1 9 . W arszaw a, dnia 7 maja 1899 roku. T o m X V I 11.
TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.
PHF,Ai UM ER A T A „ W S Z E C H Ś W IA T A " .
W W n rN Z a w ie : rocznie rub. 8 , kw artalnie rub. Z- Z p r z e s y ł k ą p o c z t o w ą : rocznie rub. 10, półrocznie rub. 5.P renum erow ać można w R edakcyi W szechświata i w e wszyst
kich księgarniach w k ra ju i zagranicą.
K o m ite t R e d a k c y j n y W s z e c h ś w i a t a stanow ią P an o w ie:
D eike K., D ickstein S.. Eismond J., Fłaum M., H o y er H., Jurkiew icz K., Kowalski M., K ram sztyk S ., Kwietniewski W ł.f M orozewicz J., Natanson J ., Okolski S., Strum pf E., Szto l>
m an J .f W ey b erg Z., W róblew ski W. i Zieliński Z.
A d r e s ^eca-alrcy-i: Krakowskie - Przedmieście, IfcT -r 6 6.
Jan Pankiewicz.
290 WSZECHŚWIAT N r 19
J a n P a n k i e w i c z .
W S P O M N I E N I E P O Ś M I E R T N E .
„W dniu 28 kw ietnia b. r. rozstał się z tym światem mąż uczony, młodzieży prze
wodnik zacny, J a n Pankiew icz—po sześćdzie
sięcioletniej blisko pracy na polu naukowem i pedagogicznem ”.
Nie będzie najm niejszej przesady, gdy po
wiemy, że wieść ta o zgonie męża wielkiego ch a rak teru i podniosłego serca rozeszła się ta k daleko, ja k daleko mowa polska sięga, bo niemasz za k ątk a w k ra ju , niem asz żad nej liczniejszej kolonii polskiej poza k r a jem , gdzieby brakowało wychowańców lub uczniów ś. p. Pankiew icza, wspominających z wdzięcznością i czcią imię swego zacnego przewodnika. D anem mu było pracow ać długo, więc owoce jego pracy są liezrie; p r a cował ja k m istrz, um iejętnie i .doskonale, więc doskonałem i są skutki jego pracy.
Ś. p. J a n Pankiewicz urodził się dnia 22 grudnia 1816 roku we wsi K opyłow ie w lu- belskiem. Początkow e w ykształcenie ode
brał w szkole wydziałowej w H rubieszow ie, a średn ie—w szkole wojewódzkiej w Lubli-
iblinie, k tó rą już jak o gim nazyum ukończył n a wydziale technologicznym w 1836 roku.
W tymże roku przeniósł się do P e te rsb u rg a , aby w tam tejszej wszechnicy zapisać się w poczet słuchaczów wydziału fizyko-mate- m atycznego, który w r. 1840 ukończył ze stopniem kandydata. W tymże ro k u zwie
dził brzegi morza B iałego i oceanu Lodo
watego, jak o uczestnik wyprawy eksploracyj
nej, wysłany przez p etersb u rsk ą A kadem ią umiejętności pod przewodnictwem A . v. B ae
ra , którem u został polecony przez wydział m atematyczny wszechnicy, jak o młodzieniec wybitnie zdolny i obowiązkowy.
W e wrześniu tegoż roku, a więc bez m ała sześćdziesiąt la t tem u, Pankiew icz przeniósł się do W arszaw y, w któ rej pracow ał bez przerwy do schyłku swego żywota, ciągle i nieprzerw anie na jednej i tej sam ej niwie pedagogicznej. Sądzę, że słusznie p. B r.
Znatow icz podniósł w swej mowie nad zw ło
kam i nieboszczyka te n fakt, że konieczność przejścia z pola pracy naukowej do zajęć pedagogicznych m usiała być połączona z nie- !
małym żalem za porzuceniem pracy badaw czej, za. bezpowrotnem zerwaniem z b ad a
niam i czysto naukowemi. Domysł ten je st słuszny, nietylko ze względu na cały ch a rak te r nieboszczyka, który do o statk a dni swo
ich żywo interesow ał się całym ruchem umysłowym, ale i ze względu na to, co pod
pisany słyszał z u st nieboszczyka. Ż a l ten za opuszczoną niwą badań przyrodniczych m usiał być istotnie wielki, skoro nie szafu
jący zwierzeniami, nikogo nie zajm ujący sobą mąż u schyłku żywota u sk arżał się przedem ną, że po powrocie do k ra ju nie m ógł prowadzić badań rozpoczętych nad związkami żółciowemi i to nie ze względu na brak czasu i chęci, lecz ze względu na panujące wówczas w W arszaw ie stosunki.
Tem większą też była zasługa nieboszczy
ka, że pokonawszy tęsknotę za nauką i pracą badawczą um iał całą energią swego serca i um ysłu włożyć w pracę wychowawczą.
Snaó rozum iał głęboko i wierzył tem u, że każdy z nas je st tylko cząstką większego organizm u, że i „ten szczęśliwy, co pad ł śród zawodu, jeżeli poległem ciałem —d ał innym szczebel do sławy g ro d u ”. I dziś śmiało twierdzić można, że na kaźdem, a więc i na naukowem polu pracy społecznej, znaleźć można owoce, wykwitłe z ziarn, hojną ręką przez nieboszczyka rzucanych.
A że nieboszczyk rozum iał ciągłość pracy społecznej, że oceniał swe własne znaczenie—
na to dać mogę świadectwo, bo sam słysza
łem, ja k młodemu technikowi, który, nie wie
dząc z kim rozmawia, odezwał się do P ank ie
wicza pogardliwie, że „trzeba umieć liczyć”, aby zabierać głos w danej spraw ie—odrzekł ze stanowczością i d um ą: „ J a uczyłem liczyć tych, którzy pana uczyli liczyć”.
Gdybyśmy chcieli w krótkich słowach streścić całe dzieje olbrzymiej pracy nie
boszczyka— wystarczyłoby rzec, że od r. 1840 do 1895 był początkowo nauczycielem, pod koniec kierownikiem szkół średnich. Należy jed n ak uzupełnić tę ogólną wiadomość nastę
pującem i szczeg ółam i:
W 1840 roku zostaje nauczycielem m ate
m atyki w b. gimnazyum realnem , które pod
ówczas było największą uczelnią w kraju . Obok tych obowiązków w 1848 roku obejm u
je wykład geom etryi wykreślnej na wydziale
budownictwa w byłej Szkole Sztuk Pięknych,
N r 19 WSZECHŚWIAT ‘291 w roku zaś 1854 zostaje nadto członkiem k o
m itetu egzaminacyjnego do przedmiotów m a
tematycznych i nareszcie, w końcu pierwszej ćwierci 1854 roku m ianują go inspektorem byłego gimnazyum realnego, w którem w ro ku 1862 pełni obowiązki rektora.
Po wprowadzeniu reform y Wielopolskiego, Pankiewicz pełnił obowiązki rek to ra w gim- nazyum 2-giem (dzisiejszem 3-ciem), następ nie zostnl rektorem gimnazyum 3-go (dzi
siejszego 4 go), a równocześnie z wprowa
dzeniem nowej organizacyi szkolnej został inspektorem tegoż gim nazyum. W r. 1870 widzimy go na stanowisku inspektora pro- gimnazyów męskiego i żeńskiego, a w r. 1873, a więc po 33 latach pracy, jak o spadły z e ta tu ') otrzym uje uwolnienie od służby rząd o wej. Z darzenie to, pomimo bardzo ponęt
nych ofert, nie stało się dlań hasłem do po
rzucenia pracy pedagogicznej. Ja k o ż w tym że roku otwiera szkołę pryw atną filologiczną, którą w r. 1876 przekształca na realną sześ- cioklasową, k tórą przez dziewiętnaście lat prowadził samodzielnie z wielkim dla całego [ kraju pożytkiem.
Lecz nie sam a długoletnia p raca jest dla ś. p. Pankiew icza tytułem do wdzięczności społecznej. G łów ną ozdobą wieńca jego za
sług je st to, że był wzorowym, bez zarzutu przewodnikiem młodzieży. M iał wrodzony talent praktycznego psychologa, ta k niezbęd
ny każdemu pedagogowi, a talen t ten, na gruncie ch a rak teru nieskazitelnie prawego w pobudkach, niezm iernie podniosłego w for
mach, je s t kluczem do zrozum ienia tej miło
ści i szacunku, jakim młodzież otaczała sw e
go zwierzchnika. Nie pozwalał ani sobie, ani swym podwładnym na robienie jak ich
kolwiek różnic pomiędzy uczniami, nawet swe własne sym patye i antypatye w tym względzie zwalczał skutecznie : syn stróża, równie ja k syn księcia, a naw et równie jak jego syn własny, był dlań tylko uczniem, którego wyróżniać mogły od innych tylko po
stępy i charakter.
Był zwierzchnikiem Szkoły prywatnej, a jednak nietylko uczniowie, lecz i rodzice z rozm aitych warstw społecznych byli prze-
') D la otrzym ania całkowitej em erytury ua- leży mieć za sobą, wedle ustaw y, obowiązujących 35 la t służby.
zeń traktow ani jednakowo uprzejmie. Był zawsze dostojnym, zawsze równym, nigdy zdenerwowanym, nawet w chwilach n a j
większych ciosów osobistych i rodzinnych, których mu życie nie szczędziło: przeżył wie
lu ze swoich, m usiał też patrzeć na ich klęski.
P rzy tej prawości nieskazitelnej charak
teru cechował go rozum wielki i stanowczość, tak niezbędne na każdem kierowniczem sta
nowisku. I kto wie czy nie najsłuszniej- szem, czy nie najd< bitniejszem będzie okreś
lenie ks. J . Gralewskiego, który c h a ra k te ryzując nieboszczyka w mowie nadgrobnej wyrzekł, źe posiadał jakby stalowość w swym charakterze.
Ktokolwiek przyjrzał się pracy padago-
j
gicznej, ktokolwiek dotknął się jej osobiście,
| ten wie, ja k ona czas pochłania, jak wy
czerpuje i zużywa, Ogólnie znanym z dziejów nauki niemieckiej jest ten fakt, że najświet
niejsi pedagogowie mało piszą i mało sa
modzielnych przeprow adzają badań i naod- w rót—wielu genialnych badaczów, ani ta lentów pedagogicznych nie posiada, ani żadnego zainteresowania się kształcącą się młodzieżą nie okazuje. Jeżeli fakt ten do
strzeżono w sferach pedagogii uniwersytec
kiej, to tem wybitniej i znamienniej musi ) on występować w wykształceniu średniem, I które daleko więcej, bo zwykle cały czas
rozporządzalny pochłania.
Dziwić się więc należy i z wysokiem uzna
niem podnosić ten fakt, że Pankiewicz, k tó re go obowiązki całemi dniami przykuwały do szkoły, zdołał i w literaturze naukowej do
bre po sobie pozostawić imię. On to bowiem przełożył „Chemią organiczną” Liebiga, za
stosowaną do fizyologii i wydał P lanim etryą L egendrea, k tó ra pomiędzy 1850 i 1860 m iała kilka wydań i była w powszechnem użyciu w naszych szkołach średnich. Znaw cy zachwalają w tej książce rozdział o liniach równoległych.
Oprócz powyższych opracowań i przekła
dów Pankiewicz napisał bardzo wiele, bo niemal wszystkie artykuły treści m atem a
tycznej w pierwszej Wielkiej encyklopedyi
O rgelbranda (28 tomów), której był jednym
z redaktorów i w której stale współpracował
od 1858— 1868. W tej epoce cały naukowy
ruch k raju ześrodkowywał się w powyższej
redakcyi.
W SZECHŚWIAT N r 19 292
Niepodobna pom inąć tu wielkiej d obro
czynności zm arłego. N a setki, jeżeli nie n a tysiące liczą się ci, którzy Pankiewiczowi zawdzięczają nietylko wykształcenie i wie
dzę, ale i możność ich zdobycia. U w alniał od wpisu, daw ał korzystno lekcye, wspierał datkam i, nie żądając i nie szukając wdzięcz
ności.
B ył typem człowieka praw ego o dobrem sercu, nieskazitelnej prawości i niezłomnym charakterze. L os pozwolił m u pracować długo, więc też zdziałał wiele, a ja k się zapisał w pamięci i sercach swych uczniów, najlepszym wyrazem tego je s t niewątpliwie ten fakt, że uczniowie i wychowańcy zm arłe
go ufundowali stypendyum jego im ienia, które na wieczne czasy będzie pam iątk ą tej zacnej i dużej postaci.
Stypendyum to, przeznaczone dla ucznia warszawskich szkół średnich, w yznania rzym sko-katolickiego, z pochodzenia polaka, uzy
skało zatw ierdzenie p. m inistra oświaty publicznej i pozostaje w zawiadywaniu k o m itetu, złożonego z pięciu osób, który je st władny, sam się odnawiać i kom pleto
wać. Obecnie sum a stypendyalna wynosi 3 300 rub., lecz na zasadzie a k tu fundacyi, zatwierdzonego przez władzę, może b y ć po większona do wysokości 5 000 rub. ').
Cześć pamięci m ęża o zacnem sercu i nie
skazitelnym charakterze.
J . J . B .
0 teoryach wzrostu roślin.
( Z k r a k o w a k i o g o K ó ł ł c a . p r z y r o d n i k ó w ) .
Jednolitość przyrody żywej ujaw nia się wspólnością cech charakteryzujących jej twory i podobieństwem objawów, ce ch u ją
cych tę zawiłą sprawę, k tórą nazywam y ży
ciem. O bjaw ia się ono crfłym szeregiem zjawisk, a w ystępując w różnych odcieniach tworzy łańcuch, łączący .^całą żyjącą przy
rodę i zespalający w jed n ę ‘w ielką całość św iat roślinny i zwierzęcy. Z wielkiego sze
regu objawów życia jednym z n ajbardziej
') Obecnie k om itet sk ła d ają p p .] J. J . Bo- guski, W l. K rem ky, d -r St. K u rtz, S. R utkow ski i J . T ro etzer.
charakterystycznych jest wzrost, pojęcie nieodłączne od pojęcia tworzenia. W zrosto
wi podlegać musi każda istota żyjąca, ta k roślinna ja k zwierzęca, począwszy od po- jedyńczej komórki, a przem iana ta zawsze objawia się trw ałem powiększeniem o b ję
tości. Podczas jed n ak gdy wzrost rośliny jednokomórkowej wydaje się nam na pozór zjawiskiem bardzo prostem , u roślin wielo
komórkowych spotykam y się odrazu z b a r
dziej skomplikowanym procesem, gdyż tu sam u k ład komórek w tkanki i ich wzajem ne położenie u tru d n ia swobodny wzrost k o mórek : korzeń, ja k również i łodyga, rosną w kierunku długości jedynie na pewnej n ie znacznej przestrzeni, obejmującej zaledwie kilkanaście milimetrów od koniuszczka.
Sąto t. z w. punkty wegetacyjne. T k an k a w punktach wegetacyjnych złożona je st z komórek o budowie odm iennej, niż w czę
ściach nierosnących; komórki te są m n iej
sze, m ają cienką błonę, duże ją d r a i obfitą zawartość plazm atyczną. T a k ą sam ą bu d o wę posiadają komórki pierścienia miazgowe- go, t. j. tkanki twórczej, czynnej podczas w zrastania na grubość łodyg i korzeni.
P rzy rozważaniu właściwości wzrostu przedewszystkiem należy zwrócić uwagę na długość jego okresu. W łaściwość ta jest, naturaln ie, związana z czasem trw ania ro ś liny, a ponieważ czas ten je st różny dla k a ż dego organu rośliny, więc i pod względem długości okresu wzrostu wielka panuje ro z maitość w świecie roślinnym .
Rośliny wieloletnie podlegają pewnej pe- ryodyczności, pozostającej w związku ze zm ianam i pory roku. P rzez liczne obser- wacye jed n ak stwierdzono, że peryodyczno- ści tej nie można uważać za jedyny skutek bezpośredniego wpływu te m p e ra tu ry : tak np. zauważono, że korzenie dębu p rz e sta ją rosnąć w lutym, a w m aju znowu wzrost swój rozpoczynają, niektóre rośliny (pewne mchy i porosty) nie rosną przez całe lato , a dopiero podczas zimy w stępują w okres najświetniejszego rozkwitu-i t. p. Ponieważ i rośliny, przeniesione do innego klim atu, też zachowują przynajm niej na razie roczną peryodyczność, chociaż w arunki owej m iej
scowości wcale jej nie w ym agają, można te dy tę właściwość uważać poniekąd za nieza
leżną od warunków zewnętrznych.
N r 19 W s z e c h ś w i a t ) 293 Szybkość wzrostu je s t również do pew
nego stopnia właściwością indyw idualną rośliny i jej organów. P od tym względem istnieje naw et pewna współzależność pomię
dzy organam i (k o relacy a— Sachs). K ażdy organ z początku rośnie powolniej, potem prędzej, aż dojdzie do maximum, poczem znowu szybkość zwalnia i roślina przestaje rosnąć zupełnie. T a niejednostajność szyb
kości, zależna od indywidualności ro ślin y ,p o woduje właśnie zjawisko „wielkiego peryodu wzrostu” (Sachs). W granicach tego peryodu wielkiego mamy peryody drobniejsze, ja k np.
dzienny, polegający na tem, że wzrost pod
czas nocy je st silniejszy, aniżeli podczas dnia.
Poza temi, stale spotykanem i zjawiskam i niejednostajności we wzroście roślin, d ają się też doświadczalnie wykazać wahania, za
leżne od warunków zewnętrznych, np. znacz
ne zmiany tem peratury powodują wyraźne wahania w szybkości wzrostu; przy raptow - nem oziębieniu roślina może nawet chwilowo przestać rosnąć. P rzy lekkich wahaniach tem peratury zm ian żadnych nie zauważono.
W iadom o także, że każda roślina może się rozwijać tylko w pewnej dla niej korzystnej tem peraturze, a więc musi mieć właściwe so bie minima i maxima tem peratury. Pewien choć nieznaczny wpływ na wzrost ma rów
nież tem p eratu ra ziemi, a zwłaszcza na roś
liny bardzo ulistnione, silnie transpirujące, co możnaby wytłum aczyć w ten sposób, że skutkiem podwyższenia tem peratury ziemi roślina szybciej pobiera wodę i transpiracya prędzej zostaje zrównoważona. Zm iany w wilgotności powietrza wpływają na wzrost tylko w pierwszej chwili, poczem roślina po
wraca do pierwotnej szybkości.
Dalszym, bardzo ważnym czynnikiem, dzia
łającym na przejawy wzrostu, je st światło.
W iemy, ja k znacznie rośliny w ydłużają się w ciemności, światło tedy wpływa widocznie na zwolnienie wzrostu. Doświadczenia wy
kazały również, że mechanicznie przez zasto
sowanie ciśnienia, ciągnienia lub innjch sił wpłynąć można na nierównomierność wzrostu.
Z tego ogólnego poglądu na istotę wzrostu widzimy, że nie jest to zjawisko proste i że zależy ta k od własności życiowych rośliny, ja k i od warunków zewnętrznych. P o nie
waż jednak siedliskiem wszystkich czynności życiowych organizm u jest komórka, przeto
teorya wzrostu musi się oprzeć n a zjawis
kach, zachodzących przy wzroście pojedyn
czej komórki.
Zycie komórki roślinnej zbadane było d o kładniej poraź pierwszy przez Schwanna;
przedstaw ił on pogląd na je j budowę, a n a wet wygłosił hypotezę powstawania komórki, wykazując w zjawisku tem pewną analogią z krystalizacyą : nasamprzód powstaje sam o
istnie jąderko, wokoło niego wydziela się ze skoncentrowanego płynu jąd ro , a potem róż
nicuje się błona i inne części komórki. R óż
nica pomiędzy kryształem a komórką żywą zachodzi tylko we wzroście : kryształ bo
wiem rośnie przez apozycyą, t . j . przez n a
rastanie, podczas gdy kom órka rośnie przez intususcepcyą, t. j. wnikanie cząstek nowych pomiędzy dawniejsze. W krysztale warstwy przylegają ściśle do siebie, w komórce zaś przez wnikanie nowych cząstek powierzchnia każdej warstwy się powiększa, wskutek cze
go warstwy te mogą się od siebie oddalać, aż do utworzenia jam y komórkowej. P rz y czynę różnicy tej we wzroście kryształu i o r
ganizmu żywego Schwann sta ra się wyjaśnić zapomocą pewnych własności fizycznych, właściwych substancyi organicznej, a m iano
wicie zdolności nasiąkania wodą czyli t. zw.
zdolności imbibicyjnej. Kom órkę uważa więc za zbiór kryształów o zdolności imbibicyj
nej—i naodwrót, utrzym uje, że istota, która
j