• Nie Znaleziono Wyników

Relacje-Interpretacje, 2007, nr 3 (7)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Relacje-Interpretacje, 2007, nr 3 (7)"

Copied!
44
0
0

Pełen tekst

(1)

n­ter­pr­eta­cje

Kwartalnik Regionalnego Ośrodka Kultury w Bielsku-Białej Nr 3 (7) sierpień 2007

Bielski Festiwal Sztuk Wizualnych Teresa Sztwiertnia wspomina Indonezja w Muzeum Dzieło ks. Tadeusza Borutki Teatralno-filmowy Cieszyn Samochody Lecha Helwiga

Rela­cje

ISSN 1895–8834

(2)

Ekspozycje w przestrzeni miejskiej (po lewej):

• mural wykonany przez Turbosa, Malika, Kamera i Kisera na ścianie budynku Muzeum Techniki i Włókiennictwa

• instalacja Renaty Szułczyńskiej nad ul. A. Mickiewicza

• instalacja Ernesta Zawady na pl. Bolesława Chrobrego

• akcja artystyczna Małgorzaty Łuczyny w biurowcu Bepis

• baner Joanny Rzepki-Dziedzic i Łukasza Dziedzica przy ul. Piastowskiej

Ekspozycje w przestrzeniach wystawienniczych (po prawej):

• Galeria Fraktal

• Muzeum w Bielsku-Białej

• Galeria Bielska BWA

Na okładce Leniwiec, obraz Krzysztofa Kokoryna, laureata nagrody Galerii Bielskiej BWA

A rchiwum Galerii Bielskiej BWA, Muzeum w Bielsku-Białej oraz artyści

(3)
(4)

Kwartalnik Regionalnego Ośrodka Kultury w Bielsku-Białej

Rok II nr 3 (7) sierpień 2007 Adres redakcji

ul. 1 Maja 8 43-300 Bielsko-Biała telefony

033-822-05-93 (centrala) 033-822-16-96 (redakcja) redakcja@rok.bielsko.pl www.rok.bielsko.pl Redaktor naczelna Małgorzata Słonka Rada redakcyjna Ewa Bątkiewicz Lucyna Kozień Magdalena Legendź Janusz Legoń Leszek Miłoszewski Artur Pałyga Jan Picheta Maria Schejbal Agata Smalcerz Maria Trzeciak Juliusz Wątroba Urszula Witkowska Opracowanie graficzne, DTP Mirosław Baca

Projekt logo

Agata Tomiczek-Wołonciej Wydawca

Regionalny Ośrodek Kultury w Bielsku-Białej

dyrektor Leszek Miłoszewski Nakład 900 egz.

(dofinansowany przez Urząd Miejski w Bielsku-Białej) Naświetlanie Art-Line Plus Druk OW Augustana Czasopismo bezpłatne ISSN 1895–8834

Temat numeru:

Bielski Festiwal Sztuk Wizualnych

Okła­dka­/wkła­dka­

Ekspozycje festiwalowe

1 Przełamać austro-węgierski sen

Dariusz Fodczuk

3 Widz także musi zmienić nawyki

Aleksandra Giełdoń-Paszek

6 Teraz trzeba się uczyć nadal, codziennie

Teresa Sztwiertnia

Sylwetka

9 Sztuka wymaga

Z Lechem Helwigiem rozmawiał Janusz Legoń

n­ter­pr­eta­cje Rela­cje

Obraz Lecha Helwiga D. Dudziak

Zrealizowano w ramach Programu Operacyjnego Promocja Czytelnictwa ogłoszonego przez Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego Nowy nabytek Muzeum w Bielsku-Białej: Weranda w Bystrej

Juliana Fałata A. Migdał-Drost Garuda, mityczny ptak

hinduizmu – rzeźba balijska A. Migdał-Drost

Literatura

13 Dwie tożsamości

Z Agnieszką Ginko-Humphries rozmawiała Joanna Foryś

16 Wiersze

Agnieszka Ginko-Humphries

Galeria

Wkła­dka­

Lech Helwig

Etnologia

18 Żywe laborato- rium etnologiczne

Z dr. Januszem Kamockim rozmawiała Sylwia Grudzień

Recenzje

22 Bielsko – to ja jestem w domu

Marek Bernacki

25 Sceny z „Wakacyjnych Kadrów”

Kamil Niewiński

28 Lalki lubią seks

Jan Picheta

Nowe Ateny

30 Obrazy przeszłych szaleństw

Janusz Legoń

Kartka z podróży

32 Prowansja w środku lata

Małgorzata Słonka

34 Rozmaitości

36 Rekomendacje

(5)



R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e

Bielsko-Biała to bodaj jedyne miasto tej wielkości w Polsce, gdzie nie znajdziesz śladu wyższego szkol- nictwa artystycznego. Przez kilkadziesiąt lat każde- go roku wyjeżdża stąd, by podjąć studia na uczelniach artystycznych, od kilkunastu do kilkudziesięciu osób.

Większość z nich do Bielska-Białej już nigdy nie wraca.

Liczba uzdolnionych artystycznie, którzy opuścili miasto na przestrzeni lat, mierzona jest w tysiącach. Muzykom, aktorom, malarzom, rzeźbiarzom łatwiej odnaleźć się w kulturalnych centrach niż w konserwatywno-miesz- czańskiej atmosferze miasta na południu Polski. Nurt głównych wydarzeń artystycznych oraz liczne jego więk- sze i mniejsze odnogi raczej omijają miasto.

Jednym z powodów, dla których od kilku lat pocią- gała mnie myśl o szerokiej, otwartej prezentacji arty- stów środowiska bielskiego, było to, że chciałem poka- zać prawdziwą perspektywę tego miejsca ludziom, którzy Bielsko-Białą opuścili, opuszczają lub opuścić zamierza- ją. Zależało mi, żeby pokazać, że miasto oferuje o wie- le więcej możliwości, niż widać to na pierwszy rzut oka.

Przede wszystkim jest to potencjał związany z tym, że całe miasto jest terenem do oswojenia. To znaczy, że jest tu niewiele utartych schematów postępowania ze sztuką i artystami, ale za to można łatwo współtworzyć nowe, a to nie jest łatwe do zauważenia. Pragnąłem, żeby ktoś, kto wyjechał na studia do Warszawy czy Pozna- nia, nie przekreślał Bielska-Białej, by wiedział, że warto planować swoją przyszłość, opierając się na związkach ze swoim miastem, które może być ważnym punktem w rozwoju, a nie tylko przywoływanym od czasu do cza- su wspomnieniem z dzieciństwa. Na takie postrzega- nie Bielska-Białej może mieć zasadniczy wpływ wzię- cie udziału w rozwijającym się, dobrze przygotowanym festiwalu, druk wydawnictwa, wreszcie nagrody w po-

staci zakupu prac czy też zorganizowania wystawy in- dywidualnej w Galerii Bielskiej BWA .

Druga sprawa, na której mi zależało, to redefinicja pojęcia „środowisko bielskie”. W dzisiejszych czasach myślenie o środowisku w kategoriach granic admini- stracyjnych jest anachronizmem i kojarzy się z epoką, w której przywiązanie człowieka do jego miejsca zamel- dowania wyrażało się poprzez policyjne patrole na rogat- kach. Chciałem pokazać, że tak jak można być Polakiem, mieszkając na przykład w Argentynie, tak można współ- tworzyć środowisko bielskie, mieszkając w Krakowie,

D a r i u s z F o d c z u k

Wydaje się, że austro-węgierski sen zatrzymał bielszczan w ich artystycznych upodobaniach gdzieś na przełomie XIX i XX wieku. To oczywiście duże uproszczenie, ale niestety takie wrażenie odnosi się bez względu na to, czy w Bielsku-Białej się mieszka, czy jest się tutaj przejazdem. Sam doświad- czam nieraz takiego uczucia, choć wiem, że to nie jest cała prawda.

Przełamać

austro-węgierski sen

Dariusz Fodczuk – artysta plastyk, performer, kurator Bielskiego Festiwalu Sztuk Wizualnych.

Praca nad graffiti na ścianie Muzeum Techniki i Włókiennictwa, inspirowanym panoramą Bielska z drzeworytu Samuela Johanny'ego (1801)

(6)



R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e Warszawie lub jeszcze dalej. Siłą naszego środowiska są przecież między innymi ludzie na co dzień pracujący na uczelniach w Katowicach, Krakowie, Cieszynie, a na- wet w Poznaniu. Oczywiście oni nie mają szans na to, by codziennie przejść się ulicami naszego miasta, zro- bić „shopping” w naszym wyjątkowym Centrum Han- dlowym albo cieszyć się nową szatą starego rynku, ale czy dlatego mielibyśmy ukarać siebie samych, odwra- cając się od nich? To są zbyt cenni, zbyt fantastyczni lu- dzie, by się na nich wypiąć. Tak więc udało się pokazać to, co wielu z nas przeczuwało już od dawna, a miano- wicie, że bielskie środowisko ciągnie się od Krakowa do Poznania i od Warszawy do Cieszyna, że współtworzą je zarówno profesorowie akademii sztuk pięknych i ar- tyści o uznanym dorobku, jak też ludzie młodzi, studen- ci. Jednocześnie pragnąłem wskazać na udział w życiu miasta twórców nieprofesjonalnych. Wielu z nich swoją postawą, determinacją, zaangażowaniem, pracą wzboga- ca lokalny koloryt. Jedną z moich motywacji była chęć udowodnienia, że tak jak granice miasta nie mogą ogra- niczać prób definiowania środowiska, tak dyplom wyż- szej uczelni czy legitymacja związku twórczego nie wy- znaczają granic środowiska.

Wychodząc z powyższych założeń, po wielu dysku- sjach i konsultacjach wyłonił się pomysł Bielskiego Festi- walu Sztuk Wizualnych jako cyklicznej imprezy rozwi- jającej formułę wcześniejszych wystaw środowiskowych.

Jednym z celów, jakie stawia sobie festiwal, jest pełniej- sza integracja środowiska, możliwa dzięki szerszemu de- finiowaniu jego granic pod względem geograficznym, formalnym i stylistycznym.

Myślę, że nadszedł czas, byśmy mogli się przyjrzeć samym sobie, żeby zobaczyć, co robimy, ilu nas jest i zo- baczyć, czym jest to, co robimy. Należało też zdecydować o innej niż dotychczas formie prezentacji, która byłaby odpowiednia dla olbrzymiej różnorodności stylistycz- nej festiwalu. Jedynym rozsądnym wyjściem było wyj- ście poza mury galerii i szukanie miejsc na wystawy w in- nych przestrzeniach, w tym też w przestrzeni otwartej.

Miało to symbolizować otwartość taką samą, jaka cecho- wać ma nasze środowisko, ale poza tym przybliżać nasze dokonania mieszkańcom miasta. Najbardziej nieoczeki- wanym skutkiem zmiany wszelkich formuł na bardziej otwarte było pojawienie się artystów graffiti. Myślę, że na początku dla nich samych przyjęcie ich projektu do realizacji w ramach festiwalu było pewnego rodzaju za- skoczeniem. Ale stało się to możliwe dzięki przełamaniu pewnych schematów, takich na przykład: jeśli wystawa Fragmenty ekspozycji

festiwalowych

w Galerii Bielskiej BWA, Galerii Fraktal

i Muzeum w Bielsku-Białej

?

Z Galerią Bielską BWA przygotowaliśmy dla naszych Czytelników pięć egzemplarzy festiwalowego katalogu. Otrzymają je osoby, które jako pierwsze zgłoszą się do redakcji pomiędzy 10 a 12 września, w godzinach 10.00-15.00 i odpowiedzą prawidłowo na pytanie: Jaki był muzyczny przebój Bielskiego Festiwalu Sztuk Wizualnych?

(Podpowiadamy, że wiązał się z nagrodzoną pracą).

Archiwum Galerii Bielskiej BWA, Muzeum w Bielsku-Białej i artyści

(7)



R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e

A l e k s a n d r a G i e ł d o ń - P a s z e k

także musi zmienić nawyki

Bielski Festiwal Sztuk Wizualnych, który oficjalnie odbywał się między 31 maja a 24 czerwca (to daty wernisażu i finisażu wystaw, ale w wielu miejscach eks- pozycje można było oglądać do 15 lipca), wpisał się w tegoroczne obchody Dni Bielska-Białej. W zamyśle organizatorów miał stać się czymś w rodzaju nowej formuły dotychczasowych wystaw przeglądowych bielskiego środo- wiska plastycznego. I na wstępie należy dodać – formuła ta sprawdziła się.

Widz

Dr Aleksandra Giełdoń- -Paszek – historyk sztuki, adiunkt w cieszyńskim Instytucie Sztuki Uniwersytetu Śląskiego.

Autorka tekstów i artykułów o sztuce. Zajmuje się także krytyką sztuki.

– to w galerii; jeśli w galerii – to artyści; jeśli artyści – to z dyplomami; jeśli środowiskowa – to uczestnicy tylko z Bielska i Białej. Przyglądając się realizacji podobnych zamierzeń w innych miastach, wiedziałem, że koniecznie musimy otworzyć formułę festiwalu na bielszczan miesz- kających w różnych częściach Polski, Europy i świata oraz na tych, którzy nie potrafią się wylegitymować dy- plomem ukończenia uczelni artystycznej. To jest abso- lutnie nieodzowne, aby festiwal mógł oddawać ducha przemian współczesnego świata.

W chwili, gdy pozbyliśmy się tych ograniczeń, wszystko stało się możliwe, a malowanie muralu na ścianie Muzeum Techniki i Włókiennictwa przez mło- dych artystów graffiti stało się dla mnie symboliczne między innymi dlatego, że to właśnie ich praca pozo- stanie z nami na lata i jest dowodem na to, że festiwal i sztuka mogą zmieniać miasto na wielu płaszczyznach.

Tak jak niefrontowa ściana na omijanym placu stać się może dziełem sztuki, tak autorzy wyrastający na chu- ligańskiej tradycji smarowania po ścianach zmieniają się, gdy dać im szansę, w dojrzałych artystów, ofiaro- wujących miastu swoją malarską wizję. To jest wyraźny przekaz dla ludzi, którzy nie wierząc w inne możliwo- ści, realizują własną ekspresję, dewastując mury i klatki schodowe: że jest jeszcze inna możliwość, że nie wszyst- kie drzwi są zamknięte.

Mural na ścianie Muzeum to niejedyna prezenta- cja w przestrzeni miejskiej. Na taki rodzaj wypowiedzi zdecydowało się jeszcze pięciu artystów. Mam nadzie- ję, że w przyszłych edycjach takich osób będzie stopnio- wo przybywać. To bardzo ważne, żeby święto artystów było też swojego rodzaju manifestacją postaw widocz- ną już na ulicy. Chciałbym, żeby te prezentacje dawały mieszkańcom poczucie, że żyją w ciekawym, tętniącym wydarzeniami miejscu, że dokoła nich dzieją się fajne, a może nawet ważne rzeczy. Dobrze by było, byśmy wszy- scy się ze sobą bardziej oswoili, byśmy byli bardziej wy- rozumiali i ciekawi. Wierzę, że bielszczanie szybko so- bie przypomną o funkcjach, jakie mogą spełnić sztuka i artyści. Wydaje mi się to takie ważne, ponieważ żyje- my w rzeczywistości estetycznych katastrof i chaosu. To niezwykle istotne, by wypowiedź wizualna miała szan- sę na realizację, by nie była ograniczana i represjonowa- na. To jest coś, co może nas uratować od bliskiej zapaści kultury estetycznej, od ciężkich pomyłek typu odnowio- ny rynek starego miasta albo od koszmaru mundurków szkolnych.

Michał Bałdyga: Gioconda, wideoinstalacja, 3:27 min., 2006 – odtwarzany z projektora ruchomy obraz w stylowej ramie (Mona Lisa ma twarz bielskiego artysty i śpiewa głosem Nata Kinga Cole’a). Nagroda Muzeum w Bielsku-Białej – zakup do kolekcji jako najciekawszej pracy festiwalowej

(8)

R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e



Inicjatorem całego przedsięwzięcia była Galeria Biel- ska BWA, kuratorem Dariusz Fodczuk, a organizatora- mi wespół z Galerią gospodarze miejsc ekspozycyjnych:

Galeria Fraktal, Muzeum w Bielsku-Białej, a także bielski Związek Polskich Artystów Plastyków. Prace ekspono- wane były ponadto w holu Ratusza oraz na murach Mu- zeum Techniki i Włókiennictwa (graffiti), murach zam- ku (banery), a także w przestrzeni miejskiej: na placu Bolesława Chrobrego, nad ulicą A. Mickiewicza (insta- lacje) i przy ulicy Piastowskiej (billboardy). Honorowy patronat nad przedsięwzięciem objął Prezydent Miasta Bielska-Białej, a sponsorowali je: Beskidzki Dom Ma- klerski, Aqua SA oraz Zakłady Tłuszczowe Bielmar Sp.

z o.o. W Festiwalu uczestniczyło 140 artystów.

Całemu wydarzeniu nadano uroczystą oprawę. Uro- czysty był także finisaż wystawy. Poprzedziła go akcja ar- tystyczna Małgorzaty Łuczyny w opuszczonym biurowcu Bepis. Punktem kulminacyjnym było przyznanie nagród bardzo konkretnych: Muzeum zakupiło wideoinstala- cję pt. Gioconda Michała Bałdygi (nagroda miała więc wymiar podwójny – finanasowy oraz prestiżowy, jakim jest posiadanie pracy w zbiorach muzealnych), natomiast Galeria Bielska BWA przyznała Krzysztofowi Kokory- nowi jako najbardziej obiecującemu artyście Festiwa- lu nagrodę w postaci indywidualnej wystawy w roku 2008. Finisażowi towarzyszyła także promocja obszer- nego, bo 164-stronicowego katalogu, z pełną dokumen- tacją (reprodukcja pracy, nota biograficzna, fotografia ar- tysty) wydanego przez BWA. Projekt katalogu, jak i całą identyfikację wizualną Festiwalu, opracował Piotr Wi- sła. Prawdziwym finiszem była jednak „Noc Świętojań- ska” w Galerii, połączona z koncertem, w którym wy- stąpiło trio: Fisz, Emade i Envee.

Z tej przytoczonej tu długiej listy niezbędnych infor- macji można wysnuć wnioski o randze imprezy – było to rzeczywiście wydarzenie znaczące w bielskim kalen- darium imprez kulturalnych. Prawdziwe pojęcie nie tyle już o całości przedsięwzięcia, ale o stanie plastyki na-

szego regionu daje oczywiście wizyta w galeriach... lub choćby staranna analiza katalogu.

Jak można było z góry założyć, wystawa była różno- rodna zarówno jeśli chodzi o poziom prezentowanych prac, jak i środki wypowiedzi. Ideą organizatorów było pokazanie możliwie pełnego obrazu środowiska, bez względu na prestiż danego twórcy, wiek czy wykształ- cenie. Dlatego obok artystów uznanych, i to nie tylko w Polsce, pojawili się początkujący, również studenci, ale także kilku twórców, którzy nie legitymują się pro- fesjonalnym wykształceniem. Niegdyś kluczem doboru prac na wystawy środowiskowe było ukończenie uczelni artystycznej. Nowa formuła przeglądu i ten relikt chcia- ła zmienić. Na szczęście! Całość, niezwykle trudną do aranżacji, udało się bardzo dobrze wyeksponować we wnętrzach Galerii Bielskiej. Ciekawe prace nie znikły w natłoku innych... powiedzmy delikatnie – mniej cieka- wych. Zgoła inny, kameralny charakter miały ekspozy- cje w mniejszych galeriach – na zamku rzeźba, we Frak- talu tkanina i sztuka użytkowa.

Pewnych artystów nawet mało wprawne oko było w stanie wyłowić od razu. Nie w każdym jednak przy- padku brzmi to jak komplement. Sztuki nie można mie- rzyć postępem czy też szybkością asymilacji nowych mód i prądów, jednak czasem nasuwało się pytanie, ile jeszcze lat dany twórca będzie pokazywać prawie tak samo miał- kie prace na kolejnych wystawach? Znacznie ciekawsza była ta część ekspozycji, gdzie pojawiały się nowe, obie- cujące osobowości twórcze, których obecność od jakie- goś czasu staje się coraz bardziej zauważalna na biel- skich wystawach. I dobrze się składa, że obie przyznane nagrody takie postawy doceniły. Nagroda dla Michała Bałdygi za wideoinstalację w spektakularny sposób do- wartościowała nowe media jako środek wypowiedzi artystycznej i miała, rzec można, również charakter edukacyjny. Widz musi się przyzwyczaić do kontaktu z dziełem, w którym sfera estetyczna wyparta zostaje przez uruchomiony proces intelektualno-emocjonal- Karolina Tyrna: z cyklu

Symbiont, fotografia czarno-biała, 2005

Tomasz Gawor: Pięcioksiąg Starego Testamentu, linoryt, 2006

Archiwum Galerii Bielskiej BWA i aryści

(9)

R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e



ny. Takich prac zresztą było więcej i do nich zaliczyć można wszystkie instalacje i billboardy prezentowane w ramach Festiwalu czy wciąż dla niektórych kontro- wersyjne graffiti. Nie wdając się w ocenę tych artefak- tów, nie sposób ich przemilczeć, bo stanowiły istotny i mocny akcent Festiwalu.

Trafne, choć pewnie dla niektórych zaskakujące, wy- daje się też przyznanie nagrody dla Krzysztofa Kokory- na. Mimo że wiekowo należący do pokolenia, powiedz- my, średniego, Kokoryn myśli o malarstwie w zupełnie inny sposób. Ta polaryzacja na mistrzów warsztato- wej piktury i „młodych”, używających zupełnie innych środków wypowiedzi, była wyraźnie na wystawie za- uważalna. Jest to jednak charakterystyczne nie tylko dla lokalnego środowiska. Podobne zjawisko można zaob- serwować na wielu innych imprezach przeglądowych.

A jednak „piktura” ma się dobrze (!) i jest to w tym wy- padku szczery komplement.

I jeszcze kilka konkluzji na koniec. Festiwal rze- czywiście był świętem! Miejmy nadzieję, że impreza w podobnej formule zostanie powtórzona, bo przed- sięwzięcie było bardzo udane. Prezentowało wysoki poziom i w wielu wypadkach potwierdziło, a także ujawniło (po raz pierwszy) interesujące oblicza twór- cze wielu artystów. Środowisko bielskie nie ma jakiejś szczególnej specyfiki, co zresztą nie dziwi w tych cza- sach. Nie ma też powodów do kompleksów. W obecnej dobie, kiedy sztuka stała się nie tylko enklawą szero- ko rozumianej wolności, ale także uniwersalnym fo- rum pozwalającym komentować bieżące życie, kiedy sukces i pozycję na rynku sztuki określają skompliko- wane mechanizmy marketingowe i promocyjne, widz także musi zmienić swoje nawyki. Sztuka nie jest dziś ukojeniem dla skołatanych nerwów i banalną przy- jemnością dla oka. Samo uprawianie twórczości nig- dy chyba nie było w tak zróżnicowany sposób pojmo- wane przez artystów jak dzisiaj. Komunikat wysyłany przez nich do odbiorcy dotykający tak wielu sfer. Me-

dia i konwencje wypowiedzi tak bogate. Festiwal, przy różnych innych swych niewątpliwych zaletach, jeszcze raz tę prawdę unaocznił.

Nie wiem, jakie było zainteresowanie imprezą poten- cjalnych odbiorców sztuki. Podejrzewam, że jak zwykle klientela była ta sama – krąg osób ze środowiska i tych, którzy z reguły uczestniczą we wszystkich wydarzeniach kulturalnych w mieście. Tak przynajmniej było na wer- nisażu. Ta konstatacja jednak nie powinna nastrajać pe- symistycznie – sztuka współczesna nie jest zjawiskiem egalitarnym i zawsze przegra konkurencję z innymi, ła- twiej przyswajalnymi produktami kultury. Miejmy na- dzieję, że to nie zniechęci nie tyle organizatorów, bo tych, wierzę w to, zapał nie opuści, ale potencjalnych sponso- rów. A więc do zobaczenia na kolejnym festiwalu!

Katarzyna Handzlik: Alicja po tej i po tamtej stronie lustra, ceramika, 2006

Witold Jacyków: Czekając 2, fotografia, 2006

Dariusz Fodczuk: Wolność, Równość, Braterstwo – Limited Edition, banery, druk cyfrowy, 2007

(10)



R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e Ostatnie lata ogólniaka. Uświadamiam sobie, że nie-

koniecznie inseminacja krów mogłaby być moim zawo- dem (weterynaria małych zwierząt ledwo wtedy funkcjo- nowała) – że ilustracje Szancera, którymi pasłam oczy od dziecka, to wynik jego pracy zawodowej, nie rozryw- ki, a ponieważ łatwiej mi było zawsze wypowiadać się rysunkiem – więc może będę ilustrowała...?

Lekcje u Mistrza Ignaca, zapach pracowni, modelki, chwiejność nastrojów artysty zmieniająca lekcje w mo-

Teraz trzeba się uczyć nadal,

Historia środowiska plastycznego Bielska-Białej zaczyna się dla mnie w końcu lat 60.

nodramy, odwiedziny kolegów z winem, winem... Ka- wiarnia w pawilonie Biura Wystaw Artystycznych, wernisaże Grupy Beskid: góry, chmury, krzywe ulice Bielska, portrety.

W 1975 roku wróciłam po studiach z Katowic, któ- re były moim środowiskiem. Obfita epoka Gierka, Śląsk.

W sklepach małże i winniczki w puszkach, wina Bor- deaux, czekolady Toblerone z tajemniczymi kulkami miodu, karmelu? kremy Ponds, kostiumy kąpielowe Mody Polskiej, plotki w Kryształowej – wszystko było możliwe przy pensji asystenta cieszyńskiej uczelni – ga- lerie Desy i niemal co miesiąc sprzedany obraz. Obiady z kolegami asystentami w cieszyńskim Jeleniu, katowic- kim Atlantyku i coraz częściej spotkania towarzyskie w podziemnej pracowni kolegi Alfreda w Bielsku, gdzie po pracy – a było jej wtedy dla każdego pod dostatkiem – mogliśmy odetchnąć pośród dusz porozumiewających się na tej samej częstotliwości.

Tak – w domach czekali na nas bliscy i najbliżsi, opie- kuńczy i wrodzy, wyrozumieli i krytyczni – ale mówi- liśmy innymi językami. U Alfreda ściągaliśmy przyłbi- ce, gorsety, ścieraliśmy makijaż – wreszcie nasz ogródek jordanowski!

Dziecinadą nazwałby każdy stateczny obywatel PRL tę beztroską groteskę, szaleństwo, szczyptę nieodpowie- dzialności. Ale jak przeskoczyć ze świata wyobraźni, idei, koloru, przestrzeni, kreacji, w której jesteśmy demiurga- mi – w rzeczywistość z interpunkcją, marginesem, debe- tem...? Mocna i wyjątkowej szlachetności postać Alfre- da przyciągała do niego rzesze zwycięzców, rozbitków, także kameleony.

Bielsko-Biała lat 70. W fabrykach gabinety dyrek- torów, a w nich puste ściany domagające się obrazów.

Zewnętrzne powierzchnie budynków oczekujące ma-

T e r e s a S z t w i e r t n i a codziennie

Teresa Sztwiertnia maluje, pisze – uzupełniając plamę słowem.

Lubi koty i czekoladę.

Kiedyś mężczyzn.

(11)



R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e

larstwa ściennego. Izby pamięci, restauracje, pałace ślubów – ma- larze, wnętrzarze, rzeźbiarze.

Pracownia Sztuk Plastycznych oferująca zlecenia artystom wsze- lakich branż. Wielkie imprezy potrzebujące wielkich plakatów.

Rocznice obwieszone monumen- talnymi hasłami, podobiznami przywódców formatu wieżow- ca. Mecenat państwa niewyszu- kany, ale nadzwyczajnie mocny – możliwość wyjazdów nawet na kilka plenerów rocznie, bogatych w materiały malarskie, z zakupa- mi obrazów w trakcie wystaw po- plenerowych.

Członkostwo nadzwyczajne ZPAP uzyskiwało się automa- tycznie po skończeniu uczelni plastycznej, jednak akurat około roku 1975 zaostrzo- no kryteria przyjmowania i absolwent ASP musiał naj- pierw należeć do Koła Młodych przy Związku Polskich Artystów Plastyków, wykazać się aktywnością twór- czą przez kilka lat i z dowodami na tę działalność oraz opiniami osób wprowadzających dopiero startować do ZPAP. Dzięki temu kontakty między młodymi artysta- mi były bardzo ożywione, szybko określały się posta- wy twórcze, wyłaniały się indywidualności. Nie odczu- wałam progu dzielącego nas od ZPAP jako przymusu, konieczności – była to raczej jeszcze jedna izba nowe- go domu. Poznałam wtedy budynek, w którym mieściło się biuro Związku, przy obecnym Rynku, a wówczas pl.

ZWM, z państwową jeszcze galerią. Biurem zarządza- ła Krystyna – nadając mu szczególny charakter poprzez swą zdecydowaną osobowość. ZPAP prowadził działal- ność gospodarczą i socjalną, informował o wystawach, konkursach – spełniał funkcję konkretną, był równie ważny jak Biuro Wystaw Artystycznych. Prócz tego dla wielu z nas bywał drugim domem – a im gorzej działo się w państwie polskim, tym dłużej i częściej zasiadywa- liśmy się w Związku (nawet nocami, jeżeli w stanie wo- jennym zapomnieliśmy o godzinie milicyjnej).

ZPAP – czyli Krystyna – nadawał ważność świętom prywatnym i oficjalnym, gromadził nas po wystawach, otwierał drzwi dla jurorów przybywających do Biel- ska-Białej na konkursy, laureatów tychże, dzielących się zawartością koperty i serdecznością z innymi.

Fetowaliśmy urodziny dzieci, śluby i rozwody, pła- kaliśmy i wyznawali sobie miłość. Podgrzewaliśmy w czajniku do herbaty parówki, gasiliśmy papierosy w śledziach. Obrażaliśmy się i podziwiali wzajemnie.

Gościli u nas niemal codziennie koledzy z pobliskiego Studia Filmów Rysunkowych, zaprzyjaźnieni architekci, poeci, lekarze. Udawało się nam czasem zwabić ascetycz- nego Leszka prowadzącego galerię na parterze – patrzył sceptycznie na przedszkolne gry i zabawy, ale zostawał.

Może na zasadzie hrabiego podglądającego dziewczyny z ludu kąpiące się w rzece?

Nadeszły lata 80., stan wojenny, racjonowanie pew- nych produktów na kartki. Paliwami podsycającymi na- szą energię bywały alkohol i papierosy – teraz wydzielane kartkami, które pobieraliśmy w bratniej ZPAP instytu- cji Sztuka Polska.

Biała, lodowata zima ’81, autobusy kursujące bez rozkładu jazdy, jedzenie mimo kartek zdobywane lo- sowo. Już od rana zasiadaliśmy tłumnie w ZPAP, nieja- ko chroniąc się i pocieszając sobą. Przed Bożym Naro- dzeniem w biurze Związku jak zawsze stanęła choinka, tym razem zdobiona łańcuchem papierosów „na metry”.

Pędziliśmy bimber po domach i dzielili się nim. Przed rozejściem się do rodzin w dzień wigilijny tak zwlekali- śmy z tym, że komuś spłynęło masło w marynarce, ktoś zgniótł w kieszeni kożucha jajka... niemal doczekaliśmy razem lśnienia pierwszej gwiazdy.

Związki i stowarzyszenia zawieszono, zaplombowano lokale. Rolę ZPAP przejęło przedsiębiorstwo Sztuka Polska – działalność socjalną, zlecenia, komisje arty- styczne.

Wraz z osobą Krystyny „rodzinne” życie środowiska powędrowało i tam, ale czuło się już atmosferę fin de siec- le’u. Szef Sztuki, Bronek – za dnia urzędnik, a nocami kierownik salonu gier – miał dla każdego chwilę czasu i mocną kawę zalewajkę, nektar reglamentowany.

W całym polskim środowisku plastycznym widać już było pęknięcia; oni, my, emigracja wewnętrzna, przynależność do takiej albo innej organizacji, hipo- kryzja maskująca nieudolność, chowanie się pod płaszcz Kościoła dla podniesienia swej wyjątkowości... oskar- żenia. Powstały tak zwane związki branżowe, a zapisu- jący się do nich koledzy zostali natychmiast wyśmia- ni i odsunięci. Wreszcie wskrzeszenie ZPAP, wybory, powołanie prezesa. Przypominało to powtórny ślub tej samej pary po rozwodzie: wielka nadzieja o podłożu wspomnień, wielka potrzeba tego samego. Ale nie da się dwa razy wejść...

Krystyna Stec i Danuta Kuder na zapleczu nowej siedziby Okręgu ZPAP (podczas uroczystości jej otwarcia), przy ówczesnym pl. ZWM, 1977 Bogdan Ziarko/

Archiwum ZPAP

Otwarcie Salonu Sztuki Współczesnej ART-u przy pl. ZWM, 1979

Archiwum ZPAP

(12)



R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e Przemiany zewnętrzne przekształciły nas, niezau-

ważalnie dla nas samych. Lata rozbicia zmusiły każde- go do szukania nowych, często dalekich dróg funkcjo- nowania zawodowego, również poza granicami. Szanse były dla każdego inne, efekty budzące zawiść lub współ- czucie. Zlecenia nie piętrzyły się w szufladach – trzeba było walczyć o nie, nieraz ukrywać swą zdobycz przed łakomym okiem kolegi. Zniknęła beztroska pewnej rów- ności materialnej, łatwość sięgania po pracę, nawet od- mawianie jej z przesytu.

ZPAP nie spełniał już poprzednich funkcji, a z roku na rok malała liczba płacących składki – zarówno za- trudnienie osoby obsługującej biuro stało się problemem, jak i regulowanie rachunków za lokal. Nadal magicznie oddziaływała na nas osoba prezesa Zdzicha, wzmacnia- jąc tęsknotę za przeszłością. Jeszcze ozdabiałyśmy zebra- nia ciastkami, sałatkami – ale niemal tylko one i trochę plotek stanowiło cel spotkań.

Toczyliśmy dyskusje jak zagospodarować lokale ZPAP, wynajmowaliśmy galerię, która kolejno plajto- wała. W piwniczce działał klub, zachęcając drinkami i dobrą muzyką. Tylko że najmniej bywało tam osób z naszego środowiska... Po długich staraniach budynek przy Starym Rynku stał się własnością ZPAP, ale żyło już tylko ciało, duch odszedł. Wystawy indywidualne nie kończyły się radosnymi imprezami, laureaci kon- kursów umykali ze swymi kopertami do domów, wy- dłużała się lista niepłacących składek.

Wolność kraju otwarła przed nami szeroki hory- zont możliwości, które kiedyś w wyobrażeniach ina- czej widzieliśmy.

Oczekiwania a rzeczywistość. Wyuczyliśmy się paru ruchów, przy pomocy których osiągaliśmy cel – teraz trzeba się uczyć nadal, codziennie, do czego nie przy- wykliśmy.

Dawniej zamknięte granice, a nasze prace atrakcyj- ne dla obcokrajowców – teraz możemy wyjeżdżać wszę- dzie, ale wysokie ceny ograniczają popyt. Pochowaliśmy się do norek, łapiąc tylko minimum światła do przeży- cia albo zdobywamy nowe sprawności, trudne i poważ- ne, angażując cały czas i energię.

Młodzi artyści muszą dziś sami szukać możliwości zarobkowania; coraz rzadziej – sądzę – uda się połą- czyć pasję twórczą z realnym bytem. Upodobniamy się do twórców świata kapitalistycznego: aby móc realizo- wać marzenia – najpierw praktyczne działanie. Doty- czy to także opieki socjalnej – długie lata zaświadcze- nie o wykonywaniu zawodu uprawniało do bezpłatnej opieki medycznej. Teraz opłacamy składki.

Elementy ludyczne naszej profesji są obecnie nie- mal niedostrzegalne dla przybysza z zewnątrz; podob- ni jesteśmy inżynierom, lekarzom. Zmalała ilość imprez plastycznych miejscowych i ogólnopolskich, nie towa- rzyszą im fajerwerki uciech. Nowe techniki wypierają konieczność osiągania „ręcznego” mistrzostwa w każ- dej dziedzinie sztuk wizualnych i unifikują efekty pra- cy. Z westchnieniem znajdujemy na dnie szafy ręcznie robiony projekt, odkopujemy jakieś swoje stare ćwicze- nie liternicze, antykwę wyciąganą pędzelkiem z odpo- wiednio rozłożonymi światłami...

Bielsko-Biała, 2007

Otwarcie wystawy Grupy Beskid, BWA, 1979:

Kazimierz Kopczyński, Michał Kwaśny, Zenobiusz Zwolski, Ignacy Bieniek, Jan Grabowski

Archiwum ZPAP

Akcja na rzecz Solidarności, lata 80. Od lewej: Teresa Sztwiertnia, Henryk Juszczyk, Jacek Grabowski, przedstawiciel Solidarności, Władysław Szostak

Bogdan Ziarko/

Archiwum ZPAP

(13)



R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e

Janusz Legoń: Dupa do dupy. Dupa nie siedzi – co to jest?

Lech Helwig: Moje notatki, co jeszcze mam poprawić.

Aaa, dupa auta! Chyba rozumiem: grill góra, mała marka, wyciągnąć...

Chodzi o znaczek mercedesa. Ten grill to ponad 4000 punktów!

Rzucam okiem na kartę z biogramem. Znam go jako au- tora miniatur fotorealistycznie portretujących dawne sa- mochody, twórcę akwarel z motywami bielsko-bialski- mi, widziałem też jakieś jego płótna. W notatce czytam, że prowadzi działalność artystyczną w zakresie malar- stwa sztalugowego, rysunku, miniatury, ilustracji, pro- jektowania graficznego, a także fotografii i technik fo- tochemicznych.

J a n u s z L e g o ń

Sztuka

wymaga

Kawiarniany ogródek przy ul. Wzgórze, lipiec 2007. Upalne południe. Popijamy napoje chłodzące, a Lech pokazuje swoje portfolio. Zaczynamy od kart formatu A4, kserokopii rysunków przedstawiają- cych zabytkowe samochody. – Powiększone miniatury? – pytam, spodziewając się raczej mniejszych formatów. – Jeden do jeden. Teraz już prawie nie robię miniatur, wzrok nie pozwala. Włączam dyk- tafon i – równocześnie – dostrzegam na marginesach rysunków dość dziwne teksty.

Spotkanie z Lechem Helwigiem

Techniki fotochemiczne?

To taka trochę dziecinna technika – malowanie wywo- ływaczem i utrwalaczem na papierze fotograficznym.

W zależności od czułości papieru, od światła, wychodzą różne efekty kolorystyczne. Tylko trzeba to szybko robić.

A fotografia?

Raczej pomocniczo.

To co jest teraz twoją główną specjalnością artysty­

czną?

Rysunek i akwarela – z tego jestem teraz chyba naj- bardziej znany. Głównie rysunek i czasami ekspery- mentuję z innymi technikami. Ale na to potrzeba cza- su i... czasu.

Nagrody zbierasz za samochody.

Nie tylko, za malarstwo też byłem nagradzany, ale teraz

mało maluję, nie wystawiam. Dariusz Dudziak

(14)

0

R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e Czyli jednak rysowanie samochodów to dziś twoja

główna działalność, która, co więcej, sprawia ci radość.

Wydawałoby się, że jeśli fotografujesz, to takie hiper­

realistyczne podejście do przedmiotu mija się z celem.

Mógłbym pokazać zdjęcia, na których się opierałem, przekonałbyś się, że nie widać nawet jednej trzeciej z tego, co masz na rysunku.

Czego brakuje?

Coś się gubi w cieniach, wyprowadzam światełka... Jak- by to powiedzieć? No, wiem, jak to zrobić, ale nie wiem, jak o tym mówić.

Rozumiem, że jesteś w stanie podkreślić światłem – nie­

prawdziwym, takim, które wymyślisz – urodę rysowa­

nego przedmiotu. Ale dlaczego to samochody? Dlaczego nie rysujesz pięknych kobiet, tylko piękne samochody?

Nie wiem, to mnie prześladuje od dziecka.

Kiedy narysowałeś pierwszy samochód?

Jeszcze przed przedszkolem chyba.

Czyli to jakaś dziecięca fascynacja?

To jest we mnie. Nie wiem. Przecież mógłbym rysować architekturę, albo – jak powiedziałeś – piękne kobiety...

Tylko gdzie znajdziesz piękną kobietę? Siedzimy tu już kwadrans i co. Cały wieczór przesiedzisz i nic.

Czyli to z braku się bierze? No dobra, ale przecież piękny samochód też jest rzadkością. Przeważają cin­

quecenta. A ty rysujesz samochody zabytkowe albo jakieś... szczególne...

...i niby dlaczego nie cinquecento? Chodzi o grę świateł.

Ostatnio widziałem ustawionego w cieniu czarnego mer- cedesa, w którym odbijała się kamienica. Pięknie się na nim rozkładały refleksy światła. Ale nie zrobiłem zdję- cia. Nie chciałbym być wywieziony gdzieś w bagażniku...

Bałeś się, że to auto „służ­

bowe”. Niebezpieczną masz pracę... Ale nie uciekaj od odpowiedzi na pytanie, czy to mania, czy fascynacja jakaś. Mogłyby to być...

sokowirówki, też się na nich może pięknie układać światło.

Sokowirówka? Nie pomy- ślałem o tym, podsuną- łeś mi pomysł. Pomysły są wszędzie. Patrz, jakim pięknym pomysłem może być ta ściana, kiedy się na niej ułoży światło. Patrz na

cień. Za jakieś dwie godziny światło się tak prześliźnie po tym kamieniu.

Przez chwilę obserwujemy w milczeniu dziurę w tyn- ku, odsłaniającą kruszejące cegły. Rzeczywiście, trzeba poczekać ze dwie godziny, aż słoneczny promień oświe- tli ją odpowiednio.

Czyli co dla ciebie jest najważniejsze w sztuce?

To pytanie bez odpowiedzi.

Ale dlaczego rysujesz, malujesz... w ogóle się tym zaj­

mujesz? Skończyłeś akademię, ok, to twój zawód. Ale przecież wielu zajmuje się czym innym dla chleba.

Zaskoczyłeś mnie. Robię to lata całe i nie umiem odpo- wiedzieć na takie pytanie.

To kombinuj. Dlaczego warto temu poświęcić życie?

Wpadłem w pewien tor.

Czyli co, przyzwyczajenie, odruch, rutyna?

Myślę, że chodzi o to, że sprawia mi to przyjemność.

Taką przyjemność, której się nie da uzasadnić. Po pro- stu jest, bo jest. A że dla chleba?

A zastanawiałeś się, dlaczego odbiorcy chcą tych samochodów?

Może dlatego, że ich brakuje. Podobno w internecie jest mnóstwo wystawionych na sprzedaż rysunków samo- chodów, ale głównie współczesnych. Tymczasem ja rysu- ję przede wszystkim tzw. post-vintage – czyli auta z lat 30.

Lech nie chce o tym mówić, a mnie temat uwodzicielskiej siły samochodów nie daje spokoju. Refleksy świetlne na karoseriach pojazdów fascynowały twórców amerykań- skiego hiperrealizmu lat 60. i 70. ubiegłego wieku, np.

Ralpha Goingsa, autora m.in. słynnej Przyczepy miesz- kalnej.Amerykański krytyk Edward Lucie-Smith, zwra- cając uwagę na fascynację refleksami świetlnymi, nazwał go „amerykańskim Vermeerem” i pisał, że jego pick-upy i knajpki odzwierciedlają mobilność i swobodę właściwą dla amerykańskiego stylu życia. (...) W tym sensie obra- zy Goingsa są pełne amerykańskiego optymizmu, ale też melancholii – bo czy w ogóle istnieje doskonałe miejsce, by się zatrzymać i osiedlić?1 Dla innego przedstawicie- la tego kierunku, Dona Eddy’ego, samochody stają się odrealnionymi obiektami służącymi abstrakcyjnej grze świateł i odbić2. Do tych tekstów sięgnę później, na ra- zie myślę o Tamarze Łempickiej.

Kiedy w 1925 malowała swój słynny autoportret w zie­

lonym bugatti, to samochód nie był czymś tak zwyczaj­

Ulubiony model samochodu Lecha Helwiga: ambulans Phänomen Granit 27, który można zobaczyć w jednym z odcinków serialu Stawka większa niż życie

(15)



R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e

nym, jak dzisiaj. I chodziło o to, żeby pokazać Łempicką w tym samochodzie, pokazać kobietę nowoczesną.

Samochód robił wtedy za scenografię, za tełko.

Fakt, że jeśli to było bugatti, to też było na co popatrzeć.

Ale w twoim przypadku pytanie, dlaczego samochody, a nie solniczka, ciągle pozostaje bez odpowiedzi.

Mówiłem, tematy są wszędzie.

No dobrze, ale wybrałeś ten jeden.

Kiedyś namalowałem odbicie w szybie wagonu kolejo- wego.

Też hiperrealistycznie?

Nie, to już było malarstwo. Malowałem swoją techniką, której nie zdradzę, taką „laną”.

W grafice bawi cię hiperrealizm, w malarstwie prze­

ciwnie. Gdyby ktoś zobaczył obok siebie twój obraz i rysunek, czy wpadłby na to, że autorem jest ta sama osoba?

To jego problem.

Czego szukasz w malarstwie?

Nie widać? W kompozycji, w kolorze?

Lech pokazuje kolejne prace w portfolio.

Widać, ale to wywiad, więc powiedz.

No dobra, to był żart.

W swoich rysunkach pokazujesz przedmiot, jak się świa­

tło na nim układa, jaki ma kształt – jakbyś opowiadał o nim. A w obrazach: plama, technika lana, kolor.

Bo to jest właśnie malarstwo.

Ale dlaczego nie rysujesz pędzlem, jak hiperrealista?

Trudno odpowiedzieć ściśle w tak nieścisłej dziedzinie.

To skądś przychodzi. To działalność bardziej intuicyj- na niż wyrachowana.

Jak się pojawiają pomysły do obrazów? Rysunki – rozu­

miem, jest tych kilkadziesiąt czy kilkaset modeli post­

­vintage, znajdujesz odpowiednie zdjęcia...

Nie znajduję, mam. Od dwudziestu lat robię fotografie na beskidzkim rajdzie pojazdów zabytkowych.

Czyli już to pierwsze spojrzenie jest twoje.

Od początku do końca moje. Fotografuję, myśląc o przy- szłym rysunku. Kąt spojrzenia: wyżej, niżej, pół kroku w lewo, pół kroku w prawo.

Spotykasz więc samochód, w którym coś cię zaintere­

suje, robisz zdjęcia – potem powstaje rysunek. A kiedy powstaje obraz?

Pomysły są bardzo różne. Czasem pomysł bierze się z jakiegoś dowcipu. Tu, popatrz, Czerwony Kapturek po dwudziestu latach, tu monidło ślubne.

Tu widzę jakieś kruki...

Pomysł wzięty z Lekcji anatomii Doktora Tulpa Rem- brandta. Tam byli lekarze ubrani na czarno, w białych kryzach, pochyleni nad trupem – jak jakieś sępy. Tu- taj odwróciłem sytuację. Leży pełnokrwista kobietka, a nad nią takie... nijakie, bo to nie są żadne konkret- ne ptaszydła.

Czyli początkiem obrazu jest anegdota, czasem żart z tradycji artystycznej, a nie, jak mówiłeś, układ plam itp.

To dopiero pomysł, później trzeba go opracować. Tutaj, popatrz, zrobiłem modrzew widziany przez szybę pra- cowni, przy czym ostrość ustawiłem na szybę, po której lał deszcz... Tu masz ten modrzew. Robiłem to ze zdję- cia, nie zdążyłbym malować tak szybko. A tu jest kel- nerka z Ujsół, uchwycona w pewnym stanie, niekoniecz- nie zjednoczonym.

Domyślam się, że to stan rozpadu osobowości... Utrwa­

lasz w malarstwie jakieś chwile. A fotografia cały czas pozostaje w tle.

Nie zawsze.

Przypuszczam, że tej kelnerki nie fotografowałeś, przez delikatność. Kiedyś mawiało się z lekceważeniem o ma­

larzach „malujących ze zdjęcia”.

Jeśli jest jakiś pomysł zobaczony, czy sytuacja, która trwa minutę-dwie, to przecież tego nie zdążysz naszkicować.

Wtedy pyk, pyk, robię serię zdjęć. Byłem, widziałem – to podstawa. Aparat pomaga, jest szkicownikiem współcze- snego artysty, jak mawiał profesor Wejman.

Kiedy patrzę na twoje obrazy, wydaje mi się, że powsta­

wały krócej niż wymuskany rysunek samochodu.

Ze względu na technikę taki obraz powstaje kilka mie- sięcy. Każda kolejna warstwa musi dobrze wyschnąć, żeby kolory nie zlewały się w masie, tylko żebym nakła- dał mokre na suche...

Coś jednak zdradziłeś...

Jeśli posuniemy się dalej, to powiem coś więcej – chu- de na tłuste.

Hmm, rozumiem... Co jeszcze?

To praktycznie wszystko.

(16)



R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e I trzeba poczekać, żeby wyschło, żeby się nie mieszało?

Żeby się nie mieszało w masie. Chodzi o te wibracje, które tu widać. Malowane w masie nie byłyby tak wy- raziste; popatrz na to monidło, o którym już mówili- śmy. Tu właśnie anegdota była pierwsza. Dawno temu w zakładach fotograficznych wykonywano takie obrazy par małżeńskich, czarno-białe, podkolorowane; wszy- scy mieli niebieskie oczy i różowe policzki. I wisiały so- bie te dzieła w złoconych ramkach, jak widać. Wkłada- no za nie jakieś kwitki, rachunki, zdjęcia z wojska; na szybie obowiązkowo muszki, które na... robiły na por- tret Najjaśniejszego Pana jak w Szwejku... Znęcałem się nad tą parą. Popatrz na tego chudziaczka. Obok niego przecudna blondyna, zobacz, jakie ma wargi wypraco- wane, wyraziste, te oczęta piękne... Widać, że będzie go biła i zabierała całą wypłatę.

Ale dlaczego ich tak... rozsypałeś?

To jest właśnie moja technika. Gdybym to zrobił z foto- realistyczną dokładnością, byłoby banalne... A tu oprócz anegdoty jest jeszcze ten efekt.

A samochody z hiperrealistyczną dokładnością nie są banalne?

Samochody to przyjemność. To wszystko wyszło przez przypadek. Wysłałem kiedyś do Ameryki na wystawę rysunki samochodów – robione do szuflady, w wolnych chwilach. I nagle te zabawy stały się jedną z głównych części mojej twórczości.

A jak się zostaje malarzem? Dlaczego poszedłeś na ASP?

Kończyłeś liceum plastyczne?

Kończyłem zwykłe, im. S. Wyspiańskiego w Kętach.

Dlaczego akademia? Tak chciałem. I to od razu na for- my przemysłowe...

Formy – przemysłowe, ale jednak nie chciałeś zostać mechanikiem samochodowym.

Mechanik to poważny zawód. I potrzebny. A mój nie jest potrzebny. Ktoś kupi, ktoś nie kupi.

Czy w naszych praktycznych czasach łatwo być artystą?

A kto jest artystą?

No, kto jest artystą?

Nie wiem.

Dyplom czyni artystę?

Decyduje odbiór. Jeśli ktoś mi mówi, że jest artystą, py- tam: skąd wiesz? kto ci o tym powiedział?

Jak w teatrze: nie ma widzów, nie ma artysty? A co ważniejsze: osobowość, wyobraźnia czy rzemiosło?

Krakowska akademia, przynajmniej w moich czasach, uczyła warsztatu. Jak można wyrazić swoje pomysły, nie umiejąc tego wykonać rękami?

Twoje marzenie artystyczne: gdybyś miał nieograniczo­

ne możliwości finansowe, to co byś zrobił?

Trzydzieści lat temu bym wiedział. Teraz... zainwesto- wałbym w pracę – w pracownię ponad 100 metrów, z do- brym światłem, materiału pod dostatkiem... Może zrobił- bym się leniwy... Ale niektórzy szukają tematów na całym świecie, a mnie nawet na Błonia trudno wyciągnąć...

Wystarcza ci Bielsko, ten obręb starówki, gdzie można cię zawsze spotkać?

Na razie tak, projektów obrazów mam tyle, że wystar- czy na długo.

Co to znaczy „projekt obrazu”?

Pomysł, zapisany jakąś szybką techniką, z opisami – jak na marginesach tych samochodów widziałeś.

To technologiczne bardzo.

Pomysł to chwila. Później trzeba zaplanować, jak to zro- bić, rozpracować... Stosuję różne układy kompozycyjne...

Co to jest? Prawa jasna, lewa jasna, lewa, lewa, prawa...

Nie jesteś konsekwentny.

Kompozycja pasowa, po przekątnej. Inne rzadziej, ale też. Czegoś może nie być w rzeczywistości, ale trzeba wyważyć. Kolor też ma trzy parametry: jasność, nasy- cenie, temperatura – też trzeba wyważyć.

Na czym polega wyważanie?

Na intuicji. Tu trzeba opuścić, tam podnieść...

Ale skąd wiadomo, że trzeba – z podglądania dawnych mistrzów, ze szkoły?

Szkoła uczy techniki i uczy pokory. Im dłużej zajmujesz się sztuką, tym bardziej pokorniejesz. Sztuka wymaga.

Jeśli ktoś nie ma szacunku lub pokory wobec niej, nic nie zrobi. Sztuka to jest taka dziwka, która nie odpuści.

Nie odpuści?

Mści się, musi być do niej poważne podejście.

Do tak niepoważnego zajęcia?

Sztuka daje satysfakcję. Nie tylko mnie, także temu, kto patrzy, kto kupuje. Ta satysfakcja jest ważniejsza od kwoty, którą płaci za obraz czy rysunek. Kiedyś na wy- stawie podszedł do mnie facet i mówi: „Panie, ja się na tym nie znam, ale to mi się podoba”. Chyba najpiękniej- sza recenzja w życiu.

Przeglądamy kolejne karty w Lechowym portfolio, zada- ję kolejne dociekliwe pytania... słucham kolejnych opo- wieści, coraz bardziej off the record.

Powoli, z bezlitosną precyzją hiperrealisty, upływają ko- lejne porcje czasu...

1 Edward Lucie-Smith, Ralph Goings: America’s Vermeer, 2004, [na:] http://

www.ralphlgoings.com/

downloads/essay-by-edward- lucie-smith.pdf.

2 Por. Ewa Kuryluk, Hiperre- alizm – nowy realizm, WAiF, Warszawa 1983, s. 50-53;

Virginia Anne Bonito, Don Eddy: The Resonance of Realism in The Art of Post War America, ArtregisterPress.com 2000, [na:] http://

www.artregisterpress.com/

DonEddy/Files/Chapter2.html.

(17)



R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e

Joanna Foryś: Jest Pani absolwentką filologii angielskiej Uniwersytetu Jagiellońskiego, poetką, tłumaczką. Pra­

cowała Pani w Instytucie Kultury Polskiej w Londynie, to sporo doświadczeń, jak na tak młody wiek.

Agnieszka Ginko­Humphries: Jestem zafascynowana nie tylko literaturą angielską, ale i kulturą, kulturą bardzo liberalną, otwartą na każdego, akceptującą wszelką róż- norodność czy odmienność. Ale pracując w Londynie, promowałam przede wszystkim kulturę polską, w której wyrosłam, którą jestem przesiąknięta, dlatego też orga- nizowałam spotkania z polskimi twórcami, m.in. dwuty- godniowy festiwal twórczości Tadeusza Różewicza.

I jak przyjęto naszego poetę?

Świetnie, to bardzo otwarty i ciekawy człowiek, szybko pozyskujący słuchaczy. A na jego Kartotekę bilety były wyprzedane na tydzień przed spektaklem.

Ma Pani też swoje konkretne osiągnięcia w dziedzinie poezji.

Można tak powiedzieć. Jestem poetką dwujęzyczną, pi- szę po polsku i po angielsku. W Polsce debiutowałam w 1998 roku w „Opcjach” lingwistycznym wierszem Nogi oraz wierszem Do Stephena Paula Millera. Moje teksty ukazały się również w czasopismach: „Akant”,

„Wyrazy”, „Kresy”, a w Anglii w „The Wolf”.

Odniosła Pani też poważniejszy poetycki sukces w Anglii.

Zostałam tam laureatką konkursu stowarzyszenia Ver Poets w 2002 roku, a jeden z moich wierszy, ten najbar- dziej eksperymentalny – What is to know? wybrano do publikacji w antologii Vision on 2002.

Od kiedy w ogóle zaczęła się Pani fascynacja poezją?

Już w dzieciństwie składałam rymowanki, później, jako nastolatka, pisałam wiersze, ale raczej w charak- terze terapeutycznym, aby odreagować emocje niedoj- rzałego człowieka, zresztą większość z nich zniszczyłam.

Tworzę przez większość mojego życia.

Jaki jest Pani pogląd na poezję współczesną?

Nie lubię poezji postmodernistycznej, która dziś kró- luje. To zazwyczaj suchy komunikat na temat codzien- ności, który niczemu i nikomu nie służy, a każdy taki poeta siedzi sobie w tym swoim zamkniętym świecie, składa myśli i niczego konstruktywnego od siebie nie daje innym.

Prowadziła Pani na ten temat polemikę z amerykańskim poetą Stephenem Millerem.

Owszem, poznałam go na uniwersytecie, nawet zaprzy- jaźniliśmy się. Prowadził wykłady, prezentując swą fa- scynację poezją postmodernistyczną, jej relatywizmem, zacieraniem granic, obalaniem klasycznych systemów

J o a n n a F o r y ś

– Agnieszka Ginko-Humphries

Dwie tożsamości

Z bohaterką pracy magisterskiej Jackie Kay pod rękę i grupą studentów Uniwersytetu Jagiellońskiego

(18)



R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e wartości. Nie odpowiada mi taka konwencja, według któ-

rej wszystko może być piękne, nawet głupota, banał czy śmieszność. Ja czegoś innego oczekuję od poezji.

Czyli czego?

Poezja ma być czytelna, autentyczna, skupiona na czło- wieczeństwie, nie może ulegać współczesnej komercja- lizacji czy globalizacji, ma przekazywać trwały system wartości, a nie wpływać na jego rozchwianie.

Jakie tematy uznaje więc Pani za warte poetyckiego przekazu?

Różne, od klasycznych począwszy, jak przemijanie, strach przed nieznanym, stany przejściowe natury czy idylla dzieciństwa, po współczesne problemy człowie- ka ulegającego technicyzacji, uzależnionego od przed- miotów. Tę kwestię ujmuję m.in. w wierszach dla dzieci, jak Wujek Gustaw, który został zaadaptowany na spek- takl teatralny.

Co było z tym wujkiem nie tak?

Zakochał się w swoim sa- mochodzie...

To już wszystko jasne.

A gdzie leżą źródła Pani inspiracji poetyckich – i for­

malnych, i tematycznych?

Na studiach rozczytywa- łam się w anglosaskiej po- ezji sprzed ponad tysiąca lat. Te mroczne i tajem- nicze klimaty wywarły na mnie ogromne wra- żenie. To z jednej strony czytelny obraz trudów ży- cia biednych Anglosasów na obcej ziemi, z drugiej symboliczny wizerunek związków męsko-dam- skich, przy jednoczesnym akcentowaniu elemen- tów religijnych, a więc re- alizm, symbolizm i silne uduchowienie.

A jakieś bliższe współcze­

sności wzorce?

W angielskim okresie mo- jego życia byłam pod sil- nym wpływem życia li- terackiego w Londynie,

działania nieformalnych grup spotykających się w pu- bach czy kawiarniach. Sama przystałam do Kings’ Poets i tam zrozumiałam, że poezja może w sposób prosty i czytelny komentować wszystko, także zjawiska społecz- ne i polityczne, a poeci przy tym mogą, wręcz powinni, afirmować swoją odmienność narodową czy wyznanio- wą. Poezja taka jest otwarta i zrozumiała dla każdego, po prostu autentyczna. W Anglii, można powiedzieć, za- wędrowała pod strzechy, u nas jest wciąż elitarna, her- metyczna, stosunkowo mało popularna.

Pracę magisterską pisała Pani na temat kobiecej, szkoc­

kiej i czarnej tożsamości w poezji Jackie Kay...

Jackie Kay manifestuje swoją naturę, mroczne stany ko- biecej psychiki, ale i jej nieprawdopodobne możliwości, wręcz wulkaniczne siły twórcze. To inne, rzadkie spoj- rzenie na naszą płeć, badające tożsamość kobiety. Taka tematyka mnie również pociąga.

Intrygujące dla mnie są także osoby zanurzone w róż- nych kulturach, przykładem jest tu hinduska poetka Sujata Bhatt, wychowana w USA, mieszkająca w Niem- czech, a publikująca w Anglii.

Pani też, można powiedzieć, jest wielokulturowa, bo dwa, to już liczba mnoga. Czy dostrzega Pani różnice między własną poezją polską a angielską?

W jakiś sposób tak. Czuję, jakbym miała dwie tożsamo- ści – tę niejako wrodzoną – polską, i tę angielską, bar- dziej asertywną, otwartą, łatwiej pokonującą pewne ba- riery. Nie ukrywam, że z tą nabytą jest mi łatwiej, ale nie odcinam się, nawet nie chcę, od tej pierwotnej.

A jeśli chodzi o wybór formy wierszy?

Tworzę długie teksty, a potem dokonuję cięć. Tnę do- tąd, aż powstanie silnie nasycona emocjonalnie minia- tura. Zmierzam do uchwycenia stanów bliskich każdemu człowiekowi, zachowując prostotę języka. Tak wyobra- żam sobie autentyczność i szczerość przekazu, którą nie- zwykle cenię u klasyków.

Które z dotychczasowych osiągnięć jest dla Pani naj­

ważniejsze?

Niewątpliwie napisanie cyklu wierszy Siedem dni, poświęconego mojemu synkowi Kajetanowi. To za- pis przeżyć kobiety, w której łonie rodzi się i rozwija życie. Dostrzegłam tu analogię między stworzeniem świata a etapami owego rozwoju – najpierw nie ma nic, zmaganie się z życiem, potem coś się powoli kształtu- je i dojrzewa do wyjścia na świat. Siedem dni stworze- nia świata to siedem okresów rozwoju mojego dziec- ka we mnie.

Joanna Foryś – polonistka VIII LO w Bielsku-Białej, pisze recenzje literackie, teatralne, pracuje z uzdolnioną literacko młodzieżą.

Z Marią Dębicz i Tadeuszem Różewiczem, Festiwal Różewicza, Londyn 2001. Po dwóch tygodniach Festiwalu Poeta nie chciał wyjeżdżać...

(19)



R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e

Agnieszka Ginko-Humphries – anglistka, poetka, tłumacz- ka. W latach 2000-2004 koordynatorka programu mery- torycznego Instytutu Kultury Polskiej w Londynie (placów- ka MSZ). Obecnie mieszkanka Bielska-Białej. Od 2005 roku pracuje w BSA Teatr Grodzki jako koordynatorka programów edukacyjnych. Publikowała wiersze na łamach czasopism, m.in. „Opcji”, „Akantu”, „The Wolf” (Anglia). Tłumaczyła po- ezję i teksty z zakresu filozofii i teatrologii dla wielu czaso- pism i wydawnictw, m.in. Routledge Press (Wielka Brytania), Zephyr Press (USA), Uniwersytetu Jagiellońskiego. Laureat- ka brytyjskiego konkursu „Vision on 2002” i organizowane- go w Krakowie Ogólnopolskiego Konkursu Poetyckiego „Dać Świadectwo” (2006).

Te wiersze to niezwykłe, bardzo intymne ujęcie ma­

cierzyństwa. A co w Pani życiu zawodowym aktualnie się dzieje?

Jestem aktywna społecznie, nie zaprzestając oczywiście pisania poezji. Pracuję ze środowiskami dyskryminowa- nymi, z osobami zagrożonymi wykluczeniem. Taką dzia- łalność prowadzi Bielskie Stowarzyszenie Artystyczne Teatr Grodzki, ucząc poprzez teatr przełamywać bariery, lęki, dowartościować się, współdziałać w grupie. Jestem autorką publikacji Zwykli niezwykli – to wywiady z mło- dzieżą, uczestnikami warsztatów. Jest ona skierowana do młodych ludzi i zachęca do angażowania się w działania twórcze. Te wypowiedzi mogą każdemu dać wiele do my- ślenia, nie tylko nauczycielom i wychowawcom.

Snuje Pani jakieś literackie plany na przyszłość?

Chciałabym poświęcić trochę czasu poezji dziecięcej, ale takiej dla czterolatków, dla starszych już pisałam.

Poza tym poszukuję formy i języka dla wyrażenia swo- ich uczuć religijnych. Chciałabym też odkryć nowe kie- runki poetyckie dla dorosłych...

Tak więc plany są dalekosiężne i ich realizacji serdecznie życzę. Dziękuję za rozmowę.

Zaproszony do Instytutu Kultury Polskiej Stanisław Likiernik, autor wspomnień o Powstaniu Warszawskim, okazał się przedwojennym zalotnikiem babci...

Archiwum prywatne

(20)



R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e

A g n i e s z k a G i n k o - H u m p h r i e s

Zwiastowanie

Anioł Gabriel odwiedził mnie rano, kiedy kończyłam drugi test ciążowy.

Wynik z wrażenia zrobił się czerwony, ja też.

Wybiegłam jak na skrzydłach, coś zaniosło mnie do Rzeki,

jej gęstego koryta, gdzie chowają się Ryby.

I miałam już w sobie i Wodę, i Drogę.

Drogę bardzo Mleczną.

Dzień pierwszy

Oprócz monotonii mruku moich jelit, syku kanałów i żył

nie docierało nic albo prawie nic.

I ciemność oddzielała Cię od nieba i ziemi.

Kołysała Cię we śnie,

w którym rozstępowały się wody, wybierałeś ląd.

Po omacku wyrywałeś się z mroku i niebytu.

Byłeś coraz bardziej – ręką, nogą i kolanem.

Trwałeś już na przekór.

I płynąłeś ku temu, czego jeszcze nie było, choć wkrótce miało się pojawić.

Dzień drugi

Już brodzisz w jasności promienistej dnia i stajesz się ciałem, świeżym jak sklepienie, jeszcze dymiącym tchnieniem nocy i poranka.

Tańczysz taniec życia, unosisz się i opadasz, kołyszesz biodrami jak boski Barok,

robisz miny nadwornego karła.

Żądny pieszczot nadstawiasz się – i usypiasz.

Jeszcze nie czas.

Dzień trzeci

Jasny smak pomarańczy królować Ci będzie na ziemi.

Jeszcze rok i będą Ci tańczyć soczyste śliwy i wonne morele.

Włożysz chciwy język w giętką słodycz miodu.

Zapachy jak naleśnik pochłoniesz warstwami.

Potem skosztujesz wybornych wyrazów, łakomych kąsków zdań.

Rozkołyszesz podniebienie aż do granic.

I będziesz miał niebo, ale tylko w gębie.

Dzień czwarty

Zanurzony w bieli moich kości.

Ni ptak, ni ryba.

Pniesz się do góry i rozciągasz w dół.

Będziesz wielorybem?

Czy nie można lżej?

Będziesz mi przynosił ciepły tran do łóżka...

Kiedy rosną Ci kości, łamie mnie w krzyżu.

Ząb za ząb.

I jak Cię wywabię, mój mały Gigancie,

z tej słodkiej kryjówki w moim ciemnym brzuchu?

Z cyklu: Siedem dni

Cytaty

Powiązane dokumenty

- Zupełna nowość, bo to co do tej pory nagrywaliśmy dla teatru, to były proste formy audiowizualne zamieszczane na naszej stronie internetowej, czy pro lu społecznościowym

Każdy ksiądz ma swój cha- ryzmat, ma coś, w czym jest napra- wdę dobry i czym może się podzielić z innymi.. Dlatego bardzo pocieszające jest to, że my wszyscy się

Pojawił się też wy- móg, że elementy małej architektury powinny być do- stosowane do aranżacji zrealizowanej już ulicy 11 Listo- pada i udało się to osiągnąć – twierdzi

Było ze mną jeszcze dwoje młodych ludzi. Tryp- tyk rzymski wyświetlano już od kilku tygodni, nic więc dziwnego, że widzów mało. Pierwsze ka- dry zupełnie mnie zdezorientowały.

Nauczyć się brać odpowiedzialność za wszystko – nie tylko za zespół, za repertuar, za poziom artystyczny przedstawień – ale też za remont Małej Sceny, za finanse,

Ma do dyspozycji prze- nośny teatr lalkowy z drewnianymi kukiełkami (w je- den z rogów zatknięte jest błazeńskie berło), dysponuje też sceną, na której aktorzy odgrywają w

Teraz jest inaczej, mój syn mógł zdawać do kilku szkół równocześnie (ostatecz- nie dostał się do łódzkiej Filmówki), ja musiałam gdzieś rok „przezimować”.

Krąg Kobiet Studnia.. Gościłyśmy też trenerki rozwoju osobistego i wybrałyśmy się do pracowni ceramicznej Aleksandry Kimel. W otoczeniu fantazyjnych wyrobów z gliny