• Nie Znaleziono Wyników

.M Warszawa, <1. 10 Marca 1889 r.

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share ".M Warszawa, <1. 10 Marca 1889 r."

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

.M 1 0 . Warszawa, <1. 10 Marca 1889 r. T o m V I I I .

TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.

PRENUMERATA „WSZECHŚWIATA."

W Warszawie: rocznie rs. 8 k w artaln ie „ 2 Z przesyłką pocztową: rocznie „ 10 półrocznie „ 6 Prenum erow ać m ożna w R ed ak cy i W szechśw iata

i we w szystkich k sięgarniach w k ra ju i zagranicą,.

Komitet Redakcyjny stanowią: P. P. D r. T. Chałubiński, J. Aleksandrowicz b.dziek. Uniw., K. Jurkiewicz b.dziek.

Uniw.,mag.K. Deiko, mag.S. Kramsztyk,Wł. Kwietniew­

ski, W. Leppert, J. Natanson i mag. A. Śldsarski.

„W szechśw iat11 przyjm uje ogłoszenia, k tó ry c h treśó m a jakikolw iek zw iązek z n au k ą, na następujących w arunkach: Z a 1 w iersz zw ykłego dru k u w szpalcie albo jego m iejsce pobiera sig za pierw szy ra z kop. 7 1/*

za sześć nastgpnych razy kop. 0, za dalsze kop. 5.

u fid res lESedałccyi: E I r a k o w s k ie -P r z e d m ie ś c ie , 2>Tr ©S.

Myśl upam iętniania doniosłych faktów historycznych je s t stara, ja k świat. Różne-

mi sposoby człow iek osięgał ten cel, ale j e ­ den z nich oddaw na w ydaw ał mu się n a j­

prostszym i n ajnaturalniejszy m . W idok gór wysokich im ponow ał zawsze człow ieko­

wi; na szczyty ich, nurzające się w obło­

k ac h , zap atryw ał się on od początku

Fig. 2. Jed n a z czterech nóg wieży trzechsetm etrow ej.

(2)

146 W SZECHŚW IAT. Nr 10.

z uw ielbieniem . W um yśle je g o te o lb rzy ­ m ie gm achy p rz y ro d y łączyły się z pojęciem doskonałości, potęgi n iezrów nanej. C zyny więc swoje doniosłe, albo w ydarzenia, s ta ­ nowiące now y zw ro t w sw ych losach, czło­

wiek n aw ykł u p am iętn iać staw ian iem w y ­ sokich budow li. W drodze tój pow stały w starożytności potężne p iram id y i obeliski egipskie, kolum na T ra ja n a oraz w iele in ­ nych budow li. D la tej samój przyczyny, trw ającej i obecnie, człow iek staw iał bóstwu olbrzym ie św iątynie, gdyż budow le te og ro ­ mem sw oim pow inny były, w pojęciach lu ­ dzi, p rzy g n iatać skrom ne pow szednie d o ­ m ostwa. P o tę żn e bóstwo, w edług lu d z k ie ­ go zap atry w an ia, pow inno posiadać g od ną siebie siedzibę. W ten to sposób pow stały słynne św iątynie starożytności i czasów n o ­ w ożytnych. Zw yczaj staw ian ia w ysokich budow li z pierw szego lu b dru g ieg o p o w o ­ du u trzy m ał się aż do epoki b ieżącej, aż do naszego stulecia w łącznie. P o d tym w zglę­

dem niem a różnicy m iędzy starożytnością a w iekiem naszym : człow iek w z a ra n iu cy ­ w ilizacyi w pocie czoła m uro w ał olbrzym i pom nik z kam ienia, dzisiaj staw ia go, m oże z m niejszym m ozołem , z żelaza. T a k więc idea się n ie zm ieniła, śro d k i tylk o są nowe.

Jed n a k że p rz ejd ziem y do w łaściw ego przed m io tu niniejszego arty k u łu . W ro k u 1832, g dy przeszedł w A n g lii bil o re fo r­

mie, in ży n ier an g ielsk i T re v ith ic k pow ziął zam iar uw iecznienia pam iętnego w dziejach A n g lii fa k tu zapom ocą olbrzym iej ko lu m ­ ny. K olum na T re v ith ic k a w ysokością m ia­

ła prześcignąć sław ne obeliski i p iram id ę C heopsa, k ated rę S-go P io tra i t. p. b u d o ­ wle ś w ia ta ,— m iała ona posiadać wysokość 304 m etrów , śred n ica jój u d o łu — 30 me­

trów , a u szczytu 3,60 m. Całość m iała w a­

żyć 6000 tonn; m ateryjałem m iało być żela­

zo lane. W ów czas ju ż T re v ith ick p rz ew i­

d yw ał możność dostaw an ia się n a szczyt tej wieży zapom ocą w indy. P ro je k t swój T re - ! y ith ick przed staw ił w dniu 1 M arca 1833 ro k u królow i angielskiem u W ilhelm ow i, j oraz przedtem jeszcze z ro b ił odezw ę do n a ­ rod u angielskiego, zapraszającą do sub- skrypcyi na pom nik. M yśl ta znalazła sym ­ patyczny oddźw ięk pośród angielskiego

społeczeństw a, trze b a jed n ak ż e trafu , że T rev ithick ju ż w dniu 21 K w ietnia um iera, i eo ipso—p ro jek t jeg o idzie w zapom nienie.

Podczas w ystaw y F iladelfijskiej w ro k u 1876, am erykanie wznowili p ro jek t o lb rzy ­ miej wieży ale, bądź że społeczeństwo a m e ­ ry kańsk ie przyjęło go z niedow ierzaniem , bądź że p rzestraszono się ogrom nych kosz­

tów , dość, że p ro je k t nie doszedł do skutku.

Zadow olniono się w tedy w ystaw ieniem s ła ­ wnego pom nika W aszyngtona, mającego 169 m etrów i jeszcze zeszłego roku będące­

go najw yższą budow lą na ziem i.

T ak stały rzeczy aż do r. 1886. W roku tym , z racy i zap ro jek tow ania w ystaw y p a ­ ryskiej na ro k 1880, m yśl T rev ith ick a w y ła­

nia się i tym razem skuteczniej. In ż y n ie r francu ski Eiffel w sław iony ju ż k ilk u znacz- nem i dziełam i, z któ rych najw ażniejszem je s t w iad u k t w G arabicie we F ran cy i, zw ra­

ca się do kom itetu w ystaw y z pro jek tem w ystaw ienia olbrzym iej 300-metrowej w ie­

ży n a p am iątkę ro k u 1789 a na term in w y­

staw y. P ro je k t ten został bardzo p rz y ­ chy ln ie p rzy jęty p rzez prasę, kom itet w y­

staw y, jak o też ówczesnego m in istra ro b ó t publicznych, p. L ockroy. W spom niany p ro ­ je k t został wtedy podany wraz z rysunkiem

w tom ie IV W szechśw iata. P ro je k t ten j e ­ d n ak u leg ł pew nym zm ianom i wieża E i f ­ fla taka, ja k j ą dziś budują, różni się znacz­

nie od swego pierw ow zoru.

W ieża E iffla, gdy dojdzie zam ierzonej w y­

sokości 300 m etrów (wiem y z gazet, że p rz e ­ kro czy ła ju ż 280 m etrów ), będzie wyższą o 150 m etrów od sław nych piram id E g ip tu . T u przytoczę najw yższe ze znanych pom ­ ników n a ziemi:

O b elisk W aszyngtona ma 169 m etrów K a te d ra K olońska 150 >>

W ielka piram ida E g ip tu 146 K a te d ra strasbu rsk a 142 K a te d ra wiedeńska 138 K a te d ra św. P io tra w R zy ­

mie 132

G m ach Inw alidów w P a ­

ryżu 105 O

P an teon 79 5 J

N otre-D am e de P a ris 66

P o zatw ierdzeniu przez m inisteryjum , los wieży E iffla został rostrzygnięty, niezw łocz-

(3)

Nr 10. W SZECHŚW IAT. 147 nie też przystąpiono do robót. N ajpierw

odbyto szereg prób, m ających na celu zde­

cydow anie, ja k i obrać m atery ja ł do budo ­ wy wieży. Żelazo kute, jak o m ateryjał nadzw yczajnie w ytrzym ały i sprężysty, otrzym ało przed innem i pierw szeństw o.

D zięki tym swoim zaletom , jestto jedyny m ateryjał, k tó ry pozw ala budow ie osięgnąć tak znaczną wysokość, oraz skutecznie sprze­

ciw iać się parciu w iatru. Żelazo je st dzie­

sięć razy w ytrzym alsze od drzew a o je d n a ­ kowej pow ierzchni, a dw adzieścia razy od kam ienia. Sprężystość żelaza pozw ala mu z jed n ak o w ą łatw ością w ytrzym yw ać silne ciśnienie, oraz sprzeciw iać się rosciąganiu.

Zastosow anie żelaza w kłada w ręce sztuki inżynierskiej środki całkiem now e i wieża trzy stu m etro w a w r. 1889 stanie się naj- wspanialszem i najciekaw szem tego udow o­

dnieniem.

N iezm iernie w ażną n astępnie rzeczą był w ybór m iejsca dla tego kolosu żelaznego.

P ary ż , od wieków m inow any przez swoje sław ne kam ieniołom y, z których czerpie m ateryjał budow lany, je s t wogóle m iastem o bardzo niepew nym g runcie, cóż dopiero dla takiego ciężaru. N areszcie po wielo­

stronnych badaniach g ru n tu na miejsce bu­

dowy w ybrano pole M arsow e, a m ianowicie bok jeg o przy leg ający do Sekw any, w prost mostu Jen a . W tem m iejscu wieża ze swo­

ją potężną ark ad ą o otw orze stum etrow ym będzie stanow iła w ejście n a plac wystawy, a strza ła jój w yniesiona na wysokość, do po­

łowy której zaledw ie sięgają szczyty n a j­

sław niejszych budow li świata, będzie góro­

w ała nad w szystkiem i budynkam i nietylko w ystaw y, ale i P ary ż a.

N a tu rę g ru n tu w tem m iejscu zbadano przy pom ocy otw orów św idrow ych i p rz e­

konano się, że pod napływ am i Sekw any j znajduje się tu naprzó d w arstw a w apienia a dalój w arstw a gliny plastycznej spoczy­

w ająca na kredzie basenu paryskieg o. J e s t­

to więc g ru n t pew ny, m ogący znieść duże ciśnienie bez usuw ania się. T u dopiero okazała się cała korzyść z o b rania n a m ate- ) ry ja ł żelaza, albow iem obliczono, że wieża, p rzy projektow anej rozległości podstaw y 10000 m etrów k w adratow ych (u dołu sta­

nowi ona praw id ło w y k w a d rat o boku m a­

jący m 100 m etrów ), nie okaże w ięk szeg o

ciśnienia, niżeli przeciętny dom pięciopiętro­

wy paryski. C ały ciężar wieży ma w yno­

sić najwyżój od 6 do 7 m ilijonow kilo­

gramów.

B udujący napotkali zaraz n a wstępie nie­

małą trudność w tem, że g ru n t brzegów Sekwany w tem m iejscu je s t przesiąkliw y, przeto budow ie groziło podm ycie. U sun ię­

to tę trudność w ten sposób, że fundam en­

ty dw u filarów wieży położonych nad sa­

mym brzegiem Sekwany w ybudow ano sy­

stemem kesonowym, przy użyciu ścieśnio- nego pow ietrza, dwa zaś dalój położone b u ­ dowano zw ykłym sposobem (na odkryw kę).

U żyw anie przyrządów o ścieśnionem pow ie­

trz u niezm iernie się rozpowszechniło osta- tniem i czasy, pozw alają one bowiem praco­

wać naw et tam , gdzie g ru n t jest m okry i przesiąknięty wodą. Obecnie ju ż używ ają kesonów nietylko do budowy mostów, ale i do budow y pom niejszych gm achów, za przykład m ogą posłużyć chociażby m aga­

zyny du P rintem ps w P aryżu, które w ten sposób budowano. Najw iększe obecnie ist­

niejące mosty na świecie zaw dzięczają swo­

je pow stanie w ynalazkow i kesonow: są to mosty m iędzy Nowym Jo rk iem i B ro ok ly ­ nem, oraz m ost na rzece F o rth w Szkocyi.

O ba nasze mosty na W iśle, łączące P rag ę z W arszaw ą, rów nież zbudow ane zostały tym systemem. Co się tyczy istoty kesonu, to powiem y tylko tyle,że je stto rodzaj dzwo­

nu pneum atycznego, w którym pow ietrze może być zagęszczone aż do ciśnienia kilku atmosfer, co nietylko zapobiega w dzieraniu się wody do w nętrza kesonu, ale naw et wy­

pycha j ą z pew ną gw ałtow nością na ze­

w nątrz; w ten sposób uzyskuje się w ew nątrz kesonu przestrzeń wolną od napływ u wo­

dy i robotnicy mogą tu swobodnie p raco ­ wać. Swoboda ta, powiem y wszelako, jest względną, gdyż wysokie ciśnienie w ew nątrz kesonu nie każdy może znosić.

W racając do poprzedniego, to rozm iesz­

czenie filarów wieży, oraz położenie jó j nad Sekw aną, czytelnik w idzi na załączonym rysun ku (fig. 1).

W ieża Eiffla spoczywa na czterech fila­

rach, ale nie prostopadłych, lecz nachylo­

nych ku sobie i w ten sposób dążących ku złączeniu się w górze w je d n ę wieżę. T ak a

| jój form a gieom etryczna nie pow stała, jak -

(4)

148 W SZECH ŚW IAT. Nr 10.

by to m ożna sądzić, z chęci zadow olenia estety k i, ale w drodze ścisłej kom binacyi m atem atycznej i uw zględ nienia ciśnień w ia­

tru . W ieża m a form ę taką,, że gdy p rz y j­

m iem y pod uw agę d ziałanie różnych p r ą ­ dów pow ietrznych, w iejących na ro z m a i­

tych w ysokościach wieży, k tó ry ch ciśnienie może dochodzić do 400 kilogram ów n a 1

F ig . 1. R ozm ieszczenie 4 filarów w ieży Eiffla.

m e tr k w ad rato w y , to w ypadkow a ciśnień w yw ieranych w każdym p u n k cie m usi przejść p rzez środek ciężkości odpow iednie­

go przecięcia. T y m sposobem w ia tr należy uw ażać za pow ód w łaściw y tej dziw nej for-

Ż eb ra połączone są z sobą k ratam i żelaznc- mi; środkiem filaru może sunąć w górę w in ­ da. Na załączonym ry su n k u przedstaw io- ny je st je d e n tak i filar wieży, albo noga, złożona, ja k widzimy, w istocie rzeczy z czterech części (p. fig. 2).

A żeby m ieć możność n ak iero wy wania do­

w olnie każdego żebra, a tem samem i filaru wieży, Eiffel o p arł dolną część żebra na sta ­ lowej płycie m ogącej się posuw ać w dół i w górę w puszce stałow ój. P ły tę stalow ą m ożna podnosić w górę zapomocą ciśnienia w ody wpuszczanej do puszki z pom py tło ­ czącej umieszczonój w pobliżu. D ziałanie to zbliżone je s t do działan ia p rasy h y d ra u ­ licznej. P ły ta stalow a może znosić olbrzy­

mie ciśnienie 800000 kilogram ów . W ten sposób uzyskano możność regulow ania k ie ­ ru n k u filarów (fig. 3).

W podstaw ie jednego z filarów od strony p lacu M arsow ego u rządzono pomieszczenie n a m aszyny parow e i obsługę wind.

O becnie, gdy daliśm y pojęcie o po dsta­

w ach wieży, spo jrzy jm y wyżej nieco w p rz e­

strzeń , w k tó rą wieża zuchw ale się w dziera.

O dpow iednio do p lan u pierw otnego, wieża 300-m etrow a sk ład a się z trzech części, albo z trzech pięter. Część dolna aż do pierw ­ szego p ię tra stanow i rodzaj czw orokątnej piram idy, którój narożnikam i są wspom nia- 'soni-

Fig. 3. U rządzenie, pozw alające podnosić filary w ieży Eiffla.

m y wieży. K ażdy filar wieży o piera się n a kw adratow ej podstaw ie z betonu, do k tó re ­ go użyto doskonałego cem entu z B oulogne- sur-M er. K ażdy z ty ch filarów sk ład a się z czterech żeber, z któ ry ch k ażde um oco­

w ane je s t oddzielnie w p odstaw ie betono­

wej an k ram i o w ypróbow anej trw ałości.

ne cztery filary. T u linije są p roste bez żadnych wygięć (p. fig. 4).

N a wysokości 57 m etrów filary połączone są poziomem wiązaniem ; na niem ułożono m ocną podłogę z belek żelaznych oraz le k ­ kich m atery jałó w ceram icznych; w ten spo­

sób pozyskano w pierw szem p iętrze now ą

(5)

Nr 10. WSZECHŚWIAT.

podstaw ę trw ałą, po­

zwalającą, na p ro w a ­ dzenie dalsze budo­

wy z tak ą pew nością, jak g d y b y miano pod sobą pierw szą dolną bazę gruntow ą.

P oczynając od p ie r­

wszego p ię tra aż do wysokości 115 m etrów żebra w yginają się i tw orzą ju ż linije k rz y ­ we, naoko stanow ią­

ce jak b y przedłużenie dolnych prostych li- n ij. Tym czasem część ta pod w zględem a r ­

chitektonicznym je st od dolnśj zupełnie n ie­

zależną.

N a wysokości 115 m etrów przerzucone je s t znow u poziome w i ą z a n i e , tw orzące dru g ie piętro wieży oraz now ą bazę. S tąd p o c z y n a j ą c aż do szczytu, wieża stan o ­ wi jed n o litą część, za­

kończoną n a szczycie rodzajem k opu łk i, w którój m a być um iesz­

czone obserw atoryjum m eteorologiczne.

Pcfmiędzy pierw - szem piętrem a p o ­ w ierzchnią ziem i u- mieszczone są w ielkie a rk ad y k o n stru k c y j­

ne, o któ ry ch ju ż b y ­ ła m owa, a k tó re in ­ nego celu prócz ozdo­

bienia wieży nie m ają.

Zaw ieszone na szkie­

lecie żelaznym pom ni­

ka, zdaje się, podpie- ra ją go; celem ich w łaściw ym jest n ad a­

nie całój budow ie pe­

wnego p iętn a stałości oraz sm aku arch ite­

ktonicznego.

149

Fig. 4. Jed en bok wieży trzechsetm etrow ej.

113*73'

(6)

1 5 0 W SZECH ŚW IA T. Nr 10.

C iekaw ą i godną, podziw u rzeczą, w b u d o ­ wie w ieży Eiffla j e s t ta w łaśnie um iejętność znajdow ania na tych sp raw iający ch za w ro ­ ty głow y wysokościach podstaw trw a ły c h , służących do dźw igania całej budow y w górę.

Ju ż z pierw szego p ię tra w ieży ro stacza się panoram a p ięk n a, k tó ra w m iarę p o su ­ w ania się w górę staje się coraz to ro zle- glejszą, a na szczycie samym obejm uje w i­

dno k rąg o prom ieniu przeszło 62 kilom e­

trów . R ozum ie się, że z tej niezm iernej, j a k na gm achy rę k ą człow ieka staw iane, wysokości, będzie w idoczny P a ry ż i w szy­

stk ie jeg o okolice. Z pierw szego p ię tra z w ew nętrznej stro n y oko będzie mogło d o j­

rzeć u dołu piękny w od o try sk otoczony krzew am i oraz całe m row isko w ystaw y 1889 roku.

W ieża sk ład a się w całości z k ro k w i że­

laznych lekkich i sprężystych, spojonych ni- tam i z żelaza, tw orzy to rodzaj k o ro n k i m e­

talow ej. C ała ta ażurow a budow a czynić m oże w rażenie jak ieg o ś nadpow ietrznego zam ku o znikającym z oczu szczycie. Z a ­ pew ne podobna budow a może być nazw ana p iękną. P rzechodzim y z kolei rzeczy do trudn ości technicznych, nasuw ający ch się p rz y budow ie wieży, k tó re dow cip naczel­

nego inżyniera ro z w ik ła ł — jed n em słowem , do ta k zw anego m ontażu czyli w znoszenia wieży.

G łów na tru d n o ść w znoszenia wieży po ­ leg ała na dostarczaniu w górę k rokw i że­

laznych. T rzeba je było bow iem podnosić w p rz estrze n i p rz y pozycyi filarów pochy­

lonej, porte-a-faux, j a k m ówią technicy francuscy. Położenie to w idocznem je s t n a fig. 2. Z adanie to było o ty le tru d n ie j­

sze, że głów ny k o n stru k to r i je g o pom o­

cnicy nic podobnego przedtem nie robili, chociaż są to ludzie dośw iadczeni, ludzie, którzy b ra li u d ział we w szystkich znacz­

niejszych robotach k o n stru k cy jn y ch epoki bieżącej n a k u li ziem skiej. W p ad li oni na m yśl użycia ru sztow ań drew nianych. U p rze­

dnio zrobili jed n ak ż e pochyły m odel je d n e ­ go z filarów wieży i na nim próbow ali do ­ p iero, w ja k im punkcie należy go w esprzeć, ażeby wyjście środka ciężkości poza pod­

stawę nie spow odow ało u p a d k u m odelu.

W ten sposób znaleźli, że pierw sza po d p ó r­

ka potrzebną się staje dla takiego filaru d o ­ piero n a wysokości 26 m etrów. G dy więc budow a filarów dochodziła rzeczonej wyso­

kości w spierano j e o rusztow anie drew n ia­

n e m ające k ształt p iram idy czw orokątnej, a właściw ie opierano o skrzy nkę z piaskiem um ieszczoną n a szczycie takiej piram idy.

P o znalezieniu tego p u n k tu oparcia budowa szła dalój aż do wysokości, gdzie znajdow a­

ło się poziome w iązanie, umieszczone ró w ­ nież na rusztow aniu dre wnianem . W tedy w y­

puszczając piasek ze skrzyń oraz używ ając w spom nianych powyżej pras, spow odow y- wano pochylenie filaru w stron ę w iązania aż do zetknięcia. C ałe to postępowanie by­

ło z doskonałością m atem atyczną obliczone, tak, że w szystkie nity i spojenia schodziły się ze sobą ściśle zupełnie. O tóż ta część roboty, podczas której igrano sobie niejako z tą olbrzym ią m asą żelaza i kierow ano nią ja k b y zabaw ką, może je s t najpiękniejszym m om entem budowy.

(dok. nast.)

S tefa n Stetkiewicz.

ZE WSCHODNIEJ AFRYKI.

I.

Stanley i Emin pasza.

W lecie 1887 ro k u przedstaw iliśm y czy­

telnikom W szechśw iata ówczesny stan o d ­ k ry ć i kolonizacyi n a całym kontynencie afrykańskim , stan ten pozostał w g łów nych zarysach bez zm iany, ale w szczegółach daw niejsi i nowi podróżnicy rosszerzyli i pogłębili naszę znajom ość w nętrza a fry ­ kańskiego, a w kolonijach eu ropejskich za­

panow ała coraz żywsza czynność, aby je urządzić i zużytkow ać m ateryjalnie. W n i­

niejszym przeglądzie zajm iem y się głów nie dw iem a okolicam i A fry k i zw rotnikow ej, na k tó re zw rócone są oczy gieografów i całej czytającej publiczności europejskiej. Jed n i chw ytają skw apliw ie k ażdą najdrobniejszą naw et wieść dochodzącą z k ra in pom iędzy górnym Nilem i K ongiem , aby odsłonić ta ­

(7)

Nr 10. WSZECHŚW IAT. 1 5 1

jem nicę, ja k a od dw u la t otacza w ypraw ę S tanleya, a szersza publiczność zw raca swą ciekawość przew ażnie na w ybrzeże zanzi- barskie, gdzie w tśj chw ili grzmią, działa w ojennych okrętów niem ieckich: tu i tam w ystępuje do w alki cyw ilizacyja, a czasem tylko handel europejski, z potężnym w pły­

wem, k tó ry od wieków zdobyli sobie ara­

bowie n a w ielkich przestrzeniach A fryki północnej i zw rotnikow ej. D latego poświę­

cimy arabom afrykańskim i ich haniebnem u handlow i niew olnikam i nieco obszerniejsze miejsce, niż w daw niejszych opisach.

W num erze 44 W szechśw iata z ro k u 1887 opowiedzieliśm y o przebiegu w ypraw y S tan­

leya do d n ia 22 C zerw ca, t. j . chw ili, w któ- rćj Stanley m iał podług ówczesnych donie­

sień w yruszyć od wodospadów Ja m b u ja nad rzeką A ruw im i, czyli B ije rre w dalszą p o ­ dróż do Wradelai, nad wodospadam i zaś zo­

stał w oszańcowanym obozie pułkow nik B arttelo t, strzegąc zapasów , które Stanley tymczasem tam pozostaw ił. W iadomość o tem dostała się do E u ro p y w końcu W rz e ­ śnia 1887 ro k u i była ostatnią o losach S tanleya. W ciągu zim owych miesięcy 1887 ro k u i przez cały rok 1888 dochodziły w praw dzie w znacznych odstępach czasu głuche wieści, ale sam a ich treść była w iel­

ce niepraw dopodobną, albo też źródło, skąd wyszły, podejrzane.

W iadom o ju ż z daw niejszych podróży S tanleya, że ten podróżnik lubi podczas sw ych wycieczek w głąb A fryki znikać na dłuższy czas, niedając o sobie najm niejszej wieści i pojaw iać się n araz w miejscu, gdzie go się najm niej spodziew ano, posługuje on się w swych podróżach i w ich opisach tea- tralnem i efektam i; w tem u p atry w ać należy głów ną przyczynę, że przez dwa blisko lata bespośrednio od niego żadnej nie odebra­

liśmy wiadomości. M ożna się było atoli spodziew ać, że E m in pasza, skoro usłyszy coś pew nego o S tanleyu, doniesie o tem swym przyjaciołom w E uropie, z którym i stałą utrzym yw ał korespondencyją. Było­

by to z pew nością nastąpiło, gdyby nie zm iana stosunków w U gandzie i U njoro.

P ań stw a te leżą, ja k wiadomo, n a północ je z io ra U kerew e i przez nie prow adzi d ro ­ ga z W adelai do w ybrzeża zanzibarskiego, otóż w ładcy jednego i drugiego staw ali się

coraz nieprzyjaźniejszym i wobec E m ina p a ­ szy. Do M w angi, k ró la U gandy, wystoso­

w ał konsul angielski w Zanzibarze list, aby go uprzedzić o celu w ypraw y Stanleya, ale list ten poarabsku napisany fałszyw ie prze­

tłum aczyli M wandze kupcy arabscy, dowo­

dząc mianowicie z niego, że S tanley zbliża się z 2000 uzbrojonych ludzi, aby zaczepić M wangę i pomścić zam ordowanie biskupa anglikańskiego H anningtona. S k utek był ten, że M w anga w ydalił z U gandy misyjo- narza angielskiego M ackaya i w yruszył z wielką siłą zbrojną przeciw K abredze, królow i U njoro, aby przeszkodzić jego po­

łączeniu się ze Stanleyem . O ile z później­

szych doniesień w ynika, nie zdołał M w an­

ga zupełnie zniszczyć i rozbić państw a U njoro, ale raz rospoczęta w alka pom iędzy tym i daw nym i ryw alam i wyw oływ ała coraz nowe zaw ikłania w ojenne, które do n a j­

nowszych czasów nie ustały, a żaden z po­

słów w ysłanych do E m ina paszy z Zanzi­

b aru , ani też n ik t z tow arzyszów E m ina nie śmiał podczas tych rozruchów przekroczyć granic U gandy lub U njoro.

Dopiero w końcu W rześnia 1887 roku, a następnie w początku K w ietnia 1888 roku d r F elk in , d r Ju n k e r i d r H a rtla u b odebrali kilka listów od Em ina, z których ostatnie były datow ane z początku W rześnia 1887 ro ku , odbyły więc siedm iom iesięczną po­

dróż z W ad elai do E uropy. L isty owe, ja k cała wcześniejsza i późniejsza koresponden­

cyja d ra Schnitzera pomieszczone zostały w dziele, k tó re wyszło w końcu przeszłego roku równocześnie w angielskim i niem iec­

kim język u pod tytułem : E m in pasza, zbiór listów i opisów podróży dra E m ina paszy i t. d., w ydany przez S chw einfurtha, Ra- tzela, F elk in a i H a rtla u b a w L ip sk u 1888 roku. K siążka ta opracow ana p rzez sła­

w nych podróżników i gieografów zaw iera ciekawą historyją tego w każdym razie nie­

zw ykłego człowieka, którego sław a nie n a tem polega, że z górnoszląskiego ') leka-

') Dziadek Izaka S chnitzera był starozakonnym , przeniósł on sig z K rzepic w g u b ern ii p iotrkow ­ skiej do Opola, syn jeg o sprow adził się z trzyle­

tn im Izakiem do Nisy i u m a rł tam 1845 r. M atka Izaka weszła w pow lórne związki m ałżeńskie z pro-

(8)

152 W SZECH ŚW IA T. Nr 10.

rz a w yniesiony został do ra n g i paszy, lecz że ja k o egipski raudir w prow incyi h a d el istiv a, opuszczony od swego rz ąd u i odcięty od reszty św iata ucyw ilizow anego, u trz y ­ m ał się przez tyle la t wobec nacisku sfana- tyzow anych m ahdistów . N ad tem rozw o­

dziliśm y się ju ż w daw niejszych opisach, podążm y więc za późniejszem i jeg o losam i, ja k sam je w listach opisuje.

Że S tanley spieszy mu z pom ocą, dow ie­

dział się E m in w K w ie tn iu 1887 rok u, ale do początku W rześn ia tegoż ro k u nie m iał pew nej wiadom ości, gdzie się zn a jd u je, w y ­ sta ł w ięc w S ie rp n iu m ały oddział n ad po­

łu d n io w y brzeg je z io ra N yanzy A lb e rta , cz y liM w u ta n dla zasięgnięcia ję z y k a o S ta n ­ leyu i założenia stacyi, k tó rab y tem u po­

dróżnikow i za pierw sze posłużyła sch ro n i­

sko. P ołożenie jeg o nie było wówczas ta k rospaczliw e, ja k przypuszczano; sp aliła m u się w praw dzie przez p rz y p ad ek część zaso­

bów w W adelai, ale ze stro ny m ahdego nie spodziew ał on się żadnej zaczepki, z a ją ł więc n apow rót opuszczone daw niej stacyje W an d i, M ak rak a i F ad ib ek , a n ad zacho­

dnim brzegiem N yanzy A lb e rta założył n o ­ we m iejsce ob ro n n e M swa, opuścił n a to ­ m iast stacyje L ado i G ondokoro n ad Nilem.

J a k na p ierw szą wieść o odsieczy S tanleya, ta k i wówczas b y ł on stanow czo zdecy do­

w any nie wrócić ze S tanleyem , lecz pozo­

stać nadal n a swem stanow isku. P oniew aż d ro g a przez U g an d ę i U n jo ro by ła zam ­ knięta, pow ziął za m ia r torow ać sobie drogę i połączenie z w ybrzeżem na północy tych państw przez posiadłości an g ielsk ie w oko­

licy gór K enia. Je g o siła zb ro jn a w ynosiła 1400 żołnierzy.

Mimo tro sk o przyszłość swego państw a i bespieczeństw o w łasnej osoby, b a d a ł E m in w lecie 1887 ro k u topograficzne stosunki n ad jeziorem N yanzą A lbertem i florę k ra ju M onbuttu; n ad e sła ł też liczne a rz ad k ie zbiory do E u ro p y .

N a tych w iadom ościach u ry w a się znów na długo zw iązek E m in a z E u ro p ą , zato o S tan ley u dochodziły z wiosną ro k u m i­

nionego niepokojące wieści. N a pew no do-

te sta n te m , p rzy jęła sam a i syn jej w yznanie p ro ­ te sta n c k ie , o statn i od eb rał p rz y te m im ię E d w a rd , w stąpiw szy w służbg tu re c k ą n azw ał się E m inem .

wiedziano się naprzód, że T ip p u -T ip nie w yruszył z przyo biecaną pom ocą, by zająć obóz B arttelo ta, ten nie m ógł więc podążyć za Stanleyem . Na dom iar nieszczęścia u m arł k ap itan parow ca, k tó ry m iał utrzym yw ać połączenie z obozem nad A ruw im i i pań ­ stw em Kongo, zachorow ał rów nież w krótce jeg o następca, tak, że n iety lk o o S tanleyu, ale i o B arttelocie brakło przez czas dłuższy w szelkich wiadomości.

W E u ro p ie tym czasem zapuszczano się w rozm aite dom ysły, naw et ta k pow ażny podróżnik, ja k G. Rohlfs, tw ierd ził w KGl- nische Z eitung, w jed n y m z czerw cow ych num erów ubiegłego lata, że S tanley p ra w ­ dopodobnie zam iast udać się w prost do E m in a paszy, om inął go i u d ał się do d a­

wniejszej prow incyi egipskiej B ahrel G ha- zal, na północ W adelai, aby tam własne z a ­ łożyć państw o, rząd państw a K ongo zaś nie p u b lik u je um yślnie wiadomości, ja k ie o tem o trzy m ał od S tanleya. T en dom ysł, pole­

gający w części na fałszyw ych w iadom o­

ściach z Z anzibaru, nie za ją ł nikogo n a se- ry jo , bo ju ż d. 20 C zerw ca nadszedł tele­

g ram z L oandy, że S ta n ley n ap o tk ał na górnym A ruw im i n a plem ię nieprzyjaźnie usposobione, z którern m usiał staczać w alki, przyczem sam został zraniony i w końcu zu pełnie osaczony.

Tój wiadomości nie dow ierzano ju ż wów­

czas, g dy się pojaw iła, nie została ona też dotąd po tw ierd zo n a, natom iast nadeszły w S ie rp n iu i W rześn iu inne pew niejsze wieści ze stacyi wodospadow ej i z obozu B arttelo ta nad A ru w im i. W iadom o, że sta- cyją w odospadow ą m iał zaw iadow ać podług ugody ze S tanleyem —T ipp u T ip, a później w ydać j ą państw u K ongo, otóż k ap itan van G ele, znany czytelnikom W szechśw iata ze swój podróży nad rzeką U bangi, podążył w S ierp n iu roku przeszłego do tój stacyi.

W B asoko p rzy ujściu A ru w im i do K onga dow iedział on się, że T ip p u T ip z p o ru cz­

nikiem van den K e rk ho ven niedaw no p rz e­

jeżd żali tam tędy do obozu B arttelo ta, zw ró­

cił więc swój parow iec na A ruw im i i jesz*

cze przed wodospadam i Ja m b u ja dogonił parow iec K erk ho ven a. S potkanie z T ip p u T ip było ja k najserdeczniejsze, razem stanęli dnia 4 C zerw ca w obozie B a rtte ­ lota.

(9)

Nr 10. w s z e c h ś w i a t. 1 5 3

Obóz był, ja k pisze van Gele, nędznie urządzony, brakło też ju ż zupełnie żywno­

ści, k a p ita n B arttelo t, trzej anglicy i reszta załogi żyw ili się przez cały rok maniokiem z pobliskiego ogrodu, niedziw więc, że śm ierć znacznie przerzedziła szeregi załogi.

Stanley odchodząc d. 28 C zerw ca 1887 r.

do W adelai polecił B arttelotow i aby udał się za nim w drogę, skoro tylko zbierze po­

trzeb n ą liczbę ludzi dla 600 ciężarów pozo­

stałych w obozie, ale w łaśnie zebranie ta ­ kiej liczby trag a rzy było niełatw em i po­

w strzym ało wym arsz B arttelo ta. Załoga jeg o sk ład ała się z 30 sudańczyków i 70 zanzibarczyków , był to dla 600 trag arzy niew ystarczający konw ój, tem bardziój, że zanzibarczycy nie w zbudzali wielkiego za­

ufania. Co gorsza, nie można było w ża­

den sposób nam ówić okolicznych m ieszkań­

ców, aby p rzyjęli służbę tragarzy, bali oni się zapuścić w nieznane k raje pom iędzy A ruw im i i U ellem , a ta obaw a zw iększyła się jeszcze, gdy w trz y miesiące po odejściu Stanleya zjaw iło się w obozie dw u zbiegów opow iadając, że k araw an a S tanleya została w drodze zaczepiona przez dzikie szczepy, że znaczna liczba poległa, a inni poum ierali z głodu.

Na podstaw ie tych opowieści zbiegów, k tó re z n a tu ry rzeczy były albo zupełnie zm yślone, albo przesadzone, żeby un iew in ­ nić dezercyją, pow stały praw dopodobnie po kilka razy w pism ach codziennych p o ja­

w iające się pogłoski, o w alkach i zranieniu S tanleya.

N atrafiw szy na takie nieprzezwyciężone przeszkody posłał k ap itan B arttelo t angli­

k a Jam esona do T ip p u T ipa, bawiącego w N yangw e, aby przypom nieć mu jego zo­

bow iązania, jed n ę część trag a rzy miał bo­

wiem T ip p u T ip zaangażować. Poniew aż N yangw e leży w pobliżu jezio ra T anganjiki, upłynęło wszystkiego 11 miesięcy, nim T ip p u T ip stanął w obozie B arttelo ta pro­

wadząc ze sobą 400 tra g a rz y zaangażow a­

nych w M anyemie, w k ra ju leżącym na pół­

noc względem N yangw e. A le i ludzie T ip ­ p u T ipa zarazili się niechęcią zanzibarczy- ków do w ym arszu i oświaczyli w końcu, że nie w yruszą w ślad za Stanleyem . T ippu T ip roskazał w praw dzie wychłostać przy- wódzców buntu i skrępow ać po k ilk u ra ­

zem, ale w ypraw a w takich okolicznościach była bardzo ryzykow na, porucznik van G6- le zapisał też w swym dzienniku podróży, że najlepiójby było, gdyby B arttelo t po k il­

kudniow ej podróży wróci! do obozu.

Dnia 12 Czerwca w yruszył B arttelot w drogę z 100 żołnierzam i i 440 tragarzam i;

w tow arzystw ie jeg o znajdow ali się a n ­ glicy Jam eson i Bonny. D nia 19 tegoż m ie­

siąca zabawiali się trag arze manyem scy tańcząc i hałasując do późnój nocy, gdy B arttelo to w i hałas się sprzyk rzy ł, uderzył jednego z m anyem czyków, chcąc zaprow a­

dzić spokój, ten zaś uniesiony gniew em wy­

m ierzył do B arttelo ta i zastrzelił go. T a katastrofa zachw iała całe przedsięwzięcie, przyrod nik Jam eson, k tó ry objął dow ódz­

two karaw any, cofnął się natychm iast i chciał na stacyi wodospadowej zorganizo­

wać nową karaw anę, ale ju ż na stacyi Ban- gala zaskoczyła go śmierć, a to dało powód do zupełnego rosprzężenia się w ypraw y, k tó ra m iała podążyć za Stanleyem , nieść mu pomoc w razie potrzeby i dostarczyć Em inow i paszy reszty potrzebnej amunicyi i innych zapasów.

Poi-ucznik van G ele opuścił był na kilk a dni przed B arttelotem obóz nad Jam b u ją i popłynął do stacyi w odospadow ej, gdzie zastał b ra ta T ip p u T ipa, B uana Nzige.

W szystkie zabudow ania były spalone, zn a­

lazły się tylko trzy arm aty K ruppa, których arabow ie użyć nie mogli, niem ając odpo­

wiedniej am unicyi. Po form alnem pono- wnem zajęciu stacyi wodospadowej na rzecz państw a kongowego w rócił van G&le do E u ro p y i przyw iózł powyższe wiadomości 0 losie B arttelota. Zam ieniły one niepokój, ja k i od dłuższego czasu opanow ał ko ła i n ­ teresujące się w ypraw ą S tanleya, w żywą obawę, że S tanley sam uległ n a jp ra w d o p o ­ dobniej jak iem u nieszczęściu a p rzez to 1 Em inowi paszy i bawiącemu u K a b reg i C asatem u odjęty został je d y n y środek r a ­ tunku.

(dok. nast.).

D r N adm orski.

(10)

154 W SZECH ŚW IA T. Nr 10.

0 STAŁOŚCI FAUNY.

(■wred-ł-u-g- 23E. Puolisa).

W iadom o pow szechnie, że ilość osobni­

ków danego g a tu n k u w pew nćj okolicy, nie ulega istotnym zm ianom w ciągu długich n aw et okresów czasu, jeżeli tylko nie z m ie ­ niają. się w a ru n k i klim aty czn e i florystycz- ne; okazuje się więc z tego, że św iat zw ie­

rzęcy sam niejako re g u lu je swą ilość, gdyż Wszelkie zw iększanie się lu b zm niejszanie ilościowe danego g a tu n k u pociąga za sobą zm niejszanie się lub zw iększanie się w p ły ­ wów szkodliw ych. F a k t ten, p rosty napo- zór, je s t w szakże w ynikiem bardzo skom ­ plikow anych stosunków .

Zaczniem y od zw rócenia uw agi na p rz e ­ ciętn ą długość życia zw ierząt. Ł atw o o k a ­ zać, że p rz eciętn a długość życia każdego zw ierzęcia zn a jd u je się w stosu nku o d w ro ­ tn y m do jeg o płodności; im w ięc p ło d n ie j­

sze je s t dane zw ierzę, tem krócćj żyje, zw ie­

rz ę ta zaś obdarzone słabą płodnością, dosię­

g ają wogóle późnego wieku. A b y zasadę tę w yjaśnić, dajm y, że płodność zajęcy w y ­ nosi 2 % czyli l/ 50 dziennie, t. j. że na każde sto zajęcy rodzi się ich codzień przeciętnie d w a (liczba ta oczywiście je s t dow olnie w y­

braną); ilość zajęcy może p rzeto pozostać stałą jed y n ie pod tym w aru n k iem , że i śm ier­

telność ich wynosi dziennie 2 % czyli '/ 50, t. j . że n& każde sto zajęcy w ym iera ich dziennie dw a. Je ż e li je d n a k stan ie się za- dosyć tem u w arunkow i, w ów czas p rz ecię­

tn a długość życia zająca będzie w ynosić 50 dni, co się zgadza z wyżój w ypow iedzianem zdaniem o o dw rotnym stosunku płodności i długości życia: płodność w ynosi Vso d zien ­ nie, długość życia 50 dni. Z naczna p ło ­ dność je s t zatem d la osobnika sm utnym d a­

rem n atu ry , poznano też rzeczyw iście, że bardzo p łodne zw ierzęta ży ją k ró tk o . T a k ró tk o trw a ło ść przeciętnego życia pochodzi od za g ład y ja j i m łodych i nie w yklucza możności długiego życia oddzielnych oso­

bników.

Zobaczm y teraz, ja k ie znaczenie p ra k ty ­ czne dla zw ierzęcia przedstaw ia jeg o w y­

trw ałość czyli zdolność do jaknajdłuższego utrzym y w an ia się p rzy życiu naw et w n ie­

pom yślnych w aru nkach, ja k zły pokarm , niezdrow y k lim at i t. p. Zw ierzęta, które, ja k np. drapieżne, rzadko giną g w ałtow ną śm iercią, będą się rozm nażać nieustannie, dopóki dla b ra k u środków do życia nie za­

cznie ich codziennie w ym ierać tyleż odse­

tek, ile się rodzi. U zw ierząt w ytrw ałych, zw łaszcza gdy obficie się rozm nażają (tak, że ilość ich może się ustalić dopiero przy7 znacznśj śm iertelności), ja k np. u psów, stan taki n astępu je dopiero wtedy, gdy ogólna nędza dosięga znacznego stopnia. To też takie zw ierzęta są jak b y przeznaczone do nędzy i cechują się też odpow iedniem i w ła ­ snościami, ja k np. chciwością. P rzeciw nie zw ierzęta słabe, t. j. takie, które są bardzo w rażliw e na nędzne w arunki życia i łatw o giną, a k tó re nadto słabo się rozm nażają, są ja k b y przeznaczone do życia w ytw ornego.

S koro tylk o występują, tru d n e w aru n k i ży ­ cia, śm iertelność ich się zw iększa, p o zosta­

łe przeto p rzy życiu osobniki w skutek zm niejszonego w spółzaw odnictw a zyskują obfitszy po karm i w ygodniejsze legowiska.

W ytrw ałość, połączona z płodnością k o ­ rzystną, być może tam , gdzie czasy nędzy i obfitości, ja k zim a i lato albo susza i d e­

szcze, peryjod ycznie po sobie następują.

D latego też w y trw ałe i płodne zw ierzęta

| nap o ty k ać w inniśm y w klim atach zm ien­

nych, słabe i mniój płodne w je d n o sta j­

nych.

R ozw ażm y tu p rzypadek czysto teo rety ­ czny, gdy w pew nćj m iejscowości żyje j e ­ den tylk o żyw iciel (t. j . zw ierzę, służące za po karm d rugiem u), np. zając, m ający dla siebie nieograniczoną ilość pożyw ienia i j e ­ dnocześnie jed en tylko n iep rzy jazn y mu niszczyciel, np. lis. M ożna z góry przew i­

dzieć, że lisy, m ając obfity p ok arm w z a ją ­ cach, będą się silnie rozm nażać, a w skutek tego coraz w iększa ilość zajęcy będzie w y­

tępianą; stan taki trw a ć będzie, dopóki ilość zajęcy nie spadnie tak nisko, że lisy nie bę­

dą ju ż m ogły zdobyw ać naw et nieodzow ne­

go p o karm u i zaczną ginąć z nędzy, aż w reszcie zostanie ich ta k m ało, że nie będą m ogły dziennie tępić zajęcy w ięcćj, aniżeli się ich rod zi w tym że czasie. W ted y n a ­ stąpi rów now aga. M ożemy powiedzieć, że

(11)

Nr 10. WSZECHŚWIAT. 155 ilość zajęcy je s t ustaloną, jeżeli jednocze­

śnie istnieje tyle lisów, że zjadają, one co­

dzienny p rz y ro st zajęcy, podobnież ilość lisów możemy nazw ać ustaloną, jeże li jest ta k mało zajęcy, że lisy p rz y najw iększym w ysiłku zn a jd u ją tak ą tylko ilość zdobyczy, że codziennie tyle ich ginie z głodu, ile się jednocześnie rodzi.

L is zatem i zając utrzy m u ją się w zaje­

m nie w równow adze. Skoro któ ry z tych gatunków rozm naża się nadm iernie, sam sobie kopie grób: lis, gdyż zaczyna doszczę­

tn ie w ytępiać zające,—zając, bo umożliwia nadm ierne rozm nażanie się lisów. P rze ci­

wnie, każdy z nich polepsza swój los, jeżeli spada niżiśj stanu norm alnego: lis, ponieważ um ożliw ia wTiększe rozm nażanie się zaję­

cy,—zając, poniew aż pow oduje w ym ieranie lisów.

N ajciekaw szym w ynikiem naszego roz- w ażania je s t to, że i niszczyciel i żywiciel rozm nażają się tem obficiej, im trudniój n i­

szczycielowi upolow ać sw ą zdobycz. P rz y utru d n io n y ch m ianowicie w arunkach polo­

w ania zw iększa się ilość żyw icieli, ale j e ­ dnocześnie w zrasta i ilość niszczycieli, po­

niew aż przy obfitćj ilości żyw icieli codzień ta k wiele ich się rodzi, że m ogą one wyży­

wić znacznie większą ilość niszczycieli niż pierw ej. P rz y ro d a zatem w yśw iadczyłaby złą p rz y słu g ę zwierzętom drapieżnym przez ułatw ien ie im polow ania, czy to darząc je większą zręcznością, czy też dając im zdo­

bycz słabo obronną, wówczas bowiem do­

prow adziłyby one swych żywicieli do tak małej ilości, że z pozostałego k apitału w yżyćby m ogło tylko niew ielu drapieżni­

ków.

J a k ie okoliczności pozw alają żywicielowi rozm nażać się w w ielkiej ilości? P rze d e- wszystkiem , ja k to ju ż wyżej było powie­

dziane, większa zdolność do obrony. Gro­

dnem uw agi je st, że żyw iciele rozm nażają się tem obficiej, im niszczyciel je st żarło­

czniej szym. Ż arłoczny d rapieżnik istnieć może tylko tam , gdzie znajd u je pożywienie w w ielkich ilościach; w przeciw nym razie zaczyna ginąć i w ten sposób u łatw ia roz­

m nażanie się swym żywicielom. D la myszy byłoby najgorzej, gdyby sorki m ogły się wszędzie sw obodnie rozmnażać, najlepiej zaś, gdyby lew m usiał się żywić myszami;

widocznem je s t też, że wielka płodność nie przynosi żywicielowi żadnej korzyści; ilość jego zależy tylko od wyników polowania i m inim alnej ilości pożywienia, dla niszczy­

ciela niezbędnej.

Ja k ie okoliczności um ożebniają niszczy­

cielowi obfite rozm nażanie się? Ja k o pier­

wszy w arunek znaleźliśmy wyżej, że polo­

w anie pow inno być d la niego — choć się to w ydaje paradoksalnem — jak n ajb a rd ziej utrudnionem (gdyż w przeciw nym razie za- bardzo zm niejsza się ilość żywicieli); d ru ­ gi w aru nek polega na tem, aby jego,żyw i- ciel był ja k n a j bardziej płodnym , ponieważ tylko w tedy będzie on m ógł wyżywić wię­

kszą ilość niszczycieli; płodność zatem ofia­

ry nie przynosi korzyści jój sam ej, ale łu ­ pieżcy.

Nieco inaczój kształtu ją się stosunki, gdy pod rach un ek przyjm iem y nie dwoje, lecz więcej zw ierząt.

Niszczycielami współzawodniczącemi n a­

zywać będziem y takie g atunki zw ierząt drapieżnych, które się żywią jed n ako w ą zdobyczą; wspólnie zatem w ytępiają żywi­

cieli. Te spom iędzy nich, które się okazu­

ją najw ytrzym alszem i, t. j. utrzym ać mogą b y t swój, czy to dla większej zręczności m yśliw skiej, czy dla większej w strzem ięźli­

wości, pozostaną zwycięscami. M niej zrę­

czne i żarłoczniejsze wyginąć z głodu mu­

szą przy zm niejszonej ilości żywicieli. Gdy więc dla łupieżcy, niem ającego współza­

wodników, m niejsza zręczność m yśliw ska i większa żarłoczność przynoszą korzyść, zapew niającą im obfitsze rozm nażanie się, to przy w spółzaw odnictw ie natom iast te same zdolności przynoszą im dotkliw ą szko­

dę. P rzy ro d a staje tu wobec zagadnienia, k tóre w ybornie rozwiązuje: stw arza ona cią­

gle nowych łupieżców, obdarzając ich coraz większą zręcznością m yśliwską, aby im u ła­

tw ić usunięcie starszych w spółzaw odników . A by zaś zapobiedz ilościowemu zm niejsze­

niu się fauny ziemskiej, stw arza żyw icieli, coraz lepiej um iejących się u k ry w ać i w ten sposób utru dniając polow anie napastnikom w pływ a znów na zw iększenie się ilości oso­

bników zwierzęcych. M am y więc tu, jak b y wyścigi niszczycieli, k tó re się nigdy nie kończą, ponieważ i żyw iciel, za którym go­

nią, również szybko uchodzi.

(12)

15(5 W SZECH ŚW IA T. N r 10.

Z w róćm y się teraz do zw ierząt, tę p io ­ ny ch przez wspólnego w roga.

N a jtru d n ie jsz e do sch w ytania i n a jp ło ­ dniejsze z nich będą się najobficiej ro z m n a­

żały i żywić będą m ogły tak ą moc niszczy­

cieli, że mniój pło d n i i mniej zręczni ich w spółtow arzysze zostaną w szędzie w y tę­

pieni, o ile ich gdzie nie zabespieczą przed w rogiem ja k ie w yjątkow o pom yślne w a ­ ru n k i. N ajbardziej zatem p ło d n i i n a jle ­ piej um iejący się u k ry w a ć żyw iciele powo­

dują, za pośrednictw em niszczycieli, tęp ie­

nie swych tow arzyszy. Poniew aż zaś ci to ­ w arzysze są zw ykle zarazem ich w spółza­

w odnikam i w zdobyw aniu p o k arm u (tak np. k u ro p a tw a i przep ió rk a, służąc obie za p okarm lisowi, w spółzaw odniczą ze sobą na ornem polu), zatem płodność i zdolność do u k ry w an ia się przynoszą żyw icielow i tę korzyść, że pow odują pośrednio usuw anie w spółzaw odników przez w yhodow anie z n a ­ cznego zastępu niszczycieli.

J a k ie okoliczności o k re śla ją ostatecznie ilość osobników danego gatu n k u ? Ilo ść ta w tedy je s t stała, gdy śm iertelność rów na się płodności. P ło d n o ść zw iększa się p rzy obfitości pożyw ienia i p rz y pom yślnym s ta ­ nie innych w arunków do życia niezbędnych, zm niejsza się zaś w skutek każdego niedo­

statk u . Czem zaś w a ru n k u je się śm iertel­

ność? Istn ien ie każdego g a tu n k u zależne je s t od spełnienia całego szeregu w a ru n ­

ków (ciepło, pożyw ienie, suchość, leg ow i­

sko i t. p.), a gdzie choćby je d e n z ty ch w a ­ ru n k ó w je s t niedostateczny, tam g atu n ek ten nie może ju ż istnieć. G dybyśm y, d aj­

my, naszkicow ali k a rty d la głuszca w E u ­ ropie, cieniując n a jed n ej obszary o odpo- w iedniem cieple, n a d ru g iej obszary o od- pow iedniem pożyw ieniu, n a trzeciej obsza­

ry o dp o w iad ające jak iem u ś innem u w a ru n ­ kowi, dostrzeglibyśm y,, że je d e n lub k ilk a w arunków zn a jd u ją spełnienie n a znacz­

n ych p rz estrze n ia ch , a le że w szystkie te zacieniow ane obszary w niew ielu tylko p u n k ta c h się schodzą. D la głuszca E u ro p a nie stanow i bynajm niej ląd u , a tylko zbiór k ilk u w ielkich wysp; d la żm ii zaś je s t E u ­ ropa arch ipelagiem złożonym z m ałych w y­

sepek. P raw d o p o d o b n ie niejedno zw ierzę, k tó re my uw ażam y za rz ad k ie i słabo ros- przestrzenione, doszło w swoim świecie n a j­

większej m ożebnej obfitości, tylko św iat ten gdzie ono w ogólności żyć może, stanowi d rob ną cząstkę ląd u lu b m orza. Z gniazd tych roschodzą się zw ierzęta w różne stro ­ ny, nigdzie je d n a k nie m ogą się stale osie­

dlić.

W obrębie zam ieszkiw anego obszaru ist­

nienie i obfitość danego g atu n k u zależą przedew szystkiem od jeg o stosunków z in - nem i zw ierzętam i, a m ianow icie w edług po­

wyższych wywodów od tego, czy m iejscowe w aru n k i w y staw iają zw ierzę na łu p n ie­

przyjaciół, czy też u łatw iają mu u k ry w a­

nie się p rz ed niemi.

W idzieliśm y, że najw iększa obfitość zw ie­

rz ą t w ystępuje tam , gdzie polow anie je s t najb ard ziej u tru dn ion e. Tem się tłum aczy, dlaczego pew ne zw ierzęta, naw zajem sobie nieszkodzące i których byt zależy od je d n a ­ kich w arunków , nie w ystępują razem w je ­ dnych obszarach, lecz zd ają się wzajem nie unikać.

N iszczyciel posiada straszn y oręż, jeśli może żyw ić się większą ilością gatunków niż jeg o współzawodnicy. D ajm y, że n i­

szczyciel A żywi się w yłącznie myszami i dla swego w yżyw ienia p otrzeb u je ich 1000 na 1 m ili kw., niszczyciel zaś B żyw i się w yłącznie ziębam i i potrzebuje ich również 1000 na 1 mili kw ., skoro więc zjaw i'się now y niszczyciel C, żyw iący się zarów no m yszam i ja k i ziębam i i p o trzeb u jący ró w ­ nież tylko 1000 na 1 m ili kw., wówczas obniży on ogólną ich ilość do 1000 sztuk i w ten sposób zagłodzi swych w spółzaw o­

dników. N ajgorszym i gośćmi w każdym obszarze są: niszczyciel, tępiący rozliczne g a tu n k i zw ierząt i żyw iciel bardzo płodny i um iejący się zręcznie ukryw ać. P ierw szy , ro zm n ażając się ciągle, dopóki tylko zn a j­

d u je dostateczną obfitość pożyw ienia, tęp i wszystko naokoło do tego stopnia, że sam zaledw o m a się czem żywić, czem zarazem og ładza sw ych w spółzaw odników . D ru gi zaś, rozm nażając się n adm iernie, wyżywić może ta k ą ilość niszczycieli, że ci byliby w stanie w ytępić doszczętnie w szystkich innych żywicieli, gdyby ci nie m ogli znaleść pew nych szczupłych schronisk, w któ ry ch tru d n iej schw ytać się dają, aniżeli gość przybyły. P rzy k ład e m takiego niebespiecz- nego gościa je s t mysz. G dyby jej nie było,

(13)

1 0 . W SZECHŚWIAT. 1 5 7

m ielibyśm y znacznie bogatszą, faunę dro­

bnych zw ierząt. Mysz nietylko nie odciąga zw ierząt drapieżnych od innych drobnych gatunków , lecz owszem pow oduje ich za­

gładę, um ożebniając obfite rozm nażanie się łupieżców (nie stosuje się to oczywiście do zw ierząt żywiących się w yłącznie myszami).

Św iat zw ierzęcy danćj okolicy je s t przeto tem bogatszy, im ściślćj określony rodzaj pożyw ienia posiada każde zw ierzę drapie­

żne.

Tłum acz. B . D.

AKADEMIJA UMIEJĘTNOŚCI

W K R A K O W IE .

Posiedzenie K om isyi archeologicznej.

D nia 19 L u teg o odbyło się pierw sze w bieżą­

cym roku posiedzenie K om isyi archeologicznej A kadem ii um iejętności, k tó re przew odniczący tej Kom isyi, p. L epkow ski zagaił sm utną wiadomością, o śm ierci dwu jej członków : ks. Polkow skiego i Ro- gawskiego. O becni przez pow stanie oddali cześć ich pam ięci. Po odczytaniu następnie przez se­

k re ta rz a K om isyi p rotokułu z posiedzenia poprze­

dniego i po przyjęciu go przez obecnych, członek K om isyi p. Sadow ski p rzed staw ia re fe ra t o skar­

bie, znalezionym ostatniem i czasy w P ru siech za­

chodnich pod Lubaw ą. S k arb ten , n a k tóry na­

trafiono w P aźd zie rn ik u ro k u zeszłego w L ążynie, sk ła d a ł się z rozm aitych przedhistorycznych ozdób sreb rn y ch i m onet arab sk ich , należących do p ie r­

w szych la t w ieku X I. Z achow any on b y ł w n a ­ czyniu glinianem , m ającem ozdoby zębate tego sa­

m ego ch a ra k te ru o rnam entacyjnego, jak iem i przy­

ozdobione by ły za w a rte w niem w yroby srebrne.

M iejsce znalezienia zn ajd u je się w pobliżu p rzed ­ historycznego szańca czyli grodziska łążyńskiego, n a k tó ry m znajdow ano tak że skorupy w te n sam sposób zdobionych naczyń potłuczonych. Położe­

nie zaś szańca je s t w sam em w yjściu z przesm yku grunw aldzko-lubaw skiego, prow adzącego przez p o ­ jezierze litew sko-pruskie. Podobieństw o ozdób znaj­

dujących się n a naczyniu zaw ierającem skarb z ozdobam i w ystępującem i n a zaw arty ch w niem w yrobach sreb rn y ch , oraz z ozdobam i skorup znaj­

dow anych na szańcu, jako też położenie gieogra- ficzne m iejscowości, w k tó rej sk arb ten został zna­

leziony, dały referentow i powód n aprzód do w y­

tk n ięcia k ieru n k u najpóźniejszej drogi w schodnie­

go h an d lu arab sk ieg o z ziem iam i pruskiem i, któ­

ra, zdaniem referen ta, przechodziła od wschodu przez jed y n y suchy przesm yk pojezierza litewsko- pruskiego, a dalej kierow ała sig ku Grudziądzowi, gdzie trzeb a było przebyw ać Wisłg. N astępnie przychodzi re fe re n t do wniosków, że ozdoby wy- stgpujące na skorupach naczyń grodziskow ych wy­

robiły sig pod wpływem tego w łaśnie handlu, że by ły one naśladow aniem ozdób na w schodnich wy­

robach srebrnych, że wreszcie, najw igkszy rozwój grodzisk słow iańskich schodzi sig z epoką n a jb a r­

dziej ożywionego w naszych stronach h an d lu a ra b ­ skiego. W dyskusyi, która w ynikła z powodu te ­ go referatu, członek Komisyi, G. Ossowski, nie- przecząc możności w ytkniętego przez re fe re n ta kie­

ru n k u drogi handlow ej wschodniej, oraz wpływo­

wi sztuki arabskiej na g arn carstw o m iejscowe, co do o statn ieg o wniosku podnosi tę okoliczność, że znajdow anie skorup w te n sposób przyozdobio­

n y ch na grodziskach, n ie je s t jeszcze dowodem jednoczesnego z tem i skorupam i pow stania samych ty c h grodzisk czyli szańców. Z abytki bow iem te , z tem w szystkiem co się n a n ich znajduje, mogły ju ż istnieć wówczas oddawna, a, ja k to in n e fakty stw ierd zają,istn iały rzeczyw iście w najdaw niejszych czasach przedhistorycznych, bo w okresie użycia w tym k ra ju narzędzi z kam ienia szlifowanego.

Do zdania tego przyłącza się profesor Sokołowski i wreszcie przychyla się i sam referent. Po wy­

czerpaniu n ad tym przedm iotem dyskusyi nastę- stępuje re fe ra t hr. Przeździeckiego o o dkrytych przez niego dokum entach, św iadczących o istn ie­

niu w B rodach fab ry k i jedw abiu z miejscowych jedw abników , założonej w zeszłym w ieku przez Koniecpolskiego. Przew odniczący przedstaw ia w re­

szcie rospraw g p. M atiasa Bersohna z W arszawy o godłach studentów polskich w uniw ersytecie bo- lońskim . Dla znacznej objgtości tej rospraw y i dla sam ej tre śc i zbliżającej rzecz bardziej do zakresu histo ry i ośw iaty niż do archeologii, K om isyja po­

leciła ro sp atrzy ć pracg p. Bersohna h r. Przeź- dzieckiem u i zdać z niej sprawg na najbliższem posiedzeniu Komisyi. Zakończył posiedzenie wy­

bór przew odniczącego i sekretarza, a tym i w ybra­

n i na czas dalszy zostali pp. Lepkowski i Umiński.

G. O.

K B O N fK A N A U K O W A .

FIZYKA.

— 0 połysku metalicznym. D la objaśnienia zjaw i­

ska połysku, zwłaszcza m etalicznego, posługujem y się zwykle spostrzeżeniem Dovego, k tó ry , rospa- tru ją c w stereoskopie dw ie rozm aicie zabarw ione płaszczyzny, dojrzał połysk i, opierając się n a tem , wnosił, że połysk tw orzy się w skutek odbicia się św iatła od dw u płaszczyzn leżących je d n a za d ru ­ gą. Tak np. w m etalach je d n ą z płaszczyzn od­

(14)

1 5 8 W SZECH ŚW IA T. N r 1 0 . b ijający ch św iatło m a być pow ierzchnia m etalu ,

d ru g ą zaś pow ierzchnia nieco głębiej położona.

P rz y p u sz c z a ł zatem Dove, że m etale posiadają, przezroczystość w pew nym dość znacznym stopniu, co stanow iło p u n k t słaby jego te o ry i, zresztą w p o ­ wyższy sposób tru d n o by ło o bjaśnić połysk c ia ł zupełnie p rzezroczystych. P o Dovem z o ry g in a l­

ną teo ry ją połysku w y stą p ił B riicke, zb ijając do­

wodzenie Dovego.

O becnie spotykam y się ze spostrzeżeniam i S p rin - ga, stanow iącem i w ażny do om aw ianej sp raw y przyczynek. W licznych sw ych d o św iadczeniach n ad ściśliw ością n ajro zm aitszy ch proszków , o trz y ­ m yw anych przew ażnie w postaci chem icznych osa­

dów, d ostrzegł Spring, że część substancyi tw o ­ rz y ła cy lin d ry o m n iej lub więcej doskonałym po­

ły sk u m etaliczn y m , ja k k o lw iek sam e proszki b y ­ najm n iej nie były m etalam i; in n e znów substan- cyje daw ały w ty ch sam ych w aru n k ach cy lin d ry o m niej lub więcej d o skonałym połysku szklistym , a to zależnie od m ia ry w y w ieranego n a n ie c i­

śnienia. T a k np. sia re k bizm utu, sia re k m iedzi, tle n e k m anganu i in. daw ały p o łysk m etaliczn y , podczas gdy siarek cynku, tle n n ik rtę c i, w ęglan m iedzi i in. m iały pow ierzchnię jak b y pokostow a­

n ą. Przy b a d an iu m ikroskopow em d elik atn y ch proszków obudw u pow yższych g rup dojrzyć łatw o różniące je cechy fizyczne. C iała m ianow icie, k tó ­ re p rz y ję ły połysk m etaliczny, w szystkie bez wy­

ją tk u złożone b y ły z proszku nieprzezroczystego, ciała zaś o połysku szklistym sk ład ały się z p rosz­

ku m niej lu b więcej p rzezroczystego. W id ać z te ­ go, że połysk m e taliczn y pow staje wówczas, gdy gład k a p o w ierzchnia u tw orzona je s t z c ia ła dosta­

tecz n ie n ieprzezroczystego. Im nieprzezroczystość ta je s t doskonalszą a p o w ierzchnia b ard ziej zbitą, te m połysk m etaliczny je s t silniejszy. N ie zależy on p rzeto bynajm niej od n a tu ry chem icznej ciała, lecz jed y n ie od jeg o budow y fizycznej. Gdyby m e ta l ja k i w ystępow ał w o d m ian ie alotropow ej przezro czy stej, to p o siad ałb y w tej odm ianie p o ­ łysk szklisty. (N atu rw . R u n d sch au z B ullet. de 1’A cad. roy. de B elgigue). M . FI.

F1ZYJOLOGIJA.

— Mikroby żołądka. P. J. Abelous p rz e p ro w a ­ dził w pracow ni fizyjologicznej w M ontpellier sze­

reg poszukiw ań n a d m ik ro b am i, k tó re zn ajd u ją się w żołądku w w aru n k ach n o rm aln y ch , n ieza­

leżnie od wszelkiego stanu patologicznego. M ikro­

by w ystępują w żołądku w stan ie no rm aln y m do­

syć licznie; te, k tó re p . A belous zdołał oddzielić, o p ierają się działaniu cieczy dosyć siln ie zakw a­

szonej, a n iek tó re żyć m ogą bez p ow ietrza. N a znaczną część substancyj p okarm ow ych w y w ierają w szystkie w pływ m niej lub w ięcej szybki, m niej lub więcej energiczny. W k ażd y m ra z ie czas do sprow adzenia ty c h procesów p o trz e b n y je s t dosyć znaczny, skąd m ożnaby wnosić, że głów ną w id j- w nią działalności m ikrobów n ie je s t żołądek, ale

kiszki, p o b y t bow iem pokarm ów w żołądku trw a zb y t krótko; w spraw ie tra w ie n ia odegryw ają n ie ­ w ątpliw ie w ażną ro lę . (C om ptes rendus).

A.

Z 0 0 L 0 G IJA .

— Wytwarzanie pajęczyny u wijów (M yriopoda).

W iadom o, że je d n ę z głów nych cech pająków w ła­

ściw ych, stanow i obecność n a końcu odwłoka b ro ­ daw ek przędnych, przez k tó re przechodzą ru rk i czyli u jścia gruczołów przędnych czyli pajęczyno- w atych, d o starczający ch m a te ry ja łu na pajęczynę.

U wijów (tysiąconogów ) nie dostrzeżono d o tąd istn ien ia podobnych przyrządów . Chociaż jeszcze

■w ro k u 1839 prof. A. W aga, obserw ując p rzem ia­

ny Craspedosom a, w ija należącego do tęporożnych (C hilognatha), zauw ażył, że ponieważ zw ierzęta te n ajch ę tn iej p rzeb y w ają w m iejscow ościach w ilgo­

tn y ch , a w czasie lin ien ia czyli zrzucania skóry wilgoć im szkodzi, przeto, gdy nadejdzie czas zrzu ­ cania p okrycia ciała, w chodzą pom iędzy dw a li­

ście i osnuw ają się oprzędem , przyczepiając się do liści n a podobieństw o poczw arek m otyli noc­

nych. Oprzęd Craspedosom a je s t także podobny do o przędu pająków , pod k tó ry m te zw ierzęta Szu­

k a ją schronienia. Po ukończeniu oprzędu, który je s t dosyć gęsty i nie dopuszcza w ilgoci, C raspedo­

som a skręca się ślim akow ato i zrzuca skórę 1).

N iedaw no p. F a b re z Ayignon spostrzegł, że sperm ato fo ry . u ziem inka, G eophilus (w ija, n ależą­

cego do o strorożnych Chilopoda), są um ieszczone w siateczkach, utw orzonych z nitek pajęczyny i wywnioskował, że w ije ostrorożne m uszą snuć pajęczynę z gruczołów, położonych razem z g ru ­ czołam i rozrodczem i. O bserw acyje p. Ju liju sza Chaloude, czynione 2) n ad te m i zw ierzętam i, nie w ykazały je d n a k faktów potw ierdzających zdanie w yrażane przez p. F ab re. Lecz p. Chaloude był szczęśliwszym przy b ad an iu innego g atu n k u wijów, S colopendrella im m aculata, u którego przekonał się o istn ie n iu p rzy rząd u składającego się z dwu oddzielnych gruczołów otw ierający ch się do dwu w yrostków , um ieszczonych w bliskości odbytu, z k tó ry c h w ypływ a ciecz lepka, w yciągająca się w n itk i. Z ty ch obserw acyj w ynika; 1) że Scolo­

p en d rella im m aculata posiada p rzyrząd gruczoło­

wy przeznaczony do w ydzielania p ły n u tw a rd n ie ­ jącego n a pow ietrzu i tw orzącego nici podobne do pajęczyny, k tó rą snują pająki; 2) że w y ro stk i o d ­ bytow e u tego w ija, stanow ią praw dziw e b ro d aw ­ ki p rz ę d z a ln e czyli kądziołki.

A. S.

') M ateryjały do fau n y wijów krajow ych, A. Śló- sarski, P am iętnik Fizyjogr. t. III, str. 409.

’2) Revue Scientifique N r 4, 1889 r .

Cytaty

Powiązane dokumenty

Wykonanie projektu graficznego (okładka oraz część wewnętrzna opracowania), adiustacja, skład, łamanie, kompleksowa korekta językowa 2 podręczników (wersja polska

2) część druga trwa 150 minut i polega na rozwiązaniu zadań egzaminacyjnych przy użyciu komputera. W czasie trwania części drugiej egzaminu zdający pracuje przy

W celu zapewnienia odpowiedniego poziomu merytorycznego i efektywności szkoleń zaplanowanych w projekcie, opracowane zostaną wysokiej jakości multimedialne materiały

ustanawiające wspólne przepisy dotyczące Europejskiego Funduszu Rozwoju Regionalnego, Europejskiego Funduszu Społecznego, Funduszu Spójności, Europejskiego Funduszu

Jeśli pacjentka jest w ciąży lub karmi piersią, przypuszcza że może być w ciąży lub gdy planuje mieć dziecko, powinna poradzić się lekarza lub farmaceuty przed zastosowaniem

niedużej wielkości. Wrzeciono, w którym mocuje się wiertło ma po-suw ręczny, realizowany.. za pomocą dźwigni obracanej siłą mięśni pracownika. Po zakończeniu wiercenia otworu i

Jeśli pacjenta dotyczy którekolwiek z powyższych ostrzeżeń (lub nie jest tego pewien), przed otrzymaniem leku Aloxi powinien omówić to z lekarzem lub pielęgniarką,

Inne niesteroidowe leki przeciwzapalne (NLPZ) i kortykosteroidy: jednoczesne stosowanie innych niesteroidowych leków przeciwzapalnych lub kortykosteroidów o działaniu ogólnym