JSie 3 . W arszawa, dnia 20 stycznia 1901 r. T o m X X ,
R e d a k to r W sz e c h św ia ta p rz y jm u je ze sp ra w a m i le d a k c y jn e m i c o d z ie n n ie od g. 6 d o 8 w iecz. w lo k a iu redakcyi*
A d r e s IR.eda.łzo y i : K ra k o w sk ie - P rzedm ieście, 3ST-r 6 6.
PHKKUM KKATA „W '8ZEC '1IH W IA TA “ . W W A r n Z f lw ie : r o c z n ie ru b . 8 , k w a r ta ln ie ru b . 2 . Z p r z e s y ł k ą p o c z to w ą : ro czn ie ru b . 10, p ó łro c z n ie ru b . R.
P re n u m e r o w a ć m o ż n a w R e d a k c y i W sz e c h św ia ta i w e w sz y st
k ic h k s ię g a rn ia c h w k r a ju i za g ra n ic y .
K o m itet R e d a k c y jn y W s z e c h ś w ia ta s ta n o w ią P a n o w ie : C zerw iń sk i K ., D e ik e K ., D ic k s te in S .. E ism o n d J ., F la u m M , H o y e r H . Ju rk ie w ic z K ., K ra m s z ty k S ., K w ie tn ie w sk i W ł., L ew iński J ., M o ro z e w ic z J., N a ta n so n J . , O k o lsk i S., S tr u m p f E .,
T u r J . , W e y b e r g Z., Z ieliń sk i Z .
TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.
R z u t o k a n a r o z w ó j c h e m i i w X IX s t u l e c i u .
O dczyt, w y g łoszony w S ek cy i chem icznej w dniu 12 sty czn ia r. 1901.
Wielki i zasadniczy problem at chemii, bę
dący zarazem ważnem zadaniem filozoficz
ne m, stanowi rozwiązanie istoty otaczającej nas materyi.
Z czego się składa m aterya, ja k je st zbu
dowana, jakim prawom podlega w swoich przem ianach — były to przedewszystkiem pytania, jak ie chemik X I X wieku zadawał sobie na każdym kroku, a rozwiązując je stopniowo, wznosił jeden z najwspanialszych pomników postępu myśli ludzkiej. Proces
■budowy tego potężnego pomnika, dostarcza
jący odpowiedzi na powyższe pytania, przed
staw ia też właściwy obraz rozwoju chemii, któ
ra , zaiste, od początku X I X w. poczęła dopiero prowadzić żywot samodzielny nauki. Daw
niej była na usługach m etalurgii (Agricola), albo farmacyi i medycyny (peryod ja tro -
^hemii od czasów Paracelsusa). R obert Boy- le był pierwszy, który upom niał się o che
mią, jako o naukę zupełnie niezależną od wszelkich celów praktycznych, a Lavoisier 0 7 4 3 - 1 7 9 4 ) przez wprowadzenie metody naukowej badania i ustalenie zasady nie-
zniszczalności materyi nadał chemii de facto byt naukowy i w tym stanie na schyłku wieku X V I I I oddał j ą w spadku wiekowi następnemu.
* *
*
W stępując na próg wieku X IX -g o , pom ię
dzy chemikami, którzy przyczynili się szcze
gólnie do rozwoju chemii i są już w pewnym związku z teoryą atom istyczną, przyświeca
jącą nam wiernie przez całe stulecie, spoty
kamy przedewszystkiem R ich tera i P ro u sta.
Badania pierwszego, wykazujące stosunki wagowe, według których kwasy łączą się z zasadam i, tworząc sole, ugruntow ały naukę o proporcyach chemicznych.
Od tego czasu przebieg reakcyj chemicz
nych możemy wyrażać zapomocą równań, zwanych przez R ichtera stechiometrycznemi,
Józef Proust, znany ze swego sporu n auk o
wego (1779—1807) z B artholłetem , udowod
nił, że stosunek, w jakim dwa pierw iastki łączą się chemicznie, jest stały (1801 r/), a jeżeli istnieje kilka związków tych pier
wiastków, ja k np. cyny z tlenem , lub żelaza z siarką, to stosunek ich wagowy zmienia się skokami, a nie stopniowo, ja k to twierdził B erthollet. Zaznaczył też wyraźnie, źe nie
zmienny stosunek wagowy części składowych
w związkach chemicznych je st cechą odróż
3 4 W S ZEC H ŚW IA T N r 3
n iającą te ostatnie od mieszanin. B ył on,
bez wątpienia, bliski ju ż poznania praw a sto
sunków wielokrotnych, które w r. 1804 od
k ry ł D alton n a podstawie badań nad gazem błotnym i etylenem, tlenkiem i dwutlenkiem węgla i wreszcie nad tlenkam i azotu.
Zarów no praw o stosunków prostych, jak i wielokrotnych znalazło wkrótce wspaniałe objaśnienie w teoryi atomistycznej D a lto n a *), któ ry w porę zastosował szczęśliwie poglądy filozofów starożytnych do objaśnienia wszyst
kich zjawisk chemicznych, przedstawiających w owe czasy tylko oderwane i bez żadnego związku logicznego pozostające fakty. W p ro wadzając pojęcie ilościowe ciężaru atom owe
go i wskazując m etodę określenia względnych ciężarów atomów, D alton pierwszy nadał teoryi atom istycznej podstawę eksperym en
ta ln ą i ch a ra k te r naukowy, a z chemii uczy
nił naukę ścisłą. T eoryą atom istyczna staje się od tej chwili gwiazdą przewodnią nietyl
ko dla chemii ale i dla wszystkich nauk przy
rodniczych.
P roste i łatw o zrozum iałe obecnie dla każ
dego poglądy, zaw arte w teoryi atom istycz
nej D altona, były wówczas zupełną nowością i nie odrazu zyskały ogólne uznanie, lecz stopniowo, krok za krokiem , drogą mozolnej i wieloletniej pracy bardzo licznych uczonych m usiały zdobywać sobie stanowisko w nauce.
Szczególniejsze zasługi w ugruntow aniu che
micznej teoryi atomistycznej położyli Berze- lius, G ay-Lussac, D ulong i P etit, M itscher- lich i inni.
P un k tem wyjścia dla prac B erzeliusa były związki tlenu, a wskutek tego określał on też względne ciężary atomowe pierwiastków nie w stosunku do wodoru, ja k D alton, lecz do tlenu, który w yrażał przez 100. M etoda jego polegała na określeniu ilości względnych tlenu, jak ie łączą się z pewnym, określo
nym ciężarem innych pierw iastków .
P otężną dźwignią w rozwoju teoryi atom i
stycznej okazało się prawo objętościowe Gay- L ussaca. Zauważywszy już w r. 1805 wraz z H um boldtem , że 1 objętość tlenu łączy się z 2 obj. wodoru, tw orząc wodę i że ten sto
sunek zachowuje się w każdej tem peraturze,
1) Por. Jan B ieleck i, G eneza teoryi atom i
stycznej Jana D altona. W szechśw iat n r 2 2 i 2 3 , z r. 1 8 9 8 .
G ay-Lussac począł badać bliżej to zjawisko i w r. 1808 stwierdził, źe gazy wogóle łączą się z sobą w bardzo prostych stosunkach a zachodzące przytem zmniejszenie się ob
jętości, w jednakowych w arunkach ciśnienia i tem peratury, podlega również prostem u prawu; a z tego wynika, że ciężary równych objętości gazów, zarówno prostych, ja k zło
żonych, muszą być też w prostym stosunku do ciężarów atomów.
To prawo objętości, według samego Gay- Lussaca i D altona, napozór trudne do pogo
dzenia z teoryą atomistyczną, gdyż prowadzi do wniosku, że w równych objętościach gazów musiałaby być i równa ilość atomów, co znów je s t niemożliwe, stało się wkrótce jedną z silnych podpór tejże teoryi, a to dzięki Amadeuszowi Avogadro, który w r. 1811 wprowadził do nauki nowe pojęcie „mole
k uły” i stworzył nową hypotezę. W edług A vogadra, w równych objętościach gazów znajduje się też i równa ilość molekuł, t. j.
najm niejszych, zdolnych do istnienia w sta
nie wolnym cząsteczek m ateryi, mogących ulegać jeszcze podziałowi na atomy. Szko
puł, który, 'zdaw ało się z początku, groził obaleniem teoryi atom istycznej, został tym sposobem usunięty. Berzelius pierwszy, zro zumiawszy doniosłość praw a objętościowego i potwierdzenie przezeń teoryi atom istycznej, zużytkował je też odrazu do badań nad ilo
ścią atomów w związkach chemicznych i nad wielkością ciężarów atomowych. O pierając się na fakcie, źe woda powstaje z 2 obj. H i 1 obj. tlenu, wyprowadził pierwszy (w ro ku 1813) prawdziwy, do dziś dnia jeszcze używany skład atomistyczny wody, ja k rów
nież ciężar atomowy tlenu i wodoru; podob
nie się rzecz m iała ze składem tlenku i dwu
tlenku węgla i ciężarem atomowym węgla.
Pomimo dokonania licznych określeń cięża
rów atomowych bardzo wielu pierwiastków, Berzelius był świadomy, że n a podstawie praw a objętościowego nie można przecież odpowiedziać na pytanie co do ciężaru ato mowego i tych pierwiastków, których związki nie istnieją w stanie gazowym. Pole badań jednak w tym kierunku zostało szczęśliwie rozszerzone i ułatw ione przez dwa ważne odkrycia fizyczno-chemiczne w roku 1819.
Z jednej strony Dulong i P e tit wskazali sto
sunek, istniejący między ciężaram i atomowe-
H i 3 „WSZECHSWIAT 35
mi pierwiastków a ich ciepłem właściwem,
a z drugiej strony M itscherlich—zależność między składem chemicznym związków a ich jednakow ą budową krystaliczną. Oba te twierdzenia oddały bardzo ważne usługi w sprawie określania względnych ciężarów atomowych. W edług D ulonga i P etita , n a leży tylko oznaczyć ciepło właściwe pierw iast
ku, aby z niego i ciepła atomowego (iloczyn z ciepła właściwego przez ciężar atomowy), rów
nającego się pewnej wielkości stałej, wyliczyć było można odpowiedni ciężar atomowy. P o dług zaś M itscherlicha, zjawisko występowa
nia ciał różnorodnych pod postacią k ry sz ta łów izomorficznych jest spowodowane przez podobny ich skład chemiczny. T ak się rzecz m a np. z izomorfizmem fosforanów i arsenia- nów, siarczanów i selenianów, soli magnezu i cynku, ja k również żelaza, chromu i glinu i t. d. Berzelius nie omieszkał skorzystać i z tych dwu nowych środków określania względnych ciężarów atomowych, a szczegól
niej z izomorfizmu M itscherlicha, który uważał za najważniejsze odkrycie od cza
su wygłoszenia praw a proporcyj chemicz
nych.
Gdy tym sposobem określenie coraz to większej ilości ciężarów atomowych pier
wiastków zostało umożliwione i zdawało się, że teoryą atom istyczna zostanie najzupełniej już ugruntow aną, pojęcie równoważnika, wprowadzone do chemii jeszcze w r. 1814 przez W ollastona, niespodziewanie wstrzyma
ło jej dalszy rozwój pomyślny. J a k to wia
domo, pod równoważnikiem rozumiemy tę ilość pierw iastku, ja k a albo może zastępo
wać jeden atom wodoru, albo też łączyć się z nim. Z powodu jed n ak nowych określeń ciężarowych atomowych {I, H g, P, S) przez D um asa i zarzutów, uczynionych wskutek tego Berzeliusowi, zapanowało do tego stop
nia pomieszanie pojęć ciężaru atomowego i równoważnika, a co za tem idzie i zdyskre
dytowanie teoryi atomistycznej, szczególniej pod wpływem G m elina i jego szkoły, że n a wet w końcu czwartego dziesiątka la t X I X wieku mało jeszcze była ustalona teoryą a to mistyczna. P o trzeb a było znów jakich lat dziesięciu, nim pod wpływem G e rh ard ta i L a u re n ta pojęcia atom u, molekuły i rów
noważnika zostały wreszcie jasno sform uło
wane i umożliwiły dopiero od drugiej połowy
X I X stulecia wszechwładne zapanowanie teoryi atomistycznej.
* *
*
W historyi poglądów chemicznych drugiej ćwierci ubiegłego wieku, obok teoryi atom i
stycznej, wybitne też miejsce zajm uje teoryą dualistyczna Berzeliusa. N ie o stała się ona wprawdzie w nauce, gdyż okazała się błędną, niemniej jed nak wywarła bardzo wielki wpływ na ogólny rozwój chemii.
Przyjąw szy, że atom y ciał same przez się
; są elektryczne i że zazwyczaj przew aża
| w nich jeden lub drugi rodzaj elektryczności, I B erzelius podzielił wszystkie ciała n a do-
; datnie i odjemne, a łączenie się ich w yobra
żał sobie, jak o przyciąganie różnoimiennych biegunów najm niejszych cząsteczek i wyrów
nywanie wskutek tego różnych rodzajów [ elektrycznośći. N aturalny m wynikiem t a
kiej teoryi elektrochemicznej był oczywiście całkiem określony pogląd n a „konstytucyą czyli budowę racyonalną” związków chemicz
nych i sposób jej oznaczania. K ażde ciało, według Berzeliusa, je s t złożone z dwu czę
ści elektrycznie różnych; jeżeliby nie było
j
takiej różnicy, nie mógłby też powstać żaden
| związek chemiczny. R ozkład elektrolityczny
j
ciał złożonych, a szczególniej soli, potwier
dzać m iał taki pogląd na rzeczy. W solach I bowiem za części składowe dodatnie były { uważane zasady bezwodne, a za odjemne—
kwasy, w których przeważa elektryczność odjemna; w stosunku zaś do tlenu wszystkie pierw iastki, czy to m etale w tlenkach, czy też niemetale w bezwodnikach kwasowych, miały znaczenie części składowych dodatnich. P o niższe wzory uzm ysławiają owo przeciwień
stwo elektrochem iczne:
BaO albo BaO . S 0 3
tlenek barytu i siarczan tlenku barytu
Jednym z pierwszych ciosów, zadanych sy
stemowi dualistycznemu, było stwierdzenie faktu, że tlen nie je s t konieczną częścią skła
dową kwasów, a więc że są i sole nie zawie
rające tlenu, a kwasy jedynie wodorowe.
Pierwszy krok w kierunku unitarnego poj
mowania kwasów i soli został tym sposobem zrobiony. Teoryą kwasów wodorowych zo
stała następnie pogłębiona i rozszerzona
przez teoryą kwasów wielozasadowych L ie-
36 WSZECHSW 1AT N r 3
biga, szczególnie po dokonaniu badań nad
kwasami fosforu przez G raham a.
% *
*
Gdy w chemii nieorganicznej system d u a listyczny u trw a la ł się już na dobre, chemia organiczna zaczęła właściwie dopiero wycho
dzić z kolebki. Powoli jed n ak i tu utrw aliło się przekonanie, że nie żadna specyalna siła żywotna kieruje tworzeniem się ciał o rg a nicznych, lecz że zarówno prawo stosunków wielokrotnych, ja k i inne praw a, rządzące światem nieorganicznym , stosują się też do św iata organicznego, a z kolei rzeczy wyro
bił się też pogląd, że w zw iązkach organicz
nych ma m iejsce podobnież, ja k w związkach nieorganicznych, łączenie się dwu różnych części, z tą tylko różnicą, że zamiast pier
wiastków mamy tu rodniki złożone. P o b u d kę do tego poglądu dały szczególniej b ad a
nia G ay-L ussaca nad rodnikiem cyanem.
Zaczęto więc, oprócz wyświetlenia składu empirycznego ciał organicznych, tworzyć so
bie już wyższe zadanie : rozpoznanie ich b u dowy chemicznej przez wykrycie rodników.
Bodźcem silnym w tym kierunku było stw ier
dzenie w trzecim dziesiątku la t ubiegłego wieku faktu istnienia ciał izomerycznych, t. j.
m ających pomimo jednakowego składu che
micznego różne własności fizyczne i chemicz
ne. P io ru n ian sre b ra i cyanian sre b ra Lie- biga i W ohlera (1823 r.), mocznik i cyanian am onu W o h lera (1828), a wreszcie kwas gronowy i winny (1832) B erzeliu sa—oto k il
k a przykładów, k tóre najzupełniej utrwaliły pojęcie izom eryi. Teoretycznym wyrazem zjaw iska izomeryi sta ła się bypoteza okre
ślonych rodników wspólnych Berzeliusa i Lie- biga, znana w historyi chemii pod nazw ą starszej teoryi rodników. Główne poparcie poza pracam i G ay-L ussaca nad rodnikiem cyanem znalazła ona w badaniach epoko
wych L iebiga i W o h lera „nad rodnikiem kwasu benzoesowego”; badacze ci wykazali, że we wszystkich pochodnych olejku g orz
kich migdałów jeden i ten sam rodnik t. zw.
benzoil, składu C ,4H 10O2 ’), pozostaje wciąż niezmienionym. W m iarę dalszych badań nad różnemi innemi grupam i związków o rga
nicznych, a szczególniej B unsena nad związ-
') C = 6. O = 8.kami kakodyloweiai, doszli nawet do defini- cyi, źe chemia organiczna—to nic innego, jak chemia rodników złożonych (Liebig i D u mas).
W edług systemu dualistycznego B erzeliu
sa, rodniki organiczne były uważane za nie
zmienne kompleksy atomów, a wskutek tego pierw iastki elektrycznie odjemne, takie jak Cl, B r, O nie mogły wchodzić w ich skład.
Spostrzeżenia jedn ak nad zastąpieniem a to mów wodoru w związkach organicznych przez atom y innych pierwiastków zaczęły się coraz to bardziej mnożyć i wykazywać słabe strony dualizmu.
J u ż w r. 1834 Dumas, na podstawie badań swoich nad działaniem chloru na olejek t e r pentynowy, a szczególniej nad powstawaniem chloralu z alkoholu, sformułował zasady podstawienia i rozszerzył je, twierdząc, źe wogóle w wielu przem ianach chemicznych zachodzi wymiana równoważników jednego pierw iastku na równoważnik drugiego.
L au ren t poszedł jeszcze dalej, porównywa- ją c ciała podstawione z pierwotnemi i gło sząc, że budowa i c h a rak ter chemiczny związ
ków organicznych po zastąpieniu wodoru przez chlor pozostają zasadniczo niezmienio
ne. Twierdzenie to stanowi jądro właściwej teoryi podstawienia, której ojcem rzeczywi
ście L au ren t może być nazwany (1836). S ta nowi ona znaczny już postęp w porównaniu z teoryą rodników, w której przyjmowano niezmienność grup atomowych.
Do walki z teoryą rodników i wogóle prze
ciw dualizmowi wystąpił wreszcie Dum as.
O pierając się na swoich badaniach nad kwa
sem trójchlorooctowyni i na analogii między aldehydem a chloralem, gazem błotnym a chloroformem, doszedł on do wniosku, że
„w chemii organicznej są pewne typy, które pozostają zachowane, nawet gdy na miejsce wodoru wprowadzimy równą objętość chloru, brom u lub jo d u ”. Teoryą elektrochemiczną Berzeliusa nazwał błędną i wzamian poglądu dualistycznego wprowadził nowy, rażąco prze
ciwny dualizmowi, pogląd unitarny, że „k a ż
dy związek chemiczny tworzy jednę całość zam kniętą, nie składa się więc z żadnych dwu części; ch a rak ter chemiczny tego związ
ku jest przedewszystkiem zależny od u gru
powania i ilości atomów, a w podrzędnym
stopniu od ich n atu ry chemicznej”.
JSi 3 W SZECH ŚW IA T 37
Do zupełnego upadku teoryi rodników
i wyrobienia nowych poglądów na budowę związków organicznych, które znalazły osta
tecznie swój wyraz w t. zw. teoryi typów Ger- hardta, przyczyniły się bardzo z jednej stro ny prace W u rtz a i Hofm anna, a z drugiej—
W illiamsona.
W urtz, odkrywszy w r. 1849 metyliak i etyliak oraz inne zasady organiczne, uto ro
wał Hofmannowi drogę do dalszych badań w tym kierunku, które wykazały, źe pogląd ten, jakoby te zasady powstały przez pod
stawianie wodoru w am oniaku grupam i alki- łowemi, je st zupełnie słuszny. Tym sposo
bem powstał typ amoniaku, do którego w krót
ce W illiamson dołączył typ wody.
M ając zam iar w znanych alkoholach pod
stawić wodór rodnikami węglowodorowemi, aby dojść do homologonów alkoholowych, W illiam son działał jodkiem etylu na etylat potasu, ale zam iast spodziewanego alkoholu otrzym ał eter etylowy. To skłoniło go do przekonania się, co powstanie przez działanie jodku metylu na etylat potasu, czy eter mie
szany, czy teź mieszanina eterów etylowego i metylowego? Gdy doświadczenie wyka
zało, że powstaje tu eter mieszany, została tem samem rozwiązana kwestyą paląca w owe czasy wielkości cząsteczkowej eteru i a lk o holu etylowego, a zarazem ciężar atomowy tlenu. Budowę zaś alkoholu i eteru W il
liamson przedstawił jako analogiczne z wodą.
P ogląd ten rozszerzył zaraz nietylko na wiele innych związków organicznych, ale i na nieorganiczne.
Pogląd W u rtz a, H ofm anna i W illiam so
na na związki organiczne, jako na zbudowa
ne podług typu amoniaku, albo wody, zna
lazł dopełnienie w pomysłach G erhardta, który do powyższych typów dodał jeszcze typ wodoru, albo chlorowodoru i usiłował wogó
le wszystkie związki organiczne wtłoczyć w ram ki tych czterech typów chemii nieorga
nicznej.
System swój G erhard nazwał unitarnym ; nie było tu ju ź mowy bowiem o jakiemkol- wiek przeciwieństwie wewnątrz związków che
micznych lub łączeniu się dwu różnych części.
K ażdy związek—to jednolita całość.
G e rh a rd t jednak nie sądził, aby zapomocą swych typów i sprowadzenia do nich związ
ków organicznych można było- rzeczywiście
wyjaśnić prawdziwą ich budowę, t. j . wykryć ugrupowanie atomów. Typ G e rh a rd ta przed
stawia tylko „jednostkę porównawczą dla wszystkich związków, które wykazują analo
giczne lozkłady lub same są produktam i roz
kładów analogicznych” .
Teoryą typów G e rh ard ta została w części rozszerzona przez W illiam sona, który począł niektóre związki wyprowadzać z wielokrot
nych czyli kondensowanych, a także z mie
szanych typów; następnie zaś zo stała jeszcze bardziej pogłębiona przez Kekulego (1857), który związki metylowe i ich pochodne sp ro wadził do typu gazu błotnego.
W swej jednak nawet wykończonej formie teoryą typów bądź co bądź daw ała tylko obraz schematyczny, a więc powierzchowne pojęcie o budowie związków organicznych.
Dzięki dopiero pracom eksperym entalnym i dociekaniom teoretycznym dwu wybitnych uczonych, F ran k lan d a i Kolbego, poglądy chemiczne na budowę związków zarówno o r
ganicznych, ja k i nieorganicznych, weszły na nowe tory. A krocząc nowoobraną drogą, zaznaczyły swój pochód zwycięski n a długo w historyi chemii X I X wieku.
Kolbe, n a podstawie syntez swoich kw asu trójchlorometylosulfonowego i kwasu tró j- chlorooctowego, ja k również i kwasów bez- chlorowych, otrzym anych z nich przez reduk- cyą, twierdził, źe sąto związki zbudowane analogicznie, a mianowicie przedstaw iają po
łączenie kwasów odpowiednich z rodnikami trójchlorometylem lub metylem. Sposób, w jaki oba te rodniki jed n ak są połączone, nie był wprawdzie wyświetlony, aie kiełko
wały tu ju ź początki prawdziwego objaśnie
nia budowy kwasów karbonowych i sulfono
wych. Dalsze prace Kolbego, bądź samego, bądź do spółki z F ranklandem , nad cyanka- mi alkilowemi doprowadziły do wniosku, że metyl, etyl i inne rodniki są najbliższemi częściami składowemi kwasów octowego i je go homologonów. E lektroliza soli kwasów tłuszczowych utw ierdziła Kolbego w tem przypuszczeniu.
Pod wpływem zaś badań E ra n k la n d a nad rodnikami alkoholowemi i związkami m etalo
organicznemu Kolbo rozwinął dalej swoje po
glądy na budowę związków organicznych,
które dadzą się streścić w z d a n iu : „ciała
organiczne są poprostu pochodnemi związ
3 8 W SZECHSW IAT N r 3
ków nieorganicznych i powstały z nich
w części bezpośrednio, w części zapomocą dziwnie prostych procesów podstaw ienia”.
Poglądy te okazały się bardzo żywotne. P o zwoliły K olbem u nietylko ująć w system niewymuszony i wykazujący stosunki na turalnego pokrewieństwa, wszystkie znane związki organiczne, lecz naw et przepowie
dzieć istnienie niektórych, ja k np. alkoholów drugo- i trzeciorzędowych. Przepowiednie nie omieszkały się sprawdzić. W r. 1862 F riedel odkrył drugorzędow y alkohol propy
lowy, a Butlerów w 1864— trzeciorzędowy—
butylowy.
G dy więc w teoryi rodników nie dbano już 0 ich poznanie bliższe, K olbe główne usiło
wanie swoje skierował na rozczłonkowanie rodników na części składowe i tym sposobem przyczynił się wielce do poznania racyonał- | nego składu związków organicznych.
P rac e Kolbego, a szczególniej F ra n k la n d a ,
ibyły też bezpośrednim zw iastunem przejścia teoryi typów w teo ry ą stru k tu ry , k tó ra s ta nowi nowy i bardzo ważny etap w rozwoju pojęć naszych co do budowy związków che
micznych.
N a podstawie doświadczenia, zdobytego w ciągu badań nad ciałam i metaloorganicz- nemi, w szczególności zaś związkami cynoety- lowemi, a tak że z zachowania
siępochodnych kakodylu i innych, F ra n k la n d dowiódł, źe związki te powstały z ciał nieorganicznych | przez zastąpienie równoważników tlenu przez rodniki węglowodorowe. R ozszerzając poję- | cia te i na inne związki, F ran k lan d wykazał, źe prawidłowość, ja k ą się spostrzega w ich składzie, pozostaje w zależności od zasad n i
czych własności zaw artych w nich pierw iast
ków. P ierw iastki posiadają mianowicie zmien
ną, ale w ścisłych gran icach określoną zdol
ność nasycania się, t. zw. wartościowość. D la azotu, fosforu, antym onu i
arseD u,np., ta zdolność nasycania się, wartościowość, da się wyrazić liczbami 3 i 5.
T eoryą ta wartościowości pierwiastków F ra n k la n d a (z r. 1852— 1853) je s t nadzwy
czaj ważnem rozszerzeniem teoryi atom i
stycznej. Pozw ala nietylko wyraźniej for
mułować pytanie co do budowy związków chemicznych, ale i daw ać nań wyraźniejszą odpowiedź. Rozczłonkowując ciała złożone 1 grup u jąc zaw arte w nich atom y według
przypisywanej im wartościowości, poczęto zdobywać pojęcie o ich wzajemnym do siebie
j
stosunku. Światło teoryi wartościowości roz
lało się stopniowo na cały obszar chemii i wskazało nowe drogi do poznania prawdy.
P o stwierdzeniu przez F ran k lan d a określo
nej wartościowości niektórych pierwiastków, zdawałoby się, źe wartościowość innych z ła twością zostanie wyprowadzona z zachowania się ich związków. Id ee F ra n k la n d a jedn ak rozszerzały się powoli. W artościowość np.
węgla, tego pierw iastku p a r excellence o rga
nicznego, pozostaw ała przez długi czas nieroz
strzygnięta. Nie określono jej przytem na pod
stawie jego związków tlenowych ;(CO i COa), lecz na drodze bardziej mozolnej, przez b ad a
nie związków, zawierających rodniki węglowe.
P otrzeba było badań K a y a nad związkiem, powstającym z chloroformu i etylatu sodu, badań B erthelota nad gliceryną i wielu in
nych, nim wreszcie K ekule w r. 1858 zdołał ustalić czterowartościowość węgla.
Z asługa K ekulego polega jed n ak nietyle na stwierdzeniu czterowartościowości węgla, którą w milczeniu przyjmowali juź F r a n k land i K olbe, ile n a podaniu hypotezy co do sposobu, w ja k i dwa (lub więcej) atom y wę
gla łączą się ze sobą i nasycają swoje w arto
ściowości. Doprowadziła ona do teoryi łącze
nia się atomów w związkach chemicznych wogóle czyli do t. zw. teoryi budowy (struk
tury).
K ekule wypowiedział myśl, że atomy wę
gła, łącząc się między sobą, trac ą wskutek tego wzajemnie po jednostce swej wartościo
wości; pogląd ten rozszerzył następnie i na przypadki takiego połączenia się atomów wę
gla, gdzie dwie lub trzy jednostki ich powino
wactwa wymieniają się wzajemnie. P ierw sze podstawy teoryi budowy zostały więc sformułowane.
Niezależnie od Kekulego, w tymże czasie, Couper doszedł do podobnych poglądów, a naw et uzmysłowił je we wzorach chemicz
nych za pomocą kresek, zapoczątkowując tym sposobem nasze obecne wzory stru k tu raln e.
Pojęcie wartościowości pierwiastków F r a n k landa zostało więc wcielone przez K ekulego i Coupera do nauki, jako środek do badania budowy związków chemicznych.
Do dalszego rozwoju tego pojęcia przyczy
nili się następnie bezpośrednio Butlerów i E r -
Nr 3 WSZECHŚWIAT 39
lenmeyer, a pośrednio Cannizzaro, który do- !
reszty wyjaśnił różnicę między ciężarem ato
mowym a równoważnikiem pierwiastków wielowartościowych i ustalił wielkość cięża
rów atomowych tych pierwiastków, które od czasów G e rh ard ta były mylnie oznaczane.
Butlerów doszedł do wniosku, źe charak
te r chemiczny ciała złożonego warunkuje się z jednej strony rodzajem i ilością składają- | cych je pierwiastków, a z drugiej—jego s tru k tu rą , pod którą rozumie sposób ugrupowa
nia się wzajemnego atomów w cząsteczce.
S tru k tu ra ta, w przeciwieństwie do G erhardta, który przyjmował był kilka wzorów dla je d nego i tego samego związku chemicznego, może być tylko jedna, jedyna i jednoznaczna.
(Dok. nast.).
J a n Bielecki.
O p r a w a c h p r z y r o d z o n y c h , Iiy p o te z a c li i a n a lo g ia c h .
(D okończenie).
H ypoteza służy zatem do porównywania
jrzeczy lub ich własności, do przeprow adzę- { nia między niemi łączności wówczas, gdy nie
Jje s t to możliwo bezpośrednio zapomocą n a
szych zmysłów. W ynika z tego, że hypotezy stanowią jedynie środek pomocniczy w b ad a
niu ściśle naukowem, które powinno zasadzać się, ja k wiemy, n a przedstawieniu rzeczy czysto m atematycznem, przeto wartość ich może być wymierzona według stopnia, w któ
rym przyczyniają się do wykrycia nowych stosunków, nowych praw, a przez to do uproszczenia opisów. Zwykle jednak sp ro w adzając dwie wielkości różnorodne lub dwie własności odrębne pod względem jakościo
wym do różnicy ilościowej, możemy uczynić kilka przypuszczeń, czyli że zazwyczaj możli
wych jest kilka hypotez, dotyczących tego samego przedm iotu. Wybór tej lub owej hypotezy je st możebny, jeżeli w dziedzinę rozpatryw ań wciągniemy większą ilość zja
wisk. Tej zaś damy naturalnie pierwszeń
stwo, k tó ra nie zawiera żadnych sprzeczno
ści, k tóra je st prostszą i rozciąga się do więk
szej ilości przedmiotów; powiadamy wówczas,
że jedn a hypoteza je s t udowodniona, inne zaś odrzucone. Ściśle biorąc, zdanie takie nie je s t dokładne, gdyż żadna hypoteza nie może być udowodniona choćby już z tego względu, że nigdy nie jesteśm y w stanie wy
łączyć możliwości wykrycia pewnych sprzecz
ności między nią a zjawiskami, które w przy
szłości będą odsłonięte przez nowe badania.
Te zaś hypotezy, które wyświadczają do
ciekaniom naukowym wielkie usługi, które obejm ują większą ilość zjawisk przyrodni
czych w sposób prosty i łatw y zowiemy teo- ryam i; ta k np. mówimy o teoryi atom istycz
nej, undulacyjnej i t. p. Niepodobna zatem przeprowadzić ścisłego odgraniczenia między teo ry ą a hypotezą.
H ypotezę stosujemy nietylko w przypadku gdy chodzi nam o porównanie, o ustanowie
nie łączności między pewnemi rodzajam i wielkości, które dla naszych zmysłów są róż- norodnemi, posługujemy się nią również j wówczas, gdy mamy do czynienia z wielko-
| ściami jednorodnemi, które wszakże czasowo
j
nie są dostępne naszym badaniom. W p rzy padku tym hypoteza może się stać faktem naukowym, albowiem fakty są poprostu zja
wiskami przyrodzonemi, wielokrotnie spraw- dzonemi przez doświadczenie.
T ak np. obrót ziemi dokoła jej osi był wprowadzony początkowo jak o hypoteza, słu żąca do uproszczenia obliczeń astronom icz
nych. Z czasem wszakże wynaleziono, źe tak powiemy, sposoby dostrzeżenia tego r u chu; hypoteza stała się wówczas faktem. P o dobnie rzecz się m iała z teoryą spalenia, stwo
rzoną przez Lavoisiera. Teorye te wszakże mogły być dlatego dowiedzionemi, a raczej z tego powodu mogły stać się faktam i nau- kowemi, że dotyczyły zjawisk, dostępnych naszym zmysłom za pośrednictwem dostrze
gania. Teoryą zaś atomistyczna, przekracza
ją c a świat naszych zmysłów, nie może nigdy przejść do dziedziny faktów.
Nie zawsze jedn ak łatw o nam bywa roz
różnić, czy dana hypoteza naprawdę prze
kracza nasz świat zmysłowy, a w niektórych nawet razach ścisłe odgraniczenie je s t po
prostu czasowo niemożliwe. Dziedzina bo
wiem stanowiąca świat dostrzegalny, rozsze
rza się razem z udoskonaleniami aparatów
i przyrządów i z tego względu ostrożność jest
niezbędna.
40 W SZEC H ŚW IA T Nr 3
D o rzędu hypotez zaliczamy również t. zw.
analogie m echaniczne, które dopiero w o sta t
nich czasach i głównie przez M axwella zo
sta ły wprowadzone do nauki. P oleg ają one n a wykryciu pewnej zgodności pomiędzy urządzeniem mechanicznem, stanowiącem wzór, a ja k ą ś spraw ą fizyczną lub chemicz
ną; poszukujemy, ja k daleko sięga t a zgod
ność. T ak np. Maxwell ustanowił cztery za
sadnicze p raw a swej teoryi elektrycznej na mocy pewnego wzoru mechanicznego, nie przypuszczając je d n a k ani na chwilę, aby wzór ten mógł odtworzyć objektywnie zjaw i
ska, odbywające się w przyrodzie. P o wy
nalezieniu zasadniczych form uł, wzór trac i poprostu swą w artość i zasługuje zaledwie n a wzmiankę.
Analogie mechaniczne, podobnie ja k hypo
tezy, stanow ią zatem środek pomocniczy b a dań; są one jak b y pewnego rodzaju bypote- zami. P rzy taczając zaś analogią m echa
niczną jak o coś wręcz przeciwnego hypo- tezie, chcemy wypowiedzieć, że chodzi tu 0 obrazy, napewno nie odpowiadające praw dzie.
W iedza ścisła ogranicza się dziś często spożytkowaniem analogij i uważa wszystkie teorye, wybiegające poza zakres naszego św iata zmysłowego, tylko za analogie. P o dobny sposób zapatryw ania przedstaw ia nie
wątpliwie wielkie zalety, gdyż hypotezy m o
g ą ostatecznie szkodzić naw et nauce, a nie
którzy badacze, np. Newton, piętnowali je niejednokrotnie. H ypotezy bowiem czynią nas nieraz ślepymi na stosunki, nie pozosta
ją c e z niemi w bliższej łączności, w równym stopniu ja k za o strzają naszę zdolność ro z różniania, gdy chodzi o zjawiska, będące z niemi w zgodzie lub w zupełnej sprzeczno
ści. Z tego względu zalecić należy ro z p a
trzenie cierpliwe kilku hypotez, a uczynimy to łatw iej, gdy określimy je poprostu jak o analogie.
Z re sz tą szkodliwość hypotez może być wówczas jedynie groźna, gdy nie odpowiada
j ą one wymaganiom kontroli m atem atycznej 1 doświadczalnej. Wówczas jed n ak wycho
dzimy z dziedziny wiedzy ścisłej a w kracza
my w mglistą k rain ę fantazyi. J a k wielkiem jest zło, pow stające w tych warunkach, n a j
lepiej nam dowodzi rozwój na początku n a szego stulecia filozofii natury, której p rz ed
stawicieli i naśladowców nie zabrakło jeszcze dotychczas nigdy.
W ychodząc z tego założenia, powinniśmy uznać, że wprowadzenie hypotezy je s t wów
czas usprawiedliwione, gdy w danej dziedzi
nie istnieje pewien m ateryał dostępny do
strzeganiu i mierzeniu. Jeżeli zaś wypowie
dziana hypoteza ma odpowiadać swemu z a daniu, to musi być ona tego rodzaju, aby jej niezbędne wyniki myślowe były dostępne do
strzeganiu lub dawały się sprawdzić do
świadczalnie. H ypotezy zaś, nieodpowiada- jące tym warunkom, nie m ają racyi bytu w nauce ścisłej, ponieważ będąc jedynie śro d kam i pomocnemi w badaniach, nie mogą być użyte; stanowią one wtedy niepotrzebny b a
last, który należy odrzucić. Z drugiej stro ny, doświadczenia i spostrzeżenia są wogóle bezcelowe, gdy nie mogą być użyte do u sta naw iania lub spraw dzania hypotez, podobnie ja k do odkrywania nowych praw; spraw dza
nie zaś hypotez przedstaw ia wtedy tylko zna
czenie, gdy możliwe jest rozszerzenie za
kresu hypotezy, to jest ustanowienie p ra w przyrodzonych. Tym sposobem badanie nau
kowe, przybierając przeróżne postaci, wcho
dzi na drogę indukcyi.
N ajcharakterystyczniejsze zatem przebie
gi badań są następujące : obserwujemy aby stworzyć hypotezę i módz przypuścić prawa;
ustanaw iam y hypotezę aby ją spraw dzić i módz doświadczać według pewnego planu;
doświadczamy zaś, aby na mocy indukcyi wy
kryć prawa domniemane poprzednio i n a pewno je ustanowić.
Doświadczanie natom iast pozbawione p la nu i pierw iastku hypotetycznego, podobnie ja k tworzenie teoryj, nie podlegających udo
wodnieniu, są usunięte z dziedziny nauki ści
słej, gdyż pozostałyby zawsze bezowocnemi.
Zapom ocą hypotez i indukcyi dążymy za
tem do tego, co nazwać można subjektywnem sprawdzaniem wielkości, będącem ogólną, pozbawioną sprzeczności, unaoczniającą teo ryą, obejm ującą wszelkie przebiegi i stany św iata fizycznego.
Z tego punktu widzenia teorye stanow ią więcej [niż prosty środek pomocniczy badań:
są one stopniami prowadzącemi do celu, za którym dąży wiedza, wyprzedzającemi nieraz rozwój nauk, wywołującemi go nawet.
Czy ten cel może być kiedyś osięgnięty
Nr 3 WSZECHŚWIAT 41
całkowicie?—jestto trudne do rozwiązania
pytanie. "Wystarcza wszakże, źe możemy się bezgranicznie do niego zbliżać, i źe pomocne nam są w tem zarówno równania fizyki m a
tem atycznej, otrzymane drogą objektywną, obejmujące ścisłe ale abstrakcyjne opisy n a tury, ja k i opisy rzeczy podpadających nam pod zmysły, noszące charakter subjektywny.
W arunkiem nieodzownym je st wszakże, aby ostatnie opierały się na zasadzie pierw szych, a skoro warunkowi temu czynimy z a dość, wówczas razem z rozwojem nauk oba- dwa opisy, obadwa określenia, obadwa spo
soby patrzenia na rzeczy zlewają się coraz to bardziej razem .
Innem , wielokrotnie zadawanem pytaniem jest, czy na tej drodze zdobyte obrazy są prawdziwe? czy odpowiadają czystej i bez
interesownej prawdzie, czy też są jedynie symbolami?— niepodobna z pewnością odpo
wiedzieć na to pytanie. N auka ścisła nie posiada żadnych środków pomocniczych, żad
nych dróg, aby pytanie to rozwiązać. M o
żemy zawsze sprawdzić, czy abstrakcyjne
jpraw a przyrodzone są dokładne, czy obrazy nowe, wynikające z obrazów, wyprowadzo
nych z wrodzonych praw myślenia, odpow ia
dają przebiegom naturalnym , lub, ja k powia
da H e rtz, czy niezbędne wyniki myślowe obrazów są zgodne z niezbędnemi wynikami naturalnem i. Zgodności podobne nie stan o wią bynajmniej tożsamości. M ateryalizm , nie wyodrębniający subtelniejszych różnic między tem co subjektywne a objektywne, zapewniał o tożsamości obrazów, o ich praw dzie bezwzględnej. Dziś wszakże, walka, k tó rą w tej sprawie podniósł, straciła swą doniosłość. Z obu stron uczeni doszli do przekonania, mniej lub bardziej wyraźnego, że sprzeczano się o coś, co leży poza grani
cami dociekań ludzkich. Zagadnień zaś t a kich nauka ścisła nie podejmuje się rozwią
zywać i usuwa je ze swej dziedziny.
Z asadę przyczynowości wyrażamy zwykle twierdząc, że każde zjawisko, albo, mówiąc ściślej, każde działanie ma swoję przyczynę.
Wszystko, co się odbywa w przyrodzie, wszystko, co się zmienia lub stale istnieje, m a swoję przyczynę, zjawiska bowiem nie są tem, co my spostrzegamy bezpośrednio, gdyż na mocy dopiero tej zasady możemy je wy
prowadzić i wywnioskować z faktów do-
| świadczalnych. Z asa d a przyczynowości obej-
| muje w rozpatryw aniu bardziej szczegóło-
| wem następujące trzy aksyom aty :
1. P osita causa, ponitur effectus. Skoro- [ istnieje przyczyna, musi istnieć skutek.
2. S ub lata causa, tollitur effectus. Skoro przyczyna zostanie usunięta, usunięty zosta
je skutek.
3. V a riata causa, v aria tu r effectus. Skoro przyczyna się zmienia, zmienia się również skutek.
Odpowiednio do tego rozróżniano trzy m e
tody stosowania zasady przyczynowości, nie doprowadzono ich jednak do ścisłości, po
zbawionej wszelkiej sprzeczności. Wobec zjawisk bardziej złożonych występują nie
małe trudności; przyczyny nie są nigdy proste, zależą jedne od drugich, m ogą wza
jemnie się zastępować lub działać razem . To też, w przeciwieństwie do Newtona, który dopuszczał tylko istnienie jednej przyczyny prostej, mówimy dziś ogólnie o istnieniu wielu przyczyn (Mili).
O istnieniu jednej przyczyny prostej może być mowa tam jedynie, gdzie chodzi o wyka
zanie ścisłej łączności między dwuma ro d z a
jam i wielkości. W rzeczywistości je d n a k przypadek taki nie zdarza się prawie nigdy.
Wreszcie bierzemy pod uwagę zawsze t. zw.
przyczyny poboczne,—rozróżnianie wszakże przyczyny głównej od pobocznej nie daje się ściśle przeprowadzić logicznie.
Filozofowie wielokrotnie dysputowali nie
tylko nad treścią zasady przyczynowości, ale także nad jej pochodzeniem i dziedziną, nad którą panuje. D aw na metafizyka uw ażała ją za część składową czystego rozumu, za za
sadę przekraczającą zatem dziedzinę do
świadczalną; nowsza zaś filozofia ograniczyła zakres, nad którym prawo to panuje, do świata doświadczalnego. Wogóle przyzna
no jednak, że pomimo wielokrotnych dysku- syj i roztrząsań nie potrafiono nadać jedno
znacznego i pozbawionego sprzeczności sensu pojęciom przyczyny i skutku, nie um iano określić ich w sposób, któryby dozwolił po
jęcia te wprowadzić do nauki ścisłej.
Ścisłe badania naukowe zwróciły się
w ostatnich czasach do roztrząsania zasady
przyczynowości; bodziec do tego dało bliższe
zgłębienie zadań fizyki naukowej, a fizyka
stanowi przecież podstawę wszystkich innych
42 W SZEC H ŚW IA T Nr 3
nauk przyrodniczych. K irchhoff w odczy
tach swoich, poświęconych mechanice, po
w iada, że „zadanie mechaniki polega na opi
sywaniu w sposób dokładny i jakn ajp ro stszy ruchów, odbywających się w przyrodzie” . J e żeli określenie to zastosujem y wogóle do ca
łej fizyki, wówczas objaśnienia przyczynowo
ści zjawisk przyrody nie będziemy mogli z a liczyć n atu ra ln ie do zadań nauki.
H elm holtz w pierwszem wydaniu swej książki „U eber die E rh a ltu n g der K ra ft"
p o w ia d a : „N auki fizyczne, rozpatryw ane z punktu teoretycznego, poszukują niezna
nych przyczyn zjaw isk na mocy ich skutków widzialnych; dążą do poznania zjawisk we
dług zasady przyczynowości. Jesteśm y zm u szeni do tego z powodu twierdzenia, źe każda zm iana w przyrodzie musi mieć odpowiednią przyczynę”. W drugiem zaś wydaniu autor do d aje: „Doszedłem później do przekona
nia, że zasada przyczynowości nie jest w gruncie rzeczy niczem innem tylko przy
puszczeniem, że wszystkie zjaw iska przyro
dzone podlegają praw om ” .
In n y badacz, E . Mach, wyraża się w d a
nym przedmiocie w sposób jeszcze bardziej charakterystyczny : „M am nadzieję— powia
d a —że przyszła wiedza odrzuci pojęcia przy
czyny i skutku z powodu ich niejasności” . Z asa d a przyczynowości przedstaw ia nam się dziś poprostu jak o o statn ia pozostałość przeżytego pojm owania teologicznego przyro
dy. J e d y n ą p r z y c z y n ą , k t ó r e j s p o s ó b d z i a ł a n i a z a l e ż y b e z p o ś r e d n i o o d n a s z e g o c z u c i a w e w n ę t r z n e g o , j e s t e ś m y my s a m i . P o za tem nie znamy wTcale zespolenia bezpośredniego pomiędzy przyczyną a skutkiem ; możemy o niem Wnioskować dopiero po dostrzeżeniu fak tu. S tąd pochodzi to dążenie do sprowa
dzenia spostrzeżonych zjawisk w sposób naj- zrozum ialszy do jednej przyczyny; odpowied
nio do tej zasady, we wcześniejszych o kre
sach rozwoju przedm ioty nieżywotne były rozpatryw ane tak, jakby były obdarzone du
szą nawzór człowieka.
Z powodu tej łączności, do zasady przy
czynowości dołączam y, że ta k powiem, bez
wiednie, pozostałość pojęcia celowości, po
nieważ świadome postępki człowieka są wszystkie mniej lub więcej skierow ane do określonego celu i do niego dążą. P o z o sta
łość ta polega na tem mianowicie, że zespo
lenie przyczyny ze skutkiem je st bezgranicz
ne i dąży niezmiennie w jednym kierunku.
N iepodobna go'odwrócić. Stosując logicznie zasadę przyczynowości, dochodzimy niezmien
nie do istoty rzeczy lub do całkiem m etafi
zycznego pojęcia pierwszej i ostatniej przy
czyny,—w obecnej zaś współczesnej nam n au ce proste pytanie : dlaczego? wydaje się tak zupełnie bezowocne, że staram y się ograni
czyć w sposób czysto empiryczny pytaniem : jak?
W przeciwieństwie do tej zasady przyczy
nowości, wyrażającej jednostronną i bezg ra
niczną łączność pomiędzy przyczyną a sk u t
kiem, pozostaje pojęcie praw a przyrodzone
go, wyrażającego łączność dwustronną i zo- bopólną. Jeżeli np. będziemy rozpatryw ali równanie m atematyczne, odpowiadające pew
nemu stanowi lub zjawisku natury, wówczas każdą zaw artą w niem wielkość możemy wogóle rozpatryw ać jak o przyczynę, pozo
stałe zaś wielkości jako skutek.
Swoją drogą istnieje i tu także naturalnie różnica, dotycząca kierunku łączności zja
wisk, różnica, której niepodobna zaprzeczyć, ujaw niająca się, gdy chodzi o zjawiska, nie- dające się odwrócić, szczególnie zaś wówczas skoro w skład równania wchodzi czas, jako wielkość niezależna i zmienna.
Z wielu punktów widzenia możemy rozpa
tryw ać pojęcie praw a przyrodzonego jako wynikające z zasady przyczynowości, i czę
sto pojęcia te są przedstaw iane za jedno
znaczne w literaturze naukowej. Ogranicze
nie wszakże tej łączności, istniejącej pomię
dzy przyczyną a skutkiem , stanowi nader w ażną i podstawową różnicę pomiędzy poję
ciem praw a przyrodzonego a zasady przy
czynowości, albowiem skutkiem niego je ste śmy zabezpieczeni w biegu dociekań od p rze
kroczenia obrębu dziedziny, dostępnej dla naszego poznania. S tąd wypływa doniosłość p ojęcia praw a przyrodzonego, na mocy któ rego zadawalamy się obecnie p y tan iem : jak się to odbywa?
S tosując zaś właściwą zasadę przyczyno
wości, jesteśm y zawsze w niebezpieczeństwie przekroczenia tych granic; stąd wynika sto
sunkowa bezowocność tej zasady i pytanie :
dlaczego się to odbywa? pytanie to bowiem
charakteryzuje w równym stopniu pojęcie
N r 3 WSZECHSWIAT 43
ynowości, jak p y ta n ie : jak? pojęcie
praw a przyrodzonego.
Pozatem pojęcie przyczynowości zaw iera w sobie stronę subjektywną i objektywną.
Dotyczy to zarówno przyczyny ja k i skut
ku. Należałoby zatem rozpatrywać łączno
ści, istniejące pomiędzy czynnikami objek- tywnemi a subjektywnemi, a także stosunki, zachodzące pomiędzy światem objektywnym a istotą rzeczy i to w stosunku do przyczyny i skutku. Nic więc dziwnego, że nie udaw a
ło się dotychczas nadać pojęciom przyczyny i skutku znaczenia jednolitego.
Skoro wszakże zadowolimy się pojęciem praw a przyrodzonego, wówczas nauka ścisła musi wziąć rozbrat z poznaniem istoty rze
czy. Świat objektywny, to je s t niezależny od naszych zmysłów i zdolności myślenia, musimy wówczas uznać za dziedzinę, nie d a
ją c ą się przez nas poznać; nauce zaś chodzi jedynie o to, aby objawy tego św iata opisać w sposób najzrozumialszy i o ile możności pozbawiony sprzeczności, ujm ując ten opis zapomocą wielkości i pojęć. Z tego punktu widzenia możemy nadać pewne znaczenie ob- jektywne tak zwanym rodzajom wielkości za
sadniczych, żadnej z nich wszakże nie należy utożsam iać z tem, co istnieje objektywnie.
P rzełożyła Zofia Joteyko -R udnicka.
Z klasyfikacyi pierwotniaków.
(D okończenie).
Mówiąc o Foram inifera im perforata, o E u- glypha i pokrewnych jej gatunkach, o G ro- mii i Microgroraii, mieliśmy dotąd zawsze do czynienia ze skorupką o budowie niezłożonej
ii mniej lub więcej podobnej do budowy sko-
jrupki u Am. testacea. Po większej jed n ak części u Foram inifera skorupka posiada bu- j dowę nader zawiłą. Te otwornice, któ rych skorupka posiada budowę p ro stą i za
wiera tylko jednę komorę, jednę przegród kę, bez względu na to, czy skorupka ich jest przedziurawiona w wielu miejscach (Perfo- ra ta ), czy też w jednem tylko (Im perferata), nazywamy F oram inifera monothalamia (|ió-
•voę=sam, jeden, •9'óiXa[i.o<;=komora); za przy-
jk ład służyć może G rom ią, lub Euglypha, czy
I. M icrogrom ia: wszędzie wnętrze skorupki za- j wierało tylko jednę komorę. Te zaś otwor
nice, których skorupka zawiera wewnątrz I wiele przegród ’i komór, znów bez względu na to, czy będą to P erfo rata, czy Im perfo
ra ta , zwią F o r. polythalam ia (7toXóę = liczny).
Jestto drugi, równoległy do pierwszego podział otwornic, na innej podstawie oparty;
oba podziały nie znoszą się bynajm niej, lecz przeciwnie, uzupełniają.
Zauważyć jednak należy, że w pierwszych chwilach istnienia ustroju, gdy skorupka ledwie zaczyna się wytwarzać, posiada zaw
sze budowę prostą i je s t jednokom órko
wą; ustrój w zrasta, musi również w zra
stać wraz z nim i skorupka, a wtedy d o piero, odpowiednio do tego, ja k wzrost ten się odbywa, pow stają skorupki jedno- lub wielokomorowe. Musimy §przeto pomówić obszerniej o tem, ja k odbywa się wzrost sko
rupek u pierwotniaków. G dy skorupka je s t chitynową, rozciągliwą, ja k to mamy, dajm y na to, u Arcelli, wzrasta ona wraz z organiz
mem przez intussuscepcyą, czyli wstawianie nowych cząsteczek między stare, i ustrój aż do śmierci posiada wciąż tę samę skorup-
| kę; wzrost szybszy odbywać się może, ja k
; u A rcelli, przez to, źe skorupka w pewnem
‘ miejscu pęka, a w szczelinie tworzy się nowa, j która łączy brzegi szczeliny. Gdy jednak skorupka składa się, ja k u otwornic, z tw a r
dych, nierozciągliwych, związków m inerał-
! nych wapnia, lub krzemu, oczywiście o takim i sposobie wzrostu mowy być nie może. W t a kich razach u zwierząt wyższych, ja k np.
j u raków i stawonogów wogóle, przychodzi I na pomoc linienie; zwierzę zrzuca zaciasną
| skorupę i tworzy sobie nową, obszerniejszą;
tego jedn ak sposobu nie zauważono dotąd u otwornic. J a k więc objaśnić sobie w zra
stanie ich muszelek? A by rozwiązać tę kwestyą, m ateryału faktycznego na nie
szczęście mamy jeszcze zbyt mało. Istnieje jednak w tym względzie bardzo pomysłowa hypoteza M akaa Schultzego, k tó ra objaśnia zagadkę wzrostu skorupek u otwornic, w spo
sób następujący. W idzieliśmy, że u Grom ii zaródź stale otaczała zzewnątrz muszelkę;
zjawisko to u reszty otwornic nie je s t s ta
łem, lecz bardzo często zdarza się je d n a k
widzieć, że zaródź występuje przez otwory
i obleka n a czas pewien skorupkę zzewnątrz,
44 WSZECHŚWIAT Nr 3-
poczem znów chowa się do jej w nętrza. Otóż
M aks Schultze przypuszcza, że zjawisko to je s t w związku ze wzrostem skorupki; sko
ru p k a ta od w nętrza je st rozpuszczana i p o chłaniana przez zaródź, a występująca na jej powierzchnię zaródź odkłada zzew nątrz od czasu do czasu nowe warstwy, i w ten sposób skorupka w zrasta wraz ze w zrasta
niem ciała pierw otniaka.
Oczywistem jest, że gdy od najpierwszych chwil życia pierw otniaka skorupka w zrasta wciąż w ten sposób, pozostaje ona'zaw sze mniej więcej tego samego k ształtu i zawsze zaw iera tyłko je d n ę komorę; niekiedy w ten sposób tworzą się na powierzchni skorupki najrozm aitsze wzgórki, wyrostki, kolce i t. p.
upiększenia, ja k np. cztery kolce E uglyphy (fig. 7). Prócz tego jed n ak sposobu istnieje jeszcze u F oram inifera inny sposób wzrostu
F ig . 10.
muszelki, daleko prostszy, który prowadzi właściwie do utw orzenia skorupek wieloko- morowych. Polega on na tem , źe gdy ciało pierw otniaka stanie się zbyt wielkiem, aby mogło pomieścić się w starej komorze, wy
stępuje ono nieco nazew nątrz i zaczyna tw o
rzyć sobie nową skorupkę, większą, k tó ra łączy się ze s ta rą w tem m iejscu, gdzie był w starej otwór gębowy; a potem pierwotniak zajm uje obie przegrody, aż do czasu, gdy i w nich nie będzie mógł się pomieścić i utw orzy sobie trzecią, złączoną ze dwiema pierwszemi i t. d. Kolejne komory mogą przytem układać się je d n a za dru g ą w spo
sób n ajro z m aitsz y : po linii prostej, sp iral
nej, w kształcie ślim aka, lub p asto rału i t. p.
(fig. 10) i w ten sposób pow stają te niesły
chanie rozm aite formy muszelek F oram . po- lythalam ia.
W śród nich z Im p erfo rata wymienimy tu , jak o przykład, M iliola i Orbiculina. Milio- la (fig. 11) posiada skorupkę, spłaszczoną spiralnie w jednej płaszczyznie, a zaródź jej zawiera wiele jąd er; w młodości Miliola po
siada inny wygląd, niż w wieku dojrzałym.
W ogóle zauważyć można, że u otwornic, szczególniej wyższych, spotykamy często dwukształtność; dotąd jed n ak nie je st roz- strzygniętem, czy właściwie ten sam osobnik w rozmaitych okresach życia pod dwiema odmiennemi występuje postaciami, czy też gatunek cały zaw iera osobniki o dwu ró ż nych postaciach, z których jedna nigdy ni&
przechodzi w d ru g ą i daje zawsze początek postaci takiej samej. O itatn ie przypuszcze
nie, zdaje się, ma więcej danych za sobą, ale kwestyą nie je st jeszcze rozstrzygniętą, zo
stawimy ją przeto n a uboczu.
M iliola nie odznacza się zbytnią wielko
ścią; zato drugi z wymienionych przez nas
F ig. 12. F ig. 13.
gatunków, O rbiculina (fig. 12), dochodzi aź do 19 m m — wielkości, ja k na pierwotniaka, olbrzymiej. K ażdy skręt Orbiculiny stano-
| wi jednę komorę; każda kom ora poprzeczne-
j
mi przegródkam i dzieli się na jeszcze mniej-
j
sze celki. D rugi podrząd F aram in ifera,
| t. zw. P erfo rata, zawiera względnie bardzo
j
niewiele gatunków ze skorupkam i prostem i, jednokomorowemi (m onothalam ia). Do je d -
| nokomorowych P erfo rata, a więc do takich, które od Euglyphy, Grromii lub M icrogromii różnią się jedynie tem , że skorupka ich po
dziurawiona je s t w wielu miejscach, zalicza się przedstaw iona na fig. 13 L agena, nale
żąca do rodziny od niej nazwanej Lageninae.
Otwór gębowy mieści się na końcu wydłu
żonej szyjki, skorupka jest błyszcząca, po- przebijana w wielu miejscach maleńkiemi otworkami, przez które wysuwają się niby
nóżki (rysunek uwzględnia jedynie sko
rupkę).
F ig. 1 1.
N r 3 WSZECHSW IAT 45
Z ato ilość gatunków o muszelce wieloko-
morowej w podrzędzie tym je s t bardza znacz
na. Do jakiego stopnia dochodzi zawiłość budowy muszelki, za dowód służyć może fig. 14; przedstaw ia ona samo tylko cia
ło protoplazmatyczne osobnika, należące
go do gatunku G lobigerina. Ciało to składa się z wielu płatów, z których każdy leży w oddzielnej komorze skorupki; płaty te układ ają się jedne nad drugiemi w skręty nie
prawidłowo spiralne. A pomimo tak zawiłej budowy ustrój ten je st nader maleńki nawet wśród pierwotniaków. Blizko spokrewniony z Globigeryną jest Microcometes, odkryty przez Cienkowskiego, jeden z nader nielicz
nych przedstawicieli P erforata, zamieszku
jących wody słodkie. Bo o ile Im p erfo rata spotykają się często w wodach słodkich, o tyle P e rfo ra ta są stałem i mieszkańcami m orza. Wymienimy z nich jeszcze gatunek
h/
F ig . 14.
zwany Nummulites, który w okazach kopal
nych (trzeciorzędowych) dochodzi do 6 cm wielkości (fig.
15).Mówimy o okazach kopalnych, bo pam ię
ta ć należy, że w powolnych przemianach sko
rupy ziemskiej pierwotniaki, a szczególniej właśnie F oram inifera m ają niemałe znacze
nie. Ilość ich w morzach dochodzi do zadzi- j wiająco olbrzymich rozmiarów; Schultze
jmówi, że w zatoce G aeto, w pobliżu Neapolu, stanow ią one, a raczej ich trw ałe skorupki | m ineralne, prawie połowę w składzie piasku pobrzeża. W uncyi piasku naliczył on l ł/2
miliona tych istot. A na oceanie, w głębo- ;
■kościach trzech, czterech lub nawet więcej tysięcy metrów, pierwotniaki, przeważnie otwornice, pokrywają dno na przestrzeni setek mil szaro-białą warstwą mułu, zwanego mu
łem globigerynowym; nazwa ta pochodzi stąd, że maleńkie Globigeriny, o których do-
jpiero cośmy mówili, stanowią tegu m ułu przeważną część składową. Pomimo przeto, że sąto stworzonka nader m ałe, z biegiem wielu tysięcy i milionów la t w ytw arzają całe warstwy i pokiady geologiczne; one np. sko
rupkam i swemi utworzyły skały kredowe Anglii i Francyi, lub wapień A lp, zwany nummulitowym od gatunku, o którym mówi
liśmy właśnie.
Otwornice żyją na rozmaitych głęboko
ściach w morzu, lub w wodach słodkich. Ż y wią się, ja k i wszystkie korzenionóżkj, gniją- cemi odpadkami organicznemi, a często i mniejszemi od siebie ustrojam i. R ozm na
ż a ją się przez podział, o którym była mowa, lub gdy skorupka ma zbyt zawiłą budowę, przez tworzenie zarodników (sporulacyą).
J ą d ro , lub ją d ra dzielą się wtedy na wiele mniejszych jąd er, koło każego z nich wyod
rębnia się część zarodzi i w taki sposób po
wstaje zarodnik, z którego rozwija się młody osobnik; rozwój ten odbywa się albo we
wnątrz skorupki macierzystej, lub też na ze
wnątrz. Opuszczona skorupka opada na dno, lub zostaje wyrzucona na brzeg, tworząc te pokłady, o których wyżej wspomniano.
K . B łeszyń ski.
SPRAWOZDANIE Z OBRAD KOMISYI,
POWOŁANEJ PRZEZ AKADEMIĄ UMIEJĘTNO
ŚCI W SPRAWIE USTALENIA SŁOWNICTWA CHEMICZNEGO POLSKIEGO.
D . 15 i 16 grudnia r. z. w Krakowie w gm a
chu A kadem ii U m iejętności odbyw ały się narady grona delegatów , w yznaczonych na w ezwanie tejże Akademii przez rozm aite instytucye i sto w arzyszenia naukowe w celu zastanowienia się nad sposobam i osięgnięcia jed n ości w języ k u specyalnym , używanym przez rozm aitych chem i
ków polskich. Obradom przew odniczył d r E m il Godlewski, członek Akademii i profesor U niw . Jagiellońskiego, który na w iceprzew odniczącego zaprosił dr. Romana W awnikiewicza, prof. S zk o
ły rolniczej dublańskiej, na sekretarzy zaś pp.
dr. Stefana N iem entow skiego, rektora P o litech niki lw ow skiej, dr. E rnesta Bandrowskiego, prof.
Szkoły techniczno - przem ysłow ej krakow skiej, oraz dr. L eona M archlewskiego, dyrektora Z a
kładu państw ow ego badania środków sp ożyw czych i docenta U niw . Jagiell. D alej członkam i kom isyi byli p p .: dr. Julian Schramm, prof. U n.
Ja g iell., dr. Bronisław R adziszew ski, prof. U n.