• Nie Znaleziono Wyników

Myśl. 1891, nr 5

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Myśl. 1891, nr 5"

Copied!
12
0
0

Pełen tekst

(1)

N r . 5. K r a k ó w , 15 L i p c a 1891 r. R o k I.

P r e n u m e r a t a n a p r o w in e y i

i w całej Monarchii A u s t r o - W ę g i e r s k i e j wynosi:

rocznie 8 złr. — e t, kwart. 2 złr. — ct.

W N i e m c z e c h :

rocznie 1 6 m., pół rocznie 8 m., kwartał. 4 m.

W e F r a n e y i :

rocznie 2 0 franków, kwartalnie 5 fran.

O głoszenia i rek lam y przyjm uje A d m inistracya

„ M Y Ś L I “ po 10 et. za w iersz petitem lub jego m iejsce za pierw szy raz, a po 5 et. za następne.

R e d a k cy a i A d m in istra cy a znajdu ją się w K ra k o w ie p r z y u lic y Z ielon ej L . 8, g d zie też u p ra sza się n a d sy ła ć w s z e lk ie p r z ek a z y i p ism a . P ren u m era tę p rzy jm u ją r ó w n ie ż n a m ie js c u w s z y s tk ie k s ię g a r n ie , w e L w o w ie z a ś : S k ład g łó w n y w k s ię g a r n i S ey fa rth a i C z a jk o w sk ie g o . —

T R E Ś Ć : Zjazd uczonych polskich. — Sekeya psychologiczna p rz y VI. zjeździe lek arzy i p rzyrodników przez M. M assoniusa. — W ystaw a przyrodniczo- lekarska. — „W olne M y śli“ (F ejleton V) przez K. Bartoszew icza. — E liza Orzeszkowa, studyum przez J . N itow skiego. — „K ain “ poem at Leconte de L lsle’a — G awędy artystyczne i lite rac k ie przez Cezarego Jellentę.-— , Górka leśn eg o “, powieść: przez W isław a. — W y n ik konkursów . — Z chw ili bieżącej.

In seraty . W y c h o d z i 1 i 15 k a ż d e g o m ie s ią c a .

Prenumerata wynosi w Krakowie:

r o c z n i e . . . 7 z ł r . 2 0 c e n t ó w k w a r t a l n i e 1 , , 8 0 ,, m i e s i ę c z n i e . — , , 6 0 ,,

Za odnoszenie do domu dopłaca się miesięcznie

5

ct.

Numer pojedynczy kosztuje s o ct.

R ękopism ów drobnych nie zw raca się.

Kraków, 14 lipca.

Pow szechnie zn an ą jest naukow a i literacka gościn­

ność naszego m iasta; to też zapowiedziany zjazd zgro­

m adził tu liczny zastęp lekarzy i przyrodników , którzy przybyli ze wszystkich dzielnic Polski, a po części także i z krajów obcych, aby spędzić razem kilka dni w m urach Krakow a i w jego okolicy n a rozpraw ach i rozryw kach naukowych, n a wymianie myśli, zasobów erudycyi, naukow ych dążności i wyników własnej pracy umysłow ej, — a zarazem odświeżyć swe uczucia pa- tryotyczne drogiemi dla nas w spom nieniam i dziejowemi i zaczerpnąć z nich nowej siły i otuchy do dalszej pracy, przeważnie w tak trudnych w arunkach, na pożytek kraju i Ojczyzny.

Kraków zawsze chętnie wita i gościnnie podej­

m uje czy to jednostki, czy zbiorowe ciała przed sta­

wicieli nauki, sztuki, literatury, i zjazdy krakowskie pozostaw iają zawsze żywe a miłe wspom nienia, nie­

kiedy z istotnym pożytkiem połączone, w um ysłach naszych rodaków, przybyw ających z sąsiednich dziel­

nic, ze stro n ucisku i prześladow ania. T u m ogą oni odetchnąć atm osferą wolności, tu m ogą mówić o swej pracy w imię haseł narodow ych. Zjazdy historyczne, literackie i pedagogiczne u dają się zawsze świetnie.

O ileż chętniej i radośniej witać w inniśm y zjazd lekarzy i przyrodników , jako przedstawicieli nauki ścisłej, którzy stają się popularyzatoram i i roznosi- cielami prądów wiedzy nowożytnej i zdobyczy przy­

rodoznaw stw a, które — niestety — tak m ałą dotychczas odgryw ało rolę w um ysłow em życiu Galicyi.

W szechstronny rozwój przyrodoznaw stw a i za­

stosow anie tegoż w praktyce cechuje w łaśnie w szyst­

kie drogi nowożytnego postępu europejskiego. Galicya nic o tem dotąd wiedzieć nie chciała.

Szczęśliwsze i bogatsze od nas ludy zachodniej Europy przebyły w ostatnich kilku dziesiątkach lat, pod wpływem Haeckelów, H uxley'ów , Yirchowów, Helmholtzów i tylu innych pracowników — p ra ­ wdziwą rewolucyą um ysłową. W yniki badań przy ­ rodniczych rozpow szechniły się szybko i wycisnęły swe piętno n a całokształcie nowożytnej wiedzy, n a charakterze życia umysłowego, a zarazem wywarły potężny wpływ na rozwój techniki, przem ysłu i sto­

sunków ekonomicznych. Ścisłe m etody badania, wy­

robione i wypróbow ane w przyrodoznaw stw ie, ogar­

nęły um ysł ludzki, i wszystkie gałęzie wiedzy, takie naw et, jak historya, filozofia, socyologia, językoznaw ­ stwo, nauka praw a — doznały świeżego a potężnego im pulsu pod wpływem przyrodniczego sposobu b ad a­

nia, pogłębiły swe m etody, swój program i swe cele.

Po bankructw ie filozofii idealistycznej um ysł ludzki znalazł nowy pu n k t oparcia w przyrodniczym na świat poglądzie. Określono stanow isko człowieka w przyro­

dzie. i zapanow ały nowe poglądy n a w artość życia i n a zadania pracy ludzkiej. Pokolenia, wychowane pod wpływem przyrodoznaw stw a, znalazły trw ałą pod­

stawę do prędszego rozwoju, — jęły się one, wedle rodzaju i zasobu sił, pracy produkcyjnej w różnych kierunkach, schodząc do podstaw bytu m ateryalnego i umysłowego.

Galicya pozostała n a uboczu tego olbrzymiego umysłowego ruchu i naturalnie odbiło się to nieko­

rzystnie n a całem życiu galicyjskiem. Pod tym wzglę­

dem Galicya stoi znacznie niżej od Królestwa Polskiego i od W. Księstwa Poznańskiego. Bo chociaż mieliśmy w nowszym czasie, mianowicie n a uniw ersytecie k ra ­ kowskim, wybitne siły przyrodnicze, takich np. uczo­

nych, jak Mikulicz i niewygasłej pam ięci W róblew ­ ski, którzy istotnie stali n a wysokości nowożytnej wie­

dzy, m am y ich naw et wielu i dzisiaj, ale są to tylko pojedyncze osobistości — ruch przyrodniczy w szer­

szeni słowa tego znaczeniu obcym był dotąd dla Ga­

licyi. Galicya nie wiele skorzystała z olbrzym iego ro z­

woju nowożytnej wiedzy i nie w yzyskała należycie n a swoją korzyść zdobyczy przyrodoznaw stw a i techniki.

Odmienne stosunki życiowe i w arunki naszej egzy- stencyi w trzech dzielnicach Polski nadały rozm aity kierunek pracy tu i tam . Kongresów ka np. była w bliższej styczności i rozw ijała się w ściślejszym związku z ruchem europejskim . P ra sa propagow ała tam gorliwie prądy naukowe, a cały zastęp lekarzy, przyrodników i techników, w ykształconych w nowoży­

tnej szkole, uzupełniał dzieło zespolenia polskiego spo­

łeczeństw a z pow szechnym ruchem um ysłow ym . W i­

dzimy też w Królestwie polskiem szybki rozwój nauki

i przem ysłu.— Galicya pozostała w tyle za Kongresów ką

pod względem naukow ym i ekonom icznym ; tu praca

(2)

2 M Y Ś L Nr. 5.

narodow a skupiła się przew ażnie tylko w życiu poli- tycznem ; pracow ano wytrwale i z ufnością nad wy­

robieniem i rozszerzeniem sam orządu krajowego. Ale dwadzieścia kilka lat ery autonom icznej nie przyniosły wielu pożądanych owoców, dla tego źe Galicya zbyt jednostronnie pojęła zadanie pracy społecznej.

Pracę tę dzisiaj uzupełnić należy. T rzeba podnieść um ysłow e życie w Galicyi do współczesnego poziomu, dostroić pojęcia do potrzeb i w ym agań czasu.

W ykształcenie na naszych uniw ersytetach, zaró­

wno jak i w szkołach średnich i cały w ogóle ch a­

rak ter umysłowego życia w Galicyi był dotychczas przeważnie hum anistyczny, opierał się n a podstaw ach historyczno-filologicznych. Przyrodoznaw stw o było sto ­ sunkowo zapoznawanem .

W takich w arunkach wszystko, co m a związek z przyrodoznaw stw em , co budzi interes do tej gałęzi wiedzy, n a szczególniejsze w Galicyi zasługuje p o p ar­

cie. Z tego stanow iska wychodząc, z radością w itam y zjazd lekarzy i przyrodników w Krakowie, bo zjazdy tego rodzaju są najlepszym środkiem ożywienia badań przyrodniczych i uprzystępniają dla ogółu zdobycze nauki. Pojm ują to dobrze organizatorow ie zjazdu i do­

kładają wszelkich starań , aby nadać mu znaczenie i skuteczność.

Naukową pracę zjazdu pow ierzono w dośw iad­

czone ręce w ybitnych sił Jagiellońskiego uniw ersytetu ; to też podział n a sekcye i w ybór referatów w ypadł nad er pom yślnie i cały w ogóle zjazd zapowiada się bardzo pow ażnie. W dzięczność za to w inniśm y kie­

row nikom zjazdu: Jego Ekscelencyi M aj e r o w i i p ro ­ fesorom : R y d y g i e r o w i , K o r c z y ń s k i e m u , C y ­ b u l s k i e m u , R o s t a f i ń s k i e m u , B l u m e n s t o k o w i , oraz w szystkim kierow nikom sekcyj.

P ostarali się oni o to, aby zainteresow ać przed­

m iotem ja k najszersze koła i poruszyć w rozpraw ach zjazdu najdonioślejsze kwestye nauki. Między innem i sekcya antropologiczna, pod przewodnictw em zasłu­

żonego Dr. M a j e r a , m a zam iar system atycznie rozej­

rzeć się w dotychczasow ych pracach n a polu um ie­

jętności antropologicznych, a praca ta zm ierza ku ce­

lom praktycznym , gdyż rów nocześnie m a być podjęta m yśl zaw iązania w Galicyi t o w a r z y s t w a e t n o ­ g r a f i c z n e g o i założenia odpowiedniego m u z e u m .

Żałujemy, że pomiędzy sekcyam i lekarskiem i nie będzie osobnej sekcyi dla psychiatryi i neuropatologii, k tó ra dzisiaj tak wybitne zajm uje stanow isko w nauce lekarskiej. Brak ten odpow iada brakow i odpowiedniej katedry n a uniw ersytecie Jagiellońskim , lecz z przy ­ jem nością dowiadujem y się, źe w kołach uniw ersy­

teckich podejm ują się w łaśnie zabiegi celem uzupeł­

nienia w tym kierunku fakultetu medycznego.

N atom iast z całem uznaniem zazn aczam y , źe w liczbie sekcyj przyrodniczych znajduje się także s e k c y a p s y c h o l o g i c z n a pod przewodnictwem prof. C y b u l s k i e g o . Samo już zaliczenie psychologii do nauk przyrodniczych oznacza poważne, nowoczesne traktow anie tego przedm iotu, bo psychologia o tyle stała się dzisiaj um iejętnością w praw dziwem słowa

znaczeniu, o ile z dziedziny metafizyki w stępuje n a gru n t przyrodoznaw stw a.

Takie traktow anie przedm iotu naj wybitniej cha­

rakteryzuje dążność kierowników naszego uniw ersytetu do ożywienia pracy naukowej i usiłow aniom tym ze wszech m iar przyklasnąć należy. W itam y także przy tej sposobności zam iar, częścią już wykonany, — p o ­ w ołania do uniw ersyteckiej pracy w Galicyi sił n o ­ wych, m łodych a wytrawnych, takich jak M a h r b u r g , N a t a n s o n , N u s s b a u m i M a s s o n i u s .

Na szczególniejsze uznanie zasługuje urządzenie obok zjazdu wystawy p r z y r o d n i c z o - l e k a r s k i e j pod przewodnictwem Dr. Ś l i w i ń s k i e g o . W ystaw a taka je st bardzo pożyteczna, bo w sposób poglądowy zestaw ia postępy nauk przyrodniczych i lekarskich.

Bardzo szczęśliwa była myśl zaproszenia do kom itetu wykonawczego wystawy uczniów fakultetu lekarskiego i filozoficznego z lat wyższych, co da im sposobność zapoznać się dokładnie z organizacyą tego naukowego przedsięwzięcia. O wystawie i o sekcyi psychologicznej znajdzie czytelnik n a innem miejscu naszego pism a osobne artykuły.

W itam y raz jeszcze w szystkich naszych szano­

wnych gości, wszystkich lekarzy i przyrodników , k tó ­ rzy biorą udział w zjeździe i obecnością swą zazna­

czają potrzebę wspólnej, jednolitej i solidarnej pracy, ożywionej w spólnem i dążeniam i i według świadomie opracowanego planu. Życząc Im pow odzenia w ich pracy zawodowej, wołam y do wszystkich z głębi serca i przekonania : Szczęść Boże ! — na pożytek ludzkości, wiedzy i naszego biednego sp o łeczeń stw a!

SEKCYA PSYCHOLOGICZNA

przy VI zjeździe przyrodników i lekarzy polskich.

Iluzyą byłoby w yobrażać sobie, że n a u k a , a zw łaszcza filozofia w Polsce p ostępu je i rozw ija się norm alnie, że w jakiejkolw iek dziedzinie, oprócz historyografii, mam y coś więcej, oprócz zarodków , z których się przy pom yślnych oko­

licznościach jakiś organizm naukow y wykluć m oże, ale znow u zapoznaw ałby rzeczywisty stan rzeczy i grzeszył n ieu zasa­

dnionym pesym izm em , ktoby tw ierd z ił, że nie postępujem y na tem polu wcale nap rzó d. O w szem , drapiem y się do góry p o m a łu , n ieen e rg icz n ie, najczęściej nieum iejętnie i nie z tej strony, z której tw ierdza naukow a je s t przystępną, ale się przecie drapiem y, i postęp, chociaż bardzo niewielki, jest widocznym. P ozo stając tylko w sferze n auk filozoficznych, które, m ówiąc naw iasem , bardziej niż jakiekolw iek inne idą u nas o po rem , widzimy wszakże nie dającą się zaprzeczyć różnicę pom iędzy dziś i wczoraj. L at tem u dwadzieścia, p ię­

tnaście, a naw et dziesięć — filozofować po polsku, znaczyło,

popularyzow ać najczęściej źle zrozum ianą teoryę D arw in a i

pow tarzać n a różne sposoby aforyzm M oleshotta, że myśl

je s t w ydzieliną m ózgu, tak sam o ja k żółć — w ydzieliną

w ątroby — rzecz charaktery styczna, że zwróciliśmy się do

m ateryalizm u a k u ra t w tym czasie, w którym nauka e u ro ­

pejska złożyła go do archiw um . Nasze filozofowanie nie m iało

wcale charakteru teoretycznego, tylko społeczno-tendencyjny,

a cała jego „naukow ość“ polegała n a tem , że za główniejsze

przesłanki używ ano najczęściej nie spraw dzonych, często i

(3)

Nr. 5. M Y Ś L 3 nie zrozum ianych dokładnie tw ierdzeń naukow ych. P roszę

łaskaw ego czytelnika, aby mię n ie chciał rozum ieć fałszywie:

N ie chcę przez to, co mówię, bynajm niej rzucać kam ieniem n a m inioną już Stu rm - und Drangperiode naszej literatury, na okres, który przyniósł naszem u społeczeństw u niew ątpliw e i niedające się przeoczyć korzyśei; nie zaprzeczam wcale istotnej i dodatniej w artości w y n i k ó w o g ó l n y c h tego, co się robiło w okresie, będącym przedm iotem znanej książki p. Chm ielowskiego: „Zarys literatury polskiej z o statn ich lat sze sn astu “ (1865— 81). Chodzi mi tylko o przedm iotow ą i z natury rzeczy obcą wszelkiej partyjności ocenę tego, co się w owym czasie robiło w nauce i dla nauki — m am tu n a myśli nie, takie dyscypliny półpraktyczne, jak medycyna lub praw o, ale nauki teoretyczne i przew ażnie filozofię.

Otóż trud no nie widzieć, żeśmy w ow ym , tak jeszcze bliskim nas czasie nie pracow ali wcale nad nau k ą sam ą, tylko a propos różnych spraw społecznych mówiliśmy, z więk- szem lub m niejszem zrozum ieniem , o nauce, używając n ie ­ których jej tw ierdzeń i hypotez za przesłanki do wniosków natu ry całkowicie nienaukow ej. N asza „n a u k a“ była w wy­

sokim stopniu tendencyjną i nieteoretyczną; popro stu , p rzy ­ znaw anie się lub nieprzyznaw anie do pew nych teoryj n a u ­ kowych stanow iło o tem , do jakiego obozu kto należał. Ztąd ta charakterystyczna i kom iczna okoliczność, że u nas lib e­

ralizm polityczny i ekonom iczny m usiał koniecznie łączyć się z darw inizm em i bezw yznaniow ością, które to trzy rzeczy oczywiście nie m ają z sobą nic a nic w spólnego. W szystko razem zwało się „postępow ością“ lub „pozytyw izm em “, który to wyraz oznacza po polsku wcale co innego niż znany kie­

ru n ek filozoficzny.

Dziś je st już inaczej — i lepiej. I dziś w praw dzie nie bierzem y udziału w ogólno-europejskiem życiu n a u k o w e m , nie przyczyniam y się do postęp u nauk i, ale w ostatnim dzie­

siątku lat m ożem y się wykazać p ew ną ilością prac teo rety ­ cznych , studyów, pośw ięconych nie propagandzie społecznej ze stanow iska pew nych tw ierdzeń naukow ych, ale zbadaniu i wyświetleniu kwestyj teoretycznych. Inną spraw ą je st kwestya doniosłości i w artości pozytywnej tych prac. Istotnie w a rto ­ ściowych znajdzie się — w zakresie nau k filozoficznych — m oże nie więcej jak dwie lub trzy. Ale, pow tarzam y, to in n a spraw a. Chodzi o to, że ten ruch, jaki się dziś daje spostrzedz, jakkolw iek słaby i nieznaczny, je s t jed n ak rz e­

czywiście n a u k o w y m , że potrzeby naukow e społeczeństw a polskiego w zm agają się i że się pojaw iają nowe.

Jednym z objaw ów tych w zm agających się potrzeb je s t utw orzenie przy mającym ju tro rozpocząć swoje obrady VI zjeździe przyrodników i lekarzy sekcyi psychologicznej.

Filozofowie polscy — bo pod egidą psychologii staną do apelu szczupłe kadry przyszłej naszej arm ii filozoficznej — porozum ieją się z sobą i przyjm ą udział w n arad ach przy­

rodników . P ow inno to przynieść niew ątpliw y pożytek tak filozofii jak i naukom przyrodniczym . Jed n ą z cech zna­

m iennych nauki dzisiejszej jest, że rów nocześnie z coraz dalej idącą specyalizacyą p ostępuje i wzmagająca się rów nież i okazująca się nieodbicie p otrzeb ną generalizacya. Ogrom ciągle jeszcze narastającego m ateryalu wym aga specyalizacyi;

ale rów nolegle do niej coraz w yraźniejszą staje się p o trzeba system atycznego u po rządk ow ania tego m a te ry a łu , potrzeb a m ożliwości orjentow ania się w tym naw ale faktów i szcze­

gółów. P rzy rod nik, o ile chce być czem ś więcej niż prostym regestrato rem spostrzeżonych faktów i technikiem lab o ra to ­ ryjnym, m usi koniecznie pozyskać jakieś ogólne punkty w i­

dzenia, bez których zresztą nie m ożna się obejść nigdy i w żadnej nauce. Ale nauki przyrodnicze, skutkiem swego znacznie większego od t. zw. l i u m a n i o r ó w rozw oju, stają się coraz to bardziej filozoficznemi i potrzeb u ją filozofii coraz nieodbiciej. Najwyraźniej to widać n a fizyce i chemii, n aj­

dalej posuniętych naukach przyrodniczych; m ają one ciągle do czynienia z pojęciam i ogólnem i, takiem i jak m atery a,

siła, energia, ruch i t. p., pojęciami, n ad którem i niepodobna opei’owaé z nadzieją n a pozytyw ne rezu ltaty naukow e, nie zdawszy sobie spraw y krytycznej z ich treści i w artości n a ­ ukowej. T ak a zaś krytyka pojęć ogólnych i naczelnych n a ­ zywa się w łaśnie filozofią, bo dzisiejsza filozofia naukow a stanow czo i bezpow rotnie zrzekła się pretensyi do tw orzenia systemów, rozw iązujących zagadki bytów tra n ssc e n d e n tn y c h , i za zadanie swoje uw aża krytykę pojęć naczelnych, w spól­

nych naukom poszczególnym , zestaw ienie ich z sobą, oczy­

szczenie od ew entualnych sprzeczności i utw orzenie z nich całości system atycznej, m ogącej służyć za k ano n i organ re ­ gulujący tych nauk. Zadanie takie nietylko nie je st m niej­

szem, ale przeciwnie, większem i piękniejszem od celów, któ re staw iła sobie daw niejsza architektonika system ów i poezya pojęć, a każdy k r o k , na tej drodze postaw iony, m o - zolniejszym , ale i płodniejszym bez p o ró w nania w pozyty­

w nie pożyteczne n astęp stw a od najdalszych i najśm ielszych skoków myśli, bujającej sam ow olnie po szerokich przestw o ­ rach niespraw dzonych i częstokroć niespraw dzalnych pojęć, albo i po p ro stu wyrazów, co do których operujący nad niem i filozofowie łudzili się, że są pojęciami.

Dzisiejsza filozofia naukow a znajduje się z naukam i poszczególnem i, zw łaszcza przyrodniczem i, w stosunku cią­

głej wzajem ności. One w yznaczają jej zakres, ona daje im punkty orjentacyjne i dyrektywy. One w yznaczają jej zakres, poniew aż filozofia krytykuje w celach pozytywnych tylko p o ­ jęcia naukow e, tylko takie, które są w nauce p o trzebn e i do niej organicznie należą. Krytyka pojęć nienaukow ych m a tylko cel negatyw ny — w yrzucenie ich za naw ias. Ona daje im punkty orjentacyjne i dyrektywy, poniew aż sp re p aro w a­

ne przez filozofię pojęcia w yznaczają naukom poszczegól­

nym punkty wyjścia i cele, a zatem w ykreślają ich drogę.

Jeszcze p rzed laty dw udziestu kilku badacz przyrody mógł obejść się jak o tako i połatać co najw iększe dziury, przyj­

m ując za zasadę n orm u jącą doktrynę m ateryalistyczną, tę, podług trafnego w yrażenia F. A. Langego, „najpożyteczniej­

szą m aksymę detalicznego b ad a n ia p rzy ro d y “ ; ale m aterya- lizm u p adł — okazał się system em m etafizycznym , rów nie m ało uzasadnionym , ja k spiry tu alizm , idealizm berkeley’owski, idealizm heglow ski, panteizm , filozofia identyczności et tu tti

q u a n ti, odznaczajacym się od nich tylko większym stopniem

bezkrytycznej naiwności. Materyalizm u p ad ł — i dziś nikt już nie m oże się powoływać na jego dogm aty. Dziś każde z potrzebnych w nauce pojęć ogólnych m usi być ro z trząsa - nem i spraw dzanem z osobna ; dziś nie m a żadnej doktryny ry c załto w ej, któraby dając przyrodnikow i g o to w e , sp re p a ­ row ane już filozoficznie, czy pseudo - filozoficznie p ojęcia, m ogła się dla niego stać surogatem sam odzielnej pracy myśli krytycznej; każde pojęcie trzeb a brać z osobna, każde z osobna ro zw ażać, krytykować, zestaw iać i porów nyw ać z innem i.

Dziś przyrodnik m usi być filozofem. Jakoż byli nim i ci wszyscy, którym dzisiejsza w iedza przyrody zaw dzięcza sw oją w ielkość, byli nimi — że jaozostajemy tylko w granicach bieżącego stulecia — D alto n , A m père, Cauchy, Meyer von H e ilb ro n n , T h o m p so n , L iebig, H elm holtz, B ich ât, Claude B ern ard , D arw in, D u-B ois-R eym ond.

N aw zajem , filozof m usi być uczonym. Może nie być

specyalistą w żadnej gałęzi, (chociaż lepiej, jeżeli jest), ale

jakąś naukę m usi znać d o b rz e , a kilka innych o tyle, aby

się potrafił w ich literaturze bez trudności o rjento w ać; musi

być au courant ostatnich przynajm niej wyników ważniejszych

b a d a ń przyrodniczych; m usi rozum ieć m etodologię nau k p o ­

szczególnych. m usi znać ich cele i śro d k i; m oże nie p osiad ać

techniki laboratoryjnej, (chociaż m u ona wcale nie zawadzi),

nie być eksperym entatorem , ale m usi rozum ieć, co to je s t

eksperym ent naukow y, m usi go umieć odróżnić od m acania

n a oślep, m usi znać w arunki jego w iarogodności i pojm ow ać

jego w artość naukow ą. Jeżeli bow iem specyalista bez filozofii

nie m oże się n a sw ojem polu orjentow ać, to znow u filozof

(4)

4 M Y Ś L Nr. 5.

bez nauk specyalnych nie m a p o l a , na którem by się miał orjentow ać. P rzedm iotem dzisiejszej filozofii nie g e s t św iat, ale n au k a o świecie, zszedłszy więc z gruntu ścisłej nauki, filozof p o p ro stu p o zo staje zaw ieszonym w próżni.

Ju tro filozofowie polscy sp o tk a ją się z przyrodnikam i, porozum ieją się m iędzy sobą, zakom unikują sobie w zajem nie ow oce swych poszukiw ań, spostrzeżeń i refleksyj. Możeśmy się za długo rozpisali — a propos sekcyi psychologicznej tylko, nie filozoficznej — o w zajem nym stosunku n auk sp e ­ cyalnych i filozofii. Ale, jakkolw iek psychologia w yodrębniła się dziś z filozofii i stała się nauką przyrodniczą, z natu ry swojej wszakże stoi bliżej, niż każda inna n a u k a , do filozofii;

u praw iają ją i p ra w do podobnie zaw sze b ęd ą upraw iali n ie­

mal wyłącznie fachowi filozofowie. Szczupłą garstkę psycho­

logów, którzy z różnych stron naszego kraju ściągają na zjazd niniejszy, uw ażam y za straż przed n ią zbliżającej się filozofii polskiej. Niechże przyjdzie, i ręka w rękę z naukam i przyrodniczem i niech się zabierze do pracy n ad b ud ow ą gm achu nauki polskiej. Przyjście jej je st koniecznie p o trze - bnem , bo, ja k filozofii, bez n au k i, tak nie m a dziś i być nie m oże nauki bez filozofii.

Ma r y a n Ma s s o n i u s.

WYSTAWA PRZ YRODNICZ 0 - LEKARSKA W KRAKOWIE.

W ystaw y przyrodniczo-lekarskie, to w ynalazek polski.

P ierw szą z nich w roku 1869 obmyślił i w ykonał Dr. A dryan Baraniecki, dyrektor m uzeum techniczno - przem ysłow ego, podczas pierw szego zjazdu polskich lekarzy i przyrodników w Krakowie, w brew opozycyi zwykłej u nas, gdy kto z czemś no w em w ystępuje. Od nas dostały się n a zachód do naszych cywilizatorów, którzy co dziw ne dotąd jeszcze, jak to w ich zwyczaju nie usiłowali nam w ydrzeć w łasności ich pierw szeństw a. D ruga w ystaw a takaż sam a, rów nież przez B aranieckiego u rz ąd zo n a odbyła się w K rakow ie roku 1.881 podczas III zjazdu lekarzy i przyrodników , trzecia była we Lwowie r. 1886 z tro ch ę niby program em zm ienionym i u ło ­ żeniem in n em , bo się nazyw ała hygieniczno-lekarską i dy- daktyczno-przyrod niczą, czw arta zaraz w ro k potem w W a r­

szawie, nazyw ała się krótko hygieniczną, a obecna p iąta z rzędu dla tradycyi, w K rakow ie przez D ra Śliwińskiego urządzona. W przeciągu więc dw udziestu dw óch lat, pięć wystaw. Zdaje się, że to w ystarcza, dla stw ierdzenia ich potrzeby, a czy jakość w tym samym stopniu się p rz e d sta ­ wia, to m oże w części pouczyć statystyka, a w zupełności mogłoby w ykazać zestaw ienie postęp u w poszczególnych działach czy grupach. Bzecz byłaby żm udna i dla czytelnika n u d n a, żebyśmy zestaw iać mieli cyfrowo ilość wystawców lub przedm ioty w ystaw ione ze wszystkich tych pięciu w ystaw dla p o ró w n a n ia, m oże więc w ystarczy celem stw ierdzenia rozw oju już sam o zestaw ienie m iejsca, jak ie było potrzeb n e n a pom ieszczenie tych wystaw. Kiedy pierw sza w ystaw a w jednej ze sal Muzeum techniczno-przem ysłow ego się m ie­

ściła , d ru ga zajęła wielką salę Sukiennic, obok salkę m ałą i L ang ierów kę, trzecia we Lwowie, cały praw ie budynek szkoły realnej n a pom ieszczenie zabrała; w W arszaw ie pod hygieniczną ogród u rządzono cały i budynki staw iano, obecna zaś zaledwie w całym gm achu gim nazym św. Anny, bo i na p o dw orcu a naw et na gankach się rozsiadła. A przecież byli pesym iści i to naw et w łonie grona ludzi dobrej woli.

Zaraz z początku gdy o wystawie m ów iono, podniosły się głosy wręcz jej przeciw ne, m otyw ujące swój sprzeciw tw ier­

dzeniem , że u nas w tych kilku latach od wystawy do wy­

stawy nie postąpiliśm y o tyle, aby było co wystawiać. I tak rzeczy stały aż do końca m arca b. r. do chwili, gdy W ydział gospodarczy zjazd urządzający wzmocnił się przez przybranie

do swego grona D ra Śliwińskiego. T en, przy silnem poparciu prof. Gluzińskiego, w idząc, że w ystaw a wynalazków polskich przez sekcyą fizyczno-m atem atyczną p ro p o n o w an a byłaby czemś lak m ałem , żeby niepotrafiła szerszych kół zain tere­

sow ać , uczynił stanow czy w niosek urząd zen ia w ystaw y p rze- m ysłow o-lekarskiej . i wszystkich tych przedm iotów , które z naukam i przyrodniczem i związek m ają. P ostanow iono spróbow ać, czy rzecz m oże mieć pow odzenie i ogłoszono wieść o wystawie takiej w dziennikach. P ró b a u d ała się dobrze, bo zaraz zaczęli się zgłaszać wystawcy z przem ysłu odpow iedniego, a w tedy W ydział gospodarczy postanow ił wystaw ę tak ą u rz ąd zić, do przeprow adzenia jej zarazem ustanow ił dyrektora w osobie w nioskodawcy. Z początku szło oporem . U nas p o trze b a firmy wyrobionej, potrzeba, aby na czele stał koniecznie człowiek z tytułem jakim kol­

wiek!, choćby to był niefachowiec, byleby olśniewał. Tym razem stało się to jak o ś nie tak ja k zawsze, tak jak nigdy.

P racu jąc energicznie, zachęcając, ciągnąc form alnie do wy­

stawy potrafił Dr. Śliwiński pozyskać n a początek kilku wy­

staw ców renom ow anych a nareszcie udało m u się nakłonić prof. T eichm anna do przysłania n a wystawę czegokolwiek ze swoich zbiorów . Gdy po dziennikach rozeszła się wieść, że ten, który nigdy n a krajow ych w ystaw ach nie figurow ał, ale za to po wszystkich centrach wielkiej cywilizacyi E uropy i Am eryki zbierał laury, dyplom y i m edale w ystaw ą w K ra­

kowie się nietylko interesuje ale cenne i to bardzo cenne rzeczy w ystaw ić zam ierza, gdy z głębi B osyi, Finlandyi i Niem iec poczęły przychodzić zapytania o sposób, jakim prof.

Teichm ann, to co wystawić zam ierza konserw ow ał, w tedy dla w ystaw y inny w iatr zawiał. Zaczęli się zgłaszać wystawcy m asam i, co kto m iał godnego, gdy m u się tylko zdaw ało, że w artoby w takiem tow arzystw ie figurować, słał n a wystawę, do tego stopnia, że p o trze b a było brać na b ardzo gęsty p rzetak owe zgłoszenia, aby rzeczy zbytnią pobłażliw ością nie skom prom itow ać. W ten sposób z wystawy, k tó ra jak w pierw szej chwili się zanosiło, m iała się w jednym pokoju pom ieścić, zrobiła się w ystaw a olbrzym ia, bezw arunkow o z wystaw przyrodniczo-lekarskich dotychczasowych w Polsce urządzanych najw iększa, k tó ra w jed en a stu salach szkolnych gim nazyum św. A nny zaledw ie pom ieścić się może, tak że część przedm iotów na podw orcu i gankach gim nazyalnych rozm ieścić trzeb a było. Pesym iści ustąpili a m iejsce obaw p rzed nieudaniem się wystawy zajął podziw n ad tylu n a j­

piękniejszym i okazam i przedm iotów z naukam i p rz y ro d n i­

czemi i lekarskiem i związek mającymi.

Ale w ejdźm y do śro dk a gm achu. Już p rzed bram ą w chodow ą w idniejący napis oznajm ia co w ew nątrz znaj­

dziemy. Dziedziniec z piękn ą b alu strad ą i filarami zielenią w wieńce ustrojony, na nim wyroby fabryk obu Zieleniew ­ skich i trzeciego z betonam i. Na praw o prow adzi droga w korytarz, a z niego wchodzim y do pierw szej sali p rz ezn a­

czonej dla zdrojow isk krajo w y ch, które w ilości 10 w ystą­

piły uzbrojone w cały swój przepych i ten przem ysł jaki z darów ziemi surow ych, rękam i i głową swoich kierow ni­

ków i właścicieli w ydają. Iwonicz, Krynica, Szczawnica, Mor- szyn, B ym anów , W ysowa, L ubień, p rzed staw iają swoje wody, muły, iły, przetw ory soli swoich, widoki, plany łazienek, spacerów i t. p., a wszystko to odśw iętne, zielenią przybrane we w zorow ym p o rządk u i dobrze zestaw ione. W sali obok zajęły m iejsce zoologia, botanika, m ineralogia, anatom ia, w e- terynarya i d ro bn e inne rzeczy, które się do nich nadaw ały.

W sali trzeciej na stołach siatkam i drucianem i! przykryte,

aby były oczom dobrze dostępne a nietykane — leżą owoce

pracy umysłowej. Oto 1500 dzieł przyrodniczych i lekarskich

w ostatnim dziesięcioleciu w ydanych. Ogrom pracy m ozolnej,

esencya studyów i b a d a ń żm udnych a ciężkich. P ow ażnych

10 tom ów „Przeglądu lekarskiego“ n a osobnym stole, książki

T ow arzystw a wydaw niczego dzieł lekarskich, W szechśw iat i

inne. Na ścianach plany, trzydzieści tablic etnograficznych,

(5)

Nr. 5. M Y Ś L typy to całego św iata przez prof. Kopernickiego zebrane.

T ak ą ilością książek żadna dotąd w ystaw a przyrodniczo- lekarska poszczycić się nie może, bo p raca to olbrzymia: ze­

brać i zestawić, a mniej w dzięczna, gdyż nieefektow na. Szpital św. Ł azarza jako w zorow y, przedstaw ia w dalszym ciągu zm ontow ane łóżka takie, jakich dla swych chorych używa, w łasne pieczywo bez zarzutu pod ko ntrolą lekarską we w ła­

snej adm inistracyi w yrabiane. Obok szpital dla dzieci św.

Ludwika. Łóżeczko dla chorego dziecka, w edług w zoru prof.

Jakubow skiego w K rakow ie u Staszczyka ślusarza zrobione, kołyskę i stolik nocny, a obok druki do m anipulacyi. To wszystko dla tych lekarzy, którzy po prow incyonalnych m ia­

stach szpitalam i kierują a tylko m ało m ają sposobności z rzeczam i tem i specyalnem i z bliska się zetknąć. Pokój cały urządzony przez D ra G w iazdom orskiego, m a dać obraz jego dom u zdrowia, rów nież cały sąsiedni zajął n a swój ga­

b in et elektro-terapeutyczny docent ze Lw ow a Piotrow ski, aby pokazać co m a się znajdow ać z przyrządów , książek i m aszyn u lekarza, zajm ującego się mało dotąd wyzyskaną w praktyce lekarskiej elektrycznością. W sali następnej wiel­

kiej narożnej, urządziła gm ina m iasta Krakowa, swoją wy­

staw ę sanitarn ą, gdzie obok rzeczy, które były na wystawie w Turynie, są jeszcze najnow sze dla obecnej wystawy k ra ­ kowskiej rysow ane, kosztem 200 złr. danych na ten cel przez Św ietną R adę Miejską. T utaj też stoją znane z d o ­ broci i elegancyi wyroby z blachy M arkusa z Krakowa, więc wanny, piecyki, formy, bidety, klosety i najbardziej wy­

m agającego zaspokajające przedm ioty dla celów hygieni- cznych i codziennego życia służących. F irm a ta zasługuje ze wszech m iar n a uznanie i poparcie, bo już w yrugow ała od nas z tego przem ysłu Niemców, którzy nas za te wyroby jak baranów strzygli. W tej też sali znajdują się wyroby że­

lazne Staszczyka. S ą to przew ażnie rzeczy dla użytku leka­

rzy służące, a stem plem ich dobroci to, że są używ ane na klinice nowej prof. R ydygiera i że* ¡mają być obstalow ane u tej firmy do nowego paw ilonu chirurgicznego, który dla prof. Obalińskiego W ydział krajow y już w ro k u przyszłym obok szpitala św. Ł azarza postaw i. Mamy pójść na pierw sze piętro. Spocząć m ożem y w bufecie, o którym też nie zap o­

m niano n a wystawie a um ieszczono go w samej połowie w ędrów ki po salach wystawowych.

Na pierw szem piętrze w sali dużej, narożnej, czterem a oknam i oświetlonej, zgrom adzono pokarm y i napoje zd ro ­ w otne. Izdebnik z w ódkam i jarzębow em i, jarzynam i suszo- nem i i ziołami dla aptekarzy. Czyński i Zim m er z p iern i­

kam i z Gniezna, K-.. prowicz z n alew k am i; m iody owocowe przez księdza w yrabiane, D obrzyńska z mleczywem, Lityński ze Lw ow a, B arn er i Przybyłowicz z chlebam i G raham a i innem i, a wszystko w kw iatach, których dobór wspaniały dostarczył krakow ski ogrodnik Tengler.

W sali obok zaczynają się instrum enty chirurgiczne, których n a tej w ystaw ie wrięcej, jak kiedykolwiek gdzieindziej zgrom adzono. W yszczególniają się między niem i wyroby z P o zn an ia od K asprow icza i z W arszaw y od Balukiewicza.

O baj ci panow ie po raz pierw szy w stąpili w szranki w ysta­

wowe. Knapiński, no w a krakow ska firma, dotychczas mało znana, zap rezentow ała się rów nież po raz pierw szy a dziel­

nie. W ogóle, p atrząc n a instrum enty te, przychodzim y do przekonania, żeśmy już dogonili zachód n a niektórych szla­

kach. L ubański z K rakow a zbiór bandaży piękny zestawił, a szewc W ern er w spaniałe obuwie i pom ysły n a nogi krzywe, chore, niekształtne, no i n a całkiem zdrow e. Salę jed n e o- puścim y, bo o tem jako o czemś now em , pow ażnem i wiel­

kiego znaczenia, pom ówim y n a koń cu; teraz zaś wejdziem y do sali narożnej od ulicy św. Anny, gdzie 37 wystaw ców zebranych p rezentuje wyroby chemiczne i farm aceutyczne.

Między setkam i tysięcy w onnych rodzajów pigułek obciąga­

nych i nieobciąganych, przyborach pachnących do chustek od n o sa i cuchnących do opatrunków — dom inujące zabrał

m iejsce w ystaw ca z kapsułkam i. W oknie herb wolnego m.

K rakow a z kapsułek kolorowych, obok dąb, n a którym ro ­ sną żołędzie z kapsułek, n a tem piękna figura z terakoty pod tytułem „R.ecipe“, a obok dla chorych nadzwyczaj in te­

resujące piram idy z kapsułek z kopaiw ą i santałem . W y­

staw ca ten M aryan Z ahradnik fabrykant kapsułek Hygea z Jezierny — to fabrykant n a w ielką skalę. L aboratoryum w arszaw skie Majewskiego przysłało swoje światowej sławy krążki T atra, a wielki fabrykant o p atrun kó w M. L. D obro­

wolski z K rakow a zachęcające do chirurgicznych chorób gazy, waty, m ule, tiule, krepy, flanele i ceratki.

W sali, k tó rą n a koniec sobie zostawiliśmy, znajdują się wynalazki polskie. T o potrzebuje pew nego wyjaśnienia, bo wystawcy, jakich nazw iska w tej sali spotykam y, to wszystko już nieboszczyki. Otóż jak już w spom niano, d o ­ m agała się sekcya fizyczno-m atem atyczna zaraz z początku obrad gospodarczego wydziału ten zjazd urządzającego, aby celem w ytw orzenia, o ile m ożna, zupełnego obrazu historyi działalności wynalazczej Polaków, urządzić wystawę wszyst­

kich, które się zgrom adzić dadzą, pom ysłów i w ynalazków poczynionych przez Polaków', po całym świecie ro zp ro szo ­ nych. Ż ądanie to uw zględnił wydział gospodarczy i umieścił w II dziale ogłoszonego w swoim czasie program u wystawy propozycyą sekcyi w spom nianej, uw ażając wystaw ę w yna­

lazków za bardzo odpow iednią.

Gdy myśl tę przyjęto i zaczęto się krzątać po świecie, aby wynalazki pozbierać, poruszył się św iat uczonych pol­

skich w tym k ierun ku ; zaczęto n ad kw estyą tą rozmyślać, a S. D ickstein w jednym z listów pisanych do d ra Śliwiń­

skiego podniósł kw estyą jeszcze większej wagi, mianowicie, czyby się nie dało utw orzyć w Krakow ie m uzeum w ynalaz­

ków polskich. Jesteśm y na podobieństw o żydów rozproszeni po całym świecie, w szędzie pozostaw iam y tw órczości ducha naszego ślady, w pom ysłach i wynalazkach, które najczęściej w niepam ięci p rzep ad ają lub je obcy wyzyskują, n iejed n o ­ krotnie jeszcze przyw łaszczając sobie do nich praw o w ła ­ sności. A gdy nam , pozbaw ionym w łasnego rząd u zależy więcej jak innym n arodom n a tem , aby żadna choćby n aj­

drobn iejsza cząstka ze zdobyczy naszych narodow ych nie została uronioną, bo tylko na tem polu m ożemy się dobijać jakiegoś rów norzędnego stanow iska m iędzy n arod am i cywili­

zow anym i, pow inniśm y więc wszystko co nasze a godne zbierać, składać, szanow ać, każdej odrobiny tem więcej ze zdobyczy duchowej dopilnować, aby nie zginęła, a p rzed e- wszystkiem pow inniśm y się w e wszystkich kierunkach obli­

czyć, cośmy już zrobili a co jeszcze do zrobienia pozostaje.

T o wszystko d a nam takie m uzeum . Niewątpim y, że myśl podczas zjazdu lekarzy i przyrodników rzuco na a w ystaw ą w ynalazków p o p arta, znajdzie chętnych wykonawców, którzy przy pom ocy gminy czy kraju rzecz do skutku doprow adzą, a m uzeum takie będzie pom nikiem najtrw alszym obecnego VI zjazdu i wystawy.

£3^— £ *---

W O L N E M Y Ś L I

( F E J L E T O N ) .

V.

(L ist o tw arty do M. R odocia.)

Dzięki ci, mój Kodociu, za pochlebne rymy, Których źródłem, że jednej idei służymy, Że nie kryjem nagości gładkim fałszu listkiem,

Lecz wołamy gdzie moźem: prawda przedewszystkiem!

Możemy często różne mieć o rzeczach sądy,

Nie godzić się nawzajem na nasze poglądy,

Lecz obaj się rządzimy tą maksymą starą:

(6)

6 M Y S L Nr. 5.

Eżnij prawdę, jako umiesz, byle z dobrą wiarą.

Niebezpieczna to sprawa, bowiem prawdy czystej Nie znoszą kłapouchy, szakale i glisty, — Więc kąsań, oplwań, kopań znosisz całą serje, Którą cię raczą nasze kochane koterje.

Gdybyś wszystkim pochlebiał, kłaniał się i łasił Bił czołem każdej bladze, światło prawy gasił, I czuły, miły, słodki kłamstwu świecił bakę, Miałbyś za sobą całą dziennikarską klakę, Jadła, picia po uszy j grosz... na tabakę.

Ale nie nasza wina, źe nie możemy się zastosow ać do

„potrzeb chw ili“. Jak się drugi raz urodzim y, to m oże b ę ­ dziemy „praktyczniejsi“. Ale poniew aż to nie tak prędko za­

pew ne n a stą p i, trzym ajm y się ostro i tnijm y sztuką krzy­

żową, b o :

Kiedy Eodoć dobędzie satyrycznej lutni, Zaraz chodzi bez głowy kilkunastu trutni.

A gdy ja swą szabliną rozmacham się nagle, Trzyma się Sport za udo i stękają Żagle.

T rzeba ci bow iem wiedzieć, kochany R odociu, że zo­

stałem strasznie w ostatnich czasach zniweczon, ukrzyżow ali, praw ie pogrzebion, przez dw óch siłaczy pióra, z których j e ­ den nazyw a się S portem , a drugi Żaglem. Pierw szy biedactw o oddaje już pono P a n u Bogu ducha, a więc niech m u będzie lekką ta ziemia, na której posiał h o jną dłonią setki błędów stylistycznych i gram atycznych. Drugi jed n ak wciąż m nie się czepia, jak pijany płotu, a dlaczego? to cię pokrótce objaśnię.

Był sobie taki pan, co pisał nietęgie wiersze. Dostało mu się za to po tebinkach od tego i owego, i odem nie t a ­ koż. Otóż znalazł się znow u jakiś inny pan, o którym „stało “, że je st pierw szorzędną (?) wielkością (?) literacką, a który pod pseudonim em Żagla w jakichś tam „H arm oniach i dyssonansacli“, postanow ił zemścić się srodze za tego pana, co p isał n ietę­

gie w iersze i odm ów ił m nie, oraz tem u i ow em u praw a w y­

daw ania sądu, a naw et zbeształ siarczyście księgarza, u k tó ­ rego nietęgie w iersze były na składzie głównym, za to, że nikt ich nie chciał kupow ać.

W odpow iedzi na to zrobiłem p. Żaglowi p arę grze­

cznych przedstaw ień i zapytałem się pokornie : z kim m am przyjem ność ? Bo rozum iem , jeżeli ktoś, tak np. jak ty, zacny R odociu, w ystępuje od początku p o d pseudonim em , — a p ó ­ źniej go zarzuca lub zatrzym uje. W tym ostatnim razie p se u ­ donim staje się jego literackiem nazwiskiem , ■ — każdy wie, że Syrokom la to K ondratow icz, Bolesław P ru s to Głowacki, P ług to Pietkiewicz itd. Okoliczności natu ry politycznej k a­

zały Kraszew skiem u być przez pew ien czas B o lesław itą; w y­

klęty przez cenzurę Sabowski m usiał się podpisyw ać W oło- dym Skibą, bo inaczej państw o rossyjskie, w edług zdania tej m ądrej cenzury, mogłoby się zatrząść w swych posadach.

W szystko to rozum iem , ale nie pojm uję dlaczego „wy­

bitn a osobistość literacka (?)“, okrywa się ni ztąd ni zow ąd przyłbicą, pisząc nie o jakichś spraw ach drażliwych, osobi­

stych czy politycznych, lecz o kierunkach literatury i o kry­

tyce. Jeżeli weźm iesz i to jeszcze, kochany Rodociu, n a uwagę, że tajem nica nazw iska p. Żagla, je s t n ajstaranniej dochow y­

w ana i n iezd rad zo n a n aw et p rz ed najbliższym i przyjaciółm i redakcyi „ Ś w iata“, — to m ożesz ze m ną pochw alić dyskre- cyę redakcyi, ale mimowoli, logicznie myśląc, dojdziesz do w niosku, że albo p an Żagiel pisze praw d ę i praw dy się boi, albo p an Żagiel pisze kłam stw a i kłam stw się w stydzi. ■

T ę p o k orną uw agę zrobiłem p. Żaglowi, — za co obszedł się ze m n ą krótko. N aprzód odm ów ił mi jako hum oryście p ra w a w daw ania się we w szelką krytykę. Nie śmiej się, R o ­ dociu, bo to je st w ydrukow ane czarno n a białem . Masz w ie­

dzieć odtąd, że jako hum orysta jesteś pisarzem pośledniej­

szego gatunku, że nie możesz ani odczuć piękności „P an a

T a d e u sz a “, ani poznać sie n a utw orach Rozbickiego, a choć byś odczuł i poznał się, to jeszcze nie byłbyś w stanie, b a ! nie wolno ci wyrazić ani o Mickiewiczu, ani o R ozbickim swego zdania. Uczynić to m oże tylko pisarz pow ażny, czyli inaczej m ówiąc żaglow o-nudny. Bo dow cipnie pisać, mój R od o ciu , to byle kto potrafi, — i Żagiel, gdyby tylko chciał, toby p i­

sał zajm ująco i dowcipnie. Ale on wie, że maluczko, a wszelki dowcip i h um o r wygnany zostanie zupełnie z literatury, a żaki przyszłych pokoleń uczyć się b ęd ą n a pam ięć „H arm onij i clyssonansów “ Żagla.

Do jakiej to aberacyi dochodzą niektóre głowy, którym się w ydaje, że ten lub ów rodzaj tw orzenia je s t wyższy, które nie są w stanie pojąć, że mały obrazek rodzajow y m oże być większy niż wielki obraz historyczny, że dobra (nie mówię zna­

kom ita) hum oreska daleko więcej czasem je st w a rta od dw uto­

mowej „po w ażn ej“ kompilacyi, tak ja k znow u d o b ra rozpraw a literacka więcej często zaważy, niż dziesięć kilo hum oresek.

W olno zresztą Żaglowi m ieć sw oje zdanie, choćby było nie wiem jak... żaglow ate, ale ten pan, mój R odociu puścił się n a pole kłam stw a i napisał, że ja sam używ am p seu d o ­ nim u Ś r e d n i k i że jako Ś r e d n i k ciągle piszę w „K raju “ pochw alne hym ny dla K. Bartoszewicza.

Pierw szy zarzut nap o zó r słuszny, ale dla tych tylko, co nie w iedzą o pew nych zwyczajach literacko-dziennikarskich.

P. Żagiel jest pono „w ybitną (?) osobistością w lite ra ­ tu rz e “, a więc tyle pow inien w ie d z ie ć , że po d zwykłemi spraw ozdaw czem i korespondencyam i niem a zwyczaju kłaść nazw iska autora. W ie dalej, bo każdy czytelnik tego się do ­ myśli, że redakcya „K raju“, swoim stałym korespondentom , dla odróżnienia ich od przygodnych, wymyśliła ro d z aj-p seu - donim ów , zastępujących um ieszczane w innych pism ach na początku karespondencyj krzyżyki, kreski lub znaki pisarskie.

A więc ze Lw ow a stale pisze N o t a , z P ozn an ia D om arat, z Bułgaryi P etko, z P rag i Stały, z W ilna W esp er i L etuw i- sław, z R usi Ł una, z W iednia M arius itd. aż wreszcie z K ra­

kow a Średnik. T ak ą oznakę raczej, niż pseudonim , stałego k o respo nd enta m iał naw et H ausner. Kto już te niby p se u d o ­ nim y p rz e c z y ta , widzi, że z pod jednej wyszły ręki i zrozu­

mie ich rzeczywiste znaczenie. Zresztą kto tylko „K raj“ p rz e­

gląda w Krakowie, ten wie, kto je st Ś rednikiem i że ten Średnik nigdy tajem nicą nie otaczał swego w „K raju“ w spół- pracow nictw a.

Bywają więc pseudonim y i pseudonim y, — Żagiel to właściw ie kryptonym , bo się starann ie ukryw a, a Ś rednik to taki sam znak ja k ( = ) p. Szczepańskiego koresp on den ta

„C zasu“, jak es przed artykułam i posła R om anow icza w „N.

Reform ie. Żagiel o tem wie dobrze, ale udaje, że nie wie.

W ie także, że n ap isał kłam stwo zarzucając mi reklam ę w łasną. W eź, kochany Rodociu, wszystkie n um era „K raju“

z tego roku i czytaj pilnie artykuły Średnika, a ciekawym ja k ci się wyda owa reklam a dla Bartoszew icza. Ułatwię ci

to i p rzejrzę sam N ra „K raju “ od początku roku.

P raw d a, są, są reklamy. W Nrze 1 je st w zm ianka, że wyszedł pierw szy Nr. K rakusa pod redakcya K. Bartoszewicza.

Dalej w Nrze 5tym czytasz, że B. m a przedłożyć „Spółce wyd. polskiej“ p ro jek t w ydaw nictw a „Encyklopedyi rzeczy p olsk ich “. W N rze 12 w obszerniejszym ustępie o lOletniej działalności „Koła art.-lit.“ znajdziesz różne nazw iska, lecz- nie znajdziesz nazw iska B. choć jeżeli gdzie, to tu mogło być dziesięć razy w spom inane. Za to strach, ja k a reklam a w Nrze 19stym, bo B. je st dw a razy w spom inany, raz w spisie w sp ół­

pracow ników „Myśli“, drugi raz je st sucha w zm ianka, że m iał odczyt w kole art.-literackim . W Nrze 20 reklam a przechodzi już wszelkie granice, bo pisząc o wystawie p o rtretó w z cza­

sów konstytucyi 3go Maja, donosi Średnik, że znalazł w niej B. m ateryał do „A lbum u p o rtretó w odnoszących się do k on ­ stytucyi 3go M aja“, które to Album (o straszn a reklam o!)

„cieszy się u zn an iem “. W Nrze 23 je st B. zamieszczony

w spisie w ybranych członków W ydziału „Koła a rt.-lit.“ I na

(7)

Nr. 5. M Y Ś L 7 tem koniec — i n a podstaw ie tego jegom ość p. Żagiel tw ier­

dzi, że „w k a ż d y m N r z e K r a j u znajdują się h y m n y p o c h w a l n e na cześć p. B arto szew icza, wyśpiewyw ane w i e l k i m g ł o s e m przez Ś red n ik a“.

I pow iedz mi teraz, mój R o d o ciu , jak się nazywa to, co popełnił drukiem p. Żagiel. Pow iedz, czy ja tem u winien, że nie on redagu je „K rakusa“, że nie on m iał odczyt w „K ole“, że nie on w ydaje „A lbum “. Jeszcze tę krótką wzm iankę o „Al­

b u m ie “ m ożnaby na upartego nazw ać reklam ą, tylko nie dla m nie, lecz dla, „A lbum u“ — i to gdyby „A lbum “ przepuściła cenzura rossyjska i gdyby w Królestw ie i Rossyi wolno je było nabyw ać, co niestety naw et przy pom ocy trójprzym ie- rza nie tak rychło nastąpi.

W ięc nietylko Ty, mój R odociu, m asz kłopot z ryce­

rzam i pióra od siedm iu boleści, — każdy z nas m a swoje...

Żagle.

Lecz furda, mościpanie, wyostrz serpentynę, Tnij mocno, a nie zginiesz — i ja też nie zginę.

A tym czasem , czybyś nie zechciał podpisać mojej pe- tycyi do Zjazdu lekarzy i przyrodników , k tóra brzm i jak n a s tę p u je :

Świetny Zjazd zechce ogłosić konkurs n a wynalezienie śro d k a leczniczego dla pokąsanych milczkiem od nieznanych z im ienia i nazw iska żyjątek. Są to istoty złośliwe, krótko- w idzące, organizacyi słabej. L ęgną się na śm ietnikach lite ­ rackich i lubo za pom ocą jednego szczutka uśm iercić je m o ­ żna, tru d n o ść utrafienia leży w tem , że są praw ie niew i­

dzialne.

Świetny Zjazd raczy rozpatrzeć, czy założone w K ra­

kowie T ow arzystw o ratunkow e nie pow inno w pierw szym rzędzie nieść pom ocy ludziom napadniętym m anją wielkości i potępiającym każdą skrom ną działalność literacką, na podstaw ie jedynie wizytacyi zakładów naukow ych zagrani­

cznych, zapom inając, że i w P a ry ż u — z piasku bicza nie ukręci?

Świetny Zjazd raczy wypow iedzieć swe zdanie, czy wyścigi m ogą zastąpić w Krakow ie dobrą w odę do picia?

A teraz żegnaj mi, mój R odociu, i baw się dobrze w Z akopanem . Niech p ow ietrze górskie zaostrzy Twój dziel­

ny h um or na pociechę m oją i twych licznych zw olenników . K.

Ba r t o s z e w i c z.

---

ELIZA ORZESZKOWA

S T U D Y U M

P B Z E Z

J . N I T O W S K I E G O.

(C iąg dalszy).

O dm ienne m a założenie pow ieść Orzeszkowej p.t. „M arta“.

W poprzedniej bow iem widzieliśmy p rzerażające sw oją nico­

ścią życie salonowe, w tej zaś m am y p rz ed sobą straszny obraz ciężkich zapasów z życiem, walkę o chleb pow szedni m łodej kobiety, zm uszonej iść o w łasnych siłach, a b ynaj­

mniej nie przygotow anej i nie uzdolnionej do pracy. B o­

h aterk a pow ieści, córka eks-obyw atela ziemskiego i w dow a po urzędniku, zostaw szy po śm ierci m ęża bez żadnych śro d ­ ków do życia, p o stan aw ia ją ć się do pracy, by m óc siebie i m ałą córeczkę wyżywić. Z razu zam ierza pracow ać w za­

w odzie nauczycielskim , ale w krótkim czasie przekonyw a się, że b ra k jej zupełny specyalnego w tym względzie w ykształ­

cenia. Poniew aż um iała rysow ać, poczęła więc czynić staran ia o zyskanie posady ryso w niczk i; pierw sza atoli p ró b a kopii rysunku w ykazała to sam o zupełnie, co i m iesięczne udzie­

lanie lek cy i: M arta talen t w rodzony do rysow ania m iała, ale nie rozw inięto go stara n n ą n au k ą i p racą w tym kierunku.

Z bólem teraz dopiero spostrzegać poczyna, że całe wycho­

wanie, jakie otrzym ała w dom u rodzicielskim oparte było na blichtrze tylko ; uczono ją w praw dzie różnych przedm iotów , ale pow ierzchow nie, dla oka ludzkiego, gruntow nie zaś nie dano jej poznać żadnego przedm iotu, nie w ychow ano fachowo w żadnym kierunku. Doznawszy takiego zaw odu dw ukrotnego, b ied n a kobieta rozstaje się z nadzieją uzyskania pracy um y­

słowej, a p o d naciskiem nędzy stara się znaleść inne jak ie- bądź zajęcie, któreby dało jej m ożność zabezpieczenia siebie i dziecka od śm ierci głodowej. Ale i tym razem następuje z a w ó d : w sklepie ubiorów dam skich nie chcą kobiet, skle­

powych, bo mężczyźni lepiej um ieją te obowiązki w y p e łn iać;

w szwalni rów nież odm aw iają jej zajęcia, poniew aż M arta nie um ie szyć n a m aszynie. P o długich nakoniec zabiegach ud aje się jej otrzym ać ro b o tę w pracow ni bielizny, której właścicielka, kobieta m ocno po dejrzanej w artości m oralnej, ze całodzienną pracę ofiaruje jej 40 groszy. N ędza i u p o k o ­ rzenie przygnębiają M artę i głuszą w niej stopniow o szlache­

tniejsze pierw iastki duchow e. Głód zm usza do przyjm ow ania jałm użny, a gdy dziecko jej zachorow ało niebezpiecznie i nie było za co kupić lekarstw a, kobieta ta nie zaw ahała się ukraść kilku rubli w sklepie, do którego weszła z pro śb ą o datek i ścigana przez policyą, w p ad a pod koła nadjeżdżającego tram w aju, gdzie, po bezskutecznych w alkach z życiem, śm ierć znajduje nakoniec.

I w tej powieści silny nacisk kładzie au to rk a na błędne w ychow anie kobiety. Nie nauczono Marty zam łodu pracow ać, nie w ykształcono gruntow nie w żadnym fachu, nie dano w ręce żadnej broni, k tórą m ogłaby w ciężkich w arunkach życia zwalczać przeciwności. K obieta taka, będąc pozbaw ioną o p a r­

cia n azew n ątrz siebie, nie um ie dać sobie rady, bo z w nę­

trza swego nic nie w ysn uje; po darem nych walkach, jeśli m a jeszcze sił dostatecznie, aby czas jakiś walczyć, m usi ginąć w końcu tem bardziej, że instytucye społeczne zbyt m ało dają kobiecie pola do pracy. Wszelkie usiłow ania kobiet poszu ku ­ jących pracy, rozbijają się, jak o m ur, o przesądy społeczeń­

stwa, otrzym ane w spadku po przodkach. W ina tu więc cięży bezw ątpienia z jednej strony n a społeczeństw ie, ograniczają- cem pole działalności kobiecej, a z drugiej stokroć w iększa zapew ne n a rodzicach i opiekunach, nie pojm ujących całej wagi w ykształcenia m łodych kobiet, które w życiu późniejszem nie um ieją w razie potrzeby n a kaw ałek chleba zapracow ać.

0 tę sam ą kwestyę niezdolności do pracy p o trąca rów nież O rzeszkow a i w „Pam iętniku W acław y“, gdzie Emilia, jed n a z bohaterek powieści, postanow iw szy pracow ać w zawodzie nauczycielskim , tak sam o, jak i M arta, ujrzała rychło, że b ra ­ knie jej potrzebnego w tej m ierze wykształcenia.

W pow ieści p. t. „Na prow incyi“, au to rk a w yraźnie kładzie nacisk n a p oddaw anie wielkich uczuć kontroli rozum u :

„Publiczne dem onstracye miłości — m ówi — to rzecz p o ­ dejrzana. Jeżeli już nie fałsz, to szał w nich leży. A gdzie je st szał, tam niem a ro zu m u , a gdzie niem a ro zu m u , tam szczęście k ru c h e“ (Na prow incyi t. 2, str. 48). Marya m oże być u w ażaną jako je d e n z lepszych dodatnich typów niew ie­

ścich, ześrodkow ujących w sobie znaczną część tych przy ­ m iotów , które O rzeszkow a tak gorąco pragnęłaby widzieć u płci swojej. N ajpierw je st ona zacną, kochającą córką, p o ­ św ięcającą siebie dla miłości ojca, następnie uczciwą żoną 1 m atką dzieci przybranych, a nakoniec, co najw ażniejsza, ro zu m n ą kobietą czynu, zdolną do wielkiej m iłości i do w iel­

kich ofiar w imię w łasnych przekonań. D rugim podobnym typem kobiety je st A nna Siecińska z „R odziny B rochw iczów “, k tó ra z niep rzełam aną energią i siłą woli zabiera się do pracy, aby nietylko nie być ciężarem zubożałej rodzinie, ale jeszcze swą p ra cą w spólnie z b ratem zapew nić jej utrzym anie. A nna, ja k i Marya, bynajm niej gruntow nie i w szechstronnie w ykształ­

coną nie j e s t; po siad a atoli w rodzony zdrow y rozsądek, po j­

(8)

8 M Y Ś L Nr. 5.

m uje dobrze swe obowiązki jako starszej siostry, n a którą sp ad a opieka nad m łodszem rodzeństw em , rozum ie doniosłe znaczenie pracy i umie, gdy zajdzie istotna p otrzeba, p o ­ święcić swe w łasne uczucia w imię obow iązku lub w imię dobrze pojętej godności ludzkiej. Należy tu zwrócić uwagę, że ideały kobiet Orzeszkowej różnią się znacznie od tych ideałów, które tworzyło pow ieściopisarstw o nasze ubiegłej epoki. Jej ideał, zgodny z pojęciem i wym aganiem czasu, nie je st jakąś postacią tytaniczną, zdolną przez swą siłę miłości do prac nadludzkich, nie je st także z drugiej strony jakąś isto tą niepochw ytną, ow ianą mgłą i otoczoną gwiazdami, istotą, k tó ra posiad a sam e tylko zalety, a żadnych w ad. Przeciw nie i ideały kobiet i tak sam o mężczyzn Orzeszkowej są p rzed e- wszystkiem ludźm i, których naśladow ać m ożna i należy. Są to postaci z krwi i kości, a więc i nie bez pew nych wad, ale postacie te o całe niebo nad zwykły tłum w yrastają przez sw ą gorącą miłość ogółu, przez poczucie swych obowiązków i przez swój rozsądek, w sparty nabytem wykształceniem . O rzeszkow a przedew szystkiem pyta człowieka, ja k ą je st jego rola w śród tej wielkiej rodziny, co się narodem zowie, co on dla niej uczynić potrafi i jakie po tem u m a środki w swym duchu. Zacność, rozum i p raca — oto są trzy czynniki, wedle O rzeszkow ej, składające się na w ytw orzenie ideału człowieka, n a praw dziw ą wielkość. W pow ieści p. t. „O statnia miłość,, pow iada a u to rk a : „Przyłóżcie ucho tam , gdzie silną pulsacyą u derzają tętna dzisiejszego wieku, wieku tego, w którym ży­

je c ie ; spytajcie, czem dziś je st Avielkość? A owe głosy, co się wydobyw ają z samej duchow ej głębi społeczeństw a, owe p o ­ tężne a tajem nicze dla wielu tchnienia, co są w yrazem p r a ­ gnień i dążeń ludzkości, odpow iedzą w am w y ra z a m i: zacność, rozum , praca. T am , gdzie znajdziecie tych trzech pojęć w cie­

lenie, znajdziecie wielkość. Gdzieindziej jej nie szukajcie, bo poza niem i są pozory tylko i błędne ogniki, n iem a słońca ani praw dy.... gdy człowiek, urodziw szy sie n i c z e m , przez pracę i czyn stanie się w s z y s t k i e m , czem się tylko czło­

wiek stać może, w tedy je st w ielkim “.

T akim w łaśnie ideałem w powyższej pow ieści je st in ­ żynier Stefan Rawicki, który zdołał rozbudzić w sercu m ło ­ dej rozw ódki Reginy uczucie pierw szej miłości. Pow ieść ta była pierw szą obszerniejszą drukow aną p ra cą naszej autorki, nie dziw więc, że krytyka słusznie czyni jej wiele pow ażnych zarzutów . W „O statniej m iłości“ znać przedew szystkiem pióro niew yrobione jeszcze, pew ne łam anie się z form ą i ciągłe usiłow anie naw iązania akcyi, k tóra m imo to przechodzi często dyalogowanie. A utorka częściej w prost przem aw ia od siebie lub swe myśli w kłada w u sta boh ateró w i tem zastępuje akcyę s a m ą , z której pow inien czytelnik bezpośredn io w y­

prow adzać wnioski i odgadyw ać charaktery osób. Taki zre­

sztą b rak przedm iotow ości w każdej z pow ieści, ukazujących się w dalszym ciągu, stopniow o się zm niejsza i już w piątej z kolei pracy i j. w „Pam iętniku W acław y“ schodzi do m i­

nim um . T u już zam iast m onologów samej autorki widzimy żywe, ruszające się i działające postaci, które czynami swymi przem aw iają do czytelnika. „O statnia m iłość“, ja k i wyżej cytow ane powieści, m a za głów ną osnow ę sw oją kwestyą kobiecą. R egina otrzym ała wykształcenie, jak wogóle kobiety nasze, pozorne tylko, obliczone n a spraw ianie efektu, oparte n a blichtrze. Znajom ości życia i ludzi nie m iała ża d n e j; nie dziw przeto, że w m łodym w ieku pierw sze żywsze uderzenie serca wzięła za m iłość p raw dziw ą i oddała bez w ahania rękę człowiekowi, który łudził pozoram i tylko, a w istocie był ze­

rem. Po krótkim czasie otw arły się jej oczy i całą straszną rzeczywistość u jrzała przed sobą. Jedynym ratunkiem był rozw ód, który zdołała otrzymać, poczem , poznaw szy Stefana Rawickiego, człowieka ze w szechm iar godnego miłości zacnej i rozsądnej kobiety, oddaje m u swe serce i rękę. Z .pobież­

nego streszczenia tego widzimy, że głów ną rolę w opow ia­

daniu gra kw estya w chodzenia kobiety w związki m ałżeńskie, których znaczenia, całej doniosłości i świętości, że się tak

wyrażę, ogół kobiet z b ardzo nielicznym w yjątkiem nie ro ­ zumie wcale. P a n n a słyszy od lat najm łodszych, że celem jej je st wyjście za mąż, ale n a czem m a oprzeć swe szczęście m ałżeńskie w przyszłości, nie m a żadnego pojęcia zdrowego.

Nie dziw więc, że m łoda kobieta, nie znając św iata i ludzi, nie rozum iejąc siebie sam ej, często silniejsze ud erzenie serca bierze za m iłość isto tn ą i wychodzi za mąż, nie zastanaw ia­

jąc się bynajm niej n ad tem , czy ten, z kim na całe życie los swój związała, odpow ie w ym aganiom jej serca i um ysłu, czy je s t człowiekiem, godnym szacunku praw dziw ego. Gdy m iną pierw sze chwile szału, zwanego mylnie miłością, kobieta po - woli poczyna dostrzegać te wady, których nie w idziała p ie r­

wej. Życie bez miłości możliwe je st najzupełniej z człow ie­

kiem uczciwym i względnie przynajm niej u kształco n y m ; ale cóż począć, gdy się okaże, że człowiek ten nie w art szacunku?

Rozwód, który np. w tej pow ieści uw olnił kobietę od dalszych sm utnych n astęp stw nierozw agi, nie zawsze jest m ożliw ym ; pozostaje więc w razie przeciw nym długie, bez nadziei p o ­ lepszenia, pełne cierpień życie. W takich w łaśnie okoliczno­

ściach znalazła się K am illa, żona głównego b o h atera jed n ej z celniejszych pow ieści p. t. „P an G raba“. (G. d. n.).

K A I N .

PO E M A T .

Leconte de L isie'a.

(Tłum. z franc. A.

La n g e).

(Ciąg dalszy).

Dusze kham osa — krowy z ciężkiemi wymiony, C zarne kozły i byki zbłąkane — szeregiem

Szły — i, bite oszczepem — w artk im spieszą biegiem, I łydki wielbłądzicy gryzł kundel spieniony

I w ro ta skrzypią zawias pordzew iałych ściegiem.

Śmiechy, gwar, odgłos dzikich pieśni coraz żywszy, Pom ięszany z żałosnem gnanych stad beczeniem , Niby huk skał p od fali burzliw em w strząśnieniem Szły aż do wież, gdzie n a krzyż ręce założywszy Stali starcy, skórzanem pokryci odzieniem.

W idziadła, którym b ro d a całe piersi bieli I sreb rn ą p ian ą błędnie n a ram iona bieży, N ieruchom i od tw ardych skórzanych kołnierzy, I którzy z szczytu m urów dum nie się patrzeli

N a swój lud, co m a w oczach głąb m órz bez rubieży.

I później kiedy w szystko: tłum i szum i pyły Znikły za w ałem grodu olbrzym ów straszliwym Mroki nocy z czeluści swoich wyłoniły

Głuchej zgrozy i strachu lodow ate siły —

R ozlane śród tum anów w w estchnieniu chrapliwem . I W idzący czuł, ja k m u staje włos n a głowie, Gdy ujrzał, jak się z m roków ta zgroza wychyli I poznał w swoim duchu, że tu postaw ili P rze d laty gród m ęczarni wyklęci przodkow ie, Ze tu je s t grób K aina n a ziemi Horili.

T u stanął skrw aw ioną stopą, zlaną kurzem I krw aw em p atrząc okiem, błędnej rzekł ro d zin ie:

„Grób mi zbudujcie! Życia m ego czas w net minie, Złóżcie m nie sw obodnego p o d kam iennem wzgórzem , Tułacz chce spać! Dość zniosłem bólów. Um rę ninie!

Ziemie nieznane ludziom , dzikich gór pieczary,

W yście widziały, jak em tułał się po świecie

Cytaty

Powiązane dokumenty

Szczególniej cieszy się z tego, że podźw ignięto m iasta i zorganizow ano wojsko na obronę kraju i że przez ustanow ienie tro n u dziedzicznego zakończy się

ności do dziedziczenia choroby umysłowej po ojcu — może się im oprzeć, czy posiada tyle odporności, wewnętrznej siły moralnej, aby kiełkujące w nim

Lusia, m ieszkając u rodziców Julka, pow oli nieznacznie poczyna przejm ow ać się jego id e a m i, zapalać się do nowych bogów, zatracając z drugiej strony te

Pani Julii C. Dotąd nie powierzyliśmy jeszcze nikomu. Dowie się Sz. Dziś jeszcze nie wiemy. Saturn alia.

M iał, zdaje się, dość inteligencyi i cierpliwości, aby, mimo swej artystycznej gorączki zło ta, wydoskonalić się w jakiejś nauce, lub fachu.. Pow ozili nasz

Autor, zajmujący się badaniem literatur średniowiecznych, daje w pracy powyższej część swych wyników, zmierzających ku wyjaśnieniu treści „Boskiej ko-

Co najwyżej zgodziłbym się n a w ręczenie mi choćby naw et większego upom inku, byle złoto było pierw szej

Sile tego idealizm u narodow ego, budzącego nas ze snu długiego i ciężkiego zawdzięczam y, żeśmy zdołali przetrzym ać cały wiek barbarzyńskich prześladow ań i