• Nie Znaleziono Wyników

Adres Eedakcyi: ICr&lsio-wsłsie - Przedmieście, 3ST-r 6 6.

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Adres Eedakcyi: ICr&lsio-wsłsie - Przedmieście, 3ST-r 6 6."

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

JSTe 2 . W arszawa, dnia 13 stycznia 1901 r. T o m X X .

TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOWI PRZYRODNICZYM.

P K E \ U M EIl A T A „ W S Z E C H S W I AT A“ . W W a r s z a w i e : ro c z n ie ru b . 8, k w a rta ln ie ru b . 2 . Z p r z e s y ł k ą p o c z t o w ą : ro czn ie ru b . 1 0 , p ó łro c z n ie ru b . fi.

P r e n u m e r o w a ć m o ż n a w R e d a k c y i W sz e c h św ia ta i w e w sz y st­

k ic h k się g a rn ia c h w k r a ju i z a g ra n ic ą .

K o m ite t R e d a k c y jn y W s z e c lm w ia ta s ta n o w ią P a n o w ie : C ze rw iń sk i K ., D e ik e IC., D ic k s te in S .. E ism o n d J., F la u m M , H o y e r H . J u rk ie w ic z K ., K ra in s z ty k S .f K w ie tn iew sk i W l ., L e w iń sk i J., M o ro zew icz J., N a ta n so n J., O k o lsk i S., S tr u m p f £ . ,

T u r J., W e y b e r g Z., Z ieliń sk i Z ,

R e d a k to r W s z e c h św ia ta p rz y jm u je ze sp ra w a m i re d a k c y jn e m i c o d z ie n n ie od g. 6 do 8 w ie c z . w lo k a lu re d a k c y i.

A d r e s E e d a k c y i : ICr&lsio-wsłsie - P rzedm ieście, 3ST-r 6 6.

0 p r a w a c h p r z y r o d z o n y c h , b y p o te z a c h i a n a lo g ia c h .'*

P raw a przyrodzone ściśle naukowe wyra­

żają określony stosunek, w jakim pozostają, względem siebie dwie (lub więcej) wielkości.

Ustanowienie zatem i odkrycie praw przyro­

dzonych jest nierozłącznie związane z odkry­

ciem ściśle określonych i dających się wy­

mierzyć wielkości rozmaitego rodzaju. P o ­ jęcie praw a przyrodzonego nie może więc

w żadnym razie istnieć „z w yjątkam i” lub

„w przybliżeniu”, chyba, że wahania te nie przekraczają granic błędów dozwolonych w mierzeniu. Jeżeli mamy do czynienia z t. zw. prawami przyrodzonemi, p rz ed sta- wiającemi wartość przybliżoną, wówczas po­

winniśmy sprawdzić, czy mierzenie wielkości, o których trak tu ją, je st ścisłe i nie podlega żadnym zarzutom .

W praw dzie każde mierzenie objektywne musi być połączone z pewnym błędem. C h o ­ dzi zatem o to, aby znaleźć jak wielkim m o­

że być ten błąd. Skoro jed n ak błędy w ia •

') Streszczenie rozdziału z książki d-ra A. F o- ck a: U eber die Grundlagen der exacten N atu r- forschung. Berlin, 1 9 0 0 .

dome i dozwolone w mierzeniu, nie są w sta-

| nie objaśnić odstępstw a od praw a przyro­

dzonego, wówczas musimy przyjąć, że czyn­

niki lub wielkości, które dane prawo uwzględ­

nia, nie zostały wszystkie wynalezione lub są nie te, o których chodzić winno. Stopień dokładności może zatem służyć za k ry te- ryum wyboru tych czynników, a stara n n a kryty ka odstępstw od danego prawa prow a­

dzi nieraz do ustanowienia , nowych praw i do nowych odkryć.

P raw a przyrodzone podlegają więc pew­

nym zmianom, odpowiadającym postępom nauki i wyrobieniu się coraz to subtelniej­

szych metod mierzenia.

Jed n o z głównych zadań dociekań n au k o ­ wych polega n a wynalezieniu dających się wymierzyć wielkości, na wyodrębnieniu ich, tak, żeby prawa były jaknajprostsze i n aj­

ściślej dokładne poza obrębem granic błędów dozwolonych. Wówczas jedynie, gdy odpo­

wiada temu wymaganiu, opis zjawisk, odby­

wających się w przyrodzie, może być prosty i pozbawiony sprzeczności.

Zachodzi teraz pytanie, ile jest rodzajów tych wielkości, które nazwać możemy wiel­

kościami zasadniczemi, gdyż bez wyjątku d o ­ tyczą wszystkich rzeczy i zjawisk. W edług dzisiejszego poziomu badąń przyrodniczych, są tylko.trzy rodzaje takich wielkości, j a k ­

(2)

18 W SZEC H SW IA T Nr 2 kolwiek bowiem mówimy zwykle o pięciu ta ­

kich wielkościach, którem i są : czas, prze­

strzeń, m asa, siła i energia, to w gruncie rzeczy trzy z nich tylko okazują się nieodzo- wnemi, gdyż dwie pozostałe d ają się zawsze wyprowadzić z poprzednich.

Ja k o takie podstawowe wielkości uważamy powszechnie i bez w yjątku czas i przestrzeń;

są one natu ry ta k pierw otnej, że nie może zachodzić żadna wątpliwość co do ich wy­

boru.

Co zaś dotyczy trzeciej wielkości, to poglądy n a nią w ielokrotnie zm ieniały się z biegiem czasu, a nawet i dziś niem a w tym względzie zgody śród badaczów.

W nowszych czasach obok czasu i prze­

strzeni mówimy zazwyczaj o masie; bodźcem do takiego poglądu było ustanowienie przez G aussa i W ebera t. zw. bezwzględnego u k ła ­ du m iar. Dotychczas bowiem uważano za trzeci rodzaj wielkości zasadniczej siłę, u z n a ­ ną za ta k ą powszechnie od czasu Newtona.

Obecnie próbowano zastąpić pojęcie masy przez pojęcia energii; W . Ostwald mianowi­

cie od 1891 r. s ta ra się usilnie o przeprow a­

dzenie tej zamiany.

Jeżeli przyjm iem y masę za trzecią wiel­

kość zasadniczą, wówczas będziemy mieli do czynienia z pojmowaniem kinetycznem przy­

rody, gdyż wszystkie zjaw iska przyrodzone będziemy musieli sprowadzić do ruchu mas.

Jeż eli zaś za trzecią wielkość przyjm iem y siłę, to pojmowanie przyrody będzie dy n a­

miczne, gdyż wówczas m ateryą będziemy musieli zastąpić ośrodkam i sił.

O badw a te sposoby pojm owania n atu ry są m echaniczne, albowiem opierają się na wiel­

kościach zwyczajnej m echaniki czystej. Do­

dać należy, że dotychczas nie zdołano ściśle odgraniczyć obu tych wielkości. W większo­

ści podręczników fizyki i mechaniki znajdu­

jem y obok czasu jeszcze cztery rodzaje wiel­

kości zasadniczych, obok masy wspominają siłę, nie podając przytem żadnych objaśnień.

Z tego powodu wielkość „ s iła ” otrzym uje znaczenie podwójne, co sprzeciw ia się istocie badań ścisłych. W ied za bowiem ścisła może posługiwać się jedynie pojęciam i jednoznacz­

nemu

Skoro wreszcie wybierzemy energią za trzecią wielkość, wówczas będziemy mieli pojmowanie przyrody energetyczne.

W e wszystkich tych trzech rodzajach poj­

mowania przyrody, zadanie badań pozostaje w istocie swej jednakie.

Jeżeli w badaniach zjawisk uwzględniać winniśmytnie więcej nad trzy rodzaje wielko­

ści zasadniczych, w takim razie wszystkie pozostałe wielkości, poddane nam częściowo przez zmysły, częściowo stworzone czynnością naszej myśli, m uszą być niezbędnie sprow a­

dzone do tych trzech podstawowych rodza­

jów wielkości. Stanowi to jedno z głównych zadań badania naukowego.

W sprowadzeniu tem wszystkich czynni­

ków do trzech podstawowych, musimy od­

różnić część abstrakcyjną i część bardziej podpadającą pod zmysły, której naturalnie brakuje w rozpatryw aniu wielkości całkiem abstrakcyjnych.

Jeżeli weźmiemy pod uwagę tę część pierwszą, abstrakcyjną, k tó rą uważać może­

my za całkiem objektywną, gdyż określoną bywa zapomocą sprawy mierzenia, wówczas sprowadzenie wszystkich wielkości do czyn­

ników podstawowych będzie miało ch arak ter objektywny.

Jeżeli zaś chodzi o podpadające pod zmy­

sły znaczenie wielkości, wówczas sprow adze­

nie to nosić będzie cechy subjektywne, albo­

wiem nie będziemy nigdy mieli w tym przy­

padku pewności, źe pierwiastki subjektywne zostały całkiem usunięte.

Określenie objektywne pewnej wielkości, dotychczas nie poddanej mierzeniu bez­

względnemu, może nastąpić jedynie zapomo­

cą wykrycia nowych praw przyrodzonych lub metod mierzenia, które wskażą, że wielkość owa pozostaje w ściśle określonym związku z wielkościami zasadniczemi lub wielkościami od nich pochodzącemi. Tym jedynie sposo­

bem dochodzimy do tego, co zwykle zowie- my określeniem naukowem pojęcia lub wiel­

kości. Częstokroć podobne określenie m a te ­ matyczne wielkości wyprzedza odkrycie me­

tody mierniczej. Najczęściej jed nak rozwój określenia i metody postępuje ręka w rękę.

T ak np. twardość należała przez długi czas do tych wielkości odosobnionych, to je s t nie wymierzanych w sposób absolutny. I s t ­ niały wprawdzie metody, służące do jej oznaczenia, lecz m iara przez nie dostarcza­

na nie znajdow ała się w żadnym związku z wielkościami podstawowemi. Dopiero

(3)

£ lr 2 W SZECH ŚW IA T 19

Hertzowi u d a łj się włączyć twardość w po­

czet wielkości określonych, oznaczając j ą j a ­ ko granicę sprężystości danego ciała, dającą się zauważyć podczas zetknięcia płaskiej po­

wierzchni tegoż ciała z powierzchnią kulistą innego ciała. N a tej zasadzie A uerbach opracował metodę oznaczania twardości, od- j pow iadającą powyższemu założeniu. To ob- jektywne określenie nie wyłącza jednak by­

najmniej współudziału, źe tak powiemy, świa­

ta objektywnego, następuje ono jedynie za­

pomocą abstrakcyjnych praw przyrody, wy- ; rażających łączność pomiędzy wielkościami, ujętemi objektywnemi sposobami mierzenia.

Jeżeli ograniczymy zadanie ścisłych badań przyrody do tego określenia objektywnego, wówczas ono będzie królować nad fizyką matematyczną. Dążenie wiedzy będzie wów­

czas polegało na przedstawieniu wszystkich przebiegów i stanów naturalnych świata fizycznego zapomocą możliwie prostych i do­

kładnych równań różniczkowych. P rzyjm u­

ją c ten sposób patrzenia na rzeczy, zjawisko winniśmy uznać za objaśnione, gdy wykryje­

my łączność ścisłą między niem a innemi zjawiskami, gdy wykażemy, źe podlega ono znanym nam prawom.

Sposób ten badania i przedstawiania tem j się odznacza zatem, że bierze w abstrakcyą wszystko, co bezpośrednio podpada nam pod zmysły, wskutek czego stajem y się jakby obcymi względem wyników, które będą dla nas zrozumiałemi dopiero po przełożeniu ich na język, odpowiadający naszym zmysłom.

W nowszych czasach daje się z tego po­

wodu odczuwać w fizyce matematycznej co­

raz to silniejsze dążenie do uzmysłowienia rezultatów , zawartych w równaniach. Odpo­

w iadają temu np. przedstawienie plastyczne powierzchni fal, zewnętrznej powierzchni te r­

modynamicznej i t. p., podobnie jak coraz częściej podawane we wszystkich dziedzinach i chemii i fizyki objaśnienia graficzne, o d d ają­

ce przysługi, polegające nietylko na ilustro­

waniu książki, gdyż za ich pomocą można wykonać nieraz prawdziwe obliczenia i to na- I tu ry bardzo złożonej, a sposobami bardzo i prostem i.

Skoro zatem w ścisłem badaniu przyrody ograniczamy się na sposobie przedstaw ienia j rzeczy czysto algebraicznym, wówczas zrze- ! kam y się dobrowolnie najłatwiejszej metody

rozumienia, mianowicie metody uzm ysłowie­

nia. Takie zasadnicze wyrzeczenie się może być usprawiedliwione wówczas jedynie, gdy a priori wiemy, że uzmysłowienie dokładne i pozbawione sprzeczności zawartych w rów ­ naniach opisów przyrody, należy do niemoż­

liwości.

Pomimo to, zauważymy, że częściowe uzmysłowienie jest często używane w p o s ta ­ ci hypotez i teoryj, będących jedynie środka­

mi pomocniczemi w nauce. Jeżeli zechcemy porównać ze sobą dwa rodzaje wielkości lub dwie własności różnorodne, wówczas dojdzie my do przekonania, że ta różnorodność jest tylko pozorną, źe zależy tylko od naszych zmysłów, a bynajmniej nie od istoty przed­

miotów. Musimy wówczas przypuścić, że ta różnorodność czyli różnica jakościowa da się sprowadzić do odrębności ilościowej, zacho­

dzącej w tejże samej lub w kilku rodzajach wielkości. Podobne sprowadzenie zjawisk różnorodnych do jednorodnych, jakościowo- ści do ilościowości, zowiemy w nauce ścisłej bypotezą.

(Dok. nast.).

P rzełożyła Zofia Jo teyko-R udnicka.

olśa na postępy astronom ii w wie%i / l l X - y n i .

(D okończenie).

Przechodząc do planet, zaznaczyć musimy, że jednym z najważniejszych momentów, które w arunkują naturę ich fizyczną, je s t położenie ich osi względem ekliptyki oraz okres ruchu wirowego. Dosyć łatwem było zbadanie tych kwestyj dla M arsa, Jowisza i S aturna, na których powierzchni występują wyraźne plamy. O U ranie i N eptunie może­

my dziś twierdzić praw ie napewno, źe m ają krótki okres ruchu wirowego. Co dotyczy M erkurego i W enery, to poglądy na okres obrotu i położenie osi w ciągu wieku zmieniły się kilkakrotnie. Dziś rzec można z wiel- kiem prawdopodobieństwem, że M erkury obraca się dokoła osi w tym samym czasie, w którym obiega dokoła słońce, że zatem zachowuje się podobnie, ja k nasz księżyc

(4)

20 W SZECHSW IAT N r 2 w stosunku do ziemi. Odkrycie to zawdzię-

czam y Schiaparellem u. Ten sam wniosek, wyprowadzony przez Schiaparellego dla W enery, nie znalazł potwierdzenia przez inne obserwacye, ostatnie zaś badania spek­

troskopowe Biełopolskiego nad ruchem wiro­

wym W enery, zdaje się, stanowczo stw ier­

d z a ją okres krótki, zbliżony do obrotu ziemi.

W aru n k i fizyczne, panujące na planetach, dopiero w X ł X wieku, i to dosyć późno, stały się przedm iotem badań astronomów.

A stronom , m ający n a głowie wiele rzeczy pierwszorzędnej doniosłości, stronił od ob­

serw acyj, którym nie m ógł nadać pożądanego stopnia doniosłości, a obserwacye rzeczy, widzianych na tarczach planet, były przez długi czas zabaw ką astronomów. D o n a j­

wybitniejszych należał S chroter, który naśla­

dując H erschla, zbudował sobie obserwa- toryum w L ilienthal i tam przeważnie zaj­

mował się obserwacyami planet i księżyca.

N iestety, pomimo całej pilności i zapału S chrotera, spostrzeżenia j(g o bardzo obfite ! i bardzo wysoko w swoim czasie cenione, straciły wszelką wagę, kiedy i w tej dziedzi­

nie zaczęli pracować prawdziwi astronom o­

wie i mogły być zastosowane ścisłe metody badania. P raw ie wszystko to, co na podsta­

wie spostrzeżeń S ch io tera przez długi czas uważano za fakty naukowe, m usiało z bie­

giem czasu zostać z ksiąg wiedzy usunięte.

D o najwspanialszych zdobyczy w dziedzi­

nie fizyki planet, na których wymienieniu się ograniczym y, należą b adania spektroskopo- w eY ogla, Cam pbella, K e elera i t. d., wykry­

wające wiele szczegółów, dotyczących atm o­

sfer planet, dalej obserwacye fotometryczne Zollnera, Pickeringa, M ullera i in,, szcze­

gólnie zaś spostrzeżenia Schiaparellego, któ­

re zapoczątkow ały epokę n ad e r ożywionych badań nad naszym sąsiadem , M arsem . J a k wiadomo, Schiaparelli był odkrywcą t. zw.

kanałów na M arsie, k tó re ta k m isterną sie­

cią pokryw ają powierzchnię M arsa, że zu­

pełnie poważnie poczęto dyskutować bypote- zę, czy kanały te nie należy uważać za dzie­

ła isto t rozumnych.

J a k z góry przypuszczać należało, najlepiej ze wszystkich ciał niebieskich został zbada­

ny nieodstępny nasz to w arzy sz—księżyc. Tu

znowu zauważyć musimy, że z wyjątkiem prób selenograficznych, które zresztą dla nowożytnej selenografii nie miały znaczenia, nic wiek X I X - ty w tym przedmiocie nie odziedziczył— wszystko, co wiemy o fizycznej stronie księżyca, zostało poznane w o stat­

nich stu latach. P ierw sza obszerniejsza praca nad księżycem, „F ragm enty selenogra- ficzne” S chrotera, nie wiele wyżej stoi od.

dawniejszych prób; do zasług S chrotera n a­

leży odkrycie pierwszych kilku t. zw. brózd lub szczelin, które, ja k się później okazało, w ystępują na księżycu w wielkiej ilości, dziś bowiem znanych jest przeszło tysiąc. W iel­

kie kartograficzne dzieło, zajm ujące się k się­

życem, rozpoczął L ehrm ann, a po jego śm ier­

ci kontynuował J . Schm idt i wydał w r. 1878.

Do dzieła tego użyto wiele tysięcy specyal- nych rysunków różnych części księżyca, a sam a liczba kraterów , zamieszczonych w atlasie S chrotera, przewyższa 30 000.

W ażniejszą może jeszcze pracą jest na wiel­

k ą skalę wykonana przez M aedlera w trze­

cim dziesiątku la t tryangulacya powierzchni księżyca, później u ży ta za podstawę mapy przez N eisona.na której ostatni podaje nadto k ilk aset punktów wymierzonych przez siebie.

| O statnim szczytem doskonałości w tej dzie-

| dżinie jest niewątpliwie wielki fotograficzny atlas księżyca, wykonany przez Levyego

j i Puisenx, a o palmę pierwszeństwa z nim walczą fotogramy obserwatoryum Licka, których odręcznem powiększeniem zajęty jest W inek w Pradze.!

K w estyą atm osfery na księżycu można dziś uważać za rozw iązaną w tym sensie, źe jeżeli ślady atm osfery istnieją, to są one tak drobne, że stwierdzić ich nie można. Wo- góle wszystkie fakty przem awiają za tem, że księżyc jest dziś bryłą całkiem obum arłą.

Jednym z najbardziej uderzających szyb­

kich postępów astronom ii w X I X wieku są gwiazdy spadające. Z początkiem wieku zaledwie zostały one uznane za zjawisko astronom iczne, a z końcem wieku zjawiska to, z wyjątkiem niewielu tylko szczegółów, można uważać za wyjaśnione.

Najenergiczniejszym rzecznikiem kosmicz­

nego pochodzenia gwiazd spadających i m e­

teorów był w końcu X V I I I - g o wieku Chla-

(5)

N r 2 W SZECHS WIAT 21 dny, a korespondencyjne obserwacye B ran-

desa i B enzenberga w pierwszych latach X IX -g o stulecia zdołały ich przekonać o kosmicznej szybkości owych ciałek. N ie­

zwykle obfity spadek meteorów w listopa­

dzie r. 1833 wywołał spostrzeżenie Olmstad- ta, że wszystkie gwiazdy spadające zdają się wychodzić z jednego wspólnego punktu na niebie w gwiazdozbiorze Lwa. Było to od­

krycie punktu promieniowania i faktu, że meteory występują w rojach. W krótce stwierdzono istnienie punktu promieniowa­

nia dla meteorów sierpniowych w gwiazdo­

zbiorze Perseusza. Po zjawisku r. 1833 przypomniano sobie o podobnein, obserwo- wanem przez H um boldta w r. 1799 w A m e­

ryce, co wzbudziło podejrzenie peryodycz- ności i Olbers przepowiedział powtórzenie się wspaniałego widowiska n a rok 1866.

Px-zepowiednia to spraw dziła się w zupełno­

ści. Niezależnie od tych fundamentalnych spostrzeżeń, mnożyły się inne i wykrywano coraz nowe punkty promieniowania, zebrano obfity m ateryał statystyczny, który znalazł pełnego bystrości in terp retato ra w osobie Schiaparellego i pozwolił temu niezwykłe­

mu człowiekowi obliczyć drogi niektórych rojów dokoła słońca. W ystarczało to, aby się przekonać, że roje te poruszają się w tych samych drogach, w których k rą żą dokoła słońca dwie w szóstym dziesiątku la t odkryte komety. A le Schiaparelli nie zadowolnił się wykazaniem związku, zachodzącego między kometami a gwiazdami spadającem i, w yja­

śnił on na czem ten związek polega—i teorya jeg o , widząca w gwiazdach spadających p ro ­

duk ty rozkładu komet, w zasadzie powszech­

nie została przyjęta. P ra g n ą c być zwięzłym, nie mogłem wspomnieć o zasługach inDych wybitnych astronomów w tej dziedzinie, oraz o wielu innych ciekawych kwestyach, do tej dziedziny należących.

Zdumiewająco szybkie postępy astronom ii, których drobny ułam ek zalednye w p rzeg lą­

dzie niniejszym mógł być uwzględniony, stają -się prawdziwie imponującemi w dziedzinie zupełnie prawie przedtem zaniedbanych gwiazd stałych. N aturalnie niesprawiedli­

wością byłoby wielką, gdybyśmy mieli posą­

dzać dawnych astronomów o obojętność

w tym względzie; rozumieli oni dobrze, że środki instrum entalne, jakiem i rozporządza­

ją , do badania gwiazd stałych nie w ystar­

czają. Ale brakło im pewnie także tej wia­

ry w siebie, tej niezmierzonej siły woli, ja k ą rozporządzał W . H erschel. O trzym ał on wprawdzie w H ough, ja k już wspomnieliśmy, swój 20-łokciowy teleskop, ale nie ulega w ąt­

pliwości, że posiadając przyrząd bez porów­

nania mniej potężny, pracowałby z równą energią, jeżeli nie z równym skutkiem. A le i wówczas, pozwolimy sobie sądzić, stałby się on twórcą astronom ii gwiazd stałych, za którego dziś go śmiało uważać można.

Chcąc zbadać budowę świata, należy mieć pojęcie o rozmieszczeniu rozmaitych tw orzą­

cych go słońc. Do tego potrzebną je s t zna­

jomość ich odległości, a jed yną pewną ku tem u podstawą jest paralaksa.^T o też wyzna­

czeniem paralaksy gwiazd zajmowali się wszyscy najwybitniejsi astronomowie, nieste­

ty bezskutecznie. Pierwszym problem atem , którym się zajął H erschel jeszcze w B ath , było poszukiwanie paralaksy zapomocą gwiazd bliskich siebie, których bliskość k ła­

dziono wówczas jedynie na karb p ersp ekty­

wy. Obserwacye owych gwiazd nie dopro­

wadziły H erschla do poznania paralaksy, ale utwierdziły go w przekonauiu, że niektóre z tych gwiazd przynajm niej są nietylko op­

tycznie ale rzeczywiście bliskiemi siebie i prawdopodobnie związanemi fizycznie. P o ­ stanowiwszy się o tem przekonać rozpoczął po­

szukiwanie tego rodzaju gwiazd i w k a ż ­ dej takiej parze mierzył odległość i k ą t p o ­ zycyjny. W dwu katalogach, wydanych w r. 1782 i 1785, znajdujem y przeszło700 ta ­ kich p a r wymierzonych i opisanych, a w ro ­ ku 1804 H erschel jest w stanie wymienić 50 gwiazd, których ruchy mogą być tylko ob­

jaśnione wzajemnem ciążeniem obu części składowych.

O dtąd gwiazdy podwójne stały się przed­

miotem pilnych obserwacyj, w kilkanaście la t później rozpoczyna się działalność na tem polu J . H erschla (syna W illiam a), który mierzy i odkrywa mnóstwo gwiazd podwój­

nych naprzód na półkuli północnej, a póź­

niej, w czasie wyprawy na P rzylądek D obrej Nadziei, n a półkuli południowej. W iększą część swego życia poświęcił gwiazdom p o ­ dwójnym W . 3 truv e w Dorpacie, który p rzy

(6)

22 W SZECH ŚW IA T

pomocy największego podówczas (27 cm) refrak to ra F rau n h o fera osięgnął w swych pom iarach największą do owego czasu do­

kładność. W swoich, wydanych w r. 1837,

„Stellarum duplicium m ensurae m icrom etri- c ae”, S truve daje pomiary 3134 gwiazd po­

dwójnych i wielokrotnych oraz wiele cieka­

wych szczegółów, dotyczących barwy, wiel­

kości, rozmieszczenia i t. d. W ślady ojca w stępuje syn O. Struve, m ierząc i odkryw a­

jąc, Dembowski przez la t 24 (1854— 1878) wykonywa 20 000 zgórą pomiarów wielkiej wartości, w ostatnich latach B urnham opisu­

je n ad e r ściśle przeszło 1 000 gwiazd podwój­

nych i t. d.

Równocześnie z mnożeniem się pomiarów, pow stają metody obliczania elementów u k ła­

dów gwiazd podwójnych, które się też wy­

znacza i popraw ia równolegle z w zrasta­

niem m atery ału obserwacyjnego. Rozmaitość układów , jaka z tych obliczeń wypływa, pod względem rozległości, stosunku m as i t. d , pogłębia pogląd nasz na własny nasz układ słoneczny, dowodząc nam , źe je st on tylko jednym specyalnym przypadkiem z nieskoń­

czonej liczby możliwych innych, pomimo tych sam ych praw, które rządzą zachodzącemi w nich rucham i.

I n n ą kw estyą, k tó ra zawsze gorąco zajm o­

w a ł a H e rsch la i k tó ra dziękiJ jem u stała się przedm iotem badań późniejszych a stro ­ nomów, był lueb słońca w przestrzeni. R o­

zum iał on, że skoro gwiazdy stałe zmieniają swe położenie, więc i słońce, które je st taką s a m ą gwiazdą, ja k inne, czemuż miałoby ko­

niecznie być nieruchomem. Jeżeli zaś w isto­

cie zmienia ono z ca łą czeredą planet miej­

sce w przestrzeni, to ruch ten dla nas musi się wyrazić w postaci ruchu pozornego, para- laktycznego gwiazd w kierunku przeciwnym ruchow i słońca. W ruchu każdej gwiazdy zatem należy widzieć wypadkową dwu ru ­ chów : jej własnego, oraz paralaktycznego, odzw ierciedlającego ruch słońca. Ażeby wy­

znaczyć kierunek ruchu słońca, należało te dwie składowe z wypadkowej wydzielić. T ak zrozum iał swe zadanie H erschel, a w jak i sposób do zadania przystąpił, o tem, nieste­

ty, rozszerzać się nie możemy. B ył to spo­

sób najracyonalniejszy, ja k i tylko można było wymyślić, ale do otrzym ania ścisłych wyników konieczna jest znajomość bardzo

wielu ruchów gwiazd. W owych czasach za*

o ruchach własnych gwiazd wiedziano b a r­

dzo mało i swoję próbę wyznaczenia kierun­

ku ruchu naszego układu, przedsięw ziętą w r. 1805, H erschel oparł na ruchach sze­

ściu gwiazd oraz na fenomenie, przewidzia­

nym przez M eyera, że gwiazdy w części nie­

ba, do której się zbliżamy, muszą się pozor­

nie od siebie oddalać, w części zaś nieba przeciwnej— zbliżać. W ynik był taki, że

„apex” ruchu słońca znajduje się w bliskości gwiazdy X H erkulesa. Do wyniku podobne­

go H erschel doszedł kilkanaście la t wcze­

śniej, kiedy oparł badanie na kilkunastu gwiazdach o znanym ruchu własnym.

Chociaż wyniki H erschla, otrzym ane na podstawie tak skąpego m ateryału, przyjęte zostały ze słusznym sceptycyzmem, to jed ­ nakże rozumowaniu H erschla nic nie można było zarzucić, i problem at, który n ale­

żało rozwiązać, ściśle był określony. P o ­ stępy w jego rozważaniu odtąd idą równo­

legle z postępam i w poznawaniu własnych ruchów gwiazd. W spomnimy tu tylko o pracach w tym kierunku A rgelandra,.

O. Struvego, Airyego, Plum m era i innych, opartych, szczególnie prace z ostatnich cza­

sów, na całych tysiącach znanych ruchów gwiazd obu półkul; najciekawszem je st to, że wszystkie one potw ierdzają wynik H e r­

schla, który od najnowszych i najdokładniej- szych różni się zaledwie o kilkanaście stopni.

Je d n ą z ważniejszych podstaw, na których op arte są nasze wiadomości o ruchu własnym gwiazd, są obserwacye B radleya; wyprowa­

dzenie ruchów z tych obserwacyj je s t nie­

śm iertelną zasługą Bessla. On to p odjął się żmudnej pracy zredukowania obserwacyj Bradleyowskich, a katalog 3 222 gwiazd stąd powstały i wydany p. t. „F u nd am enta astro- nom iaeu, daje nam pozycye gwiazd dla r. 1750 z ta k ą dokładnością, ja k ą dopiero w wieku X IX -y m , dzięki właśnie Besslowi,, osięgnąć zdołano. F undam entalne znaczenie tej pracy dla całej astronom ii dzisiejszej nie d a się wyjaśnić w krótkich słowach, i te n tylko dostateczne pojąć i ocenić je może, kto obeznany je st z m etodam i badań astrono­

micznych.

Zdum iew ające je st bogactwo treści owych

„F u n d am en ta” Besslowskich. W yczerpują­

cy sposób dyskusyi obserwacyj, ścisłość, mo_

(7)

.Nr 2 W SZECHSW IAT 23

gąca się wydawać m etodą przesadną, sta ła się wzorem dla wszystkich następców. T a ścisłość, ta konieczność osięgnięcia zgody pomiędzy obserwacyami zm usiła go do wy­

znaczenia na nowo rozmaitych stałych a stro ­ nomicznych, do zbudowania całej nowej teo­

ryi refrakcyi i konstrukcyi tablic—wspólnych dla całej ziemi, do dziś przez żadne nie prze­

wyższonych. M etody redukcyjne, opraco­

wane przez Bessla, a ogłoszone w znacznej części w jego „Tabulae R egiom ontanae", przyjęte zostały przez wszystkich astrono­

mów, wprowadziły do zawiłych rachunków redukcyjnych nadzwyczajną prostotę oraz jedność w traktow aniu, tak ułatw iającą kry­

tykę i dalsze zużytkowanie wyników. W tedy dopiero możliwem stało się to w spółdziała­

nie, ta organizacya w badaniach astrono­

micznych, których wpływ n a rozwój dalszy astronomii wymierzyć się nie da.

Tylko wskutek ta k dokładnych redukcyj ruchy własne gwiazd Bradleyowskich stwier­

dzić i wyznaczyć było można, a to przez porównanie z pozycyami ich, określonemi w epoce późniejszej. Posłużyły Besslowi do tego bardzo dokładne katalogi Piazziego, niedawno przedtem ogłoszone, które podawa­

ły pozycye gwiazd dla r. 1800. W szystkie gwiazdy Bradleyowskie, obserwowane przez Piazziego, zostały zbadane pod względem ruchu, a liczby otrzym ane tak są dokładne, że do dziś prawie żadnym poprawkom nie uległy.

„F undam enta astronom iae” wydane zo­

stały w roku 1818. Nie możemy tu szerzej określić podziwu godnej reformacyjnej dzia­

łalności Bessla, obejm ującej wszystkie dzie­

dziny astronomii i pokrewnych nauk, ani mówić o różnorodnych jego odkryciach, m u­

simy jednakże wspomnieć o odkryciu przez niego pierwszej znanej paralaksy, oraz o jego obserwacyach strefowych.

P roblem at paralaksy, rzecz naturalna, zaj­

mował Bessla zawsze bardzo gorąco, ale długo bezskutecznie. K iedy w r. 1829 wy­

konany i ustawiony został w Królewcu pierw­

szy heliom etr, przyrząd pomysłu F raunhofera, przewyższający dokładnością wszystkie do­

tychczasowe m ikrometry, Bessel z jem u tylko właściwą energią i wytrwałością zabrał się do dzieła. P o wielu próbach bezskutecz­

nych, jako przedm iot badań Bessel obrał

gwiazdę 61 Ł abędzia, k tó ra odznacza się b ar­

dzo znacznym ruchem własnym, będącym, ja k sądził Bessel, w związku z jej stosunkowo mniejszą odległością. T ak było w istocie.

W r. 1838 Bessel mógł donieść światu, że pax-alaksa gwiazdy 61 Ł abędzia wynosi 0",31 (liczba ta później uległa jeszcze zmianie), skąd wreszcie można było nabrać pewnego wyobrażenia o odległości najbliższych gwiazd i o ogromie wszechświata.

Odkrycie Bessla tylko o dwa miesiące po­

przedziło znalezienie paralaksy najbliższej z gwiazd, a C entaura, przez H endersona na Przylądku Dobrej Nadziei, a niebawem ta k ­ że W. S truve otrzym ał paralaksę Wegi.

Dziś liczba znanych paralaks wynosi prawie sto i, zdaje się, nie wiele jeszcze do nich przybędzie, o ile dokładność pomiarów pozo­

stanie tak ą sam ą, ja k dzisiaj.

W spom niane wyżej obserwacye strefowe Bessla podjęte zostały w celu zaradzenia dawno odczuwanej potrzebie. W dawnych czasach, kiedy gwiazdy potrzebne były tylko do obserwacyi stosunkowo rzadko pojawia­

jących się komet, brak dobrych katatogów nie daw ał się tak bardzo odczuwać. Z resztą zadawalano się bardzo mało dokładnemi przybliżeniami. Kiedy wszakże dzięki ta ­ kim „myśliwym kom etarnyru”, jak Messier, a w początku ubiegłego stulecia Pons, od­

krycia komet staw ały się coraz częstszemi, kiedy po ogłoszeniu metody O lbersa przeko­

nano się, że w wyznaczaniu dróg kom etar- nych da się osięgnąć daleko większa do k ład ­ ność niż dawniej przypuszczano, potrzeba dokładnych pozycyj licznych gwiazd coraz bardziej daw ała się odczuwać. K iedy za­

tem w r. 1801 L alande wydał swoję „H isto- ire cele8te”, zaw ierającą pozycye 47 390 gwiazd, dzieło to zostało przyjęte z wielką radością.

J a k ono było potrzebne wówczas, mogli ocenić najlepiej ówcześni obserwatorowie, na których głowę właśnie wówczas spadł nowy, a tak doniosły obowiązek, wyznaczania po­

zycyj małych planet. L alande wówczas był tem morzem, z którego czerpano pełną dłonią.

A le czerpanie z tego m orza nie należało do rzeczy najprzyjemniejszych. Silnieby to

(8)

24 W SZECH ŚW IA T Nr 2

odczuł dzisiejszy astronom , który przyzwy­

czajony je st znajdować w katalogach nowo­

czesnych dokładne pozycye dla jak iejś epoki, oraz wszystkie liczby, potrzebne do przejścia n a inną epokę, a w rocznikach astronom icz­

nych—tablice do redukcyi na miejsce pozor­

ne według wzorów Besslowskich. A by z k a ­ talogu L alan d ea otrzym ać pozycyą gwiazdy, trze b a było poświęcić na to wiele godzin pracy. Z re sz tą i dokładność tych pozycyj by ła nie bardzo wielka, nie mówiąc juź o licznych błędach, nieuniknionych w tak olbrzymiem dziele, wykonanem przez poje- dyńczego człowieka i jego małżonkę.

W latach 1803 i 1804 ukazały się katalogi Piazziego, mniej im ponujące pod względem liczby (6 748 gwiazd), ale zato znacznie d o ­ kładniejsze. Jeżeli dodam y do tego 17 000 gwiazd katalo gu Bovego, katalog gwiazd naokołobiegunowych G room bridgea i kilka m niejszych, to wyczerpiemy praw ie wszystko, co na polu katalogow ania gwiazd zrobione było przed Besslem. W e wszystkich tych p racach nie było jednakże szerszego p ro gra­

m u i wybór gwiazd dosyć dowolny, tak , źe gwiazdy o znanych pozycyach bynajm niej nie były n a niebie rozmieszczone równo­

miernie.

Id e ą B essla było określić pozycye gwiazd w dostatecznej liczbie we wszystkich czę­

ściach nieba, a to zapomocą obserwacyj t. zw.

sferowych, stosowanych przoz L alan dea przy u kładaniu „H istoire celeste". Rozpoczął on te obserwacye w r. 1821 i przez 12 la t nie­

przerw anej pracy dokonał 75011 obserwacyj gwiazd 9-ciu pierwszych wielkości, które póź­

niej, zredukowane przez W eissego w K rako ­ wie, posłużyły do ułożenia znanych k atalo ­ gów gwiazd pomiędzy 15-ym stopniem po­

łudniowego a 45 stopniem północnego zbo­

czenia.

Dalszy ciąg swej pracy Bessel przekazał asystentow i swemu A rgelandrow i, któ ry ją teź z godną podziwu um iejętnością i w ytrw a­

łością wykonał. Około miliona obserwacyj dało m ateryał do wielkiego katalogu „Bon- n e r D u rch m u steru n g ”, zaw ierającego wszyst­

kie gwiazdy do 9,5 wielkości między b ie ­ gunem północnym a 2-gim stopniem zbo­

czenia południowego. Liczba tych gwiazd wynosi 324198. Później Schonfeld prowadzi | tę p racę do 23° zboczenia południowego, j

a Gould i Thom e w Cordobie w swej „Ura- nom etria A rg e n tin a” rozciągają na całą pozostałą część półkuli południowej.

To olbrzymie dzieło, pow stałe z inicya- tywy Bessla, bynajmniej nie zakończyło dążeń, zmierzających do sporządzenia wy­

czerpującego inw entarza gwiazdowego. Było ono tylko punktem wyjścia do większej pracy, podjętej r. 1865 solidarnie przez 19 najwybitniejszych obserwatoryów pod egidą niemieckiego Towarzystwa astronom icz­

nego. Celem tej pracy je st wyznaczenie do­

kładnych pozycyj wszystkich gwiazd, obser­

wowanych przez A rg e lan d ra i Schónfelda, które w „Bonner D urchm usterung” są tylko przybliżone. Z naczna część tych katalogów Towarzystwa astronomicznego znajduje się juź w ręku astronomów, inne zaś są już na

ukończeniu.

Lecz oto, jakby na dowód, że ludzkim d ą­

żeniom kresu położyć nic nie jest w stanie, na kongresie w P aryżu, odbytym w pierw­

szych latach ostatniego dziesięciolecia, po­

stanowiono jeszcze bardziej rozszerzyć nasze wiadomości o współczesnym stanie nieba, i podciągnąć pod kontrolę wszystkie gwiazdy aż do 11 wielkości —a to za pośrednictwem płyty fotograficznej. I tu znowu widzimy solidarne współdziałanie najbardziej w kie­

run ku fotograficznym wyspecyalizowanych i odpowiedniemi środkam i m ateryalnem i wy­

posażonych obserwatoryów, a ja k szybko p ra c a postępuje naprzód widzimy stąd, że potrzebne fotografie są już prawie wszędzie wykonane, a wymierzanie płyt i rachunki redukcyjne w pełnym biegu. Obserwato- ryum paryskie m a ju ż gotowych kilka k a rt wielkiego atlasu fotograficznego, a obserwa- toryum poczdamskie właśnie przystępuje do d ru ku 3 go tom u katalogu przyjętej na sie­

bie części nieba (od 31 do 39 stopnia zbocze­

nia północnego).

Znaczenia tych prac dla przyszłych postę­

pów wiedzy trudno ogarnąć, nie mogę też w tym artykule naw et tej kwestyi poruszać.

Jeżeli chodzi o zbadanie budowy świata, kształtu i rodzaju naszego układu gwiazdo­

wego, to tylko na tej drodze do rozw iązania tej zagadki zbliżać się możemy. T u wypada zwrócić uwagę na próby, podjęte w tym kie­

(9)

Nr 2 W SZECHŚW IAT 25 runku, i znowu W illiam H erschel je st tym,

który pierwszy miał odwagę zanurzyć wzrok w przepastne głębiny drogi mlecznej, aby nie filozofią i spekulacyą, ale rachunkiem i obserwacyą zdobyć realne podstawy do roz­

ważań nad znaczeniem drogi mlecznej i na- szem stanowiskiem w odm ętach otaczających nas słońc. Je g o „sondowania” nieba będą po wsze czasy przykładem tych kolosalnych przedsięwzięć, przed jakiem i nie cofa się g e­

niusz, gdy spodziewa się od nich zaspokoje­

nia palącej go żądzy wiedzy. Sondowania te doprowadziły go, ja k wiadomo, do kon- strukcyi schematycznej, według której nasz układ gwiazdowy, t. j. układ drogi mlecznej, ma postać podwójnie wypukłej soczewki, wewnątrz której, nieco ekscentrycznie, mie­

ści się nasz układ słoneczny. Sposób b ad a­

nia H erschla m ało znalazł naśladowców, z których może najwybitniejszym jest syn j e ­ go, John. Większość późniejszych badań nad budową świata o parła się na katalogu A rge- lan d ra i innych, które podają wprawdzie m a- tery a ł mniej obfity, ale zato dokładniejszy.

Wspomnimy tylko o pracachStruyego, M aed- lera, P ro cto ra i in. W ostatnich czasach wyniki analizy widmowej, szczególnie zaś bystre oko fotografii, odkrywającej nam nie­

skończoną zawiłość i chaotyczność tam, gdzie oko nasze nic z tego wszystkiego nie dostrze­

ga, wywołały liczne nowe próby wyjaśnienia zjaw iska drogi mlecznej, z których jednakże przedewszystkiem wynika, że chwila rozw ią­

zania tej zagadki je st jeszcze bardzo odległą.

Przechodząc po kolei najrozm aitsze za d a­

nia astronom ii i widząc wszędzie odkrycia pierwszorzędnej doniosłości, oraz olbrzymie prace, przygotowujące glebę pod odkrycia przyszłych czasów, nie jesteśm y w stanie orzec, które z odkryć je st największem, która z prac najbardziej podziwu godna. W ątp li­

wości tego rodzaju nasuw ają się nam szcze­

gólnie w tej chwili, gdy chcemy słów kilka poświęcić zdobyczom analizy widmowej.

Przez odkrycia analizy widmowej a s tro ­ nomia zupełnie niespodzianie znalazła się w posiadaniu środka do badania tych cech | odległych ciał niebieskich, które, według zda- i nia astronomów nie tak dawnej przeszłości, nazawsze m usiały zostać przed umysłem ludz­

kim ukryte, cech, które dawniej wchodziły tylko w zakres badań laboratoryjnych fizyka lub chemika. Zagadkowe linie, odkryte w widmie słońca przez W ollastona, poddane szczegółowym studyom przez Fraunhofera, obejmującym także typowe widma niektó­

rych gwiazd, linie te, wyjaśnione później przez K irchhoffa, dały klucz do tej skarbnicy nowych odkryć, z której pełną dłonią czerpie dzisiejsza astrofizyka. Nowa wiedza, rzec * można, powstała na gruncie tego odkrycia, której metody b adania tak różnią się od m e­

tod astronomicznych w znaczeniu odwiecz- nem tego wyrazu, że specyaliści pracujący w obu tych działach wiedzy o niebie, bardzo często już nie są w stanie się porozumieć.

N iepodobna streścić, chociażby w głów­

nych tylko zarysach, wszystkiego, co astro ­ fizyka w połączeniu z inną wielką córą X I X wieku, fotografią, wniosła do skarbca wiado­

mości naszych. W ykazała ona tożsamość m ateryi, tworzącej nieskończoność nieskoń­

czenie odległych od siebie słońc, d a ła dowód ciągłości procesu kosmicznego przekształca­

nia się światów, stw ierdzając istnienie m a te ­ ryi w stanie chaotycznego rozkiełznania oraz jej stopniową koncentracyą, a z drugiej s tro ­ ny obum ieranie stygnących i gasnących brył słonecznych. A le najmniej może spodziewa- nem było zastosowanie, ja k ie analiza widmo­

wa znalazła w badaniach ruchu gwiazd w p ro ­ mieniu widzenia. Ż ad ne pom iary szybkości kątowych nie pozwolą nam nigdy szybkości gwiazd określać z dokładnością, k tórą dzię­

ki przesuwaniu się linij widmowych możemy osięgnąć przez analizę widmową. Dość z a ­ znaczyć, źe dziś tę szybkość określać można z dokładnością 0,2 k m na sekundę. Tylko wobec tej dokładności można było stwierdzić z całą stanowczością budowę księżycowo- m ateryalną pierścienia S atu rn a, pokusić się o wyznaczenie okresu obrotu W enery oraz poczynić ciekawe studya nad ruchem wiro­

wym słońca. A le nie koniec na tem, an a li­

zie widmowej przypadło w udziale wykrycie ciemnych brył, powodujących zmiany jasn o ­ ści pewnego typu gwiazd zmiennych, oraz całego szeregu typu gwiazd podwójnych, czyli całej nowej dziedziny zjawisk, wchodzą­

cej w zakres t. zw. astronomii niewidzialnego.

(10)

26 W SZEC H ŚW IA T

Szkic nasz w zrasta do rozmiarów niepożą­

danych, a tyle jeszcze nasuw a się przedm io­

tów, o których chociaż słówkiem napom knąć by należało. J a k ż e skrom nie przedstaw iają się 103 mgławice k atalogu M essiera w po­

równaniu z obejm ującem i tysiące numerów katalogam i mgławic, wykrytych przez H e r­

schla i jego syna i skrupulatnie opisanych.

A przecież od Herschlów i lorda Rossea, któ-

’ ry największy reflektor św iata obserwacyom mgławic poświęcił, do dziś ciągle nowe m gła­

wice i grom ady się odkryw ają, i p raca nad ich zbadaniem ani na chwilę nie ustaje.

Św iat mgławic, znanych dzisiaj, obejmuje przeszło 30 000 numerów. Albo dzisiejsze katalogi gwiazd zmiennych nowych i cała lite ra tu ra tego ciekawego przedm iotu, jakim są ogromnym krokiem naprzód w porówna­

niu z dziesiątkiem może zaledwie gwiazd zmiennych, przekazanych z czasów daw niej­

szych wiekowi X I X ! F otom etryczne k a ta ­ logi Pickeringa, P ritch ard a, oraz najw ięk­

szy, obecnie jeszcze nie skończony M ullera i K ernpfa będą kam ieniam i węgielnemi dla badań przyszłych stuleci nad zm ieniającą się z biegiem czasu jasnością gwiazd, a k a ta ­ logi widm, opracowane przez D unera, P ic­

keringa, V ogla i t. d., pozwolą badać tow a­

rzyszące zmianom jasności zmiany widma.

S ąto jednakże nadzieje odległej przyszło­

ści, a życie je s t krótkie. Zazdrościć zatem chciałoby się astronom om przyszłości, któ­

rym wiek nasz pozostawia ta k olbrzymi sp a­

dek, sam odziedziczywszy tak niewiele. Ale z drugiej strony, dumnym może być wiek X £ X -ty z dzieł swoich, albowiem żaden z mi­

nionych dorównać mu nie może.

M . E r n s t.

Z klasyfikacyi pierwotniaków.

(Ciąg dalszy).

Przejdziem y teraz do drugiego rzędu ko- rzenionóżek, do t. zw. otw ornic (F oram ini- fera).

Otwornice różnią się od pelzakowatych przedewszystkiem kształtem nibynóżek: n i­

bynóżki ich nie bywają nigdy grube, tępe i krótkie, lecz zawsze cienkie i obficie ro z g a­

łęzione, przytem łączą się ze sobą i zlew ają, tworząc wkoło ustroju niejako sieć obfitą, o kształtach nieprawidłowych. A dalej otwor­

nice posiadają zawsze skorupkę, k tó ra u nich zasługuje w już w zupełności na tę nazwę, gdyż je s t utw orzona z substancyj m ineral­

nych tw ard ych —związków krzem u lub wap­

nia. Skorupki otwornic byw ają dwu rodza­

jów: jedne prócz otworu gębowego (podobnie, jak , dajmy n a to, u A rcelli) nie posiadają juź żadnych otworów; inne, prócz otworu g ę­

bowego, przedziurawione są jeszcze w wielu miejscach licznemi otworkami, przez które wysuwają się nibynóżki. Foram inifera, po­

siadające skorupkę pierwszego rodzaju, zwa­

ne są Im perforata, posiadające skorupkę,

przedziurawioną wielu otw oram i—P erfo rata.

Od tych ostatnich otrzym ał nazwę cały rząd (Foram inifera — foramen = otwór, fero = nio­

sę). Prostszem i i niższemi są n aturalnie Im perforata. W śród nich gatunek zwany E u glypha stanowi niejako formę przejściową od Amoebina testacea do Foram inifera. N i­

bynóżki Euglyphy (fig. 7) są już wprawdzie długie i cienkie, j a k zwykle u otwornic, lecz łączą się z sobą i zlewają, tworząc t. zw. ana- stomozy, jedynie u samej podstawy i w nie­

wielkiej liczbie; nie tw orzą jeszcze przeto ta k charakterystycznej dla innych F oram i­

nifera sieci nibynóżek, a przytem skorupka E uglyphy podobna je st jeszcze bardzo do skorupek Am. testacea; składa się z okrąg­

łych m ałych płytek krzemionkowych, ułożo­

(11)

Nr 2 WSZECHSW1AT 27

nych na powierzchni ciała i posklejanych substancyą chitynową; zarówno płytki ja k i substancya sklejająca je, przedstaw iają wydzielinę zarodzi. Skorupka ta posiada na zaokrąglonym końcu cztery długie kolce, po których na pierwszy rzut oka odróżnić moż­

n a Euglyphę od Diffługii. Bardzo ciekawy je s t sposób, w jak i odbywa się podział E u ­ glyphy. Gdy Euglypba przygotowuje się do podziału, w zwierzchnich warstwach zarodzi zaczynają wytwarzać się płytki, zupełnie t a ­ kie same, ja k te, co tworzą skorupkę; płytki te ustaw iają się naokoło ją d ra , leżącego na dole ustroju. N astępnie zaródź zaczyna wy­

suwać się przez otwór gębowy nakształt ko r­

ka coraz więcej i więcej, aż póki nie utworzy się wyrost równie duży, jak ustrój macie­

rzysty, a jednocześnie płytki, o których do ­ piero cośmy mówili, zaczynają wędrować w górę, wychodzą nazewnątrz, układ ają się na powierzchni wyrostu zarodzi i tworzą n aj­

zupełniejszą nową skorupkę. Mamy wtedy jakby dwie Euglyphy, złączone ze sobą otworami gębowemi, ale tylko jedna z nich posiada jądro. J ą d ro to poczyna się wkrót­

ce dzielić i, ja k to stwierdził Szewiakow, po­

dział ten odbywa się drogą mitotyczną, a od typowej karyokinezy różni się jedynie tem, źe otoczka jądrow a istnieje wokół ją d ra przez cały czas podziału i tak wszystkie fazy kolejne odbywają się wewnątrz tej otoczki.

Odkrycie tego zjawiska je s t rzeczą nader ważną, albowiem przez czas długi sądzono, że podział karyokinetyczny je st właściwością jedynie komórek ustrojów wyższych, a u pier­

wotniaków podział ją d ra odbywa się drogą prostego przewężania. Obecnie zaś ręczyć niepodobna, czy w razie zastosowania n a j­

nowszych metod badania nie okazałoby się, że u wielu, wielu pierwotniaków, szczególniej wyższych, nie ma miejsca podział karyokine­

tyczny. T ak proste napozór przejawy życio­

we ustrojów tych, po bliższem zbadaniu oka­

zują się coraz bardziej zawiłemi *).

Jeżeli Euglyphę i podobne do niej gatunki, złączone razem pod nazwą rodziny E ugly- phina, można było jeszcze zaliczać to do Am.

testacea, to do P oram , im perforata, to już

Gromię i M ikrogromię (fig. 8 i 9) uważać można za otwornice typowe. Nibynóżki Gromii tworzą, ja k widzimy, bogatą sieć, charakterystyczną dla tego rzędu korzenio- nóżek. G rom ią odróżnia się od wielu po­

krewnych ustrojów przez to, że skorupka jej nie je st nazewnątrz, lecz wewnątrz zarodzi;

początkowo tworzy się ona nazewnątrz, lecz później zaródź wylewa się przez otwór gębo­

wy i otacza wokoło skorupkę. M ikrogrom ia znów odznacza się wśród innych gatunków Foram inifera tem, że tworzy kolonie. K olo­

nie te powstają stopniowo z jednego osob­

nika wskutek niezupełnego podziału; podział odbywa się, ja k zwykle u pierwotniaków ze

J) U zielonojądrowej Opalina (orzęski— H olo- fricha) spotykam y również typow ą karyokinezę.

(12)

28 W S Z E C flSW IA T N r 2

sko ru pką nieskom plikow aną: część zarodzi z jąd re m występuje nazew nątrz, tworzy sobie nową skurupkę, lecz nie oddziela się zupełnie od ustroju macierzystego, ale pozostaje z łą ­ czona z nim zapomocą cienkich i długich n ici—nibynóżek; gdy podział taki powtórzy się kilka razy, pow staje kolonia, ja k na (fig. 9). Osobniki kolonii takiej mogą wy­

d łużać swe nibynóżki i wtedy oddalają się jed en od drugiego—kolonia ta k a zowie się rozem kniętą, lub też mogą kurczyć nibynóżki, zbliżać się do siebie i tworzyć zbite skupie­

nia, kolonia zwie się wtedy zem kniętą; w tej ostatniej postaci była ona naw et opisana przez jednego z badaczów, A rch era, pod nazw ą Cystophrys, jak o oddzielny gatunek.

Wogóle, z faktam i podobnemi w klasyfikacyi pierwotniaków spotykam y się dość często.

Prześw iadczenie, że stosunki życiowe, jak ie p an u ją w tem państw ie ustrojów , są bardzo proste, nie pozwoliło przypuszczać, abyśmy mogli tam spotkać całe złożone cykle ro z ­ woju, ja k to np. w ostatnich czasach opisał Schaudinn dla T richosphaerium Sieboldii (p a trz W szechświat n-r 10 z 1900 r.), lub aby ten sam osobnik w rozm aitych okresach ży­

cia pod rozm aitem i m ógł istnieć postaciami;

stą d powstało wiele zbytecznych nazw, które dopiero tera z są ograniczone przez ściślejsze badania.

(Dok. n a st.).

K . B łeszyń sk i.

Ś. p. Hipolit Cybulski.

W dniu 9 g rudnia 1900 r. przeniósł się do wieczności po kilkotygodniowej, ciężkiej cho­

robie, ś. p. H ipolit Cybulski.

W krótkiej wzmiance o tym niezmordowa­

nym pracowniku na niwie ogrodownictwa przytoczę główniejsze jego zasługi, ja k o s ta r ­ szego ogrodnika ogrodu botanicznego w a r­

szawskiego i jak o botanika, florysty; mogę to łatw o uczynić, gdyż przez trzydzieści prze­

szło la t patrzyłem zblizka na jego zabiegi i gorliwą pracę.

G dy w roku 1864 objął dyrekcyą ogrodu botanicznego ś. p. J e rz y Alexandrowicz, z a ­

raz powołał ś. p. Cybulskiego na starszego ogrodnika, który w różnych ogrodach z a g r a ­ nicą nabył dokładnej znajomości w swoim zawodzie. Z wielką gorliwością zajął się ta k dyrektor ja k jego pomocnik uporządko­

waniem ogrodu, któ ry w niedługim czasie prawie zupełnie został przekształcony i przy­

prowadzony do naukowego znaczenia. Soi- śle botaniczna część ogrodu została system a­

tycznie uporządkowana, a część ozdobna i dla publiczności przeznaczona zapełniła się to pięknemi drzewkam i, to kobiercam i.

K ażdy rok p rzysparzał ogrodowi nowych nabytków, to w drzewkach, to w nasionach, któ re corocznie hodowano.

W niedługim też czasie ani je d n a grządka nie s ta ła pustkowiem. S. p. Cybulski zaw­

sze od ran a do wieczora zajmował się ogro­

dem, zawsze wiedział, co w nim jest, a czego jeszcze brakuje. W szystkie działy botanicz­

ne były dobrze opatrzone. N ie mówiąc 0 roślinach z roku na rok sianych, nadmienię tylko o kolekcyi drzew iglastych, które ilością 1 rzadkiem i, a pięknemi okazami odznaczają się w ogrodzie; niemniej może zwrócić uwagę kolekcya dębów, które od karłow atych aż do piram idalnych pod okiem ś. p. Cybulskiego były sadzone. K to zwiedzał często ogród botaniczny, ten mógł wszędzie dostrzedz wielką troskliwość o jego rozwój. Do dzisiej­

szego dnia tchnie jeszcze w wielu miejscach duch ś. p. Cybulskiego; on to urządził przed obserwatoryum {piękny klomb, ja k również pozasadzał żywopłoty przed ogrodem i na dziedzieńcu.

Um iał zawsze ocenić rzadkość botaniczną i ocalić j ą od zagłady; jak o przykład tego niechaj posłuży następ ująca okoliczność:

P rzed laty mniej więcej dwudziestu ścięto na terytoryum łazienkowskiem, nieopodal ro ­ gatki belwederskiej, topolę piram idalną z baźkam i żeńskiemi i, rozumie się, byłaby przepadła bez śladu. S. p. Cybulski, prze­

chodząc przypadkiem , odrazu zm iarkow ał, że ta k a topola je s t wielką rzadkością, uciął kilka gałązeczek i posadził je w ogrodzie botanicznym; z czasem wyrosły z nich spore drzewka, z których kilka utrzym uje się do dnia dzisiejszego. J a k o ogrodnik był ś. p.

Cybulski znawcą hodowli roślin i corocznie też pilnował i zbierał nasiona, których ob­

szerny katalog drukiem ogłoszono.

(13)

N r 2 W SZECHŚW IA T

P o opuszczeniu ogrodu botanicznego w r o ­ ku ]894 zab rał się ś. p. Hipolit do zbadania flory roślin jawnokwiatowych w W arszawie i jej okolicach. Każdego roku od wczesnej wiosny do późnej jesieni zwiedzał najnieprzy- stępniejsze zaułki, zarośla, drogi, place, cm entarze i t. d., a czynił to aż do swej cięż­

kiej choroby. Owocem tych jego wycieczek była znaczna liczba roślin, których przedtem tu ta j nie znajdowano. Wiadomości o tych nowoznalezionych roślinach udzielał na posio dzeniach Towarzystwa ogrodniczego, przed- staw iająco tazy jo czem można znaleźć bliższe szczegóły w dawniejszych num erach W szech­

świata, w którym ogłaszano krótkie sprawo­

zdania z pomienionych posiedzeń. Jeżeli zna­

łaś ł nasiona, albo okazy, których nie mógł oznaczyć, zasadzał je w małym ogródku na podwórzu swojego domu i hodował do zupeł­

nego rozwoju i ścisłego zbadania.

On też, z początku wespół ze ś. p. W a łe c ­ kim, a po jego zgonie sam jeden był kierow­

nikiem działu fenologii krajowej w P am ięt­

niku Fizyograficznym.

W ogólności mówiąc, był ś. p. H ipolit Cy­

bulski zamiłowanym badaczem i znawcą flo­

ry jawnokwiatowej okolic W arszawy.

Niech M u lekką będzie ziemia, na której praco w ał!

J . Kowalczyk.

SEKCTA CH EM ICm .

P osied zen ie d. 2 9 grudnia r. z., 16-te w roku sprawozdawczym .

P o przeczytaniu i przyjęciu protokulu p o sie ­ dzenia poprzedniego, mag. min. J ó zef M oroze- wicz w ygłosił odczyt pod tyt. „Z chemii k rze­

m ianów”.

P releg en t wspomniawszy przedewszystkiem o niedostatecznym stanie wiedzy o krzemianach w porównaniu z działem zw iązków węglowych, p rzedstaw ił dotychczasow e, utarte ju ż przypusz­

czenia o budowie krzemianów (sole normalne, kw aśne lub zasadow e kwasów : ortokrzem owe- go, m etakrzem owego, orto- i m eta-dw ukrzem o- w ycb, pirokrzem owych, trój krzem owego i pię- ciokrzem ow ego). Budowa przypuszczalna tych kw asów nastręczyła liczne trudności w wyborze w zorów dla zw iązków i dawała powód do licz­

nych dow olności. Najwięcej wzorów, opartych

często tylko na dalekich analogiach, wprowadzili Groth i Rammelsberg.

Badania dośw iadczalne nad budow ą zw iązków krzemowych nauka zaw dzięcza przedew szystkiem , L em bergow i, tw órcy m etody, zapom ocą której można było udowodnić, że 1) zasady m etalów jedno i dwuwartościowych (M e1 i Me11) są ruch­

liw e i m ogą w zajem nie się zastępow ać : np. leu- cyt przechodzi w analcym , t. j . zastępuje się s o ­ dem, natrolit daje felspat i t. p.; 2) że kaolin, najprostszy glinokrzem ian, łączą się z p otasow - cami, dając odpowiednie krzem iany, spotykane w przyrodzie.

M etoda Lemberga polegała na oddziaływ aniu na dany krzemian roztworami odpowiednich soli w tem peraturze 1 8 0 — 1 9 5 ° pod ciśnieniem .

Stanisław T hugutt od r. 1891 do 1 8 9 7 ogłosił szereg badań doświadczalnych, w których p o sił­

kując się m etodą Lemberga, otrzym ał bardzo ważne rezultaty, dozw alające wnioskować o b u ­ dowie niektórych krzemianów. Punktem w yjścia w badaniach naszego rodaka był wodan nefelinu, syntetycznie otrzym any przez Lemberga, z k tó ­ rego T hugutt otrzym ał cały szereg t. zw. soda- lifów , t. j . połączeń zw iązku 2N a2Al2Si20 s .5H 20 z różnemi solam i sodowemi — p rzez zastąpienie

! w wodanie nefelinu cząsteczek wody. W szędzie

| otrzym ał w połączeniach tych stosunek prosty krzem ianu do soli. Pozatem syn teza zw iązków

| tych ma wielkie znaczenie dla geologii i chemii rolnej, t. j . sprawy odżyw iania się roślin.

W następnych badaniach T hugutt zajął się wyjaśnieniem znaczenia, ja k ie ma glinka w gli- nokrzemianach.

Z szeregu dośw iadczeń tego badacza w ynikło, że 1) glinka w połączeniach tych tylko w części ma znaczenie zasady, w części zaś je s t kwasem , j że 2) masa cząsteczkow a glinokrzem ianów je s t przynajmniej 3 do 4 razy w iększa od em pirycz-

j nej, że 3) krzem iany składają się z pew nego ro-

! dzaju grup atom owych, wchodzących w całość reakcyi, które to grupy przez analogią do zw iąz­

ków chemii organicznej, należałoby nazwać rod ­ nikami.

Zkolei p. Br. Znatowicz w zastępstw ie p. N .

i M ilicera, d elegata Sekcyi do ankiety słownictw a i chem. w Krakowie, który z powodu choroby na

j posiedzenie udać się nie m ógł, zdawał spraw ę

j z narad nad ujednostajnieniem term inologii che-

j micznej polskiej. Sprawozdanie to w obszer-

j niejszem streszczeniu będzie podane w następur

j jącym numerze W szechświata.

Następnie p. Wł. L eppert m ów ił o posiedze­

niu, zwołanem w Krakowie przez grono m iejsco-

| wych chemików w celu rozpatrzenia spraw y cza-

| sopism a chem icznego, projektowanego w W ar- i szaw ie. Zebrani uchw alili gorące popieranie

i przyszłego organu chemików polskich i utw orzyli j dwa kom itety lokalne. Kom itet lwowski składać się ma z pp. R adziszew skiego, N iem eutow skiego i Paw lew skiego, a krakowski z pp. Schramm a, M archlewskiego i E streichera.

(14)

3 0 W SZECH ŚW IA T N r 2 N astępnie w iceprezes O ddziału zaw iadom ił, ż e

R ada O ddziału przyznała Sekoyi 5 0 0 rubli na skom pletow anie biblioteki ch em icznej.

N a tem posiedzenie zostało ukończone.

K R O N I K A N A U K O W A .

— Część pozaczerw ona w idm a słonecznego.

L an gley z W aszyngtonu p osłał na ostatni k on ­ gres Stow arzyszenia brytańskiego spraw ozdanie z przebiegu swoich badań nad częścią pozaczer- w oną widma słon eczn ego, z których ju ż raz z d a ­ w ał sprawę na kongresie w Oksfordzie.

K rzyw e energii zostały sfotografow ane auto­

m atycznie zapomocą. lu sterk a galw anom etru w połączeniu z bolom etrem . L an gley badał specyalnie widmo pozaczerw one zapom ocą p r y z ­ m atów z so li kam iennej, a diagram y dołączone do spraw ozdania w ykazują obecność 7 4 0 linij p o ­ m iędzy 0 ,7 6 [X i 1 ,8 [J..

W iadom o, że bolom etr składa się w zasadzie z dwu długich na centym etr pasków platynow ych, pokrytych sadzą; przyrząd ulepszony, którego opisu autor nie podaje, je s t tak czuły, że w ystar­

cza prąd 8 X 1 0 —11 am perów , żeby galw ano- m etr okazał zboczenie na jed n ę tysiączn ą.

W ten sposób w ykazać m ożna wahania tem pera­

tury w ynoszące jed n ę m ilionow ą stopnia.

(R ev. Scen t.) S.

— W pływ zaćm ienia słońca na elektryczność atm osferyczną. J u liu sz E lste r w refaracie w łos k ieg o T ow arzystwa spektroskopow ego zdaje sp r a ­ wę z obserw acyj swoich z czasu ostatniego z a ­ ćm ienia słońca w A lgierze. Stw ierdził on w ted y spadek bardzo pow ażny potencyału elektryczności atm osferycznej w ch w ili całkow itego zaćm ienia a naw et i później. „ N atu rę” zaznacza pom iędzy innem i spraw ozdanie p. E m ila Oddone z je g o obserw acyj, dokonanych zapom ocą elektrom etru w Padw ie, k ied y p od czas ostatniego zaćm ienia 8/10 ta rczy słonecznej było zakryte.

W y n ik i tych ostatn ich badań są ujem ne.

P rzed zaćm ieniem zauw ażono w ysokie p oten- cyały odjem ne, co m ogło być rów nież p r z y ­ pisane chmurom tow arzyszącym oddalonej burzy;

ale podczas zaćm ienia zm iany potencyału e lek ­ trycznego zdaw ały się być tejże natury, co zm iany d zienne zw yczajne.

N ie wydaje się, żeby zaćm ienie wywarło jak i w pływ w yraźny na stan elek tryczn ości w p o w ie­

trzu , trudnoby jed n ak było orzec, czy po części tej przyczyn ie nie zaw dzięczam y zmian zau w a­

żonych.

(R ev. S cen t.) S.

— Zarazek ospy, jak wiadomo, dotąd nie z o ­ stał odszukany. W jednym z ostatnich n-rów

„R evue scieutifiąue” zuajdujem y jednak str e sz ­ czenie kom unikatu w „Societe de b io lo g ie” pp.

R ogera i W eila, którzy w ow rzodzeniach osp o - wych znaleźli liczne ciałka, o postaci owalnej lub zaokrąglonej, od 1 do 3 [1 średnicy, które dość silnie wchłaniały substancya barwiące. C ia ł­

ka te, uważane przez niektórych autorów za za­

razki ospy, przew ażnie b yły brane za szczątki ją d er zniszczonych komórek.

Pom ienieni badacze zn aleźli ciałka takie we krwi osób, dotkniętych ospą. Tutaj w ciałkach tych (znajdowanych zazwyczaj przy nader z ło ­ śliw ej postaci ospy) daje się zauw ażyć jądro o to ­ czone cienką lecz w y r a Ź D ą w arstw ą słabo barw ią­

cej się zarodzi.— Po śm ierci chorych znajdowano ciałka te również w szpiku kostnym . Sekcya, dokonana na dwu zmarłych na ospę kobietach brzem iennych w piątym i szóstym m iesiącu ciąży, wykazała obecność znacznej ilości tych c ia ­ łek w płynie owodni; — stw ierdzono w tym że przypadku, poruszanie się tych ciałek. W e krwi i tkankach królików , którym zastrzyknięto krew, w ziętą z ludzi chorych na ospę, znaleziono też sam e ciałka. W e krwi zarażonego osp ą kró­

lik a, wynaczynionej i trzym anej w ciągu dni kilku w term ostacie w temp. 3 8 ° C, zauważono znaczny przyrost ilościow y pom ienionych ciałek.

W reszcie udało się otrzym ać kultury czyste tyci;

przypuszczalnych zarazków ospy, i szczepienia z tych hodow li, wypróbowane na królikach, w y ­ w ołały charakterystyczne objawy ospy.

W obec tych w szystkich faktów nader praw do- podobnem je s t przypuszczenie R ogera i W eila, uw ażających ciałka te za zarazki pow odujące ospę. N ie są to niew ątpliw ie bakterye, lecz ustroje pasorzytnicze, n ależące do typu pierw ot­

niaków , najprawdopodobniej zaś do burmaczek (Sporozoa), gdyż in vitro ciałka te wyradzają się i przeobrażają w bezbarwne, b łyszczące, podw ój­

nie okolone ciałka, przypom inające zarodniki.

J a n T.

— Z w ierzęta morskie i osmoza. R. Quin- ton podaje nader ciekaw e w yniki badań swych nad osm ozą, zachodzącą pom iędzy wodą morską a cieczam i, znajdującemi się w ciele licznych zb a ­ danych przez niego przedstaw icieli bezkręgo­

wych fauny m orskiej. Okazuje się, że hem olym - fa, lub krew bezkręgow ców morskich posiada zaw sze taką sam ę zawartość tych samych soli, co i środow isko, wśród którego zw ierzę dane żyje. Zmiana koncentracyi soli w w odzie m or­

skiej w prędkim czasie w yw ołuje zmianę analo­

giczn ą w ciele zw ierząt. Zjawisko to nie z a ­ le ż y od kom unikacyi bezpośredniej jam ciała

; zw ierzęcia z wodą morską przez jakiebądż otw o­

ry, lecz polega w yłącznie na procesach OBmotycz- nych.

(C . R .) J a n T.

Cytaty

Powiązane dokumenty

postrzeć je zupełnie poziomo. Takie mniej więcej warunki znajdujemy w głębi lasu, gdzie mrok panuje przez cały dzień bez względu na to, czy mamy dzień

logii pomiędzy m ateryą organizowaną a m ar-.. P od względem poglądu na istotę w zrostu N aegeli niewiele różni się od Schw anna; przyjm uje on także, że ciało

tego czasu, który upływa od chwili podrażnienia przez elektryczność do chwili skurczu i okres ten, trwający w warunkach normalnych mniej więcej ijednę setną

sów prądu, wprawiających w ruch błonę i lustro. W ten sposób powstają na czułym papierze, wyżej wspomniane, wznoszące się i opadające linie alfabetu. Papier,

nych badań, podjętych celem wykazania, czy przez parowanie elektryczność powstaje, to jest czy para, unosząca się z powierzchni płynu naelektryzowanego,

Tą drogą udało mu się wykazać, że pod wpływem bakteryj tyfusowych wytwarza się silnie jadowita ptomaina, nazwana przezeń tyfotoksyną U ,H ,,N 0 2; źe pod

Osoby dotknięte wieloletnią k a ta ra k tą są oddawna niemal zupełnie ślepe i oczu swych prawie nie używają; zachowały tylko żywe wspomnienie dawno ubiegłych

Palamas wyrażał ją nawet za pomocą tych samych greckich słów i pojęć (więc to on wygląda na najbardziej bezpośredniego inspiratora rozważań Marczyń- skiego, obok