• Nie Znaleziono Wyników

Myśl. 1891, nr 2

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Myśl. 1891, nr 2"

Copied!
12
0
0

Pełen tekst

(1)

Nr. 2. Kraków, 1 Czerwca 1891 r. Rok I.

W y c h o d z i 1 i 15 k a ż d eg o m iesiąca.

P renum erata w ynosi w K rakow ie:

r ocz ni e . . . 7 złr. 30 c e n t ó w k w a r t a l n i e 1 ,, 80 ,, mi es i ęcz ni e . ,, 70

Za odnoszenie do domu dopłaca się miesięcznie 5 ct.

Num er pojedynczy kosztuje 3 5 ct.

R ękopism ów drobnych nie zw raca się.

P r e n u m e r a ta n a p ro w in c y i i w całej Monarchii A u s tro -W ę g ie rs k ie j wynosi:

rocznie 8 ztr. — ct., kwart. 2 złr. — ct.

W N i e m c z e c h :

rocznie 1 6 m., pół rocznie 8 m., kwartał. 4 m.

W e F r a n e y i :

rocznie 2 0 franków, kwartalnie 5 fran.

Ogłoszenia i reklam y przyjmuje Adminiśtfacya

„ M Y Ś L I" po 10 et. za wiersz petitem lub jego niejsee za pierwszy raz, a po 5 ct. za następne.

Redakcya i Adm inistracya znajdują się w K rakow ie przy u licy Zielonej L. 8, gdzie też uprasza się nadsyłać w szelk ie przekazy i pism a. — Prenum eratę przyjm ują rów nież na m iejscu w szy stk ie księgarnie, w e L w ow ie zaś: Skład głów n y w księgarni Seyfartha i C zajkow skiego. —

TREŚĆ: Ogłoszenie dwóch literackich konkursów .— List Teofila Lenartowicza. — „Konstytucya '3-go Maja w świetle poezyi", studyum przez Dra Hen­

ryka Biegeleisena. — Aleksander Ja n Hr. Fredro (wspomnienie pośmiertne) przez K < X — „Salomon i Sulamitka", wiersz przez K. Tetmajera. — „Wolne Myśli" (fejleton II.), przez K. Bartoszewicza. — Oo to jest obraz historyczny? przez A. Piotrowskiego. — „Górka leśnego", powieść przez W isława. —

„Rzut oka na scenę krakowską", przez A. Dobrowolskiego. — Kilka słów o p. Modrzejewskiej. — Teatr lwowski, przez Jam nika. — Ze świata dźwięków przez St. Niewiadomskiego. — Literatura (sprawozdania i krytyki). — Odpowiedzi Redakeyi. — Z chwili bieżącej. — Ogłoszenia (inseraty).

KONKURSY.

Dla ożywienia ruchu literackiego w Galicyi, rozp isu­

jem y dw a nieustające k o n k u rsy : n a utw ór beletrystyczny (nowella, obrazek, szkic) treści dowolnej, obejm ujący około 4 00 wierszy druku oraz na utw ór poetycki, treści dowolnej,

obejm ujący około 100 wierszy druku.

Pierw szy term in nadsyłania utw orów poetyckich upływa z dniem 15 C z e r w c a b. r . ; prem iow any wiersz zam ie­

szczonym będzie w num erze „Myśli", który się ukaże 1 Lipca b. r. Pierw szy term in nadsyłania utw orów beletrystycznych upływ a z dniem 1 L i p c a , wybrany zaś utw ór w ydruko­

wanym będzie w num erze „Myśli" z dnia 1 S ierpnia b. r.

N agroda za najlepszy poem at wynosi 10 złr. obok zwykłego honoraryum od wiersza, za prozę zaś 20 złr..

obok zwykłego h onoraryum od w iersza d ruku.

Utwory, podpisane obranem godłem, uprasza się n a d ­ syłać pod adresem redakeyi ( K r a k ó w , ul. Z i e l o n a 1. 8), praw dziw e zaś nazwisko zechce au to r załączyć w drugiej zapieczętow anej kopercie, naznaczonej tem sam em godłem, co utwór.

O ba działy konkursow e oceniać będą specyalne kom i­

tety, złożone z wybitnych w literaturze naszej osobistości.

D o k o n k u r s u s t a w a ć m o g ą w y ł ą c z n i e t y l k o p r e n u m e r a t o r k i i p r e n u m e r a t o r o[w ie „ My ś l i " .

Zaznaczam y, że wyniki obu konkursów ogłaszać b ę ­ dziemy w przyszłości w końcu każdego kw artału.

Red a kc ya .

LIST TEOFILA LENARTOWICZA.

P o w ydaniu pierw szego n u m eru „Myśli" doszły nas w prost lub pośrednio słowa uznania i zachęty. Poniew aż jed n ak pro­

p na , laus sordet, chwalić się niem i nie mamy zam iaru. Jeden tylko czynimy wyjątek.

Czcigodny a u to r „Lirenki" w liście pisanym do p. K a­

zim ierza B artoszew icza w ita serdecznie naszą „Myśl“, w k tó ­ rej, jak pisze, wiele m u „trafia do przekonania". Pozwolim y sobie z tego listu przytoczyć kilka uw ag i myśli g łęb o k ich :

„Niech Myśl" nie obcina poezyj skrzydeł, nie krępuje się cenzurą — lepiej że pism o będzie miało mniej p re n u m e­

rato rów na początek, niż gdyby miało wielu, a przechodziło w arszaw ską cenzurę.

„Ogólny dziś w E uropie duch optym izm u i pesym izm u w pływ a i n a nas — co nie dziw ne — z choroby tej p raca

jedynie leczy i to nie wyłącznie piórem , bo litera to tylko hieroglif tego, co n a dnie się ukrywa, a co wychodzi na jaw czynem.

„Obyśmy już raz porzucili oskarżania się i poniew ie­

rania. Poszukajm y c e l u u przeciwników, a jeśli ostatecznie znajdziem y, że w wielkiej myśli godzą się z nami, traktujm y ich z wyrozum ieniem .

„Pow iedz pan redaktorom „Myśli", aby ustanow ili r u ­ brykę n a zapisyw anie czynów szlachetnych, bo te p o d no szą i do życia zachęcają..., godność osobista, nie kłanianie się przed żadną pow agą, prócz nauki ś c i s ł e j , a m iłość braci, choćby ci kołki n a głowie ciosali, — oto m oja wiara..."

Żałujemy, że nie możemy podać w całości listu L irnika Mazowieckiego. Pełno w nim ogólnych uw ag trafnych i ogrom tej miłości, jak ą p lejada wielkich poetów zostaw ia w sp u- ściznie narodow i. Pozw olim y sobie tylko przytoczyć jeszcze jed en u stęp tyczący się p o e z y i:

„Nie m ożna jej podciągać p od żaden s y s t e m — p ró ­ żny tru d, próżne gniewy — pójdzie, gdzie chce. — Z natury , swojej je st ona nie podległą, skłonna do uw ielbienia i id ea­

łom swoim w ierna, czy znajdzie ap ro batę, czy nie. Jest miejsce, n a wszystko w wielkiem państw ie m y ś li; n a realizm i id e ­ alizm, na pesym izm i optym izm, na w iarę i negacyą... Tylko w szelka filozofia rym ow ana nudzi. Poezya, przy której tabakę zażywać potrzeba, źle się poleca, choćby się w niew iem jakie sukienki przybrała."

(Dziękujemy serdecznie czcigodnem u poecie, nietylko za dow ód sym patyi dla naszego pism a, ale i za tych kilka cen­

nych uwag, n a które się w całości piszem y. Z ainteresow anie się L enartow icza naszem pism em dodaje nam otuchy i u tw ier­

dza w przekonaniu, że n a czasie podjęliśm y w ydaw nictw o

„Myśli" i że potrzebę jej zrozum ie nasz ogół inteligentny.) P rsyp. Red.

KONSTYTUCYA 3 MAJA

w ś w ie tle poezyi.

Słusznie za u w aż o n o , że ocena faktów historycznych w oderw aniu od w arunków m iejsca i czasu, jakkolw iek p o tę ­ pio n a w teoryi, w praktyce bywa jeszcze stosow ana z całą brutalnością. P orów nyw anie konstytucyi 3-go M aja z w sp ół­

czesną konstytucya francuską (1789 r.) do reszty paczy ciasny

kąt widzenia. R ew olucya francuska zerw ała tylko rusztow anie

układow i o d d aw n a już zm ienionych stosunków , kiedy twórcy

naszej konstytucyi musieli dopiero kłaść fundam enty pod

budow ę gm achu społecznego. Zaszczepienie n a tułow iu bez-

rządu zarazków organizacyi rządu, skarbowości, adm inistra-

(2)

M Y S L Nr. 2.

cyi i t. p. gałęzi życia p aństw ow ego, które już kwitły w innych państw ach, a których dom agali się naw et poeci współcześni, była wielce d odatnim czynnikiem ustaw y rządow ej, w ogóle pierw szym w arunkiem istnienia na teraz i dalszej zm iany sto ­ sunków społecznych. D oktrynerzy dem okracyi zarzucają kon- stytucyi 3 m aja w stecznictw o, ale późniejsze dośw iadczenia z radykalniejszym i program am i wydały gorzkie owoce, p rz e­

chylając szalę słuszności n a stronę um iarkow anej polityki tw órców naszej konstytucyi, przestrzegających rozu m n ą za­

s a d ę : „trzeba robić co się da, a nie jak byłoby n ajlep iej11.

(Z listu Piatollego do Ignacego Potockiego z dnia 12 Lutego 1791 r.) M łodsza gałęź literatury sejm u czteroletniego, nosząca ch arak ter rewolucyjny, wykazuje w praw dzie św iadom ość r a ­ dykalniejszych program ów , atoli do w cielenia św iadom ości tej brakow ało u nas jak to w ykazują także utw ory poetyckie, tak przedm iotow ych jako też podm iotow ych czynników, aby móc za jednym zam achem zwalić m ury przesądów i u p rz e ­ dzeń. W strasznej agonii p ań stw a rozćw iartow anego przez w rogów i rozpadającego się z w łasnej niem ocy w gruzy, jaśnieje konstytucya 3 m aja i w świetle poezyi współczesnej jako św iadectw o skruchy i popraw y z daw nych win i błędów, jako dow ód żywotności n arodu, który u p ad ł ale nie zginął, jako hasło p ro testu przeciw ko przem ocy obcych, jako sp u ­

ścizna, w której czerpał n aró d siły w krw aw ych o n iep o d le­

głość i wolność walkach. W poezyi sejm u 4-letniego myśl reform y znalazła przytulisko i stała się źródłem , zasycającem dzielnie w artki p rą d zdrow ych w yobrażeń w narodzie. R o z ­ b udzona i spotęgo w ana ruchem politycznym tw órczość p o e ­ tycka przybiera tu charakter aktualny, dając obraz dążeń p otrzeb i walk ówczesnych, objaśniając niejednokrotnie ukryte sprężyny w ypadków , w ogólności rzucając żywsze światło n a całą ów czesną opinią. W poezyi tej przybierającej kam e­

leonow e barw y i kształty utw orów scenicznych, listów p o e­

tycznych, ulotnych wierszy, hymnów, satyr, a naw et p aszkw i­

lów u d erza przedew szystkicm realizm t. j. ścisły związek poezyi z życiem społecznem i politycznem narodu. Jako p rzy ­ kład wystarczy zestaw ienie w iersza St. T re m b e ck ieg o : „Do moich w spółziom ków w czasie sejm u czteroletniego" choćby z depeszą księcia K aunitza do posła austryackiego w W a r­

szawie de Cache.

D epesza ks. K au n itza.

„Przyszły sejm pokaże, czego Ezeczpospolita po samej sobie spodziewać się może. Jeżeli prywatne zawiści wezmą znów górę nad interesem, jeśli olięc wzajemnego dokuczania zagłuszy potrzebę zgody, Ezeczpospolita stawi się sama nad przepaścią".

W ie rs z St. T re m b e c k ie g o . Dziś na nas obrócony

Wzrok mają narody

Ale jeśli na sporach czas wycieńczą marnie Jeśli wzgląd osobisty serca ich ogarnie, Już mnie o szczęściu Polski nadzieja odbiegnie.

Zostaw iając n a uboczu utw ory poezyi odnoszące się w ogólności do sejm u 4 -le tn ie g o ograniczę się do samej chwili ogłoszenia konstytucyi, aby poznać w rażenie jakie w yw arła n a w spółczesnych i ich o niej opinią. Dzień 3 m aja w itany w całym kraju z niesłychanym zapałem i uw iel­

bieniem odbił się przedew szystkiem w spółczesnych pieniach.

W ym ienia ich kilka z tytułu p raca R. P iła ta : „O literaturze politycznej sejm u czteroletniego" do której dorzuca obecnie Bibliografia E streichera (tom IX pod r. 1791— 1792) kilka­

naście now ych tytułów . A ugust Sokołow ski w rozpraw ie

„U stanow ienie konstytucyi 3-go m aja 1791 r. zebrał także kilka pieśni z tego roku. „Trzeci m a j“ książka w ydana przez tow arzystw o poznańskie „Staszyca" i Iv. B artoszew icza „Księga pam iątkow a setnej rocznicy konstytucyi" ogłaszają ich więcej.

Z w iązanką pieśni zebranych przew ażnie w bibliotece u n i­

w ersytetu lwowskiego i w Zakładzie Ossolińskich dzielę się z czytelnikami, rozpoczynając przegląd ich od pieśni ogłoszo­

nych w 1791 r. i podnosząc z każdej tylko w łaściw ości, p o ­ w tarzające się w wielu albo we wszystkich pieśniach. W w ier­

szu bezim iennym p. t. „Na dzień 3-go m aja szczęśliwie doszłej kostytucyi" śpiew anym n a nutę „P atrzcie bogacze św iata“ , poruszono z lekka, jak w uw erturze wszystkie struny uczucia na których grają pieśni w spółczesne pośw ięcone tej w ieko­

pom nej dobie. Kochanek Justyny rzuca kwiaty po d stopy

„wodzów n aro du " jak nazyw a tw órców konstytucyi, a radby n a uczczenie „świętego dnia" wyuczyć pieśni godow ej dzieci i w nuków „aby przechodziła z pokolenia n a pokolenie".

Oszołomiony radością widzi już m iasta a naw et „wioski szczęśliwe" ludzi zw aśnionych w zgodzie, odzyskane straty i szkody. Żałuje tylko że spoczywający w grobie ojcow ie zeszli z tego św iata bez nadziei, nie doczekaw szy się w sp a ­ niałego w schodu słońca. Szczególniej cieszy się z tego, że podźw ignięto m iasta i zorganizow ano wojsko na obronę kraju i że przez ustanow ienie tro n u dziedzicznego zakończy się wreszcie brato bó jcza walka (elekcyjna). Przez całą pięcio- zw rotkow ą pieśń snuje się refren, wyrażający niekłam ane uczucia, żywione w pam iętną chwilę dla St. A ugusta, św ię­

cącego tryumfy.... w p o e z y i:

„Jakże ten król nasz bogaty11

„Skarb jego serc miliony....11.

Drugi bezim ienny poeta p raw do po do bn ie Michał Mackie­

wicz w pieśni p . n. „Dzień 3 Maja 1791" składa ofiary na ołtarzu wolności, tej „świętej córy przyrodzenia", której naró d buduje w tym dniu świątynie. Dotychczas była o n a przytło­

czona grubą w arstw ą uprzedzeń i ciemnoty. Konstytucya otrząsła ją z tego kurzu, którego płacze tylko „gmin" szla­

checki. P recz o d tąd z fałszywem i zasadam i, co wolnością m niem ały bezład i swawolę, dziś się praw dziw a dla P o lak a rodzi wolność czynienia tego. co nakazuje praw o. P o eta ud erza tir gw ałtow nie n a frym ark polityczny, który nie budzi, ale państw a całe zabija, niew innie knując w ciem nościach gabinetów zgubę i podnosi już dłoń, aby wym azać imię pol­

skie z rzędu p aństw .

P o d koniec zw raca się p o eta do orła, godła Polski w te piękne s ło w a :

„A ty, coś ponad brody nadeschłej topieli Nosił rószczkę oliwy ptaku śnieżnej bieli, Wznieś lot bujny nad krajem, co się dziś odradza Niech się brat z bratem w dziką nieprzyjaźń nie zwadza Niech się wszyscy uścisną mieszkańcy tej ziemi11.

(G. d. n.)

D e . H e n r y k B i e g e l e i s e n .

JAN ALEKSANDER Ir. FREDRO.

(Ur. 2 W rześnia 1829, f 14 Maja 1891).

Kom edya polska poniosła ze śm iercią „m łodego F re ­ d ry 11 ciężką stratę. Był to pisarz dużego talentu, o tem p e­

ram encie n a w skroś p o lsk im , odczuw ający dobrze pew ną

sferę naszego społeczeństw a, pełen werwy, dowcipny, lekki,

bystry ob serw ato r — słowem, obdarzony wszystkimi niem al

przym iotam i, które do stw orzenia dobrej kom edyi niezbędnie

są potrzebne. Gdyby „młody F re d ro " m iał był zdolność p a -

tzen ia głębiej, i w idzenia szerzej, gdyby m iał był zdolność

odczuw ania pow ażniej i silniej, gdyby nakoniec nie tra k to ­

w ał zbyt często św iata ze stanow iska oficera od ułanów ,

w czaku na bakier, z ręką pod bok, i z w ąsam i do góry,

mógłby był zająć stanow isko bard zo bliskie wielkiego swego

(3)

Nr. 2. M Y Ś L 3 ojca. Jednostronność jego talentu, jed n o stro n n o ść nie tak

po tężn a w swoim rodzaju, aby o niedostatkach zapom inać zmuszała, a im ponow ać sam a przez się m o g ła : „m łodem u F re d rz e 11 nie dozw oliła zająć jednego z pierw szych miejsc między kom edyopisarzam i polskimi.

Śm iesznem by jed n ak było, gdyby m u kto zarzucał, że był takim , jakim był, a nie innym, że nie był takim, jakim w edług czyjegoś widzimisię, być był powinien. Był, jakim mu n a tu ra być kazała, jakim urobiły go w arunki życia.

F red ro , urodzony w dom u arystokratycznym , z u sp o ­ sobieniem wielkopańskiem , bywalec, światowiec, wykształcony i obdarzony zmysłem spostrzegaw czym , kiedy pow rócił po długich w ędrów kach do rodzinnej Galicyi i rozejrzał się w k o ło : m usiał zobaczyć m nóstw o rzeczy, które każdem u inteligentnem u człowiekowi uśm iech n a u sta sprow adzą. Góż dopiero, jeżeli ten człowiek m a talen t autorski, m a hum or kom edyopisarskiL . Posypały się też komeclye nie zjadliwe wpraw dzie, nie pesym istyczne, nie rezonerskie, ani kazn o­

dziejskie, nie wylewające ludziom na głowę cebrzyka pomyj, ani rzucające im n a głowę p io ru n y ; ale kom edye, pełne śm iechu, często p oprostu farsy, kom edye wielkiego pan a i kawalerzysty, z pałacu i z konia na św iat patrzącego.

Kom edye te, to więcej szkice, niż rysunki, więcej im- prowizacye, niż artystycznie w ykończone utw ory. Z niesły­

chaną łatw ością, z nieporów naną w erw ą prześlizga się au to r po tem acie, zaznacza figury, skreśla sytuacye. T em at często zbyt błahy, figury krzywe trochę i nienaturalne, sytuacye nie zawsze p raw dopodobne, ale wszystko razem zabawne, a o to autorow i chodziło.

Stary F redro je s t wielkim artystą, m łody je st raczej dyletantem . Zbyt on w praw dzie utalentow any, aby go w p o ­ czet artystów nie zaliczyć m ożna, ale — gdy takie „Śluby pan ień sk ie14, taka „Z em sta", taki „G eldhab“, tak a „C udzo- ziem czyzna", wszystkie nieledw ie dzieła starego Fredry, na scenie oczarują, w czytaniu nie stracą nic ze swych z a le t;

czy o „Oj m łody m ło d y !11, czy o „Consilium facultatis11, czy o „Drzemce p an a P ro sp era" da się to samo pow iedzieć?

Gzy ten pisarz lekki nie wyda się nam za lekkim, jego dowcip za pustym , jego obserw acya za pow ierzchow ną? P o ­ dobno tak. Jeżeli dalej zestaw im y ojca i syna, to czy typy, stw orzone przez m łodego, będą miały tę wieczną w sobie świeżość, tę niestarzejącą się żywotność, jakie swoim typom nadaje stary F redro ? Cześnik, rejent, Orgon, Łatka, Jowial- ski itd, itd. — wszak to galerya postaci godna, aby ją n ie­

opodal galeryi z „P an a T adeusza" postaw ić, galerya w sp a­

niała, z takim kunsztem , z takim artyzm em odm alow ana, że kiedy kości m odelów w proch się już obrócą, p o rtrety ich b ęd ą o nich mówiły głosem, co nie z a m ie ra ; czy typy m ło­

dego F redry przeżyją o wiele swego a u to ra ?

C okolw iekbądź, jakikolw iek sąd w yda potom ność, hi- storya literatury powie, że „młody F red ro " zajm ow ał w swoim czasie jedno z wybitnych stanow isk w szeregu pracujących piórem , że w swoim czasie popularność m iał ogrom ną i u zn a­

nie wielkie, i że na oboje zasługiwał, P o w ta rz a m y : ciężką poniosła stratę kom edya polska ze śm iercią „m łodego F red ry".

Kt.

( F R A G M E N T ) .

SIJLAMITKA.

T w e oczy jak pochodnie gorą, od których noc się rozpłom ienia.

SALOMON.

W śród rzęs tw e oko, jak jezioro, które nadw odny gaj ocienia.

SULAMITKA.

T w e u sta są jak wiśni grona p u rp u rą m alow ane ciemną.

SALOMON.

Ust tw oich róża rozchylona motyle nęci ponadem ną.

SULAMITKA.

P ierś tw a, jak bram a, kędy w oje w roga łoskotem trw ożą stali.

SALOMON.

Jak dw a gołębie piersi tw oje, co n a śnieżystej siedzą hali.

SULAMITKA.

T w e słowa jak najsłodsze miody, jako szum cedrów tw oja [mowa.

SALOMON.

Jak dźwięczy szelest górskiej wody, ja k zapach m yrry tw oje [słowa.

SULAMITKA.

Jak płom ień podczas nocy m roźnej, tyś pożądany mnie i drogi.

SALOMON.

Jak łódź do brzegu z fali groźnej, spieszę, o luba, w tw oje [progi

S U L A M I T K A .

P ierś tw ą chcę czuć n a m ojem łonie, w uściski pochwyć [m nie palące.

SALOMON.

Z stokrotnić chciałbym m oje dłonie i ust i źrenic mieć tysiące.

SULAMITKA.

R am iona tw oje m nie unoszą, ja k róża od gorąca, mdleję.

SALOMON.

P oję się twego tchu rozkoszą, jak palm a w piaskach, gdy [w iatr wieje.

SULAMITKA.

Obłok zasłania me źrenice, w otchłań upadam , w głębię [ciem ną....

SALOMON.

W oczach mych skrzą się błyskawice, ziemia zap ada się p o- [d e m n ą ...

K a z i m i e r z T e t m a j e r .

WOLNE MYŚLI

( F E J L E T O N ) . II.

Em igracya patryotyzm u do Argentyny. — Stosunki królowej Natalii z lite­

ratam i polskimi.

W mowie każdego k andydata n a posła i w szpaltach każdego dziennika wychodzącego w Krakowie, czytam od lat wielu frazes: „znanym je st patryotyzm m ieszkańców K rakow a", albo „patryotyzm m ieszkańców K rakow a je s t znanym ", albo w reszcie „m ieszkańców K rakow a zdanym je st patryotyzm !"

W idząc to i czytając ciągle, m iałem zam iar drugi mój fejleton w M y ś l i rozpocząć od w yrazów : K rakow a m ieszkańców p a ­ tryotyzm znanym je s t, — kiedy n a nieszczęście (nie wiem czy dla m nie, czy dla patryotyzm u) poszedłem n a pogrzeb ks. biskupa Krasińskiego.

Poszedłem , bo uw ażałem to za swój święty obowiązek.

Zm arł starzec zacności nieposzlakow anej, zm arł dostojnik kościoła m ężnie noszący cierniow ą koronę obow iązków , zm arł uczony i pisarz pełen zasług dla literatury i języka, zm arł wreszcie gorący patryota, w ygnaniec za w iarę i ojczyznę.

Były więc przynajm niej cztery pow ody, aby „znani z p atry o ­ tyzm u m ieszkańcy K rakow a" oddali ostatni hołd śm iertelnym szczątkom wielkiego wyznawcy i obywatela.

Spodziew ałem się spotkać liczny szereg duchow ieństw a, ujrzeć k araw an zarzucony stosam i wieńców, a za nim n ie­

zliczone tłumy „znanych z patryotyzm u m ieszkańców K rak o w a".

N adzieje m oje ziszczone zostały tylko co do uclziału ducho­

wieństwa, — wieńców ujrzałem mniej niż n a trum nie p ierw ­

szego lepszego członka resursy — za karaw anem postępow ało

n a rynku osób 400, a za ogrodem strzeleckim nie cała se tk a .

(4)

4 M Y Ś L Nr. 2 Bilem się z myślami, gdzie się podział patryotyzm ?

P ostanow iłem go szukać. U dałem się n a kolej, aby zapytać kom isarza policyi, czy przypadkiem patryotyzm nie wyjechał ju ż n a letnie m ieszkanie, lecz p. kom isarz oświadczył mi. że opuścił w praw dzie nasze m iasto szam belan Xski i hrab ia Ywicz (o czem zaw iadom ione już zostały dzienniki), ale p a - tryotyzm u w tow arzystw ie ich nie widział.

P ytałem w redakcyach dzienników , czy przypadkiem nie m a co w w iadom ościach policyjnych o „patryotyzm ie", czy nie zm arł nagle na u d a r sercowy ? czy nie em igrował do Brazylii ? lub czy nie złam ał sobie ręki lub nogi ? Zaprzeczono jednozgodnie moim domysłom, — jed en tylko złośliwy re p o r­

te r p o dsunął mi podejrzenie, że praw dopodobn ie zajęty jest on (patryotyzm , a nie reporter) zakładaniem jakiego nowego stow arzyszenia, lub też został aresztow any za pijaństw o.

R ozpocząłem w ędrów kę po stow arzyszeniach. Znalazłem dużo prezesów , sekretarzów , cały szereg wniosków, niezli­

czoną ilość po p raw ek do statu tu , kilkanaście robrów w inta, pięć projektów n a składkow ą kolącyę, — ale patryotyzm u nie było. Zw róciłem więc kroki ku handelkom . E u re k a ! P a ­ tryotyzm siedział przy czternastej bom bie.

Ukłoniłem się nisko jego przedstaw icielom i spytałem dlaczego nie byli n a pog rzeb ie? — Czyim ? — zapytano. — B iskupa Krasińskiego. — Albo ja. go znałem , albo co ? — odpow iedział najgrubszy przedstaw iciel. — Cóż m nie biskup obchodzi? d odał najcieńszy.

Zacząłem rzecz tłóm aczyć — wyśm iano m nie. „Mój p a n ie ! — m ówił najgrubszy — najprzód każdy biskup to stańczyk, a źe był członkiem Akadem ii, panie kochany, toć my wiemy, że tam praw dziw ie uczonych koterya nie dopuszcza.

My, panie, ludzie pracy, szczerzy patryoci, m usimy dobrze kogoś poznać, aby m u uwierzyć. Kto chce być z nam i, niech się zapisze n a członka „Miłości11, albo panie tego do „Łucz­

n ik ów 11, niech nam m ądrze gada, kieliszkiem się trąci, pójdzie n a zebranie przedw yborcze, tak ja k panie, robią patryoci...11 Opuściłem zacne grono i poszedłem do drugiej grupy, szynkującej innego rodzaju patryotyzm em . Na nowo pytam , na now o rzecz tłom aczę. Nie wyśm iano m nie w praw dzie, ale grzecznie przedstaw iono, że zm arły nie był „pew nym ", za zbyt wolnomyślnym, zresztą wszelka m anifestacya je st szk o d liw ą!

P oszedłem do patryotycznej młodzieży, ale ta w łaśnie była zajętą „w yboram i11 i debatow ała n ad uszczęśliwieniem ludu zapom ocą odczytów o rozw oju idei dem okratycznej.

Patryotyczne nasze damy żałowały m ocno, że nie m ogły wziąć udziału w pogrzebie, ale p o ra obiadow a stanęła im na przeszkodzie. P an n ie Kokietko zresztą nie zrobiono na czas okrywki, a pani B rząkalska poszła na konferencyą do L ouvre’u.

W ędrow ałem dalej podług dostarczonych mi „adresów patryotycznych.“

Przyjaciele od „m łota i kielni11 nic nie słyszeli o żadnym Krasińskim , m łodzież szkolna „była p rzeszk o d zo n ą11 obiadem i lekcyami, urzędnicy w łaśnie mieli pilne „kawałki" do zała­

tw ienia, patryotyczna inteligencya w reszcie (jak to już w i­

dzieliśmy) była w porze pogrzebu... na śniadankach.

P om ału zaczynałem rozum ieć wszystko. Zrozum iałem także dlaczego m agistrat (czy ra d a miejska) nie kazał zapalić

■gazu, i nie okrył kirem latarni, ja k to czyni przy pogrzebach wielkości miejscowych, dlaczego rozm aite patryotyczne m u n ­ du ro w ane i niem un du ro w ane stow arzyszenia nie w ystąpiły in corpore, dlaczego nie widziałem chorągw i n a gm achach i z okien instytucyj publicznych, dlaczego w reszcie ciało zm arłego wie­

ziono przez ulicę Mikołajską, kiedy ja k w iadom o każda w iel­

kość w łasnego chowTu m a praw o dostać się do wieczności przez bram ę F loryańską.

P oniew aż rozm ow y z patryotam i znużyły mnie d o sta­

tecznie, poszedłem do dom u i wziąłem do ręki pełne miłości kraju i społeczeństw a „Zdania" biskupa Krasińskiego. Dwa z nich utkwiły mi w p a m ię c i:

Są ludzie, nawet dobrzy, eo dlatego błądzą, Ze zamiast dobrem kraju, stronnictwem się rządzą.

Stronnictwa się w truciznę narodu obrócą, Gdy się tylko przy swojem upierając kłócą.

Kto domyślny, tem u tłómaczyć nie trzeba, jaki związek zachodzi m iędzy temi dw om a zdaniam i, a naszym p atry o ty ­ zmem, co tak potężny dow ód swego istnienia dał nam w p o ­ grzebie biskupa wileńskiego.

Z resztą zapał skierow any był wówczas w inn ą stronę.

Cztery tysiące kilkaset złr. jakie wpłynęły do kasy Syngalezów w skazują jasno czego nam potrzeba. Licząc przecięciowo 20 ct.

od osoby, odwiedziło 20 tysięcy znanych z patryotyzm u m ie­

szkańców K rakow a nieznanych z patryotyzm u m ieszkańców Geylonu. T rzeb a było widzieć z jakim zapałem biegła m ło­

dzież do ogrodu Krakowskiego, jak płeć m ęzka zachwycała się lekkim strojem i... rzeźbą Syngalezanek, a płeć piękna uwielbiała... budow nictw o.

Ale przejdźm y z pola sztuk pięknych do literatury. P rzed dziesięciu dniam i w arszaw ski K uryer Codzienny pom ieścił a r­

tykuł p. Jana Grzegorzewskiego o stosunkach jego z p an n ą N atalią Keczko, kiedy ta jeszcze była m ężatką i królową.

Poniew aż artykuł ten przedrukow ały dw a pism a galicyjskie, jed n o lwowskie a drugie krakowskie, przeto nietylko nad brzegam i W isły i Dłubni, ale u źródeł Pełtwi, u dopływów Wielkiego i Małego B rnia, n ad S anem i D niestrem , w dolinie D unajca, nad w artką Tanw ią, Ł opiennicą i Osławą, w oko­

licach Strypy i Gniłej Lipy, wie n aró d wszystek, że Natalia rozm aw iała po francuzku z p. Janem Grzegorzewskim . Do dziejów więc naszego naro du , zwłaszcza do historyi s to su n ­ ków Polski ze Słow iańszczyzną południow ą przybył fakt, którego n astępstw na razie przew idzieć nie można. Przykro mi tylko, iż nie mogę ze w zględów osobistych wziąć udziału w przygotow aniu owacyi, m ającej być w yrazem wdzięczności społeczeństw a dla p. Ja n a Grzegorzewskiego. Brzydka to rzecz w praw dzie staw iać urazy osobiste p o n ad sp raw ę.p u b liczn ą, ale do grzechu tego otw arcie się przyznaję.

Krótko mówiąc, podrażn io ną została m oja miłość własna.

P an Jan Grzegorzewski zapom niał, a raczej um yślnie za­

milczał o m oich stosunkach z królow ą Natalią. P rzek azał historyi swój frak, wdziany dla uczczenia królowej, a słowem naw et nie w spom niał o kam izelce pikowej, ja k ą w tym dniu niżej podpisany m iał na sobie. To m nie zm usza uzupełnić opow iadanie p a n a Jan a i przedstaw ić rzecz całą we w łąści- wem świetle.

Otóż tak było. Znajdow ałem się właśnie rano koło g.

lOtej u królowej i... (okoliczność tę dyskrecya pom inąć mi każe...) kiedy dano znać, że H ajotow ie-R ogozińscy w przejeździe z K am erunu do F ern a n d o -P o o zawitali do Belgradu. N atalka zerw ała się z fotelu i n apisała polecenie do prezyd enta p o ­ licyi Pirw irm arczow icza, aby ukochanych naszych H ajotów

dostaw ił żywymi lub um arłym i. Nie upłynęło dziesięciu se ­ kund, a już byli w naszych objęciach. Gawęda ciągnęła się parę godzin, paliliśm y fajki z antypek stam bulskich, później znow u była gaw ęda i fajka, n astępnie fajka i gaw ęda, — jak mówi nasz zacny rzeźbiarz p. W alery. W końcu strasznie za­

chciało nam się jeść. „Przetrąciłabym nieco..." rzekła p ółg ło ­ sem H ajota. N atalka zadzw oniła i kazała przynieść dwie porcye antrkotów z m ad erą od Bogusiewicza. M arszałek dw oru Pet.ro Paprykiew icz wydobył parę niew innych flaszeczek Murna i gadu gadu, p ap u papu, nie obejrzeliśm y się jak n a m arya- clciej wieży czw artą w ytrąbiono.

— Times is o f money, szepnęła Natalia i kurczowym odruchem ram ion cudną swą główkę po d ała ku tyłowi.

— To be ts not to ie, w yrzekłem z drżeniem w głosie i delikatną jej rączkę (nie pam iętam d o b rz e: p raw ą czy lewą) przycisnąłem do w arg spieczonych polotem myśli.

Siedzieliśmy chwilę w m ilczeniu głębokiem , gdy dźw ię­

czny głos odezw ał się za n a m i:

(5)

Nr. 2. M Y Ś L 5 I sell bollers and bellows, spoons and tea — kettles.

Buy old gold and silver and all sorts of metals.

Ali things you reąuire botli for comfort and ease And Morison’s pills to prolong life, if you please.

— Olendzki, witaj W ła d k u ! — zaw ołał pan Stefan, a za chwilę i w m oich objęciach spoczął były nadw orny kochanek królowej M adagaskaru. Nacia znała Olendzkiego jedynie z gło­

śnej w ypraw y partyzanckiej n a szczurach do F ranz-Jo sep hs L andu, serdecznie się więc ucieszyła z zaw arcia osobistej znajom ości. W racał on w łaśnie z T urkestanu, gdzie polow ał n a dzikie indyczki z cesarzem brazylijskim i jego serdecznym przyjacielem h rab ią W ładysław em Sas Kulczyckim, który jak sam pisze „cieszy się jako p o eta w e W łoszech wielkiem uznaniem ".

R ozm ow a i dalej toczyła się po angielsku.

— F o r a long tim e I have no t h ea rd of John Gsche- goscheffsky, your elear blagered m onum enthal prep arin g — rzekła w czasie rozm ow y Natalka. I w tedy to, jakby n a za­

klęcie czarodziejki, ukazała się we fraku i z fajeczką w ustach wysoka postać p an a Jana w tow arzystw ie bułgarskiego m a ­ larza. Uznałem całą ważność chwili, jej doniosły wpływ na Słow iańszczyznę — usunąłem się więc dyskretnie do bu d u aru królowej...

Dalsze dzieje opisał już dokładnie p. Jan Grzegorzewski.

Na ostatek zostaw iłem ra d o sn ą i bolesną zarazem w ia­

domość. W pierw szym fejletonie wyjąłem ze „Sportu" chw i­

low ą wieść o śm ierci kierow nika Polly, Joe R aym era. N arodzie ciesz się, Eaym er ż y je !

N arodzie p łacz! Nie um arł R aym er, owszem „cieszy się najlepszem zdrow iem " (S port Nr. 3), ale los ciężko go d o ­ tknął, odbierając m u żonę.

Telegram zam iast Mrs. R aym er, podał Mr. R aym er — i sporciarze nasi wylali niepotrzebnie całe w iadra łez i zu­

żyli sto tuzinów chustek do nosa. A m ożeby w im ieniu K rakow a przesłać kondolencyą?

K. B a r t o s z e w i c z .

---p— j > —c---

CO TO JEST HISTORYCZNY O BRAZ?

P a n K. B artoszew icz um ieścił w pierw szym num erze

„Myśli" artykuł — „o konstytucyi 3. M ąja“ Jana Matejki — i to nam dało pow ód do skreślenia kilku następujących uwag.

P a n K. B. zarzuca cały szereg nieścisłości historycznych w ym ienionem u obrazow i — i robi to zupełnie na seryo — ja k gdyby to był pierw szy tak zwany historyczny obraz, któ rem u takie nieścisłości zarzucać m ożna. F ak t się stał przed stu laty. A cóż by m ożna znaleść za błędy historyczne w obrazach, które p rzedstaw iają fakty z przed lat 200, 300, 400, 500 itd. ?

Znałem jednego malarza- który ogrom nie zm izerniał — kom ponując obraz historyczny roku pańskiego 11 00 ; p o ra ­ dziłem m u zim ne okłady i spacer — no i w ybrał się jakoś.

Inny znow u zapew niał mnie, że „głowa m u p ę k a “ od myśli

—■ w jak i sposób m a u brać panów z 1200 ro k u w obrazie, który m a zam iar m alow ać — tem u znow u poradziłem b e ­ dn arza i p arę obrączek, celem w zm ocnienia rozluźnionych klepek, i to też Bogu dzięki pom ogło. Zauw ażyć należy, że te n m alarz „myślał jak ubrać" — bo do 1200 roku, naw et dokładnych danych co do ogólnego wyglądu szat nie ma.

T ak a też to i historya, „że jakiś p an co’ się nazyw ał X. zabił p a n a co się nazyw ał N. w w ieku 1 2 -ty m , zam iast zrobić p an a X, i p a n a N. w wieku 19 -ty m "-

P atrzą c n a obrazy Pradiili, Matejki, G ersona — albo n a : Y elasąueza, W ern era, Newilla, W ereszczagina, które

z tych obrazów nazw iem y historycznym i a które nie ? Ogół krytyków i publiczności tw ierdzi, że „wzięcie G renady" P ra - dilli, nam alow ane 1880 dajm y n a to roku — je st obrazem historycznym — jakaż więc różnica będzie, pom iędzy P ra - dillą a Y elasąuezem , który wzięcie B redy nam alow ał de m su ; w spółcześnie z faktem, który m u za tem at posłużył. Z daw a­

łoby się, że Velasquez je st więcej historyczny. T ak sam o cykl cały m alarzy francuskich, którzy m alowali dzieje bitew N apoleona I., n a jego żądanie je st chyba więcej h istory ­ cznym niż n. p. M eissonier’a, „S zarża p od A usterlitz" lub

„O dw rót z Moskwy" —- nam alow ane w; pięćdziesiąt lat po faktach.

T eraz z kolei rzeczy w ypada nam zastanow ić się nad środkam i, jakim i — m alarstw o rozporządza. M alarstwo jest naśladow aniem natury. Do tego celu m alarz m a środki n a ­ stępujące : K aw ał p łó tn a lub kaw ał ściany, pendzle i farby.

P oniew aż naśladując n atu rę i chcąc w rażenie jej przenieść na płótno, odbieram y w rażenie zapom ocą w zroku — wzrok więc służy nam potem do spraw dzania dokładności naszych w rażeń już n a płótnie utrw alonych. Poniew aż dalej, naśla­

dując n atu rę zapom ocą kształtów i b arw nieruchom ych, że się tak wyrazimy, nie możemy wyrazić ani ciągłości ruchu ani trw ania czasu, m usim y ograniczyć się n a pew nym m o ­ m encie czasu i n a pew nych m om entach ruchów i barw . Jednem słowem, m alarstw em m ożem y w yrażać tylko m om en­

talne w rażenia wzrokowe. Niekoniecznie potrzebujem y w i­

dzieć w naturze scenę, k tórą staram y się nam alow ać — ale nasze uczucia m uszą przejść koniecznie przez pryzm at w ra ­ żeń wzrokowych, które n ad ają im w umyśle naszym formy obserw ow ane w naturze. Jak tedy, co widzimy, m ożna m a ­ low ać rzeczy w idziane i niew idziane, tak znow u przyznać p o tr z e b a , że scenę, którąśm y widzieli, możem y odtw orzyć bezstronniej i z w iększą p ra w d ą w zględną, poniew aż um ysł nasz m a w rażenie przybyłe z zew nątrz z form ą określoną.

F akt zaś, o którym słyszeliśmy lub czytali, możem y wy­

obrazić sobie n a tysiąc sposobów zupełnie dowolnych, szcze­

gólniej, jeżeli naoczni św iadkow ie faktu nie istnieją już, aby naszej fantazyi nałożyć wędzidło.

H istoryczność faktu z p u nk tu m alarskiego, je st jego p ra w d ą w miejscu, w formie i barw ie — jed nem słowem je st sam ym faktem podanym następującym po nas ludziom takim , jakim był istotnie. T a konkluzya, jako w rażenie w zro­

kowe dla spółczesnych, d oprow adza nas do wniosku, że tylko obrazy m alow ane pod b ez p o śred n iem w rażeniem faktu m ogą być historycznem i, a w p ra k ty c e się to stw ierdza co­

dziennie. Spółczesne obrazy, przed staw iające jakieś fakty są dla nas dokum entam i historycznem i, pom ijając ju ż ich w a r­

tość artystyczną. T ak zw ane obecnie w potocznej mowie obrazy historyczne, nam alow ane p o d w rażeniem relacyi czy­

tanych lub słyszanych a zawsze niedokładnych, m ogą dla nas m ieć wysoką artystyczną w artość, ale wym agać praw dy historycznej od nich je st całkiem nie n a miejscu. (D. n.)

A. P i o t r o w s k i .

CÓRKA LEŚNEGO.

SZKIC P O W I E Ś C I O W Y

przez

- w I S l i A "W A . .

I.

Kto w idział W arw arkę, id ącą w niedzielę do cerkwi — m ógł zam knąć oczy, siąść pod dąb w ypróchniały, a nieza­

w odnie wszystkie hurysy — majki, wille, „bohynie" — w edle w yobrażeń indyw idualnych — zbiegły by się do niego, B a!

żeby to m ożna oczy zam knąć i z a s n ą ć ! Ale ta czarodziejka

nie n adarm o uchodziła za najpiękniejszą we wsi d ziew o ję!

(6)

6 M Y Ś L Nr. 2.

Um iała ona z p o d rzęs niby strzępki je d w a b iu , spadających n a aksam itne policzki w ypuszczać strzały, które koło serca okręcały się, ja k liany am erykańskie i długo, długo spędzały sen z pow iek śm ierteln ik ó w !

— P tfu ! — p ek ! ci m a ro ! — m ów ił jed en i drugi — niem niej czar trw a ł istnym dopustem B o ży m .— Skąd jed n ak jej się to wzięło ?

Ojciec — co p raw d a, chłop by so sn a z w ejrzeniem cygana — jak huknie n a złodzieja przy kłodzie — bo był leśnym zaprzysiężonym — pow róz czy to p o r w ypadają mu z r ę k i ; a n a babinę niosącą cbrust lub sęki do wieczerzy wigilijnej, skoro spojrzy tylko, opam iętać się nie m oże do W ielkanocy. Lecz m atk a! „P ożal się Boże chust jej bieluś­

kich i chrzęściw ych" — m aw iały sąsiadki — ni o b ie li, ani oczerni. Skulona, trzęsąca, szeleści jen o kościam i niby w ór z kukurydzą, a ludzie praw ią, że córka do m atki byw a p o ­ d obna ! — Gdzie t a m ! B ajka w ie r u tn a !

— S ta ra W asylow a i przy ślubie — choć to dzień ra ­ dości i w esela — zachodziła się od kaszlu i płaczu, wyglą­

dając by kiść pokrzyw y przy jasnym słoneczniku, bo m łody W asyl ożenił się z w dow ą po leśnym — a W a w ark a?

— N ieurodził się jeszcze m alarz — m ówił szewc z P a - rehańca, rzekom y lew wioskowy — któryby ją odm alow ał.

Niem a pisarza, któryby ją opisał. Jak też nie m a człowieka

— dodaw ał p o d kręcając w ąsa dla zam askow ania doznanych zaw odów — któregoby ona po cało w ała! — H arda dziew ­ czyna !

B runetka z m atow ą cerą i śliczną kibicią, królow ała w okolicy. N azyw ała się właściw ie B arbara, ale poniew aż należała do obrządku wschodniego, krewni najbliżsi, w ybija­

jący w cerkwi pokłony w ołali n a n i ą : W a rw a rk o ! C iotka zaś ekonom ow a i cały p erso n al służby dworskiej ty tu ło w a li:

„B asią, B asień k ą8, z wielkiem przejęciem się i zadow ole­

niem skandując owo imię królewskie.

Od zapust aż do adw entu najbogatsi gospodarze przy­

syłali do niej „sw atów ". N ajdum niejsze m atki nazyw ały „go­

łąbką" (H ołubońką), jed n ak nie zawsze dla gładkości jej lica, ani giętkiej kibici, ale — co z pow ieści naszej ściera barw ę fantastyczności — dla sześciu krów w ypasających się w m o ­ czarach, 16tu sznurów korali, czystych i jędrnych, ja k wy­

b iera n a fasola, czterych m orgów gruntu — no — i innych dodatków potrzebnych w gospodarstw ie m łodej krasawicy, nie wyłączając kalety z srebrniakam i. Ludzie w szędzie są ludźm i i najm niej wykształceni dobrze liczyć u m ie ją !

W arw ark a pojęła to snać subtelnym rozum em swoim , gdyż dotąd nie przyjęła żadnego z zalotników, a ojciec, acz pił w ódkę sw adziebną, nazajutrz zaraz odsyłał za nią p ie­

niądze.

— T rafi ona n a swego — przepow iadały niein tereso - w ane w owych zabiegach m atrym onialnych znachorki wiejskie.

— Niechno dojdzie do o śm n astk i, a ja k kulka potoczy się za carskie w rota.

W szelako choć ośm astka nadeszła, W arw arka tak samo, niezm iennie, w platała p u rp u ro w e wstęgi w długie warkocze, tak sam o w dziew ała kam lotow ą spódnicę bez w zorzystego rań tu ch a, i w ten sam sposób jej jedynie właściwy w yrzu­

cała głowę do góry, jak klacz arabska.

— Nie chcę żadnego z tych opętańców , tatusiu mój serdeczny — m ów iła zwykle, gdy za dygnitarzam i w iosko­

wymi drzw i się zamknęły.

— E , co ci? Skąd oni o p ętań c e? — p rzedkładał ojcicc.

— Bp ja k opętani, mojego w iana łakną.

— Szewc chyba nie.

— H a ! h a ! h a ! h a ! h a — w ybuchła śm iechem s r e ­ brzystym .

— N iem ądra głowa ! C huderlaczek !

Ojciec jej zaw tórow ał. Cieszył się w gruncie z p o sta ­ now ienia córki, ra d był ja k najdłużej m ieć ją przy sobie, n a pociechę lat s ta ry c h , ku radości i w y rę cze n iu ! W a r­

w arka bow iem była jego opiekunem , tow arzyszem i p odporą.

Z cudow ną zręcznością um iała robić pułapki na lisy, karm ić sarny, tropić zające, poznaw ać szkody leśne. Z dubeltów ki zabijała w lot jastrzębia, a clzewa znała lepiej, niż sprzęty dom ow e, pozostaw ione m atczynej pieczy wyłącznie. Cały dzień praw ie przebyw ała w lesie, dlatego m iała cerę nieo- paloną, ruchy elastyczne, a um ysł świeży i naiwny.

II.

Chata W asyla z „pod d eb ry “, stała n a skraju lasu, boczną ścianą w sunięta pom iędzy buki rozłożyste, m ając w tyle pagórek zarośnięty m łodym i świerkam i, z p rzo du zaś sad śliwkowy. Z m ałych jej okienek po przez gałęzie, w i­

dzieć było m ożna w dolinie cerkiew lśniącą kopułą i szkołę świeżo pobitą gontam i, oraz m nóstw o kląbów i ogródków , w których kryły się skrom ne zabudow ania wieśniacze.

Było w łaśnie po świętym Michale- W iatr od ra n a za­

gnieździł się w drzew w ierzchołkach. Szum iał i huczał, niby echo nadziem skiej muzyki, choć nie p oru szał żadnej traw ki n a ziemi, ani ziębił po w ietrzaj ogrzanego jasnem i p ro m ie­

niam i słońca.

D opiero n ad w ieczorem zniżył się nieco ostrożnie i p o- m alutku, jak złodziej po łup przychodzący, a ustaliwszy się w ten sposób, rap tem zm ienił taktykę. Z adął o drazu z całą m ocą, huk nął z p rzerażającą siłą. Świeżo skopane kartofliska pruł, niby oracz n a w iosnę, rozrzucając ziemię m asam i, zm iatał resztki otawy, źdźbła słomy z podw órza, w yw racał m ałe drzew iny, oraz stosy opalu przygotow anego n a zapas, broił i hulał a w górze sekundow ały m u ciem ne opony chm ur, wyrzucające iskry elektryczne, które jak węże św ie­

tlan e okrążały horyzont.

W asylow a zam knęła szczelnie kom órkę z drobiem i p r o ­ sięciem, zastaw iła drzw i od stajni grabiam i żelaznem i, a b o ­ jąc się ognia rozniecić, przysiadła w kącie cichutko, p o d ­ czas gdy W arw ark a z zajęciem przyglądała się przez okienko grze żywiołów, m ając śliczną tw arzy cz k ę, czerw oną łu n ą zorzy w ieczornej i odblaskam i błyskawicy rozrum ienioną.

— O deszłabyś od okna — rzekła m atka, żegnając się pobożnie, gdy p io ru n uderzył w pobliską sosnę nad jarem .

— Może ojca w ypatrzę, o j ! zm oknie nieboraczyna, deszcz puścił się, jak z cebra.

S ta ra chciała coś odpow iedzieć, lecz silny n a p a d kaszlu i łom ot w sieni, nie dozwolił jej dojść do słowa, a w izbie tym czasem ukazała się b arczysta p ostać leśnika.

W szarej odzieży, w kapeluszu n a głowie w ypełniał całą drzw i p rzestrzeń i wyglądał, niby obraz w ram ach so ­ snowych. C órka skoczyła czem prędzej odebrać m u strzelbę, k tórą pow iesiła n a kołku, poczem zdjąw szy w ierzchnie u b ra ­ nie z niego, znikła w sieni.

W asyl leśny był uosobieniem porządku, a jakkolw iek dym wybiegający m ałym otw orem , smolił większą część chaty w izbie w ew nątrz p an o w ała w z o ro w a 'c z y sto ść ; za nic więc nie przekroczyłby progu świetlicy w odzieży ociekającej.

— Zmokliście ojcze — rzekła W arw arka po d ając m u kaftan sam odziałowy.

— Żeby to je n o ! ale h u lta je ! ło try ! ro z b ó jn ik i! p o d - kradli się pod najpiękniejsze moje drzew a n ad Staw iszczem !

— O ! i cóż !

— Cztery najw iększe sosny podcięte, a je d n a zrąb ana!

— O ! o ! o!

— Już onegdaj w idziałem ślad w sm erekach, ale m iar­

kuję sobie, przy d rodze gałęzie, m oże kto o t ! sobie ściął dla zabawki, a tu dziś taka sro m o tn a szkoda! M jślałem , źe upadnę, śliczne sosny! A bogdajże cię łotrze przeklęty!

— Nie znaleźliście trz a se k ? — m oże za nim i stropić go m o żna?

— Gdzie tam ! Ziem ia ja k próchno, w iatr zm iótł wszystko

do szczętu. Doloż ty m oja dolo ! żebyż to się tak dziedzic

d o w ied z ia ł! D w adzieścia lat służby poszłoby m arnie. P rz y ­

(7)

Nr. 9. M Y Ś L 7 kazał m i onych sosien strzedz, by oka w głowie, bo to

w nas jak złoto, odkąd Szm ul cały ług za h ara ta ł! O! o!

i takie m oje strze żen ie!

— W yście przecie niew inni — p ersw adow ała córka, zajm ując obok niego miejsce na ławie, bez względu, iż stara m atula żywo krzątała się po izbie, dla przyrządzenia w ie­

czerzy. — Złodzieja odkryjemy, dziś czy ju tro , nie m artw ­

cie się ! (G. d. n.)

T E A T R .

Rzut oka na scenę krakow ską.

I.

(Dokończenie).

Kierownik artystyczny, świadom y środków , p ro w a d z ą ­ cych najlepiej do celu, m usi m ieć n ajpierw wielki zasób dobrej woli i poczucia obow iązku; m ając przed swojemi oczam i roztoczony wyraźnie literacki w idnokrąg, potrafi on zebrać wszystkie siły, by dane dzieło znalazło w arunki i oto ­ czenie najgodniejsze. Gruby m ateryał p o d jego u m iejętną ręką zam ieni się w m iękką m asę, p o d atn ą do uw ad atnien ia potrzebnych kształtów ; nieruchom e figury sceniczne dzięki re ­ żyserskiej zręczności n abiorą życia i nauczą się chodzić po scenie; bezbarw ny wygląd tłum ów zalśni migotliwym kolo­

rytem efektu; cisza przeraźliw a obojętnych i flegmatycznych statystów zadrga tonam i odgłosów rzeczyw istości; słowem , dobędzie się ze sceny wyraz praw dy i sztuka przem ów i z całą dram atyczną potęgą.

O udoskonaleniu w tym kierunku ani n a chwilę nie pow inna zapom inać nasza dyrekcya. T rzeb a wydać kilkaset reńskich n a kostium y; trzeba koniecznie wygim nastykować tłu m , podw yższając m u zarobek od przedstaw ienia; trzeb a pom nożyć liczbę p ró b , a co najw ażniejsza, trzeb a zrobić dobry początek i zainaugurow ać jakieś arcydzieło d ram a­

tyczne za pom ocą sił własnych. Za pom yślny skutek ręczymy.

Nie wym agamy rzeczy niepodobnych. N a początku sezonu niechaj kierow nik artystyczny w porozum ieniu z zn a­

wcami teatru wybierze jaki utw ór szerszego znaczenia, n ie­

chaj pracy nad nim pośw ięci choćby p arę miesięcy, aby nie przeszkadzać prób om bieżącego re p e rtu a ru i niech w końcu dyrekcya złoży p ew n ą ofiarę n a p orząd ne w ystaw ienie dzieła, a K raków potrafi ocenić tru d y , nagrodzić usiłow ania i o b ­ darzyć poparciem bezw zględnem um iłow aną przezeń scenę.

Inicyatywa jed n ak podobnych przed staw ień wychodzić pow inna nie od pojedynczych artystów , którzy na swój b e- nefis w ystaw iają najpopularniejszy to w ar z rynku d ra m a ­ tycznego, ale od kierujących teatrem osób, n a tem bowiem zyskuje p ow aga instytucyi i podnosi się jej kredyt m oralny.

Uwagi powyższe nasunęły mi się podczas przeglądu sztu k, jakie grano n a scenie naszego te a tru ; dyktow ała mi je szczera m iłość naszego te a tru , który m a wszelkie dane

po tem u , żeby obecnie został pierw szym w Polsce. Zdanie sw oje w ypow iadam bez żadnych osobistych wycieczek p rz e ­ ciwko kom ukolw iek, poniew aż nie o ludzi mi chodzi, lecz o rzecz samą.

Sezon bieżący m a się ku końcow i. W następnym a rty ­ kule przyjrzym y m u się bliżej przy szczegółowym rozbiorze re ­ p e rtu a ru ; wówczas w yprow adzić się będę stara ł wnioski ogólne z m ateryału, jak i daje zbiór sztuk granych n a naszej scenie; wówczas p ow iem , o ile, w edług mego zd ania, te a tr odpow iedział sw ojem u przeznaczeniu, podkreślę strony d o ­ datnie jego działalności i w skażę ujem n e; w tedy rów nież pom ów ię o naszej drużynie artystycznej, k tóra zasługuje na sąd przedm iotow y. Obecnie ograniczam się do skreślenia ogólnych rysów, zostaw iając resztę na później.

Jest faktem spełnionym , że scena krakow ska w ciągu kończącego się sezonu zapoznała publiczność naszą z m nó ­ stw em utw orów dram atycznych, mniejszej lub większej w a r­

tości, w każdym razie ciekawych, często dobrych i pięknych.

R zu t oka n a re p e rtu a r, grę artystów i wystaw ę sztuk p rz e ­ konyw a n as, że było w działalności dyrekcyi dużo szczęścia, w wyborze utw orów wiele rozm aitości, w interpretacyi cza­

sam i zupełny artyzm. P odnieść m uszę w prow adzenie do re ­ p ertu a ru kilku sztuk oryginalnych, now ych, oraz Wznowienie niektórych dzielnych, daw niejszych utw orów dram atycznych.

Nie mogę także pom inąć m ilczeniem zaangażow ana p aru m łodych talen tó w ; chociaż stw ierdzić m uszę jednocześnie szczerby wielkie, w ostatniej dobie w personelu pow stałe.

O napraw ie w tym kierunku pom yśleć m usi dyrekcya ko­

niecznie.

R ezu ltat m ateryalny ujem nym być nie m oże, poniew aż te a tr dość szczelnie zapełniała publiczność. Pom im o, że dy­

rekcya w bieżącym sezonie nie robiła eksperym entów n ie ­ bezpiecznych — w rodzaju sp ro w a d zan ia tan cerek — nie brakow ało widzów dobrze usposobionych i przychylnych.

W skazów ka to pow ażna i nauczająca. Nie wątpim y, że w przyszłości nie potrzeba się będzie nigdy uciekać do n a d ­ zwyczajnych w idow isk, które przynoszą ujm ę teatrow i. Tylko troch ę um iejętności w wyborze utw orów , tylko wiele staran ia 0 pop raw no ść wystawy i gry, tylko dużo troskliwej pieczy około wszystkiego, co m a związek ze sztuką praw dziw ą — a pow odzenie zapewnione....

Nie pozostał bez wielkiego w pływ u n a nasz te a tr pobyt gościnny n a scenie krakowskiej Heleny M odrzejewskiej. N ie­

pospolita artystka w niosła tu , oprócz osobistych w łasności 1 pierw iastków olbrzymiego talen tu , rów nież inne czynniki sztuki w ykonaw czej, w raz z n ią w yjrzała z za kulis kryjąca się odd aw n a uporczyw ie poezya gry. P ubliczności otworzyły się oczy n a istotę p iękn a, św iat aktorski przekonał się, gdzie są wyżyny artyzm u, i kto na nie wkroczyć może. Udział M o­

drzejewskiej w przedstaw ieniach teatralnych w yróżnił je w wysokim stopniu od innych, ale nie zaszkodził scenie, k tó ra z w rażeniem przez artystkę w yw ołanem , liczyć się musi. Tem konieczniej dzisiaj trze b a będzie pracow ać n ad stw orzeniem takiego ciała zbiorow ego n a scenie, któreby zastąpić mogło wielką pojedynczą siłę. Gzy to się osiągnąć ud a — przyszłość pokaże.

A. D o b r o w o l s k i .

KILKA SŁÓW 0 PANI MODRZEJEWSKIEJ

w roli Lady Makbet.

Lady M akbet od chwili, kiedy wychodzi na scenę, m a tylko jed n ę jedy ną c n o tę : kocha swego m ęża do szaleństw a.

Jeśli jej dusza z natury m a w sobie pierw iastki zła, ziarno zła: t.o ziarno owo rozw ija się w olbrzymie, przerażające ogrom em drzew o dopiero p o d wpływem nam iętnej miłości, pod wpływem tego palącego słońca jej duszy. Lady M akbet nie istnieje sam a dla siebie, on a żyje M akbetem , rozm arzają ją jego czyny, ona je st jego dum ą dum na, jego am bicyą am ­ bitna. Lady M akbet po za m ężem nie widzi nic, dla niego poświęciłaby Boga, św iat i siebie sam ą, pochyla głowę p rzed bohaterem — czuje się n ad nim wyższą tylko woli potęgą i przebiegłością.

T aki sąd o pojęciu charakteru Lady M akbet przez pan ią

M odrzejew ską powzięliśmy, ujrzaw szy ją w tej roli. A rtystka

akcentuje silnie gorącą zm ysłową m iłość lady do m ęża (sp o ­

sób w itania, rzucenie się w objęcia m ęża przy słow ach: „N ada

blask przyszłym dniom i nocom naszym " (w ypow iedzianych

lubieżnym półszeptem ), akcentuje rów nież wszystkie ustępy,

(8)

8 M Y Ś L Nr. 2.

gdzie w ola żony walczy z w olą m ęża i podnosi zwycięstwo, gdzie przebiegłość jej zdum iew a, usidla, popycha do czynu chw iejnego, prostodusznego M akbeta.

C harakter po tw ornie złej kobiety, bo tak ą z n atu ry jest b o h aterk a tragedyi, odczuła i odtw arza nasza w ielka artystka nieporów nanie. Nim jeszcze lady zacznie d ziałać; ju ż sp o j­

rzenie jakieś zimne, przeszyw ające, już głos tw ardy, ostry przy czytaniu listu, znam ionują, że ta kobieta je st zła, że trze b a jej się strzec i uciekać od niej. Nie m am y m iejsca na szerszy rozbiór gry pani M odrzejewskiej. Zaznaczym y tylko, że artystka nie pom inęła ani jednego szczegółu, że wyzyskała wszystko, co się dało wyzyskać głosem, oczyma, ruchem , m ilczeniem , że w zdum ienie p o p ro stu w praw iła nas nietylko genialnym swoim talentem , ale i głęboką, nadzw yczajną in- telligencyą w pojęciu roli. A jed n ak — zdaniem naszem — lady M akbet pani M odrzejewskiej nie wyklucza zwycięsko i stanow czo odm iennych interpretacyj tej samej roli, a te od ­ m ienne interpretacye m ogą być nie mniej świetne. Lady Mak­

b et w grze pani M odrzejewskiej je s t — w edług nas — za m ało dem oniczna, za m ało przerażająca, za m ało osłupiająca swoim geniuszem zbrodni, za m ało surow a, b ru taln a i dzika.

P raw d a, że nie je st ona, prócz miłości do m ęża, zupełnie ludzkich uczuć p o z b a w io n a : kochała dziecko, nie m a odwagi aby zabić D unkana, gdyż je st podobnym do jej ojca, niechce zastanaw iać się po zabiciu, bo się zastanaw iać lęka — ależ te wszystkie cechy ludzkości są niczem praw ie w obec n a d ­ m iaru zbrodni, do jakich lady je s t zdolną. P an i M odrzejewska nie zatracając nic, nie usuw ając nic w cień, w ygładza przecież niezm iernie ostre kontury, przyćm iew a oślepiająco jask raw e św iatła dla logiki. Tylko tak a złagodzona lady M akbet m oże w t e n s p o s ó b zdejm ow ać koronę, m oże t a k i m tonem skarżyć się przy myciu rąk, m oże t a k w estchnąć, tylko taka lady M akbet m oże budzić współczucie, żal, który gardło ściska, a tego chce artystka w idocznie. P ani M odrzejewskiej lady M akbet nie je st — zdaniem naszem — w ierną fotografią szek­

spirow skiej kreacyi, je st tylko podobnym do niej bardzo, mniej tw ardo m alow anym p ortretem , nie mniej jed n ak arcy-

świetnym. X.

Z e Lwowa.

Mieczysław Chrzanow ski, zmarły przed kilku laty dyre­

k to r izby rachunkow ej w W ydziale krajow ym i tłomacz kilku­

set dzieł scenicznych — nie długo p rzed śm iercią zab rał się do napisania historyi teatru lwowskiego, do której od daw na grom adził m ateryaly. Z pom iędzy wielu arcyciekawych szcze­

gółów, które szkoda, że p ó jd ą w zapom nienie — utkw iła mi w pam ięci książka, w której naklejał przez cały szereg lat recenzje teatralne, pow ycinane z rozm aitych lwowskich dzien­

ników. Świstki te, pisane kiedyś z całą pow agą — są dziś nieskończenie śm ieszne, a przez zestaw ienie jednych obok drugich — zadziw iają sw oją sprzecznością. Jeżeli lip. recen ­ zentow i jednego dziennika p o d o b ał się dyrektor, dla drugiego je st on typowym głupcem i ostatnim z ludzi. Sztuka, bu dząca zachw yt jednego z krytyków, drugiem u w ydaje się „zlepkiem scen, bez żadnego związku, w której dobre są kradzione, a złe w yłączną własnością au tora. “ — A ktor lub aktorka X.

je st pierw szorzędną znakom itością, jak po w iada jed en z re ­ cenzentów , gdy tym czasem tego sam ego dnia w innym dzien­

niku inny recenzent odsądza ich od wszelkiego talentu i radzi, aby ja k najprędzej do innego przerzucili się zawodu. I tak dalej i tak dalej... bez k ońca!

P o co ten w stęp i czego on dow odzi ?

Ma on cel podw ójny. N asam przód przypom nieć bardzo pracow itego człowieka, którem u śm ierć przeszkodziła wydać dzieło, w które włożył kilkanaście lat żm udnej pracy i b e n e ­ dyktyńskiej cierpliwości, a p ow tó re n a przykładzie wykazać, ja k tru d n o pisać o teatrze lwowskim, zwłaszcza, ażeby zaraz n ie spotkać się z zdaniem w pro st przeciw nem u

Czy jed n ak nie m a sposobu pisać o teatrze tak, aby nie wywoływać skądinąd tak rażących sprzeczności? Sądzę, że j e s t '—'m ian o w icie: należy pisać chłodno, bez nam iętności i zacietrzew ienia, bez sympatyi i antypatyi, bądź dla kiero­

w nika sceny, bądź też dla artystów , słowem pisać bezstronnie.

S ezon operow y trw ał w tym roku dłużej jak zawsze, a ku końcow i zw łaszcza opera nasza śm iało m ogła w spółza­

wodniczyć z operą, któregokolw iek ze stołecznych teatrów..

W obec lego nie bardzo m ożna się dziwić i nie bardzo brać za złe dyrekcyi, że w szelkie swoje usiłow ania skierow ała w tę stronę, mniej jeszcze ja k d o tąd zajm ując się dram atem .

D ram atem sit venia verbo... tym od d aw n a nikt się nie zajm ow ał we Lwowie — należałoby pow iedzieć : kom edyą i to kom edyą lekką, farsą i w reszcie ulubienicą naszej publiczności:

operetką.

Nie będziem y w skazywać dróg dyrekcyi, pouczać ją, jak to czynić należy — gdyż uw ażam y to za rzecz w p ro st śm ie­

szną, a nauk tych udziela się jej z różnych m iejsc bez końca i bez zastanow ienia, a zawsze z jednakow ym skutkiem — sucho więc tylko zapiszem y co grano i ja k grano.

W ięc n aprzód w kw ietniu w ystaw iono „ E w ę “ dram at R y s z a r d a V o s s a . Dlaczego ją w ystaw iono? tru d n o p o ­ wiedzieć. W Niem czech sztuka ta m iała mieć pow odzenie — ale cóż tam pow odzenia nie m iew a.“ W W arszaw ie zaś p a ­ dła n a wszystkie cztery nogi, to więc pow inno było ustrzedz dyrekcyę przed tym — niew ątpliw ego skutku eksperym entem . N atom iast wyznać należy, że rzecz tę odegrano arcystarannie.

a rola „ M a t k i " — j ednej z artystek zajm ujących użyteczne, chociaż mniej w ybitne stanowisko, pom ogła do wysunięcia się n a plan pierwszy.

W esołą farsę Laufsa p, t . : „Szalony p om y sł11 jeżeli p o ­ mimo ślam azarnej gry nie zabito od razu, to tylko dlatego, że rzecz to p ełna niezaprzeczonego hum oru, mimo, że p o ­ zbaw iona głębszej w artości, w łaśnie dla tego hu m oru m usiała się podobać i u rąg ała zapędom karaw aniarskim naszych a r­

tystów.

W zno w ienia: „W ielkiego B ractw a" F red ry i „Nitki j e ­ dw abiu" S ard ou nastręczyły sposobność pan i Nowakowskiej przypom nieć się publiczności tylko po razu i to nie szcze­

gólnie — zapełniły salę teatralną.

W dniu pierw szym m aja, wyjechała dyrekcya ze sztu ką Fuldy p t . : „Raj utracony". — Nasza cenzura teatraln a m usiała być w djabelnym kłopocie ! Nie m ożna przecież zakazywać rzeczy granej w Burgu, n a której był obecny Cesarz, a po przedstaw ieniu kazał sobie do loży sprow adzić reżysera i. p o ­ dziękow ał m u za starann e w ystaw ienie dram atu. Gdyby nie ten, pow szechnie znany szczegół — nie oglądalibyśmy tej rz e­

czy we Lwowie — tem więcej w dniu pierw szym maja. —

„Raj utracony" m a w artość niezaprzeczoną, akt drugi zw ła­

szcza — niesłychanie zręczny i piekielnie efektowny — tę j e ­ dnak m a naszem zdaniem słabą stronę, że rozb u d za n am ięt­

ności, gra n a nich całą siłą talentu au to ra — gdy tym czasem łagodzićby je należało. I to wszystke w dniu pierw szym maja,, gdy galerje pełne były św iętujących robotników , przyjm ujących każde słowo drugiego aktu oklaskam i i objaw am i tak n am ię­

tnego zadow olenia, jakich scena skarbkow ska nigdy nawet, n a „Kościuszce" nie słyszała. — R ól praw ie nie um iano wcale, a całe przedstaw ienie było nieustan nem borykaniem się w szystkich bez w yjątku artystów z suflerem — gdy więc ci, dla których dano sztukę raz jed en przyszli, a tym nie wielu, którzy do te a tru dla gry sam ej chodzą -— dano podziw iać tylko silne płuca suflerskie — nie dziw, że „R aj“ zrobił należytą

„klapę". (C. d. n.)

J a m n i k .

43=t=£>---

Cytaty

Powiązane dokumenty

 Fizyka, 7.3: wyjaśnia powstawanie obrazu pozornego w zwierciadle płaskim, wykorzystując prawa odbicia; opisuje zjawisko rozproszenia światła przy odbiciu

W mojej pierwszej pracy trafiłem na towarzystwo kolegów, którzy po robocie robili „ściepkę” na butelkę i przed rozejściem się do domów wypijali po kilka

Tragedja miłosna Demczuka wstrząsnęła do głębi całą wioskę, która na temat jego samobójstwa snuje

Na wolontariacie w SZLACHETNEJ PACZCE Damian nauczył się jak zarządzać projektem – zrekrutował zespół kilkunastu wolontariuszy, którzy odwiedzali rodziny

Po wprowadzeniu danych posiadanego przedmiotu leasingu będziesz mógł dodać kolejny używając przycisku „Dodaj” (patrz pkt. 20) Pole „Łączna kwota umów leasingowych”

(...) Wkrótce usłyszymy jak szum wielu wód głos Boga, który obwieści nam dzień i godzinę przyjścia Jezusa.. Żyjący święci, sto czterdzieści cztery tysiące, poznają i

Choć z jedzeniem było wtedy już bardzo ciężko, dzieliliśmy się z nimi czym było można.. Ale to byli dobrzy ludzie, jak

- kandydat musi posiadać pełną zdolność do czynności prawnych oraz korzystać z pełni praw publicznych, nie może być skazany prawomocnym wyrokiem sądu za umyślne przestępstwo