• Nie Znaleziono Wyników

Byłam przyjazna dla pracowników, ale też dużo od nich wymagałam - Danuta Marcinek - fragment relacji świadka historii [TEKST]

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Byłam przyjazna dla pracowników, ale też dużo od nich wymagałam - Danuta Marcinek - fragment relacji świadka historii [TEKST]"

Copied!
2
0
0

Pełen tekst

(1)

DANUTA MARCINEK

ur. 1939; Lublin

Miejsce i czas wydarzeń Lublin, PRL

Słowa kluczowe Lublin, PRL, ulica Jaczewskiego, szpital, kuchnie węglowe, dzielnica Tatary, kuchnie węglowe

Byłam przyjazna dla pracowników, ale też dużo od nich wymagałam

Odbywałam staż przy szpitalu na [ulicy] Jaczewskiego, tam wszystkie etapy się przechodziło przecież. Koleżanka, która ze mną była na stażu była bardzo energiczna i krzykliwa. Jak wpadała na budowę to zaraz bluźnierstwo, bać mać i tak dalej, więc została nazwana „Jaśka Oir” A ze mną jakoś się tak zawsze liczono.

Zresztą bez względu na stanowiska, które miałam zawsze bardzo dużo wymagałam od pracowników. Owszem byłam przyjazna, bo były sytuacje, że jak żona rodziła czy dziecko w szpitalu [to pomagałam]. Miałam taki przypadek jak pracowałam na Tatarach, konserwatora syn został sam w domu. Jeszcze były kuchnie węglowe, on znalazł ampułkę z jakiegoś zastrzyku i ciekawy był jak to się rozżarzy i wrzucił ją pod tą kuchnię. Ponieważ tam już niewiele było żaru więc włożył głowę i zaczął dmuchać.

Strzeliło mu to prosto w oko. Dziecko do szpitala [trafiło], żeby go ratować. Na drugi dzień otrzymujemy telefon, żeby natychmiast konserwator przyszedł podpisać zgodę, ponieważ muszą oko amputować ratując to drugie. Wówczas wiele spraw rodzinnych przetaczało się przez zakład pracy, ponieważ ludzie nie posiadali tylu telefonów, więc taką łącznością przeważnie był zakład pracy.

Pamiętam kiedyś jak koledze urodziło się dziecko, wcześniak. Dziecko zostało w szpitalu, żona [była] wypisana. Po jakimś czasie ja mówię: „Panie Józku, no co z pańskim dzieckiem?” –„No pani Danko dzwonię do szpitala” Dzwoni do szpitala, okazuje się, że trzeba dziecko zabrać, bo już jest na tyle zdrowe. - „Pani Danko, ale ja nie mam w co ubrać tego dziecka. Żony nie ma, co ja zrobię?” Nie ma sprawy, przyjechałam do domu, wzięłam ciuszki po moich dzieciach, pojechałam z nim do szpitala, zabraliśmy dziecko. Po drodze wstąpiliśmy do apteki, kupiliśmy mleko, butelkę, smoczki i zawiozłam go do domu. Później żona się zgłosiła i już miała dziecko w domu.

(2)

Data i miejsce nagrania 2010-04-07, Lublin

Rozmawiał/a Piotr Lasota

Transkrypcja Justyna Maciejewska

Redakcja Justyna Maciejewska. Piotr Lasota

Prawa Copyright © Ośrodek "Brama Grodzka - Teatr NN"

Cytaty

Powiązane dokumenty

Po prostu organizowało się trójki blokowe, osoby które były społecznie jakoś tak zaangażowane i wyznaczało się dni, godziny gdzie robiło się czyny społeczne. Teraz

Zawsze były jakieś tam zgromadzenia, organizacje i po prostu tak nawzajem sobie przekazywano te wszystkie informacje. To był taki zryw, to była

W tamtym czasie bardzo się społeczeństwo rozpiło, bo chyba brano pod uwagę to, że ludźmi głupszymi łatwiej jest rządzić. Wrócę jeszcze do pięciolatek, do tych

Zbieraliśmy się przeważnie w zakładach pracy i dzielnicami były ustalone ulice, gdzie który zakład pracy się gromadzi.. Później oczywiście był przemarsz tego pochodu przez

To był poczęstunek dla wszystkich dzieci, reszta uroczystości odbywała się w domu. Tam spotykałam się z mamy siostrą, specjalnego poczęstunku

W późniejszym okresie jak stan wojenny mniej więcej był, pracowałam w Zarządzie Rewaloryzacji [Zabytkowego Zespołu Miasta Lublina] z panią, której mąż był ZOMO- wcem.. Były

Słowa kluczowe Lublin, PRL, zakłady karne, Miejski Zarząd Budynków Mieszkalnych, recydywiści.. Przyjmowanie do

A mama mamy zmarła, mama miała 9 lat, była dzieckiem, też było ich troje rodzeństwa i później ten dziadek –ojciec mamy –ożenił się ponownie i znów mieli troje dzieci. Data