• Nie Znaleziono Wyników

Tom XXII. M 42 (1125).

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Tom XXII. M 42 (1125)."

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

M 42 (1125).

W arszawa, dnia 18 października 1903 r.

Tom XXII.

T Y G O D N I K P O P U L A R N Y , P O Ś W I Ę C O N Y NAUKOM P R Z Y R O D N I C Z Y M ,

P R E N U M E R A T A „ W S Z E C H Ś W I A T A 64.

W W a r s z a w i e : roczn ie rub. 8 , kw artaln ie rub. 2.

Z p r z e s y łk ą p o c z t o w ą : roczn ie rub. 10, półroczn ie rub. 5.

Prenum erować można w R ed a k cyi W szech św iata

i we w szystk ich księgarniach w kraju i zagranicą.

R ed ak tor W s zech św ia ta p rzyjm u je z e sprawami redakcyjn em i codzien n ie od g od zin y G do 8 wieczorem w lokalu redakcyi.

A d r e s R e d a k c y i : M A R S Z A Ł K O W S K A N r . 118.

P R Z Y P O M N IE N IE .

W n-rze 276 G azety polskiej z d. 9 b. m.

spotykam y g o d n y największej uw agi list księdaa A 1 £ < T m f y k o w wj*<\T który pisze:

„ K t o w yp rze d ził sw oje społeczeństwo w po­

glądach; kto dał podnietę do ruchu umysło­

w ego, przystępnego dla w szystkich w arstw i stanów; kto całe swe m ienie poświęcił na cele użyteczności publicznej; kto, czcząc mę- że znam ienite, by pamięć ich przeszła do po­

tom ności Torw aldsenow skie pom niki im sta­

w iał,— ten chyba na coś w ięcej u ogółu nad m ogiłę het na ustroniu, opuszczoną, a zębem czasu nadpsutą sobie zasłużył.

„In n y ch zw łok i do m auzoleów przewożą.

In n ym na placach m iejskich granitow e sta­

w iają pom niki. In n ych źródłow e i obszerne życiorysy w ychodzą z pod piór kom petent­

nych.

„ A ze śm iertelnych szczątków tak ty ta ­ nicznej postaci, ja k Staszyc, robak i ziemia, maluczko, a najm niejszego śladu nie pozo­

stawią.

„ W 1905 roku przypada 150-ta rocznica urodzin Staszyca. Ozy nie należałoby odpo­

w iednio uczcić tej rocznicy?"

R ocznicę uczcić należałoby niewątpliwie.

Id zie tylk o o w ybranie sposobu uczczenia.

W ie lk ic h uczonych, natchnionych poetów, artystów genialnych narody czczą pomnika-

I mi z kamienia i spiżu. D obrze czynią, bo słuszną jest rzeczą, żeby znakom itych przod­

ków wyobrażenia przypom inały ich czyny najdalszej potomności, chroniąc ich imiona od zapadnięcia w krainę legend i baśni. Ozło- j w ie k z x e s n i a rozporządza środkami, któ- I reby mu p o zw o liły w inny sposób w yrażać

cześć swą dla geniuszu.

Staszyc nie b ył człowiekiem genialnym : Jego praca naukowa była m oże na swój czas

j bardzo niepospolita, u tw ory literackie m iały na sobie piętno w ielkiej erudycyi, pracow i­

tości i zapału, m ieściły w sobie m yśli nowe i bardzo głębokie, ale tych błysków, przed którem i nagle pierzchają głębokie ciem no­

ści, tych nieoczekiwanych w ybuchów na­

tchnienia naukowego czy artystycznego, którym geniusze zawdzięczają w yją tk ow e wśród ludzkości stanowisko, napróżnobyśmy szukali m iędzy owocami życia Staszyca.

Z a cóż więc mamy czcić pamięć Staszyca i dlaczego pismo przyrodnicze zabiera głos w tej sprawie? Z a to, że Staszyc b ył w iel­

kim obywatelem , który ju ż na sto lat przed nami rozum iał doniosłość pracy społecznej, opartej na warunkach przyrodzonych kraju, że w tej pracy był zachętą i przewodnikiem dla współczesnych, że jej oddał wszystkie chw ile sw ego żyw ota, w szystkie poruszenia sw ego bogatego ducha, wszystkie środki ma- teryalne, ja k ie wśród trudu i potu czoła umiał zdobyć. Jeżeli b y ły u nas poczynione

(2)

6 4 2 W S Z E C H Ś W I A T JSTo 4 2

kiedykolw iek ja k ie samodzielne usiłowania w kierunku szkolnictwa, przem ysłu, handlu, rozw oju um ysłow ego i społecznego szerszych mas narodu, w kierunku przeszczepienia na nasz grunt najrozm aitszych instytucyj świa­

ta cyw ilizow anego, w kierunku poznania i w yzyskania bo ga ctw naturalnych naszej ziemi; jeżeli w ciągu u biegłego stulecia nie cofnęliśm y się; je ż e li dzisiaj, choć zwolna, lecz krokiem coraz pewniejszym , w chodzim y na drogę postępu i rozw oju — to w począt­

kach i pierwszych próbach tych usiłowań w szędzie jest zapisane im ię Staszyca i tych, co za nim poszli świadom ie lub nieśw ia­

domie.

D la nas, przyrodników , pam ięć Staszyca podw ójnie jest święta i droga, n ietylk o bo­

w iem sam b y ł przyrodnikiem i pierw szym sam odzielnym fiz y o g ra fe m kraju naszego, ale nadto badanie przyrody krajow ej sta­

w ia ł w rzędzie n ajw ażniejszych zadań ob y­

watelskich. Z je g o to ust pierw szy raz u nas zabrzm iały słowa zachęty, do uczącej się m ło­

d zieży zwrócone: „połóżcie na tem wszyst- kiem, cokolw iek ziem ia waszych ojców w naj­

w yższych górach, w najgłębszych w ew nętrza zakopach, i w wodach, i w p o w ietrzu — cieka­

wego, użytecznego zawiera, połóżcie, mówię, na tem w szystkiem pracy, dowcipu, w yn alaz­

ku, umiejętności pierw sze im ię P o la k a 11.

Jakże tedy m y, przyrodnicy, p ra gn ęlib y­

śmy uczcić rocznicę Staszyca? Oto tak, ja k pow in n y święcić w szystkie narody pam iątkę w ielkich obyw ateli: przez w cielanie w czyn ich m yśli dobrych i u żytecznych dla kraju.

"Wszakże kraj nasz w sw ych „g óra ch i zako­

pach, i w wodzie, i w p ow ietrzu 1' tak w ie ­ le jeszcze zaw iera rzeczy nam nieznanych!

W szakże te niezbędne pom ocy naukowe, bez których dzisiaj obyć się nie m oże badanie przyrodnicze, zbiory, pracownie, biblioteki, muzea w tak nieznacznej liczbie znajdują się i tak są ubogie! W szakże książka p r z y ­ rodnicza taką jeszcze jest u nas rzadkością!

K ie d y w ięc zejdziecie się, m łodzi p r z y ro d ­ nicy, b y obm yślić obchód Staszyca, posta­

nówcie, by każdy z W a s czem kolw iek p r z y ­ czyn ił się do poznania p rzy ro d y k r a jo w e j.

A kiedy w y, starsi narodu, siądziecie za sto­

łem radnym , b y obm yślić najwspanialszy, najbogatszy i najbardziej n iep ożyty pom nik Staszyca, pom nijcie, że duch je g o jedno rad

przyjm ie: Fundacyę im ienia Staszyca, popie­

rającą rozwój badań przyrodniczych w na­

szym kraju. ^ ^

] 3t. /jI I C I I O W W Z .

W IL L IA M CROOKES.

N O W E P O G L Ą D Y N A M A T E R Y Ę . U R Z E C Z Y W IS T N IE N IE M A RZEŃ .

(Dokończenie).

W poprzedzaj ącem zaznaczyłem luźne m o­

m enty spekulacyi naukowej, posiadające, na pozór, mało zw iązku ze sobą. Istnienie ma­

tery i w stanie u ltragazow ym , cząstki m ate­

ry i m niejsze od atom ów, istnienie atom ów elektrycznych lub elektronów, budowa pro­

m ieni R on tgen a i ich przenikanie przez cia­

ła nieprzepuszczalne, emanacye uranu, dyso- cyacya pierw iastków — w szystkie te oderw a­

ne hypotezy zogniskow ały się teraz i zlały w jed n ę harmonijną teoryę przez odkrycie radu.

...często duchy

W ielkich wydarzeń już przed niemi kroczą,, A dzień dzisiejszy jutro kryje w łonieu.

Żadne nowe odkrycie nie pozostało n igdy bez tego, żeby w p ły w je g o nie rozszerzył się w e wszelkich kierunkach i nie w yjaśn ił w ie­

lu stron, dotychczas ciemnych. Zaiste, żad ­ ne odkrycie czasów ostatnich nie pociągnęło za sobą tak daleko sięgających następstw i nie rzuciło takiego potoku światła na sze­

roką dziedzinę zjawisk, dotychczas niepoję­

tych, ja k to odkrycie m ałżonków Curie i Be- monta, którzy cierpliw ie i pracow icie szli po drodze, najeżonej trudnościami, nieprze- zw yciężonem i dla innych, którzy, tak ja k ja, m ozolili się w podobnych labiryntach badań.

K o ro n ą tych trudów jest rad.

Niechaj mi będzie w olno wspomnieć o nie­

których własnościach radu i wykazać, jak pierw iastek ten sprowadza do fo rm y kon­

kretnej pozornie dowieść się niedające spe- kulacye i marzenia.

Rad jes t metalem, należącym do gru p y wapnia, strontu i baru. Jego ciężar atom o­

w y, w edług C. R u n gego i J. Prechta, w yn o­

si prawdopodobnie około 258. Zajm u je on

(3)

M 4 2 w s z e c h ś w i a t 6 4 3

zatem trzecie miejsce poniżej baru w moim schemacie spiralnym pierwiastków *), pozo­

staje odgraniczony od baru przez dw a m iej­

sca niezajęte.

W id m o radu posiada rozmaite ściśle okre­

ślone linie; linie te fotografow ałem , a także zm ierzyłem długości ich fal. D w ie zwłaszcza linie są w ydatne i charakterystyczne: jedna 0 długości fa li 3 649,71, druga o długości fa li 3 814,58. L in ie te pozwalają w yk ryć rad zapomocą spektroskopu.

Em anacye radu działają na szkło sodowe, nadając mu kolor fio leto w y; powodują one wiele zmian chemicznych. Ic h działanie fizyologiczn e zaznacza się w silnym stop­

niu; pięć m iligram ów metalu, umieszczonego av blizkości skóry, w yw ołu je ranę trudną do wyleczenia. Najbardziej uderzającą własno­

ścią radu jest je g o zdolność w ysyłania stru­

mieni emanacyi, posiadających pewne podo­

bieństwo do prom ieni Rontgena, różniących się jednak w wielu w ażnych punktach. E m a­

nacye radu są rodzaju trojakiego. Jedna odmiana jest identyczna z prądem katodo- wym , utożsam ionym obecnie z elektronami wolnemi, atomami elektryczności, w ysyłane- mi w przestrzeń obok m ateryi stałej, iden- tycznem i z „m ateryą w stanie czw artym lub u ltra ga zow ym “ , z satelitami („satellites") K elvin a, z ciałeczkam i („corpuscles") lub cząstkami („p a rtic les") Thomsona, wreszcie z L o d g e g o „oderwanem i od ciał ładunkami jon ów , zachowującemi swą indywidualność 1 tożsamość". T e elektrony nie są ani fala­

mi eteru, ani pewną form ą energii, lecz sub- stancyą, posiadającą bezwładność (prawdo­

podobnie elektryczną). E lektron y w stanie wolnym odznaczają się nader w ielką zdolno­

ścią przenikania. W yła d o w u ją one elek­

troskop, g d y rad jest oddalony od niego o 10 stóp lub nawet więcej i działają na p ły ­ tę fotograficzn ą przez w arstw ę ołowiu, gru ­ bości 5 lub 6 mm lub przez kilkocalow ą ma­

sę drzewa lub glinu. N ie dają się one łatwo filtrow a ć przez watę, nie zachowują się jak gaz, to znaczy, nie posiadają własności, za­

leżnych od starć w ew nętrznych i t. d., dzia­

łają one raczej ja k m gła lub para, są ruch­

liw e i dają się unosić przez prąd powietrza, którem u nadają chw ilow e zdolności prze­

wodnictwa; przystają do ciał naelekfcryzowa- nych dodatnio, tracąc przez to swoję ruchli­

wość, i rozpraszają się wzdłuż ścian zaw ie­

rającego je naczynia, jeżeli to ostatnie po­

zostaje w spokoju. W polu m agnetycznem elektrony podlegają zboczeniom z p ierw ot­

nego kierunku. R ad w ysyła je z szybkością, wynoszącą około '/lp szybkości światła, lecz w biegu znajdują one stopniowo zaporę, skut­

kiem zderzeń z atomami powietrza, tak, że niektóre z nich zw alniają swą szybkość i w te­

dy stanowią to, co ju ż dawniej określiłem, jako cząstki w olne i błąkające się, które roz­

praszają się w pow ietrzu i nadają mu ch w i­

low e własności przew odnictwa. T e cząstki m ogą grom adzić się naokoło ostrych końców ciał i można je rów nież skupić razem, na- kształt wiązki, zapomocą stożków z miki, i w yw ołać w ten sposób zjaw isko fosfore- scencyi.

In n y rodzaj emanacyj radu nie ulega w p ły ­ w ow i pola m agnetycznego o zw ykłej sile i nie jest w stanie przeniknąć nawet cienkich zapór m ateryi. Em anacye te nadają po­

wietrzu zdolność przewodzenia i w yw ierają silne dsriałanie na p łytę fotograficzn ą. Masa ich jest ogrom na w porównaniu z masą elektronów, a szybkość prawdopodobnie również olbrzym ia w chwili, g d y opuszczają rad; wskutek jednak swej większej masy ulegają one w znacznie m niejszym stopniu zboczeniu pod w p ływ em magnesu, łatw o za­

trzym u ją się, spotkawszy przeszkody i prę­

dzej przechodzą w stan spoczynku przez zde­

rzanie się z atomami powietrza. R. B. S tru tt1) był pierwszym , który utrzym ywał, że te pro­

mienie, nie podlegające zboczeniu w polu m agnetycznem , są jonam i dodatniemi, posu­

waj ącemi się z prądem, w yp ływ ają cym z ciał radioezynnych.

R u th erford wykazał, że emanacye te zba­

czają nieco pod działaniem bardzo silnego pola m agnetycznego, lecz w kierunku prze­

ciw nym niż elektrony odjemne. Św iadczy to w ięc o tem, że przedstaw iają one ciała naładowane dodatnio, poruszające się z w iel­

ką szybkością. R u th erford pierw szy zm ie­

rzy ł ich szybkość i masę i w ykazał, że są one jonam i m ateryi, biegnącemi z szybkością te­

g o samego porządku co i szybkość światła.

*) Proc. Roy. Soc. t. L X I I I , str. 408. ') Phil. Trans. R. S., 1901, vol. 196.515.

(4)

6 4 4 W S Z E C H Ś W I A T -N® 4 2

Jest jeszcze trzeci rodzaj em anacyj, w y ­ tw arzanych przez rad. Obok prom ieni, sil­

nie przenikających i zbaczających pod w p ły ­ wem magnesu, istnieją prom ienie, obdarzone rów nież bardzo w ielką siłą przenikania, na które jednak m agnetyzm nie posiada żadne­

g o w pływ u . T ow a rzy szą one emanacyom poprzednim. Są to prom ienie Rontgena, drgania eteru, w ytw orzon e wskutek nagłego zatam owania szybkości elektronów, co w y ­ w ołuje szereg „pu lsow ań“ Stockesa lub rap­

tow n ych fa l eteru, w yb iegających w prze­

strzeń.

W ie le czynników, opartych na rozum o­

waniu i poszukiwaniach, dostarcza nam da­

nych, upow ażniających do obliczenia mas i szybkości tych różnych cząstek. P rzytoczę tu wartości w ielkie, lecz m usim y pamiętać, że określenia „ w ielk i “ i „m a ły “ . są w zględne i posiadają doniosłość ty lk o w obec ogran i­

czeń, nałożonych na nasze zm ysły. Z a m ia­

rę w ezm ę atom wodoru, najm niejsze ciało m ateryalne, ja k ie dotychczas znano. Masa elektronu przedstaw ia 1/100 część atom u w o ­ doru lub, w edłu g J. Thomsona, stanowi 3 X lO —26 //; jego, szybkość w yn osi 2 x 1 0 '° cm na sekundę, czy li d w ie trzecie szybkości światła. E n erg ia cynetyczna na jed en m ili­

gram rów na się 1017 erg. Becąuerel obli­

czał, że potrzebaby okresu biliona la t na to, by jeden centym etr k w a d ratow y po­

w ierzchni radioczynnej zdołał w ysłać w prze­

strzeń jeden gram m ateryi prom ieniejącej.

N aelektryzow ane dodatnio masy lub jo n y są w porównaniu z rozm iaram i elektronu bardzo w ielkie. 01iver L o d g e uzm ysławia nam to w sposób następujący: Jeżeli w y o ­ brazim y sobie atom wodoru w postaci ko­

ścioła zw y k ły ch rozm iarów , w te d y elektrony, w chodzące w skład teg o atomu, będą przed­

stawiać około 700 ziarn piasku (350 dodat­

nich i 350 odjem nych), z których każde p o ­ siadałoby w ielkość zw y k łeg o punktu, ro z­

strzelaj ących się w ew n ątrz w e w szystkich kierunkach lub, podłu g lorda K e lvin a , w iru ­ jących z niepojętą szybkością. W e ź m y inny przykład. Średnica słońca w ynosi około półtora m iliona kilom etrów , g d y średnica najm niejszej planetoidy około 24 km. G d y ­ by atom w odoru m ó g ł uróść do rozm iarów słońca, w ted y elektron p rzed staw iałby ok o­

ło dw u trzecich średnicy planetoidy.

T a krańcowa minimalność i stan luźnego rozsiania się elektronów w atomie p rzy czy ­ niają się do ich zdolności przenikania. P o d ­ czas g d y bardziej ciężkie jo n y pozostają skutkiem zderzeń zatrzym ane w trakcie przechodzenia pom iędzy atomami, tak, że najcieńsza warstwa m ateryi stanowi dla nich niemal zupełnie nieprzebytą zaporę, elektrony przenikają praw ie bez przeszkody zw y k le ciała nieprzezroczyste.

Działanie tych emanacyj na ekrany fo sfo ­ ryzujące jest rozmaite. E lektron y oddzia­

ły w a ją silnie na ekran, pok ryty platyno- cyankiem baru, lecz tylk o nieznacznie na siarczek cynku Sidota. Z drugiej strony, ciężkie, masywne, nie ulegające zboczeniu jo ­ ny dodatnie działają silnie na ekran z siarcz­

kiem cynku, a znacznie słabiej na ekran z platynocyankiem baru. Obadwa rodzaje emanacyj, prom ienie R ontgena i elektrony, oddziaływ ają na p ły tę fotogra ficzn ą i dają obrazy metalu lub innych substancyj, oto­

czonych warstw ą drzewa lub ołowiu; rzuca­

ją one rów nież cienie ciał na ekran z p la ­ tynocyankiem baru. E lektron y przenikają znacznie słabiej niż prom ienie R ontgena i nie pozw alają np. na obserwacyę kości w rękach. F o to g ra fię instrumentów, zaw ar­

tych w pudełku, można otrzym ać z pomocą emanacyj radu w przeciągu trzech dni, g d y prom ieniam i Rontgena w trzy m inuty. P o ­ dobieństwo pom iędzy dwuma obrazami jest słabe, różnica natomiast znaczna.

Zdolność, jaką emanacye radu są obdarzo­

ne w kierunku w yład ow yw a n ia ciał naelek- tryzow anych, zależy od jon iza cyi gazu, przez k tóry emanacye przechodzą. T ę ostatnią można w yw ołać w jakikolw iek in n y sposób:

I tak: słabą jon izacyę można w zniecić w g a ­ zach przez pryskanie wodą, przez płomień lub z pomocą ciał, ogrzanych do czerw ono­

ści, przez św iatło ultra-fioletowe, padające na m etale naelektryzowane odjemnie; silną jon iza cyę pow oduje przejście prom ieni Rónt- gena.

W e d łu g elektronowej teoryi m ateryi 01ive- ra L od gea , „atom chem iczny lub jo n 11 posia­

da w nadmiarze kilka elektronów odjemnych, dodanych do zw y k łeg o atomu obojętnego i g d y te elektrony odjem ne zostaną usunięte w tedy staje się on naładowanym dodatnio.

Ozęść atomu, stanowiąca elektron w olny,

(5)

JM” "ta W S Z E C H Ś W I A T b ł o

jest mała w porównaniu z ogólną masą atomu; dla wodoru stosunek ten wynosi około 1 : 700. Ładu nek odjem ny składa się z elektronów naddanych lub niezrównowa­

żonych, z jednego, dwu, trzech i t. d., stosow­

nie do w artościowości chemicznej ciała, pod­

czas g d y głów n ą treść atomu stanowią sko­

jarzone w pary grupy, rów nie clodatne jak odjemnie. Skoro tylk o elektrony nadmier­

ne oddalą się, reszta atomu, lub jon, działa jako m asywne, dodatnio naładowane i je d ­ nolite ciało. W w ielkiej próżni iskra elek­

tryczna rozdziela składniki gazu rozrzedzo­

nego; naładowane dodatnio jony, posiada­

ją c stosunkowo w ielką gęstość, zatrzym ują się rychło pod w p ływ em zderzeń, podczas g d y elektrony zostają wyrzucane z bieguna odjem nego z olbrzym ią szybkością, zależ­

ną od początkowej siły elektrom otorycznej i ciśnienia gazu w ew nątrz rury, lecz zbliża­

jącą się, w próżni o najwyższem rozrzedze­

niu, do p o ło w y szybkości światła. Opu­

ściwszy biegun odjem ny, elektrony natrafia­

ją na pew ien opór, w nieznacznym stopniu spow odow any przez zderzenie fizyczne, lecz głów n ie przez ponowne łączenie się z jona­

m i dódatńiemi.

Od czasu odkrycia radu i utożsamienia jed nego z rodzajów je g o emanacyj z prądem katodow ym lub m ateryą promieniejącą ru­

ry próżniow ej, rozum owanie i eksperyment szły ze sobą ręka w rękę i dwufluidowa teorya elektryczności została stopniowo za­

stąpiona przez pierw otną teoryę Franklina jed nego fluidu. W e d łu g teoryi dwufluido- wej, elektrony stanowią wolną elektryczność odjemną, a reszta atomu chemicznego jest naładowana dodatnio, jakkolw iek w olny elektron dodatni jest nieznany. W y d a je mi się daleko prostszem posługiwać się pierw ot­

ną, jednofluidową teoryą Franklina i pow ie­

dzieć, że elektron jest atomem, lub jednost­

ką elektryczności. F lem in g używ a w yrazu

„ko-elektron“ na oznaczenie ciężkiego, do­

datniego jonu, po je g o oddzieleniu się od elektronu odjemnego. „Istnienie czegoś ta­

k ie g o — powiada F lem in g — co m ogłoby się zw ać elektrycznością poza obrębem drob­

nych ciałek (,,corpuscles“ ), nie jest bardziej m ożliwe, niż istnienie ruchu poza obrę­

bem m ateryi, w ruchu będącej T a k zw any odjem nie naładowany atom chemicz­

n y jest atomem, posiadającym pewien nad­

miar elektronów, których liczba zależy od wartościowości, podczas g d y jon dodatni jest atomem, któremu brakuje elektronów.

Różnice m iędzy ładunkami elektryczności można zatem przyrównać do pozycyj „m a “ i „winien** w rachunku bankowym , gdzie elektrony spełniałyby funkcyę m onety bie­

żącej. Z tego punktu widzenia tylk o elek­

tron istnieje; jest to atom elektryczności, a słowa: dodatni i odjemny, oznaczające ubytek i nadmiar elektronów, są używane tylko g w o li w y g o d y starej nomenklatury.

T eorya elektronów rozw ija i znakom icie tłum aczy ideę Am pera, że m agnetyzm zosta­

je w yw ołan y przez prąd elektryczności, krą­

żący dookoła każdego atomu żelaza. W id z i­

m y również, że w następstwie tych określo­

nych poglądów na istnienie elektronów w o l­

nych powstała elektroniczna teorya m ate­

ryi. U znaje ona, że elektrony posiadają pewną własność, którą uważano za nieroz- dzielną z materyą, niemal za niem ożliwą do oddzielania od naszego pojęcia m ateryi.

Mam tu na m yśli bezwładność. Niedawno J. J. Thomson w wydatnej rozprawie, o g ło­

szonej w r. 1881, rozw inął pojęcie bezw ład­

ności elektrycznej (samoindukcya), przed­

stawiając ją, jako coś realnego, zależnego od ładunku pozostającego w ruchu. E lek ­ tron przeto okazuje się oczyw istą masą t y l­

ko skutkiem sw ych własności elektrodyna­

m icznych i jeżeli będziem y uważali wszelkie postaci m ateryi jed yn ie za zbiorowiska elek­

tronów, bezwładność m ateryi może b yć po­

jęta bez jakiegok olw iek podkładu materyal- nego. Z tego punktu w idzenia elektron b yłb y protylem , którego różne ugrupowania powodują genezę pierwiastków.

Pozostaje m i jeszcze obszerniej u w zględ­

nić jed n ę z własności emanacyj radu. W spom ­ niałem ju ż o tem, że elektrony w yw ołu ją fosforescencyę czułego ekranu, pokrytego platynocyankiem baru i że dodatnie jo n y ra­

du powodują fosforescencyę ekranu z siarcz­

kiem cynku.

G d y kilka malutkich ziarnek soli radu upadnie na ekran, p o k ryty siarczkiem cyn­

ku, w tedy powierzchnia bezzw łocznie staje się upstrzoną lśniącemi plamkami świetlne- mi b arw y zielonawej. K a żd a świecąca plam ­ ka, obserwowana w ciemnym pokoju pod

(6)

Ot:D w s m H S W 1 A T

mikroskopem o 2/3-calow ym objektyw ie, w y ­ kazuje w samym środku m iejsce ciem niej­

sze, otoczone rozlanym dookoła św ietlnym kręgiem . N azew nątrz kręgu ciemna po­

wierzchnia ekranu iskrzy się punkcikam i świetlnemi. N ig d y dw ie iskierki nie nastę­

pują po sobie w tem samem miejscu, lecz rozpraszają, się po całej powierzchni, zjaw ia ­ ją c się tu i ow dzie w oka m gnieniu, przy- czem nie można w idzieć żadnego ruchu pod­

czas tranzlokacyi. Jeżeli um ieścim y kaw a­

łek soli radu w blizkości ekranu i będziem y obserw ow ali powierzchnię przez lupę kie­

szonkową, powiększającą blizko 20 razy, spo­

strzeżem y, że iskrzące się plam ki są rzadko rozsiane na powierzchni. W m iarę jednak przybliżania się radu do ekranu, iskierki sta­

ją się coraz to liczniejsze i bardziej błyszczą­

ce, a g d y rad dotknie powierzchni, następu­

ją one tak szybko po sobie, że ta w yg lą d a ja k wzburzone, świetlne m orze. G d y iskrzą­

cych się punktów jes t jeszcze mało, w ted y oprócz nich nie w idać zresztą śladów fosfo- rescencyi i następujące kolejno iskierki zja ­ w iają się niby „a tom y najsilniejszego św ia­

tła ", ja k g w ia z d y na czarnem tle nieba. Co dla gołego oka w yd aje się, jako jed n olita

„d rog a m leczna11, pod lupą przedstaw ia się w postaci grom ad y punktów gw iaździstych, m igocących na całej powierzchni.

A zo ta n zasadowy polonu, aktyn, i platyna radioczynna w y w iera ją podobne działanie na ekran, lecz tutaj ob jaw y iskrzenia się są nie tak gęste. W próżni iskierki są rów nież błyszczące, ja k i w pow ietrzu, a zależąc od ruchu m iędzyatom ow ego, nie podlegają one w p ły w o m krańcow o niskich temperatur.

W tem peraturze w odoru ciekłego świecą rów nie silnie ja k w tem peraturze zw yk łej.

W dogodn y sposób można pokazać to zja ­ wisko iskrzenia się, umieszczając ekran z siarczkiem cynku w odległości około je d ­ nego m ilim etra przed jed n ym końcem rury m etalowej, opatrzonej u w ylo tu w k aw ałe­

czek soli radu, a do dru giego końca rury przytw ierdzając soczewkę. P rop on u ję na­

zw ać ten m ały instrument spintaryskopem, od greck iego słowa cmy&aptę— iskrzenie.

Tru dno oznaczyć liczbę iskierek św iatła w jednej sekundzie. W razie g d y odległość radu od ekranu w yn osi około 5 cm, punkciki świetlne dają się zaledw ie tylk o oznaczyć;

nie następują one częściej, ja k raz lub dwa razy na sekundę. W miarę jednak zm niej­

szania się odległości radu, błyski stają się częstsze, a gd y odległość zm niejszy się do jednego lub dwu centym etrów, nie można ju ż ich wcale policzyć.

W łaściw ie całe to świecenie ekranu, po­

k rytego siarczkiem cynku, czy to w yw ołane przez rad, czy przez polon, jest w ytw orem emanacyj, ja k ie nie m ogą przeniknąć karto­

nu. Em anacye te powodują właśnie zja w i­

sko iskrzenia się powierzchni, a przyczyna, dla której zaznacza się ono w ydatnie na siarczku cynku, słabo zaś na platynocyanku baru, jest ta, że w razie ostatnim iskry tw o ­ rzą się na tle, świecącem ju ż pod w pływ em ogólnej fosforescencyi m ateryału; skutkiem teg o oko nie zdoła dokładnie rozróżnić iskier powstających.

Jest prawdopodobnem, że w zjawiskach tych jesteśm y świadkami bombardowania ekranu przez jo n y dodatnie, wyrzucane przez rad z szybkością rów ną świetlnej. K a żd a cząstka staje się tu dostrzegalną tylk o skut­

kiem zaburzeń, ja k ie w ytw arza dokoła sie­

bie, padając na powierzchnię w rażliw ą. P o ­ dobnie krople deszczu, padając na spokojną taflę stawu nie są w idzialne, jako takie, lecz dają się poznać po plusku, ja k i sprawiają, i po zmarszczkach i falach, ja k ie w ytw a rza ­ ją w postaci rozchodzących się kręgów .

Jeżeli pozw olim y sobie użyć w yobraźni do celów w ied zy i posuniemy hypotezę elek­

tronicznej budow y m ateryi aż do szczebla, k tó ry uważam za je j granicę logiczną, bę­

dziem y m ogli, w rzeczy samej, uznać się za św iadków samodzielnej dysocyacyi radu i po­

w ątpiew ać o niewzruszonej trw ałości m ate­

ryi. A to m chem iczny m oże istotnie podle­

gać transform acyi katabolicznej, lecz w stop­

niu tak m ałym , że jeżeli przypuścim y, że m ilion atom ów rozpada się w każdej sekun­

dzie, potrzebaby wieku, b y ciężar ich zm n iej­

szył się o jeden m iligram .

N ie trzeba n ig d y zapominać, że wszelkie teorye są użyteczne dopóty, dopóki przedsta­

w iają harmonijna zależność wzajem ną fa k ­ tów , zam kniętych w rozum nym systemie.

Skoro tylk o ja k i fa k t nie w iąże się z cało­

ścią i nie daje się w ytłu m aczyć teoretycznie, teorya winna być poddana rew izy i k ry ty k i lub musi upaść, W ie k dziew iętnasty b y ł

(7)

JMś 4 2 W S Z E C H Ś W I A T 6 4 7

świadkiem narodzin now ych poglądów na atom y, na elektryczność i eter. Dzisiejsze nasze zapatryw ania na budowę m ateryi m o­

gą w praw dzie dla nas wystarczać, lecz co się stanie z niemi na końcu dwudziestego stule­

cia? C zyż nie u czym y się ciągle, że poszu­

kiwania nasze m ają wartość tylk o tym cza­

sową. C zy po u pływ ie jakich stu lat będzie­

m y m ogli osięgnąć rozkład wszechświata m ateryalnego na zjawiska elektronów. T a własność fatalna dysocyacyi atom owej zda­

je się być powszechną: zaznacza się ona pod­

czas pocierania kawałka szkła jedwabiem , w ystępuje w promieniach słońca i w kroplach deszczu, w błyskawicach i płomieniu, ona panuje w wodospadach i morzu wzburzonem.

I chociaż cały zakres doświadczenia ludzkie­

g o jes t zaszczupły, byśm y m ogli obliczyć chwilę zgonu m ateryi, przyjdzie jednak czas, w którym protyl, „m g ła bezkształtna1', za­

panuje nanowo powszechnie i skazówka g o ­ dzin wieczności dokona jed nego obrotu.

T łu m . St. Górski.

O D C H Y L E N IE C I A Ł S P A D A J Ą C Y C H OD K I E R U N K U L I N I I P IO N O W E J .

K o rzystają c z instalacyi now ego wahadła (Eoucaulta) u szczytu w ielkiej kopuły P a n ­ teonu paryskiego, K. Flam m arion wykonał w kwietniu i maju r. b. cały szereg nadzw y­

czaj ścisłych doświadczeń w celu sprawdze­

nia, o ile ruch w iro w y ziemi w p ły w a na od­

chylenie od kierunku lin ii pionowej ciał spa­

dających ze znacznej wysokości (w danym przypadku z wysokości 68 tri). Podajem y tu czytelnikom naszym sprawozdanie z prze­

biegu i w yn ik ów tych ciekawych doświad­

czeń.

Pon iew aż glob ziemski, m ów i autor spra­

wozdania, w iru je dokoła własnej osi w kie­

runku od zachodu ku wschodowi, przeto każde ciało, znajdujące się na wysokości 68 m, posiada linijną szybkość ruchu nieco większą, aniżeli sama powierzchnia. W o ­ bec ogólnego prawa bezwładności ciało ta­

kie, spadając ku powierzchni, zachowuje ów nabyty nadmiar szybkości, a zatem nie spa­

da ściśle w kierunku lin ii pionow ej, ale

z pewnem dość znacznem odchyleniem ku wschodowi. W e d łu g obliczeń teoretycz­

nych kula, spadająca z wysokości 68 m, po- winnaby odchylić się na odległość 8,11 mm.

Zdawałoby się na razie, że doświadczalne sprawdzenie tego wniosku nie może napoty­

kać żadnych szczególniejszych trudności;

w istocie rzeczy jednak w zastosowaniu praktycznem doświadczenie także w cale łat- wem nie jest, a dowodzą tego n a jw ym ow - wniej nadzwyczaj sprzeczne w yn iki prób te­

go rodzaju, jakkolw iek w yk on yw ali je lu­

dzie doświadczeni i umiejętni badacze (Gru- glielm ini w roku 1799 na w ieży D e g li A si- nelli w Bolonii; Benzenberg w roku 1802 na w ieży Sw. Michała w Hamburgu, a następ­

nie w roku 1804 w kopalniach w ęgla w Schle- busch; Reich w roku 1834 w kopalniach w e Ereibergu). Otóż chcąc dojść w tym w zg lę ­ dzie do rezultatów nieco pewniejszych, Flam - marion postanowił skorzystać z nadarzającej sie zręczności i pow tórzyć raz jeszcze owo doświadczenie, ale z pedantycznem zacho­

waniem wszelkich m ożliw ych dziś ostrożno­

ści technicznych. Istotnie też dzięki świa­

tłemu. współdziałaniu znanego konstruktora narzędzi fizycznych p. Carpentiera i jego pomocnika p. Cartiera, którzy zajęli się oso- { biście umontowaniem odpowienich przyrzą-

| dów, astronomowi francuskiemu udało się osięgnąć w yn ik i nie zupełnie jeszcze zgodne z teoryą, ale bądź co bądź znacznie dokład- { niejsze, aniżeli poprzednie.

W łaściw ie mówiąc, cała niemal trudność j zadania polega na tem, ażeby uniknąć zu-

! pełnie początkow ego wstrząśnienia kuli pod­

czas spadania. W doświadczeniach daw niej­

szych um ocowywano zw yk le taką kulę na cienkiej nici, którą następnie przepalano, albo też przywiązano ją do nici, u trzym yw a­

nej zapomocą odpowiednich cążków; próbo.- w ano także kule rozżarzone do czerwoności ustawiać na miedzianych pierścieniach, przez które kula po ostygnięciu spadała. Jednak­

że w szystkie te środki ostrożności nie zdo­

ła ły zabezpieczyć kuli od początkow ego wstrząśnięcia i wirowania, a skutkiem tego otrzym ane w yn iki nietylko nie zgadzają się z teoryą, ale też i m iędzy sobą różnią się dość znacznie.

P rzyrząd, zastosowany w opisywanych doświadczeniach Elammariona, składa się

(8)

6 4 8 W S Z E C H S W I A T JNJÓ 42 z elektromagnesu, urządzonego w tak i spo­

sób, że część je g o w ew nętrzna (żelazo mię- kie) jest ruchoma i m oże b yć z łatwością usunięta. Oprawa m iedziana części dolnej w ydłu ża się nieco w kształcie korony i tu

w iedni walec m etalowy, posiadający w kie­

runku osi w ązki otwór, przez który przecho­

dzi cienka nić m etalowa z zawieszonym na niej stożkow atym ciężarkiem, sięgająca po­

sadzki gmachu. Całość spoczyw a na moc-

Północ

o-ts-

&

27 kwietnia 1903 r.

Północ

fcs-O-

4 maja 1903 r.

F ig . 1 i 2. Pac simile śladów, pozostawionych przez kule spadające. W ielkość naturalna.

właśnie umieszczamy kulę, która w ten spo­

sób nie pozostaje n ig d y w bezpośredniem ze­

tknięciu z magnesem.

W celu ścisłego oznaczenia kierunku linii pionow ej, w yjm u jem y z przyrządu m iękkie żelazo, a na je g o m iejsce w staw iam y odpo-

nem belkowaniu, wspartem o m ury skle­

pienia.

Osoba, która ma w ykonać doświadcze­

nie, kładzie się na pomoście drewnianym , nie dotykającym wcale podstawy przyrządu i w ten sposób wszelkie prawdopodobieństwo

(9)

M 4 2 W S Z E C H Ś W I A T 6 4 9

bezpośredniego wstrząśnienia zostaje usu­

nięte.

W szeregu doświadczeń wstępnych Fłam - marion przekonał się, że na kierunek spada­

nia kuli oddziaływ a dość znacznie ciąg po­

w ietrza w kopule Panteonu. A że b y tego uniknąć, do przyrządu dodano rurę m iedzia­

ną od elektromagnesu aż do pomostu. W ten sposób kula dostawała się pod pomost, nie ulegając w cale w pływ om prądów pow ietrz­

nych w kopule gmachu.

U żyw an o kul stalowych jednolitych i do-

wą z trzpieniem pośrodku, którego ostrze le­

ż y na linii pionow ej osi kuli w ch w ili jej spadania. N a p łycie stalowej znajdowała się druga, ołowiana grubości 2,5 mm, na której b yły nakreślone dw ie linie prostopadłe, k rzy ­ żujące się u podstawy trzpienia i wskazu­

jące kierunek wschodu, zachodu, północy i południa. K u le stalowe, spadając z w y ­ sokości 68 m na m iękką p ły tę ołowianą, po­

zostaw iały na niej w yraźne i dość głęb o­

kie ślady, w edług których można ju ż było następnie w ykonyw ać pomiary. N a każ-

Północ

rd-o O ESJ

«» e* ••o o

03O p"

o-

Południe

F ig . 3. Środki 144 rzutów. W ielkość naturalna.

kładnie w ypolerow anych o średnicy 15,84mm, w a g i zaś 15,25 g. D ostarczany przez aku­

m ulatory prąd elektryczny dostaje się do elektromagnesu i kula stalowa zostaje w ten sposób w zawieszeniu; następnie zaś zakłada sięm iedzianą rurę ochronną. W reszcie ekspe­

rym entator kładzie się na pomoście i, zacho­

wując się m ożliw ie spokojnie i bez ruchu, po kilkunastu sekundach przeryw a prąd.

K u la spada.

A ż e b y otrzym ać i zachować w yra źn y ślad kuli, pod kopułą, nawet nieco niżej po­

w ierzchni posadzki, umieszczono płytę stalo-

dą z takich p ły t spadało zkolei od 11 do 13 kul.

N a początku doświadczeń starano się zba­

dać, czy doświadczenia w ypadają pom yśl­

niej w dzień, czy też w nocy, kiedy niemal zupełnie ustaje uliczny ruch powozów; osta­

tecznie jednak pod tym w zględem nie do­

strzeżono żadnej różnicy,

Z drugiej strony można się było obawiać, że kule ju ż używane, za następnem rzutem nabiorą skutkiem poprzedniego działania magnesu pewnego ruchu w irow ego, o ile ich bieguny zostaną umieszczone nieodpowied­

(10)

W S Z E C H Ś W I A T N » 4 2

nio. Jednakże doświadczenie przekonało, że kule takie zach ow yw a ły się zupełnie tak samo, ja k i kule nowe.

N ie licząc prób wstępnych, b y ło w yk ona­

nych 169 rzutów w czterdziestu seryacli od 20 k w ietn ia do 14 maja. Z tej liczby je d ­ nak d w ie serye n ależy usunąć zupełnie, a m ianow icie : seryę pierwszą z teg o p o w o ­ du, że była w ykonana w yłączn ie w celu w y ­ próbow ania przyrządu po zastosow aniuw nim zm iany, o której pow iedziano w yżej (rura m iedziana) i że w w ykonaniu tej p rób y nie przedsięw zięto wszystkich środków ostroż­

ności, oraz seryę siódmą dlatego, że była ona w ykonana niezw łocznie po otwarciu w ielkich pod w ojów Panteonu, zam kniętych podczas zim y, . a skutkiem tego w gm achu odczuwać się daw ał dość znaczny ruch po­

wietrza. Ostatecznie w ięc pozostaw ały do zbadania 144 rzu ty w dwunastu seryach.

P ion b ył sprawdzany dokładnie 8 i 15 maja.

Podane w yżej rysunki 1 i 2 w yobrażają ślady, pozostaw ione przez spadające kule na płytach ołowianych, odtw orzone w w ie l­

kości naturalnej bez żadnych zmian.

R ysunek zaś 3-ci w yobraża środki 144-ch rzutów.

Już na pierwsze naw et w ejrzen ie w id z i­

m y tu w yraźne i przem agające odchylenie ku wschodowi; z drugiej jednak strony p rz y ­ znać należy, że i zboczenia od norm y o g ó l­

nej są tu rów nież dość znaczne. P o n iew aż w szelkie m ożliw e środki ostrożności zostały zachowane, przeto zboczenia te przypisać n ależy w yłączn ie tylk o prądom p o w ie trz­

nym , które muszą pow staw ać w dwu, leżą­

cych jedna ponad drugą kopułach Panteonu.

R ó w n ież m oże być, że pow stały tu pewne szczególniejsze ruchy polaryzacyjne, w iro w e i cząsteczkowe, zależne od działania elek tro­

magnesu.

Bądź co bądź jednak całokształt 144 do­

świadczeń daje nam w yraźn e zboczenie ku wschodow i, a w ięc w ątpliw ości nie ulega, że zjaw isko to zależy od ruchu w iro w eg o ziemi.

Pow iedzieliśm y ju ż w yżej, że rachunek teoretyczn y podaje ja k o norm alną w ielkość odchylenia w danych warunkach 8,11 mm ku wschodowi. Średnia zaś sześciu ostat­

nich szeregów doświadczeń Flam m ariona d a je :

Odchylenie ku wschodowi . 7,6 mm

„ północy . . . 0,5 „ A średnia wszystkich dwunastu seryj :

Odchylenie ku wschodowi . 6,3 mm

„ północy . . . 1,6 „ Odchylenia ku południowi, o którem wzm iankują dawniejsi obserwatorowie, nie b y ły wcale dostrzegane.

P. Trzciński.

W P Ł Y W Ś W I A T Ł A K O L O R O W E G O N A Z A B A R W I E N I E W O D O R O S T Ó W .

W większości przypadków tw ierd zi się jeszcze obecnie, że asym ilacya dwutlenku w ęgla dokonyw a się w roślinie tylk o przy pom ocy chlorofilu, barwnika pochłaniającego prom ienie przew ażnie czerwono-żółtej części widm a. Tym czasem ju ż w r. 1883 T. Engel- inann dow iódł swojem i doświadczeniami, dokonanemi w m ikrospektrze przy pom ocy sławnej je g o m etody bakteryalnej, że inne barw niki roślinne, nazwane przez niego chrom ofiłam i, posiadają także funkcyę asy- m ilizacyjną i że ta ostatnia przejawia się najsilniej w św ietle posiadającem barwę do­

pełniającą do danego chromofilu. Tak, ko­

mórka zielona asy m iłuje najsilniej w świe­

tle czerwonem, czerw ona— w zielonem, nie- biesko-zielona— w żółtem, żółta — w zielono- niebieskiem i t. p. Ten sam badacz, w y k o ­ nawszy szereg pom iarów ilościow ych nad różnobarwnem i kom órkam i żyjącem i, w yk a ­ zał dalej, że m iędzy działaniem asym iliza- cyjnern, a pochłanianiem ja k iegok olw iek ro­

dzaju prom ieni światła, zachodzi stały, w prost proporcyonalny stosunek.

F a k ty te, w brew powszechnie panujące­

mu zapatryw aniu na w yją tk ow e znaczenie { zieleni roślinnej, w yjaśniły, że ten ostatni barwnik jest tylk o jednym , wszelako naj- J bardziej rozpowszechnionym , przedstawicie- [ lem pewnej określonej przez swoję funkcyę

fizyologiczn ą gru p y barwników.

D o tej samej gru p y Engelm ann za liczy ł później i bakteryo-purpurynę, barwnik bak­

teryj purpurowych, pochłaniający przew aż­

nie prom ienie pozaczorwono o długości fa li 0,8— 0,9 fj.,

(11)

W S Z E C H Ś W I A T 6 5 1

J\la 42

W k ró tc e potem, na m ocy tych wszyst­

kich zdobytych przez siebie wiadomości, ba­

dacz ów w yp row a d ził wniosek biologiczny bardzo w ielk iego znaczenia, wyjaśnia on bo­

w iem różnobarwnośó chrom ofilów roślin­

nych na rozm aitych głębiach morskich lub jeziorow ych . W iadom o przecie, że na g łę ­

biach znaczniejszych i w miejscach, gdzie św iatło słoneczne dochodzi przez warstwę w ody o znacznej grubości, rozpowszechnio­

ne są w odorosty przeważnie czerwone, g d y sino-zielone i zielone znikają już na stosun­

kow o mniejszej głębokości. W w odzie zie- lono-niebieskiej jeziora Genewskiego ju ż na 15— 20 m głębokości nie spotyka się żadne­

g o wodorostu zielonego, tylk o same czerw o­

ne i żółto-brunatne; trochę zaś głębiej ju ż same brunatne i zupełnie bezbarwne.

Zjaw isko to starano się objaśnić różnicą natężenia światła, w miarę przechodzenia przez nie coraz grubszych warstw w ody;

tym czasem Engelm ann dowodzi, że czynnik ten nie działa tu zupełnie, a tylko zmiana koloru światła, zachodząca w tych warun­

kach i polegająca na tem, że promienie czerwone są pochłaniane wcześniej w w y ż ­ szych warstwach i silniej, niż zielono-nie- bieskie.

W miarę w ięc wzrastania głębokości, osob­

niki o zabarwieniu zielonem i niebiesko-zie- lonem, w ym agające do asym ilacyi prom ie­

ni czerwonych, muszą ustępować miejsca osobnikom czerw onym i brunatnym, dla których najodpow iedniejszem i są właśnie prom ienie zielone i zielono-niebieskie.

W o b ec tego pozostawało do życzenia zba­

dać, czy nie można sztucznie zapomocą dłuż­

szego działania światła kolorow ego na kul­

tury w odorostów, zaw ierających chromofil, w yw ołać zmianę w ich zabarwieniu, a m ia­

now icie w kierunku dającym się przew idzieć na m ocy powyższej teoryi. Do badań tych, zdawało się, najlepiej nadają się wodorosty Oscillaria, organizm y, wyróżniające się pro­

stotą budowy i bogactwem przejść i odmian w zabarwieniu, a także szybkością, z jaką się rozmnażają.

O pierając się na tem przypuszczeniu, p. N.

G aidukow x) p rzygo tow a ł w instytucie fizyo-

J) Abhandlungen der Berliner Akademie der Wissenschaften. Anhang 1902, str. 36.

logicznym Engelm anna w ciągu la t 1900 i 1902 szereg kultur Oscillaria sancta, który to wodorost został zebrany w ora n żery i ogro­

du botanicznego, gdzie na powierzchni zie­

mi w ielu doniczek tw orzy ł łożyska fioletowe.

P o przeniesieniu organizm ów tych na tale­

rze, zwilżane wciąż wodą, nici ich u tw orzyły nowe zbiorowiska, składające się częścią z osobników sino-zielonych, częścią— fioleto­

wych. P o kilku tygodniach na jednych ta­

lerzach zniknęły zabarwione na niebiesko- zielono, na innych fioletowe osobniki, tak, że otrzym ano czyste kultury osobników jedna­

kow o zabarwionych, fio leto w o lub niebiesko- zielono; przeniesiono je w ted y w części na ziemię, zwilżoną wodą z wodociągu, w czę­

ści na agar-agar, do którego dodano 0,3$

roztw oru pożyw nego K n opa i hodowlom ta­

kim pozw olono się rozw ijać pod działaniem światła rozm aitych kolorów. D la kontroli przyrządzono parę kultur w białem świetle.

A b y otrzym ać światło pewnego koloru używ ano szkieł kolorow ych lub dzw onów o dwu ścianach, m iędzy które nalewano roztw oru zabarwionego; światło słoneczne po przejściu przez te „ filt r y “ było badane naprzód spektroskopowo. Św iatło czerwone daw ały roztw ory zw yk łego w handlu kar­

minu, brunatno-żółte— tego koloru szkła, zielone— roztw ór chlorku m iedziow ego, nie­

bieskie otrzym yw ano używ ając szkła niebie­

skiego lub roztw oru tlenku m iedziowego w amoniaku, fioletow e zaś— zapomocą roz­

tw orów fioletu anilinowego.

W ych ow an e w tych rozm aitego koloru światłach Oscillarye badano następnie przy pom ocy m ikrospektrofotom etru i mierzono podział w stosunku do jasności żyjących ni­

ci w widm ie. Z badań tych wynikło, że pod w pływ em światła kolorow ego chrom ofil ży ­ ją cych nici Oscillaria sancta w ogólności zm ienia swoję barwę; fa k t ten nie podlega żadnej wątpliwości, g d y ż w ybitna zmiana zabarwienia została stwierdzona po pewnym czasie w olbrzym iej ilości przypadków.

N ajw ażn iejszym jest jednak rodzaj zm ia­

ny zabarwienia; zdaje się on podlegać pra­

wu, że zależy od koloru działającego w da­

nym razie światła i to w tem znaczeniu, że zdolność absorpcyjna chlorofilu wzrasta w te­

dy, kiedy przeważają promienie o dłuższej fali, słabnie zaś pod w pływ em promieni o fa li

(12)

t>OZ

krótkiej. P. Engelm ann ') proponuje praw o to nazwać prawem „dopełniającego się p rz y ­ sposabiania chrom atycznego

W iększość pierw otnie na czysto lub brud- no-fiołetow o zabarw ionych nici przybrała po dwu miesiącach pobytu

w świetle czerwonem zielone zabarwienie

żółtem . . . niebiesko-zielone

zielo n e m . . czerwone ,. niebieskiem brunatno-żółte, a graficzn e przedstawienie poczyn ionych po­

m iarów spektrom etrycznych w zupełności potw ierdza istotę w yżej w ym ienionego no­

w ego prawa biologicznego. W s zy s tk ie osob­

niki, nawet i te, których barwa najbardziej się zmieniła, pozostaw ały podczas dośw iad­

czenia i po niem w zupełnem zdrow iu i p o ­ ruszały się żyw o. K o lo ru nie zm ien iły t y l­

ko te kultury, na które działało światło dzienne, „p rzefiltrow a n e44 przez fio le to w y roztw ór fioletu anilinowego.

Oczywiście, zachodzi w ięc tu życiow e, dla asym ilacyi korzystne, zjaw isko przysposa­

biania się fizyologiczn ego . Jak szeroko jest ono rozpowszechnione w świecie roślinnym , na jakich przemianach chem icznych i fiz y c z ­ nych polega, są to w szystko zadania do ro z ­ wiązania.

Tym czasem zaś na m ocy tych fa k tó w da­

je się roztrzygn ą ć inne bardzo w ażne p y ­ tanie.

Jak zachowują się kom órki, które pod działaniem św iatła k olorow ego zm ien iły swe zabarwienie, g d y będą następnie hodo­

wane w zw ykłem świetle dziennem? Już parę nielicznych w ykonanych dotychczas w tym kierunku doświadczeń w ykazało, że zabarw ienie kom órek sztucznie p ow yżej opi- sanemi sposobami w yw ołane, pozostaje w św ietle białem jeszcze czas dłuższy, cza­

sem kilka miesięcy, i to nietylko w kom ór­

kach, które pod lega ły działaniu św iatła ko­

lorow ego, lecz i u całego szeregu generacyj m łodszych, na które działało ju ż tylk o św ia­

tło białe.

Jeżeli to da się stw ierdzić w większości przypadków , i nie będzie podlegało ju ż ża d ­ nej w ątpliw ości, a p. Gfaidukow ma zam iar

x) Archiv f. Anatomie und Physologie. Phys.

Abt. Supplem. 1902, str. 333.

M 42 właśnie zająć się takiem badaniem, m ieliby­

śmy dowód doświadczalny dziedziczenia cech nabytych. Dalej, na m ocy tych sa­

m ych w yników , podstawę doświadczalną znajduje i to przypuszczenie, że obecnie ż y ­ jące na powierzchni morza czerwone i bru­

natno-żółte w odorosty są potom kam i form , które nabyły zabarwienia tego kiedyś na w ielkiej głębi morskiej pod w pływ em panu­

ją cego tam zielonego lub zielono-niebieskie- g o światła. P. Engelm ann jeszcze znacz­

nie przedtem tw ierdził, że istnienie w n aj­

w yższych warstwach w odnych w ielkiej ilo ­ ści wodorostów czerwonych i brunatnych nie m oże służyć za dowód przeczący je g o tłumaczeniu podziału wodorostów koloro­

w ych w warstwach wód morskich. Św iatło białe, panujące głów n ie na powierzchni, za­

w iera przecie w sobie także promienie, po­

w odujące tw orzenie się czerw onego oraz brunatno-żółtego barwnika w głębi; energia ich jest nawet silniejsza tu, niż tam, niema w ięc potrzeby, aby komórki, które w yp łyn ą na powierzchnię, zm ieniały swój barwnik i produkow ały zielony.

(Naturw. Rund.). Ad. Cz.

K O R E S P O N D E N C Y A W S Z E C H Ś W I A T A .

Z powodu odpowiedzi p. Tura na moje zarzu­

ty (?), których się dopatrzył w liście umieszczo­

nym w .Ns 40 Wszechświata, pozwalam sobie nad­

mienić, że p. Tur nie zrozumiał widocznie intencyi listu, jeżeli 1) przytacza, że tłumaczenia polskie typowych larw szkarłupni zostały wprowadzone do „term inologii14 zoologicznej przez prof. J. Nus- bauma i 2) niewłaściwie przypom ina, że nazwy

„usznica", „dwurzęsica41 i „ramienica44 wskazują, najbardziej typowe znamiona owych larw, jak np. typowe wyrostki (ramiona) i t. p.

Co do 1) nie chodzi mi bynajmniej o to, kto nazwy wprowadził, ale o to, czy wogóle jest po­

żądane wprowadzanie tak szczegółowego miano- wnictwa polskiego do zoologii, botaniki, minera­

logii, fizyki, chemii i innych nauk przyrodniczych.

Co do 2) to zdaje mi się, że zbytecznem jest przypominać tego, co kto inny na tej samej stro­

nicy napisał, bo przecie najwyraźniej napisałem, że nazwy przytoczone posiadają luźny związek z kształtami opisywanych tworów. Że p. Tur tego związku za luźny uznać nie chce, to rzecz Jego poglądów, pisząc zaś, co oznaczają nazwy wspomniane, potwierdza właśnie, że oznaczają kształty larw, t. j. znamiona zewnętrzne.

W SZECHŚW IAT

Cytaty

Powiązane dokumenty

Nie zawsze leczenie chirurgiczne jest w stanie zniwelować szkody powstałe w wyniku zastosowania innych metod, odwrócić ich nie­..

The FTIR spectra of the unmodified and modified LDH are shown in Figure 6 Modified SLDH shows two types of bands: the first one corresponding to the anionic species

mi flory zwrotnikowej, co może przynieść wiele korzyści praktycznych i naukowych. Dwie pracownie botaniczne znajdują się we właściwym ogrodzie botanicznym, poza

waków, badających ułożenie rzęs na ciele wymoczków, lub też szukających gdzie się u tych istot znajduje gęba i czem się one karm

wnych w arunkach nastąpi rozkład pracowicie złożonego związku i wyzwolą się utajone siły, dawniej na wykonanie tej pracy chemicznej zatracone. Przeniesienie się

ilość bowiem pary, która może się w powietrzu zawierać, wzrasta znacznie prędzej, aniżeli jego temperatura; dlatego przecięciowa ilość pary dwu mas powietrza

Ze względu na głowonogi (Cephalopoda), stanowczo przeważa przekonanie, że niema u nich luk krwionośnych, lecz układ krwiobro- tu składa się z samych tylko

Більш того, враховуючи існуючу ситуацію з легалізацією ВПЗ в Україні, особливої уваги потребує питання про юридичне оформлення переходу на ВПЗ і