m 3 7 (1 5 8 0 ). Warszawa, dnia 15 września 1912 r. T om X X X I .
TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY N A U K O ! PRZYRODNICZYM.
PRENUMERATA „W SZEC H ŚW IA TA ".
W Warszawie: ro czn ie rb. 8, kw artalnie rb. 2.
Z przesyłką pocztową ro c z n ie rb. 10, p ó łr. rb. 5.
PRENUMEROWAĆ MOŻNA:
W R edakcyi „W szechśw iata" i we w szystk ich księgar
niach w kraju i za granicą.
R edaktor „W szech św iata4* przyjm uje ze sprawami redakcyjnem i co d zien n ie od g o d zin y 6 do 8 w ieczorem w lokalu redakcyi.
A d r es R ed a k c y i: W S P Ó L N A m 37. T elefon u 83-14.
T R O S K I M E T A F I Z Y C Z N E F I Z Y K Ó W W S P Ó Ł C Z E S N Y C H .
I.
W ciągu ubiegłego s t u le c ia zaszły dwa fakty wielkiej d o n io s ło ś c i w dziejach my
śli ludzkiej. Z jednej strony nauka p r a gnęła zerwać ostatecznie z filozofią n a
tury, z którą ta k często j ą utożsamiano;
z drugiej znów, m atem atycy często pró
bowali dociekań metafizycznych i, ilekroć zahaczali o zagadnienia fizyki m atem aty
cznej, w umysłach ich rodziło się niepoko
jące pytanie: ja k ie stosunki łączą naukę z rzeczywistością. P y tan ia te nasuw ają się uczonym pracującym i w innych dzie
dzinach, we w szystkich bowiem gałę
ziach n auk zrodzić się mogą analogiczne potrzeby dociekań metafizycznych; nale
ży je d n ak zosobna, w ramach każdej po
szczególnej gałęzi nauk, przeprowadzić dyskusyę specyalną. My podejmujemy j ą jedynie w dziedzinie fizyki, to je s t w dziedzinie zastosowań m atem atyki do poznania natury.
Wnioski ostateczne, na które zgadzają się wszyscy uczeni spółcześni, przypomi
nają bardzo wnioski, do których doszedł Kant. Nie z czytania „K rytyki11 jed n ak one wypłynęły. O ile więc dawna filo
zofia natury była zdania, że poznanie istoty rzeczy j e s t celem badania nauk o wego, o t.yle np/acni współcześni są prze
świadczeni, że poznanie to je s t niemożli
we. Do tego wniosku doprowadziła ich technika rachunku nieskończonościo- wego 1).
Zadaniem tego rachunku je s t badanie różnic między wielkościami dwu tuż po sobie następujących zjawisk: wyraża on szybkość zmiany tych zjawisk, a n astęp nie określa różnice między temiż wielko
ściami w dwu dowolnie od siebie odda
lonych odstępach czasu 2).
1) P ra w d o p o d o b n ie te c h n ik a ta w y w a rła z n a
czny w p ły w na m y śl K a n ta . „ K ry ty k a " nie m o
g ła b y b y ć napisana p rze d nią, to j e s t p rze d z a sto so w a n iam i te c h n ik i ra c h u n k u nieskończono- ściow ego do m ech an ik i niebieskiej.
2) Często j e s t to ty lk o te o re ty c z n ie słuszne, zdarzyć się bow iem m oże, że ró w n a n ia są ty lk o w p ew n y c h g ran ic ac h sk u te cz n e, p o n iew aż z a g a d n ie n ia rozw iązan o przez p rzy b liż e n ie . U w a g a ta d o ty c zę , n ap rzy k ład , d a w n y c h m eto d m e ch a
niki n iebieskiej. (H . P o in ca re , L e s m eth o d es nou-
velles de la m eca n iq u e celeste, to m 1, s tr. 2)
628 W SZECHSW IAT JMś 37
Matematyczne ujęcie przyrody kończy się więc na oznaczeniu różnic ilościo
wych w pewnej chwili czasu i nie daje żadnego określenia wielkości w ja k im kolwiek momencie. Toteż nonsensem je s t zadawać pytanie, ja k św iat j e s t zbudo
wany, pytanie, na które w edług s taro żytnych m a tem a ty k a m iała dać odpo
wiedź.
Również niesłuszne j e s t twierdzenie, że n auka ma na celu poznanie zjawisk, poznanie naukowe, m atem atyczne doty
czę bowiem czegoś co istnieje między zjawiskami. O poznawaniu zjawisk mo
żnaby je d n a k mówić w pew nym p rz y padku i w pewnem specyalnem znacze
niu. Astronom no tu je dobrą obserwacyę gwiazdy, łączy j ą z rów naniam i różnic ilościowych i oblicza w ten sposób poło
żenie, ja k ie gwiazda zajmie na niebie w czasie późniejszym. Tworzy on w ten sposób rodzaj kalendarza (Poznanie cza
sów), k tórym m arynarz posługuje się w podróży. Obserwacya gwiazd, mająca na celu mierzenie czasu, j e s t tem w ła
śnie, co grecy nazywali fenomenami !);
przez analogię tę samę nazwę nadać mo
żna notowaniu chwili przejścia gwiazdy przez pewne spółrzędne niebieskie i b a r dziej ogólnie tem u wszystkiemu, co ra chunek pozwala przewidzieć. Mówi się często, że wiedza ma na celu przew idy
wanie. Taka definicya n au k i nie je s t całkiem zadowalająca: nie znajduje się bowiem w prostym sto sun k u do j e dynego rezultatu, jakiego dostarcza m a
tematyka, a stosuje się raczej do p e w n e go zastosowania nauki, niż do istoty me
tody naukowej.
Mechanika niebieska w celu ulepsze
nia w łasnych teoryj nie potrzebow ałaby czynić takich wysiłków, g d y b y miała na celu jedynie układanie tablic n aw igacyj
nych. „Cel mechaniki niebieskiej — po
*) C zyniono o b liczen ia g w ia z d w sc h o d z ąc y ch i za ch o d z ąc y ch w czasie, w k tó r y m k a ż d y zn a k z o d y a k u w schodzi lu b zachodzi. Ś ciśle m ów iąc, to w ła śn ie G re cy oznaczali w y ra z e m te c h n ic z nym : „fenom en*. (P . T a n n e ry , R e c h e rc h e s su r 1‘h isto ire de 1‘astro n o m ie a n c ie n n e, sir. 10).
wiada Poincaró 1)—nie j e s t jeszcze osią
gnięty, kiedy się ułożyło szereg mniej lub bardziej dokładnych dzienników (des ephćmćrides), a nie ma się możności zda
nia sobie spraw y ze stopnia otrzymanego przybliżenia. Jeżeli stwierdzamy niezgod
ności pomiędzy temi dziennikami a obser- wacyą, trzeba jeszcze zbadać, czy prawo Newtona j e s t błędne, czy też te niezgod
ności są skutkiem niedokładności metod obliczania. Głównym celem je s t zbada
nie, czy prawo Newtona tłumaczy dosta
tecznie wszystkie zmiany, zachodzące w układzie planetarnym " 2). Ta sama mechanika, która doprowadziła do poj
mowania nauki ja k o wiedzy przew idują
cej, prowadzi do innego pojmowania, a mianowicie do nauki o ruchach nie
bieskich w znaczeniu całkiem zasadni- czem i odległem zgoła od wszelkiej obser- wacyi. Może powstać pytanie, czy wła
śnie na tej drodze nie dochodzi się do poznania istoty rzeczy samej w sobie;
chodziłoby tu ju ż je d n a k nie o poznanie isto ty rzeczy samej w sobie, lecz o po
znanie istoty ruchu.
Również nie z zamiarem przew idyw a
nia zjawisk zajmowano się tyle stałością układu słonecznego. Własność ta ma pe
wne cechy paradoksu; istotnie, wydaje się dziwnem, że w ś r o d o w is k u tylu sił orbity planet nie odchylają się nigdy znacznie od swych form pierwotnych 3);
czynione były ogromne wysiłki, żeby wy
kazać istnienie tej stałości. Starano się w ten sposób dla wszystkich orbit, zgod
nych z praw em Newtona, znaleźć w ła
sność ogólną, posiadającą pewną analo
gię z temi własnościami ogólnemi, jakie geom etra odkryw a dla pewnej rodziny krzyw ych lub płaszczyzn. Chciano po
znać związek pomiędzy wszystkiemi or
bitami, jak ie następować będą po sobie
Loc. cit., str. 4.
2) L oc. cit., str. 1.
3) Op. cit., to m I I I , rozdz. X X V I. N ie udało się n ig d y d o w ieść, że o rb ity nie o d d alą się z czasem znacznie od s w y c h po ło żeń p ie rw o t
nych ; P o isso n d o w ió d ł je d y n ie , że przech o d zą
one b ardzo blizko obok ty c h położeń: różnice
n ie d a ją się określić; je sz c z e tru d n ie j dow ieść,
i że ciała n ie m o g ą się z d e rzy ć (str. 140—141).
JMś 37 W SZECHSW IAT 629
w wieczności. Jeżeliby stałość istniała w tym szerokim sensie, ja k i Lagrange, ja k mniemał, ustalił, wszystkie te orbity tworzyłyby w stęgi naokoło położeń śred nich. D yskusya zatem toczy się o istnie
niu podobnych następstw, nie zaś o prze
widywaniu zjawisk.
Kiedy astronomia bada tak pojęte zja
wiska n atu ry planetarnej, fizycy porzu
cają zupełnie badanie istoty zjawisk ziem
skich; je d y n ą godną w ich oczach bada
nia rzeczą je s t poznawanie mniej lub bardziej dokładne faktów, niewymagają- cych bliższego określenia, mniemają, że praca je s t ukończona, kiedy osiągnięto dokładność dostateczną dla potrzeb prak
tycznych. Toteż nauka, daleka od po
znawania praw ogólnych, rządzących światem, ma się ich zdaniem ograniczać do dobrych przepisów, cokolwiek może bardziej udoskonalonych niż przepisy da
wnego empiryzmu. Trzeba zbadać do
kładniej, ja k powstał ów sceptycyzm.
II.
W spadku po filozofii n atu ry nauka otrzymała znaczną liczbę hypotez o b u dowie ciał; przez długi czas wierzono, że nauka ulepszy i wypróbuje te hypotezy, określi dokładnie ich ch arak ter i osta
tecznie dopnie celu: pozna materyę.
W ciągu X IX wieku m atem atycy wpro
wadzili jeszcze dużo nowych hypotez.
Nauka „spożyła" tak znaczną ilość h y potez o eterze, że w końcu zadano sobie pytanie, czy hypotezy te nie są poprostu narzędziami pracy („licelles de m e tie r“).
„Mało nas obchodzi — pisze Poincare 1), czy eter istnieje rzeczywiście, je s t to rzeczą metafizyków... Nadejdzie dzień, kiedy eter uznany będzie bez wątpienia za bezużyteczny1'. Zdawano sobie nieraz sprawę, że hypotezy bardzo różne pro-
' )
P o in c a re . L a science e t 1'hypotese, str.
245 — 246, p rzek ł. polsk. 173. O dw ołuję się czę
sto do te j książki: w ielk i m a te m a ty k z e sta w ił w niej, w sposób szczególnie ja s n y , w sz y s tk ie tru d n o śc i, z ja k ie m i w alc zy te o ry a n a u k i spół- czesnej. W książce te j stre ś c ił i sk u p ił t e idee, k tó r e p o ru sza ł n ie je d n o k ro tn ie w przedm ow acli do s w y c h w y k ła d ó w fizy k i m a tem aty c zn e j.
wadzą do rezultatów identycznych; stu- dya nad dyspersyą światła są najlepszym tego dowodem J). „Wszyscy badacze, którzy przyszli po Helmholtzu, doszli do tych samych co on równań, jakkolwiek punkty ich wyjścia były napozór bardzo odległe... W przesłankach tych teoryj prawdziwe je s t to, co je s t wspólne wszy
stkim autorom; je s t to ustanowienie ta kiego a takiego związku między pewne- mi rzeczami, które jedni nazywają je- dnem imieniem, inni zaś innem “. Jeżeli można w ten sposób zmieniać nazwy, do
wodzi to, że rachunek nie je s t zależny od istoty rzeczy, i że hypotezy są tylko umowami: do teoryj optycznych, pisze ten sam uczony 2) wprowadza się dwa wektory, z których jeden uważany je st za prędkość, drugi za wir. I to je s t hy- potezą obojętną, bo doszłoby się do tych samych wniosków przyjmując założenia wprost odwrotne .. Te hypotezy obojęt
ne... mogą być pożyteczne bądź dla ułat
wienia rachunku, bądź dla wsparcia n a
szego umysłu konkretnem i obrazami,
„dla ustalenia pojęć“, ja k się często mówi 3).
Historya nauki spółczesnej poucza nas o czemś bardziej jeszcze paradoksalnem:
dawniej przywiązywano wielką wagę do prawdopodobieństwa hypotez; dziś nie przywiązuje się żadnej. Lord Kelvin, który mimo wszystko wierzył w możli
wość poznania materyi, obmyślał nie
zwykłe kombinacye mechaniczne, aby módz sobie zdać sprawę z elastyczności
x) Loc. cit., str. 191 — 192, przekł. polsk. 134.
2) Loc. cit., str. 180 — 181, przekł. polsk. 127.
3) P o in c a re przypuszcza, że „ k o n k re tn y w y g lą d (w y m a g a n y j e s t przez) słabość naszego um y słu ". J e ż e li dobrze ro zum iem je g o m yśl, n a u k i m a tem aty c zn e m o g ą być rozum iane be£
obrazów k o n k re tn y c h i, pod ty m w zględem , s ta ły b y one w y że j od fizyki. M yślę, że m ożnaby poczynić w iele z a strze że ń co do tego. Z daje się, że obrazów k o n k re tn y c h d om aga się n ie ty le słabość naszego u m ysłu, co n ie d o sta tec zn o ść m a
te m a ty k i. J e s te m p rześw iad czo n y , że nau k i m a
te m a ty c z n e nie m o g ły b y się rozw inąć, g d y b y nie m ia ły p o p arcia ze stro n y p e w n y c h zespołów w y o b rażeń , k tó re m i w sposób n ieśw iad o m y po
siłk u je się m a te m a ty k , sta ją c się dzięki im ar
ty s tą .
630
W SZECHSW IAT
M 37eteru 1). Maxwell mniema, że złe p rze
wodniki elektryczności uformowane są z komórek przewodzących; ścianki tych komórek są je d n a k bardzo cienkie i izo
lujące; hypotezę tę stosuje on również do gazów 2). Ten wielki uczony nie m artw i się zbytnio powstającemi stąd trudnościami; Poincare pisze 3), że czy
telnicy francuscy, czytając te rozprawy, doznają uczucia niesm aku i nieufności;
i kończy tak 4): „nie należy ted y pochle
biać sobie, że się uniknęło wszelkiej sprzeczności, ale należy się do tego przy
stosować. Dwie sprzeczne ze sobą teorye mogą być współcześnie pożytecznemi na
rzędziami badania, pod w arunkiem , by ich ze sobą nie mieszano i nie doszuki
wano się w nich isto ty rzeczy".
W ydaje mi się bardzo prawdopodob- nem, że m a tem a ty cy dlatego popierają to stanowisko sceptyczne i mówią z t a k ą niechęcią o hypotezach, że przypusz
czają, iż w ten sposób zwiększy się mo
że ufność ludzka do wyników wiedzy.
Niech tylko rów nania będą dobre! To rzecz najważniejsza: dzięki im bowiem można przewidywać zjawiska. Zapoznają nas one bowiem ze „stosunkam i praw- dziwemi między tem i rzeczywistemi p rzed miotami (to jest) z je d y n ą rzeczywisto
ścią, do której możemy d o trzeć11 5).
W ybieram y takie obrazy rzeczywisto
ści, które są najwygodniejsze i n a jp ro s t
sze: o wyborze hypotez decyduje raczej poczucie estetyczne, niż nauka.
Doszło się zatem do rezultatów zupeł
nie innych niż pierwotnie chciano. Me
chanikę obalono całkowicie: zasadnicze jej twierdzenia dawniej były wyrazem konieczności, sądzono bowiem, że okre
ślają one niewzruszone własności m a te ryi 6). Dziś uw ażam y j e za proste i do
Thomson, Conferences scientifiąues et al- locutions (tłum. franc.) str. 306 — 307, str. 338 — 342, str. 345—353.
2) Poincare, Opticjue et electricite, tom 1, str. 61 i 79.
3) Poincare, La science et Thypotese, str.
247, przekł. polsk., str. 174.
4) Loc. cit., str. 250—251, przekł. polsk., str.
176.
5) Loc. cit., str. 190, przekł. polsk., str. 133.
6) Józef Bertrand, D ‘Alembert, str. 39 — 40.
godne konwencye. Dawniej usprawiedli
wione były doświadczeniem, metody do
świadczalne były bowiem dopiero w za
rodku; dziś twierdzenia podstawowe m e
chaniki nie dałyby się potwierdzić w spo
sób ścisły. W logicznem następstwie myśli powstało pytanie J) „czy badacz nie pada ofiarą własnych swych okre
śleń, i czy świat, który w swojem m nie
maniu odkrywa, nie je s t poprostu tw o
rem jego kaprysu".
„Nauka i hypotezą" została właśnie przez Poincarćgo napisana z zamiarem zwalczenia sceptycyzmu. Zdaniem jego człowiek nadał podstawowym prawom ich pewność przez to, że uznał je za umo
wy; nie są one jed nak dowolne; „dowol- nemi byłyby wtedy tylko, gdyby straco no z oczu doświadczenie, które doprowa
dziło założycieli nauki do ich przyjęcia, a które pomimo całej swej niedoskonało
ści j e s t wystarczające, aby je usprawiedli
wić11 2). Doświadczenie, ja k się zdaje, nigdy jeszcze nie dowiodło, że prawo je st zupełnie ścisłe, analiza doświadczeń do
wodzi jednak, że te umowy są wygod
ne 3). Założyciele nauki mieli, j a k w y
kazuje historya, wielką swobodę w ybo
ru; środki obserwacyjne, jakiem i rozpo
rządzano były bardzo niedoskonałe: tem się tłumaczy, że dawni uczeni nie k r ę powali się zbytnio zobowiązaniem, aby prawo było w zgodzie z mnóstwem do
k ładnych określeń. „Wszystkie te związ
k i — pisze Poincarć *) — pozostałyby nie- dostrzeżonemi, gdyby przeczuwano odra- zu komplikacyę przedmiotów, między k tó remi one zachodzą... Jest nieszczęściem dla nauki, gdy rodzi się zbyt późno, kie
dy środki- obserwacyi stały się zbyt do- skonałemi. W takiem położeniu znajduje się dziś fizyko - chemia; założycielom jej u tru d n iają często sprawę trzecie i czw ar
te znaki dziesiętne; na szczęście są to ludzie mocnej wiary". F akty poddano wygodzie teoretycznej.
*) Poincare, Loc. cit., str. 3, przekł. polski, str. 2.
2) Loc. cit., str. 132—134, przekł. polski, str. 95.
3) Loc. cit., str. 146, przekł. polski, str. 115.
4) Loc. cit., str. 211—212, przekł. polski, 149.
M 37 W SZECHSW IAT 631
Zasady mechaniki drogą stopniowego doskonalenia się nauki stają się bardziej przystosowane do potrzeb nowoczesnych.
Twierdzenie Poincarego sprowadza się do tego, że n au k a je s t odpowiednio p rzy stosowywana do doświadczenia i to w ten sposób, by uniknąć błędów stałych (erre- urs persistantes). Doświadczenie nie w y kazuje, że zasady mechaniki są prawdzi
we, nie w ykazuje je d n a k również, że są błędne; je s t nawet, ja k się zdaje, rzeczą niemożliwą, by ono rozstrzygnęło kiedy
kolwiek podobne zagadnienie *).
Istnieje zatem jakoby pomiędzy naturą a n auką pewna ruchoma harmonia, za
leżna, w znacznej części, od naszych me tod tłumaczenia naukowego. Nie spotka
no jeszcze ta k szczególnego zjawiska, by nie dało się wtłoczyć w ramy pe
wnych wytłumaczeń teoretycznych: „znaj
duje się je tłumaczenia zawsze, mówi Poincarć 2); hypotez bowiem nigdy nie- b r a k “. Uczony ten zadaje nawet p y ta nie, ja k ą drogą kroczyliby fizycy, gdyby zapragnęli budować całą swą naukę na założeniu, że ziemia je st nieruchoma;
przedewszystkiem, zdaje się, doświadcze
nie z wahadłem Foucaulta zastanowiłoby ich, czy droga ja k ą obrali nie je st błęd
na; w razie pewnej pomysłowości, zda
niem Poincarego 3), dałoby się, zapomo- cą eteru obdarzonego odpowiedniemi w ła
snościami, i tę trudność ominąć. Teorya taka komplikowałaby jednak zbytnio ro
zumowanie: „i z tem zapewne poradzili
by sobie, wymyśliliby coś, co nie byłoby bardziej osobliwe ani sztuczne, niż szkla
ne sfery Ptolomeusza, i posuwaliby się w ten sposób naprzód, gromadząc skom plikowane założenia, aby zjawił się ocze
kiwany Kopernik i zmiótł je jednym za
machem, mówiąc: Prościej daleko będzie przypuścić, że ziemia się obraca". Nauka j e s t jeszcze, j a k tego dowodzi książka Poincarego, k o n stru k cy ą dość kruchą.
Nie zdaje mi się rzeczą zbyteczną, po-
*) Loc. cit., str. 118—119, str. 126—128, przekł.
polski, str. 83 i 91.
2) Loc. cit., str. 202, przekł. polski, str. 142.
3) Loc. cit., str. 138— 141, przekł. polski, 99.
wracać niejednokrotnie do rozważań, ja kie ta książka nastręcza.
Jestem przekonany, %
qdla lepszego zdania sobie sprawy z trudności, które nastręcza filozofia nauk, należy zwrócić uwagę nie na formy jej dojrzałości, lecz na formy, które odpowiadają okresowi jej powstawania. Przyjrzyjmyż się tedy, ja k ą rolę gra w początku wiedzy ludz
kiej hypoteza, zbadajmy, ja k i j ą łączył stosunek z metodami doświadczalnemi, aby zejść w końcu tą drogą do źródeł fizyki. Nowe d oktryny niewątpliwie nie mogą tryumfować, o ile nie są oparte na hypotezach: filozofia n atu ry zahacza tedy 0 postęp wiedzy ludzkiej wogóle. Hypo- tezy m ają jeszcze donioślejsze znaczenie niż te obrazy, o których mówi Poincare, 1 któremi posługują się matematycy; za
nim się stały skamieniałościami, czy ty l
ko zwrotami językowemi, hypotezy były miąższem, ciałem i krw ią nauki. A ugust Comte zadekretował ongi, że hypotez n a
leży się wystrzegać: posługiwanie się nie
mi odnieść trzeba według niego do epok teologicznych i metafizycznych. Gdyby współcześni wzięli go na seryo ’), cały postęp nauki byłby zatamowany; nie wi
dziano nigdy człowieka z większym niż Comte uporem zamykającego oczy na no
we perspektywy nauki, ja k ie rodziły się w jego czasach. W czasie, kiedy Fresnel odnawia fizykę, dowodząc, że elastycz
ność eteru powinna odtąd zająć pierwszo
rzędne miejsce w teoryi, Comte nie chce dopuścić 2) do tworzenia hypotez o czyn
nikach, wywołujących zjawiska działania tych czynników; on to odrzuca 3) zamiar sprowadzenia optyki do ruchu. J a k b a r
dzo naukaby upadła, gdyby fizycy czy
x) Józef Bertrand, dał szereg ciekawych szczegółów, dotyczących rzekomej nauki Com- tea, którego na seryo bierze dziś chyba tylko Brunetiere (Revue des Deux Mondes, z 1 gru
dnia 1896: Souvenirs academiąues).
2) August Comte, Cours de philosophie po- sitive (wydanie Littrego).
3) Loc. cit., str. 446.
632
W SZECHSW IAT
JMś 37tali książki Comtea! Szczęściem, czy ta
ny był tylko przez medyków, co pozo
stało bez skutków. Niedawne powstanie term odynam iki pozwala zdać sobie s p r a wę, ja k ą rolę g ra ją hypotezy w genezie nauki nowej. Dziś tak zżyliśmy się z za
sadą równowagi, że uważamy j ą za oczy
w istą i nie spraw dzam y dokładniej do
wodów doświadczalnych, jakie dano na jej poparcie. CMwrotnie, 60 lat temu nie zwracano wielkiej uwagi na bardzo licz
ne fakty, będące wr sprzeczności z teoryą fluidu cieplnego, którego rzeczywistość w ydawała się oczywistą; mniemano, że przyszła doskonalsza n au k a wytłumaczy w yjątki pozorne. W roku 1842 i 1843, Mayer i Joule w prowadzają nową d o k try nę: trzeba było je d n a k blizko 20 lat, że
by j ą powszechnie przyjęto; w ta k k r ó t kim czasie nie doszłoby ta k łatwo do tego, gdyby nie przyzwyczajono się do pojmowania ciepła (od czasów Fresnela) jako przejawu ru ch u ukrytego.
Pamiętniki Clausiusa oświetlają j a s k r a wo historyę tej doktryny; sam autor, po
czynając od roku 1850, dokładał wszelkich wysiłków, by zjednać jej opinię pośród fizyków; stał on zawsze na stanow isku mechaniki cząsteczkowej i utożsamiał zjawiska cieplne z ruchem. Pisze, że od chwili pow stania tych prac opracowywał teoryę cynetyczną gazów; ogłosił j ą do
piero w roku 1857 !); teoryą tą in te r e suje się dziś niewielu uczonych; podów
czas przyjęto ją z wielkim zapałem -);
Maxwell poświęcił jej bardzo dużo cza
su 3); dziś duża liczba uczonych przemil
cza j ą ju ż w swoich książkach, tak b a r dzo jej rezu ltaty są skąpe, a zasady w ą t
pliwe 4). Teoryą ta, z której nie zosta
nie może wiele w podręcznikach, zajmuje je d n ak poczesne miejsce w historyi; ju ż choćby to jedno, że określa ona rodzaj
!) Clausius, Theorie mecaniąue de la chaleur (trad. fran.) tom II, str. 185.
a) Thomson, loc. cit., str. 142—145.
®) Poincare, loc. cit., str. 259.
4) Poincare, naprzykład, w swej Termody
namice też ją pomija. Patrz pozatem artykuł tegoż w Revue generale des sciences z 30 lipca 1894: o trudnościach, jakie przedstawia postulat Maxwella.
powołania Clausiusa, powinno j ą ocalić od zapomnienia; za przykładem Clausiusa, wielu uczonych rozumie zasadę równowa
gi, jako konsekwencyę oczywistą tw ie r
dzenia o siłach żywych.
Zasada termodynamiki, której dano miano drugiej zasady, jest znacznie s ta r sza niż zasada Mayera i Joula; ukazała się ona w pewnej specyalnej formie już w roku 1824. Twórcą jej był Sadi C ar
not. Clapeyron rozwinął ją w roku 1834.
Dlaczego dano jej drugie miejsce? Za
sada ta ma może większe znaczenie w fi
zyce niż pierwsza, miejsce więc, jakie jej przeznaczono w ydaje się tem dzi- wniejszem. Porządek ten ustalił Clausius.
J. H ertrand x) pisał, że Clausius złożył wielki dowód skromności, zachowując za
sadzie tej sławne nazwisko Carnota, tak bardzo j ą ulepszył. Clausius powziął tę myśl z motywów filozoficznych: pragnął on podkreślić w ten sposób fakt, zdaniem jego, zasadniczy, że cała nowa teoryą ciepła tłumaczona je s t w sposób mecha- nistyczny, tw ierdzenie zaś, którego nie mógł w ten sposób wytłumaczyć, umie
ścił na drugim planie. Zasada Carnota z tych właśnie powodów wydawała mu się kulejącą: użył on wszelkich wysiłków, by znaleść dla niej wytłumaczenie; w ro
ku 1862 dał jedno, które przewidział już w r. 1854 2). Po nim Helmholtz i Boltz- man powracali również do tej sprawy.
Dziś term odynam ika ma tak wielkie znaczenie w nauce, że trochę trudno po
jąć, ja k a potrzeba nasuw ała myśl hyp o tez cząsteczkowych. Jeżeli na zasadę Carnota tak długo nie zwracano uwagi, to chyba tylko dlatego, że, jak o prawo czysto matematyczne, posiadała ona for
mę zbyt abstrakcyjną. Niemogąc zna
leźć dla niej wytłumaczenia mechanicz
nego 3), uważano za stosowne uznać pierwszą za prawo doświadczalne, nieza
leżne od hypotez, bez których ojcowie nasi nie chcieliby jej uznać. Na korzyść nowej doktryny przemawia, zdaniem Poin-
1) Józef Bertrand, Thermodynamiąue, str. 79.
2) Clausius, Op. cit., tom 1, str. 252.
8) Poincare uważa to za niemożliwe (Termo
dynamika, rozdz. XVII).
M 37
WSZECHSWIAT
633carógo J) to, że stanie się ona prawdo
podobnie, bez pomocy hypotez cząstecz
kowych, które 40 lat temu tak jej prze
szkadzały, fundam entem całego gmachu wiedzy fizycznej. W iedza skończona zrze
kła się więc tego, co było nieodzownem podczas jej powstawania; matem atycy są zadowoleni, ale praw a zasadnicze wydają się coraz bardziej zależnemi od szczęśli
wego przypadku; term odynam ika cel swrój osiągnęła, podobnie ja k mechanika ra- cyonalna, związek, który j ą łączy jed n ak z rzeczywistością, stał się ciemnym.
Mechanika racyonalna nosi jeszcze wie
le cech pierwotnych, to je s t hypotez, k tó re posłużyły do jej założenia w XVII wieku. Je s t to tem ciekawsze, że hypo- tezy atomistyczne, ta k płodne podówczas, nie przyniosły wiedzy starożytnej żadne
go pożytku.
Nowy atomizm ukonstytuow ał się w ści
słej zależności od odkryć Galileusza; po
mysły kartezyańskie dlatego pozostały bez użytku, że nie miały żadnego związ
ku z praw am i spadku ciał. W ciążeniu dwie cechy są szczególniej ważne: ciała spadają jednakowo prędko w próżni i po- drugie podczas ruchu nie podlegają ża
dnym zmianom. Tłumaczy się to zado
walająco, o ile przyjmiemy założenie, że ciała zbudowane są z atomów jedn ak o wych: ciała różniłyby się tedy jedynie ilością atomów w sobie zawartych. Na tej drodze otrzymuje się bardzo prostą definicyę masy 2). Pojęcie bezwładu je s t prostym skutkiem tego założenia. Jasne, że gdy na ciała spadające przestanie działać siła ciążenia, atom, niepodlegają- cy żadnej ju ż sile, poruszać się będzie nadal po prostej, lecz nie będzie miał już przyśpieszenia. Dynamika porównywa wszystkie ruchy do spadku ciał: należy jedynie w każdym przypadku, kiedy się ma do czynienia z ruchem, odszukać lub
!) Poincare, La Science ot 1‘hypotese, str.
155; przekł. polski str. 109.
2) Masa, podług definicyi Laplacea, jest to ilość punktów materyalnych, zawartych w ciele (Exposition du system e de monde, str. 173).
Punkty materyalne nie są niczem, innem jak środkami ciężkości atomów.
wyobrazić sobie masę, a następnie rozu
mować o siłach analogicznych z siłą cią
żenia. Naelektryzowane ciała przycią
gają się lub odpychają: wyobraża się więc zatem sobie przyciągające się lub odpychające masy elektryczne, fluidy fikcyjne muszą być więc również nie- zniszczalnemi, ja k m aterya ważka: są one bowiem na niej wzorowane.
Hypotezy cząsteczkowe dały wielkie pole pomysłowości wynalazczej; m atem a
tycy powiązali je tak ściśle z ra c h u n kiem nieskończonościowym, że długi czas analiza ruchu w ydawała się niemożliwą bez hypotez, sprowadzających ciała do zespołu punktów materyalnych. Aby mo
żna było dojść do poznania postaci ciał o wymiarach skończonych, trzeba było, ja k według owoczesnych pojęć nauko
wych mniemano, zaczynać od badania drobnych cząsteczek. Trudno było po
myśleć, że zastosowanie rachunku nie- skończonościowego je s t bez atomizmu możliwe.
Atomizm nowoczesny ma jeszcze inne poparcie, przypomina bowiem mechanikę niebieską tem, że wszystkie zjawiska fi
zyczne pragnie tłumaczyć przyciąganiem zależnem od mas i odległości. Innego znaczenia atomizm nabrał dopiero po g e nialnych pracach lorda Kelyina: ma on więc być mechanizmem, złożonym z pier
wiastków maszynowych; siły centralne mogą być zastąpione układem artykuło
wanym ‘)- Dochodzimy tą drogą do no
wego pojmowania hypotez i to bardziej określonego niż dawniej: mają tedy one zastąpić n atu rę kombinacyami analogicz- nemi z temi, które istnieją w aparatach.
Dla lepszego zrozumienia roli prawnej hypotez wypadałoby tę myśl pogłębić;
zanim to jednak uskutecznimy, podkre
ślić należy tę niesłychaną usługę, ja k ą oddają one dzisiejszej nauce, z której uczeni chcą j e wyrugować.
M. S.
(C. d. nast.).
3) Poincare, Loc. cit., str. 197; przekł. pol
ski, str. 138.
634 W SZECHSW IAT JMa 37
Z W I Ę K S Z A N I E S I Ę S IŁ Y C I Ę Ż K O ŚCI A P A L E O N T O L O G I A .
Teorya kurczenia się skorupy ziemskiej, k tó rą pierw otnie podał Dana, następnie zaś rozwinęli Suess i Heim, zdobyła so
bie poważne stanowisko w geologii te k tonicznej. Teorya ta przyjm uje stałe zmniejszanie się objętości kuli ziemskiej.
Alpy i inne potężne góry fałdowe są we
dług tej teoryi utworami, powstałemi w skutek zsuwania się w pew nych p u n k tach stałej skorupy ziemskiej. Nieje
dnokrotnie już próbowano obliczyć, w j a kim właściwie stopniu m usiała się s k u r czyć skorupa ziemska, aby wynieść po
nad siebie góry ty ch wymiarów. Heim uwzględniając góry fałdowe w Alpach środkowych doszedł w swych oblicze
niach do rezultatu, że góry te utw orzyły się w sk u tek skrócenia się średnicy zie
mi mniej więcej o ja k ieś 57 km.
Lecz wszystkie takie obliczenia d o ty czą zawsze Alp albo też innych względ
nie młodych utworów górskich. A j a k żeż znikomo k ró tk i czas trw a ją nasze Alpy w porównaniu z okresem istnienia świata organicznego, z właściwą h istoryą ziemi. Nawet w ty m przypadku, jeżeli okresy, w k tó ry ch formowały się góry, były przeplatane okresami spokoju, m u siała się już przed pow staniem Alp od
być znaczna ilość takich sfałdowań, j a k kolwiek z owych starszych gór pozostały same już tylko zwaliska. Z tego więc wypada, że skrócenie się średnicy ziemi, jak ie otrzym ujem y z obliczeń, dotyczą
cych powstania Alp, stanowić musi za
ledwie drobną część całkowitego zmniej
szenia się średnicy w okresie historyi ziemi. Istotnie, jeżeli trzy m am y się ś c i
śle i konsekw entnie g ru n tu teoryi k u r czenia się skorupy ziemskiej, natenczas bezwzględnie przyjąć musimy, że w o k re sie historyi ziemi musiało nastąpić kolo
salne skrócenie się średnicy kuli ziem
skiej.
Z teoryi kurczenia się skorupy ziem skiej można wyprowadzić i w yprowadza się wiele różnorodnych konsekw encyj,
z k tó ry ch wszelako uwzględniamy w ni
niejszym artykule jed n ę tylko, tę m ian o wicie, że stałe zmniejszanie się geoidy pociąga za sobą pewne określone zw ięk
szanie się siły ciężkości na powierzchni ziemi.
Przyspieszenie siły ciężkości w każdym punkcie powierzchni ziemi znajduje się w stosunku odwrotnym do kw adratu z od
ległości od środka ziemi. Stosownie do tego wraz ze stałem zmniejszaniem się geoidy zwiększa się siła ciężkości w tym stosunku, że jeżeli np. przypuścimy, że promień ziemi skrócił się o piątą część, w tedy musimy przyjąć, że siła ciężkości wzrosła więcej niż o połowę. Albowiem 9
■9
'= ( v - ) : l'2, 9
' =9 • - f r = 9 • 1 .5 6 2 5
(gdzie g oznacza dawne przyspieszenie pod wpływem siły ciężkości, g'—obecne).
Skoro istotnie siła ciężkości w okresie historyi ziemi ulegała stałem u przyrosto
wi, to, rzecz oczywista, ta k doniosła oko
liczność nie mogła pozostać bez wpływu na bieg życia organicznego. Z góry mo
żna przewidzieć, że zjawisko to musiało oddziaływać w pewien określony sposób na całe życie organiczne epok ówczes
nych. I istotnie, gdy zwracamy się do paleontologii, by się tutaj, na dostarcza
nych przez nią przykładach, przekonać, czy zwiększanie się siły ciężkości w yw ie
rało ja k i wpływ na życie organiczne, to otrzym ujem y z góry oczekiwaną przez nas odpowiedź potwierdzającą. Lecz nie koniec na tem: po bliższem i głębszem rozpatrzeniu opisywanych stosunkówprze- konywamy się, że zwiększanie się siły ciężkości posiadało dla życia organiczne
go donioślejsze jeszcze, niż mogliśmy przypuszczać, znaczenie, że mianowicie zjawisko to rzuca promień światła na niewyjaśnione dotychczas zagadnienie w ym ierania wielkich grup zwierzęcych ]).
Kwestyę tę dotychczas objaśniano w sposób dwojaki: jedni paleontologowie czynili odpowiedzialnemi za wymieranie grup zwierzęcych czynniki wewnętrzne, inni—czynniki zewnętrzne. Pierwsi b a
J) Patrz W szechświat z r. b. N°,N 2 33, 34.
.Ne 37 WSZECHSWIAT 635
dacze, podając hypotezę o decydującym wpływie czynników wew nętrznych, do
chodzą często do tego, że przyjm ują is t
nienie siły życiowej, która kiedyś musi się z konieczności wyczerpać; hypoteza ta wprowadza więc zwolenników swoich, ja k widzimy, do obozu witalistów. Jeżeli zaś paleontologowie stają na tem stano
wisku, że określają pojęcie starzenia się jak o stopniowo redukującą się zdolność do przystosowania w skutek zbyt daleko posuniętej specyalizacyi, wtedy, być mo
że, posiadają możność wyjaśnienia po
szczególnych przypadków; lecz rdzenia rzeczy, tego mianowicie, że rodzaje i g a
tunki pewnego rzędu zwierząt, znajdują
ce się pod wpływem najróżnorodniejszych czynników zewnętrznych i wyspecyalizo- wane w stopniu najrozmaitszym, ulegają niekiedy jednoczesnem u niemal wymie
raniu mimo, że zamieszkują rozmaite p u n k ty ziemi — tego wyjaśnić zapomocą wyżej wspomnianych teoryj nie mogą w żaden sposób.
Akcentowanie doniosłego znaczenia czynników zewnętrznych okaże się ró
wnież niewystarczającem, gdy będziemy się starali objaśnić w ten sposób zjawis
ko w ym ierania wielkich grup zwierzę
cych. W szak w takim razie, gdyby g ru py zwierzęce były wymarły w skutek wpływu czynników zewnętrznych, nale
żałoby przypuścić, że we wszystkich d a
nych p unktach zmieniły się w arunki ze
w nętrzne w sposób dla wszystkich tych zwierząt równie niepomyślny. To zaś byłoby możliwe tylko w razie całkowitej zmiany w szystkich wogóle czynników zewnętrznych, co znów z kolei, ja k n a leży przypuszczać, musiałoby wywrzeć wpływ ujem ny i wywołać podobną kata- strolę i pośród większości innych zwie
rząt owego okresu. Tymczasem wiemy, że często te rzędy zwierząt, które miały też same niemal, co tam te zwierzęta, w y magania co do warunków zewnętrznych, nietylko nie wymierały, lecz owszem, po
zbywszy się współzawodników, docho
dziły do znacznego n aw et rozkwitu.
Steinm ann w ydostaje się z tego labi
ry n tu trudności, rozcinając jednem ener- gicznem cięciem cały ów węzeł gordyj
ski. W „Podstawach geologicznych na^, uki o pochodzeniu" twierdzi mianowicie:
Świat zwierzęcy dawnych czasów żyje i w czasach obecnych. Amonity w koń
cu formaeyi kredowej zrzuciły z siebie skorupy, ichtyosaury prowadzą dalszy żywot w postaci delfinów, plesiosaury w postaci kaszelotów, thalatto sau ry w po
staci wielorybów, smoki latające w po
staci nietoperzy i t. d.
O ile prawdopodobnie brzmi teoryą steinmannowska w zastosowaniu do amo
nitów, o tyle wydaje się niemożliwą, fan
tastyczną niemal, gdy chodzi o zastoso
wanie jej do gadów. I mimowoli n a s u wa się pytanie, czy nie istnieje możli
wość uznania pierwszego przypadku, od
rzucenia zaś przypadku drugiego, i d a
lej, czy niema możności ustanow ienia t a kiej teoryi, któraby obadwa przypadki wyjaśniała działaniem jednej przyczyny.
Otóż wydaje się, że kluczem takim mo
że być właśnie hypoteza stałego zw ięk
szania się siły ciężkości.
Do tego stopniowego zwiększania się siły ciężkości, jako przyczyny, można • sprowadzić obadwa przypadki w ym iera
nia, zarówno wymieranie amonitów, jako też i gadów olbrzymich. To samo bo
wiem zwiększanie się siły ciężkości s p r a wiało, że stopniowo staw ały się zbyt ciężkiemi dla amonitów skorupy, dla ga
dów zaś—olbrzymie szkielety. Amonity mogły bez żadnego dla siebie uszczerbku pozbyć się zbytnio ciążących im skorup i dlatego utrzym ały się przy życiu, a zgi
nęły tylko z rzędu skamieniałości, jako zwierzęta, nieposiadające tw ardych czę
ści ciała. N atomiast inaczej rzecz się miała z gadami: te nie mogły istnieć bez szkieletu, a i same mniejszemi też się stać nie mogły, ponieważ „rozwój je st nieodwracalny"—nieodwołalnie więc w y
mrzeć musiały.
Szkielet dinosaurów, gadów kopalnych z okresu drugorzędowego, je st złożony z kości ta k kolosalnych rozmiarów, że gdyby nie były wewnątrz puste, nie by
libyśmy w stanie pojąć, ja k się wogóle zwierzęta te mogły poruszać. Oczywista, że wobec tak olbrzymich rozmiarów i od
powiedniej do rozmiarów tych wagi każ
636 W SZECHSW IAT JM® 37
de, by najmniejsze nawet, zwiększenie się siły ciężkości musiało paraliżująco wpływać na ruchy ty c h olbrzymów.
Zmniejszona zaś zdolność poruszania się musiała oddziaływać ujemnie na szanse u trzym ania się w walce o byt, i osta
tecznie zwierzęta te musiały uledz prze
mocy innych zwierząt, przystosow anych do zmienionych stosunków siły ciężko
ści, musiały wyginąć.
Bezpośredni wpływ' zwiększania się siły ciężkości na ichtyosaury, m ieszka
jące w wodzie, nie musiał już być tak silny, te jaszczury bowiem były mniej
sze, i naskutek przebywania w wodzie szkielet służył im za podporę ciała nie w tak silnej już mierze, ja k u zwierząt lądowych. W każdym je d n a k razie nie
znaczne n aw et ograniczenie dawniejszej sprawności w sztuce pływania sprawiło, że zwierzęta te staw ały się coraz b a r
dziej upośledzone wobec walki o b y t i wreszcie uległy przemocy nieprzyjaciół.
Posiadamy ustalone pojęcie o ichtyosa- urach, jako o zwierzętach tak zwinnych, j a k delfiny, a wszak rozumiemy, że do osiągnięcia podobnie zwinnych ruchów niezbędny j e s t wysoki stopień lekkości i elegancyi w budowie szkieletu; ty m cza
sem wiemy doskonale, że pod względem budowy szkieletu ichty o sau ry mierzyć się zgoła nie mogą z dellinami. Czem więc możemy sobie objaśnić ówczesną sprawność ruchów ichtyosaurów? Tem właśnie, że podówczas panow ały inne stosunki pod względem siły ciężkości.
Jeszcze łatwiej zrozumieć się daje ró
wnoczesne w wielu p u nk tach ziemi w y mieranie pterodaktylów. Latanie je s t najtrudniejszym sposobem lokomocyi, który też w ym aga najdoskonalszej pod względem mechanicznym budowy całego ciała. Ciało ptaka, jak o zwierzęcia la ta
jącego, je s t zbudowane racyonalnie w n a j - . wyższem tego słowa znaczeniu, aż do najdrobniejszych szczegółów. Uo w sz y st
kich poszczególnych części ciała ptaka zastosowana je s t możliwie najw yższa eko
nomia, niezaniedbany tam je s t żaden spo
sób uczynienia ciała lżejszem i mocniej - szem. Przystosow ania te sięgają ta k d a leko, że u wielkich, dobrze latający ch
ptaków powietrze dostaje się do w szyst
kich cięższych kości, pneum atyzuje je.
Rzecz więc zrozumiała, że wielkie i do
brze latające zwierzę je s t znacznie wraż
liwsze, niż wszelkie inne na każde, choć
by najlżejsze zmiany w sferze siły cięż
kości. Takie zwierzę musi się wobec zmienionych pod tym względem w a ru n ków albo natychm iast przystosować, al
bo też musi nieodwołalnie zginąć. Otóż ta okoliczność właśnie, że pterodaktyle posiadały ju ż kości pneumatyczne, dowo
dzi, że zdziałały one już wszystko, co było w ich mocy, by szkielet swój lżej
szym uczynić. Więcej nic już zdziałać nie mogły. W sk u tek tego ich zdolność latania wobec zwiększającej się siły cięż-’
kości musiała bardzo silnie ucierpieć, tak, iż nie mogły znieść nowego współ
zawodnictwa ptaków, które posiadały aparat lotniczy lepszy i podatniejszy do dalszego rozwoju i dlatego też potrafiły przystosować się do zwiększającj się siły ciężkości.
Być może, że i niektóre inne zwierzęta również w ymarły nask u tek zbyt wyso
kiego ciężaru właściwego, o ile nie mo
gły go zmniejszyć w stopniu odpowied
nim do zwiększania się siły ciężkości.
Tak np. szkielety teromorfów w dzisiej
szych stosunkach siły ciężkości wydają się niewiarogodnie niezgrabnemi, to też wobec powyższego oświetlenia fakt w y marcia tych zwierząt j e s t dla nas zupeł
nie oczyw istą i zrozumiałą koniecznością.
Równie łatw y do zrozumienia j e s t też fakt, że ryby pancerne z górnego syluru i dewonu musiały ustąpić miejsca g r u pom ryb, zbudowanym lżej i zręczniej.
W praw dzie żółw, opancerzony w równym przynajmniej stopniu, co wzmiankowane r yby, żyje do dnia dzisiejszego, lecz r y ba, wyposażona pod względem zręczno
ści tak, ja k żółw, nie byłaby zdolna do trwalszego istnienia.
Podobnie też i potężne eurypterydy, olbrzymie raki z okresu pierwszorzędne
go, szczególnie z formacyi sylurskiej i de- wońskiej, dźwigały ta k ciężkie i nie
kształtne pancerze, iż pojm ujem y łatwo, że żywot ich szybko musiał dobiedz koń
ca. Prawdopodobnie też i wymarcie try -
JMa 37 W SZECHSWIAT 637
lobitów należy przypisać tej samej przy
czynie.
W spomnimy tu jeszcze o wymarłym małżu, inoceramusie, który, ja k twierdzi Wilckens, nie poddaje się żadnemu wy
jaśnieniu wszelkich dotychczas istnieją
cych teoryj i stanowi jask raw y przykład podobnych niezrozumiałych faktów. „Spo
ty k a m y go, mówi Wilckens, już i w for
macyi ju rajskiej i w młodszych kredo
wych, w takiej przytem obfitości, że ga
tu n k i jeg o służą ja k o skamieniałości prze
wodnie dla danych formacyj. Znamy te
go małża we wszystkich częściach świa
ta; ma on mocną, grubą skorupę, która u pewnych gatunków sięga wyżej 50 cm w przecięciu; ale nigdy jeszcze nie zna
leziono okazu inoceramusa w okresie trzeciorzędowym, i obecnie niema też ża
dnego żyjącego jego przedstawiciela. Cóż mogło wpłynąć na wyniszczenie tego małża na powierzchni całej kuli ziem
skiej, w okolicy oceanu Spokojnego i A t
lantyckiego, na północnej i na południo
wej półkuli?" Cóżby innego, zapytamy, niż zwiększanie się siły ciężkości? Ino- ceramusy nie mogły zredukować swych skorup i również nie mogły znieść dłu
żej takich, w jakie były zaopatrzone, w skutek zwiększającego się ich ciężaru.
Gdy s taram y się myślą przejrzeć całe nieskończone szeregi form zwierzęcych, wówczas uderza nas nietylko to, że for
m y te osiągają coraz to wyższe szczeble rozwojowe, lecz i to także, że twarde części zw ierząt pod względem budowy swojej stają się coraz lżejsze i d elik at
niejsze. Poza nielicznemi, dającemi się zresztą w inny sposób objaśnić, w y ją t
kami, wszędzie uderza nas znaczny po
stęp w tym właśnie kierunku. Widzimy więc, że stałe zwiększanie się siły ciężko
ści wywiera bezpośredni wpływ na roz
wój świata zwierzęcego, i dlatego niepo- winno być, j a k dotychczas, pomijane w stu dy ach filogenetycznych, lecz, prze
ciwnie, powinno znaleźć szerokie i g r u n towne uwzględnienie.
J. B.
(Według d-ra B. Mullera).
O W Y K S Z T A Ł C E N I U S K O J A - R Z O N O - R U C H O W E G O O D R U C H U U C Z Ł O W I E K A N A J E D N O C Z E Ś N I E D Z IA Ł A J Ą C E
P O D N I E T Y D Ź W I Ę K O W E I Ś W I E T L N E *).
P. K. Platonów podjął rozwiązanie z a gadnienia, czy można otrzymać u czło
wieka tak zwany odruch skojarzony na działanie poszczególnych składników pod
niety złożonej, na którą uprzednio odruch skojarzony został wykształcony; jak ie za
chodzą stosunki pomiędzy podnietami a wywoływanemi przez nie reakcyami;
wreszcie, jakim zmianom ulegają z czasem owe reakcye. Do badania użyto 6 osób, w wieku lat 2L — 35, przeważnie kobiet.
Doświadczenia prowadzone były nad od
ruchem podeszwowym. Jako podniety zwykłej, wywołującej stale odruch po- deszwowy, użyto prądu elektrycznego z przyrządu saneczkowego du Bois-Rey- monda. Jako tak zwaną podnietę skoja
rzoną czyli taką, pod której wpływem odruch samoistnie nie może być w yw o
łany, lecz można go otrzymać przez stosowanie jej jednoczesne z podnietą zwykłą, stosowano jednocześnie światło lampki elektrycznej plus dźwięk dzwon
ka elektrycznego lub stru n y cytry. Pod
niety stosowano co 15", trw anie ich w y nosiło 1", tylko dźwięku 10''. Doświad
czenia prowadzone były przez kilka mie
sięcy; jednorazowo stosowano nie więcej ja k 120 podniet. Podniety stosowano w ten sposób: tylko elektryczna podnie
ta, elektryczność plus światło plus dźwięk, światło plus dźwięk, sam dźwięk, samo światło.
Prąd elektryczny doprowadzony do po
deszwy nogi wywołuje stale odruch, k tó ry zapomocą układu dźwigni mógł być zaznaczany na taśmie kimografionu. Jest to ta k zwany „odruch zw ykły czyli bez-
x) Z laboratoryum psychologicznego kliniki
chorób nerwowych i um ysłowych Bechterewa,
1912 roku.
638
W SZECHSW IAT
JMs 37względny", według terminologii szkoły Bechterewa. „Odruchem skojarzonym czyli w zględnym “ nazywa się taki, k tó ry może powstać dopiero wtórnie pod w pły
wem podniety, k tó ra sama je d n a z po
czątku niezdolna go j e s t wywołać, a do
piero po zastosowaniu jej łącznie z pod
nietą w yw ołującą odruch zwykły. Za
chodzi tu proces kojarzenia się dwu pod
niet, czego rezultatem je st i „odruch s k o jarzony dający się wykształcić na pod
nietę początkowo obojętną. W danym przypadku podnietą skojarzoną była dźwiękowo-świetlna. Czas trw a n ia każ
dej podniety był także kontrolowany na kimografie.
Naprzód stosowano podnietę złożoną elektryczno-dźwiękowo-świetlną. P ow sta
wał odruch w formie ruchu stopy. Po pewnej liczbie tego rodzaju podniet, k tó ra w ynosiła zależnie od wrażliwości osob
nika 5 — 419, można było otrzymać ten sam odruch na podnietę wyłącznie dźwię- kowo-świetlną, t. j. odruch skojarzony.
Przez dalsze stosowanie tej samej pod
niety utrw alano ten odruch, a następnie badano, czy reak cy a ruchow a wystąpi, g dy zastosuje się tylko jed en ze s k ła d ników tej złożonej dźwiękowo - świetlnej podniety.
Okazało się, że ta k na sam dźwięk, ja k i na samo światło można było o trzy mać odruch, ale zachodziły w nich różni
ce ilościowe i jakościowe w stosunku do reakcyi na podnietę złożoną.
Różnice te polegały na tem, że o dru
chy na pojedyncze podniety pow staw ały wolniej, rzadziej; że do zupełnego ich w ykształcenia potrzeba było dłuższego czasu, zwłaszcza w przypadku stosow a
nia światła; że wreszcie znikanie sam o
rzutne tych odruchów następowało szyb
ciej, niż na podnietę dźwiękowo - św ietl
ną. Co dotyczę jakości, to odruch pod wpływem św iatła był stale słabszy, co do wielkości w ychylenia się stopy, pod wpływem zaś dźwięku tylko czasami.
C h arakterysty czn y je s t i ten fakt, że na znikające odruchy na pojedyncze pod
niety, ożywiająco wpływało jednorazowe choćby zastosowanie podniety dźwięko- wo-świetlnej; podobny wpływ okazywało
stosowanie podniety dźwiękowej, na od
ruch skojarzony na światło.
Znikanie wcześniejsze odruchów na po
jedyncze składniki podniety złożonej p.
Płatonów tłumaczy hamującem działa
niem ośrodków nerwowych, w których silniejsze skojarzenie podniety na dźwięk plus światło z elektrycznością, pozwalało na stopniowe rozróżnienie jej od podniet pojedynczych, tylko na dźwięk lub tylko na światło. To zaś, że odruch skojarzo
ny na podnietę świetlną znikał prędzej, niż na podnietę dźwiękową, skłania b a dacza do przypuszczenia, że fizyologicz- nie słabsza musiała być pierwsza.
Wnioski ogólne, do których p. P łato nów dochodzi na podstawie swych badań, dają się sprowadzić do następujących punktów :
1) Odruch skojarzono - ruchowy w y kształcony na złożoną podnietę (światło -f- dźwięk), okazuje się w ykształconym za
razem i na pojedyńcze składniki tej pod
niety złożonej.
2) W miarę rozwoju i ustalania się, odruch skojarzono-ruchowy zostaje w y woływany wyłącznie przez podnietę zło
żoną i nie powstaje na poszczególne składniki tej podniety.
3) Szybkość wykształcenia i ustalenia odruchów skojarzono ruchowych u w a runkow ana je s t przez właściwości osob
nicze.
4) Odruch skojarzono-ruchow y różni
cuje się na podnietę złożoną, zgodnie z ogólnem prawem różnicowania się od
ruchów skojarzonych.
5) Różnicowanie to odbywa się na drodze wewnętrznego hamowania odru
chów skojarzonych na pojedyńcze skład
niki. Przytem hamowaniu ulega naprzód odruch świetlny, a potem dźwiękowy.
6) Hamujące działanie wykazują b a r dzo różne czynniki tak wewnętrzne, ja k i zewnętrzne: ochłodzenie kończyny, in dywidualne własności danego osobnika, zmęczenie, zbyt częste stosowanie pod
niety elektrycznej.
7) Hamowanie odruchów skojarzonych może być powstrzymane przez inne czyn
niki, przeciwhamujące: stan podniecenia
układu nerwowego, stosowanie w p e
.Na 37