• Nie Znaleziono Wyników

Duże litery

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Duże litery"

Copied!
196
0
0

Pełen tekst

(1)

Śląska Biblioteka Publiczna 6 7 0 1 2

(2)
(3)

i. r- ft -r i •

. - .•' V - v;j \ w, . . . . 1 >

» •' ; ; V

‘ V

J ■' '• l .ł *

tóŁ'5.-! . ;■;?

A1. ' i?’'-r • V?

(4)
(5)

D U Ż E L I T E Pt Y

(6)
(7)

A D A M C I O M P A

DUŻE LITERY

v

K R A K Ó W — 1 9 3 3

W Y D A W N I C T W O L I T E R A C K O - N A U K O W E

(W O JC IE C H MEISELS)

(8)

CiLMS^/t& 5 ) 5"2>

D RU K A R M IA N A R O D O W A K R A K Ó W , W O L S K A 19

(9)

w strząśn ien iem śm iechu rzu co n y o u g in ające się z sze­

lestem sk ó rz a n e o p a rc ie k a n a p y trw ałem chw ilę w zro ­ kiem n a różow ości rą k w łasnych, p o zo stały ch n a d a l na p o d z ie le n io n e j su k n em , szk lan ej p o w ierzch n i sto lik a.

A le zaraz znów z a istn ia ł p rz e d e m n ą śn iad y , tró jk ą tn y ow al jego tw arzy ro zszerzo n ej p ro m y k a m i słońc wy- b ieg ły ch z z ew n ętrzn y ch k ącik ó w zw ężonych w w ałeczki pow iek, o k re ślo n e j cz e rn ią w p ad ły ch głęboko w śro d ek czoła, n ied łu g ich w łosów i n ieb iesk o ścią p o d ro słeg o za­

ro stu . W około łu k o w ato śm iechem w zd łużonych w arg , w p a rty c h w lśniące naw iasy policzków , cza rn e resz tk i źre n ic z zado w o len iem zm ien iały m iejsce w szp a rk a c h z g ru b iały ch p o w iek , z k tó ry c h śro d k a p a trz a ły w p ro st na m nie, z k ącik ó w w p raw o n a salę lub w lew o na p r a ­ w ie m ieporuszoną uśm iechem , jasn ą, o b o ję tn ą tw a rz „św.

J a n a “ , w ciśn iętą w ra m io n a p o d n ie sio n e n ie d b a łe m , b ezw ład n em obsunięciem się jego u b ra n ia w k a n a p ę .

— Ja k b y k to ś m o k rą g ąb k ą p rzem azał z k re d y czarn o ść ta b lic y — p o ru szy ł ledw ie w idocznem i, wą- z iu tk iem i w jasności tw arzy w argam i, z p iw n em i ź re n i­

cam i p rz e d siebie w górę. Z esu n ął się całk iem n a b o k i o p a rł, w półleżąc, na ło k ciu .

p o n iżej p rzy ćm io n eg o , szkło b arw n eg o św iatła lam p, zaw ieszonych u łam an eg o n ac h y le n ia m i su fitu , n ie b ie ­ skaw e, c ic h o trw ające zaw ieszenia d ym u n a n ieró w n ej szarości obrazów , lu s te r, re sz te k ścian jasn y ch i w y­

soko p o d ch o d zący ch ciem nych o p a rć d o o k o ln y ch k a n a p , w ro z d ro b n io n ą w około zielo n y ch płaszczyzn stoli-

5

(10)

ków lek k o zg ielk liw ą ru ch o m o ść jasn y ch w szarości tw arzy , rą k , b a rw k o b ie t ledw o w łączona zjaw ien iem się już opuszczając się n ib y niezn acząco n a k rzesło p o d b ie ­ gała ź re n ic a m i p o d b a rw io n y c h oczu i cielesnością p o r u ­ szeń p o d zb ieg n ięte n a n ie j sp o jrz e n ia m ężczyzn śle­

dzących ją z n a d ro zp ad łeg o w b ły sk i sre b e r, szkła i p o r ­ celan y p s tro k s z ta łtu w zielen i płaszczyzn u staw io n y ch n a d niew yraźncjścią nóg i bucik ó w .

— T a ju ż z p o w ro te m — o ta rł się głosem o m n ie — z n a d m ig o tliw y ch p a z n o k c ia m i i pierścieniaim i r ą k o d ­ słan iała co chw ila p o d n o szen iem p o w iek oczy k u sali—

i ru ch liw o ść re sz te k ź re n ic z uśm iech em zw rócił we m nie.

p rz y k ro ść w ew n ętrzn eg o n iezw iązania z chw ilą co­

fn ą łe m w głąb siebie poza sztyw ność w ym uszonego, ścią­

gającego p rz y u sta c h m ięśn ie u śm iech u , p o d staw io n eg o p o d iro n ję jego w yzyw ających źren ic. Silnem , niewy- g o d n e m ściśnięciem w sobie p rzeciw staw io n y w e w n ę trz ­ n ie jego, w z ie ra ją ce j w e m n ie z n a d sw obodnie o rz e ­ źb io n ą w s z a ro tk i rę k o je ść laseczki o p a rty c h rą k , w y­

p ro sto w a n e j p ew n o ści siebie, d w u zn aczn em p o w ied ze­

n iem w zru szam śm iech em siebie i jego, sp y ch ając usi‘1- n ie w dół z siebie w stydliw ą p rz y k ro ść obcości. Wy- d źw ignięty z tru d e m p o n a d już m n ie sam ego, chęcią śm ian ia się i w yw oływ ania śm iech u zró w n an y z nim w reszcie, jed n o c z ę się z n im w śmiechu., p o trz e b ie śm ie­

ch u i rad o ści jego tw o rzen ia.

Coś n iew idocznego sn u je się dołem sali, ociera o tw arz i rę c e , d ra ż n i sw ędzeniam i le k k ie m i niew ielk ie w łoski ro zło żo n e po ciele w ciep łej w arstew ce p o w ie­

trz a m iędzy b ielizn ą a sk ó rą.

R ozsunięciem się c z ą ste k d zielącej nas od in n y ch p rz e s trz e n i w łączeni w je d n ię z a m k n ię tą n ie re g u la rn o - ścią sali, częścią nas jesteśm y w ja k ie jś w sp ó ln ej w szyst­

k im p o w ad ze chw ili, zsum ow anej w ciszę z szelestów , 6

(11)

b rz ę c z eń , uśm iechów , z a p a c h u p e rfu m i p u d ru , dym u, sp o jrz e ń p o d g łęb io n y ch k o lo re m oczu, p o ru sz e ń w arg n a b rz m iało czerw o n y ch i niew y raźn o ści k o b iecy ch nóg sk ry w ający ch cielistość je d w ab i p o d cien iam i n ie p o ­ trz eb n y ch stolików .

— C iekaw ym , czy te też? — sp aja się ze m n ą sło­

w em , w y o d rę b n ia ją c d w ie zp o śró d ty lu k o b ie t. W ś ro d ­ ku w y razisty ch w arg osiada m u m ały s ta la k ty t śliny.

O p ierścien io n a jej rę k a z c ie n iu tk im p a p ie ro sik ie m o d słan ia, z n ik a ją c w czerw ieni rę k a w a , p u rp u ro w e serce w arg g ru b y ch . R o zch y lo n e w ydechem dym u, zw rócone k u ja sn o n ie b ie sk ie j tow arzyszce p o ru sz e n ia m i sw em i ro zciąg ają w u śm ieszek b la d e jej u sta i p o d n o szą p o ­ w iek i zn ad w p atrzo n eg o gdzieś poza nas tę sk n ie n ia n ie ­ b iesk ich źren ic. W y d o b y ta gorliw ością sp o jrz e ń z c z e r­

w ieni i n ieb iesk o ści su k ie n u p rz e strz e n io n a , u ch w y tn a p ełn o ść p ie rsi i ra m io n , do łem u n ie d o stę p n io n y c h o k u ro z strz ę p ie n iem ta le rz y k ó w i szk lan ek , w bliża się w sk ró co n ą n ie u sta n n o śc ią w zajem n y ch już o d d aw n a uśm iechów i sp o jrz e ń p rz e strz e ń . C hw iejące z a k o p ia ń ­ ską laseczką rę c e i zadow olony p ro fil jego śn iad ej tw a ­ rzy spłaszczonej dla m n ie w m asie, je st jak b y we m nie, n ie poza m n ą, m n ą p raw ie, gdy p a trz ę k u ta m ty m n a bok.

„Św. J a n “ p o d n ió sł się. U jął dół n ie ru c h o m e j tw arzy p o staw io n y m k o łn ie rz e m płaszcza.

W ysunięciem się jego z p o śró d nas w ró co n y znów n a ­ gle w p o p rz e d n ie zażenow anie w łasn ej obcości w chw ili, znów z tru d e m p rzeciw staw iam p o zo ry ze w n ę trz n ej n a d m ą w zm ożoną n iep ew n o ścią sieb ie sw obody jego w yłącznie już te ra z k u m n ie od n ich p o w ra c a ją cy m c z a r­

nym , pew n y m siebie źren ico m . O b ezw ład n io n y do sam o ­ d zielnego ru c h u trw a m zew n ę trz n em śled zen iem jego p o ru sz e ń , na uśm iech o d p o w iad ając p ozam oim u śm ie ­ chem .

7

(12)

T uż p rz y miiiie n ieb iesk a su k n ia, gdy p rzy nim jest już czerw ona.

d ra ż n ią c a ta je m n ic a u śm iech u ich oczu i ciała, p o d ­ su n ięta ta k blisko p o d m ą n ie sp o k o jn ą ciekaw ość, zo- g ro m n iała p rzez m e u siln ie pow ściągane, n ie u sta n n e d rżen ie, zw iększane p rz y p a d k o w e m i zetk n ię c iam i p o zo ­ staw io n y ch w ciep le z e tk n ię c ia łydek.

C zarne, m o k re tr o tu a r y p o d su w ają się n iek o ń czącą się w stęgą p o d m ą b e zw ład n ą n iem ożność o d e rw a n ia się od d rew n ian y ch , o d ległych od siebie p o stu k ó w jego la ­ ski i d ro b n y c h m iędzy n a m i, szy b k ich , n ie u sta n n y c h u d e rz e ń k o b iecy ch bucików .

N a w ązkich, stro m y c h , w ciem ność idący ch sch o ­ d ach , tu ż p rz e d p rz y w a rty m do n ich m o im w zrokiem , g ru b e, o b c iąg n ięte jed w ab iem , n ik n ą c e nagłem i rozsze­

rz en iam i w ciem n ej, n ie p o k o ją c e j głębi ro z tw ierająceg o się i zam y k ająceg o dzw ona su k n i nogi zginają się i p r o ­ s tu ją p rz e d e m n ą, sp y ch ając z stu k ie m w dw a w g ięte od ta rc ia k a n ty ro zszczepiony sch ó d za sch o d em do dołu.

P rz e p c h n ię ty b ezw o ln ie p rzez z z u p e łn e j ciem ności w y­

ro sły jasn y p ro s to k ą t drzw i, o tw a rty c h n a rozgłos p o ­ chylo n y ch n a d dźw iękiem ta le rz y i łyżek, w żółtym za­

p a c h u lam p y n a fto w e j i k u c h n i, starszy ch i dzieci, w n o ­ wą ciem ność m ą oszołom ioną bezm yślnością, śledzę za­

ciem n iającą się p rz e d p o d k rę c a n ą la m p ą sylw etę dziew ­ czyny. O d erw an y m w reszcie od b la sk u odsło n ięteg o św iatła w zro k iem n ie w idzę już n ie b ie sk ie j su k n i, z m ie ­ n io n e j w k aw ał szm atk i n a k rześle, p rz y k ry te j n iedługo czerw oną. P o c h y lo n e k u ziem i dziew częta, siedząc na je d y n e m łó żk u , nagiem i, ściem n io n em i bielą b ielizn y r ę ­ k am i ro zw iązu ją b u c ik i, k tó re stu k a ją o ziem ię.

R ęce dziew cząt zjeżd żają od b io d e r k u dołow i, w y­

ła n ia ją c czerw one ciało nóg z poza w c h ła n ia n e j w sie­

b ie p o ń czochy. Z pod o su n ię ty c h w ram ią c z k ac h koszul jasn e, n a b rz m ia łe p ie rsi m n ą się p rz y g n iecio n e różo-

(13)

w em k o lan em . N agle zdołu od łóżka k u n aszem u b e z ­ ra d n e m u d o ty k a n iu się w zro k iem p a trz ą dw ie z n ie ru ­ ch o m iałe tw arze. Z n iek ształco n e n a ty c h m ia st ro z ru sz a ­ n iem m ięśni i w arg, o d p y ch ająco ru c h liw ie o h y d n e p o d ­ cho d zą p o d nasze tw arze na p rzy p łaszczo n y ch do ziem i b ra k ie m obuw ia, o p ad ły ch , p ó łn ag ich , w strę tn y c h c ia ­ łach.

u d e rz e n ia m i k rzy k ó w i p rz e k le ń stw i w yzw isk w y­

p c h n ię ty w raz z nim i strąco n y p rzep aścią schodów w m ien iący się, błyszczący św iatłem , czarn y m o k ry as­

f a lt n a w ie rz c h n i ulicy

w beztreściw em trw a n iu o czek u jącej na coś bezm y- śli posuw am się m ilczący m iędzy n ie u sta n n ą zm ianą za­

p a d a ją c y ch się w ciem ną n ie p rzeźro czy sto ść m u ró w ja ­ snych głębi sklepow ych w ystaw a jego w y raźn ie odczu- w anem , ró w n em m o jem u z a k ło p o ta n e m , głośnem tylko p o stu k a m i laski zam ilk n ięciem .

W strzym yw ani od ro zejścia się kon ieczn o ścią n ie ta k łatw ego, w zajem nego u sp ra w ied liw ien ia się z w e w n ę trz ­ n e j, isto tn e j treści siebie, w yzbyw am y się n a p ew ien czas nas sam ych w ciem ności, b ę d ą c istn iejącem i p rzed n am i św ietlan em i, n iem em i p o staciam i...

„p o ty lu p rz e jściach zaczęły się o d tą d dla nich d łu ­ gie d n ie n ieskłóconego szczęścia“ .

m ięśnie sp ię te d o tą d p rzez je d y n ą w z a k rz e p łej ciem ności ro z ja śn io n ą , choć szarą rzeczyw istość e k ra n u ro z lu ź n ia ją się w y raźn ie w p o w ra c a ją ce j św iadom ości sie­

bie. W w g a rn ię ty c h w ciąż jeszcze w siebie w głębi p rz e d e m n ą w zruszonych i w zruszających tw arzy i nagich r a ­ m ion, w d łu g im p o c a łu n k u p rz e św ie tlo n y c h m iłością i szczęściem n a tle chw iejących się p o sz a rp a n y c h liści p a lm , w pływ a w o p a d a ją c e w k sz ta łt k rz e sła ciało dzi­

w ne, ciep ło ra d o sn e p rz e p e łn ie n ie św iadom ością szczę­

ścia. P o p rz e z zm ęczone, p iek ące o b w ó d k i oczu podbie- głe w iłg o tn em ro z tk liw ie n ie m w tłacza się go w e m n ie

(14)

tak w iele, że w yciepla się poza m n ie na z a istn ia łą obok m n ie p e łn ię lu d zi, p rzy słyszalnym już dygocie o sta tn ic h o b ro tó w w y św ietlającego a p a ra tu .

W cieśniony n a g łe m ro zb ły śn ięciem lam p z p o p rz e d ­ n ie j b e z p rz e s trz e n i w p o n u re , p o ro w a te m im o św iateł w n ę trz e sali, w e p c h a n y m iędzy w y ro słe n a g le z szur- g o tu podeszew i s trz e la n ia zw olnionych z ciężaru k r z e ­ seł z a tło czen ie ludźm i, w y o d rę b n io n y w sobie ic h c o ­ raz silniejszym n acisk iem , posuw am po w o li k u w yjściu, w śró d w y ch y leń coraz częstszych głosów , m o je p rz e ­ p e łn ie n ie w iedzą szczęścia, w yczuw ając je ró w n ie w y­

ra ź n ie u in n y ch . J e s t w jego czarn y ch , często k u m n ie z le k k ie m k iw a n ie m głow y zw racan y ch źre n ic a ch , z w to p io n ą poza ich k u listo ść , p rzy leg łą do ic h szyby lśn iącą tk liw o ścią. W o tw a rty c h na w e w n ą trz o czach k o ­ b ie t je s t n iezw y k ła w te j chw ili zd o ln o ść do d a n ia i o d ­ czucia ro z p rz e strz e n io n e j w n ich m ocy szczęścia. Sze­

ro k o ro z w a rte ich oczy śm ielej i u fn ie j z a p a d a jąc w za­

jem n ie w m o je, d łu żej p o zw alają w g ląd ać w siebie w p o ­ szu k iw an iu w spólnego ro zo iep len ia w n ę trz a .

C hłodem u licy w y d a rty z je d n o lite g o b lo k u w p ły ­ w ającego w eń ciepłego w spół-czucia szedłem jeszcze długo w śró d ro z e rw a n y ch w p o szczeg ó ln e je d n o s tk i lu ­ d zi m ilcząc, tu ż ob o k jego sztyw no w y p ro sto w a n e j p o ­ staci. N iosąc, ja k k a żd y o b o k , tk w iący w e m n ie, z a m k ­ n ię ty zespół w y w o łan y ch u czu ć, z calający ch się p o m a łu w o d rę b n ą od w ym aw ian y ch słów całość, w czuw am się w n ią usilnie, b y ja k n a jd łu ż e j p rz y trz y m a ć o d czu tą rozk o sz k u rcząceg o się po czu cia szczęścia.

O św ietlone p ro s to łu k i z a m k n ięty ch sklepów , ro z ­ d ro b n io n e u d o łu p stro k a c iz n ą to w aró w , c h ro p o w a to ść g w aru ulicy i o stro ść św iateł w ra z z o d m ie n n e m we- w n ę trz n e m czuciem n a p ie ra ły czas p ew ien n a p ró ż n o na tk w iącą we m nie, m ale ją c ą ju ż je d n a k , sp ó jn ię. Z g ę­

stn iała w sobie p rz y c u p ła w reszcie w obec n a ro s tu życia, IO

(15)

gotow a ro z p rę ż y ć się nagłem ow ładnięciem w stosow ­ n ej chw ili.

— Szczęście! — p o w tó rzy łem p raw ie głośno w z a ­ sięgu k rw aw ej łu n y ro z la n e j z gorejącej w górze r e ­ klam y.

— Szczęście. P ew n ie. Z ro zu m ien ie. L ecz co to je st je d n o i d ru g ie ? — zap y tał.

R zucił mii k rw aw y b ły sk z oczu je d y n ie w idocznych p o d b rw ia m i n a tw arzy sto p io n e j w je d n ą czerw ień z ro z p ło m ie n io n ą ścianą k am ien icy , na k tó re j sunęły sam e k a p e lu sz e i oczy, n ie k ie d y n a d listk a m i w arg sza­

rych.

D o p iero co o d czuw ane szczęście n ie stn ia ło już we m n ie w obec zw y k łocodziennego is tn ie n ia ulicy.

C zerw one isk ie rk i i różow e ro zm azan ia rzu co n e 0 ro z m a ite o d b ijające płaszczyzny p rz y p o m in a ły p o zo ­ stałą za n a m i łu n ę. Ja śn ie ją c e w górze b ia ło św ietłn e k u łe lam p godziły k ro p k o w a n ą , zn iżającą się i zw ęża­

jącą strz a łą w du żą, d a le k ą czerń k ościoła, kończącego w pływ ającą w eń jasn o ść u licy o stry m k o n tu re m dw u wież b e z b arw n y ch n a łag o d n y m seled y n ie nieba.

żó łte, dłu g ie p alce jego rą k w olnem i p o su n ięciam i k u górze o d d zielają od w y co fu jący ch się guzików połę płaszcza. A gdy i ja po d łu g iem i sta ra n n e m u k ła d a n iu o p ad łeg o w g ru b e, ró w n o leg łe fa łd y na p o ręczy k a n a p y płaszcza um iejscaw iam się w je j szeleszczącem zapad- n ien iu , p alce jego u c h w y tu ją g ra n a to w e sukno n a k o la ­ n a c h , p o d c iąg ając je k u górze. Części sali w raz z róż- n em i tw a rz a m i zm ien iają się co chw ila p rz e d e m ną 1 czuję, że om też m ojego w zro k u u n ik a . Z n ajo m e tw a ­ rze k e ln e ró w p o ru szają się jednozm ysłow o b ezgłośnie w n ierzeczy w istej p o d ło ż e n ie m dyw anów m iędzystoliko- w ej p rz e strz e n i.

S p o jo n y by łem oczym a z n iew y raźn o ścią d a le k ie j p o d ścianą tw arzy , gdy zaistn iałe w y raźn ie zwiększo-

II

(16)

n em czuciem p a lc e w łożonej w k ieszeń rę k i n asu n ęły się n a p ła sk ą tw ard o ść.

— P a li p a n ?

— D zięk u ję. Owszem.

D w ie rę c e co fn ęły się je d n a po d ru g iej zn ad p o zo ­ stałego n a zielono p o d b a rw io n e m , g ru b em szkle sto lik a o tw a rte g o p u d e łk a .

Z b liżo n ą do łączącego nas i dzielącego czubatego p ło m ie n ia zobaczyłem w reszcie tw a rz jego zm arszczoną gru b o n a p o c h y lo n em czole. Z p o d opuszczonych pow iek i w ysoko p o d n iesio n y ch , zm arszczo n y ch b rw i tk w ił ź re ­ nicam i w ru c h liw e j jasn o ści ognia, k ró tk ie m i, przery- w an em i p u szczan iem gęstego d y m u p o ciąg n ięciam i ro z ­ szerzając d ro b n e n a k o ń c u czarnego p a p ie ro sa , coraz szerzej ro z k w ita ją c e p u n k c ik i żaru.

Z b liżyłem k u sobie żó łty p ło m ie ń o b ejm u jący n ie ­ b iesk im sp o d e m c o ra z cieńszy c z e m ie ją c e m w g in an iem w siebie, k u le c z k ą c z a rn ą zak o ń czo n y , k o n ie c zap ałk i.

P ło m ie ń co fał się, czern iąc ż ó łte d re w ien k o , k u p a l­

com . U w o ln io n e od ognia c ie n iu tk ie ro z ż a rze n ie w ygięło się lu k ie m k u g ó rze, strą c iło głów kę, sk ręciło się w so ­ b ie w io tk ą siw ością sp o p ie le n ia i spadło.

— M ało p a lę — tłu m aczy ł się, u sp o k o jo n y po k a ­ szlu, w y cierając d ło n ią błyszczące załzaw ien iem oczy.

U sp o k o ił się zu p e łn ie , o p a rł o szkło s to lik a i, p o c ią g a ­ ją c p a p ie ro sa , m ilczał.

— J a też ty lk o w w y jątk o w y ch o k a z ja c h — p o w ie­

działem .

U śm iech n ął się, sch o d ząc się źre n ic a m i n a czas d łu ż ­ szy ze m ną.

— J e s t je d n a k w człow ieku coś — zaczął n ag le d rż e ­ n ie m u ry w an eg o głosu po d łu g iem w z a jem n em m ilczen iu w o g ląd an y z uw agą o tw ó r u s tn ik a — oo m u nie pozw ala czasam i...

ro z to p iłe m się n ag łem czerw o n o zło tem , bezcielesn em , 1 2

(17)

w ew nętrzitiein cdepłem w około sk ry stalizo w an eg o , w y­

łącznego d rż e n ia jego głosu. W ezb ran y m w e m n ie w ogrom ro z p rę ż ają c e g o czucia n a jisto tn ie jsz y m m ną sam ym zn alazłem się o d ra z u w te j p o zb aw io n ej g ran ic w spólności.

— Ja... m oże ro b ię zu p e łn ie in n e ... w rażen ie, ale w g ra c ie rzeczy... — w ysunął się z m iędzy nas zw róconą k u sa li tw a rz ą — ze w szystkiego m o żn a się śm iać... — i u rw ał znow u. — Są rzeczy — rz e k ł po chw ili — o k tó ­ ry ch n iełatw o m ów ić— zw rócił się sp o k o jem ru ch liw ej czarn o ści źre n ic znów k u m n ie, uczciw ością ic h , bez słów, niw ecząc dzielącą nas p rz e strz e ń .

\

13

(18)

— P a n n a p ra w d ę chce dzisiaj w ygrać! To się chyba pierw szy raz z d arza — śm iałaś się, obciąg ając szczu- płem i, oiemmemi o p a le n ie m rę k a m i b iały sw e te r bez r ę ­ k aw ów w około n iezn aczn y ch b io d e r u ję ty c h w k rem o w ą, gęsto p liso w an ą sp ó d n iczk ę, podczas gdy z d ru g ie j s tro n y w y p rężo n ej sia tk i „ h r a b ia “ o d b ie ra ł od chłopca p iłk i.

— P a n i g ra ta k n a m ię tn ie , że m usiało to p rz e jść i na m n ie — p o w ied ziałem , z tru d n o śc ią ro zsu w ając w w y­

m uszonym u śm iech u k ą c ik i u s t ściągane n iezależn ą o de m n ie płaczliw ością sk u rc z u m ięśni.

— Je ż e li ta k , to dosyć je d n a k późno — rzek łaś, p rz e c h y la ją c k u m n ie z u śm iech em głow ę i p a trz ą c fi­

g la rn ie z b o k u p o sła ń e m i w k ą c ik i p o w iek źren icam i.

O d d a la n e % fo rm u ją c e g o je ow alu w arg słow a d rż a ły i gięły się długo d o o k o ła m n ie, trw a ją c c o ra z słab iej w ro zry w an y m tw ym śm iech em p o w ietrzu . W ązką d łu ­ gość lew ej d ło n i p rzesu w ałaś po p o d n o szący ch je j d e li­

k a tn ą szczupłość m a lu tk ic h k w a d ra c ik a c h trz y m a n e j pionow o w p ra w e j rę c e ra k ie ty , „ filie a n b ra c e le t en co- r a il“ zo baczyłem w sobie słowa.

d e lik a tn y p rzeg u b tw ej r ę k i d zieliła b iało czarn o zło - to k o ra lo w a b ra n s o le tk a z m u rzy ń sk ich w tu rb a n ik a c h głów ek.

— PR O szę!! — u d e rz y ł m n ie głos z za sia tk i. Ścią­

g n ął ma nogi, s p ro sto w a ł k o la n a i pozbaw ił sam ego sie­

b ie w obec je d y n ie istn iejąceg o jasnego p u n k tu , k tó ry , rzu co n y gw ałtow nie w ziem ię, o d rzu cił się z n ie j z g ra b ­ nie n a tw o ją ra k ie tę a p o słan y siln ie skosem n a d siatk ą

1 4

(19)

zbiegł się z n a d la tu ją c ą ra b ie tą „ h ra b ie g o “ n a przeciw - leg łem po lu . P o łączy ł w as jeszcze k ilk a razy i odbiw szy się szarobiały o czerw oną, sp ro szk o w an ą cegłę k o r tu z a ­ trz y m a ł się n a chw ilę w g ó rn e m w arczącem ro ztrzęsie- n iu o b ciąg n iętej w około żelaznej siatk i. O d p a d ł w zy­

g zak sk ra c a n y c h p o d sk o k ó w , aż p rzy leg ły do ziem i, p o ­ toczył się cicho w rę c e n ad b ieg ająceg o chłopca.

Z atrzepoitałaś b iałem i n a ceg lan ej czerw ien i b u c ik a ­ m i, odskoiczyłaś do ty łu ch w y tając now ą p iłk ę „ h ra b ie ­ go“ . T a n a d sp o d z ie w a n ie od b iła się w b o k i p a d ła d a ­ leko poza ró w n ą , k re d o w ą sm ugę.

N a m g n ie n ie o ka z atrzy m ałaś się o d g ięta do ty łu zd u m ien iem .

— U dało się!!! — jego d a le k a ro z ru sz a n a rad o ścią tw a rz zn ie ru c h o m iła m n ie n agłym o d ru c h e m n ie c h ę t­

nego zn iecierp liw ien ia.

W k ró tc e zm ieniliśm y m iejsca i zanim jeszcze m ia ­ łem p iłk i w rę c e rzu ciłem : — P R O O O szę!! — w tw oją ożyw ioną jego słow am i tu ż p rz y nim b lisk o ść i p o słan ą szybko p iłk ą p rzy śp ieszy łem zb y t w o ln e tw e o d c h o d z e ­ n ie o d niego. B iłem zaciek le częstem i p iłk a m i w w y­

tw o rz o n ą m iędzy w am i w zajem n ą bieg ło ścią w grze w ięź zain te re so w an ia , b y ro z p ię ta m o ją gorliw ą zręcznością ro z ciąg n ęła się w tr ó jk ą t i n a m nie. Z w ysiłkiem uw agi i m ięśn i, z zaciśnięciem zębów , p o sy łałem i ch w y tałem p iłk i p o d n ie c a n y łatw ością ru ch ó w „ h ra b ie g o “ , k tó ry sp o k o jn ie i p o z o rn ie bez w ysiłku p o d b ieg ał zg rab n ie m ięk k iem i, siln em i p o d rz u ta m i p o d n a d b ie g a ją ce p iłk i w p a d a ją c e m u t a k p ro sto i zrę c z n ie w ra k ie tę . M im oto szybko stra c iłe m m iejsce i p u n k ty i w je d n e j z nim lin ji sta łe m n a p rzeciw k o ciebie, ró w n ą o b ecn ie m iędzy n am i a to b ą odległością u su n ię ty z p o p rz e d n ie j niechęci.

P o ru sz a ła ś się n a przeciw ległetm p o lu b ia ło k re m o w ą jasn o ścią w ru ch o m y ch ra m a c h o p a lo n y c h nóg, rą k i głowy. R ęce p o p ra w ia ją c e k ró tk o ś ć w łosów otoczyły

IS

(20)

ich ciem ność złotyrii, słonecznym m iodem w e w n ętrzn ej s tro n y p o d n iesio n y ch ram io n . R o zg ląd ałaś się za p iłk a ­ m i, suwiając się p o w ażn ie n a p o zh aw io n y ch obcasów n o ­ gach.

— W iesz — p o w ied ziałem — bez obcasów porusza się m ięk k o i n a tu ra ln ie ale nieco d o ziem n ie i bez te j jej zw ykłej sm ukłości. T y lk o , że znów na w ysokich ob ca­

sach n o g i je j, z a sty g n ię te w zg rab n o ść, m ają w sobie ooś z d re w n ia n e j, sztyw ności sa rn ie j p o d staw y ty ln y c h n ó ­ żek. — A le w ogóle u w ażam , że p a trz e n ie n a n ią to p raw d ziw a estety czn a p rzy jem n o ść. W olę śledzić p ięk n o jej ru ch ó w n iż m yśleć o sam em g ra n iu . D la tego też g ram ta k fa ta ln ie — d o d a łe m w p o czu ciu pew nego w yż­

szego n a d ich w ąsk ie b ie g a n ie za p iłk ą ro zszerzen ia. — W y za to g racie is to tn ie n iezw y k le. P ra w d a , że gra z nią to n ad zw y czajn a p rz y jem n o ść?... — ścisnąłem , m ój rw ący się w ro z p rz e strz e n ie n ie podziw dla cieb ie niesipokojnem n ap ięciem oczek iw an ia n a m ające w yzw olić je p rz y ta k - n ie n ie „ h ra b ie g o “ — i to bez w zględu na to ja k gra i czy sam em u się w ygra czy p rz e g ra .

R o zb ieg an e n a d sia tk ą p iłk i rzuciły n am i znów po m ięk k o ści ziem i.

Za p iłk a m i czy bez n ich b ie g łe m w id zen iem n a s p o t­

k a n ie oczyw istego w d zięk u tw ych ru ch ó w . G dy o d b ija ­ łaś z lew ego b o k u , d o ty k a łe m n iem b ru n a tn e g o n a b ia ­ łych p ie rsia c h k ą ta ro zru szan eg o m ięśn iam i ra m ie n ia za szczególnie rozkosznym , żyw ym w zg ó reczk iem od łokcia ru ch liw y m k u zgięciu. W odg ięciu od ciała zło ty sp ó d ram ie n ia w ciskał się w o b rączk ę ło k cia o b lew ając sobą p rz e d ra m ię. R ozd w o jo n y m ałą d o lin k ą n ik n ą ł w w ąskim p rz e g u b ie p rz e d d ło n ią. N ogi d rżały w p o d b ieg ach sa- m o d zieln em życiem tru d n y c h do u ch w y cen ia w ciągłej zm ian ie n a p ę c z n ie ń w ąskich, ślicznych paseczków z p rz o d u i z bo k ó w a sz e ro k ic h spięciam i i zg ru b ien iam i m ięśn i z tyłu. P o w ażn y to rs p o ru szał się je d n ą całością 16

(21)

na n iew y raźn y ch , d ra ż n ią c y ch cien iach u d , z a m y k a ją ­ cych się i ro zch o d zący ch w p rz e św ie tlo n e j słońcem ja ­ sności w zb u rzo n ej, ro zszerzającej się i zw ężającej f a ł­

dam i spódniczki.

— K o n iec! — zaw ołałaś.

— N a n ic się n ie p rz y d a ł zap ał — p o w ied ziałaś, g d y ­ śmy pod eszli w olno k u to b ie. — P rz e g ra ł p a n i ta k ja k zw ykle.

O d g arn iałaś rę k ą w łosy z spoconego n a d ro z c h y le ­ n iem w arg czoła, u śm iech ając się iro n ic z n ie przyjaiznem w yzw aniem .

— Co ro b ić?! — w p arłem uśm iech k ącik ó w w arg w n iech cące się u su n ą ć p o liczk i n ie ru c h o m e chęcią z a ­ chow ania o bojętności.

— GO-RĄ-co! — ściągnięciem w ygiętych w arg k ą ­ cikam i k u śro d k o w i w ow al zw iększyłaś śro d k o w ą zgło­

skę w trw a n iu i o b jęto ści p rz e strz e n n e j, lek k o zaryw a- jąc o statn ią.

— C hłodno jeszcze było gdyśm y zaczynali —- i p o ­ b u d zo n y n a g le tw em i w p a trz o n e m i oczym a — Słońce było jeszcze dziw nie n ieśm iałe. Z ieleń tra w y ro zb ielo n a p o ra n n ą czy n o cn ą w ilgocią a cien ie drzew ja sn o n ie b ie ­ skie i ro zp y lo n e w k o n tu ra c h . N iebieskość ciszy w p o ­ w ie trz u p o d trzy m y w ała szczebioty i g ęste w n ie j szk lan e dzw oneczki. C h m u rk i goniły po n ie b ie ja k n asze p iłk i n a d ziem ią a w ia tr p rz y le p ia ł n am k o szu le do ciała — m ów iłem szybko, żarto b liw ie, a k c e n tu ją c zaczynające zd an ia głoski.

— A te ra z ? — zw olniona z słów o k rąg ło ść w arg tw o­

ich ro zciąg n ęła się w szerz w szerokość rad o sn eg o uśm iechu.

— T e ra z — dobyw asz zem nie ro zw arto ścią dużych źre n ic i w dziękiem p rz e c h y lo n e j tw a rz y — te ra z koszula p rz y lep ia się sam a bez w ia tru . W ro z b ie le n ie zieloności m u raw y p o w p ad ały już daw no zło to ż ó łte u ła m k i słońca.

Duże litery 2 1 7

(22)

Ja sk ra w ą , siln ą żó łto ścią o d cięła się silnie od czern i g ra ­ n a to w e j cieni. D zw oneczki zagubiły się w ogólnym szu­

m ie a p u s te p rz e d te m ścieżki p a r k u p o d esłały się p o d co raz to liczn iejszy ch p rz e c h o d n ió w . P o w ie trz e zgę­

stn iało g o rącem a n ieb o jesit ju ż ca łe b łę k itn e .

— N ie skończył p a n o sw oim rzu cie — zw róciłaś się n iesp o d ziew an ie k u niem u .

p ozb aw io n y o p a rc ia o żyw ość twy.ch plasty czn y ch oczu. — U d ało m i się p o p ro ś tu d ać piłce ta k i o b ró t — m ów ił „ h ra b ia “ — zachw iany nieco w e w n ętrzn ie — że m usiała p ó jść fałszem — zn ie ru c h o m ia łem w o d ręb n o ść sam o tn e j ró w n o w ag i w p u stc e o b o jętn eg o , p łask ieg o do­

o k o ła z w jed n o czo n y m w nie, spłaszczonym n a g le, n a ­ c h y lo n y m tw o im p ro file m .

gdy i ja u siad łem o b o k ciebie na ław ce, zao k rąg lo n y m ięk k o u g ó ry p ro s to k ą t tw y ch ciem nych w łosów p rz e ­ d zielo n y ch w py lo n ą w n ie ja sn ą lin ją d e lik a tn e j sk ó ry p rz e d z ia łu o d d zielił m n ie o d d rażn iąceg o m i n ie u sta n n ie p ra w e u ch o głosu „ h ra b ie g o “ .

tęg a m ło d a n iew iasta n a k o rc ie p rz e d e m n ą w w ol­

n y c h od ch w y tan ia p iłe k ch w ilach p o ru sz a ła n a b o k i z a ­ w ieszeniam i tęg ich w blu zce p iersi, b ezw ład n ie chw iejąc rę k a m i. P o k ażd y m m c h u jej ra m io n k u górze, n ie zo­

baczyw szy ciem nych p o d p a c h a m i w łosów , czekałem z n a p ię c ie m n a ru c h n a stę p n y . G ru b e no g i p rz y p a d a ły n ie z g ra b n ie do ziem i, je d y n ie o d słan iającem i m i się u n ie ­ sien iem su k n i u k ry te m i w n ie j d o g ó rn em i zg ru b ien iam i p rz y k u w a ją c w idzenie.

d ra ż n ią c em i w zd łu żen iam i poszczególnych tonów jego p o n a d zn aczen iem już słów b rzm iąceg o n ie u s ta n ­ n ie głosu n a c isk a n y w m em od o so b n io n em m ilczen iu w giąłem w siebie sk rzy w io n e b ra k ie m o p a rc ia plecy.

Z m uszony sw ędzącą n ieró w n o ścią ła w k i ro z p lo tłe m ręce zn ad k o la n założonych n a siebie i p rz e su n ą łe m się,

1 8

(23)

o p a rty ma rę k a c h , cokolw iek na bok. N ogi p o staw iłem obie n a ziem i i p o p raw iłem n iew yłażącą koisz,ulę.

szero k ie ro zp łaszczen ie założonej n a lew e k o lan o tw ej ły d k i m artw e j zim ną kam ienm ością białego m a r ­ m u ru iz, żyłkam i czarn y ch p o d przeźrocz.ystością p o ń c z o ­ szki w łosków zniekszitałciło p rz y k ry m k o n tra s te m z b y t­

n ią w te j chw ili cienkość tw ej k o stk i. O p a rta n a k o la n ie ło k ciem , o d d zielo n a o d e m n ie o d w ró cen iem głow y k u trw a n iu jego głosu, z b ro d ą w sch o d k u zgiętej d ło n i — T o ciekaw e — zaszeleściłaś o zasłan iające w arg i za­

g ięte p alce, w zru szając le k k o brzo sk w in io w y p o liczek.

— W ie p an i, „św. J a n “ stw o rzy ł coś n a p ra w d ę p ię k ­ nego — w p e ln iłe m szybko swe słow a w daw no oczek i­

w ane p rz e rw a n ie jego głoisu. — Coś z u p e łn ie in n eg o , niż to, co d o tą d pok azy w ałem p a n i na w ystaw ach jego o b ra ­ zów — w y p u k ło ścią tw ych dużych, piw n y ch źren ic, u ję ­ ty ch m ięd zy długorzęse, w yraziście w oczodoły w ry so ­ w ane g ru b e p o w ie k i ześro d k o w an y w ra d o ść — T yłem zw rócony k o ń czarn y — ożyw iłem się jeszcze b a rd z ie j—

i o p a rty o siodło m ężczyzna. K o b ieca różo w o ceg lan a n a ­ gość schylona n a d biało ścią c h a rta . O bok d ru g a cegla- sła p e łn ia kobiecego ciała a d alej czarn o ść su k n i p o d ­ k re ślo n a koszykiem róż białych. Za p ierw szy m k o n iem k o ń d ru g i i tw arz lu d zk a a z ty łu w ysokie dom y żółto- czerw onoiszarobiałe — z b ro d ą n a złączonych d ło n iach rą k o p a rty c h ło k ciam i p ro zstaw io n e szero k o u d a „ h r a ­ b ia “ p a trz y u d a n ie o b o ję tn ie w zu p ełn ą n ieciek aw o ść g rającej. — A le to ty lk o z e w n ętrzn y opis. F o rm y p la ­ sty c z n e j i b a rw n e j, w łaściw ej tre śc i o b razu nie p o tra fię w żad en sposób p a n i opisać. To m ożna ty lk o w yczuć sa­

m em u. W y-widzieć — u śm iech n ąłem się.

— To ciekaw e — po w ied ziałaś, co fając n ajm n iejszy palec z p o śro d k a w arg u m ięśn io n y ch . W yjęłaś b ro d ę z dłoni i podłożyłaś p o d n ią w ierzch rę k i.

— B ardzo — zw iększyłem ro zru szan ie zadow olenia

3*

IQ

(24)

o m ilczącą o b o jętn o ść „ h ra b ie g o “ , n a k tó re g o p o d n ie ­ sionej w raz z głow ą k u górze w y p ro sto w an iem kciuków , w y su n iętej p o g a rd liw ie w a rd z e lśn iły w ilg o tn e cząsteczki n ieb a. — W łaściw ie w a rto ść n a d a je te m u d o p ie ro w ła­

ściw e je m u p rz e to p ie n ie fa rb y w św iatło i k o lo r. O dczło- w ieczenie n ie ja k o osób, o d rz e c z en ie rzeczy. N ie je st to już p o te m fa rb a w m alow ana w k o n tu ry ale isto tn y w tern św ietle, w p o jo n y w to n całości k o lo r, w łożony w zarysy o d k ształco n eg o k sz ta łtu . To d aje rozkosz p a trz e n ia i to je st praw d ziw y m obrazem .

— J a jego n ie ro zu m iem — zw rócił k u n a m zao ­ k rą g lo n y do łem k w a d ra t g ru b e j w ry sach , zak o ń czo n ej ja sn y m tr ó jk ą te m w łosów głowy. — D la m n ie to n ie jest sztu k a.

— P o trz e b a w łasnej p ra c y , by m ó c się w czuć ja k n ależy w cudzą.

— P a trz e n ie n a o b raz m a być p rzy jem n o ścią nie p ra c ą — rz e k ł, k ła d ą c rę c e n a szero k ich u d a c h i po chw ili sp ro sto w ał w gó rę ro z ła m a n ą trz y k ro tn ie k r e ­ m ow ą swą jasność. R ozszerzony w b io d ra c h zn ik n ięciem rą k w k ieszen iach od sp o d n i w olno o d d alił się na p a rę k ro k ó w od nas.

— A ja n ie ro zu m iem — sp o jrzałem n a ciebie a p o ­ tem na w y p raso w an e k a n ty jego k re m o w y c h , zg n iecio ­ n y ch m ałem i fa łd a m i w zgięciu sp o d n i, k o ń czące się o stre m i zygzakam i p o d zaw ieszonem i w m a te rji wiel- k iem i p o śla d k a m i — ja k m ożna ta k je d n e m zd an iem , b ez p ró b y o d ro b in y d o b re j w oli w yczucia p rz e k re śla ć coś, w co in n y w k ła d a godziny i d n ie, żeby n ie p o w ie­

dzieć la ta m ak sy m aln eg o n a ja k i go stać w ysiłku. Je st to w łasne duchow e len istw o m ieć za o sta te c z n e k ry te - rju m .

— N ad czem p a n te ra z p ra c u je ?

od ro zro słej n a g le we m n ie w łasn ej p ra c y , w idzianej w m yślow ym sk ró cie zak łęh iły się p rz e d cieśn in ą u st

30

(25)

szu k ające za k sz ta łte m słów n ie o k re śle n ia -— Ja... za­

cząłem w ra d o sn e j chęci u d z ie le n ia ci w łasnego w e­

w n ętrzn eg o ro z c ie p łe n ia i o p ad łem w sobie co fając się z o d ra z ą p rz e d śm ieszną, n ic n ie m ów iącą szo rstk o ścią dźw ięku — g n io tę ta m jak ieś głupstw o. B yć m oże, że z te g o coś b ęd zie — o d rzu co n a g w ałtow ną niem ożnością w ypow iedzenia się w słow ie p rę ż n o ść czucia zn ik ła pod lekcew ażącym uśm iechem .

W yszczupliłaś się jeszcze w ięcej o szczupleniem g ó r­

nej połow y ciała lek k im , czerw onym ż ak ietem , k tó ry zdążył ci p o d ać p rz e d e m n ą sz e ro k o b arczy sty za to b ą

„ h ra b ia “ . Z p o c h y lo n ą głow ą strzep y w ałaś k u rz i u k ła ­ dałaś czerw one fa łd y w około p ozostaw ionego w śro d k u białego pasa.

K rę ta w zielen i traw y , w ązk a piaskow ość ścieżek n a p ro sto w y w ała się k ilk a k ro tn ie n a nas tuż p rzy nas.

Ściem niona w szarą ziem ię, ro zp arłszy n a b o k i zieloność, p o d n io sła siebie i n as k u żelaznej k ra c ie b ra m y i zm ie­

n iła się w n ieb iesk aw o -p o p ielate, ro z e rw a n e d ziu ram i czerw onaw ej ziem i, o d m ierzo n e la ta rn ia m i, b eto n o w e sk lep ien ie d om iastow ej alei.

S k iero w an e k u tw e j e leg an ck iej w io tk o ści źren ice m ijający ch n a s lu b m ijan y ch n a ław k ach w śró d sz p a le ru d rzew lu d zi w yprostow yw ały m n ie p o czątkow o w sztyw ną d u m ę zad o w o lo n ej pew ności siebie. Za każ- dem je d n a k p rzy p ad k o w em , niem o żn o ścią do sto so w an ia się do tw oich i jego k ro k ó w sp ow odow anem , p o tr ą c e ­ niem łokciem o tw e ram ię lu b d ło n ią o d ło ń ro zlu źn iał się zw arty zw iązek m ych coraz to m n iej p ew n y ch na tw ard o ści b e to n u nóg z ciałem , k tó re g o poczu cie s ta ­ w ało się ch w iejn e i n iew ygodne, n ie d ające się u k ry ć p rzed przenikliw em u sp o jrz e n ia m i p rz ech o d n ió w . K ażd em now em p o trą c e n ie m , za k tó r e już n a w e t niem o g ę p rz e ­ p raszać, w yłączany coraz w ięcej w p rz y k re m poczuciu siebie poza tw o je zdecydow ane, szybkie, zg ran e z nim

21

(26)

k ro c z e n ie n a p rz ó d , o bijam się w o taczającem p o w ietrzu , siląc się o p ie ra n ie m w zro k u o p rz e m ija ją ce szczegóły u trz y m a ć m ą ch w iejn ą zbyteczn o ść w p o su w an iu się obok -waszych głosów.

W y raźn ą w e m n ie b lizk o ść p rzecięteg o p o p rz e c z n ą u licą k o ń ca alei p rz y k tó re j p o żeg n am się ja się już po żeg n am n a z b y t p o m ału dosuw a się w rzeczyw istości do m ego co raz przy k rzejszeg o , w n iem o żn o ści d o c zek a­

nia się, poczucia w łasnej n ie p o trz e b n e j tym czasow ości.

p rz e czn ica b ezsiln ie ociera szybko sw ą szerokość o m o ją tę tn ią c ą , oślep iającą n iezd o ln o ść do stanow czego ru c h u czy słow a i p o z o sta je d alek o w ty le, z p o z o sta ­ łe m w n ie j, stra c o n e m w yzw oleniem .

a le w p ołow ie u licy , w n ag le w yrzu co n y m jak b y p o ­ n a d w łasną, w leczoną p rzez ciebie i jego, b ie rn o ść ja ­ kim ś m n ą obcym , ściśniętym w z u p ełn y b r a k czucia. — Ju ż się p a n w ra c a ? — za trz y m a ła się tw a d a le k a , n iew y ­ ra ź n a p o sta ć — W ra c a m — p rzem ó w iło coś gdzieś po- zam n ą

i odczuw szy ledw o obcość tw ej d ło n i i jego, szybkim o b ro te m zostaw iłem was poza o d d a la n ą szybkim i k r o ­ k am i sztyw nością w łasnego bezczucia. D o p iero po p a ru k ro k a c h , z a p a d ła we m n ie niezroizum iałość poszczegól­

n ych d źw ięków w y ró w n ała się w jasn y u k ła d słów tw o ­ ich : n iech p a n n ie za p o m n i o n a stę p n y m razie.

szedłem o w iele już w o ln iej w p u ste j o b o jętn o ści ze­

w n ę trz n e j, ro zcisk an y z bezczu cia żalem , że n ie jestem d alej p rz y to b ie , gdy n a g le ciep łem u d e rz e n ie m do g ło ­ wy, k tó re rz e d n ia ło , o sy p u jąc się d rżen iem w zdłuż ciała, zn ie ru c h o m ia łem w m iejscu. N a zgiętych p a lcach lew ej rę k i u w y raźn io n y , c iężarem o b ciąg n ięty , sz n u re k w łożył szero k ą p rz e strz e ń u licy m iędzy m n ą zastygłym w o d ­ w ró c e n iu za to b ą a tw ą d a le k ą , w ązk ą b iało czerw o n ą sm u k ło ścią ob o k szerokiego „ h ra b ie g o “ , o d d am ci p iłk i dziś w ieczór w ró ciłem zew n ę trz n y m i w e w n ę trz ­ 22

(27)

nym sobą do ru c h u , p o su w ając się w p o p rz e d n im k ie ­ r u n k u .

Czas p o g ięty zygzakiem p rz e d z n iech ęcającą p ro stą p ra c y do sp e łn ie n ia z a tra c ił się w raz ze m n ą w obec je ­ dynie isto te j rzeczyw istości fo rm u jąceg o się p rz e d e m ną i p rzeze m n ie k s z ta łtu i w rócił znów w raz z zn u żen iem ciała i m yśli, w kształoony n iecierp liw o ścią o czekiw ania w p rz e strz e ń od „ te ra z “ do „ w k ró tc e “ .

— W iedziałam , że p a n dziś p rz y jd z ie — gięłaś dźw ięki głoisu w zm ożonego zan ik ły m w ciem ności, po zam k n ięciu drzw i p rz e d p o k o ju , w d zięk u tw ych k s z ta ł­

tów i szczerością o kazanego m i u śm iechu.

— P iłk i m ogą b yć p a n i w cześniej p o trz e b n e — m ó ­ w iłem w stro n ę ch rzęszczen ia k lu cza w za m k u — w o la ­ łem, je w ięc w cześniej przynieść.

Z w ężona w y b itn ie o b u stro n n e m o b ry so w an iem św ia­

tłe m zaczern iłaś się w zielo n ej jasn o ści o tw a rty c h drzw i.

G dy w szedłem , p o zbaw iona k o n tra s tu ciem ności zielo ­ ność s tłu m iła się w szaraw ość p o k o ju , o d d zielo n ą od ciem nej za o k n em zielen i o lb rzy m ich k a sz ta n ó w d w u ­ k ro tn ie w zdłuż o k ie n w p rz e jrz y stą zie le ń liści i c z e r­

w ień k w iatow ych g ro n p e la rg o n ij w św ietlo n em słońcem .

— D o b rze, że p a n p rzy szed ł — o p ad łaś p o p ie la ta z biało ceg lastem i załam an iam i k w a d ra c ik ó w w różno- b arw n o ść k a n ap y . — Je ste m dziś ja k a ś zm ęczona. N ie chce m i się nic ro b ić i zresztą n ie m am co robić.

p o cierałaś d ło ń m i k o la n a , p o ch y la ją c się i o d c h y la ­ jąc co chw ila.

— J a zaś m iałb y m , ale m i się serd eczn ie n iech ce. — Spłaszczyłem tró jk ą tn ą p ira m id ę u ję ty c h sia tk ą p iłe k na ciem nej n a rz u tc e sto łu i w głębiłem się w d ru g i k o n iec k anapy.

23

(28)

— Jedraem słow em d o b raliśm y się — u śm iech n ęłaś się, p o d k ła d a ją c łew ą n ogę p o d siebie. Z w ró co n a k u m nie w cisnęłaś ra m ię i p o liczek w o p arcie.

— W łaśnie — o d p o w ied ziałem uśm iechem , siad ając w ięcej b o kiem .

— T o b a rd z o ciekaw e, co p a n dziś ra n o m i m ów ił.

D użo n ie ro zu m iałam , ale to było in te re su ją c e n ie z m ie r­

nie.

— Z ajm u je to p a n ią ?

— N iezw ykle.

co fn ąłem się w id zen iem m iędzy n ie w y raźn ą w o d ­ d ali tw arz tw o ją a ro zszerzo n ą we m n ie p u s tk ę oczeki­

w ania.

— T a k , to n a p ra w d ę ciekaw e — w ró ciłem w zro ­ k iem w jasn o ść i p ó łcien ie n ało żo n e n a p o d lu żn o ść tw ej tw arzy. — A w ie p an i, że... p o d su n ą łe m głos m ój pod w zajem n e m e i tw o je p a trz e n ie po sobie. Św iadom ością w yrzu cając z p o c z ą tk u z ru c h u u st słow a i ch w y tając za­

raz n a s tę p n e , stra c iłe m je d n a k p o te m i to czucie i w y­

su n ię ty poza w łasną św iadom ość, u to żsam iłem się z t r e ­ ścią tw o rz ą c e j się we m nie, ale ja k b y po za m n ą, m owy.

W reszcie i słow a słały się n ie ta k w y raźn e, m im ow olne p raw ie, zesp o lo n e z szero k iem ro zszerzen iem n ie o k re ­ ślo n y ch czuć, na k tó ry c h d a le k ic h k ra ń c a c h w zruszyły się ru ch liw o ścią tw e ro z c h y lo n e w argi, p o w o d u ją c ży­

w szy ich w ypływ w słow ach. M ałoznaczność szczegółów zam k n ięcia w ściany p o k o ju zary w ała n ie k ie d y te k ra ń c e , ściągając je chw ilam i gw ałtow nie w św iadom ość ro z p o ­ s ta rtą d alek o p o n a d d osięgalność zm ysłam i, aż w jak iejś chw ili p o d su n ę ła się całk iem b lizk o , już n a tu ra ln a w w y­

m ia ra c h , p ro s to k ą te m jasn eg o w p rz y ć m ie n iu ściany okna. P o p rz e z szare k w ia ty w n ę trz e p o k o ju zró w n a n e z szarością zaoknia.

— N iem a już słońca w śró d k w iató w — stw ie rd z i­

łem .

(29)

— Ściem niło się — ty rzek łaś, o d ry w ając się od o p arcia k a n a p y . U w olnioną z p o d p o liczk a d ło n ią sp o ­ częłaś n a k o stc e p o d ło żo n ej p o d siebie nogi.

— P a n i p o k ó j, za d n ia zw łaszcza, m a ta k i p rz e ­ dziw ny u ro k . N a ścianach u staw iczna, b ezgłośna w alk a rzu canego o k n am i p rzez k a sz ta n y zielonego św iatła z fio łeto w em i cien iam i sk ry te m i za w y stęp am i m ebli.

F r o n t znaczą k a rm in o w e lin je w zajem nego w n ik n ięcia w siebie pierw szych szeregów i k rw iste p ó łcien ie n a s tę p ­ n ych. A dołem , w ciszy i zielonym sp o k o ju , spoczyw ają sm u tn e p ajace i czarn e m u rz y n k i w m ięk k o ści n iezliczo ­ nych p oduszek.

— To o statn ia. N ie ła d n a ? — p rzech y liłaś p rz e k o r­

nie głowę.

— Owszem.

— Co ja zro b ię, w szystko m usi b y ć ła d n e — w zb u ­ dziłaś u śm iech em m ój uśm iech. — O ch! A leż m i śc ie r­

pła noga! — pod n io słaś się, u ty k a ją c k u drzw iom za­

baw nie.

— M nie też, m uszę się z w stydem p rzy zn ać. Sam n a ­ w et nie w iem , k ied y n a n iej ta k n iep rzy zw o icie u sia ­ dłem — sp ro sto w ałem się zw olna.

P o p rz e z m ru g a n ie oślep io n y ch oczu zam ajaczyłaś p o ­ ch y lo n a; trą c a o d w róconym i dłońm i oczy p o d ciem nią o p ad ły ch w łosów .

— Co! Ju ż ty le ? — zd u m iałem się, po d n o sząc wciąż jeszcze m ru g a ją c e i p o d ra ż n io n e oczy z jasnego w ciem ­ nych p ro s to k ą ta c h zaszyhia m ięd zy o k n ia na ciebie. T en zeg ar chyba całkiem nie b ije ?

— Jeszcze jak! — po w iek i tw e m ru g ały z aczerw ie­

n io n e p o n a d o d jętem i od n ic h p alcam i. — S łychać aż n a d to , ty lk o m yśm y go nie b a rd z o słyszeli.

— T o z p a n ią ta k czas szybko schodzi — u śm ie­

ch n ąłem się, p ro stu ją c nieco p ie rsi i o d g in ając n iezn acz­

nie ram io n a. O dgięciem do ty lu ło k ci w p u k lo n e n a

(30)

chw ilę w m a te rję m ałe tw e p ie rsi spłaszczyły się i o d ­ raził zagasły.

— P a n ta k ciekaw ie m ówi.

— P a n i zasługa. N ie m o ja — o b racałem oczym a za tobą.

— D o p raw d y ? — śm iałaś się z n ied o w ierzan iem z n a d b ro d y ro zszerzo n ej o d słonięciem d elik a tn e g o p o d ­ g ard la. Z o d g iętą do ty łu głow ą, o p a rta na rę k a c h p o d ­ łożo n y ch o b rz e g szafy, chw iałaś le k k o w ygiętem cia­

łem .

— Z u p e łn ie szczerze — m ów iłem w w dzięk ro z c h y ­ lo n y ch p rz y c h y ln o śc ią w arg tw o ich i cząstek źren ic w zw ężonych sk ró c e n ie m tw arzy p o w iek ach . — P a n i um ie ta k n ad zw y czajn ie słuchać, że n ie m ożna p o p ro stu n ie m ów ić. N ie je ste m z n a tu ry rozm ow ny. A le ta k a je st w p a n i oczach chęć zro zu m ien ia, że m ożna stać się n a ­ p ra w d ę w ysoce w ym ow nym . N ie k a żd y u m ie ta k słuchać.

Oczy p a n i są ja k sk a rb o n k a , w k tó r e j c h ę tn ie słyszy się s tu k w łasnych zap ra c o w an y c h groszy i zło tó w ek m yśli i zw iedzeń.

— In te re s u je m n ie dużo rzeczy i dużo ch ciałabym w iedzieć. L u b ię po w ażn ą rozm ow ę. To je st ta k ie n ie ­ zw ykle k sz ta łc ą c e.

— P rz y te m po siad a p a n i in te lig e n c ję p o d trz y m y w a ­ n ia rozm ow y.

— - K o b ie ta to p o w in n a p o siad ać — w ygięłaś głos lu ­ k iem p o d n iesio n eg o w ś ro d k u zd an ia to n u , kołysząc d a ­ lej głow ą i ciałem .

— A le n ie k a ż d a p o tra fi!

S p ro sto w ałaś się w olno za m o jem zbliżeniem . Z p r a ­ w em ra m ien iem p o d n ie sio n e m do czerw onego policzka p rz e c h y lo n e j, u śm ię c h n ię te j tw arzy , o d g ięta do tyłu, n acisn ęłaś ciep łą siłą m ię k k ie j m im o to d ło n i na m oją.

26

(31)

— A za trz y d n i g ram y. Żeby p a ń n ie zap o m n iał o tem ! — osypałaś się w p rz e d p o k o jo n a m n ie św ietli­

stą dźw iękliw ością m ów ienia.

— N ie zap o m n ę — p o w ied ziałem zza p ro g u , s ty k a ­ ją c jeszcze raz m ój uśm iech z tw oim .

3

2 7

(32)

N a m o ją p ow iększoną trzy m an y m w zębach p a p ie ro ­ sem , ró w n ą w ażnością m ijan y m lu d zio m zad ow oloną p ew ność siebie n ało ży ł m iłe zd ziw ienie n iesp o d ziew an cm z a istn ien iem sw em na d ru g ie j stro n ie ulicy. Z rów nież w zru szo n ą uśm iechem tw a rz ą szybszym ru c h e m ram io n u szty w n io n y jeszcze w ięcej w p o staci, zw iększał swą n ie ­ ru ch o m o p ro s tą w ra m io n a c h głow ę w p ro st k u m n ie p rzez jezd n ię.

— Niareszcież się zjaw ił — p o w ied ziałem w czarne m iędzy p ro m y k a m i k ącik ó w u st rad o sn e re sz tk i uczci­

w ych źrenic.

— B y łem u ciebie — z a d ra sn ą ł m iło uszy p o dwu- k ro tn e m z e tk n ię c iu się zemmą n ie o g o len iem policzków , gdy ręce jeszcze trw a ły w złączeniu. — W łóczysz się, zam iast b y ć w dom u!

U śm iech n ąłem się, w zm ożony p rzy nim w sobie d o ­ p ie ro co p o zo stałem i za m n ą chw ilam i. — D ługo z o sta­

jesz? — sp y tałem .

— J u tr o z p o w ro te m — pow iedział.

— T a k szybko?

— N ie m ogę d łu żej — zabłysnął z ło tą z pom iędzy w arg gw iazdką, p o d n o sząc k u b ro d z ie w sz a ro tk i rz e ­ źb io n ą rę k o je ść laski.

— Z je d e n , dw a d n i chociaż. B yłoby o czem p o m ó ­ wić.

— P ew n ie — d rg n ą ł k ilk a k ro tn ie w argam i z ź re n i­

cam i sk iero w an em i po za m nie. — A le w idzisz, stan o w ­ czo n ie m ogę.

28

(33)

ściany dom ów zaczęły n ach o d zić znów k u m nie i ku n iem u i osuw ać się poza m e w zm ocnione m ożnością g ło ­ śnego w ypow iedzenia się rad o sn e ro zszerzo n e poczucie siebie. O d b arw io n a ro z strz ę p io n e m św iatłem la ta r n i d a ­ lek a szarość drzew odzyskiw ała część zielen i w p ełn em św ietle tuż przy nas.

— W iesz, — o d d alałem się od drzew co chw ila m i­

mo zbliżania się do nich — p o stan o w iłem codziennie ćwiczyć się ja k n ajw ięcej. W zm ocnieniem ciała p o w ię k ­ szyć w e w n ętrzn e w obec in n y ch poczucie siebie.

— W iesz, — rz e k łe m n ag le — ja te ra z jak o ś m n iej lu b ię „ h ra b ie g o “ . D aw niej to go n a p ra w d ę lubiłem .

— M orus chłop z niego i szczera dusza.

— Z a n ad to je st pew nym siebie. D użo rzeczy za­

czyna u niego m n ie d rażn ić.

— E leg an ck i. P o staw n y . O n się um ie d o b rze u b ierać.

p o d w in ęła się p o d e m nie d re w n ian o ść ław ki. Z wy- p c h n ię te m i k u górze jej zagiętym b rzeg iem n ogam i, r e ­ sztą ciała w ciąg n ięty w z a p a d łe w k lęśn ięcie, trw a łe m chw ilę szelestam i z d o o k o ła tuż p rzy nim .

w ysadzone w ysiłkiem n ab rz m ia ły c h k o rz e n i n a d z ie ­ m ię g ru b e p n ie drzew , n a p rz e m ia n z ław k am i w łączone w cień w około ogrom nego k o ła n iezliczo n y ch w siebie w n ik n ięć p ó łcien iam i św iateł i cieni p rz e d nam i.

— N ie w iem — pow iedziałem — czy on u m ie się w łaściw ie u b ie ra ć . P rz y bliższem w p a trz e n iu u b ra n ie jego je st raczej g ru b e w m a te rji, w guście i w cale nie w y tw o rn e, m oże n a w e t p rze sa d z o n e w szczegółach.

T ylko jego w y g im n asty k o w an a, zw iązana w sobie w sp a­

n iale szeroikobarczysta, spręży sta, nieco m oże p rzy ciężk a p o stać je st eleg an ck a i n a rz u c a się p o n a d u b ra n ie . E le ­ ganckim ! „Św. J a n “ je st eleg an ck im n a p ra w d ę . W y­

tw o rn y w m a te rji i k ro ju i su b te ln e m d o b ie ra n iu w o d ­ cieniach o d p o w ied n ich b a rw n a jd ro b n ie jsz y c h szczegó­

łów. T y lk o że n ied b ało ścią ru ch ó w czy b ra k ie m związa- 2 9

Cytaty

Powiązane dokumenty

„t”, „T” z plasteliny w niebieskim kolorze, zidentyfikuje jej strony, dopasuje liniaturę ze sznurka do figurki litery „t” i zauważy jej połączenia z innymi znakami, odtworzy

Dysphagia refers to the feeling of difficulty in the passage of food from the oral cavity, through the throat and esophagus, to the stomach.. The cause may be a motility disorder or

Stwierdzenie objawów klinicznych chorób, w przebiegu których obecny jest objaw Raynauda, upoważnia do rozpoznania zespołu Raynauda..

Nauczyciel pokazuje dzieciom, jak pisze się małą literkę „l”: Małą literę „l” piszemy tak: prowadzę laskę pionową z góry na dół i zginam ją w prawą stronę

(Uwaga dla Rodziców: bardzo proszę o to, by uczniowie rzeczywiście zrozumieli wyrazy, które czytają, zanim połączą je z obrazkiem; Kuba może mylić

Rozpozna- nie MF folikulotropowego, podobnie jak innych chłoniaków skóry, ustala się na podstawie obrazu klinicznego oraz badań dodatkowych (histopatologicznego

Jest to więc opozycja między językiem jako m edium ekspresji i komunikacji a człowiekiem jako bytem wyłącznie duchowym. Opozycja między językiem a

Niektóre doty- czyć będą samego Lublina, jak prezentacja „Tip top typo typów czyli lubelska komunikacja wizualna" lubelskiego artysty Jarosława Koziary, na której