R. 19: 2010, Nr 3 (75), ISSN 1230-1493
Recenzje
Pustka umysłu
Przybysławski
Artur, Buddyjska filozofia pustki.Wyd.
Uniw. Wrocławskiego,Wrocław 2009,
SeriaMonografii Fundacji
Nauki Polskiej.Mit Geistesstärke tu ich Wunder auch!
Goethe, Der Zauberlehrling Z
recenzowanej książki - rozprawy habilitacyjnej,
nagrodzonej przezFNP- czer
pię tytułrecenzji.
Wmiarę
jejlektury znaczenie tego
terminu wydaje sięewo
luować
w
kierunkudlaautora
dość nieoczekiwanym.Traktuję
tugłównie o
tych obszernych partiachksiążki,
które dotycząfilozofii europejskiej,
stanowiącej fundamentwywodów
autora.Redakcyjne ograniczenia pozwalają mi wymienić zaledwie
niektórez najbardziej rażących błędów.
Zainteresowanych opiniąo
ści
ślebuddyjskich
wątkach omawianegodzieła odsyłam do jednoznacznie negatyw
nej
recenzjiautorstwa buddologa, Krzysztofa Kosiora1
.1 W tomie: „Studia buddyjskie” 1.1, przygotowywanym przez Redakcję pisma Wydziału Studiów Politycznych i Międzynarodowych UJ „Politeja” 14 (2011). Pełniejszą listę grubych błędów, jakie sam zarzucam autorowi, można znaleźć pod adresem: http://www.legitymizm.org/Spustoszenie
Atomizm
Demokryta mabyć stanowiskiem,
którego „punktemwyjścia są
dwa oddzielneelementy
”:atomy
ipróżnia
(s.31). „Niemniej
jednakpunktem
dojścia
jest ichpołączenie”.
Cóżmiałaby
znaczyć taka dialektyka,w wyniku
której„wyjściowa oddzielność
” stajesię
„łącznością”
?Łączność występuje
w
„rzeczach,które
zpowrotemjednocząw
sobiedwie
takróżnezasady
”.
„Wszyst
ko,cokolwiek
istnieje,zostało
utworzonez
[...] ciałek ipróżni
” (tamże). Jeślijednak „wszystko
”jest
owymi„ciałkami ipróżnią
”w „zjednoczeniu”,
tonaczym miałaby polegać ich „oddzielność”? Tego nie dowiadujemy się jużod autora,
który gustujew
literackiej formieparadoksu,
niestetyw tanim
dośćwydaniu. TU
akurat
mamyzwykłą
dwuznaczność: Gdymowa o
„połączeniu”
, chodzio to, że
atomysą w próżni.
W wypadku „oddzielności” zaś najpewniej idzie oto,
żeatomy
ipróżniastanowią radykalne przeciwieństwa - one
są pełnią, aona -
pust
ką.
Wtym
jednak, żedwa radykalnie heterogeniczne,
anawet pozostające
w
opozycji elementy mogąwspółistnieć,
nie ma żadnego paradoksu:zdarza
się np., że czyjeś bardzowygórowane mniemanie o
sobie współistniejez bardzo
lichą praktyką,dowodzącą czegoś wręcz
przeciwnego.Fenomenalizm
awolność.
„Wolność [...]możliwa jest
tylkowtedy,
gdy światjest
iluzją”,
„Nauki o pustcesą wykładem
wolności” (s. 44).Jeśli
owawolność
„darzy
radością
”(tamże), to
najwyraźniej chodzio
wolnośćdziałającego pod
miotu,
który cieszy
się swąswobodą.Ale skoro
całyświat jest jedynie
iluzją, to i ów podmiot cieszyć sięmoże jedynie iluzją wolności. Iluzoryczność
czy zjawi
skowość niewyklucza
zresztą determinizmu, czegomożna
się dowiedziećchoć
by
od
Kanta, którego miast tylkosławić
lepiejbyłoby
spróbować też pojąć.Sprzeczność
atomizmu (s.62-64). Atom jako
przedmiot rozciągły posiada dające sięw
nimwyróżnić
części:górną
i dolną,bliższą
idalszą itd. Nasz autor
pospieszniekonkluduje:skoro części są
różne, nie możebyć
mowyo
ichcałości
(s.62).
Nie dostrzega tego, cozauważy
nawetlaik, o
ile się nie zapatrzy we własne„myślowe
figury”: rozciągłyatom
stanowijedność w
sensiebycia
aktu
alnie niepodzielonym,inaczej - ciągłym. To,
że niemamy
tu doczynienia ze
ścisłąjednością,
absolutnym niezróżnicowaniem,to
innasprawa. To, że
będącaktualnie
niepodzielonym,jest podzielny,
nieczyni
atomu sprzecznym.Od porażki atomizmu do
nihilizmu. Otokonkluzja rozważańPrzybysławskie-go poświęconych atomizmowi: „Buddyjska
filozofia kończy badanierzeczy w pustce. Dla rzeczy
nieda
sięznaleźć
żadnego ostatecznegofundamentu, żad
nej gwarancji ich
istnienia
” (s.63). Ciężar tego
wniosku znacznieprzekracza
wagę założeń. Teostatnie
bowiemto zaledwie jedno
zmożliwych
objaśnieńnatury
rzeczywistości, gdy tymczasemwniosekma charaktertotalniedestrukcyj
ny:
„nie da
sięznaleźć
żadnego fundamentu dla rzeczy”.
Z logiką na bakier.
Gdyautor
przechodziod
fizykido logiki,
bełkotrozlewa
sięszeroką
falą:Podmiotowo-orzecznikowa forma sądu sprawia, że nawet mówiąc o istotowych cechach [...], na mocy samej formy sądu w myśleniu natychmiast podmiot, o którym orzeka się owe istotowe cechy, autonomizuje się właśnie jako samodzielny podmiot, któremu dopiero dana istotowa cecha zostaje przypisana. Wtedy jednak okazuje się, że wcale nie jest tak istotowa, skoro istnieje coś, o czym dopiero jest ona orzekana. Podmiotowo-orzecznikowa forma sądu zawsze wymusi taki sposób ujmowania, w którym rzecz zawsze wyprzedzać będzie swoje cechy, a więc myślana będzie bez nich właśnie po to, by można było później je o niej orzec. I nic nie pomogą tu zastrzeżenia, że są to cechy najbardziej pierwotne, albowiem jeśli nawet zgodzimy się na ich pierwotność i konstytutywny charakter, okaże się że owa przestrzeń jest pochodną swojej cha
rakterystyki, a zatem nie istnieje przed tym, co ją określa [s. 71, opuszczono powtórzenia].
Orientacja
w
klasycznym,arystotelesowsko-scholastycznym, ale
funkcjonują
cymjeszcze
calewieki
potem,np. u
Leibniza i Kanta,rozróżnieniu orzekania
per se i per accidensstanowiłaby skuteczne
zabezpieczenie przed takiminonsen
sami.
Autor nasz jednak
najwyraźniej postanowił,na
złośćArystotelesowi,
logi
ki
uczyć
sięod Hegla, u którego znajdujemy
identycznieniemalbrzmiąceuwagi na
temattzw. sądu spekulatywnego.
Niewiem, czyzdał sobie przy tym sprawę,że w konsekwencji
najprostsze nawet zdanie podmiotowo-orzecznikowebędzie musiał uznać
za sprzeczne2.
Czy nielepiej było,
zamiast bezmyślniepowtarzać
heglowskie„figury
myślowe”, dać
sobie szansęzauważenia, żeprzecież
budowazdania
niejest składnikiem
tego, co ono stwierdza?2 Zapytany o tę kwestię podczas kolokwium habilitacyjnego autor (znając zarzut i wspomniane tu przy jego okazji rozróżnienie od z górą pól roku) zastrzegł się, że sądów analitycznych jego
„analiza” nie obejmuje. iym samym, zapewne nieświadomie, obrócił wniwecz cały swój wywód, dotyczący wszak właśnie sądu analitycznego („ogień jest gorący”).
3 Zapytany i o tę kwestię w czasie kolokwium autor wszczął wywody o istocie, dowodząc tym, że nie tylko nie odróżnia przyczyny od istoty (zob. dalej), ale i tej ostatniej od bycia całością.
Całości
iczęści. Referując
buddyjskąkrytykę
pojęcia całościzłożonej z połą
czonych wzajemnie
części,
Przybysławski nie opatruje jej własnymkrytycznym komentarzem,
zato tu
iówdzie dodaje od siebie wtrącenia świadczące,
żeapro
buje ją
bez
zastrzeżeń:„wskutek
analitycznej procedury madhyamiki rydwan rozpada się ito
tak skutecznie, że niepozostają z niego
nawetczęści
” (s. 80).Otóż całość
sumatywna
to pewna ilość wzajemnie samodzielnych (w Ingarde- nowskimsensie)obiektów
pozostającychw określonym układzie.
Niejest to
sam tylko agregat,choć z
drugiej stronyukład części
niejest kolejną częścią w
sensie jakiegośsamodzielnego
kawałka. Układten, choć
maabstrakcyjny
(dokładnie mówiąc - niesamodzielny) charakter,da
się oczywiściespostrzec.
Trudno więc,będąc
przyzdrowych zmysłach, negować istnienie całości złożonych z odpowied
nio
połączonych zesobą
części3
. Jednakw
obszernychwywodach na s. 76-83
swojej książkiPrzybysławskiusiłuje
wbrewtej oczywistości
wmówićczytelnikom,
żeżadne
całości nie mają racji bytu.Godzi
sięjedynie nauznanie,
żeistnieją zastępujące je „językowe twory
” (s.83).
Podejmując tesłowne gierki,
spytaćmoglibyśmy: czymże jest
słowo?Napisemlubbrzmieniem. Jednoidrugiewydaje
siębyć
nie czyminnym, jak całością
wwyżej wyłuszczonym sensie.Abstrakcja. Dalej trafiamy na uwagi o
stosunku „filozofiipustki
”do
najbar dziej bodaj podstawowej
operacjimyślowej,
jakąposługuje się,
odsamych
swychpoczątków aż po dziś
dzień,filozofia
europejska, amianowicie
do operacji abs
trahowania. Przybysławskioznajmia, że
buddyjska filozofia nie dopuszcza istnienia czegoś takiego jak abstrakcyjny ukiad elementów [...] dający się uznać za niezależny, samoistny byt, który mógłby być rozważany sam w sobie.
[...] Skoro bowiem ów układ nie jest dany niezależnie od tego, czego miałby być układem, abstrahowanie go z doświadczenia jest dla buddyjskiej filozofii procesem sztucznym, albowiem temu abstraktowi nie odpowiada konkretny jednostkowy przedmiot w rzeczywistości (s. 80).
O
ilete„myślowefigury”rozumiem, głównym powodem odrzucenia abstrak
tów
przez „buddyjską filozofię
”jest fakt,
żeniesą one
konkretami. Możnabyłowięc
rzec
poprostu, że „buddyjscy filozofowie
”uznają wyłącznie
konkrety,prze- padłaby jednak wtedy okazja
do demonstracji ulubionych„figur
”.W
związku z tym,
że„filozofiabuddyjska”manie dopuszczaćabstrahowania,
powstaje zasadnicza wątpliwość, czy możnataki radykalnie konkretystyczny system w
ogóleuważać
zafilozofię.
Skoro nie dozwala sięna
„abstrahowanie zdoświadczenia”, tocóżmoże być tu przedmiotem
namysłu?Wszechobejmują-
ca całość doświadczenia niewydaje
siętym,
o czymdałoby
sięstwierdzić coś
określonego. Czyżzresztą w ogóle używanie
języka, posługiwanie się sensowny mi
wypowiedziami, nie stanowi szczególnegoprzypadku
abstrahowania tego,o
czymw danym wypadku jest mowa, od całej reszty
doświadczenia?Na takie
narzucającesięwątpliwościautor książkiw ogóle
niezwraca
uwagi, cojest zresztą
generalną właściwością jegowywodów. Idziemu w
nichjedynie o
jaknajszybsze
wyprodukowaniekolejnych
paradoksalniebrzmiących tez,
któ rych logicznie katastrofalne następstwa
ani trochęgo
już nieinteresują.
Byćmoże,
żetaki
sposóbpostępowania
pozostajew
zgodziez
prowizorycznym iczy sto
destrukcyjnymcharakterem
rozważańwłaściwych
podobno„filozofii
pustki”.Jeśli rzeczywiście
tylkoo to
chodzi,to zdaje
się,że
łatwiejszą metodąbyłoby
wogóleodradzićadeptomtej „filozofii”zajmowaniesięmyśleniem.Wielu przy
jęłoby
takipostulat zwdzięcznością.
Natomiastpowtarzanie zawiłych rozumowań, które
wedlewszelkich
oznakpełne są
elementarnychlogicznych błędów, to
spo sób
znaczniebardziej
ryzykowny,także
dla autora, któremu możnawytknąć,
że sam niezdaje
sobie sprawy, oczym
mówi4.4 Zaindagowany w tej kwestii podczas habilitacyjnej debaty autor zarzuci! pytającemu gwałcenie jego konstytucyjnego prawa do wolności wyznania (!), co okazało się jego koronnym argumentem obronnym. Warto dodać, że wspomniane kolokwium okazało się być jedyną okazją do skłonienia autora książki, aby staną) w obronie własnych wywodów, czego - poza tym wyjątkiem - unika on z „nieugiętą konsekwencją”.
Kłopoty
z Arystotelesem.
Zagłówny
szwarccharaktereuropejskiej
filozofiiPrzybysławski uważa,
jakłatwo zgadnąć,Arystotelesa.
Ma tobyć
osobnik,który swoimi
„figuramimyślowymi”„więcej problemówstwarza,niżrozwiązuje
” (s. 84).Np.
„bardzo wątpliwa
”jest
jegokoncepcja materii
pierwszej,sambowiem
podob
no raz cośo materii
pierwszejtwierdzi,
a już za chwilę temuzaprzecza (zob.
Met. Z VII
1029a 27).
Jednakw
przekładzie,z
któregokorzysta autor, jest
wyraźnie użyty trybwarunkowy - „należałoby przyjąć
”.
Arystoteles wypowiada się tuwięc o materii
jakoo
substancjijedynieprzypuszczająco,
kończącodrzu
ceniem tej ewentualności: (adynaton de). Niemałego
chciejstwa potrzeba, aby
itutropić
sprzeczność. WierzymyPrzybysławskiemu,
że„Arystoteles
doprawdy niepozostawia
swoichczytelników
obojętnymi” (s.87).
Ten brakobojętności, doprawdy,
potrafi bardzo przeszkodzićw
pojęciu tego,co
sięzeń wyczytuje.
Arystoteles:
„I
możeto być
podłożepierwsze lub
ostatniew
przemianie” (Met.D
VI
1016a20)Jest
jasne, żechodzi
o materiępierwszą
(jako materięsubstan
cji
wina)i
omaterię ostatnią (inną
substancję,np.
wodęw
stosunkudo
wina).Tymczasem
nasz autor twierdzi,
że„oprócz materii
pierwszej,która
byłaby tupodłożem ostatnim
w przemianie,jest
równieżw
niejpodłoże
pierwsze, które
go funkcjępełni
forma” (!!!s.
88 n.) Oto przykład niekontrolowanegoruchu pojęć.
Tegorodzaju
innowacjiw odczytaniach
Arystotelesaprzez Przybysław-
skiegonie
brakuje,zob. np.
s. 181o
„łączeniu się”formy z materią.
Na
zakończeniejeszcze nieco
o „krytyce”pojęcia przyczynowości. Traktuje
o tymrozdział „Pustka
istoty”. Czytelnikowi zaskoczonemu
takim junctim autorwyjaśnia pokrótce,
żeprzecież
„oczywiście [...]wszelka metafizykazawyróżnio
ną przyczynę
uznaje właśnieistotę
” (s. 139).„Oczywiście
” nie żadna „wszelkametafizyka”
, ajedyniemetafizyka Arystotelesowsko-scholastyczna, w
której przy
czynęrozumiesię po prostubardzo
szeroko,jako zasadę, istąd
zaliczenieformy do
przyczyn.Przyczyna,
o której traktuje Przybysławski, tojednak przyczyna
sprawcza,przyczyna w
wąskimsensie
nowożytnej metafizyki- jako taka
nie mazaiste
zistotą wiele
wspólnego.Przejdźmy
jednak do
sedna:„Podstawowy błąd tego ujęcia
[przyczynyróż
nej
od skutku]
wskazujeCzandrakirti: Jeśli na podstawie czegoś
innegopowsta- jejeszcze
cośinnego, to
[...] wszystkopowstawałoby ze
wszystkiego,albowiem
każdy obiekt
[...]
równieżokreśla
się jakoinny
” (s. 144). Autor niepojmuje,
że„coś innego
” jest wyrażeniem zawierającymkwantyfikator
szczegółowy,„wszystko”zaś,
to odpowiednik kwantyfikatora ogólnego.
Itakoto,porazkolej ny,
jego własne „myślowefigury” „stwarzająmu
problemy”:„podstawowy
błąd”ujawnia
sięcałkiem
nietam,
gdzie sobie zamyślił, askojarzenie
z treścią balla
dy Goethego staje sięnieodparte5.5 Godzi się gwoli patriotycznego obowiązku przypomnieć, że Aleksandrowi hr. Fredrze zawdzię
czamy wcale udatne odmienne opracowanie owego klasycznego motywu, ale z tej pouczającej bajki ze względów poprawnościowych nie sposób tu zacytować choćby tytułu.
Marek Rosiak