• Nie Znaleziono Wyników

MOJE Warszawa, d. 3 Listopada 1889 r.

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "MOJE Warszawa, d. 3 Listopada 1889 r."

Copied!
20
0
0

Pełen tekst

(1)

44. Warszawa, d. 3 Listopada 1889 r. T o m V III.

-A.c3.res :Red.a,łs:cyi: I^ ra .fe o w s ls le -F rz e d .ia a .ie ś c ie , 3STr ©e.

M O J E

(A U T O O B SER W A C Y JA ).

Kiedy przed trzydziestu laty pisałem mo- ję książkę „O fantazyjnych objawach zmy­

słowych”, widziadła senne mocno mnie zaj­

mowały, starałem się więc obeznać z całym naukowym nabytkiem, ja k i wówczas na tem polu nagromadzono, lecz niestety znalazłem niesłychanie wiele rozumowania i nadzwy­

czajnych, ale mało dobrze dostrzeżonych faktów. Po największej części były to lu­

źne opowiadania o snach uderzających, bez głębszej krytyki, a najczęściej nawet senne anegdotki, z biedą tylko mogące posłużyć do wyprowadzenia z nich wniosków, jakich nauka wymaga. Otóż, wtedy już postano­

wiłem sobie w dalszych moich nad snami badaniach, oprzeć się na ściślejszym wła­

snym materyj ale i bardzo skrzętnie zaczą­

łem sny me obserwować. Niebawem j e ­ dnak przekonałem się, że sny rzeczywiste

i te, które sobie po rozbudzeniu się później przypominamy, bardzo często od siebie się różnią i że te ostatnie po naj większej czę­

ści są dziełem wyobraźni naszej, owej wa- ryjatki domowej, ja k ją nazywają francuzi, która, bawiąc się przypomnieniem, dopełnia, zmienia i poetyzuje to, co nam się rzeczy­

wiście śniło i wielce odmienne przed­

stawia nam sceneryje. A le jakże tego uni­

knąć?

Na to znalazłem jednę tylko radę w dzieł­

ku wysokiej wartości wielce zasłużonego fizyjologa Ja n a M ullera „O widziadłach przedsennych”. I rzeczywiście, jeśli na d ru ­ gim planie postawimy to wszystko, co nam się marzy we śnie zupełniejszym, a głównie naszę uwagę zwrócimy na te widziadła, j a ­ kie nam się przedstaw iają, gdy przed za­

śnięciem jesteśmy jeszcze wpół przytom ni, to wtedy najwięcój szans znajdziemy do rospatrzenia się w sobie, a zyskawszy tym sposobem stalszą już o wiele do obserwacyi podstawę, łatwiej ju ż jesteśmy w stanie po­

radzić sobie z głębszemi snami. D ośw iad­

czenie w ciągu lat długich dowiodło mi po­

żyteczności takiej metody; do jakich zaś wy­

ników mnie ona doprowadziła, postaram się pokrótce opisać.

TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.

PRENUMERATA „W SZECHŚW IATA."

W Warszawie: rocznie rs. 8 k w a rta ln ie „ 2 Z przesyłką pocztową: rocznie „ 10

półrocznie „ 5

Prenum erow ać m ożna w R ed ak cy i W szechśw iata i we w szy stk ich k sięg arn ia ch w k ra ju i zagranicą.

Komitet Redakcyjny stanowią: P. iJ. D r. T. Chałubiński.

J . Aleksandrowicz b. dziek. Uniw., K. Jurkiewicz b. dziek, Uniw., mag.K. Deike, mag.S. Kramsztyk,W ł. Kwietniew­

ski, W. Leppert, J. Natanson i mag. A. Sldsarski.

„W szechśw iat" p rzyjm uje ogłoszenia, k tó ry c h treśó m a jak ik o lw iek zw iązek z n a u k ą , n a n astęp u jący ch w arunkach: Z a 1 w iersz zw ykłego d ru k u w szpalcie albo jego m iejsce pobiera się za pierw szy ra z kop. 7 '/ii

za sześć n astęp n y ch razy kop. 6, za dalsze kop. 5.

(2)

694

W SZEC H ŚW IA T.

Nr. 44 Zanim jedn ak przystąpię do szczegółów

mych obserwacyj zaznaczyć muszę, że są dwa rodzaje marzeń sennych, które troskli­

wie od siebie rozróżnić należy: sny obrazo­

we i wyrazowe (dyjalogiczne), a dziwi mnie bardzo, że na to wyróżnienie nie zwraca się dotąd dosyć uwagi. Obrazowe m arzenia są najzwyklejszemi, one to przedstaw iają nam przed oczy najszczególniejsze fanta­

zmaty, przenosząc nas w dziedzinę sennćj ułudy. Odnoszą się one wyłącznie do wzro­

kowego naszego przyrządu, kiedy przeci­

wnie w wyrazowych (dyjalogicznych) wszy­

stko odbywa się wyłącznie w sferze słucho­

wej i ściąga się do głosu, mowy, śpiewu lub muzyki, a sfera wzrokowa zupełnie po­

zostaje besczynną. Zobaczymy poniżćj, że oba te rodzaje snów często kom binują się ze sobą, dając m arzenia złożone. Rozróż­

nienie takowe na pierw szy rzu t oka zdaje się być zbytecznem, pokazuje się jednak, że je s t pożytecznem, gdyż nam dozwala głę­

biej zajrzeć w mechanizm sennego m arze­

nia, aniżeli to się robi dotychczas.

Gdy się wieczór do spoczynku nocnego w łóżku ułożę i nic mi nie przeszkadza zu­

pełnie, rozgrzawszy się dostatecznie, zamy­

kam oczy i czyham na pierwsze wrażenie mojego marzenia. Ażebym go doznał, potrze­

ba mi pogrążyć się w bierność zupełną, bez przymusu i wytężenia zwrócić moję uwagę w ciemną przestrzeń, którą mam przed so­

bą i jaknajsurow ićj zakazać swój woli wtrącania się do tego, co tam będzie się działo.

Otóż nie zaraz, nie na zawołanie, ale po pewnej osięgniętej wprawie, której nawet niektórzy nie osięgają wcale, a inni bar­

dzo powoli, zaczyna w ciemnem polu nasze­

go widzenia coś majaczyć na osi wzroko­

wej, coś, ja k b y żółtawy obłoczek, który to znika to znów powraca i w niew yraźnych mieni się kształtach. Obłoczek ten zmie­

nia czasem swe barw y, a współcześnie przez całe pole widzenia zaczynają przebiegać chaotyczne błyskania, a na ostatek okazuje się jakiś przedm iot, albo część jego tylko.

Po kilku tygodniach uporczywych prób ta ­ kich, przy których, gdy mi się nareszcie udało należycie się przyczaić, u jrzałem n a­

raz twarz kobiety jow ijaln ie uśmiechniętej, tyrolskiego typu, lecz znikła mi zaraz gdym

się w nią zaczął w patryw ać i jakby za karę nie pokazała się więcej. Później dopiero zobaczyłem znów tw arz, ale nabrzmiałą j a ­ kiegoś pijaka, patrzyła na mnie uw ydatnia­

jąc się stopniowo przez chwil kilka, potem była bardzo wyraźną, a nakoniec zacierać się zaczęła, lecz gdy ju ż zupełnie znikła tym samym trybem, na tem samem miejscu uw ydatniła się nanowo tw arz także męska, ale zupełnie inna. I tak dalej jedna nastę­

powała po drugiej, dopóki mnie sen zupeł­

nie nie zmorzył. K ażda z tych tw arzy m ia­

ła inny skład i inny wyraz, przypominając to, co się na mieście widuje, ale nie poka­

zała się żadna znajoma tylko same obce, istna galeryja najrozmaitszych typów.

W szystkie twarze patrzyły na mnie ja k - najobojętniej, jak by jakieś przem ijające syl­

wetki. Zdarzały się takie, które jakby sta­

nowiły przejście od jednego do drugiego typu, najczęściej jednak następowały prze­

ciwieństwa po sobie, po jakiejś marsowej tw arzy łagodna, sroga po uśmiechniętej, po okrągłej wydłużona niezwykle i t. p. T rw a­

ło to czas długi, z początku widywałem ty l­

ko szeregi samych męskich twarzy, później naraz okazały się twarze kobiece, niektóre niezwykle powabne, inne odrażające, ale nigdy w danym szeregu nie było pomięsza- nych tw arzy płci obojej. Jeśli pierwsze zjawienie się było męskiego oblicza, to cały szereg tak się utrzym yw ał. W żeńskie szere­

gi nie mięszały się nigdy twarze męskie i na­

wzajem, a twarzy dziecinnych lub młodych dorastających osób, nigdy nie widziałem.

Do tych tw arzy przybyły mi zczasem ich całe głowy z najrozmaitszemi rodzajami po ­ krycia: łyse, w rozm aity sposób trefione, rosczochrane, kołtunow ate, wygolone z ko­

smykiem włosów u wierzchu, z warkoczami chińskiemi i t. d. Niebawem przybyły i na głowach stroje, kapelusze, czepce, kołpaki, zawoje, berety, infuły, krym ki i t. d., tak, że ani mogłem przypuszczać nawet, ażeby moja pamięć mogła objąć w sobie takie mnóstwo rupieci. Nigdy też moje widzia­

dła nie powracały do swych form dawnych i nigdy jedno i toż samo widziadło nie zja­

wiało się dwa razy przedemną. Naraz naj- niespodziewaniój zaczęły się zjawiać po­

piersia w najrozm aitszy pozbierane sposób,

męskie i kobiece, lecz nigdy niemięszając

(3)

Nr 44.

W SZECH ŚW IAT.

695 się ze sobą, a wszystko to niesłychanie zaj­

mowało mnie i bawiło nawet, tak, że kła­

dłem się często do łóżka zaciekawiony, co mi się też pokaże. Przym us troskliwego zaczajania się stawał się coraz łatwiejszym, chociaż niezawsze mnie prowadził do celu, gdyż nieraz dnie i tygodnie przechodziły mi marnie i niczego nie mogłem się dopatrzyć.

Wreszcie moje szeregowe widzenia zupeł­

nie wypowiedziały mi swoje odwiedziny, lecz okazały się w innój znów formie i to doskonalszej nierównie, jakgdyby mi wyna­

grodzić chciały za swą niewierność. 1 tak, obecnie już mi się nie okazują ani popiersia, ani ich szeregi, ani też nie widzę owego ty­

powego wychodzenia na jaw , ani znikania ja k pierwój, ale w peryjodzie przedsennym całe już pokazują mi się figury, które już nie zachowują względem mnie obojętności ja k dawniój, ale owszem zdają się mnie za­

czepiać i coraz więcój troszczyć się o mnie.

Są to osoby zupełnie mi nieznajome, poru­

szają się, giestykulują, oddalając się i przy­

bliżając do mnie, tak, że mnie nawet doty­

kają niemal. I tak np. przed kilku tygo­

dniami zobaczyłem, pogrążony w półśnie, dorodnego mężczyznę w bogatym greckim stroju, który niespuszczając mnie z oka przybliżył się zwolna do mego łóżka, oparł na poduszce jednę rękę, a drugą mi przy­

jaźnie podawał. J a też do niego wyciągną­

łem moję rękę, lecz jakżem się zdziwił, gdy rozbudziwszy się w tój chwili ujrzałem , że była rzeczywiście wyciągniętą ku niemu, co mnie niemal pobudziło do śmiechu. Od niedawna osoby w mojem marzeniu półsen- nem dotąd pojedyncze, zaczynają się mno­

żyć i nie znikają już mi natychmiast, gdy się im chcę uważniój przypatrzyć, mój wysi­

łek woli nie spłasza ich tak prędko ja k da- wniój. I tak, niedawno widziałem trzy ła­

dne kobiety w rumuńskim stroju, trzym a­

jące się za ręce, na wzór starożytnego posą­

gu trzech Grracyj i tańczące przedemną.

Otóż przypatrywałem się im dość długo, przenosiłem moję uwagę od jednój na dru­

gą i to ich nie spłoszyło wcale. Co więcój, moje widziadła zaczynają się już tak miz­

drzyć, jakgdyby chciały do mnie przemó­

wić i ani wątpię, że do tego przyjdzie po­

woli i że sen obrazowy z wyrazowym się splącze. Uderza mnie także, że obok moich

ludzkich postaci zaczynają mi się pojawiać różne akcesoryja: jakieś meble, to drzewa lub kwiaty, czego dawniój nie bywało nigdy- Widząc to wszystko, jestem na pół przyto­

mny, panuje nad sobą, mogę się co chwila rozbudzić dowolnie, ale moja samowiedza dziwnie mnie odstępuje w miarę ja k głę- biój zasypiam, tak, że w owem przejściu do snu już kompletniejszego nigdy się do­

patrzeć nie mogłem co z memi widziadłami się dzieje.

Wiadomo, że każde widzenie samo jest umysłowem wyobrażeniem, które obleka się w zmysłową formę i swoją realnością nas łudzi. Pojąć więc możemy, że istnieje pojedyńcze senne widzenie tak samo ja k pojmujemy pojedyńcze wyobrażenia i że z nich składają się senne mozaiki. Otóż zbierając w jednę całość powyższe moje ma­

rzenia, przychodzę do przekonania, że owe senne elementy gromadzą się w dwojaki sposób: W jednym z nich nagromadzone pod jedną i tę samą formą tw arzy ludzkich, stanowiły jeden szereg, gdzie jedne twarze występowały po drugich, kiedy znów w dru­

gim szeregu do owych pierwotnych twarzy przybywały obce elementy tak, że te w cią­

gu czasu przekstałciły mi głowy na popier­

sia i na całe wreszcie figury i te nakoniec otoczyły się akcesoryjami. W szystko więc odbywało się tutaj mniój więcój tym sa­

mym trybem , ja k przy znanym procesie k o ­ jarzenia się wyobrażeń, owój podstawowój czynności naszego myślenia, gdzie takie g ru ­ powanie się wyobrażeń w dwu odbywa się kierunkach, kupienia się elementów, kombinowania się ich ze sobą w harm onij­

ne grupy i występowania kolejno jednych grup po drugich. W szystko to zatem, po­

mimo swego dziwactwa, nie odstępowało od logicznój formy myślenia. Ale cóż zna­

czy ten niesłychanie powolny rozwój kształ­

tów w moich marzeniach, począwszy od tw arzy aż do całkowitój formy człowieka, skąd owa różnica w przedsennem i zupełnie sennem marzeniu, skąd owo powolne zbli­

żanie i zamienianie stopniowe jednój formy w drugą? Tego sobie objaśnić nie umiem i gdyby moje obserwacyje przez długi sze­

reg lat prowadzone i kompletowane nie by­

ły, przypisywałbym to ich powierzcho­

wności. Opisuje com widział i nic zgoła

(4)

696

W SZEC H ŚW IA T.

Nr 44.

więcćj, radbym tylko bardzo, ażeby i inni na przedm iot,którego dotykam, raczyli zwrócić uwagę.

W snach wyrazowych przed oczyma nic zgoła się nie pokazuje, ale za to istnieje nu­

żąca gadanina to bezsensowa, to mnićj więcćj składna, rossądna, niekiedy jak b y nama­

szczona a nawet i gienijalna. J a k w po- przednićj sennego m arzenia kategoryi obraz umysłowy oblekał się we wzrokową, formę, tak tutaj ujaw nia się pod formą wyrazu i splata się z powinowatemi wyrazam i w nieskończone frazesy. Obserwacyja tych marzeń jest bardzo łatw ą w peryj odzie przedsennym, ta bowiem forma marzenia nierównie od poprzednićj opiera się więcćj zupełnemu zaśnięciu, tak, że dłużćj nie­

równie naszćj przytom ności będąc panami, łatwićj i dłużćj siebie samych śledzić może­

my. Stwierdzamy wtedy, że zjaw ia nam się ni stąd ni zowąd wyraz jakiś, zaraz do niego przybyw a drugi powinowaty, trzeci i tak dalćj i układa się jakieś zdanie często koślawre, bez sensu, a czasem też i udatniej- sze. Za niem idzie inne znów zdanie, mnićj więcćj mu odpowiednie i tym sposobem po­

w stają szeregi, gdzie nie myśl wywołuje wyraz ale przeciw nie klecące się ze sobą wyrazy układają się w myśli. Idzie tam ja k we młynie, jeden wyraz zdaje się gonić za drugim , jed n a myśl gdzieś ginie a dru g a się usuwa (Ideen-Jagd), a jeżeli ten stan refle­

ktuje się w przyrządach głosowych, to ob­

jaw ia się mówienie przez sen, także najczę- ścićj bez sensu, chociaż czasem dorzeczy.

Taki sen wygadyw any nadzwyczaj bywa nużący. W gorączkach napotykam y go często (bredzenie) albo nawet przy należy- tem zdrow iu w stanie podniecenia, jeśli przed zaśnięciem bijemy się ze swemi my­

ślami, układam y plany, sami ze sobą pro i contra dysputujem y, będąc pod jakiem niepokojącem wrażeniem. Sny jednakże tego rodzaju nie zawsze bywają bezładną i ową czczą gadaniną, nacechowane, czasem z tego chaosu strzela jakieś rossądne zdanie, czasem naw et całe szeregi myśli u d e rz a ją ­ cych swoją trafnością. M nie samemu na­

wet nawinęła się tym sposobem nie jed n a, która mnie po rozbudzeniu się zdziwiła, a naw et rozw iązywała mi trudności, jakich przedtem nie umiałem sobie usunąć; ale to

nie jest bespośrednio skutkiem owego sen­

nego paplania lecz innych jeszcze um ysło­

wych w stanie sennym kolizyj, a których rozwinięcie znajdzie może czytelnik w mo- jćj „O fantazyjnych objawach” przed 30 laty podjętćj pracy. Równie ja k niejedne­

mu malarzowi sen obrazowy dostarczył ju ż artystycznego natchnienia, tak znów een dyjalogiczny uszlachetniony, stał się ju ż nie­

raz ziarnem, z którego się rozwinęło nie­

jedno poetyczne, filozoficzne lub retoryczne dzieło.

Zdarza się także, że pojęcie w stanie pół­

sennym przybiera formę nie słowa, ale mu­

zycznego tonu, ale tu wyznać muszę, że na tym punkcie nie złapałem się nigdy na żadnćj kakofonii. I owszem stwierdzałem na sobie nader rzecz ciekawą, że kiedy na jaw ie nie jestem w stanie skleić kilku to­

nów ze sobą, któreby miały jakąbądź m u­

zykalną wartość, we śnie staję się kompo­

zytorem i układam jakieś zachwycające melodyje. Mówiłem raz o tem przed laty w P ary żu z W agnerem, kiedy nie był jesz­

cze wielkim człowiekiem i wyznał mi, że i jem u się to także nieraz zdarzało i że zu­

żytkował w swych kompozycyjach niemało z tematów, które mu się były przyśniły.

Czyste formy dyjalogiczne m arzenia są po­

zbawione zupełnie obrazowych widziadeł.

Nic się przy nich nie widzi, gada się tam bezosobiście, lub też do siebie same­

go, ale formy te mianowicie w swoich uszlachetnionych postaciach kom plikują się nader często z obrazowemi, a wtedy śniący słyszy w swoim m arzeniu głosy osób, przed­

staw iających mu się ja k przem aw iają, śpie­

wają i różne wydają tony, lub też sam do nich przem awia, słyszy niekiedy muzykę, strzały, trąby i bębny i zazwyczaj przy tem się rozbudza. Zdarzało mi się także, że do kogoś niby we śnie przemawiałem, a gdym się rozbudził, przemówienia mego doma- wiałem jeszcze w myśli na jaw ie. Śni mi się nieraz, że przemawiam publicznie, że pracuję nad wysłowieniem, że słyszę ja k wymawiam, ja k mi biją oklaski lub gw iż­

dżą, a budząc się w tćj chwili domawiam mego okresu.

(doJc. nast.)

Prof. dr W. Szokcdski.

(5)

Nr 44.

"WSZECHŚWIAT.

697

RODZINA

PTAKÓW BLASZKODZIOBYCH

CZYLI

KACZKO W ATY CH

(LA M ELLIRO STRES).

(D okończenie).

Skupienie kaczek nurko waty ch jest u nas przedstawione przez większą liczbę rodza­

jów i o wiele różnorodniejszych niż poprze­

dnie. [J kaczek tych lusterko skrzydłowe jest po większój części białe, rzadziój czar­

ne lub szare, bez żadnego blasku metalicz­

nego, niekiedy nawet niczem nieodznaczo- ne od ogólnego ubarw ienia, lecz zawsze tejże samój barw y u obu płci. Kaczki te trzym ają się po większój części na głęb­

szych wodach niż poprzedzające, rzadziój niż tam te na ląd wychodzą i żywią się po większej części pokarmami zwierzęcemi, dlatego też mięso ich daleko jest gorsze niż kaczek właściwych i przejęte zwykle tra- niastym nieprzyjemnym smakiem, niekiedy tak silnie, że wcale nie bywa jadane, chy­

ba przez ludy nieokrzesane, nawykłe do źle pachnących pokarmów. Po zdjęciu j e ­ dnak skóry z takich gatunków i po obraniu tłuszczu, pozostałego jeszcze na powierz­

chni ciała, ten nieprzyjem ny smak w zna­

cznój części znika i mięso staje się w jed ze­

niu daleko znośniejsze, a nawet niekiedy wcale smaczne. W ogóle kaczki te lepsze- mi są jeszcze pływakam i od kaczek właści­

wych, a mianowicie doskonalszemi nurka­

mi, daleko dłużój pod powierzchnią wody mogą zostawać i naraz daleko większe prze­

strzenie nurkiem przebywać. Skoro taka kaczka obarczona padnie na wodę, z po­

czątku zwykle po powierzchni ucieka, lecz gdy tylko postrzeże, że jest goniona przez psa lub człowieka, zanurza się natychmiast i często już się więcój nie pokazuje na po­

wierzchni, a nawet gdy wypłynie, po chwili nurkuje napo wrót i wkrótce tak się gdzieś skryje, że jój odszukać już niepodobna.

Dlatego też to doświadczony myśliwy nie żałuje naboju, gdy mu taka kaczka po strzale po wierzchu wody uchodzi.

Kaczki te gnieżdżą się po kępach wśród głębokiój wody, albo też po bagnach tuż przy głębszych miejscach. Prócz tego wszy­

stkiego z obyczajów są bardzo podobne do kaczek właściwych; tak samo kaczory nie zajmują się potomstwem i tak samo pierzą się gwałtownie, tracąc zdolność do lotu do czasu, póki im wszystkie pióra lotowe nie odrosną.

W szystkie kaczki tój kategoryi mniój są znane myśliwym niż poprzedzające, cho­

ciaż równie są łatwe do odróżnienia, a róż­

nica w ubarw ieniu płci mniejsza jest niż u tamtych. Rodzaje i gatunki krajowe są następujące:

Rodzaj podgorzałek, Fuligula, najbogat­

szym jest w gatunki najpospolitsze w na­

szych stronach; w rodzaju tym dziób jest normalny, płaskawy, ogon bardzo krótki.

T u należą: tak zwana głowienka, F . ferui- na, przeważnie szaro-popielata, z całą gło­

wą rdzawą, lusterko popielate, dość pospo­

lita, gnieździ się u nas w małój liczbie.

Mięso jój jest używane na pokarm. U na­

stępnych lusterko jest białe; białem okiem odznacza się podgorzałka, F. nyroca, sa­

miec jój ma głowę i piersi rdzawo czerwo­

ne, samica rdzawo-brunatne; u nas najpospo­

litsza, gnieździ się w znacznój ilości, a jój mięso jest najlepsze ze wszystkich kaczek nurkowatych. U następnych oczy żółte;

czubek na tyle głowy obwisły cechuje tak zwaną czernicę, F. cristata, jest ona czarna, z głową szafirowo połyskującą. O głowie zupełnie bezczubnój jest ogorzałka, F . ma- rila, głowa samca czarna z zielonym poły­

skiem, plecy biało i czarno w poprzek p rąż­

kowane. Oba te gatunki są pospolite na przelotach i dalój lecą na północ dla wy­

prowadzenia potomstwa. Ostatnim gatun­

kiem krajowym tego rodzaju jest kaczka hełmiasta, F . rufina, odznaczająca się od wszystkich innych czerwonym dziobem i wysoką czupryną na wierzchu głowy; b ar­

dzo rzadko w nasze strony zalatująca. Tych trzech ostatnich podgorzałek mięso jest mniój smaczne niż dwu poprzednich.

Naroślą guzowatą w nasadzie dzioba przy

czole u kaczorów odznaczają się gatunki

(6)

698

W SZECH ŚW IA T.

rodzaju czerni, Oidemin, przedstawiające ogólne upierzenie czarne u samców, a okop­

ciało- dymiaste u samic; ogon m ierny, k li­

now aty lub zaokrąglony. W naszój faunie rodzaj ten reprezentowany jest tylko przez dwa gatunki północne, zalatujące do nas tylko w czasach przelotów, rzadko i w ma- łćj bardzo liczbie. G atunki te odznaczają się między sobą obecnością białego, dużego zw ierciadła u obu płci tak zwanej uhli, Oi.

fusca i zupełnym brakiem zwierciadła u k a­

czki czarnej, Oi. nigra. Mięso obu tych ga­

tunków jest mocno traniaste.

W trzech następnych rodzajach dziób jest wysoki, od czoła wolno ku końcowi spuścisty, słabo ścieśniony. Rodzaj gągo- łów, Clangula, ma ogon m ierny, płaski, w końcu zaokrąglony. Jedynym przedsta­

wicielem w naszych stronach jest C. glau- cion, którego kaczor je s t przeważnie biały, z czarnemi plecami i świetnie zielono poły­

skującą głową; głowa samicy kawow o-bru- natna. Lusterko gągołów nie je s t odzna­

czone, bez ram ek i zlewa się barw ą z przy- ległemi okolicami skrzydła. W porach przelotów jesiennych i wiosennych bardzo na naszych wodach pospolity, spotykany naw et przez całą zimę na niemarznących miejscach rzek i stawów. Mięso bardzo niesmaczne.

Rodzaj lodówki, H arelda, odznacza się od poprzedzającego ogonem płaskim, sto­

pniowo klinowatym, u samca zaś dwie środ­

kowe sterów ki są mocno zwężone i dwa r a ­ zy dłuższe od następnych; lusterko obszer­

ne bez ram ek. Jed y n y tego rodzaju przed­

stawiciel, H . glacialis, przebywa przez lato na północy starego i nowego lądu, na zimę posuwa się nieco ku południowi i głównie spędza tę porę n a brzegach m orskich, w głąb zaś lądów rzadko się zapuszcza. Na brzegach B ałtyku w wielkiej liczbie zimuje;

u nas bardzo rzadko spostrzegany w póź­

nej jesieni, raz jed n a k widziałem samca w Czerwcu, przelatującego nad W isłą.—

Ubarw ienie jesienne lodówek zupełnie od­

mienne od wiosennego, a przejścia między temi dwiema odzieżami przedstaw iają nie­

zliczone odmiany. Lodów ka żywi się głó­

wnie dwuskorupnem i m ięczakami i z te ­ go powodu mięso jćj je s t bardzo niesm a­

czne.

Rodzaj miękopiórów, Somateria, składa się z kilku gatunków, zamieszkujących ark- tyczne okolice całej północnej półkuli; j e ­ den tylko gatunek bardzo rzadko się zapę­

dza w nasze strony i z tego powodu zalicza się do fauny krajowej. Dziób miękopió­

rów podobniejszy jest do gęsiego niż do ka­

czego i z tego powodu dawniejsi zoologo­

wie zaliczali je do gęsi, obecnie jednak p o ­ wszechnie są zaliczane do kaczek, tak z po ­ wodu przewagi innych cech, jako też oby­

czajów. W szystkie prawie mają przy n a­

sadzie dzioba rozm aite narośle, lub inne j a ­ kieś modyfikacyje; w ubarwieniu samców dużo białego w pomięszaniu z czarnym, zo­

rzowym i modrawym, a prócz tego na gło­

wie grynszpanowo-zielone, mocne zafarbo­

wanie, bardzo charakterystyczne. Gatunek najpospoliciej znany, S. mollissima, częściej się w głąb E uropy zapędza, niż wszystkie inne, u nas do najrzadszych gości należy;

znane są bowiem dwa przykłady ubicia pta­

ka tego w kraju, to jest w roku 1830 zabito w Płockiem starego samca i ten dotąd prze­

chowywany jest w warszawskim Gabinecie zoologicznym. W pół wieku potem, to jest w późnój jesieni 1880 roku, zabito także starego samca pod Nieszawą; okaz to był bardzo ładny, lecz na nieszczęście dostał się osobie, która nie poczuwała się do obowiąz­

ku oddania tak rzadkiego dokum entu do publicznego zbioru, niezawodnie więc zmar­

niał, a może już wcale nie istnieje.

Z gniazd miękopiórów podbierają na pół­

nocy puch, najlepszy ze wszystkich innych puchów ptasich, bardzo przeto poszukiw a­

ny. Mięso z tych ptaków jest niesmaczne, mocno traniaste.

Ostatnim rodzajem z kaczek, zaliczanych do fauny krajow ój, jest Erism atura, odzna­

czająca się od innych ogonem bardzo szty­

wnym, o szesnastu sterówkach, w całej d łu ­ gości zwężonych i piórami na całem ciele w końcu włosowatemi i odosobnionemi, ca­

łe zaś ich upierzenie jest mocno wygładzo­

ne i ma pozór, jak b y było werniksem po­

ciągnięte; dziób ich je s t w całej długości szeroki, w nasadzie odęty, dalej mocno spła­

szczony; skrzydła stosunkowo krótkie. G a­

tunek europejski, E. leucocephala, które­

go samiec jest z wierzchu kasztanowato-

rudaw y z białą głową, samica cała sza­

(7)

Nr 44.

W SZECHŚW IAT.

699 ra, zamieszkuje głównie okolicę, położo­

ną między morzami Kaspijskiem i A ral- skiem, skąd w czasach wędrówek zala­

tuje do krajów Europy południowej aż na pobrzeża francuskie; w naszych stro­

nach nigdzie niepostrzegana, lecz w mu­

zeum Dzieduszyckich we Lwowie znajdują się okazy ubite na Podolu galicyjskiem, skąd można wnosić, że i w sąsiednich oko­

licach K rólestwa może być postrzeżony.

Kaczka ta z powodu krótkości skrzydeł niechętnie się zrywa, lecz za to nurkuje do­

skonale. M ieszkańcy w P eru osiedli w bli-

pospolitszym jest największy gatunek nuro- gęsi, zwany Mergus merganser, którego samiec ma głowę ciemno zieloną z m etali­

cznym połyskiem i wysoko zaokrągloną czupryną na wierzchu głowy; spód ciała łososiowato-żółtawy, lecz kolor ten prze­

chodzi po długiem staniu w kolekcyi w bia­

ły; u samicy głowa kawow o-brunatna i z in ­ nym zupełnie czubem, ostro zakończonym na tyle głowy. Gatunek ten przed kilku­

dziesięciu laty gnieździł się w małój liczbie po brzegach kilku jezior guberni Suwal­

skiej, w barciach i dużych dziuplach lasów

T r a c z M e r g u s m e r g a n s e r .

skości jezior utrzym ują, że gatunek tam tej­

szy głównie podróżuje od jeziora do jezio­

ra pieszo i nawet dość znaczne odległości ma tym sposobem przebywać.

Nakoniec skupienie traczów krajowych składa się z trzech gutunków, zamieszkują­

cych północne okolice starego lądu. P taki te, wędrując w znacznój liczbie przez zimę do okolic umiarkowanych, na naszych wo­

dach zapadają i długo się niekiedy tu za­

trzym ują, a nawet w części tu zimują na niemarznących całkowicie rzekach. Naj-

nadbrzeżnych. Obecnie całkowicie się już tam nie wywodzi. Przed trzydziestu laty zwiedziłem kilka takich drzew lęgowych, na brzegach jeziora W igierskiego położo­

nych, lecz oprowadzający mnie leśnicy za­

pewniali, że już od kilku lat lęgowych nie widziano.

P rzy tój okoliczności opowiadano mi, że gdy tylko pisklęta się wylęgną, m atka bie­

rze dziobem po jednem u i niesie na środek

jeziora, tam, zapadłszy, puszcza pisklę na

wodę, nurza się i, przepłynąwszy pod wodą

(8)

700

W SZECH ŚW IA T.

o kilkadziesiąt łokci, zrywa się i leci po n a ­ stępne, które zanosi w toż samo miejsce, puszcza przy poprzedniem i tymże samym sposobem oddala się i resztę zgromadza.

Pisklęta przez cały czas nie oddalają się, lecz matki na miejscu szukają.

Drugim gatunkiem jest tracz właściwy Mergus serrator, nieco mniejszy; u samca głowa tak samo ciemno-zielona, lecz czub ostrokończysty na tyle głowy; samica zupeł­

nie do tamtćj podobna, różni się mniejszym nieco wzrostem i lusterkiem , czarną pręgą na dwoje przedzielonem . G atunek ten jest rzadszym w naszych stronach, nigdy nie zimuje, lecz później na wiosnę jeszcze się u nas spotyka.

Najmniejszy gatunek, bielaczkiem zwany, Mergus albellus, wielkości cyranki, równie bywa pospolitym ja k nurogęś, często także wśród zimy spotykany. Samiec jest biały z czarnemi plecami i plamami ciemno-zie- lonemi na głowie; samica z ubarw ienia po­

dobna do dużych. U samca czub zaostrzo­

ny, na tył głowy składany.

Z tych wszystkich, wymienionych tu, ga­

tunków gnieździ się tylko w naszych stro­

nach kilka kaczek, w największej liczbie krzyżówka i obie cyranki we wszystkich okolicach, gdzie tylko znaleść mogą odpo­

wiednie w arunki, z tych ostatnich jed n ak cyraneczka mniej jest pospolitą, gdyż ko­

niecznie wymaga wód leśnych, choćby n aj­

mniejszych bagienek; z kaczek właściwych gnieżdżą się jeszcze u nas trzy inne, to jest:

rożeniec, płaskonos i nieroznaw ka, pierwszy po rozległych łąkach przy większych rze­

kach, jak o to: nad W ieprzem , Bugiem, N ar­

wią i t. p., drugi po staw ach i przy m niej­

szych rzeczkach, trzecia zaś w mniejszej liczbie niż poprzednie i w mniejszej liczbie miejscowości. Z podgorzałek najpospolit­

szą u nas lęgową jest podgorzałka białooka, ta wywodzi się na wszystkich dużych sta­

wach, na jeziorach zarośniętych, po błot­

nistych rozległych łąkach, to jest wszędzie, gdzie tylko są nagie przestrzenie głębokiej wody między zaroślami; ogorzałka zaś gnie­

ździ się w daleko mniejszej ilości i tylko na jeziorach, wśród wielkich błót i na wielkich bardzo stawach. O żadnój innej kaczce, któraby się tu mogła gnieździć, nie mamy żadnój pewnćj wiadomości.

Nr 44.

Z gęsi jedyny gatunek, od którego pocho­

dzi gęś domowa, gnieździ się w okolicach Europy środkowej, blisko naszego kraju, jakoto: w Niemczech środkowych, w Księ­

stwie A nhalt Koethen i pod Brunświkiem, z drugiej zaś strony na Pińszczyźnie i na północy U krainy, a mianowicie na stawach pod W ierzchowną, gdzie corocznie wywo­

dzi się w znacznój ilości, lecz wkrótce po odchowaniu potomstwa odlatuje. W na­

szych stronach nigdzie się nie gnieździ i nie mamy nawet żadnój wiadomości, aby się tu przed laty wywodziła.

W ładysław Taczanowski.

ZE ZJAZDU

P R Z Y R O D N I K Ó W I L E K A R Z Y

W H E ID E L B E R G U .

(D okończenie).

P o prof. Meyerze głos zabrał p. O. Vol- ger i w gorących słowach oddał cześć p ra ­ com znanego botanika K . Schimpera. Za­

kończył zaś pierwsze to posiedzenie wykład W angem anna, jednego z naczelnych inży­

nierów zakładów elektrotechnicznych E d i­

sona, niewładającego językiem niemieckim.

P. W angem ann ze wszelkiemi szczegółami w yjaśnił zebranym konstrukcyją fonografu, popierając wykład odpowiedniemi doświad­

czeniami, które wielkiemu wynalascy zy­

skały przeciągły oklask. Ogólnie wyraża­

no najpochlebniejsze w yrazy podziwu dla jednego z najpotężniejszych tryjumfów no ­

woczesnej techniki.

Punktem kulm inacyjnym całego zjazdu, który wywołał najwyższy wśród obecnych entuzyjazm, był w ykład prof. H . H ertza, fizyka z Bonn. Prof. H ertz mówił o związ­

ku pom iędzy światłem i elektrycznością i wprowadził słuchaczów w sferę najdonio­

ślejszych dociekań z teoretycznój fizyki, które w czasach ostatnich — dzięki wła­

śnie jego własnym klasycznym doświadczę-

(9)

Nr 44.

W SZECHŚW IAT.

701 niom — doprowadziły do najwspanialszych

wniosków, z niezbitą pewnością, dowodzą­

cych istotnej identyczności pomiędzy zja­

wiskami świetlnemi i elektrycznemi. Ze skromnością, właściwą prawdziwie wielkim umysłom, prof. H ertz opisuje swe badania, przywiązując do nich wagę jednego z ogniw wielkiego łańcucha zdobyczy naukowych, którego początek utrw alił w nowoczesnej wiedzy Faraday.

Doniosłość tój najnowszej w dziejach fizy­

ki praw dy tak jest wielką, że samego od­

czytu w kilku słowach streścić tu się nie po­

ważam, a jakkolw iek ogólnie czytelnicy W szechświata z badaniami H ertza się już zapoznali '), to jednak pismo nasze zamie­

ści wkrótce przekład odczytu tego uczone­

go, wypowiedzianego w H eidelbergu, przy­

czyni się to bowiem znakomicie do uzupeł­

nienia tego, co ju ż w m ateryi tój czytelni­

kowi wiadomo.

Część naukowa na drugiem posiedzeniu ogólnem była całkowicie przez wykład H e r­

tza wypełniona.

Na trzeciem, ostatniem ogólnem posiedze­

niu, w d. 23 W rześnia, przemawiali dwaj mówcy: prof. T. Puschm ann z W iednia i prof. O. Brieger z Berlina.

Prof. Puschm ann bardzo wdzięczny te­

mat rozw inął przed słuchaczami, mówił bowiem o znaczeniu historyi dla medycyny i nauk przyrodniczych. Podczas gdy praw ­ nicy i teologowie, budowniczowie, malarze i rzeźbiarze—powiada prof. P .—w historyi uprawianej przez siebie sztuki lub nauki u patrują cenny środek pedagogiczny, leka­

rze i przyrodnicy natom iast—dodamy zw ła­

szcza lekarze —sądzą, że niczego z historyi nauczyć się nie można. Niewątpliwie po­

gląd ten rozw inął się pod wpływem potęż­

nych przeobrażeń, których doznały m edy­

cyna i nauki przyrodnicze w niniejszem stuleciu. Lecz niemniej pogląd taki jest niesłuszny i zarazem szkodliwy. H istoryja medycyny i wiedzy przyrodniczej stanowi część ogólnój historyi cywilizacyi. K to się nią zajmuje, ten zdobywa bezwątpienia trzeźwy pogląd na ogólny rozwój ducha ludzkiego, broniąc się jednocześnie w ten

*) P. W szechświat Nr 23 i 24 z r b.

sposób przed ową jednostronnością profe- syjną, która zwłaszcza wielu lekarzom tak bardzo jest właściwa. Lecz z drugiej stro­

ny studyjowanie historyi pogłębia zarazem i samo wykształcenie fachowe, albowiem dzieje wiedzy stanowią samą wiedzę. Dany fakt, daną teoryją najlepiej zrozumieć mo­

żemy wówczas, gdy wiemy jaką drogą zdo­

byte one zostały, co je poprzedzało i co one znów za skutki naukowe za sobą pociągnę­

ły. Zdaje się, że pod tym względem bada­

nia historyczne dadzą się porównać z bada­

niami embryjologicznemi. Podobnie jak współczesny bijolog zdobywa właściwe zro­

zumienie dla znaczenia i czynności pewne­

go narządu w roślinie lub zwierzęciu przez badanie sposobu, w ja k i narząd ten się roz­

wija, tak też większą lub mniejszą donio­

słość zdobyczy naukowój ocenić nam n ajła­

twiej, gdy poznaliśmy te wszystkie ścieżki, po których myśl ludzka wędrowała, nim wyszła na szeroki gościniec prawdy nau­

kowej.

Prof. Puschmann kładzie nacisk na to, że wiele odkryć i wynalazków uległo zapo­

mnieniu; wskutek właśnie niedostatecznego zajmowania się historyją mamy przykłady ponownych odkryć, powtarzanych wyna­

lazków. Popiera to mówca całym szere­

giem dowodów z dziejów medycyny p rak ­ tycznej.

Jakże zrozumieć mamy dobrze znaczenie praw d naukowych, które ostatecznie w bie- żącem stuleciu zyskały trw ały grunt, skoro nieznane nam są źródła, z których czerpały one siły żywotne, skoro nieznaną nam jest gleba, w której praw dy te korzenie swe za­

puściły. A nie zapominajmy, że owoce wiedzy przyrodniczej, które my dziś spoży­

wamy, wyrosły w znacznej części na uro­

dzajnym gruncie wiedzy X V I i X V II stu­

lecia. Wówczas to poraź pierwszy doświad­

czenie naukowe wystąpiło na plan pierw ­ szy i stało się ważnym środkiem pomocni­

czym w badaniu przyrody. Mamy na to przekonywające dowody w badaniach H el- monta, których celem było oznaczenie udzia­

łu ziemi, powietrza i wody w odżywianiu rośliny, w doświadczeniach nad szybkością dźwięku, w badaniach nad ciężarem, gęsto­

ścią i elastycznością powietrza, w zastoso­

waniu barom etru do oznaczenia wysokości

(10)

702

w s z e c h ś w i a t.

N r 44.

danego miejsca, w licznych pracach nad światłem i barwami. Wówczas to H uygens wygłosił swą. teoryją undulacyi, a Newton poglądy na siłę ciążenia. Z X V II wieku pochodzą, także pierwsze prace o zjawiskach polaryzacyi światła, które tak silną, są pod­

waliną obecnie panującej teoryi, oraz n a j­

wcześniejsze próby wywoływania zjaw isk elektrycznych. W naukach bijologicznych i medycynie odkrycie krążenia krw i przez H arveya zapowiedziało nowy okres w dzie­

jach fizyjologii, a badania Leeuwenhoecka nad drobnemi istotkam i, widocznemi jedy­

nie przez szkła powiększające, były istotną podstawą nowoczesnej bakteryjologii.

Słusznie, zdaniem naszem, zaznaczył prof.

Puschm ann także i wartość etyczną study- jów nad historyją wiedzy. To odsądzanie od wszelkiej wartości wszystkiego tego, co przed nami zrobiono, przyw iązywanie zaś szczególnej wagi do tego, co w naszych cza­

sach powstaje—poglądy, z którem i niestety dzisiaj bardzo często spotykać się można—

ma swoje źródło w brak u znajomości h isto ­ ryi wiedzy. Niema praw dy naukowój, któ- raby pojaw iła się odrazu w stanie gotowym.

W szelkie nasze wiadomości o zjawiskach przyrody zdobywać musieliśmy drogą d łu ­ gich a mozolnych badań; droga zaś ta by­

najm niej nie była zawBze zgóry nakreślona i przed umysłem ludzkim nie zawsze zja ­ wiały się praw dziw e drogowskazy. Liczne ścieżki prow adziły badaczów na manowce, skąd powrót połączony byw ał niejednokro­

tnie z olbrzymiemi trudnościam i. Lecz ko­

nieczność takiego a nie innego powstawania m ateryjału praw dziw ej wiedzy jasno staje przed nami wówczas dopiero, gdy dzieje wiedzy badamy. A zapominanie tego wy­

radza pewien rodzaj faryzeuszostwa, od któ­

rego wszelkiemi siłami uwolnić się win­

niśmy.

Prof. Puschm ann w końcu swego w ykła­

du zwrócił się do przedstaw icieli nauk le ­ karskich i przyrodniczych w Niemczech z prośbą o popieranie jego starań w celu utworzenia k atedr historyi m edycyny w uni­

wersytetach niemieckich, które w praw dzie przez czas pewien istniały, lecz od szeregu lat poznikały praw ie wszystkie.

Prof. O. Brieger mówił o bakteryjach i truciznach chorobotwórczych. M iałem

ju ż niegdyś sposobność zapoznać czytelni­

ków w najogólniejszych zarysach z bada­

niami lat ostatnich, które w ykryły cały sze­

reg ciał chemicznych, produkowanych przez bakteryje, które nowoczesna wiedza lekar­

ska poczytuje za istotne źródło całego sze­

regu chorób. Ciała te noszą ogólną nazwę ptomain. Prof. Brieger, który głównie za­

służył się przez badanie tych ciał i który znakomicie poznał wiele z nich, nazywa ptomainami te produkty działalności życio­

wej drobnoustrojów , które nie działają trująco na organizm, dla rzeczywistych zaś trucizn zachowuje nazwę „toksyny”.

Dziś praw ie nie ulega najmniejszej w ą t­

pliwości, że nie samo przenikanie bakteryj chorobotwórczych do ciała zwierzęcego po­

woduje chorobę i śmierć, lecz bespośrednio tylko działanie owych toksyn, które bakte­

ryje na odpowiednim gruncie wytwarzają.

Przez czas bardzo długi nie umiano wydzie­

lić tych substancyj i bliżej poznać ich w ła­

sności. W bardzo dużej części wypadków i dziś jeszcze dla wielu chorób zakaźnych m ateryje te nie są bliżej znane. Lecz dzię­

ki pracom Nenckiego, Gautiera, a zwłasz­

cza Briegera, już znamy około 40 rozmai­

tych produktów życia bakteryjalnego, wli­

czając w to nietylko toksyny, lecz i nie­

szkodliwe ptomainy. Sam B rieger odkrył i zbadał około 30 tych ciał.

Badania te, w których medycyna w naj­

ściślejszy sposób łączy się z chemiją, obie­

cują dla przyszłości wiedzy lekarskiej nieocenione zdobycze; samą zaś istotę cho­

rób zakaźnych oświetlają one tak wielo­

stronnie, że zgóry na czas bardzo długi wyznaczają kierunek odnośnych dalszych prac.

P e łen treści odczyt prof. Briegera zam­

knął spraw y naukowe zjazdu.

Lecz poza tem, co wykładano na posie­

dzeniach ogólnych, pracowano usilnie przez pięć dni w 32 sekcyjach, na które członko­

wie zjazdu się podzielili. Nie może być oczywiście zadaniem mojem zdawać sprawę w tym artykule z prac przedstawionych choćby w tych tylko sekcyjach, które bliżej interesować mogą czytelników naszego p i­

sma. P race te stają się ogólnym dorob­

kiem wiedzy i w odpowiednich rubrykach

W szechświata zostaną zaregestrowane. Mu-

(11)

N r 44.

szę wszakże zaznaczyć tu bardzo ożywioną, dyskusyją, jaką w sekcyi patologii prowa­

dzono z powodu zdobytych w ostatnich czasach faktów w sprawie tak strasznej choroby, jak ą jest gruźlica. W szystkie p ra­

wie europejskie ciała lekarskie wytężają swe siły dla prowadzenia walki z tym naj­

większym wrogiem życia ludzkiego. W ie­

dza lekarska coraz skuteczniejsze obmyśla środki obrony i nie wyrzeka się zwycięstwa choćby w dalekiej bardzo przyszłości. Co zaś dotąd zrobiono, o tem też wkrótce czy­

telnicy się dowiedzą.

Niemniej zajmującem było przedstaw ie­

nie w tejże sekcyi obecnego stanu w E uro­

pie strasznej choroby natury zakaźnej t. zw.

trądu, który dotąd w niewielu miejscach zogniskowany, zdaje się powoli przenosić się na g ru nt przedtem niezwiedzany.

Sprawa dezinfekcyi zapomocą pary wo­

dnej była dość szczegółowo rospatryw aną w kilku sekcyjach, innowacyja zaś w pro­

wadzona w przyrządach dezinfekcyjnych przez dra Rohrbecka przeniosła tę kwesty- ją do sekcyi techniki instrum entalnej, k tó ­ ra dopiero w tym roku w Heidelbergu do życia powołaną została. Sekcyja ta, która powstanie swe zawdzięcza przeważnie za­

biegom byłego profesora lwowskiego, obe­

cnie heidelberskiego, p. B ruhla, ma za za­

danie koncentrować w sobie prace, doty­

czące wszelkich zmian, udoskonaleń i no­

wych pomysłów w dziedzinie p rzy rzą­

dów, służących do badań lekarskich i przy­

rodniczych. Znajdować się ona będzie nadal w ścisłym związku z wystawami od- nośnemi, które od lat kilku są ze zjazdami połączone.

I w H eidelbergu oglądaliśmy wystawę, nieimponującą co praw da swemi rozmia­

rami, lecz w szczegółach wcale zajmującą z powodu niektórych nowych przyrządów fizycznych i chemicznych i wielu bardzo odnoszących się do techniki lekarskiej, w których drobne napozór szczegóły zazna­

czają krok naprzód w ścisłości badań przy­

rodniczych. W ystawa taka ma na celu przedstawić jedynie tylko najważniejsze w tym kierunku postępy lat ostatnich i to zadanie, ja k się zdaje, najzupełniej spełnia.

Znajduje w niej także pomieszczenie to wszystko, co dotyczy uprzystępniania wy-

703 kładów nauk przyrodniczych. Osobliwie ważnych postępów w tój dziedzinie na wy­

stawie heidelbćrskiej dostrzedz nie było można, opis przeto szczegółowy uważam za zbyteczny.

Ogólnie powiedzieć można, że tegorocz­

ny zjazd heidelberski należał do niezmier­

nie pod wielu względami zajmujących, a ty­

dzień przebyty w naukowój atmosferze je ­ dnej z najpoważniejszych wszechnic euro­

pejskich pozostawił w uczestnikach naj­

przyjemniejsze wspomnienia.

M aksymilijan Flaum.

r z u t

NA SPOSÓB

w y k ł a d a n i a c h e m i i w l\l w i e l u .

(podług „G eschichte d e r Chemie11 E rn e sta Meyera).

W początkach naszego stulecia znajomość chemii mało była rospowszecliniona w E u ­ ropie. F a k t ten tłumaczą nam następujące przyczyny: przedewszystkiem na uniwer­

sytetach oddzielna katedra chemii rzadko gdzie się znajdowała, przytem wogóle źle wykładano tę naukę, tak, że nie mogła po­

rywać umysłów młodzieży; dalej brak było zupełny laboratoryjów; nakoniec brak było czasopism, któreby szerszy ogół zaznaja­

miały z temi postępami, jakie współcześnie dokonywały się w nauce.

W końcu przeszłego wieku chemija naj­

lepiej stała we Francyi. Praktycznie j e ­ dnak można się było z chemiją zaznajomić tylko w aptekach, gdzie wogóle pracowano nie podług metod naukowych. Dopiero Vauquelin (ur. 1763, um. 1829 r.) w labo- ratoryjum chemicznem otworzył kursy p ra ­ ktyczne dla młodzieży. We F rancyi też najpierw zaczęto we właściwy sposób wy­

kładać chemiją, to jest opierając w ykład na doświadczeniach. Pierwszy Rouelle (ur.

1703, um. 1770 r.) użył tój metody z wiel- kiem powodzeniem.

w s z e c h ś w ia t.

(12)

704

W SZECH ŚW IA T.

Nr 44.

W ogóle jed n ak nie trzym ano się metody eksperym entalnej. W początkach tego wie­

ku w całśj dziedzinie wiedzy panowała m glista filozofija natury, która wielce prze­

szkadzała ścisłemu badaniu zjaw isk przy­

rody. Chemii doświadczalnej nie uznaw a­

no za naukę, uważano j ą raczej za sztukę.

W A nglii metodę czysto doświadczalną, na w ykładach chemii wprowadził Davy, a za nim poszedł M arcet. Uczeń przez czas pewien tego ostatniego, Berzelius, dał pier­

wszy przykład stanowczego w yrugowania z wykładów chemii dawniejszej scholasty- cznej praw ie metody i zastąpienia jej przez doświadczalny sposób nauczania. Za kon­

tynuatorów Berzeliusa można uw ażać Lie- biga i W oehlera, a następnie Bunsena, K ol­

bego, zwłaszcza zaś Hofm anna, którego zrę­

czne w użyciu przyrządy lekcyjne mogą stanowić dowód, ja k i wpływ na rozwój nau­

ki doświadczalnej mogą wywrzeć udogo­

dnienia i uproszczenia środków ekspery­

mentalnych.

K urs zajęć praktycznych w laboratory- jum , taki, jakim dziś powszechnie się przed­

stawia, został w ypracow any przez Lie- biga.

On pierwszy op arł praktykę lab o rato ­ ryjną na czysto naukowych i racyjonal- nych podstawach, w technice osięgnął dokła­

dność i przez to staw ił opór, a naw et za­

dał cios śm iertelny metodom zalecanym przez filozofów natury. O n piewszy do­

wiódł, że środek ciężkości całego w ykształ­

cenia chemicznego leży nie w teoryj ach, które, ja k do dziś dnia, są efemerycz­

ne, lecz w danych doświadczalnych, któ­

rych powagi nic nie poderwie. L iebig pierwszy wypracował systematyczny kurs zajęć chemicznych w następującym porząd­

ku: analiza jakościowa, ilościowa, przygo­

towanie preparatów i nakoniec próby prac oryginalnych. L aboratoryjum Liebiga w Giessen od końca 3-go dziesięciolecia było ogniskiem, z którego światło roschodziło się na całą Europę. On pierwszy umiał uczniów swoich przekonać, bez względu na to, czy oni byli chemikami, farm aceutam i, mineralogami, czy fizyjologami, że muszą samodzielnie kwestyje chemiczne rosstrzy- gać. On umiał słuchaczów porwać, wywo­

łać w ich głowach oryginalne pom ysły i n a ­

uczył ich na drodze doświadczalnej urze­

czywistniać je, lub obalać. Dzięki temu Lie­

big zdołał w krótkim czasie z grona swych słuchaczów wytworzyć całą szkołę, która jaśniała na horyzoncie nauki europejskiej i dziś jeszcze jaśnieje. Spomiędzy jego uczniów wspomnijmy tylko imiona: Koppa, Hofm anna, Regnaulta, Freseniusa, Mus- pratta, G erhardta, W urtza i Franklanda.

Po założeniu laboratoryjum w Giessen, inne uniwersytety niemieckie poszły za tym przykładem : w 3-cim dziesiątku naszego wieku W ohler w G ottingen, a 1840 r. Bun- sen w M arburgu rospoczął kurs zajęć p ra ­ ktycznych. W r. 1843 E rdm ann założył w Lipsku jed n ę z najlepszych pracowni; za tamtemi poszły uniwersytety: w H eidelber­

gu, K arlsruhe, W rocław iu, Greifswaldzie i w Królewcu.

Jeszcze lepsze warunki nastąpiły w poło­

wie siódmego dziesięciolecia, gdy jednocze­

śnie w Bonn i w Berlinie wybudowano wielkie laboratoryja podług wskazówek Hoffmanna, a Lipskie (1868) przerobiono podług planu Kolbego. Obecnie następu­

jące laboratoryja są najsławniejsze: w Ak- wisgranie (1870), M onachijum (1877), B er­

lińskie technologiczne (1879),w K iel (1880), w S trassburgu (1885), w Gottingen (1888).

Najlepsze austryjackie są w W iedniu i w Gracu.

W innych krajach pracownie chemiczne wolniej się rozw ijały. W e Francyi naprzy- kład do 1869 r. nie było rządowego labora­

toryjum , w skutek tego jednoroczny kurs kosztow ał 1500 franków. Dopiero W urtz w 1869 roku uzyskał od m inistra oświaty zgodę i zapomogę na urządzenie laborato­

ryjum przy „Ecole normale superieure”, które obecnie jest pod kierownictwem Saint Claire Devillea.

W A nglii w 1845 roku założono „College of chem istry”, które pod przewodnictwem Hoffmanna szybko się rozwinęło. Obecnie we wszystkich krajach cywilizowanych ma­

my pourządzane pracownie, a naw et i tu ma miejsce specyjalizacyja, gdyż istnieją już dzisiaj oddzielne pracownie chemiczno- fizyczne, technologiczne, farmaceutyczne i t. d.

Gdy porównamy nasze pracownie z da-

wniejszemi, widzimy olbrzymi postęp: my

(13)

W SZECHŚW IAT.

705 dziś mamy środki, dające możność wykony­

wania roboty prędko iz wielką dokładnością.

Do najważniejszych ulepszeń należy wpro­

wadzenie gazu i lam pki Bunsena, zamiast ogrzewania węglem, czułe wagi, przyrządy do filtrowania i dystylowania. Niemały po­

stęp stanowi i to, że obecnie stosunkowo tanio możemy nabywać wszelkie przetw o­

ry chemiczne, nawet najrzadsze: wyrabiają je oddzielne fabryki, tymczasem lat temu 60 Berzelius wszystkie odczynniki, nawet spirytus do palenia, musiał sam sobie przy­

gotowywać.

S. Plewiński.

SPRAW O ZDANIE.

Pamiętnik piętnastoletniej działalności Akademii umie­

jętności w Krakowie (1873 — 1888). K raków , 1889.

K rakow ska A kadem ija um iejętności w p ię tn a stą rocznicg swego istn ie n ia p rzygotow ała obszerne, na 400 przeszło stro n icac h dużej ósemki w y d ru ­ kow ane, spraw ozdanie z dotychczasowej swojej działalności naukow ej. W e wstgpie, skreślonym przez czcigodnego P rezesa A kadem ii, m am y prze*

dew szystkiem dzieje pow stania tej in sty tu cy i. Dzie­

j e to n ie dzisiejsze — pierw szy bowiem p o czątek stow arzyszenia naukow ego w K rakow ie odnieść n a ­ leży do 1809 ro k u . Od owej d a ty , z cztero letn ią ty lk o p rz e rw ą (1852 — 1856) istn iało w K rakow ie Tow arzystw o naukow e, k tó re nareszcie z począt­

kiem 1873 ro k u roskazem cesarza austryjackiego p rzem ianow ane zostało w A k ad em iją um iejętności.

Z aznaczyć sig godzi, że odpow iednie p rzedstaw ie­

nie do w ładz najw yższych było uczynione przez ówczesnego prezesa m in istró w austryjackich, h r.

A lfreda Potockiego, k tó ry pierw szą m yśl tego w y­

stąp ien ia pow ziął skutkiem k o n feren cy i z doów- czasowym prezesem T o w arzystw a naukow ego, a póź­

niejszym i obecnym p rezesem A kadem ii.

A kadem ija składa sig z trz e c h wydziałów: 1. filo­

logicznego, 2. historyczno-filozoficznego, 3. m ate­

m atyczno - przyrodniczego, ro sp ad ający ch sig na dziewięć Komisyj, k tó re są bespośredniem i o rg a ­ n am i ru c h u naukow ego akadem ii. A kadem ija j a ­ ko Całość w ydaje corocznie R oczniki zarząd u A k a ­ dem ii, oraz dzieła osobne; w ydziały ogłaszają pod nazw ą P a m ię tn ik a A k ad em ii um iejętności w yda­

wnictw o niepery jo d y czn e, którego przy w ydziale m atem atyczno-przyrodniczym wyszło d o tąd 16 to ­ mów, a pod nazw ą R ospraw i Spraw ozdań z p o ­ siedzeń — w ydaw nictw o coroczne lub częstsze, k tó ­

rego najbliżej nas obchodzący w ydział ogłosił do­

tychczas tom ów 19; nakonieo Komisyje pod różne- m i nazw am i wydają corocznie swoje spraw ozda­

nia. T akim więc sposobem widzim y, że ślady dzia­

łalności w d ru k u m uszą b y ć obfite i nie dziwnego, że cztery p iąte P am iętn ik a p ię tn asto letn iej dzia­

łalności tej in sty tu c y i je s t zajęte w yliczeniem ty ­ tułów , a przy n iek tó ry ch rospraw ach i przy tacza­

niem tre ś c i rzeczy drukow anych pod auspicyjam i A kadem ii. P rzejrzenie tego in w en tarza naszych dorobków naukow ych m usi zajm ować każdego, kto rozum ie doniosłość skupiania sig sił naukow ych przy jed n em ognisku. D latego m yślę, że d la czy­

telników naszego pism a n ie będzie zbytecznem przytoczenie k ilku cyfr z tego spisu. W zakresie wigc n au k m atem aty czn o -p rzy ro d n iczy ch i m edy­

cyny teo rety czn ej A kadem ija w ydała 16 tomów dzieł osobnych; w P am iętniku A kadem ii znalazło m iejsce 95 trak tató w ; w R ospraw ach i spraw ozda­

niach wydz. m at.-przyr. w ydrukow ano 219 kom u­

nikatów ; K om isyja fizyjograficzna od czasu w ciele­

n ia do A kadem ii, (przedtem istn iała już ja k o od­

dzielne ciało naukow e w ciągu lat 6), ogłosiła 293 spraw ozdań, a Kom. antropologiczna — 128. T ak wigc około 750 rozm aitej doniosłości i objętości opracow ań naukow ych znalazło gościnność w w y­

daw nictw ach A kadem ii. Jeżeli zgrupujem y p race, ogłoszone w P am iętniku oraz w R ospr. i spraw , w ydziału, a więc teo rety czn e w ściślejszem zna­

czeniu słowa (gdyż fizyjograficzne m ieszczą Big w w ydaw nictw ach kom isyj), według rozm aitych nauk, to otrzym am y cyfry nastgpujące: P ra c z za­

kresu m atem aty k i m am y 81, z fizyki — 40, z che­

m ii — 37, z n au k m ineralogicznych — 21, z b o ta­

nicznych — 45, zoologicznych — 22, m edyczno-teo- retycznych — 31, gieograficznych — 10.

P am iętn ik p iętn asto letn iej działalności A kadem ii je s t bardzo cennym n ab y tk iem naszego piśm ienni­

ctw a. N iem a bow iem rzeczy trudniejszej pod słoń­

cem n a d powzigcie w iadom ości o jakim kolw iek szczególe z naszej lite r a tu ry naukow ej, zw łaszcza z epoki n am najbliższej, w k tó rej napraw dę wszczął się dopiero lite r a tu ry te j rozwój obfitszy i b ardziej praw idłow y. J a k żyw otną po trzeb ę piszących u nas stanow ią wskazówki, odnoszące się do p ra c pol­

skich w zakresie nauk ścisłych, o te m red ak cy ja naszego p ism a dokładne m a w y obrażenie zarów no z częstych korespondencyj czytelników W szech­

św iata, ja k i z głosów w ielu specyjalistów , poczg- ści n aw et ogłaszanych d ru k iem w naszym ty godni­

ku. Świeżo w ydany P am igtnik nie zaspakaja wspo­

m n ian ej p o trzeb y w całości, gdyż całość naszej p ro d u k cy i naukow ej nie w chodzi do w ydaw nictw A kadem ii, na dowód czego pow iem , że w edług n o ­ ta te k , pozbieranych przezem nie i k tó re ja sam.

uznajg za niekom pletne, w pigtnastoletnim okresie (1873—1888), w któ ry m P am igtnik zapisuje 37 p rac chem icznych, w y d ru k o w an y ch w w ydaw nictw ach A kadem ii, m ógłbym przy to czy ć około 470 p ra c che­

mików polaków, rozrzuconych w lite r a tu rz e e u ro ­ pejskiej. W każdym je d n a k razie i te n przyczy­

nek do znajom ości naszych spraw dom ow ych, któ-

(14)

706

W SZ EC H ŚW IA T .

Nr 44.

ry zaw dzięczam y zarządow i A kadem ii, m a w m o­

ich oczach w arto ść w ysoką i trw a łą .

Zn,

P o s i e d z e n i e c z t e r n a s t e K o m i s y i t e o ­ r y i o g r o d n i c t w a i n a u k p r z y r o d n i c z y c h p o m o c n i c z y c h o dbyło się d n ia 17 P a ź d z ie r­

n ik a 1889 ro k u , o godzinie 8 w ieczorem , w lo k a­

lu T o w arzy stw a, C hm ielna N r 14.

1. P ro to k u ł posied zen ia po p rzed n ieg o zo stał od­

c z y ta n y i p rzy jęty .

2. D r zool. J . N usbaum m ów ił ,,o seg m en tacy i ciała i kończy n ach ow adów ".

D otychczas przyjm ow ano pow szechnie, że seg ­ m enty, ja k ie zn ajd u jem y u zarodków owadów, p rzech o d zą besp o śred n io w staw y czyli segm enty, ja k ie z n a jd u ją się u fo rm dorosłych. S postrzeże­

nia A yersa n ad rozw ojem O ecanthus niveus, a zw ła­

szcza G rab era n a d rozw ojem S ten o b atru s, L in a i kilk u in n y ch owadów w y k azały , że zd an ie to je s t b łęd n e i że u zarodka ow adów zjaw ia ją się n a ­ przód cztery seg m en ty p ierw o tn e, a każdy z tych ro sp a d a sig n a w tórne czyli o stateczne, pierw szy zaś p ie rw o tn y seg m en t przechodzi besp o śred n io w pierw szy ostateczny (t. j. te n , n a k tó ry m osa­

dzone są ro żk i (a n te n n a e ). D r N usbaum zajm u­

ją c się b ad an ie m rozw oju m aika (M eloe p ro scara- baeus) potw ierdził sp o strzeżen ia G rab era, p rz y ­ czem p rzek o n ał się, że n ie k tó re seg m en ty (a m ia­

now icie 3 i 4 w tó rn e czyli szczękow e) pow stają przez d w u k ro tn ą seg m en tacy ją z d ru g ieg o p ie r­

w otnego, czyli są w łaściw ie trzecio rzęd o w em u — N ietylko w ek to d erm ie, lecz i w p ierw o tn ej ento- d erm ie paska zarodkow ego, zjaw ia ją się segm enty p ierw o tn e, a n astęp n ie ro sp a d a ją się n a ostatecz­

ne. D alej p. N. zaznaczył, ja k je s t uw ażana ob e­

cnie w nauce kw estyja kończyn odw łokow ych u za­

rodków owadów wogóle, oraz u niższych rzędów ow adów w szczególności i przeszedł do opisu k oń­

czyn zaro d k o w y ch odw łokow ych u m aik a n a za­

sadzie w łasnych obserw acyj. W końcu zaznaczył, ja k doniosłe znaczenie p rz e d sta w ia k w e sty ja k oń­

czyn odw łokow ych u ow adów d la filogenii tych o statn ich , czyli d la n a k re ś le n ia rodow ego ic h po­

ch odzenia i p o k rew ień stw a z in n e m i g ru p a m i sta ­ wonogów.

3. S ek retarz K om isyi, p. A. Śiósarski, pokazyw ał okazy A ldro y an d a vesiculosa, znalezione w lecie d. b. pod M iędzyrzecem p rz e z p. B. E ic h le ra i na- resłan e do re d a k c y i W szechśw iata w raz z p ięk n y m i dokładnym ry su n k iem zro b io n y m z n a tu ry , ja k rów nież z w yczerpującym opisem , k tó ry będzie w y drukow any w je d n y m z najb liższy ch n um erów W szechśw iata.

4. P rzew odniczący K om isyi, dziekan K. J u r k ie ­ wicz, przedstaw ił znacznych rozm iarów okaz huby rosistej (M erulius lacry m an s Schum .), zw anej grzy ­ bem drzew nym , k tó ry w je d n e j willi w Grocho- wie, ro zw in ął się pod posadzką, przeszedł n a pia­

nino i zniszczył je w znacznej części. P rz e d sta ­ w iony okaz b y ł w stad y ju m ow ocowania, zaw ie­

r a ł m nóstw o zarodników . Po usunięciu i spaleniu zniszczonych części, m iejsca jeszcze nieuszkodzo­

ne, n a k tó ry c h je d n a k b y ł ju ż g rzy b w spom nia­

n y , radzono sm arow ać, po zeskrobaniu grzyba, ro stw o rem su b lim atu d la zapobieżenia dalszem u szerzeniu się jego.

Na tem posiedzenie ukończone zostało.

P O S IE D Z E N IE 29

Oddziału chemicznego Sekcyi 3 Towarz. Docierania Przem. i Hauillu.

O dbyło się d n ia 26 P aźd zie rn ik a r. b. P o d n ie obecność p. W ł. L e p p e rta przew odniczy p . W in c e n ­ ty K arpiński.

Po o d czy ta n iu i p rzy jęciu p ro to k u łu o statniego posiedzenia, z a b ie ra głos d r O. B ujw id i p rz e d s ta ­ w ia w y n ik i podjętego p rzez niego higijenicznego b a d a n ia w ody w iślanej, n a rozległości 20 hm p o w y ­ żej i poniżej ścieków m iejsk ich . W yniki odnośnego b ad a n ia ogłoszone ju ż zostały w W szechśw iecie z r. b. N r 40.

W w yw iązanej n a d odczytem dyskusyi b io rą u d ział pp, R osenblum , K arp iń sk i, T rzciń sk i i in.

Z azn aczo n em zostaje, że w ykonane b ad an ie , wobec tego, że w W arszaw ie skanalizow ano dopiero około 200 dom ów , n ie ro sstrz y g a jeszcze kw estyi, czy w o­

d a w iślan a i w przyszłości,skoro kan alizacy ja będzie pow szechną, okaże się rów nie m ało zanieczyszczoną, ja k obecnie. Dalej zw róconą zostaje uw aga, że w w ąskiej odnodze W isły pod T arch o m in em , n a ­ p rzeciw t. zw. kępy Ż erańskiej, gdzie p rą d je s t sła ­ by, w oda je d n a k silnie byw a zanieczyszczoną, p o ­ k ry w a się zb ity m kożuchem i w ydaje p rz y k rą w oń g n iln ą.

N astęp n ie re d a k to r w ydaw ictw a p. n. „ P o ra d n ik d la chem ików , techników i farm aceu tó w 11, p. B r.

Z natow icz, p rzed staw ia obecny sta n przedsięw zię­

cia, podjętego w spólnem i siłam i tu tejszy ch chom i­

ków, fizyków , farm aceu tó w i lek arzy , n a sk u tek czego n iek tó re działy z n a jd u ją jeszcze ch ętn y ch w spółpracow ników spośród zebranych.

N a tem p o sied zen ie zostało ukończone.

Cytaty

Powiązane dokumenty

Widać już, że coś się zmieniło i zmienia się z dnia na dzień.. Co znaczy, gdy przyjdzie odpowiedni człowiek na odpowiednie

śmieję się wtedy, gdy przeszłość się marzy, gdy chcę płakać bez

Niebo, jako spełnienie miłości, zawsze może być człowiekowi tylko darowane; piekłem zaś dla człowieka jest samotność, wynikająca stąd, że nie chciał tego przyjąć,

Oczywiście jest, jak głosi (a); dodam — co Profesor Grzegorczyk pomija (czy można niczego nie pominąć?) — iż jest tak przy założeniu, że wolno uznać

nie duszy — zazwyczaj przyjmuje się bowiem, że dusza jest tym składnikiem człowieka, który po śmierci ciała nie ginie, lecz przebywa w jakiejś rzeczywis­.. tości

Skoro tu mowa o możliwości odtwarzania, to ma to zarazem znaczyć, że przy „automatycznym ” rozumieniu nie może natu ­ ralnie być mowy o jakimś (psychologicznym)

Niech H oznacza

Koniec jego panowania i odesłanie insygniów cesarskich do Konstantynopola przez Odoakra uważa się za koniec cesarstwa zachodniorzymskiego. Często data ta jest też uznawana