-M- 4 2 . Warszawa, d. 19 Października 1884. Tom III.
TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.
P R E N U M E R A T A „ W S Z E C H Ś W IA T A ."
W W arszaw ie: r o c z n i e rs. 6.
kw artalnie „ 1 kop.
Z przesyłką pocztową: r o c z n i e ,, 7 „ p ó ł r o c z n i e „ 3 „
50.
20.
60.
Komitet Redakcyjny s t a n o w i ą : P . P. D r . T . C h a ł u b i ń s k i , J. A l e k s a n d r o w i c z b . d z i e k a n Uniw., m a g . K . D e i k e , m a g . S. K r a m s z t y k , B. R e j c h m a n , m a g . A . Ś l ó s a r s k i , p r o f .
J. T r e j d o s i e w i c z i p r o f . A . W r z e ś n i o w s k i . P r e n u m e r o w a ć m o ż n a w R e d a k c y i W s z e c h ś w i a t a i w e
w s z y s t k i c h k s i ę g a r n i a c h w k r a j u i z a g r a n i c ą .
A d r e s Kedakoyi: P o d w a le N r.
podała
FL. S .
W N r. 33 tygodnika „N atu rfo rsc h er“ z n a j
dujemy ciekawy ustęp ze sprawozdania, złożo
nego przez A . E . Verilla, o rezultatach badań głębin morskich w okolicach Golfstroemu, przedsięwziętych przez komisyją am erykań
ską. W ustępie tym Y erill sta ra się dowieść na podstawie danych bijologicznych istnienia św iatła w morzu na głębokości 2 000 do 3 000 sążni. Z e ta k je s t rzeczywiście, dowodzi fakt napotykania dobrze rozwiniętych oczu u wię
kszości ryb, u wszystkich głowonogich, wię
kszości raków dziesięcionogich i u wielu g atu n ków innych grup zwierzęcych. Pomiędzy zwierzętami źyjącemi na głębokości 2 000 do 3 000 sążni, a naw et i głębiej, znajdują się tak ie, u których oczy są stosunkowo większe?
niż u pokrewnych przedstaw icieli wód p ły t
kich, u niektórych znów oczy różnią się b a r dzo mało, ta k co do wielkości, jak o też i kształtu, od oczu odpowiednich osobników,
zamieszkujących takież wody, jeszcze inne na- koniec, szczególniej należące do niższych ro dzajów, są albo zupełnie pozbawione oczu, albo posiadają organ ten w stanie zaniku, podczas gdy odpowiednie gatunki wód p ły t
kich m ają jakotak o rozwinięte oczy. T aki właśnie zanik lub b rak oczu napotyka się u brzuchonogich, żyjących głęboko w morzu, lecz wiele spomiędzy nich prawdopodobnie należy do zwierząt zakopujących się w dnie m orskiem . Przypuścić można, że wogóle do
skonała miękość dna, oraz właściwość zako
pywania się, są w związku z zaczątkowym sta nem oczu u osobników, należących do rozm ai
tych klas, nie wyłączając ryb i rakowatych.
Takie ślepe osobniki zwykle posiadają silnie rozwinięte organy dotyku, zastępujące ponie
kąd wzrok.
Inne ważne fakty, tyczące się ubarw ienia zwierząt, żyjących w głębiach m orskich, d ają pewne wskazówki co do jakości czyli rodzaju światła, jak ie tam przenika. Ogólnie biorąc powiedzieć można, że wielka ilość tych zwie
rząt jest bardzo silnie (jaskraw o) ubarw ioną i że barwy te są dla nich środkiem obrony.
N iektóre gatunki, należące do rozm aitych grup zwierzęcych posiadają barwy jasn e lub też są przezroczyste, inne znów, co do barwy
6 5 8 W SZEC H ŚW IA T, Podobne są do m ułu i gliny dna, pomiędzy
rybam i zaś szczególniej znaleśó można barwy bardzo ciemne, albo naw et praw ie czarną.
Ciekawsze są je d n a k barw y osobników, n ale
żących do szkarłupni, raków dziesięcionogich, głowonogich, pierścienic (A nnelida) i poli
pów m orskich. T u taj znaleśó można barwy również jaskraw e, a może i jaskraw sze, niż u odpowiednich przedstawicieli wód płytkich, zadziwiającem je s t jed n ak to, że barwy te praw ie zawsze przedstaw iają odcień pom arań
czowy, pomarańczowo czerwony, rzadziej p u r
purowy, purpurowo-czerwony i brunatno-czer- wony. B arw ę jasn o żółtą, również ja k i wszys
tkie odcienie niebieskiej i zielonej, spotykam y bardzo rzadko. Je ż e li więc przyjm iemy, że światło słoneczne, przechodząc przez znaczną w arstw ę wody, traci w skutek ’ absorpcyi wszystkie czerwone i pomai’ańczowe prom ie
nie i że dla tego głębie m orza oświetlone są tylko przez prom ienie niebieskie i zielone, w tak im razie łatw o zrozumiemy, że barwy pomarańczowe i czerwone, k tórem i obdarzone są powyżej wymienione osobniki, mogą stać się dla nich ochronnemi. Poniew aż bowiem osobniki te nie odbijają prom ieni niebieskich i zielonych, dla tego też są w wodzie niewi
dzialnemu. A żeby] stały się widzialnemi, muszą znaleśó się pod wpływem białych prom ieni słonecznych; w m orzu zaś ich j a skrawe ubarwienie je s t ta k sam o ochronnem, ja k ciemne lub czarne barw y innych g a tunków. W iększe O phiury p osiadają zwykle barw ę pomarańczową, pom arańczowo żółtą, lub żółto-białą, g atunki zakopujące się są b ia ławe albo też szarawe, podczas gdy te, k tóre żyją zawieszone na gałązkach gorgonij albo n a łodyżkach piór m orskich, m ają barw ę po
marańczową, sz k a rła tn ą lub czerwoną, podo
bn ą do barw swoich gospodarzy. L iczne przykłady, jak ie możnaby tu ta j przytoczyć, służą ja k o dowód specyjalnego przystosow ania barw y współmieszkańców na korzyść jednego z nich lub też obudwu. W ie le spomiędzy ukwiałów je st barw y jasn o pom arańczow ej, czerwonej lub różowej, to samo powiedzieć można o wielu gatu n k ach k o ra li z rodzaju gorgonii i o licznych piórach m orskich (P lu - matella). Poniew aż te polipy m orskie posia
dają jednocześnie silnie rozwinięte organy parzące, służące im ja k o środek obrony od nieprzyjaciół, m ożna więc przypuścić, że po
wyższe barwy, czyniące te nieruchom e prawie istoty niewidzialnemi, służą nietyle do obrony, ile u łatw iają przybliżanie się do nich istot, stanowiących ich pokarm . Wielu uczonych utrzym uje, że istnienie św iatła w głębiach m orskich przypisać należy własności fosfores- cencyi, ja k ą posiadają niektóre zwierzęta.
0 ile jed n ak wiadomo, fosforescencyja pow staje głównie skutkiem podrażnienia nerwów 1 służy prawdopodobnie jak o środek obrony od nieprzyjaciół. W łasność tę posiadają nie
k tóre polipy m orskie i większe meduzy, zao
patrzone jednocześnie w organy parzące, zda
je się więc wielce prawdopodobnetn, że ryby wyuczyły się instynktow nie unikać istot fos
foryzujących, dlatego też osobniki, skądinąd bezbronne, m ogą uniknąć zagłady, jeżeli zdo
ła ją wyrobić w sobie własność fosforescencyi.
B ądźcobądź jed n ak , własność tę posiada zw ierząt niewiele i trudno zaiste przypuścić, ażeby one to wytwarzały światło, w ystarcza
jące na oświetlenie znacznego obszaru w g łę
biach morskich, lub dostatecznie silne, ażeby w całym oceanie wywołać rozwój skompliko
w anych oczu, świetnego ubarw ienia i różno
rodnych wzajemnych przystosowań. Y erill uważa jak o prawdopodobniejsze przypuszcze
nie, że pewna ilość prom ieni słonecznych, przenika aż do największej głębokości oceanu pod postacią łagodnego niebiesko-zielonego św iatła. Może być, że n a głębokości 2 000—
3 000 sążni, natężenie równa się natężeniu św iatła naszych księżycowych nocy, w n a j
większych zaś głębokościach wyrównywa już tylko natężeniu promieni świetlnych gwiazd.
skreślił
B ro n isła w Jasiński.
(Ciąg dalszyj.
W chwili rozpoczęcia robót stan starej sztolni był mniej więcej następujący. W w ą wozie pomiędzy Pom orzanam i i H utkam i p ły n ą ł strum ień, zasilany przez liczne źródła, b i
Nr. 42. WSZECHŚW IAT. 659 jące z boków i dna wąwozu. W górnej
części tego ostatniego sterczały fundamenty starego budynku dla maszyny wodnej, u po
dnóża których widoczną była na dnie s tru mienia oprawa żelazna szybu z r. 1838. N ad starem i murami wznosiła się wysoka skarpa piaszczysta, pod k tórą według domysłu pro
jektodaw cy powinno się było znajdować ujście sztolni (mundlocb). Dolny koniec wąwozu zajęty był przez staw, należący do tarta k u w H utkach w odległości 1 100 sążni od szybu;
drugi podobnyż staw był w Cegielni o 500 sążni niżej, gdzie strum ień wpadał do rzeczki B iałej. W tym ostatnim dystansie (od H u- tek do Cegielni) strum ień biegł wśród płas
kich gliniastych brzegów.
Poziom ujścia sztolni w chwili rozpoczęcia robót nie był wiadomy dla braku starych planów. Jed y n e dane, na których oprzeć się było można, ściągały się do następujących pun k tó w :
1-o ujście sztolni powinno było znajdować się mniej więcej na przedłużeniu koryta s tru mienia i w bliskości szybu żelaznego, wierzch oprawy którego widoczny był na dnie stru mienia.
2-o według pomiarów P uscha dno sztolni w górnej jej części koło Olkusza (przy szybie św. Stanisław a) w odległości 1 900 sążni od szybu żelaznego, wyniesione było na 982 st.
par., czyli 291,65 m etra nad poziom morza Bałtyckiego. P om iar barometryczny K osiń
skiego wykazał, że podobneż wyniesienie wierzchu oprawy szybu żelaznego stanowi 282,60 m. Odciąwszy od różnicy (9,05 m.) przypuszczalny spadek 3,8 m., wypadnie, że dno sztolni w bliskości szybu leży o 5,2 in.
niżej od jego wierzchu. J a k później zobaczy
my, rezu ltat ro bót wykazał zupełną prawie zgodność powyższego rachunku z rzeczywisto
ścią.
3-o niwelacyja pomiędzy wierzchem szybu (który obrano za punkt stały) i ujściem kana
łu z jednej strony, a kopalnią Jó z e f na S ta rym Olkuszu (patrz mapę topogr. w poprze
dnim numerze) z drugiej, wykazała, że ujście kanału leży o 4,5 sążni ‘) niżej, a poziom wo
') Używane tu sążnie są to sążnie rosyjskie -—
2 , 1 6 0 m .
dy w kopalni o 5 sążni wyżej od wierzchu szybu.
O pierając się na tych danych można było postąpić dwojako. Albo skorzystać z koryta strum ienia i na poziomie jego wejść pod zie
mię mniej więcej o 2 % sążnia wyżej od s ta rej sztolni i dojść do kopalni J ó z e f mniej wię
cej o 4 sążnie niżej od teraźniejszego poziomu wody w tej kopalni, w takim razie uniknęłoby się kosztów pogłębienia koryta strum ienia, ale za to weszłoby się do kopalni na wyższym poziomie i korzyść z gotowego starego chod
nika byłaby straconą. D rugi projekt polegał na tem, żeby pogłębić strum ień aź do poziomu starej sztolni, t. j. około 2 '/2 sążnia, skorzy
stać z gotowego jej chodnika i wejść do ko
palni Jó z e f o 6 '/2 sążnia od teraźniejszego poziomu wód (licząc 1 s. na spadek). Kosiński wybrał p ro jekt ostatni, który rzeczywiście więcej obiecywał korzyści.
Pogłębianie strum ienia rozpoczęto w M aju 1880 r. jednocześnie w 4-ch punktach w odle
głości 400, 300, 200 i 100 sążni od szybu. Od ujścia strum ienia niepodobna było na razie pogłębienia rozpocząć z powodu wspomnia
nych wyżej młynów w H utkach i Cegielni, którym widocznie sądzono było przez długi czas prawidłowy bieg robót paraliżować.
Ażeby woda. płynąca strumieniem, nie prze
szkadzała robotom, odprowadzano ją począt- Fig. 3 a.
przecięcie wzdłuż linii c d,
| kowo rowami, skoro jed n ak sposób ten oka
zał się niepraktycznym, zaczęto następnie podnosić wodę w strum ieniu przy pomocy tam i odprowadzać j ą rynnam i niżej. N a dnie osuszonej w ten sposób części k an a łu kładziono ram y z 8-io calowego drzewa, 3 są
żnie długie i 1 sążeń szerokie, a następnie
660 W SZECH ŚW IA T. Nr. 42.
z pola objętego ra m ą wyjmowano piasek wil
gotny łopatą. P oza ram y zabijano bale 2 calowe d la wzmocnienia sypkich brzegów k a
nału, w m iarę zaś pogłębiania koryta, opusz
czano ram y niżej, nad niem i zaś układano drugi szereg ram , rozpierających boczne bale.
P o ostatecznem wykończeniu odbudowy kana- Fig. 3 b.
przocięcie wzdłuż linii a b.
łu, przecięcie poprzeczne i podłużne tego os
tatniego przedstaw ia się mniej więcej ja k na fig. 3a i 3b. Gdzie głębokość przekopu przenosiła 1,2 s,, d an a była opraw a dw upię
trowa (fig. 4a i 4b), mianowicie na długości Fig. 4 a.
przecięcie poprzeczne wzdłuż linii c cl.
150 sążni od szybu. N a połowie drugiego dystansu (150 s. od szybu) n ap otkan o ta k sil
ne źródła kurzawki, że powyżej opisanego systemu pogłębiania niepodobna było z a s to sować, jęto się więc sposobu innego, który poniżej opiszemy.
T. z. kurzawka, ja k to ju ż mówiliśmy, je s tto potok mulastego piasku, nadzwyczaj płynny
i try sk ający zwykle pod znacznem ciśnieniem w postaci obfitych i silnych źródeł. K u rz aw ka zjaw iła się w kanale właśnie w tym p u n k cie, gdzie piasek styka się z iłem, łatw o za
tem gienezę jej w tem miejscu objaśnić ino- Fig. 4 b.
przecięcie podłużne wzdłuż linii a b.
żna. W o d a przesiąkająca przez piasek, a przez ił powstrzymywana, ścieka po nim, uno • sząc ze sobą cząstki iłu i piasku. W yd ostaw szy się n a powierzchnią, np. w przekopie k a nału i niebędąc ju ż w stanie wskutek zm niej
szenia szybkości unieść zawieszonych części, osadza je na dnie i spływa po utworzonej w ten sposób warstwie. Jeż eli źródło je st dość silne i obfite, co zdarza się bardzo często, może w ciągu kilkunastu m inut osadzić w ar
stwę piasku i mułu na kilka stóp grub ą.
W a lk a z kurzaw ką je st bardzo tru d n a i wy
m aga wielkiego doświadczenia i cierpliwości.
J eż eli źródła są słabe, s ta ra ją się je zatk ać mchem , co czasem się udaje, przy większej jed n ak obfitości środek ten je st igraszką dla zgubnego żywiołu. W kanale radzono sobie w ten sposób, że n a dnie układano podłogę z desek, t. z. cubrety, przepuszczającą wodę, piasek zaś wstrzymującą, który w ten sposób zostaje znakomicie zgęszczony i daje się sto
pniowo wybierać. W tym celu podnoszą krańcow ą deskę, wyjmują z pod niej piasek na kilka cali głęboko i znów ją kładą, ale głębiej, dalej tak samo postępują z następną deską i t. d. W kanale najsilniejsze źródła biły z dna i z boku południowego wąwozu, a więc od strony przeciętnego upadu warstw podolkuskich.
M. 42. W SZ CTTŚW IA T. 661
W Październiku 1880 r. doszły roboty do szybu, który ominięto lukiem od strony połu
dniowej, poczem rozpoczęto rozbiórkę funda
mentów budynku maszynowego. W ciągu więc pół roku pogłębiono 400 sążni kanału n a 0,4 sążnia.
Od M aja 1881 r. kontynuowano roboty ze
szłoroczne, lecz o 300 sążni niżej, t. j. od punktu na 700 sążni od szybu odległego.
W następnym zaraz miesiącu natrafiono w przecince powyżej szybu na wierzch starego kanału, którego ściana odsunięta była o 2*/2 sążnia od osi wąwozu na południe. Ponieważ dawny k anał prowadzony był bezwątpienia wzdłuż osi parowu, przesunięcie zatem osi przypisać należy częściowemu zasypaniu ka
nału przeważnie od strony południowej skar
py, co łatwo się objaśnia dom inującą u nas rolą wiatrów poludn.-zach.
W Sierpniu po pogłębieniu kanału o 1,2 sąż. od wierzchu szybu, spotkano na dnie ił niebieskawo-szary (kajprowy), leżący bezpo
średnio pod piaskiem. W ile tym prowadzo- ' ny był po części i stary kanał, którego część odsłonięto i zbadano. K a n a ł stary, podobnie ja k i obecnie budowany opięty był felami z dwucalowych hali, które rozpierały stemple i kapy. W ierzch kanału, przynajmniej w czę
ści odsłoniętej, był przykryty sklepieniem z kamieni, spojonych gliną. Id ą c w kierunku odsłoniętego kanału w górę dotarto wreszcie do starego mundlochu, którego wierzch wy
łonił się z pod piasku we W rześniu 1881 r.
L eżał on o 1,8 sąż. niżej od wierzchu szybu.
W 1882 r. roboty rozpoczęto w M aju zaraz po zniesieniu tam y w Cegielni. T am a ta, wysoka na 1,2 sążnia zatrzym yw ała staw 100 sążni długi, który po zniszczeniu tam y spły
nął. D no staw u zasute było na grubość 0,6 sąż. szlamem i ziemią rodzajną w stanie nawpół płynnym, w skutek czego z trudnością dawało się wybierać łopatą. Ponieważ je d nak szlamy łatwo sam a woda unosiła, dano więc na dystansie od Cegielni do H u tek sp a dek cokolwiek znaczniejszy (1,35 na 1 000) dla zwiększenia siły prądu. N atom iast brzegi w tem miejscu płaskie pozostawiono bez osza
low ania, ponieważ ił i glina, wśród których kanał prowadzono, dostateczną brzegom za
pewniały trw ałość. Po spuszczeniu stawu odkryło się dawne koryto rzeczki, nigdzie drzewem nieobudowane. bez kwestyi zatem
I starzy korzystali z naturalnego spadku rzecz
ki, podobnie ja k i my teraz czynimy.
Skoro w końcu G rudnia 1882 r . i w H u t- kach tam ę zniesiono, stało się możebnem o- stateczne pogłębienie całego kanału.
J u ż w Styczniu 1883 r., korzystając z łago
dnej zimy przeprowadzono wzdłuż spuszczone
go stawu w H u tk ach kanał w górę aż do spot
kania robót zeszłorocznych, wskutek czego woda sp adła i można było posuwać się dalej ku mundlochowi. W końcu K w ietnia d o p ro wadzono pogłębienie o tyle, że sta ra sztolnia od kryła się n a pół sążnia. Pierwsza część zadania szybkim krokiem zbliżała się ku końcowi. R az jeszcze wyszlamowano cały k a n ał na 0,4 sążnia i całe przecięcie starej sztolni ujrzało światło dzienne. S tało się to d. 24 Czerwca 1883 r. Pom iary niebawem przeprowadzone wykazały, że dno kanału koło szybu leży niżej od wierzchu jego o 2,61 sąż., cały kanał ma 1 595 sążni długości, mianowi
cie od mundlochu do H u tek 1 126 sążni i od H u tek do Cegielni 469 sążni. Pierwszy dy
stans posiadający stara n n ą oprawę, m a spa
dek 1,08 : 1 000, drugi nieobudowany—
1,35 : 1 000. Różnica poziomu dna kan ału przy szybie i w C egielni wynosi 1,859 sążni, a pomiędzy poziomem wody w kopalni i przy szybie—7,5 sąż. ').
(ilok. nast.).
RO ZK ŁAD M ATERYI ORGANICZNEJ
PRZEZ ŻYJĄTKA PYŁKOWE,
skreślił Józef Natanson.
I I I .
40 Źródła siły w życiu, saprofitów. Z wszyst
kiego, co dotąd było powiedzianem, wynika, że w granicach, o jakich powyżej mowa, życie mikroskopowych działaczy może się począć, gdy do ośrodka padnie odpowiedni zaród,
') Illustracyje kanału umieszczone były w Kr 60 Tygortn. Illustr. r. 1 8 83.
662 W SZEC H ŚW IA T. Nr 42.
lu b — samo się rozumie —gdy odpowiednie, liczne naraz dostaną się zarody. Z arodem takim z jednej strony może być owo n ajd ro bniejsze ziarenko, które drogą owocowania powstawszy, zaw iera w sobie skupione i u ta jone niejako w arunki rozwoju, dzięki czemu ziarenko owo doprowadzonem zostaje do ro dzicielskiej form y,— wiemy już, że zarody grzybków w tej formie zowią się zarodnikam i (sporam i);—albo też, z drugiej strony zaro
dem życia może być jakakolw iek pojedyncza forma, gotowe już żyjątko, przeniesione dzia
łaniem sił mechanicznych zewnętrznych (w ia
tru np.) do danego ośrodka. J a k o tem pó
źniej będziemy mogli się przekonać, żyjątka nasze p osiadają wielką wytrzymałość życiową w w arunkach niepomyślnych; nie tra c ą one wtedy jeszcze swej zdolności do życia, do o d żywania, gdy pozbawionemi koniecznej będąc wilgoci, zeschną się i zasuszą—a następnie, rozkruszone wiatrem np. n a wilgotne padną podłoże; odzyskują one wtedy zdolność życio
wą i mogą dać początek bujnem u rozplenie
niu się n a wdzięcznym nowym gruncie. O za
ród więc wśród przyrody bardzo łatwo. Czy jed n ak samo w targnięcie tego lub innego z a rodu, przy odpowiednich naw et w arunkach wystarcza, aby w m ateryi organicznej zaraz powstało i rozwinęło się życie? A by módz sobie dokładnie zdać spraw ę z tej ważnej b a r
dzo kwestyi, należy uprzytom nić sobie— czem je s t ż y c i e w ogólności? N a u k a zdołała dowieść, iż życie je st ciągłą przem ianą m ate
ryi w danym ustroju, je s t pracą w przyrodni- czem znaczeniu tego słowa; do wykonania zaś wszelkiej pracy potrzeba pewnej dzielności, pewnej siły, któraby na wykonanie pracy onej zużytą być mogła. W życiu roślin zielonych (chlorofilowych), siłą tak ą są ożywcze prom ie
nie słońca, k tóre pozwalają ustrojow i roślin
nem u z prostych, nieorganicznych m ateryja- łów budować najróżniejsze, najbardziej złożo
ne, w skład ciała roślinnego wchodzące związki. W życiu zwierząt, głównem a w ob- szernem znaczeniu i jedynem źródłem dziel
ności, k tó ra wydatkowaną zostaje na potrzeby życia — a właściwie na życie sam o — je s t utlenianie się części przyjm owanych p o k ar
mów, to ciepło czy też siła ta, ja k a pow staje przy spalaniu ich a przyswajaniu produktów spalenia (oddychanie). W yżej już (§ 35) mieliśmy sposobność powiedzieć, że pod ogól
no fizyjologicznym względem saprofity zbliża
ją się do zwierząt. Zachodzi więc pytanie, czy i pod względem źródła dzielności, k tó ra je s t szafarzem sił żywotnych i życia wszelkie
go podstawą, saprofity mikroskopowe zacho
wują się ja k zwierzęta i tylko ja k zwierzęta?
Gdyby ta k było w istocie, m ateryja organi
czna byłaby dla zaludniających j ą żyjątek najdrobniejszych, jedynie źródłem p o k a r mu , surowym jedynie m ateryjałem , którego przerobienie wymagałoby jeszcze nieodzownej do tego s i ł y , siłę tę żyjątka czerpaćby m usiały—na wzór zwierząt,— w spaleniu czę- ściowem, do czego potrzebny tlen zapewne z pow ietrza lub z roztworu (powietrze, ja k wiadomo, rozpuszcza się w wodzie) otrzym y
wać by powinny. T ak żyje w istocie wiele bardzo saprofitów, tak żyją np. grzyby i n o r
malnie rozw ijające się pleśni. Jed n ak że to źródło energii życiowej nie zawsze bywa do- stęp n em : wiele bardzo rozkładów zachodzi przy małym tylko dostępie powietrza, lub n a w et— w sztucznych między innemi warunkach, np. w atm osferze dwutlenku węgla lub w ga
zie azotnym, a naw et w atm osferze wodoru—
zupełnie bez tlenu z atmosfery; w jednym i w drugim wypadku widocznem jest, że ży
cie mikroskopowe rozwija się bez jego udziału a przynajm niej, źe ta ilość tlenu, ja k a tu z pow ietrza dostaw ać się może, nie je s t w ystar
czającą na podtrzym anie bujnego życia sap ro fitów. Ten wzgląd już, a obok niego inne je szcze, ze znajomości bij ologii czerpane arg u menty doprow adzają nas do wniosku, że ro jące się w płynach istoty rozkładu, nietylko rozpuszczony w cieczy tlen na swój użytek i pochłaniać mogą, lecz że w pewnych w aru n
kach zadaw alniają się tlenem , ja k i z substan- cyi rozkładanej wyciągnąć są zdolne, że prze
to żyć i oddychać mogą tlenem nie atm osfe
rycznym, lecz pow stającym z rozkładu ciał organicznych, inaczej tlenem związanym, ja k go chemicy i fizyjologowie w formie czynnika składowego cząsteczek złożonych zwykli n a
zywać. W niosek ten je st nadzwyczaj ważnym z tego mianowicie punktu widzenia, że do
tychczas widzieliśmy życie saprofitów jako przyczynę rozkładu m atery i,—tu taj widzimy już rozkład ten jak o warunek niekiedy nie
zbędny i do podtrzym ania życia konieczny.
A le nie dość na tem, aby powziąć przeko
nanie, iż rozłożony i z cząsteczki wydobyty
Nr. 42. W SZECHŚW IAT. 663 tlen może służyć za pierw iastek utleniający
w odżywianiu się saprofitów i dostarczać w ten sposób pewną.—dostateczną d la nich lub może niedostateczną na potrzeby tego ener
gicznego życia—siłę. Nie jesteśm y jeszcze tym sposobem u końca w poszukiwaniu na- szem źródła siły, bo jeśli tworzy się ona ko sztem tlenu, który dopiero z złożonej cząstki materyi organicznej wyzwolić potrzeba, to przecież siły potrzeba pierwej na samo wy
zwolenie tego tlenu, na rozłożenie cząstki.
Tnnemi słowy, jeśli przy oddychaniu kosztem wolnego tlenu, siła znajduje się w samych oto cząsteczkach tego gazu, w jego chemicznej dzielności, w powinowactwie chemicznem, czy też—jeszcze prościej się w yrażając—w zdol
ności spalania ja k ą pierw iastek ten posiada, gdy wchodzi w bliskie zetknięcie z m ateryj ą organiczną, to przy związanym tlenie, tego właśnie wolnego powinowactwa, tej energii swobodnego tlenu, któraby na pracę życiową zużytą być mogła, niema oczywiście wcale.
Jeśli mamy obok siebie tlen wolny i ciało o r
ganiczne żyjące—potrzebna dla tego ostatnie
go dzielność znajduje się we własnościach tlenu. G dy jednak żyjące ciało staje wobec materyi organicznej, bez tlenu, —gdzież leży źródło siły, k tó ra doprowadza m ateryją do rozkładu, uw alnia z niej tlen związany i tym sposobem stanowi potrzebny zapas dzielności, którego wydatkowanie mogłoby pokryć konie
czny rozchód na objawy życiowe organizmów?
Siły tej szukać należy w zapasie dzielności chemicznej, nagromadzonej w złożonych związkach organicznych, których kosztem sa- profity żyją. Związki te, n a których wytwo
rzenie zużytemi poprzednio być musiały siły przysw ajania odpowiednich roślin Czy zwie
rząt,— a ostatecznie pewien zapas dzielności przesłanej ziemi przez słońce,—zaw ierają w sobie, —lub lepiej może przechowują, — całą ilość wypotrzebowanej na ich wytworzenie dzielności, a to pod formą napiętego niejako powinowactwa chemicznego. W ychodząc z za
sady, że wszelka dzielność może przechodzić z jednej swej formy w inną,—np. ruch, w dźwięk lub ciepło,— łatw o sobie możemy wyo
brazić, że otrzymanie pierw iastków składo
wych z związków organicznych, ta k wysoko zło
żonych, ja k te które u legają psuciu się i t. p.
wymaga zużycia na ten cel znacznych ilości ciepła, lub innej —mechanicznej np.—siły,
że także i naodwrót, przy rozkładzie tych związków złożonych na pierwiastki, wytworzy się i na pozór powstanie pewna ilość ciepła, pewien zasób ruchu (siły mechanicznej), lub inna ja k a energija, ściśle odpowiadająca i ró wna tej ilości, ja k ą poprzednio na wytworze
nie cząsteczki zużyć wypadło. W złożonej więc cząsteczce znajduje się w takim razie u- kryty niejako ten zasób zużytej n a jej wytwo
rzenie dzielności i możliwem jest, że w pe
wnych w arunkach nastąpi rozkład pracowicie złożonego związku i wyzwolą się utajone siły, dawniej na wykonanie tej pracy chemicznej zatracone. W arunkiem takim je s t właśnie w targnięcie do danego ośrodka a następnie wykiełkowanie zarodu saprofitycznej istotki, 0 którym na początku niniejszego ustępu by
ła mowa. Przeniesienie się zarodu wystarcza do rozpoczęcia dzieła rozkładu, rozkład ten daje pewien zasób dzielności; ta znów stanowi zasadę i punkt wyjścia do rozwoju życia i t. d.
Z aró d więc jest pierw szą przyczyną w zjawis
kach, o których tu mowa; dalej już życie i roz
kład w nierozerwanym ze sobą postępują związku i we wzajemnej od siebie znajdując się zależności, stanowią nierozerwany szereg przyczyn i skutków, który—teoretycznie, ro zumie się— skończyćby się musia,ł wyczerpa
niem, pożarciem niejako całej ilości m ateryi 1 wszelkiej zawartej w niej dzielności.
41. Bliższe określenie natury rozkładu. J e śli powyżej, przy rozpatryw aniu źródła dziel
ności, wytwarzającej się przez rozpad cząstki chemicznej wogóle, mówiliśmy o tworzeniu się związków organicznych z odnośnych pier
wiastków i o rozkładzie ich na pierwiastki, uczyniliśmy to tylko w celu prostego przed
stawienia i niezagm atw ania pojęcia o źródle owej siły. W samej jed n ak rzeczy związki złożone roślinne i zwierzęce nie pow stają wśród przyrody z pierwiastków; lecz przewa
żnie z mniej złożonych związków ja k dwutle
nek węgla, woda i t. p. *), a w każdym razie rozkład ich nie dochodzi nigdy do zupełnego rozszczepienia związku na pierw iastki, lecz
') C z y p rz y w y tw a rz a n iu się z w ią z k ó w r o ś lin n y c h w śró d ż y ją c e g o u s tr o ju o d b y w a się r o z s z c z e p ie n ie n a p ie rw ia s tk i j e s t rzeczą, n ie w y ja ś n io n ą , a le c h o c ia ż b y z j a w is k o p rz e c h o d z iło p rz e z t a k ą fa z ę , m o ż e m ie ć o n a z n a c z e n ie p rz e jś c io w e ty lk o i s t a n u rz e c z y z u p e ł n ie to n ie
z m ie n ia . ( P r z y p . A u t o r a ) .
G64 W SZEC H ŚW IA T. N r 42.
zatrzym uje się na różnych stopniach rozpadu złożonej cząstki na mniej złożone, ostatecznie zaś na najprostsze cząstki złożone, n a te same mianowicie, z których pow stają roślinne zwią
zki. W yjątkow o wydzielają się w niektórych wypadkach drobne ilości pierw iastków jak wodór, azot lub tlen. Że rozkład m ateryi nie dosięga ostatecznych szczebli możliwego roz
szczepienia się na pierw iastki, okoliczność ta nie zmienia w niczem ogólnego położenia, jak ie zarysowaliśmy pod względem czerpania siły przez istoty żyjące na potrzeby życia; j a k o ś ć źródła siły pozostaje tą samą; zmienia się przez to tylko i l o ś ć siły, ja k ą ro zk ład ają
ca się cząsteczka dostarczyć przy rozkładzie swym je st w stanie. Ilość dzielności przy n ie
zupełnym rozkładzie oczywiście je s t mniejszą, niżby była w razie zupełnego rozpadu czą
steczki na pierw iastki składowe. S tą d oczy
wiście wynika, że jeśli rozkład bardziej złożo
nej cząstki związku chemicznego n a cząstki bardziej proste, może być i je s t w rzeczy sa
mej źródłem siły dla życia saprofitów, to dzielność chemiczna— czy odpowiednia jej, inaczej wyrażona dzielność— nowych cząste
czek, otrzymanych w skutek rozkładu, musi być mniejszą od dzielności, ja k a u k ry tą je s t w cząsteczce pierw iastkow ej, rozkładającej się m ateryi. Część dzielności spotrzebow aną być musi na potrzeby życiowe niszczyciela. Otóż, w rzeczy samej, p r z y w s z y s t k i c h z j a w i s k a c h r o z k ł a d u m a t e r y i o r g a n i c z n e j , k tó re nas tu zajm ują, ogól
nym je s t faktem , że d z i e l n o ś ć z a w a r t a w p r o d u k t a c h r o z k ł a d u m n i e j s z ą j e s t o d d z i e l n o ś c i t e j m a t e r y i , z k t ó r e j p r o d u k t y t e p o w s t a ł y . N a m ierzen ie tej dzielności, ja k ą przedstaw ia pewne ugrupow anie atomów w chemicznej cząsteczce, a k tó ra przy rozpadnię- ciu się cząsteczki częściowo tylko zostaje uwol
nioną—gdyż część dzielności pozostaje ja k o nasycone powinowactwo chemiczne w nowo utworzonych, przy rozkładzie powstałych czą- j steczkach,—istnieje w nauce wysoce ścisły i prosty teoretycznie sp o só b : dzielność każde
go związku chemicznego mierzy się i l o ś c i ą | c i e p ł a , ja k a pow staje przy s p a l a n i u j
danej (cząsteczkowej) wagi tego związku.
Wówczas dzielność, aż d otąd u k ry ta ja k o siła j chemiczna związku, przechodzi w inną formę dzielności, w ciepło mianowicie, a wydzielone
I przy spalaniu ciepło możemy mierzyć nauko-
j wemi środkam i (kalorym etryja '). Powyższe więc nasze twierdzenie, określające stosunek
! dzielności w m ateryi organicznej, k tó ra się ro zkłada pod wpływem życiowej działalności ' saprofitów, przed jej rozkładem i po nim ,—
1 możemy wyrazić inaczej jeszcze, w zmienionej i nieco fo rm ie: c i e p ł o s p a l e n i a p r o d u k t ó w r o z k ł a d u z a w s z e j e s t m n i e j s z e m o d c i e p ł a j a k i e d a j e s p a l e n i e r o z k ł a d a j ą c e g o s i ę z w i ą z k u . W tej to ostatniej właśnie for
mie praw da, określająca stosunek dzielności, najczęściej bywa w nauce w ypow iadaną2).
O bojętnem je st zresztą, w ja k i sposób w yra
żoną zostanie ta prawda, chodzi nam tylko o sam fa k t zatracenia, zużycia niejako, przy rozpatryw anych zjawiskach pewnej ilości sił, pewnego zasobu dzielności, jaki w organicznej m ateryi złożony został pod wpływem życia tego lub owego organizm u. P a k t ten je s t o- gólnem zjawiskiem i zjawiskiem nieodzownem, gdyż rozwój żyjątek w danym ośrodku spo- trzebowywać musi pewien zasób dzielności, a niem a najczęściej w przebiegu dokonywają- cego się zjaw iska innego źródła siły nad siłę chemicznego powinowactwa atomów, składa
jących złożoną cząsteczkę ciała organicz
nego.
42. Objawy cieplne. P rzy wielu bardzo zja
wiskach rozkładu materyi, połączonych z roz
wojem życia saprofitycznego występuje czę
sto bardzo inny jeszcze, nam acalny, zasłu g u jący na uwagę objaw; je s t nim mianowicie zagrzewanie się rozkładającej się—czyli f e r m e n t u j ą c e j , ja k wtedy mówić zwykliś
my—m asy, zagrzewanie tem łatwiejsze do uchwycenia, im m asa owa bardziej jest gęstą lub skupioną, w rzadkich zaś roztw orach nie
uchwytne;—zjawisko to wydzielania się ciepła
') N i e c h c ą c o d s tę p o w a ć od p r z e d m i o t u , m u s im y tu s ię o g r a n i c z y ć n a n i e z r o z u m ia ł e j m o ż e d la w ię k sz o ś c i c z y t e ln ik ó w k r ó tk i e j z a le d w ie w z m ia n c e , w p rz e d m io c ie z m ia n w fo r m ie d z ie ln o ś c i. C h c ą c y c h b liż e j w n ik n ą ć w z a j m u j ą c ą d z ie d z in ę z a m i a n y j e d n e j e n e r g ii n a in n ą j ć j f o r m ę , o d s y ła m y d o p o d r ę c z n i k ó w fiz y k i i d z ie łe k p o p u la r n y c h w ty m p r z e d m io c ie . (P r z y p . A u t o r a . )
2) T o ż s a m o ś ć o b u !'orm w y r a ż a n ia j e d n e j i te j s a m e j p r a w d y , o d n o ś n ie d o z ja w is k r o z k ł a d u , o k a z a n ą j e s t n a c y f r a c h w w y p a d k u fo r m e n ta c y i a lk o h o lo w e j, w o d s y ła c z u n a s t ę p n e g o § - u . (P r z y p . A u t o r a) .
Nr 42. W SZECHŚW IAT. 665 w podobnych w arunkach znanem było niewąt
pliwie od czasów najdaw niejszych: z jednej strony bowiem łacińska nazwa ,,ferm entatio“
(od fervere = wrzeć, gotować się, kipieć) do
wodzi dawności spostrzeżeń we względzie związku rozkładu z wydzielaniem ciepła, z drugiej zaś strony ludowe pochodzenie wyra
zów i pojęć odnoszących się do procesu pę
dzenia wódki ze zbóż i ziemiopłodów w naszej mowie i w innych (jak np. gorzelnia, gorzał
ka '), gorzelnictwo, gorzelany i t. p., niemiec
kie Brandwein, S piritusbrennen, B rennerei i t. d.) wyraźnie dowodzi, ja k powszechnie pojęcie zmiany w m ateryi (w zacierze) jedno
czy się w um ysłach obserwatorów, z pojęciem wytwarzania się ciepła.
Bliższe poznanie zjawiska ze strony nauko
wej uczy nas, że źródłem ciepła w tych wy
padkach je st to samo wyzwolenie się i przeo
brażenie dzielności, ukrytej w chemicznych własnościach związku rozkładowi podlegają
cego, które daje organizmom siłę potrzebną do życia, że— innemi słowy—dzielność, uwal
niająca się przy rozkładzie m ateryi, o ile nie zostaje obróconą na potrzeby życiowe istoty saprofitycznej, o tyle w całości lub w części w y d z i e l a ć s i ę m o ż e j a k o c i e p ł o . Powinowactwo chemiczne, będące pewną for
mą, pewnym objawem dzielności w ogólnem jej rozumieniu, zam ieniając się tedy na inną formę dzielności, może się zamieniać ta k do
brze na ż y c i e istotek drobniutkich, ja k i na c i e p ł o , k tó re wyraźnie zapomocą zmy
słów odczuć możemy. O ile wydzielanie się ciepła przy różnych przebiegach rozkładu rozm aitych związków i ciał w naturze je s t zjawiskiem stałem , o ile zachodzi ono przy pewnych tylko przem ianach bardziej energi
cznych,—dotychczas je s t rzeczą niezbadaną, Praw dopodobnem się jed n ak wydaje, że przy wszelkich w arunkach rozkładu złożonej czą
steczki organicznej, spowodowanego przez istoty żyjące, część dzielności tylko idzie na potrzeby życiowe, na życie owych istot, a
*) Gorzec — palić się; pochodne od tego samego pierwiastku wyrazy: gorąco, grzać, zagorzały, pogorzel i t. d., więcej niż prawdopodobnem nam się wydajo, że fermentacyja u ludu dawniej nosiła nazwę „gorzenia11 i że wyraz ten dopiero przez nazwę łacińską, został z u- życia wyrugowany. ( .P r z y p . A u t o r a ) .
mniej lub w ięcej znacząca cząstka wyzwala się jak o ciepło. Im różnica dzielności między chemiczną siłą powinowactwa m ateryi nieroz- łożonej a powinowactwem w produktach roz
k ładu je s t większą, czyli—innem i słowy—im większą je s t różnica w cieple powstającem ze spalenia pierwszej a ostatnich, lub jeszcze krócej się w yrażając—im więcej przy rozkła
dzie skonsumowanem zostało dzielności,— tem więcej oczywiście je st m ateryjału, aby obok życia mogło kosztem tej dzielności rozwinąć się jeszcze i ciepło. Takie, wielką ilością zu
żytej dzielności odznaczające się rozkłady od
byw ają się szybko zazwyczaj i energicznie (por. § 45). Do najbardziej energicznych, stąd więc najdaw niej znanych, a z tego po części powodu i najlepiej naukowo zgłębio
nych procesów rozkładowych należy energi
czna przem iana m ateryj cukrowych (naukowo wodanów węgla) na spirytus czyli alkohol, za
chodząca pod wpływem drożdży. W edle ob
liczeń termochemii, dziesiąta część mniej więcej z całkowitej dzielności, ja k ą przed sta
wia cząsteczka cukru (glukozy) zatraca się przy ferm entacyi t. j. rozpadzie jej n a spiry
tus (alkohol) i kwas węglany (dw utlenek wę
gla); pozostaje około 9/ 10 tylko pierwotnej dzielności *). P rzy ta k znacznym ubytku, przy tak energicznym rozkładzie, obok w zrastania i rozradzania się drożdży samych, wyraźne zachodzi wydzielanie się ciepła, wyraźne za
tem i sprawiedliwie nazwane gorzenie. Podo-
*) Podług obliczeń Borthelota,— por. Essai do me'- eaniąue chimiąuc, t. I I , p. 5 5 — 5 8. dzielność czą
steczki glukozy wyrażona w jednostkach cieplnych (cie- płostkach) jako ciepło spalenia wagi cząsteczkowej (1 8 0 gr.) wynosi 7 1 3 cicpłostek; dzielność alkoholu, powstającego z tej ilości glukozy obok dwutlenku węgla, którego ciepło spalania równa się zeru, gdyż jest on związkiem nasyconym, produktem spalenia,— wyraża się cyfrą 6 42 ciepłostek, a więc o 7 1 ciepłostek mniej.
(Rachunek ten pomija uboczne produkty rozkładu (por.
§ 48,), ale nie zmienia to jego zasady i wprowadze
nie do obliczeń nieznacznych procentów gliceryny i kwa
su bursztynowego nie zmieniłoby zupełnie wyniku osta
tecznego w teoretycznym rachunku, ograniczającym się na grubych, przybliżonych cyfrach kalorymetrycznych).
Dla wtajemniczonych w zasady termochemii podajemy tutaj oparty na cyfrach dowód, żo wszystko jedno je s t:
brać za podstawę do wyrażenia dzielności połączeń che
micznych przed i po fermentacyjnym rozkładzie ciepło spalenia tych i owych związków, czy toż ciepło wytwo
rzenia ich z pierwiastków (§ 4 1), przedstawiające zuży-
6 6 6 W SZEC H SW IA T. Nr. 42. bnych zjawisk rozkładu, którym towarzyszą
objawy cieplne zaznaczyćby można dość wiele. Dobrze znauem, między innemi, je s t znaczne podwyższenie się tem peratury w k u p kach gnijących traw , nawozu bydlęcego (o- bornika), lub śmieci, zwłaszcza jeśli te są wilgotne i na wpływ powietrza wystawione, tem p eratu ra dochodzić może do tego, że do wnętrza podobnych gnojowisk czy śm ietni
ków trudno włożyć rękę, bez n arażenia jej na dotkliwe czasem oparzenie. P roces rozkładu wilgotnej traw y lub siana i t p. odbywa się wtedy nader szybko i energicznie, a produk
tem rozkładu są praw ie wyłącznie gazy, dw u
tlenek węgla, am onijak i p a ra wodna, dalej woda w stanie ciekłym i wreszcie... popiół, t. j. części m ineralne. Takie szybkie i zupełne zgnicie m ateryj organicznych zowie się p ale
niem gnilnem (crem acausie,— Y erw esung);—
pod działaniem jakich mianowicie organiz
mów odbywa się ta k ie energiczne utlenianie m ateryi, nie je s t dobrze wiadomem, wszelkie
go rodzaju żyjątka, naw et istoty wyższe, t. j.
ustroje zwierzęce (gąsienice owadów, robaki), łączą się wtedy zazwyczaj w wspólnem n ie ja ko dziele szybkiego zniszczenia;—tuż obok nich działają jednak grzybki, aż do n ajd ro b niejszych w szeregu znanych istot n ajd ro b niejszych.
43. Ścisłe określenia •przedmiotu. W § 37
wanie dzielności atomów (pod postacią wydzielanego cie
pła) przy ntworzoniu połączenia. Oczywiście tylko, że gdy cnergija wyrażona jako ciepło spalenia przedstawiać będzie przewyżkę na korzyść cukru (znak to przy zestawieniu dzielności, wyrażających odnośne ciepło two
rzenia się połączeń, cyfryczna przewyżka będzie na ko
rzyść dwutlenku węgla i alkoholu, t. j. cyfra w równa
niu wypadnie z odmiennym znakiem (znak — ). Dla ciepła spalenia równanie termiczne będzie, ja k wyżej:
713 — (2 X 3 2 1 ) — -j- 71; biorąc zaś cyfry, stano
wiące ciepło wytworzenia się, podane w przytoczonem dziele Berthelota, a mianowicie: dla 180 gr. cnkru 2 6 5 , dla 46 gr. alkoholu 7 4, dla 44 gr. COj = 94 cal., otrzymujemy w tym samym kierunku zestawione równanie: 265 — [(2 X ? 4 ) (2 X 9 4)] =
= 265 — (1 4 8 -j- 1 8 8 ) = : — 71; gdy weźmiemy cyfry termiczne z innych źródeł, a mianowicie ciepło tworzenia się cukru 2 69 (N aum ann), alkoholu 7 0,5 (Bcrthelot, C-tes R-us 1 8 8 0 , 9 1 p. 7 3 8 ), dwutlenku węgla (Favre i Silbermann) 9 7 cal., wówczas otrzymu
jem y 269 — ( l 41 -j- 194) = : — 6 6 , a więc cyfrę jeszcze bardzo bliską do wynalezionej poprzednio.
( P r z y p . A u t o r a ) .
zatrzym aliśmy się pokrótce nad stosunkiem m ateryi w zjawiskach, o których mowa, w po
przedzających kilku ustępach (§§40—42) wy
jaśniliśm y stosunek kinetyczny, t. j. stosunek dzielności, siły, przy dokonywającej się prze
m ianie. Obecnie, reasum ując wszystko to, co dotąd powiedzianem było, w jedn ę całość, mo
żemy scharakteryzow ać w mowie będące zja
wiska, jak o takie, przy których z żywego za
rodu żywa powstaje m ateryja kosztem innej, w innym organizm ie poprzednio wytworzonej m ateryi organicznej, a właściwa tej ostatniej m ateryi dzielność, u k ry ta pod postacią che
micznego nasycenia jej cząstek (molekuł), zo
staje w części wydatkowaną t. j. zamienioną ju żto na życie istot, już też na ciepło. T a- kiem je s t najogólniejsze określenie zjawisk, o których tu mowa; wszystkie więc zjawiska tej kategoryi i tylko tej kategoryi zjawiska zaj
mować nas tu będą, a raczej zajmować nas powinny.
Co się zaś tyczy zamiany części dzielności chemicznej substancyi pierw otnej na życie grzybków rozkładu, to na tem miejscu konie
cznie zaznaczyć i podkreślić musimy, że jeśli w § 40 w celu stopniowego wyrozumowania wraz z czytelnikiem, ja k ie może być źródło siły w życiu naszych mikroskopowych działa
czy, wzięliśmy za przykład te wypadki, gdy tlen z pow ietrza nie może m ikroskopijnego życia zasilać,— uczyniliśmy to jedynie w celu łatwiejszej argum entacyi. N ie znaczy to by
najm niej, że tylko żyjątka bezpowietrzne ko
rzystają z dokonywaj ącego się rozkładu m a
teryi, aby konieczną dzielność dla życia swego w nim znaleść. Bynajmniej! B ojące się w gnijących na powietrzu cieczach lub rozple
niające się na powierzchni wilgotnych przed
miotów gnijących, drobne żyjątka, również ściśle w swym bycie związanemi są z dokony- wającym się rozkładem m a te rii, wśród której i kosztem k tórej żyć mogą. Z e nie zachodzi żadna w ybitna pomiędzy organizm am i ta k a inaczej oddychającem i różnica, przekonamy się najlepiej w dalszym ciągu, gdy ujrzymy żyjątka, które z m niejszą lub większą łatw o
ścią ten i tam ten try b życia przyswajać sobie mogą, które zawsze jed n ak potrzebują tej dla życia dzielności, ja k a przez rozkład m ateryi się oswobadza, k tó rą w części zużytkowują a w części na wydzielenie pod postacią ciepła pozostawiają. W obszernem, w najobszer-
Nr. 42. W SZECHSW IAT. 667 niejszem rzec więc można znaczeniu, że jeśli
wynikiem teoryi witalistycznej je s t twierdze
nie: niema rozkładu m ateryi bez życia, to i odwrotnie powiedzieć należy, że i życia niema bez rozkładu. Je śli w § 38 poznaliśmy wza
jem ną zależność istoty rozkładającej od ma teryi, w której żyje i działa, to zależność tę należy rozumieć nietylko jak o zależność we względzie m ateryi, mogącej być odpowiednim pokarmem, lecz i we względzie dzielności czą
stek chemicznych, ową m ateryją składających, mogącej utworzyć odpowiednie źródło siły.
Zależność życia i rozkładu nawzajem od sie
bie je st nadto nietylko okolicznościowa, ale i przyczynowa; jedno potrzebuje drugiego, aby dalej trwać mogło, a wzajemna ta przyczyno- wość pobudza nas do tem pilniejszego b ad a
nia zjawisk z obu stron, a mianowicie z b i o logicznej i chemicznej strony, naraz i w naj ściślejszej łączności jednej strony z drugą.
44. Spalanie materyi i rozkład. N a tu ra zja
wisk, które nas tu zajm ują, powoli zarysowa
ła się przed nami w dość wyraźnych, ogól
nych konturach. Przyswoiliśmy sobie zasad
nicze pojęcia, odnoszące się do bytu żyjątek, rozkładających ciała żywej—żyjącej tak do
brze ja k nieżyjącej—przyrody. N ie p otrze
bujemy chyba specyjalnie się rozwodzić nad tem, że i pasorzyty na żywem podłożu byt swój na tych samych opierają zasadach. A by jednak dostatecznie jasno w przedmiocie tym się oryjentować, musimy teraz porównać ogól
nie działalność żyjątek rozkładu, do nieroz- kładających na pozór m ateryi, lecz spożywa
jących j ą tylko saprofitów (§ 34).
Bierzmy naprzykład działalność pleśni.
Z niteczek delikatnych składająca się tkan k a grzybków pleśniowych zagłębia się, tworząc bujne sploty, w ośrodek, z którego czerpie pożywienie. K om órki tkanki tej (grzybni), ja k wogóle kom órki istot żywych, wsysają pokarm , przechodzący (przesiąkający, osmo- zujący) przez błonę komórek i tu już odbywa się przyswojenie, chemiczna zm iana przyjęte
go pokarmu. P roduktam i dokonanego zni
szczenia m ateryi pożywnej, prócz utworzonej tkanki grzybka, głównie s ą : dwutlenek węgla i woda a obok tego m ałe ilości pobocznych niekiedy produktów, k tóre albo, w gazowym będąc stanie, mogą się ulatniać (amonijak), albo też wydzielane zostają napow rót do p łyn
nego czy półpłynnego ośrodka. Gorzkawy smak, pozostający po życiu wielu pleśni, spo
wodowany je st takiem właśnie wydzielaniem.
Ilość tych wszakże, wyprodukowanych przy przem ianie pokarmu, substancyj je st niezna
czna i ogólnie scharakteryzować można tego rodzaju zjawisko życia saprofitów, jako takie, przy którem m ateryi w ośrodku widocznie u- bywa; a grzybek, raczej ją zjada, powiedzie
libyśmy, niż chemicznie zmienia. Ze zaś ko
sztem ubywającej m ateryi pow stają głównie woda i dwutlenek węgla, będące ja k wiadomo produktam i spalenia, przeto fizyjologiczną czynność takich grzybków możemy oznaczyć jak o s p a l a n i e m a t e r y i o r g a n i c z n e j . Spalanie to z ro zm aitą może odby
wać się szybkością,—zawsze jed n ak ilość spo-
| żytej, spalonej m ateryi, w prostym znajduje się stosunku do wzrostu i pomyślnego stanu pleśniowego grzybka. Organizm y takie, w
| przeciwieństwie do znanych nam już cokol
wiek istot, rozkładających m ateryją, możemy nazwać ż y j ą t k a m i s p a l e n i a .
Nie tak prostem je st życie i s t o t e k r o z k ł a d u . Isto ty te, ja k później zobaczymy, mogą czerpać nietylko pokarmy gotowe, m a
jące zdolność przechodzenia, przesiąkania przez błony zwierzęce lub roślinne (osmoty- czne), lecz mogą sobie tą, lub inną drogą po
karm ta k i z nieosmotycznej przygotowywać substancyi. R ozkład m ateryi koniecznym jest w wielu razach, ze względu n a możliwość karm ienia się istoty rozkładu. Przem iana zaś tej m ateryi w utleniającym kierunku czyli częściowe jej spalenie, bynajm niej nie je s t ko
nieczną; obok tego rodzaju przem ian nierzad- kiem je st zjawisko wprost przeciwne, zjawisko odtleniania,—przyczem tlen idzie na potrzeby asymilacyi pokarmów wewnątrz istotek, a wydzielają się produkty takie ja k azot, wodór, siarkowodór, fosforowodór, gaz błotny i t. p.
W ogólnym wprawdzie porządku przyrody połączona działalność istot rozkładu dopro
wadza nakoniec do utlenienia wszystkiej m a
teryi, do zupełnego spalenia, lecz dzieje się to całym szeregiem przem ian a nie pojedyn
czą przemianą; przetworzenie ta k ie osiąga się działalnością wielu różnych, zazwyczaj kolej
no pracujących, form rozkładających i spala
jących, a nie dokonywa się pod działaniem jednego jestestw a, ja k to widzieliśmy przy
wykwicie pleśni.
668 w s z e c h ś w i a t. Nr. 42.
Najpospolitszym w przyrodzie objawem i najpowszechniejszemi pomiędzy różnem i ob- I jaw y rozkładu są zjaw iska niezupełnego, po
łowicznego niejako, a stopniowo coraz dalej zachodzącego utleniania, powolnego spalenia materyi. Objaw ten nazywamy gniciem, a stosunkowo od daw na ju ż uznana w nauce praw da, źe gnicie je st powolnem spaleniem, w tem mianowicie znaczeniu pojm owaną być winna. Mówimy tu o gniciu na powietrzu.
Gnicie zaś czyli psucie się substancyi bez d o stępu powietrza (jako przykład służyć może psucie się ja j) odwrotnie, polega na ro z k ła dzie, dającym rozliczne produkty odtleniania (redukcyi): cała niemal ilość znajdowanego w materyi (w jajach ) tlenu, dostaje się na p a stwę, na potrzeby chemicznego przyswojenia pokarm u, niszczącym organizmom
K R O N IK A NA U KO W A .
(A stronom ija).
— T e o r y j ą k o r n e t. J u ż O lbers i Bessel, zastanaw iając się nad rucham i m ate
ryi komet, przypisali je działaniu sił elektry
cznych, a badania widmowe w ostatnich cza
sach wykazały, że domysł o elektrycznej na
turze własnego św iatła komet je s t bardzo p ra wdopodobny. J a k wiadomo zresztą, teoryją elektryczną ogonów kom et najobszerniej ro z winął Zóllner. W niedawno wszakże ogło
szonej rozprawie „O budowie fizycznej kom et“
wykazał p. M arcuse pewne trudności, niepo- j konane przez tę teoryją, a dla w yjaśnienia za
wiłych zjawisk, które komety przedstaw iają, odwołuje się do sił elektrycznych i m agnety
cznych.
E lektryczność i m agnetyzm pozostają w ści
słej wzajemnej zależności; jeżeli więc, o p iera
ją c się na wynikach badań widmowych, p rzy
ją ć musimy, że siły elektryczne odegrywają ważną rolę w kom etach, to łatw o zgodzić się na to można, że siły te wywołują i zjaw iska magnetyczne. Od czasu F a ra d a y a wiadomo dalej, że działaniu magnesów dostatecznie s il
nych podlegają wszystkie w ogólności ciała, jedne mianowicie są przez magnesy p rzy cią
gane, inne odpychane,—pierwsze nazywamy param agnetyczne mi, drugie dia m agnetyczne
mi. Otóż na podstawie tych faktów tłum aczy p. M arcuse powstawanie ogonów. Ogony norm alne, t. j. od słońca odwrócone, składają się z cząstek substancyi diam agnetycznych, ogony zaś anomalne, t. j. ku słońcu zwrócone, z cząstek posiadających własności param agne
tyczne. Potw ierdzenie swych poglądów znaj
d u je p. M . przedewszystkiem w tem, że a n a liza sp ektralna wykazała w substancyi komet obecność węglowodorów, azotu i sodu, wszys
tkie zaś te ciała są diamagnetyczne, wodór ] silnie, węgiel, azot i sód słabo diam agnety-
| czne;—ciała te zatem stanowić mogą m atę- ry jał ogonów normalnych.
Ogony anorm alne są blasku znacznie słab-
! szego, a komety z takiem i ogonami posiadają wogóle ją d ro wyraźne. Schiaparelli, wykaza
wszy ścisły związek kom et z rojam i meteorów,
| zwrócił uwagę na to, że ogony norm alne rojów m eteorycznych wytwarzać nie mogą, ruchy bowiem gwiazd spadających ulegają prawom ciążenia powszechnego. M eteory te zaś sk ła dają się przeważnie z żelaza, które je s t silnie param agnetyczne, przyjąć więc można, że o gony anom alne, zwrócone ku słońcu, sk ład a
j ą się przeważnie z cząstek żelaza i że one to do wytwarzania rojów meteorycznych przy
czyniać się mogą.
P . M arcuse pogląd swój uważa zresztą za próbę tylko łącznego wyjaśnienia ogółu zja
wisk dostrzeganych w kometach. Pomimo to teo ry ją m agnetyczna nie obejm uje wszystkich I szczegółów, a przedewszystkiem znanego prą- dowania dokoła j ą d r a komety, które dalej
pozostaje zagadkowem. S. K.
(Fizyka).
—- W p ł y w p o s t a c i e l e k t r o d ó w n a i c h o g r z e w a n i e p r z e z i s k r ę . Poggendorff poznał w r. 1867, źe term om etr umieszczony na drodze iskry elektrycznej, przeskakującej między małemi stożkami różnej postaci, ogrzewa się słabiej, aniżeli przy u ży ciu elektrodów kulistych i że ogrzewanie to je st tem słasze, im stożki są ostrzejsze. Rozle- glejsze badania nad tymże przedmiotem prze
prowadzili niedawno pp. A. N accari i G. Gu- gliemo. S tosując różne kombinacyje elektro
dów rozmaitych postaci, wykazali, że rozgrze
wanie się elektrodu przy przeskakiw aniu iskry
Nr. 42. w s z e c h ś w i a t. i;69 je s t tem mocniejsze, im mniejszą, je st jego
krzywizna, czyli im ostrzejszą je s t jego po
wierzchnia w punkcie, w którym iskra prze
skakuje. E lek tro d odjemny rozgrzewa się znacznie silniej, aniżeli dodatni, a różnica znów je s t znaczniejsza przy elektrodach zao
strzonych; tak np. w pewnem doświadczeniu stosunek między rozgrzaniem się elektrodu odjemnego i dodatniego, które miały postać stożków o k ątach wierzchołkowych 46,5°, wynosił 5,2, gdy przy elektrodach kulistych tylko 3. Fizycy ci rozpatryw ali również wpływ wzajemnej odległości elektrodów; okazało się, że przy m ałych odległościach ogrzewanie z początku w zrasta, następnie słabnie, najsil
niejsze działanie zauważono przy odległościach 2 do 5 milimetrów. <S. K.
— W z b u d z a n i e e l e k t r y c z n o ś c i p r z y f i l t r o w a n i u r t ę c i . P . J . De- chant, przelewając rtęć świeżo przecedzoną za pomocą przyrządu P faundlera, z miseczki szklanej do butelki, dostrzegł, że je s t ona silnie naelektryzow aną,—-gdy mianowicie przy
padkowo palcem ręki, w której trzym ał mi
seczkę, dotknął rtęci, doznał dosyć silnego u derzenia elektrycznego. R tęć zatem, prze
ciskana przez pory skóry, elektryzuje się, a mianowicie, ja k przekonał się p. D echant, od- jemnie; żelazna zaś ru ra przyrządu n abiera e lektryczności dodatniej. Gdy miseczka szkla
na, służąca do zbierania rtęci, pokryta została zewnątrz cynfoliją, działała ja k butelka lej
dejska, a przy wyładowywaniu jej otrzym ano jasne iskry z dosyć silnym trzaskiem . Ilość wywiązującej się elektryczności zależy od dro-
bności porów skóry. S. K.
- N o w y s t o s g a l w a n i c z n y , w którym węgiel stanowi odjemny biegun zbu
dowali włosi A . B artoli i Papasogli. W tym wypadku węgiel przy zamkniętym strum ieniu utlenia się, tworząc organiczne związki ja k to badanie cieczy okazało. W ykryto kwas me- litowy, benzoesowy i hidrobenzoesowy, które także pow stają skoro poddajemy elektrolizie alkaliczne rostwory, używając na elektrody węgla. Najlepsze wyniki otrzymano przy u- życiu rostw oru podchloranu potasu lub sodu i blaszek platynowych lub złotych, które za
nurzone w cieczy, stanowią biegun dodatni, laseczki węglowe biegun odjemny stosu. W y-
nalascy używali w ciągu kilku miesięcy podo
bnego stosu do dzwonka elektrycznego. W ę giel, rozumie się, z czasem zupełnie się utlenia i należy go świeżym zastąpić. N a tej drodze powiodło się zatem przez utlenianie węgła przy zwykłej tem peraturze wytworzyć p racę—
przebieg nieróżniący się istotnie od życiowe
go. (Chem. C trbl., 1884, 6(>2). St. Pr
( Chemija).
— U k ł a d n a t u r a l n y p i e r w i a s t k ó w , podany przez Lotaryjusza M ayera i Mendelejewa, zyskuje coraz większą liczbę zwolenników, którzy z coraz nowych stron usiłują poprzeć jego prawdziwość. Świeżo (w 13 zeszycie czasopisma B erichte d. deutsch.
chem. Gesellsch.) ogłasza prof. Tom asz Car- nelley z D undee szereg uwag o stosunku po
między barw ą związków, a stanowiskiem, j a kie ich pierw iastek zajm uje w układzie n a tu ralnym . Przytoczywszy przeszło 400 wypad
ków, w których barwy ciał prawidłowo szyku
ją się w ,,peryjody‘‘. Carnelley streszcza swój pogląd na tę prawidłowość w następujących słow ach: ,,W szeregach związków, A x R y, B x R y, Cx R y i t. d., gdzie R znaczy ja k i
kolwiek pierw iastek albo grupę pierwiastków, zaś A , B, C i t. d. są to pierw iastki należące do jednej i tej samej „podgrupy*4 w tablicy Mendelejewa, barwy w całości lub częściowo przechodzą następującą skalę:
biała fijoletowa indygowa błęk itn a zielona żółta
pom arańczow a czerwona b ru natna
czarna v
czyli, innemi słowy, im wyższy je st ciężar
| atomowy pierwiastków A, B, C i t. d., tem bardziej zbliża się barw a tworzonych przez nie związków do czerwonego końca widma, i w pewnych razach przechodzi nawet w b ru
natną i czarną1'. Zn,
zmiany barw ze wzrastającym cię
żarem atomowym pierw iastków A ,
B, C i t. d.
670 W SZEC H ŚW IA T. Nr. 42.
— W c e l u w y k r y c i a p t o m a i n , o których zwodniczych własnościach anality cznych pisaliśmy w naszym tygodniku, można będzie zapewne posłużyć się ich silnie reduk- cyjnem działaniem . P p. W efers-B ettink i van D issel wykonali szereg doświadczeń, w któ
rych rostw ór ptom ainy, przygotowany przez rospuszczenie 1 m iligram a tej m atery i w k ro pli 1-procentowego rostw oru kwasu solnego, j był mięszany z kroplą odczynnika, którego 100 c. sz. zawiera w sobie 2 grm. krystalicz
nego chlorniku żelaza, 2 c. sz. jednoprocento- wego kwasu solnego i 0,5 grm. trójtlenku chromu. Z a każdym razem rostw ór ptom ainy redukuje ten odczynnik, pomimo obecności kwasu chromowego, tak silnie, że z cyjankiem żółtym powstaje obfity osad b łęk itu pruskie
go. Spomiędzy 42, zbadanych w tym wzglę
dzie alkaloidów roślinnych, jed n a tylko m or
fina nie ustępuje pi-awie w zdolności re d u k u ją
cej ptomainom — inne nie redukują wcale, albo tylko w n ader nieznacznym stopniu, j e żeli doświadczenie odbywa się w sposób opi
sany. (B er. d. d. ch. G. 13, X V I I ) . Zn.
(Mikrograiija).
— S t u d n i e ^ z a n i e c z y s z c z o n e p r z e s i ą k a n i e m o d c h o d ó w z do
łów kloacznych zaw ierają liczne wymoczki, oraz osad brunatny, który p. G-autrelet bad ał pod mikroskopem. P rzy powiększeniu 800 razy, postrzegł on, na szkiełku, kom órki k uli
ste o średnicy '/2Q0 m ilim etra, kom órki te nie okazały podziału wewnętrznego, ale błonka ich zewnętrzna, jasn o brun atn a, zmarszczkami krzywemi podzieloną je s t na cztery krzywe trójkąty, zbiegające się wierzchołkam i w p ie r
ścieniu środkowym. P . G a u trelet nazywa te m ikroby Stercogona tetra sto m a i im wyłącz
nie przypisuje zarazek tyfusowy, chociaż tego twierdzenia, dla bigijeny tak doniosłego, do wodami nie popiera. Tenże badacz stw ierdził że Stercogona pochłaniają białko i tlen z a warte w wodzie studziennej i w ym ierają u dna przez brak tlenu. W a rto b y powtórzyć te doświadczenia w W arszaw ie, gdzie niestety m ataryjał złych studni je s t aż nadto obfitym.
(Ctes Rendus de l’Acad, de P aris, N r. 3, 84).
A . H .
{Higiena).
— K w a s b o r n y j a k o ś r o d e k k o n s e r w u j ą c y należy z wielką ostro
żnością stosować. J a k się z badań dr. G. H.
Schlenckera ze S u rak a rtu na Jawłie okazuje, wywiera on pewien, niekorzystny wpływ na organizm . P rzy przejściowem spożywaniu potraw z małym dodatkiem kwasu bornego, u tru d n ia on spotrzebowanie pojedyńczych składników pokarmów i przyczynia się do zwiększonej wydzieliny śluzu, jakotez powięk
sza ilość zrzucanej ze ścian kiszek tkanki.
Szczególniej ostrożnym być należy z mlekiem przechowywanem, mającem służyć za pokarm dla dzieci. W łaściw ie kwas borny wcale do tego celu się nie nadaje. (Chem. C trbl., 1884,
str. 676). St. Pr.
— P i l t r d o s t a r c z a j ą c y f i z y j o - l o g i c z n i e c z y s t e j w o d y . Ch. Cham- berland proponuje dziurkowate naczynia z przepalonej porcelany. Podobnych używa w swojej pracowni P a ste u r dla oddzielenia mi
krobów od cieczy, w których się hodują. A u to r stwierdził, iż najbardziej naw et zanie
czyszczone wody po przejściu przez ścianę t a kiego naczynia wolne są od mikrobów i ich zarodków. W oda tak a przefiltrowana nie wywołuje po dodaniu jej do substancyj sk ło n nych do gnicia lub ferm entacyi najm niejszych zmian. Przyrząd filtracyjny stanowi popro- stu porow ata rura, k tó rą na wodociągową ru rę bezpośrednio się zaśrubowywa. Zapom ocą takiej rury, a właściwie walca pustego z dnem, długiego na 20 cm. o średnicy 25 mm. przy ciśnieniu wodnem dwu atm osfer można otrzy
mać około 20 litrów wody dziennie, ilość dla zwykłego gospodarstw a w ystarczającą. Przez zwiększenie liczby ru r i uporządkow anie ich w b atery ją z łatw ością można się zaopatrzyć w większe ilości wody potrzebnej np. w szko
le, szpitalu lub koszarach. Oczyszczenie od
bywa się. łatwo przez wymycie szczotką, wygo
towanie w wodzie lub ogrzewanie na wolnym ogniu, przez co organiczne zarodki zostają zniszczone, filtr zaś swą pierw otną porowa
tość odzyskuje. (Oomptes rendus, 99, 247).
St. Pr.