• Nie Znaleziono Wyników

Naokoło Świata, 1938, nr 176

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Naokoło Świata, 1938, nr 176"

Copied!
84
0
0

Pełen tekst

(1)

N A O K O Ł O

Ś W I A T A

(2)
(3)

H e li F in k i n z e lle r z f i l m u „ P o d r ó i p o w s c h o d z ie " iir z y c h o in c e . F o t. P o ls k i T o b is

Z D Z I E D Z I N Y K O S M E T Y K I

N ie m o ż n a t w i e r d z ić , i ż b y z i m a z j e j m r o z a m i , ś n i e ż y c a m i i w i a t r a m i w p ł y w a ł a d o b r z e n u d l i k a t n ą c e r ę p a n i Od w i a t r u c e r a s t a i c się s u c h a , c h r o p a w a , n a m r o z i e n o s s i n i e j e , s k ó r a c ie r p i n a o d z i ę b i c n i a c z ę sto p ę k a , p o k r y w a się l i s z a j a m i , s ł o w e m — n a k a ż d y m k r o k u p a n i c z u j e , iż i m a n i e sp z y j a j e j cerze, a n i k a r n a c j i . T r z e b a w ięc o t y m p a m i ę t a ć i z a w c z a s u u z b r o i ć się w a r s e n a ł ś r o d k ó w z a r a d c z y c h , z a p o b i g a j ą c y c h t y m n i e p o ż ą d a n y m o b a w o m . S k ó r a w y s u s z o n a n a w i e t r z e i m r o z i e j e s t p o d a t n i z m a r s z c z ­ k o m — te z a ś u s u w a w k r ó t k i m c z a s i e j e d y n y w s w o i m r o d z a j u k r e m — A b a r id , s p o ­ r z ą d z a n y z w y c i ą g u c e b u l e k l il j i b i a ł e j . J żeli p r z e d w y j ś c i e m na p o w i e t r z e p o k r y j e p a n i t w a r z w a r s t w ą l il i o w e g o k r e m u A b a r id , m o ż e b y ć p e w n a , iż z m a r s z c z k i o m i n ą j ą d o n a j p ó ź n i e j s z e g o w i e k u , a c e r a j e j b ę d z i e z a w s z e ś w i e ż a i d e l i k a t n a , j a k o w o c b r z o s k w i n i .

N a w e t o s o b y m ło d e , k t ó r e n i e p o g o d y się n i e o b a w i a j ą , s p o r t s m e n k i , k t ó r e z a ­ w z ię c ie u p r a w i a j ą ś l i z g a w k ę i n a r t y , p o w i n n y z a b e z p i e c z y ć sw ą c er ę p r z e d d z i a ł a n i e m z i m y . P r o s z ę z a p a m i ę t a ć — ż a d n a z p a ń , s z a n u j ą c y c h s w ó w y g l ą d i cerę, n i c u d a j e s i ę n a w y c .e c kę n a r c i a sk ą , n a s p a c e r , l u b n a t e r e n ś l i z g a w k o w y be z u p r z e d n i e g o w y ­ s m a r o w a n i a t w a r z y k r e m e m — P r o m ie n n y m , k t ó r y p r z p u s z c z a s ł o n e c z n e p r o m i e n i e u l t r a f i o l e t o w e , a j e d n o c z e ś n i e z a c h o w u j e c er z e j e j d e l i k a t n o ś ć i m a t o w o ś ć . B a cz n o ś ć , s p o r t s m n k i ! — w w a s z e j t o r e b c e p o d r ę c z n e j n a p i e r w s z y m m i e j s c u z n a l e ź ć się m u s i K r e m P r o m ie n n y I

T y m o b u k r e m o m z a w s z e — c zy t o w m ie śc ie, n a u l ic y , w t e a t r z e , n a s a l i b a l o w e j , n a w y c iec zc e g ó r s k i e j , n a l o r z e s a n e c z k o w y m — t o w a r z y s z y t e n s a m , bo w y p r ó b o w a n y i n a j l e p s z y p u d e r A b a r id . N a z im ę k o l o r z m i e n i a m y , p l e c h o d z i m y n a o d c ie n i e j a ś n i e j ­ sze i z p o m ię d z y ro l e g ł - j s k a l i b a r w A b a r id u , w y b i e r a m y k o l o r y : r o s ę , a m b r ę i p e - c h e Ażeby r y n s z t u n e k , z a b e z p i e c z a j ą c y n a s p r z e d z i m ą , b y ł k o m p l e t n y , m u s i m y j e s z ­ cze p r z y g o t o w a ć s o b i e ś r o d e k , z a p e w n i a ą c y n a s y m d ł o n i o m d e l i k a t n o ś ć i b i a ł o ś ć , c h r o n i ą c y j e p r z e d o d m r o ż e n i e m i p r z e d w u l g a r n ą c z e r w o n o ś c i ą . K r e m P r a ła tó w p o s i a ­ d a t e w s z y s t k i e w ł a s n o ś c i — p o l e c a m y go g o r ą c o , n a d m i n i a j ą c , iż j e s t o n n i e z b ę d n y d l a t y c h w s z y s t k i c h s k r z ę t n y c h g o sp o ś , k t ó r e w ł a s n y m i r ą c z k a m i w y p e ł n i a j ą w s z y s tk i e , c ię ż k ie n a w e t , r o b o t y d o m o w e ! Nie p o w i n n a p a n i o b a w i a ć się s k u t k ó w s z o r o w a n i a n a - c - y ń , o b i e r a n i a k a r t o f l i , p a l e n i a w p iec u , p r a n i a i t d., j żeli p a m i ę t a t y l k o o t y m , ż e b y n a n o c u m y ć d ł o n i e c ie p ł ą w o d ą i n a m a ś c i ć d o b r z e K r e m e m P r a ła tó w .

M -m e E rcd d es

(4)

T R E Ś Ć N U M E R] U

T r a d y c y j n e J a s e ł k a ... 4

M a d e la in e M is a r d — Ł ó ż k o N r 3 2 ... 8

W o jc ie c h W a lc z a k — T a l l i n — P e r ł a E s t o n i i ...20

B i u r o k r a c j a z r a c j o n a l i z o w a n a — czyli g e n i u s z u p r o s z c z e ń . . . . 28

J . G e rm a n — D w ie p r z y j a c i ó ł k i i l o t n i k ... 32

iio s e M a c a u la y — K o r z e n i e . 34 K o n k u r s f o t o g r a f i c z n y ... 48

A le k s a n d r a C h e lm ic k a — M iłość r y b a k a U r a s h i m y ... 50

E r s k in e C a ld w e ll — A u t o bez m o t o r u ... . . . 57

E. M. S c h u m m e r — Z w i z y t a u p sie g o f r y z j e r a ... 66

M a ria /.w a r y c z o w s k a — P r z e d W i g i l i a ... 69 R o z r y w k i u m y s ł o w e ...

R y s u n k i M. S z c z e i n ie w s k ie j.

N a o k ł a d c e — J u t t a F r e y b e z f i l m u „ S y lw e s te r n a A le x a n d e r p la tz " . F o t. „ P o lsk i T o b is " .

C e n n ik o g ło s z e ń : »/, s tr o n a z ł 800.— , */e str . z t 450.— , */, s tr . z ł 250.— , i / 8 s tr . z ł 150.— , i / , , s tr . z ł 100.— .

za w i e r s z m i l i m e t r o w y j e d n o s z p a l t o w y l u b j e g o m i e j s c e zł 2.50.

A d r e s R e d a k c j i i A d m i n i s t r a c j i : W a r s z a w a , Z g o d a 12, łel. 5-22-14 A d m i n i s t r a c j a c z y n n a c o d z i e n n i e o d godz . 13 d o 15 P r e n u m e r a t a k w a r t a l n a w k r a j u , w r a z z p r z e s y ł k a

zł 3.50 — z a g r a n i c a zł 6.50.

Zeszyt pojedynczy 1.50 zl.

R ę k o p is ó w i f o to g r a fi i n ic z a m ó w io n y c h R e d a k c ja n ie p r z e c h o w u je i n ie zw r a c a .

R e d a k t o r B R O N I S Ł A W B R E N Ł R T . T - W O W Y D . ..DROGA“ sp. z o. o.

D r u k . W a c ł a w Z a j ą c z k o w s k i , C h ł o d n a 37, teł . 669-46.

(5)

z

N a o k o ł o Ś w i a t a

Ir e n a M eyetulur/ i y i i y c z y ie tn t k u m iS u u ku iu Ś w ia ta „W esatyi n <.viin t“.

F o t. „ P o ls k i T o b is " .

(6)

Gdy cała natura zasypia już w śnie zimowym, a ciężkie prace nu roli są na ukończeniu, wieśniacy węgierscy zn ajd u ją czas i ochotę, aby wspomnieć sobie stare gwiazd­

kowe zwyczaje.

Jasełka znane są na całym świę­

cie — nigdzie jed nak zwyczaje te nie zachowały tyle swej uroczystej tradycji i wdzięku, co na zapadłej wsi węgierskiej. XV tradycji tej znaleźć można, choć bardzo prze­

tworzone i ukryte — wpływy po­

gańskie, które splecione w pamię­

ci ludności razem z chrześcijań­

skimi zwyczajami utworzyły ca­

łość pełną specyficznego charakter

ru i poezji. Postacie aktorów ubra­

ne w baranice, wywrócone futrem do góry, twarze z przyprawiony­

mi lnianymi brodami — doprawdy przypom nają dawne „maski“, róż­

nych bóstw pogańskich i dobrych

d u v h ó v v chrześcijańskich. Pogań­

skim również jest zamiłowanie do dzwonków i klekotek, bez których przedstawienie Jasełek nie uzyska­

łoby wcale swego charakteru.

W niektórych okolicach zwyczaj urządzania Jasełek przechodzi z pokolenia w pokolenie, a w po­

szczególnych rodzinach, poszczegól­

ne role z ojca na syna. XV ten spo­

sób zarówno tekst, ja k i zawodzące

(7)
(8)

melodie, podawane z ust do ust, nie zmieniają przez wieki swego charakteru, trwając nieskażone i doskonale w swej lorinie.

Dopiero w ostatnich czasach przeróżni starzy szperacze zaczęli zbierać i systematycznie segrego­

wać słowa i melodie tych tak swo­

istych przedstawień. Istnieją wsza­

kże poszczególne egzemplarze tek­

stu i nut jeszcze z poprzednich stuleci, dzięki którym można zau­

ważyć i sprawdzić zadziwiaj ycy fakt, że pieśni te utrzymały się zu­

pełnie dosłownie tylko dzięki, jeże­

li tak można powiedzieć — „ustne­

mu podaniu“.

Jak stwierdzono, zwyczaj Jase­

łek na Węgrzech istnieje od po- czytku 14 wieku. Późnie i w księ­

gach jednego z węgierskich miast prowincjonalnych znajdujem y po­

zycję wydatków za urzydzenie J a ­ sełek na Boże Narodzenie w r.

1440! Zachowały się również wspa­

niale rozliczne figury drewniane specjalnie dla Jasełek rzeźbione przez wybitnych mistrzów wiej­

skich.

Zwyczaje Jasełek w poszczegól­

nych częściach Węgier przybrały odmienny formę. W zachodnich połaciach kraju utrzymały się pio­

senki krótsze, weselsze, natomiast ku wschodowi coraz dłuższe o cha­

rakterze orientalnym, smutne za- wodzyce. W wielu wsiach aktora­

mi grającymi role króla Heroda, trzech króli, św. Józefa itd. sy mali od 10 do 10 lal liczycy chłopcy.

W ystępują oni w strojach naro­

dowych, czasem w m undurach hu­

zarskich, w czerwonych spodniach, niebiesko lamowanych kurtecz­

kach, w hutach z ostrogami, z du­

ży drewnianą szablą przy boku.

Pasterze noszy baranice, futrem na wierzch, trzej królowie długie las­

ki, owinięte kolorowymi wstążka­

mi, aniołowie zaś poprosili wdzie­

wają białe koszule z matczynych skrzvn powyciągane, na codzienne porcięta. Kto ma po temu okazję.

stroi głowę w piękne papierowe czapki, ozdobione kolorowymi łań­

cuchami z bibuły, do butów przypi­

na kolorowe pomponiki, na ręce wkłada świecidełka itp. Dzwonki i kołatki stanowią nieodzowne re­

kwizyty zabawy. Szopka jest lek­

ką drewniany konstrukcją, w for­

mie kościoła, wewnątrz której pa­

li się świeca, rzucająca chwiejne blaski na figurkę Dzieciątka Jezus leżący na zielonym mchu.

XV okresie Świąt Bożego Naro­

dzenia, szczególnie w dniu 25 gru­

dnia, aktorzy chodzą z szopką od domu do domu, ku rozrywce lud­

ności, nie zapominają przy tym i o własnej korzyści.

N ajpierw więc wkracza wysłan­

nik, prosząc w pięknie brzmiących remach o zezwolenie na wykona­

nie przedstawienia, po nim wcho­

dzą dwaj aniołowie, zręcznie usta­

wiając zasłoniętą jeszcze szopką na dwóch stoikach, a pastuchy kładą się na twardej i ubitej gli­

nianej podłodze, udając, że spo­

czywają na jedwabistym mcliu. Je­

dynie św. Józef zostaje przed drzwiami, czekając na odpowiedni moment wejścia na scenę; tymcza­

sem reszta zespołu intonuje wspól­

ny pieśń. Po ukończonej pieśni z za drzwi odzywa się głos św. Józe­

fa: prosi o wpuszczenie go do środka. Lecz Herod twarde ma serce, usiłuje przepędzić zdrożone­

go wędrowca, dopiero po dłuższych pertraktacjach udziela mu zezwo­

lenia na wejście do izby. św. Józef ogłasza wszem wobec, że w małej szopce narodziło się Dzieciątko, Zbawiciel Świata, Jezus Chrystus.

Pasterze budzą się i wszyscy chó­

rem śpiewają, po czym jeden z pa­

sterzy szyb Ko odsłania szopkę, a wszyscy klęcząc składają Dzie­

ciątku hołd i ofiarę z jagnięcia i sera.

Wysłannik kieruje całym przed­

stawieniem i l.adajc mu odpowied­

nie tempo, postukując swą laską w podłogę. Po ukończonym przedsta-

(9)

wicniu, aktorzy są częstowani cia­

stem i owocami, po czym rozpo­

c z y n a ją dalszą wędrówkę po za­

śnieżonych uliczkach wiejskich.

Daleko rozbrzmiewa ich śpiew w ciszy nocy zimowej.

Takie „Jasełka“ odbywają się w rozmaitych wariantach we wszyst­

kich okolicach Węgier, na wszyst­

kich wsiach, we wszystkich mia­

steczkach. Nawet i na ruchliwych ulicach dużych miast, na wspania­

le neonami oświetlonych placach Budapesztu, w czasie Bożego Na­

rodzenia często spotkać możemy dzieci z szopką.

Treść tych Jasełek, teksty pio­

senek, sposoby gry i gestów, ule­

gają oczywiście zmianom, melodie ich jednak i zasadniczy temat, po­

zostają nienaruszone przez wieki.

Czasami spotyka się wspaniale wyposażone szopki, zbliżone już

raczej swoim charakterem do tea­

trów marionetek, gdzie obok tra­

dycyjnych figur zjaw iają się także typy węgierskich chłopów i wie­

śniaczek. Marionetki poruszają się częściowo przed Dzieciątkiem Je­

zus w szopce, częściowo zaś na specjalnie dobudowanym przed- sceniu. Tańczą one podczas wyko­

nywania piosenek i układają się do snu razem z pasterzami.

Życie na Węgrzech jest bardzo zbliżone do natury, dlatego też pełne tradycji obrzędy Jasełek, znalazły swe miejsce nie we wspa­

niałych kościołach, lecz pod skro­

mną strzechą wiejską, oświetloną ogarkiem świecy. Może dlatego właśnie stalv sie one bardzie i ory­

ginalne, bardziej swoiste, i głębo­

ko religijne.

/ . S.

(10)

Ł Ó Ż K O N r . 3 2

Była to znów ta sama fantastycz­

na dekoracja, to samo bezładne i rojne miasto, to samo milczące oży­

wienie i skrzyżowanie ulic tak na­

tarczywie plastyczne i tak niepo­

dobne do niczego, co w swym ży­

ciu widziała. Szła potem ulicami coraz to wyższymi, które nie pro­

wadziły nigdzie. Miaste zacieśniało się wkoło, ja k z 1 0wroga puszcza wzdłuż zagłuszonej ścieżki, budzą­

cej przeczucie zabłąkania.

W jakiż sposób znalazła się na­

gle w porcie? Morze miało barwę fałszywego błękitu, jak na kolo­

rowym obrazku. W przystani stał duży statek i mnóstwu ludzi pchało się na pokład. Już pasażerowie

pierwszej i drugiej klasy byli na pokładzie; pozostawał tylko zbity i nędzny tłum emigrantów z toboła­

mi i dzieciakami. Ona znajdowa­

ła się między nimi, popychana, po­

rywana naprzód i znów odpychana wstecz; okręt podnosił kotwicę, lecz Flora cofała się, zamiesi po­

suwać się ku przodowi; usiłowała krzyczeć, by ją przepuszczono, po­

nieważ chciała odpłynąć, lecz ża­

den dźwięk nie wydostawał się z jej gardła. Odpłynąć! należało od­

płynąć... ale już nic było statku.

Morze było czarne, noc zapadła, nic było już nikogo, prócz robotni­

ków, którzy mozolili się nad jakąś pracą. Co pewien czas wydawali

(11)

chrapliwy, straszny okrzyk. Co oni robili? Stracił cliwycd ją za g a rd ­ ło. Flora przebudziła się i uświa­

domiła sobie treść snu, snu powta­

rzającego się w ciągu całego jej życia. Dotychczas jednak nigdy nie słyszała tego krzyku. Trwał dalej, chociaż słabszy, lecz równie przy­

kry; skipi pochodził? Otworzyła oczy — półmrok panował w szpital­

nej sali. W błękitnym świetle noc­

nej lampki rozróżniała łóżka ciąg­

nące się szeregiem... Dręcząca sa­

motność, ból i bezsenność... Krzyki we śnie to było rzężenie kobiety, która umierała opodal, w głębi sa­

li: także ciężka praca. Z czym tak walczyła? Z życiem upartym? Czy ze śmiercią niecierpliwą? Kiedyż to się skończy? Kiedy minie leni­

wie wlokąca się noc?

Jakaś kobieta krzyknęła nieprzy­

tomnie, inną cnwycił atak kaszlu, sąsiadka Flory prosiła o basen, lecz siedząca w korytarzu sanitariuszka, zajęta gwizdaniem „Na falach Du­

n a j u “, nie reagowała na nic. Ko­

niec końców, chore były tam na to, by cierpieć. Jeśli stamtąd wycho­

dziły tym lepiej dla nich, tym go­

rzej zaś, jeśli umierały; w każdym razie nie po to przychodziły do szpi­

tala, żeby się z mmi cackać, więc gwizdała sobie najpiękniejszego wiedeńskiego walca, którego słu­

chała tego wieczoru w kinie, w to­

warzystwie swego chłopca.

Flora obróciła się z wysiłkiem, oddychając z trudem i spojrzała na zegarek: pierwsza, dopiero pier­

wsza; już nie zaśnie. Jak tu zasnąć?

Te rzężenia, oddechy, krzyki, west­

chnienia, to śmiertelne zaciekanie i jako akompaniament melodia

„Na falach D unaju“, dochodząca z korytarza.

— Kiedy kto chce spać mówiła ta współczująca dusza, niech siedzi w domu, lub tam wraca.

Flora zamknęła oczy, by nie pa­

trzeć więcej. Lecz jak się obronić przed wonią jodoformu i gorączki, którą wdychała wraz z duszącym powietrzem nasyconym nieczysty-

(12)

mi wydechami i cierpkóścią potu?

Czyż nie dość już było zła w jej ciele i duszy cierpiącej w n a jta j­

niejszej głębi jej istoty? Musiała odczuć wszystkimi swymi zmysła­

mi nadm iar udręczenia i odrazy;

nawet jej skóra przywykła do mniej szorstkich tkanin, wzdragała się przed grubym, chropowatym płótnem prześcieradeł i koszuli.

A jednak Flora była tylko robo­

tnicę. Nazywała się Legris. Nazwi­

sko wywo.ujące obrazy bezsłonecz- ne i bezkształtne: mgła, dym, dżdżysty zmrok; nazwisko podobne jej przeznaczeniu. Tutaj była nu­

merem 31, obustronnym zapale­

niem płuc. Można było o tym prze­

czytać u wzgłowia jej łóżka na karcie z wykresem temperatury.

Odwiedzano ją niewiele; dozoi- czyni domu, gdzie mieszkała, s ą ­ siadka i mała sprzedawczyni gazet z przeciwka. Ludzie biedni okazu ją wiele współczucia, a poza tern lubią chodzić do szpitala i na po­

grzeby — to jest rozrywką, daje temat do rozmowy po powrocie do domu i stwarza pretekst do west­

chnień bez głębszego przekonania między jedną a drugą melodią ra­

dia. Prócz tych trzech osób nikt mc odwiedzał Flory. Nieślubne dzieci me m ają rodziny, rodzą się jakby pozbawione korzeni, czepiają aię życia lam, gdzie mogą. I)o piętnas­

tu lal miała przynajmniej czułoso swej matki. Jej matka... Było t*i już lak dalekie; przeszło dwadzie­

ścia lat minęło od śmierci tej su­

chotnicy, pokonanej przez życic pełne trudu i nędzy. Była to drob­

na blondynka, kaszląca i blednąca, jak pastel tracący swe barwy. Każ­

dy dzień ujmował nieco złota jej włosom, błękitu oczom, czerwieni wargom; wkiótce stała się istotą lak szarą, ja k jej nazwisko.

Flora po raz setny opowiada so­

bie historię swego życia, należącą do niej i towarzyszącą jej jak cień:

ma sześć lal, chodzi do szkoły! wie­

czorem m atka przychodzi po nią po swej pracy, w racają razem do swego pokoiku na siódmym pię­

trze; spożywają razem wieczerzę za parę su, składającą się z kasz­

tanów i pomarańczy w zimie, a r.

sałatki z pomidorów w lecic. Mija­

ją lala podobne jedne do drugich, następują po sobie kolejno pory roku, a wyrazem tych zmian jest jedynie niebo widoczne w ubogich dzielnicach Paryża, promień świa­

tła, w padający przez okno podda­

sza i kasztan na podwórzu szkol­

nym — symbol natury. Zimą wy­

gląda on ja k szkic węglem na sza­

rym tle nieba; wiosną każdy z je ­ go pąków jest ja k czekoladowa bomba z niespodzianką — wychy­

lają się z niej listki i kwiaty; a później stoi niby wielki paradny świecznik, mieniący się białymi ki- śćmi kwiatów. W iatr dmucha na nic, na żwir podwórza pada śnieg płatków. Wkrótce nadchodzi lato;

paryskie lato upalne, pełne kurzu;

przy końcu czerwca wielkie, roz­

stawione palce kasztanowych liści kurczą się i żółkną i gdy w paź­

dzierniku powraca się do szkoły, pierwsza wichura ogalaca gałęzie

Znajomość natury zawdzięczała Flora jedynie temu kasztanowi, pa ru skwerom, oraz spacerom po la­

sku Vincennes, dokąd matka pro­

wadziła ją w niedzielę.

Jak pięknie musiało być na wsi!

Dziewczynka marzy stojąc przed obrazkiem, na którym parę kaczek pluska się w sadzawce na w iej­

skim podwórku. Potem ma już 13 lat, opuszcza szkołę, dumna ze swego świadectwa, chciałaby kształ­

cić się dalej, lecz m atka bierze ją ze sobą do pracowni. Tam uczą ją w yrobu sztucznych piór. Żyje wśród kurzu, pierza, kleju i wyziewów różnych chemikalii. Stała się dużą dziewczynką i dopytuje się cieka­

wie. dlaczego nigdy nie mówi się o

(13)

I t

(14)

je j ojcu. Czy umarł? Nie, jej oj­

ciec żyje; jest bardzo bogatym czło­

wiekiem, banikerem. Kiedy dowie­

dział się, że ma przyjść na świat dziecko, nie zjawił się więcej. Flo­

ra pojm uje o co chodzi, podlotek paryski wie już o wielu rzeczach.

Często pyta matki, jaki 011 U y i/Jak się nazywa? Matka w yjm uje z książki wycinek gazety z lotogra- fią młodych nowożeńców; 011 ma piękne regularne rysy twarzy, ona jest uosooieniem zachwycającego wdzięku w swym diademie z lilij.

W rubryce wiadomości ze świata wzmianka: wczoraj odbył się ślub panny Anety Hardelot z panem Antonim de Kustanges.

— To twój ojciec — mówi m at­

ka.

Przez chwilę oczy je j zasnuwają się mgłą, potem bierze się za robo­

tę, kaszel je j rodega się w izdeb­

ce; młoda kobieta puda na łóżko, usiłuje chwycić oddech... To nic, to prze, dzie. Zmusza się, by się uś­

miechnąć do córki. Flora chciała­

by uciec, nie widzieć więcej tej nędznej izby, nie słuchać tego ka­

szlu. W nocy obraca się do ściany i myśli o tym pięknym młodym człowieku, o tym swoim ojcu bo­

gatym, pięknie ubranym panu, który posiada własny dom i wiele służby, dla swej wygody. Tutaj nie jest miejsce właściwe dla Flo ry. Wstaje, pociera zapałkę, idzie na palcach przejrzeć się w małym lusterku nad komodą i poznaje ry­

sy swego ojca: tak, ja k on, jest ciemna, ma takie same oczy, takii samo czoło. Matka się odwraca:

— Co ci jest, Floro?

— Nic, mamo, szukam chustki...

W pracowni Flora jest roztar­

gniona, odpowiada hardo na uwa­

gi, jest pogardliwa w stosunku do koleżanek. Matka strofuje ją łago­

dnie, lecz w oczach dziewczyny czai się lekceważenie. Biedna m a t­

ka, córka powoli oddala się od n i e j ;

zapomina o j e j czułości, o wszyst­

kich trudach, o codziennym hero- iżmic; wini j ą za to, że jest bied­

na, że pochodzi z gminu. Jednak Flora nic jest zła, właściwe jej jest lylko nieświadome okrucieństwo młodości.

Zrozumie za późno, ja k kochała matkę, gdy ta umrze w dwa lata później, dostawszy krwotoku w pracowni. Chociaż była m arn ą 1 0- botnicą, zatrzymano Florę w pra­

cowni z litości. Marzyła o tym, że napisze do ojca lecz nic śmiała;

zaczeka, aż wyrośnie na piękną dziewczynę, wtedy ojciec przyjmie ją z otwartymi ramionami i zrobi dla niej miejsce w swoim domu, będzie bogata i szczęśliwa. Żyje ty­

mi marzeniami, odsuwając termin ryzykownego przedsięwzięcia.

Wreszcie, m ając osiemnaście lat, pisze do ojca. Wkrótce na żałob­

nym papierze otrzymuje parę słów, podpisanych przez Anetę dc Fus- tanges. — „Pan de Kustanges zmarł przed dwoma miesiącami“ — mó­

wi list.

Flora pragnie umrzeć, rzuca się pod autobus, lecz szofer zdołał w porę zahamować — jest tylko lek­

ko ranna: nic udało jej się «az, nie próbuje więcej.

Jej fach stał się niepopłatny, ży­

ła więc, ja k mogła, pról.ując ióż- nych zarobków. Zrażała sobie ko­

leżanki, pomiatała miłością pośre­

dników handlowych, akwizytorów;

ona, córka bankiera, miałaby się zadawać z ludźmi tego pokroju?

Nieugięta duma nie pozwoliła jej korzystać z pełnego przygód powo­

dzenia, jakie Paryż podsuwa pięk­

nym, ponętnym dziewczętom.

Pewnego dnia, u krawcowej, gdzie pracowała, przerzucając e- gzemplarz Vogue, spostrzegła foto­

grafię młodego małżeństwa: panna Helena de Kustanges wstąpiła w związki małżeńskie z wicehrabią Jakóbcm de Porcheville.

(15)

Czemuż tak się musiało stać, że złośliwy przypadek podsuwa jej oczom fotografię, która wywołała burzę w jej sercu? Czemuż dzien­

niki, zarówno ten dzisiejszy, ja k i pożółkły wycinek, który przecho­

wywała jej matka, informują j ą o ludziach jej krwi, którzy me chcą jej znać? A może zresztą chodzi o jakąś inną pannę de Fustanges?

Ciekawość ją podnieca, czyta więc dalej: córka ś. p. pana de Fustan­

ges i pani de Fustanges z domu Hardelot. Jest to ładna dziewczyna o czystych rysach i ciemnych o- czach, podobna do Flory, pełna wdzięku, jakiego dodają jej pięk­

ności szczęście i bogactwo. Flora ma dwadzieścia siedem łat, jej sio­

stra może mieć dwadzieścia jeden, lub dwadzieścia dwa. Jej siostra...

młoda dziewczyna, która zajęła jej miejsce. Wydziera stronę dzienni­

ka i wycina fotografię.

Nie ma dnia, żeby się jej nie przyglądała. Spiesząc do pracy w zimowe poranki, stłoczona w dru­

giej klasie metro, wśród wyzie­

wów wilgotnej wełny i źle umytych ludzi, rozmyśla: „Ona śpi jeszcze otulona w delikatne tkaniny; wy­

poczywa po nocy, którą przetań­

czyła“. Flora wyobraża sobie za­

jęcia swej siostry o każdej porze

(16)

dnia, towarzyszy jej w spacerach, wizytach, na przyjęciach wieczoro­

wych; stara się stworzyć obraz jej życia w tym nieznanym świecie, do którego Flora nigdy nie będzie mia­

ła dostępu.

Nie m a przyjemności, której tamtaby nie zaznała i gdy wieczo­

rem w swoim pokoju, lub latem na ławce jakiegoś parku, Flora czuje, ja k jej serce ściska się z poczucia samotności i braku środków do ży­

cia, kiedy je j zmęczone ciało dole­

ga jej, a młodość buntuje się prze­

ciw swej bezużyteczności nie my­

śli wtedy już o tym, co d a ją przy­

jemności i zaspokojona próżność, lecz o tym stanie harmonii i po­

czucia bezpieczeństwa uczuciowe­

go, który jest szczęściem dla więk­

szości kobiet. Bez wątpienia, Hele­

na musi mieć dzieci... Flora myśli o tym z niewysłowionym przygnę­

bieniem w wilię Bożego Narodze­

nia. Tragedię tych dni... nic niko­

mu nie podarować, nic nic otrzy­

mać, niczego nie oczekiwać. Atak gorączki, jaki ogarnia Paryż w tym okresie pogrąża ją zdrętwiałą w jej samotności, skazaną na wszel­

kie niedostatki życia.

— Nieopalony piec w zimie, la­

to bez wyjazdu na wieś, każda po­

ra roku przynosi z sobą cierpienie.

Drobny urzędnik bankowy stara się o nią, nie jest on gorszy od innych, co znaczy, że jest dość okropny, smutnym przywilejem Flory, jest trafność oceny. Stołują się jakiś czas razem. Gdy Flora spostrzega, że on chce ją poślubić, zraża go so­

bie natychmiast. Po tym pewien mężczyzna w średnim wieku chce się z nią ożenić; jest to pośrednik handlowy, posiadający mały powo- zik, z którego jest bardzo dumny;

wyobraża sobie, że da jej dowód niesłychanej łaski, proponując jej swe nazwisko: nazywa się Dedouil- le. Pospolity i jowialny, o wydat­

nym brzuszku, w ciepłej czapeczce

na głowie. Nigdy nie mógł pojąć, czemu ta robotnica dała mu kosza i od tej pory uważał ją za ladacz­

nicę. Czym są ci ludzie w porów­

naniu z tymi, z którymi obcuje He­

lena ?

Potem szereg lat podobnych do siebie, bez żadnych ważniejszych zdarzeń, kiedy Flora chce z nich wydrzeć jakieś wspomnienie, roz­

pad ają się w proch, lub tworzą bez­

kształtną bryłę, którą stała się jej przeszłość. Jakkolwiek natura jej wzdryga się przed walką, bez wąt­

pienia usiłowałaby coś osiągnąć, gdyby nic była przytłoczona od dzieciństwa ciągłymi porównania­

mi. To miasto bez wyjścia, okręt, który wiezie tylko możnych ku o- biccanym ziemiom, samotność na brzegu w momencie nieurzeczywist- nionego odjazdu — to cały jej los w sennej wizji. Powraca ona czę­

sto, poznaje ją, nie mogąc oprzeć się przygnębieniu, jakie na nią spada.

Teraz jest bliska czterdziestki, jej cierpienia są mniej gwałtowne zużywają się wraz z nią. Jednak gdy myśli o siostrze, stają się znów bardziej dojmujące. Ciekawość i zazdrość dręczą jej chory umysł...

osaczają ją nawet tu, na szpital­

nym łóżku. Gdzie jest teraz Helena, gdy Flora oczekuje, by minęły te przygnębiające godźiny? Na przy­

jęciu? w modnym aucie? Wóz jej czeka przed wejściem, wsiądzie za chwilę w towarzystwie swego mę­

ża, tak o to dbającego, by się nie przeziębiła, otuli się szczelnie w ko­

sztowne futro... To nic ona nabawi się zapalenia płuc biegając po bło­

cie w zimowe wieczory po wyjściu z przegrzanej pracowni. Życie jest zbyt niesprawiedliwe. Bogaci także ulegają chorobom, to prawda, ale to nic jest to samo; nic dowiedzą się nigdy o przykrościach w szpita­

lu, o tej brutalnej zażyłości z cier­

pieniem i śmiercią, o tym unices­

(17)

twieniu chorego wobec choroby, o prawdach, zadających bolesne cio­

sy. Nie usłyszą nigdy złych słów, nie poczują dotknięcia bezlitosnych dłoni. Nawet w braku czułości i prawdziwej sympatii, bogaci kupu­

j ą sobie współczucie i sztuczną de­

korację — m a ją kwiaty i kłamstwa.

— Czy pani śpi?

Flora otwiera oczy, sąsiadka zwraca się do niej cichym głosem.

— Nic mogę dosięgnąć dzwonka, jestem zbyt słaba. Czy pani może zadzwonić?

Flora dzwoni. Po dość długim czasie sanitariuszka nadchodzi gde­

rząc. To 32 numer, była tego pe­

wna.

— O co jeszcze chodzi? nie mo­

gła pani zaczekać jak inne?

— Nie, ja już panią wzywałam dawno.

Sanitariuszka unosi nieostrożnie obolałe ciało.

Oh, proszę uważać, tak mnie wszystko holi...

Wszyscy tu cierpią.

— Czy mogłaby pani zrobić mi zastrzvk? Mam bóle...

— Trudno, trzeba zaczekać, aż przejdzie, nic robię zastrzyków o tej porze. I proszę nie dzwonić, bo nikt teraz nic przyjdzie.

Poczem odchodzi ciężko, wyma­

chując tęgimi ramionami.

Ta lala wyobraża sobie, żc jest w eleganckiej lecznicy!

Flora przygląda się swej sąsiad­

ce. Znalazła się tu przedwczoraj.

Rano podczas przeglądu lekarskie­

go Flora słyszała, ja k doktór mó­

wił o ropnym zapaleniu opłucnej.

Jest to młoda kobieta o delikat­

nej twarzy wyniszczonej gorączką.

Zmęczonym ruchem odsuwa ciem­

ne loki, które pot przykleja do jej skroni. Flora zauważa jej wąskie dłonie o długich palcach i wypielę­

gnowanych paznogciach.

— Czy pani bardzo cierpi? — pyta Flora.

Młoda kobieta potakuje.

— Zobaczy pani, że jutro będzie

lepiej, a zresztą — dorzuca — na­

pe wno przyjdzie ktoś z rodziny od­

wiedzić panią.

Chora przeczy ruchem głcwy.

— Już nic m am rodziny, rodzice umarli.

Ale (Flora spostrzegła na jej pal­

cu platynową obrączkę) m a pani męża, pewno też dzieci?

— Miałam dziecko, lecz straci­

łam je.

Dwie duże łzy spływają po jej policzkach.

— Mój mąż... (milknie na chwi­

lę) — jestem rozwiedziona.

Flora szepcze:

— Proszę mi wybaczyć, byłam niedyskretna.

— Nie, pytania świadczą o zain­

teresowaniu, a tutaj jest się lak ca- motnym.

— Tu i gdzie indziej — mruczy Flora.

Milkną i cierpią dalej. Mimo wszystko noc mija. Około czwartej nad ranem rzężenie konającej mil­

knie nagle. W alka skr uczyła się, na sali leży trup. Każda z chorych zrozumiała to i nadstawia ucha, jakby chciała usłyszeć pośpieszną pracę ciała, które zaczyna się roz­

kładać. O świcie wynoszą zwłoki, spowite całunem. Miejsce zostało zwolnione dla innej.

Dziewiąta rano, przegląd lekar­

ski. Zbliża się profesor na czele grupy studentów. Zatrzymuje się przed łóżkiem 32.

— No, co tam słychać?

— Źle, panie doktorze, oddy­

cham z wielkim trudem, tutaj wskazuje miejsce na prawym bo­

ku strasznie mnie buli, ciągle...

Szybkim ruchem doktór obnaża wychudzone plecy; przykłada swą słuchawkę. Flora widzi blade i drżą­

ce ciało, jakby zawstydzone swą nagością wobec tych spojrzeń obo­

jętnych i uważnych zarazem. To już nie jest ciało kobiece delikatne i pełne tajemnic, stworzone dla mi­

łości i dumy ze swej piękności, lecz

(18)

obiekt, który stał się przedmiotem studiów i demonstracyj.

Profesor zsuwa swą białą cza­

peczkę na tył głowy gestem, jaki jest mu właściwy zawsze, gdy ma do crymenia z niebezpiecznymi objawami choroby.

Potem zwraca się dr* jednego ze swych uczniów:

Co pan tu słvszy?

Młody człowiek bada uważnie.

— Prawdę mówiąc, wydaje mi się, że nie oddycha. n;e słychać nic prawie w całym płucu.

Profesor przyznaje mo słuszność.

— Tak jest, ciecz uniosła się w górę (dwoma palcami uderza kil­

kakrotnie w łopatkę), — proszę słu­

chać mówi... matowość wskazuje na obecność cieczy, amplituda wa­

hań ciepłoty (wskazuje grupie kar­

tę z wykresem temperatury) świad­

czy o tym, że ta ciecz zawiera ropę.

W tych warunkach duszność staje się nie do zniesienia; proszę zau­

ważyć, że w podobnych wypadkacn chory skarży się zawsze na ból w jednym punkcie. (Bierze chorą za

rękę), puls jest słaby, serce pracu­

je z wysiłkiem, (kładzie na I o z k u

z powrotem bezwładna rękę), k a m ­ fora?... Morfina?... fu nie wystar­

czy. trzeba zaryzykować operację.

A więc, odwagi; — dodaje.

Potem zbliża się do tozka Flory.

Tutaj — przeciwnie wyraźna po­

prawa, chora za kilka dni będzie rekonwalcsccntką. Profesor uśmie­

cha się dobrodusznie.

Flora nie śmie mówić do swej są­

siadki, jest jakby zawstydzona po­

prawą swego zdrowia, przekrocze­

niem granicy niebezpieczeństwa.

Przygląda się młodej kobiecie w jasnym świetle dnia. Oczy są zam­

knięte. Jakież cierpienie kryje ta twarz nieruchoma, rysy zdumiewa­

jąco czyste? Chora wydaje się nie na swoim miejscu na tym szpital­

nym posłaniu. Musiała poczuć na sobie to spojrzenie, gdyż otworzy­

ła oczy.

— Umrę wkrótce — mówi cicho.

Flora zaprzecza niezręcznie.

— Nie, nie martwię się tym, zro­

zumiałam, co mówił doktór, zresz­

tą tak będzie lepiej.

(19)

Flora szuka słów, których nie zn ajduje, tak trudno jest dotknąć czyjegoś serca i nie zranić go.

— Czy zechce pani oddać mi pe­

wną przysługę? — pyta młoda ko­

bieta.

— Chętnie.

— Jeśli się to skończy dla mnie niepomyślnie, wyśle pani mój list, gdy pani stąd wyjdzie... Jest w pu­

dełku na półeczce nad moim łóż­

kiem.

— Niechże pani nie zaprząta so­

bie głowy podobnymi myślami!

— Czy mogę liczyć na panią?

— Przyrzekam to pani.

Już wzywają Nr. 32 na salę ope­

racyjną. Flora przesyła ręką po­

zdrowienie, na co chora odpowia­

da smutnym uśmiechem. Po upły­

wie półgodziny przywożą ją śmier­

telnie bladą. Flora nic spuszcza z niej oczu, czatuje lękliwie na po­

wrót życia na tej bezkrwistej twa­

rzy, lecz życie zanikało spokojnie, jakby go nic nie powstrzymywało.

Florę ogarnia beznadziejny smu­

tek. Ona, która już od lat nie pła­

kała nad sobą, płacze nad tą nie­

znajomą, nad jej nieznanym, złym losem, nad śmiercią tak świadomą i samotną, nad jej pięknością i od­

wagą. Lecz już zabierają ciało na wieczny spoczynek. Wtedy Flora przypomina sobie swą obietnicę,

(20)

szuka listu i znajduje go na wska­

zanym miejscu. Czyta adres:

Vicchrabia Porchcville 35th avenue 549

New York

- 0 . . 1 ...

.

Flora czyta wielokrotnie te sło­

wa, obraca na wszystkie strony ko­

pertę; blednie gwałtownie, palce je j drżą, zdaje jej się, że serce jej pęknie pod zbyt wielkim uciskiem.

. .

. ? .. ■ -

__

f o .

(21)

Porcheville — to nazwisko jej sio­

stry, nazwisko, które tak czysto od­

czytywała pod futograliy Vogue.

Ali, to co sobie wyobrażała i to, co

hyło i’w istocie! ,

Sanitariuszka nadchodzi, Flora wsuwa list pod poduszkę.

— iJak nazywała się m oja sąsiad­

ka? '

— Putanee... nie, Fustanges, z

„de“, co jej nic przeszkodziło um­

rzeć tutaj, jakby się, nazywała po­

prosili Dupont, tub Durand.

Zabiera drobiazgi milczące do zm atiej i odchodzi do swyclt innych tajęę.

Flora wychodzi ze szpitala w dzień pełen słońca. Przechodzi koło poczty i wrzuca list do skrzynki dla korespondencpji zagranicznej.

Zatrzymuje się na chwilę, ogłuszo­

na gwarem ulicy i wzburzeniem własnego serca. Miesza się w mm bezmierna litość, rozczulający zal, cickńwośc dramatu, ktorego nigdy nie pozna, z czymś nieokreślonym, lecz silnym, czego się wstydzi, lecz, co bez przerwy wypływa na po­

wierzchnię jej świadomości: jest to jakby radość, odprężenie, wyzwo­

lenie... Czuje się uwolniona nictyl- ko od choroby i szpitala, lecz od długiego zmagania się w swej prze­

szłości, od obsesji tego wymyślone­

go szczęścia, które przez tyle lat było miarą jej klęski! jakieś lustro odbija je j twarz i tę radość.

Czyżby była potworem? Jedniik nigdy nie czyniła zła, ani nie życzy­

ła go sobie; zawsze tylko cierpia­

ła z powodu swych myśli. Nie może nic zrozumieć, ponieważ sądzi, że ludzie są albo dobrzy, albo źli, że nie mogą być jednocześnie dobry­

mi i złymi. Uważa się za winną i chciałaby być smutna, lecz nie jest się smutnym na zawołanie. Więc poddaje się swemu nastrojowi bez oporu. Wszystko jest bardziej ab­

surdalne i nielogiczne, niż mogła­

by kiedykolwiek przypuszczać — życic i ludzie. Najważniejsze jest to, że gdy już raz jest się rzuconym w wi'" świata, trzeba sobie wyodręb­

nić swój los i wyruszyć w tę po­

dróż, zwaną życiem, trzecią klasą, jeśli się nie może zdobyć picrwszćj, nie troszcząc się o los innych po­

dróżnych, którzy może w końcu zna jdą się na dnie okrętu.

Flora idzie zgiełkliwą ulicą przed siebie, nie zdając sobie dobrze spra­

wy, dokąd dąży, lecz nic jest to już błądzenie bez wyjścia, jak w jej snach. Porusza się w święcie real­

nym, nie m ającym nic ze zjawy.

Ludzie potrącają, dźwięczą klaksony aut, potężna rzeczywis­

tość pociąga ją i umacnia, le ra z Flora zacznie ż)ć.

M a d ela in e M isard Z francuskiego tłumaczyła

K a z im ie ra L isicka

PRENUMERUJCIE J Y Q O D n i K

I L L Ü S T R O W R M Y "

(22)

O g ó ln y w id o k sta re g o T a llin a .

T A L L I N

F E R Ł A E S T O N I I

Stolica Estonii Tr.llin należy do tych nielicznych miast, z kiórymi burze dziejowe i zyb czasu obeszły się bardzo łaskawie, pozostawiaj yc do dziś prawie niezmienione ich średniowieczne oblicze. Toteż nie można się dziwić, że dziś miasta te, stanowiycc pomniki przeszłości sy chluby kraju, który je posiada.

Słusznie też mała Estonia szczyci się swoim Tallinem, podobnie ja k nasza wielka Polska perły naszych miast Krakowem. I tu i tam daw­

ne wieki pozostawiły niezatarte po sobie ślady. Daleki północny Tal­

lin miał mniej burzliwy przeszłość,

toteż i ego centrum, Stare Miasto, do dziś zachowało swój średnio­

wieczny wyglyd, będycy wielką atra k cją turystyczny lego małego i skypo przez przyrodę wyposażo­

nego kraju.

Już przy w jeździć do Tallina, gdy z okien wagonu patrzy się na rosnyca sylwetę miasta, uderza w nie i roś niecodziennego. Misterna gotycka koronka wieżyc, zasnuta mgły, co przez większy część roku spowija miasto, rodzyc się na sza­

ro - zielonkawych wodach fińskiej Zatoki, zbiorowisko stromych, wy­

sokich dachów, wszystko to, zdaje

(23)

•dę jakieś nierealne i niedzisiejsze.

Sam dworzec, przed którym w chwilę później zatrzymuje się po ciąg, nie wróży niczym wrażeń opanowujących w chwilę później przybysza. Zwykły, szary kamien­

ny budynek nie imponuje ani wiel­

kością ani przepychem wielkich

•europejskich dworców. Utrzymany jest w typie gubernialnycli dwor­

ców dawnej Rosji, kiedy to Tallin pod nazwą Koływania był stolicą północno - rosyjskiej gubernii.

Dziś, czasy się zmieniły, Tallin jest stolicą wolnej republiki, ale ślady wyciśnięte przez Rosję spo­

tyka się na każdym kroku; nawet w gwarze ulicy słyszy się ciągle rosyjską mowę, którą posługuje się olbrzymia rzesza rosyjskich emigrantów.

Po opuszczeniu dworca staje się w sercu miasta, na granicy dwóch światów. Za nami, po drugiej stro­

nic pasma kolejowych torów, zo­

stało nowoczesne, przemysłowe miasto, zasnute dymami kominów

fabrycznych — Tallin dnia dzisiej­

szego i Tallin jutra. A przed nami w obramowaniu zieleni plant, ja k ze starej baśni wyczarowany wzno­

si się swymi basztami i kole niebo wieżycami kościołów Tallin śred­

niowieczny, miasto dnia wczoraj­

szego.

Ponad drzewami i zieleńcami plant, wznosi się rząd potężnych, szarych, okrągłych baszt, patrzą­

cych w zadumie czernią pustki strzelniczych otworów. Potężne ka­

mienne ich ściany nie noszą śladów oblężeń, niema w nich wyłomów, ani znaku zniszczenia, poprostu są nieprzyzwoicie świeże, jakby no­

wo zbudowane, a przecież te mury widziały już wiek XIV-ty. Łączy je kamienny, szary ja k i one m a r obronny, a ponad nim piętrzy się zbiorowisko stromych, czerwonych dachów o wysokich, białych słu­

pach kominów. A wyżej jeszcze w mgle, majaczą ostre wieżyce koś­

ciołów. Przykuwa wśród nich oczy, przewspaniała sylweta gotyckiej

M u ry o b r o n n e i b a s z ty o ta c z a ją c e S ta r e M ia sto

(24)

B a s tio n i b r a m a m ie js k a .

wieżycy kościoła św. Olafa. Gdy nad miastem nisko snują się mgły, szczyt tej 136-cio metrowej wieży­

cy ginie w szaro - białej przędzy obłoków.

Najeżone basztami inury otacza­

ją dokoła całe Stare Miasto pier­

ścieniem o kształcie odwróconego serca. Towarzyszy im pas plant, za­

łożonych w miejscu dawnych forty­

fikacji ziemnych i rowów wypeł­

nionych wodą, których zachowane fragmenty odgrywają dziś rolę m a­

lowniczych kanałów. Tylko w m iej­

scach gdzie arterje ulic wybiegają nazewnątrz i łączą się z przeprowa­

dzanym dookoła starego Tallina sy­

stemem okrężnych alei, mury zo­

stały przerwane, aby nic przeszka­

dzały w rozmachu nowoczesnego życia. Mimo to stary Tallin pozostał zamkniętym w pierścieniu murów miastem krętych, wąskich uliczek, cisnących się między fasadami śred­

niowiecznych kamienic, pnących się po nierównym terenie Katedral­

nej Góry, na której rozsiadło się;

Stare Miasto.

A kiedy przez jedną z licznych bram czy furt przekroczy się szary pierścień murów otoczą nas zimne kamienne ściany wąskich, kilkuo- kiennych fasad średniowiecznych kamienic. Pod nogami zadudni głu­

cho wydeptany, nierówny bruk lub przylepiony do m uru skrawek wąs­

kiego pochyłego chodnika. A nad czołami ścian szarych kamieniczek wznosi się zbiorowisko najdziwacz­

niej łamanych, spadzistych dachów pokrytych czerwoną falistą dachów­

ką. Czasem uliczka wciska się w ciemną gardziel sklepienia bramy, to znów wije się wężową linią . wśród stłoczonych, szarych, kamien­

nych ścian bezokiennych fasad. W wielu tycli bowiem odwiecznych budowlach okna ze względów o- bronnych umieszczano od dziedziń­

ca, pozostawiając od ulicy ślepe mury, urozmaicone teraz jedynie jakąś samotną latarnią, czy dzi­

(25)

wacznie pogiętymi rynnami. Na k a ­ żdym kroku obrazy jakby żywcem wyjęte ze szkiców rekonstruuj ą- cycli fragmenty średniowiecznych miast.

Bliżej ku centrum Starego Mia­

sta ulice stajłj się szersze, kamieni­

ce przy nieb okazalsze, o fasadach błyszczących od farb olejnych, któ­

rymi są pokryte. Kolory zazwyczaj się powtarzają przy wyraźnej prze­

wadze barwy niebieskawo - seledy­

nowej i jasno brązowej. Całość ro­

bi wrażenie miasta-zabawki, o dom- kacli lakierowanych, bo tak pięk­

nie błyszczą wypolerowaną gładzią barwne ściany kamienic.

Przy jednej z ulic, zwraca uwa­

gę piękna trzyokienna fasada zielo­

no lakierowanej kamienicy o wy­

sokim barokowym frontonie. Nad półkolisto sklepioną bramą i mię­

dzy oknami pierwszego piętra oraz na frontonie symetrycznie rozłożo­

ne sa białe płaskorzeźby przedsta­

wiające konnych i pieszych ryce­

rzy w strojach z XVI-go wieku.

Jest to „I)om Czarnogłowych“, roz­

powszechnionego w XVI-tym i XVII wieku na północy Europy bractwa rycerskiego.

Na małym czworobocznym ryn­

ku sąsiadują z sobą dwa ratusze.

Jeden, okazalszy neogotycki gmach pyszni się smukłą, ubraną w kruż­

ganki wieżycą, to nowy ratusz, zbu­

dowany w ubiegłym stuleciu. A o- bok przycupnął jakby onieśmielo­

ny wspaniałością rywala, szary, prosty jednopiętrowy budynek, o nieprawdopodobnie wysokim da­

chu, krytym czerwoną, falistą da­

chówką. Sterczące na narożnikach dachu cztery wysokie białe komi­

ny stanowią dla całości bardzo cha­

rakterystyczny szczegół. Na szarym tle lakierowanych ścian bieleją u- mieszczone między oknami pierw­

szego piętra okrągłe płaskorzeźby głów dawnych rajców miejskich.

Takim jest średniowieczny ratusz talliński.

W u lic z c e S ta r e g o M ia sta .

Z pośród kościołów Starego Mia­

sta najwspanialszym jest kościół św. Olafa. Jego to wysoka, 13G-cio metrowa, zewsząd widoczna wieży­

ca, górująca nad miastem stała się symbolem Tallina, podobnie ja k wieżyce Mariackiego kościoła są nieodłączne w sylwecie Krakowa.

Przepiękny ten gotycki kościół za­

chwyca oko strzelistością łuków sklepień i filarów swego wnętrza.

Mimo iż od XIII-go wieku kiedy bu­

dowa jego została zapoczątkowana, przez przeciąg swego istnienia ko­

ściół kilkakrotnie padał pastwą po­

żarów, to jednak zachował bez.

zmiany swój pierwotny średniowie­

czny charakter, połączony z suro­

wością ogołoconego przez reforma­

cję wnętrza. Drugim co do wspa­

niałości kościołem jest katedra, o becnie również protestancki zbór, zbudowany przez Duńczyków w ro­

ku 1219-tym, a dopiero od roku

Cytaty

Powiązane dokumenty

czysz, że w krótce będziesz zupełnie zdrowa.. W cale nie pachnie brzydko. W sparł się na poręczy. Daleko na bulwarze, kilka dziew cząt nuciło, trzym ając się za

zwłaszcza Kryczyńscy, do których D ouhuciszki pierw otnie należały, u w ażają sobie za zaszczyt, jeśli się ich chowa na źredzi w Doubucisz- kacli.. W zięto

konanych przez niego spostrzeżeń. Szczęśliwe pożycie m ałżeńskie Sem m elw eis'a okryw a się żałobą w skutek śm ierci dw ojga jego dzieci. S trasznea jego agonia

Mamy już co prawda temat i plan pracy, więc jakby i gotowy materiał do napisania wstępu, ale nierzadko się zdarza, że w czasie przeprowadzania badań i pisania kolejnych

Taki kierunek zniekształcenia pamięci emocji zaobserwowano w przypadku bólu eksperymentalnego 55 , dentystycznego 56 , pooperacyjnego i porodowego 57 oraz bólu głowy

Przykładem, w którym użyto keyloggera programowego i przestrogą, gdzie powinniśmy za- bezpieczać się przed keyloggerami jest przypadek Joe Lopeza, który został okradziony z

Przeskoczy} b alu strad ę, oddzielającą scenę od widzów, (str... Stać będzie dziesięć

odczuwania bólu fantomowego mogą mieć również wpływ czyn- niki psychofizyczne: utrata kończyny jest doświadczeniem trau- matycznym i może wywoływać poczucie lęku, rozczulanie