywiera bezpośredni wpływ na roz­

wój świata zwierzęcego, i dlatego niepo- winno być, j a k dotychczas, pomijane w stu dy ach filogenetycznych, lecz, prze­

ciwnie, powinno znaleźć szerokie i g r u n ­ towne uwzględnienie.

J. B.

(Według d-ra B. Mullera).

O W Y K S Z T A Ł C E N I U S K O J A - R Z O N O - R U C H O W E G O O D R U ­ C H U U C Z Ł O W I E K A N A J E ­ D N O C Z E Ś N I E D Z IA Ł A J Ą C E

P O D N I E T Y D Ź W I Ę K O W E I Ś W I E T L N E *).

P. K. Platonów podjął rozwiązanie z a ­ gadnienia, czy można otrzymać u czło­

wieka tak zwany odruch skojarzony na działanie poszczególnych składników pod­

niety złożonej, na którą uprzednio odruch skojarzony został wykształcony; jak ie za­

chodzą stosunki pomiędzy podnietami a wywoływanemi przez nie reakcyami;

wreszcie, jakim zmianom ulegają z czasem owe reakcye. Do badania użyto 6 osób, w wieku lat 2L — 35, przeważnie kobiet.

Doświadczenia prowadzone były nad od­

ruchem podeszwowym. Jako podniety zwykłej, wywołującej stale odruch po- deszwowy, użyto prądu elektrycznego z przyrządu saneczkowego du Bois-Rey- monda. Jako tak zwaną podnietę skoja­

rzoną czyli taką, pod której wpływem odruch samoistnie nie może być w yw o­

łany, lecz można go otrzymać przez stosowanie jej jednoczesne z podnietą zwykłą, stosowano jednocześnie światło lampki elektrycznej plus dźwięk dzwon­

ka elektrycznego lub stru n y cytry. Pod­

niety stosowano co 15", trw anie ich w y ­ nosiło 1", tylko dźwięku 10''. Doświad­

czenia prowadzone były przez kilka mie­

sięcy; jednorazowo stosowano nie więcej ja k 120 podniet. Podniety stosowano w ten sposób: tylko elektryczna podnie­

ta, elektryczność plus światło plus dźwięk, światło plus dźwięk, sam dźwięk, samo światło.

Prąd elektryczny doprowadzony do po­

deszwy nogi wywołuje stale odruch, k tó ­ ry zapomocą układu dźwigni mógł być zaznaczany na taśmie kimografionu. Jest to ta k zwany „odruch zw ykły czyli bez-

x) Z laboratoryum psychologicznego kliniki

chorób nerwowych i um ysłowych Bechterewa,

1912 roku.

(12)

638

W SZECHSW IAT

JMs 37

względny", według terminologii szkoły Bechterewa. „Odruchem skojarzonym czyli w zględnym “ nazywa się taki, k tó ry może powstać dopiero wtórnie pod w pły­

wem podniety, k tó ra sama je d n a z po­

czątku niezdolna go j e s t wywołać, a do­

piero po zastosowaniu jej łącznie z pod­

nietą w yw ołującą odruch zwykły. Za­

chodzi tu proces kojarzenia się dwu pod­

niet, czego rezultatem je st i „odruch s k o ­ jarzony dający się wykształcić na pod­

nietę początkowo obojętną. W danym przypadku podnietą skojarzoną była dźwiękowo-świetlna. Czas trw a n ia każ­

dej podniety był także kontrolowany na kimografie.

Naprzód stosowano podnietę złożoną elektryczno-dźwiękowo-świetlną. P ow sta­

wał odruch w formie ruchu stopy. Po pewnej liczbie tego rodzaju podniet, k tó ­ ra w ynosiła zależnie od wrażliwości osob­

nika 5 — 419, można było otrzymać ten sam odruch na podnietę wyłącznie dźwię- kowo-świetlną, t. j. odruch skojarzony.

Przez dalsze stosowanie tej samej pod­

niety utrw alano ten odruch, a następnie badano, czy reak cy a ruchow a wystąpi, g dy zastosuje się tylko jed en ze s k ła d ­ ników tej złożonej dźwiękowo - świetlnej podniety.

Okazało się, że ta k na sam dźwięk, ja k i na samo światło można było o trzy ­ mać odruch, ale zachodziły w nich różni­

ce ilościowe i jakościowe w stosunku do reakcyi na podnietę złożoną.

Różnice te polegały na tem, że o dru­

chy na pojedyncze podniety pow staw ały wolniej, rzadziej; że do zupełnego ich w ykształcenia potrzeba było dłuższego czasu, zwłaszcza w przypadku stosow a­

nia światła; że wreszcie znikanie sam o­

rzutne tych odruchów następowało szyb­

ciej, niż na podnietę dźwiękowo - św ietl­

ną. Co dotyczę jakości, to odruch pod wpływem św iatła był stale słabszy, co do wielkości w ychylenia się stopy, pod wpływem zaś dźwięku tylko czasami.

C h arakterysty czn y je s t i ten fakt, że na znikające odruchy na pojedyncze pod­

niety, ożywiająco wpływało jednorazowe choćby zastosowanie podniety dźwięko- wo-świetlnej; podobny wpływ okazywało

stosowanie podniety dźwiękowej, na od­

ruch skojarzony na światło.

Znikanie wcześniejsze odruchów na po­

jedyncze składniki podniety złożonej p.

Płatonów tłumaczy hamującem działa­

niem ośrodków nerwowych, w których silniejsze skojarzenie podniety na dźwięk plus światło z elektrycznością, pozwalało na stopniowe rozróżnienie jej od podniet pojedynczych, tylko na dźwięk lub tylko na światło. To zaś, że odruch skojarzo­

ny na podnietę świetlną znikał prędzej, niż na podnietę dźwiękową, skłania b a ­ dacza do przypuszczenia, że fizyologicz- nie słabsza musiała być pierwsza.

Wnioski ogólne, do których p. P łato ­ nów dochodzi na podstawie swych badań, dają się sprowadzić do następujących punktów :

1) Odruch skojarzono - ruchowy w y ­ kształcony na złożoną podnietę (światło -f- dźwięk), okazuje się w ykształconym za­

razem i na pojedyńcze składniki tej pod­

niety złożonej.

2) W miarę rozwoju i ustalania się, odruch skojarzono-ruchowy zostaje w y ­ woływany wyłącznie przez podnietę zło­

żoną i nie powstaje na poszczególne składniki tej podniety.

3) Szybkość wykształcenia i ustalenia odruchów skojarzono ruchowych u w a ­ runkow ana je s t przez właściwości osob­

nicze.

4) Odruch skojarzono-ruchow y różni­

cuje się na podnietę złożoną, zgodnie z ogólnem prawem różnicowania się od­

ruchów skojarzonych.

5) Różnicowanie to odbywa się na drodze wewnętrznego hamowania odru­

chów skojarzonych na pojedyńcze skład­

niki. Przytem hamowaniu ulega naprzód odruch świetlny, a potem dźwiękowy.

6) Hamujące działanie wykazują b a r ­ dzo różne czynniki tak wewnętrzne, ja k i zewnętrzne: ochłodzenie kończyny, in ­ dywidualne własności danego osobnika, zmęczenie, zbyt częste stosowanie pod­

niety elektrycznej.

7) Hamowanie odruchów skojarzonych może być powstrzymane przez inne czyn­

niki, przeciwhamujące: stan podniecenia

układu nerwowego, stosowanie w p e­

(13)

.Na 37

WSZECHSWIAT

639

w nych w arunkach złożonej podniety, któ­

ra ożywia odruchy na podniety skła­

dowe.

8) Metoda skojarzono ruchowych od­

ruchów daje nam bardzo dokładny obiek­

ty w n y wykładnik różnych stanów u k ła­

du nerwowego, zapomocą którego można mierzyć różnicę działania różnych pod­

niet zewnętrznych, wywołujących czucia niewspółmierne co do siły i charakteru swego.

S te fa n K . Pieńkoioski.

SPRAW OZDANIE.

Świat zwierząt. II. Ptaki, ryby, gady i t. d. W ydanie polskie pod redakcyą prof. Ja n a Sosnowskiego. Warszawa: n a ­ kład Gebethnera i Wolifa. Kraków: G. Ge­

beth n er i S-ka, 1912.

12 zeszytów po 60 kop.

D rugi tom dzielą, o którem pisaliśm y już we W szech św iecie (j\g 2 z r. b.), w ychodzi, podobnie jak p ierw szy, zeszytam i, obejm u­

jąc ptaki, gad y, p łazy, ryby i w szystk ie zw ierzęta b ezkręgow e. Odznacza się on ró­

w nie piękną szatą zew nętrzną i dobrym przekładem , w obec czego nie będziem y p o ­ wtarzali się, lecz odeślem y czyteln ik a do p o ­ przedniego sprawozdania.

Zaznaczę ty lk o jeden szczegół. W aga zw ierząt je st podawana w fan tach , bez do­

kładniejszego określenia, o jaki funt chodzi, co ma sw ą nieprzyjem ną stronę. W zabo­

rach, w k tó ry ch za jed n ostk ę wagow ą u ż y ­ w any je st gram , w yraz fu n t został zach o­

w any na oznaczenie y a kilogram a. Dla c z y ­ teln ik a w ięc w G alicyi zw ierzę, ważąco p e­

w ną ilość fu n tów , będzie posiadało w iększą w agę, aniżeli dla czy teln ik a z K rólestw a, biorącego pod u w a g ę funty ross}'jskie. T e ­ go zam ieszania ła tw o u niknąć, używ ając s y ­ stem u gram ow ego do wyrażania w agi z w ie ­ rząt.

W acław Roszkowski.

K R O N IK A NAUKOWA.

Ewolucya układu metrycznego i poglądy dzisiejsze na jednostki pochodne. A ż do pierw szej konferencyi pow szechnej wag i miar

w roku 1889 jednostki układu m etryczn ego b yw ały określane podług w zorców archiw um francuskiego. K onferencya ta, w której u czestn iczyli przedstaw iciele dw udziestu państw , postanow iła, że na przyszłość m etr i kilogram mają b yć określane podług wzor­

ców m iędzynarodow ych, złożonych w mię- dzynarodowem biurze w ag i miar. W iększość państw , które p rzystąp iły do • fak zwanej kon w en cyi m etra, w ydała prawa, które, uśw ięcając wzorce m iędzynarodow e, okre­

śliły zarazem w artości p oszczególn ych w zor­

ców narodow ych wraz z odpow iedniem i ró­

wnaniam i. W e F ran cyi sprawę tę u regu lo­

wało prawo z dnia 11 lipca 1903 r. Przez długi czas term inologii, d otyczącej kilogra­

ma, zbyw ało na popraw ności. Pom ieszanie pojęć m asy i ciężaru, które panowało w epo­

ce , g d y pow stał układ m etry czn y , sprawiło to, że kilogram oznaczano jako jednostkę ciężaru, a podręczniki ary tm ety czn e zazna­

czały w yraźnie, że ciężarem tym je st ciężar, jaki posiada kilogram archiw alny w miejscu, gd zie je st przechow yw any. P ocząw szy od roku 1887 k om itet m iędzynarodow y ośw iad­

cz y ł, że kilogram je st jednostką m asy. Po­

ję c ie to zostało zachow ane w określeniu, przyjętem przez pierwszą k onferencyę po­

w szechną, i dlatego to prawa, w ydane od teg o czasu w w iększości państw uważają kilogram za podstaw ow ą jed n ostk ę m asy.

N ad to, czytając uw ażnie raporty, przedsta­

w ione In sty tu to w i narodowem u nauk i sztuk w ciągu roku 1799, dochodzim y do w nios­

ku, który nie pozostaw ia żadnej w ątp liw o­

ści co do praw dziw ych in ten cy j tw’órców układu m etryczn ego. W u m ysłach ich k i­

logram m ógł b yć jed yn ie jed n ostk ą masy i ty lk o niedość ścisła term inologia m ogła z biegiem czasu dać powód do odstępstw a, uśw ięconego później przez u życie. R óżnica, bardzo drobna wprawdzie, lecz bądź co bądź dająca się w ym ierzyć, pom iędzy objętością kilogram a w ody a d ecym etrem sześciennym , doprowadziła do u stalen ia rozróżnienia po­

m iędzy tym ostatnim a litrem , który jest objętością kilogram a w ody w tem peraturze najw iększej g ęsto ści pod ciśnieniem normal- nem . W edle najlepszych pom iarów dzisiej­

szych litr je st o 27 m ilionow ych części w ię­

kszy od decym etra sześciennego. T akie są d efin icye podstaw ow e, na k tórych opiera się układ jed n ostek m etryczn ych wę w szy stk ich państw ach, które układ ten przyjęły jako obow iązujący. Państw am i tem i są: A u strya, A rgen tyn a, B elgia, Brazylia, B ułgarya, Ohili, Oosta-Rica, Czarnogórze, Dania, P rancya, Gwatem ala, H olandya, Honduras, K olum bia, K uba, L uksem burg, M eksyk, N iem cy , N i­

karagua, N orw egia, Peru, P ortugalia, R u ­

m unia, Salwador, Serbia, Szwajoarya, Szw e-

cya, U rugw aj, W ęgry i W łochy. Jako nie-

Cytaty

Powiązane dokumenty

Dziwne to bardzo, że Kartezyusz, k tó ­ r y był zarazem fizykiem i filozofem, nie dostrzegł dualizmu w hypotezie wirowej, którą sam powołał do życia; albowiem

szej ziemi istniała nie jedna, lecz kilka epok lodowcowych. Rozwijane hypotezy musiały podledz gruntownej rewizyi. Po uporaniu się z nowo ugrupowanym ma- teryałem

nia są podzielone; według Seblatera tem podłożem byłoby .jąderko, założenie tem bardziej uzasadnione, że u niektórych istot, w stad y um spoczynkowem tam tylko

Ozł. w czasie, kiedy tylne odnóża widoczne są już na zewnątrz w postaci m ałych guzków. Rozwijają się one jako wypuklenia naczynia żylnego, vena vertebralis

Czł. Rostafiński przedstawia rozprawę własną p. Twierdzenie to jest zgoła nieprawdziwe. z Turcyi przez Wołosz­.

ne i podziurawione — j a k się okazało, była to robota dzięciołów, które pojawiają się w ślad za mrówkami i dobierając się do nich, niszczą, roślinę.

Badał on zachowanie się porostów podczas zetknięcia się ich brzegów i doszedł do wniosku, że porosty, spotkawszy się, już się dalej po skale nie

Kości udowe