Nr. 2. Kraków, 1 Czerwca 1891 r. Rok I.
W y c h o d z i 1 i 15 k a ż d eg o m iesiąca.
P renum erata w ynosi w K rakow ie:
r ocz ni e . . . 7 złr. 30 c e n t ó w k w a r t a l n i e 1 ,, 80 ,, mi es i ęcz ni e . — ,, 70
Za odnoszenie do domu dopłaca się miesięcznie 5 ct.
Num er pojedynczy kosztuje 3 5 ct.
R ękopism ów drobnych nie zw raca się.
P r e n u m e r a ta n a p ro w in c y i i w całej Monarchii A u s tro -W ę g ie rs k ie j wynosi:
rocznie 8 ztr. — ct., kwart. 2 złr. — ct.
W N i e m c z e c h :
rocznie 1 6 m., pół rocznie 8 m., kwartał. 4 m.
W e F r a n e y i :
rocznie 2 0 franków, kwartalnie 5 fran.
Ogłoszenia i reklam y przyjmuje Adminiśtfacya
„ M Y Ś L I" po 10 et. za wiersz petitem lub jego niejsee za pierwszy raz, a po 5 ct. za następne.
Redakcya i Adm inistracya znajdują się w K rakow ie przy u licy Zielonej L. 8, gdzie też uprasza się nadsyłać w szelk ie przekazy i pism a. — Prenum eratę przyjm ują rów nież na m iejscu w szy stk ie księgarnie, w e L w ow ie zaś: Skład głów n y w księgarni Seyfartha i C zajkow skiego. —
TREŚĆ: Ogłoszenie dwóch literackich konkursów .— List Teofila Lenartowicza. — „Konstytucya '3-go Maja w świetle poezyi", studyum przez Dra Hen
ryka Biegeleisena. — Aleksander Ja n Hr. Fredro (wspomnienie pośmiertne) przez K < X — „Salomon i Sulamitka", wiersz przez K. Tetmajera. — „Wolne Myśli" (fejleton II.), przez K. Bartoszewicza. — Oo to jest obraz historyczny? przez A. Piotrowskiego. — „Górka leśnego", powieść przez W isława. —
„Rzut oka na scenę krakowską", przez A. Dobrowolskiego. — Kilka słów o p. Modrzejewskiej. — Teatr lwowski, przez Jam nika. — Ze świata dźwięków przez St. Niewiadomskiego. — Literatura (sprawozdania i krytyki). — Odpowiedzi Redakeyi. — Z chwili bieżącej. — Ogłoszenia (inseraty).
KONKURSY.
Dla ożywienia ruchu literackiego w Galicyi, rozp isu
jem y dw a nieustające k o n k u rsy : n a utw ór beletrystyczny (nowella, obrazek, szkic) treści dowolnej, obejm ujący około 4 00 wierszy druku oraz na utw ór poetycki, treści dowolnej,
obejm ujący około 100 wierszy druku.
Pierw szy term in nadsyłania utw orów poetyckich upływa z dniem 15 C z e r w c a b. r . ; prem iow any wiersz zam ie
szczonym będzie w num erze „Myśli", który się ukaże 1 Lipca b. r. Pierw szy term in nadsyłania utw orów beletrystycznych upływ a z dniem 1 L i p c a , wybrany zaś utw ór w ydruko
wanym będzie w num erze „Myśli" z dnia 1 S ierpnia b. r.
N agroda za najlepszy poem at wynosi 10 złr. obok zwykłego honoraryum od wiersza, za prozę zaś 20 złr..
obok zwykłego h onoraryum od w iersza d ruku.
Utwory, podpisane obranem godłem, uprasza się n a d syłać pod adresem redakeyi ( K r a k ó w , ul. Z i e l o n a 1. 8), praw dziw e zaś nazwisko zechce au to r załączyć w drugiej zapieczętow anej kopercie, naznaczonej tem sam em godłem, co utwór.
O ba działy konkursow e oceniać będą specyalne kom i
tety, złożone z wybitnych w literaturze naszej osobistości.
D o k o n k u r s u s t a w a ć m o g ą w y ł ą c z n i e t y l k o p r e n u m e r a t o r k i i p r e n u m e r a t o r o[w ie „ My ś l i " .
Zaznaczam y, że wyniki obu konkursów ogłaszać b ę dziemy w przyszłości w końcu każdego kw artału.
Red a kc ya .
LIST TEOFILA LENARTOWICZA.
P o w ydaniu pierw szego n u m eru „Myśli" doszły nas w prost lub pośrednio słowa uznania i zachęty. Poniew aż jed n ak pro
p na , laus sordet, chwalić się niem i nie mamy zam iaru. Jeden tylko czynimy wyjątek.
Czcigodny a u to r „Lirenki" w liście pisanym do p. K a
zim ierza B artoszew icza w ita serdecznie naszą „Myśl“, w k tó rej, jak pisze, wiele m u „trafia do przekonania". Pozwolim y sobie z tego listu przytoczyć kilka uw ag i myśli g łęb o k ich :
„Niech Myśl" nie obcina poezyj skrzydeł, nie krępuje się cenzurą — lepiej że pism o będzie miało mniej p re n u m e
rato rów na początek, niż gdyby miało wielu, a przechodziło w arszaw ską cenzurę.
„Ogólny dziś w E uropie duch optym izm u i pesym izm u w pływ a i n a nas — co nie dziw ne — z choroby tej p raca
jedynie leczy i to nie wyłącznie piórem , bo litera to tylko hieroglif tego, co n a dnie się ukrywa, a co wychodzi na jaw czynem.
„Obyśmy już raz porzucili oskarżania się i poniew ie
rania. Poszukajm y c e l u u przeciwników, a jeśli ostatecznie znajdziem y, że w wielkiej myśli godzą się z nami, traktujm y ich z wyrozum ieniem .
„Pow iedz pan redaktorom „Myśli", aby ustanow ili r u brykę n a zapisyw anie czynów szlachetnych, bo te p o d no szą i do życia zachęcają..., godność osobista, nie kłanianie się przed żadną pow agą, prócz nauki ś c i s ł e j , a m iłość braci, choćby ci kołki n a głowie ciosali, — oto m oja wiara..."
Żałujemy, że nie możemy podać w całości listu L irnika Mazowieckiego. Pełno w nim ogólnych uw ag trafnych i ogrom tej miłości, jak ą p lejada wielkich poetów zostaw ia w sp u- ściznie narodow i. Pozw olim y sobie tylko przytoczyć jeszcze jed en u stęp tyczący się p o e z y i:
„Nie m ożna jej podciągać p od żaden s y s t e m — p ró żny tru d, próżne gniewy — pójdzie, gdzie chce. — Z natury , swojej je st ona nie podległą, skłonna do uw ielbienia i id ea
łom swoim w ierna, czy znajdzie ap ro batę, czy nie. Jest miejsce, n a wszystko w wielkiem państw ie m y ś li; n a realizm i id e alizm, na pesym izm i optym izm, na w iarę i negacyą... Tylko w szelka filozofia rym ow ana nudzi. Poezya, przy której tabakę zażywać potrzeba, źle się poleca, choćby się w niew iem jakie sukienki przybrała."
(Dziękujemy serdecznie czcigodnem u poecie, nietylko za dow ód sym patyi dla naszego pism a, ale i za tych kilka cen
nych uwag, n a które się w całości piszem y. Z ainteresow anie się L enartow icza naszem pism em dodaje nam otuchy i u tw ier
dza w przekonaniu, że n a czasie podjęliśm y w ydaw nictw o
„Myśli" i że potrzebę jej zrozum ie nasz ogół inteligentny.) P rsyp. Red.
KONSTYTUCYA 3 MAJA
w ś w ie tle poezyi.
Słusznie za u w aż o n o , że ocena faktów historycznych w oderw aniu od w arunków m iejsca i czasu, jakkolw iek p o tę pio n a w teoryi, w praktyce bywa jeszcze stosow ana z całą brutalnością. P orów nyw anie konstytucyi 3-go M aja z w sp ół
czesną konstytucya francuską (1789 r.) do reszty paczy ciasny
kąt widzenia. R ew olucya francuska zerw ała tylko rusztow anie
układow i o d d aw n a już zm ienionych stosunków , kiedy twórcy
naszej konstytucyi musieli dopiero kłaść fundam enty pod
budow ę gm achu społecznego. Zaszczepienie n a tułow iu bez-
rządu zarazków organizacyi rządu, skarbowości, adm inistra-
M Y S L Nr. 2.
cyi i t. p. gałęzi życia p aństw ow ego, które już kwitły w innych państw ach, a których dom agali się naw et poeci współcześni, była wielce d odatnim czynnikiem ustaw y rządow ej, w ogóle pierw szym w arunkiem istnienia na teraz i dalszej zm iany sto sunków społecznych. D oktrynerzy dem okracyi zarzucają kon- stytucyi 3 m aja w stecznictw o, ale późniejsze dośw iadczenia z radykalniejszym i program am i wydały gorzkie owoce, p rz e
chylając szalę słuszności n a stronę um iarkow anej polityki tw órców naszej konstytucyi, przestrzegających rozu m n ą za
s a d ę : „trzeba robić co się da, a nie jak byłoby n ajlep iej11.
(Z listu Piatollego do Ignacego Potockiego z dnia 12 Lutego 1791 r.) M łodsza gałęź literatury sejm u czteroletniego, nosząca ch arak ter rewolucyjny, wykazuje w praw dzie św iadom ość r a dykalniejszych program ów , atoli do w cielenia św iadom ości tej brakow ało u nas jak to w ykazują także utw ory poetyckie, tak przedm iotow ych jako też podm iotow ych czynników, aby móc za jednym zam achem zwalić m ury przesądów i u p rz e dzeń. W strasznej agonii p ań stw a rozćw iartow anego przez w rogów i rozpadającego się z w łasnej niem ocy w gruzy, jaśnieje konstytucya 3 m aja i w świetle poezyi współczesnej jako św iadectw o skruchy i popraw y z daw nych win i błędów, jako dow ód żywotności n arodu, który u p ad ł ale nie zginął, jako hasło p ro testu przeciw ko przem ocy obcych, jako sp u
ścizna, w której czerpał n aró d siły w krw aw ych o n iep o d le
głość i wolność walkach. W poezyi sejm u 4-letniego myśl reform y znalazła przytulisko i stała się źródłem , zasycającem dzielnie w artki p rą d zdrow ych w yobrażeń w narodzie. R o z b udzona i spotęgo w ana ruchem politycznym tw órczość p o e tycka przybiera tu charakter aktualny, dając obraz dążeń p otrzeb i walk ówczesnych, objaśniając niejednokrotnie ukryte sprężyny w ypadków , w ogólności rzucając żywsze światło n a całą ów czesną opinią. W poezyi tej przybierającej kam e
leonow e barw y i kształty utw orów scenicznych, listów p o e
tycznych, ulotnych wierszy, hymnów, satyr, a naw et p aszkw i
lów u d erza przedew szystkicm realizm t. j. ścisły związek poezyi z życiem społecznem i politycznem narodu. Jako p rzy kład wystarczy zestaw ienie w iersza St. T re m b e ck ieg o : „Do moich w spółziom ków w czasie sejm u czteroletniego" choćby z depeszą księcia K aunitza do posła austryackiego w W a r
szawie de Cache.
D epesza ks. K au n itza.
„Przyszły sejm pokaże, czego Ezeczpospolita po samej sobie spodziewać się może. Jeżeli prywatne zawiści wezmą znów górę nad interesem, jeśli olięc wzajemnego dokuczania zagłuszy potrzebę zgody, Ezeczpospolita stawi się sama nad przepaścią".
W ie rs z St. T re m b e c k ie g o . Dziś na nas obrócony
Wzrok mają narody
Ale jeśli na sporach czas wycieńczą marnie Jeśli wzgląd osobisty serca ich ogarnie, Już mnie o szczęściu Polski nadzieja odbiegnie.
Zostaw iając n a uboczu utw ory poezyi odnoszące się w ogólności do sejm u 4 -le tn ie g o ograniczę się do samej chwili ogłoszenia konstytucyi, aby poznać w rażenie jakie w yw arła n a w spółczesnych i ich o niej opinią. Dzień 3 m aja w itany w całym kraju z niesłychanym zapałem i uw iel
bieniem odbił się przedew szystkiem w spółczesnych pieniach.
W ym ienia ich kilka z tytułu p raca R. P iła ta : „O literaturze politycznej sejm u czteroletniego" do której dorzuca obecnie Bibliografia E streichera (tom IX pod r. 1791— 1792) kilka
naście now ych tytułów . A ugust Sokołow ski w rozpraw ie
„U stanow ienie konstytucyi 3-go m aja 1791 r. zebrał także kilka pieśni z tego roku. „Trzeci m a j“ książka w ydana przez tow arzystw o poznańskie „Staszyca" i Iv. B artoszew icza „Księga pam iątkow a setnej rocznicy konstytucyi" ogłaszają ich więcej.
Z w iązanką pieśni zebranych przew ażnie w bibliotece u n i
w ersytetu lwowskiego i w Zakładzie Ossolińskich dzielę się z czytelnikami, rozpoczynając przegląd ich od pieśni ogłoszo
nych w 1791 r. i podnosząc z każdej tylko w łaściw ości, p o w tarzające się w wielu albo we wszystkich pieśniach. W w ier
szu bezim iennym p. t. „Na dzień 3-go m aja szczęśliwie doszłej kostytucyi" śpiew anym n a nutę „P atrzcie bogacze św iata“ , poruszono z lekka, jak w uw erturze wszystkie struny uczucia na których grają pieśni w spółczesne pośw ięcone tej w ieko
pom nej dobie. Kochanek Justyny rzuca kwiaty po d stopy
„wodzów n aro du " jak nazyw a tw órców konstytucyi, a radby n a uczczenie „świętego dnia" wyuczyć pieśni godow ej dzieci i w nuków „aby przechodziła z pokolenia n a pokolenie".
Oszołomiony radością widzi już m iasta a naw et „wioski szczęśliwe" ludzi zw aśnionych w zgodzie, odzyskane straty i szkody. Żałuje tylko że spoczywający w grobie ojcow ie zeszli z tego św iata bez nadziei, nie doczekaw szy się w sp a niałego w schodu słońca. Szczególniej cieszy się z tego, że podźw ignięto m iasta i zorganizow ano wojsko na obronę kraju i że przez ustanow ienie tro n u dziedzicznego zakończy się wreszcie brato bó jcza walka (elekcyjna). Przez całą pięcio- zw rotkow ą pieśń snuje się refren, wyrażający niekłam ane uczucia, żywione w pam iętną chwilę dla St. A ugusta, św ię
cącego tryumfy.... w p o e z y i:
„Jakże ten król nasz bogaty11
„Skarb jego serc miliony....11.
Drugi bezim ienny poeta p raw do po do bn ie Michał Mackie
wicz w pieśni p . n. „Dzień 3 Maja 1791" składa ofiary na ołtarzu wolności, tej „świętej córy przyrodzenia", której naró d buduje w tym dniu świątynie. Dotychczas była o n a przytło
czona grubą w arstw ą uprzedzeń i ciemnoty. Konstytucya otrząsła ją z tego kurzu, którego płacze tylko „gmin" szla
checki. P recz o d tąd z fałszywem i zasadam i, co wolnością m niem ały bezład i swawolę, dziś się praw dziw a dla P o lak a rodzi wolność czynienia tego. co nakazuje praw o. P o eta ud erza tir gw ałtow nie n a frym ark polityczny, który nie budzi, ale państw a całe zabija, niew innie knując w ciem nościach gabinetów zgubę i podnosi już dłoń, aby wym azać imię pol
skie z rzędu p aństw .
P o d koniec zw raca się p o eta do orła, godła Polski w te piękne s ło w a :
„A ty, coś ponad brody nadeschłej topieli Nosił rószczkę oliwy ptaku śnieżnej bieli, Wznieś lot bujny nad krajem, co się dziś odradza Niech się brat z bratem w dziką nieprzyjaźń nie zwadza Niech się wszyscy uścisną mieszkańcy tej ziemi11.
(G. d. n.)
D e . H e n r y k B i e g e l e i s e n .
JAN ALEKSANDER Ir. FREDRO.
(Ur. 2 W rześnia 1829, f 14 Maja 1891).
Kom edya polska poniosła ze śm iercią „m łodego F re d ry 11 ciężką stratę. Był to pisarz dużego talentu, o tem p e
ram encie n a w skroś p o lsk im , odczuw ający dobrze pew ną
sferę naszego społeczeństw a, pełen werwy, dowcipny, lekki,
bystry ob serw ato r — słowem, obdarzony wszystkimi niem al
przym iotam i, które do stw orzenia dobrej kom edyi niezbędnie
są potrzebne. Gdyby „młody F re d ro " m iał był zdolność p a -
tzen ia głębiej, i w idzenia szerzej, gdyby m iał był zdolność
odczuw ania pow ażniej i silniej, gdyby nakoniec nie tra k to
w ał zbyt często św iata ze stanow iska oficera od ułanów ,
w czaku na bakier, z ręką pod bok, i z w ąsam i do góry,
mógłby był zająć stanow isko bard zo bliskie wielkiego swego
Nr. 2. M Y Ś L 3 ojca. Jednostronność jego talentu, jed n o stro n n o ść nie tak
po tężn a w swoim rodzaju, aby o niedostatkach zapom inać zmuszała, a im ponow ać sam a przez się m o g ła : „m łodem u F re d rz e 11 nie dozw oliła zająć jednego z pierw szych miejsc między kom edyopisarzam i polskimi.
Śm iesznem by jed n ak było, gdyby m u kto zarzucał, że był takim , jakim był, a nie innym, że nie był takim, jakim w edług czyjegoś widzimisię, być był powinien. Był, jakim mu n a tu ra być kazała, jakim urobiły go w arunki życia.
F red ro , urodzony w dom u arystokratycznym , z u sp o sobieniem wielkopańskiem , bywalec, światowiec, wykształcony i obdarzony zmysłem spostrzegaw czym , kiedy pow rócił po długich w ędrów kach do rodzinnej Galicyi i rozejrzał się w k o ło : m usiał zobaczyć m nóstw o rzeczy, które każdem u inteligentnem u człowiekowi uśm iech n a u sta sprow adzą. Góż dopiero, jeżeli ten człowiek m a talen t autorski, m a hum or kom edyopisarskiL . Posypały się też komeclye nie zjadliwe wpraw dzie, nie pesym istyczne, nie rezonerskie, ani kazn o
dziejskie, nie wylewające ludziom na głowę cebrzyka pomyj, ani rzucające im n a głowę p io ru n y ; ale kom edye, pełne śm iechu, często p oprostu farsy, kom edye wielkiego pan a i kawalerzysty, z pałacu i z konia na św iat patrzącego.
Kom edye te, to więcej szkice, niż rysunki, więcej im- prowizacye, niż artystycznie w ykończone utw ory. Z niesły
chaną łatw ością, z nieporów naną w erw ą prześlizga się au to r po tem acie, zaznacza figury, skreśla sytuacye. T em at często zbyt błahy, figury krzywe trochę i nienaturalne, sytuacye nie zawsze p raw dopodobne, ale wszystko razem zabawne, a o to autorow i chodziło.
Stary F redro je s t wielkim artystą, m łody je st raczej dyletantem . Zbyt on w praw dzie utalentow any, aby go w p o czet artystów nie zaliczyć m ożna, ale — gdy takie „Śluby pan ień sk ie14, taka „Z em sta", taki „G eldhab“, tak a „C udzo- ziem czyzna", wszystkie nieledw ie dzieła starego Fredry, na scenie oczarują, w czytaniu nie stracą nic ze swych z a le t;
czy o „Oj m łody m ło d y !11, czy o „Consilium facultatis11, czy o „Drzemce p an a P ro sp era" da się to samo pow iedzieć?
Gzy ten pisarz lekki nie wyda się nam za lekkim, jego dowcip za pustym , jego obserw acya za pow ierzchow ną? P o dobno tak. Jeżeli dalej zestaw im y ojca i syna, to czy typy, stw orzone przez m łodego, będą miały tę wieczną w sobie świeżość, tę niestarzejącą się żywotność, jakie swoim typom nadaje stary F redro ? Cześnik, rejent, Orgon, Łatka, Jowial- ski itd, itd. — wszak to galerya postaci godna, aby ją n ie
opodal galeryi z „P an a T adeusza" postaw ić, galerya w sp a
niała, z takim kunsztem , z takim artyzm em odm alow ana, że kiedy kości m odelów w proch się już obrócą, p o rtrety ich b ęd ą o nich mówiły głosem, co nie z a m ie ra ; czy typy m ło
dego F redry przeżyją o wiele swego a u to ra ?
C okolw iekbądź, jakikolw iek sąd w yda potom ność, hi- storya literatury powie, że „młody F red ro " zajm ow ał w swoim czasie jedno z wybitnych stanow isk w szeregu pracujących piórem , że w swoim czasie popularność m iał ogrom ną i u zn a
nie wielkie, i że na oboje zasługiwał, P o w ta rz a m y : ciężką poniosła stratę kom edya polska ze śm iercią „m łodego F red ry".
Kt.
( F R A G M E N T ) .
SIJLAMITKA.
T w e oczy jak pochodnie gorą, od których noc się rozpłom ienia.
SALOMON.
W śród rzęs tw e oko, jak jezioro, które nadw odny gaj ocienia.
SULAMITKA.
T w e u sta są jak wiśni grona p u rp u rą m alow ane ciemną.
SALOMON.
Ust tw oich róża rozchylona motyle nęci ponadem ną.
SULAMITKA.
P ierś tw a, jak bram a, kędy w oje w roga łoskotem trw ożą stali.
SALOMON.
Jak dw a gołębie piersi tw oje, co n a śnieżystej siedzą hali.
SULAMITKA.
T w e słowa jak najsłodsze miody, jako szum cedrów tw oja [mowa.
SALOMON.
Jak dźwięczy szelest górskiej wody, ja k zapach m yrry tw oje [słowa.
SULAMITKA.
Jak płom ień podczas nocy m roźnej, tyś pożądany mnie i drogi.
SALOMON.
Jak łódź do brzegu z fali groźnej, spieszę, o luba, w tw oje [progi
S U L A M I T K A .
P ierś tw ą chcę czuć n a m ojem łonie, w uściski pochwyć [m nie palące.
SALOMON.
Z stokrotnić chciałbym m oje dłonie i ust i źrenic mieć tysiące.
SULAMITKA.
R am iona tw oje m nie unoszą, ja k róża od gorąca, mdleję.
SALOMON.
P oję się twego tchu rozkoszą, jak palm a w piaskach, gdy [w iatr wieje.
SULAMITKA.
Obłok zasłania me źrenice, w otchłań upadam , w głębię [ciem ną....
SALOMON.
W oczach mych skrzą się błyskawice, ziemia zap ada się p o- [d e m n ą ...
K a z i m i e r z T e t m a j e r .
WOLNE MYŚLI
( F E J L E T O N ) . II.
Em igracya patryotyzm u do Argentyny. — Stosunki królowej Natalii z lite
ratam i polskimi.
W mowie każdego k andydata n a posła i w szpaltach każdego dziennika wychodzącego w Krakowie, czytam od lat wielu frazes: „znanym je st patryotyzm m ieszkańców K rakow a", albo „patryotyzm m ieszkańców K rakow a je s t znanym ", albo w reszcie „m ieszkańców K rakow a zdanym je st patryotyzm !"
W idząc to i czytając ciągle, m iałem zam iar drugi mój fejleton w M y ś l i rozpocząć od w yrazów : K rakow a m ieszkańców p a tryotyzm znanym je s t, — kiedy n a nieszczęście (nie wiem czy dla m nie, czy dla patryotyzm u) poszedłem n a pogrzeb ks. biskupa Krasińskiego.
Poszedłem , bo uw ażałem to za swój święty obowiązek.
Zm arł starzec zacności nieposzlakow anej, zm arł dostojnik kościoła m ężnie noszący cierniow ą koronę obow iązków , zm arł uczony i pisarz pełen zasług dla literatury i języka, zm arł wreszcie gorący patryota, w ygnaniec za w iarę i ojczyznę.
Były więc przynajm niej cztery pow ody, aby „znani z p atry o tyzm u m ieszkańcy K rakow a" oddali ostatni hołd śm iertelnym szczątkom wielkiego wyznawcy i obywatela.
Spodziew ałem się spotkać liczny szereg duchow ieństw a, ujrzeć k araw an zarzucony stosam i wieńców, a za nim n ie
zliczone tłumy „znanych z patryotyzm u m ieszkańców K rak o w a".
N adzieje m oje ziszczone zostały tylko co do uclziału ducho
wieństwa, — wieńców ujrzałem mniej niż n a trum nie p ierw
szego lepszego członka resursy — za karaw anem postępow ało
n a rynku osób 400, a za ogrodem strzeleckim nie cała se tk a .
4 M Y Ś L Nr. 2 Bilem się z myślami, gdzie się podział patryotyzm ?
P ostanow iłem go szukać. U dałem się n a kolej, aby zapytać kom isarza policyi, czy przypadkiem patryotyzm nie wyjechał ju ż n a letnie m ieszkanie, lecz p. kom isarz oświadczył mi. że opuścił w praw dzie nasze m iasto szam belan Xski i hrab ia Ywicz (o czem zaw iadom ione już zostały dzienniki), ale p a - tryotyzm u w tow arzystw ie ich nie widział.
P ytałem w redakcyach dzienników , czy przypadkiem nie m a co w w iadom ościach policyjnych o „patryotyzm ie", czy nie zm arł nagle na u d a r sercowy ? czy nie em igrował do Brazylii ? lub czy nie złam ał sobie ręki lub nogi ? Zaprzeczono jednozgodnie moim domysłom, — jed en tylko złośliwy re p o r
te r p o dsunął mi podejrzenie, że praw dopodobn ie zajęty jest on (patryotyzm , a nie reporter) zakładaniem jakiego nowego stow arzyszenia, lub też został aresztow any za pijaństw o.
R ozpocząłem w ędrów kę po stow arzyszeniach. Znalazłem dużo prezesów , sekretarzów , cały szereg wniosków, niezli
czoną ilość po p raw ek do statu tu , kilkanaście robrów w inta, pięć projektów n a składkow ą kolącyę, — ale patryotyzm u nie było. Zw róciłem więc kroki ku handelkom . E u re k a ! P a tryotyzm siedział przy czternastej bom bie.
Ukłoniłem się nisko jego przedstaw icielom i spytałem dlaczego nie byli n a pog rzeb ie? — Czyim ? — zapytano. — B iskupa Krasińskiego. — Albo ja. go znałem , albo co ? — odpow iedział najgrubszy przedstaw iciel. — Cóż m nie biskup obchodzi? d odał najcieńszy.
Zacząłem rzecz tłóm aczyć — wyśm iano m nie. „Mój p a n ie ! — m ówił najgrubszy — najprzód każdy biskup to stańczyk, a źe był członkiem Akadem ii, panie kochany, toć my wiemy, że tam praw dziw ie uczonych koterya nie dopuszcza.
My, panie, ludzie pracy, szczerzy patryoci, m usimy dobrze kogoś poznać, aby m u uwierzyć. Kto chce być z nam i, niech się zapisze n a członka „Miłości11, albo panie tego do „Łucz
n ik ów 11, niech nam m ądrze gada, kieliszkiem się trąci, pójdzie n a zebranie przedw yborcze, tak ja k panie, robią patryoci...11 Opuściłem zacne grono i poszedłem do drugiej grupy, szynkującej innego rodzaju patryotyzm em . Na nowo pytam , na now o rzecz tłom aczę. Nie wyśm iano m nie w praw dzie, ale grzecznie przedstaw iono, że zm arły nie był „pew nym ", za zbyt wolnomyślnym, zresztą wszelka m anifestacya je st szk o d liw ą!
P oszedłem do patryotycznej młodzieży, ale ta w łaśnie była zajętą „w yboram i11 i debatow ała n ad uszczęśliwieniem ludu zapom ocą odczytów o rozw oju idei dem okratycznej.
Patryotyczne nasze damy żałowały m ocno, że nie m ogły wziąć udziału w pogrzebie, ale p o ra obiadow a stanęła im na przeszkodzie. P an n ie Kokietko zresztą nie zrobiono na czas okrywki, a pani B rząkalska poszła na konferencyą do L ouvre’u.
W ędrow ałem dalej podług dostarczonych mi „adresów patryotycznych.“
Przyjaciele od „m łota i kielni11 nic nie słyszeli o żadnym Krasińskim , m łodzież szkolna „była p rzeszk o d zo n ą11 obiadem i lekcyami, urzędnicy w łaśnie mieli pilne „kawałki" do zała
tw ienia, patryotyczna inteligencya w reszcie (jak to już w i
dzieliśmy) była w porze pogrzebu... na śniadankach.
P om ału zaczynałem rozum ieć wszystko. Zrozum iałem także dlaczego m agistrat (czy ra d a miejska) nie kazał zapalić
■gazu, i nie okrył kirem latarni, ja k to czyni przy pogrzebach wielkości miejscowych, dlaczego rozm aite patryotyczne m u n du ro w ane i niem un du ro w ane stow arzyszenia nie w ystąpiły in corpore, dlaczego nie widziałem chorągw i n a gm achach i z okien instytucyj publicznych, dlaczego w reszcie ciało zm arłego wie
ziono przez ulicę Mikołajską, kiedy ja k w iadom o każda w iel
kość w łasnego chowTu m a praw o dostać się do wieczności przez bram ę F loryańską.
P oniew aż rozm ow y z patryotam i znużyły mnie d o sta
tecznie, poszedłem do dom u i wziąłem do ręki pełne miłości kraju i społeczeństw a „Zdania" biskupa Krasińskiego. Dwa z nich utkwiły mi w p a m ię c i:
Są ludzie, nawet dobrzy, eo dlatego błądzą, Ze zamiast dobrem kraju, stronnictwem się rządzą.
Stronnictwa się w truciznę narodu obrócą, Gdy się tylko przy swojem upierając kłócą.
Kto domyślny, tem u tłómaczyć nie trzeba, jaki związek zachodzi m iędzy temi dw om a zdaniam i, a naszym p atry o ty zmem, co tak potężny dow ód swego istnienia dał nam w p o grzebie biskupa wileńskiego.
Z resztą zapał skierow any był wówczas w inn ą stronę.
Cztery tysiące kilkaset złr. jakie wpłynęły do kasy Syngalezów w skazują jasno czego nam potrzeba. Licząc przecięciowo 20 ct.
od osoby, odwiedziło 20 tysięcy znanych z patryotyzm u m ie
szkańców K rakow a nieznanych z patryotyzm u m ieszkańców Geylonu. T rzeb a było widzieć z jakim zapałem biegła m ło
dzież do ogrodu Krakowskiego, jak płeć m ęzka zachwycała się lekkim strojem i... rzeźbą Syngalezanek, a płeć piękna uwielbiała... budow nictw o.
Ale przejdźm y z pola sztuk pięknych do literatury. P rzed dziesięciu dniam i w arszaw ski K uryer Codzienny pom ieścił a r
tykuł p. Jana Grzegorzewskiego o stosunkach jego z p an n ą N atalią Keczko, kiedy ta jeszcze była m ężatką i królową.
Poniew aż artykuł ten przedrukow ały dw a pism a galicyjskie, jed n o lwowskie a drugie krakowskie, przeto nietylko nad brzegam i W isły i Dłubni, ale u źródeł Pełtwi, u dopływów Wielkiego i Małego B rnia, n ad S anem i D niestrem , w dolinie D unajca, nad w artką Tanw ią, Ł opiennicą i Osławą, w oko
licach Strypy i Gniłej Lipy, wie n aró d wszystek, że Natalia rozm aw iała po francuzku z p. Janem Grzegorzewskim . Do dziejów więc naszego naro du , zwłaszcza do historyi s to su n ków Polski ze Słow iańszczyzną południow ą przybył fakt, którego n astępstw na razie przew idzieć nie można. Przykro mi tylko, iż nie mogę ze w zględów osobistych wziąć udziału w przygotow aniu owacyi, m ającej być w yrazem wdzięczności społeczeństw a dla p. Ja n a Grzegorzewskiego. Brzydka to rzecz w praw dzie staw iać urazy osobiste p o n ad sp raw ę.p u b liczn ą, ale do grzechu tego otw arcie się przyznaję.
Krótko mówiąc, podrażn io ną została m oja miłość własna.
P an Jan Grzegorzewski zapom niał, a raczej um yślnie za
milczał o m oich stosunkach z królow ą Natalią. P rzek azał historyi swój frak, wdziany dla uczczenia królowej, a słowem naw et nie w spom niał o kam izelce pikowej, ja k ą w tym dniu niżej podpisany m iał na sobie. To m nie zm usza uzupełnić opow iadanie p a n a Jan a i przedstaw ić rzecz całą we w łąści- wem świetle.
Otóż tak było. Znajdow ałem się właśnie rano koło g.
lOtej u królowej i... (okoliczność tę dyskrecya pom inąć mi każe...) kiedy dano znać, że H ajotow ie-R ogozińscy w przejeździe z K am erunu do F ern a n d o -P o o zawitali do Belgradu. N atalka zerw ała się z fotelu i n apisała polecenie do prezyd enta p o licyi Pirw irm arczow icza, aby ukochanych naszych H ajotów
dostaw ił żywymi lub um arłym i. Nie upłynęło dziesięciu se kund, a już byli w naszych objęciach. Gawęda ciągnęła się parę godzin, paliliśm y fajki z antypek stam bulskich, później znow u była gaw ęda i fajka, n astępnie fajka i gaw ęda, — jak mówi nasz zacny rzeźbiarz p. W alery. W końcu strasznie za
chciało nam się jeść. „Przetrąciłabym nieco..." rzekła p ółg ło sem H ajota. N atalka zadzw oniła i kazała przynieść dwie porcye antrkotów z m ad erą od Bogusiewicza. M arszałek dw oru Pet.ro Paprykiew icz wydobył parę niew innych flaszeczek Murna i gadu gadu, p ap u papu, nie obejrzeliśm y się jak n a m arya- clciej wieży czw artą w ytrąbiono.
— Times is o f money, szepnęła Natalia i kurczowym odruchem ram ion cudną swą główkę po d ała ku tyłowi.
— To be ts not to ie, w yrzekłem z drżeniem w głosie i delikatną jej rączkę (nie pam iętam d o b rz e: p raw ą czy lewą) przycisnąłem do w arg spieczonych polotem myśli.
Siedzieliśmy chwilę w m ilczeniu głębokiem , gdy dźw ię
czny głos odezw ał się za n a m i:
Nr. 2. M Y Ś L 5 I sell bollers and bellows, spoons and tea — kettles.
Buy old gold and silver and all sorts of metals.
Ali things you reąuire botli for comfort and ease And Morison’s pills to prolong life, if you please.
— Olendzki, witaj W ła d k u ! — zaw ołał pan Stefan, a za chwilę i w m oich objęciach spoczął były nadw orny kochanek królowej M adagaskaru. Nacia znała Olendzkiego jedynie z gło
śnej w ypraw y partyzanckiej n a szczurach do F ranz-Jo sep hs L andu, serdecznie się więc ucieszyła z zaw arcia osobistej znajom ości. W racał on w łaśnie z T urkestanu, gdzie polow ał n a dzikie indyczki z cesarzem brazylijskim i jego serdecznym przyjacielem h rab ią W ładysław em Sas Kulczyckim, który jak sam pisze „cieszy się jako p o eta w e W łoszech wielkiem uznaniem ".
R ozm ow a i dalej toczyła się po angielsku.
— F o r a long tim e I have no t h ea rd of John Gsche- goscheffsky, your elear blagered m onum enthal prep arin g — rzekła w czasie rozm ow y Natalka. I w tedy to, jakby n a za
klęcie czarodziejki, ukazała się we fraku i z fajeczką w ustach wysoka postać p an a Jana w tow arzystw ie bułgarskiego m a larza. Uznałem całą ważność chwili, jej doniosły wpływ na Słow iańszczyznę — usunąłem się więc dyskretnie do bu d u aru królowej...
Dalsze dzieje opisał już dokładnie p. Jan Grzegorzewski.
Na ostatek zostaw iłem ra d o sn ą i bolesną zarazem w ia
domość. W pierw szym fejletonie wyjąłem ze „Sportu" chw i
low ą wieść o śm ierci kierow nika Polly, Joe R aym era. N arodzie ciesz się, Eaym er ż y je !
N arodzie p łacz! Nie um arł R aym er, owszem „cieszy się najlepszem zdrow iem " (S port Nr. 3), ale los ciężko go d o tknął, odbierając m u żonę.
Telegram zam iast Mrs. R aym er, podał Mr. R aym er — i sporciarze nasi wylali niepotrzebnie całe w iadra łez i zu
żyli sto tuzinów chustek do nosa. A m ożeby w im ieniu K rakow a przesłać kondolencyą?
K. B a r t o s z e w i c z .
---p— j > —c---