• Nie Znaleziono Wyników

Podróż naokoło świata w ośmdziesiąt dni. Zajmująca powieść z życia podróżników

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Podróż naokoło świata w ośmdziesiąt dni. Zajmująca powieść z życia podróżników"

Copied!
239
0
0

Pełen tekst

(1)

P O D R Ó Ż NAOKOŁO Ś W I A T A

w 0ŚIDZIESI4T DNI.

(2)

Przeskoczy} b alu strad ę, oddzielającą scenę od widzów, (str. 160).

(3)

ILUSTROWANA BIBLIOTEKA BLA MŁOBZIEŻY.

J U L J U S Z V E R N E .

PODROŻ NAOKOŁO ŚWIATA

w O Ś M D Z I E S I Ą T DNI.

Z A J M U J Ą C A P O W I E Ś Ć z Ż Y C I A P O D R Ó Ż N I K Ó W .

WARSZAWA, WYDAWNICTWO „ARGUS”.

(4)
(5)

Przyjęcie przez p an a Fogga służącego P a s s e - partout.

W ro k u 1872, dom n o szący nr. 7 przy u licy S arilłerow , zam ieszk an y był przez pan a F ilip a F o g g a, osobę b ard zo tajem niczą i o ry g i­

nalną, w zbudzającą ogólną ciekaw ość.

P a n Filip F o g g odziedziczył m ajętność po znanym m ów cy angielskim , k tó ry , ja k o k rew ­ ny F o g g a zrozum iał, że oddać p ieniądze w rę ­ ce tak ieg o człow ieka, to znaczy, pom nożyć swój dobytek.

F ilip F ogg p rzy p o m in ał B yrona. Byłto b ard zo p rz y sto jn y i elegancki człow iek, A nglik do głębi duszy, nie p o siad ał je d n a k u p o d o ­ bań L o n d y ń czy k ó w , nie był głośny, i nie chciał być głośnym i znanym .

Nie należał do in stytucji, do k tó ry c h za ­ pisyw ali się w szyscy dla m ody i sław y, był tylko członkiem K lubu „R eform ". O to w szystko.

(6)

6

W ja k i sposób człow iek nikom u n ie z n a ­ ny d o stał się do tego klubu?

O trzy m ał on w yborną re k o m e n d a c ję od B raci B aring, u k tó ry c h m iał k re d y t o tw a rty i to w ystarczyło do p rzyjęcia.

F o g g nie był rozrzutnym , ale też nie był skąpym , gdyż w szędzie, g d y k o m u brakło chleba, on pom ógł n ajp ierw szy i to zw ykle w tajem n icy i bez rozgłosu.

Sam b y ł zaw sze zam k n ięty w sobie i m il­

czący. M ówił m ało, tyle tylko, ile było p o ­ trz e b a i uw ażał zbyteczną p ap lan in ę za b rak w ychow ania.

Ż y cie sw oje urządził wT ten sposób, że w szystko m iało swój czas przeznaczony. Z a ­ wsze ró w o m iern y , zaw sze te n sam, nie okazy­

w ał n ig d y ani sm utku, ani w ielkiej radości.

C zy po d ró żo w ał kied y ? T o było praw do- podobnem , gdyż n ik t ta k d o sk o n ale nie znał w szystkich k rajó w , ja k on.

G d y rozm aw iano w klubie o zaginionych p odróżnych, F o g g dow odził zaw sze, gdzie m o­

gą być bezpieczni i żyw i i g dzie m ogliby s tra ­ cić życie, lub te ż nie p rzen ieść klim atu.

Jed n em słow em byłto znaw ca geografji niep o sp o lity i um ysł wielkiej inteligencji.

N ie w iedziano o nim, sk ą d przybył, czy tu się urodził, czy m iał kog o z rodziny.

(7)

w św iecie, tj. w K lubie „R eform ", nie w yjeżdżał nigdy z L ondynu.

P o za zw ykłem i zajęciam i czytał dużo i grał w wista.

G rając, w ygryw ał często i n a ty c h m ia st o d ­ daw ał w y g ran ą sum ę biedakom . G rał nie po to, żeby w ygrać, ale po to, żeb y się ro z e r­

wać. G ra była dla niego rodzajem walki, w a l­

ki o pokonanie trudności, ale to czy ła się ona bez uniesień, bez w zruszeń i dla tego nie w pływ ała wcale n a je g o c h a ra k te r i u sp o so ­ bienia.

S am otnik, życie sw e sp ęd zał ze sw ym służącym , k tó ry mu najzupełniej w ystarczał.

Śniadanie, obiad i k o lację ja d a ł zw ykle w klubie, do dom u w racał aby się p rzesp ać i to o godzinie i m inucie w yznaczonej.

Jad ał zaw sze p rzy tym sam ym stole, w tej sam ej sali, n ie rozm aw iając z nikim , nie zacze­

piając obcych.

W dom u sp ęd zał dziesięć godzin n a ro b ie­

niu to alety lub n a spaniu.

Jeśli się p rzech ad zał, to zaw sze je d n a k o ­ wym krokiem , ja k b y licząc sw oje stąpnięcia.

Dom, w k tó ry m m ieszkał, odznaczał się niezw ykłym kom fortem , try b ży cia zaś domu n iezn an ą nigdzie ak u ratn o ścią.

(8)

O d służącego w ym agał staw ian ia się przed sobą o oznaczonej godzinie i m inucie.

Tego d n ia właśnie, o d k tó re g o zaczynam y sw e opow iadanie, Filip F o g g o d d alał sw ego służącego Ja n a F o rste ra za to, że przyniósł m u w odę do m ycia się o ciepłocie ośm dziesięciu czterech sto p n i F a h re n h e ita , zam iast o ośm ­ dziesięciu sześciu.

O b u rzo n y na tę nieuw agę, zgodził in n eg o służącego, k tó ry m iał się u niego zjaw ić m ię­

dzy go d zin ą je d e n a s tą , a w pół do dw unastą.

W chwili obecnej pan dom u siedział w y p ro ­ stow any na fotelu z ręk am i o k o lan a opartem i i p atrzał n a w skazów ki dużego wiszącego ze ­ gara.

O w pół do d w u n astej Filip F o g g zw ykle w ychodził do klubu.

T ym czasem w raz z uderzeniem z e g ara za p u k a ł k to ś do pokoju i po pozw oleniu w ej­

ścia, u kazał się Ja n F o rste r, oznajm ując:

— N ow y służący.

Jed n o cześn ie w szedł człow iek la t około trz y d z ie stu i ukłonił się.

— Jesteś F ran cu zem i nazyw asz się Janem ?

— T ak , p ro szę pana, — od p o w ied ział n o ­ w oprzybyły. Ja n P a sse p a rto u t, to przydom ek,, d a n y mi p o d c z a s służby.

(9)

szczerym m uszę w yznać, że nie odznaczałem się stałością, w ciąż bow iem zm ieniałem zaw ody.

Byłem śpiew akiem , stajen n y m w cyrku, tańczyłem n a sznurze, byłem nauczycielem , gim nastyki, sierżantem u strażaków .

M uszę się pochw alić, że zagasiłem pożar w k ilk u w y p ad k ach .

O d pięciu lat opuściłem P a ry ż i p o sta n o ­ wiłem zostać służącym w Anglji. T utaj będ ę m ógł m oże założyć ognisko rodzinne.

Z nalazłszy się bez zajęcia posłyszałem , że p an Filip F ogg, n ajszlach etn iejszy i n ajro ­ zum niejszy człow iek w Anglji, p o szu k u je służą -

cego, przyszedłem w ięc tutaj p rzed staw ić się szanow nem u p an u i, o ile zo sta n ę przyjętym , żyć w sp o k o ju i zapom nieć o swym przydom ku.

— P rz y d o m e k twój bardzo mi się p o d o ­ ba, — odpow iedział pan dom u. R ek o m en d o ­ w ano mi ciebie i chw alono. C zy zn an e ci są m oje w arunki?

— T ak , pan ie.

— D obrze. K tó ra u ciebie godzina?

— Je d e n a sta i dw adzieścia dw ie m inuty, odpow iedział P a sse p a rto u t, w yciąg ając z k ie ­ szeni kam izelki o g ro m n y sre b rn y z eg arek .

— O późnia się, — rzek ł p an Fogg.

— Ależ to niem ożliwe!

(10)

10

— O p ó źn ia się o cztery m inuty. Nie szkodzi. A więc od tej chwili, od jed en astej, m inut d w ad zieścia dziew ięć rano, od śro d y 2 p aźd ziern ik a 1872 roku, je ste ś moim służącym .

To p ow iedziaw szy, Filip F o g g włożył le­

w ą rę k ą k ap elu sz i ja k au to m at w yszedł, nie n ad m ien iając więcej je d n e g o w yrazu.

P a sse p a rto u t usłyszał za m y k a ją c ą się po raz p ierw szy bram ę, g d y od ch o d ziłj ego pan, p o ­ tem po raz drugi p rz y odejściu d aw n e­

go służącego.

P a s s e p a rto u t sam w ięc pozostał.

R O Z D Z IA Ł II.

Zadowolenie P a s s e p a rto u t z miejsca.

P o w yjściu p an a F ogga, P a sse p a rto u t rzek ł do siebie:

— D o p raw d y natrafiłem n a człow ieka so ­ lidnego, n a figurę z wosku, k tó re j b ra k tylko mowy!

W kilka ju ż m inut now y służący ocenił do sk o n ale sw ego pana.

D om yślił się, że p an je g o m usi mieć lat ze czterdzieści, u znał że figurę ma śliczną, postaw ę szlachetną, że blond w łosy jeg o i faw oryty pie­

lęgnow ane są przez n ajlep szeg o fry zjera i że p o siad a spokój i godność w ru chach.

(11)

S p o k o jn y , flegm atyczny, o o k u czystem , nieruchom ej pow iece, był typem zim n o k rw iste­

go A nglika.

je g o przysłow iow a p u n k tu aln o ść w zbu­

dzała p o dziw w e w szystkich.

Co się tyczy P a sse p a rto u t, to n ie był on zw ykłym p rzeciętn y m służącym z podniesio- nem i ram ionam i, nosem zad arty m , okiem bez w yrazu... Nie, P a s se p a rto u t był dzielnym chłopcem o miłej pow ierzchow ności, w arg ach nieco w y d atn y ch , łag o d n y m i posłusznym , p o siad a ł głow ę m ałą, ok rąg łą i k szta łtn ą.

O czy m iał niebieskie, tw arz rum ianą, dość pełną, silną budow ę ciała i siłę h e rk u le ­ sową, rozw iniętą p rzez ćw iczenia w cy rk u , k tó ry m od d aw ał się w m łodzieńczych latach.

Mówić, że c h a ra k te r jeg o z g o d n y był z u sposobieniem p an a F ogga, byłoby absurdem .

A je d n a k , p ra g n ą ł on sp o k o ju po burzli­

w ych przejściach i po dziesięciu latach służby, w k tó ry c h zam ęt, gości, zabaw y, w ypełniały dni całe, a często i noce.

Z w ielką więc rad o ścią cłow iedział się, że nielubiący ani zabaw , ani w yjazdów p a n F o g g p o trz eb o w ał służącego.

W y o b ra ż a ł sobie, ja k to tu ta j odpocznie, i do k o ń ca życia ju ż po zo stan ie.

(12)

12

P ozostaw szy sam , po w yjściu pana, P a s s e ­ p a rto u t przebiegł cały dom od g ó ry aż do pi­

wnic. P o d o b a ł mu się te n dom czy sty , o su­

row ym p u ry ta ń sk im w yglądzie, d o sk o n ale dla służby U rządzony.

Dom te n zrobił n a nim w rażenie sk o ru p y ślim aczej, ale sk o ru p y ośw ietlonej i ogrzan ej przez gaz, zap ro w ad zo n y we w szystkich p o ­ kojach.

Z nalazł też bez w ielkiego tru d u n a d r u ­ gim piętrze p rzezn aczo n y dla siebie pokój.

S p o d o b ał mu się bardzo. D zw onki e le k try ­ czne i tu b y ak u sty c zn e łączyły go z p o k o jam i pierw szego p iętra. N a kom inku, elek try czn y zegar, ch o d zący i bijący taksam o j a k i ze­

g a r pan a dom u, p rzy p o m in a ł o tem , co m a o jak iej po rze robić służący.

— To mi się podoba, to mi się podoba!—

mówił P a sse p a rto u t, zacierając rę c e z radości.

Z auw ażył też w sw oim pokoju, n o tatn ik , zaw ieszony p rzy zegarze. B yłto p ro g ram za­

ję ć codziennych.

W y p isa n a tam była godzina ósm a ran o , o k tó rej w staw ał Filip F ogg, ósm a i d w ad zie­

ścia tr z y —m inuty h erb ata, w oda do b rody, d z ie ­ w iąta trzy d zieści siedm — czesanie, u b ran ie — o dziesiątej bez dw udziestu m inut. Potem, o w pół do dw unastej klub i t. d.

(13)

Co do g ard ero b y , to w szystkie rzeczy b y ­ ły ponum erow ane i zn ajd o w ały się w spisie u b io ró w do w yjścia i dom ow ych.

W m ieszkaniu p a n a F o g g a nie było ani książek, ani czasopism , w szy stk o to m iał pan F o g g w klubie, do k tó re g o uczęszczał.

W sypialni stał d u ży m ocny kufer, k tó re ­ go budow a zab ezp ieczała i o d k rad zieży i od pożaru.

Ż a d n e j b roni nie było w dom u, co św ia d ­ czyło o sp o k o jn y m try b ie życia.

P o rozejrzeniu się po w szystkich k ątach , P a sse p a rto u t uśm iechnął się zadow olony, mó­

wiąc:

—r To mi się podoba! oto dla m nie służba!

P o godzim y się napew no. Człow iek to p u n k tu ­ aln y i sp o k o jn y i praw dziw ie, ja k m echanizm ! To dobrze, służyć będę m echanizm ow i!

R O Z D Z IA Ł III.

Kradzież w Banku. Zakład pana Fogga.

F ilip F o g g w yszedł z dom u o g odzinie j e ­ d enastej i pół i po zrobieniu pięciuset sied em ­ dziesięciu sześciu k ro k ó w , staw iając lew ą n o ­ gę p rz e d p raw ą i tyleż razy n o g ę p raw ą p rz e d lewą, przybył do klubu, obszernego bud y n k u , k tó reg o koszt budow y w ynosił trz y miliony.

\

(14)

14

Filip F o g g p o szed ł n ajpierw do jad aln i, k tó rej dziew ięć o k ien w ychodziło n a o g ró d zasy p a n y pożółkłem i liśćm i drzew .

T utaj u siad ł n a zw ykłem sw em m iejscu p rzed p rzy g o to w an em ju ż n ak ry ciem .

Ś n iad an ie je g o sk ład a ło się z ryby, ro st­

befu oraz ciastek z łodygam i rab arb aro w em i i herb aty .

O godzinie dw unastej, m inut czterdzieści ośm w stał i sk iero w ał się do dużego salonu, ozdobionego m alow idłam i.

T utaj służący p o d ał m u g azetę jeszcze nie p rzeciętą, k tó rą F ogg przeciął d okładnie i otw orzył.

C zytanie to trw ało do godziny trzeciej, m inut czterdzieści pięć, a czy tan ie innego pi­

sm a trw ało aż do obiadu.

O piątej m inut czterdzieści p rzeszed ł po obiedzie do drugiej sali, gdzie zab rał się do czy tan ia „P o ran n ej K ro n ik i".

W pół g o d ziny potem n ad eszło kilku członków K lubu i zbliżjdo się do kom inka, gdzie palił się su ty ogień.

Byli to zw ykli p a rtn e rzy Filipa F ogga, ja k on zaciekli gracze w w ista, m ianow icie: inży­

n ie r A ndrzej S tu a rt, b an k ierzy Ja n Sulliw an i Sam uel F alentin, kapitaliści T om asz F lan a- gan i Ralf G otje — w szyscy bogaci i znakom i­

ci św iatow cy.

(15)

F lanagan, — ja k ż e z tą h isto rją k rad zieży ?

— N aturalnie, — odpow iedział z a p y ta ­ ny, — że bank będzie m usiał zapłacić.

— S ąd zę że n ie ,— odpow iedział A ndrzej S tu a rt — w łaśnie je ste m pew ny, że złapiem y złodzieja. In sp e k to rz y policji w y jech ali do A m ery k i i szu k a ją po całej E uropie, n a w szy st­

kich p o rta ch , wszędzie; tru d n o b ędzie tem u panu zw iać z pieniędzm i.

— A czy natrafio n o ju ż na ślady, gdzie przebyw a złodziej? — sp y tał inny z gości sie ­ dzących p rz y kom inku?

— O stateczn ie, to nie je s t złodziej,— rzekł pow ażnie G otje.

— ja k to ? nie złodziej, ten, co potrafił p o ­ djąć z b an k u pięćd ziesiąt ty się c y funtów w b a n ­ k n o tach ?

— N ie — odpow iedział.

— Czyż to rzem ieślnik?

— „ P o ra n n a K ro n ik a" tw ierdzi, że to dżentelm en.

O sta tn ie te słow a w ypow iedział Filip Fogg, k tó re g o głow a w yłoniła się z p o śró d stosu gazet.

I jed n o cześn ie F ogg przy w itał serd eczn ie sw oich kolegów .

(16)

16

F a k t, o k tó ry m szero k o m ów iono, zdarzył się p rz e d trzem a dniam i, 29 w rześnia.

O g ro m n a ta sum a, o k tó re j te ra z mówili w K lubie s k ra d z io n a była ze sto lik a k a s je ra z A ngielskiego B anku.

B ank ten ta k m ocno ufał publiczności, że najw iększe sum y, złoto, sreb ro , bilety b an k o ­ we, w szystko leżało n a stoliku otw arcie.

N ie po d ejrzy w an o nik o g o z p rzy ch o d zący ch , ab y m ógł dopuścić się czynu k ary g o d n eg o i wziąć coś, co do niego nie należało.

Jed en z d łu g o letn ich o b serw ato ró w życia A nglików , opow iadał, co następuje;

P ew n eg o dnia, g d y był w B anku, w ziął do ręk i rulon złota, zaw ierający siedtn do ośm iu funtów .

P rzy jrzaw szy się, p o d ał sw em u sąsiadow i, i ta k po kolei, aż do sto jący ch n a k o ń cu sali p rzechodził ów rulon, podczas gdy k a s je r nie podniósł n aw et głow y i nie zw rócił n a tę w ę ­ d ró w k ę złota uw agi.

A le 29-go w rześn ia rzecz m iała się in a­

czej. Z w ite k b a n k n o tó w nie pow rócił n a sto ­ lik k asje ra i k ied y ze g ar wybił godzinę p iątą b an k , p o strad ał o g ro m n ą sumę.

W dniu tym p ew ien dżentelm en sp a c e ro ­ w ał po sali tam i z pow rotem i je g o to p o są­

dzono o k radzież.

(17)

W y z n a c zo n o agentom i inspektorom pięć­

dziesiąt ty sięcy fran k ó w n a g ro d y za złapanie złodzieja i żyw iono n iep ło n n ą n adzieję, że zo­

stan ie on pew nego d nia sch w y tan y .

R ozm ow a m iędzy g rający m i p rz e rw a ła się podczas gry, lecz w p rz e sta n k a c h p o w ra­

cano znów do tego tem atu.

— S ądzę, — m ów ił je d e n z nich, że zło ­ dziej n ap ew n o um knie, m usi to być spryciarz nielada.

— A leż niem a ani je d n e g o k raju , do k tó ­ rego m ógłby um knąć — rzek ł drugi.

S k ó ro ziem ia je s t tak b ezm iern a,— za­

w y ro k o w ał A n d rzej S tu a rt.

— Pow iedzm y: była n ie g d y ś ,— odpow ie­

dział pół głosem Filip Fogg.

— Jak to n ieg d y ś? — sp y ta ł A ndrzej S tu a rt.

— N aturalnie, że tak , — o d rzek ł Ralf — Jestem zdania p an a Fogga; ziem ia z m n iejszy ­ ła się o wiele, co w idzim y z tego, że m ożem y j ą objechać dziesięć razy p rędzej niż daw niej, np. p rzed stu la ty . T eraz m ożna objechać św iat n ao koło w p rzeciągu trz ech m iesięcy.

— W ośm dziesiąt dni tylko, pow iedział Filip Fogg.

— W rzeczyw istości, w o śm dziesiąt dni, potw ierdził Ja n Suliw an, — oto obliczenie, p o ­ m ieszczone w „P o ran n ej K ronice".

Podróż naokoło św iata. 2

ł

(18)

18

Z L o n d y n u do S uezu przez B rindisi — 7 dni Z S u ezu do B om bayu —• 13 dni Z B om bayu do K alk u ty — 3 dni Z K alk u ty do H ong K ongu — 13 dni Z H o n g K ongu do Jo k ah am y — 6 dni Z Jo k a h am y do S a n F ran cisk o — 22 dni Z S a n F ra n c isk o do N ew Y o rk u — 7 dni Z N ew Y o rk u do L o n d y n u — 9 dni

R azem 80 dni

— T ak, o śm dziesiąt dni! — zaw ołał A ndrzej S tu a rt — ale nie w liczając w to ró ż­

n y c h p rzygód, w iatrów przeciw nych, burzy na m orzu, etc.

— Owszem , w szystko to z o sta ło przew i­

dziane! — rzek ł sp o k o jn ie Filip F ogg, kładąc k artę.

— N aw et, g d y b y Indjanie n ap ad li n a p o ­ dróżnych, popsuli szyny, m ordow ali ja d ą ­ cych! —- w}?k rz y k n ą ł S tu art.

— T ak , i w tak im razie, — rzek ł Filip F ogg, nie przeryw ając gry w w ista.

— T e o rety czn ie m a p an rację, p anie Fogg, ale w p rak ty ce...

— W p rak ty ce ta k sam o, p an ie S tuart...

— C hciałbym bardzo p rz e k o n a ć się o tem...

— T o zależy od pana. Jedźm y razem .

— N iech m nie niebo od teg o chroni! — w y k rzy k n ął S tuart, — ale założyłbym się

(19)

o cztevy ty siące funtów , że p o d ró ż w ty c h w a ­ ru n k a c h by łab y niem ożliw ą.

Owszem , bardzo m ożliw a,— o d p o w ie­

d z ia ł p a n Filip F ogg.

A w ięc odbądź p an tę podróż!

N aokoło św iata w ośm dziesiąt d ni1?

— T ak.

— Z n ajw ięk szą chęcią.

— K iedy?

— N atychm iast.

Ależ to szaleństw o! — zaw ołał A ndrzej S tu a rt, k ład ą c źle k a rtę . J

Źle p an grasz, — rzek ł spokojnie F i­

lip ł ogg, p o p raw p a n k artę.

A ndrzej S tu a rt pom yślał chw ilę potem , kładąc k a rty n a stół, rzekł:

A więc ta k , panie Fogg, zakładam się o czten/’ tysiące funtów!

— Mój d rogi S tu arcie, — rzekł F alentin, uspokój się. To ch y b a nie n a serjo...

K iedy mówię: staw iam zak ład , to z n a ­ c z y n a serjo.

N iech więc ta k będzie! — rz e k ł pan

°SS- P o tem o b racając się do kolegów , o d e ­ zw ał się:

— M am d w adzieścia ty sięcy funtów zło ­ żonych u braci B aring. Pośw ięcę ie z p rz y je ­ m nością...

(20)

2 0

— D w ad zieścia ty sięcy funtów! — w y­

k rzy k n ą ł Ja n Suliw an, — D w adzieścia ty się ­ cy funtów , k tó re m oże p an utracić w razie n ie ­ p rzew id zian eg o opóźnienia!

— N iep rzew id zian e w y p ad k i nie istn ie­

ją! — rzek ł spokojnie Filip F ogg.

— A leż panie Fogg, ośm dziesiąt dni, to je s t n a jk ró tsz y czas,w yznaczony n a pod ró ż n a ­ około świata! To minimum!

— M inimum d o b rze przew idziane, starczy.

— A leż, żeby zdążyć, trz e b a w p ro st prze­

skakiw ać z w agonu do o k rętu , z o k rę tu do po­

w ozu, bez m inuty odpoczynku. Z astan ó w się pan!

— B ędę przeskakiw ał.

— A leż to żarty!

— D o b ry A n g lik nie żartu je nigdy, k ied y idzie o rzecz ta k pow ażną, ja k z a k ła d ,— rzeki Filip Fogg.

S taw iam d w ad zieścia ty sięcy funtów , jak o zakład, że_ o d b ęd ę podróż n ao k o ło św iata w ośm dziesiąt dni, czyli w tysiąc dziew ięćset d w ad zieścia godzin.

C zy zg ad zacie się n a to panow ie?

— Z g ad zam y się, — odrzekli wszyscy.

— D obrze, — odpow iedział F ogg, — K o­

lej do D uw ru od ch o d zi o godzinie 8-ej 49 m i­

nut. W y ja d ę ty m pociągiem .

(21)

— Jak to ? już dziś w ieczorem ? — sp y tał S tu a rt.

— T ak, dziś jeszcze, a po n iew aż dziś je s t śro d a 2-go p aźd ziern ik a, b ęd ę z pow rotem w L o n d y n ie, w tym sam ym salonie K lubu w sobotę 21-go grudnia, o godzinie ósm ej, mi­

n u t czterdzieści dziew ięć w ieczorem .

O to czek n a d w adzieścia ty się c y funtów , k ró re należeć będą do panów , o ile nie p rzy ­ będę n a czas.

N apisano u k ład , podpisało go sześciu obecnych.

Filip F ogg był wciąż sp o kojny.

W y b iła godzina siódm a. P o ra d z o n o p a ­ nu Fogg, aby porzucił wista i p o szed ł do dom u przygotow ać się do w yjazdu.

— je ste m zaw sze gotów do d rogi, — o d ­ pow iedział i g rał dalej.

R O Z D Z IA Ł IV.

Wyjazd w drogę naokoło ś w ia ta .

O g odzinie siódm ej, m inut d w ad zieścia pięć, Filip Fogg, po w y graniu d w u dziestu gw i­

nei pożegnał się z kolegam i i opuścił klub.

O siódm ej, m inut pięćd ziesiąt otw ierał drzw i m ieszkania.

P a sse p a rto u t był bard zo zdziw iony, w idząc sw ego pana, w chodzącego o niew łaściw ej p o ­

(22)

22

rze. Filip F o g g w szedłszy do sw eg o pokoju, zaw ołał.

— P assep arto u t!

P a sse p a rto u t nie odpow iedział. W o ła n ie to nie odnosiło się do niego. N ie była to w y ­ znaczona godzina.

P a sse p a rto u t, — p o w tórzył p an F o g g , nie p o d n o sząc głosu.

P a sse p a rto u t w szedł.

— Już d ru g i j a z cię wołam .

— A le niem a jesz cze północy, — o d p o ­ w iedział P a s se p a rto u t z zegarkiem w ręku.

— W iem o tem i nie robię ci w ym ów ek, w yjeżdżam y za 10 m inut do D uw ru.

Coś w rodzaju grym asu przebiegło p rzez oblicze służącego, zdaw ało m u się, że źle słyszy.

— P a n w yjeżdża?

— T ak, odbędziem y p o d ró ż n ao koło św iata.

— N aokoło św iata! — sz e p ta ł P a s se p a r­

to u t zdziw iony z obw isłem i rękom a, z oczym a n adm iernie otw artem i.

— W o śm d ziesiąt dni, odpow iedział F ogg.

Nie m am y ani chw ili do stracenia.

— A le w alizy... T rz e b a upakow ać rzecz}’’...

szeptał, ja k n iep rzy to m n y służący.

Ż a d n y c h waliz. J e d e n w orek, do k tó re g o w łożysz dw ie płócienne koszule, trz y p a ry

(23)

sk a rp ete k . Tyleż d la siebie. D o k u p im y w d ro ­ dze, spiesz się.

P a s se p a rto u t chciał coś odpow iedzieć, ale o d eb rało mu mowę. O puścił g ab in et pana, p o ­ szedł do sw ego pokoju, u p a d ł n a k rzesło i z a ­ w ołał w rozpaczy:

— Masz tobie! C hciałeś p raco w ać w ci­

szy i oto je s t cisza!

I m achinalnie począł robić p rzy g o to w an ia do p o d ró ży

— P o d ró ż n ao k o ło św iata w o śm d zie­

siąt dni!

Co to je st? C zy nie m a czasem do czy­

nien ia z obłąkanym ? Nie... To pew nie żart.

Jed zie się do D uw ru, do b rze. D o K ale, dobrze. A m oże p o jed ziem y do P ary ża?

O ósmej godzinie P a sse p a rto u t p rz y g o ­ tow ał p a k u n e k i z um ysłem w zburzonym je s z ­ cze opuścił sw ój pokój, zam k n ąw szy drzw i na klucz i k łó d k ę.

P a n F o g g był ju ż zupełnie g otów do d ro ­ gi. W ręk u trz y m a ł „P rzew o d n ik wT p o d ró ży ", potem wziął w orek z rą k P a sse p a rto u t, włożył do niego plikę biletów b an k o w y ch i sp y tał, czy nie zapom niał czego?

— N iczego, p ro szę pana:

— W e ź więc ten w o rek i strzeż go, je s t w nim 500,000 franków .

(24)

2 4

P a sse p a rto u t o m ało nie upuścił w orka na ziem ię, ta k zd a ły m u się ciężkiem i ow e pie­

niądze.

P an i sługa w yszłi z dom u, zam ykając drzw i od m ieszk an ia i bram ę od ulicy.

Z o baczyw szy dorożkę, w siedli czem prę- dzej. O g o dzinie ósm ej m inut dw adzieścia za ­ trzym ano się p rzed dw orcem . P a n zapłacił w o źn icy i w olnym krokiem sk iero w ał sie k u sali.

W tej chwili bied n a żeb raczk a z dziec­

kiem n a ręk u , bosa i w łachm anach, zbliżyła się do p a n a F o g g a i poprosiła o jałm użnę.

P a n F o g g w yjął z k ieszeni w y g ran y ch dw adzieścia gw inei, i p o d ał m ówiąc. ”

_ W eź to b ied n a kobieto, cieszę się, żem ciebie n apotkał!

P a s s e p a rto u t poczuł łzy p o d pow iekam i.

W z ru sz y ła go dobroć je g o pana.

P a n F o g g k azał sw em u służącem u kupić dw a bilety pierw szej k lasy do P ary ża, p o ­ tem obróciw szy się w d ru g ą stro n ę, sp o strzeg ł sw ych pięciu k o leg ó w z K lubu.

P an o w ie, — rzekł — ja d ę , a dow odem , że objadę św iat b ęd ą różne oznaki n a m ym paszporcie, stem plow anym na głów nych sta ­ cjach.

*

(25)

— _Ach! p an ie F ogg, — odpow iedział g rz e c z n ie R alf — to zbyteczne. P o leg am y

w zupełności n a pańskim honorze!

— A le ta k b ęd zie pew niejsze, — rzeki Fogg.

— C zy p am ięta pan, d a tę p o w ro tu z a u ­ w ażył S tu art.

-— P o ośm dziesięciu dniach, w sobotę 21 g rudnia 1872 r. o godzinie 8-ej 45 m inut w ie­

czorem . D o w id zen ia panom .

O godzinie 8-ej m inut 40 p an F o g g usiadł w jed n y m przedziale, ze sw ym służącym . O g.

8-ej m. 45 rozległ się gw izd lo kom otyw y i p o ­ jechali.

N oc była ciem na, p ad ał d ro b n y deszcz.

F ogg, w ciśnięty w k ą t w agonu, nie m ówił nic.

P a sse p a rto u t jeszcze niepew ny, czy to cza­

sem nie sen, p rz y c isk a ł m ocno do piersi w orek z banknotam i.

A le zaledw ie pociąg ruszył, P a sse p a rto u t w ydał o k rzy k rozpaczy.

— Co ci się stało ? ■— sp y tał Fogg.

— P o d c z a s pośpiechu, i w zam ieszaniu, zapom niałem ...

■— C zego?

— Z am k n ąć gazu w m oim pokoju!

— A więc mój chłopcze, rz e k ł s p o k o j­

nie, — gaz pali się n a twój rachunek!

(26)

26

R O Z D Z IA Ł V.

Posądzenie Filipa Fogga o kradzież.

F ilip Fogg, w yjeżdżając z L o n d y n u , nie w ątpił, że w y jazd jeg o spraw i ogrom ne w ra­

żenie.

W ia d o m o ść o zakładzie ro zeszła się sz y ­ bko po klubie i w yw arła w rażenie niesłychane.

Z k lu b u wieść ta d o sta ła się do pism i rozeszła się po całej Anglji.

S p ra w a p o d ró ż y naokoło św iata była k o ­ m en to w an a, ro z trz ą sa n a z ogrom nym zapałem . Jed n i brali stro n ę Filipa F ogga, inni, a tych była w iększość, pow staw ali przeciw niem u gw ałtow nie.

Times, S ta n d a rt, P o ra n n a K ro n ik a i dw a­

dzieścia in n y ch dzienników w j/pow iadały się przeciw panu Fogg.

Tylko D aily T e le g ra p h zap atry w ał się n a to pobłażliw ie.

Filip F o g g przezw any został manjakiem ,, w arjatem i o d są d zo n y b ył od rozum u.

W pierw szy ch dniach po w yjeździe Filipa F o g g a pom ieszczono jeg o fotografję w ilu stro ­ w an y ch pism ach i nie było czytelnika, k tó ry b y nie k ry ty k o w a ł podróżnika.

W pew nem piśm ie coś około 7-go p a ź ­ d ziern ik a u k azał się bardzo długi arty k u ł, w y­

k az u ją c y szaleństw o podróżnika.

(27)

W e d le tego a rty k u łu p rzeszk o d y b y ły ta k w ielkie, że nie m ożna było m yśleć o pow o­

d zen iu w ypraw y.

A by w y k o n ać p o d ró ż naokoło św iata w 80 dni trz e b a b y niezw ykłej p u n k tu aln o ści, w p ro st cudow nej ak u ratn o ści, k tó ra była nie­

m ożliw ą do urzeczyw istnienia.

Co do pociągów , to o sąd zo n o , iż w E u ro ­ pie liczyć m ożna n a jak ąk o lw iek p u n k tu aln o ść, ale, g d y się zn ajd zie p o d ró żn y w Indjach, nie może n aw et o niej m arzyć.

A w ypadki kolejow e, w y k o lejen ia p o cią­

gów, zła p ogoda, zasp y śnieżne, czyż to w szy­

stko nie było przeciw Filipow i F ogg?

S ta rc z y ty lk o je d n e g o opóźnienia, a za niem p ó jd ą inne, p ó jd ą zm iany godzin w p o ­ ciągach.

A rty k u ł ten w yw ołał o grom ny hałas. P ra ­ wie w szy stk ie d zienniki p rzed ru k o w ały go i wte- d y to ostateczn ie p o tęp io n o szaleńczą podróż Fogga.

Z a c zę to się zakład ać o to, czy F ilip F ogg w ygra zak ład , czy przegra, a z a k ła d y są c h a ra ­ k te ry sty c z n e dla A nglików , o b y le rzecz goto­

wi są z ak ład ać się.

Jed en je d y n y stro n n ik F o g g a istniał w L o n ­ dynie. B ył nim lo rd A lberm ale, k tó ry przez całe życie m arzył o ob jech an iu n ao k o ło św ia­

ta, a te ra z p rz y k u ty do sw ego fotela, sp arali-

(28)

28

żow any, ofiarow ał 100,000 franków , dla F ili­

p a F ogga, je śli ten dopnie sw ego zam iaru.

I k ie d y g łu p o ta lu d zk a w ysilała się n a to, żeby ośm ieszyć i zdep tać plan F ogga, on p o ­ w iedział: Jeśli to rzecz do w ykonania, to d o ­ brze, że pierw szym , k tó ry tego dopnie, będzie A nglik.

W siedem dni po o d jeźd zie F o g g a z d a ­ rzył się w y padek, k tó ry zatrząsł całem m ia­

stem .

D y re k to r policji otrzym ał d ep eszę tej tr e ­ ści: „Suez — L o n d y n .

Row an, D y re k to r Policji.

„Z łapałem złodzieja, k tó ry o k ra d ł B ank, F ilipa F ogga. P ro sz ę w ysłać n a ty c h m ia st ro z ­ kaz areszto w an ia go .w B om bayu.

Fix, detek ty w .

S k u te k tej d e p e sz y był p io runujący. H o ­ norow y d żen telm en ustąpił m iejsca złodziejo­

wi banknotów .

F o to g ra fja je g o um ieszczona w album ie K lubu była tera z ogrom nie ro zp atry w an a.

P rzy p o m in an o sobie tajem n icze życie Fogga, jeg o osam otnienie, n ag ły w y jazd i s ta ­ w ało się w idocznem , że p o d ró ż ta naokoło św iata m iała za cel um knięcie od ag en tó w policji.

(29)

R O Z D Z IA Ł VI.

Wizyta u konsula. Detektyw śledzi Fogga.

Z o b aczm y w ja k ic h okolicznościach zo­

sta ła w y słan a ta alarm u jąca depesza.

W śro d ę 9 p aźd ziern ik a oczekiw ano p rzy ­ b y cia p arow ca M ongolja, k tó ry m iał zaw ieźć p odróżnych do B om bayu.

O czek u jąc na ów pośpieszny parow iec, dw oje ludzi p rzech ad zało się p o śró d tłum u, zeb ran eg o n a czyjeś pow itanie lub w yjazd.

Z dw ojga ty ch ludzi je d e n był agentem k onsularnym , m ieszkającym w S uezie, drugi był to m ały człow ieczek, szczupły, o w yrazie tw arzy inteligentnym , nerw ow ym i o niezw y­

kle ży w y ch oczach, w k tó ry c h przebijała silna w ola i odw aga.

W tej chwili o kazyw ał w ielką n iecierpli­

wość, chodząc w ciąż i nie m ogąc u stać n a m iejscu.

C złow iek ten nazyw ał się Fixem i był jed n y m z ty ch d etek ty w ó w , k tó ry c h w ysłała policja n a w yszukanie i p rzy łap an ie złodzieja, k tó ry o k ra d ł bank. O tóż Fix m usiał uw ażać z w ielką troskliw ością i staran iem n a p rz y ­ jezd n y ch z Suez i, je śli k tó re g o podejrzew ał, łap ać i czekać pozw olenia n a aresztow anie.

(30)

R zeczy w iście p rzed dw om a dniam i d e te k ­ ty w o trz y m a ł zaw iadom ienie, że osoba d y sty n ­ gow ana, k tó ra sp acero w a ła po sali B anku p o d ­ czas kradzieży, będzie tę d y p rzejeżd żała na- pew no.

D etek ty w , zach ęco n y dużą n ag ro d ą, p rz y ­ glądał się w szystkim i z niecierpliw ością ocze­

k iw ał p rzy b y cia pociągu.

— M ówisz więc panie, konsulu,— rzek ł,—

że sta te k ten nie opóźnia się nigdy?

— N igdy, panie F ix ,— odpow iedział k o n ­ sul,— był j uż sy g n alizo w an y w czo raj. S ta te k ten zaw sze otrzym uje n a g ro d ę za najszybszy bieg.

A le nie rozum iem , ja k będziesz m ógł ro z­

poznać ty lk o z opisu ci p rzesłan eg o osobę p o ­ d ejrzaną?

— P an ie konsulu, — odpow iedział Fix — m y agenci m am y sp ecjalny w ęch, po zap ach u poznam złodzieja, chociażb}/ się p rz e b ra ł w d y ­ g n itarsk ie szaty.

— Ż yczę ci, p anie Fix, złapania owego pana, bo idzie tu o w ażną bardzo kradzież.

— K rad zież wspaniała! — w y k rz y k n ą ł z zapałem agent. P ięd ziesiąt pięć tysięcy funtów ! R za d k o k ie d y zdarzają się takie w y ­ p ad k i. Z ło d zieje ro b ią się bezczelni!

— P an ie Fix, — odpow iedział konsul, — mówi p an w ta k i sposób, że zdaje się, iż p an u się uda, ale pow tarzam , rzecz to bardzo tru d n a

3 0

(31)

i łatw o pom ylić się można. Z opisu d anego w ypada, że złodziej ów w ygląda n a uczciw ego człow ieka.

— P an ie konsulu, — rzek ł F ix — wielcy złodzieje zaw sze m ają w ygląd uczciw ych.

T rzeba przedew szystkiem obserwrow ać p o s ta ­ cie o szlachetnym w yglądzie.

T ru d n a praca, nie przeczę, je s tto już nie w p ro st rzem iosło, ale sztuka.

T ym czasem pobrzeże zapełniło się ludźmi.

M ary n arze różnej narodow ości, k u p cy , tra g a ­ rze etc. staw ali n a d m orzem , oczekując p rz y ­ bycia statku.

P o g o d a była piękna, ale w iatr zachodni d ął ostro i przen ik ał zim nem pow ietrzem .

N a pow ierzchni C zerw onego m orza p ły­

nęło kilka statk ó w rybackich, z k tó ry c h p arę m iało w ygląd staro ży tn ej galery.

Fix_ z przyzw yczajenia p rzy g ląd ał się w szystkim stojącym .

Było ju ż w pół do je d e n a ste j.

— A leż on nie nadjedzie dzisiaj! — za ­ wołał.

— Już je s t niedaleko, — rzekł konsul.

— Ja k długo stać będzie tutaj?

C ztery godziny. Musi n ab rać w ęgla i pożyw ienia.

—- Z Suezu idzie do B om bayu? — p y ­ tał Fix.

(32)

3 2

— T ak , do B om bayu.

— A więc, — rzek ł d e te k ty w , — jeśli zło­

dziej je st n a tym statk u , to będzie m usiał wy­

siąść.

— A m oże siedzi sobie sp o k o jn ie w L on­

dynie... K to to w ie?

To m ówiąc, konsul odszedł, p o zo sta w iając in sp e k to ra policji na brzegu.

N iedługo już czekał. G łośny gw izd oznaj­

mił o zbliżaniu się parow ca.

C ala g ro m a d a tra g a rz y i felłahów w y p a ­ dła n a brzeg.

D w anaście łó d e k oderw ało się od rzeki i popłynęło ku M ongolji.

W k ró tc e spostrzeżono olbrzym i p aro ­ wiec, p rzesu w ając y się m iędzy brzeg am i k a ­ nału i o godzinie je d e n a ste j stan ął u brzegu.

L iczba p asażeró w była ogrom na. W ielu sta ­ ło na pokładzie, p rzy g ląd ając się panoram ie m iasta ale w iększa część w y ląd o w ała w ło­

dziach.

F ix p rzyglądał się w szystkim badaw czo.

W tej chwili je d e n z p rzy b y ły ch zbliżył się do niego i, odepchnąw szy en erg iczn ie cisną­

cych się tra g arz y , sp y ta ł go, gdzie je s t biuro agencji k o n su latu angielskiego, w k tó re m mo- żn ab y było o trzym ać stem pel n a paszporcie?

P rzy ty c h słow ach pokazał m u p aszp o rt.

(33)

Fix, w ziął do rą k ów p a sz p o rt i przeczy­

ta ł rysopis.

K siążk a z a d rż a ła mu w ręku, w zruszenie odm alow ało się n a tw arzy. R ysopis zg ad zał się najzupełniej z opisem w yglądu tego, k tó ry u k ra d ł p ieniądze z Banku.

— C zy je s t to p aszp o rt pański? — spytał.

— Nie, to je s t p a sz p o rt m ego pana.

— A gdzie je s t pan?

— Z o sta ł n a brzegu.

— Ale, — pow iedział agent, — trzeba, żeby osobiście staw ił się w biurze konsulatu.

— Jak to ? Czyż to konieczne?

— K onieczne.

— A gdzie je s t biuro?

— Tam , w k ącie placu, o dw ieście k ro ­ ków stąd.

— Idę więc poszukać m ego p an a, k tó ­ rem u n ap ew n o się to nie spodoba!

To m ówiąc, P a sse p a rto u t ukłonił się a g e n ­ tow i i odszedł.

R O Z D Z IA Ł VII.

Fogg notuje przygody.

In sp e k to r policji czem prędzej skierow ał się ku biurom konsulatu.

N aty ch m iast w prow adzony został do sw e­

go zw ierzchnika.

Podróż naokoło św iata.

(34)

3 4

— P an ie konsulu. — rzek ł bez żadnego w stępu, m am silne p o d ejrzen ia co do je d n e g o człow ieka, k tó ry przyjechał teraz parow cem .

I opow iedział o tem , co m u się zdarzyło ze służącym Fogga.

— D obrze, — odpow iedział konsul, — nie rozgniew am się wcale, jeśli zobaczę tego nicponia. A le pew nie, nie pokaże się on tutaj w mem biurze, jeśli je s t tym , za k tó reg o go pan bierzesz

Z łodziej nie lubi pozostaw iać za sobą śla­

dów sw ej bytności, w szak ta form alność z p a sz ­ portem je s t najzupełniej zbyteczna.

— P a n ie konsulu, — rzek ł F ix p rz y j­

dzie napew no.

— P o wizę p aszp o rtu ?

— T ak. Paszport}*- nie służą n a nic innego złodziejom , ja k na ułatw ienie im ucieczki, j e ­ stem p rzek o n an y , że p an te n będzie miał w szy stk ie p ap iery w porządku...

A le bez w zględu na to, m uszę zatrzym ać tu tego pana, d o p ó k i nie p rzy jd zie rozkaz z L o n d y n u , abym go aresztow ał.

— A ch, tak! ale to tylko p a n a obow ią­

zek, panie Fix, ja się tam do tego nie w trą­

cam...

K o nsul chciał coś jeszcze pow iedzieć, ale drzw i się o tw arły i chłopiec biurow y w prow a­

dził dw ie osoby: je d e n z p rzy b y ły ch był owym

(35)

służącym , z k tó ry m Fix p rz e d chwilą roz­

m awiał, d rugi był je g o panem . P a n p rzed staw ił sw ój paszp o rt, prosząc konsula, ab y dał stem pel.

K onsul p rzy jrzał się paszp o rto w i, p rz e ­ c z y tał go uw ażnie, p o d czas g d y F ix w kącie g ab in etu p rzy g ląd ał się i w p ro st pożerał o czym a nieznajom ego.

K iedy konsul sk o ń czy ł p rzeg ląd an ie p asz­

p o rtu w ted y zapytał:

— Jesteś p a n Filipem Fogg?

— T ak panie, — odpow iedział d ż e n ­ telm en.

— A człow iek ten je s t p a n a służącym ?

— Tak. Je stto F rancuz, zw any P a s se ­ partout.

— Czy p rzy b y w a pan z L ondynu?

— Tak.

—- A d o k ą d p a n jed zie?

— D o Bom bayu.

— D obrze, panie, P a n wie, n ap ew n o , że w iza p aszp o rtu nie je s t k o n ieczn a i że nie w ym agam y o k azy w an ia paszportu.

— W iem o tem , — rzek ł Filip F ogg, ’ ale chcę mieć dow ód, że jech ałem p rzez Suez.

— Zgoda! — rzek ł in sp e k to r i p rz y ło ­ żył pieczątkę.

Filip F ogg, ukłonił się chłodno i w yszedł ze sw ym służącym .

(36)

3 6

P o je g o odejściu rzek ł F ix do konsula:

— A więc?

— A więc, — od rzek ł ko n su l — m inę m a człow ieka uczciwego!

— Być może, — odpow iedział in sp ek to r, — ale nie o to chodzi. Czy nie uw ażał p a n konsul, że człow iek ten zupełnie a zu p ełn ie p o d o b n y je st do opisanego w u rzędzie śledczym ?

— P rz y z n a ję, ale w ierzyć rysopisom nie zaw sze m ożna.

— B ęd ę m iał sum ienie czyste, jeśli nie p o ­ m inę żadnej okazji do po ch w y cen ia złodzieja.

S łu żący tego p a n a zd aje mi się być b a r­

dziej w yraźnym od tego dżentelm ena.

P rzy te m je s t F rancuzem , a F ran cu z nie potrafi w strzjrm ać się od gadania...

D o w idzenia, panie konsulu!..

P o w ied ziaw szy to, ag e n t w y szed ł i zabrał się do w yszukania P assep arto u t.

T ym czasem p an Fogg, w y szedłszy od k o n su la,sk iero w ał się ku brzegow i. T utaj w ydał pew ne p olecenia służącem u i w siadł do łodzi, pow rócił nią n a p o k ład M ongolji i w szedł do swej k ajuty.

W ziął notes n a k tó ry m było w ypisane, co n astępuje:

„ O puściłem L o n d y n w środę, 2 p a ź d z ie r­

nika w ieczorem o 8 godzinie 45 m inut.

(37)

„P rzy b y łem do P ary ża, w czw artek 3 p aźd ziern ik a o 7 m inut 20 rano.

„O puściłem P a ry ż o 8 40 m. rano.

. »P rzy b y łem do T u ry n u w p iątek , 4 paź­

d ziern ik a o 6 m inut 35 rano.

„O puściłem T u ry n w p iątek, o 7 m 20 rano.

„P rzybyłem do B rindisi, w sobotę, 5-go p aźd ziern ik a o g. 4-ej popołudniu,

„W siadłem do Mongolji, w sobotę o 5-ei popołudniu.

. »P rzy b y łem do Suez, w śro d ę, 9-go p aź­

dziernika, o godz. 11-ej rano.

S um a godzin i 158 % — dni 6 1/ 2. ,t P a n F o g g w ypisał te d a ty , ab y w iedzieć, czy nie opóźnia się jeg o podróż.

P o zro b ien iu o b rach u n k u za czas p rze­

byty w p odróży, zasiad ł do śn iad a n ia w sw oiei

kajucie. J

Nie miał też wcale zam iaru obejrzenia miasta, pozostawiając to swemu służącemu, którem u dal urlop na czas postoju Mongolji!

R O Z D Z IA Ł VIII.

Badanie P a s s e p a rto u t przez Fixa.

Z a ia z po w yjściu z konsulatu, F ix n atk n ął się na P a s se p a rto u t.

T en ostatn i chodził i szu k ał czegoś.

(38)

3 8

— A więc — sp y tał F ix — czy p a sz p o rt zo sta ł ostem plow any?

— Ach! to pan, — odpow iedział P a sse ­ p arto u t.

— W sz y stk o załatw ione, w porząd k u .

— C zy oglądasz p an m iasto?

— T a k , ale jed ziem y wciąż ta k n ap rz ó d i ta k szybko, że zdaje mi się, że śnię. C zy je ste śm y w Suez?

— W Suez.

— W E gipcie?

— T a k , w Egipcie.

— I w Afryce?

— W A fryce.

— W Afryce! —- p o w tó rzy ł P a ssep arto u t, N ie chce mi się w ierzyć tem u. W}7obraź p an sobie, że nie m yślałem nigdy, abym gdzieś dalej w yjechał poza P aryż...

W olałbym stanow czo P a ry ż od Suezu...

K ocham to m iasto francuzkie, ja k p ra w ­ dziw y F rancuz!

— C zyście się panow ie b ard zo śpieszyli?

— Ja nie, ale mój pan . A le, ale, m am kupić koszule i p arę sz tu k innej bielizny! W y je c h a ­ liśm y bez bagaży, ty lk o z w orkiem podróżnym .

— Z a p ro w ad zę p an a do b azaru , g dzie zn ajd zie się w szystko, czego panom p o trzeb a.

(39)

— P anie, — odpow iedział P a s se p a r­

tout, — je ste ś pan bardzo uprzejm ym .

W y ru sz y li zaraz, w drogę, p o d czas której służący p a n a F o g g a wciąż coś mówił.

— P rzed ew szy stk iem — o d ezw ał się — idzie oto, żebym się nie spóźnił n a pociąg!

— Ma p an czas jeszcze, — rzek ł Fix — dopiero południe!

P a s se p a rto u t w yjął z kieszeni swój d u ży zegarek.

— P o łu d n ie — p o w tó rzy ł — ależ je s t te ­ raz dopiero go d zin a dziew iąta i p ięćdziesiąt dw ie m inuty!

— Z e g are k p a n a opóźnia się, — rz e k ł in ­ sp ek to r.

— Mój z eg a re k !— w y k rzy k n ął w zburzony P a ssep arto u t. — Nigd}^. Z e g a re k ro d zin n y , p ochodzący jesz cze od m ego p ra d z iad k a . Nie zm ienia się ani o 5 m inut w ciągu roku. To praw dziw y chronom etr!

— W iem co to znaczy, — objaśniał F ix — zachow ał pan czas londyński, k tó ry opóźnia się o 2 go d zin y praw ie o d z e g a ra suezkiego.

T rzeb a przesuw ać w skazów ki, ja d ą c ku p o łu d ­ niow i.

— Ja! j a m iałbym popraw iać mój zeg arek N igdy!

(40)

4 0

— A w ięc n ig d y nie b ędzie on w zgodzie ze słońcem .

— Tem gorzej, panie, dla słońca! T o ono będzie się myliło, nie mój zegarek!

1 dzielny ch ło p ak w łożył do k ieszeni ze­

g a re k ze w spaniałym gestem .

W chw ilę potem , zap y tał go in sp ek to r.

— C zy p an n agle opuścił L o n d y n ?

— N aturalnie! W śro d ę ubiegłą, o ósmej w ieczorem , w brew sw ym zw yczajom , pan F ogg w rócił z klubu i w trzy k w a d ra n se p o ­ tem byliśm y ju ż w drodze.

— D o k ą d jed zie pan Fogg?

— W ciąż naprzód! O b jeżd ża św iat n a ­ około.

— Ś w iat n ao k o ło — w ykrzyknął Fix zdum iony.

— T ak, w osiem dziesiąt dni! Z a k ła d p o ­ dobno.

— A więc to oryginał ten p an Fogg?

•— T a k m yślę.

— C zy bogaty?

— P ew nie. Z sobą m a dużą sum ę pie­

niędzy. I nie żałuje ich w d ro d ze. C zy wie pan, że obiecał dużą sum ę m aszyniście M ongolji, jeżeli p rzy śp ieszy p rz y ja z d do B om ­ bayu.

(41)

— C zy zn a p a n o d d aw n a p a n a F o g g a?

— Ja? — sp y tał P a sse p a rto u t —- p rz y sz e ­ d łem do niego do służby tego dnia, k tó reg o ś-

my w yjechali.

M ożna p o jąć w rażenie, ja k ie w yw arły opow iadania P a sse p arto u t.

T en n ag ły w y jazd z L ondynu, w k ró tce po k rad zieży , ta duża sum a pieniężna zab ra n a ze sobą, ten pośpiech, aby być jak n ajd alej od L on d y n u , p re te k st ek scen try czn eg o zak ład u , w szystko to u tw ierdzało Fixa w je g o p rz y ­ puszczeniach.

W y p y ty w a ł jeszcze F ran cu za o różne rz e ­ czy i do szed ł do przek o n an ia, że ch ło p ak te n nie znał zupełnie sw ego pana.

— C zy dalek o do B om bayu? — sp y tał P a s se p a rto u t in sp e k to ra .

— D osyć d alek o , jeszcze ze d w anaście d n i na m orzu.

— A gdzie je s t Bom bay?

— W Indjach.

— W Azji?

— N aturalnie.

— A, do djabła! co to ja p an u chciałem pow iedzieć... istnieje rzecz, k tó ra m nie p rze­

raża... to mój kran!

— Co za k ran ?

(42)

4 2

— Mój k ra n od gazu, k tó ry zostaw iłem n iezam k n ięty . G az pali się na mój koszt. Im dłużej będziem y w drodze, tem w ięcej zap łacę.

Fix ta k był p rz e ję ty m yślą o m ożliwym n ap o tk an iu z a ra z n a w stępie poszukiw ań s p ra ­ wcy k ra d z ie ży w banku, że nie zrozum iał ch y ­ ba strap ien ia P a sse p a rto u t.

W k o ńcu przybyli do bazaru, in sp ek to r pozostaw ił P a sse p a rto u t, a sam po szed ł czem - p ręd zej do k o n su latu .

— P an ie, — rzek ł do k o n su la, — nie mam najm niejszej w ątpliw ości. C złow iek ten, chcąc się u k ry ć p rz e d policją, u d aje dziw aka, chcą­

cego objechać św iat w około.

— A więc chce on o b jech ać św iat i w rócić spokojnie do L o n d y n u , om yliw szy policję, rzek ł konsul.

— Z obaczym y, — o d p o w iedział Fix.

— A le czy pan się nie m yli? — zw rócił mu u w agę konsul.

— N apew no się nie m ylę.

— A w ięc pocóżby ów złodziej k azał ostem plow ać swój p aszport?

— D laczego? T ego nie wiem, p anie k o n ­ sulu, ale p ro szę tylko posłuchać!

I w k ilku słowTach opow iedział sw ą ro z­

m ow ę z P assep arto u t.

(43)

— Rzeczyw iście, — rzek ł konsul, — wszel­

kie poszlaki są przeciw niem u. A le co p an m yś­

lisz uczynić?

W y sła ć d ep eszę do L on d y n u , ab y mi przysłano rozkaz aresztow ania go w B om bayu.

W y p ow iedziaw szy te słowa, ag en t po że­

gnał się z konsulem i poszedł do b iu ra te le g ra ­ ficznego.

S ta m tą d w ysłał z n a n ą nam d ep eszę do d y ­ re k to ra policji w L ondynie.

W k w ad ran s potem Fix z m ałą w alizką w ręku, w siadł n a M ongolję, i w k ró tce potem lek k i s ta te k pędził całą siłą p a ry n a w odach C zerw onego M orza.

R O Z D Z IA Ł IX.

Dalsze wybadywanie służącego przez inspektora policji.

O dległość m iędzy S uezem a A denem w y­

nosi tysiąc trz y s ta dziesięć mil. M ongolja p ę ­ dziła szybko, dzięk i obietn icy F o g g a.

W ięk szo ść p asażeró w w ylądow aw szy w Brindisi, za cel m iała zw iedzenie Indji.

Jed n i stan ęli w B om bayu, d ru d z y w K al­

kucie.

M iędzy pasażeram i M ongolji byli różnego sta n u ludzie, cyw ilni i w ojskowi.

(44)

44

W y g o d n ie było w szy stk im n a statku. Ś n ia ­ dania, podw ieczorki, obiady, kolacje były bar­

dzo sute i w y tw o rn e.

P a sa ż e rk i zm ieniały w ciąż stroje, sto su ­ ją c się do okoliczności. G rano, tań czo n o naw et, 0 ile na to m o rz e pozw alało. Ale m orze C zerw o­

ne je s t k a p ry śn e i często b ard zo n ieprzyjazne.

j a k ty lk o w iatr dął z brzegów Azji, lub A fryki, M ongolja p rzechylała się straszliw ie.

D am y w te d y zn ikały w k aju tach , m uzyka 1 tańce ustaw ały.

Mimo je d n a k złych prądów i w iatrów M ongolja je c h a ła szczęśliw ie k u zato c e B abel- M anoleb.

Co robił, przez ten czas Filip F ogg? Z d a ­ w ałoby się, że strw o żo n y i n iesp o k o jn y siedzi w swojej k aju cie i oblicza, czy się nie opóźni.

Ale ta k nie było. Człow iek ten, zaw sze jed ­ nakow o spokojny, siedział cicho i, żad en w iatr, żad n e niepom yślne w arunki p o d ró ży nie p rzej­

m ow ały go zupełnie.

W id zian o go bardzo rzad k o n a pom oście.

N ie zajm ow ał go w cale w idok m orza, ta k g ło ś­

nego w staro ży tn o ści, nie w zruszały go wcale w spom nienia legend.

C óż więc robił ten oryginał, uw ięziony sa­

m ow olnie-w M ongolji?

O to ja d ł cz te ry razy dziennie, ja k i w L o n ­ dynie, zaś potem g rał w wista.

(45)

Tak! Z nalazł on i tu taj p artn eró w , ta k sa­

mo zapalonych, j a k i on: ta k sa to ra , jad ąceg o n a sw e stanow isko do G oa, m in istra Sm itha, w racającego do B om bayu i b ry g a d je ra arm ji angielskiej, k tó ry je c h a ł do B enares.

Ci trzej pasażerow ie pałali ta k ą ż sam ą p a ­ sją do g ry w w ista, ja k i p an F o g g i zdolni byli, ja k i on grać sp o k o jn ie całemi godzinam i.

Co do P a sse p a rto u t, to nie n aw iedziła go ch o ro b a m orska.

Z ajm ow ał o n k a b in ę frontow ą i zajadał, ile ty lko chciał.

P o d ró ż w tych w aru n k ach p o d o b ała mu się bardzo.

i D obrze żyw iony, w ygodnie um ieszczony, oglądał wciąż now e k raje i w reszcie w m aw iał w ciąż w siebie, że cała ta fan tazja p ań sk a sk o ń ­ czy się w B om bayu.

W k ró tc e po w yjeździe z Suezu, z w iel- kiem zadow oleniem sp o tk ał dobrze sobie z n a ­ jo m eg o in sp e k to ra policji, k tó ry rów nież j e ­

chał w Mongolji.

— Nie m ylę się chyba, — rzekł spotkaw - szy sw ego zn ajo m eg o — że to pan, k tó re g o p o ­ znałem w S uezie?

— Rzecz}^wiście, nie m yli się pan, to ja we własnej osobie... To pan je s t służącym tego oryginała A nglika?

Tak, panie...?

(46)

46

— Fix...

— P a n ie Fix,— p o w tó rzy ł P a s se p a rto u t.—

Jestem zachw ycony, że pana sp o ty k am tutaj.

A d o k ąd p a n jedzie?

— T a k ja k i pan, do B om bayu!

— J a k to dobrze! Czy jeźd ził ju ż tam pan kied y ?

— K ilk a razy. Jestem bow iem agentem pew nej kom panji...

— A więc zna pan Indje?

— N aturalnie...

— Czy to praw da, że kraj to b ard zo cie­

kaw y?

— Bardzo! M inarety, św iątynie, fakirzy, p ag o d y , ty g ry sy , węże, bajadery! Mam n ad zie­

ję, że panow ie zw iedzicie to m iasto?

— S podziew am się, panie Fix. R ozum ie pan, że n iep o d o b n a przecie człow iekow i o z d ro ­ w ych zm ysłach w ciąż ty lko p rzeskakiw ać z p o ­ ciągu do pociągu, albo z o k rętu do o k rętu , nie odpocząw szy n igdzie i nie p rz y jrz a w sz y się m iastu, p rzez k tó re się przejeżdża.

Z pew nością cała ta podróż sk o ń czy się na B om bayu, je ste m przek o n an y ...

— A p a n F o g g czy dobrze się czuje? — sp y tał in sp e k to r n a p o zó r spokojnie.

— B ardzo dobrze, panie Fix. Ja także czuję się do sk o n ale. Jem, ja k olbrzym po poś­

cie. D ziała ta k n a m nie m orskie pow ietrze.

(47)

— A czem u to w aszego p a n a n ie w idać n ig d y n a p o k ładzie...

— N igdy nie w ychodzi, bo nie je st ciekaw y.

— W iesz co, panie P a sse p arto u t, że ta p o d ró ż n ao k o ło św iata w osiem dziesiąt dni zdaje mi się u k ry w ać ja k ą ś tajem nicę... m oże misję d y p lo m aty czn ą n ap rzy k ład .

— N iech mi p an wierzy, panie Fix, żernie m am p o jęcia i przyznam się, że i p ół k o ro n y nie dałbym za to, żeby wiedzieć... Nic m nie to nie obchodzi.

O d chwili s p o tk a n ia P a sse p a rto u t i Fix

" byli często razem . In sp e k to r policji sta ra ł się wciąż być ze służącym p an a F ogga, aby go m ódz badać co do je g o pana. C zęsto fu n d o ­ w ał mu p rzy bufecie M ongolji p arę kieliszków wódki, co dzielny chłopak przyjm ow ał bez ce- rem onji, uw ażając, że Fix je s t szlach etn y m dżentelm enem .

T ym czasem parow iec zbliżał się szybko k u sw em u przeznaczeniu.

T rzy n asteg o w idziano już M ekkę, k tó ra ukazała się oczom po d ró żn y ch ze sw em i zruj- now anem i m uram i. \

W dali w idać było plantacje słynnej z d o ­

broci kaw y. '

(48)

48

P a sse p o rto u t zach w y co n y b ył w idokiem tego sław nego m iasta i cieszył się, że w idzi to, o czem nie śm iał n aw et m arzyć.

M ongolja m iała jesz cze tysiąc sześćset pięćdziesiąt mil do B om bayu, m usiała jeszcze staw ać w S team o r, ab y zao p a trz y ć się w św ie­

żą żyw ność i opał.

O późnienie to nie przeszkadzało planom Filipa Fogga; było to p rzew id zian e oddaw na.

P a n F ogg w yszedł na brzeg ze sw ym służącym . D żentelm en chciał ostem plow ać swój pasz­

port. Fix tow arzyszył mu n iepostrzeżony. K ie­

d y form alność była załatw iona, w rócili n a sw o­

je miejsca.

— B ardzo ciekawe! B ardzo ciekaw e — mówił, idąc, P a s s e p a rto u t i o glądając się na w szystkie strony. — Nie żałuję, że tu jestem ! W id zę teraz, że po d ró ż je s t b ard zo m iłem zaję­

ciem i że dużo now ego m ożna zobaczyć.

O szóstej M ongolja o d jech ała z A denu i w ypłynęła n a w ody Indji.

M orze indyjskie sprzyjało jeźd zie. W ia tr dął w stro n ę północną, s ta te k posuw ał się szyb­

ko. P o g o d a była prześliczna, p asażero w ie u k a ­ zyw ali się n a p o kładzie w św ieżych ubiorach.

Ś piew y i ta ń c e rozpoczęły się na dobre. P o ­ d róż o d b y w ała się w ja k n a jle p sz y c h w arunkach.

P a sse p a rto u t zach w y co n y był sym patycznym Fixem , k tó ry nie o d stęp o w ał go praw ie.

(49)

W niedzielę dw udziestego paźd ziern ik a, koło po łu d n ia sp o strzeżo n o ju ż brzegi Indji.

W dw ie godziny p o tem zobaczono rzęd y palm , k tó re o taczały m iasto, zaś o godzinie czw artej i pół zatrzy m an o się w B om bayu.

Filip F o g g zakończył grę szczęśliw ie ze sw ym i p artn eram i, k tó rz y pożegnali się z nim serdecznie.

R O Z D Z IA Ł X.

Fix czeka na, rozkaz z a a re sz to w a n ia Fogga, tym czasem jedzie z nim razem.

» P a n Fogg, pożegnaw szy się ze sw ym i p a r­

tn eram i, w ydał n iek tó re polecenia sw em u słu­

żącem u i k azał m u być z pow rotem p rz e d ó s ­ m ą i krokiem m iarow ym p o szed ł do biura p aszp o rto w eg o .

Nie zw racał on w cale uw agi n a cu d a tego • m iasta, nie bawiło go nic, ani hotel, ani w spa­

n iała bibljoteka, ani forteca, ani doki, ani b a ­ zary, sjm agogi, m eczety, pagody. Nic, zgoła nic. W y ch o d ząc z biura Filip F o g g poszedł p ro sto do bufetu i k a z ał podać obiad. M iędzy innem i potraw am i, g o sp o d arz hotelu polecił mu p o d ać n iezn an ą potraw ę: k róliki k rajow e, o k tó ry c h mówił cuda.

F ilip F o g g spróbow ał g a la re ty z królika, ale u znał p o tra w ę tę za niesm aczną.

Podróż naokoło świata. 4

(50)

5 0

Z ad zw o n ił na g o spodarza.

— P an ie — rzekł, p a trzą c n a niego b a ­ daw czo, — czy to z k ró lik a?

— T ak, panie, — rzek ł bezczelnie, — z królików .

— A czy te n k ró lik nie m iauczał czasem , g d y go zabijano?

— C zy m iauczał? Aleź, p ro szę pana. K ró ­ lik m iauczał? P rzysięgam ...

— P an ie g o sp o d arzu h otelu, — p ow ie­

dział F o g g chłodno, — nie p rzy sięg aj p an i pam iętaj o tem , że niegdyś w In d ja c h k o ty u w ażane były za zw ierzęta św ięte. B yły to d o ­

bre czasy.

— D la kotów , panie?

— A m oże ta k ż e i dla podróżnych!

U czyniw szy tę uw agę, F o g g ja d ł już inne p o tra w y spokojnie.

W kilka m in u t po tej scenie, F ix u d ał się do d y re k to ra policji.

P rzed staw ił m u się, ja k o d e d e k ty w i o p o ­ w iedział o swej p o d ró ż y i p o d ejrzen iach co do F ogga.

P y ta ł się, czy nie p rzy szed ł z L o n d y n u rozkaz aresztow ania?

D ow iedział się, że nie o trzy m an o żadnej d epeszy.

(51)

F ix był m ocno niezadow olony. C hciał w ięc w ym ódz n a d y rek to rze policji ro zk az areszto w an ia, ale odm ów iono mu:

F ix zrozum iał, że m usi czekać n a p rz y ­ słanie n a k a z u z Londynu: A le tym czasem p o ­ stan o w ił nie tracić z oczu p o d ejrzan eg o o k r a ­ dzież F ogga.

O d k ąd P a sse p a rto u t otrzym ał now e pole­

cen ie od swego pana, zrozum iał, że po d ró ż ich nie zak o ń czy się na B om bayu, lecz że p rz e c ią ­ gnie się aż do K a lk u ty , a m oże i dalej jeszcze.

I zaczął zap y ty w ać sam siebie, czy ta p o ­ dróż naokoło św iata, p rzed sięw zięta przez jeg o pana, nie o d b ęd zie się n a serjo i czy fatalizm nie zaw lecze go n a k ra ń c e ziemi, jeg o , k tó ry p rag n ął prow adzić życie sp o k o jn e i n ie w łó­

czyć się ju ż po obczyźnie!

Z ak u p iw szy znow u p arę sz tu k bielizny, p rzech ad zał się po ulicach B om bayu.

In tereso w ały go ró żn e narodow ości. W i­

dział on i E u ro p ejczy k ó w , i P ersó w w z a o ­ strz o n y c h k o łp ak ach i B unhyasów w o k rąg ły ch tu rb a n ach , S in d ó w w p łask ich kołpakach, A r­

m eńczyków w długich szatach, P a rsó w w c z a r­

n y c h m itrach.

'Tego d nia obchodzili P arsow ie ja k ie ś św ię­

to n a cześć Z o ro astra.

Ś w ięcono w łaśnie k arn aw ał religijny z p r o ­ cesjam i, w k tó ry c h b rały udział b a ja d e ry ,u b ra -

(52)

52

n e w gazę różow ą haftow aną złotem i srebrem . B ajad ery te p rzy d źw iękach m uzyki tańczyły^

p rzepięknie rozm aite tańce.

P a sse p a rto u t z ap atrzo n y w ta ń c e i p ro c e ­ sję, szedł, zapom inając o tem , że m a w racać na czas o zn aczo n y do sw ego pana.

C iekaw ość zaw iodła go dalej, niż potrzeba.

N akoniec, przypom niał sobie, że m a w ra­

cać do ho telu , g d y n araz znalazł się p rzed pa- g o d ą M alebar H ill i postanow ił n a sw oje n ie­

szczęście zw iedzić ją.

Nie zw ażał n a to, a i nie w iedział, że w stęp do św iątyń in d u sk ic h je std la chrześcijan w zbro­

niony i że n aw et w ierzący nie m ogą wejść do pagody, nie zd jąw szy w pierw obuw ia p rzy drzw iach.

R ząd angielski, szanując religję sw ych m ieszkańców , k a rz e surow o p rz e stęp c ó w te ­ go praw a.

P a sse p a rto u t, w szedłszy do p agody, p o ­ dziw iał rzeźb y i upiększenia, i nie zauw ażył,

* ja k zn ien ack a n ap ad ło n ań trz e c h indyjskich kapłanów , k tó rz y zdarli mu z n ó g b u ty i p o ń ­ czochy i zaczęli go bić, w y d ając p rzy tem d zi­

kie ok rzy k i. F ran cu z, zgrabny i w yćw iczony w gim nastyce, zerw ał się z podłogi, je d n e m u d e - rzeniem pięści i nogi przew rócił dw óch p rz e ­ ciw ników , k tó rz y zaplątali się w długie swe sza­

ty i, pęd ząc c o siłd o w ró t św iątyni, u ciekł p rzed

(53)

trzecim , k tó ry w ybiegł z a n im i zaczął podburzać tłum y.

O godzinie 7-ej m inut 55, n a k ilk a m inut p rz e d odejściem pociągu P a sse p a rto u t w biegł be^ k ap elu sza, bosy, bez paczki z zak u p io n ą bielizną n a peron.

F ix był na stacji i obserw ow ał p a n a F ogga, d o ch o d ząc do p rzek o n an ia, że ten o statn i nie zatrzym a się w B om bayu.

Je d n a k z ciężkiem sercem p ostanow ił to ­ w arzyszyć im do K a lk u ty a i dalej, g d y tego zajd zie potrzeba.

P a sse p a rto u t nie spostrzegł Fixa, sto ją c e ­ go w cieniu, ale F ix w ysłuchał uw ażnie o p o ­ w iadania o aw an tu rach , ja k ie go sp o tk ały .

B iedny chłopak, bosy, bez kap elu sza, po­

stęp o w ał zaw stydzony za swym panem .

Fix p rzeszed ł do odosobnionego w agonu, g d y n a ra z p rzyszła m u pew na m yśl do głowy.

— Nie, rzek ł do siebie, — nie pojadę.

Ś w ięto k rad ztw o popełnione n a indyjskiem te- .rytorjum, to niem ała rz e c z— skorzystam z tego.

R O Z D Z IA Ł XI.

Podróż do Kalkuty. Przeszkody. Jazda na słoniu.

P o c ią g o d sz e d ł o oznaczonej godzinie.

Uw oził m nóstw o pasażerów , kilku oficerów , u rzęd n ik ó w cyw ilnych, kupców .

Cytaty

Powiązane dokumenty

czysz, że w krótce będziesz zupełnie zdrowa.. W cale nie pachnie brzydko. W sparł się na poręczy. Daleko na bulwarze, kilka dziew cząt nuciło, trzym ając się za

zwłaszcza Kryczyńscy, do których D ouhuciszki pierw otnie należały, u w ażają sobie za zaszczyt, jeśli się ich chowa na źredzi w Doubucisz- kacli.. W zięto

konanych przez niego spostrzeżeń. Szczęśliwe pożycie m ałżeńskie Sem m elw eis'a okryw a się żałobą w skutek śm ierci dw ojga jego dzieci. S trasznea jego agonia

motność, ból i bezsenność... Lecz jak się obronić przed wonią jodoformu i gorączki, którą wdychała wraz z duszącym powietrzem nasyconym nieczysty-.. mi

Kredy już skończyłem, stryj wziął kartkę przezemnie zapisaną i bacznie się jej

I zresztą jeszcze po dziś dzień cieszy się ona ogromną poczytnością (choć bardziej ze względu na doskonale poprowadzoną fabułę, dramaturgię narracji oraz ładunek

b) Jakie jest prawdopodobieństwo, że średnie zużycie wody w losowo wybranym tygodniu jest zawarte między 95 hl i 105 hl? Przyjmiemy, że zużycie wody ma rozkład normalny i

4. Rozkład miesięcznych wydatków studentów I roku studiów dziennych SGH na zakup książek jest rozkładem nor- malnym z wartością oczekiwaną równą 20 PLN, natomiast w