• Nie Znaleziono Wyników

Adres ^eca-alrcy-i: Krakowskie - Przedmieście, IfcT-r 6 6.

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Adres ^eca-alrcy-i: Krakowskie - Przedmieście, IfcT-r 6 6."

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

1 9 . W arszaw a, dnia 7 maja 1899 roku. T o m X V I 11.

TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.

PHF,Ai UM ER A T A „ W S Z E C H Ś W IA T A " .

W W n rN Z a w ie : rocznie rub. 8 , kw artalnie rub. Z- Z p r z e s y ł k ą p o c z t o w ą : rocznie rub. 10, półrocznie rub. 5.

P renum erow ać można w R edakcyi W szechświata i w e wszyst­

kich księgarniach w k ra ju i zagranicą.

K o m ite t R e d a k c y j n y W s z e c h ś w i a t a stanow ią P an o w ie:

D eike K., D ickstein S.. Eismond J., Fłaum M., H o y er H., Jurkiew icz K., Kowalski M., K ram sztyk S ., Kwietniewski W ł.f M orozewicz J., Natanson J ., Okolski S., Strum pf E., Szto l>

m an J .f W ey b erg Z., W róblew ski W. i Zieliński Z.

A d r e s ^eca-alrcy-i: Krakowskie - Przedmieście, IfcT -r 6 6.

Jan Pankiewicz.

(2)

290 WSZECHŚWIAT N r 19

J a n P a n k i e w i c z .

W S P O M N I E N I E P O Ś M I E R T N E .

„W dniu 28 kw ietnia b. r. rozstał się z tym światem mąż uczony, młodzieży prze­

wodnik zacny, J a n Pankiew icz—po sześćdzie­

sięcioletniej blisko pracy na polu naukowem i pedagogicznem ”.

Nie będzie najm niejszej przesady, gdy po­

wiemy, że wieść ta o zgonie męża wielkiego ch a rak teru i podniosłego serca rozeszła się ta k daleko, ja k daleko mowa polska sięga, bo niemasz za k ątk a w k ra ju , niem asz żad ­ nej liczniejszej kolonii polskiej poza k r a ­ jem , gdzieby brakowało wychowańców lub uczniów ś. p. Pankiew icza, wspominających z wdzięcznością i czcią imię swego zacnego przewodnika. D anem mu było pracow ać długo, więc owoce jego pracy są liezrie; p r a ­ cował ja k m istrz, um iejętnie i .doskonale, więc doskonałem i są skutki jego pracy.

Ś. p. J a n Pankiewicz urodził się dnia 22 grudnia 1816 roku we wsi K opyłow ie w lu- belskiem. Początkow e w ykształcenie ode­

brał w szkole wydziałowej w H rubieszow ie, a średn ie—w szkole wojewódzkiej w Lubli-

i

blinie, k tó rą już jak o gim nazyum ukończył n a wydziale technologicznym w 1836 roku.

W tymże roku przeniósł się do P e te rsb u rg a , aby w tam tejszej wszechnicy zapisać się w poczet słuchaczów wydziału fizyko-mate- m atycznego, który w r. 1840 ukończył ze stopniem kandydata. W tymże ro k u zwie­

dził brzegi morza B iałego i oceanu Lodo­

watego, jak o uczestnik wyprawy eksploracyj­

nej, wysłany przez p etersb u rsk ą A kadem ią umiejętności pod przewodnictwem A . v. B ae­

ra , którem u został polecony przez wydział m atematyczny wszechnicy, jak o młodzieniec wybitnie zdolny i obowiązkowy.

W e wrześniu tegoż roku, a więc bez m ała sześćdziesiąt la t tem u, Pankiew icz przeniósł się do W arszaw y, w któ rej pracow ał bez przerwy do schyłku swego żywota, ciągle i nieprzerw anie na jednej i tej sam ej niwie pedagogicznej. Sądzę, że słusznie p. B r.

Znatow icz podniósł w swej mowie nad zw ło­

kam i nieboszczyka te n fakt, że konieczność przejścia z pola pracy naukowej do zajęć pedagogicznych m usiała być połączona z nie- !

małym żalem za porzuceniem pracy badaw ­ czej, za. bezpowrotnem zerwaniem z b ad a­

niam i czysto naukowemi. Domysł ten je st słuszny, nietylko ze względu na cały ch a rak ­ te r nieboszczyka, który do o statk a dni swo­

ich żywo interesow ał się całym ruchem umysłowym, ale i ze względu na to, co pod­

pisany słyszał z u st nieboszczyka. Ż a l ten za opuszczoną niwą badań przyrodniczych m usiał być istotnie wielki, skoro nie szafu­

jący zwierzeniami, nikogo nie zajm ujący sobą mąż u schyłku żywota u sk arżał się przedem ną, że po powrocie do k ra ju nie m ógł prowadzić badań rozpoczętych nad związkami żółciowemi i to nie ze względu na brak czasu i chęci, lecz ze względu na panujące wówczas w W arszaw ie stosunki.

Tem większą też była zasługa nieboszczy­

ka, że pokonawszy tęsknotę za nauką i pracą badawczą um iał całą energią swego serca i um ysłu włożyć w pracę wychowawczą.

Snaó rozum iał głęboko i wierzył tem u, że każdy z nas je st tylko cząstką większego organizm u, że i „ten szczęśliwy, co pad ł śród zawodu, jeżeli poległem ciałem —d ał innym szczebel do sławy g ro d u ”. I dziś śmiało twierdzić można, że na kaźdem, a więc i na naukowem polu pracy społecznej, znaleźć można owoce, wykwitłe z ziarn, hojną ręką przez nieboszczyka rzucanych.

A że nieboszczyk rozum iał ciągłość pracy społecznej, że oceniał swe własne znaczenie—

na to dać mogę świadectwo, bo sam słysza­

łem, ja k młodemu technikowi, który, nie wie­

dząc z kim rozmawia, odezwał się do P ank ie­

wicza pogardliwie, że „trzeba umieć liczyć”, aby zabierać głos w danej spraw ie—odrzekł ze stanowczością i d um ą: „ J a uczyłem liczyć tych, którzy pana uczyli liczyć”.

Gdybyśmy chcieli w krótkich słowach streścić całe dzieje olbrzymiej pracy nie­

boszczyka— wystarczyłoby rzec, że od r. 1840 do 1895 był początkowo nauczycielem, pod koniec kierownikiem szkół średnich. Należy jed n ak uzupełnić tę ogólną wiadomość nastę­

pującem i szczeg ółam i:

W 1840 roku zostaje nauczycielem m ate­

m atyki w b. gimnazyum realnem , które pod­

ówczas było największą uczelnią w kraju . Obok tych obowiązków w 1848 roku obejm u­

je wykład geom etryi wykreślnej na wydziale

budownictwa w byłej Szkole Sztuk Pięknych,

(3)

N r 19 WSZECHŚWIAT ‘291 w roku zaś 1854 zostaje nadto członkiem k o ­

m itetu egzaminacyjnego do przedmiotów m a­

tematycznych i nareszcie, w końcu pierwszej ćwierci 1854 roku m ianują go inspektorem byłego gimnazyum realnego, w którem w ro ­ ku 1862 pełni obowiązki rektora.

Po wprowadzeniu reform y Wielopolskiego, Pankiewicz pełnił obowiązki rek to ra w gim- nazyum 2-giem (dzisiejszem 3-ciem), następ ­ nie zostnl rektorem gimnazyum 3-go (dzi­

siejszego 4 go), a równocześnie z wprowa­

dzeniem nowej organizacyi szkolnej został inspektorem tegoż gim nazyum. W r. 1870 widzimy go na stanowisku inspektora pro- gimnazyów męskiego i żeńskiego, a w r. 1873, a więc po 33 latach pracy, jak o spadły z e ta ­ tu ') otrzym uje uwolnienie od służby rząd o ­ wej. Z darzenie to, pomimo bardzo ponęt­

nych ofert, nie stało się dlań hasłem do po­

rzucenia pracy pedagogicznej. Ja k o ż w tym ­ że roku otwiera szkołę pryw atną filologiczną, którą w r. 1876 przekształca na realną sześ- cioklasową, k tórą przez dziewiętnaście lat prowadził samodzielnie z wielkim dla całego [ kraju pożytkiem.

Lecz nie sam a długoletnia p raca jest dla ś. p. Pankiew icza tytułem do wdzięczności społecznej. G łów ną ozdobą wieńca jego za­

sług je st to, że był wzorowym, bez zarzutu przewodnikiem młodzieży. M iał wrodzony talent praktycznego psychologa, ta k niezbęd­

ny każdemu pedagogowi, a talen t ten, na gruncie ch a rak teru nieskazitelnie prawego w pobudkach, niezm iernie podniosłego w for­

mach, je s t kluczem do zrozum ienia tej miło­

ści i szacunku, jakim młodzież otaczała sw e­

go zwierzchnika. Nie pozwalał ani sobie, ani swym podwładnym na robienie jak ich­

kolwiek różnic pomiędzy uczniami, nawet swe własne sym patye i antypatye w tym względzie zwalczał skutecznie : syn stróża, równie ja k syn księcia, a naw et równie jak jego syn własny, był dlań tylko uczniem, którego wyróżniać mogły od innych tylko po­

stępy i charakter.

Był zwierzchnikiem Szkoły prywatnej, a jednak nietylko uczniowie, lecz i rodzice z rozm aitych warstw społecznych byli prze-

') D la otrzym ania całkowitej em erytury ua- leży mieć za sobą, wedle ustaw y, obowiązujących 35 la t służby.

zeń traktow ani jednakowo uprzejmie. Był zawsze dostojnym, zawsze równym, nigdy zdenerwowanym, nawet w chwilach n a j­

większych ciosów osobistych i rodzinnych, których mu życie nie szczędziło: przeżył wie­

lu ze swoich, m usiał też patrzeć na ich klęski.

P rzy tej prawości nieskazitelnej charak­

teru cechował go rozum wielki i stanowczość, tak niezbędne na każdem kierowniczem sta­

nowisku. I kto wie czy nie najsłuszniej- szem, czy nie najd< bitniejszem będzie okreś­

lenie ks. J . Gralewskiego, który c h a ra k te ­ ryzując nieboszczyka w mowie nadgrobnej wyrzekł, źe posiadał jakby stalowość w swym charakterze.

Ktokolwiek przyjrzał się pracy padago-

j

gicznej, ktokolwiek dotknął się jej osobiście,

| ten wie, ja k ona czas pochłania, jak wy­

czerpuje i zużywa, Ogólnie znanym z dziejów nauki niemieckiej jest ten fakt, że najświet­

niejsi pedagogowie mało piszą i mało sa­

modzielnych przeprow adzają badań i naod- w rót—wielu genialnych badaczów, ani ta ­ lentów pedagogicznych nie posiada, ani żadnego zainteresowania się kształcącą się młodzieżą nie okazuje. Jeżeli fakt ten do­

strzeżono w sferach pedagogii uniwersytec­

kiej, to tem wybitniej i znamienniej musi ) on występować w wykształceniu średniem, I które daleko więcej, bo zwykle cały czas

rozporządzalny pochłania.

Dziwić się więc należy i z wysokiem uzna­

niem podnosić ten fakt, że Pankiewicz, k tó re ­ go obowiązki całemi dniami przykuwały do szkoły, zdołał i w literaturze naukowej do­

bre po sobie pozostawić imię. On to bowiem przełożył „Chemią organiczną” Liebiga, za­

stosowaną do fizyologii i wydał P lanim etryą L egendrea, k tó ra pomiędzy 1850 i 1860 m iała kilka wydań i była w powszechnem użyciu w naszych szkołach średnich. Znaw ­ cy zachwalają w tej książce rozdział o liniach równoległych.

Oprócz powyższych opracowań i przekła­

dów Pankiewicz napisał bardzo wiele, bo niemal wszystkie artykuły treści m atem a­

tycznej w pierwszej Wielkiej encyklopedyi

O rgelbranda (28 tomów), której był jednym

z redaktorów i w której stale współpracował

od 1858— 1868. W tej epoce cały naukowy

ruch k raju ześrodkowywał się w powyższej

redakcyi.

(4)

W SZECHŚWIAT N r 19 292

Niepodobna pom inąć tu wielkiej d obro­

czynności zm arłego. N a setki, jeżeli nie n a tysiące liczą się ci, którzy Pankiewiczowi zawdzięczają nietylko wykształcenie i wie­

dzę, ale i możność ich zdobycia. U w alniał od wpisu, daw ał korzystno lekcye, wspierał datkam i, nie żądając i nie szukając wdzięcz­

ności.

B ył typem człowieka praw ego o dobrem sercu, nieskazitelnej prawości i niezłomnym charakterze. L os pozwolił m u pracować długo, więc też zdziałał wiele, a ja k się zapisał w pamięci i sercach swych uczniów, najlepszym wyrazem tego je s t niewątpliwie ten fakt, że uczniowie i wychowańcy zm arłe­

go ufundowali stypendyum jego im ienia, które na wieczne czasy będzie pam iątk ą tej zacnej i dużej postaci.

Stypendyum to, przeznaczone dla ucznia warszawskich szkół średnich, w yznania rzym ­ sko-katolickiego, z pochodzenia polaka, uzy­

skało zatw ierdzenie p. m inistra oświaty publicznej i pozostaje w zawiadywaniu k o ­ m itetu, złożonego z pięciu osób, który je st władny, sam się odnawiać i kom pleto­

wać. Obecnie sum a stypendyalna wynosi 3 300 rub., lecz na zasadzie a k tu fundacyi, zatwierdzonego przez władzę, może b y ć po większona do wysokości 5 000 rub. ').

Cześć pamięci m ęża o zacnem sercu i nie­

skazitelnym charakterze.

J . J . B .

0 teoryach wzrostu roślin.

( Z k r a k o w a k i o g o K ó ł ł c a . p r z y r o d n i k ó w ) .

Jednolitość przyrody żywej ujaw nia się wspólnością cech charakteryzujących jej twory i podobieństwem objawów, ce ch u ją­

cych tę zawiłą sprawę, k tórą nazywam y ży­

ciem. O bjaw ia się ono crfłym szeregiem zjawisk, a w ystępując w różnych odcieniach tworzy łańcuch, łączący .^całą żyjącą przy­

rodę i zespalający w jed n ę ‘w ielką całość św iat roślinny i zwierzęcy. Z wielkiego sze­

regu objawów życia jednym z n ajbardziej

') Obecnie k om itet sk ła d ają p p .] J. J . Bo- guski, W l. K rem ky, d -r St. K u rtz, S. R utkow ski i J . T ro etzer.

charakterystycznych jest wzrost, pojęcie nieodłączne od pojęcia tworzenia. W zrosto­

wi podlegać musi każda istota żyjąca, ta k roślinna ja k zwierzęca, począwszy od po- jedyńczej komórki, a przem iana ta zawsze objawia się trw ałem powiększeniem o b ję­

tości. Podczas jed n ak gdy wzrost rośliny jednokomórkowej wydaje się nam na pozór zjawiskiem bardzo prostem , u roślin wielo­

komórkowych spotykam y się odrazu z b a r­

dziej skomplikowanym procesem, gdyż tu sam u k ład komórek w tkanki i ich wzajem ­ ne położenie u tru d n ia swobodny wzrost k o ­ mórek : korzeń, ja k również i łodyga, rosną w kierunku długości jedynie na pewnej n ie ­ znacznej przestrzeni, obejmującej zaledwie kilkanaście milimetrów od koniuszczka.

Sąto t. z w. punkty wegetacyjne. T k an k a w punktach wegetacyjnych złożona je st z komórek o budowie odm iennej, niż w czę­

ściach nierosnących; komórki te są m n iej­

sze, m ają cienką błonę, duże ją d r a i obfitą zawartość plazm atyczną. T a k ą sam ą bu d o ­ wę posiadają komórki pierścienia miazgowe- go, t. j. tkanki twórczej, czynnej podczas w zrastania na grubość łodyg i korzeni.

P rzy rozważaniu właściwości wzrostu przedewszystkiem należy zwrócić uwagę na długość jego okresu. W łaściwość ta jest, naturaln ie, związana z czasem trw ania ro ś ­ liny, a ponieważ czas ten je st różny dla k a ż ­ dego organu rośliny, więc i pod względem długości okresu wzrostu wielka panuje ro z ­ maitość w świecie roślinnym .

Rośliny wieloletnie podlegają pewnej pe- ryodyczności, pozostającej w związku ze zm ianam i pory roku. P rzez liczne obser- wacye jed n ak stwierdzono, że peryodyczno- ści tej nie można uważać za jedyny skutek bezpośredniego wpływu te m p e ra tu ry : tak np. zauważono, że korzenie dębu p rz e sta ją rosnąć w lutym, a w m aju znowu wzrost swój rozpoczynają, niektóre rośliny (pewne mchy i porosty) nie rosną przez całe lato , a dopiero podczas zimy w stępują w okres najświetniejszego rozkwitu-i t. p. Ponieważ i rośliny, przeniesione do innego klim atu, też zachowują przynajm niej na razie roczną peryodyczność, chociaż w arunki owej m iej­

scowości wcale jej nie w ym agają, można te ­ dy tę właściwość uważać poniekąd za nieza­

leżną od warunków zewnętrznych.

(5)

N r 19 W s z e c h ś w i a t ) 293 Szybkość wzrostu je s t również do pew­

nego stopnia właściwością indyw idualną rośliny i jej organów. P od tym względem istnieje naw et pewna współzależność pomię­

dzy organam i (k o relacy a— Sachs). K ażdy organ z początku rośnie powolniej, potem prędzej, aż dojdzie do maximum, poczem znowu szybkość zwalnia i roślina przestaje rosnąć zupełnie. T a niejednostajność szyb­

kości, zależna od indywidualności ro ślin y ,p o ­ woduje właśnie zjawisko „wielkiego peryodu wzrostu” (Sachs). W granicach tego peryodu wielkiego mamy peryody drobniejsze, ja k np.

dzienny, polegający na tem, że wzrost pod­

czas nocy je st silniejszy, aniżeli podczas dnia.

Poza temi, stale spotykanem i zjawiskam i niejednostajności we wzroście roślin, d ają się też doświadczalnie wykazać wahania, za­

leżne od warunków zewnętrznych, np. znacz­

ne zmiany tem peratury powodują wyraźne wahania w szybkości wzrostu; przy raptow - nem oziębieniu roślina może nawet chwilowo przestać rosnąć. P rzy lekkich wahaniach tem peratury zm ian żadnych nie zauważono.

W iadom o także, że każda roślina może się rozwijać tylko w pewnej dla niej korzystnej tem peraturze, a więc musi mieć właściwe so ­ bie minima i maxima tem peratury. Pewien choć nieznaczny wpływ na wzrost ma rów­

nież tem p eratu ra ziemi, a zwłaszcza na roś­

liny bardzo ulistnione, silnie transpirujące, co możnaby wytłum aczyć w ten sposób, że skutkiem podwyższenia tem peratury ziemi roślina szybciej pobiera wodę i transpiracya prędzej zostaje zrównoważona. Zm iany w wilgotności powietrza wpływają na wzrost tylko w pierwszej chwili, poczem roślina po­

wraca do pierwotnej szybkości.

Dalszym, bardzo ważnym czynnikiem, dzia­

łającym na przejawy wzrostu, je st światło.

W iemy, ja k znacznie rośliny w ydłużają się w ciemności, światło tedy wpływa widocznie na zwolnienie wzrostu. Doświadczenia wy­

kazały również, że mechanicznie przez zasto­

sowanie ciśnienia, ciągnienia lub innjch sił wpłynąć można na nierównomierność wzrostu.

Z tego ogólnego poglądu na istotę wzrostu widzimy, że nie jest to zjawisko proste i że zależy ta k od własności życiowych rośliny, ja k i od warunków zewnętrznych. P o nie­

waż jednak siedliskiem wszystkich czynności życiowych organizm u jest komórka, przeto

teorya wzrostu musi się oprzeć n a zjawis­

kach, zachodzących przy wzroście pojedyn­

czej komórki.

Zycie komórki roślinnej zbadane było d o ­ kładniej poraź pierwszy przez Schwanna;

przedstaw ił on pogląd na je j budowę, a n a ­ wet wygłosił hypotezę powstawania komórki, wykazując w zjawisku tem pewną analogią z krystalizacyą : nasamprzód powstaje sam o­

istnie jąderko, wokoło niego wydziela się ze skoncentrowanego płynu jąd ro , a potem róż­

nicuje się błona i inne części komórki. R óż­

nica pomiędzy kryształem a komórką żywą zachodzi tylko we wzroście : kryształ bo­

wiem rośnie przez apozycyą, t . j . przez n a­

rastanie, podczas gdy kom órka rośnie przez intususcepcyą, t. j. wnikanie cząstek nowych pomiędzy dawniejsze. W krysztale warstwy przylegają ściśle do siebie, w komórce zaś przez wnikanie nowych cząstek powierzchnia każdej warstwy się powiększa, wskutek cze­

go warstwy te mogą się od siebie oddalać, aż do utworzenia jam y komórkowej. P rz y ­ czynę różnicy tej we wzroście kryształu i o r­

ganizmu żywego Schwann sta ra się wyjaśnić zapomocą pewnych własności fizycznych, właściwych substancyi organicznej, a m iano­

wicie zdolności nasiąkania wodą czyli t. zw.

zdolności imbibicyjnej. Kom órkę uważa więc za zbiór kryształów o zdolności imbibicyj­

nej—i naodwrót, utrzym uje, że istota, która

j

wykrystalizuje się z substancyi imbibicyjnej, musi posiadać postać komórki. W ychodząc

| z tego założenia, wzrost komórki objaśnia w ten sposób, że woda do jej wnętrza nasią- j ka, a z wodą wchodzą do komórki substan- f cye odżywcze i następuje intususcepcya.

H ypoteza Schwanna spotkała się w krót­

kim czasie z opozycyą; spostrzeżenia innych badaczy przeczyły jego zapatrywaniom, zwłaszcza gdy .Naegeli otrzym ał z substan-

| cyi o zdolności imbibicyjnej nie komórkę, jakby wypadało z zapatryw ań Schwanna, i ale kryształ białka, t. zw. przez botaników

krystaloid.

Pomimo jed n ak błędów, hypoteza pierw ­ szego na tym polu badacza m a bardzo ważne I znaczenie, albowiem pom ijając udział „vis vitalis”, tłum aczenie zjawisk przyrody wpro­

wadziła na nowe tory.

Dalsze usiłowania w celu wykazania an a­

logii pomiędzy m ateryą organizowaną a m ar-

(6)

294 WSZECHŚWIAT N r 19 twą, podejmuje następnie N aegeli. K o m ó r­

kę roślinną wyobraża on sobie, ja k o złożoną z cząstek, nie posiadających zdolności im­

bibicyjnej; cząstki te nazwał molekułam i, albo micellami (t. j. g ru p ą m olekuł) i p rzed ­ stawił je w kształcie wielokątnym, albowiem w stanie suchym przylegają ściśle do siebie, więc kuliste być nie mogą M icelle te po­

w stają samoistnie podobnie, ja k jęderko w hypotezie Schw anna, a rosną dro gą apozy- cyi. Od własności tych cząstek zależą sprawy, zachodzące w k o m ó rce: micelle m ają silne powinowactwo do wody, większe nawet, niż wzajemnie do siebie, a więc m ogą otoczyć się warstewką wody, w skutek czego rozsuw a­

j ą się i następuje powiększenie objętości ko­

mórki, zwane pęcznieniem. To pęcznienie (t. j. pochłanianie wody) je s t ograniczone tem , że stosunek wielkości otaczającej w ar­

stewki wody do danej micelli je s t stały, odwrotnie proporcjonalny do wielkości samej micelli. P od względem poglądu na istotę w zrostu N aegeli niewiele różni się od Schw anna; przyjm uje on także, że ciało uorganizowane rośnie przez intususcepcyą, co odbywa się w ten sposób, że nowe cząstki, już otoczone wodą, w nikają pomiędzy istnie­

jące, przezw yciężając jednocześnie spójność międzycząsteczkową. Ponieważ wzrost bło­

ny w kierunku stycznym względem komórki, czyli wzrost powierzchni je st zwykle n a j­

większy, a u to r utrzym uje, że micelle m ają niejednakowe we wszystkich kierunkach wy­

m iary, a oś ich największa przypada prosto­

padle do powierzchni błony (t. j. w kierunku prom ienia). W kierunku stycznym , gdzie leży oś mniejsza, otoczka wodna je st większa, a ponieważ i spójność m iędzycząsteczkow ą je st w tym kierunku mniejsza, przeto tu taj odbywa się szybsze wnikanie nowych cząstekj a więc i szybszy wzrost komórki.

T ak więc i Naegeli wykazuje w przejaw ach wzrostu zasadniczą różnicę między k ry sz ta­

łem a ciałem uorganizowanem. K iedy je d ­ nak w tymże czasie T rau b e w ykazał, że : 1) można sztucznie zbudować kom órkę, j e ­ żeli do rozcieńczonego roztw oru żelazocyan- ku potasu wrzucimy kryształek chlorniku miedzi—(wtedy wokoło niego w ytw arza się w półprzepuszezalna błona żelazocyanku m ie­

dzi, rozciągająca się pod wpływem w siąk a ją­

cego roztworu); 2) że kom órka ta k a rów ­

nież może rosnąć przez intususcepcyą, jeżeli wyżej wymienione ciała chemiczne działać będą na siebie przez błonę i wytwarzać nowe cząstki błony —odtąd i ta zasadnicza różnica we wzroście pomiędzy martwemi i źywemi istotam i jakoby przestała istnieć.

H ypoteza N aegelego była przyjęta z entu­

zjazmem, szczególnie przez botaników; więk­

szość zaś zoologów czyniła jej ten zarzut, że jest zbyt spekulacyjna i zam ało do­

świadczeniami stwierdzona.

Pod wpływem hypotez powyższych ukazał się cały szereg nowych teoryi budowy i wzro­

stu komórki roślinnej, lecz jakkolwiek czę­

stokroć oryginalne, nie zdołały zapewnić so­

bie trwalszego znaczenia; pomijam je przeto, aby przejść do teoryi stanowiącej niejako epokę w dziedzinie badań zjawisk wzrostu, teoryi Ju liu sza Sachsa, zm arłego przed kil­

ku nastu miesiącami profesora z W iirzburga.

T eorya ta zasługuje na uznanie nietylko ze względu na swoję treść, ale i na drogę, ja k ą sobie jej twórca obrał. Ulepszył on bo­

wiem środki badania, a zwłaszcza urządził

„wzrostom ierz” autom atyczny, z którego pomocą popierał swe wnioski.

O parłszy się na teoryi intususcepcyjnej Naegelego, Sachs podnosi nowy czynnik, dzia­

łający w spraw ie wzrostu, t. zw. turgor.

T urgorem nazywa on ciśnienie hydrosta­

tyczne, ja k ie sok komórkowy wywiera na ściany kom órek, tak silne, że nieraz do­

chodzi aż do 6 — 7 atm osfer. O ważnem znaczeniu turg o ru , jako czynnika wzrostu, Sachs p rzekonał się na podstawie licznych obserwacyj. Zuw ażył on między innemi, że kom órka rosnąca zawiera dużo wody, rośli­

na, pozbawiona wody więdnie i objętości swej nie powiększa, po otrzymaniu zaś wody prostuje się i staje się zdolną do wzro­

stu; na wiosnę roślina rośnie prędzej, a jej komórki wypełnione są wtedy wodą. Zapo- mocą szeregu doświadczeń wykazał on, że części rośliny, w których, za pomocą stężo­

nego roztworu tu rg o r zmniejszono, rosły powolniej. Wobec tych faktów autor p rzy­

pisuje turgorow i ważne znaczenie, nie uważa go jednak za jedyny czynnik, wychodząc z tego, że w takim razie komórka m u siała­

by, po usunięciu turgoru, wrócić do pierwot­

nej swej objętości. (T u rg o r usunąć można

zapomocą odciągnięcia wody z komórki przez

(7)

N r 19 WSZECHŚWIAT 295 roztwory bardziej stężone, niż sok komór- I

kowy; następuje wtedy skurczenie plazmy, t. zw. plazmoliza). Tymczasem wzrost po­

lega na istetnem , trw ałem zwiększeniu obję­

tości organizmu; jednocześnie więc muszą tworzyć się nowe cząstki, k tóre w nikają do komórki, tem bardziej, że daje się naw et wy­

kazać ścisła zależność w zrostu od asymilacyi.

Ż e tu rg o r nie może być jedynym czynnikiem wzrostu, Sachs s ta ra się jeszcze wykazać w sposób następujący : tu rg o r działa w kie­

runku promieniowym komórki i rozciąga błonę w kierunku stycznym, wskutek czego błona staje się coraz cieńszą i musiałaby dojść do granicy elastyczności, gdyby nie od­

bywało się jednoczesne wnikanie do niej no­

wych cząstek; skutkiem zaś tej czynności może się wciąż rozciągać, dopóty, dopóki tylko chemiczna je j budowa czyni ją do tego podatną.

Prof. Sachs badał też za pomocą „wzrosto- m ierza” wpływ czynników zewnętrznych na przejawy wzrostu i stw ierdził fakty n a ­ stępujące: 1) Istnienie wielkiego peryodu wzrostu i jego niezależność od czynników ze­

wnętrznych. 2) W pływ silniejszych wahań tem peratury na szybkość wzrostu, k tó ra za podwyższeniem tem peratury zwiększa się, za obniżaniem słabnie. 3) Istnienie dzien­

nego peryodu wzrostu, którego maximum przypada nad ranem , minimum zaś około wieczora (ujemne działanie światła).

B adania nad wzrostem roślin podjął też przed kilkunastu laty E . S trasburger, profe­

sor uniwersytetu w Bonn. Podniósł on rów­

nież znaczenie tu rg o ru dla wzrostu komórki roślinnej, lecz podobnie ja k Sachs nie uważa go za jedyny czynnik. W zrost opiera się według jego zapatryw ań na dwu procesach : na 1) rozciąganiu błony komórkowej wsku­

tek turg o ru i 2) wyrównywaniu jej grubości.

Co do pierwszego punktu, to zasadniczej różnicy między zapatryw aniam i obu bada- czów niema, ta k w samem pojmowaniu tu r ­ goru, ja k w przejawach i przyczynach jego istnienia. Zjawisko wielkiego peryodu wzro­

stu S tia sb u rg e r wiąże ściśle z pobieraniem wody przez komórkę i zależność tę wyjaśnia w sposób n a stę p u ją c y : początkowo woda wchodzi do komórki powoli, potem coraz szybciej, aź do pewnego maximum, co przy­

pada z maximum rozrostu całej rośliny, n a­

stępnie słabnie aż do zupełnego ustania.

Przytem pobieranie wody przez komórkę nie odbywa się równomiernie, zależy właśnie od koncentracyi soku komórkowego i własności regulacyjnej plazmy; stąd wynikają w ahania szybkości wzrostu podczas wielkiego peryo­

du, na co także wpływają poniekąd i czyn­

niki zewnętrzne.

Główna różnica między teoryą Sachsa i S trasb urgera polega na tem, że pierwszy z wymienionych badaczów przypuszcza, że wyrównywanie grubości błony odbywa się przez wnikanie, drugi zaś badacz dowodzi, że czynność ta odbywa się zwykle drogą n akładan ia warstw od wnętrza ku obwodo­

wi, czyli przez apozycyą, a intususcepcyą obserwować można tylko w razach w yjątko­

wych. W tym właśnie momencie wzrostu bardzo ważne znaczenie przypisuje a u to r samej plazmie, utrzym ując, że jej działanie

! nie ogranicza się tylko do wydzielania no­

wych cząstek i warstw, ale że widoczny je s t też wpływ plazmy na rozmiękczanie błony, co ułatw ia jej rozciąganie. S iła tedy turgoru i udział plazmy wzajemnie się do­

pełniają : turgor nadaje komórce sztywność i elastyczność, plazma zaś podtrzym uje tę elastyczność przez wyrównywanie grubości błony.

(Dok. nast.).

Marya Ardówna.

I n s t y t u t llz y k i s to s o w a n e j w G ety n d z e.

Od paru la t isnieje przy uniwersytecie getyngeńskim, który wogóle ze wszystkich uniwersytetów niemieckich odznacza się n aj­

większą pochopnością do rozszerzania za­

kresu swych nauk i wprowadzaniu nowych urządzeń, in sty tut fizyki stosowanej, nazy­

wany czasem także instytutem makrofizycz- nym —czyli służącym do doświadczeń fizycz­

nych w większych rozm iarach. P ow stał on za inieyatywą słynnego m atem atyka ge- tyngeńskiego F . Kleina, który od paru lat żywo zajmuje się kwestyą zbliżeniu i zrówna­

nia wyższych szkół technicznych niemieckich

z uniw ersytetam i: instytut miał być jednym

(8)

2 9 6 W SZECHŚW IAT N r 19 z mostów łączących ze sobą te dwa typy

wyższych zakładów naukowych, m iał on przyciągać młodzież zarówno ze szkół tech­

nicznych, ja k i z uniwersytetów, m iał, aby w krótkich słowach określeć jego cel, służyć do ściśle naukowego, teoretycznego opraco­

wywania niektórych kwestyj technicznych.

Cel, w jak im pow stał nowy in sty tu t, po ­ czątkowo nie został należycie zrozum iany ani przez koła techniczne, ani uniwersyteckie;

spotkał się też i tu i tam z opozycyą, do której między innemi należał i znany p ro ­ fesor politechniki berlińskiej A . K iedler;

panowało ogólne przekonanie, że in sty tu t ten będzie wprost kształcił młodych ludzi na inżynierów-mechaników, politechniki więc widziały w tem poprostu konkurencyą dla siebie, uniwersytety zaś, odznaczające się dużą dozą konserwatyzmu, obaw iały się, że przyłączenie kursu technicznego do obec­

nych ich programów, obniży poziom, na którym stały dotychczas. Przekonanie to było mylnem i kilkoletnie istnienie instytutu, kierunek, w jakim się przez ten czas roz­

winął, dały tego dokładny dowód. Poświę­

cony naukowym badaniom nad najrozm ait- szemi m otoram i, m a on n a widoku b ynaj­

mniej nie specyalnie inżynierskie w ykształ­

cenie lecz pragnie dać zarówno technikom , ja k i słuchaczom uniw ersytetu to, czego każdy z nich w zakresie dotychczasowym swoich kursów znaleść nie mógł, lub mógł znaleść zaledwie z trudnością.

Techników więc, którzy na gruntow niejsze studya fizyczne w większości przypadków przez czas swego pobytu w szkołach tech­

nicznych nie m ają czasu, m a on dokładnie obznajmić z teoretyczną podstaw ą rozm ai­

tych motorów —a więc głównie z term odyna­

m iką czystą i stosowaną. Co do słuchaczów uniwersytetów, to chemikom i wogóle przy rodnikom pragnie dać możność poznania rozm aitych maszyn i motorów, których z n a ­ jomość dzisiaj dla każdego wykształconego człowieka je st pożyteczną, a często naw et bez względu na zawód, jakiem u się oddaje, niezbędnie potrzebną. Co dotyczy wreszcie m atem atyków, to z jednej strony chce on skierować ich uwagę na rozm aite zjaw iska i fakty z dziadziny m echaniki stosowanej, które dom agają się jeszcze czysto teoretycz nego opracowania, z drugiej strony m ając

na uwadze tych, którzy będą kiedyś wykła­

dali m atem atykę w rozmaitych szkołach technicznych—wyższych i niższych—pragnie ich i z tej strony przysposobić do przyszłego zawodu pedagogicznego.

Pierwszym kierownikiem in sty tutu był prof. M ollier, powołany następnie do D rez­

na; obecnie dyrektorem je st prof. M ayer, specyalista w dziale motorów gazowych.

In s ty tu t pod ich kierunkiem rozwinął się Bzybko; zaw iera obecnie wszystko z dzie­

dziny motorów, co potrzebne je s t do stu- dyów w rozmaitych kierunkach, a więc na- przykład spotykam y tam maszynę parową, m otor żarowy, świeżo wynaleziony znakomity m otor D iesla, dwie maszyny oziębiające (maszynę Lindego i maszynę z dwutlenkiem węgla, urządzenie, k tóre dostarcza gazu generatorow ego) turbinę de L av a la i parę innych, dalej wszystkie przyrządy potrzebne do analizy gazów, badań kalorym etrycznych i t. p. Do sal maszynowych przylega sala rysunkowa z doskonałem światłem górnem i biblioteka.

Główny kontyngens pracujących stanowili dotychczas słuchacze uniw ersyteccy: che­

micy i m atem atycy; techników było dotąd niewielu. A jed n ak dla nich to in sty tu t posiada największe znaczenie : m atem atycy bez znajomości maszyn ostatecznie obejść się mogą; dla chemików przy dzisiejszym stanie przem ysłu chemicznego w Niemczech, gdzie od chem ika żądają, aby się dobrze znał na chemii, a tylko w niewielu i to mniejszych fabrykach wym agają znajomości inżynieryi i budownictwa, znajomość maszyn też nie je st nieodzownie potrzebną i tym ­ czasem wynalazki ostatnich la t wykazały, że tylko gruntow na znajomość teoryi może doprowadzić technika do nowych w ynalaz­

ków i ulepszeń w dziedzinie maszyn; dosyć w tym względzie przypomnieć sobie historyą maszyn oziębiających i motorów gazowych, których wydajność w ostatnich czasach do prowadzono do 33% , wtedy, kiedy z p o cząt­

ku wynosiła ona zaledwie 8%!

In sty tu t getyngeński daje wyborne w a­

ru n k i do teoretycznej pracy w tym kieru n ­ ku, i niewątpliwie z czasem znajdzie i w ko­

łach technicznych większe uznanie. Głów­

nym przedm iotem dotychczasowych badań,

wykonanych w nim, były motor gazowy

(9)

Ń r 19 WSZECHŚWIAT i turbina L avala. Ciekawym rezultatom

tych badań postaram się kiedy indziej parę słów poświęcić.

D -r J . Braun.

MOLDAWITY.

Jeszcze w końcu zeszłego wieku znalezio­

no w piaskach i glinach dyluwialnych Czech południowych kaw ałki szczególnego szkła, barwy zielonkawej; przypisano im pochodze­

nie naturalne, zaliczono do minerałów i przez la t wiele zajmowały one poczesne miejsce w zbiorach pod nazwą, moldawitu, obsydyanu chryzolitowego lub pseudochryzolitu.

Właściwie dopiero znacznie później wy­

jaśniono, że moldawitów szukać należy tylko w najmłodszych pokładach; dawniejsze dane przypisywały im różny wiek i różne pocho­

dzenie. Opisano kulisty moldawit, znalezio­

ny w gnejsie na Śląsku dolnym, H elm haeker znalazł inny okaz w zwietrzałym serpentynie, j

wszystkie te doniesienia okazały się jed n ak -

J

żo nieprawdziwemi.

Czechy południowe nie są jedyną miejsco­

wością, gdzie można napotkać moldawity;

w znacznej względnie ilości są one rozsypane po polach morawskich, a w ostatnich cza­

sach donoszono o odnalezieniu ich w północ­

nej części ziemi czeskiej.

Więcej w E uropie moldawitów niema; od­

naleziono je jednak, a przynajmniej bardzo do nich podobne kaw ałki szkła na południu Borneo i w całej niemal A ustralii. Z resztą, co do tych zamorskich okazów istnieje roz­

praw a S telznera z r. 1893, który uw aża je za zgoła różne od europejskich; jestto, we­

dług niego, odm iana wulkanicznych bomb obsydyanowych.

Tem trudniej jed n ak rozstrzygnąć kwe- styą pochodzenia moldawitów czeskich; do­

tychczas część uczonych przypisuje im po­

chodzenie m ineralne, inni zaś uw ażają je za odpadki sztucznego szkła z przedhistorycz- | nych bodaj h u t szklanych. O statnie nawet przekonanie je s t bardziej rozpowszechnione, i moldawity utraciły miejsce w wielu kolek- cyach, a najpoważniejsze podręczniki m ine­

ralogii (Tscherm ak) wspominają o nich tylko

jako o jednym z licznych błędów w historyi wiedzy.

Przyjrzyjm y się dokładniej tym zagadko­

wym utworom. Sąto zazwyczaj niewielkie bryłki, tak m ałe, że dłuższe nad pięć centy­

metrów uważane są za rzadkość; najczęściej spotykają się okazy nie większe od włoskiego lub naw et zwykłego laskowego orzecha.

K ształty moldawitów są niemniej zmienne od ich wymiarów; zwykle mamy do czynienia z okrągłem i lub elipsoidalnemi kawałkami, czasem przybierają one k ształty kropli, cy­

lindra, lub też zgoła nieprawidłową formę z ostremi kantam i.

Najczęściej spotykają się moldawity ciem­

no-zielone, barwy zwykłego szkła butelkowe­

go (skąd niemiecka nazwa „kamień butelko­

wy”—Bouteillenstein), bywają jednak jasn o ­ zielone, szare i nawet żółte okazy. Dość przezroczyste moldawity nieznacznie tylko różnią się od szkła sztucznego twardością i ciężarem właściwym; różnice między niemi a szkłem naturalnem , obsydyanem, są rów­

nież bardzo m ałe. C iężar właściwy obsy­

dyanu z L ipari wynosi 2,37, a ciężar właści­

wy moldawitów, zbadanych przez H au era, waha się około 2,35. Co do składu chemicz­

nego uderzającą je st obfitość krzemionki (82,70% według E rdm ana, 81,21% według analizy H au era), gdy ze znanych najbogatszy bodaj w krzemionkę obsydyan z Yellowstone P a rk zawiera jej tylko 77,11% ; zwykle zaś procent waha się około 75% ; z innych włas­

ności szczególnie charakterystycznem i s ą : ubóstwo w glinkę i zupełny b rak potasu.

W ielokrotne analizy, poczynając od analizy E rd m an a w r. 1832, a kończąc na analizach Franciszka V. H au era w r. 1880, nie wyka­

zały śladów nawet tego metalu, zawsze obec­

nego w obsydyanach. Pod dm uchawką mol­

dawity zachowują się zupełnie inaczej od obsydyanu : topią się względnie łatwo i spo­

kojnie w przezroczystą kulkę, a obsydyan burzy się silnie i zastyga w porowatą, przypom inającą pumeks masę. Od znanego szkła sztucznego moldawity topią się znacz­

nie trudniej; prof. A. R zehak z B ern a mo­

rawskiego twierdzi jednak, że zdarzało mu się spotykać stare średniowieczne szkła, o ty le trudno topliwe, że w najgorętszej części płomienia palnika Bunsena zaledwie zaokrąg­

liły się ich ostre kanty.

(10)

298 W SZECHŚWIAT N r 19 Pow ierzchnia moldawitów o słabym tłu s ­

tym połysku pokryta je st szczególną, a wiel­

ce charakterystyczną rzeźbą. W idzim y na niej to głębokie jam y lub kresy, to n iezm ier­

ną, ilość drobnych nierówności. B ardzo czę­

sto nierówności te są ułożone na k sz ta łt pro­

mieni, wychodzących z jednego punktu.

W niektórych razach powierzchnia m olda­

witów była pokryta cieniutką w arstew ką glazury, pochodzącej, oczywiście, od stopie­

nia warstwy zew nętrznej; n a glazurze tej m ożna było czasem dostrzedz cieniutkie linijki lub kresy.

Co do budowy moldawitów, to naw et przez lupę dostrzedz można wybitnie fluidalną stru k tu rę. Mnóstwo pęcherzyków gazu i obfi­

tość por zdają się dowodzić utw orzenia się z nasyconej gazam i masy stopionej. Nigdy nie udało się dostrzedz w moldawitach tych początków k ry staliza cji, m ikrolitów, trychi- tów i belonitów, które zawsze czynią m ętne-

j

mi szkła n aturalne i niejednokrotnie na płaszczyźnie odłam u n ad a ją im połysk jed -

j

wabisty.

D la objaśnienia pochodzeuia moldawitów obmyślono kilka hypotez, o których wzmian­

kowaliśmy już powyżej. Przedewszystkiem uważano je jak o n atu ra ln e szkło w ulkanicz­

ne, zasadniczo podobne do obsydyanów. Z a ­ chodzące tu ta j różnice są jed n ak o tyle znaczne, że trudno zgodzić się na podobną identyfikacyą. Nie mówiąc o barwie i k ształ­

tach, brak potasu, przew aga krzemionki, zupełna nieobecność początków krystalizacyi, wreszcie znaczna odległość Czech od środo­

wisk działalności wulkanicznej, ju żto w spół­

czesnych, ju żto dających się odnieść do o k re­

su lodowcowego, przem aw iają przeciw hypo tezie powyższej.

N ie lepiej d aje się uzasadnić d ru g a hypo­

teza, uw ażająca moldawity za odpadki j a ­ kichś starożytnych, może przedhistorycznych, h u t szklanych. T>udna topliwość, nierów na, o szczególnym ch arak terze powierzchnia, prawie stały skład chemiczny, a także, zd a­

niem mojem, absolutna nieobecność potasu nie pozw alają widzieć w moldawitach szcząt­

ków jakiegoś pierw otnego przemysłu h u tn i­

czego >).

Jeż eli więc moldawity nie zawdzięczają swego pow stania ani naturalnej działalności wulkanicznej, ani za dzieło rąk ludzkich uważane być nie mogą, pozostaje tylko jed ­ na droga wyjścia : należy im przypisać nad ­ ziemskie pochodzenie, uznać je za spadłe z nieba, za m eteoryty. Wobec zasadniczej jed n ak różnicy między moldawitami a wszel- kiemi innemi znanemi dotychczas aerolitami, o statn ia hypoteza przez długi czas nie mogła wywalczyć sobie praw a obywatelstwa, opie­

ra ją c się tylko na dowodach negatywnych, w ostatnich czasach jed nak zwrócono uwagę na takie cechy moldawitów, które czynią co­

raz bardziej prawdopodobnem ich kosmiczne pochodzenie.

W zeszłym roku d-r F . Suess, syn sły n n e­

go geologa wiedeńskiego, badając geologią Moraw, zwrócił uwagę na zapomniane m ol­

dawity i przedewszystkiem na charak tery ­ styczną rzeźbę ich powierzchni; zdaniem j e ­ go porównać j ą można tylko z wewnętrzną postacią meteorytów, których powierzchnia, ja k wiadomo, je s t siln e zmieniona wskutek wysokiej tem peratury i olbrzymiego ciśnienia powietrza podczas przejścia przez nie m e­

teo ry tu ze znaczną szybkością. Czynnniki te wywołują tworzenie się zagłębień, podob­

nych do odcisków palców (piezoglypty), szram i ciemnej glazury. N a powierzchni moldawi­

tów widzimy te same zjaw iska w mniejszych tylko rozm iarach, zapewne z powodu nie­

znacznych ich wymiarów lub też niewielkiej szybkości, z ja k ą biegły przez naszą atm o ­ sferę.

Jeżeli jednak bliższe zbadanie moldawitów pozwoli rzeczywiście na stwierdzenie ich kos­

micznego pochodzenia, pozostaną one nie­

mniej zagadkowemi. Będziemy mieli tu do czynienia z przypadkiem , który raz tylko i w jedneiu tylko miejscu wydarzył się na powierzchni ziemi, będziemy mieli w rękach szczątki jakiegoś ciała niebieskiego o zu p eł­

nie odrębnej budowie. W obec naszego b ra ­ ku wiadomości o mineralogii i petrografii ciał niebieskich nie powinniśmy jednakże a priori odrzucać możliwości upadku meteo­

rytów o zupełnie innym chemicznym i m in e­

czenie ich sztucznego pochodzeuia byłoby zgoła

') Z resztą, je że li tylko m oldawity znaleziono niemożliwem wobec niewątpliwie nizkiego rozwo-

rzeczywiście w lodowcowych utworach, p rzy p u sz- j u ówczesnych przedstaw icieli ro d u ludzkiego.

(11)

N r 19 WSZECHŚWIAT 299 ralnym składzie od dotychczas obserwo­

wany cli.

U padek moldawitów byłby do pewnego stopnia podobny do upadku m eteorytu pu ł­

tuskiego, który dał także bardzo znaczną, ilość względnie drobnych szczątków, rozrzu­

conych na znacznej przestrzeni, z tą różnicą, że przestrzeń, na której znajdują się molda- wiiy, je st wielokrotnie większa.

W każdym razie moldawity zajm ą p ra w ­ dopodobnie napowrót miejsce w zbiorach, aby czekać ostatecznego wyroku.

J a n Lewiński.

Przyczynek do flory nowogródzkiej.

B ardzo ciekawe rośliny zawdzięczam p. Karo­

lowi Karpowiczowi, który, zajm ując się florysty­

ką krajow ą, zebrał 473 gatunki, tak w miejscu swego pom ieszkania, m ajątku Czombrowie, jako też w bliższych i dalszych jego okolicach, w po­

łudniowej części j ow iatu położonych i z całą sobie właściwą uprzejm ością k o le k cją powyższą do użytku mego oddał. T ak więc rośliny w mo­

wie będące stanow ią ważne dopełnienie do ziel­

nika mego nowogródzkiego, gdyż ten przeważnie zawierał roś iny z północnych stron pow iatu n a ­ szego pochodzące.

W kolekcyi powyższej znalazły się gatunki nietylko w okolicy całej rzadsze, lecz i takie, j a ­ kich dotąd w zielniku moim nowogródzkim nie posiadałem. Hośliny te są następujące :

1) Lycopodium inundatum Ii. ').

Czombrow, 22. IX . 1897 r., na glebie piasz­

czystej, jałow ej, dość rzadko. Dotąd nie obser­

wowany.

2) Lycopodium Selago L.

Płużyny, Czombrow, M iratycze, 8. VIII. 1887, w lasach cienistych, mieszanych, dość rzadko.

Znany mi je s t ten gatunek z okolic W ilna (Tekla Symonowiczówna), tudzież z lasów nadniemeń- skich i wszędzie do rzadszych należy.

') Dla usunięcia zarzutów ze strony ewen­

tualnych krytyków , zaw iadam iam , że wszystkie tu wyliczone gatunki sam osobiście przejrzałem i za trafn e ich oznaczenie — zaręczam .

O ile te gatunki nie były jeszcze wydane w ziel­

niku flory polskiej, p. Karpowicz obiecał dostar­

czyć w najbliższej przyszłości, a tymczasem w bardzo niewielkiej ilości okazów zostały one wcielone do zielnika mego nowogródzkiego z za­

powiedzią, że la ta następnego dopełnione będą.

3) Lycopodium com planatum L.

Wiletow, l i . VI. 1896 r. (bez owoców), w le- sie sosnowym. Znany mi dotąd z okolic Wilna (T. Symonowiczówna).

4) Lilium m artagon L.

Czombrow, 25. VI 1889, w zaroślach dębo­

wych. Lubicz je s t jedyną znaną mi dotąd m iej­

scowością, gdzie na wzgórku piaszczys‘ym, k a r­

łow atą dębiną pokrytym , ładna ta roślina dość obficie rośnie.

5) Orchis Morio L.

Czombrow, w lipcu 1896, na łąkach wilgot­

nych. D otąd nie obserwowany.

6) Alnus incana D. C.

Czombrow przy drodze do Wałówki, nieopo­

dal lasu, na glebie gliniastej kilka drzewek i krzaczków; rzadka. Dotąd nie obserwowana.

7) Thesium ebracteafum Ilaym .

Czombrow, w lipcu 1897, na miedzach, dość obficie. D otąd nie znaleziona.

8) Ajuga reptans L., var. alpina Koch., for.

fl albis. Czombrow, 3. VI. 1897, dość rzadka.

9) Veronica Teucrium L.

Czombrow, 7. VII. 1897, na wzgórkach piasz- czys'ych, nie obficie. Znana mi do*ąd z cm en­

ta rz a w Nowogródku

10; Verbascum Thapsns L.

Czombrow, 8. VII. 1897, na polu piaszczys- tein nieopod il lasu, rzadka, ja k i w Niańkowie.

I 1) Scrophularia alata Gillib. ( = S. aqua- tica u naszych florystów).

Czombrow, 15. VII. 1898, w rowach wilgot­

nych pod olszami. D otąd znana mi była tylko z Niańkowa.

12) Cam panula persicifolia L ., var. eriocar- pa Gray.

Czombrow, 8. VII, 1897, w zaroślach na wzgórkach m arglowatych. Znana mi dotąd z Krynek i Pólbrzegu

13) P etasites officinalis Monch.

Gosławcz, 17. V. 1897, na łąkach mokrych.

D otąd znane mi były dwa stanowiska : Basin, na łące bagnistej; Saczywki, nad sadzawką i w s/ędzie bardzo bujnie rośnie, liście bowiem dosięgają olbrzymiej wielkości.

D -r A. Zalewski ') robi mi uwagę : „pewno tylko zdziczała”? J a sądzę, że na powyższych sanow iskach, jeżeli mogło być sadzone, to chy­

ba tylko ręką lifewskiej . . . Flory!

14) Echinops sphaerocephalus L.

Ostaszyn murowany, 8. VIII. 1898 r ., na śmieciskach, około zabudowań, pod plotam i, obficie. Prawdopodobnie zdziczały. Do‘ąd nie obserwowany.

15) Silibum m arianum Gaert.

Czombrow, w lipcu 1896 r. Tak samo ja k

') Zobacz : Rozbiór prac dotycz, flory poi.

(Kosmos zeszyt VII z r. 1896) odbitka str. 14.

(12)

300 WSZECHŚWIAT N r 19 i w Niańkowie około dróg, po ogrodach, około

budynków , rzadko. Zdziczały, ja k i p o p rzed n i.

16) Onopordon acantłiium L.

Nowogródek, 25. VII. 1890, na sto k u góry zamkowej. Jedyne dotąd mi znane sł nnowisko.

17) C arlina acaulis L.

Nowogródek, 25. VII. 1 890, na cm entarzu miejscowym. D otąd nie znana.

18) S erra tu la tin c to ria L ., var. lancipolia Gray.

Czombrow, 5. V III. 1898, na świeżych p o rę ­ bach, bardzo obficie. D o tąd nie obserwowana.

19) C entaurea p seudophrygia C. A. Mey.

( = C. a u striac a W illd.).

Czombrow, 10. VIII. 1 8 9 0 , na m iedzach i łą ­ kach suchych, dość obficie. D otąd nieznana.

Niczem nie różni się od okazów pochodzących z P ińszczyzny (zob. Ziel. fl. poi. n -r 6 5 3 ), gdzie ma być, w edług św iadectw a p. T w ardow skiej, wielką rzadkością (vnrissim a 1. c.).

20 ) H ieracium aurantiacum L . Subsp. au rantiacum N. P.

4. setulosum N. P.

Ostaszyn m urow any, 18. V I. 1897, w o g ro ­ dzie dw orskim , m iędzy tra w ą dość obficie. Z na­

ny mi d otąd tylko z Niańkowa.

21) Gałium vernum Scop.

Czombrow, 12; VI. 1897, na świeżych porę­

bach bardzo obficie. D otąd nie obserwow any ').

22 ) Lim aea borealis L.

Dorohów, w lesie mieszanym we mchu, bardzo rzadka. L apczyński p rzy ta cz a z okolic N ie ­ świeża i z pow. now ogródzkiego (zob. P am ięt.

fizyogr. tom V III, dział 3, str. 15).

23) Sedum p urpureum Link.

Czombrow w lipcu 1 893. W N iańkow ie z n a j­

duje się tylko S. maximum S ut., v ar. elongatum Peterm ., (zob. Ziel. fi. poi. n r 633).

24 ) Circea luteciana L .

R udniki pod Nowogródkiem , 9. V II. 1890, w zaroślach w ilgotnych. D otąd nie obserw o­

wane.

25) A stragalus Cicer L.

Kosicze, B orjszy n , 3. V II. 1897, w miejscach piaszczystych D otąd nie obserw.

2 6) A runcus silvester Kostl.

Rudniki, W oroneża, 12. VI. 1896. Znany mi tylko z okolic Niańkow a, gdzie bardzo obficie rośnie. Podczas kw itnięcia kobiety wiejskie ca- łemi pękami znoszą tę ła d n ą taw ułę do dom u, gdzie j ą suszą na słońcu, a następnie otarłszy

*) W zielniku moim z n a jd u ją się okazy, po­

chodzące z pow. lidzkiego (T. Symonowiczówna), k tó re re p re z e n tu ją : Golium vernum Scop., var.

hirticaule Beck., praw dopodobnie zatem okazy, o których wspomina P aczoski (zob. L ehm ann, F lo ra v. Pol. Lvvl. S apl. I. p. 6 3 ) należą do tej odmiany.

I kw iatki z łodyg, przechow ują drobniutki p roszek kwiatowy, ja k o środek do gojenia ran . D rob­

niu tk ie listeczki kwiatowe, przylegając ściśle do

| ran y , ta m u ją krew i bronią przystępu pow ietrza, przez co rany prędko zabliźniają się. W narze- i czu miejscowem roślina niniejsza nazywa się 1 „k o jło ” od słow a— koić.

27) H elianthem um obscurum P e rs., v ar. ty- picum Beck.

Czombrow, przy drodze do Nowojelszy, 24.

VII. 1897. D otąd nie obserw. Znany mi z o k o ­ lic W ilna (T. Symonowiczówna).

28) G eranium phaeum L.

Czombrów, 27. V. 1891, nad rze k ą w z a ro ś­

lach. D otąd nie obserwowany.

29) R anunculus łanuginosus L.

Czombrów, 17. VI. 1 *96. Nad rzeczką obfi­

cie. D otąd nie obserw.

Oto są ważniejsze, p rzez p. Karpowicza z e ­ brane gatunki roślin, którem i zielnik mój wzbo­

gacony został. Obecnie zielnik mój nowogródzki zaw iera około 1 */3 tysiąca numerów roślin tu te j­

szych; ogólny spis tych roślin jed n ak nie może być ogłoszony, dopóki wszystkie te rośliny nie zostaną ściśle naukowo opracowane. N iektóre, licznie reprezentow ane ro lz a je nasze zn ajdują sią dotąd w ręk u specyalistów, a mianowicie : Rosa u p. M. G andogera, H ieracium u prof. A.

Relim anna, Orchis u d ra J. Klingego, inne zaś, ja k np. Thym us, M entha i t. d. nie są jeszcze

ostatecznie dokompletowane.

Pozyskawszy dzielną pomoc w osobie p. K ar­

powicza, spodziewam się, że w niedalekiej ju ż przyszłości będę mógł przy stąp ić do opracowania zielnika mego, reprezentującego możliwie kom ­ pletną florę now ogródzką.

D -r W. Dybowski.

SPRAWOZDANIE.

— D -r Z . Joteyko R udnicka, Co chem ia dziś m oże? W arszaw a, 1899, u Gebetnera i Wolffa.

Bardzo dobry pomysł i bardzo dobre w ykona­

n ie— oto treść w rażenia, ja k ie odnosi się z p rz e ­ czytania książeczki pod przytoczonym nagłów ­ kiem. K siążeczka rozpada się na trz y części : 1. Zarys głównych zdobyczy chemii teoretycznej, 2. M etody badania, 3. O niektórych zastosow a­

niach ch e m ii— i w każdej z nich w kilku ro z­

działach mamy zebrane w punktach najgłów niej­

szych te fak ty z dziejów rozw oju naszej nauki, od których liczyć możemy nowe zw roty w niej sam ej, albo w niezliczonych gałęziach um iejęt­

ności i zastosow ań, opierających się na chemii-

Bez wdawania się w zb y t szczegółowe wywody,

co na jakichś 2 0 0 stronicach małego fo rm atu

(13)

N r 19 WSZECHŚWIAT 301 nie byłoby zresztą możebne, atorka um iała wy- |

łożyć zasady nauki i wskazać nawet jej praw a | najgłów niejsze. Z abrała także mnóstwo zasta- ! nawiających przykładów doniosłości i subtelności

i

m etod badania chemicznego, zestaw iając um ie­

ję tn ie te ważne rez u ltaty , do których dochodzi j chemia naukow a z wnioskami, płynącem i z in ­ nych nauk przyrodniczych. Nakoniec w sze­

rokich zarysach zgrom adziła wiele przykładów ! przekształcenia całych gałęzi techniki pod wpły- wem rozw oju różnych gałęzi badania chemicz-

j

nego, nieraz napozór odległych od treści owych zadań praktycznych.

W ykład pani Rudnickiej przystępny, jasny, bez odstępstw od ścisłości i praw dy na rachu­

nek łatw iejszego objaśnienia rzeczy, można śmiało nazwać wzorowym wykładem popular­

nym. W danych szczegółowych parę zaledwie nieznacznych usterek (np. zapach m ięty błędnie zaliczony do woni estrowych, wanilina nie wy rab ia się z asafetydy). Z ważniejszych sprosto- j wań zaznaczyćby można, że syntezy skał, wbrew tw ierdzeniu autorki, byw ają jed n ak dokonywane.

W reszcie na całej treści wyraźne piętno posłu­

giw ania się źródłam i wyłącznie francuskiemi, skąd trochę stronniczości na korzyść nauki fra n ­ cuskiej. Sąto je d n ak wszystko z a rzu ty drobne, a ich celem je st wyłącznie zwrócenie uwagi au to rk i na strony, k tó re wymagają pilniejszej baczności w opracowaniach popularnych.

T akie to niesłychanie ważne pole, a ta k z u ­ pełnie u nas leżące odłogiem, ta lite ra tu ra po- pularno-przyrodnicza, ale prowadzona przez ludzi, którzy z wykształcenia swego m ają do tego prawo. Po tej pierwszej próbie o szerszym ( zakresie, miejmy nadzieję, że pani Rudnicka stale zajmie się upraw ą tego wdzięcznego pola.

J e stto ważne zadanie obywatelskie, a ta len t i um iejętność obow iązuje conajmniej narówni

ze szlachectwem. Zn.

SEKCYA CHEMICZNA.

Posiedzenie d. 29 kw ietnia r. b.

Po przyjęciu p ro to k u łu przewodniczący, p. Br.

Znatowicż, wypow iedział parę słów wspomnienia

j

0 ś. p. Janie Pankiew iczu, którego działalność I pedagogiczna i dydaktyczna poważnie zaznaczyła się w dziejach szkolnictw a polskiego. N iebosz­

czyk tłum aczył L iebiga Chemią zastosow aną do zoofizyologii i napisał liczne opracowania, doty­

czące nauk ścisłych w dawnej Encyklopedyi Or­

gelbranda. O dznaczają się one, oprócz sum ien­

ności naukow ej, czystym językiem polskim oraz szczęsliwem stosowaniem term inów naukowych 1 technicznych. N ajw iększe zasługi położył ś. p.

Pankiewicz bezzaprzeczenia ja k o kierow nik mło- ‘ dzieży.

P am ięćjego uczczono przez powstanie z miejsc. |

Następnie inż. H. K arpiński mówił „O stacyi doświadczalnej garbarskiej n, założonej w W ied­

niu 2 0 -kilka lat tem u, obecnie rządowej. K ie ­ rownikiem je j je s t chemik W ilhelm E itn e r, który urządzeniem jej i system atycznością w badaniach potrafił wzbudzić dla niej zaufanie w całym przem yśle garbarskim . Oto ważniejsze zasługi stacyi garbarskiej : W prowadzenie siark u sodu (zam. siarku wapnia, którego przestały d o sta r­

czać gazownie) dla usunięcia włosa. Skrócenie czasu garbowania. Zastąpienie nieirgienicznej

„gnojuej bejcy” (przyrządzanej z kału zw ierzę­

cego) bejcą ferm entacyjną z siana i kleju. B a­

dania nad garbnikam i wzorowemi i opracowanie m etod analitycznych. — Koszt utrzym ania s ta ­ cyi _ 14 0 0 0 guld , z czego dochody stacyi p o ­ kryw ają 5 0 0 0 guld. — N a zakończenie mówca, przew idując stałe w zrastanie wielkiego p rz e ­ mysłu garbarskiego, zwracał uwagę chemików na pożądane zdobywanie stanowisk w g a r ­ barstwie.

D-r Bartoszewicz referow ał „ 0 otrzym ywaniu środków dezynfekcyjnych z odpadków n a fto ­ wych” . D -r B. otrzym uje przez działanie 20 °/0 roztw . kwasu siarczanego na t. z w. m azut gęstą ciemną ciecz, któ ra przem yta ługiem potażowym, daje p ro d u k t o własnościach bakteryobójczycli.

i 5°/0-owa em ulsya ma działanie dezynfekcyjne zadaw alniające w zupełności. — W dyskusyi nad i tym przedm iotem liczne zdania wyrażały w ątpli­

wość, czy m etodą d -ra B. można otrzym ać zaw­

sze ja k ieś jednorodne mniej więcej ciało i zachę-

! cały do zbadania własności chemicznych masy dezynfekcyjnej.

Na tem posiedzenie zostało zam knięte.

K R O N I K A N A U K O W A .

— P la n e ta ^ M e rk u ry . W ostatnich czasach astronom am erykański Lowell przeprow adził cały szereg obserwacyj ^ n a d ^ n a jb liż sz ą słońca planetą; z ciekawemi wynikami tych obserwacyj spieszymy zapoznać^naszych czytelników.

Głównym celem Low ella było określenie d łu ­ gości dnia na M erkurym , t. j . jednego obrotu dokoła jego osi; Jj^obserwacye^ prowadzono za- pomocą refra k to ra o 61 cm średnicy; dzięki potędze tego instrum entu udało się jednocześnie zbadać ustrój powierzchni tej mało znanej planety. Lowell zwraca uwagę na niezm ierną trudność tych obserwacyj, gdyż dokładność p o ­ miarów zależy nietylko od potęgi instrum entu, dobrego wzroku obserw atora i czystej atm osfery;

potrzeba również bardzo inteligentnego i cier­

pliwego astronom a.

Najdogodniejszym do obserwacyj je s t czas,

gdy p laneta je st w pobliżu Błonca, i tonąc w je g o

prom ieniach, je s t niewidzialna dla nieuzbrojo-

Cytaty

Powiązane dokumenty

[r]

Krad W niedziele 21 czerwca br, odbedzie sic nl' iJciseh boienstwo 0 godz.. ja.k

syłającej ze światła łukowego, które, jak wiadomo, jest bardzo bogate w promienie ultrafioletowe, rzuca się te promienie w kie-.. runku stacyi odbiorczej w

W przeprowadzeniu szczegółowem zasady energii właściwej Natanson zgadza się pod względem zmysłów czucia, smaku, węchu 1 wzroku z tem, co późniejsi fizyologowie

niczone, gdyby polegało tylko na łączeniu się swobodnych komórek wodorostu z grzybnią, zdaje się, że powstają one jeszcze inną drogą, a mianowicie skutkiem

Tą drogą udało mu się wykazać, że pod wpływem bakteryj tyfusowych wytwarza się silnie jadowita ptomaina, nazwana przezeń tyfotoksyną U ,H ,,N 0 2; źe pod

necznych doprowadziło, ja k wiadomo, do bardzo ciekawych wniosków o własnościach, zwłaszcza zaś o składzie chemicznym słońca. Od czasu badań epokowych Bunsena

Największy ruch kolejowy na wschodniej granicy UE, gdzie następuje zmiana szerokości torów, odbywa się przez przejście graniczne w Terespolu, co związane jest z przebiegiem