.M 1 0 . Warszawa, <1. 10 Marca 1889 r. T o m V I I I .
TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.
PRENUMERATA „WSZECHŚWIATA."
W Warszawie: rocznie rs. 8 k w artaln ie „ 2 Z przesyłką pocztową: rocznie „ 10 półrocznie „ 6 Prenum erow ać m ożna w R ed ak cy i W szechśw iata
i we w szystkich k sięgarniach w k ra ju i zagranicą,.
Komitet Redakcyjny stanowią: P. P. D r. T. Chałubiński, J. Aleksandrowicz b.dziek. Uniw., K. Jurkiewicz b.dziek.
Uniw.,mag.K. Deiko, mag.S. Kramsztyk,Wł. Kwietniew
ski, W. Leppert, J. Natanson i mag. A. Śldsarski.
„W szechśw iat11 przyjm uje ogłoszenia, k tó ry c h treśó m a jakikolw iek zw iązek z n au k ą, na następujących w arunkach: Z a 1 w iersz zw ykłego dru k u w szpalcie albo jego m iejsce pobiera sig za pierw szy ra z kop. 7 1/*
za sześć nastgpnych razy kop. 0, za dalsze kop. 5.
u fid res lESedałccyi: E I r a k o w s k ie -P r z e d m ie ś c ie , 2>Tr ©S.
Myśl upam iętniania doniosłych faktów historycznych je s t stara, ja k świat. Różne-
mi sposoby człow iek osięgał ten cel, ale j e den z nich oddaw na w ydaw ał mu się n a j
prostszym i n ajnaturalniejszy m . W idok gór wysokich im ponow ał zawsze człow ieko
wi; na szczyty ich, nurzające się w obło
k ac h , zap atryw ał się on od początku
Fig. 2. Jed n a z czterech nóg wieży trzechsetm etrow ej.
146 W SZECHŚW IAT. Nr 10.
z uw ielbieniem . W um yśle je g o te o lb rzy m ie gm achy p rz y ro d y łączyły się z pojęciem doskonałości, potęgi n iezrów nanej. C zyny więc swoje doniosłe, albo w ydarzenia, s ta nowiące now y zw ro t w sw ych losach, czło
wiek n aw ykł u p am iętn iać staw ian iem w y sokich budow li. W drodze tój pow stały w starożytności potężne p iram id y i obeliski egipskie, kolum na T ra ja n a oraz w iele in nych budow li. D la tej samój przyczyny, trw ającej i obecnie, człow iek staw iał bóstwu olbrzym ie św iątynie, gdyż budow le te og ro mem sw oim pow inny były, w pojęciach lu dzi, p rzy g n iatać skrom ne pow szednie d o m ostwa. P o tę żn e bóstwo, w edług lu d z k ie go zap atry w an ia, pow inno posiadać g od ną siebie siedzibę. W ten to sposób pow stały słynne św iątynie starożytności i czasów n o w ożytnych. Zw yczaj staw ian ia w ysokich budow li z pierw szego lu b dru g ieg o p o w o du u trzy m ał się aż do epoki b ieżącej, aż do naszego stulecia w łącznie. P o d tym w zglę
dem niem a różnicy m iędzy starożytnością a w iekiem naszym : człow iek w z a ra n iu cy w ilizacyi w pocie czoła m uro w ał olbrzym i pom nik z kam ienia, dzisiaj staw ia go, m oże z m niejszym m ozołem , z żelaza. T a k więc idea się n ie zm ieniła, śro d k i tylk o są nowe.
Jed n a k że p rz ejd ziem y do w łaściw ego przed m io tu niniejszego arty k u łu . W ro k u 1832, g dy przeszedł w A n g lii bil o re fo r
mie, in ży n ier an g ielsk i T re v ith ic k pow ziął zam iar uw iecznienia pam iętnego w dziejach A n g lii fa k tu zapom ocą olbrzym iej ko lu m ny. K olum na T re v ith ic k a w ysokością m ia
ła prześcignąć sław ne obeliski i p iram id ę C heopsa, k ated rę S-go P io tra i t. p. b u d o wle ś w ia ta ,— m iała ona posiadać wysokość 304 m etrów , śred n ica jój u d o łu — 30 me
trów , a u szczytu 3,60 m. Całość m iała w a
żyć 6000 tonn; m ateryjałem m iało być żela
zo lane. W ów czas ju ż T re v ith ick p rz ew i
d yw ał możność dostaw an ia się n a szczyt tej wieży zapom ocą w indy. P ro je k t swój T re - ! y ith ick przed staw ił w dniu 1 M arca 1833 ro k u królow i angielskiem u W ilhelm ow i, j oraz przedtem jeszcze z ro b ił odezw ę do n a rod u angielskiego, zapraszającą do sub- skrypcyi na pom nik. M yśl ta znalazła sym patyczny oddźw ięk pośród angielskiego
społeczeństw a, trze b a jed n ak ż e trafu , że T rev ithick ju ż w dniu 21 K w ietnia um iera, i eo ipso—p ro jek t jeg o idzie w zapom nienie.
Podczas w ystaw y F iladelfijskiej w ro k u 1876, am erykanie wznowili p ro jek t o lb rzy miej wieży ale, bądź że społeczeństwo a m e ry kańsk ie przyjęło go z niedow ierzaniem , bądź że p rzestraszono się ogrom nych kosz
tów , dość, że p ro je k t nie doszedł do skutku.
Zadow olniono się w tedy w ystaw ieniem s ła wnego pom nika W aszyngtona, mającego 169 m etrów i jeszcze zeszłego roku będące
go najw yższą budow lą na ziem i.
T ak stały rzeczy aż do r. 1886. W roku tym , z racy i zap ro jek tow ania w ystaw y p a ryskiej na ro k 1880, m yśl T rev ith ick a w y ła
nia się i tym razem skuteczniej. In ż y n ie r francu ski Eiffel w sław iony ju ż k ilk u znacz- nem i dziełam i, z któ rych najw ażniejszem je s t w iad u k t w G arabicie we F ran cy i, zw ra
ca się do kom itetu w ystaw y z pro jek tem w ystaw ienia olbrzym iej 300-metrowej w ie
ży n a p am iątkę ro k u 1789 a na term in w y
staw y. P ro je k t ten został bardzo p rz y chy ln ie p rzy jęty p rzez prasę, kom itet w y
staw y, jak o też ówczesnego m in istra ro b ó t publicznych, p. L ockroy. W spom niany p ro je k t został wtedy podany wraz z rysunkiem
w tom ie IV W szechśw iata. P ro je k t ten j e d n ak u leg ł pew nym zm ianom i wieża E i f fla taka, ja k j ą dziś budują, różni się znacz
nie od swego pierw ow zoru.
W ieża E iffla, gdy dojdzie zam ierzonej w y
sokości 300 m etrów (wiem y z gazet, że p rz e kro czy ła ju ż 280 m etrów ), będzie wyższą o 150 m etrów od sław nych piram id E g ip tu . T u przytoczę najw yższe ze znanych pom ników n a ziemi:
O b elisk W aszyngtona ma 169 m etrów K a te d ra K olońska 150 >>
W ielka piram ida E g ip tu 146 K a te d ra strasbu rsk a 142 K a te d ra wiedeńska 138 K a te d ra św. P io tra w R zy
mie 132
G m ach Inw alidów w P a
ryżu 105 O
P an teon 79 5 J
N otre-D am e de P a ris 66
P o zatw ierdzeniu przez m inisteryjum , los wieży E iffla został rostrzygnięty, niezw łocz-
Nr 10. W SZECHŚW IAT. 147 nie też przystąpiono do robót. N ajpierw
odbyto szereg prób, m ających na celu zde
cydow anie, ja k i obrać m atery ja ł do budo wy wieży. Żelazo kute, jak o m ateryjał nadzw yczajnie w ytrzym ały i sprężysty, otrzym ało przed innem i pierw szeństw o.
D zięki tym swoim zaletom , jestto jedyny m ateryjał, k tó ry pozw ala budow ie osięgnąć tak znaczną wysokość, oraz skutecznie sprze
ciw iać się parciu w iatru. Żelazo je st dzie
sięć razy w ytrzym alsze od drzew a o je d n a kowej pow ierzchni, a dw adzieścia razy od kam ienia. Sprężystość żelaza pozw ala mu z jed n ak o w ą łatw ością w ytrzym yw ać silne ciśnienie, oraz sprzeciw iać się rosciąganiu.
Zastosow anie żelaza w kłada w ręce sztuki inżynierskiej środki całkiem now e i wieża trzy stu m etro w a w r. 1889 stanie się naj- wspanialszem i najciekaw szem tego udow o
dnieniem.
N iezm iernie w ażną n astępnie rzeczą był w ybór m iejsca dla tego kolosu żelaznego.
P ary ż , od wieków m inow any przez swoje sław ne kam ieniołom y, z których czerpie m ateryjał budow lany, je s t wogóle m iastem o bardzo niepew nym g runcie, cóż dopiero dla takiego ciężaru. N areszcie po wielo
stronnych badaniach g ru n tu na miejsce bu
dowy w ybrano pole M arsow e, a m ianowicie bok jeg o przy leg ający do Sekw any, w prost mostu Jen a . W tem m iejscu wieża ze swo
ją potężną ark ad ą o otw orze stum etrow ym będzie stanow iła w ejście n a plac wystawy, a strza ła jój w yniesiona na wysokość, do po
łowy której zaledw ie sięgają szczyty n a j
sław niejszych budow li świata, będzie góro
w ała nad w szystkiem i budynkam i nietylko w ystaw y, ale i P ary ż a.
N a tu rę g ru n tu w tem m iejscu zbadano przy pom ocy otw orów św idrow ych i p rz e
konano się, że pod napływ am i Sekw any j znajduje się tu naprzó d w arstw a w apienia a dalój w arstw a gliny plastycznej spoczy
w ająca na kredzie basenu paryskieg o. J e s t
to więc g ru n t pew ny, m ogący znieść duże ciśnienie bez usuw ania się. T u dopiero okazała się cała korzyść z o b rania n a m ate- ) ry ja ł żelaza, albow iem obliczono, że wieża, p rzy projektow anej rozległości podstaw y 10000 m etrów k w adratow ych (u dołu sta
nowi ona praw id ło w y k w a d rat o boku m a
jący m 100 m etrów ), nie okaże w ięk szeg o
ciśnienia, niżeli przeciętny dom pięciopiętro
wy paryski. C ały ciężar wieży ma w yno
sić najwyżój od 6 do 7 m ilijonow kilo
gramów.
B udujący napotkali zaraz n a wstępie nie
małą trudność w tem, że g ru n t brzegów Sekwany w tem m iejscu je s t przesiąkliw y, przeto budow ie groziło podm ycie. U sun ię
to tę trudność w ten sposób, że fundam en
ty dw u filarów wieży położonych nad sa
mym brzegiem Sekwany w ybudow ano sy
stemem kesonowym, przy użyciu ścieśnio- nego pow ietrza, dwa zaś dalój położone b u dowano zw ykłym sposobem (na odkryw kę).
U żyw anie przyrządów o ścieśnionem pow ie
trz u niezm iernie się rozpowszechniło osta- tniem i czasy, pozw alają one bowiem praco
wać naw et tam , gdzie g ru n t jest m okry i przesiąknięty wodą. Obecnie ju ż używ ają kesonów nietylko do budowy mostów, ale i do budow y pom niejszych gm achów, za przykład m ogą posłużyć chociażby m aga
zyny du P rintem ps w P aryżu, które w ten sposób budowano. Najw iększe obecnie ist
niejące mosty na świecie zaw dzięczają swo
je pow stanie w ynalazkow i kesonow: są to mosty m iędzy Nowym Jo rk iem i B ro ok ly nem, oraz m ost na rzece F o rth w Szkocyi.
O ba nasze mosty na W iśle, łączące P rag ę z W arszaw ą, rów nież zbudow ane zostały tym systemem. Co się tyczy istoty kesonu, to powiem y tylko tyle,że je stto rodzaj dzwo
nu pneum atycznego, w którym pow ietrze może być zagęszczone aż do ciśnienia kilku atmosfer, co nietylko zapobiega w dzieraniu się wody do w nętrza kesonu, ale naw et wy
pycha j ą z pew ną gw ałtow nością na ze
w nątrz; w ten sposób uzyskuje się w ew nątrz kesonu przestrzeń wolną od napływ u wo
dy i robotnicy mogą tu swobodnie p raco wać. Swoboda ta, powiem y wszelako, jest względną, gdyż wysokie ciśnienie w ew nątrz kesonu nie każdy może znosić.
W racając do poprzedniego, to rozm iesz
czenie filarów wieży, oraz położenie jó j nad Sekw aną, czytelnik w idzi na załączonym rysun ku (fig. 1).
W ieża Eiffla spoczywa na czterech fila
rach, ale nie prostopadłych, lecz nachylo
nych ku sobie i w ten sposób dążących ku złączeniu się w górze w je d n ę wieżę. T ak a
| jój form a gieom etryczna nie pow stała, jak -
148 W SZECH ŚW IAT. Nr 10.
by to m ożna sądzić, z chęci zadow olenia estety k i, ale w drodze ścisłej kom binacyi m atem atycznej i uw zględ nienia ciśnień w ia
tru . W ieża m a form ę taką,, że gdy p rz y j
m iem y pod uw agę d ziałanie różnych p r ą dów pow ietrznych, w iejących na ro z m a i
tych w ysokościach wieży, k tó ry ch ciśnienie może dochodzić do 400 kilogram ów n a 1
F ig . 1. R ozm ieszczenie 4 filarów w ieży Eiffla.
m e tr k w ad rato w y , to w ypadkow a ciśnień w yw ieranych w każdym p u n k cie m usi przejść p rzez środek ciężkości odpow iednie
go przecięcia. T y m sposobem w ia tr należy uw ażać za pow ód w łaściw y tej dziw nej for-
Ż eb ra połączone są z sobą k ratam i żelaznc- mi; środkiem filaru może sunąć w górę w in da. Na załączonym ry su n k u przedstaw io- ny je st je d e n tak i filar wieży, albo noga, złożona, ja k widzimy, w istocie rzeczy z czterech części (p. fig. 2).
A żeby m ieć możność n ak iero wy wania do
w olnie każdego żebra, a tem samem i filaru wieży, Eiffel o p arł dolną część żebra na sta lowej płycie m ogącej się posuw ać w dół i w górę w puszce stałow ój. P ły tę stalow ą m ożna podnosić w górę zapomocą ciśnienia w ody wpuszczanej do puszki z pom py tło czącej umieszczonój w pobliżu. D ziałanie to zbliżone je s t do działan ia p rasy h y d ra u licznej. P ły ta stalow a może znosić olbrzy
mie ciśnienie 800000 kilogram ów . W ten sposób uzyskano możność regulow ania k ie ru n k u filarów (fig. 3).
W podstaw ie jednego z filarów od strony p lacu M arsow ego u rządzono pomieszczenie n a m aszyny parow e i obsługę wind.
O becnie, gdy daliśm y pojęcie o po dsta
w ach wieży, spo jrzy jm y wyżej nieco w p rz e
strzeń , w k tó rą wieża zuchw ale się w dziera.
O dpow iednio do p lan u pierw otnego, wieża 300-m etrow a sk ład a się z trzech części, albo z trzech pięter. Część dolna aż do pierw szego p ię tra stanow i rodzaj czw orokątnej piram idy, którój narożnikam i są wspom nia- 'soni-
Fig. 3. U rządzenie, pozw alające podnosić filary w ieży Eiffla.
m y wieży. K ażdy filar wieży o piera się n a kw adratow ej podstaw ie z betonu, do k tó re go użyto doskonałego cem entu z B oulogne- sur-M er. K ażdy z ty ch filarów sk ład a się z czterech żeber, z któ ry ch k ażde um oco
w ane je s t oddzielnie w p odstaw ie betono
wej an k ram i o w ypróbow anej trw ałości.
ne cztery filary. T u linije są p roste bez żadnych wygięć (p. fig. 4).
N a wysokości 57 m etrów filary połączone są poziomem wiązaniem ; na niem ułożono m ocną podłogę z belek żelaznych oraz le k kich m atery jałó w ceram icznych; w ten spo
sób pozyskano w pierw szem p iętrze now ą
Nr 10. WSZECHŚWIAT.
podstaw ę trw ałą, po
zwalającą, na p ro w a dzenie dalsze budo
wy z tak ą pew nością, jak g d y b y miano pod sobą pierw szą dolną bazę gruntow ą.
P oczynając od p ie r
wszego p ię tra aż do wysokości 115 m etrów żebra w yginają się i tw orzą ju ż linije k rz y we, naoko stanow ią
ce jak b y przedłużenie dolnych prostych li- n ij. Tym czasem część ta pod w zględem a r
chitektonicznym je st od dolnśj zupełnie n ie
zależną.
N a wysokości 115 m etrów przerzucone je s t znow u poziome w i ą z a n i e , tw orzące dru g ie piętro wieży oraz now ą bazę. S tąd p o c z y n a j ą c aż do szczytu, wieża stan o wi jed n o litą część, za
kończoną n a szczycie rodzajem k opu łk i, w którój m a być um iesz
czone obserw atoryjum m eteorologiczne.
Pcfmiędzy pierw - szem piętrem a p o w ierzchnią ziem i u- mieszczone są w ielkie a rk ad y k o n stru k c y j
ne, o któ ry ch ju ż b y ła m owa, a k tó re in nego celu prócz ozdo
bienia wieży nie m ają.
Zaw ieszone na szkie
lecie żelaznym pom ni
ka, zdaje się, podpie- ra ją go; celem ich w łaściw ym jest n ad a
nie całój budow ie pe
wnego p iętn a stałości oraz sm aku arch ite
ktonicznego.
149
Fig. 4. Jed en bok wieży trzechsetm etrow ej.
113*73'
1 5 0 W SZECH ŚW IA T. Nr 10.
C iekaw ą i godną, podziw u rzeczą, w b u d o wie w ieży Eiffla j e s t ta w łaśnie um iejętność znajdow ania na tych sp raw iający ch za w ro ty głow y wysokościach podstaw trw a ły c h , służących do dźw igania całej budow y w górę.
Ju ż z pierw szego p ię tra w ieży ro stacza się panoram a p ięk n a, k tó ra w m iarę p o su w ania się w górę staje się coraz to ro zle- glejszą, a na szczycie samym obejm uje w i
dno k rąg o prom ieniu przeszło 62 kilom e
trów . R ozum ie się, że z tej niezm iernej, j a k na gm achy rę k ą człow ieka staw iane, wysokości, będzie w idoczny P a ry ż i w szy
stk ie jeg o okolice. Z pierw szego p ię tra z w ew nętrznej stro n y oko będzie mogło d o j
rzeć u dołu piękny w od o try sk otoczony krzew am i oraz całe m row isko w ystaw y 1889 roku.
W ieża sk ład a się w całości z k ro k w i że
laznych lekkich i sprężystych, spojonych ni- tam i z żelaza, tw orzy to rodzaj k o ro n k i m e
talow ej. C ała ta ażurow a budow a czynić m oże w rażenie jak ieg o ś nadpow ietrznego zam ku o znikającym z oczu szczycie. Z a pew ne podobna budow a może być nazw ana p iękną. P rzechodzim y z kolei rzeczy do trudn ości technicznych, nasuw ający ch się p rz y budow ie wieży, k tó re dow cip naczel
nego inżyniera ro z w ik ła ł — jed n em słowem , do ta k zw anego m ontażu czyli w znoszenia wieży.
G łów na tru d n o ść w znoszenia wieży po leg ała na dostarczaniu w górę k rokw i że
laznych. T rzeba je było bow iem podnosić w p rz estrze n i p rz y pozycyi filarów pochy
lonej, porte-a-faux, j a k m ówią technicy francuscy. Położenie to w idocznem je s t n a fig. 2. Z adanie to było o ty le tru d n ie j
sze, że głów ny k o n stru k to r i je g o pom o
cnicy nic podobnego przedtem nie robili, chociaż są to ludzie dośw iadczeni, ludzie, którzy b ra li u d ział we w szystkich znacz
niejszych robotach k o n stru k cy jn y ch epoki bieżącej n a k u li ziem skiej. W p ad li oni na m yśl użycia ru sztow ań drew nianych. U p rze
dnio zrobili jed n ak ż e pochyły m odel je d n e go z filarów wieży i na nim próbow ali do p iero, w ja k im punkcie należy go w esprzeć, ażeby wyjście środka ciężkości poza pod
stawę nie spow odow ało u p a d k u m odelu.
W ten sposób znaleźli, że pierw sza po d p ó r
ka potrzebną się staje dla takiego filaru d o piero n a wysokości 26 m etrów. G dy więc budow a filarów dochodziła rzeczonej wyso
kości w spierano j e o rusztow anie drew n ia
n e m ające k ształt p iram idy czw orokątnej, a właściw ie opierano o skrzy nkę z piaskiem um ieszczoną n a szczycie takiej piram idy.
P o znalezieniu tego p u n k tu oparcia budowa szła dalój aż do wysokości, gdzie znajdow a
ło się poziome w iązanie, umieszczone ró w nież na rusztow aniu dre wnianem . W tedy w y
puszczając piasek ze skrzyń oraz używ ając w spom nianych powyżej pras, spow odow y- wano pochylenie filaru w stron ę w iązania aż do zetknięcia. C ałe to postępowanie by
ło z doskonałością m atem atyczną obliczone, tak, że w szystkie nity i spojenia schodziły się ze sobą ściśle zupełnie. O tóż ta część roboty, podczas której igrano sobie niejako z tą olbrzym ią m asą żelaza i kierow ano nią ja k b y zabaw ką, może je s t najpiękniejszym m om entem budowy.
(dok. nast.)
S tefa n Stetkiewicz.
ZE WSCHODNIEJ AFRYKI.
I.
Stanley i Emin pasza.
W lecie 1887 ro k u przedstaw iliśm y czy
telnikom W szechśw iata ówczesny stan o d k ry ć i kolonizacyi n a całym kontynencie afrykańskim , stan ten pozostał w g łów nych zarysach bez zm iany, ale w szczegółach daw niejsi i nowi podróżnicy rosszerzyli i pogłębili naszę znajom ość w nętrza a fry kańskiego, a w kolonijach eu ropejskich za
panow ała coraz żywsza czynność, aby je urządzić i zużytkow ać m ateryjalnie. W n i
niejszym przeglądzie zajm iem y się głów nie dw iem a okolicam i A fry k i zw rotnikow ej, na k tó re zw rócone są oczy gieografów i całej czytającej publiczności europejskiej. Jed n i chw ytają skw apliw ie k ażdą najdrobniejszą naw et wieść dochodzącą z k ra in pom iędzy górnym Nilem i K ongiem , aby odsłonić ta
Nr 10. WSZECHŚW IAT. 1 5 1
jem nicę, ja k a od dw u la t otacza w ypraw ę S tanleya, a szersza publiczność zw raca swą ciekawość przew ażnie na w ybrzeże zanzi- barskie, gdzie w tśj chw ili grzmią, działa w ojennych okrętów niem ieckich: tu i tam w ystępuje do w alki cyw ilizacyja, a czasem tylko handel europejski, z potężnym w pły
wem, k tó ry od wieków zdobyli sobie ara
bowie n a w ielkich przestrzeniach A fryki północnej i zw rotnikow ej. D latego poświę
cimy arabom afrykańskim i ich haniebnem u handlow i niew olnikam i nieco obszerniejsze miejsce, niż w daw niejszych opisach.
W num erze 44 W szechśw iata z ro k u 1887 opowiedzieliśm y o przebiegu w ypraw y S tan
leya do d n ia 22 C zerw ca, t. j . chw ili, w któ- rćj Stanley m iał podług ówczesnych donie
sień w yruszyć od wodospadów Ja m b u ja nad rzeką A ruw im i, czyli B ije rre w dalszą p o dróż do Wradelai, nad wodospadam i zaś zo
stał w oszańcowanym obozie pułkow nik B arttelo t, strzegąc zapasów , które Stanley tymczasem tam pozostaw ił. W iadomość o tem dostała się do E u ro p y w końcu W rz e śnia 1887 ro k u i była ostatnią o losach S tanleya. W ciągu zim owych miesięcy 1887 ro k u i przez cały rok 1888 dochodziły w praw dzie w znacznych odstępach czasu głuche wieści, ale sam a ich treść była w iel
ce niepraw dopodobną, albo też źródło, skąd wyszły, podejrzane.
W iadom o ju ż z daw niejszych podróży S tanleya, że ten podróżnik lubi podczas sw ych wycieczek w głąb A fryki znikać na dłuższy czas, niedając o sobie najm niejszej wieści i pojaw iać się n araz w miejscu, gdzie go się najm niej spodziew ano, posługuje on się w swych podróżach i w ich opisach tea- tralnem i efektam i; w tem u p atry w ać należy głów ną przyczynę, że przez dwa blisko lata bespośrednio od niego żadnej nie odebra
liśmy wiadomości. M ożna się było atoli spodziew ać, że E m in pasza, skoro usłyszy coś pew nego o S tanleyu, doniesie o tem swym przyjaciołom w E uropie, z którym i stałą utrzym yw ał korespondencyją. Było
by to z pew nością nastąpiło, gdyby nie zm iana stosunków w U gandzie i U njoro.
P ań stw a te leżą, ja k wiadomo, n a północ je z io ra U kerew e i przez nie prow adzi d ro ga z W adelai do w ybrzeża zanzibarskiego, otóż w ładcy jednego i drugiego staw ali się
coraz nieprzyjaźniejszym i wobec E m ina p a szy. Do M w angi, k ró la U gandy, wystoso
w ał konsul angielski w Zanzibarze list, aby go uprzedzić o celu w ypraw y Stanleya, ale list ten poarabsku napisany fałszyw ie prze
tłum aczyli M wandze kupcy arabscy, dowo
dząc mianowicie z niego, że S tanley zbliża się z 2000 uzbrojonych ludzi, aby zaczepić M wangę i pomścić zam ordowanie biskupa anglikańskiego H anningtona. S k utek był ten, że M w anga w ydalił z U gandy misyjo- narza angielskiego M ackaya i w yruszył z wielką siłą zbrojną przeciw K abredze, królow i U njoro, aby przeszkodzić jego po
łączeniu się ze Stanleyem . O ile z później
szych doniesień w ynika, nie zdołał M w an
ga zupełnie zniszczyć i rozbić państw a U njoro, ale raz rospoczęta w alka pom iędzy tym i daw nym i ryw alam i wyw oływ ała coraz nowe zaw ikłania w ojenne, które do n a j
nowszych czasów nie ustały, a żaden z po
słów w ysłanych do E m ina paszy z Zanzi
b aru , ani też n ik t z tow arzyszów E m ina nie śmiał podczas tych rozruchów przekroczyć granic U gandy lub U njoro.
Dopiero w końcu W rześnia 1887 roku, a następnie w początku K w ietnia 1888 roku d r F elk in , d r Ju n k e r i d r H a rtla u b odebrali kilka listów od Em ina, z których ostatnie były datow ane z początku W rześnia 1887 ro ku , odbyły więc siedm iom iesięczną po
dróż z W ad elai do E uropy. L isty owe, ja k cała wcześniejsza i późniejsza koresponden
cyja d ra Schnitzera pomieszczone zostały w dziele, k tó re wyszło w końcu przeszłego roku równocześnie w angielskim i niem iec
kim język u pod tytułem : E m in pasza, zbiór listów i opisów podróży dra E m ina paszy i t. d., w ydany przez S chw einfurtha, Ra- tzela, F elk in a i H a rtla u b a w L ip sk u 1888 roku. K siążka ta opracow ana p rzez sła
w nych podróżników i gieografów zaw iera ciekawą historyją tego w każdym razie nie
zw ykłego człowieka, którego sław a nie n a tem polega, że z górnoszląskiego ') leka-
') Dziadek Izaka S chnitzera był starozakonnym , przeniósł on sig z K rzepic w g u b ern ii p iotrkow skiej do Opola, syn jeg o sprow adził się z trzyle
tn im Izakiem do Nisy i u m a rł tam 1845 r. M atka Izaka weszła w pow lórne związki m ałżeńskie z pro-
152 W SZECH ŚW IA T. Nr 10.
rz a w yniesiony został do ra n g i paszy, lecz że ja k o egipski raudir w prow incyi h a d el istiv a, opuszczony od swego rz ąd u i odcięty od reszty św iata ucyw ilizow anego, u trz y m ał się przez tyle la t wobec nacisku sfana- tyzow anych m ahdistów . N ad tem rozw o
dziliśm y się ju ż w daw niejszych opisach, podążm y więc za późniejszem i jeg o losam i, ja k sam je w listach opisuje.
Że S tanley spieszy mu z pom ocą, dow ie
dział się E m in w K w ie tn iu 1887 rok u, ale do początku W rześn ia tegoż ro k u nie m iał pew nej wiadom ości, gdzie się zn a jd u je, w y sta ł w ięc w S ie rp n iu m ały oddział n ad po
łu d n io w y brzeg je z io ra N yanzy A lb e rta , cz y liM w u ta n dla zasięgnięcia ję z y k a o S ta n leyu i założenia stacyi, k tó rab y tem u po
dróżnikow i za pierw sze posłużyła sch ro n i
sko. P ołożenie jeg o nie było wówczas ta k rospaczliw e, ja k przypuszczano; sp aliła m u się w praw dzie przez p rz y p ad ek część zaso
bów w W adelai, ale ze stro ny m ahdego nie spodziew ał on się żadnej zaczepki, z a ją ł więc n apow rót opuszczone daw niej stacyje W an d i, M ak rak a i F ad ib ek , a n ad zacho
dnim brzegiem N yanzy A lb e rta założył n o we m iejsce ob ro n n e M swa, opuścił n a to m iast stacyje L ado i G ondokoro n ad Nilem.
J a k na p ierw szą wieść o odsieczy S tanleya, ta k i wówczas b y ł on stanow czo zdecy do
w any nie wrócić ze S tanleyem , lecz pozo
stać nadal n a swem stanow isku. P oniew aż d ro g a przez U g an d ę i U n jo ro by ła zam knięta, pow ziął za m ia r torow ać sobie drogę i połączenie z w ybrzeżem na północy tych państw przez posiadłości an g ielsk ie w oko
licy gór K enia. Je g o siła zb ro jn a w ynosiła 1400 żołnierzy.
Mimo tro sk o przyszłość swego państw a i bespieczeństw o w łasnej osoby, b a d a ł E m in w lecie 1887 ro k u topograficzne stosunki n ad jeziorem N yanzą A lbertem i florę k ra ju M onbuttu; n ad e sła ł też liczne a rz ad k ie zbiory do E u ro p y .
N a tych w iadom ościach u ry w a się znów na długo zw iązek E m in a z E u ro p ą , zato o S tan ley u dochodziły z wiosną ro k u m i
nionego niepokojące wieści. N a pew no do-
te sta n te m , p rzy jęła sam a i syn jej w yznanie p ro te sta n c k ie , o statn i od eb rał p rz y te m im ię E d w a rd , w stąpiw szy w służbg tu re c k ą n azw ał się E m inem .
wiedziano się naprzód, że T ip p u -T ip nie w yruszył z przyo biecaną pom ocą, by zająć obóz B arttelo ta, ten nie m ógł więc podążyć za Stanleyem . Na dom iar nieszczęścia u m arł k ap itan parow ca, k tó ry m iał utrzym yw ać połączenie z obozem nad A ruw im i i pań stw em Kongo, zachorow ał rów nież w krótce jeg o następca, tak, że n iety lk o o S tanleyu, ale i o B arttelocie brakło przez czas dłuższy w szelkich wiadomości.
W E u ro p ie tym czasem zapuszczano się w rozm aite dom ysły, naw et ta k pow ażny podróżnik, ja k G. Rohlfs, tw ierd ził w KGl- nische Z eitung, w jed n y m z czerw cow ych num erów ubiegłego lata, że S tanley p ra w dopodobnie zam iast udać się w prost do E m in a paszy, om inął go i u d ał się do d a
wniejszej prow incyi egipskiej B ahrel G ha- zal, na północ W adelai, aby tam własne z a łożyć państw o, rząd państw a K ongo zaś nie p u b lik u je um yślnie wiadomości, ja k ie o tem o trzy m ał od S tanleya. T en dom ysł, pole
gający w części na fałszyw ych w iadom o
ściach z Z anzibaru, nie za ją ł nikogo n a se- ry jo , bo ju ż d. 20 C zerw ca nadszedł tele
g ram z L oandy, że S ta n ley n ap o tk ał na górnym A ruw im i n a plem ię nieprzyjaźnie usposobione, z którern m usiał staczać w alki, przyczem sam został zraniony i w końcu zu pełnie osaczony.
Tój wiadomości nie dow ierzano ju ż wów
czas, g dy się pojaw iła, nie została ona też dotąd po tw ierd zo n a, natom iast nadeszły w S ie rp n iu i W rześn iu inne pew niejsze wieści ze stacyi wodospadow ej i z obozu B arttelo ta nad A ru w im i. W iadom o, że sta- cyją w odospadow ą m iał zaw iadow ać podług ugody ze S tanleyem —T ipp u T ip, a później w ydać j ą państw u K ongo, otóż k ap itan van G ele, znany czytelnikom W szechśw iata ze swój podróży nad rzeką U bangi, podążył w S ierp n iu roku przeszłego do tój stacyi.
W B asoko p rzy ujściu A ru w im i do K onga dow iedział on się, że T ip p u T ip z p o ru cz
nikiem van den K e rk ho ven niedaw no p rz e
jeżd żali tam tędy do obozu B arttelo ta, zw ró
cił więc swój parow iec na A ruw im i i jesz*
cze przed wodospadam i Ja m b u ja dogonił parow iec K erk ho ven a. S potkanie z T ip p u T ip było ja k najserdeczniejsze, razem stanęli dnia 4 C zerw ca w obozie B a rtte lota.
Nr 10. w s z e c h ś w i a t. 1 5 3
Obóz był, ja k pisze van Gele, nędznie urządzony, brakło też ju ż zupełnie żywno
ści, k a p ita n B arttelo t, trzej anglicy i reszta załogi żyw ili się przez cały rok maniokiem z pobliskiego ogrodu, niedziw więc, że śm ierć znacznie przerzedziła szeregi załogi.
Stanley odchodząc d. 28 C zerw ca 1887 r.
do W adelai polecił B arttelotow i aby udał się za nim w drogę, skoro tylko zbierze po
trzeb n ą liczbę ludzi dla 600 ciężarów pozo
stałych w obozie, ale w łaśnie zebranie ta kiej liczby trag a rzy było niełatw em i po
w strzym ało wym arsz B arttelo ta. Załoga jeg o sk ład ała się z 30 sudańczyków i 70 zanzibarczyków , był to dla 600 trag arzy niew ystarczający konw ój, tem bardziój, że zanzibarczycy nie w zbudzali wielkiego za
ufania. Co gorsza, nie można było w ża
den sposób nam ówić okolicznych m ieszkań
ców, aby p rzyjęli służbę tragarzy, bali oni się zapuścić w nieznane k raje pom iędzy A ruw im i i U ellem , a ta obaw a zw iększyła się jeszcze, gdy w trz y miesiące po odejściu Stanleya zjaw iło się w obozie dw u zbiegów opow iadając, że k araw an a S tanleya została w drodze zaczepiona przez dzikie szczepy, że znaczna liczba poległa, a inni poum ierali z głodu.
Na podstaw ie tych opowieści zbiegów, k tó re z n a tu ry rzeczy były albo zupełnie zm yślone, albo przesadzone, żeby un iew in nić dezercyją, pow stały praw dopodobnie po kilka razy w pism ach codziennych p o ja
w iające się pogłoski, o w alkach i zranieniu S tanleya.
N atrafiw szy na takie nieprzezwyciężone przeszkody posłał k ap itan B arttelo t angli
k a Jam esona do T ip p u T ipa, bawiącego w N yangw e, aby przypom nieć mu jego zo
bow iązania, jed n ę część trag a rzy miał bo
wiem T ip p u T ip zaangażować. Poniew aż N yangw e leży w pobliżu jezio ra T anganjiki, upłynęło wszystkiego 11 miesięcy, nim T ip p u T ip stanął w obozie B arttelo ta pro
wadząc ze sobą 400 tra g a rz y zaangażow a
nych w M anyemie, w k ra ju leżącym na pół
noc względem N yangw e. A le i ludzie T ip p u T ipa zarazili się niechęcią zanzibarczy- ków do w ym arszu i oświaczyli w końcu, że nie w yruszą w ślad za Stanleyem . T ippu T ip roskazał w praw dzie wychłostać przy- wódzców buntu i skrępow ać po k ilk u ra
zem, ale w ypraw a w takich okolicznościach była bardzo ryzykow na, porucznik van G6- le zapisał też w swym dzienniku podróży, że najlepiójby było, gdyby B arttelo t po k il
kudniow ej podróży wróci! do obozu.
Dnia 12 Czerwca w yruszył B arttelot w drogę z 100 żołnierzam i i 440 tragarzam i;
w tow arzystw ie jeg o znajdow ali się a n glicy Jam eson i Bonny. D nia 19 tegoż m ie
siąca zabawiali się trag arze manyem scy tańcząc i hałasując do późnój nocy, gdy B arttelo to w i hałas się sprzyk rzy ł, uderzył jednego z m anyem czyków, chcąc zaprow a
dzić spokój, ten zaś uniesiony gniew em wy
m ierzył do B arttelo ta i zastrzelił go. T a katastrofa zachw iała całe przedsięwzięcie, przyrod nik Jam eson, k tó ry objął dow ódz
two karaw any, cofnął się natychm iast i chciał na stacyi wodospadowej zorganizo
wać nową karaw anę, ale ju ż na stacyi Ban- gala zaskoczyła go śmierć, a to dało powód do zupełnego rosprzężenia się w ypraw y, k tó ra m iała podążyć za Stanleyem , nieść mu pomoc w razie potrzeby i dostarczyć Em inow i paszy reszty potrzebnej amunicyi i innych zapasów.
Poi-ucznik van G ele opuścił był na kilk a dni przed B arttelotem obóz nad Jam b u ją i popłynął do stacyi w odospadow ej, gdzie zastał b ra ta T ip p u T ipa, B uana Nzige.
W szystkie zabudow ania były spalone, zn a
lazły się tylko trzy arm aty K ruppa, których arabow ie użyć nie mogli, niem ając odpo
wiedniej am unicyi. Po form alnem pono- wnem zajęciu stacyi wodospadowej na rzecz państw a kongowego w rócił van G&le do E u ro p y i przyw iózł powyższe wiadomości 0 losie B arttelota. Zam ieniły one niepokój, ja k i od dłuższego czasu opanow ał ko ła i n teresujące się w ypraw ą S tanleya, w żywą obawę, że S tanley sam uległ n a jp ra w d o p o dobniej jak iem u nieszczęściu a p rzez to 1 Em inowi paszy i bawiącemu u K a b reg i C asatem u odjęty został je d y n y środek r a tunku.
(dok. nast.).
D r N adm orski.
154 W SZECH ŚW IA T. Nr 10.
0 STAŁOŚCI FAUNY.
(■wred-ł-u-g- 23E. Puolisa).
W iadom o pow szechnie, że ilość osobni
ków danego g a tu n k u w pew nćj okolicy, nie ulega istotnym zm ianom w ciągu długich n aw et okresów czasu, jeżeli tylko nie z m ie niają. się w a ru n k i klim aty czn e i florystycz- ne; okazuje się więc z tego, że św iat zw ie
rzęcy sam niejako re g u lu je swą ilość, gdyż Wszelkie zw iększanie się lu b zm niejszanie ilościowe danego g a tu n k u pociąga za sobą zm niejszanie się lub zw iększanie się w p ły wów szkodliw ych. F a k t ten, p rosty napo- zór, je s t w szakże w ynikiem bardzo skom plikow anych stosunków .
Zaczniem y od zw rócenia uw agi na p rz e ciętn ą długość życia zw ierząt. Ł atw o o k a zać, że p rz eciętn a długość życia każdego zw ierzęcia zn a jd u je się w stosu nku o d w ro tn y m do jeg o płodności; im w ięc p ło d n ie j
sze je s t dane zw ierzę, tem krócćj żyje, zw ie
rz ę ta zaś obdarzone słabą płodnością, dosię
g ają wogóle późnego wieku. A b y zasadę tę w yjaśnić, dajm y, że płodność zajęcy w y nosi 2 % czyli l/ 50 dziennie, t. j. że na każde sto zajęcy rodzi się ich codzień przeciętnie d w a (liczba ta oczywiście je s t dow olnie w y
braną); ilość zajęcy może p rzeto pozostać stałą jed y n ie pod tym w aru n k iem , że i śm ier
telność ich wynosi dziennie 2 % czyli '/ 50, t. j . że n& każde sto zajęcy w ym iera ich dziennie dw a. Je ż e li je d n a k stan ie się za- dosyć tem u w arunkow i, w ów czas p rz ecię
tn a długość życia zająca będzie w ynosić 50 dni, co się zgadza z wyżój w ypow iedzianem zdaniem o o dw rotnym stosunku płodności i długości życia: płodność w ynosi Vso d zien nie, długość życia 50 dni. Z naczna p ło dność je s t zatem d la osobnika sm utnym d a
rem n atu ry , poznano też rzeczyw iście, że bardzo p łodne zw ierzęta ży ją k ró tk o . T a k ró tk o trw a ło ść przeciętnego życia pochodzi od za g ład y ja j i m łodych i nie w yklucza możności długiego życia oddzielnych oso
bników.
Zobaczm y teraz, ja k ie znaczenie p ra k ty czne dla zw ierzęcia przedstaw ia jeg o w y
trw ałość czyli zdolność do jaknajdłuższego utrzym y w an ia się p rzy życiu naw et w n ie
pom yślnych w aru nkach, ja k zły pokarm , niezdrow y k lim at i t. p. Zw ierzęta, które, ja k np. drapieżne, rzadko giną g w ałtow ną śm iercią, będą się rozm nażać nieustannie, dopóki dla b ra k u środków do życia nie za
cznie ich codziennie w ym ierać tyleż odse
tek, ile się rodzi. U zw ierząt w ytrw ałych, zw łaszcza gdy obficie się rozm nażają (tak, że ilość ich może się ustalić dopiero przy7 znacznśj śm iertelności), ja k np. u psów, stan taki n astępu je dopiero wtedy, gdy ogólna nędza dosięga znacznego stopnia. To też takie zw ierzęta są jak b y przeznaczone do nędzy i cechują się też odpow iedniem i w ła snościami, ja k np. chciwością. P rzeciw nie zw ierzęta słabe, t. j. takie, które są bardzo w rażliw e na nędzne w arunki życia i łatw o giną, a k tó re nadto słabo się rozm nażają, są ja k b y przeznaczone do życia w ytw ornego.
S koro tylk o występują, tru d n e w aru n k i ży cia, śm iertelność ich się zw iększa, p o zosta
łe przeto p rzy życiu osobniki w skutek zm niejszonego w spółzaw odnictw a zyskują obfitszy po karm i w ygodniejsze legowiska.
W ytrw ałość, połączona z płodnością k o rzystną, być może tam , gdzie czasy nędzy i obfitości, ja k zim a i lato albo susza i d e
szcze, peryjod ycznie po sobie następują.
D latego też w y trw ałe i płodne zw ierzęta
| nap o ty k ać w inniśm y w klim atach zm ien
nych, słabe i mniój płodne w je d n o sta j
nych.
R ozw ażm y tu p rzypadek czysto teo rety czny, gdy w pew nćj m iejscowości żyje j e den tylk o żyw iciel (t. j . zw ierzę, służące za po karm d rugiem u), np. zając, m ający dla siebie nieograniczoną ilość pożyw ienia i j e dnocześnie jed en tylko n iep rzy jazn y mu niszczyciel, np. lis. M ożna z góry przew i
dzieć, że lisy, m ając obfity p ok arm w z a ją cach, będą się silnie rozm nażać, a w skutek tego coraz w iększa ilość zajęcy będzie w y
tępianą; stan taki trw a ć będzie, dopóki ilość zajęcy nie spadnie tak nisko, że lisy nie bę
dą ju ż m ogły zdobyw ać naw et nieodzow ne
go p o karm u i zaczną ginąć z nędzy, aż w reszcie zostanie ich ta k m ało, że nie będą m ogły dziennie tępić zajęcy w ięcćj, aniżeli się ich rod zi w tym że czasie. W ted y n a stąpi rów now aga. M ożemy powiedzieć, że
Nr 10. WSZECHŚWIAT. 155 ilość zajęcy je s t ustaloną, jeżeli jednocze
śnie istnieje tyle lisów, że zjadają, one co
dzienny p rz y ro st zajęcy, podobnież ilość lisów możemy nazw ać ustaloną, jeże li jest ta k mało zajęcy, że lisy p rz y najw iększym w ysiłku zn a jd u ją tak ą tylko ilość zdobyczy, że codziennie tyle ich ginie z głodu, ile się jednocześnie rodzi.
L is zatem i zając utrzy m u ją się w zaje
m nie w równow adze. Skoro któ ry z tych gatunków rozm naża się nadm iernie, sam sobie kopie grób: lis, gdyż zaczyna doszczę
tn ie w ytępiać zające,—zając, bo umożliwia nadm ierne rozm nażanie się lisów. P rze ci
wnie, każdy z nich polepsza swój los, jeżeli spada niżiśj stanu norm alnego: lis, ponieważ um ożliw ia wTiększe rozm nażanie się zaję
cy,—zając, poniew aż pow oduje w ym ieranie lisów.
N ajciekaw szym w ynikiem naszego roz- w ażania je s t to, że i niszczyciel i żywiciel rozm nażają się tem obficiej, im trudniój n i
szczycielowi upolow ać sw ą zdobycz. P rz y utru d n io n y ch m ianowicie w arunkach polo
w ania zw iększa się ilość żyw icieli, ale j e dnocześnie w zrasta i ilość niszczycieli, po
niew aż przy obfitćj ilości żyw icieli codzień ta k wiele ich się rodzi, że m ogą one wyży
wić znacznie większą ilość niszczycieli niż pierw ej. P rz y ro d a zatem w yśw iadczyłaby złą p rz y słu g ę zwierzętom drapieżnym przez ułatw ien ie im polow ania, czy to darząc je większą zręcznością, czy też dając im zdo
bycz słabo obronną, wówczas bowiem do
prow adziłyby one swych żywicieli do tak małej ilości, że z pozostałego k apitału w yżyćby m ogło tylko niew ielu drapieżni
ków.
J a k ie okoliczności pozw alają żywicielowi rozm nażać się w w ielkiej ilości? P rze d e- wszystkiem , ja k to ju ż wyżej było powie
dziane, większa zdolność do obrony. Gro
dnem uw agi je st, że żyw iciele rozm nażają się tem obficiej, im niszczyciel je st żarło
czniej szym. Ż arłoczny d rapieżnik istnieć może tylko tam , gdzie znajd u je pożywienie w w ielkich ilościach; w przeciw nym razie zaczyna ginąć i w ten sposób u łatw ia roz
m nażanie się swym żywicielom. D la myszy byłoby najgorzej, gdyby sorki m ogły się wszędzie sw obodnie rozmnażać, najlepiej zaś, gdyby lew m usiał się żywić myszami;
widocznem je s t też, że wielka płodność nie przynosi żywicielowi żadnej korzyści; ilość jego zależy tylko od wyników polowania i m inim alnej ilości pożywienia, dla niszczy
ciela niezbędnej.
Ja k ie okoliczności um ożebniają niszczy
cielowi obfite rozm nażanie się? Ja k o pier
wszy w arunek znaleźliśmy wyżej, że polo
w anie pow inno być d la niego — choć się to w ydaje paradoksalnem — jak n ajb a rd ziej utrudnionem (gdyż w przeciw nym razie za- bardzo zm niejsza się ilość żywicieli); d ru gi w aru nek polega na tem, aby jego,żyw i- ciel był ja k n a j bardziej płodnym , ponieważ tylko w tedy będzie on m ógł wyżywić wię
kszą ilość niszczycieli; płodność zatem ofia
ry nie przynosi korzyści jój sam ej, ale łu pieżcy.
Nieco inaczój kształtu ją się stosunki, gdy pod rach un ek przyjm iem y nie dwoje, lecz więcej zw ierząt.
Niszczycielami współzawodniczącemi n a
zywać będziem y takie g atunki zw ierząt drapieżnych, które się żywią jed n ako w ą zdobyczą; wspólnie zatem w ytępiają żywi
cieli. Te spom iędzy nich, które się okazu
ją najw ytrzym alszem i, t. j. utrzym ać mogą b y t swój, czy to dla większej zręczności m yśliw skiej, czy dla większej w strzem ięźli
wości, pozostaną zwycięscami. M niej zrę
czne i żarłoczniejsze wyginąć z głodu mu
szą przy zm niejszonej ilości żywicieli. Gdy więc dla łupieżcy, niem ającego współza
wodników, m niejsza zręczność m yśliw ska i większa żarłoczność przynoszą korzyść, zapew niającą im obfitsze rozm nażanie się, to przy w spółzaw odnictw ie natom iast te same zdolności przynoszą im dotkliw ą szko
dę. P rzy ro d a staje tu wobec zagadnienia, k tóre w ybornie rozwiązuje: stw arza ona cią
gle nowych łupieżców, obdarzając ich coraz większą zręcznością m yśliwską, aby im u ła
tw ić usunięcie starszych w spółzaw odników . A by zaś zapobiedz ilościowemu zm niejsze
niu się fauny ziemskiej, stw arza żyw icieli, coraz lepiej um iejących się u k ry w ać i w ten sposób utru dniając polow anie napastnikom w pływ a znów na zw iększenie się ilości oso
bników zwierzęcych. M am y więc tu, jak b y wyścigi niszczycieli, k tó re się nigdy nie kończą, ponieważ i żyw iciel, za którym go
nią, również szybko uchodzi.
15(5 W SZECH ŚW IA T. N r 10.
Z w róćm y się teraz do zw ierząt, tę p io ny ch przez wspólnego w roga.
N a jtru d n ie jsz e do sch w ytania i n a jp ło dniejsze z nich będą się najobficiej ro z m n a
żały i żywić będą m ogły tak ą moc niszczy
cieli, że mniój pło d n i i mniej zręczni ich w spółtow arzysze zostaną w szędzie w y tę
pieni, o ile ich gdzie nie zabespieczą przed w rogiem ja k ie w yjątkow o pom yślne w a ru n k i. N ajbardziej zatem p ło d n i i n a jle piej um iejący się u k ry w a ć żyw iciele powo
dują, za pośrednictw em niszczycieli, tęp ie
nie swych tow arzyszy. Poniew aż zaś ci to w arzysze są zw ykle zarazem ich w spółza
w odnikam i w zdobyw aniu p o k arm u (tak np. k u ro p a tw a i przep ió rk a, służąc obie za p okarm lisowi, w spółzaw odniczą ze sobą na ornem polu), zatem płodność i zdolność do u k ry w an ia się przynoszą żyw icielow i tę korzyść, że pow odują pośrednio usuw anie w spółzaw odników przez w yhodow anie z n a cznego zastępu niszczycieli.
J a k ie okoliczności o k re śla ją ostatecznie ilość osobników danego gatu n k u ? Ilo ść ta w tedy je s t stała, gdy śm iertelność rów na się płodności. P ło d n o ść zw iększa się p rzy obfitości pożyw ienia i p rz y pom yślnym s ta nie innych w arunków do życia niezbędnych, zm niejsza się zaś w skutek każdego niedo
statk u . Czem zaś w a ru n k u je się śm iertel
ność? Istn ien ie każdego g a tu n k u zależne je s t od spełnienia całego szeregu w a ru n
ków (ciepło, pożyw ienie, suchość, leg ow i
sko i t. p.), a gdzie choćby je d e n z ty ch w a ru n k ó w je s t niedostateczny, tam g atu n ek ten nie może ju ż istnieć. G dybyśm y, d aj
my, naszkicow ali k a rty d la głuszca w E u ropie, cieniując n a jed n ej obszary o odpo- w iedniem cieple, n a d ru g iej obszary o od- pow iedniem pożyw ieniu, n a trzeciej obsza
ry o dp o w iad ające jak iem u ś innem u w a ru n kowi, dostrzeglibyśm y,, że je d e n lub k ilk a w arunków zn a jd u ją spełnienie n a znacz
n ych p rz estrze n ia ch , a le że w szystkie te zacieniow ane obszary w niew ielu tylko p u n k ta c h się schodzą. D la głuszca E u ro p a nie stanow i bynajm niej ląd u , a tylko zbiór k ilk u w ielkich wysp; d la żm ii zaś je s t E u ropa arch ipelagiem złożonym z m ałych w y
sepek. P raw d o p o d o b n ie niejedno zw ierzę, k tó re my uw ażam y za rz ad k ie i słabo ros- przestrzenione, doszło w swoim świecie n a j
większej m ożebnej obfitości, tylko św iat ten gdzie ono w ogólności żyć może, stanowi d rob ną cząstkę ląd u lu b m orza. Z gniazd tych roschodzą się zw ierzęta w różne stro ny, nigdzie je d n a k nie m ogą się stale osie
dlić.
W obrębie zam ieszkiw anego obszaru ist
nienie i obfitość danego g atu n k u zależą przedew szystkiem od jeg o stosunków z in - nem i zw ierzętam i, a m ianow icie w edług po
wyższych wywodów od tego, czy m iejscowe w aru n k i w y staw iają zw ierzę na łu p n ie
przyjaciół, czy też u łatw iają mu u k ry w a
nie się p rz ed niemi.
W idzieliśm y, że najw iększa obfitość zw ie
rz ą t w ystępuje tam , gdzie polow anie je s t najb ard ziej u tru dn ion e. Tem się tłum aczy, dlaczego pew ne zw ierzęta, naw zajem sobie nieszkodzące i których byt zależy od je d n a kich w arunków , nie w ystępują razem w je dnych obszarach, lecz zd ają się wzajem nie unikać.
N iszczyciel posiada straszn y oręż, jeśli może żyw ić się większą ilością gatunków niż jeg o współzawodnicy. D ajm y, że n i
szczyciel A żywi się w yłącznie myszami i dla swego w yżyw ienia p otrzeb u je ich 1000 na 1 m ili kw., niszczyciel zaś B żyw i się w yłącznie ziębam i i potrzebuje ich również 1000 na 1 mili kw ., skoro więc zjaw i'się now y niszczyciel C, żyw iący się zarów no m yszam i ja k i ziębam i i p o trzeb u jący ró w nież tylko 1000 na 1 m ili kw., wówczas obniży on ogólną ich ilość do 1000 sztuk i w ten sposób zagłodzi swych w spółzaw o
dników. N ajgorszym i gośćmi w każdym obszarze są: niszczyciel, tępiący rozliczne g a tu n k i zw ierząt i żyw iciel bardzo płodny i um iejący się zręcznie ukryw ać. P ierw szy , ro zm n ażając się ciągle, dopóki tylko zn a j
d u je dostateczną obfitość pożyw ienia, tęp i wszystko naokoło do tego stopnia, że sam zaledw o m a się czem żywić, czem zarazem og ładza sw ych w spółzaw odników . D ru gi zaś, rozm nażając się n adm iernie, wyżywić może ta k ą ilość niszczycieli, że ci byliby w stanie w ytępić doszczętnie w szystkich innych żywicieli, gdyby ci nie m ogli znaleść pew nych szczupłych schronisk, w któ ry ch tru d n iej schw ytać się dają, aniżeli gość przybyły. P rzy k ład e m takiego niebespiecz- nego gościa je s t mysz. G dyby jej nie było,
1 0 . W SZECHŚWIAT. 1 5 7
m ielibyśm y znacznie bogatszą, faunę dro
bnych zw ierząt. Mysz nietylko nie odciąga zw ierząt drapieżnych od innych drobnych gatunków , lecz owszem pow oduje ich za
gładę, um ożebniając obfite rozm nażanie się łupieżców (nie stosuje się to oczywiście do zw ierząt żywiących się w yłącznie myszami).
Św iat zw ierzęcy danćj okolicy je s t przeto tem bogatszy, im ściślćj określony rodzaj pożyw ienia posiada każde zw ierzę drapie
żne.
Tłum acz. B . D.
AKADEMIJA UMIEJĘTNOŚCI
W K R A K O W IE .
Posiedzenie K om isyi archeologicznej.
D nia 19 L u teg o odbyło się pierw sze w bieżą
cym roku posiedzenie K om isyi archeologicznej A kadem ii um iejętności, k tó re przew odniczący tej Kom isyi, p. L epkow ski zagaił sm utną wiadomością, o śm ierci dwu jej członków : ks. Polkow skiego i Ro- gawskiego. O becni przez pow stanie oddali cześć ich pam ięci. Po odczytaniu następnie przez se
k re ta rz a K om isyi p rotokułu z posiedzenia poprze
dniego i po przyjęciu go przez obecnych, członek K om isyi p. Sadow ski p rzed staw ia re fe ra t o skar
bie, znalezionym ostatniem i czasy w P ru siech za
chodnich pod Lubaw ą. S k arb ten , n a k tóry na
trafiono w P aźd zie rn ik u ro k u zeszłego w L ążynie, sk ła d a ł się z rozm aitych przedhistorycznych ozdób sreb rn y ch i m onet arab sk ich , należących do p ie r
w szych la t w ieku X I. Z achow any on b y ł w n a czyniu glinianem , m ającem ozdoby zębate tego sa
m ego ch a ra k te ru o rnam entacyjnego, jak iem i przy
ozdobione by ły za w a rte w niem w yroby srebrne.
M iejsce znalezienia zn ajd u je się w pobliżu p rzed historycznego szańca czyli grodziska łążyńskiego, n a k tó ry m znajdow ano tak że skorupy w te n sam sposób zdobionych naczyń potłuczonych. Położe
nie zaś szańca je s t w sam em w yjściu z przesm yku grunw aldzko-lubaw skiego, prow adzącego przez p o jezierze litew sko-pruskie. Podobieństw o ozdób znaj
dujących się n a naczyniu zaw ierającem skarb z ozdobam i w ystępującem i n a zaw arty ch w niem w yrobach sreb rn y ch , oraz z ozdobam i skorup znaj
dow anych na szańcu, jako też położenie gieogra- ficzne m iejscowości, w k tó rej sk arb ten został zna
leziony, dały referentow i powód n aprzód do w y
tk n ięcia k ieru n k u najpóźniejszej drogi w schodnie
go h an d lu arab sk ieg o z ziem iam i pruskiem i, któ
ra, zdaniem referen ta, przechodziła od wschodu przez jed y n y suchy przesm yk pojezierza litewsko- pruskiego, a dalej kierow ała sig ku Grudziądzowi, gdzie trzeb a było przebyw ać Wisłg. N astępnie przychodzi re fe re n t do wniosków, że ozdoby wy- stgpujące na skorupach naczyń grodziskow ych wy
robiły sig pod wpływem tego w łaśnie handlu, że by ły one naśladow aniem ozdób na w schodnich wy
robach srebrnych, że wreszcie, najw igkszy rozwój grodzisk słow iańskich schodzi sig z epoką n a jb a r
dziej ożywionego w naszych stronach h an d lu a ra b skiego. W dyskusyi, która w ynikła z powodu te go referatu, członek Komisyi, G. Ossowski, nie- przecząc możności w ytkniętego przez re fe re n ta kie
ru n k u drogi handlow ej wschodniej, oraz wpływo
wi sztuki arabskiej na g arn carstw o m iejscowe, co do o statn ieg o wniosku podnosi tę okoliczność, że znajdow anie skorup w te n sposób przyozdobio
n y ch na grodziskach, n ie je s t jeszcze dowodem jednoczesnego z tem i skorupam i pow stania samych ty c h grodzisk czyli szańców. Z abytki bow iem te , z tem w szystkiem co się n a n ich znajduje, mogły ju ż istnieć wówczas oddawna, a, ja k to in n e fakty stw ierd zają,istn iały rzeczyw iście w najdaw niejszych czasach przedhistorycznych, bo w okresie użycia w tym k ra ju narzędzi z kam ienia szlifowanego.
Do zdania tego przyłącza się profesor Sokołowski i wreszcie przychyla się i sam referent. Po wy
czerpaniu n ad tym przedm iotem dyskusyi nastę- stępuje re fe ra t hr. Przeździeckiego o o dkrytych przez niego dokum entach, św iadczących o istn ie
niu w B rodach fab ry k i jedw abiu z miejscowych jedw abników , założonej w zeszłym w ieku przez Koniecpolskiego. Przew odniczący przedstaw ia w re
szcie rospraw g p. M atiasa Bersohna z W arszawy o godłach studentów polskich w uniw ersytecie bo- lońskim . Dla znacznej objgtości tej rospraw y i dla sam ej tre śc i zbliżającej rzecz bardziej do zakresu histo ry i ośw iaty niż do archeologii, K om isyja po
leciła ro sp atrzy ć pracg p. Bersohna h r. Przeź- dzieckiem u i zdać z niej sprawg na najbliższem posiedzeniu Komisyi. Zakończył posiedzenie wy
bór przew odniczącego i sekretarza, a tym i w ybra
n i na czas dalszy zostali pp. Lepkowski i Umiński.
G. O.
K B O N fK A N A U K O W A .
FIZYKA.
— 0 połysku metalicznym. D la objaśnienia zjaw i
ska połysku, zwłaszcza m etalicznego, posługujem y się zwykle spostrzeżeniem Dovego, k tó ry , rospa- tru ją c w stereoskopie dw ie rozm aicie zabarw ione płaszczyzny, dojrzał połysk i, opierając się n a tem , wnosił, że połysk tw orzy się w skutek odbicia się św iatła od dw u płaszczyzn leżących je d n a za d ru gą. Tak np. w m etalach je d n ą z płaszczyzn od
1 5 8 W SZECH ŚW IA T. N r 1 0 . b ijający ch św iatło m a być pow ierzchnia m etalu ,
d ru g ą zaś pow ierzchnia nieco głębiej położona.
P rz y p u sz c z a ł zatem Dove, że m etale posiadają, przezroczystość w pew nym dość znacznym stopniu, co stanow iło p u n k t słaby jego te o ry i, zresztą w p o wyższy sposób tru d n o by ło o bjaśnić połysk c ia ł zupełnie p rzezroczystych. P o Dovem z o ry g in a l
ną teo ry ją połysku w y stą p ił B riicke, zb ijając do
wodzenie Dovego.
O becnie spotykam y się ze spostrzeżeniam i S p rin - ga, stanow iącem i w ażny do om aw ianej sp raw y przyczynek. W licznych sw ych d o św iadczeniach n ad ściśliw ością n ajro zm aitszy ch proszków , o trz y m yw anych przew ażnie w postaci chem icznych osa
dów, d ostrzegł Spring, że część substancyi tw o rz y ła cy lin d ry o m n iej lub więcej doskonałym po
ły sk u m etaliczn y m , ja k k o lw iek sam e proszki b y najm n iej nie były m etalam i; in n e znów substan- cyje daw ały w ty ch sam ych w aru n k ach cy lin d ry o m niej lub więcej d o skonałym połysku szklistym , a to zależnie od m ia ry w y w ieranego n a n ie c i
śnienia. T a k np. sia re k bizm utu, sia re k m iedzi, tle n e k m anganu i in. daw ały p o łysk m etaliczn y , podczas gdy siarek cynku, tle n n ik rtę c i, w ęglan m iedzi i in. m iały pow ierzchnię jak b y pokostow a
n ą. Przy b a d an iu m ikroskopow em d elik atn y ch proszków obudw u pow yższych g rup dojrzyć łatw o różniące je cechy fizyczne. C iała m ianow icie, k tó re p rz y ję ły połysk m etaliczny, w szystkie bez wy
ją tk u złożone b y ły z proszku nieprzezroczystego, ciała zaś o połysku szklistym sk ład ały się z p rosz
ku m niej lu b więcej p rzezroczystego. W id ać z te go, że połysk m e taliczn y pow staje wówczas, gdy gład k a p o w ierzchnia u tw orzona je s t z c ia ła dosta
tecz n ie n ieprzezroczystego. Im nieprzezroczystość ta je s t doskonalszą a p o w ierzchnia b ard ziej zbitą, te m połysk m etaliczny je s t silniejszy. N ie zależy on p rzeto bynajm niej od n a tu ry chem icznej ciała, lecz jed y n ie od jeg o budow y fizycznej. Gdyby m e ta l ja k i w ystępow ał w o d m ian ie alotropow ej przezro czy stej, to p o siad ałb y w tej odm ianie p o łysk szklisty. (N atu rw . R u n d sch au z B ullet. de 1’A cad. roy. de B elgigue). M . FI.
F1ZYJOLOGIJA.
— Mikroby żołądka. P. J. Abelous p rz e p ro w a dził w pracow ni fizyjologicznej w M ontpellier sze
reg poszukiw ań n a d m ik ro b am i, k tó re zn ajd u ją się w żołądku w w aru n k ach n o rm aln y ch , n ieza
leżnie od wszelkiego stanu patologicznego. M ikro
by w ystępują w żołądku w stan ie no rm aln y m do
syć licznie; te, k tó re p . A belous zdołał oddzielić, o p ierają się działaniu cieczy dosyć siln ie zakw a
szonej, a n iek tó re żyć m ogą bez p ow ietrza. N a znaczną część substancyj p okarm ow ych w y w ierają w szystkie w pływ m niej lub w ięcej szybki, m niej lub więcej energiczny. W k ażd y m ra z ie czas do sprow adzenia ty c h procesów p o trz e b n y je s t dosyć znaczny, skąd m ożnaby wnosić, że głów ną w id j- w nią działalności m ikrobów n ie je s t żołądek, ale
kiszki, p o b y t bow iem pokarm ów w żołądku trw a zb y t krótko; w spraw ie tra w ie n ia odegryw ają n ie w ątpliw ie w ażną ro lę . (C om ptes rendus).
A.
Z 0 0 L 0 G IJA .
— Wytwarzanie pajęczyny u wijów (M yriopoda).
W iadom o, że je d n ę z głów nych cech pająków w ła
ściw ych, stanow i obecność n a końcu odwłoka b ro daw ek przędnych, przez k tó re przechodzą ru rk i czyli u jścia gruczołów przędnych czyli pajęczyno- w atych, d o starczający ch m a te ry ja łu na pajęczynę.
U wijów (tysiąconogów ) nie dostrzeżono d o tąd istn ien ia podobnych przyrządów . Chociaż jeszcze
■w ro k u 1839 prof. A. W aga, obserw ując p rzem ia
ny Craspedosom a, w ija należącego do tęporożnych (C hilognatha), zauw ażył, że ponieważ zw ierzęta te n ajch ę tn iej p rzeb y w ają w m iejscow ościach w ilgo
tn y ch , a w czasie lin ien ia czyli zrzucania skóry wilgoć im szkodzi, przeto, gdy nadejdzie czas zrzu cania p okrycia ciała, w chodzą pom iędzy dw a li
ście i osnuw ają się oprzędem , przyczepiając się do liści n a podobieństw o poczw arek m otyli noc
nych. Oprzęd Craspedosom a je s t także podobny do o przędu pająków , pod k tó ry m te zw ierzęta Szu
k a ją schronienia. Po ukończeniu oprzędu, który je s t dosyć gęsty i nie dopuszcza w ilgoci, C raspedo
som a skręca się ślim akow ato i zrzuca skórę 1).
N iedaw no p. F a b re z Ayignon spostrzegł, że sperm ato fo ry . u ziem inka, G eophilus (w ija, n ależą
cego do o strorożnych Chilopoda), są um ieszczone w siateczkach, utw orzonych z nitek pajęczyny i wywnioskował, że w ije ostrorożne m uszą snuć pajęczynę z gruczołów, położonych razem z g ru czołam i rozrodczem i. O bserw acyje p. Ju liju sza Chaloude, czynione 2) n ad te m i zw ierzętam i, nie w ykazały je d n a k faktów potw ierdzających zdanie w yrażane przez p. F ab re. Lecz p. Chaloude był szczęśliwszym przy b ad an iu innego g atu n k u wijów, S colopendrella im m aculata, u którego przekonał się o istn ie n iu p rzy rząd u składającego się z dwu oddzielnych gruczołów otw ierający ch się do dwu w yrostków , um ieszczonych w bliskości odbytu, z k tó ry c h w ypływ a ciecz lepka, w yciągająca się w n itk i. Z ty ch obserw acyj w ynika; 1) że Scolo
p en d rella im m aculata posiada p rzyrząd gruczoło
wy przeznaczony do w ydzielania p ły n u tw a rd n ie jącego n a pow ietrzu i tw orzącego nici podobne do pajęczyny, k tó rą snują pająki; 2) że w y ro stk i o d bytow e u tego w ija, stanow ią praw dziw e b ro d aw ki p rz ę d z a ln e czyli kądziołki.
A. S.
') M ateryjały do fau n y wijów krajow ych, A. Śló- sarski, P am iętnik Fizyjogr. t. III, str. 409.
’2) Revue Scientifique N r 4, 1889 r .