M 42 (1125).
W arszawa, dnia 18 października 1903 r.Tom XXII.
T Y G O D N I K P O P U L A R N Y , P O Ś W I Ę C O N Y NAUKOM P R Z Y R O D N I C Z Y M ,
P R E N U M E R A T A „ W S Z E C H Ś W I A T A 64.
W W a r s z a w i e : roczn ie rub. 8 , kw artaln ie rub. 2.
Z p r z e s y łk ą p o c z t o w ą : roczn ie rub. 10, półroczn ie rub. 5.
Prenum erować można w R ed a k cyi W szech św iata
i we w szystk ich księgarniach w kraju i zagranicą.
R ed ak tor W s zech św ia ta p rzyjm u je z e sprawami redakcyjn em i codzien n ie od g od zin y G do 8 wieczorem w lokalu redakcyi.
A d r e s R e d a k c y i : M A R S Z A Ł K O W S K A N r . 118.
P R Z Y P O M N IE N IE .
W n-rze 276 G azety polskiej z d. 9 b. m.
spotykam y g o d n y największej uw agi list księdaa A 1 £ < T m f y k o w wj*<\T który pisze:
„ K t o w yp rze d ził sw oje społeczeństwo w po
glądach; kto dał podnietę do ruchu umysło
w ego, przystępnego dla w szystkich w arstw i stanów; kto całe swe m ienie poświęcił na cele użyteczności publicznej; kto, czcząc mę- że znam ienite, by pamięć ich przeszła do po
tom ności Torw aldsenow skie pom niki im sta
w iał,— ten chyba na coś w ięcej u ogółu nad m ogiłę het na ustroniu, opuszczoną, a zębem czasu nadpsutą sobie zasłużył.
„In n y ch zw łok i do m auzoleów przewożą.
In n ym na placach m iejskich granitow e sta
w iają pom niki. In n ych źródłow e i obszerne życiorysy w ychodzą z pod piór kom petent
nych.
„ A ze śm iertelnych szczątków tak ty ta nicznej postaci, ja k Staszyc, robak i ziemia, maluczko, a najm niejszego śladu nie pozo
stawią.
„ W 1905 roku przypada 150-ta rocznica urodzin Staszyca. Ozy nie należałoby odpo
w iednio uczcić tej rocznicy?"
R ocznicę uczcić należałoby niewątpliwie.
Id zie tylk o o w ybranie sposobu uczczenia.
W ie lk ic h uczonych, natchnionych poetów, artystów genialnych narody czczą pomnika-
I mi z kamienia i spiżu. D obrze czynią, bo słuszną jest rzeczą, żeby znakom itych przod
ków wyobrażenia przypom inały ich czyny najdalszej potomności, chroniąc ich imiona od zapadnięcia w krainę legend i baśni. Ozło- j w ie k z x e s n i a rozporządza środkami, któ- I reby mu p o zw o liły w inny sposób w yrażać
cześć swą dla geniuszu.
Staszyc nie b ył człowiekiem genialnym : Jego praca naukowa była m oże na swój czas
j bardzo niepospolita, u tw ory literackie m iały na sobie piętno w ielkiej erudycyi, pracow i
tości i zapału, m ieściły w sobie m yśli nowe i bardzo głębokie, ale tych błysków, przed którem i nagle pierzchają głębokie ciem no
ści, tych nieoczekiwanych w ybuchów na
tchnienia naukowego czy artystycznego, którym geniusze zawdzięczają w yją tk ow e wśród ludzkości stanowisko, napróżnobyśmy szukali m iędzy owocami życia Staszyca.
Z a cóż więc mamy czcić pamięć Staszyca i dlaczego pismo przyrodnicze zabiera głos w tej sprawie? Z a to, że Staszyc b ył w iel
kim obywatelem , który ju ż na sto lat przed nami rozum iał doniosłość pracy społecznej, opartej na warunkach przyrodzonych kraju, że w tej pracy był zachętą i przewodnikiem dla współczesnych, że jej oddał wszystkie chw ile sw ego żyw ota, w szystkie poruszenia sw ego bogatego ducha, wszystkie środki ma- teryalne, ja k ie wśród trudu i potu czoła umiał zdobyć. Jeżeli b y ły u nas poczynione
6 4 2 W S Z E C H Ś W I A T JSTo 4 2
kiedykolw iek ja k ie samodzielne usiłowania w kierunku szkolnictwa, przem ysłu, handlu, rozw oju um ysłow ego i społecznego szerszych mas narodu, w kierunku przeszczepienia na nasz grunt najrozm aitszych instytucyj świa
ta cyw ilizow anego, w kierunku poznania i w yzyskania bo ga ctw naturalnych naszej ziemi; jeżeli w ciągu u biegłego stulecia nie cofnęliśm y się; je ż e li dzisiaj, choć zwolna, lecz krokiem coraz pewniejszym , w chodzim y na drogę postępu i rozw oju — to w począt
kach i pierwszych próbach tych usiłowań w szędzie jest zapisane im ię Staszyca i tych, co za nim poszli świadom ie lub nieśw ia
domie.
D la nas, przyrodników , pam ięć Staszyca podw ójnie jest święta i droga, n ietylk o bo
w iem sam b y ł przyrodnikiem i pierw szym sam odzielnym fiz y o g ra fe m kraju naszego, ale nadto badanie przyrody krajow ej sta
w ia ł w rzędzie n ajw ażniejszych zadań ob y
watelskich. Z je g o to ust pierw szy raz u nas zabrzm iały słowa zachęty, do uczącej się m ło
d zieży zwrócone: „połóżcie na tem wszyst- kiem, cokolw iek ziem ia waszych ojców w naj
w yższych górach, w najgłębszych w ew nętrza zakopach, i w wodach, i w p o w ietrzu — cieka
wego, użytecznego zawiera, połóżcie, mówię, na tem w szystkiem pracy, dowcipu, w yn alaz
ku, umiejętności pierw sze im ię P o la k a 11.
Jakże tedy m y, przyrodnicy, p ra gn ęlib y
śmy uczcić rocznicę Staszyca? Oto tak, ja k pow in n y święcić w szystkie narody pam iątkę w ielkich obyw ateli: przez w cielanie w czyn ich m yśli dobrych i u żytecznych dla kraju.
"Wszakże kraj nasz w sw ych „g óra ch i zako
pach, i w wodzie, i w p ow ietrzu 1' tak w ie le jeszcze zaw iera rzeczy nam nieznanych!
W szakże te niezbędne pom ocy naukowe, bez których dzisiaj obyć się nie m oże badanie przyrodnicze, zbiory, pracownie, biblioteki, muzea w tak nieznacznej liczbie znajdują się i tak są ubogie! W szakże książka p r z y rodnicza taką jeszcze jest u nas rzadkością!
K ie d y w ięc zejdziecie się, m łodzi p r z y ro d nicy, b y obm yślić obchód Staszyca, posta
nówcie, by każdy z W a s czem kolw iek p r z y czyn ił się do poznania p rzy ro d y k r a jo w e j.
A kiedy w y, starsi narodu, siądziecie za sto
łem radnym , b y obm yślić najwspanialszy, najbogatszy i najbardziej n iep ożyty pom nik Staszyca, pom nijcie, że duch je g o jedno rad
przyjm ie: Fundacyę im ienia Staszyca, popie
rającą rozwój badań przyrodniczych w na
szym kraju. ^ ^ ■
] 3t. /jI I C I I O W W Z .
W IL L IA M CROOKES.
N O W E P O G L Ą D Y N A M A T E R Y Ę . U R Z E C Z Y W IS T N IE N IE M A RZEŃ .
(Dokończenie).
W poprzedzaj ącem zaznaczyłem luźne m o
m enty spekulacyi naukowej, posiadające, na pozór, mało zw iązku ze sobą. Istnienie ma
tery i w stanie u ltragazow ym , cząstki m ate
ry i m niejsze od atom ów, istnienie atom ów elektrycznych lub elektronów, budowa pro
m ieni R on tgen a i ich przenikanie przez cia
ła nieprzepuszczalne, emanacye uranu, dyso- cyacya pierw iastków — w szystkie te oderw a
ne hypotezy zogniskow ały się teraz i zlały w jed n ę harmonijną teoryę przez odkrycie radu.
„ ...często duchy
W ielkich wydarzeń już przed niemi kroczą,, A dzień dzisiejszy jutro kryje w łonieu.
Żadne nowe odkrycie nie pozostało n igdy bez tego, żeby w p ły w je g o nie rozszerzył się w e wszelkich kierunkach i nie w yjaśn ił w ie
lu stron, dotychczas ciemnych. Zaiste, żad ne odkrycie czasów ostatnich nie pociągnęło za sobą tak daleko sięgających następstw i nie rzuciło takiego potoku światła na sze
roką dziedzinę zjawisk, dotychczas niepoję
tych, ja k to odkrycie m ałżonków Curie i Be- monta, którzy cierpliw ie i pracow icie szli po drodze, najeżonej trudnościami, nieprze- zw yciężonem i dla innych, którzy, tak ja k ja, m ozolili się w podobnych labiryntach badań.
K o ro n ą tych trudów jest rad.
Niechaj mi będzie w olno wspomnieć o nie
których własnościach radu i wykazać, jak pierw iastek ten sprowadza do fo rm y kon
kretnej pozornie dowieść się niedające spe- kulacye i marzenia.
Rad jes t metalem, należącym do gru p y wapnia, strontu i baru. Jego ciężar atom o
w y, w edług C. R u n gego i J. Prechta, w yn o
si prawdopodobnie około 258. Zajm u je on
M 4 2 w s z e c h ś w i a t 6 4 3
zatem trzecie miejsce poniżej baru w moim schemacie spiralnym pierwiastków *), pozo
staje odgraniczony od baru przez dw a m iej
sca niezajęte.
W id m o radu posiada rozmaite ściśle okre
ślone linie; linie te fotografow ałem , a także zm ierzyłem długości ich fal. D w ie zwłaszcza linie są w ydatne i charakterystyczne: jedna 0 długości fa li 3 649,71, druga o długości fa li 3 814,58. L in ie te pozwalają w yk ryć rad zapomocą spektroskopu.
Em anacye radu działają na szkło sodowe, nadając mu kolor fio leto w y; powodują one wiele zmian chemicznych. Ic h działanie fizyologiczn e zaznacza się w silnym stop
niu; pięć m iligram ów metalu, umieszczonego av blizkości skóry, w yw ołu je ranę trudną do wyleczenia. Najbardziej uderzającą własno
ścią radu jest je g o zdolność w ysyłania stru
mieni emanacyi, posiadających pewne podo
bieństwo do prom ieni Rontgena, różniących się jednak w wielu w ażnych punktach. E m a
nacye radu są rodzaju trojakiego. Jedna odmiana jest identyczna z prądem katodo- wym , utożsam ionym obecnie z elektronami wolnemi, atomami elektryczności, w ysyłane- mi w przestrzeń obok m ateryi stałej, iden- tycznem i z „m ateryą w stanie czw artym lub u ltra ga zow ym “ , z satelitami („satellites") K elvin a, z ciałeczkam i („corpuscles") lub cząstkami („p a rtic les") Thomsona, wreszcie z L o d g e g o „oderwanem i od ciał ładunkami jon ów , zachowującemi swą indywidualność 1 tożsamość". T e elektrony nie są ani fala
mi eteru, ani pewną form ą energii, lecz sub- stancyą, posiadającą bezwładność (prawdo
podobnie elektryczną). E lektron y w stanie wolnym odznaczają się nader w ielką zdolno
ścią przenikania. W yła d o w u ją one elek
troskop, g d y rad jest oddalony od niego o 10 stóp lub nawet więcej i działają na p ły tę fotograficzn ą przez w arstw ę ołowiu, gru bości 5 lub 6 mm lub przez kilkocalow ą ma
sę drzewa lub glinu. N ie dają się one łatwo filtrow a ć przez watę, nie zachowują się jak gaz, to znaczy, nie posiadają własności, za
leżnych od starć w ew nętrznych i t. d., dzia
łają one raczej ja k m gła lub para, są ruch
liw e i dają się unosić przez prąd powietrza, którem u nadają chw ilow e zdolności prze
wodnictwa; przystają do ciał naelekfcryzowa- nych dodatnio, tracąc przez to swoję ruchli
wość, i rozpraszają się wzdłuż ścian zaw ie
rającego je naczynia, jeżeli to ostatnie po
zostaje w spokoju. W polu m agnetycznem elektrony podlegają zboczeniom z p ierw ot
nego kierunku. R ad w ysyła je z szybkością, wynoszącą około '/lp szybkości światła, lecz w biegu znajdują one stopniowo zaporę, skut
kiem zderzeń z atomami powietrza, tak, że niektóre z nich zw alniają swą szybkość i w te
dy stanowią to, co ju ż dawniej określiłem, jako cząstki w olne i błąkające się, które roz
praszają się w pow ietrzu i nadają mu ch w i
low e własności przew odnictwa. T e cząstki m ogą grom adzić się naokoło ostrych końców ciał i można je rów nież skupić razem, na- kształt wiązki, zapomocą stożków z miki, i w yw ołać w ten sposób zjaw isko fosfore- scencyi.
In n y rodzaj emanacyj radu nie ulega w p ły w ow i pola m agnetycznego o zw ykłej sile i nie jest w stanie przeniknąć nawet cienkich zapór m ateryi. Em anacye te nadają po
wietrzu zdolność przewodzenia i w yw ierają silne dsriałanie na p łytę fotograficzn ą. Masa ich jest ogrom na w porównaniu z masą elektronów, a szybkość prawdopodobnie również olbrzym ia w chwili, g d y opuszczają rad; wskutek jednak swej większej masy ulegają one w znacznie m niejszym stopniu zboczeniu pod w p ływ em magnesu, łatw o za
trzym u ją się, spotkawszy przeszkody i prę
dzej przechodzą w stan spoczynku przez zde
rzanie się z atomami powietrza. R. B. S tru tt1) był pierwszym , który utrzym ywał, że te pro
mienie, nie podlegające zboczeniu w polu m agnetycznem , są jonam i dodatniemi, posu
waj ącemi się z prądem, w yp ływ ają cym z ciał radioezynnych.
R u th erford wykazał, że emanacye te zba
czają nieco pod działaniem bardzo silnego pola m agnetycznego, lecz w kierunku prze
ciw nym niż elektrony odjemne. Św iadczy to w ięc o tem, że przedstaw iają one ciała naładowane dodatnio, poruszające się z w iel
ką szybkością. R u th erford pierw szy zm ie
rzy ł ich szybkość i masę i w ykazał, że są one jonam i m ateryi, biegnącemi z szybkością te
g o samego porządku co i szybkość światła.
*) Proc. Roy. Soc. t. L X I I I , str. 408. ') Phil. Trans. R. S., 1901, vol. 196.515.
6 4 4 W S Z E C H Ś W I A T -N® 4 2
Jest jeszcze trzeci rodzaj em anacyj, w y tw arzanych przez rad. Obok prom ieni, sil
nie przenikających i zbaczających pod w p ły wem magnesu, istnieją prom ienie, obdarzone rów nież bardzo w ielką siłą przenikania, na które jednak m agnetyzm nie posiada żadne
g o w pływ u . T ow a rzy szą one emanacyom poprzednim. Są to prom ienie Rontgena, drgania eteru, w ytw orzon e wskutek nagłego zatam owania szybkości elektronów, co w y w ołuje szereg „pu lsow ań“ Stockesa lub rap
tow n ych fa l eteru, w yb iegających w prze
strzeń.
W ie le czynników, opartych na rozum o
waniu i poszukiwaniach, dostarcza nam da
nych, upow ażniających do obliczenia mas i szybkości tych różnych cząstek. P rzytoczę tu wartości w ielkie, lecz m usim y pamiętać, że określenia „ w ielk i “ i „m a ły “ . są w zględne i posiadają doniosłość ty lk o w obec ogran i
czeń, nałożonych na nasze zm ysły. Z a m ia
rę w ezm ę atom wodoru, najm niejsze ciało m ateryalne, ja k ie dotychczas znano. Masa elektronu przedstaw ia 1/100 część atom u w o doru lub, w edłu g J. Thomsona, stanowi 3 X lO —26 //; jego, szybkość w yn osi 2 x 1 0 '° cm na sekundę, czy li d w ie trzecie szybkości światła. E n erg ia cynetyczna na jed en m ili
gram rów na się 1017 erg. Becąuerel obli
czał, że potrzebaby okresu biliona la t na to, by jeden centym etr k w a d ratow y po
w ierzchni radioczynnej zdołał w ysłać w prze
strzeń jeden gram m ateryi prom ieniejącej.
N aelektryzow ane dodatnio masy lub jo n y są w porównaniu z rozm iaram i elektronu bardzo w ielkie. 01iver L o d g e uzm ysławia nam to w sposób następujący: Jeżeli w y o brazim y sobie atom wodoru w postaci ko
ścioła zw y k ły ch rozm iarów , w te d y elektrony, w chodzące w skład teg o atomu, będą przed
stawiać około 700 ziarn piasku (350 dodat
nich i 350 odjem nych), z których każde p o siadałoby w ielkość zw y k łeg o punktu, ro z
strzelaj ących się w ew n ątrz w e w szystkich kierunkach lub, podłu g lorda K e lvin a , w iru jących z niepojętą szybkością. W e ź m y inny przykład. Średnica słońca w ynosi około półtora m iliona kilom etrów , g d y średnica najm niejszej planetoidy około 24 km. G d y by atom w odoru m ó g ł uróść do rozm iarów słońca, w ted y elektron p rzed staw iałby ok o
ło dw u trzecich średnicy planetoidy.
T a krańcowa minimalność i stan luźnego rozsiania się elektronów w atomie p rzy czy niają się do ich zdolności przenikania. P o d czas g d y bardziej ciężkie jo n y pozostają skutkiem zderzeń zatrzym ane w trakcie przechodzenia pom iędzy atomami, tak, że najcieńsza warstwa m ateryi stanowi dla nich niemal zupełnie nieprzebytą zaporę, elektrony przenikają praw ie bez przeszkody zw y k le ciała nieprzezroczyste.
Działanie tych emanacyj na ekrany fo sfo ryzujące jest rozmaite. E lektron y oddzia
ły w a ją silnie na ekran, pok ryty platyno- cyankiem baru, lecz tylk o nieznacznie na siarczek cynku Sidota. Z drugiej strony, ciężkie, masywne, nie ulegające zboczeniu jo ny dodatnie działają silnie na ekran z siarcz
kiem cynku, a znacznie słabiej na ekran z platynocyankiem baru. Obadwa rodzaje emanacyj, prom ienie R ontgena i elektrony, oddziaływ ają na p ły tę fotogra ficzn ą i dają obrazy metalu lub innych substancyj, oto
czonych warstw ą drzewa lub ołowiu; rzuca
ją one rów nież cienie ciał na ekran z p la tynocyankiem baru. E lektron y przenikają znacznie słabiej niż prom ienie R ontgena i nie pozw alają np. na obserwacyę kości w rękach. F o to g ra fię instrumentów, zaw ar
tych w pudełku, można otrzym ać z pomocą emanacyj radu w przeciągu trzech dni, g d y prom ieniam i Rontgena w trzy m inuty. P o dobieństwo pom iędzy dwuma obrazami jest słabe, różnica natomiast znaczna.
Zdolność, jaką emanacye radu są obdarzo
ne w kierunku w yład ow yw a n ia ciał naelek- tryzow anych, zależy od jon iza cyi gazu, przez k tóry emanacye przechodzą. T ę ostatnią można w yw ołać w jakikolw iek in n y sposób:
I tak: słabą jon izacyę można w zniecić w g a zach przez pryskanie wodą, przez płomień lub z pomocą ciał, ogrzanych do czerw ono
ści, przez św iatło ultra-fioletowe, padające na m etale naelektryzowane odjemnie; silną jon iza cyę pow oduje przejście prom ieni Rónt- gena.
W e d łu g elektronowej teoryi m ateryi 01ive- ra L od gea , „atom chem iczny lub jo n 11 posia
da w nadmiarze kilka elektronów odjemnych, dodanych do zw y k łeg o atomu obojętnego i g d y te elektrony odjem ne zostaną usunięte w tedy staje się on naładowanym dodatnio.
Ozęść atomu, stanowiąca elektron w olny,
JM” "ta W S Z E C H Ś W I A T b ł o
jest mała w porównaniu z ogólną masą atomu; dla wodoru stosunek ten wynosi około 1 : 700. Ładu nek odjem ny składa się z elektronów naddanych lub niezrównowa
żonych, z jednego, dwu, trzech i t. d., stosow
nie do w artościowości chemicznej ciała, pod
czas g d y głów n ą treść atomu stanowią sko
jarzone w pary grupy, rów nie clodatne jak odjemnie. Skoro tylk o elektrony nadmier
ne oddalą się, reszta atomu, lub jon, działa jako m asywne, dodatnio naładowane i je d nolite ciało. W w ielkiej próżni iskra elek
tryczna rozdziela składniki gazu rozrzedzo
nego; naładowane dodatnio jony, posiada
ją c stosunkowo w ielką gęstość, zatrzym ują się rychło pod w p ływ em zderzeń, podczas g d y elektrony zostają wyrzucane z bieguna odjem nego z olbrzym ią szybkością, zależ
ną od początkowej siły elektrom otorycznej i ciśnienia gazu w ew nątrz rury, lecz zbliża
jącą się, w próżni o najwyższem rozrzedze
niu, do p o ło w y szybkości światła. Opu
ściwszy biegun odjem ny, elektrony natrafia
ją na pew ien opór, w nieznacznym stopniu spow odow any przez zderzenie fizyczne, lecz głów n ie przez ponowne łączenie się z jona
m i dódatńiemi.
Od czasu odkrycia radu i utożsamienia jed nego z rodzajów je g o emanacyj z prądem katodow ym lub m ateryą promieniejącą ru
ry próżniow ej, rozum owanie i eksperyment szły ze sobą ręka w rękę i dwufluidowa teorya elektryczności została stopniowo za
stąpiona przez pierw otną teoryę Franklina jed nego fluidu. W e d łu g teoryi dwufluido- wej, elektrony stanowią wolną elektryczność odjemną, a reszta atomu chemicznego jest naładowana dodatnio, jakkolw iek w olny elektron dodatni jest nieznany. W y d a je mi się daleko prostszem posługiwać się pierw ot
ną, jednofluidową teoryą Franklina i pow ie
dzieć, że elektron jest atomem, lub jednost
ką elektryczności. F lem in g używ a w yrazu
„ko-elektron“ na oznaczenie ciężkiego, do
datniego jonu, po je g o oddzieleniu się od elektronu odjemnego. „Istnienie czegoś ta
k ie g o — powiada F lem in g — co m ogłoby się zw ać elektrycznością poza obrębem drob
nych ciałek (,,corpuscles“ ), nie jest bardziej m ożliwe, niż istnienie ruchu poza obrę
bem m ateryi, w ruchu będącej T a k zw any odjem nie naładowany atom chemicz
n y jest atomem, posiadającym pewien nad
miar elektronów, których liczba zależy od wartościowości, podczas g d y jon dodatni jest atomem, któremu brakuje elektronów.
Różnice m iędzy ładunkami elektryczności można zatem przyrównać do pozycyj „m a “ i „winien** w rachunku bankowym , gdzie elektrony spełniałyby funkcyę m onety bie
żącej. Z tego punktu widzenia tylk o elek
tron istnieje; jest to atom elektryczności, a słowa: dodatni i odjemny, oznaczające ubytek i nadmiar elektronów, są używane tylko g w o li w y g o d y starej nomenklatury.
T eorya elektronów rozw ija i znakom icie tłum aczy ideę Am pera, że m agnetyzm zosta
je w yw ołan y przez prąd elektryczności, krą
żący dookoła każdego atomu żelaza. W id z i
m y również, że w następstwie tych określo
nych poglądów na istnienie elektronów w o l
nych powstała elektroniczna teorya m ate
ryi. U znaje ona, że elektrony posiadają pewną własność, którą uważano za nieroz- dzielną z materyą, niemal za niem ożliwą do oddzielania od naszego pojęcia m ateryi.
Mam tu na m yśli bezwładność. Niedawno J. J. Thomson w wydatnej rozprawie, o g ło
szonej w r. 1881, rozw inął pojęcie bezw ład
ności elektrycznej (samoindukcya), przed
stawiając ją, jako coś realnego, zależnego od ładunku pozostającego w ruchu. E lek tron przeto okazuje się oczyw istą masą t y l
ko skutkiem sw ych własności elektrodyna
m icznych i jeżeli będziem y uważali wszelkie postaci m ateryi jed yn ie za zbiorowiska elek
tronów, bezwładność m ateryi może b yć po
jęta bez jakiegok olw iek podkładu materyal- nego. Z tego punktu w idzenia elektron b yłb y protylem , którego różne ugrupowania powodują genezę pierwiastków.
Pozostaje m i jeszcze obszerniej u w zględ
nić jed n ę z własności emanacyj radu. W spom niałem ju ż o tem, że elektrony w yw ołu ją fosforescencyę czułego ekranu, pokrytego platynocyankiem baru i że dodatnie jo n y ra
du powodują fosforescencyę ekranu z siarcz
kiem cynku.
G d y kilka malutkich ziarnek soli radu upadnie na ekran, p o k ryty siarczkiem cyn
ku, w tedy powierzchnia bezzw łocznie staje się upstrzoną lśniącemi plamkami świetlne- mi b arw y zielonawej. K a żd a świecąca plam ka, obserwowana w ciemnym pokoju pod
Ot:D w s m H S W 1 A T
mikroskopem o 2/3-calow ym objektyw ie, w y kazuje w samym środku m iejsce ciem niej
sze, otoczone rozlanym dookoła św ietlnym kręgiem . N azew nątrz kręgu ciemna po
wierzchnia ekranu iskrzy się punkcikam i świetlnemi. N ig d y dw ie iskierki nie nastę
pują po sobie w tem samem miejscu, lecz rozpraszają, się po całej powierzchni, zjaw ia ją c się tu i ow dzie w oka m gnieniu, przy- czem nie można w idzieć żadnego ruchu pod
czas tranzlokacyi. Jeżeli um ieścim y kaw a
łek soli radu w blizkości ekranu i będziem y obserw ow ali powierzchnię przez lupę kie
szonkową, powiększającą blizko 20 razy, spo
strzeżem y, że iskrzące się plam ki są rzadko rozsiane na powierzchni. W m iarę jednak przybliżania się radu do ekranu, iskierki sta
ją się coraz to liczniejsze i bardziej błyszczą
ce, a g d y rad dotknie powierzchni, następu
ją one tak szybko po sobie, że ta w yg lą d a ja k wzburzone, świetlne m orze. G d y iskrzą
cych się punktów jes t jeszcze mało, w ted y oprócz nich nie w idać zresztą śladów fosfo- rescencyi i następujące kolejno iskierki zja w iają się niby „a tom y najsilniejszego św ia
tła ", ja k g w ia z d y na czarnem tle nieba. Co dla gołego oka w yd aje się, jako jed n olita
„d rog a m leczna11, pod lupą przedstaw ia się w postaci grom ad y punktów gw iaździstych, m igocących na całej powierzchni.
A zo ta n zasadowy polonu, aktyn, i platyna radioczynna w y w iera ją podobne działanie na ekran, lecz tutaj ob jaw y iskrzenia się są nie tak gęste. W próżni iskierki są rów nież błyszczące, ja k i w pow ietrzu, a zależąc od ruchu m iędzyatom ow ego, nie podlegają one w p ły w o m krańcow o niskich temperatur.
W tem peraturze w odoru ciekłego świecą rów nie silnie ja k w tem peraturze zw yk łej.
W dogodn y sposób można pokazać to zja wisko iskrzenia się, umieszczając ekran z siarczkiem cynku w odległości około je d nego m ilim etra przed jed n ym końcem rury m etalowej, opatrzonej u w ylo tu w k aw ałe
czek soli radu, a do dru giego końca rury przytw ierdzając soczewkę. P rop on u ję na
zw ać ten m ały instrument spintaryskopem, od greck iego słowa cmy&aptę— iskrzenie.
Tru dno oznaczyć liczbę iskierek św iatła w jednej sekundzie. W razie g d y odległość radu od ekranu w yn osi około 5 cm, punkciki świetlne dają się zaledw ie tylk o oznaczyć;
nie następują one częściej, ja k raz lub dwa razy na sekundę. W miarę jednak zm niej
szania się odległości radu, błyski stają się częstsze, a gd y odległość zm niejszy się do jednego lub dwu centym etrów, nie można ju ż ich wcale policzyć.
W łaściw ie całe to świecenie ekranu, po
k rytego siarczkiem cynku, czy to w yw ołane przez rad, czy przez polon, jest w ytw orem emanacyj, ja k ie nie m ogą przeniknąć karto
nu. Em anacye te powodują właśnie zja w i
sko iskrzenia się powierzchni, a przyczyna, dla której zaznacza się ono w ydatnie na siarczku cynku, słabo zaś na platynocyanku baru, jest ta, że w razie ostatnim iskry tw o rzą się na tle, świecącem ju ż pod w pływ em ogólnej fosforescencyi m ateryału; skutkiem teg o oko nie zdoła dokładnie rozróżnić iskier powstających.
Jest prawdopodobnem, że w zjawiskach tych jesteśm y świadkami bombardowania ekranu przez jo n y dodatnie, wyrzucane przez rad z szybkością rów ną świetlnej. K a żd a cząstka staje się tu dostrzegalną tylk o skut
kiem zaburzeń, ja k ie w ytw arza dokoła sie
bie, padając na powierzchnię w rażliw ą. P o dobnie krople deszczu, padając na spokojną taflę stawu nie są w idzialne, jako takie, lecz dają się poznać po plusku, ja k i sprawiają, i po zmarszczkach i falach, ja k ie w ytw a rza ją w postaci rozchodzących się kręgów .
Jeżeli pozw olim y sobie użyć w yobraźni do celów w ied zy i posuniemy hypotezę elek
tronicznej budow y m ateryi aż do szczebla, k tó ry uważam za je j granicę logiczną, bę
dziem y m ogli, w rzeczy samej, uznać się za św iadków samodzielnej dysocyacyi radu i po
w ątpiew ać o niewzruszonej trw ałości m ate
ryi. A to m chem iczny m oże istotnie podle
gać transform acyi katabolicznej, lecz w stop
niu tak m ałym , że jeżeli przypuścim y, że m ilion atom ów rozpada się w każdej sekun
dzie, potrzebaby wieku, b y ciężar ich zm n iej
szył się o jeden m iligram .
N ie trzeba n ig d y zapominać, że wszelkie teorye są użyteczne dopóty, dopóki przedsta
w iają harmonijna zależność wzajem ną fa k tów , zam kniętych w rozum nym systemie.
Skoro tylk o ja k i fa k t nie w iąże się z cało
ścią i nie daje się w ytłu m aczyć teoretycznie, teorya winna być poddana rew izy i k ry ty k i lub musi upaść, W ie k dziew iętnasty b y ł
JMś 4 2 W S Z E C H Ś W I A T 6 4 7
świadkiem narodzin now ych poglądów na atom y, na elektryczność i eter. Dzisiejsze nasze zapatryw ania na budowę m ateryi m o
gą w praw dzie dla nas wystarczać, lecz co się stanie z niemi na końcu dwudziestego stule
cia? C zyż nie u czym y się ciągle, że poszu
kiwania nasze m ają wartość tylk o tym cza
sową. C zy po u pływ ie jakich stu lat będzie
m y m ogli osięgnąć rozkład wszechświata m ateryalnego na zjawiska elektronów. T a własność fatalna dysocyacyi atom owej zda
je się być powszechną: zaznacza się ona pod
czas pocierania kawałka szkła jedwabiem , w ystępuje w promieniach słońca i w kroplach deszczu, w błyskawicach i płomieniu, ona panuje w wodospadach i morzu wzburzonem.
I chociaż cały zakres doświadczenia ludzkie
g o jes t zaszczupły, byśm y m ogli obliczyć chwilę zgonu m ateryi, przyjdzie jednak czas, w którym protyl, „m g ła bezkształtna1', za
panuje nanowo powszechnie i skazówka g o dzin wieczności dokona jed nego obrotu.
T łu m . St. Górski.
O D C H Y L E N IE C I A Ł S P A D A J Ą C Y C H OD K I E R U N K U L I N I I P IO N O W E J .
K o rzystają c z instalacyi now ego wahadła (Eoucaulta) u szczytu w ielkiej kopuły P a n teonu paryskiego, K. Flam m arion wykonał w kwietniu i maju r. b. cały szereg nadzw y
czaj ścisłych doświadczeń w celu sprawdze
nia, o ile ruch w iro w y ziemi w p ły w a na od
chylenie od kierunku lin ii pionowej ciał spa
dających ze znacznej wysokości (w danym przypadku z wysokości 68 tri). Podajem y tu czytelnikom naszym sprawozdanie z prze
biegu i w yn ik ów tych ciekawych doświad
czeń.
Pon iew aż glob ziemski, m ów i autor spra
wozdania, w iru je dokoła własnej osi w kie
runku od zachodu ku wschodowi, przeto każde ciało, znajdujące się na wysokości 68 m, posiada linijną szybkość ruchu nieco większą, aniżeli sama powierzchnia. W o bec ogólnego prawa bezwładności ciało ta
kie, spadając ku powierzchni, zachowuje ów nabyty nadmiar szybkości, a zatem nie spa
da ściśle w kierunku lin ii pionow ej, ale
z pewnem dość znacznem odchyleniem ku wschodowi. W e d łu g obliczeń teoretycz
nych kula, spadająca z wysokości 68 m, po- winnaby odchylić się na odległość 8,11 mm.
Zdawałoby się na razie, że doświadczalne sprawdzenie tego wniosku nie może napoty
kać żadnych szczególniejszych trudności;
w istocie rzeczy jednak w zastosowaniu praktycznem doświadczenie także w cale łat- wem nie jest, a dowodzą tego n a jw ym ow - wniej nadzwyczaj sprzeczne w yn iki prób te
go rodzaju, jakkolw iek w yk on yw ali je lu
dzie doświadczeni i umiejętni badacze (Gru- glielm ini w roku 1799 na w ieży D e g li A si- nelli w Bolonii; Benzenberg w roku 1802 na w ieży Sw. Michała w Hamburgu, a następ
nie w roku 1804 w kopalniach w ęgla w Schle- busch; Reich w roku 1834 w kopalniach w e Ereibergu). Otóż chcąc dojść w tym w zg lę dzie do rezultatów nieco pewniejszych, Flam - marion postanowił skorzystać z nadarzającej sie zręczności i pow tórzyć raz jeszcze owo doświadczenie, ale z pedantycznem zacho
waniem wszelkich m ożliw ych dziś ostrożno
ści technicznych. Istotnie też dzięki świa
tłemu. współdziałaniu znanego konstruktora narzędzi fizycznych p. Carpentiera i jego pomocnika p. Cartiera, którzy zajęli się oso- { biście umontowaniem odpowienich przyrzą-
| dów, astronomowi francuskiemu udało się osięgnąć w yn ik i nie zupełnie jeszcze zgodne z teoryą, ale bądź co bądź znacznie dokład- { niejsze, aniżeli poprzednie.
W łaściw ie mówiąc, cała niemal trudność j zadania polega na tem, ażeby uniknąć zu-
! pełnie początkow ego wstrząśnienia kuli pod
czas spadania. W doświadczeniach daw niej
szych um ocowywano zw yk le taką kulę na cienkiej nici, którą następnie przepalano, albo też przywiązano ją do nici, u trzym yw a
nej zapomocą odpowiednich cążków; próbo.- w ano także kule rozżarzone do czerwoności ustawiać na miedzianych pierścieniach, przez które kula po ostygnięciu spadała. Jednak
że w szystkie te środki ostrożności nie zdo
ła ły zabezpieczyć kuli od początkow ego wstrząśnięcia i wirowania, a skutkiem tego otrzym ane w yn iki nietylko nie zgadzają się z teoryą, ale też i m iędzy sobą różnią się dość znacznie.
P rzyrząd, zastosowany w opisywanych doświadczeniach Elammariona, składa się
6 4 8 W S Z E C H S W I A T JNJÓ 42 z elektromagnesu, urządzonego w tak i spo
sób, że część je g o w ew nętrzna (żelazo mię- kie) jest ruchoma i m oże b yć z łatwością usunięta. Oprawa m iedziana części dolnej w ydłu ża się nieco w kształcie korony i tu
w iedni walec m etalowy, posiadający w kie
runku osi w ązki otwór, przez który przecho
dzi cienka nić m etalowa z zawieszonym na niej stożkow atym ciężarkiem, sięgająca po
sadzki gmachu. Całość spoczyw a na moc-
Północ
o-ts-
&
27 kwietnia 1903 r.
Północ
fcs-O-
4 maja 1903 r.
F ig . 1 i 2. Pac simile śladów, pozostawionych przez kule spadające. W ielkość naturalna.
właśnie umieszczamy kulę, która w ten spo
sób nie pozostaje n ig d y w bezpośredniem ze
tknięciu z magnesem.
W celu ścisłego oznaczenia kierunku linii pionow ej, w yjm u jem y z przyrządu m iękkie żelazo, a na je g o m iejsce w staw iam y odpo-
nem belkowaniu, wspartem o m ury skle
pienia.
Osoba, która ma w ykonać doświadcze
nie, kładzie się na pomoście drewnianym , nie dotykającym wcale podstawy przyrządu i w ten sposób wszelkie prawdopodobieństwo
M 4 2 W S Z E C H Ś W I A T 6 4 9
bezpośredniego wstrząśnienia zostaje usu
nięte.
W szeregu doświadczeń wstępnych Fłam - marion przekonał się, że na kierunek spada
nia kuli oddziaływ a dość znacznie ciąg po
w ietrza w kopule Panteonu. A że b y tego uniknąć, do przyrządu dodano rurę m iedzia
ną od elektromagnesu aż do pomostu. W ten sposób kula dostawała się pod pomost, nie ulegając w cale w pływ om prądów pow ietrz
nych w kopule gmachu.
U żyw an o kul stalowych jednolitych i do-
wą z trzpieniem pośrodku, którego ostrze le
ż y na linii pionow ej osi kuli w ch w ili jej spadania. N a p łycie stalowej znajdowała się druga, ołowiana grubości 2,5 mm, na której b yły nakreślone dw ie linie prostopadłe, k rzy żujące się u podstawy trzpienia i wskazu
jące kierunek wschodu, zachodu, północy i południa. K u le stalowe, spadając z w y sokości 68 m na m iękką p ły tę ołowianą, po
zostaw iały na niej w yraźne i dość głęb o
kie ślady, w edług których można ju ż było następnie w ykonyw ać pomiary. N a każ-
Północ
rd-o OCŚ ESJ
«» e* ••o o
03O p"
o-
Południe
F ig . 3. Środki 144 rzutów. W ielkość naturalna.
kładnie w ypolerow anych o średnicy 15,84mm, w a g i zaś 15,25 g. D ostarczany przez aku
m ulatory prąd elektryczny dostaje się do elektromagnesu i kula stalowa zostaje w ten sposób w zawieszeniu; następnie zaś zakłada sięm iedzianą rurę ochronną. W reszcie ekspe
rym entator kładzie się na pomoście i, zacho
wując się m ożliw ie spokojnie i bez ruchu, po kilkunastu sekundach przeryw a prąd.
K u la spada.
A ż e b y otrzym ać i zachować w yra źn y ślad kuli, pod kopułą, nawet nieco niżej po
w ierzchni posadzki, umieszczono płytę stalo-
dą z takich p ły t spadało zkolei od 11 do 13 kul.
N a początku doświadczeń starano się zba
dać, czy doświadczenia w ypadają pom yśl
niej w dzień, czy też w nocy, kiedy niemal zupełnie ustaje uliczny ruch powozów; osta
tecznie jednak pod tym w zględem nie do
strzeżono żadnej różnicy,
Z drugiej strony można się było obawiać, że kule ju ż używane, za następnem rzutem nabiorą skutkiem poprzedniego działania magnesu pewnego ruchu w irow ego, o ile ich bieguny zostaną umieszczone nieodpowied
W S Z E C H Ś W I A T N » 4 2
nio. Jednakże doświadczenie przekonało, że kule takie zach ow yw a ły się zupełnie tak samo, ja k i kule nowe.
N ie licząc prób wstępnych, b y ło w yk ona
nych 169 rzutów w czterdziestu seryacli od 20 k w ietn ia do 14 maja. Z tej liczby je d nak d w ie serye n ależy usunąć zupełnie, a m ianow icie : seryę pierwszą z teg o p o w o du, że była w ykonana w yłączn ie w celu w y próbow ania przyrządu po zastosow aniuw nim zm iany, o której pow iedziano w yżej (rura m iedziana) i że w w ykonaniu tej p rób y nie przedsięw zięto wszystkich środków ostroż
ności, oraz seryę siódmą dlatego, że była ona w ykonana niezw łocznie po otwarciu w ielkich pod w ojów Panteonu, zam kniętych podczas zim y, . a skutkiem tego w gm achu odczuwać się daw ał dość znaczny ruch po
wietrza. Ostatecznie w ięc pozostaw ały do zbadania 144 rzu ty w dwunastu seryach.
P ion b ył sprawdzany dokładnie 8 i 15 maja.
Podane w yżej rysunki 1 i 2 w yobrażają ślady, pozostaw ione przez spadające kule na płytach ołowianych, odtw orzone w w ie l
kości naturalnej bez żadnych zmian.
R ysunek zaś 3-ci w yobraża środki 144-ch rzutów.
Już na pierwsze naw et w ejrzen ie w id z i
m y tu w yraźne i przem agające odchylenie ku wschodowi; z drugiej jednak strony p rz y znać należy, że i zboczenia od norm y o g ó l
nej są tu rów nież dość znaczne. P o n iew aż w szelkie m ożliw e środki ostrożności zostały zachowane, przeto zboczenia te przypisać n ależy w yłączn ie tylk o prądom p o w ie trz
nym , które muszą pow staw ać w dwu, leżą
cych jedna ponad drugą kopułach Panteonu.
R ó w n ież m oże być, że pow stały tu pewne szczególniejsze ruchy polaryzacyjne, w iro w e i cząsteczkowe, zależne od działania elek tro
magnesu.
Bądź co bądź jednak całokształt 144 do
świadczeń daje nam w yraźn e zboczenie ku wschodow i, a w ięc w ątpliw ości nie ulega, że zjaw isko to zależy od ruchu w iro w eg o ziemi.
Pow iedzieliśm y ju ż w yżej, że rachunek teoretyczn y podaje ja k o norm alną w ielkość odchylenia w danych warunkach 8,11 mm ku wschodowi. Średnia zaś sześciu ostat
nich szeregów doświadczeń Flam m ariona d a je :
Odchylenie ku wschodowi . 7,6 mm
„ północy . . . 0,5 „ A średnia wszystkich dwunastu seryj :
Odchylenie ku wschodowi . 6,3 mm
„ północy . . . 1,6 „ Odchylenia ku południowi, o którem wzm iankują dawniejsi obserwatorowie, nie b y ły wcale dostrzegane.
P. Trzciński.
W P Ł Y W Ś W I A T Ł A K O L O R O W E G O N A Z A B A R W I E N I E W O D O R O S T Ó W .
W większości przypadków tw ierd zi się jeszcze obecnie, że asym ilacya dwutlenku w ęgla dokonyw a się w roślinie tylk o przy pom ocy chlorofilu, barwnika pochłaniającego prom ienie przew ażnie czerwono-żółtej części widm a. Tym czasem ju ż w r. 1883 T. Engel- inann dow iódł swojem i doświadczeniami, dokonanemi w m ikrospektrze przy pom ocy sławnej je g o m etody bakteryalnej, że inne barw niki roślinne, nazwane przez niego chrom ofiłam i, posiadają także funkcyę asy- m ilizacyjną i że ta ostatnia przejawia się najsilniej w św ietle posiadającem barwę do
pełniającą do danego chromofilu. Tak, ko
mórka zielona asy m iłuje najsilniej w świe
tle czerwonem, czerw ona— w zielonem, nie- biesko-zielona— w żółtem, żółta — w zielono- niebieskiem i t. p. Ten sam badacz, w y k o nawszy szereg pom iarów ilościow ych nad różnobarwnem i kom órkam i żyjącem i, w yk a zał dalej, że m iędzy działaniem asym iliza- cyjnern, a pochłanianiem ja k iegok olw iek ro
dzaju prom ieni światła, zachodzi stały, w prost proporcyonalny stosunek.
F a k ty te, w brew powszechnie panujące
mu zapatryw aniu na w yją tk ow e znaczenie { zieleni roślinnej, w yjaśniły, że ten ostatni barwnik jest tylk o jednym , wszelako naj- J bardziej rozpowszechnionym , przedstawicie- [ lem pewnej określonej przez swoję funkcyę
fizyologiczn ą gru p y barwników.
D o tej samej gru p y Engelm ann za liczy ł później i bakteryo-purpurynę, barwnik bak
teryj purpurowych, pochłaniający przew aż
nie prom ienie pozaczorwono o długości fa li 0,8— 0,9 fj.,
W S Z E C H Ś W I A T 6 5 1
J\la 42
W k ró tc e potem, na m ocy tych wszyst
kich zdobytych przez siebie wiadomości, ba
dacz ów w yp row a d ził wniosek biologiczny bardzo w ielk iego znaczenia, wyjaśnia on bo
w iem różnobarwnośó chrom ofilów roślin
nych na rozm aitych głębiach morskich lub jeziorow ych . W iadom o przecie, że na g łę
biach znaczniejszych i w miejscach, gdzie św iatło słoneczne dochodzi przez warstwę w ody o znacznej grubości, rozpowszechnio
ne są w odorosty przeważnie czerwone, g d y sino-zielone i zielone znikają już na stosun
kow o mniejszej głębokości. W w odzie zie- lono-niebieskiej jeziora Genewskiego ju ż na 15— 20 m głębokości nie spotyka się żadne
g o wodorostu zielonego, tylk o same czerw o
ne i żółto-brunatne; trochę zaś głębiej ju ż same brunatne i zupełnie bezbarwne.
Zjaw isko to starano się objaśnić różnicą natężenia światła, w miarę przechodzenia przez nie coraz grubszych warstw w ody;
tym czasem Engelm ann dowodzi, że czynnik ten nie działa tu zupełnie, a tylko zmiana koloru światła, zachodząca w tych warun
kach i polegająca na tem, że promienie czerwone są pochłaniane wcześniej w w y ż szych warstwach i silniej, niż zielono-nie- bieskie.
W miarę w ięc wzrastania głębokości, osob
niki o zabarwieniu zielonem i niebiesko-zie- lonem, w ym agające do asym ilacyi prom ie
ni czerwonych, muszą ustępować miejsca osobnikom czerw onym i brunatnym, dla których najodpow iedniejszem i są właśnie prom ienie zielone i zielono-niebieskie.
W o b ec tego pozostawało do życzenia zba
dać, czy nie można sztucznie zapomocą dłuż
szego działania światła kolorow ego na kul
tury w odorostów, zaw ierających chromofil, w yw ołać zmianę w ich zabarwieniu, a m ia
now icie w kierunku dającym się przew idzieć na m ocy powyższej teoryi. Do badań tych, zdawało się, najlepiej nadają się wodorosty Oscillaria, organizm y, wyróżniające się pro
stotą budowy i bogactwem przejść i odmian w zabarwieniu, a także szybkością, z jaką się rozmnażają.
O pierając się na tem przypuszczeniu, p. N.
G aidukow x) p rzygo tow a ł w instytucie fizyo-
J) Abhandlungen der Berliner Akademie der Wissenschaften. Anhang 1902, str. 36.
logicznym Engelm anna w ciągu la t 1900 i 1902 szereg kultur Oscillaria sancta, który to wodorost został zebrany w ora n żery i ogro
du botanicznego, gdzie na powierzchni zie
mi w ielu doniczek tw orzy ł łożyska fioletowe.
P o przeniesieniu organizm ów tych na tale
rze, zwilżane wciąż wodą, nici ich u tw orzyły nowe zbiorowiska, składające się częścią z osobników sino-zielonych, częścią— fioleto
wych. P o kilku tygodniach na jednych ta
lerzach zniknęły zabarwione na niebiesko- zielono, na innych fioletowe osobniki, tak, że otrzym ano czyste kultury osobników jedna
kow o zabarwionych, fio leto w o lub niebiesko- zielono; przeniesiono je w ted y w części na ziemię, zwilżoną wodą z wodociągu, w czę
ści na agar-agar, do którego dodano 0,3$
roztw oru pożyw nego K n opa i hodowlom ta
kim pozw olono się rozw ijać pod działaniem światła rozm aitych kolorów. D la kontroli przyrządzono parę kultur w białem świetle.
A b y otrzym ać światło pewnego koloru używ ano szkieł kolorow ych lub dzw onów o dwu ścianach, m iędzy które nalewano roztw oru zabarwionego; światło słoneczne po przejściu przez te „ filt r y “ było badane naprzód spektroskopowo. Św iatło czerwone daw ały roztw ory zw yk łego w handlu kar
minu, brunatno-żółte— tego koloru szkła, zielone— roztw ór chlorku m iedziow ego, nie
bieskie otrzym yw ano używ ając szkła niebie
skiego lub roztw oru tlenku m iedziowego w amoniaku, fioletow e zaś— zapomocą roz
tw orów fioletu anilinowego.
W ych ow an e w tych rozm aitego koloru światłach Oscillarye badano następnie przy pom ocy m ikrospektrofotom etru i mierzono podział w stosunku do jasności żyjących ni
ci w widm ie. Z badań tych wynikło, że pod w pływ em światła kolorow ego chrom ofil ży ją cych nici Oscillaria sancta w ogólności zm ienia swoję barwę; fa k t ten nie podlega żadnej wątpliwości, g d y ż w ybitna zmiana zabarwienia została stwierdzona po pewnym czasie w olbrzym iej ilości przypadków.
N ajw ażn iejszym jest jednak rodzaj zm ia
ny zabarwienia; zdaje się on podlegać pra
wu, że zależy od koloru działającego w da
nym razie światła i to w tem znaczeniu, że zdolność absorpcyjna chlorofilu wzrasta w te
dy, kiedy przeważają promienie o dłuższej fali, słabnie zaś pod w pływ em promieni o fa li
t>OZ
krótkiej. P. Engelm ann ') proponuje praw o to nazwać prawem „dopełniającego się p rz y sposabiania chrom atycznego
W iększość pierw otnie na czysto lub brud- no-fiołetow o zabarw ionych nici przybrała po dwu miesiącach pobytu
w świetle czerwonem zielone zabarwienie
„ żółtem . . . niebiesko-zielone
„ zielo n e m . . czerwone ,. niebieskiem brunatno-żółte, a graficzn e przedstawienie poczyn ionych po
m iarów spektrom etrycznych w zupełności potw ierdza istotę w yżej w ym ienionego no
w ego prawa biologicznego. W s zy s tk ie osob
niki, nawet i te, których barwa najbardziej się zmieniła, pozostaw ały podczas dośw iad
czenia i po niem w zupełnem zdrow iu i p o ruszały się żyw o. K o lo ru nie zm ien iły t y l
ko te kultury, na które działało światło dzienne, „p rzefiltrow a n e44 przez fio le to w y roztw ór fioletu anilinowego.
Oczywiście, zachodzi w ięc tu życiow e, dla asym ilacyi korzystne, zjaw isko przysposa
biania się fizyologiczn ego . Jak szeroko jest ono rozpowszechnione w świecie roślinnym , na jakich przemianach chem icznych i fiz y c z nych polega, są to w szystko zadania do ro z wiązania.
Tym czasem zaś na m ocy tych fa k tó w da
je się roztrzygn ą ć inne bardzo w ażne p y tanie.
Jak zachowują się kom órki, które pod działaniem św iatła k olorow ego zm ien iły swe zabarwienie, g d y będą następnie hodo
wane w zw ykłem świetle dziennem? Już parę nielicznych w ykonanych dotychczas w tym kierunku doświadczeń w ykazało, że zabarw ienie kom órek sztucznie p ow yżej opi- sanemi sposobami w yw ołane, pozostaje w św ietle białem jeszcze czas dłuższy, cza
sem kilka miesięcy, i to nietylko w kom ór
kach, które pod lega ły działaniu św iatła ko
lorow ego, lecz i u całego szeregu generacyj m łodszych, na które działało ju ż tylk o św ia
tło białe.
Jeżeli to da się stw ierdzić w większości przypadków , i nie będzie podlegało ju ż ża d nej w ątpliw ości, a p. Gfaidukow ma zam iar
x) Archiv f. Anatomie und Physologie. Phys.
Abt. Supplem. 1902, str. 333.
M 42 właśnie zająć się takiem badaniem, m ieliby
śmy dowód doświadczalny dziedziczenia cech nabytych. Dalej, na m ocy tych sa
m ych w yników , podstawę doświadczalną znajduje i to przypuszczenie, że obecnie ż y jące na powierzchni morza czerwone i bru
natno-żółte w odorosty są potom kam i form , które nabyły zabarwienia tego kiedyś na w ielkiej głębi morskiej pod w pływ em panu
ją cego tam zielonego lub zielono-niebieskie- g o światła. P. Engelm ann jeszcze znacz
nie przedtem tw ierdził, że istnienie w n aj
w yższych warstwach w odnych w ielkiej ilo ści wodorostów czerwonych i brunatnych nie m oże służyć za dowód przeczący je g o tłumaczeniu podziału wodorostów koloro
w ych w warstwach wód morskich. Św iatło białe, panujące głów n ie na powierzchni, za
w iera przecie w sobie także promienie, po
w odujące tw orzenie się czerw onego oraz brunatno-żółtego barwnika w głębi; energia ich jest nawet silniejsza tu, niż tam, niema w ięc potrzeby, aby komórki, które w yp łyn ą na powierzchnię, zm ieniały swój barwnik i produkow ały zielony.
(Naturw. Rund.). Ad. Cz.
K O R E S P O N D E N C Y A W S Z E C H Ś W I A T A .
Z powodu odpowiedzi p. Tura na moje zarzu
ty (?), których się dopatrzył w liście umieszczo
nym w .Ns 40 Wszechświata, pozwalam sobie nad
mienić, że p. Tur nie zrozumiał widocznie intencyi listu, jeżeli 1) przytacza, że tłumaczenia polskie typowych larw szkarłupni zostały wprowadzone do „term inologii14 zoologicznej przez prof. J. Nus- bauma i 2) niewłaściwie przypom ina, że nazwy
„usznica", „dwurzęsica41 i „ramienica44 wskazują, najbardziej typowe znamiona owych larw, jak np. typowe wyrostki (ramiona) i t. p.
Co do 1) nie chodzi mi bynajmniej o to, kto nazwy wprowadził, ale o to, czy wogóle jest po
żądane wprowadzanie tak szczegółowego miano- wnictwa polskiego do zoologii, botaniki, minera
logii, fizyki, chemii i innych nauk przyrodniczych.
Co do 2) to zdaje mi się, że zbytecznem jest przypominać tego, co kto inny na tej samej stro
nicy napisał, bo przecie najwyraźniej napisałem, że nazwy przytoczone posiadają luźny związek z kształtami opisywanych tworów. Że p. Tur tego związku za luźny uznać nie chce, to rzecz Jego poglądów, pisząc zaś, co oznaczają nazwy wspomniane, potwierdza właśnie, że oznaczają kształty larw, t. j. znamiona zewnętrzne.
W SZECHŚW IAT