• Nie Znaleziono Wyników

Naokoło Świata, 1938, nr 166/167

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Naokoło Świata, 1938, nr 166/167"

Copied!
110
0
0

Pełen tekst

(1)

Nr 166 Rok I938 C E N A

1.50

(2)

z

N a o k o ł o Ś w i a t a

Nr 1 6 6 - 1 6 7 R O K 1938

S p o j r z e n i e w n i e z n a n y ś w i a t

(3)

n o

T R E Ś Ć N U M E R U

S z t u c z n e ś w i a t ł o s ł o n e c z n e F . M o s k a l i k ...3

K u l t u r a f i z y c z n a H . S o k o ł o w s k a ... 6

C z w a r t e u r o d z i n y p i ę c i o r a c z k ó w ...8

S z m i n k a w p r o m i e n i a c h s ł o ń c a H a ż e t a ... 12

Z w i o sn y — Z. W o d z i n o w s k i ... 15

„ M e n u " a n a r o d o w o ś ć ; . 16 łY o c h ę p r ź y z i e r n ii o ś c t | N a t a c k o ń ... 17

J a k u b i e r z e m y się l a t e m ł H . Z ... 21

P r z e k l ę t e d u - z e ^ ——£ t J , c a c o r f c ... 24

L e p s z e ż y c i e — A l. K r e t w i s k i ... : ... 27

R u m i n d e n o b e r s z p i e g ... 37

D l a c z e g o i e s t e ś g i ^ y j j j a l j l ...3 9 W a l k a d w u n a t u r ^ / J r T W f . R a d m e j e f f ... 41

M ł o c k a r n i a — A . K o n a r z e w s k a ... 44

I. T. T. — A n g i e l s k a „ W e s o ł a F a l a " — W . J ... 47

K l u b y — j a s k i n i e h a z a r d u ...50

P a n H o l c w l a ż n i — - L e c li P i e t r z a k ... 55

Cz y w i e c i e , że — T . M a l a g a ...58

H e i l W a l e i ... 60

G w i a z d o r f i l m o w y — J . P a e z t o r ... 61

M o r z e i j e g o m i e s z k a ń c y ...64

W i g r y w c i e n i u ż a g l i — J. H o r n - R a k o w s k i ... 65

C z ło w ie k z w i d o w n i — J o h . R o s l e r ... 70

F a b r y k a s n ó w — L . B r o d z i ń s k i ...73

P o k u t a — Z K u n ic k a . . ... 77

R o z m o w a t e l e f o n i c z n a ... 82

B a j k i d l a p a ń ...8 3 C z ło w ie k , ż y j ą c y d l a b l i ź n i c h S t. L e a c o c k ... 87

O b i e t n i c a — M. G r u g e n b e r g ... 91

F r o n t e m d o s ł o ń c a ... 95

K o n i e c k a r i e r y I z y d o r a H e i l h r u n a ... 98

Z ły t o p t a k . . . — A ... 10 2 N a s z y j n i k — P e d r o M a t a ... 104

K o b i e t a - w a m p —> A . . 108

C i e k a w o s t k i p r z y r o d n i c z e ... 110

O k ł a d k ę i i l u s t r a c j e w y k o n a ł H E N R Y K C H M I E L E W S K I C e n n ik o g ło s z e ń : l j l s tr o n a z ł 8 0 0 . ,

* /j

sir. z ł 450. —, ¼ str . z ł 250. .

1

s

str . zł 150. .

* / i k

s tr . zł 100.

za w ie r sz m i l i m e t r o w y j e d n o s z p a l t o w y luli je g o m i e j s c e ł l 2.50.

A d r e s R e d a k c j i i A d m i n i s t r a c j i : W a r s z a w a , Z g o d a 12, l e i . 5-2 2-14 A d m i n i s t r a c j a c z y n n a c o d z i e n n i e o d g o d z . 13 d o 15 P r e n u m e r a t a k w a r t a l n a w k r a j u , w r a z z p r z e s y ł k ą ,

zl 3 , 5 0 — za g r a n i c ą zl 6,50.

Zeszyt pojedynczy zl 1,50

R ę k o p is ó w i f o t o g r a f i i n ie z a m ó w io n y c h R e d a k c ja n ie p r z e c h o w u je i n ie z w ra c a . R e d a k t o r A L E K S A N D E R K R E C I N S K I . T - W O W Y D A W . „ D R O G A " s p. z o. o.

Sal. S z k o ła R z c m . (D z ia ł G r a f , W a rs z a w a , Ks. Sicmca 6

C j

(4)

L am p a r t ę c i o w a

S z t u c z n e ś wi a t ł o słoneczne

P ow szech n ie wiadom o, że w szel­

k iego rodzaju m ateria ły w ygląd ają zupełnie inaczej przy św ie tle dzien­

nym , a inaczej przy św ietle żaró­

wek. Stąd panie, zam ierzające na­

być m ateriał na sukienkę, wolą waż­

ną tę czynn ość załatw ić w dzień niż w ieczorem p rzy św ietle lamp.

Przyczyn a teg o fałszow an ia kolo­

rów przy św ie tle „w ieczornym “ je s t n a stę p u ją c a :

Św iatło słoneczne składa się, jak wiadomo, z sześciu zasadniczych barw : czerw onej, pom arańczow ej, żółtej, zielon ej, n ieb iesk iej i fio leto ­ wej, które, razem zm ieszan e, d ają w rażen ie św ia tła białego. Ideałem sztu czn ego św ia tła zatem je s t to, które posiada te w szy stk ie kolory

tęczy, św ia tło żarów ek elek tryczn ych n a to m ia st składa s ię praw ie w yłącz­

nie z prom ieni czerw onych, poma­

rańczow ych i żółty ch , re szty pro­

m ieni o kolorze zielonym , niebieskim i fio leto w y m nie m a w żarów ce w ogóle. R ozum ie się, że ta k ie połow icz­

ne ośw ietlen ie nie m oże oddać w ier­

n ie w szy stk ich kolorów, lecz fa łszu ­ je je w w ięk szym lub m n iejszym stopniu. Tę dotkliw ą w adę żarówek elek tryczn ych udało się w reszcie u- su nąć przez doskonały w ynalazek w dziedzinie o św ietlen ia, a m ianow icie przez lam py rtęciow e.

N a zew n ątrz lam pa rtęciow a nie

(5)

W o d o s p a d , o ś w i e t l o n y l a m p a m i r t ę c i o w y m i

(6)

różni się niczym od zw ykłej żarów­

ki elek try czn ej. N a to m ia st w ew nątrz zaw iera ona, zam iast drucika, rur­

kę kwarcową z kropelką rtęci. Po w łączeniu prądu kropelka zam ienia się w parę, która silnie św ieci.

Św iatło lam p rtęciow ych składa się praw ie w yłącznie z prom ieni zielo­

nych, niebieskich i fioletow y ch , czyli w łaśn ie tych, których brak św iatłu zw ykłych żarówek.

Chcąc zatem otrzym ać sztuczne św iatło słoneczne, należy w reflek to ­ rze um ieścić jednocześnie lampę rtę­

ciową oraz zw ykłą żarówkę i osło­

nić je, dla ochrony oczu, szkłem m le­

cznym .

E fe k t otrzym any w ten sposób je s t nadzw yczajny. Odnosi się niem al wrażenie, że św ieci słońce.

Rozum ie się, że ośw ietlen ie takie pożądane je s t w szczególności w m a­

gazynach sukna, w kw iaciarniach i w ogóle w szędzie tam , gd zie odróż­

nianie naturalnych kolorów odgryw a w ielką rolę.

N adm ienić rów nież należy, że św ia­

tło rtęciow e, nie zm ieszane ze św ia­

tłem zw ykłych żarówek, doskonale nadaje się do efek tów reklam ow ych.

N iejed en dom tow arow y, sta c ja ben­

zynowa, w ysta w a sklepow a, a n aw et pomnik, kościół, wodospad lub park, ośw ietlon y wieczorem św iatłem rtęciow ym , niezw ykle malowniczo

w yróżnia się z ogólnego m orza św ia­

teł zw ykłych żarówek.

Zaletą lamp rtęciow ych jest rów ­ nież ich w ielka żyw otność. P alą się one bow iem od dwóch do trzech ra­

zy dłużej od zw ykłych żarów ek elek­

trycznych. ż y w o t ich należy obliczyć przeciętnie na 2.000 godzin. Pod w zględem zużycia prądu lam py rtę­

ciow e pobierają go praw ie tr zy razy m niej od zw ykłych żarówek.

Stroną ujem ną lamp rtęciow ych je s t ich koszt. Lam py te bow iem są znacznie droższe od zw ykłych żaró­

wek. Mimo to jednak św iatło rtęcio ­ we, dzięki w iększej żyw otności lam p i m niejszem u zużyciu prądu, kalku­

luje się przeciętnie o połowę tan iej od św ia tła zw ykłych żarówek.

Za granicą zdobyły sobie lam py rtęciow e już pow szechne uznanie i popularność. Dało się to zauw ażyć na zeszłorocznej W ystaw ie św iatow ej w Paryżu, gdzie w spaniałe e fe k ty św ietln e osiąg n ięto przy pom ocy lamp rtęciow ych. U nas, w kraju, za­

częto te lam py stosow ać dopiero od niedawna. O św ietlają one np. w W ar­

szaw ie Grób N ieznanego żołnierza, Plac M ałachow skiego, kilka w y sta w sklepow ych, w ejścia do kilku kin, a po całym kraju szereg zabytków , zakładów p rzem ysłow ych, kopalń, u- lic i placów.

F elik s M oskalik.

Gruźlica płuc jest nieubłagana i co rocznie, nie robiąc różnicy dla płci, wie»

ku i stanu, pociąga bardzo wiele ofiar.

Przy zwalczaniu chorób płucnych, bron chitu, grypy, uporczywego, męczącego ka=

szlu i t. p. stosują pp. lekarze „Balsam

T rikolan A g e“ (dawniejsza nazwa „B ab

sam Thiocolan Age“ ), który ułatwiając

wydzielanie się plwociny, zmniejsza kaszel.

(7)

K u l t u r a f i z y c z n a

w powszechnym zastosowaniu

G eneza życia — to kult dla ruchu czyli ćw iczeń cielesnych, podawanych w wielorakich form ach dla ogólne­

go zastosow ania.

Z agadnienie K ultury Fizycznej i jej popularnego działu — Rytm o- p lastyki zdrow otno-w yrów naw czej — je s t zagadnieniem sam ego życia, bo­

w iem rytm iczn y szum lasu i plusk wody, przeciągły św ist w iatru, syn- kopow any pomruk rozhukanych fal oceanu — to życie N a tu ry w ru­

chu, — a dziecięce zabaw y i biega­

nia, spacery, w ycieczki piesze, lekka a tlety k a , sp orty m łodzieży i doro­

sły ch oraz tańce i g im n a sty k a w szy­

stk ich sy stem ó w — to życie Czło­

w ieka w ruchu, k ultyw ującego pięk­

no, e ste ty k ę linii, harm onię ruchów i spraw ność — co stan ow i reasum cję K ultury F izyczn ej.

P rzysw ajan ie zasad ćw iczeń ciele­

sn ych w tej lub innej form ie stało się nieodzow nym czynnikiem życia

każdej jedn ostk i, mającej na uwadze ek sp an sję w szystk ich m ożliw ości dla spraw gospodarczych, społecznych i rodzinnych. W w iększości wypadków k w alifikacje nasze życiow e są uśpio­

ne lub zaniedbane z p rzyczyn y ocię­

żałości p sych iczn ej, spowodowanej przew ażnie ociężałością i niedom a- ganiam i fizyczn ym i.

Przez każdą dziedzinę sztuki, kul­

tu ry i nauki ludzkość w inna dążyć do jasn ych horyzontów , ja k ie w id­

n ieją na niezm ierzonej przestrzeni życia; doskonalenie form człow ieka, ukazyw anie w izii proroczych uszla­

ch etnion ego bytow ania — w obrazie, poezji, m uzyce — w postępie nauki i w szelakiej w ied zy — rów nież i dzie­

dzina ruchu t. j. ćw iczeń kultury cie­

lesn ej w inna ukazyw ać nam człow ie­

ka zdrow ego fizyczn ie, psychicznie i m oralnie.

Lecz drogi, którym i dążyć m am y do piękna linii, e ste ty k i ruchów i do

f.

Z e s p ó l p a ń r ó ż n e g o w i e k u i t u s z y , k t ó r e p o r o k u ć w i c z e ń r y t m o p i a -

s t y k i u t r a c i ł y p o 8 — 2 kg ., s z c z u p ł e zaś p r z y b r a ł y n a w a d z e d o d kg.

(8)

T r z y ś r o d k o w e s y l w e t k i d z ie w c z ą t ( p o d k r e ś l o n e ) d o p r o w a d z o n e p r z e z ć w ic z e n ia w c ią g u 8 la t o ra z o d p o w ie d n ią d i e t ę d o n o r m y p ię k n a i h a r m o n ii b u d o w y . J a k o s z e ś c io la tk i s ta n o w iły ra ż ą c e k o n tr a s ty : c h u ­

d o ść , n a d m ie r n a o ty ło ś ć i p o c h y ło ś ć k r ę g o s łu p a .

rów now agi psychicznej nie m ogą być takie, jak im i posługiw ano się w s ta ­ rożytn ości: niszczyć w zaraniu dzieci cherlaw e, a w ychow yw ać tylko zdro­

we. Ileż gen iuszów zostało zniw eczo­

nych spowodu nikłego ciała, którego nie starano się w yrów nać do form y zasadniczej ?

W spółcześni niszczą organizm y i zniekształcają. N akazem życia w spół­

czesn ego je s t więc propagowanie w szystk ich form ruchu, m ających, jak o cel, przez odpow iednie in d yw i­

dualizow anie osiągnąć w łaściw ą bu­

dowę i radosne sam opoczucie człow ie­

ka, o ile dziedziczne obciążenie nie w ystęp u je w zb yt jask raw ych for­

mach.

R ytm oplastyk a zdrow otno - w y­

równawcza, stan ow iąc kopulację ćw i­

czeń krajów Zachodniej i Północnej E uronv, operuje niezliczoną ilością ćw iczeń celow ych, mających za pod­

sta w ę nieodzow ny rytm , u w yd atnio­

n y przez akom paniam ent m uzyczny,

— z tego też względu ob ejm uje sze­

roki za sięg ludzkości bez względu na w iek, pleć, stan zdrow otny i tuszę.

Zadaniem ćw iczeń w yrów naw ­ czych je s t doprowadzenie każdej je ­

dnostki przez indyw idualizow anie ruchów dla poszczególnych części ciała i rozłożenie pracy na cały orga­

nizm jednocześnie do:

1-o spraw ności fizyczn ej, 2 -0 efek tu i e ste ty k i sylw etk i, 3-0 odporności psychicznej, 4-0 rów now agi fizjologicznej, 5-0 sam oanalizy m oralnej.

Z realizow anie tych zadań leży w kom petencji lekarzy, hołdujących i- tieał om eugeniki, który, m ając do pomocy „lecznictw o ruchow e“ przez u m iejętn e daw kow anie niezli­

czonych ilości ćwiczeń w yrów naw ­ czych odpowiednio do organizm u — od kolebki prowadzić m ogą człow ie­

ka przy w spółpracy sił fachow ych — do ideału zdrowia, tężyzn y, spraw no­

ści fizyczn ej i o stateczn ych form ze­

w nętrznych, t. zn. dążyć do norm y piękna i harm onii.

Ideałem ćw iczeń R ytm op lastyk i zdrowotnej je s t m ożliw ość stoso w a­

nia ich zarówno w zględem chorych jak i zdrow ych organizm ów , posia­

dających w ady a n aw et ułom ności oraz w zględem tych, co odznaczają się piękną budową — w celach kon­

serw a ch — w zględem dzieci, mlodzie-

(9)

dzice i lekarze w inni pam iętać, że w nieforem nym ciele k szta łtu je się nieufna, podejrzliw a, zasm ucona i zazdrosna dusza.

W tych wypadkach nie można cze­

kać, „dziecko w yrośn ie“ z tych niedom agań, przez celowo stosow an e ćw iczenia trzebił naturze pomóc, gdyż bez pobudzenia krążenia w spom nia­

ne niedom agania często tow arzyszą przez całe życie, zatru w ając młodość i sta rsze lata. ćw iczen ia cielesne zdrow otne, będąc na usługach leka­

rzy, w tajem n iczon ych w dodatnie re­

zu lta ty ty ch ćw iczeń, przy zalece­

niach odżyw czych, w lecie, kąpie­

lach i ogólnej p ielęgn acji — oddają zdum iew ające usługi dla zdrowia i w yglądu, co w znacznej m ierze przy­

czynia się do radości życia.

A życie kochać należy.

H elena Sokołow ska K ierow niczka In sty tu tu

K ultury F izyczn ej.

u r o d z i n y

p ięcioraczk ów kanadyjskich

ży, dorosłych i starszy ch w iekiem . Trzeba ukochać życie, jako piękno, nie zaś odnosić się do niego z wro­

dzoną nam apatią — trzeba ukochać je z wadam i i ułom nościam i, które należy z wiarą i u fn ością w yrów ny­

wać, gdyż ćw iczenia cielesne w yrów ­ naw cze i za granicą i u nas sto so w a ­ ne są z nader dodatnim i rezultatam i zarówno w zględem jed n ostek anem i­

cznych, chudych, zbyt otyłych — pracujących fizyczn ie, um ysłow o — oraz traw iących czas w bezruchu i depresji życiow ej, w yprow adzając ich z nienorm alnego stanu do linii w y­

tyczn ej,

Rodzice i lekarze', św iadom i tych przejawów, nie pow inni patrzeć, jak dziecko w zrasta niew łaściw ie, niefo- rem nie, często o su ch ych lub gru ­ bych nogach, o w zdętym lub zapad­

łym brzuchu, o karykaturalnej tu szy lub rażącej chudości przy zgarbio­

nych plecach — co zdarza się często n aw et w zam ożnych domach. — Ro-

C z w a r t e

T o rt z 20nia świeczkami jest symbo=_

leni uroczystości urodzinowej, która odbędzie się dnia 28 maja 1938 r w małym miasteczku kanadyjskim Callan- der. Albowiem Pięcioraczki K a nadyj­

skie mają razem 20 lat. Każde z nich ukończy w tym dniu 4 lata.

Nigdy dotychczas pięcioro dzieci nie cieszyło się tak wszechświatowym roz­

głosem, jaki przypadł w udziale Pięciu- raczkom Kanadyjskim. Nazywają je dzisiaj „Dziećmi szczęścia". Lecz d r o ­ ga do szczęścia nie była łatwa: osiągnię­

to cel dzięki nieustannej opiece ich wy­

chowawczyń i oddanego im lekarza dr.

Dafoe. Pięcioraczki przyszły na świat przed czasem. byłv wątłe i maleńkie a dziś są zdrowymi inteligentnymi, dob rze rozwijającymi się dziewczynkami.

Na swoje 4 latka są one p id każdym względem normalne.

Lecz na początku życie ich obliczano na godziny. Gdy przeżyły tydzień miesiąc — sześć miesięcy — był to cud.

Z początku wszyscy obawiali się, czy uda się utrzymać przy życiu Pięcioracz ki. Lecz już od pierwszych godzin nie pokoju, gdy dr. Dafoe objął opiekę nad nimi i stanął oniemiały przed cudem w postaci pięciu żyjących, ledwo oddycha jącycli istotek, ich normalny rozwój zo stał zapewniony.

Ubogi dom pp. Dionne z jego szczu

(10)

R e p r o d u k c ja w z b r o n io n a . W s z e lk ie p ra w a n a w s z y s tk ie k r a je z a s tr z e ż o n e . F o t. f i r m y C o lg a te - P a lm o liv e .

płym wyposażeniem na przyjęcie ocze­

kiwanego potom ka, był całkowicie nie­

przygotowany, gdy urodziło się drugie elziecko — trzecie — czwarte, a w k o ń ­ cu piąte maleństwo.

Spójrzcie na ich ostatnią fotografię.

Co za świadectwo czułej, pozbawionej egoizmu opieki, okazanej przez starego, wiejskiego lekarza, który poświęcił swe życie na doprowaelzenie tych pięciu e-zarujących dziewczynek do wieku doj rzałego. Ich mocne małe ciałka rozwi­

jają się dzięki zabawom odpowiednio doglądanych przez specjalnie wyszkolo­

ne wychowawczynie i nauczycielki. Są to te same małe ciałka, k tóre były tak delikatne, że dr. Dafoe chuchał i d m u ­ chał na nie, ahy nie zesztywniały na zawsze. Nacierano je z początku co­

dziennie olejkiem oliwkowym, gdyż n i­

czym innym nie wolno ich było myć.

Spójrzcie na te duże, inteligentne oczy, na te mocne, białe ząbki. Od początku myły one zęby regularnie dwa razy dziennie. Spójrzcie na ich różową ce­

rę, którą zdobvly dzięki regularnemu

myciu m ydłem Palmolive, idealnym dla cery. Jest to jedyne mydło, k tó re poz wala używać 'r. Dafoe dla swych pię­

ciu maleństw. W przyszłości będą mu one wdzięczne za ten dowód troski, gdy cera ich będzie olśniewała wielbicieli w całym świecie.

W ciągu ubiegłego roku Pięcioraczki rozpoczęły swą edukację. Dotychczas najważniejsza rzeczą były ich ciałka. 0 becnie przystąpiono do rozwoju ich u my siu. Zeszłej jesieni dr. Blatz z mii wersytetu w Toronto zorganizował zjazd najsławniejszych psychologów pe iliatrów Stanów*Zjednoczonych i K a n a ­ dy, celem przeprow adzenia badań nad Pięcioraczkami. Zgodzono się z tym, że dzieci są nietowarzyskie. ale wytło- maczono to faktem, że nie miały one żadnego k o n ta k tu z innemi dziećmi, z wyjątkiem rzadkich odwiedzin swych starszych braci i sióstr, co oczywiście nie sprzyjało ich rozwojowi umysłowe mu. Asystentka Dorota Milichamp

twierdzi: Pięcioraczki nic właściwie ni

wiedzą o życiu innych ludzi, z wyjąt-

(11)

kiem tego co mogły się dowiedzieć p o d ­ czas rzadkich zresztą odwiedzin kuchni szpitalnej.

Dr. Blatz stwierdzał, że jego pacjentki odznaczają się przeciętną inteligencją.

Rozwój ich, oświadczył lekarz, został o- póżuiony nrzede wszystkim skutkiem przedwczesnego przyjścia na świat, lecz obecnie rohią one znacznie szybciej po stępy we wszystkiem, z wyjątkiem języ ków (uczą się równocześnie angielskie­

go i francuskiego). Zapewnił, że w cią gu roku ich poziom inteligencji będzie bardzo wysoki. Studiował je, aby rzu cić nowe światło na „a ktualne zagad­

nienie wpływu dziedziczności i otocze­

nia na rozwój osobowości*.

Zamykając zjazd. dr. Blatz oświad czył:

Dane, które zdobyliśmy, mogą służyć jako dowód, że indywidualność jest dziedziczna. Istnieją również dane,

że indywidualność kształtuje się pod wpływem otoczenia.

Ostatnio podano do wiadomości, że zaangażowana została nowa wychowaw­

czyni, co stanowi niewątpliwie nowy rozdział w życiu Pięcioraczków. Jest to panna Nora Rouselle, która po wielu miesiącach specjalnego przeszkolenia pad kierunkiem dr. Blatza zastąpi o hecnie dawną nauczycielkę. Oprócz czytania i pisania będzie ona uczyła je muzyki i rytmiki.

Wśród pięciorga dzieci występują wyraźnie ich cechy indywiduąlne. N aj­

bardziej zaczepna, najnięposłuszniejsza i największym „lwem towarzyskim“ jest Anetka. Najpopularniejsza jest Iwon ka. k tóra cieszy się większym powo­

dzeniem u wszystkich, aniżeli sama te­

go pragnie. „M atkuje“ ona wszystkim Pięcioraczkom. Cesia uważana jest ja ko „niedoceniana wielkość“ , podczas

R e p r o d u k c ja w z b r o n io n a . W s z e lk ie p r a w a n a w s z y s tk ie k r a je z a s tr z e ż o n e .

F o t. f i r m y C o lg a te - P a lm o liv e .

(12)

gdy Emilka jest małą, wesołą trzpiotką.

Marysia, najmniejsza, jest najsym paty­

czniejsza, najbardziej „zrównoważona towarzysko“ . Gdy jedno z Pięcioracz ków jest niegrzeczne, najskuteczniejszą karą jest odseparowanie go od pozosta­

łych.

Małe Pięcioraczki nie mówią zbyt do Itrze, gdyż istnieje między nimi tak wielkie zrozumienie, że często uważają słowa za zbyteczne. Specjalnym języ­

kiem — „narzeczem Pięcioraczków“ — wyrażają wiele myśli. Często dają sobie rączkami znaki. Lecz, że są one dobrze rozwinięte umysłowo, może zaświad rzyć każdy, kto widział je na ekranie

(w najbliższym czasie ukaże się nowy film z Pięcioraczkami jako „gwiazdami ek ra n u “ ). Dały one dowód swego spry­

tu podczas ostatniej Wilii, gdy dr. Da foe przebrał się za Św. Mikołaja, aby zabawić dziewczynki. Ubrał się, jak to jest zwyczajem kanadyjskim, w perukę, czerwony płaszcz i długą białą brodę.

Z zewnątrz dla wzmocnienia wrażenia zabrzmiały dzwony, a Św. Mikołaj, gło­

śno stukając obcasami ukazał się Pię cioraozkom. Mimo takiego przebrania, dzieci poznały go natychmiast, witając go okrzykiem.

—• 0 nasz doktór!

N o w o c z e s n y S a lo n M ody M -m e K . C a ttle y p r z y u l. M a z o w ie c k ie j w s to lic y

(13)

Szminka

w promieniach słońca

Gil) widzimy znanych artystów na scenie, w szmince i strojach te a tra l­

nych, przejmujemy się ich przeżyciami scenicznymi — rzadko kiedy zdajemy sobie sprawę,' jak oni wyglądają w ży­

ciu prywatnym. Czy artystki w domu też noszą wspaniale toalety, też olśnie­

wają ruchami i słowami?'

Interesuje nas czasem pytanie, jacy są oni naprawdę, co myślą, co czują, jakie mają upodobania. Wyrośli ponie­

kąd ponad nas, zwykłych śmiertelni ków, są ludźmi, których zawsze można oglądać, podziwiać, czasem wzorować się na nich, nic też dziwnego, że zacie­

kawia nas wszystko, co jest związane z naszymi ulubieńcami.

W ogrodzie na osiedlu podmiejskim pracuje młoda kobieta. Ma huty z cho lewami, hronzowy, podniszczony kos tium, włosy schowane pod zieloną siat­

ką. Kopie ziemię, grabi ją olbrzymimi grabiami. Obok mężczyzna, również w starym ubraniu i butach z cholewami przesiewa ziemię przez wielkie sito.

Dbają o swój ogród ci ogrodnicy.

Dokoła ogrodzenia widać równo sko­

pane grządki, na których już coś ziele­

nieje. Niedawno zasadzone młode drzewka wróżą piękny ogród w przy­

szłości. Ponieważ jednak nie zasłania­

ją jeszcze widoku od strony drogi, cie­

kawe oko może zajrzeć wewnątrz o- grodzenia.

Piękna parcela leśna. Duży kawał la­

su z podszyciem, od strony drogi zaś, gdzie las już nie sięga, założono ogród.

Dom? Nie ma domu. Jest campingowy, biały wóz, którego okna, pozasłaniane firankami, mówią, że mieszka się w nim zupełnie przyjemnie. Na placu stoi je­

szcze szopa ■ garaż, który oprócz tego.

że służy za schronienie dla auta, pełni widocznie funkcje kuchni, gdyż czasem z komina unosi się dym.

W kącie ogrodzenia leży stos cegieł.

Widocznie tam stanie w przyszłości dom. Wreszcie, czy dom koniecznie jest potrzebny? Właściciele parceli cały dzień spędzają w ogrodzie, a wieczo­

rem? Wieczorem widzimy ich na scenie w warszawskim teatrze.

To Maria Malicka i Zbyszko Sawan.

I worzą piękny obrazek sielskiego ży­

cia pozamiejskiego. Życie ich domowe zadaje kłam twierdzeniu, że artystka p otrafi żyć tylko sceną i dla sceny. P a ­ trząc na panią Marysię, pilnie krząta jąca się w ogrodzie, wprost wierzyć się nie chce, że ta sama kobieta p rz eobra­

zi się wieczorem, że będzie nam dawać mnóstwo złudzeń i przeżyć, stając się ciągle kimś innym. A w rzeczywistości jest ona taka sama. jak my. Szczęśliwa posiadaczka pięknego ogrodu i lasu.

Na parceli znajduje się kilka psów.

Jest yvięc piękny, duży wilczur, o k tó ­ rym tabliczka, zawieszona na ogrodzę niu. mówi „ostrożnie, zły pies" i jego żona Baba. Baba nie dawno przyjecha­

ła do swego oblubieńca i nie wie jesz­

cze, że nie wolno biegać po skopanych grządkach, często przeto dostaje lanie od swego pana.

Oprócz tej dostojnej pary uwijają się po ogrodzie cztery małe, białe pu lelki, z których jeden, Anzelm, jest szczegół nie zadzierżysty i szczeka na w szyst- kich, przechodzących poza ogrodze­

niem. Wybitną nienawiścią obdarza ob ce psy i często, gdy zwęszy obecność takiego intruza w pobliżu ogrodu wy­

biega przez ogrodzenie i szczeka, szeze-

(14)

'"W:

Maria M alicka

(15)

ka, spełniając gorliwie swój psi oho wiązek.

Sawan nie pozwala wybiegać psu na drogę i woła „jastrzębim “ głosem, na dźwięk którego ucieka ptactwo i oko­

licznego lasu.

— Anzelm, do nogi!

Anzelm rzecz oczywista, udaje, że nie słyszy. A zresztą, pan jest tak da­

leko, na drugim końcu ogrodu, może więc uda się poszczekać bezkarnie...

Anzelm szczeka, więc jeszcze trochę, wreszcie jednak, gdy widzi, że pan rzu ca pracę i zbliża się do niego, ucieka.

Pędzi po całym ogrodzie, chowając się w najrozmaitsze zakamarki, włażąc pod wóz mieszkalny, a Sawan goni za nim, zdaje się, że już go chwyci, lecz mały smyk z pod rąk się wymyka. Wreszcie człowiek zwycięża. A co po tym?

Biedny Anzelm...

A pani Marysi nie obchodzi ani za­

gniewany, jowiszony glos męża, ani e gzekucja, ani żałosny skowyt Anzelma.

Ona kopie, grabi, przesiewa ziemię, roz koszując się jej miękością, jej zapa­

chem wiosennym i pewno jej przyszły­

mi plonami, które wykwitną wkrótce z tej ziemi dzięki pracowitości rąk urn czej ogrodniczki.

A wieczorem... Wieczorem pójdą w kąt i buty z cholewami, i grabie, i ło­

p a tk i — wieczorem ogrodniczka znów przeistoczy się w rezolutną Hanię, któ ­ ra nie chce być gołębiem dla męża — jastrzębia, wieczorem na innej glebie, na glebie teatru zakwitnie wspaniały talent, artystki, umiejącej pogodzić te­

a tr z życiem, a szminkę z promieniami słonecznymi...

HAŻETA.

.. S Z W A J C A R S K I E G O R Z K I E Z l O t f l "

s ą s t o s o W A N E P R Z Y K A M I E N I A C H Ż Ó Ł C I O W Y C H i S K L O N N 0 SC i AC H 0 0 z a p a r c i a - . . S Z W A J C A R S K I E G O R Z K I E Z I O Ł A " S Ą n a t u h a l n y m Ł A G O D N Y M Ś R O D K I E M P R Z E C Z Y S Z C Z A J Ą C Y M , U Ł A T W I A J Ą C Y M f u n k c j e O R G A N Ó W t r a w i e n i a 5 T O S O

W M N -m n O W M t / p U l y ^ N Ą O ^ M fe R N E J O T Y Ł O Ś C I

PRZY KONIACZKU

(16)

Z w iosn ą

Siadłem na ławce. P rzede mną szaro zieloną wstęgą płynęła Wisła. Niebo było czvste, błękitne bez chmurki.

Wiosna w całej pełni. Lekki wiatr przy­

nosił ciepłe podmuchy, może hen... z upalnych obszarów egzotycznych A fry­

ki?.. P ełną piersią wdychałem rozkosz ne powietrze.

— Co tu robisz, Ję d re k ? zwróci­

łem zdziwiony głowę.

— A!!! — wykrzyknąłem czołem Antoś! — (nie widziałem go jeszcze od podchorążówki rezerwy w Dęblinie, ra zem rozkoszowaliśmy się znojem służ by wojskowej jako piecliociarze).

— Ja podziwiam wiosnę, ale co ty tu robisz?., i co u ciebie słychać? —

Antoś usadowił się koło mnie.

— Ja, mniej przyszedłem wiosnę p o ­ dziwiać, po prostu głowa mnie boli i chcę łyknąć trochę powietrza, trochę słońca — może przestanie?...

— No, i to „łykanie“ pomaga ci? — zapytałem.

— E! gdzie tam! — machnął ręką z rezygnacja — chodzę i siadam na ławce tak od dwóch godzin i nic z tego, doh rze że ciebie spotkałem.

Wiesz co A n tek — rzuciłem mam przy sobie „ K o g u tk a“ — zażyj go.

daję słowo ból ustąpi!

Antoś noki wał głową przecząco.

Całe życie wychowywałem się na wsi, proszków nie zażywałem i...

— ...I głowa cię boli — przerwałem - zażyj a przekonasz się.

Niedaleko nas stała budka z sodową wodą. Przyniosłem szklankę wody. An tos z niedowierzaniem zażył „K o g u tk a“

Gąceckiego.

Siedzieliśmy w milczeniu z pięć mi­

nut. Patrzyłem znów na migocące fa le królowej rzek Polski — Wisłę.

— Jędrek — doleciał mnie szept An tosia — Jed rek , jak Boga kocham cud!

istny cud! głowa ani trochę nie boli!

Ten „ K o g u te k “ jest wspaniały!... A właściwie k t go wyrabia?., czytałem coś tam i o jakimś nowym opakowaniu, i w kinie reklam y widziałem, ale wła

ściwie to nic się nie orientuję...

— Widzisz Antosiu, „ K o g u te k “ jest proszkiem w stu procentach higienicz nym, bowiem cały proces p rodukc ji je go, otwieranie, rozsypywanie i zamyka nie torebek odbywa się całkowicie ma szynowo, bez pomocy rąk. Nad tym pomysłem pracowała przez długie lata Mokotowska F abryka Chemiczno F a r ­

maceutyczna Adolf Gąsecki i Synowie Sp. Akc. w Warszawie“ .

Czy to ten Dyr. Gąsecki — p rz e r­

wał Antoś — któ ry udekorow any zo­

stał Złotym Krzyżem Zasługi?

— Właśnie ten — odrzekłem -— od znaczony został za pracę dla potęgi Pol ski na polu nrzemysłu chemicznego i obrony Państwa.

Fabryka Gąseckiego wydała dużo pie­

niędzy, aby przede wszystkim zabezpie=

czyć ludzkość od rozprzestrzeniania się chorób zakaźnych nie tylko przez do ­ tyk, ale i przez ślinę. Dawniej bowiem dmuchano, by kapsułkę ottworzyć, co mogło przenieść różne zarazki chorobo twórcze z jamy ustnej osoby napełnia­

jącej kapsułkę na osobę zażywającą.

Wiesz J ęd rek ? — jestem ci nie zmiernie wdzięczny, po zażyciu tego

„K o g u tk a“ zdawało mi się, że promień słońca mam w sobie. Muszę koniecznie, do Mokotowskiej F abryki Chemiczno- Farm aceutycznej Adolfa Gąseckiego i Synów napisać list z sedrecznymi po dziękowaniami.

Ciekawy jestem, czy mój przyjaciel to uczynił.

Z bigniew W odzinow ski

(17)

»Menu« a narodow ość

K e l n e r e l e g a n c k i e j , p a r y s k i e j r e s t a u r a c j i , w r o z m o w i e z d z i e n n i k a r z e m , s t w i e r d z i ł , ż e m o ż e p o z n a ć n a r o d o w o ś ć k a ż d e g o g o śc ia n ie m y l ą c się p r z e w a ż n i e , w e d ł u g te g o , co i ja k

o n z a m a w i a . --- J —

O t o r e z u l t a t y j e g o d ł u g o l e t n i c h o b s e r w a c y j .

S Z W E D Z I : o n o d d a j e sp is p o t r a w p a n i , po j e j w y b o r z e , z a m a w i a dla si e b ie . P o d c z a s j e d z e n i a m a ł o m ó w i ą , p a t r z ą c b e z p r z e r w y j e d n o n a d r u g i e .

F R A N C U Z I : o n s t u d i u j e k a r t ę , p r o p o n u j ą c s w o je j d a m i e to i ow o . Z a m a w i a c i c h e , n a c h y l a j ą c się k u k e l n e r o w i . P o d c z a s j e d z e n i a t o c z ą p r z y c i s z o n ą r o z m o w ę .

A M E R Y K A N I E : p a n i w y b i e r a , sa rn a z a m a w i a , p r z e w a ż n i e b a r d z o d u ż o , s a m a j e n i e ­ w i e l e i n a m a w i a s w e g o t o w a r z y s z a d o j e d z e n i a .

A N G L I C Y : p r z e d e w s z y s t k i m m y ślą o w y g o d n y m m ie j s c u . D a n i a w y b i e r a m ę ż c z y z n a . I

' 1

o p o n u j e to, co w y b r a ł , p a n i . J e d z ą d u ż o i p r z e w a ż n i e d r o g i e p o t r a w y .

N I E M C Y : p a n i w y b i e r a i z a m a w i a d l a si e b ie , p a n w y b i e r a i z a m a w i a d l a si e b ie .

W Ę G R Z Y : n a j b a r d z i e j t r o s z c z ą się o m i e j s c e . K e l n e r m u s i d ł u g o c z e k a ć , aż o n p r z e ­ c z y t a c a ł ą k a r t ę , co c h w i l ę p a t r z ą c p y t a j ą c o n a sw o ją p a n i ą . O n z a m a w i a d a n i a , n a k t ó r e o n a z g a d z a się i p o t e m je s z c z e coś, o c i e m o n a n i c wi e. N a s t ę p n i e p a t r z y n a n i ą , l u b c a ­ ł u j e j ą p o r ę k a c h .

A U S T R I A C Y : r a z e m s t u d i u j ą k a r t ę , r a z e m z a m a w i a j ą i z a w s z e ż ą d a j ą p o d w ó j n y c h d a ń . W y j ą t e k s t a n o w i k a w a m o k k a .

W Ł O S I : o n p r o s i o d w i e k a r t y , o b o j e w y b i e r a j ą n i e d ł u g o . J e d z ą s z y b k o i n a j w i ę k s z ą w a g ę p r z y w i ą z u j ą d o k a w y i w y s z u k a n y c h t r u n k ó w .

R O S J A N I E : m ę ż c z y z n a , j a k d z i e c k o , z o s t a w i a z a w s z e w y b ó r s w o je j p a n i .

P O L A C Y : o n z a m a w i a p r z e w a ż n i e z a w c z a s u j u ż u m a i t r - d i i o t e l a w y s z u k a n e m e n u . p r a g n ą c z r o b i ć s w o je j p a n i n i e s p o d z i a n k ę .

H I G I E N A - T

% i e l u h i g i e n i s t ó w t w i e r d z i , że j e d y n i e m e c h a ­ n i c z n i e w y k o n a n e o p a k o w a n i e p r o s z k ó w d a j e c a ł ­ k o w i t y g w a r a n c j ę h ig i e n y . M A S Z Y N O W O — B E Z D O T Y K I ' R Ą K w y k o n a n e p r o s z k i „ M i g r e n o - N e r - v o s i n " z K O G U T K I E M W T O R E B K A C H ( n o w e

■opak ow an ie ) D A J Ą T Ę G W A R A N C J Ę .

O Z D R O W I E

D h a j ą c w i ę c o w ł a s n e z d r o w i e , ż ą d a j c i e p r o s z ­

k ó w Z K O G U T K I E M t y l k o w M E C H A N I C Z N I E

W Y K O N A N Y C H T O R E B K A C H — g d y ż d z i ę k i t e ­

m u u n i k n i e c i e n a r a ż e n i a z d r o w i a n a p r z y k r e a i e -

s p o d z i a k i .

(18)

N A T A C H O N

Trochę przyziem ności, czyli

kłopoty garderobiane

A d a m i E w a p o p e ł n i l i o j e d e n g r z e c h w i ę c e j , n i ż i m si ę o f i c j a l n i e p r z y p i s u j e : o d z i e ­ d z i c z y l i ś m y w z w i ą z k u z ic h r a j s k ą l e k k o m y ś l n o ś c i ą n i e t y l k o „ p o t c z o ł a i b ó l r o d z e n i a " , a le i k o n i e c z n o ś ć k ł o p o t a n i a się o z a s t ą p i e n i e — t r u d n y c h z a i s t e d o z a s t ą p i e n i a l i s t k ó w f i g o ­ w y c h — w y m y ś l n y m s t r o j e m .

E c h a p r z e d w i e c z n e j n i e b i e s k i e j n i e s u b o r d y n a c j i n a s z y c h p r a r o d z i c ó w s z c z e g ó l n i e g ł o ś n o d ź w i ę c z ą n a w i o s n ę , g d y s ł o ń c e z a c z y n a n i e m i ł o s i e r n i e u w y d a t n i a ć w s z y s t k i e b r a k i g a r d e r o b y .

P o k u t u j m y w i ę c — za p o m o c ą p o n i ż s z y c h r a d .

O c z ło w ie k u c o w y r z e k ł

D laczego tak uczynił — zaraz się dow iecie. U branie było jeszcze zupeł­

n ie niczego. Praw da, że z pierw otne­

g o kom pletu guzików brakowało mu z pół tuzina, że brzegi rękaw ów i no­

ga w ek zdobiły k o k ietery jn e frendzle w ystrzęp io n ego ju ż m ateriału, że ca­

łe św ieciło niczem w yczyszczony św ie­

żo rondel, że w okolicy siedzenia spo­

dnie przypom inały pięknie u snu tą pajęczyn ę... ale w ogóle ubranie było zupełnie niczego.

się k a m iz e lk i

r Zw łaszcza po lew ej stronie. . Tak i

się zdawało panu Franciszkow i, k tó ­ ry zajrzał n a w et ciek aw ie pod roz­

prutą podszew kę sw ego garnituru, obchodzącego w łaśn ie sześcioletn i ju ­ bileusz codziennej w ytrw ałej pracy.

B ył to je d y n y garn itu r pana Fran­

ciszk a — tak i od tań ca i różańca, czyli od pracy i na św ięta zarazem .

— K asiuniu, — odezw ał się pan F ran ciszek n ieśm iało do żony. Może- b yś zechciała od św ieżyć m i troch ę na ju tro garn itu r. Ja go zdejm ę i poło­

żę się do łóżka, a t y troszk ę podce- ruj oczyść, przyprasuj — bo jak oś troch ę — n ie tego...

— Oj, bardzo nie teg o, czy to nie powinno tak być, żeby człow iek za tę ciężką pracę po ludzku m ógł się ubrać i choć d ru gie ubranie m ieć na zm ianę ?

— N o, ale te g o cudu n ie zrobim y

— prawda. M ożeby ten dało się prze­

nicow ać? W czoraj przyszedł do biu­

ra B ajk ow ski, powiadam ci, ele­

(19)

g a n t — pierw sza klasa, żeby nie ta kieszon ka przy m arynarce po prawej stro n ie — nigd yb ym nie uw ierzył, że to n icow any sta r y łach. I to żona sa­

m a mu przerobiła, doprawdy...

— N ie św iec m i w oczy cudzą żo­

ną. I ja to p otrafię. Daj ubranie.

P an F ranciszek uradow any uda­

n ym podstępem , zdjął szybko ubra­

n ie i czm ychnął do łóżka.

A pani F ranciszkow a nuż rozkła­

dać garn itu r i w zruszać ram ionam i.

— W szystk o dobrze, ale co ja, czło­

w ieku zrobię z ty m siedzeniem , co go niem a ?

— To rzeczyw iście kawał, — zm ar­

tw ił się pan F ran ciszek, — czy się przenicuje czy nie, to dziura zo sta ­ nie.

P ani Fran ciszk ow a zm arszczyła brwi i zam yśliła się głęboko.

Po ch w ili b łysk zadow olenia w y ­ gładził jej fa łd y na czole.

— Oj, m ąd rzejsza ja je stem od tw o jej G a jk o w sk iej!

— N ie m ojej, ty lk o G ajkow skiego, m ruknął cichutko zaciekaw iony pan Franciszek.

— N ie będziesz m iał k a m izelk i! — w yk rzykn ęła żona tonem w ielkiej w y ­ nalazczym .

— N ib y dlaczego ?

— Go ja tą kam izelką załatam sie­

dzenie — i zobaczysz, ubranie będzie lepsze, niż G ajkow skiego.

— A jak ja będę chodził bez kam i­

zelk i? — dziw ił się jeszcze pan Fran­

ciszek.

— P oprostu zrobię ci, albo kupię pulow er w ełniany, — zapaliła się do

sw ego pom ysłu pani F ran ciszk ow a i dalejże pruć m ężow skie ubranie.

— N o, dobrze, a co ja zrobię bez sześciu kieszonek przy kam izelce?

— P op rzestan iesz na dwóch przy pulowerze, albo i ż a d n e j! rozgniew a­

ła się kobieta. A le ja to ubranie m u­

szę popruć, uprać, w ylatać, zeszy ć — nie dam rady do jutra.

Po naradzie m ałżeńskiej sta n ęło na tym , że pan F ranciszek je szcze przez dzień zostan ie u w ięzion y w łóż­

ku, co się akurat dobrze składa, bo ju tro biuro nie czynne.

U branie zostało poprute, i uprane w panam ie, podszew ka zaś w zw y­

kłej wodzie. Z kaw ałków kam izelki pani F ranciszkow a sporządziła m i­

stern e ła ty , w szyła je iście po kra­

w iecko, żm udnie poprzeszyw ała w szy ­ stk o wzdłuż sta ry ch szw ów na lew ą stronę, do klap, w yłogów i kołnierza dodała św ieżego szty w n eg o kraw iec­

k iego płótna — a gd y pojutrze pan F ranciszek zjaw ił się w biurze w odśw ieżonym garn itu rze — n ik t g o (oczyw iście garn itu ru nie pana F ran ­ ciszk a) nie poznał. G ajkow ski zaś — serdecznie uradow any z u roczystego w yglądu kolegi, zap ytał s z e p te m :

— D rogie?

— D ałem za to... sta rą kam izelkę

— odpow iedział z u śm iechem pan F ranciszek, uradow any ze zw ycię­

stw a sw ej m ądrej żony. I nie m ógł ju ż nic w ięcej narazie w yjaśn ić, gd yż ak urat w szedł szef, kładąc k res dal­

szym p ytan iom zdziw ionego tow a rzy ­ sza p racy i przenicow anego garn i­

turu. >1

(20)

Pół babki — pół wnuczki

V i ' * >5r / |

P ierw szą połowę reprezentuje bluz­

ka, która w ygląd a jak kopia ze s ta ­ rej fo to g ra fii, gd zie babunia ton ie w zw ojach koronki pod szyją, drugą zaś — spódniczka, krótka, w ygodna przedstaw icielka strojów , noszonych w dobie obecnej — w dobie sportu i pracy zaw odowej kobiet.

D w ie te epoki św ietn ie — jak w i­

d zim y — h arm onizują ze sobą i dla­

teg o z pow odzeniem m ożem y ubrać się w obie części, połączyć w jednej osobie oba pokolenia.

B o babki nasze, ściśn ię te g o rse ta ­

m i, w długich ciężkich pow łóczystych sukniach nie w iedziały wprawdzie, co to w ygoda, ale w iedziały, co je s t tw arzow e, p oetyczn ie obram iały su k ­ nie koronkam i, w alansienkam i, gipiu ­ ram i. W eźm y w ięc od babek — to, co je s t ła d n e : poetyczn ą bluzeczkę, od sieb ie zaś dodajm y sportow ą szeroką spódniczkę, a „całość sam a się złoży"

nienaj gorzej.

Spódniczka je s t zafałdow ana raz przy razie, obcisła w biodrach — nie krępuje w ięc nóg, a zapew nia sw o­

bodę ruchów.

(21)

R am ki do żywych portretów

i

J eśli g łow ę ludzką p otrak tu jem y ja k o ż y w y p ortret, to co naj w łaści­

w iej byłoby nazw ać je g o ram ą? — Chyba okolenie szy i, k tóra się w y ­ ch y la zazw yczaj z jak ieg o ś kołnierzy­

k a lub podobnego w ykończenia sukni.

A że ram a podnosi urok obrazu, to fa k t u sta lo n y niezbicie. D la tego , dba­

ją c o to , b y n asz „żyw y p o rtret“ w y­

glądał jak n ajk orzy stn iej — p ośw ię­

cim y troch ę u w a gi tak im drobiazgom , jak im i są kołnierzyki.

G dy w ym aw iam y ten w yraz, w yo­

brażam y sobie zazw yczaj p ó łk olisty sk raw ek m ateriału przyczepiony do w ycięcia sukni przy sz y i i ty le. Rzad­

ko k iedy przychodzą nam jednak na m yśl lepsze, bardziej skom plikow a­

ne p om ysły, a przecież m ałoznaczące drobiazgi w ubraniu, nadają całości tonu i zm ieniają zupełnie je g o cha­

rakter.

1

P roszę sobie w yobrazić skrom ną ciem ną su kien k ę przybraną kołnie­

rzykiem z trzem a klapkam i (rysu n ek

d o ln y ). Praw da, jak sp okojnie i roz­

(22)

sądnie w ty m w yg lą d am y : w yd aje się, że w te j sukni m ożna zajm ow ać się tylk o pracą lub m y śleć o rzeczach codziennych, praktycznych. A teraz do tej sam ej sukni w kładam y poe­

ty czn y kołnierz - kryzę (ry s. górn y)

— i oto przeobrażam y się jak gd yb y w oczach nie ty lk o w łasnych, ale w szy stk ich , k to na nas patrzy. W y­

d aje się, że głow a obram owana le­

ciu tk ą pokarbow aną m aterią m yślą w y b iega po za codzienne kłopoty i głupstw a.

O czyw iście je s t troch ę przesady w pow yższych porównaniach, ale do pew nego stopnia jednak w pływ a u­

branie na n astrój w ew n ętrzn y jeg o posiadacza. D latego Zagadnienie te ­ go czy in n ego kołnierzyka m a prawo istn ie n ia i zaprzątania nam czasu sw ą „doniosłością".

A oto ten z boku kołnierzyk — choć na pozór zw yczajn y — reprezentuje w yn iki obrad „królów m ody", k tó­

rzy na dorocznej sw ej k on feren cji uchw alili m ięd zy innym i wprowadzić jako ozdoby ruloniki do obszycia.

P roszę w ięc w ybrać sto sow n ie do g u stu i „nastroju" kołnierzyk, z któ­

rych każdy — jak w id zim y — od­

b iega od zw ykłej szablonow ej k olistej obręczy dokoła szyi.

N atachon .

u b i e r z e m y si ę J akH | H

l a t e m

W iosna. Chociaż n ie nęci n as ona w ty m roku w ielom a prom ieniam i słońca, n ie łaskaw a je s t na n asze w iosen n e, pow iew ne i lek kie kre­

acje, w k tórych m u siały b yśm y do­

brze m arznąć i często pudrow ać za­

czerw ienione n osy, jednak, chociaż zim na i m okra, obiecuje przecież, że po niej n astąp i lato. A latem ? Chyba będzie słońce, dużo słońca.

N ie wiadom o w reszcie, k iedy pogo­

da, pani bardzo k apryśna zm ieni sw e oblicze i k iedy nasze ok rycia i suknie, noszone jeszcze teraz z po­

wodzeniem , będą ju ż naprawdę zd at­

ne tylk o do tego , aby je schow ać do szafy .

Tak, stanow czo trzeba zrobić prze­

gląd sw ojej w iosennej i letn iej gar­

deroby, i zorientow ać się, co spra­

w ić, żeby w ygląd ać młodo, i zachw y­

cająco. ż e b y słońce, to n ied ysk retn e

słońce n ie zastało nas nieprzygoto­

w anym i na p rzy jęcie ciepłych dni.

Co nam n ie sie lato ? B arw ę. P rze­

de w szy stk im różnorodność kolorów i w ielokrotne zestaw ien ia barw.

Z ryw am y z m onotonią n aszych u- brań. K ażdy szczegół garderoby bę­

dzie w inn ym kolorze. Spódniczka bronzowa, ża k iet b łękitny, bluzka bordo, do bluzki dobieram y kape­

lu sz; p an tofle białe (bardzo p rak ty­

czne w reszcie, bo m ożna je nosić do każdej su k ien k i). Torba dobrana w kolorze bluzki i kapelusza. Albo inne zesta w ien ie: szara spódniczka, bluz­

ka rów nież bordo, kapelusz słom ko­

w y, ża k iet beige, dodatki w odcieniu bluzki lub kapelusza.

Bardzo m odne są w ty m roku ze­

sta w ien ia kolorów n iebieskiego i czer­

w onego w e w szy stk ich odcieniach.

W ięc do blado n ieb iesk iego jedw ab­

nego k ostium u będziem y nosić kape­

lusz czerw ony. Co do k apeluszy, to w ty m roku każda pani będzie m ogła w ybrać fason , w jak im je j najbar­

dziej do tw arzy. Modne są w szy stk ie

(23)

cudeńka, z czoła, na czoło, m aleńkie toczki z kw iatów , słom ki, jedw abiu, filcow e sportow e i w szy stk ie jak ie tylk o fa n ta zja m od ystek w ysnuła.

O ryginalną kreacją są m ałe kapelu­

sze z drobnych piórek ptasich. P o­

m im o w szy stk o należy przyznać słu ­ szność tw ierdzeniu, że kobieta lubi stro ić się w cudze piórka.

C z a r n y k o s t iu m w io s e n n y , o z d o b io n y s te b n o w a n ie m

I jeszcze jedno zestaw ien ie, trochę, jak na modę letn ią, oryginalne. Oto kom binacje biało - czarne. Do czar­

nych kom pletów nosi się przybrania z białej piki w postaci klap, kieszo­

nek i m ankiecików. N a sze klapy i ka­

pelusze są ozdobione białym i kame- liam i, rów nież z białych kw iatów w y ­ konane są torby.

Modne są jedw abie w m otyw y kw iatow e, układane pasam i. P a sy m a­

ją duże od stęp y i idą naukos. Do ta­

kiej d eseniow ej sukienki nosi się gładkie okrycie, lub też robim y sobie k w iatow e okrycie do gładkiej sukni.

W ogóle luźne płaszcze żakieciki spo­

tyk an e są przy każdej niem al kre­

acji. W idzi się najczęściej płaszcze białe, w ełniane lub z prążkow anego jedw ab n ego rypsu.

Oprócz m ateriałów w m otyw y kw iatow e bardzo będą noszone w ty m roku tk an in y ciem ne w koloro­

w e grochy. Tak np. bardzo w dzięczny je s t 'komplet gra n a to w y w różowe duże grochy, pasek różow y zastebno- w any gran atow ym jedw abiem , tak i sam okrągły kołnierzyk i guziki. Do tego kapelusz różowy, z granatow ą ak sam itn ą głów ką. Bardzo ładna je s t podobna kom binacja w kolorze czar­

nym . K apelusz m oże m ieć np. wierzch różowy, a rondo podbite czarnym aksam item .

I znów są m odne kasaki. A le inne.

K asak, się g a ją c y do kolan nakładany na bardzo w ąsk ą spódniczkę. Sam ka­

sak je s t rów nież bardzo ob cisły i nie­

d ysk retn ie podkreśla nasze k ształty . N ie daj Boże, jeżeli k szta łty są co­

kolw iek za o b fite, lub nieproporcjo­

nalne. Lepiej w ów czas sięgn ąć do in­

nych w spaniałości tegorocznej m ody, a na kom plet kasakow y m achnąć ręką.

M usim y m ieć do sukienki spacero­

w ej żakiecik. J eśli suknia nie m a te­

go dodatku, to znajdują s ię w niej jak ieś m istern e załam ania i fałdki, k tóre dają nam złudzenie bolerka.

N a jczęściej sp otyk a się suknie, roz­

cięte na przodzie, do których m ożna nosić różne kam izelki. W ięc m am y takich kilka: z w alansjenek, plisow a­

ne, układane w k szta łt żabotów , w reszcie zupełnie p roste z jedw abnej piki. Bardzo ładnie do spacerow ej sukienki w ygląd a ciem ny płaszcz na d esen iow ej, jedw abnej podszewce.

U n iw ersaln ym niem al strojem le t­

nim je s t czarny gładki jedw abny ko­

stiu m , przybrany kam izelką z walan-

(24)

C ie m n a s u k n ia s p a c e ro w a o z d o b io n a k w ia ta m i z p i k i .

sjenek. M ożem y w nim pójść w szę­

dzie. Również pięknie i elegancko w ygląd a to a leta popołudniowa, z czarnego jedw abiu z m otyw am i z im- prim ee. T akie sam e m o ty w y m am y n a podszew ce płaszcza.

O ryginalną now ość przynosi nam m oda letn ia w postaci torebek... z kw iatów . Torba ta w ygląda, ja k bu­

k ie t, w którego łodygach zn ajd u je s ię zam ek. A le na torbę taką, rzecz zrozum iała, m ożna sobie pozwolić ty lk o w ty m w ypadku, jeżeli m a się kilka innych. Można je m ieć we w szy stk ich kolorach, do każdej to­

a le t y inny fason , skórę i barwę.

K o s tiu m z s z a re g o p łó tn a . D o d a tk i k o lo r o w e .

T yle ty m czasem . J e s t w czym w y­

bierać. Przede w szy stk im jednak, nim kupi się m ateriał i w ybierze fa ­ son, każda pani powinna m yśleć prze­

de w szy stk im nie o tym , co je s t n a j­

m odniejsze, ale o tym , w czym je j będzie najbardziej do tw arzy. A na- pewno z powodzi obecnych pom ysłów każda Pani w ybierze sobie kilka, w których będzie w yglądać tak elegan c­

ko, że zaćm i w szy stk ie sw o je zna­

jom e.

I

H. Ż.

(25)

S tep h en Leacock

P r z e k l ę t e d u s z e

(w sp ółczesn y dram at r o sy jsk i) (R zecz d zieje się w M ińsku. Wo­

da cieknie ze ścian : przez okienko w dachu pada blady św it. N a środku izb y popękany stół, parę popękanych krzeseł, popękany piec, na k tórym s to i sam ow ar z odrobiną popękanej h erb aty. W rogu pokoju w idać nisko sklepione drzw i, k tóre w ychodzą na koszlaw e schody, prowadzące do pi­

w n icy) .

RY S T. ZW. CHARAKTERÓW . S T Y L IP IN — złodziej

JA S Z A — je g o żona PA SZ — idiota

H USZ — m aniak - m orderca ISZ — p aralityk

Ci w szy sc y znajd u ją się już w iz­

bie, g d y sztu k a się rozpoczyna. Póź­

n iej dochodzą jeszcze n astęp u jące r y s y charakterów :

P R A W D A (la t o siem d ziesią t) — p ro stytu tk a PR Y BILO W — m orderca

W ejście ich zostało odłożone na później, w celu ożyw ienia akcji, gd y zaczęła się robić zb y t m ało oży­

wioną.

G dy k urtyn a się podnosi, Isz, pa­

ra lityk , leży na łóżku na kółkach, pod brudną kołdrą w rogu pokoju.

N ajw idoczniej kona na cale, ściślej m ówiąc, na c e n ty m etr y ; tw arz m a ju ż sk ostniałą. W gru n cie rzeczy, m u­

si być pow ażnie chory.

Pasz, idiota, robi do sieb ie m in y w kaw ałku rozbitego lustra. H usz, ma- niak-m orderca, o str zy w ielki nóż rze- źnicki. S tylipin i Jasza p iją wódkę z

brudnych szklanek na popękanym stole. Słow em , typ ow a scena z życia rodzinnego w R osji.

Isz (siad ając na łó ż k u ) : „ Jestem gło d n y “.

S ty lip in : „M ilcz“.

Isz: „D ajcie m i troch ę wody, c h ce m i się pić“.

S ty lip in : „Milcz, bo cię uduszę“.

Ja sza: „M asz rację. U duś g o “ (n a stro n ie) „On m a pieniądze w łóżku pod m ateracem . Sam a w czoraj w i­

działam . U duś go i zabierz je “.

S tylip in (n a s t r o n ie ) : „Później"

I s z : „M atko Praw do, daj m i trochę je ś ć “.

S tylip in : „Zamilcz, powiadam ci.

M atki P raw dy nie ma. W yszła“.

Isz: „U m ieram “

Id iota (w yb u ch ając śm iech em ) r

„On um iera! H a h a! A to ci szczę­

śliw iec! N ie je st-ż e on szczęśliw y, ż e u m ie r a ! U m ie r a !

Isz opada z pow rotem na łóżko.

N a g le z gardła jeg o dobyw a się ja ­ k ieś rzężenie. N ik t ju ż nie zw raca nań n a jm n iejszej uw agi.

S ty lip in : „Gdzie są pieniądze, k tó­

re p rzyniosłaś z u lic y ? “

Jasza : „N ie przynosiłam żadnych p ieniędzy z ulicy".

S ty lip in : „K łam iesz, w redna dziew ­ ko. Oddasz m i je zaraz, albo cię ude­

rzę".

P o d n o si laskę.

P asz, idiota (klaszcząc w dłonie z niezdrow ym ś m ie c h e m ): „Ha ha U derzyć ją ! W spaniałe! U derzyć ją ! S tylip in : „D a jesz pieniądze, albo cię uduszę".

B ierze Jaszę za gardło i zaczyn a

Cytaty

Powiązane dokumenty

Nikt nie może dwom panom służyć, gdyż albo jednego nienawidzić będzie, a drugiego miłować, albo jednego trzymać się będzie, a drugim pogardzi. Nie możecie Bogu służyć

Władysław Ludwik Panas urodził się 28 marca 1947 roku w Dębicy, niedaleko Rymania.. Był najmłod- szym dzieckiem Józefa i

Sąd Najwyższy przypomniał, że Polska, przystępując do Unii Europejskiej, zgodziła się na zasadę pierwszeństwa prawa unijnego nad prawem krajowym (co zostało

zwłaszcza Kryczyńscy, do których D ouhuciszki pierw otnie należały, u w ażają sobie za zaszczyt, jeśli się ich chowa na źredzi w Doubucisz- kacli.. W zięto

konanych przez niego spostrzeżeń. Szczęśliwe pożycie m ałżeńskie Sem m elw eis'a okryw a się żałobą w skutek śm ierci dw ojga jego dzieci. S trasznea jego agonia

motność, ból i bezsenność... Lecz jak się obronić przed wonią jodoformu i gorączki, którą wdychała wraz z duszącym powietrzem nasyconym nieczysty-.. mi

Tragedja miłosna Demczuka wstrząsnęła do głębi całą wioskę, która na temat jego samobójstwa snuje

We wsi Brzeźno, gm Świerże Maksym Pilisko i Aleksander Mikitiuk kochali się na zabój w pięknej Małance.. Miłość więc brali serjo i poważnie