• Nie Znaleziono Wyników

Witkacy a świat zachodni

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Witkacy a świat zachodni"

Copied!
33
0
0

Pełen tekst

(1)

Jan Błoński

Witkacy a świat zachcdni

Teksty : teoria literatury, krytyka, interpretacja nr 3 (9), 10-41

(2)

Szkice

Oele jednostki i cele gatunku

Jan Błoński

W i t k a c y a ś w i a t z a c h o d n i

Błysnął i zniknął, ja k nieszczęść [przeczucie, Które u derzy w serce, niespo-[dziane, I przejdzie straszne — lecz nie-

[zrozumiane.

Co spraw iło, że na Zachodzie zaczęto W itkacego w ydaw ać, czytać, może naw et — rozum ieć? Czyżby katastro ficzn e proroctw o, które głosił, nab rało aktualności? Albo inaczej: co W itka­ cy m a do pow iedzenia w spółczesnem u społeczeń­ stw u? Ja k rozpoznaje ono siebie w powieściach, k tó re p isarz um ieścił przecie w naszej połow ie XX w ieku?

1. To, co Witkacy tysiąc razy powtarzał

D oznanie m etafizyczne — m n iem ał W itkacy — dostępne je s t ty lk o je d ­ nostce *. Społeczeństw o tra k tu je sztukę, religię, fi­ lozofię czysto in stru m e n ta ln ie , spożytkow ując je dla sw oich potrzeb... albo nie zajm uje się nim i w

ca-1 Przypom nienie poglądów W itkacego opieram w iernie na: Nowe form y w m ala rstw ie i inne pisma estetyczne. Wybo­ ru dokonał oraz słow em wstępnym i przypisami opatrzył J. Leszczyński. Warszawa 1&59. Dalej: NFM.

(3)

11

le. J e s t ta k d lateg o — rozum ow ał — że cele jed ­ nostki i cele społeczeństw a (najogólniej zaś g a tu n ­ ku 'ludzkiego) są całkow icie rozbieżne. Celem, ku k tórem u zdąża gatu n ek , jest m aksym alne uspołecz­ nienie, to znaczy tak ie urządzenie społeczności ludz­ kiej, aby mogła zaspokoić swe podstaw ow e po trze­ by i zarazem — opanow ać sprzeczności w łasnej s tru k tu ry . Aby to osiągnąć, n a tu ra m usiała powo­ łać do istn ien ia jed n o stk i sięgające nieporów nanie wyżej niż przeciętność. O ne stw orzyły m agię n a j­ p ierw , później technikę, one też — odw agą i m ą­ drością — zbudow ały h ierarch ię władzy. M yślały o korzyści właisinej: ale zdobycze, jakie osiągnęły, ry ch ło zaczęły służyć — początkow o eliitom, póź­ niej zaś jednolicącej się i upodobniającej całości. Te jed n o stk i — w łaśnie w yjątk o w e — zaznały, m ie­ rząc się ze św iatem , uczuć m etafizycznych i w yło­ n iły potrzeby, k tó ry m d a je u p u st religia, filozofia, sztuka. Cała ted y k u ltu ra (a p rzy n ajm n iej to, co w k u ltu rz e najcen n iejsze) pow stała za spraw ą n ie ­ przeciętny ch jednostek, pow odow anych wolą w yż­ szości. Im później jedn ak , ty m tru d n iej wyróżnić się spośród potężniejącego tłum u. W m iarę jak za­ spokajane zostają cele gatunku, zm niejsza się dy­ stan s dzielący geniuszy od p rzeciętnej zbiorowo­ ści. W końcu w szyscy się do siebie upodobnią, zaś m etafizyczne uczucie (w raz z religią, filozofią, sztu ­ ką) — zupełnie zaniknie. Ł atw e szczęście lu dzikość i zabije tru d n ą radość w yjątko w y ch jednostek. P u n k t zw rotn y dziejów człow ieka um ieszczał W it­ k acy gdzieś w XV czy XVI stuleciu. P rzedtem dobra m ate ria ln e były ta k rzadkie, ciem ne tłu m y tak bez­ rad n e i przytłoczone okrucieństw em n a tu ry , że n ie­ licznym jednostkom , k tó re u m iały zapanow ać nad społeczeństw em lub spojrzeć losowi w tw arz — od­ daw ano cześć niem alże boską. Zbiorowe uczucie kształto w ała religia, u m iejętn ie stopniując dozna­ nie T ajem nicy Istn ien ia i zarazem — nam aszczając w ładców i k ap łan ów ch ary zm atem świętości. Mogli

Punkt zawrotny historii

(4)

12

Złudzenia liberalizm u

Początek końca

więc o ni n arzucić tłum ow i w łasną wolę, podobnie jak szacunek dla m etafizyczny ch tajem n ic, k tó re oni ty lk o odczuw ali lu b rozum ieli. W artości (religij­ ne, św iatopoglądow e, polityczne naw et) m iały cha­ r a k te r absolutny: n ik t nie w ątpił, że pow inno się pośw ięcić życie dla dogm atu w ia ry albo h o n o ru króla.

Ju ż je d n a k ch rześcijaństw o zaczęło głosić m o raln ą rów ność w szystkich ludzi: z chrześcijańskiej ety k i rozw inęło się w spółczesne pojęcie dem okracji. P o ­ jaw iła się idea postępu, głoszona p rzez ludow ych przyw ódców , n ieporów nanie bardziej zależnych od całości społeczeństw a niż obaleni królow ie. Rozwój teclhniki spraw ił, że zaspokojenie p o trzeb m a te ria l­ nych zm ieniło się z baśniow ego życzenia w rzeczy­ w istą możliwość. Ju ż w X IX w. na m iejsce w artości abso lutny ch zaczęły w kraczać — społeczne. D arem ­ nie łudzą się zw olennicy lib eraln ej dem okracji, są­ dząc, że uspokoją proces jednolicenia ludzkości, m ask ując p raw n ą em ancypacją rzeczyw iste n ieró w ­ ności. Ale też ludzie, k tó rz y dzisiaj rządzą społe­ czeństw em — kupcy, b ankierzy, przedsiębiorcy — to żałosne k a ry k a tu ry b o h atersk ich ty tan ó w , k tó ­ rzy ro zjaśn iali przeszłość. U podobnienie i p o m n ie j­ szenie jed n o stek p o stęp u je ta k szybko, że niedaleko już do ostateczn y ch p rzem ian , k tó re rozpoczną zu­ pełnie n o w y etap b y tow ania ludzikiego gatun ku . Cyw ilizacja, k tó ra (choćby w teorii) n ajw y żej s ta ­ wia rozk w it jedn o stki, u stą p i m iejsca cyw ilizacji całkow itego uspołecznienia, k tóre nie jest przecie niczym in ny m , ja k po dp orządkow aniem interesów ind y w id u u m in tereso m ogółu. Ów ogół m ożna p o j­ m ować społecznie: „Ten cień straszliw y, przed k tó ­ ry m d rżą w ładcy św iata, k tó ry grozi zgubą pojm o­ w aniu T ajem n icy (...) to o rganizu jąca się m asa daw n ych n iew oln ik ó w ” 2. A le m ożna w nim 'także zobaczyć g a tu n e k ludzki, zm ierzający do hom

(5)

13

staży. W itkacy m ienił się „'biologicznym m aterialis­ t ą ”. P rzeczy tałb y na pew no z ciekaw ością głośną książkę S kinnera. S ły n n y uczony doradza tam lu d z­ kości, aby — zm ierzając do ekologicznej rów now agi — ro zsta ła się z p rzeb rzm iały m i norm am i jedn ost­ kow ej godności, sw obody i oryginalności.

W itkacy m niem ał, że zanik uczuć m etafizycznych na korzyść ogólnej szczęśliwości jest ontologicznym praw em , „stałą fo rm u łą dla w szelkich Istnień P o­ szczególnych żyjących gromladnie” 3. Jego k a ta s tro ­ fizm m iał więc w y m iar kosm iczny... P rzed staw iał czasom nadchodzącym kataM izm n a wzór rew olu­

cy jn y ch w ydarzeń, k tó ry ch ibył św iadkiem . A le w p ro ro ctw ie, k tó re głosił, je s t niew ątpliw ie coś w ięcej niż stra c h przerażonego b u rżuja. W itkacy d aw ał raczej w y raz zas,adlniczej nieufności (jeśli nie więcej) w obec k ie ru n k u , k tó ry m podążała ludzkość od początku m ieszczańskiej epoki przem ysłow ej. B rzydził się zrów naniem w a rstw i klas ja k k reso ­ w y żubr. Ale sk u tk i rozw oju techniki, upodobnia­ jącej Itudzi i przedm ioty, odpychały go ja k chłopa i arty stę. Pierw szeństw o, przy znaw an e konsum pcji i o rganizacji, drażniło* go niczym zrew oltow anego anarchistę. Zaś duchow a jałowość w ielkidh m etro­ polii przyszłości łączyła go w e w spólnym przeraże­ niu z w szystkim i tra d y c y jn y m i hum anistam i. Pod k ry ty k ą k u ltu ry , ja k ą p rzep row ad zał W itkacy, mo­ gliby się — p a ra d o k s a ln ie — podpisać i pogrobowiec szladhetczyziny i w spółczesny hippie, i ko nserw a­ ty w n y m ieszczanin i rew o lu c y jn y idealista. Albo­ w iem ludzkość — m niem ał W itkacy — zm ierza do m echanizacji szybko, ale k ręty m i drogam i: w róż­ n ych społeczeństw ach o b jaw ia ją się rozm aite sym ptom y końca. Zaś rew o lucje przyśpieszają ty l­ ko proces w yznaczony p rzez gatunkow ą koniecz­ ność, p rzez N atu rę M acochę.

Żubr kresowy i anarchiczny hippie

(6)

Piorunujące przyspieszenie rozwoju Skutki uprze­ m ysłow ienia okazały się inne Społeczeństwo poprzemysłowe 2. Raj technologiczny

P rzekonanie, że zbliża się m u ­ tacja ludzkości, s ta je się z ro k u na ro k bardziej p o ­ w szechne. B yle d zien n ik arz pow tarza, że św ia t zm ienił się w trz y dziesięciolecia b ard ziej niż w trz y wieki. Społeczeństw a rozw inięte rozporządzają n ie ­ słychanym i m ocam i en erg ii —, n ie tylko niszczącej. P rzen io sły się niem al w całości do m iast czy p rze d ­ mieść. Inform acja, do k tó re j m ają natych m iastow y dostęp, uczyniła św iat jednością. P ra c u ją coraz szybciej i coraz w y d ajniej, ale ta k ż e —■ coraz k ró ­ cej. Czas w olny sta ł się p rob lem em społecznym , nie ty lk o jednostkow ym . O bfitość dóbr i obfitość w olnego czasu sp raw iły , że — po raz pierw szy w d ziejach — ludzkość zaczęła się kłopotać n ie ty lk o w y tw arzan iem , ale rów nież zużyw aniem w łasn ych produktów .

Tak więc sk u tk i uprzem ysłow ienia okazały się zu­ pełnie inne, niż p rzew idyw ali pesym iści. A rtyści, pisarze, filozofowie w ieścili nadejście społeczeństw a robotów . P o d d ani ry gorom ,p r a c y w o k ru dh ach” , m ieliśm y pędzić życie uregulow ane ja k w zegarku. Czekały nas celkow e m ieszkania, upodobnione w b an aln y m kom forcie. Otoczyć nas m iały iden tycz­ ne p rzed m io ty — n iew ysokiej n ieste ty jakości. G u­ sty i p otrzeby m iały zostać sprow adzone do w spól­ nego m ianow nika. H om ogenizacja k u ltu ry zaczęła już w yjaław iać w yobraźnię i pozbaw iać jed no stki m ożliwości w yboru... T ak by się może stało, gdyby rozwój w spółczesny b y ł liniow ym przedłużeniem dziew iętnastow iecznego. A le m ieszkańcy Teksasu czy K alifo rn ii w k raczają w społeczeństw o po prze­ m ysłow e (Bell), w postcyw ilizację (Boulding), w społeczeństw o techno tron iczne (Brzeziński), w „w ioskę św iato w ą” (Mac Luhan). P o p atrzm y , jak m yśli p u b licy sta, który technologiczny ra j chce uznać za w łasny.

(7)

15

ki — nau k a, w aru n k iem n a u k i — ośw iata. One to w o stateczny m rac h u n k u przysp ieszają globowe przyspieszenie. Planow anie w ynalazczości jest kw a­ d ra tu rą koła. D latego także nie sposób — chyba gw ałtem — staw iać tam technice. Społeczne tru d ­ ności n a jle p ie j— czy n ajłatw iej? — rozw iązyw ać ucieczką w przyszłość. Po co — za cenę cierpienia i krw i — dzielić dobra istniejące, skoro można, ja k Japonia, w siedem lat podwoić dochód narodow y? Byłoby rów nież u ro jen iem ham ow ać rozwój USA czy Europy, aby rato w ać Som ali czy P aragw aj. Moż­ na daw ać tylko z nad m iaru . „M ilcząca większość” nie składa się nigdzie ze św iętych Franciszków. Z resztą dośw iadczenie poucza, że filan tro p ia obraca się najczęściej w m arn o traw stw o . Lokom otyw y po­ stępu nie zdynam izują św iata pom ocą i dobrą wolą. raczej p rzy k ład em i — zwłaszcza — w łasnym i po­ trzebam i. P ierw szy m obow iązkiem k rajó w n a jb a r­ dziej ro zw iniętych je s t dbać, aby przyspieszenie nie rozsadziło społeczeństw a. S tw arza ono przecie lu ­ dziom nieznane i bolesne trudności.

Muszą oni bow iem zam ieszkać w zmienności. W szystko staje się kró tk o trw ałe, tym czasow e, nie­ znane. P rzedm ioty zaczynają służyć do jednorazo­ wego użytku. T aniej (więc dostępniej) je st prod uk o­ wać niż napraw iać. Taniej byw a także w ynajm ow ać niż nabyw ać: chw ieje się zatem poczucie własności. Otoczenie człowieka zm ienia się w w ędrów kę po geografii i historii. S tru k tu ry zawodowe m uszą do­ stosow ać się do tem p a produkcji. Pracow nicy co­ raz częściej zm ieniają przed sięb io rstw a i w zajem ­ nie. Zespoły pow ołuje się do w ykonania zadań, k tó re się w ięcej n ie pow tórzą: dlatego sztyw ną biurokrację, cechującą tra d y c y jn e kolosy przem y­ słowe, zastęp uje „ad h o c-k racja” o p arta na eksper­ tach i specjalistach. W przedsiębiorstw ach, szko­ łach, urzędach trw a nieu stan n a reorganizacja. W zmaga się rozm aitość pom ysłów, technik, potrzeb. Zm ienność wzm acnia napięcie, ale skraca trw ałość

Ucieczka w przyszłość Człowiek „modularny” żyje w zm ien­ ności

(8)

16 Społeczeństw o rozpada się na sekty Rezerwaty dla nieprzystoso­ wanych

stosunków m iędzyludzkich. P rz y ja ź n ie naw iązują się łatw iej, ale gasną p o la ta c h czy m iesiącach. F un k cje ero ty czn e o dłączają się od ekonom icznych i w ychow aw czych. Je śli m ałżeństw a m a ją opierać się n a zrozum ieniu i wspólnocie zainteresow ań, nie m ogą ti^wać p rzez całe życie. Dzieci do jrzew ają szybciej i gubią się z oczu rodziców. G ranice m ię­ dzypokoleniow e n a b ie ra ją w iększego znaczenia niż językow e czy te ry to rialn e . Ludzie zdają się rozpo­ rządzać kilkom a losam i, po kolei lub rów nocześnie: słab n ą czy zn ikają ko relacje m iędzy aktyw nością gospodarczą a rodzinną, erotyczn ą i k u ltu ra ln ą , p ro ­ d u k c y jn ą i rozryw kow ą. Społeczeństw o rozpada się n a sekty: m nożą się tysiące stow arzyszeń, nie m ówiąc o g ru p ach n ieform alnych. K ażde pokole­ nie m a sw oje idole, k ażd y w iek sw e nam iętności. Zm ienność, nowość, rozm aitość to rzeczyw iste w y­ znaczniki w spółczesnego społeczeństw a.

Zapew ne, nic nie je st za darm o. O bfitość w rażeń m ęczy i p rzeraża. Szybkość zm ian w yw ołuje tru d ­ ności ad ap tacy jn e. Rozm aitość u tru d n ia w ybór i w końcu obezw ładnia. Taki je s t w łaśnie „szok przyszłości” ! Ale w szystkiem u zdoła zaradzić p ra g ­ m aty czn a roztropność. Ludzi należy od dzieciństw a przyzw yczajać do zm ienności. D obrze im rów nież mościć oazy spokoju, zapew niać s tre fy trw ałości. Tym , którzy nie mogą dostosow ać się do w spół­ czesnego św iata, m ożna sym ulow ać przeszłość. Czemiu by nie m ieli żyć ta k jak w młodości albo n aw et w osiem nastym w ieku? Będzie to tylko z po­ żytkiem d la całości społeczeństw a. D aw ać m u bo­ w iem będą poglądow e lek cje histo rii i wzbogacą je o 'zapom niane obyczaje... Byłoby dzieciństw em przeczyć istn ien iu straszliw ych napięć, spow odow a­ nych przyspieszeniem . Ale pow szechna to le ran c ja o b ejm u je tak że tych, 'którzy nie p o tra fią się za­ adaptow ać. Poniew aż rosnąć będzie zapotrzebow a­ nie na rozm aitość, n aw et szczątkow e w artości mogą

(9)

17

zostać „odzyskane” i spożytkow ane. W d :m u przy­ szłości jest m ieszkania wiele.

A rg um en ty proroków ra ju technologicznego nie są bynajm niej godne zlekceważenia. „Tylko zbłąkani rom an tycy — pisze A lan T offler — żądają pow rotu do «stanu n atury». S tan n a tu ra ln y to stan, gdzie ra ­ chityczne dzieci um ierają, pozbawione najbardziej elem en tarnej opieki, gdzie niedożyw ienie poraża rozwój mózgu i życie, jak m ówił już Hobbes, jest «ubogie, surow e, k ró tk ie i nieprzyjazne człowieko­ wi». Odwrócić się plecam i do technologii byłoby nie tylko głupstw em , ale także zbrodnią. Zważywszy, że większość ludności św iata cierpi jeszcze życie, god­ ne w ieku dw unastego, kim jesteśm y my, aby mieć czelność odrzucenia kluczy rozw oju ekonomicznego? Tych, któ rzy rozpow szechniają antytechnologiczne b zdury w im ię m ętnych «w artości ludzkich», trzeba zapytać, w im ię jakich «ludzi» ośm ielają się mówić? Zastopow ać m achinę to skazać setki m ilionów na trw ałą, ponurą nędzę, i to w łaśnie w ty m momencie H istorii, kied y można by jej położyć kres. Nie tylko nie należy ham ow ać postępu technologicznego, ale przeciw nie, należy go przyspieszyć, aczkolwiek nie ulega wątpliwości, że narzędziam i technologii posłu­ gujem y się dzisiaj tępo i egoistycznie” 4.

Można rozm aicie oceniać praw dopodobieństw o i w artości Tofflerow skiego k rajo b razu przyszłości (czy przyszłości jeszcze?). Jedno wszakże pewne: różni się on zasadniczo od W itkiew iczowskiego pro ­ roctw a. Imię k ry ty k ó w „m echanizacji” i „niw eli- zacji” było w przeszłości legion. Ale wszyscy po­ rów nyw ali — nie całkiem św iadom ie — dziejowo o kreślone dośw iadczenia. Czynności w ytw órcze

4 A. Toffler: Futurę Chock. London ,1971 s. 337. Zarysowany powyżej obraz przyszłości zaczerpnąłem częściowo od Toff- lera, którego głośna książka może posłużyć jako kompen­ dium — stosunkowo przytomnej — futurologii. Pominąłem wszakże 'to wszystko, co odnosi się do społecznie nie wdro­ żonych m ożliwości techniki.

Moratoe racje technologii

(10)

18

Nie kierat, ale kalejdoskop

Entropia nie musi zw yciężyć

członka społeczności tra d y c y jn y c h (oracza, p a s tu ­ cha, bednarza, kup ca naw et) 'były jednostkow e, zróż­ nicow ane i w łaściw ie niepow tarzalne. Jeg o zacho­ w anie społeczne b yło tym czasem ściśle uporządko­ w ane i częściowo zrytualizow ane. Inaczej u X IX - w iecznych m ieszkańców M anchesterów i D iissel- dorfów. S tracili oni poczucie pow agi i w spólnoty n o rm relig ijn y ch i m oralnych, w d rażając się do p racy jed n o sta jn e j a pokaw ałkow anej. Zaciekłość przeciw ników p rzem ysłow ego m row iska nie była więc bezzasad n a ani bezpożyteczna. T eraz jed n ak e le k tro n ik a i en ergia n u k le a rn a pozw alają na ja ­ kościow y skok naprzód. Człowiekowi przyszłości nie grozi k ie ra t, ale kalejdoskop, nie brak , ale n a d ­ m iar w olności, nie upodobnienie, ale rozproszenie w tysiącach potrzeb, m ożliwości i upodobań.

3. Pomyłka Witkacego

Tak więc pom ylił się nasz W itkacy. Z au fan ie do tech n ik i nie m usi w cale o zna­ czać zgody n a upodobnienie.

Ja k a by ła teo retyczn a p rzesłan ka pom yłki? P rz e ­ konanie, że każdą społecznością rządzi praw o spo­ łecznej entropii. Że zwycięża zawsze ten d e n c ja do rozk ład ania i pom n iejszan ia różnic m iędzy ludźm i. Tym czasem k ażda społeczność w m iarę, jak ro z ta ­ pia s ta re różnice, w y tw arza nowe. K ażda w artość, k tó rą m ożna i należy w ym ienić, stw arza nie znany

u p rzednio podział.

W ym iana w artości (uchw ytna pod postacią w ym ia­ ny znaków) ry su je się najczyściej, niem al m odelo­ wo, w społecznościach pierw o tn y ch , pozbaw ionych św iadom ości h iste ry c z n e j. Ona to w łaśnie w y raża się bog actw em system ów p o krew ieństw a, podzia­ łem na k la n y i rody, n ak ład aniem się i p rzecin a­ niem fu n k cji relig ijn y ch i świeckich... M nożenie różnic nasila społeczną kom plikację, pow oduje ro

(11)

ś-19

nięcie nierów ności. To W itkacy nieraz podkreślał. Mówił przecie, że 'k u ltu ra je s t dzieckiem k rz y w d y 5. Przejście od społeczeństw a pierw otnego do historii dokonało się n a pew no za cenę gw ałtu. Pojaw iły się „w ybitne .jednostki”, k tó re zbu rzy ły rów now a­ gę rów nościow ej (gospodarczo) w spólnoty... Czemu jed nak moce, różnicujące społeczeństw o, m iałyby osłabnąć w społeczeństw ie m ieszczańskim , zanik­ nąć w socjalistycznym ? Przecie — w ostatecznym raehuniku — zależą od ludzkich talen tó w w w y tw a­ rzaniu w artości?

Czy nie jest raczej tak, że we w szystkich spo­ łecznościach procesy różnicujące odpow iadają — m niej w ięcej — procesom ujednolicenia? I dopiero zupełne rozchw ianie tej rów now agi w yw ołuje r a ­ d y kalny przew ró t? T ak zdaw ał się m niem ać Gom­ browicz. Pow iadał, że wszędzie, gdzie istnieje „fo r­ m a” (tutaj — społeczna stru k tu ra ) m uszą istnieć także p u n k ty słabe i m o c n e 6. M otorem ludzkich działań jest zajęcie w ażniejszego (powszechniej ce­ nionego) m iejsca w danej stru k tu rz e . Gombrowicz rozum ow ał zątern tak, jak b y nie b yło żadnej „obiek­ ty w n e j” m iary różnicy. Istniały epoki, kiedy o po­ stępow aniu człow ieka decydow ały odm ienności praw n e albo m ajątkow e. Czy m usi to znaczyć, że ludzie zrów nani m ajątkow o czy p raw n ie przestan ą odczuwać w łasne zróżnicow anie? B ynajm niej. M ia­ ra zm ienia się bow iem razem z tym , co m ierzone. Dość zresztą rozejrzeć się dokoła, aby zobaczyć, jak — w m iejsce dawnycih — w y ra sta ją nowe opo­ zycje. Różnice w yznaniow e n ieraz podpalały Euro­ pę. P rzycich ły potem , chociaż nie zam arły. Aby ku pow szechnem u zgorszeniu w y strzelić nagle krw aw y m irlandzkim fajerw erkiem ... W m ieszczań­ skich społeczeństw ach Zachodu asym ilacja Żydów

5 Por. np. NFM, s. 129.

6 Por. np. W. Gombrowicz: Dziennik 1957—1961. Paryż 1962, s. 90.

Witkacy a Gombrowicz

Złudzenia perspektywy

(12)

20 Upodobnienie = zróżnicowa­ nie Profesor uciska studenta

zdaw ała się przyspieszać w raz z rozw ojem k a p ita ­ lizm u. Tym czasem o dnow iła się nagle — i nie tylk o w N iem czech — opozycja Żyda i nie-Ż yda, k tó re j nie sposób przecie sprow adzić do k ry zy su k a p ita ­ lizm u. P rzed kilkudziesięciu laty lekarza ceniono niżej od re n tie ra , n aw et jeśli m iał pokaźniejsze dochody. M usiał bowiem sprzedaw ać sw ą pracę. Tak więc opozycja posiadający — nieposiadający mogła — w społecznej świadom ości — wziąć górę nad przeliczalną oceną zamożności. Dzisiaj przeciw ­ nie. M anager zdaje się często cieszyć w iększym sza­ cunkiem od w łaściciela — n a w e t w społeczeństw ach b ard zo gorąco p rzy w iązan ych do kapitalistyczn ej gospodarki. Takie opozycje różnicują ludzi dzisiaj, kiedy p ieniądz pyszni się cynicznie pierw szeń ­ stw em . Dlaczegóż b yśm y m ieli uw ażać je za w tó r­ ne, sk o ro często działają w brew opozycjom gospo­ darczym ? A cóż dopiero, gdyby pom niejszyło się znaczenie nierów ności m ajątkow ej?

P rzy sp ieszen ie techniczne p rzekształca dziś św iat coraz żw aw iej. P ojęcie pokolenia je s t na pew no w ażniejsze te ra z niiż w średniow ieczu. W szędzie „m łodzi” o:k reśla ją się przeciwfko „ sta ry m ”, i o d ­ w rotnie. P o ja w iają się n a w e t książki głoszące, że nauczyciel u c isk a ucznia, p rofesor stu d e n ta . Ist­ nieje więc — w śiwiadomości społecznej — opo­ zycja uczący — uczony. Pow iadacie, że to opozycja głupia? Być może, ale skuteczna: uruchom iła ręce — ciskające b u telk i z benzyną i ręce — podnoszące policyjne pałki. W m nogich ruchach, głoszących em ancypację seksualną, wolno dop atryw ać się nie tylk o w alki płci, ale także — u jaw nienia opozycji h etero - i hom oseksualistow (ek). Można sobie w y ­ obrazić inne jeszcze przeciw staw ienia. Tak na p rzy ­ kład: pow olny — szybki w adaptacji. Czyż pierw si nie zaw ładnęliby łatw o drugim i, n aw et gdyby zna­ leźli się w m niejszości? Albo: obdarzony — nie ob­ darzony w yobraźnią. Przecie to różnica w ażna

(13)

21

w społeczności, k tó ra by ceniła najw yżej działalność ludyczną? Czy nie jest więc może tak, że im szybciej krążą znaki i w artości, ty m silniej ludzie odczu­ w ają swe — błahe niegdyś — odm ienności? W tedy zwłaszcza, k ied y dob ro b y t zaciera najbardziej r a ­ żące n iesp raw ied liw o ści

Jakie różnice m ogłyby spiętrzyć się najw yżej? Mo­ że różnice urody, w ieku i spraw ności cielesnej? Tak m niem ał o p ętan y m łodością Gombrowicz. Póki młodości było więcej niż w iedzy i kapitału, nie ceniono jej wysoko. Ale w przyszłości? D alej: p ie­ niądz je s t często m ediacją władzy. Pozw ala uzys­ kać rzad kie dobra, owszem. Ale także — jeśli nie przede w szystkim — osiągnąć znaczenie i potęgę. Zdolność m anipulow ania ludźm i może różnicować społeczeństw o jaw nie, bez po średnictw a pieniądza. Mówić, że tyllko posiadanie dóbr rozszczepia społe­ czeństw o je st naiw nością, z k tó rą pow ażny etnolog nie podejm ie naw et dyskusji.

A jedn ak W itkacy ta k często w p rak ty ce rozum o­ wał! O to w łaśnie M arks po staw ion y na głowie. Je st praw d ą, że zróżnicow anie m ajątk ow e w ykazu­ je ten d encję m alejącą. I p raw d ą je s t także, że roz­ m azanie wszelkiej różnicy jest śm iercią. Ale z tego w cale nie w ynika, że nigdy nie b yło ani nie będzie różnic rów n ie skutecznych społecznie. A by dobrze rozum ieć W itkacego, trz e b a zawsze mieć w pam ię­ ci jego jednostkow e n atręctw a. Był to człow iek poddany in sty nktow i śm ierci. I tak na pew no b y ­ wało, że stra c h prized w łasnym w ygaśnięciem (jako a rty s ty na przykład, co poznać po rozpaczliw ym porzucaniu m alarstw a dla tea tru , te a tru dla po­ wieści, pow ieści dla filozofii) — rzu to w ał on w stre ­ fę społeczną, uogólniając osobiste przerażenia. K a­ tastrofizm pisarza został n a p ew no naznaczony jego politycznym doświadczeniem . A le sprzężony był rów nież ze skłonnością sam obójczą i fascynacją śm ierci. ' Młodość i władza cen­ niejsza niż kaipitał Katastrofizm a skłonności samobójcze

(14)

Czy człowiek to maszyna do sumowania? Kant i Buckminster Fuller 4. I prawda Witkacego ?

Jeśli rozum ieć „m echanizację” jako upodobnienie, W itkacy się praw dopodobnie pom ylił. M ożna zaufać m ajstro m rek la m y i g en iu ­ szom m ark etin g u : św iat przyszłości nie będzie m o­ notonny. In n a rzecz, czy nie 'będzie jałow y. Pod p s trą zm iennością sk ry w ać się m oże poczucie p u s t­ ki, darem ności, przygodności. Ja k a je s t bow iem — zap y ta jm y z kolei — skrytta p rzesłan k a T offlera i jem u podobnych? P o w iad ają oni, że nie uw ażają wJcale tedhnicznej spraw ności za cel sam w sobie. C hóraln ie zapew niają, że najb ard ziej leży im n a secu „w szechstronny rozw ój człow ieka” . Czemu nie w ierzyć w tak ie sym paty czn e credo?

Sęk w tym , że p o jm u ją człow ieka jako m aszynę do sum ow ania. P ra ca św iadom ości jest re a k c ją n a bodźce p ły n ące z ludzkiego otoczenia. Tym b ogat­ sze będzie zatem w n ę trz e człow ieka, im w ięcej u k sz ta łtu je go 'bodźców, im różnorodniejsze będą i b a rd z iej przem yślne. Los ludzi skazanych n a ubóstw o, nieruchom ość, pow tarzalność budzi w T of- flerze pobłażliw ą litość. Jak że to ta k m ożna: nie zm ieniać m iejsc, p rzyjaźn i, przedm iotów , n am ięt­ ności? Ale Romeo kochał r a z ty lk o — chociaż s k u ­ tecznie. K an t nie w yściubił nosa z K rólew ca. Zaś A ntoni w yprow adził sdę n a w e t na pustynię... Czyż­ by n a p raw d ę p ędzili życie jałow e, ubogie? Z apew ­ ne — p rzy zn aje T offler — istn ieje granica, poza k tó rą w rażliw ość i zdolność k o jarzenia u legają stę ­ pieniu. T rzeba ją zatem — odpow iednim w ycho­ w aniem — p rzesu nąć jak najdalej! Bo w ty m ty lk o nadzieja ludzkości, że silniejsi, h o jniej p rzez n a tu rę zaopatrzeni po konają „szok przyszłości”. Już dzi­ siaj — m niem a T offler — dw a czy trz y p ro cen ty ludności A m eryki ży je w X X I w. To w ielcy d y re k ­ torzy, profesorow ie, w ysoko k w alifikow ani specja­ liści, członkow ie k lu b u pięciu m ilionów (przele­ cianych kilom etrów ), do jak ich zaliczał się chełp­

(15)

23

liw ie Buckiminster F u ller. Dla słabszych pozostaną zaw sze rezerw aty . J a k dla Indian, chciałoby się do­ powiedzieć.

Sprzężenie m iędzy behaw ioryzm em , tech no latrią i zaufaniem do postępu — dziecinnie jaw ne u Tof- flera —■ o b jaw ia się często subtelnie czy n aw et paradoksalnie. Je d n a k zawsze, k ied y m owa o „w szechstronnym ro zw o ju ”, rozsądek nakazuje n astaw ić uszy. Ł adnie b yśm y w yglądali, gdyby człow iek n ap raw d ę spełnił w szystkie swe możli­ wości! A le po co odw oływ ać się do apokalipsy. Jeśli to „sp ełn ienie” rozum ieć ilościowo, hasło wszech­ stron neg o rozw oju m usi sprow adzić się do> m noże­ nia bodźców, czyli — w ostatecznym rach u n k u — do przyspieszonego przek ształcan ia ludzkiego oto­ czenia.

Rzadlko bow iem — jeśli nie w cale — p rorocy tech ­ nicznego r a ju p y ta ją o h iera rc h ię m otyw acji albo 0 ra c je w artości, k tóre człowiek w y tw arzał w p rze­ szłości.

Pow ołajm y śię te ra z na filozofa, k tó ry ukształto ­ w ał się także na scjentyzm ie czy pozytyw izm ie. Od niższego św iata zw ierząt — pow iada Lem — czło­ w iek różni się zwłaszcza niedokończeniem i nie­ przystosow aniem . Jelśli zdołał p rze trw a ć, to nie dlatego, że b y ł lepiej uzbrojony od m rów ek. Raczej dlatego, że mógł — w trudzie i m ęce — pokonać niebezpieczeństw a grożące zarów no m rów ce, jak 1 słoniowi... W łaśnie nadmiarowoiść ludzkich uzdol­ nień stoi u źródła kulitury. „P aradoks człowieczeń­ stw a polega na tym , że biologiczna niedookreśloność

zm u sza człow ieka do stw orzenia k u ltu ry — a ta

k u ltu ra , pow staw szy, zaczyna niezw łocznie różnico­ wać w artościująco ludlzką biologię (...) K ażda k u l­ tu ra ogłasza swą jedyność i konieczność i tak w łaś­ nie sporządza swój ideał człow ieka” 7. Przekonanie,

7 S. Lem: Kultura i futurologia („Nurt” 1972 nr 8), skąd po­ chodzą też następne przytoczenia. Szkic ten można uważać

Behawioryzm i technolatria

Paradoks czło­ wieczeństwa według Lema

(16)

24

Czy można świadomie wdrożyć kulturę?

że człow iek m ógłby rozw ijać się w e „w szystkich k ie ru n k a c h ” jednocześnie, je s t zatem zw yczajnym urojeniem . P o trz e b n y m u jest — z nak azu ew o­ lucji! — n ieu d o w ad m aln y p ro je k t istn ien ia i w zo­ rzec postępow ania. Lem nazyw a go „ k u ltu rą ” albo raczej — aksjologicznym fu n d am en tem k u ltu ry . A le „w artości naczelne (...) — pow iada p aradok salnie — nie są w ogóle do w y n alezien ia” ! Człowiek nie może św iadom ie „zaprogram ow ać” aksjologii, k tórą m ógłby z p ełn y m przek o n an iem uw ew nętrznić. Aby skutecznie sterow ać ludzkim rozw ojem , w artości m uszą być odczuw ane jako. dane, objaw ione, n ie­ zależne od człow ieka. Bo nie tylko m yślące z niego zwierzę, ale b ard ziej jeszcze — „w ierzące” ...

Nic pozornie nie kłóci n a u k i z aksjologią. U p raw ia­ ją przecie osobne pólka... J e d n a k — skoro tylko d ostanie się d o społecznej św iadom ości — nauka (a ty m b ard ziej tech n ik a) w pływ a n a k u ltu rę nisz­ cząco. P o k azu je bow iem , że żaden z m odeli czy wiżorców k u ltu r y nie je s t absolutnie konieczny i człow iekow i przyrodzony... Że nie to w ażne, w co w ierzym y, ale to, że w ierzym y. Je śli ta k , w szyst­ kie k u ltu ry są siebie w a rte (L évi-S trauss dixit) i p o stęp sam siebie uniew ażnia. „W ołania fu tu ro lo ­ gów o now e pom ysły — pisze Lem — są m arze­ niem o w yn alezieniu now ej k u ltu ry — p rzy czym nie tyle sam ta k i w y nalazek je s t niem ożliw y, ile Wdrożenie go w życie. Chodzi bow iem o w ykonanie su b sty tu tu pew nej wTiary, po jej u tracie, jako c a ł­ kiem now ej w arto ści, k tó rą ludzkość m a sobie przysw oić dlatego, poniew aż baz w ysforow anych przed nią celów żyć nie m ożna”. Z dradzając — mimo uczonego chłodu — sk ra jn y pesym izm cy­ w ilizacyjny, Lem zaprzecza zdecydow anie m ożli­ wości „w iary d la w ia ry ” , „ k u ltu ry dla k u ltu r y ”. Jakże spraw ić, aiby ludzkość udaw ała, że w ierzy w szczytne w a rto śc i dlatego, że ta k a w iara sprzy ja

za podsumowanie refleksji cywilizacyjnej i futurologicznej, zawartej w Dialogach i Summie technologii.

(17)

25

rozw ojow i i dobrem u samopoczuciu? Równie do­ b rze m ożna b y przekonyw ać p rofesora K otarbiń­ skiego, aby uw ierzył w Boga, poniew aż poczuje się w eselszy i pożyteczniejszy. Zreszltą codzienna obserw acja św iata p rzekonuje o rosnącym rozpro­ szeniu i in stru m e n ta liz a c ji w artości. Zjadaczom chleba pozostaje ty lk o nad zieja pow szechnego do- brostanu, zadhw yt n a d osiągnięciam i techniki (co — w konsekw encji — upodabnia ludzkie zachow a­ nia do towarów ...) albo w reszcie — postaw a lu - dyczna. Ale k u ltu ra , k tóra służy w ypełnianiu wol­ nego czasu, m usi nieuch ron n ie stracić zdolność ste ­ rowniczą. T ak więc w ędru jem y po obwodzie b łęd ­ nego koła.

G dyby — n a zam ów ienie futurologów — pow stała kiedyś k u ltu ra rad y k a ln ie now a, b y łab y królestw em złej w iary. Jakże blisko jesteśm y teraz Witlkacego! Już w yw ód Lem a przypom ina trochę W itkiew i­ czowski. O baj m niem ają, że n a tu ra niejako nie w y­ starcza człowiekowi... z ty m wszakże, że „nadm ia­ ro w a” nadw yżka, jak ą w ytw orzył, skazana jest na kryzys albo w ręcz zagładę. Początkow o ludzkość zw racała sw e w ysiłki ku w ynalezieniu k u ltu ry pow szechnie p raw dziw ej, obow iązującej. D oznaw­ szy porażki — gdzieś międizy K artezjuszem a Heg- lem — skłoniła się raczej flku rozw iązaniom p rag ­ m atycznym , kitaryCh filozoficznym w yrazem byłby em piryzm czy pozytyw izm . W itkacy pow iedziałby, że filozofia izdradziła swe pow ołanie, rezygnując z budow y system ów...

P opatrzm y teraz na sztuki i powieści W itkacego. Czy gorzka w ędrów ka W itkiew iczow skich bohate­ rów nie je st w łaśnie kom edią złej w iary? Czy nie ścigają oni w życiu w artości absolutnej ( = dozna­ nia Tajem nicy Istnienia) w iedząc, że jej nigdy n a ­ praw dę nie posiędą? Czy nie inscenizują osobli­ w ych w ydarzeń, usiłując w ym usić na sobie

zaufa-Królestwo złej w iary

Witkacy w Kalifornii

(18)

nie doi n ad rzęd n y ch c e ló w ? 8 L em pow iedziałby może, że ta k w łaśnie m ści się nie zatru d n io n a „n ad - m iarow ość” ludzkich uzdolnień...

Już p rz e d kilktu la ty k ra j przyszłości, K alifornia, zaczął się M iłoszowi upodabniać do społeczeństw a

N ienasycenia. Gidzlie k w itn ą e k staty czn e zw iązki

religijne, n ark o ty czn e, seksualne? Gdzie moda n ie­ sie buddyzm zen i w ia rę w K risznę, niczym o b ja ­ w ienie M urti Binga? Gdzie Timo'thy L eary, niczym Łohoyski, głosi m oralność narkotyczneg o o tu m a ­ nienia? Gdzie w p o w ietrzu brzęczą tysiące uczo­ nych dyspiut, k tó re coraz m niej obchodzą słu c h a ­ czy? 9 Gdzie m łodzi, zniew oleni zm iennością, tr a ­ cą — najdosłow niej — poczucie rzeczyw istości? „I t ’s all in yo u r m in d ” — pow iadają. Bo skoro zrów nały się w szystkie w ia ry i m niem ania, w szyst­ kie zm ieniły się w w ew nętrzn ą fantasm agorię! Nie m ylą zwłaszcza dWa zjaw iska. F ru stra c ja in te le k ­ tualistów , poszu k u jący ch — niczym b o h atero w ie W itkacego — cudow nego leku na z a tra tę tożsa­ mości, n a m etafizyczne cierpienia. I niezadow olenie zapracow anego a w zbogaconego lu d u, którego igraszk i pięknoduchów p rzy p ra w ia ją o mdłości. I chociaż rew o lu cja je s t n a pew no daleko, kto wie, czy Kocmołuclhowicz n ie je s t już blisko? Ja k k o l­ w iek b y było, nigdzie nie rozeszły się bardziej p rześw iadczenia m ilczącej większości, tej w łaśnie, k tóra — gotowa do przystosow ania — czeka w tle pow ieści W itkacego... i b arw n e, naiw ne czy szla­

ch etn e m arzen ia i b u n ty niezadow oleńców , k

tó-8 Por. J. Błoński: Znaczenie i zniekształcenie w «czystej formie» St. I. Witkiewicza. „Miesięcznik L iteracki” 1967 nr 8; Teatr Witkacego. Forma formy. „Dialog” 1967 nr 12. 9 Pedagodzy i socjologowie, którzy zajmują się kryzysem szlkoły na Zachodzie, dochodzą zgodnie do wniosku, że wśród uczniów słabną i zanikają motywacje, które skłania­ ją do brania udziału w zajęciach. Stwierdza to m.in. raport rządowej kom isji francuskiej (tzw. Commission Joxe). W szkołach, zwłaszcza zawodowych, uczniowie zachowują się jak klienci w sklepie wypełnionym bublami.

all in y o u r m in d”

(19)

27

ry ćh W itkacy nie w ah ałb y się pew nie nazw ać „by­ łym i ludźm i” .

Nie jestem ja tak szalony, aby rozsądzać, czy pesy­ m istyczne spojrzenie n a społeczność, k tó ra nie jest m oją społecznością, słuszne jest czy niesłuszne. I n a w e t opinia M iłosza je s t i pogodniejsza, i b a r­ dziej zróżnicow ana. M nie w ystarczy przypom nieć, że i ta k a le k tu ra W itkacego je s t możliwa. „M echa­ nizację” w olno.rozum ieć nie ty lk o jak o upodobnie­ nie. Może ona rów nież oznaczać p a ra leln ą in stru ­ m entalizację i „fan tasm ago ryzację” w artości. W te­ d y też — ja k się zdaje — m ożna b y proroctwo' W it­ kacego zastosować do technologicznego raju , któ ­ rego p ierw szym w cieleniem stał się sta n zacho­ dzącego słońca.

5. A jeśli raju nie będzie ?

Podnosi się jednak coraz w ię­ cej głosów zapow iadających, że żadnego r a ju nie będzie. P o p ro stu dlatego, że nie starczy nam ani m iejsca, an i żywności, ani surow ców, ani naw et po­ w ietrza i wody. ■

„G ranice w zro stu ” 10 obudziły w św iecie dyskusje rów nie n am iętn e co nierozsądne. Można rozm aicie oceniać obliczenia sta ty sty k ó w z M assachusetts. Ale oni sam i n ie p rze stają się zastrzegać, że nie sporzą­ dzili prognozy, ale m odel albo raczej kilika modeli, k tó re zdają się prow adzić do zgodnego wniosku. N igdy św ia t n ie postępow ał szybciej niż w o s ta t­ nich trzy d ziestu latach. Czy jed n ak rozw ój tech­ niki i przem ysłu je st zjaw iskiem nieskończenie przedłużalnym ? Załóżm y, że ta k i spójrzm y, co się w ted y sta n ie ze św iatem . Zobaczym y, że „składany p ro cen t” rozw oju w yw róci n a nice w szystkie do­

10 The Limits to Growth. A Report for the Club of Rome’s Project on the Predicament of Mankind. London 1972. D a­ lej: LG. Fantasmago ryzacja wartości Swiat pozbawiony precedensów

(20)

28

Jak nie kijem to pałką...

Nie wszyscy będą jeździć cadillacami

Faust nie chce pójść na emeryturę

św iadczenia i p rzew idyw ania. A lbow iem już dzisiaj św iat — jeśli w olno ta k pow iedzieć — został po­ zbaw iony precedensów .

Z ainspirow ani p rzez K lub Rzym ski sta ty sty c y nie p o d ejm u ją się roli proroków . K iedy w łaściw ie ro z­ wój — rosnąc w ykładniczo — pozbaw i ludzkość żyw ności i surow ców , kied y krzyw e p ro d u k cy jn e zaczną rap to w n ie spadać, zanieczyszczenia zaś spustoszą m orza i k o n ty n en ty ? Może koło ro k u 2030 (jak m niem ają pesym iści), może dopiero po 2100. Rzecz w tym , że ikryzys m usi kiedyś n astąpić. G dyby w 1975 (!) zrów now ażyć p rzy ro st n a tu ra ln y , opóźni się on o lat dw adzieścia. G dyby podwoić za­ soby surow ców , zyskam y dziesięciolecie. A le p rz y ­ puśćm y, że .technika udostępni nam zasoby „n ie­ ograniczone”? Z adręczą nas wltedy zanieczyszcze­ nia ... Pow iedzm y więc, że ograniczym y je do je d ­ nej czw artej. Z yskam y w szystkiego trzydzieści lat. A gdyby i ludność ustabilizow ać, i żywności p rzy ­ sporzyć, i surow cam i gospodarow ać rozsądnie? W te­ dy zdobędziem y n ajw yżej pół w ieku. To je s t w łaś­ nie sedno spraw y. K ażdy z decydującydh dla roz­ w oju czynników (ludność, żywność, surow ce, z a ­ nieczyszczenia) w ystarcza, aby sam em u zastopo­ wać rozw ój. I zastopow ać gw ałtow nie, apokalip­ tycznie. Św iata, gdzie w szyscy będą jeździć cad illa­ cami, n ie będzie. Zaś społeczności, k tó re się spóź­ nią, spóźnią się n a zawsze.

W olno pokładać ogrom ne nadzieje w lu d zkiej w y ­ nalazczości. N ikt nie p o tra fi udhw ycić ilościowo pom ysłów , któ re się jeszcze n ie narodziły. Tysiące w ynalazków mogą opóźnić (ale także — p rzy spie­ szyć!) m om ent kryzysu, przesuw ając nieco k ie ru ­ n ek technologicznego rozw oju. A le n ie zm ienia to w n iczym o stateczn y ch w niosków K lubu Rzym ­ skiego. C zynnikiem decydującym jest bowiem p rz y ro st p ro d u k cji przem ysłow ej, bóstw o w szyst­ kich społeczeństw i am bicja w szystkich ustrojów . F au st n ie chce w cale pójść na em ery turę.

(21)

29

W olno także — aczkolw iek tru d n ie j — w ierzyć w roztropność rządów . Już dzisiaj p odejm ują cza­ sem nieśm iałe działania, k tó re zm niejszą — cząst­ kowo — p lag i przyszłości. Ale b ędą przecież m u­ siały k ied y ś powiedzieć nienasyconym społeczeń­ stw om , że rozwój m usi zostać zwolniony, n astępn ie zaś — zatrzym an y . A zwłaszcza: na jakim pozio­ mie? R aport pow iada, że na znacznie niższym an i­ żeli dzisiejszy sta n d a rd życia Stanów Zjednoczo­ nych. Jak ko lw iek Iby było, człow iek ocaleje tylko w tedy, jeżeli p rzestanie poświęcać się w y tw arzaniu i posiadaniu. Jeżeli zrozum ie, że raczej skrom ność trzeba spraw iedliw ie rozplanow ać aniżeli 'bogactwo.

6. Utopie optymistyczne

Ileż dzisiaj utopii! Każdy zachw ala sw oją n a ulicach M etropolis. Ręce precz od uciskanych m niejszości! R atuj przyrodę: była tw oją m atką, jest te ra z tw oją podopieczną! Idź za Jezusem ! O d m onogam ii do faszyzm u je s t tylko krok! Bądź różny: n astał czas dandyzm u... Nie sprzeciw iaj się złu! R ów noupraw nienie dla hom o­ seksualistów ! P rzez d y n a m it do szczęśliwego spo­ łeczeństw a! Ogol głowę i czekaj na natchnienie Kriszny... I tak dalej.

Są co n ajm n iej tr z y źródła utopii. N ajpierw — trudności adap tacji d o społeczeństw a (przemysło­ wego i u tr a ta poczucia rzeczyw istości. Zapewne, człow iek m oże w y trzy m ać znaczniejsze jeszcze przyspieszenie. Z n am ien n a je st jed n a k rosnąca liczba nie przystosow anych. Dorośli rezy g n u ją z w alki k o n k u ren cy jn ej. M iliony ludzi godzą się żyć na koszlt opieki społecznej (nie ty lk o w Nowym Jorku). Młodzi odm aw iają udziału w grze. Głośne rew o lty przygasły, owszem, ale co ro k u 15% am e­ ry k ań sk ich stu d en tó w rzu ca uczelnie i rusza w „in­ ność” ... w erotyczne, narkotyczne, ekologiczne spo­

Żródła utopii

Rimbaud i pepsi-cola

(22)

Przez usta brodaczy przemawia tradycja Zakwestiono­ w anie funda­ m entów

łeczności — jeżeli po p ro stu nie w ałęsa się bez n ad z ie i i celu, czekając na czek w yrozum iałego krew nego. Rimlbaudowskie „la vraie vie est ailleurs” budzi dziś chyba echa szersze niż „pepsi-cola to w łaśnie to” .

D ziała dalej — Wbrew pozorom — tra d y c ja , zw łasz­ cza feliigijna i hu m anistyczna. Nie je s t przypadkiem , że o śrcd k am i k o n testa cji są in s ty tu ty filozofii, so­ cjologii i psychologii, że najgorliw szy ch ibuntow ni- ków d o starczają często środow iska relig ijn e. A rg u ­ m en ty b y w ają n iez d a rn e albo przebrzm iałe: mówić, że p ro le ta ria t b iednieje bezw zględnie albo staw iać N iem com za w zór Alb ańczyków 'to n;ie diagnoza, ale sym ptom . Lecz w yraz nieprzystosow ania sp la ta się niero zerw aln ie z p ro te ste m klasow ym ... Ja k k o l­ w iek b y było, zapom ina się nieraz, że to w łaśnie przeszłość 'lulbi p rzem aw iać p rzez usta b ro d aty c h i bosonogich. P rz e d k ilk u laty Tom G itlin, p rz y ­ w ódca SDS, pisał, że „od półtora w ieku w szystkie ru c h y rew o lu c y jn e albo lib e raln e b y ły zw iastunam i now ego ś w ia ta ”. Tym czasem iNowa Lew ica czuje się „niezdolna do n a d a n ia k sz ta łtu przyszłości” n . P o p ro stu dlatego, że nie m a do tej przyszłości z au fa­ n ia. W W idzeniach nad zatoką San Francisco Miłosz p rzy tacza aforyzm ścienn y z B erkeley: „Z pow odu b ra k u zaintereso w an ia ju tr o się n ie odbędzie”. Ży­ cie zm ieni się n a ty c h m ia st albo wcale. P rzep ły w jes!t zbyt szybki, aby troskać się o następców. K im będą za lat pięć, za dziesięć? I kim za dziesięć la t będę ja? D latego rozw iązania polityczne cieszą się n ajw y raźn iej m niejszą p opularnością niż cyw iliza­ cyjne. Z apew ne, w szyscy u jm u ją się za K u rz y n a m i czy W ietnam czykam i. A le czy nie inne ru ch y są bardziej znam ienne? T akie choćby, k tó re ry w a li­ zacji p rzeciw staw iają bezkom prom isow o m iłość bliźniego, technologii — pow rót do n a tu ry , p o rząd ­

11 T. Gitlin: The Politics and Vision of the New Left. «Ra­ dical Education Project». San Francisco bd., s. 2 i 5. W e­ dług: Toffler: Future Chock, s. 428.

(23)

31

kow i społecznem u — podróż d o kresu doświadczeń (erotycznych, narkotycznych), dyscyplinie — spon­ taniczną swobodę. Zakw estionow ać należy coś b a r­ dziej fu n d am en taln eg o niż roździał dóbr (wcale obfitych) czy podział prac (całkiem w ydajny). Ra­ czej już rodzinę, miłość, stosun ek do przyrody, Boga — słow em , p rzesłan k i lub cele społeczne. O now ej cyw ilizacji marizyli n a jp ie rw artyści i n a r­ w ańcy. Potem znaleźli niespodziew anych sojusz­ ników: działaczy, d y rek toró w i profesorów , o g ar­ niętych p an iką w zrostu. M niem ano kiedyś, że gos­ po d ark a zaspokaja p o trzeb y istniejące. Ale p rze­ cież — przypom ina G alb raith — wzbudza zarazem nowe! „Jakość ży cia” osiągnąć więc m ożna ty lk o dzięki selekcji potrzeb... Czy ostatecznym zadaniem W spólnego R y n ku — pyta M ansholt — nie pow inno być osiągnięcie rów now agi (wzrostu zerowego)? Istn ieje p iln a konieczność ustalenia „górnych g ran ic ” , poza któ^e ludzkość nie będzie się sta ra ła wyjść. Tak w oła Ivan Illich, już nie uczony liberał, ale p ro ro k i kapłan . Posłuchajm y zatem p ro ro k a — jaik niegdyś F o u riera czy M ickie­ wicza. Tym bardziej, że zna się na rzeczy, ściśle: n a A m eryce P ołudniow ej.

N ajgroźniejszym z bakcyli, 'które bogaci zaszcze­ pili biednym , je st bzik uprzem ysłow ionego postępu. N arzuca on bow iem opóźnionym zadanie nad siły: niem ożliw e i niepotrzebne. In w esty cje czy d ary odnoszą podobny skutek: tak i m ianow icie, że m ie j­ scowe e lity s ta ra ją się za w szelką cenę doścignąć USA. K oszty płacą oczywiście nędzarze... Nie dość więc, że n a ro d y ubogie coraz bardziej ubożeją. Co gorsza — „im port p o stęp u ” pogłębia w ew nętrzne niespraw iedliw ości i poraża w a ru n k i dobrej p rzy ­ szłości. Poniew aż B elem nie zm ieni się nigdy w F i­ ladelfię, n ależy podw ażyć w spółczesny dogm at: zasadę „doganiania” ro zw iniętych przez zapóźnio- nych.

R ozpętanie produ k cji jest niem ożliw e, rozpasanie

Jakość życia; a selekcja potrzeb

Dogmat „doganiania,r

(24)

32

Zrew olucjoni­ zować szkołę...

...kościół...

...i szpital

konsum pcji niem oralne. Lec;z m rzonką je st nie ty l­ ko to ta ln e uprzem ysłow ienie. Zm ienić trzeb a zw ła­ szcza m odel cyw ilizacji, w szystkie in sty tu cje , k tó re tre su ją 'ludzi do społeczno-technicznego wyścigu. To przecie szkoła w draża do w alki o dyplom , urząd, m ajątek . Czy nie byłoby lepiej, gdyby każd y sw o­ bodnie rozporządzał edukacją w łasną i dzieci? N ie­ chaj się ludzie douczalją przez całe życie, w śród sobie rów nych! Ile w a rta jest n a u k a w rodzinie, środow isku, gru p ie zawodowej... Niedh stu d iu ją to, co ich n ap raw d ę zajm uje, co im n ap raw d ę p o trz e b ­ ne! 12. Także kościół k lery k aln y , hierarch iczn y jest zbędny i niezrozum iały. K sięży nie jest za m ało, ale za dużo, poniew aż przyszłe społeczności re li­ g ijn e składać się będą z rodzin i przyjaciół. K a­ płani, b iskupi będą gośćmi, w ędrow nym i apostoła­ mi, ja k niegdyś. A m edycyna w spółczesna — czyż to nie szaleństw o! Pcśiwięca się fo rtu n y na te c h ­ niki, k tó re p rzed łu żają o kilka dni półżycie n ieu le ­ czalnie chorych. Tym czasem w Brazyliii m iliony ludzi zdy ch ają na dezynterię. N igdy cała ludzkość nie będzie leczyć się w klinice Mayo. Człowiek m u­ si się także nauczyć um ierać... T ak więc w łaśnie biedniejsi bliżsi są lepszej, bardziej ludzkiej cy ­ w ilizacji — w b rew rozszalałym faustycznie społe­ czeństw om technicznym . Człowiek będzie szczęśliw­ szy, kiedy — św iadom ie, dobrow olnie — narzuci sobie odpow iednie ograniczenia. N iechaj spraw ied ­ liw ie zaspokaja niezbyw alne potrzeby. I pom yśli o m ożliw ościach, k tó re w sobie nosi. Niech odrodzi poczucie w spólnoty i dem okrację bezpośrednią — na farm ie i w w arsztacie, w szkole i kościele.

P ięk n e m arzenie. J a k tyle innych, o których nie wspom nę. I znowu — szukajm y sk ry ty c h p rzesła­ nek. Społeczeństw o m usi sobie sam o ustanow ić

12 I. Illich: TJne société sans école. Paris 1971 oraz Libérer l’avenir. Appel à une révolution des institutions. Introduction d’ E. Fromm. Paris 1971 (przekłady z angiel­ skiego).

(25)

33

„g a m e granice” . Tyim sam ym zaprow adzić — sze­ roko rozu m ian y — socjalizm . A le 'ten socjalizm, a raczej pow odzenie socjalizm u, zależy od p ra w ­ dziwości m itu o d o b ry m d ziku sie. Bo jeśli czło­ w iek nie jesrt dobry, nigdy nie w ysublim uje łap ­ czywości potrzeb w k u ltu rę i woli potęgi — w b ra ­ tersk ie współzaw odnictwo! T ak w ięc Rousseau w a ­ ru n k u je M arksa, M arks hinduskiego guru, b u d d y j­ skiego m nicha czy chrześcijańskiego poveretto

(projekt Illicha je s t m onastyczny z d u c h a )13. Ale przecie M arks nie zalecał ascezy! Dobroć człow ie­ ka nie jesit dpgm atem w iary! Ośw iecenie nie do­ puszczało m yśli o kresie postępu! Nic to. W łaśnie talkie sprzężenie utopii je s t n a Zachodzie społecz­ nie efektyw ne. Owszem, budzi szyderstw o ludzi ciężkiej p rac y i n ie zaspokojonych pragnień. Nie­ naw iść lub pobłażanie ludzi czynu i p ra k ty k i spo­ łecznej. Sceptyczną sym p atię ludzi dobrej woli... Ale cząstkow e (krytyki — choćby najsłuszniejsze — u d erzają ja k groch o ścianę o rozpalone serca i za­ fascynow ane um ysły. Bo p rzecie u to pijn ość nie przesądza o w artości, zwłaszcza w epoce lun on au - tów. B ylibyśm y nap raw d ę „szkieletów lu d em ”, gdybyśm y podobne m arzenia lekcew ażyli. I może nie m am y już w ogóle innego w yjścia, jak takiej utopii zaufać?

W itkacy m ówił n iera z o złudnej nadziei cofnięcia m echanizacji i „zfcaranienia”. W ahazar cihce „od- m echanizow ać ludzkość, pozostaw iając jej w szyst­ kie zdobycze społecznego ro zw o ju ” u . W Matce

13 Illich jest o w iele uczciwszy i ko-ns ek wen tnie js zy od tych przywódców undergroundu, którzy — w głupocie czy złej w ierze — zapewniają swoich młodych zwolenników, że w przyszłości można będzie zwalić cały trud produkcyjny na maszyny, co pozwoli ludziom na spontaniczny, nieprze­ rwany i wszechstronny rozwój, nie napotykający m aterial­ nego oporu.

14 St. I. Witkiewicz: Dramaty. T. I. Wyd. II. Opracował i wstępem poprzedził K. Puzyna. Warszawka 1972, s. 624. Dalej: DI lub DII.

Rousseau, Marks i Budda Dobre rady Wahazara i Sajetana 3

(26)

S ilniejsi muszą się osłabić...

Leon rad zi „zużyć (...) osiągniętą organizację spo­ łeczną, ab y uśw iadom ić każdego o niebezpieczeń­ stw ach dalszego jej ro zw o ju ” 15. A ta n a zy rozm yśla o „kom binacji m ak sy m a ln e j, nie p rze k ra cz a ją c e j p ew nych g ranic o rg an izacji społecznej z ogólnym zindyw idualizow aniem w sz y stk ic h ” 16. Nawe*t Sa- je ta n z S zew có w zapew nia, że „my, gdy.zdobędzie­ m y brzuch , stw o rzym y witedy now e życie” 17. W szystkie te zapew nienia zostają oczyw iście w y ­ drw ione i sk om prom itow ane. P om yślm y je d n a k , co m ogłyby dzisiaj oznaczać. Czy nie w łaśnie — o b iet­ nicę rów now agi, po sk ro m ien ia rozw oju, w yznacze­ nia granic postępow i... przy jednoczesnym skiero­ w aniu ludzkiej energii i am bicji ku tw órczości k u ltu ra ln e j? W N ien a sycen iu m ówił W itkacy o ro s­ nącej „k o m p lik acji” w spółczesnego św iata, k tó ra p rz e ra sta m ożliw ości in te le k tu a ln e b iałej raisy. P o d ­ staw m y pod k o m p lik ację — przyspieszenie w zrostu. A m arzen ia Illich a i jem u podobnych — pod o p ty ­ m istyczną u topię bohaterów W itkacego. O ptym is­ tyczną? Tak: d aje p rzecie szansę ludzkości. Czy nie

tak w ła śn ie m ogą rozum ieć d y le m a t W itkacego zachodni czytelnicy? I czy nie będ ziem y go ta k w krótce rozum ieć my?

7. Utopia pesymistyczna

W X IX w ieku obiecyw ano nam ra j na ziemi po d w aru n k iem budow y p rzem y ­ słu i pom nożenia dóbr. T e raz .zaś now a Je ru z a le m zależy od zastopow ania rozw oju... o raz od globo­ wej solidarności. A lbow iem „przy ham ow an ie w zro­ stu d em ograficznego i ekonom icznego nie m oże do­ prow adzić d o zam rożenia sta tu s quo (...) zostałoby

15 DII, s. 408.

18 St. I. W itkiewicz: Pożegnanie jesieni. Warszawa 1927, s. 440.

(27)

35

to uznane za końcow y a k t neokolonializm u (...). Przew odnictw o 'będą m usiały p rzejąć głów nie p a ń ­ stw a rozw inięte pod w zględem ekonom icznym . P ierw szym krokiem ty c h p a ń stw byłoby przy h am o ­ w anie swego w łasnego w zrostu dóbr m aterialn ych przy rów noczesnym po p ieran iu narodów rozw ija­ jących się w ich sta ra n ia c h o rozw inięcie ekonom iki w znacznie szybszym tem pie” 18.

Co to oznacza? To, że silniejsi m uszą się sam i osła­ bić. S ta n y Zjednoczone, Japonia, E uropa zachod­ nia i zapew ne w schodnia w inny zadowolić się tym , co p osiadają i produkow ać więcej — dla innych. Z arazem społeczności opóźnione m uszą okazać n ie­ byw ałą w ielkoduszność. Czy Indie, Chiny, A rabia zdołają pokonać pokusę hegem onii i zaw ładnięcia sw ym i dotychczasow ym i ciem iężcam i? P rzebacze­ nie przychodzi zw ykle tru d n ie j skrzyw dzonym niż nasyconym ... D latego też — czy tam y w Granicach — „nie m a oczywiście pew ności, czy w artości m o­ raln e człow ieka będą w ystarczające, aby rozw iązać p roblem nierów nego podziału dochodu n a w e t w stan ie rów now agi” . J a bym dodał: zwłaszcza w s ta ­ nie rów now agi. M usim y tak że założyć, że obyw a­ tele społeczeństw rozw in ięty ch zadowolą się taką działalnością, „która nie w ym aga dużego p rzepły w u zasobów n i eodt w a r z alnych i k tó ra nie pow oduje znaczniejszych zniszczeń w śro d ow isku ”. W tedy „takie działania, k tó re większość (?) ludzi zalicza do n a jb a rd zie j pożądanych i przynoszących zado­ wolenie człowiiekowi — ośw iata, sztuka, m uzyka, religia, podstaw ow e badania naukow e, sp o rt oraz działalność społeczna —■ znajdow ałyby się w roz­ kw icie” 19.

Co na to W itkacy? Z apew ne uśm iechnąłby się s a r­ donicznie. Czy społeczeństw o e g a lita rn e byłoby jeszcze zdolne do rozw oju, a jeśli tak, to w jakim

18 LG, s. fl&4— 195.

19 LG, s. 179 i 175. Pytajnik w nawiasie pochodzi od autora rozprawki.

...a słabi przebaczyć

(28)

36 Czy ludzie m yślą tylko w tedy, kiedy muszą? Walka wszystkich ze w szystkim i o wszystko

kieru n k u ? Zm niejszenie i — w granicy — likw id a­ cja różnic m a te ria ln y c h m ogłaby się w yrazić spowol­ nien iem w szelkiego rozw oju. T alentów m etafizycz­ ny ch ludzkość nig d y nie m iała w nadm iarze. Ja k m ów ił B recht, lu d zie m yślą ty lk o w tedy, k ied y m uszą. A u to rzy Granic w ierzą, że „społeczeństw o o p arte n a rów ności i spraw iedliw ości będzie b a r ­ dziej zdolne do rozw oju w stanie rów now agi glo­ b aln ej, niż to się dzieje w o kresie w z ro stu ” 20. J e s t to w ia ra sz lach etn a, ale — ja k w szystkie — tru d n o spraw d zalna. Z nane jest także sprzężenie m iędzy rozw ojem a agresyw nością. J a k n ajlep iej ro zw ija­ ją się z w ierzęta silne i „złe”, ta k zwycięża n a j­ b ard ziej agresyw ny, pozbaw iony sk ru p u łó w w ładca czy przed sięb iorca. T ak m yśleli M akiaw el, Hobbes... Myśl chrześcijań sk a, przeciw nie, zm ierzała zwykle do u zn an ia, a n ie d ó usunięcia różnicy, co m iało rozbroić czy w ysublim ow ać agresyw ność. Ale do­ czesne tru d y ch rześcijan in a są zaw sze syzyfow e. Jeg o p raw d ziw y m celem pozostać m usi królestw o nidbieskie... W itkacy, clzłowiek 'sa m o tn y , m onada sarkastyczn a, n iec h ę tn a czułości, o drzucał takie p o ­ bożne złudzenia...

Granice w zro stu nie bio rą oczywiście pod uw agę

ew en tu aln y ch w ojen i zakładają w spólne działanie ludzkości. Co jed n ak pow iedziałby historyk? Chyba to, że w m iarę w zro stu trudności, spow odow anych rozw o jem p rzem y słu i zużyciem dóbr nieod tw arzal- nych, w zrośnie także straclh i ry w alizacja. O zie­ m ię i żywność n ajp ierw . O surow ce następnie. O czystość w reszcie. Czy ju ż dzisiaj nie „ e k sp o rtu je ” się zanieczyszczeń, przenosząc do biedaków p rz e ­ m y sły niszczące środow isko? Bogate k ra je czy k o n ­ tynenty) Ibędą się n a jp e w n ie j o to rbiać, oddalać i ubezpieczać — s p ra w n ą techniką, także w o jen­ ną — od rozpaczy ii napastliw ości sąsiadów. M im o rozw oju środków p rzek azu społeczeństw a będą się rów nież coraz g orzej rozum ieć. Czy nie je s t już

(29)

tak dzisiaj, że p o lity cy o średniow iecznej m ental­ ności popijają,, wihisky z w ysłannikam i X X I wieku? Rozwój scalił św iat geograficznie. Ale rozsm arow ał go w czasie... Co zatem n astąp i, kiedy biedni zro­ zum ieją, tże nigdy n ie dościgną bogatych? Zaś bo­ gaci, że m ogą już tylko sw e bogactw o stracić? Czy św iat nie zm ieni się w now ojorską ulicę, polityka ludzkości — w g an g stersk ie porachunki? A może ludzi je s t ju ż w ogóle na św iecie za w ielu, aby mogli utw orzyć jedn ą ludzkość?

W itkacy n iech ętn ie p rzed staw iał społeczeństw o przyszłości. Mówił, że w szystko rozp łyn ie się w tedy w „coś w polskich term in a c h n iew yrażalnego” 21. Czasem je d n a k u chylał rą b k a zasłony. I cóż p rz e ­ w idyw ał? N ajpierw — zaspokojenie elem en tarn ych potrzeb. N ajp ierw rozpaczliw ie skrom nych, później może — przeciętnie kom fortow ych. Z w łasnej żo­ ny — pow iadał — w łasnego dom ku i w łasnej szczotki do zębów n ik t nie zrezygnuje. Obfitość dóbr nie je s t więc u rokiem b iu ro k ratyczneg o spo- łeczeństtWa p rz y sz ło śc i22. T rzym a się ono raczej dizięki wyższości m oralnej. N aw et w A m eryce — pow iada W itkacy — ludzie nie okazali się „zupeł­ nym i św in iam i” i „olbrzym ie p ien iąd ze”, p rzezna­ czone robotnikom , nie zapobiegły przew rotow i. D ą­ żenia eg a lita rn e k o jarz ą się z im p e ria ln y m idealiz­ mem. S ajetan Tem pe, podobnie jak Chińczycy

!1 St. I. W itkiew cz: Nienasycenie. T. II. Warszawa 1957, s. 354.

22 W Nienasyceniu państwa zachodnie, jak wiadomo, są już „zbolszewizowane” — co prawda „łagodnie” — i finansują polskie przedmurze ze strachu przed Chińczykami. W P o l­ sce też panują względnie dobre warunki m aterialne. Tym ­ czasem na Zachodzie występuje „ciągły spadek produkcji i wzrastająca pod płaszczykami wielkich idei (tych w ie l­ kich naprawdę) nędza robotników” (t. i } s. 155). Czyżby ta osobliwa uwaga dowodziła, że Witkacy zakładał relatywne zmniejszenie tempa rozwoju ekonomii w społeczeństwach socjalistycznych?! Ale m ożliwe także, że to żart czy m isty­ fikacja.

Cóż

(30)

Mało dawać, mało żądać

„Milcząca w iększość” W itkacego

w N ie n a syc e n iu , pośw ięca się głów nie p rzy g o to ­ w aniom w ojennym . Ale co innego n a jle p ie j cem en­ tu je now e społeczeństw o.

Zw ycięża ono, poniew aż — tak ie odnosim y w ra ż e ­ nie — d aje nie w ięcej, ale m n iej, zarazem zaś m n iej od ludlzi żąda. Społeczność przyszłości je s t p o p ro s­ tu — łatw iejsza. Owszem, każe pracow ać: ale p rz e ­ cie n ie tak , aby niszczyć .zdrowie i życie. W ygasza m otyw acje, k tó re sk łan iają do' osobistego w ysiłku. U spo k aja n ien asy co n e jedtaostlki, pozbaw iając je jak iejk o lw iek in ic ja ty w y . A tan azy w y k o n u je p a ­ pierkow ą, d o sk o n ale zbędną robotę. Chińczycy za­ c h o w u ją się ja k auto m aty. Ale przy m u su , te rro ru n ik t w łaściw ie n ie nadużyw a. P o trz e b n y on je s t ty lk o d o p rzy c in an ia r ą k i głów ty m , k tó rz y m ogą się n ieb ezp ieczn ie „w y ch y lić” . D ow odem egzekucja Kocmołucihowiicza, k tó ry oddał najeźdźcy n a jw ię k ­ szą z p rzy słu g . Ale z ja k ą k a w a lersk ą fan tazją! K ocm ołuchow icz je s t ty ta n e m . K a rtk i n a żywność, w y sta w a n ie w przedp ok ojach, uciążliw a Codzien­ ność w y k ań czają A tanazego. G enezyp już u p rze d ­ nio w ypalił się do cna. S połeczeństw o nie daje w iele, ale d a je pew nie. Z arazem zw alnia od w szel­ kiej odpow iedzialności, z a o p atru ją c w zdobywczą ideę (Tempe) albo w n am iastk ę re lig ii (M urti-Bing). O statecznie .więc p rz y sz ły k onform izm p o jm u je W itkacy dw ojako. A lbo n a m odłę pokojow ą, łagod­ nie bezlitosną. Je j w spółczesną aproksym acją m o­ głaby być — na p rzy k ła d — m entaln o ść a m e ry ­ kań sk iej „m ilczącej w iększości” . Czyż W itkiew i­ czow skie społeczeństw o n ie je;^t bow iem — gigan­ ty czn ą — „niższą k lasą ś re d n ią ”? T aką jed n ak, gdzie p orażka n ie obniża społecznej roli, gdzie su k ­ ces są sia d a n ie pobudza do w ysiłku, gdzie przed się­ b iorczych nie nagro dzą już żadne przyw ileje. Albo n a m odłę to ta lita rn ą , gdzie w o jen n y cel sp ełn ia rolę „ id e a łu ” po zw alającego rów nać głow y i m yśli. O bie m ożliwości uw aża W itk acy za dw ie s tro n y tego sam ego m edalu. D ośw iadczenie pokazało, że isto tn ie

(31)

39

nie są one tak od siebie odległe, ja k zdaw ało się w tedy, k ied y pow staw ało dzieło pisarza.

M ożna 'by jeszcze pow iedzieć, że w społeczeństw ie W itkacego zwycięża odm ow a rozw oju. Przyspiesze­ nie technologiczne p rzek racza m ożliw ości człowie­ ka, rozsadza społeczne stru k tu ry . Co pozostaje, jeśli nie — zw olnić rozw ój przem ocą? Takie do­ m ysły tak ż e na św iecie pow stały. Może w łaśnie duch dziejów h a m u je n ieznośny postęp potężnie­ niem 'biurokracji? Dzięki niej bow iem słabnie w y­ m iana inform acji, pom ysłów, w artości. Zostaje za­ p ro g ram o w an a z góry, w ierność program ow i zaś je s t w ażniejsza od celów , kltó.rym w y m iana m a służyć. Ł atw iej te ż w ta k ie j społeczności zastąpić k o n k u rs o d o bra ry w alizacją o w ładzę, która — jako n iem a te ria ln a i o d tw a rz a ln a — nie grozi n a ­ ru szen iem rów now agi ekologicznej? Dla trw ałości środow iska lepsze b y ło b y społeczeństw o rządzone p rzez p olicję niż p rzez pieniądz, poniew aż pieniądz zm ienia się zw ykle w to w ary , policja zaś — w n a j­ gorszym w ypad k u — z a lu d n ia cm en tarze tylko. T akie społeczeństw o — w niepraw dopodobnej p rz y ­ szłości — funkcjonow ać będzie autom atycznie. Może w ładców zastąpią ko m pu tery? G dyby za czasów W itkacego istniały, p o jaw iły b y się na pew no w za­ kończeniach szituik i powieści.

T ak p ow stan ie now e średniow iecze. Ale nie takie, o jak im m arzył B ierdiajew , z a p atrzo n y w piękny w iek X II. W cześniejsze. P ań stew k a barbarzyńców , zam k n ięte w sobie i tępe n a w szystko, co tru d n ie j­ sze i odm ienne... D latego — p o w iad ają n ajb ard ziej nieznośni z pesym istów — wszędzie ro śn ie w pływ ap arató w urzędniczo-w ojskow ych. Raz śmieszne one, ja k w Togo, raz śm ieszne i straszne, jak w B razylii, ra z diabolicznie sp ra w n e — naw et w m arn o tra w ­ stw ie (jak „kom pleks p rzem y sł owo- w o j s ko w y ’ ’ w USA). G dyby k ied y ś n astą p iło starcie tak ich m a­ chin, rozw iązałoby zapew ne w szelkie problem y p rzelu d n ien ia, w ygłodzenia itd. B iuro kratyczne

Zbawienie przez biurokrację

Nowe średniowiecze

Cytaty

Powiązane dokumenty

W Opolu narodził się Grotowski nie tylko jako artysta teatru, lecz także jako gracz:.. strateg

Wymień nazwisko znanego Ci malarza, którzy przedstawił danse macabre..

Zarysowana zostanie postać Homera, przedstawione będą cechy gatunkowe eposu i wreszcie opowiedziana przez nauczyciela historia stanowiąca wstęp do lektury i analizy fragmentów

ском языке й на основании данных восточнославянских языков делается попытка выявить новые возможности толкования

przed dworkiem w Ciekotach świętowano doroczne Imieniny Stefana Żeromskiego, zorganizowane przez Centrum Edukacji i Kultury „Szklany Dom”.. W spotkaniu uczestniczył

We wszelkich sprawach związanych z przetwarzaniem danych osobowych przez Administratora danych można uzyskać informację, kontaktując się z Inspektorem Ochrony

Każde zagadni enie w rchowawcze stawia i rozwi ąn:j e zasad niczo inciczej, niż to czyni ono w petlago gicc burżu azyj nej.. „Tracąc ce- chy kolektywu

Przenoszenie zakażenia COVID-19 z matki na dziecko rzadkie Wieczna zmarzlina może zacząć uwalniać cieplarniane gazy Ćwiczenia fizyczne pomocne w leczeniu efektów długiego