,\ó 24 (1260). W arszawa, dnia 10 czerwca 1906 r. To m XXV.
T Y G O D N I K P O P U L A R N Y , P O Ś W I Ę C O N Y NA UK OM P R Z Y R O D N I C Z Y M .
PRENUMERATA „WSZECHŚWIATA W W arsz a w ie: rocznie rub. 8, kwartalnie rub. 2.
Z p rz e sy łk ą p o czto w ą : rocznie rub. 10, półrocznie rub. 5.
Prenumerować można w Redakcyi Wszechświata i we wszystkich księgarniach w kraju i zagranicą.
Redaktor Wszechświata przyjmuje ze sprawami, redakcyjnemi codziennie od godziny 6 do 8 wieczorem w lokalu redakcyi.
A d r e s R e d a k c y i : M A R S Z A Ł K O W S K A N r . 118. — T e l e f o n u 8 3 1 4 .
Ar t u r Ja m e s Ba l f o u r, Pr e z e s Mi n i s t r ó w.
D Z IS IE JS Z Y NASZ POGLĄD NA ŚW IA T.
Kilka uwag o najnowszej teoryi materyi.
Odczyt wygłoszony w <L 17 sierpnia 1901 r.
w Cambridge na plenarnem posiedzeniu British Association.
W ielkie nasze Stowarzyszenie *) stara się zwykle zbierać w centrach zaludnionych i ożywionych, gdyż w środow iska ich niczy
jej uwagi ujść nie może fakt, jak ściśle na- 1 u ka wiąże się teraz z przemysłem, ja k w chw i
li obecnej w ynalazca i inżynier bezpośrednio
!) British Association jest to stowarzyszenie naukowe, mające na celu popieranie badań na
ukowych i stosunków między uczonymi. Założo
ne zostało w r. 1831 przez Dawida Brewstera w Yorku. Rokrocznie członkowie stowarzysze
nia zbierają się na przeciąg jednego, tygodnia w jednem'z większych miast Anglii lub kojouij brytańskich. British Association posiada daiesięć sekcy.j, mianowicie: matematyki i fizyki, me
chaniki, chemii, biologii, geologii, botaniki, ge- ' ografii, antropologii, psychologii i wreszcie na
uk ekonomicznych i statystyki. (Przyp. tłu m ).
opierają się na abstrakcyjnych badaniach uczonych. T ak też być winno w rzeczywi
stości. Teorya i prak ty k a w inny iść zawsze ręka w rękę; gdy je s t inaczej obiedwie odno
szą szkody. A kto niedocenia wartości ich wzajemnego na siebie oddziaływania, ten źle im obudwum służy. Ponieważ jednak Sto
warzyszenie B rytańskie m a za zadanie prze
dewszystkiem upraw iać naukę, dobrze więc, że zbieramy się raz tu taj, to znowu w innem miejscu, gdzie nauka i wiedza m ają pierw szeństwo przed ich zastosowaniami praktycz- nemi.
Trudno było lepsze pod tym względem wybrać miejsce, niż Cambridge. Tutaj bo
wiem w cichych halach przez wiek swój do
stojnego uniw ersytetu stoim y właśnie na klasycznym gruncie badania fizycznego. T u taj więcej, niż gdzieindziej, czuć się, jak w domu, muszą ci, którzy fizykę w sumieniu swojem uważają, jako scientia scientiarum , jako fundam ent wszystkich nauk, które zaj
m ują się n a tu rą bez życia. I m am nadzieję, że n ikt mi nie zarzuci ‘zbyt wyraźnie wypo
wiedzianego przekonania dia mojej własnej alma m ater, jeżeli.powiem, że z żadnem in
nem miejscem na świecie nie wiąże się wspo
mnienie tylu mężów, którzy, jako twórcy no
wych a płodnych pojęć fizycznych, zasłużo
ne znaleźli uznanie.
W S Z E C H Ś W I A T
M 24 W szyscy ci mężowie, bądź w m łodocia
nym wieku otrzym ali tu ta j wykształcenie, bądź działali tu w wieku dojrzałym . Nie wspomnę wcale o Baconie ’), w ym ownym zwiastunie nowej ery, ani o D arw inie—tym K operniku w dziedzinie biologii. Gdyż nie zasługi, jakie Oambrige przyniosło ogólnemu rozwojowi nauk przyrodniczych, są przed
m iotem mego odczytu. Zam ierzam raczej ograniczyć się dzisiaj na św ietnym szeregu fizyków, którzy niedalej, ja k sto kroków od gm achu tego uczyli się lub nauczali; na tym szeregu, który w X V II wieku N ew ton roz
poczyna, w X V III C ayend ish 2) prowadzi, a w X I X dają nam Y oung 3j, Stokes 4), Max- w e ll5) i K elyin 6), k tóry ju ż sam tw orzy epo
kę; epokę tę zam ykają R a y le ig h 7), L ar- mor 8), J . J . T h o m so n 9) i szkoła tych, którzy g ru p u ją się około L aboratoryum Caven- disha 10), a których hypotezy fizyczne obie
cują koniec ubiegłego i początek nowego
J) Bacon Franciszek, wicehrabia St. Albans i lord Verulam, ur. 1561, um. 1626; angielski mąż stanu, uważany za twórcę nowej metody badań przyrodniczych, t. zw. empiryzmu. (P . t.).
3) Cavendish Henryk, ur. 1731, um. 1810;
sławny chemik angielski; wykonał cały szereg prac z powietrzem atmosferycznem, stwierdził, że powietrze zawiera tlen i azot w stosunku stałym;
rozłożył wodę na pierwiastki; odkrył wodór, któ
ry wraz z dwutlenkiem węglowym uznał za gazy osobliwe. (P . t.).
3) Young Tomasz, ur. 1773, um. 1829; fizyk i lekarz angielski; odkrył prawo interferencyi światła i pierwszy wytłumaczył najważniejsze fe- nemeny widzenia. (P . t ).
4) Stokes Jerzy, ur. 1819, um. 1903; matema
tyk i fizyk angielski; twórca nauki o fluorescencyi;
pracował w dziedzinie optyki, przeważnie nad ba
daniem widma, absorpcyi, załamania i polaryzacyi światła; zajmował się też akustyką i matematyką wyższą. (P. t.J.
5) Maxwell James Clerk, ur. 1831, um. 1879;
fizyk i astronom angielski; twórca elektrooptyki;
pracował nad teoryą mechaniczną ciepła i dyna
miką gazów. (P . t.)
6) Thomson William, lord Kelvin; tizyk angiel
ski, ur. 1824, w 1899 usunął się od zawodu pe
dagogicznego; elektryczność i ciepło były przed
miotem jego epokowych badań; wynalazł, mię
dzy innemi, elektrometr i galwanometr zwiercia- dłowy. (P . t.).
7) Rayleigh lord, ur. 1842; fizyk i chemik angielski; poświęcił się początkowo badaniom w dziale akustyki; badał ciężary atomowe pier
wiastków i odkrył wraz z Ramsayem argon.
stulecia uczynić niemniej pełnj^m znaczenia, niż w szystkie epoki poprzednie.
*
**
Jak ież jest więc zadanie, jakie sobie w y
tknęli mężowie ci i znakomici ich koledzy po fachu we w szystkich krajach? Jak iż jest cel ostateczny w szystkich tych „nowych, a płodnych hypotez fizycznych", o których powyżej wspomniałem? Czy poszukiw ania służą tylko, ja k się to często słyszy, do w y
nalezienia ty ch praw n atury, które być mają ogniwem łączącem wszystkie zjaw iska p rzy rody? Nie. Takie zapatryw anie polega je dynie na nieporozum ieniu i przedstaw ia rzecz całą w zupełnie niedostępny sposób.
Przedew szystkiem jestto nie tylko n ie tra f
nie, ale naw et błędnie, jeżeli przedstaw ia się, jak o „zjawiska przyrody", rzeczy, które nie są widzialne, nigdy widzialne nie były i ni
gdy widzialne być nie m ogą dla tworów, które, jak m y, ta k słabemi narzędziam i zm y
słów są wyposażone. Ale, pom inąwszy ten błędny sposób mówienia, k tó ry nazbyt g łę
boko zapuścił swe korzenie, aby łatw o mógł być usunięty, czyż nie jest także pod wzglę
dem zasługi wysoce nieścisłe, gdy mówi się, że nam o nic więcej w badaniach przyrody nie chodzi, jak o poznanie praw natury?
F izy k dążyć musi do czegoś większego, ' niż do badania tego, co — zadając g w ałt ję
zykowi, określić można — jako to „obok“
i i to „potem “ ta k zwanych fenomenów n a tu ry. Chce on głębiej w niknąć i nie zadawala się praw am i, które wiążą różne przedm ioty jego doświadczenia. Celem jego pracy musi być poznanie prawdziwej istoty rzeczy: pra-
8) Larmor Józef, ur. 1857; fizyk i matematyk angielski; znany przez swoję hypotezę o eterze, którą rozwinął w swej książce „ Aether and mat- teru. (P . t.).
9) Thomson J. J., ur. 1856, fizyk angielski;
prowadzi specyalne badania nad elektrycznością i magnetyzmem; prowadzi studya nad przewod
nictwem elektrycznem gazów i teoryą elek
tronów. (P . t.).
10) Laboratoryum Cavendisha w Cambridge zostało ufundowrane przez siódmego księcia De- vonshire: w niem członkowie uniwersytetu znaj
dują wszelkie środki pomocnicze, aby módz pro
wadzić samodzielne doświadczenia fizyczne lub chemiczne. Sam gmach laboratoryjny kosztował 1 0 0 0 0 funtów szterlingów, około 1 0 0 0 0 0 rubli.
(P. t) .
Ne 24
W S Z E C H Ś W IA T371 wdziwej isto ty rzeczy, bądź bezpośrednio do
stępnej dla sfery poznania naszych zmysłów, bądź nie; prawdziwej isto ty rzeczy, która w każdym razie niezależnie od naszych zmy
słów istnieje; istoty rzeczy, k tó ra jest podsta
wą niewzruszonej budowy wszechświata, o której m am y dotychczas tylko zupełnie powierzchowne i całkowicie błędne pojęcia.
Że taka praw dziw a istota rzeczy istnie
j e ,— niechaj naw et pow ątpiew ają o niej filo
zofowie — jest niew zruszonym dogm atem nauki. Grdyby bowiem badaniu krytyczne
m u wiarę w to potężnym ciosem powiodło się zniszczyć, byłoby to równoznaczne z koń
cem w szystkich nauk ścisłych, a przynaj
mniej tego, co pod imieniem nauk ścisłych pojm ują ich przedstawiciele. Jeżeli zatem ta k jest, jeżeli rzeczywiście jednem z zadań nauk przyrodniczych, szczególniej fizyki, je s t przedstaw ić wszechświat w jego istocie prawdziwej, porównanie poglądów na świat, jakie przesunęły się przed oczyma duchowe- mi uczonych wielu epok rozw oju naukow e
go, nie może nie wywołać całego szeregu kwestyj nader ponętnych.
Praw da, że z jednej strony ze względu na ch arakter obecnego zebrania odmówić sobie muszę traktow ania kw estyj n a tu ry czysto filozoficznej, z drugiej z a ś—niekom petencya m oja nie pozwala mi na rozwinięcie zagad
nień specyficznie naukowych. Są jednak obok tego pewne zagadnienia, dość blisko stojące linii granicznej nauki i filozofii, aby fachowców, słusznie dzierżących berło w jed nej lub drugiej dziedzinie, pobłażliwością natchnąć, jeżeli w następnych m om entach zmuszony będę do ich w targnąć królestwa.
Niechaj mi zatem wolno będzie przedstaw ić w szerokich zarysach dwa z powyżej wspo
m nianych poglądów—obrazów świata, jakie panow ały w różnych od siebie okresach czasu.
* * *
Pierw szy obraz przedstaw ia nam zap atry wania, jak ie m iały kurs i walor pod koniec X V III-go wieku, a więc trochę później, niż w sto la t po ukazaniu się „Principiów 41 *) New tona i mniej więcej w połowie między
*) „Philosophiae naturalis principia11, wydane w Londynie 1687 r. (P . t.).
tą datą epokową a teraźniejszością. Gdyby średniemu uczonemu owych czasów dano zadanie naszkicowania św iata fizycznego, w ykonałby je praw dopodobnie w taki spo
sób, że św iat wogóle składa się z szeregu substancyj ważkich, rozrzuconych w rozlicz
nych związkach po wszechświecie całym i w ykazujących pod wpływem powinowac
tw a chemicznego i tem peratury przeróżne własności; każda zm iana jednak podlega za
wsze praw om ruchu, które w dalszym ciągu masę ich utrzym ują niezm ienną i spraw iają, że masy przyciągają się w edług zwykłego praw a bez względu na odległość.
Do tej m ateryi ważkiej dołączyłby (pomi
mo R um forda *) zapewne tak zwane impon- derabilia 2), jak ciepło, które wówczas często do pierwiastków zaliczano, dalej dwa fluidy elektryczne i emanacye ciałkowe, z których miało składać się światło. Naj ważniej szem działaniem siły w tej budowie wszechświata było działanie z odległości, jakie pojedyńcze ciała w przestrzeni wzajemnie na siebie w y
wierały. Praw o zachowania energii nie było jeszcze znane naw et w swej najogólniejszej formie. Elektryczność i m agnetyzm , aczkol
wiek b y ły już przedm iotem poważnych ba
dań, nie w yw ierały żadnego istotnego w pły
wu i obejść się można było bez pojęcia wszechobecnego eteru.
Oto jest szkic, jakiby nam przedstaw ił fizyk ówczesnego okresu. Ale już w krótkim czasie później w stąpił w ten panujący wów
czas pogląd now y m oment, którem u było wskazane zmienić do g ru n tu istniejące za
patryw ania. Około stu la t minęło, kiedy Young rozpoczął, a właściwie odnowił wiel
ki spór o teoryę fal św iatła. I zwyciężył.
Teorya jego przyjm ow ała jednak istnienie pewnego wszechświat wypełniającego me- dyum, które służyło jako przew odnik fal świetlnych w nieskończonej przestrzeni. Od
krycie to zawierało w sobie coś więcej je szcze. Nie tylko, że inna teorya św iatła za
jęła miejsce dawnej, k tóra się już ze znane- mi faktam i nie zgadzała, ale jeszcze nowy i potężny czynnik został tu po raz pierwszy
Ł) Rumford Benjamin, ur. 1753, um. 1814;
znany przez swoje badania nad teoryą mechanicz
ną ciepła. (P. t.).
2) Materye nieważkie. (P . t.).
JSJp 2 4 w s z e c h ś w i a t 8 7 2
przez au torytet wprowadzony do naszych pojęć naukow ych, czynnik, k tóry od tej chwili horyzonty naszych zapatryw ań, jeżeli ta k powiedzieć można, kom pletnie przesunął i jeszcze dzisiaj bezustannie zmienia. (Hy- poteza eteru nie była już wówczas zupełnie nowa, ale nie m ogła być b ran a w rachubę przed Youngiem i Fresnelem 1).
Pojęcie nieskończonej przestrzeni wszech
świata, zaludnionej przez odległe od siebie słońca ze swojemi satelitam i, bądź sformo- wanemi, bądź w stadyum tw orzenia się, dało L aplaceow i2) dostateczny m atery ał do jego m echaniki niebieskiej. B ezgraniczny wszech
św iat, w ypełniony przez stałe, nieprzerw anie ciągłe m edyum , p rzedstaw iał się, jako coś zupełnie nowego, i otw ierał myślicielowi dziwne widoki. R az przyjąw szy obecność eteru poza wszelką w ątpliwością, tru d n o b y ło przypuścić, aby n a to ty lk o on istniał, że
by owe drgania, które nerw w zroku człowie
k a drażnią, przenosić poprzez w szechśw iaty.
Chociażby naw et eter pierw otnie na to tylko | wym yślony został, aby fu n k cy i tej służyć,
jnie m ożna go było ograniczać do tej jednej czynności. I dzisiaj wie już każdy, że św ia
tło i prom ieniow anie ciepła, ta k rozm aite w rażenia zmysłowe w yw ołujące, jako też fale elektryczne, użyte w telegrafii bez dru- ! tu, a na które wcale nie reag u ją nasze zm y
sły, różnią się tylko między sobą ilościowo, a nie jakościowo.
* * *
N a tem jed n a k nie koniec. Do końca d a leko. Przeskoczm y stulecie, które nas dzieli od Y ounga i próbujm y w p a ru rzu tach ob
raz św iata uchwycić tak , ja k on obecnie r y suje się w m ózgu naszych najw ybitniejszych badaczów. Jakież niebyw ałe zm iany w pro
w adzają do naszych pojęć atom istyczna i mo-
x) Fresnel August Jan, ur. 1788, um. 1827;fizyk francuski; prace jego obejmują dział optyki, a dotyczą aberacyi, załamania podwójnego, pola
ryzacji, interferencji, jak również teorjd undula- cyjnej światła. (P . t.).
2) Laplace hr. Piotr Szymon, ur. 1749, um.
1827; astronom i matematyk francuski; wykazał pierwszy na drodze analitycznej niezmienność w średniem oddaleniu planet od słońca; odkrył prawo ruchu księżyców jowiszowych i oznaczył wzajemne oddziaływanie wszystkich planet głó- wniejszj-ch. (P . t.).
lekularna teoryą m ateryi, cynetyczna teoryą gazów i praw a zachow ania i rozpraszania energii! Na pierwszy plan wszystkich tych zm ian jedn ak wysuw a się wciąż rosnące znaczenie, jakie m a elektryczność i eter w przedstaw ieniu ostatecznego stanu rzeczy.
Przed dw ustu laty filozofowie przyrody nie widzieli w elektryczności nic więcej, jak tajem niczą przyczynę samego w sobie b ła
hego fenom enu. (Wiem, że nowoczesna n a uka o elektryczności rozpoczyna się od Gil
berta x); ograniczałem się jednak dotąd, ja k wyżej wspom niałem, jedynie tylko do okresu zaczętego przez Newtona). Wówczas, w po
czątku X V Ill-g o wieku, znano ju ż dobrze, a naw et na długo przedtem wiedziano, że przedm iotom, ja k bursztyn i szkło, nadać m ożna zdolność przyciągania lekkich ciał z pewnej odległości. Mimo to jednak m i
nęło około pięćdziesięciu lat, nim w błyska
wicy rozpoznano elektryczność. N astępnych lat pięćdziesiąt przejść musiało, nim odkryto prąd galw aniczny; znowu la t dwadzieścia, nim połączyć się dało elektryczność z m a
gnetyzm em , i w końcu półw ieku, zanim złą
czono elektryczność z promieniowaniem św iatła i eterem .
W chwili obecnej są naw et uczeni, którzy w m ateryi uchw ytnej, w m ateryi codzienne
go doświadczenia nie widzą nic więcej, ja k ty lko zewnętrzne zjaw iska elektryczności; ci wierzą, że pierw otny atom chemika, atom, którego nie mogliśmy narzędziam i zmysłów naszych bliżej już poznać, je s t tylko syste
mem połączonych z sobą m onad lub sub-ato- mów; że m onady te ze swej strony w żadnym razie nie są m ateryą tylko, elektrycznością w ypełnioną, lecz że są poprostu samą elek
trycznością; że system y te różnią się m iędzy sobą jed yn ie ilością, ugrupowaniem i ruchem
!) Gilbert William, ur. 1540, zm. 1603; do
któr medj-cjrny i fizyk angielski; w r. 1573 zo
stał wybranj- do grona Londyńskiego Kolegium Medycznego; pierwszy wypowiedział zdanie, że ziemia jest jednym wielkim magnesem i stąd w y
prowadził zboczenie i nachylenie igły magneso
wej; starał się utworzyć teoryę zjawisk elektrycz
nych; wiedzę swoję zawarł w dziele p. t. De ma- gnete magneticisąue corporibus et de magno ma- gnete, tellure, philosophia nova, plurimis argu- mentis et experimentis demonstrata. Londyn,
| 1600 r. (P . t.).
Ne 2 4 W S Z E C H Ś W IA T
373 monad, z których się składają; że przeróżne |
własności atomów, uw ażanych dotychczas za niepodzielne i pierwotne, tłum aczą się przez różnorodność i przez różnorodność je dynie; że wreszcie te system y atomów ró w nież prawom zmian podlegają, jak samo wieczne sklepienie niebieskie, chociażby okresy czasu, podczas których równowagę swoję zachow ują, w ydaw ały się, naw et z trw aniem procesu ochładzania się słońca porównane, jako niem ające końca.
Jeżeli zatem uchw ytna m aterya jest a g re gatem atomów i jeżeli atom y są systemem monad elektrycznych, czemże więc są osta
tecznie te m onady elektryczne? Przyjm u-
jją c hypotezę, podaną przez profesora L ar- i
mora, monady te uznać należy jedynie za j odmiany eteru, wypełniającego wszechświat;
jza modyfikacye, które porów nyw aćby mo- j żna niejako z węzłem w ew nątrz masy, nie- 1 dającej się ani rozszerzyć, ani skurczyć.
I czy to ostatnie tłum aczenie przyjm ie się, czy nie, jedno pozostaje niezbite, m ianowi
cie, że m onad ty ch bez istnienia eteru pojąć nie można. W łaściwości ich bowiem w yni
kają ze stosunku ich zm ian do eteru. Jeżeli usuniem y eter, teorya elektryczna m ateryi jest nie do pojęcia.
Ą:
* ^
Stoim y zatem wobec nadzwyczajnej prze-
jmiany. Przed dw ustu laty elektryczność nie wydaw ała się niczem więcej, ja k zabaw ką naukową. A dzisiaj uw ażana jest przez wie
lu, jako istota rzeczy, której dającym się zmysłami ująć wyrazem je s t m aterya. Nie
spełna sto la t m inęło od czasu, gdy przyzna
no eterowi miejsce we wszechświecie. Obec
nie jest już dyskutow ana możliwość, że on właśnie jest tą pram ateryą, z której świat cały się składa. I dalsze również z takiego pojęcia wszechświata w ynikające wnioski niemniej są uderzające. Przyjm ow ano np.
dotychczas masę, jako zasadniczą właściwość m ateryi, ani niedającą się wyjaśnić, ani też wyjaśnienia w ym agającą, a która, według istoty swej pozostając niezm ienną, ani po
większona, ani zm niejszona być nie mogła, chociażby siła jak aś ciągle na nią działała, | i któ ra nierozłącznie z każdą, najm niejszą naw et cząstką m ateryi istniała bez względu
na jej kształt, objętość, chemiczne lub fizycz
ne własności.
Jeżeli jednak przyjm iem y nową teoryę, poglądy te uledz muszą odpowiedniej zm ia
nie. Masa stanie się nie tylko możliwą do wytłum aczenia, ale raczej tłum aczenie samo bez zwłoki się znajdzie. Masa nie jest żadną m ateryi przynależną właściwością. Odpo
wiada raczej, ja k już wspomniałem, stosun
kowi zmian, zachodzącemu między m onada
mi elektrycznemi, z jakich składa się m a
terya, a eterem, w którym pierwsze są, jak w kąpieli, zanurzone. W żadnym razie nie jest ona niezmienna. Przeciwnie, jeżeli n a d
zwyczaj szybki ruch wykonywać będzie, za każdą zmianą swej szybkości podlega zmia
nom.
* * *
Najbardziej rzucający się jed n ak w oczy przew rót w naszym poglądzie na św iat za
znacza się wobec tych teoryj w innym kie
runku. W szyscy wśród nas dobrze znamy ogólnie przyjęte poglądy o pow staniu i pro
cesie rozwoju słońc i okrążających je syste
mów planetarnych, ja k również stopniowe rozpraszanie się energii, k tó ra podczas tego procesu koncentracyjnego zamieniła się głó
wnie w światło i ciepło. Idąc dalej w edług tej hypotezy, aż do ostatecznych logicznych jej wyników, dojdziemy do wniosku, że obec
nie widzialne gwiazdy świecące są te, które właśnie w ykonały już w połowie m etam or
fozę swą z m gławic, z jakich pochodzą, w te stw ardniałe i wygasłe ciała niebieskie, któ- rem i stać się były przeznaczone.
Cóż więc stało się z nieskończoną ilością ciał niebieskich, nad którem i spełniło się już przeznaczenie? Idąc za w ynikającym stąd poglądem, m usielibyśm y przyjąć, że stan ich obecny usuwa wszelką możliwość ruchu we
wnętrznego, że ich części składowe wskazu
ją tem peraturę przestrzeni m iędzyplanetar
nej, są stw ardniałe i nieruchome, nie znają ani działania chemicznego, ani ruchu mole
kularnego; i że ich zużyty zapas energii tak
długo pozostawać musi niedostępnym dla
wszelkiego odnowienia, póki nie dosięgną
innych, przez nowe słońca ogrzanych sfer
lub póki jakieś zderzenie z innemi ciałam i
niebieskiemi nie przyniesie im, być może,
odmłodzenia.
W S Z E C H Ś W I A T
JMś 24 W obec wszakże elektrycznej teoryi ma-
teryi, ujęcie takie rzeczy podlega gruntow nej zmianie. M usimy odrzucić zapatryw anie, w edług którego cały zapas energii słonecz
nej ginie, ja k tylko znajdująca się w niem energia zamieni się—w granicach m ożliw o
ści—na ciepło, bądź to przez skurczenie pod wpływem ciążenia, bądź też w skutek reakcyi chemicznej pom iędzy pierw iastkam i, lub wreszcie pod działaniem jak iejś innej siły atom istycznej; i powstałe w ten sposób ciep
ło w dalszym swym przebiegu przez nieskoń
czoną przestrzeń wszechświata rozproszone zostaje, ja k to się z czasem stać musi. P rze
ciwnie. Ilość energii w te n sposób stracona je s t w prost nic nieznacząca w porów naniu z tą, ja k a w pojedyńczych atom ach jest n a grom adzona. System , jak o całość, zb ank ru
tow ał. Środki jednak indyw idualnych jego części składowych zostały zaledwie naruszo
ne. Atom y w praw dzie spoczyw ają obok sie
bie bez ruchu i chemiczne ich powinowactwo zanikło; jakbądź bez życia jed n a k wydawać się może jakikolw iek atom nazew nątrz, we w nętrzu jego pozostaje ru ch i g ra sił istnieje potężna.
Spróbuję jeszcze, co mam na m yśli, in a
czej wyrazić. Żaden astronom , którem u n a głe zjaw ienie się nowej gw iazdy w polu wi
dzenia jego lunety oznajm i, że jest on, p rzy puśćm y, jedynym we wszechświecie św iad
kiem pożaru jakiegoś świata, nie będzie się m ógł uchronić od uczucia dreszczu, gdy po
m yśli o tych siłach tytanicznych, k tó re spro
w adziły tę odległą k atastrofę. A jed n ak części każdego pojedyńczego system u a to mów będą dalej drogę sw ą odbywać nie
zmiennie, podczas gdy same atom y g w a ł
tow nie do stan u żarzącej się p ary doprow a
dzone zostaną, i siły, zdolne św iat tak i roz
sadzić, są małoznaczące w porów naniu z te-
Jmi, które każdy oddzielny atom utrzy m u ją w całości.
I, w rzeczy samej, ukazują się nam , ja k równie wszystkim innym tw orom żyjącym , ! tylko słabsze siły n atu ry , a energia w najpo- wierzchowniejszych tylko objaw ach rzuca nam się w oczy. To, co je s t nam znane, jako powinowactwo chemiczne i kohezya, przedstaw ia się, rozpatryw ane w świetle tej
jteoryi, tylko jako słaba resztka działania
jw ew nętrznych sił elektrycznych, spajających |
części atom u. N aw et ciążenie—ta siła, któ- { ra czyni z m gławic uporządkow ane systemy, słońca i satelity, m usi w ydaw ać się niezm ier
nie m ałą w porów naniu z siłami, które sp ra
w iają, że ciała naładow ane elektrycznością w zajem nie przyciągają się lub odpychają.
I siły owe ustępują znowu całkowicie przed tem i, które m iędzy m onadam i elektrycznem i pow odują przyciąganie i odpychanie się w za
jem ne. Niejednakowe ruchy cząsteczki, skła
dające się na zjawisko ciepła, które ze swej stro ny są conditio sine qua non organizow a
nej isto ty żywej, i których przem ianam i n a
uka stosow ana ta k żywo obecnie się zajmuje, nikn ą wobec energii cynetycznej, złożonej we w nętrzu samej cząsteczki. Cały ten ogrom sił, wprawdzie, w ydaje się, że leży poza sferą naszych bezpośrednich interesów, zmuszeni jesteśm y poniekąd zatrzym ać się na gran icy dziedziny jej działania. Siły te nie przynoszą nam żadnego pożytku: nie po- i ruszają ani naszych, m łynów, ani nie może- m y wprzęgnąć ich do pociągów. Mimo to w yobraźnia nasza jest przez nie potężnie po
budzona. Od niepam iętnych czasów gw iaz
dam i usiane niebo napełniało człowieka n a
bożeństwem i podziwem. K iedy jednak pył u nóg naszych składa się rzeczywiście z nie-
| zliczonych systemów-światów, których ele
m enty, w nieprzerw anym , szybkim będąc
; ruchu, utrzym ują wszakże niezmiennie, przez nieprzeliczone eony, równowagę swoję, trz e ba w tedy przyznać, że cudy, które otwarcie j przed naszemi oczami leżą, zaledwie rów nają
j
się tym , które, choć niew yraźnie jeszcze, przez odkrycia la t ostatnich do naszej doszły świadomości.
Z u p o w a żn ie n ia au tora przełoŻ3rł
dr. Stanisław Tarczyński.
< D .\|
O FORM ACH E N E R G II R O ŚL IN N E J.
P raźródłem energii życiowej jest słońce, a właściwie świetlne jego, promienie, za k tó
rych spraw ą rośliny zielone wprow adzają
w obieg życiowy m ateryę m artw ą, budując
z dw utlenku węgla substancyę organiczną
swego ciała i stając się zarazem źródłem
jSfo 24
W S Z E C H Ś W IA T375 straw y organicznej dla reszty organizmów,
pozbawionych podobnej zdolności, rzecz to aż nadto znana i uznana, znudziłbym też czytelników rostrząsając szczegółowo fakt, posiadający za sobą tyle studyów i tak ob
szerną i w yczerpującą literaturę. Poprze
staję jedynie dla całości na krótkiej wzmian
ce, by przejrzeć z kolei szereg innych źródeł, z których rośliny czerpią energię w arun k u ją
cą życiowe ich spraw y. N a pierwszym pla
nie, zdaje się, postaw ić tu należy te jej po
staci, jakie pow stają za spraw ą przem ian chemicznych w m ateryi m artw ej, z chwilą gdy ta zostaje przez roślinę jako pokarm zu
żytkow ana, wiadomo bowiem, że część jed y nie pobranej przez roślinę substancyi m ine
ralnej staje się składnikiem jej ciała, część natom iast zostaje w tej lub innej formie wy
dzielona z ciała roślinnego. T aka segre- gacya pożytecznych i obojętnych dla rośliny składników, tw orzących substancyę m ineral
ną, powstaje po uprzednim rozkładzie jak ie
m u ciała te podlegają w ew nątrz rośliny; że zaś po każdym rozkładzie ciała chemicznego część energii, niezbędnej przedtem do utrzy m ania w całości związku chemicznego, t. j.
energii chemicznej, staje się wolną, stąd ja s ną je s t rzeczą, że i ów rozkład substancyj pokarm owych m ineralnych mieć m usi nie
poślednie znaczenie w zapasach energii, ja- kiemi roślina rozporządza w swych celach życiowych.
W raz z energią chemiczną, ciała m ateryal- ne wnoszą z sobą do organizm u przez nie odżywianego i wszelkie inne jej formy, cia
łom tym właściwe, a więc elektryczną, osmo- tyczną wreszcie krystaliczną lub m echanicz
ną. Czy energia elektryczna lub m echanicz
na, nie będąc zw iązaną z ciałam i m ateryal- nemi, a więc w stanie wolnym posiada dla roślin jakąkolw iek w artość jest rzeczą w ą t
pliwą, a przynajm niej dotąd badania, prowa
dzone w tym kierunku, nic stanowczego nie orzekły, inaczej rzecz się m a natom iast z wol
ną energią cieplną, której znaczenie ostatecz
nie określa ta znana zależność, jak a zachodzi pomiędzy życiowemi procesami rośliny a tem peraturą otoczenia.
Energia pochłonięta przez roślinę bez względu na to źródło, z jakiego pochodzi, staje się tą siłą, która w arunkuje funkcye życiowe organizm u roślinnego, w tym też
celu te lub inne jej form y ulegają odpowied
nim przeobrażeniom. W niniejszym arty k ule chcę się zastanowić nad ostatecznemi p o sta
ciami tych przeobrażeń energii w organizm ie roślinnym. D la badań naszych dostępne są te jedynie jej form y, które, przejaw iając się nazew nątrz, m ogą być poddane obserwacyi i doświadczeniu, należą tu więc przedewszyst- kiem przejaw y energii mechanicznej, właści
wej roślinom, a objawiające się ju ż to pod postacią ruchu zarówno, że tak się wyrażę, pierwiastków jej ciała ja k np. ruchy proto- plazmy w poszczególnych kom órkach, jako też skombinowanych ruchów poszczególnych organów lub wreszcie całej rośliny — te for
m y energii najłatw iejsze są bodaj do zbada
nia, szeroko też są uwzględniane w każdym podręczniku fizyologii i do streszczenia wszystkich wiadomości i spostrzeżeń w tym przedmiocie nie m ogą wystarczyć ram ki krótkiego artykułu. Bez porównania słabiej zbadane są dotąd inne form y energii przez rośliny produkowanej, ja k np. energia ciepl
na, lub też elektryczna, a najsłabiej bodaj zjawiska świetlne właściwe niektórym ro
ślinom.
Choć ogólnie przyjm ujem y, że tem p eratu ra ciała roślinnego normowana bywa przez tem peraturę otoczenia i tu jednak ściślejsza obserwacya, a zwłaszcza badania oparte na pom iarach zapomocą m etod kalorym etrycz
nych, galw anom etrycznych, a wreszcie zw y
kłych term om etrycznych dowodzą, że w pe
wnych razach tem peratura rośliny, a zw ła
szcza pew nych jej części bynajm niej nie znajduje się na jednym poziomie z tem pera
tu rą otoczenia, że wspomnę dla przykładu choćby o tak znanem zjaw isku jak t. zw. sa- mozagrzewanie się ziarn kiełkujących. Oczy
wiście. gdy chodzi o badania ścisłe w tym przedmiocie, a zwłaszcza o stwierdzenie mi
nim alnych w ahań w tem peraturze ciała ro
śliny, należy badania te zabezpieczyć tak, aby ustrzedz się zarówno przed u tra tą ciepła przez roślinę, jak o też przed czynnikam i ze- wnętrznem i, wpływającem i sztucznie na ogrzanie rośliny: w pierwszym w ypadku n a
leży ochronić roślinę przed parowaniem, p ro
mieniowaniem, w drugim zaś zabezpieczyć
przed insolacyą i innemi czynnikam i podob-
nemi. Opisywać metod, jakiem i fizyologo-
wie posługują się w tym celu, nie będę, po-
376
W S Z E C H Ś W IA TJMe 24 przestanę jedynie na opisaniu niektórych re
zultatów , jakie przez badania na tej drodze osiągnięto. R ezultaty te dotyczą przede
wszystkiem ilości wydzielanego przez rośli- ny ciepła. B onnier drogą kalorym etryczną obliczył, że 1 kg kiełkującego nasienia w y
dziela od 20 do 100 kaloryj ciepła w ciągu jednej m inuty. J a k znaczną byw a różnica pomiędzy tem peraturą ciała rośliny a tem pe
ra tu rą otoczenia sądzić można z doświadczeń K rausa, k tóry badając drogą term om etry cz- ną tem peraturę A rum Italicum (Obrazkowiec włoski) znalazł, że w czasie kw itnięcia prze
wyższa ona tem peraturę otoczenia o 33° do 39° C.; w ypadki gdy przew yżka waha się o 5° do 10° 0. są rzeczą bardzo zwykłą.
T em p eratu ra ciała roślinnego zależy od wie
lu czynników, wśród który ch znaczenie pierwszorzędne m a stadyum rozwoju, w ja kim znajduje się roślina lub też dana jej część: za ogólną zasadę przyjąć należy, że roślinki m łode i m łode organy wydzielają najwięcej ciepła; zwłaszcza w czasie k w itnię
cia zauważyć się daje silne podniesienie się tem peratury w częściach kw itnących; zauw a
żono następnie pewną peryodyczność w pod
noszeniu się i opadaniu tem p eratu ry w okre
sie kw itnięcia: u A rum Italicum , np. gdy kw iat je s t jeszcze m łody tem p eratu ra jego nie różni się od tem p eratu ry otoczenia, w okresie dojrzewania kw iatu a m ianowicie z chwilą otw arcia pocliwicy trzon kw iatow y zaczyna się ogrzewać, przyczem nieznaczna jeszcze nad wieczorem tem peratura wzrasta, o północy dobiega m axim um , poczem znów opada i nad ranem nie różni się od tem p era
tu ry otaczającego pow ietrza. U Victoria regia (Lilii wodnej am erykańskiej) ogrzew a
nie rozpoczyna się na 9 godzin przed o tw ar
ciem się kw iatu, dobiega m axim um około wieczora, poczem opada w ciągu nocy, by znów około wieczora dnia następnego do- biedz drugiego mniejszego m axim um . W y sokość tem p eratury pow ietrza również nie
m ałym je s t czynnikiem , w arunkującym pro- dukcyę ciepła przez roślinę: posiada m iano
wicie znaczenie im pulsu, podobnie ja k pod-
jczas .spalania węgla ciepło zew nętrzne jest
jniezbędne do rozpoczęcia gorzenia.
Zdolność produkow ania ciepła przez orga- | niżm y roślinne znajduje się w w yraźnym i związku z procesem oddychania. Zauw aży
łem już, że nasiona kiełkujące w tedy jedynie w ytw arzają duże stosunkowo ilości ciepła, gdy m ają dostateczny zapas tlenu, pochodzi to stąd, że w tedy jedynie odbywa się praw i- i dłowe oddychanie tych nasion; doświadcze
nia z roślinam i o silnie rozgrzew ających się organach w czasie kwitnięcia, ja k np.
u A rum Italicum przekonyw ają nas również, że zachodzi ścisła zależność pomiędzy zapo
trzebow aniem tlenu a wzrostem tem peratuiy;
gdy rośliny te rosną i kw itną w w arunkach natu ralnych, w tedy tem peratura kw iatu prze
wyższa o kilkanaście stopni tem peraturę o to
czenia, z chwilą zaś gdy rośliny te umieszczo
ne będą w atm osferze beztlenowej, a więc zam iast oddychania normalnego, proces ten zredukuje się do oddychania m iędzykomór
kowego, w tedy tem p eratu ra ich ciała w edług E riksona (1881) wznosi się zaledwie o 3° 0.
ponad tem p eratu rę otoczenia. Nie należy jednak przypuszczać, by proces oddychania jedynie był źródłem wytw arzającego się w roślinach ciepła; że tak nie jest, dowodzą tego doświadczenia Bonniera (1893), który porów nał ilość produkowanego przez rośliny ciepła z ilością otrzym aną drogą obliczenia teoretycznego na zasadzie ilości zużytego przez rośliny tlenu: okazało się, że ilość ciep
ła wyprodukowanego je s t znacznie większa od ilości teoretycznej—prócz więc oddycha
nia w ew nątrz rośliny, muszą zachodzić i inne jeszcze procesy, będące również źródłem pro
dukowanej przez roślinę energii cieplnej.
Procesam i tem i m ogą być: przejście ciał sta
łych w stan ciekły, mieszanie się płynów, jak również i tarcie soków krążących w n a
czyniach o ścianki tych naczyń
S tudya nad produkcyą ciepła przez rośli
ny dużo jeszcze pozostaw iają luk, które za
pełnić należy, bardziej zaś jeszcze niekom
pletnemu są badania świetlnych zjawisk, po
wodow anych przez rośliny; zjawiska te, o ile z dotychczasow ych studyów na ten tem at
| sądzić można, ograniczają się do bakteryj i grzybów; świecenie jest procesem życio
wym polegającym , o ile się zdaje, na utlenie
niu pew nych substancyj wydzielanych przez
bakterye; wszystkie czynniki zewnętrzne,
szkodliwe dla bakteryj, deprym ująco również
oddziaływ ają na ich zdolność świecenia,
a więc niska tem peratura pow strzym uje
zdolność świecenia przez cały czas jej trw a-
N» 24
W S Z E C H Ś W I A T377 nia; tem peratura zawysoka, kwasy, chloro
form i t. d. niszczą zupełnie zdolność świe
cenia.
Że świecenie je s t procesem życiowym, do
wodzi tego ta okoliczność, że bakterye m ar
twe zjawisk św ietlnych nie powodują; zdol
ność jed nak świecenia nie je st zarówno nie
zbędne dla życia tych osobników, co widać choćby z tego, że niektóre bakterye świecące przestają świecić w atm osferze bezwodnika węglowego, co bynajm niej nie powoduje za
niku innych procesów życiowych. W edług Beyerincka zdolność świecenia zależna jest od składu pożywki, w jakiej dane świecące bakterye żyją; zawierać ona pow inna pepton lub też węglowodany, ja k dekstrozę, lewulo- zę, galaktozę, a niekiedy i glicerynę lub as- paraginę. Obecność dużych ilości cukrów jednak, zależnie od g a tu n k u bakteryj może stać się powodem ferm entacyi kwaśnej i w y
wołać w arunki nieprzyjazne. Co dotyczę zawartości soli, to w edług spostrzeżeń Beye
rincka obecność w pożywce chlorku sodu (NaCl) w ilości od 3 do 4aó ja k również chlo r
ku m agnezu wzm aga świecące własności bakteryj; obecność tych soli w wodzie m or
skiej je s t właśnie przyczyną obfitego w ystę
powania bakteryj .świecących w morzu.
Przechodząc z kolei do przejawów elek
trycznych, zauważyć przedewszystkiem n a
leży, że te zachodzą w roślinach nieuszko
dzonych, o czem z łatw ością przekonać się można zapomocą czułego galw anom etru. Ł ą cząc np. jednę z elektrod nieulegających po- laryzacyi z głów nym nerw em liścia roślin dwuliścieniowych, dru g ą zaś z częścią blaszki pomiędzy nerwam i, otrzym ujem y prąd elek
tryczny w kierunku od nerw u, a więc nerw w ystępuje jako dodatni względem blaszki liścia, prąd słabszy pow stanie jeśli połączy
my zapomocą elektrod nerw głów ny z którąś z bocznych jego gałęzi. K unkel (1878) wi- I dział przyczynę zachodzących w roślinie zja
wisk elektrycznych wyłącznie w prądach wodnych w roślinie, w takim jednak razie zjaw iska elektryczne pow innyby być widocz
ne zarówno w żywych, jako też m artw ych ro ślinach, gdy tymczasem ze śmiercią rośliny ustają w niej wszelkie tego rodzaju przeja
wy. H aacke (1892) przypuszcza, że przyczy
ny zjaw isk elektrycznych w roślinach są b a r
dziej skomplikowane i znajdują się w ści-
i słym związku z innem i procesami życiowe- mi organizm u roślinnego, w ynika to już z te
go chociażby, że jedynie żywe rośliny zdolne są to tego rodzaju przejawów; przypuszcze
nie H aackego znajduje potwierdzenie rów nież w zależności przejaw ów elektrycznych od takich procesów, ja k oddychanie: z bra
kiem mianowicie tlenu natychm iast ustają prądy elektryczne w roślinie, natom iast wzmożenie się oddychania stanowi zarazem o wzmocnieniu prądów elektrycznych w ro
ślinie, co łatw o stw ierdzić doświadczeniem zwłaszcza na roślinach obrazkow atych w cza
sie kwitnięcia. N astępnie zauważono zależ
ność przejawów elektrycznych od procesu przysw ajania: gdy pozbawienie św iatła ro
ślin nie zawierających chlorofilu nie wpływa deprym ująco na ewentualne ich przejawy elektryczne, z roślinam i zielonemi rzecz ta ma się zupełnie inaczej: osłabiając przysw a
janie C 0 2 przez pozbawienie ty ch roślin św iatła, sprowadzamy do m inim um ich prze
jaw y elektryczne.
Powyższe spostrzeżenia każą przypuszczać, że przejawy elektryczne roślin stanow ią jed no z kółek m aszyny życiowej św iata roślin
nego, jakie jednak znaczenie fizyologiczne m ają one w życiu rośliny, o tem dotychczas nic jeszcze stanowczego nie można powie
dzieć.
Wiktonyn Ja n Zieliński.
Ś W IE C E N IE , JA K O ZJA W ISK O BIOLOGICZNE.
{Ciąg d a lszy).
Należy jeszcze zwrócić uwagę na wpływ wilgotności na świecenie. W tym kierunku Molisch przeprow adził badania nad kolonia
mi bakteryj. Umieszczał takie kolonie na płytkach szklanych i obserwował, że po upływ ie 5 — 10 m inut przestaw ały świe
cić wskutek u tra ty wody. Dodawał następ
nie do takiej wygasłej kolonii wody destylo
wanej lub rzecznej, wówczas świecenie uka
zywało się z powrotem. W ykazał więc, że
pewna ilość wody do świecenia koniecznie
i jest potrzebna. To samo można wniosko-
378 M 24 wać w prost z obserwacyi w arunków , wśród
których świecenie się odbywa. Grzyby świe
cące np., rozw ijające się na liściach g n iją cych, świecić m ogą tylko w wilgoci tak sa
mo, ja k śluz świecący w ydzielany przez zwie
rzęta.
Ze względu na to, że wiele zjaw isk biolo
gicznych pozostaje w zależności od chemicz
nych czynników otaczającego środowiska, ważną rzeczą było przekonać się, czy sub- stancye m ineralne, dodaw ane do środowiska, w którem żyją organizm y badane, m ają wpływ na ich akcyę świecenia. W pływ tu m ógłby być dwojaki: oddziaływ anie na or
ganizm y bezpośrednio przez zm ianę w a ru n ków ciśnienia osmotycznego, albo przez zmianę n atu ry chemicznej substancyj do od
żyw iania potrzebnych. W ty m razie w pływ pośredni. Obserwacya, że bakterye świetlne żyją głównie na zwierzętach m orskich, n a
prow adziła na myśl, że zaw artość chlorku sodowego w otaczającem środowisku je st w arunkiem sprzyjającym akcyi świecenia. ! B eyerinck na tej zasadzie w prow adził doda
wanie do pożywek bakteryj św ietlnych około 31/2% NaCl. B adania dalsze w tym k ierunku nad bakteryam i prow adził Molisch. B acte
rium phosphoreum , które w yw ołuje świece
nie mięsa, na peptonie m ięsnym żelatyno
wym nie świeciło i nie rosło, o ile nie dodało się soli. Jednakże na płytce ziemniaczanej | nieco zalkalizowanej świeciło wspaniale. Na-
isunęło to myśl, czy NaCl nie m ożna innem i solami zastąpić, a doświadczenia, prow adzo
ne w tym kierunku, m ają ważne znaczenie z tego względu, że tą drogą m ożna określić , rolę soli względem organizm ów świecących, j W tym celu Molisch w ykonał szereg prób,
jw których NaCl zastępował rozm aitem i in- j nemi solami, i doszedł do wniosku, że oprócz NaCl świecenie um ożliw iają także inne chlor- | ki, ja k KC1, MgCl2, CaCl2. KC1 naw et po
woduje silniejsze świecenie, niż NaCl. Oprócz chlorków ta k samo działają: IK , N 0 3Ca, S 0 4Ca, zaś S 0 4Mg powoduje bardzo silny w zrost bakteryj, natom iast świecenie w jego obecności je s t bardzo słabe. B adania nad Bacillus photogenus potw ierdziły te w yniki.
Molisch uważa, że sole te, dodane do pożyw ki, w której bakterye się rozw ijają, nie służą jak o pokarm . W nioskuje o tem z tego, że np. po dodaniu 1/i g S 0 4Mg na litr rozwój
bakteryj nie następuje, rozw ijają się one do
piero za dodaniem 3% tej soli. Nie m ogą j przecież one potrzebować ta k dużej ilości soli do odżywiania, tylko sole te działają na I zmianę ciśnienia osmotycznego i w ten spo
sób powodują, że substancya odżywcza i za
w artość kom órki bakteryi są względem sie
bie izotoniczne. Zaw artość więc soli m ine
ralnych w pożywkach świecących m a według ty ch badań znaczenie czynnika w arun ku jącego ciśnienie osmotyczne środowiska.
W pływ y m echaniczne na świecenie były również przedm iotem badań. W ogóle co do zachow ania się względem pobudek zew nętrz
nych rośliny i zw ierzęta różnią się między sobą zasadniczo. W śród zw ierząt w yjątko
wo tylko, ja k np. u pew nych gatunków L am pyris, światło przez czas dłuższy jed no staj
nie zostaje wydaw ane. Świecenie zwykle trw a parę sekund, lub co najwyżej m inut, potem światło gaśnie i znowu się pojawia, ta k że spraw ia to wrażenie jakichś iskier lub błysków . U roślin natom iast tego rodzaju w ydaw anie św iatła zachodzi tylko u Peridi- neów, wszystkie inne, zarówno bakterye ja k i rośliny wyższe, świecą stale i jedn ostaj
nie. Św iatło ich może trw ać tygodnie, m ie
siące, a Molisch w odpowiednich w arun
kach uzyskał świecenie kolonii bakteryj przez dw a lata. W szelkie pobudki zewnętrzne na św iatło roślin nie m ają żadnego wpływu.
U zw ierząt zachodzą stosunki wprost prze
ciwne. Zależuość świecenia od bodźców ze-
! w nętrznych można zauważyć ju ż u pierw ot
niaków. Noctiluca m iliaris np. norm alnie nie świeci wcale. Do wyw ołania świecenia potrzebne są jakieś pobudki zewnętrzne, a więc mechaniczne, ja k uderzenie fal lub wiosła, albo chemiczne, ja k to w ykazał Ver- worn. Zbyt silne i zbyt długo trw ające po
budki w yczerpują u N octiluki zdolność do świecenia, k tó ra w raca po pewnym okresie spoczynku. T ak samo u Peridinium diver- gens Molisch przez w strząsanie, lub też przez w ylanie na powierzchnię wody kilku kropel kw asu siarkowego, solnego lub alkoholu w y
w oływ ał k rótkotrw ałe błyski. P eters badał
świecenie żebropław a Mnemiopsis Leidii
i doszedł do przekonania, że u zwierzęcia te
go świecenie również je s t odpowiedzią na
pobudki zewnętrzne, jakiem i są: ciemność
oraz pobudki m echaniczne i że bez nich
JSft 24
W S Z E C H Ś W I A T379 świecenie wcale występow ać nie może. Ob-
serwacye jego w ykazały, że żebropłowy przy
niesione w prost z morza, gdzie były w ysta
wione na działanie słońca, zaczynały świecić nie od razu, ale dopiero po upływ ie pewnego czasu, który spędziły w ciemności. To samo zauważyli już poprzednio Alm an i Panzeri na innej form ie świecącej, na Beroe. Z licz
nych prób, przeprowadzonych w tym kie
runku, Peters przekonał się, że światło jest pobudką ham ującą w ydaw anie św iatła przez żebropławy. Zw ierzęta te, w ystaw ione na św iatło słoneczne, nie tylko nie zaczynały świecić, ale nawet, o ile ju ż poprzednio świe
ciły, na czas jakiś zdolność tę utracały.
Św iatło rozproszone działa mniejwięcej tak samo ja k światło słoneczne, tylko znacznie wolniej. Wogóle Peters wykazał, że świe
cenie żebropławów jest w stosunku odw rot
nie proporcyonalnym do oświetlenia. Sam a jednakże ciemność świecenia tych zwierząt wywołać nie może. Żebropław y, zostawio
ne w dość dużem naczyniu, gdzie wolno p ły wały, umieszczone w ciemności nie świeciły wcale i tylko w tedy wydaw ały błyski, gdy powierzchnią swego ciała dotykały brzegów naczynia, a więc wpływ zasadniczy m ają tu bodźce mechaniczne. Te ostatnie jednakże same są również niew ystarczające, powodują one przyśpieszenie w ystąpienia światła, ale tylko w ciemności. W idoczne więc jest, że tylko kom binacya obu ty ch pobudek: ciem
ności i podrażnienia mechanicznego razem świecenie zdolna jest wywołać. Gdy jed n a k że takie pobudki m echaniczne trw ają zbyt długo i są zbyt silne, wówczas zwierzę po ja- [ kimś czasie świeci znacznie słabiej, ażw resz-
jcie świecenie ustaje zupełnie.
b) W e w n ę t r z n e w a r u n k i ś w i e c e n i a .
W dotychczasowych uwagach poznaliśmy warunki św iata zewnętrznego, działające na zjawisko świecenia. Działanie niektórych z tych czynników m ożnaby sobie objaśnić działaniem bezpośredniem, że takie wpływy zewnętrzne w prost ham ują lub podnoszą in tensywność reakcyj, będących istotą proce
su świecenia, albo też wpływem pośrednim, to znaczy, że one oddziaływ ają na sam or
ganizm, na całą jego akcyę życiową i że, zm ieniając wew nętrzne warunki organizmu,
powodują zm iany w intensywności zjawiska biologicznego, które lum iniscencyą nazyw a
my. Że to ostatnie przypuszczenie je s t mo
żliwe, za tem przem aw iają obserwacye, w ska
zujące, że od w ew nętrznego stanu organizm u zależna jest czasem fosforescencya. W wie
lu razach wiek zwierzęcia jest czynnikiem powodującym pewne zm iany w sposobie wy
daw ania światła. Peters np. zauważjd, że larwy Mnemiopsis Leidii w stadyum g astru li [ mogą świecić, ale w ydają światło w po
staci jednego tylko błysku, k tó ry może się powtórzyć dopiero po dłuższym okresie spo
czynku. Ta zdolność w ydaw ania św iatła zwiększa się wraz z postępem rozwoju. L a r
wy urzęsione, u których w ykształcają się szeregi grzebyków, m ogą wydawać kilka błysków jeden po drugim i ilość ich rośnie w m iarę tego, jak larwa zbliża się do stadyum zwierzęcia dorosłego.
Do innych w arunków wew nętrznych świe
cenia należy zaliczyć wpływy ze strony sy-
j
stem u nerwowego. Gdy się np. chce prze
prowadzać doświadczenia nad wpływem podrażnień mechanicznych na akcyę świece
nia u zwierząt wyższych, to się natrafia na te trudności, że organy świecące tych zwie
rzą t zostają w ścisłym związku z systemem nerwowym, k tóry w ydaw anie św iatła regu
luje. W szystkie organy świecące o budowie skomplikowanej posiadają liczne rozgałęzie
nia nerwów. W ykazał to Chun u głowono- gów, a Brauner u ryb kostnoszkieletowych.
Najlepiej jest jednakże znana budowa orga
nu świecącego Lam pyris splendidula. Kólli- ker i Maks Schultze wykazali w nich obec
ność nerwów, nie zbadali tylko, czy istnieje jakieś połączenie ich z kom órkam i świecące- mi. Dopiero Owsianikow zauważył, że od
nogi nerwowe wchodzą do komórek świecą
cych i dosięgają jądra. Przeciw niem u wy
stąpił W ielowieyski, który nie mógł zauw a
żyć nerwów wew nątrz komórki i który tw ier
dził, że nerwy stykają się z częściami obwo- dowemi komórki świecącej. Sama obser-
j
wacya zjaw iska świecenia owadów pozwala
| przypuszczać, że istnieje jakaś zależność świecenia od system u nerwowego. Samce j np. Lam pyris splendidula w locie nagle stają
| się nieświecące i również nagle świecić za
czynają. Samice zaś świecą stale, ale na
pewne pobudki zewnętrzne odpowiadać mo-
380 W S Z E C H Ś W I A T JSIa 24
gą. P rzestają np. świecić, g d y się je weźmie
do ręki. Yerworn przeprow adził szereg b a
dań nad zależnością świecenia Luciola italica od system u nerwowego. U owadów ty ch zarówno samce ja k samice w ydają św iatło w ten sposób, że ukazuje się ono i znika 60 — 80 razy na m inutę, a u staje zupełnie tylko podczas snu owadów. Verworn pod
daw ał śpiące owady działaniu pobudek m e
chanicznych przez w strząsanie ich i zauw a
żył, że budziły się one, poruszały i z tą chwi
lą w ydaw ać zaczynały światło. Przytem błyski tego św iatła były najintensyw niejsze wtedy, g d y owad poruszał się n ajenergicz
niej. Ażeby zbadać gdzie znajduje się cen
trum , regulujące świecenie, Y erworn odci
nał badanym okazom głowę. Rytm iczne w ydaw anie św iatła ustaw ało w tejże chwili, ukazyw ało się tylko za podrażnieniem rany, lub wtedy, gdy Yerworn przecinał zwierzę po stronie brzusznej tam gdzie się znajdują zwoje łańcucha brzusznego. W dalszym ciągu Verworn narkotyzow ał owady chloro
formem i zauważył, że przestały one św iatło w ydaw ać i tylko za podrażnieniem słabe błyski się ukazyw ały. G dy działanie chlo
roform u było tak silne i trw ało tak długo, że powodowało śmierć zwierzęcia, wówczas o r
gany nagle osiągały m axim um siły św iatła i po 1 — 2 m inutach gasły zupełnie. Z do
św iadczeń tych Verworn wnioskuje, że cen
trum regulujące świecenie leży w ganglio- nach obrączki gardzielowej i że zwoje ła ń cucha brzusznego w ysyłają im pulsy, powo
dujące wzmocnienie siły św iatła aż do m axi- mum i następnie jej osłabienie. Oo zaś do zachow ania się świecenia podczas narkozy, to Verworn objaśnia je w sposób n a stęp u ją
cy. J a k w każdej żyjącej substancyi prze
m iana m ateryi polega na dw u przeciw nych procesach: asym ilacyjnych i dysym ilacyj- nych, tak samo dzieje się w substancyi świe
cącej. P rodukcya św iatła jest związana z funkcyą rozpadow ą substancyi. G dj7 owad jest zachloroform ow any, wówczas centrum świecenia je s t znieczulone i tylko przez p o drażnienie samej substancyi świecącej można wywołać ukazanie się św iatła. Silniejsze działanie chloroform u powoduje jednakże rozpad protoplazm y komórek. A więc to silne w ydaw anie św iatła, zachodzące na k il
ka m in u t przed śm iercią zwierzęcia Yerworn
tłum aczy procesem rozpadowym, zachodzą
cym w substancyi świecącej i powodującym w niej świecenie.
Zależność w ydaw ania św iatła od system u nerwowego doskonale można obserwować na pew nych g atu nkach ryb kostnoszkieleto- wych ja k A stronectes, Chaulidus i innych.
B rau er wykazał w ich organach świecących urządzenia służące do tego, żeby przez obró
cenie samego organu światło nazew nątrz wy- I dostać się nie mogło.
W w ypadkach, kiedy świecenie zachodzi w śluzie, wydzielanym przez organy, wpły
w u system u nerwowego w prost obserwować nie można, ponieważ zależne od niego może być jedynie wydzielanie nowych ilości śluzu, : ale nie świecenie mas śluzu poprzednio w y
dalonego.
Pod względem w arunków w ew nętrznych chodzi o to, czy oprócz system u nerwowego także ogólny stan odżywienia organizmu i intensyw ność jego procesów życiowych ma związek ze zjaw iskiem świecenia. Są fak ty pozornie przeciw tem u przem awiające. Zna
ne są np. w ypadki świecenia po śmierci, po ustan iu procesów życiowych, ja k to Gies- brecht obserwował na Copepodach morskich.
P re p ara ty jego w glicerynie świeciły w 10 godzin po śmierci zwierzęcia, a naw et obser
wował on świecenie takich preparatów po upływ ie trzech tygodni, o ile zwilżał je wodą.
Zjaw isko to polega na świeceniu substancyj, które są za życia wyprodukowane. Naod- wrót z pracy Lehm ana wiemy, że możliwe
j
je s t życie bakteryj świecących bez w ydaw a
nia św iatła. Hodował on je na pewnych po
żywkach (phloxin-żelatynie) przez dw a m ie
siące i ani razu świecenia wśród nich nie za
uw ażył, pomimo że kolonie tych samych bakteryj na pożywkach zwykłych światło w ydaw ały stale.
Zależność między odżywianiem, wzrostem a lum iniscencyą badał Beijerinck też na ba- kteryach. Zasada jego doświadczeń polega
ła na tem, że umieszczał bardzo wielką ilość bakteryj na pożywkach, zawierających tylko pewne składniki do odżywiania potrzebne i następnie,, dodając rozm aitych substancyj pokarm ow ych, obserwował ich działanie na w zrost i świecenie kolonij. B akterye umiesz
czone n a takiej pożywce na razie świeciły.
Po pewnym jedn ak czasie z powodu braku
.Nić 24
W S Z E C H Ś W IA T381 pożywienia w zrost i świecenie ustało. W ów
czas Beijerinck um ieszczał na żelatynie, ową kolonię zawierającej, substancye, których w pływ m iał badać. Z jego doświadczeń w y
nika, że niektóre substancye odżywcze m ają w pływ n a w ydaw anie św iatła, inne tylko na wzrost. Substancye, w yw ołujące silne świe
cenie bakteryj, wywołują jednocześnie silny ich wzrost, nazyw a więc je Beijerinck pla- stycznemi; natom iast substancye, sprzyjają
ce wzrostow i bakteryj, nie w yw ołują jed n o cześnie ukazania się światła. Przykładem takiego zachowania się je st Photobacterium phosphorescens i Photobacterium Pflugeri, które pow odują ferm entacyę glukozy ilew u - lozy,przyczem w ydzielane zostają równe ilo
ści bezwodnika węglowego i wodoru. K o nieczną do procesu tego jest obecność tlenu i peptonu. Wobec braku tlenu znika świe
cenie i ferm entacya, w zrost jednakże nie zo
staje przerw any. Ze substancye, powodują
ce silny wzrost kolonii, sprzyjają jednocześ
nie rozwojowi światła, przekonał się Beije
rinck z następującego doświadczenia. H o
dow ał on Photobacterium phosphorescens n a ekstrakcie z ryb w wodzie morskiej z do- ; daniem 1% peptonu i 2% gliceryny. B akteiye rosły bardzo szybko i po 2 — 3 dniach tw o rzyły brunatno-żółtą masę. Dodanie glice
ry ny i asparaginy powodowało szybszy jesz
cze wzrost i świecenie kolonii. Kolonie ta kie reagują niezwykle szybko na dodanie t a kich substancyj do pożywek: lewuloza np. i lub glukoza czynią je świecącemi ju ż po kil
k u sekundach, przytem reagują one na nie
zmiernie m ałe ich ilości, ta k że Beijerinck widzi pew ną analogię tych reakcyj z zacho
waniem się płomienia bunsenowskiego, tylko że reakcye bakteryj trw ają znacznie dłużej.
Ogólny rezultat swych badań nad Bacte
rium phosphoreum i B acterium Pflugeri Beijerinck opisuje w ten sposób, że zarówno w zrost ja k w ydaw anie św iatła w ym agają obecności peptonu, k tóryby wydzielał azot, oraz jeszcze jakiegoś związku węglowego, również azot zawierającego. Związki te, jako też i sole amonowe kw asów organicznych same świecenia wyw ołać nie mogą, ponieważ nie zawierają wolnego azotu, tylko w obec
ności peptonu ukazanie się jego powodują.
In n e g atu n k i bakteryj, ja k Photobacterium lum inosum i Photobacterium indicum, po
trzebują do kom pletnego odżywiania tylko peptonu, lub pewnych ciał białkowych, k tó
re się mogą peptonizować przy pomocy pew nych ferm entów proteolitycznych. Beije
rinck nazywa te bakterye peptonicznemi w odróżnieniu od g rupy poprzedniej. Jeżeli się bakteryom peptonicznym obok peptonu poda innych ciał organicznych, jak cukru mlecznego, lewulozy, m altozy lub glukozy, wówczas działają one szkodliwie na wzrost i na świecenie w skutek tego, że powodują produkcyę kwasów.
W ogóle Beijerinck zauważył, że z wy
jątkiem peptonu wszystkie substancye wy
wołujące świecenie i wzrost po pewnym cza
sie powodują zgaśnięcie kolonii. B akteiye bowiem w ytw arzają z tych substancyj kw a
sy, które niszczą świecenie. Jeżeli do takiej kolonii wygasłej doda się sody, wówczas przez zobojętnienie reakcyi kwaśnej świece
nie w ystępuje z powrotem. Beijerinck wraz z W ijsmanem badał działanie bardzo wiel
kiej ilości ciał organicznych na świecenie bakteryj i wykazał, że liczne węglowodany, jak glukoza, maltoza, galaktoza oraz inne substancye, ja k gliceryna, kwasy organiczne oraz pewne ich sole, aminy, ja k alanina, glu- kozam in silne świecenie powodują. Że n a
tom iast ciała aromatyczne, jak lofina, hy- drobenzamid oraz tłuszcze nie wyw ierają ża
dnego wpływu na świecenie bakteryj.
Bronisława Jakimowiczówna.
(DN)
OWADY, JA K O P O Ż Y W IE N IE LU DZI.
Fakt, że ludzie jedzą niektóre owady, jest do
brze znany, ale mało wiadomo, jak dalece ten zwyczaj, jest rozpowszechniony.
Na pierwszem miejscu wymienić należy szarań
czę, która u wielu ludów jest jadalną, a była nią i w starożytności. Plinius pisze, że partowie je
dzą szarańczę, a Diodorus Sikulus opowiada o pewnem plemieniu murzynów, że ci solą szarań
czę i soloną żywią się przez wielką część roku.
Pismo św. wspomina o św. Janie, że żywił się szarańczą i miodem leśnym. I dziś, w tych oko
licach szarańcze lud je w wielkiej ilości, a cudzo
ziemcom, którzy przychodzą w odwiedziny do na
miotu arabskiego, prócz daktylów, mąki i wody,