• Nie Znaleziono Wyników

Tom XXVI 19

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Tom XXVI 19"

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

t e

19

(1301). W arszawa, dnia 12 ^naja 190? r. Tom XXVI

T Y G O D N I K P O P U L A R N Y , P O Ś W I Ę C O N Y NAUKOM P R Z Y R O D N I C Z Y M .

P RENUM E RATA „W S ZECHŚ W1 AT A“ . W W arszaw ie: rocznie rb, 8, kw artalnie rb. 2.

/ przesyłką pocztow ą: rocznie rb. 10, półr. rb. 5.

PRENUMEROWAĆ MOŻNA:

W Redakcyi W szechśw iata i we w szystkich księ­

garniach w kraju 1 za granicą.

R edaktor W szechśw iata przyjm uje ze spraw am i redakcyjnem i codziennie od godzi­

ny 6 do 8 wieczorem w lokalu redakcyi.

A d r e s R e d a k c y i : K R U C Z A N r . 3 2 . T e l e f o n u 8 3 1 4 , O Z N A C Z E N IA C IĘ Ż A R Ó W

ATOMOWYCH: N O W A W IE L K O Ś Ć C IĘŻA RU A T O M O W EG O AZOTU.

Dokładne oznaczenia wielkości, które w myśl teo ry i D altona n a z y w a m y cięża­

rami atom owem i pierwiastków, posiadają w chemii współczesnej znaczenie podsta­

wowe, gdyż wielkości t e — ciężary atomo­

we — są p u n k tem wyjścia wszelkich ra ­ chunków stechiom etrycznych, bez któ ry ch obecnie chem ia obyć się nie może i są niezbędnemi elem entami ty c h rachunków niezależnie od naszych poglądów na ma- teryę, niezależnie od h y p o tezy czy teo ­ ryi atomistycznej, której obecnie zawdzię­

czają nazwę swą bieżącą. Mówiąc bo­

wiem „ciężar a tom o w y ” używ am y kon- wencyonalnio ustalonej nazw y dla cięża­

ru rozpatryw anego pierwiastku, pomnożo­

nego przez jego wartościowość, k tó ry się łączy z 1,008 jedn o stki wagowej wodoru (w razie b raku odpowiedniego bezpośred­

niego połączenia ustalam y wielkość tę za pośrednictw em jakiegokolw iek pier­

wiastku, łączącego się z wodorem i z roz- p a try w a n e m ciałem). Oznaczanie więc tych pierwszorzędnej wartości stałych che­

micznych odbyw a się nieustannie od cza­

su R ichtera i Daltona, prowadzi się też

i obecnie i właśnie wprowadzenie do ozna­

czeń tego rodzaju potężnych środków, ja- kiemi nauka obecna rozporządza, pozwo­

liło już na uskutecznienie pewnych zmian w posiadanych dotychczas danych i na przyszłość wprowadzić możo cały szereg zasadniczych poprawek.

Najważniejszą zdobyczą ostatniej doby w sprawie ciężarów atomowych je s t no­

we oznaczenie ciężaru atom owego azotu;

mianowicie w ostatnim raporcie komisyi międzynarodowej, zajmującej się corocz­

nie redagowanniem ogólnie obowiązującej listy ciężarów atomowych, znajdujemy N = 14,01 zamiast poprzedniej wartości

14,04, datującej się jeszcze od Stasa *).

J a k postaramy się wykazać poniżej owo oznaczenie ciężaru at. azotu j e s t pierwszem z oznaczeń, któ rych szereg ca­

ły zmienić może wiele z przyjm owanych obecnie wartości; w ty m względzie — z p unktu w idzenia historycznego odegra podobną rolę, j a k ą w swoim czasie (oko­

ło 1840 r.) odegrało oznaczenie c. at. wę­

gla, wykonane przez D um asa i Stasa, które wykazało błąd dochodzący do 2°/0

') Spraw ozdanie to umieszczano b y w a we w szystkich pism ach chem icznych, p. np. Z. ph.

Ch. T. 4 VII zeszyt 5, a u nas w „Chemiku P o l­

skim" zwykle w streszczeniu.

(2)

290 W SZ EC H ŚW IA T Ho 19 w oznaczeniu Berzeliusa i przez w y k a ­

zanie tego błędu, podkop u jąc a u to r y te t nadzwyczaj pow ażny w ty m czasie ozna­

czeń wielkiego ch e m ik a szwedzkiego, w y ­ wołało szereg badań, m ają c y c h na celu sprawdzenie podanych przez niego rezul­

tatów . Nowe oznaczenie c. at. azotu dąży do rewizyi p o d a n y c h przez Stasa *) cięża­

rów atom ow ych.

Pra ce z dziedziny określania ciężarów a to m o w y c h drogą c h e m ic z n ą —a o tego ro­

dzaju m etod a ch pisać tu zamiar m a m y — m uszą b y ć najdokładniejszem u a są i n a jb a r­

dziej odpowiedzialnemi pom iaram i w che­

mii. I ze względu na to właśnie są i n te ­ resujące, g d yż ro zpatrując je p rzekonać się m ożemy, jak daleko w danej n au c e — a więc w chem ii—iść może ścisłość p o ­ miarów, ja k a jest wrartość m eto d u ż y w a ­ n y c h i j a k —W obecny m stanie n a u ki do podobnego zadania brać się należy.

Dokładność, to możność określenia po­

pełnianego błędu, a nie jego niepopełnie- nie, w większości ' wypadków; mowa więc o dokładności danej m eto d y je s t równoznaczna z rozpatrzeniem ilości i wiel­

kości błędów.

Przyjrzyjm y się więc naprzód metodom służącym do oznaczania ciężarów atom o ­ wych. Ciężary atom owe odnosimy obec­

nie do c. at. tlenu, przyjętego za 16; w e ­ dług prof. Ostwalda *) m eto d y służące do ich oznaczania dzielimy na 3 k a te g o ry e.

Pierw sza k a te g o ry a zawiera w sjbie m etody, oznaczające ilość pierw iastk u znanego, połączoną z daną ilością innego pierwiastku, k tórego c. at. oznaczyć p r a ­ gniemy. Np. dodajem y roztworu o znanej zawartości srebra do roztworu chlorku sodu i w a ż y m y utw orzony chlorek sre­

bra; odjąw szy od tego ciężaru wagę zu­

żytego srebra, otrzym ujem y ilość chloru, k tó ra się łączy w danej reakcyi; o trz y ­ m ujem y w z ó r

X

A — r, skąd X = A r a

(1) .

X o znacza c. at. srebra A „ c. at. chloru p wagę srebra zużytego a „ chloru (otrzymaną j a k

wyżej wyjaśniliśmy) ze wzoru (I) mając ciężar at. chloru (A)

oznaczam y X .

Do drugiej k a te g o ry i zaliczamy m e to ­ dy, oznaczające ilość p e w n e g o połączenia (ciała złożonego), które przechodzi w w y ­

konywanej re a k c y ę w określoną ilość cia­

ła zaw ierającego formułkę, którego o. at.

oznaczamy. Np. K Cl przechodzi w K No3 stąd oznaczamy N j a k następuje

N - f [K + 3 0 ] _ p _ K Cl

(I)

* + B _

A — r, X = A r — B

(II) (Uważamy za znane c. at. K, O, Cl.) porów ny w ając w zory (I) i (II) widzimy

co znaczą B i A.

Do trzeciej nako niec k a te g o ry i zalicza­

my pew ną ilość innego połączenia tego pierwiastku. Np. Ba Cl2 (który ważymy), przechodzi w Ba S 0 4 (który ważym y), my m etody, w k tó ry c h w y c h o d z ą c ze | otrzym ujem y Avięc, oznaczając przez X c.

znanej ilości połączenia danego pierwiast- I at. Ba ku, którego c. at. oznaczam y, otrzymuje- j

p — ciężar Ba Cl2 a = „ Ba S 0 4

X — c. at. baru A = Cl,

B = S 0 4

') J. S. S ta 5*, chem ik belgijski, nr. w r. 1813, um arł 1891.

') Por. L elirbuch der Allg Chemie T. 1 (wyd.

1891 r.) str. 21 ł nst.

(3)

1 0 WSZECHŚWIAT 291 Nietrudno dowieść, że pierw sza kate-

gorya metod zapewnia największą ś c i­

słość

Wielkość błędu, a więc ilościowe ozna­

czenie ścisłości, możebne jest w każdym szczególnym przypadku.

Przejdźm y teraz do interesującego nas przypadku: do ciężaru atomowego azotu.

Wielkość tę — na drodze chemicznej — oznaczamy zapomocą m etod drugiej k a ­ tegoryi. M am y więc np. oznaczenia S ta ­ sa, polegające n a przeprowadzeniu znanej ilości KOI, NaCl lub LiCl w I v N 0 3, N a N 0 3, L i N 0 3. Oznaczenia te dały

N — 14,0410 + 0,0037 (błąd możliwy).

W szyscy późniejsi eksperym entatorowie otrzymywali na drodze chemicznej rezul­

taty nadzwyczaj zbliżone do powyżej po­

danych. Tymczasem z rozmaitych powo­

dów przypuszczać można było, że rezul­

tat ten jest błędny: Mianowicie uczeni, posiadający rozgłos pierwszorzędnych eks­

perymentatorów, przez bezpośrednie w a ­ żenie azotu otrzym yw ali stale wartości N wahające się pomiędzy

14,005 (Leduc ') a 11,009 (Lord Rayleigh).

Pom iary te przechodzą pod względem ścisłości m etody chemiczne — należało więc przypuszczać, że nowe ścisłe do­

świadczenia i na drodze chemicznej da­

dzą c. at. azotu w większej niż poprzed­

nie pomiary zgodnie z pomiarami fizy- cznemi.

W ty m celu prof. G uye rozpoczął ba­

dania. Zajął się przedewszystkiein obli­

czeniem błędu m etody używanej, t. j. m e­

tody drugiej kategoryi.

Zwrócić musimy uwagę specyalną na tę pracę przygotowawczą, jej bowiem rezul­

t a t pozwolił prowadzić badania z całą św ia­

domością środków dosiadanych, ze świa­

domością granicy potęgi doświadczenia;

dawał możność ilościowego określenia wartości tegoż doświadczenia, co jest ostatecznie szczytem, do którego dojść może metoda doświadczalna. W róćm y na chwilę do naszych kategoryj i metod.

r w pierwszej kategoryi w ym agać mo­

że jednego lub wielu stosunków atom o ­ wych: istotnie A może być pierwiast­

kiem, do którego odnosimy nasze cięża­

ry atomowe (tlen obecnie) lub może nim nie być; otóż wiadomo, że wiele ozna­

czeń, w ym agających dwu stosunków a to ­ mowych, dosięga ścisłości ‘ /sooo ponie­

waż błąd tu popełniony j e s t 2 razy wię­

kszy od błędu popełnianego, kiedy A je s t pierwiastkiem, do którego odnosimy c. at.

przeto w tym ostatnim przypadku błąd dosięga Yiooio rezultatu. (Błąd w ozna­

czeniu r) 2).

Przyjrzyjm y się teraz równaniu, które daje ciężar at. azotu; m am y tu (druga k ategorya):

X = A r — B (a) np. N + ( A g + 3 0 )

N = A g r — [Ag + 30]

A g (metoda polega na przeprow adzeniu pe- (a)’ wnej ilości srebra w azotan srebra) W e wzorze (a)’ m a m y A g N 0 3 = 169,97

(według obowiązującej tablicy międzynaro- wej)

0 = 16

jeżeli prag niem y obliczyć błąd popełniony w tem oznaczeniu, to zauw ażyć musimy

1) że na r wynosi on ‘ /ioooo

2) na wielkości w nawiasie wynosi on Yiooo? otrzym am y więc'

Błąd w oznaczeniu c. at. N zapomocą

169 97

drugiej ka tegoryi metod = ’

[

10000

169,77 . 3 x 16

"T

5000 5000 = A N

') Por. rach u n ek w ykonany przez O stw alda 1. c.

V Zauw ażyć tu w naw iasie w ypada, że oficyal- ne zniżenie c. at. azotu n a stę p u je w dwa prze­

szło la ta po ogłoszeniu definityw nych p ra c w tej dziedzinie przez prof. P. Guyea.

*) Com ptes R endus t. 125 p, 299 (1887 r.)

') Por. Guye i Bogdan Jo u rn a l dę Chimie phy- si(|ue T 111 N r. 7 G905 r.)

J) Ścisłość oznaczeń r je s t w p rak ty c e m niej­

sza od '/looooi jeżeli więc przyjm ujem y błąd na tam oznaczeniu za rów ny ’/ioooot to przez to zm niejszam y jedynie błąd ogólny, k tó ry obliczyć pragniem y, co nie szkodzi naszem u rozum ow aniu.

(4)

292 w szec h św ia t j 19 Ze wzoru tego oznaczym y ty lk o abso­

lutną wartość błędu (znaku więc nie określimy, t. j, nie z b a d am y , czy mamy zadużo czy zamało).

Zdarzyć się mogą dwa w ypadki k rań ­ cowe

1) błędy wzajemnie się kompensują w sposób najw ygodniejszy; m am y w tedy:

A N — + 109,97 ( - ‘A 7:.ooo) 43

5000 2) błędy się dodają

A N = +

169,97 [Y.ooo + 7ioooo] — 48 5000 wszystkie inne możliwe w ypadki (a więc

w ypadki częściowego k o m p en so w an ia błędów) zawierają się p om iędzy dwom a krańcowemi.

Średnio więc o trzy m am y 0,0046 + 0,0726

A N = +

2 ± 0,0385

A więc b łąd średni w oznaczeniu c. at.

zapomocą przeprowadzenia srebra w a zo ­ tan srebra (m etoda drugiej k a te g o ry i) z a ­ pewnia ścisłość 3— 4 je d n o s te k drugiego znaku dziesiętnego. R achunki, równie proste j a k wyżej przytoczony, w ykazały, że żadna z klasycznych m eto d u ż y w a ­ n ych do oznaczenia c. at. azotu, nie za­

pewnia z n ak u dziesiętnego drugiego; pr.

Guye znalazł wszędzie błąd od 0,01— 0,04.

W obec faktu, że różnica p om iędzy ozna­

czeniami chemicznem i a fizycznemi w y ­ nosi właśnie 0,03 (t. j. 14,04— 14,009), chcąc ro zstrz y g n ą ć — n a drodze ozna­

czenia chem icznego, t. j. analizy wago- wej lub objętościowej, kwestyę, należało zw rócić się do m etod ściślejszych, niż m eto d y drugiej kategoryi.

Jeżeli się zwrócim y do rów nania (a), to spostrzeżemy, że błąd będzie tem mniejszy, im mniejsze j e s t A i B (mówimy o p r z y ­ p a d k u , k ie d y błędy się dodają; j e s t to p r z y p a d e k najgorszy); chcąc więc o trz y ­ m ać m aximum ścisłości, należy b r a ć po­

łączenia, w k tó ry c h A i B są możliwie małe; A w n a s z y c h w zorach oznacza cię­

żar c z ąstec z k o w y u ż y te g o związku azotu;

B je s t to różn ica pom iędzy t y m ciężarem a azotem, gdyż zachodzi zależnóŚĆ X = A —B; więc n a le ż y używ ać do analizy:

1) ciała o m a ł y m ’"ciężarze cząsteczko­

wym.

= ± 0,0046 (błąd minimalny)

— i 0,0726 (błąd maksymalny)

2) o m aksymalnej zawartości azotu ‘).

W celu zadosyć uczynienia t y m k a rd y ­ nalnym w a runkom ścisłości zwrócono się do połączeń azotu z tlenem; najlepiej w y ­ m aganiom odpowiada N20 t a k ze wzglę­

du na ciężar cząsteczkowy, jako też ze względu na zawartość N.

U ż y w an a przez prof. Guyea metoda w agow a polegała n a rozłożeniu (w spe cyalnie obm yślonym przyrządzie 2) pew ­ nej ilości N 30 (którą oznaczono b e z p o ­ średnio przez ważenie) przez drut żelazny w tem p e ra tu rz e czerwoności na azot i tlen według wzoru N20 = N2 -|- O; tlen zostaje n a drucie (który się utlenia); azot zaś w y dalam y z a paratu; ważąc ów drut (naturalnie nie wyjm ując go z aparatu) przed i po doświadczeniu otrzym yw ano wagę tlenu; a więc:

N„0—j j - = r (oznaczone wagow o) skąd N =

= ^ o - i o

błąd więc m etody w opisanem dośw iad­

czeniu redukuje się do

A N = ± ^ N 2 O x r r = 7 loooo

A N = ± y X 7:0000 = ± 0 , 0 0 2 2 .

M etoda więc ta zapew nia 2-gi znak dzie­

siętny.

W ten sposób okazuje się, że metoda, jako taka, je s t w yborna i zadosyć czyni wszelkim wym aganiom ; należało jeszcze

!) Z poprzednich dośw iadczeń n a jb ard zie j temu celowi odpow iadają dośw iadczenia Thom sona z HC1 i NH3.

'*> Ciekawego szczegółów czy teln ik a odsyłani do p ra c y cytow anej.

(5)

M 19 W S Z E O H S WIAT 2 9 3

zbadać błędy, w ynikające z przebiegu doświadczenia, polegające na w adach apa­

ratu, nakoniec błędy —ew entualnie—indy­

widualne eksperym entatora. Te ostatnie usunięto, porów nyw ając rezultaty doświad­

czeń, w y k o n a n y c h przez rozm aitych eks­

perym entatorów ; pierwsze dwie katego ry e błędów opisano szczegółowo i ściśle — d yskusy a w tej k w estyi w y m a g a opisu aparatu, więc jej oszczędzamy czytelni­

kowi— i rez u lta t tego badania w ypadł ja k następuje: wszystkie możliwe błędy do­

świadczenia zwiększają otrzym yw any ć.

at. azotu. O trzym ano zaś N = 14,007 śre­

dnio; w artość tę c. at. azotu należy uw a­

żać więc za m ak sy m a ln ą (wobec wyżej wyłuszczonej własności metody).

Błąd ( A N ) wynosi ± 0,0055 A więc na podstaw ie opisyw anych do­

świadczeń n ależy uw ażać 14,012 (t. j.

14,007-f-0,005) za ciężar at. azotu, przy­

czem, powtarzamy, ponieważ m etoda mo­

gła daó raczej z b y t duże, niż z b y t mało rezultaty, j e s t to wielkość większa od

rzeczywistej; .

Dla uzupełnienia opisu dodajmy, że N20 otrzym yw ano w myśl następującego równania: NH2OH HC1 (chlorowodorek liydroksylaininu). - ( - N a H O = 2 H 30-(-NaC'l-{- N,0.

Nowe potwierdzenie zyskał nowy c. at.

azotu w badaniach, przeprowadzonych w laboratoryum prof. G uyea przez pp.

J a ąu e ro d a i B ogdana ■).

Analizowano znowu N20 — tym razem wolumetrycznie. Zapom ocą specyalnie skonstruow anego a p a ra tu (w szczegóły budowy jego nie możemy się tu wdawać) mierzono z w ielką ścisłością pew ną obję­

tość N20 ; n astępnie rozkładano gaz ten zapomocą d ru tu żelaznego w tem p e ra tu ­ rze czerwoności (rozpalano drut w ty ch

') Gdyż w aga, której używ ano, daw ała śc i­

słość ’/io mff n a 100 o, a ścisłość w ag i mało się zm ienia z obciążeniem , poniew aż w ażono 0,3—0,5 </.

ścisłość więc w ażeń b y ła od '/auoo — '/ 500(), a więc średnio '/^oo ogólnej ilości; widzimy więc na tym przykładzie, że zało żo n a do rachunków ścisłość teoretyczna ‘ /ioooo przechodzi ścisłość p ra k ty c z ­

n ą , która tu dochodzi tylko '/iooo-

ł ) Journal de Chimie physiąue, t 111 (1905 r.)

równie jak i w poprzednich badaniach przez prąd elektryczny) według wzoru

N.O = Ns - f O.

Tlen zostawał na drucie; po całkowitem rozłożeniu mierzono objętość azotu pozo­

stałego; zapomocą więc 2 zmierzonych objętości—mianowicie objętości N 20 przed doświadczeniem i objętości N2 po doświad­

c z e n iu — wiedząc gęstość obudwu gazów, możemy oznaczyć stosunek jak w po- przedniem doświadczeniu ; a więc o- znaczyć c. at. azotu.

Znaleziono średni stosunek objętościowy N, = . 1,00686 w tem peraturze 0° i pod ciśnieniem 760 mm rtęci (z uwzględnie­

niem wszelkich możliwych poprawek).

Gęstości N 20 i N2 potrzebne do rachu n­

k u b rano z poprzednich badań Leduca, R ayleigha i Guyea; z pomiarów ty ch otrzym ujem y średnio:

• 1 litr N20 w aży 1,9772 g 1 „ N2 „ 1,25045 o

Z doświadczeń zaś opisyw anych w y­

nika, że 1 litr N20 zawiera 1,00686 l ') azotu, a więc w 1,9772 g N20 mamy (1,00686 X 1,25045) g = 1,25903 g N2, a więc 0.71869 </ tlenu; m am y więc N. 1,25903 , . „ 1,25903 w „ .

O ~ 0,71869’ 1 0,71869 X 1 zważywszy, że O = 16, otrzym ujem y Ń = 14,015.

1 w danym w ypad ku rozpatrzenie mo­

żliwych przyczyn błędów doprowadza do wniosku, że o ile jak a ś z ty c h przyczyn zachodzi, rezultat otrzym yw any zwiększa się, t. j. doświadczenie daje wartość zaw ­ sze większą od istotnej 2).

') A zot i tlen, łącząc się, zm niejszają objętość.

2) Między innem i, jeżeliby np. reakcya rozkła­

du N20 zachodziła nie według powyżej podanego wzoru, lecz ja k następuje 2 N ,0 = N2 -f- 2NO (bj m usianoby otrzym ać ogromne zwiększenie się ob­

jętości po poddaniu N20 rozkładowi, g d y ż we­

dług praw a A vogadra objętości (w różnych w a­

ru n k ac h ciśnienia i tem peratury) t gram oczą- steczki (lub mola) w szystkich gazów są je d n a k o ­ we, a więc o ileby rozkład 2 gr. cząst. N 20 da­

wał, ja k w rów naniu (b) 3 gram ocząsteczki, n ale­

żałoby się spodziew ać dużego zw iększenia ob ję­

tości po uskutecznieniu tego rozkładu.

(6)

2 9 4 W8ZECHŚW1AT Kq 19 W ięc obiedwie m e t o d y —w ago w a rów ­

nie j a k objętościow a — n a d a ją się n ie­

zmiernie do w y k a z a n ia konieczności zmniej­

szenia podaneg o przez S ta sa c. at. azotu.

To też b a dania te rozstrzy g ały kw esty ę:

nie ulegało wątpliwości, że za najbardziej z rzeczywistością zgodną wartość c. at.

azotu należy przy jąć 14,01; ko m isy a m ię­

d zy n aro d ow a c. at. spóźniła się w swojein skonstatowaniu; tego rodzaju konserw atyzm w y w o ła ł n a w e t za rz u ty przeciw niej: kwe- sty a c. at. azotu wzbudziła dosyć żywe polemiki, poruszyła namiętności.

Lecz w ró ćm y jeszcze n a chw ilę do wo- lum e try c z n eg o oznaczenia c. at. azotu.

J a k powiedzieliśmy, s to su n e k objętości- N 2 otrzym anego z rozkładu N20 do N 20 u żytego oznaczono ja k o ró w n y 1,00686

Przy po m n ijm y , że rozkład odbywał się według wzoru N 20 = Na ^ 0 2 i że O po ch łaniany b y ł przez żelazo; a więc j e ­ den mol N 20 dawał j e d e n mol N 2; jeżeli więc nie mają one je d n a k o w e j objętości, to w y łam ują się przez to sair.o z pod praw a A vo gadra. T a k j e s t w istocie.

Mamy w ty m stosunku objętościow ym dowód n a to, że prawo A v o g a d ra odpo­

wiada zjaw iskom je d y n ie w przybliżeniu.

J u ż poprzednio podnoszono, że prawo A v o g a d ra jest ty lk o przybliżone *); ta k np. prof. Guye w y k azał m iędzy innemi, że należy do p r a w a tego wprow adzić po ­ prawki, będ ące w związku z te o ry ą van der W aalsa 2)

') W d ru g ie m w y d a n iu n ie m ie ck ie m sw ej z n a ­ k o m itej książki: „C iągłość sta n ó w p ły n n e g o i g a z o w e g o ” v a n d er W a a ls (w r 1899 — 1100 dcchodzi, m iędzy in n e m i, do n a s tę p u ją c e g o sfor­

m u ło w a n ia p ra w a A vo g ad ra: o bjętości dw u gazów z a w ie ra ją c e tę sam ę ilos'ć c z ą s te c z e k w tem p- 0° i pod ciśn. 1 a tm są m iędzy so b ą jak

1 1

(1-f-a) (1— b) do ( 1 + a ’) ( l —b‘)

gdzie a, a ‘, b, b ‘ s ą to s ta łe z ró w n a n ia v a n der W a alsa. P or. P h . Guye. A rch. des sciences p hys. e t n a t., G eneve (4). t 9 . p 505.

2) Por. P b . Guye J o u r n a l de C him ie P h y sią u e t. III p. 35) P o d a n a ta m j e s t b ibliografia k w e ­ styi.

Rozważyć musimy, że o ile prawo Avo- ga d ra ściśle zastosowywać się dało do N 2 O i N 2, to wobec tego, że przez po­

chłonięcie tlenu, z jednej gramo-cząstecz- ki N2 O otrzym alibyśm y jednę gramo- cząsteczkę (jeden mol), zachodziłaby z a ­ leżność

Obj. N2 _ Obj. N2 O

A więc m oglibyśmy zapomocą tego wzoru oznaczyć c. at. azotu, wiedząc g ę ­ stości azotu i Ns O.

Jeżeli te n r ac h u n e k w ykonam y, to otrzym am y N=s=13,76, t. j. w artość niedo­

puszczalną. W idzim y więc, że istotnie prawo A vogadra, w formie w jakiej je Avogadro i Ampkre wygłosili j e s t prawem przybliżonem, j a k to pow tarza się rów ­ nież z praw em B >ylea i M ariottea lub z prawem Gay-Lussaca.

Lecz, ja k e ś m y już wyżej wspomnieli, dla praw a A v og a d ra zaproponow ano nową formę, czyniącą je bardziej zbliżonern do rzeczywistości. Otóż w ychodząc z tego nowego sformułowania i posługując się niczego z ciężarem atom ow ym nie mają- cemi wrspółnego stałem i fizycznemi, ozna- czonemi przez ro zm aitych autorów, pro­

fesor G uye zdołał obliczyć stosunek obj.

N2 do obj. N2 O i znalazł ja k o w artość średnią 1,00687 t. j. w arto ść niezmiernie zbliżoną do o trzym anej doświadczalnie przez J a ą u e ro d a i Bogdana.

W te n sposób oznaczenie w olum etrycz- ne c. at. azotu dostarczyło potwierdzenia dla teoryi ogólnej gazów, wykazaliśmy bowiem, że istnieje związek pomiędzy t e ­ oryą van der W a alsa a nowem sformu­

łowaniem praw a A vogadra.

J a k e ś m y już wyżej wzmiankowali, Staś wykonał najw iększą liczbę oznaczeń c. at.

azotu, przeprowadzając chlorki m etali al­

k alicznych w odpowiednie azotany, w e ­ dług wzoru ogólnego MCI — MNOa gdzie M j e s t Na, K, Li; o trz y m y w a ł on azot w'ediug równania M N 0 3 — (M-f-03) = N ; otóż widzimy, że, o ile były błędy w oznaczaniu M i O to błędy te skupiły się na otrzym yw anej wartości c. at. azo­

tu i jak e śm y wykazali powyżej C. at.

azotu otrzym any przez Stasa był isto t­

(7)

.Ne 19 WSZECHŚWIAT 2 9 5

nie zbyt duży; a więc, ponieważ dowie­

dliśmy teg o doświadczalnie, jesteśm y więc pewni, że w oznaczeniach M z a c h o ­ dziły b łę d y (c. at. tlenu bowiem należy do najlepiej oznaczonych c. at.); otóż zw ażyć należy, że ciężary at. metali a l­

kalicznych oznaczano ze związków z chlo­

rem (i z haloidami wogóle) ciężar zaś a tom ow y chloru, brom u i jodu ze stosun­

ku ich do srebra. W ten sposób jest rzeczą praw dopodobną, że główny błąd Stas popełnił w oznaczaniu ciężaru ato ­ mowego srebra, ponieważ stosunek haloi- dów do m etali alkalicznych i wyprowa­

dzenie c. at. azotu ze związków tych metali mało dostarczało samo przez się przyczyn błędów. Z drugiej żaś strony jasn e m jest, że wykazanie błędu w Sta- sowskiem oznaczeniu c. at. srebra wpłynie na zmianę prawie wszystkich oznaczo­

nych przezeń c. atomowych. Dla srebra Stas podał 107,938 jak o c. at.

Z wyżej p rzytoczonych racyj nowe o- ztiaczenie tego ciężaru j e s t niezmiernie ważne i doświadczenia w ty m kierunku dokonane w ykazują istotnie, jak to prze­

w idyw ać należy wobec tego, cośmy wy­

żej powiedzieli, błąd w oznaczeniu Sta- sa. Mianowicie n a podstaw ie b adań Ri- chardsa i W eelda należy przyjąć

A g = 107,89.

Oficyalnie dotąd obowiązuje wartość podana przez Stasa. ’

Zrozumiałem j e s t pytanie: co chemii wogóle przynoszą badania, któremi zaj­

mowaliśmy się tutaj? Czy znaczenie ich ogranicza się jedynie na dokładnem po­

daniu p ew n y ch stałych? Ja k e ś m y już wyżej wykazali, tego . rodzaju subtelne pod względem doświadczalnym badania mają znaczenie dla w yk a z a nia potęgi do­

świadczenia w danej dziedzinie umieję­

tności; w jed ny m z k o n k retn y c h p rzy ­ padków widzieliśmy, ja k rezultat otrzy­

m any ilustruje i potwierdza spekulacye teoretyczne; zawsze zaś prace tego r o ­ dzaju powodują niezw ykle ścisłe zbada­

nie zachodzącej reakcyi.

N aprzykład przeprowadzając rewizyę oznaczeń Stasa, d o ty cz ą c y ch ciężaru ato

mowego srebra, z niezwykłą ścisłością zbadano reakoyę

A g N 0 3 + NaCl = N a N 0 3 + AgCl i w tej codziennie niemal w laborato- ryach analitycznych odbyw anej reakcyi znaleziono sprawy bardziej niż p rzypusz­

czano złożone.

Przekonano się np., że chlorek srebra okluduje chlorek sodu, zbadano, że NaCl przygotow yw any w naczyniach p l a t y ­ nowych, zawiera PtC l4 i że obecność platyny wywołuje błąd w wadze NaCl dochodzący, do 0,025% i t. p.

W oznaczeniach ciężarów atomowych gazów przoprowadzono ścisłe badania ilo­

ściowe nad potęg ą osuszającą używ anych do tego środków, m am y więc teraz dano ilościowe, pozwalające na porównanie zdatności np. CaCL i H 2S 0 4 do osusze­

nia.

Słowem, badania z tej dziedziny p o d­

niosły poziom w ym agań, jak ie staw iam y doświadczeniu w chemii, udoskonaliły w wielu przypadkach Sposoby doświad­

czalne i w pewnych razach przysłużyły się do poparcia i zilustrowania zdobyczy teoretycznych.

Chcąc w tej dziedzinie pracować, nale­

ży mieć w wysokim stopniu dar expery- mentowania, zmysł k rytyczny dla ocenia­

nia tego co się robi i dobrą wolę pośw ię­

cenia sił swoich i zdolności na pracę w dziedzinie, w której osiągnięte rezultaty, nie zdobędą autorowi popularności i mo­

gą jedy nie zapewnić rozgłos w sferach ściśle fachowych. Z wszelkiem więc za­

strzeżeniem co do specyalnych mogących zajść powikłań, badacze tu pracujący są ludźmi w nauce i w jej jedy n ie postępie cel dążeń widzącymi: wzorem ich jest J . Stas, który całe swe życie — fortunę i ogromny zapas energii i inteligencyi po­

święcił tej sprawie.

A. Wroczyński.

(8)

2 9 6 W S Z E C H S W IA T Ko 19

Z W IĄ Z K I CH EM IC ZNE, P I E R W I A S T K I A „ W N Ę T R Z E “ ZIEMI.

Na stronie 140 przekładu polskiego

„D ziejów z i e m i ” N e u m a y ra c z y ta m y :

„We w n ętrzu ziemi wszelkie związki che- miczne... p raw dopodobnie m uszą hyc cał­

kowicie d y s o c y o w a n e (rozłożone); w y stę ­ p ow ać w niej m uszą ty lk o wolne pier­

wiastki, k tó re dopiero w miejscach b a r­

dziej zbliżonych ku powierzchni, gdzie ciśnienie i te m p e r a t u r a są mniejsze, mogą się znów łączyć w związki chemiczne...”

P on iew aż pogląd podobny słyszeliśm y n ie­

daw no na odczycie popularnym , w yg ło ­ szonym przez je d n e g o ze z n a n y c h naszych przyrodników, więc sądzę, że nie będzie bezpożytecznem , jeśli w a rty k u le niniej­

szym postaram się w ykazać, że tw ierdze­

nie takie, d otychczas jeszcze bardzo p o ­ pularne, pozbawione jest zupełnie podsta­

wy naukowej.

J a k z powyższego widać, cała k w e s ty a sprow adza się do tego, w jak im k ieru n k u zmienia się p ew ien układ chem iczn y wraz ze zmianą ciśnienia i te m p e ra tu ry . W e ­ dług auto ra powyżej przytoczonej c y ta ty (jak tego dowodzi w yraz „m usz ą ”), prawra n aukow e w ym agają, aby wraz ze wzrostem tem p e ra tu ry i ciśnienia związki chemiczne rozpadały s rę na pierw iastki. A b y up ro­

ścić sobie zadanie, p rzyjm ijm y, że dany je s t układ chem iczny jak ik o lw ie k , z b a d a ­ my z początk u , ja k im zmianom on ulegać może pod w p ływ em zmiany te m p e ra tu ry (pod stałem ciśnieniem), następnie pod w pływ em zm ian y ciśnienia (w stałej te m ­ peraturze), wreszcie pod w p ły w e m zmian obu czynników . J e sz c z e na p o c z ątk u X I X stulecia, a n a w e t nieco później, rozpo­

w szechniony by ł wśród chem ików pogląd, że podczas każdego łączenia się pierw ia st­

ków n a zw iązek chemiczny ciepło się wydziela, zaś podczas rozkładu zw iązku na pierw iastki— ciepło zostaje pochłonięte, czyli że, innemi słowy, łączenie się pier­

wiastków na zw iązek jest r e a k c y ą egzo­

term iczną, rozkład zaś zw iązku na pier­

w iastki — r e a k c y ą endoterm iczną. W za­

stosowaniu do układu, zaw ierającego np.

p ierw iastk i A, B i związek AB, znaczy to, że połączenie się najm niejszej choćby

ilości pierwiastków A i B n a związek AB pociąga za sobą wydzielenie się cie­

pła, rozkładowi zaś tego związku, nawet w stopniu minimalnym, towarzyszy po­

chłanianie ciepła. Następnie z nauki o ró w no w agach chem icznych wiemy, że w pewnej określonej tem p e ra turz e (tutaj i wszędzie niżej, o ile wyraźnie nie bę­

dziemy twierdzili inaczej, ciśnienie zakła­

dam y stałe) układ w równowadze m a zu­

pełnie określony skład p roce nto w y części swoich ]); to znaczy, że, dajm y na to, w tem pe ra turz e t, zawartość pierwiastków A i B oraz połączenia AB j e s t zupełnie stała i określona; w te m p e ra tu rz e t ’ s to ­ sunek procentowy ty c h części składowych układu będzie naturalnie inny, ale w każ­

dym razie sta ły i określony. Otóż zasady teoryi ciepła (w ykryte w yłącznie na dro­

dze doświadczalnej), zastosowane do spraw chemicznych, doprowadziły znakomitego ch em ika współczesnego, v a n ’t Hoffa (w 1884 r.) do wygłoszenia n astępującego prawa, które dotyczę kierun ku przesunięcia się równowagi chemicznej pod wpływem zmiany tem peratury:

U kład chemiczny, pod okreśłonem ci­

śnieniem i w danej te m p e ra tu rz e t, znaj­

duje się w rówjiowadze stałej. Podnieśmy nieco tem peraturę, z t do t ’ np. Rów now aga zostanie zakłócona; żeby osiągnąć nowy stan równowagi, o dpow iadający danemu ciśnieniu i tem p e ra tu rz e t ’, układ musi uledz sprawie chemicznej, której, o ile o dbyw ać się będzie pod tein samem ci­

śnieniem i w tem p e ra tu rz e t ’, to w a r z y ­ szyć będzie pochłanianie ciepła, i odwro­

tnie, g dyby tem peratura t ’ była niższa od pierwotnej t, to r e a k c y a powyższa byłaby połączona z wydzielaniem się ciepła.

W y o b ra ź m y sobie teraz, że w s tosu n­

kowo dość niskiej tem peraturze, j a k ą jest średnia t em p eratura, nas otaczająca, wszel­

kie możliwe układy, co do ich zawartości, odznaczają się ogromną przew ag ą zw iąz­

ków chemicznych, a nikłą ilością pier­

wiastków, z k tó ry c h te związki się skła-

') Dotyczę to w yłącznie gazów lub sub- sta n cy j rozpuszczonych. W iększa lub m niejsza zaw arto ść ciał sta ły c h lub ciekłych n a rów now a­

gę nie wpływa.

(9)

Ko 19 WSZECHŚWIAT

dają, że, innemi słowy, równowaga ukła­

dów przesunięta je s t baidzo silnie w kie­

runku związków, ta k że, prak ty czn ie mó­

wiąc, związki m ożnaby było uważać za nierozłoźone zupełnie n a pierwiastki. Jeśli teraz podnosić zaczniemy tem p e ra tu rę je­

dnego z takich układów, to, w m yśl po­

wyższego praw a v a n ’t Hoffa, musi n astą­

pić sp ra w a chemiczna, pochłaniająca cie­

pło. Otóż, g d y b y pogląd z początku wie­

ku X IX , wyżej przytoczony, był słuszny, należałoby oczekiwać przesunięcia się wraz ze wzrostem tem p eratury , równowagi w k ieru n k u układu związku, gdyż pod­

czas tej ty lk o reak cy i ciepło zostaje p o ­ chłonięte. Innemi słowy, im bardziej bę­

dziemy podnosili tem peratu rę układu, tem bardziej związki będą się rozpadały (dysocyow ały) na swe części składowe czyli pierwiastki. W bardzo wysokiej tem ­ peraturze — a przecież ta k ą jest p r z y p u ­ szczalnie tem p e ra tu ra w nętrza ziemi — spodziewać się trz e b a zupełnego prawie rozkładu związków i znakomitej przewagi pierwiastków. I oto m am y rodowód przy­

toczonej wyżej c y ta ty z Neum ayra.

J a k widzimy, złożyły się na to dwa uo­

gólnienia: jedno, panujące wśród chemi­

ków na p o czątku wieku ubiegłego; dru­

gie, będące wnioskiem z teoryi ciepła, zbudowanej na drodze doświadczalnej.

T e o ry a ciepła— a więc i wnioski z niej — nie zostały dotychczas zachwiane przez żaden fakt, k tó ry b y im przeczył, a więc są dla nas dotychczas bezwzględnie obo­

wiązujące. Zupełnie inaczej rzecz się ma z uogólnieniem pierwszem, stanowiącem podstaw ę przytoczonego twierdzenia Neu- mayrowskiego. Okazało się bowiem, że wraz z rozszerzaniem się dorobku n au k o ­ wego chemicznego liczne fakty tem u uo­

gólnieniu przeczą. W ielką niespodzianką było dla św ia ta chemicznego, kiedy dwaj uczeni francuscy, F a v re i Silberman, w y ­ kazali (w 1852 r.), że spraw a rozkładu N20 (bezwodn. podazotawego) na N i O (azot i tlen) je s t związana z wydzielaniem ciepła, czyli że te n tlenek azotu je s t związkiem chemicznym endoterm icznym (doświadcze­

nie ścisłe w ty m kierunku przeprowadził później Berthelot). Później połączeń en- doterm icznych znajdowano coraz więcej |

| (między innemi wszystkie prawie połącze- I nia azotu z tlenem należą do tej k a te g o ­

ryi). Pięknem i przykładam i tw orzenia się związków endotermicznych w wysokiej tem peraturze są syntezy cyanu (C2N 2) oraz acetylenu (C2H2), w ykonane przez Berthe- lota w łuku elektrycznym z węgla, k tóry spalał się w atmosferze azotu albo wodo­

ru. Ciekawy przy tem j e s t fakt, że w wi­

dmie słonecznem (tem peratura słońca ma, według ostatnich obliczeń, wynosić około 6,000 C; patrz: Baur, Cheinisehę Kosmo- graphie; istnieje również polskie o p ra ­ cowanie tej książki) w ykryło smugi a b ­ sorpcyjne cyanu i acetylenu (to ostatnie wymaga jeszcze potwierdzenia).

W idzimy zatem, że pogląd o istnieniu w yłącznem związków egzoterm icznych j e s t błędny, że obok ty ch związków ist­

nieją również i endotermiczne, że zatem twierdzenie o istnieniu we „ w n ętrzu ” zie­

mi jedynie pierwiastków (o ile chodzi o bardzo wysoką tem peraturę, przypuszczal­

nie tam panującą), oparte na powyższym błędnym poglądzie, również jest błędne.

Warto jed n a k zdać sobie sprawę z tego, jak im sposobem n a u k a chemiczna w pew- nem sta d y u m swego rozwoju m ogła taki błędny pogląd wyznawać, innemi słowy, jakie przyczyny złożyły się na to, że związki endotermiczne tak stosunkowo późno zysk ały w chemii prawo obyw atel­

stwa. Otóż odpowiedź na to j e s t bardzo prosta. Zgodnie z prawem v a n ’t Hoffa, związki egzotermiczne, jako powstające z wydzielaniem się ciepła, przeważać będą w tem peratu rach niskich, rozkładać się natomiast wraz ze wzrostem tem peratury;

odwrotnie, związki endotermiczne, jako powstające z pochłanianiem ciepła, prze­

ważać będą w tem peraturach wysokich, rozkładać zaś — w niższych. Uwidocznia to tabliczka następująca:

Niskie W ysokie

tem peratury tem peratury Związki P rzew aga związk.; Mało związków;

egzoterm. mało pierw. przew aga pierw.

Związki Mało związk ; P rzew aga związk.

endoterm. przew. plew. m ało pierw .

Poniew aż tem p e ra tu ry , wśród któ rych żyjemy i które rsą dla nas najbardziej do-

(10)

2 9 8 WSZECHŚWIAT M 19 stępne, są to tem p e ra tu ry stosunkow o

niskie (wszystkiego około 300° odległe od zera absolutnego), więc rzeczą j e s t zrozu­

miałą, że przedew szystk iem poznaliśmy te związki, k tó re w te m p e ra tu ra c h niskich przeważają, m ianow icie egzoterm iczne.

Przyłączyła się do te g o jeszcze inna o k o ­ liczność, niemniej ważna. W okresie, k ie­

dy chem ia te m p e ra tu r w yższych była ba r­

dzo mało znana, łatw o było zaobserw o­

wać rozkładanie się d a n y c h połączeń z na­

n ych (egzoterm icznych) wraz ze wzrostem t e m p e r a t u r y ; natomiast- bardzo trudno (chyba przypadkowo) pow staw an ie w w y ż ­ szej tem p e ra tu rz e z p ierw iastków p o łą ­ czeń nieznanych. T a k ted y stała się rzecz, w historyi n a u k s p o ty k a n a dość często: J pew na k a te g o r y a faktów łatw o dostępna dla naszej obserw acyi, doprow adziła do zbyt pośpiesznego a błędnego uogólnienia.

Uogólnienie to z konieczności musiało upaść, kiedy n a u k a rozwinęła się t a k d a ­ lece, że opanowała i inne k a te g o r y e fak ­ tów, mniej dla nas dostępne. P o zw olim y sobie kw estyę ro zp a try w a n ą oświetlić z in­

nej strony jeszcze. W y o b ra ź m y sobie na chwilę (pomijając całe niepraw dopodobień­

stwo takiego przypuszczenia), że na słoń­

cu żyją istoty, podobne do ludzkich, k t ó ­ re również znalazły się w posiadaniu pew n y c h w iadomości chem icznych. Ze względu na bardzo wysoką tem p e ra tu rę , panującą na słońcu, p rzew ażają ta m zw iąz­

ki chemiczne endoterm iczne. Je śli zatem przypuścim y, że te same praw a ro z w o jo ­ we w chemii istn iały by u „ludzi n a słoń­

c u ”, co i na ziemi, to doszlibyśmy do przekononia, że w pew nym okresie miesz­

k a ń c y słońca sądziliby, że możliwemi są je d y n ie związki endoterm iczne i że „na ziemi (gdzie te m p e r a t u r a je s t ta k niska) ! związki chemiczne m uszą być całkow icie j dysocyo w an e (rozłożone)” (dosłownie we- j dług c y ta t y z N e u m ay ra; porówn. tablicz- 1 kę, wyżej umieszczoną). Nie widzim y po­

trz e b y dłużej tłu m aczy ć, że „mieszkańcy s ło ń c a ” byliby t a k samo w błędzie ze swojemi poglądam i chem icznem i n a zie­

mię, j a k wielu z nas błądzi, sądząc, że we wnętrzu ziemi związki muszą b y ć cał­

kowicie dysocyow ane.

Znacznie krócej przedstawić, możemy możliwy wpływ wielkiego ciśnienia, jak ie prawdopodobnie istnieje we wnętrzu zie­

mi, n a ew entualny rozkład związków.

O tó ż-co dotyczę w pływu zmiany ciśnienia na przesunięcie się rów now agi układu chemicznego, to istnieje w ty m względzie prawo Le Chateliera w ty m samym mniej więcej czasie ustalone, co i prawo v a n ’t Hoffa. Brzmi ono w sposób następujący:

jeśli zmienim y ciśnienie, pod jakiem znaj­

duje się układ chemiczny (pozostawiając bez zmiany tem peraturę), to rów now aga zostanie naruszona: jeśli ciśnienie zostanie zwiększone, to nastąpi reakcya chem iczna w tym kierunku, aby objętość układu się zmniejszyła; jeśli ciśnienie zostanie zmniej­

szonej to nastąpi rea k c y a chemiczna od ­ wrotna. (Objętość u kładu zmniejsza się np., kiedy z 2 cząsteczek wodoru i 1 czą­

steczki tlenu powstają 2 cząsteczki wody [2H„—(-02= 2 H 20], odwrotnie objętość ukła­

du zwiększa się, kiedy woda się ro zpada na tlen i wodór). D la naszych celów mu­

simy rozw ażyć dwie możliwe e w entualn o­

ści: albo reakcye sy n te z y cechuje zmniej­

szenie objętości, a rozkładu— zwiększenie, albo też na odw rót. W pierwszym p rzy ­ padku ograniczmy nasze rozumowanie odrazu do te m p e ra tu r bardzo wysokich.

Je śli będziem y zwiększali ciśnienie, to rów now ag a i dla związków egzoterm icz­

n y c h i eudoterm ięznych przesunie się na k orzyść związków, a n a niekorzyść pier­

wiastków. W drugim przy p a d k u zwięk­

szenie ciśnienia przesunęłoby równowagę na niekorzyść związków, a na korzyść pierwiastków. Ale i w tym ostatnim przy ­ padku, aby módz z pewnością twierdzić, że w wysokiej tem pe ra tu rz e i pod Wyso­

kiem ciśnieniem związki chem iczne m uszą by ć dysocyow ane, należałoby dowieść, że w pływ ciśnienia pod ty m względem na związki endotermiczne jest większy od wpływu tem p e ra tu ry .

T a k w ięc widzimy, że po rozpatrzeniu sp ra w y bynajmniej nie można zgodzić się na twierdzenie N eum ayra, przytoczone na p o c z ątk u niniejszego artykuliku. K w e­

sty a , czy związki chemiczne są dysocyo­

wane wre wnętrzu ziemi, czy też nie, j e s t

(11)

No 19 WSZECHŚWIAT 2 9 9

bardzo skomplikowana i, o ile chcemy pozostawić j ą na gruncie ściśle naukowym , musimy stanowczo odrzucić zdanie Neu- m ayra w tem , samem miejscu książki, ja k o b y pogląd je g o ,,odpowiadał w ym a­

ganiom fizyków ”.

Z zupełnym rozmysłem pominęliśmy w artykule dużo szczegółów, mniej lub więcej ważnych; w wykładzie popularnym ich uwzględnienie było niemożliwe, a wynik ostateczny byłby te n sam.

Chcącym bliżej się zapoznać z zasada­

mi mechaniki chemicznej, polecamy pię­

kne dzieło znanego fizyka francuskiego P. D uhem a p. t.: „Therm odynam iąue et Chim ie”. Ściśle naukowo, choć popu­

larnie, ułożony w ykład chemii nieorga­

nicznej W. Ostwalda (Grundlinien der anorganischen Chemie) też ciągle zwraca uwagę n a kwestye, poruszane w tym ar­

tykule. W reszcie dla Czytelnika polskie­

go pom ocnym może być podręcznik che­

mii nieorganicznej B runnera i Tołłoczki.

L. II.

F IZ Y K A W S Z K O L E ŚR ED N IEJ.

(Zarazem k ilk a uw ag ogólnych o nauczaniu nauk przyrodniczych).

( Ciąg dalszy).

A. Treść jizylci szkolnej.

Niema prawie różnicy zdań, co m a sta­

nowić p rzedm iot fizyki szkolnej. Oczy­

wiście, że w zakres nauczania powinny wchodzić wszystkie najważniejsze prawa, teorye, j a k o też — zasadnicze metody badania. Szkolna nau k a fizyki m a też zaznajam iać ucznia z głównemi zastoso­

waniami praktycznem i nauki: z niemi spotka się on przecież w życiu na każ­

dym niemal kroku. W szczegółach jed na k są jeszcze znaczne różnice zdań. W o s ta t­

nich latach bardzo wielu w yb itn y ch li­

czonych i pedagogów zwróciło uwagę na przeładowanie program ów szkolnych róż- nemi kwestyaiui, k tóre specyalistów tylko obchodzić mogą, a często n aw et ostatnim nie są znane. T a k znany fizyk niemiecki

J o h a n n es Stark pisze *), iż pomimo, że od wielu lat usilnie pracuje nad swoją specyalnośoią, jednak nie zawsze ma w pamięci wszystkie te rzeczy, które fi­

g u ru ją w podręcznikach szkolnych. N a­

stępujące zdarzenie, które się przytrafiło piszącemu te słowa stanowi dobrą ilustra- cyę do powyższego. Kiedyś w jednej z pracowni zagranicznych poprosiłem a sy stenta o fulgurator Delachanela i Mer- m e ta (przyrządzili używany w spektro­

skopii). Okazało się, że on tego przyrzą­

du nie zna, ja zaś pamiętałem go z gimna- zyalnego podręcznika. Dodam nawiasem że a systen t ów był człowiekiem dużej wiedzy, a formalnie biorąc doktorem uni­

w e rsytetu berlińskiego. Kiedy chodzi o przyrządy ważniejsze, to podręczniki elementarne często podają cały rys histo­

ryczny ich doskonalenia się. Najbardziej je s t to rozpowszechnione wśród fran­

cuskich autorów. Lucyan Poincare tak m ó w i 2): „Kiedy chodziło o oznaczenie w spółczynnika rozszerzalności, kładło się nacisk na m etodę Laplacea, dodając, że je s t ona nic niewarta, później rozwodzo­

no się nad metodą Ramsdena, czyniąc uw agę, że jej wartość j e s t niewielka, gdyż je s t ona zbyt skomplikowana, nareszcie, doszedłszy do m etody kom paratora, mó­

wiło się o niej słów kilka, choć j e s t ona najprostsza do zrozumienia i skądinąd dziś jedynie u ż yw ana”.

Są to zarzuty zupełnie słuszne. Głowa uczniów to nie skład, k tó ry można szczel­

nie wypełnić różnemi przedm iotami. Kto musi dużo rzeczy pamiętać, zatraca rzut- kość umysłową i samodzielność; to prze-

’) w arty k u le „Uber die Physik a n d. Selm­

ie". A rtykuł ten zn a jd u je się w książce „Neue B eitraege zur Frage des m ath. u pliysikalischen U nterrichts an den hoheren S chulen11. V ortrage gesam m elt und herausgegeben von F. Klein und E. l{ieckc“• Teubner 1904. O dczyty te były wy­

głoszone podczas jednego ze zjazdów n au c zy ­ cieli. (Patrz wyżej).

2) Conferences dn Musec Peclagogique 1904.

L 'cnseignem ent des sciences m ath. et des scien- ces physiques p a r MM. H. Poincare, F. L ippm ann, L. Poincare, P. Langevin,* E. Borel, F. M aroste.

Avee une introduction de M. L. Liard, P aryż. Im pri- m erie N ationale.

(12)

3 0 0 'WSZECHŚWIAT Ho 19 ład o w a n ie nauki szczegółami i połączone

z tem „ k u c ie ” zraża do wiedzy; co naj­

gorsze, często szczegóły zasłaniają całość, i uczeń, k t ó r y p a m ię ta p rzyrząd y Ilegna- ulta, nie zdaje sobie spraw y z zasady za­

chowania energii. P o d ty m względem, to jest, co się ściąga do u sunięcia niepotrzebne- y go balastu, dużo jeszcze pozostaje do zro­

bienia. T e trzy m etod y oznaczania gę­

stości p a ry , te różne rodzaje kałorym et- rów, teleskopów m ożnaby bez szk o dy u su ­ nąć i mówić za k ażd y m razem o je d n y m przyrządzie, o jednej metodzie.

Co d o ty czę zastosowań p ra k ty c zn y c h , to tu pew ne w y m a g a n ia są konieczne.

U czeń nie może nie wiedzieć, co to je s t oświetlenie elek try czn e i — co to jest dy- nam om aszyna, a co — motor. Ale p o ­ winno to zupełnie w ystarczyć, że zna ogólne zasady, n a k tó ry c h się opiera u rzą­

dzenie ty c h w szystkich rzeczy, nie w cho­

dząc w żadne szczegóły k o n struk c y i. D o ­ s t a t e c z n ą będzie wiadomość, co to je s t

lam pa łukow a, a co — żarowa, lecz ,zby- tecznemi, ja k ie są rodzaje lam p ż a ro w y ch i j a k urządzone są reg u la to ry do lamp łuko w ych. Ż adną m iarą n a u k a o elek ­ tryczności nie powinna się s ta w a ć e le k tro ­ techniką. Nie należałoby za to pomijać zupełnie ważnych teoryj, dających wiel­

kie uogólnienia, j a k np. falowej teoryi światła. W zw iązku z te m trz e b ab y też m ówić o zjaw iskach interferencyi, pola- ryzacyi, załam an ia podwójnego i s k rę c a ­ nia p łaszczyzny po lary z ac y i. J e s t rzeczą wcale niepożądaną, aby uczeń, k o ń c z ąc y gimnazyum, z naiwnem zdum ieniem pa­

trz a ł na sa cliary m e tr fabryczny.

Nie byłoby też rzeczą z b y te c z n ą zw ró­

cić więcej uwagi, niż się to czyniło do­

ty ch c z a s n a historyę nauki. Jeżeli się podaje w formie gotowej, j a k to czynią przew ażnie podręczniki e le m en ta rn e , o s ta ­ teczne w y n ik i badań, zaznaczając tylk o nazw isko uczonego, to uczeń nie widzi w te d y wcale drogi, po k tórej szedł um y sł ludzki, traci z oczu ten n iesły ch an y w y ­ siłek, ja k im musi być okupiona każda w ie lk a zdobycz, uchodzi wreszcie jego oczu cały szereg c z y sty c h , niesk azitel­

n y c h c h a ra k te r ó w ludzi, k tó ry c h życie wypełniał ideał poznania. N a u k a jest

przecież w ytw orem ludzkim, i nie jest by­

najmniej koniecznem, aby przyrządy, wzo­

ry i cyfry zasłaniały całkiem człowieka z jego pragnieniem i dążeniami* Pewno, że nie chodzi tu o anegdotki i szczegóły z życia domowego wielkich mężów; trze­

ba uka z ać ich postaci tam, gdzie na praw dę byli wielkimi — na polu myśli, badań i czynów. Z drugiej strony, bez uwzględnienia dziejów, pewne zagadnie­

nia stają się całkiem niezrozum iałemu T a k np. prawo Netwona wydaje się conaj- mniej objawieniem. J a k daleko można zajść, stosując metodę historyczną, najle­

piej chyba wskaże „M ech anika” Coxa *).

A u to r wychodzi z założenia, że, j a k w ż y ­ ciu em bryonalnem on togenia p o w tarza filogenię, t a k też i w rozwoju um ysłowym trzeba przejść wszystkie stopnie, przez k t ó ­ re przechodzili poprzednicy. To też i m e ­ chanikę w ykłada sposobem historycznym , z a c z y n a ją c od Archim edesa; Cox powia da we wstępie, że sposób w ykładu za­

poży czył od Macha; oryginalność polega n a tein, że j e s t to Mach w przeróbce dla młodzieży i wogóle wszystkich tycli, któ ­ rz y posiadają m a te m a ty k ę w zakresie całkiem elem entarnym . K to tej książki nie czytał, nie uwierzy, w jak jasny i do­

kładny sposób wszystkie pojęcia są w y ­ jaśnione, jak k ry ty c z n y j e s t w y kład, j a k żywy i barw ny — styl. W idzi się tu, ja k człowiek tale n tu i dużej wiedzy, n a w e t w ychodząc z założeń nieco jed n o ­ stronnych, może stw orzyć cenne dzieło.

F iz y k a szkolna z n a tu ry rzeczy musi podążać w pewnej odległości za nauką.

Nie może ona w kraczać w dziedzinę no­

w yc h teoryj, zjawisk mało jeszcze zbada­

nych; przedew szystkiein dlatego, że zwra~

ca się do umysłów mało k r y ty c z n y ch , powtóre, że rzeczy dobrze z n a n y ch jest ta k i ogrom, że na ich g ru nto w n e prze- studyow anie zaledwie sta rc zy godzin n a ­ uki. Z drugiej strony nie pow inna po­

stępow ać z b y t żółwim krokiem. T ak ie rzeczy, j a k lale elek tro m agn etyczne, te ­ legraf bez drutu, promienie R o ntg e n a nie m ogą być pomijane, ju ż zo względu na

’) „M echanios“ by Jolui Cox. Cam bridge, Uni- y e rs ity Press, 1904.

(13)

M 19 WSŻECHŚWiAf ŚÓ1 znaczenie p rak ty c z n e , a głównie dlatego,

że tu otw ierają się młodym umysłom no ­ we, niesłychanie pociągające horyzonty, że w ten sposób wzm aga się zaciekawie­

nie nauką, w ytw arza się poprostu du ­ chowa jej potrzeba. A wywołanie ta k ie ­ go właśnie nastroju j e s t dla pedagoga rzeczą najważniejszą. J a k bowiem dla badacza, całkowicie oddanego pewnej idei, niem a poświęceń zb yt wielkich, tak dla ucznia, k tó ry się napraw dę nauką zain­

teresuje, niem a rozdziałów z b y t trudnych, książek zby t drogich lub niedostępnych.

Jeżeli teraz chodzi o udzielenie uczniowi wiadomości z dziedziny najnowszych w spółczesnych nam badań fizyki, które hyc może sprowadzą przew rót w wielu zasadniczych pojęciach, to i tu, sadził­

bym, nie kończy się rola nauczyciela szkoły średniej. J e s t bowiem rzeczą da­

leko bardziej pożądaną, a b y uczeń do­

wiedział się o tem w klasie, niż, żeby to wyczytał w pism ach codziennych. Oczy­

wiście należałoby tu przytoczyć przede­

wszystkiem f a k ty zasadnicze, podając też w krótkim zarysie najważniejsze t e ­ orye i w yjaśniając zarazem ich prowizo­

ryczny charakter. U nas p e w n ą trudność stanowić będzie dla nauczyciela to, że niema po polsku dziełka, któreby ujm o­

wało w dość k ró tk ą i dostępną całość najnowsze b a d a n ia z dziedziny przew od­

nictwa gazów i promieniotwórczości. Mo­

żnaby tu bardzo polecić książkę Duncana

„The new k n o w le d g e ” *). Książka ta w y ­ szła względnie niedawmo i znajdziemy tu bardzo ja s n y i dość gruntow ny w yk ład (bez użycia rac h u n k ó w wyższych). Naj­

większą jej wadę stanowi to chyba, że je s t napisana po a n g ie ls k u ..

Znaczną trudność w szkolnem naucza­

niu fizyki stanowi, że fizyka, jak o nauka, ściśle się wiąże z m atem atyką, że wyra­

ża ona swe te o ry e językiem m ate m a ­ tycznym . Dla człow ieka dojrzałego, zna­

jącego dany dział m atem atyki, języ k taki jest nader dogodny, gdyż z ap ew n ia mu

') „The new know ledge, a popular account ot th e new physics and the new chem istry in tlieir relation to llie new theory o f m atter" by R.

K. Dunean. Londyn, Hoder i S toughton, 1905.

większą jasność, ścisłość i zwięzłość, niż języ k zwykły. Inaczej to jed n a k się p rzedsta­

wia w stosunku do młodzieży. Z byt często, n iestety, s p o ty k a m y między bardzo zdol­

nymi uczniami takich, dla k tó rych roz­

wiązanie zadania algebraicznego stanowi trudność nie do zwalczenia; dla ucznia takiego i wzór lizyczny zagadkę stano­

wić będzie. Nie zapominajmy też, że na­

wet dobry m a te m a ty k w szkole nie m a tego wyrobienia, które dają kilkoletnie stu d y a śpecyalne: już wzór dający mo­

duł Jo u n g a jest dla ogromnej większości rzeczą bardzo trudną. Należałoby więc unikać wprowadzania wielkiej ilości wzo­

rów, kładąc nacisk na te, które naprawdę u łatw iają znajomość prawa. Tak np. pra­

wo Joulea, prawo Ohma, prawa Kirch- hofla daleko łatwiej będzie zapamiętać z wzorów.

Dobrze byłoby też nam na zawsze u- czynić ofiarę z pojęć i określeń, które w ynikają z pewnych m ate m a ty c z n y c h operacyj i mają jakiś sens tylko dla tych , którzy operacye te znają. Przypominam sobie po dziś dzień jeszcze, jaki dosko­

nały chaos powstał w mej głowie, po przesłuchaniu na pierwszym roku uniwer­

syteckim ogólnego wykładu o ele k try c z ­ ności. Niby wiedziało się, o co chodzi, ale w gruncie rzeczy niepojętem było, skąd się te wszystkie pojęcia wzięły, dla czego profesor w w y w odach m a te m a ­ tycznych tak bez ceremonii obchodzi się z pewnemi wielkościami, skreślając je, a pozostawiając inne; robiło to wrażenie, że się wszystko dociąga do z góry wiado­

m ych rezultatów. Linie sił p ląta ły się w głowie z określeniem potencyału, jako pracy, która potrzebna jest, a b y jednostkę elektryczności przeprowadzić z nieskoń­

czoności w dane miejsce i t. d. Nie by­

ło to tylko moje osobiste wrażenie. Od tej pory spotykałem wielu ludzi, którym w ten sposób podaw ana była nauka o elektryczności, i wszyscy oni w swoim czasie doznawali podobnych uczuć. S ą ­ dzę, że z tem trzebaby raz na zawsze zerwać. Ani słowa, pokusa jest silna;

wszak e le k tro staty k a np., przez zastoso­

wanie teoryi potencyału, daje się rozwinąć tak pięknie, w niektórych częściach ta k

(14)

302 Ws z e c h ś w i a t M> 19 harmonijnie! Ale to piękno i harm onia

istnieją ty lk o dla tego, kto te wszystkie pojęcia może zgłębić. T o też zam iast p o ­ p u laryzow ać rzeczy, k tó re się do popula- ryzacyi nie nadają, lepiej po zostaw ić tli nauczanie n a g runcie czysto e k s p e ry m e n ­ talnym , od w ołując się o sta te cz n ie do in- tuicyi ucznia.

St. Lnndau.

(Dokończenie nastąpi).

KORESPONDENCYA WSZECHŚWIATA.

SŁÓW PA RĘ O t. zw. OBŁOKACH SPADAJĄCYCH.

W końcu marca r. b. (29/111. 1907), po stajaniu niezwykle obfitych śniegów, znale­

ziono w Wojnowie (ziemia nowogródzka) u stóp drzew ulicy lipowej, na liściach s u ­ chych pokrywających powierzchnię ziemi w sadzie owocowym, bryłki niewielkie, od­

dzielnie nieopodal siebie leżące, z masy ga­

laretowatej złożone; mają one wygląd owej istoty, którą lud tutejszy nazywa „obłoka­

mi spadającemi“.

W artykule moim na łamach pisma ni­

niejszego pomieszczonym (1907 r. J\; 2, str.

27), podałem wszystko cokolwiek o rzeko­

mych „obłokach11 jest wiadomo, tudzież zwróciłem uwagę na zagadkowe strony ca­

łej tej kwestyi, sądząc, że zdoła ona p u ­ bliczność naszę przyrodoznawczą zaintere­

sować i pobudzić do wszechstronnego rozjaśnienia zjawiska całego. Dotąd wszakże za wyjątkiem p. Stanisławy Kosińskiej nikt się nie odezwał, z czego wnosić nale­

ży, że zjawisko to jest przyrodnikom n a ­ szym całkiem nieznane, albo uważa się przez nich za rzecz dostatecznie już wy­

jaśnioną.

Korzystając obecnie z okoliczności zna­

lezienia tego dosyć rzadkiego materyalu dla badań naukowych, zachowałem pewną ilość okazów, zakonserwowanych w forma­

linie, aby jej udzielić tym z przyrodników naszych, którzyby chcieli zająć się szcze- gółowem ich zbadaniem.

Wszystkie te bryłki, o których mowa, w stanie świeżym, o ile stan ten, w chwi­

li ich znalezienia, za świeży uważany być może, są prawie jednakie; bryłki te, wiel­

kości 2— 3 cm, są całkiem bezkształtne i wywierają wrażenie istoty galaretowatej szklisto-przezroczystej, bezbarwnej i bez- wonnej, wewnątrz zawierają duże i liczne pęcherzyki gazowe, pochodzące zapewne

z rozkładu samej ich istoty, jakkolwiek termometr wskazywał w czasie ich znale­

zienia, zaledwie —J—1,5° R. we dnie. Je d n a z tych bryłek odznacza się barwą zielon­

kawą, druga zaś kształtem swoim przypo­

minającym rozetkę o brzegach trochę po­

szarpanych.

Zdaje mi się nie ulegać żadnej wątpli­

wości, że bryłki te znalezione były nie na miejscu swego pierwotnego powstawania, leżały bowiem całkiem luźnie na podłożu z suchych liści i dawały się z łatwością od nich odłączyć, a niektóre twardsze wca­

le nawet do nich nie przylegały. Jedna z bryłek znaleziona była na podłożu z

„kłębka wy miotowego”sowy; kłębek ten składał się ze szkieletu owiniętego sierścią myszy zwyczajnej, lecz i to przylgnięcie mogło być tylko przypadkowem, gdyż gala­

retowata materya byłaby w wolu sowy

strawiona. W. Dybowski.

KRONIKA NAUKOWA.

— Otrzymywanie c z y s t e g o helu z g a z ó w kleweltll- A. J aąu erod i L. Perrot wynale­

źli bardzo prosty sposób otrzymywania czystego helu z mieszaniny gazowej, znaj­

dującej się w kleweicie. Metoda ich opiera się na łatwości, z jaką gaz ten dyfunduje przez rozgrzane szkło kwarcowe, które jak stwierdzają poszukiwania tych badaczów, jest bezwzględnie nieprzepuszczalne dla wszystkich gazów z wyjątkiem wodoru i, być może, tlenku węgla. Celem oddzielenia he­

lu Jaquerod i Perrot przygotowali kulę kwarcową, zaopatrzoną w rurkę włoskowa- tą z tegoż materyału, umieścili tę kulę w nieco szerszej rurze platynowej, zaopatrzy­

wszy w niezbędne części dodatkowe, któ ­ re pozwalały bądź wytwarzać próżnię za­

równo w przestrzeni pomiędzy kulą a r u ­ rą, jak we wnętrzu kuli, bądź też napełniać dowolnym gazem obie te przestrzenie.

Przyrząd cały ogrzano naprzód do 1100°

i- wytworzono próżnię zupełną w obu przestrzeniach. Następnie hel „surowy”, otrzymany przez wyżarzanie kleweitu, wpro­

wadzono do rury platynowej pod ciśnie­

niem nieco wyższem od normalnego i do tego helu dodano 5 do 10°/0 tlenu, s k u ­ tkiem czego wodór i tlenek węgla, zawarte w gazie surowym, zatrzymane zostały pod postacią wody i dwutlenku węgla. Po p a ­ ru minutach manometr połączony z kulą kwarcową wskazał początek dyfuzyi; ciśnie­

nie rosło prawidłowo, a po dwu lub trzech godzinach można było część helu, który przed)fundował do kuli, przeprowadzić do gazometru. Badanie spektroskopowe dało wyłącznie charakterystyczne linie helu nie­

Cytaty

Powiązane dokumenty

Opór czynny (omowy) obwodu pomijamy. Kondensator jest naładowany ładunkiem 2.5*10 -6 C. a) Napisać dla danego obwodu równanie (ze współczynnikami liczbowymi) zmiany

niedostateczną. Uwaga 2! Zapowiedź testu. W tym tygodniu nie zadaję do wysłania żadnych zadań obowiązkowych. W kolejnej cześci lekcji matematyki, która tradycyjnie pojawi się w

W przypadku soczewki rozpraszającej cechy obrazu zawsze są identyczne bez względu na odległość przedmiotu od soczewki (naturalnie wartość np. pomniejszenia ulega zmianie wraz

Na tej lekcji przypomnicie sobie definicje prawdopodobieństwa klasycznego, Jesli potrzebujesz przypomniec sobie wiadomości z prawdopodobieństwa, skorzystaj z lekcji zamieszczonych

Tworzenie kont użytkowników wraz z uprawnieniami (np. komputera stacjonarnego, laptopa, dysku sieciowego, programów w których użytkownik pracuje, poczty

w sprawie okre6lenia metod i podstaw Eporzadzania kosztorysu inwestorskiego, obliczania planowanych koszt6w prac projektowych oraz planowanych koszt6w rob6t budowlanych

Następnie pomiędzy linijkę i dużą płytkę szklaną włożono wkład ołówkowy i przesuwano go w stronę narożnika do punktu, w którym wypełnił odległość

desuetudo – nieużywanie, niestosowanie, wyjście z użycia, utrata mocy obowiązującej aktu prawnego wskutek jego długotrwałego nieprzestrzegania 15.. dies ad quem –