• Nie Znaleziono Wyników

Relacje-Interpretacje, 2006, nr 3 (3)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Relacje-Interpretacje, 2006, nr 3 (3)"

Copied!
44
0
0

Pełen tekst

(1)

n­ter­pr­eta­cje

Kwartalnik Regionalnego Ośrodka Kultury w Bielsku-Białej Nr 3 sierpień 2006

Michał Stefanowski o polskim wzornictwie Pierwszy sezon Roberta Talarczyka W centrum na peryferiach Poezja Mirosława Bochenka I znów – Nowe Ateny!

Rela­cje

ISSN 1895–8834

(2)

Organizatorem konkursu wzornictwa przemysłowego Projekt Arting 2006 był Prezydent Miasta Bielska‑Białej. Przygotowa‑

niem i realizacją zajęły się:

Galeria Bielska BWA (tu odbyła się także wystawa pokonkursowa, 2–18.06) i Wydział Promocji Miasta Urzędu Miejskiego w Bielsku‑Białej. Nadesłano 36 projektów obejmujących 13 tematów konkursowych wybranych spośród zgłoszonych przez lokalne firmy, a także tematy dowolne. Przyznano trzy równorzędne II nagrody, jedną III nagrodę oraz wyróżnienia.

Na naszych zdjęciach:

Projekt czapki sportowej dla firmy Loman, autorka Agnieszka Nowak‑Klemińska (III nagroda)

Projekt płóciennego opakowania chleba dla firmy Piekarnictwo‑Cukiernictwo Stanisław Piecuch, autorzy Anita Szymańska i Jarosław Szymański (II nagroda) Projekt wzoru użytkowego kompletu stołowego dla Paged Fabryki Mebli, autor Marcin Gacek (II nagroda)

z archiwum Galerii Bielskiej BWA

Projekt Arting

2006

(3)

Wystawa Najlepsze dyplomy projektowe 2004/2005 (16.01–21.02.2006)

Andrzej Sobaś Wystawa Polski design w praktyce (2–30.03.2006):

projekt firmy

Wierszyłłowski & Projektanci z materiałów SZSiP Wystawa W stronę nowoczesności. Polskie wzornictwo po 1956 roku, ze zbiorów Ośrodka Wzornictwa Nowoczesnego Muzeum Narodowego w Warszawie (6.04– 7.05.2006):

projekt W. Sarneckiego Piotr Ligier

Dywan _mohohej! DIA zaprojektowany dla firmy Moho Design przez Michała Kopaniszyna i Magdę Lubińską, zwycięzców konkursu Śląska Rzecz 2005 w kategorii produktu

Wojciech Trzcionka

Śląski Zamek Sztuki i Przedsiębiorczości

(4)

Kwartalnik Regionalnego Ośrodka Kultury w Bielsku-Białej Rok I nr 3 sierpień 2006 Adres redakcji ul. 1 Maja 8 43‑300 Bielsko‑Biała telefony

0‑33‑822‑16‑96 (redakcja) 0‑33‑822‑05‑93 (centrala) redakcja@rok.bielsko.pl www.rok.bielsko.pl

Zespół redakcyjny Mirosław Baca

(opracowanie graficzne, DTP) Ewa Bątkiewicz

Lucyna Kozień Magdalena Legendź Janusz Legoń Leszek Miłoszewski Artur Pałyga Jan Picheta Maria Schejbal Małgorzata Słonka (redaktor naczelna) Agata Smalcerz Juliusz Wątroba Urszula Witkowska Projekt logo

Agata Tomiczek‑Wołonciej Wydawca

Regionalny Ośrodek Kultury w Bielsku‑Białej

dyrektor Leszek Miłoszewski Nakład 900 egz.

(dofinansowany przez Urząd Miejski w Bielsku‑Białej) Naświetlanie Art‑Line Plus Druk OW Augustana

Czasopismo bezpłatne ISSN 1895–8834

Wzornictwo

Okła­dka­/wkła­dka­

Projekt Arting 2006

Śląski Zamek Sztuki i Przedsiębiorczości

Okładka: Dywan _mohohej! KOKO produkowany przez firmę Moho Design z Katowic, zaprojektowany przez Magdę Lubińską i Michała Kopaniszyna

z materiałów Moho Design

1 Szansa dla wzornictwa

Michał Stefanowski

Recenzje

9 Po prostu bajka

Magdalena Legendź

23 Papierowe muzeum

Irma Kozina

n­ter­pr­eta­cje Rela­cje

Projekt Arting 2006: projekt miejskiego systemu informacji w Bielsku‑Białej, autor Mirosław Mikuszewski (wyróżnienie)

Upowszechnianie

11 W centrum na peryferiach

Maria Schejbal

13 Daniel, gdzie jesteś?

Maria Schejbal

14 Komputerowe obrazy z marzeniami

Agnieszka Ginko

Literatura 20 Wiersze

Mirosław Bochenek

22 Wielo-barwność

Juliusz Wątroba

Architektura

26 Dwie wille z fotografii

Ewa Janoszek

Publicystyka

5 Sezon na stłuczki?

Maria Trzeciak

6 To był trochę lekki sezon

Z Robertem Talarczykiem rozmawia Maria Trzeciak

16 Śladami lipowiczów

Jan Picheta

29 Kochać to, co nasze

Urszula Witkowska

Nowe Ateny

32 Kod Buonarrotiego

Janusz Legoń

34 Rozmaitości 36 Rekomendacje Galeria

Wkła­dka­

W obiektywie Waldemara Kompały Kielich z Mojrami

ze zbiorów Muzeum w Bielsku‑Białej

(5)



R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e

Dr hab. sztuki Michał Stefanowski – projektant, absolwent, a obecnie wykładowca Wydziału Wzornictwa Przemysłowego ASP w Warszawie. Prezes Stowarzyszenia Projektan‑

tów Form Przemysłowych.

Autor projektów wzorni‑

czych produktów, mebli, małej architektury, opa‑

kowań, grafiki użytkowej i wnętrz. Publikuje liczne artykuły o projektowaniu.

Nasza obecność w strukturach europejskich i moż- liwość korzystania z niespotykanego dotąd materialne- go wsparcia stwarza ogromne szanse. Poprzednia epo- ka zostawiła nam cały bagaż problemów, począwszy od gospodarczych i społecznych, po kulturowe i mentalne.

Dzisiaj należymy do biedniejszych krajów Europy. Wielu Polaków emigruje w poszukiwaniu pracy. Ale czy tak bę- dzie wyglądać jutro? Jak bardzo jesteśmy w stanie obni- żyć koszty produkcji, żeby zachować konkurencyjność?

Z pewnością z krajami Dalekiego Wschodu na tym polu nie wygramy. Tymczasem poziom naszego szkolnictwa jest na tyle wysoki, że po okresie przenoszenia do nas z Zachodu zakładów produkcyjnych nastąpił etap prze- noszenia ośrodków badawczych. Tak dzieje się na razie przede wszystkim w dziedzinie informatycznej. Zagra- niczne raporty (np. „Business Week Magazine”, edycja europejska z grudnia 2005) wysoko oceniają również możliwości polskiego wzornictwa. Mamy potencjał in- telektualny. Może więc warto się zastanowić, jak go wy- korzystać?

Do czego może przydać się w Polsce wzornictwo?

Może być, tak jak w krajach dzisiaj zamożniejszych, jed- nym z elementów budowania przyszłego modelu funk- cjonowania państwa opartego na wiedzy. Może być na- rzędziem wspomagającym konkurencyjność polskich przedsiębiorstw. W rejonach wymagających restruktu- ryzacji może być receptą na zmniejszenie bezrobocia.

Może wreszcie być elementem budowania wizerunku państwa i tożsamości kulturowej jego obywateli.

Skoro więc wzornictwo może być naprawdę przy- datne, spróbujmy odpowiedzieć na pytanie, jaki jest jego potencjał w Polsce, czy w ogóle jest o czym mówić?

Znane są bowiem przypadki, że rodzimi producenci, do- tychczas niekorzystający z wzornictwa, a zdecydowani współpracę z projektantami rozpocząć, pierwsze kroki kierowali do Włoch lub Wielkiej Brytanii. Zgodnie bo-

wiem z obowiązującymi stereotypami tam jest design i wiedza o nim, a w Polsce ich brak.

Na szczęście prawda jest inna i ze stereotypami moż- na walczyć. Nie znaczy to oczywiście, że Polska jest po- tęgą designu, ale wzornictwo na przyzwoitym poziomie tutaj istnieje i naprawdę warto ten potencjał wykorzy- stać. Przede wszystkim naszym atutem jest nieustępu- jące poziomem uczelniom zagranicznym szkolnictwo.

Wydziały Wzornictwa (Form Przemysłowych) siedmiu ASP, jednej politechniki oraz kilku szkół prywatnych co roku opuszcza około 200 absolwentów. Studenci już w czasie nauki mają możliwość kontaktów i współpra- cy z najlepszymi firmami światowymi. Wystarczy wspo- mnieć, często zakończone praktykami w zagranicznych firmach projektowych, warsztaty prowadzone od roku 2000 przez Wydział Wzornictwa Przemysłowego w War- szawie we współpracy z firmami Alessi, Hans Grohe, Ikea i Nokia, współpracę uczelni wrocławskiej z Volks- wagenem i innymi firmami z Niemiec oraz zakończone każdorazowo prototypami wspólne działania ASP w Po- znaniu i polskich producentów mebli.

Najciekawsze projekty powstałe dzięki współpra- cy szkół i przemysłu zostaną dzięki pomocy Instytutu Adama Mickiewicza pokazane na tegorocznym Biennale Projektowania w Saint-Étienne. Można mieć nadzieję, że polska prezentacja wzbudzi tam podobne zainteresowa- nie jak podczas poprzedniego Biennale. Pokazane wów- czas w ramach – również organizowanego przez Instytut Adama Mickiewicza – Roku Polskiego we Francji efek- ty pracy młodych projektantów pod hasłem Wobec kon- sumpcji obejrzane zostały przez tysiące zwiedzających, wzbudziły prawdziwe zainteresowanie francuskich me- diów i zostały uhonorowane przez organizatorów Grand Prix. Przedstawiciele świata akademickiego z zagranicy będą mieli szansę zapoznania się z tradycją i dniem dzi- siejszym polskiego wzornictwa podczas organizowanej

M i c h a ł S t e f a n o w s k i

Kilkanaście lat po odzyskaniu niepodległości dys- kutujemy o naszej przeszłości i szukamy w niej swojej tożsamości. To oczywiste. Bez przeszło- ści trudno budować przyszłość, a im solidniejsze fundamenty, tym większa pewność siebie i mniej- sze kompleksy. Jednak dyskusji o przeszłości po- winna towarzyszyć wizja przyszłości. A o tej wi- zji niewiele się dzisiaj w Polsce mówi.

Szansa

dla wzornictwa

(6)



R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e jesienią w Warszawie konferen-

cji Międzynarodowego Stowa- rzyszenia Szkół Designu Cu- mulus.

Nasi studenci startujący w międzynarodowych konkur- sach bardzo często są wyróżnia- ni i nagradzani. Wystarczy tu wspomnieć sukcesy przedstawi- cieli uczelni w Warszawie i Kra- kowie w konkursie Marksmana, studentów z Gdańska w konkur- sie BMW, a jest i wiele innych.

Coraz liczniejsza wymiana stu- dentów między uczelniami pol- skimi i europejskimi potwierdza

fakt, że poziom naszego szkolnictwa w tej dziedzinie nie odbiega od przyzwoitej średniej światowej, a zdarza się, że ją przewyższa. Dysponujemy więc prawdziwym po- tencjałem młodych, wykształconych projektantów. Jed- nak specyfiką wzornictwa jest fakt, że bez odpowiedniej praktyki zawodowej absolwent uczelni nie jest zazwyczaj gotowy do odpowiedzialnego wykonywania tego zawo- du. Sytuacja absolwentów polskich uczelni nie jest w tym przypadku łatwa, bowiem – inaczej niż za granicą – bar- dzo niewiele firm produkcyjnych w Polsce ma w swo- jej strukturze komórki projektowe, a liczba zewnętrz- nych firm projektowych jest wciąż nieproporcjonalnie mała w stosunku do potencjalnych potrzeb i możliwo- ści rynku. Należy żywić nadzieję, że tendencja lokowa- nia w naszym kraju centrów badawczo-rozwojowych firm zagranicznych obejmie również komórki projek- towania wzornictwa i że wraz z odpowiednią polityką państwa i rozwojem gospodarki wzrośnie liczba rodzi- mych firm projektowych. Zawsze oczywiście pozostanie naszym absolwentom praca za granicą w coraz bardziej otwartej Europie i zglobalizowanym świecie, ale prze- cież potrzeby lokalne są tak duże, że to rozwiązanie by- łoby niewykorzystaniem zainwestowanych w wykształ- cenie młodych ludzi wysiłku i pieniędzy.

Tymczasem absolwentom polskich uczelni pozosta- je bardzo trudne rozpoczynanie pracy na własną rękę lub ubieganie się o pracę w firmach projektowych, które już funkcjonują na rynku. Nie jest ich zbyt wiele. Kry- zys gospodarczy sprzed kilku lat nie pomagał w ich roz- woju. Jednak te, które utrzymały się na rynku, mają się coraz lepiej. Po okresie zastoju coraz więcej rodzimych firm produkcyjnych decyduje się na współpracę z pro-

jektantami, upatrując w niej recepty na sukces rynko- wy. Dla wielu z nich stało się jasne, że po wstąpieniu do Unii Europejskiej prawa autorskie będą skutecznie egze- kwowane, więc skończyła się epoka kopiowania cudzych wzorów. Z kolei wielu z tych, którzy dotychczas sami coś wymyślali, coraz wyraźniej zdaje sobie sprawę ze swo- ich ograniczeń i niekompetencji, więc podejmuje decy- zję o nawiązaniu współpracy z profesjonalistami.

Na polskim rynku działają zarówno kilkuosobowe zespoły, jak i indywidualni projektanci. Najbardziej zna- ne firmy to m.in. NC Art specjalizujący się w projektowa- niu środków transportu (takich jak tramwaje – dla Al- stoma i Bombardiera, autobusy – dla Solaris i Volvo czy traktory – dla Ursusa) oraz wyposażenia gospodarstw domowych (kilkuletnia współpraca z Amicą). Do najbar- dziej aktywnych należą również krakowskie firmy Triada i Ergo, obie współpracujące z Zelmerem i wieloma inny- mi klientami. Zespół z Gdańska pod kierunkiem Marka Adamczewskiego wyspecjalizował się w projektowaniu pociągów dla bydgoskiej fabryki PESA. Dla zajmującego silną pozycję polskiego przemysłu meblarskiego pracują samodzielni projektanci, tacy jak Tomasz Augustyniak dla Com 40 i Mikomax czy Renata Kalarus dla firmy Iker. Modelowym przykładem współpracy producenta z projektantami jest działalność wytwórcy mebli biuro- wych Balma. Po bardzo udanych wdrożeniach w tej dzie- dzinie, które powstały głównie dzięki projektom Piotra Kuchcińskiego, kierownictwo postanowiło powołać fir- mę córkę Noti i rozszerzyć asortyment o meble gabine- towe i domowe. Projekty wykonane dla nowo powstałej firmy przez wymienionego twórcę oraz przez Towarzy- stwo Projektowe, takie jak np. fotele Slim, okazały się Wystawa autorskich

pomysłów Macieja Jurkowskiego (19.06–10.07.2005) z materiałów SZSiP

Design dla niewidomych – jak ułatwić niepełnospraw‑

nym osobom pracę, zabawę i życie codzienne pokazuje najnowsza wystawa (7.09–8.10), z niej pochodzą prezentowane projekty

Jakuba Doáka – szachy dla niewidomych

i Jana Stefla – budzik Karolina Nemethová Warsztaty w większości

są dofinansowane z funduszy strukturalnych

(strona sąsiednia) Wojciech Trzcionka Śląski Zamek Sztuki i Przedsiębiorczości:

(7)



R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e

wyjątkowo udane. Piotr Kuchciński jest również auto- rem oryginalnej serii foteli biurowych dla ProfiM. Na uwagę zasługują projekty mebli wykonane dla różnych producentów przez firmę Wierszyłłowski i Projektanci.

Przykładem spektakularnego sukcesu jest współpraca Studia Program z duńską firmą Danfoss. Polski projekt wygrał tu rywalizację z zagranicznymi konkurentami, po czym miał kontynuację w postaci zlecenia na opra- cowanie wzornicze kolejnej głowicy termoregulacyjnej oraz całościowego wizerunku i systemu sprzedaży pro- duktów firmy. Było to możliwe m.in. dzięki istniejącemu w Polsce systemowi kształcenia, który równolegle z pro- jektowaniem wzornictwa uczy komunikacji wizualnej, kreowania wizerunku firm i wielu innych rzeczy poma- gających odnaleźć się absolwentom na trudnym i zróżni- cowanym rynku. Przykładem sukcesów na obu polach jest działalność Roberta Majkuta, autora niekonwencjo- nalnego projektu głośników dla firmy Tonsil i komplek- sowego opracowania graficzno-wnętrzarskiego dla Open Finance. Ciekawe efekty przynosi kilkuletnia współpra- ca Daniela Zielińskiego z producentem urządzeń elek- tronicznych Innova. Bez wątpienia obecność tej firmy na rynku i wprowadzenie w krótkim czasie do produk- cji kilku urządzeń były możliwe dzięki ścisłej współpra- cy z projektantem.

Osobnym przykładem działalności projektantów jest realizacja własnych pomysłów. Dotyczy to np. lamp, któ-

re są projektowane i produkowane przez NC Art oraz in- spirowanych ludowymi wzorami bardzo współczesnych dywanów Moho. Grupa Puf-Buf projektuje i organizuje produkcję nadmuchiwanych przedmiotów, w tym głów- nie lamp. Przykładem „samotnego jeźdźca” próbującego przekonać różnych producentów do swoich interesują- cych autorskich pomysłów jest Maciej Jurkowski. Wyglą- da na to, że polski rynek nie jest jeszcze przygotowany na tego typu ofertę. Jednak żyjemy w czasach ogromne- go przyspieszenia i sytuacja zmienia się dynamicznie, więc być może niedługo również tego typu aktywność będzie mogła liczyć na prawdziwy sukces.

Wymienione przykłady są ważne, ale na profesjonal- nym rynku działa znacznie więcej godnych zauważenia projektantów. Dlatego można z odpowiedzialnością po- wiedzieć, że choć nie funkcjonuje w powszechnej świa- domości, wzornictwo w Polsce istnieje, coraz częściej odnosi sukcesy, a rozwój gospodarki otwiera przed nim coraz lepsze perspektywy. Żeby wykorzystać istniejące możliwości, potrzebna jest zmiana świadomości i zrozu- mienie, że inwestycja we wzornictwo to zysk dla gospo- darki, budowanie pozytywnego wizerunku kraju i two- rzenie jego kultury materialnej.

Coraz częściej rozumieją to w Polsce władze lokal- ne. Dzięki ich pomocy były możliwe takie inicjatywy, jak Pomorskie Centrum Designu tworzone w ramach Po- morskiego Parku Naukowo-Technologicznego w Gdy- ni oraz budowa i działal- ność Śląskiego Zamku Sztuki i Przedsiębiorczo- ści w Cieszynie. Zwłasz- cza ta druga jest przy- kładem spektakularnego sukcesu, nie tylko w skali Polski. Zbudowana w Cie- szynie imponująca infra- struktura wypełniona jest licznymi profesjonalnymi działaniami. Wystawom, seminariom, warsztatom dotyczącym przedsię- biorczości i wzornictwa towarzyszą imprezy kul- turalne promujące lokal- ne tradycje oraz turysty- kę. Niedawno odbyła się pierwsza edycja konkursu Śląska Rzecz promującego

W tym roku prezentację polskiego wzornictwa na Biennale Projektowania w Saint‑Étienne razem z Instytutem Adama Mickiewicza organizuje Śląski Zamek Sztuki i Przedsiębiorczości.

Znajdą się na niej również prezentowane prace Izabeli Domicz (ASP w Poznaniu) – fotel Book ID, Magdaleny Miłek (ASP we Wrocławiu) – kieliszki 0 Glasses 2 oraz Doroty Zaleskiej (ASP we Wrocławiu) – komplet naczyń do sauny (strona następna)

Piotr Borowicz

(8)



R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e najlepsze produkty i reali-

zacje graficzne wykonane przez firmy mające swo- ją siedzibę na Śląsku. Na- leży mieć nadzieję, że tak jak inne działania Zam- ku, ta inicjatywa rozwinie się w poważne przedsię- wzięcie, będzie istotnym elementem kształtowania pozytywnego wizerunku śląskich firm i bodźcem dla nich do stosowania wzor- nictwa. Trudno się dziwić, że cieszyńskie osiągnięcia bu- dzą coraz większe zainteresowanie i podziw w kraju i za granicą. Właśnie tego typu działań związanych z wzor- nictwem polska gospodarka dzisiaj potrzebuje.

Innym pozytywnym przykładem jest realizowany w Bielsku-Białej Projekt Arting. Jego celem jest znalezie- nie ciekawych rozwiązań wzorniczych problemów i po- trzeb zgłoszonych przez działających na terenie Podbeski- dzia producentów. Wznowione po kilkuletniej przerwie przedsięwzięcie w tym roku przekroczyło granice, obję- ło cały Euroregion Beskidy i zostało skierowane do pro- jektantów oraz firm z Polski i Słowacji. Zaproponowane przez uczestników rozwiązania zostały zaprezentowane na zorganizowanej na najwyższym poziomie wystawie w Galerii Bielskiej BWA oraz w profesjonalnie opraco- wanym katalogu. Była to doskonała promocja znaczenia i możliwości wzornictwa. Gdyby wszyscy robili to w po- dobny sposób, nie musielibyśmy się martwić, że świado- mość roli wzornictwa jest tak niewielka.

W styczniu bieżącego roku odbyła się w Warszawie konferencja Wzornictwo – kultura i gospodarka, po któ- rej miała miejsce dyskusja z przedstawicielami rządu.

Ich efektem było sformułowanie postulatów środowiska projektantów dotyczących rozwoju wzornictwa w Pol- sce. We wprowadzeniu powiedziano: „Zadaniem prio- rytetowym jest doprowadzenie do uznania przez wła- dze państwowe, że wzornictwo, jako ważny czynnik rozwoju gospodarczego i kulturalnego kraju, wymaga ich aktywnego wsparcia. Istotnym elementem strategii w tym zakresie powinno być ułatwienie startu zawodo- wego młodym projektantom. Niezbędne jest ustanowie- nie stałego mechanizmu konsultacyjnego i wyłonienie w tym celu ze środowiska projektantów reprezentatyw- nej grupy, służącej władzom pomocą w podejmowaniu decyzji związanych z wzornictwem”.

Następnie sformułowano konkretne postulaty skie- rowane do Ministerstwa Gospodarki, Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego oraz Ministerstwa Spraw Zagranicznych i instytucji zajmujących się pro- mocją Polski za granicą. Kluczowe jest wpisanie wzor- nictwa do Programów Operacyjnych na lata 2007–2013.

Umożliwiłoby to jego znaczny rozwój przy pomocy środ- ków budżetowych i unijnych. Stowarzyszenie Projektan- tów Form Przemysłowych przygotowało projekt Strate- gia rozwoju wzornictwa w Polsce, dokument, który może pomóc przedstawicielom rządu w podjęciu odpowied- nich decyzji. Rozwojem sytuacji po konferencji zainte- resowane jest Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Na- rodowego. Ministerstwu Spraw Zagranicznych zależy na stworzeniu spójnego wizerunku promocji Polski z udzia- łem wzornictwa. Sytuacja nie jest więc co prawda ideal- na, ale wiele wydarzeń z ostatniego czasu pozwala mieć nadzieję, że szansa, jaka stoi obecnie przed Polską, może być również szansą dla polskiego wzornictwa.

?

W rozszerzonej wersji tekst ukaże się również w „Aspiracjach”

– piśmie warszawskich uczelni artystycznych.

Dni Otwarte na cieszyńskim Zamku poprzez zabawę i ciekawostki pokazują, że wzornictwo jest wszędzie

z materiałów SZSiP

(9)



R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e

Ponieważ, niestety, nie da się uznać za standard wy- ników poprzedniego dyrektora TP Tomasza Dutkiewi- cza z kilku pierwszych spędzonych w Bielsku-Białej lat (w pierwszym sezonie było nawet piętnaście premier – i piszę to nie po to, żeby porównywać Talarczyka z Dut- kiewiczem, bo Dutkiewicz jest kosmitą i dopiero po pię- ciu sezonach ździebko stracił napęd), należy uznać, że statystycznie w krajowej normie. Silnie natomiast rzuca się w oczy zachwianie gatunkowej proporcji.

Nastając do Bielska-Białej, Talarczyk nie ukrywał swojego przechyłu muzycznego, obiecywał natomiast politykę kontynuacji. Obiecywał bardzo rozsądnie, Te- atr Polski jest bowiem jedynym dramatycznym teatrem w mieście i wobec tego musi dbać o każdego widza. I ta- kiego, który przychodzi do teatru, żeby się rozerwać; i ta- kiego, który chce coś przeżyć; i takiego, którego, zgodnie z misją PPK (Publicznej Placówki Kulturalnej), trzeba wyedukować. Każdy gatunek widza ma do swoich te- atralnych preferencji zbójnickie prawo. Ale nie każdy w minionym sezonie mógł z tego prawa w Teatrze Pol- skim skorzystać.

Talarczyk – który przecież przyszedł do nas w sławie twórcy Cholonka, po sukcesach Ballad morderców i ko- chanków Nicka Cave’a i Krzyku według Jacka Kaczmar- skiego, po licznych teatralnych nagrodach (w tym za wy- bitną indywidualność) – swoich obietnic nie dotrzymał.

Najpierw zrobił Korowód, czyli spektakl złożony z pio- senek o miłości z repertuaru Marka Grechuty. To zro- zumiałe – chciał zabłysnąć tym, co mu najlepiej wycho- dzi. I niestety nie trafił, bo myśmy nie widzieli spektakli, które mu tak świetnie wyszły w Chorzowie czy Katowi- cach. Myśmy tu w Bielsku-Białej czekali na solidny dra- mat. Nastrojowy Grechuta, z nerwem przearanżowany, zaśpiewany chwilami naprawdę pięknie, nie został doce- niony, bo nie był tym, czym Powinien Być. A po Grechu- cie już właściwie był karnawał i obowiązkowa komedia.

M a r i a Tr z e c i a k

Sezon na stłuczki?

A komedia (Allo! Allo!, hitlerowska kiełbasa, Madonna z wielkim cycem, angielscy lotnicy i och, René!) to prze- cież znowu Nie To. Niby potrzebna, ale ani klasyka, ani misja. To samo dotyczy sylwestrowego koncertu.

Trochę szumu zrobiło się przy Testosteronie – mę- skiej komedii Andrzeja Saramonowicza o życiu i hormo- nach. Ale ten szum poszedł bokiem – dotyczył głównie dosadnych wyrażeń w tekście. Jedni poczuli się obraże- ni, inni zdegustowani, recenzentka Magdalena Legendź uznała, że w sztuce nie ma nic specjalnego – ale i tak Testosteron został największym przebojem sezonu. Tyl- ko znowu dostarczył argumentów krytykom repertu- arowej polityki dyrektora.

W tej sytuacji zapowiadana na kwiecień adaptacja Misery Stephena Kinga powinna była się udać, zachwy- cić, powalić na kolana. Ale nie całkiem jej wyszło. Bogate, wypracowane, skomplikowane formalnie przedstawie- nie publiczność przyjęła raczej chłodno. A przygotowa- ny na otwarcie Małej Sceny po remoncie (to na pewno najsolidniejszy i najtrwalszy sukces tego sezonu) kon- cercik Do łez w premierowym rankingu w ogóle nie zo- stał wzięty pod uwagę.

Czy to znaczy, że sezon 2005/2006 jest cały na stłucz- ki? Żeby tak powiedzieć, trzeba by uznać, że to, czego nie było, jest lepsze i ważniejsze od tego, co było. A to się jednak kłóci ze zdrowym rozsądkiem.

Dyrektor administracyjny Teatru Polskiego Sabina Muras porównuje wyniki finansowe pierwszych półro- czy 2005 i 2006 roku. – W tym roku mamy więcej o 40 procent wpływów własnych, głównie ze sprzedaży bile- tów – pokazuje w rubryczkach. Wzrost – o parę tysięcy – widać też w słupkach pokazujących liczbę widzów.

I bądź tu mądry. Oraz opiniotwórczy.

Maria Trzeciak – określa siebie sama jako

„reprezentantkę bielskiej publiczności w wieku przedemerytalnym”.

Z dużą wnikliwością przygląda się życiu kulturalnemu Bielska‑Białej, w tym poczynaniom w dziedzinie teatru, a pisze o tym m.in.

w „Magazynie Samorządowym”.

Sezon teatralny 2005/2006. Pierwszy sezon dyrektora Roberta Talarczyka w Teatrze Polskim. Sie- dem premier. Jakby się czepiać szczegółów – pięć, w tym jedna podwójna i jedna połówka. Cztery przedstawienia muzyczne, dwie komedie i jeden Stephen King.

Testosteron: Rafał Sawicki i Dariusz Stach

Tomasz Wójcik

(10)



R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e Jak Pan przeżył pierwszy sezon w Bielsku-Białej?

To było dziewięć najgorszych miesięcy w moim życiu!

Nie, proszę tego nie pisać. Te miesiące były też pięk- ne. Ale trudne. Z marszu musiałem zostać dyrektorem.

Wejść w nowy rodzaj zależności od innych mocodaw- ców. Nauczyć się brać odpowiedzialność za wszystko – nie tylko za zespół, za repertuar, za poziom artystyczny przedstawień – ale też za remont Małej Sceny, za finanse, za publiczność, która przyjdzie albo nie przyjdzie. Także za zadowolenie władzy, bo przecież teatr jest miejski.

No i co, udało się z tą władzą?

Hm… Jestem dobrej myśli. Póki miastu zależy na teatrze, póki daje na teatr pieniądze, póki prezydent chodzi na premiery (tylko na Testosteronie nie był), jest OK.

A publiczność?

Wali drzwiami i oknami na Testosteron, na Allo! Allo!

Nawet w czerwcu, kiedy zazwyczaj teatr świeci pustka- mi, na tych spektaklach było ful ludzi, bilety wyprzeda- ne kilka tygodni wcześniej. Na Testosteron chciał przy- jechać brat reprezentacyjnego bramkarza Dudka – nie było miejsc, trzeba go było posadzić na dostawce! Do łez i Zła opinia też się dobrze sprzedają.

Znaczy, jest Pan zadowolony?

Jestem zadowolony. To był może trochę lekki sezon, ale widać, że ludzie tego chcą.

Założył Pan od razu na początku, że będzie taki lekki?

Chciałem robić taki teatr, żeby ludzie przychodzili. Bo publiczność jest solą teatru. Ale to nie znaczy, że trze- ba ją przyciągać za wszelką cenę, pokazując tylko rzeczy zabawne, komercyjne. Komercyjny powinien być efekt, a nie założenia. Moim zdaniem Testosteron i Allo! Allo!

to nie są zwykłe komercyjne, głupie komedyjki. Testo- steron nie jest tylko o tym, że chłopy piją wódkę, mają kłopoty z babami i nie potrafią się porozumiewać bez

rzucania mięchem. Jasne, że to komedia, ale gorzka ko- media. Saramonowicz tak pięknie w niej analizuje stan ducha współczesnego mężczyzny. Z kolei biednemu René z Allo! Allo! w gruncie rzeczy bliżej do Szwejka niż do bohaterów fars Raya Conneya. Na litość, przecież to nie jest sama tylko głupota!

Lubi Pan spektakle muzyczne, a one też do najcięższych nie należą.

Od początku zapowiadałem, że chcę poszerzyć spektrum propozycji tego teatru o swoją wrażliwość. Przychodzi- łem z Chorzowa, z Teatru Rozrywki, z nagrodami rów- nież za spektakle muzyczne. Wszyscy chyba po mnie oczekiwali, że także w Bielsku-Białej będę takie robił!

Więc zacząłem od Korowodu według Grechuty. To był pierwszy duży spektakl muzyczny specjalnie pomyślany i napisany dla tego teatru. Oczywiście za Dutkiewicza też powstawały muzyczne przedstawienia, na przykład Songi czy gale sylwestrowe, ale uczestniczyła w nich nie- wielka część zespołu aktorskiego. W Korowodzie po raz pierwszy zaśpiewali prawie wszyscy! Uważam, że arty- stycznie ten spektakl się obronił. Przyjeżdżali ze Śląska ludzie, którzy widzieli mój Krzyk [piosenki Jacka Kacz- marskiego – przyp. red.], spodziewając się pewnie cze- goś podobnego. I na początku kręcili nosami, że to zu- pełnie inna poetyka, inny nastrój. A jak obejrzeli drugi raz, to kupowali ten nastrój i tę poetykę.

Po Korowodzie były jeszcze Seriale, seriale, Zła opinia, firmowane przez teatr piosenki Cohena i Ordonki, ostatnio Do łez.

Zła opinia robi furorę! Do łez to właściwie miał być koncert okolicznościowy, ale na jednym razie się nie skończyło.

Fajnie, ale jakby tak sezon zbilansować...

No a polska prapremiera Misery Kinga? W reżyserii Andrzeja Celińskiego? To było moje drugie założenie – mówi Robert Talarczyk,

dyrektor Teatru Polskiego

To był trochę

lekki sezon

Grażyna Bułka

i Grzegorz Sikora w Misery Tomasz Wójcik

(11)



R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e

– zainteresować widza w dobrym znaczeniu kultowo- ścią. Horrory Kinga są kultowe. Założyłem, że jeśli ktoś lubi Kinga i usłyszy o naszej Misery, to przyjedzie tu- taj z końca świata. I tak było. Przyjeżdżali. To jest bar- dzo ciekawy formalnie spektakl. Bardzo mi na nim za- leżało – po pierwsze dlatego, że reżyserował kandydat do Oscara, po drugie chciałem, żeby to był pomost po- między rozrywką a czymś ambitniejszym. Także przej- ście do następnego sezonu, który będzie od tego pierw- szego bardziej poważny. No i nie wiem, czy to się udało zrealizować.

Czyli Misery miała być okrętem flagowym sezonu?

Każda kolejna rzecz miała być okrętem flagowym. Naj- pierw robiliśmy Korowód i w niego ładowaliśmy całą energię. Potem tak samo było z każdym następnym spek- taklem. A po drodze bardzo nam się udał malutki okrę- cik – Zła opinia, czyli piosenki Brassensa. Nie mieliśmy wtedy małej sceny, przygotowywaliśmy to w kompletnej partyzantce. Muzycy spisywali nutki z zarejestrowane- go na płycie koncertu Zespołu Reprezentacyjnego, po- tem Kasia Skrzypek przywiozła z Francji całą dyskogra- fię Brassensa. Premiera była w restauracji Mała Scena, teraz to gramy na naszej małej scenie. No i coś w tym Brassensie jest takiego, że ludzie na niego chodzą. Dla mnie to dowód na to, że trzeba łapać przypadkowe po-

mysły. Z Testosteronem było inaczej – od razu wiedzia- łem, że to będzie hit. Tylko nie wiedziałem, że będzie tyle kontrowersji wzbudzał.

Phi, takie kontrowersje. Tym, którzy się oburzali, cho- dziło głównie o język.

W każdym razie reprymendę dostałem.

A jak Pan przyjmuje reprymendy i złe recenzje?

Uważam, że należy się nimi przejmować, ale tylko do pewnego stopnia. Niedobrze jest brać się za przerabia- nie spektaklu, bo komuś się nie podobało. To jest zapis stanu świadomości w określonym czasie. Tyle.

Niektórzy mają Panu najbardziej za złe nie to, co i jak Pan w tym sezonie zrobił, ale to, czego Pan nie zrobił.

Na przykład ja.

Jedni narzekają, że nie było „klasyki”, szkolnych lektur, innym brakuje „czegoś dla duszy”, jeszcze inni żąda- ją „czegoś ambitnego”. Starałem się robić tak, żeby pu- bliczność przychodziła do nas częściej i wychodziła za- dowolona. Musiałem robić tak, żeby się sprzedawało!

No i liczba widzów rzeczywiście wzrosła w porównaniu z poprzednim sezonem. Pytanie, czy widz, który cho- dził na Testosteron, zechce przyjść na Dostojewskiego.

Bo następny sezon chcę zacząć spektaklem Dostojew- skiego – według Łagodnej, Białych nocy i Nastasji Fili- powny, czyli Wajdowskiej adaptacji Idioty. Ale może na

Dostojewskiego będą cho- dzili inni ludzie... I na Sen nocy letniej, i na sztukę o Bielsku-Białej – roboczy tytuł to Testament Teodo- ra Sixta, autorem jest Ar- tur Pałyga.

Chciałby Pan, żeby z tej sztuki o Bielsku wyszedł drugi Cholonek?

Tak o tym myślałem – jak o legendzie, której to mia- sto nie ma. Śląsk ma Cho- lonka, Cieszyn ma Cie- szyńskie niebo, Legnica ma Balladę o Zakaczawiu – chciałbym, żeby Sixt stał się czymś takim dla Biel- ska-Białej.

Nie wiem, czy to się uda. To miasto jest mało spontaniczne i skłonne do entuzjazmu. Był na

Kuba Abrahamowicz i Kazimierz Czapla w Allo! Allo!

Tomasz Wójcik

(12)



R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e Premiery 2005/2006

Korowód według Marka Grechuty. Reżyseria Robert Talar‑

czyk, aranżacja Paweł K. DWOOB Stankiewicz i Hadrian Filip Tabęcki, scenografia Ewa Satalecka, choreografia Katarzyna Aleksander‑Kmieć. Na scenie prawie cały zespół teatru, w ro‑

lach głównych Iwona Loranc i Rafał Sawicki. Premiera 5 listo‑

pada 2005.

Allo! Allo!, Jeremy Lloyd i David Croft, przekład Hanna Szczerkowska. Reżyseria Robert Talarczyk, scenografia Grze‑

gorz Policiński. Występują: Grażyna Bułka, Karolina Czapla, Edyta Duda‑Olechowska, Jadwiga Grygierczyk, Anna Guzik, Kuba Abrahamowicz, Cezariusz Chrapkiewicz, Kazimierz Cza‑

pla, Tomasz Drabek, Bartosz Dziedzic, Tomasz Lorek, Adam Myrczek, Artur Pierściński, Rafał Sawicki, Grzegorz Sikora. Pre‑

miera 7 stycznia 2006.

Koncert Seriale, seriale. Reżyseria Robert Talarczyk. Premiera 7 stycznia 2006.

Zła opinia – piosenki Georges’a Brassensa. Reżyseria Robert Ta‑

larczyk i Marek A. Cyris. Śpiewają: Katarzyna Skrzypek, Tomasz Lorek, Robert Talarczyk, grają: na pianinie Tomasz Pala, na skrzypcach Krzysztof Maciejowski. Premiera 5 lutego 2006.

Testosteron, Andrzej Saramonowicz. Reżyseria Waldemar Pa‑

tlewicz, scenografia Marcel Sławiński, muzyka Tomasz Kalwak.

Występują: Kuba Abrahamowicz, Kazimierz Czapla, Tomasz Drabek, Tomasz Lorek/Dariusz Niebudek, Rafał Sawicki, Grze‑

gorz Sikora, Dariusz Stach. Premiera 24 lutego 2006.

Misery wg Stephena Kinga, adaptacja Simon Moore. Reżyseria, opracowanie scenariusza, opracowanie muzyczne i multime‑

dialne Andrzej Celiński, scenografia Marta Roszkopfová. Wy‑

stępują: Grażyna Bułka, Grzegorz Sikora, Maria Supron, Rafał Sawicki, Tomasz Drabek. Premiera 1 kwietnia 2006.

Do łez. Piosenki wzruszające i wesołe. Reżyseria Robert Ta‑

larczyk. Śpiewają: Anna Guzik, Iwona Loranc, Katarzyna Skrzy‑

pek, Adam Myrczek, Robert Talarczyk, gra Crazy Band pod dyrekcją Grażyny Zug. Premiera 27 maja 2006.

przykład w lutym Festiwal Złotych Masek. Niby duża, ważna impreza, a przeszła jakoś tak po cichu.

Fakt, entuzjazmu, odrobiny szaleństwa trochę mi tu bra- kuje. Przychodziłem z jakimś pomysłem, na przykład fe- stiwalu albo autobusu z teatralną reklamą, a ludzie mó- wili: – No... może... Festiwal wymyśliłem, bo chciałem, żeby na tydzień Bielsko-Biała stało się teatralną stolicą regionu. W ciągu tego tygodnia pokazaliśmy wszystkie nagrodzone Złotymi Maskami śląskie spektakle 2004 roku. Uważam, że to było wydarzenie, choć może rze- czywiście brakowało festiwalowej atmosfery, spotkań z twórcami, okolicznościowej gazetki – bardziej wi- docznej obecności festiwalu w mieście. Ale jak się robi coś po raz pierwszy, to się płaci frycowe. Chciałbym, żeby to było kontynuowane. I żeby były na to pienią- dze, bo tym razem zdobywaliśmy je w ostatniej chwili od sponsorów. Marzy mi się też inny festiwal – form ka- meralnych. Wyremontowana Mała Scena idealnie się do tego nadaje.

Element strategii reklamowo-marketingowej?

Jasne. Chcę promować bielski teatr jako szczególne miej- sce w województwie (założyłem, że łatwiej nam będzie zacząć od województwa i potem poszerzać zasięg). No i jest skutek, w województwie już o Teatrze Polskim szu- mi. Zresztą szumiało już wcześniej, za Dutkiewicza TP z perspektywy Śląska był postrzegany jako bardzo do- bry. Mówiono, że atrakcyjna forma, znakomici aktorzy,

nowe teksty, otwarcie na ludzi... Teraz śląska pu- bliczność może to wszystko zobaczyć z bli- ska. Zależy mi, żeby teatr pokazywał się

na zewnątrz, w wielu miejscach. W tym sezonie dużo wyjeżdżaliśmy, głównie na Śląsk, ale też do Zielonej Góry, Rzeszowa. W czasie wakacji bie-

rzemy udział w warszawskim festiwalu „Komedie lata”, w te-

atrze Bagatela w Krakowie za- gramy Złą opinię, Testosteron zostanie też pokazany w ra- mach festiwalu Letni Ogró- dek Teatralny w Katowicach.

A po wakacjach zaczynacie na poważnie?

...

Dyrektor Robert Talarczyk Janusz Legoń

(13)



R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e

Rzeźbione nogi, szufladka z gałką, czarna aksamitna kurtynka. Na środku pustej sceny reflektor oświetla sto- likowy, jakby dworski teatrzyk. Po chwili na scenę wbiega czwórka aktorów w neutralnych, czarnych kostiumach.

Strofując się, uciszając wzajemnie i przekomarzając ni- czym dzieci w przedszkolu, usiłują rozpocząć spektakl.

„Chcemy wam opowiedzieć bajkę, po prostu bajkę”. Ma- terią spektaklu są bowiem wypowiadane słowa, ich zna- czenie, zakres i barwa. Zabawa słowem i kontrastującym z nim zachowaniem. Aktorzy zakładają złociste kołnie- rze i kryzy – każdy inne, co już w pewien sposób różnicu- je postaci, które będą odtwarzać. Próbują różnych stylów i konwencji, na przemian to dworując sobie z dworskich ukłonów, to traktując je serio.

W przedstawieniu nie ma bowiem podziału na postać – lalkę i animatora. Jak w dziecięcej zabawie albo w li- terackim kabarecie aktorzy płynnie poruszają się mię- dzy warstwą metaznaczeń a treścią opowiadanej historii.

Przedstawienie – jego rytm i sens wyznacza bowiem wpi- sana w tekst ironia. To wszystko nie dzieje się napraw- dę, jesteśmy w teatrze. Sami bawimy się w teatr. Co nie Nikt już nie chce robić przedstawień tylko dla

dzieci. Realizatorzy najczęściej starają się, aby za- równo dzieci, jak i dorośli znaleźli w ich produkcji

„coś dla siebie”. W efekcie powstają spektakle dla wszystkich, czyli dla nikogo, wydumane, sztucz- nie pogłębione, które nie bardzo rozumieją do- rośli i które nie bawią dzieci. Albo – nie bardzo rozumieją dzieci i – nie bawią dorosłych. Janusz Ryl-Krystianowski ominął szczęśliwie te rafy, pro- ponując zabawę trzema konwencjami – baśni, muzykowania i lalkowego teatru – zabawę, któ- ra w niewymuszony sposób zajmuje młodszych i starszych.

Po prostu

b a k j a

M a g d a l e n a L e g e n d ź

Magdalena Legendź – teatrolog, publicystka kulturalna, redaktorka książek i czasopism, a przede wszystkim recenzentka, która od lat dzieli się z czytelnikami różnych pism swoimi teatralnymi refleksjami.

Tomasz Sylwestrzak

(14)

0

R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e znaczy, że na innym poziomie nie przeżywamy perype-

tii rycerza, nie wierzymy koniowi i nie solidaryzujemy się z królewną. Dobry tekst Marty Guśnowskiej odkry- wa drugie dno naszych działań i słów, pozwala na różne interpretacje. Obnaża stereotypy w sposób lekki i dow- cipny, tylko gdzieś w głębi pobrzmiewając szczyptą go- ryczy. Ryl-Krystianowski postawił na pogodną wersję.

Gdyby był to spektakl dla dorosłych, mogłyby wynikać z tego tekstu całkiem mroczne konsekwencje. Tu, jeśli ktoś czy coś jest straszne, może okazać się, że tylko się tak sroży i nadyma. Rycerz i koń, smok i mysz to role społeczne, które chcąc nie chcąc odgrywamy. Dziecię- ca widownia znakomicie to wychwytuje.

Akcja widowiska rozgrywa się w planie żywym i lal- kowym. Różne plany gry dynamizują przestrzeń. Aktorzy pojawiają się raz z prawej, raz z lewej strony, obok scenki lub nad nią, to znów chowają się pod stołem, wzmagając napięcie i przenosząc akcję w kolejne miejsca.

Wokół miniteatrzyku aktorzy zawiązują akcję, wpro- wadzają w kolejne sytuacje sceniczne. Lalki, sztywne fi- gurki przywodzące na myśl dziecięce kolekcje, animo- wane są dość brutalnie – właśnie jak lalka czy pluszak podczas zabawy w przedszkolu. Wkraczają dopiero w sedno sprawy, w środek wydarzeń, zwykle rozgrywają- cych się na stolikowej scenie. Ale to nie jest sztywna regu- ła. Stojące obok krzesła pełnią różne funkcje, mogą być na przykład skałą, na której przyczaił się smok. Rekwi- zyty wzmacniają efekt obcości, jak na przykład krysz- tałowa kula wróżki – z żółtego plastiku. Widowisko jest barwne: czerwone, srebrne, zielone, niebieskie elementy lalek i scenografii przyciągają wzrok, choć zdawałoby się, że czarno-złota tonacja kostiumów dominuje.

A co się dzieje na scenie? Jesteśmy świadkami ustala- nia znaczeń, konstruowania rzeczywistości i nadawania praw, które rządzić mają scenicznym światem. Między postaciami wytwarzają się dynamiczne układy. Gryma- sy twarzy, charakterystyczne gesty określają poszcze- gólne postaci i zmieniają wzajemne relacje. Wszyscy odgrywają przypisaną sobie rolę społeczną, raz po raz z niej wypadając, czym dają okazję widowni do szcze- rego śmiechu. Królewna nie jest nieszczęśliwa, ale ha- łaśliwa i pewna siebie; myszka nie jest krwiożercza, ale trzęsie się ze strachu; smok nie jest naprawdę zły, tylko takie już ma filozoficzne usposobienie; konia nie pocią- gają szarże, lecz potrzebuje bliskości przyjaciela; rycerz już od pierwszej sceny kuli się w sobie, chowa się pod sto- likiem, wtula głowę w ramiona. Czy to nie jest przypad- kiem ten chłopak, z którym nikt nie chce się bawić? Nie

może być pomyłki co do jego prawdziwej natury. Podob- ny klucz jak Radosław Sadowski zastosowali pozostali aktorzy do swych postaci. Podwórkowa zabawa dziecięca jest tu źródłem inspiracji. Pozorna spontaniczność jest konsekwentnie zaplanowana i sprawnie zagrana. Temu podporządkowane są wszystkie elementy przedstawie- nia, z operowaniem światłem włącznie, dając poczucie organicznej jedności widowiska.

Na uwagę zasługuje muzyczna organizacja spekta- klu. Każda nowa sytuacja sceniczna znajduje komen- tarz i puentę w piosence. A melodia każdej z nich jest inna; trochę na poważnie, a trochę jako pastiszu słucha- my twista, swingujących chórków, rewelersów, a nawet quasi-hip-hopu. Wrażeń dopełnia pełen inwencji ruch sceniczny z elementami tańca.

Dwa walory: świetna muzyka Roberta Łuczaka i wy- stylizowana wizja plastyczna Joanny Braun – to już dużo.

Ale widowisko ma też wady. Po pierwsze: swoista, utrzy- mująca się na stałym poziomie nadekspresja całego ze- społu, osłabiająca wymowę zabieganych i zakrzyczanych poszczególnych scen. Jeśli wszystko jest równie ważne – nie jest ważne nic. Po drugie: pewne sceny, zwłaszcza te niekonieczne dla rozwoju akcji, jak spotkanie mysz- ki-Batmana i niepozbieranej wróżki, choć pomysłowe i zabawnie rozwiązane, ciągną realizatorski pomysł w nieskończoność, prowokując (zasłyszane) pytanie:

Mamo, kiedy on go już znajdzie? Rycerz – konia.

Rycerze w finale bawią się koniem i rycerzem: „daj się przejechać”, „a ja mogę?” – podziwiają podkowy i przy- łbicę. Na ziemię sprowadza ich królewna: „Długo się tak będziecie bawili? Obiecałeś, że się ze mną ożenisz”. „Chło- paki!” – rycerz wzywa na pomoc kolegów. Jednak męska solidarność okazuje się krucha, dzięki czemu para boha- terów będzie „żyła długo i szczęśliwie. Prawdopodobnie”.

Czy to jeszcze przedszkole, czy już nasz, dorosły świat?

Socjologiczne obserwacje autorki może nie są od- krywcze, ale w każdym razie świat zostaje doprowadzo- ny do porządku. Finałowa piosenka o marzeniach, któ- re spełnią się, gdy mocno w nie wierzymy, jest logiczną klamrą widowiska. Zabawa, teatr, życie to akty kreacji.

Co może być bardziej kreatywnego od marzeń?

Teatr Lalek Banialuka: Baśń o Rycerzu bez Konia, Marta Gu- śnowska. Reżyseria Janusz Ryl-Krystianowski, scenografia Jo- anna Braun, muzyka Robert Łuczak, ruch sceniczny Marze- na Biesiadecka. Grają: Katarzyna Koziara, Włodzimierz Pohl, Radosław Sadowski, Piotr Tomaszewski. Premiera 9 kwiet- nia 2006.

(15)



R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e

Do Bielska-Białej trafiłam przypadkowo, dzięki kilku zbiegom okoliczności. Ówczesny dyrektor Te- atru Polskiego Marek Gaj zaprosił mnie do współpra- cy przy promocji widowisk. Pierwszą akcję, przed pre- mierą W małym dworku Witkacego, zorganizowaliśmy, angażując do wspólnej zabawy kilku uczniów techni- kum. Ulicami miasta przejechał powóz, z którego po- zdrawiały przechodniów teatralne postacie w kostiu- mach z dawnej epoki. Ten happening był początkiem mojej teatralnej drogi – z centrum na peryferie. Z te- atru-instytucji do ośrodka resocjalizacyjnego dla nie- letnich uzależnionych. Wtedy po raz pierwszy doświad- czyłam radości twórczego działania w grupie amatorów,

M a r i a S c h e j b a l

centrum

na peryferiach

Rozważania o twórczości

Artyści. Należą do innego świata – barwnego, ekscytującego, dalekiego od powszedniej ruty- ny. Tak się nam często wydaje. Patrzymy na nich z daleka, zazdrościmy im sławy, kariery i wyjątko- wości. W każdym z nas drzemią pragnienia, by czymś się wyróżniać, by pociągnąć za sobą tłumy.

Kiedyś, wiele lat temu, marzyłam o pracy na sce- nie. Teatr był dla mnie światem cudów i tajem- nic, przestrzenią, w której – jak nigdzie indziej – można być kimś wielkim i wspaniałym. Kończąc studia teatrologiczne w Krakowie, nie miałam wła- ściwie pojęcia o działaniach artystycznych osób niepełnosprawnych, o teatrach szkolnych, świe- tlicowych, ośrodkowych, o tym całym bogactwie inicjatyw twórczych, które dzieją się w wielu róż- nych miejscach – poza oficjalnym nurtem sztu- ki, na jej peryferiach. O których często mówi się i myśli z wyrozumiałą pobłażliwością, którym od- mawia się wymiaru twórczości prawdziwej, po- ważnej, zasługującej na uznanie.

W

(16)



R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e bez zobowiązań profesjonalnego warsztatu, ale z praw-

dziwą pasją i wysiłkiem, by uzyskać jak najlepszy efekt artystyczny. Po kilku latach, znów przypadkiem, odkry- łam Fundację Nadzieja księdza Józefa Walusiaka, który pozwolił mi na eksperyment – w Katolickim Ośrodku Wychowania i Resocjalizacji Młodzieży ruszyły warsz- taty teatralne. Ta niezwykła przygoda trwa do dziś. Od dziesięciu lat – co roku z nowym zespołem młodych lu- dzi – opowiadamy widzom teatralne historie, szukamy istotnych tematów i sposobów na ich artystyczną kre- ację. Nasz teatr ma przede wszystkim wymiar wspól- nej zabawy, ale jest w nim także miejsce na autentyczną twórczą pracę – żmudne eksperymentowanie z wielo- imienną materią teatru, zacięte spory i entuzjazm arty- stycznych odkryć.

Jeden z fenomenów teatru to możliwość prawdziwego przeżywania emocji przez aktora w świecie stworzonej fikcji scenicznej. Im więcej autentycznych emocji w bu- dowanych postaciach i sytuacjach, tym bardziej prze- konująca i wiarygodna staje się rzeczywistość przedsta- wiona na scenie. Każda rola kreowana w teatrze może okazać się ważnym spotkaniem z osobistymi doświad- czeniami, problemami i pragnieniami twórców. Ten fe- nomen dotyczy również widzów – wielokrotnie zdarza się, że odbierają oni spektakl bardzo osobiście. Dla nas to największa satysfakcja. Działania teatralne w Ośrod- ku znalazły swoją szczególną kontynuację. Wychowan- kowie Fundacji Nadzieja założyli przed trzema laty, po zakończeniu terapii, własną grupę artystyczną, która sta- le się rozwija i szuka nowych wyzwań.

Kolejnym ważnym etapem mojej bielskiej drogi było współtworzenie programu edukacyjnego w Teatrze Ba- nialuka – Ośrodku Teatralnym pod kierunkiem Krzysz- tofa Raua w latach 1997–2000. Z misją warsztatów te- atralnych dotarliśmy do przedszkoli, do ośrodka leczenia psychiatrycznego i do świetlicy środowiskowej, a w sa- mym Teatrze działało kilka stałych grup. Zorganizowa-

Zdjęcia z zajęć warszta‑

towych prowadzonych przez Marię Schejbal

Krzysztof Tusiewicz liśmy trzy edycje Minifestiwalu Sztuk Warsztatowych

Banialuki, który okazał się bardzo istotną inicjatywą – stał się miejscem spotkań warsztatowiczów z różnych środowisk i ich kontaktu z widownią, czasem wspólne- go świętowania artystycznych dokonań. W kolejnych la- tach zespołów przybywało, program rozwijał się i sta- wał rozpoznawalny. W Banialuce odkryłam, jak cenna i owocna może być współpraca artystów „zawodowców”

z twórcami amatorami. Ile daje satysfakcji i spełnień nie- dostępnych w obszarze sztuki profesjonalnej.

Sens tego odkrycia jest od kilku lat treścią mojej pracy w Bielskim Stowarzyszeniu Artystycznym Teatr Grodzki, które stworzyli w 1999 roku Jan Chmiel i To- masz Zieliński wraz z grupą zapaleńców z Bielska-Białej:

nauczycieli, pedagogów, artystów. Dziś jest to jedna z najważniejszych organizacji pozarządowych w re- gionie. Jej twórców i animatorów łączy pa- sja tworzenia. Dzielą się nią z tymi, którym żyje się gorzej i trudniej, którzy rzadko mają okazję, by oglądać dzieła sztuki. Dla nich i z nimi aktorzy, muzy- cy, filmowcy i artyści innych profesji tworzą swoje niezwy- kłe artystyczne światy. Nie- rzadko są one bliskie pro- fesjonalnej poprawności, ale bywają też ułomne, niezgrabne, niedokoń- czone. Zdarzają się wśród nich spektakle, animacyjne obrazy czy prace plastyczne o wybitnych walorach este- tycznych, przejmująco au- tentyczne i głębokie, nasy- cone uczuciem,

ma rzenia mi,

(17)



R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e

refleksją. Wszystkie są świadectwem prawdziwej twór- czości, emocjonalnego zaangażowania i pragnienia, by wyrazić siebie, by przekroczyć próg zwyczajności.

W każdym ujawniają się osobowości artystów.

Wszelka twórczość obciążona jest ryzykiem arty- stycznego fiaska. Zarówno w sztuce profesjonalnej, jak i w działaniach amatorskich jednakowo mocno zazna- cza się potrzeba wykreowania nowej, oryginalnej, od- krywczej rzeczywistości, która będzie miała siłę oddzia- ływania na innych. Obszar twórczości zaangażowanej w działania prospołeczne ma jeszcze jeden bardzo istot- ny wymiar – wiąże się bezpośrednio z procesem reha- bilitacji, wychowania, terapii, readaptacji. Obciąża go dodatkowo pozaartystyczne ryzyko zaburzenia lub prze- rwania tych procesów. Terapeutyczna funkcja sztuki jest zjawiskiem tajemniczym. Nigdy właściwie nie można być pewnym, czy i w jakim stopniu nawet najdoskonal- sze artystycznie przedsięwzięcia spełnią terapeutyczną rolę – pomogą przezwyciężyć lęk, niepewność, poczu- cie niemożności, bierność, izolację. W tej materii nie ma jednoznacznych i oczywistych rozstrzygnięć. Pozosta- je wiara, że każde dobre i twórcze doświadczenie zosta- wia trwały ślad, mocno zapisuje się w historii każdego człowieka, odsyła do świata wartości. Wszyscy artyści zaangażowani w działania twórcze Teatru Grodzkiego mogą przywołać na potwierdzenie tego przekonania wie- le przykładów – historie i zdarzenia prawdziwe, świadec- twa małych i wielkich zwycięstw swoich podopiecznych.

Maciek, wychowanek ośrodka dla osób upośledzonych umysłowo, po kilku latach zajęć teatralnych przestał być agresywny i wyobcowany, dziś jest filarem swojego ze- społu. Bogdan z ośrodka dla nieletnich narkomanów po- konał uzależnienie i dostał się na studia aktorskie. Pio- truś z dziecięcym porażeniem mózgowym wypowiada na scenie najtrudniejsze kwestie. Twórczość – to dla tych wszystkich ludzi sposób na życie, wartość istotna, którą potrafią się dzielić z innymi.

Teatr nadal jest dla mnie światem cudów i tajem- nic, choć kiedyś, wiele lat temu, całkiem inaczej wy- obrażałam sobie swoje teatralne role. Dziś mój teatr to widowiska przygotowywane wspólnie z młodymi ludź- mi z Teatru Grodzkiego Junior (tymi, którzy z własnej inicjatywy stworzyli nowy zespół teatralny) i w Katolic- kim Ośrodku Wychowania i Resocjalizacji Młodzieży.

A także to wszystko, co każdego dnia dzieje się w gru- pach warsztatowych stowarzyszenia. W centrum twór- czości, na peryferiach sztuki uznawanej za oficjalną.

Daniel,

gdzie jesteś?

Na marginesie rozważań o twórczości

Maria Schejbal – absolwentka teatrologii na Uniwersytecie Jagielloń‑

skim. Od 1992 r. związana z Teatrem Polskim, potem z Banialuką. Od 2000 r.

współtwórczyni misji i pro‑

gramu BSA Teatr Grodzki, autorka i koordynatorka jego projektów, instruktor teatralny, autorka i redaktor‑

ka wielu publikacji. Należy do międzynarodowej organi‑

zacji Ashoka – Innowatorzy dla Dobra Społecznego.

Kiedy się spotkaliśmy na zajęciach w Katolickim Ośrodku Wychowania i Resocjalizacji Młodzieży, Da- niel miał 17 lat. Wybitnie uzdolniony. Nigdy wcześniej nie interesował się teatrem, w działania warsztatowe za- angażował się całą duszą. Na scenie był skupiony i pre- cyzyjny, instynktownie wybierał właściwy ruch i gest, działał spontanicznie. W naszej Sztuce latania według Mewy Richarda Bacha stworzył prawdziwą postać. B y ł Jonathanem. Nauczył się latać.

Wybrałem zajęcia teatralne, bo spodobały mi się warsztaty – było tam dużo ruchu, życia i zabawy; to było ciekawe. Pani Marysia zaproponowała nam stwo- rzenie spektaklu, chciała, żebym zagrał główną rolę. Po- wiedziałem „Nie” – i byłem przekonany, że nie zagram.

Ale cała grupa namówiła mnie, żebym spróbował, naj- wyżej później zrezygnuję. Z początku się bałem i nie by- łem pewny, ale kiedy zobaczyłem, że nawet jestem w tym dobry, postanowiłem zostać. (Fragment ankiety uczest- nika zajęć warsztatowych)

Sztukę latania zagraliśmy kilkanaście razy – w gim- nazjach i szkole podstawowej, w domu starców, w klu- bie środowiskowym, na scenie Domu Żołnierza. Reak- cje widzów były bardzo żywe – rozmawialiśmy z nimi o spektaklu, opowiadaliśmy o tym, jak powstał, czym stał się dla nas. Potem od tych przygodnie spotkanych osób dostaliśmy wiele listów.

Drogi Jonathanie! Jeszcze przed chwilą byłeś uśmiech- nięty i szczęśliwy, widziałeś kolor nieba i czułeś smak szczęścia. Widziałam Twoją młodość. Ten wspaniały

„czas lat” podarowany nam od losu. Dziękuję ci za Two- ją wytrwałość w dążeniu do spełnienia swoich pragnień.

Mam nadzieję, że jak tylko odrobinę odpoczniesz, zno- wu będziesz latać, latać, latać... (Fragment listu jedne- go z widzów)

Sezon warsztatowy zakończyliśmy radośnie – pla- nami na następne wspólne przedsięwzięcie po waka- cjach. W lecie Daniel uciekł z Ośrodka. Święci powstali już bez Niego.

M a r i a S c h e j b a l

(18)



R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e Jakie było Twoje pierwsze w życiu doświadczenie ze

sztuką, z tworzeniem rzeczy?

Jak byłem mały, to dużo malowałem, głównie auta. Po- tem malowaliśmy w szkole na praktykach, a później zain- teresowało mnie graffiti. W Ośrodku chodziłem na kółko teatralne i dowiedziałem się, że są też zajęcia kompute- rowe. Zapisałem się na nie, żeby się kształcić, rozwijać.

Co udało Ci się stworzyć na zajęciach artystyczno- -komputerowych do tej pory?

Na początku animowaliśmy własne imiona. Ja zrobiłem spadające litery z imienia Sebastian. Potem słuchaliśmy muzyki i zastanawialiśmy się, z czym ona nam się ko- jarzy, i mieliśmy z tego zrobić film. Zrobiłem Titanica.

Robiliśmy też film kamerą i swoje logo do internetu. Te- raz mamy zrobić obrazy w komputerze o naszych ma- rzeniach. Ja mam ciężarówki, firmy.

Co Ci się najbardziej podobało na zajęciach, a co było najtrudniejsze?

Najbardziej podobało mi się robienie filmu i było też naj- trudniejsze. I to, co robię teraz – o ciężarówkach.

Z czym Ci się teraz kojarzy sztuka, tworzenie rzeczy, po tych zajęciach?

Z rysowaniem, filmem. Ciągnie mnie bardziej do kom- puterów, to wiadomo. Do rysowania nie mam talentu.

Chodziłeś wcześniej na zajęcia teatralne w Ośrodku. Czy da się porównać teatr i sztukę komputerową?

Chodziłem na zajęcia teatralne, ale wolałem przejść na komputerowe. To wszystko zależy od tego, co kto lubi.

Podobało mi się występowanie na scenie – zrobiliśmy ja- sełka i graliśmy w Domu Żołnierza. Ale było mi trochę wstyd śpiewać na scenie. Wolę pracować na komputerze – mogę ściągnąć ciekawe rzeczy z internetu, np. muzy- kę albo zdjęcia ciężarówek.

Jakie masz zainteresowania, hobby?

Chcę zrobić prawo jazdy na ciężarówki i jeździć tirem, tak jak mój tata. Myślę, że dostanę się do firm, gdzie pracował tata, że mnie tam przyjmą. Ale najpierw chcę skończyć szkołę, bo to jest ważne.

Co jest dla Ciebie najważniejsze w życiu?

Mama i brat. Był też tata, ale zmarł w zeszłym roku, nie- długo będzie rocznica. Tata dał mi najwięcej przykładu.

Bielsko znał na pamięć. Jeździłem z nim w trasy. Tata wi- dział, że się dobrze uczę, że nie jestem zagrożony i brał mnie czasem. O rodzinie będzie można myśleć, jak się będzie już miało pracę.

Kto jest dla Ciebie autorytetem?

Miałem ojca, ale teraz już nie mam nikogo.

Czy możesz powiedzieć coś o swoim dzieciństwie, gdzie się urodziłeś, wychowałeś?

Mieszkaliśmy w Hałcnowie, potem przeniosłem się do Jasienicy, do mamy. Chorowałem i rodzice wzięli mnie nad morze na tydzień, miałem coś z oskrzelami. Wy- zdrowiałem od razu. Przeprowadziliśmy się znowu do Hałcnowa, a potem na Piastowską i na osiedle Wojska Polskiego. A teraz z powrotem do Hałcnowa.

Jak znalazłeś się w Ośrodku?

Za wagary. Nie chodziłem do szkoły. Jak mnie mama i ta- ta zaprowadzili, to uciekałem z lekcji do kolegów. Moja w tym wina, ale jak koledzy szli, to ja też. Dwa razy po- wtarzałem czwartą klasę. Byłem w pogotowiu opiekuń- czym pół roku i miałem wrócić do szkoły. Ale dostałem wyrok – pobyt w Ośrodku do ukończenia gimnazjum i już tu jestem cztery lata.

Czy jest coś, co chciałbyś powiedzieć osobom, które wagarują i mogą trafić do Ośrodka?

Będę uczył mojego brata, żeby nie robił tak jak ja, bo bę- dzie tego żałował. Ale to jest jego wybór, ja go nie zmu- szę. Bo mnie siłą zaprowadzali do szkoły, a ja uciekałem.

Będę mu pokazywał osoby, z którymi może się kolego- wać – bo można różne rzeczy robić, ale szkoła jest naj- ważniejsza. I żeby nie poszedł siedzieć, bo u mnie w ro- dzinie nikt nie siedział w więzieniu. Z kim się zadajesz, takim się stajesz – taka jest prawda.

Czy udział w zajęciach artystyczno-komputerowych pomaga Ci w życiu?

Pewnie. Jak kiedyś coś trzeba będzie zrobić na kompu-

Na marginesie rozważań o twórczości

A g n i e s z k a G i n k o

Prace uczestników projektu

„Animowana debata – warsztaty animacji kompu‑

terowej” (termin realizacji:

1.10.2003–30.09.2005), dofinansowanego przez Komisję Europej‑

ską w ramach programu Socrates Minerva. Efektem były filmy animowane stworzone we współpracy z grupami warsztatowymi w trzech krajach partner‑

skich – w Wielkiej Brytanii, Rumunii lub we Włoszech.

Rozmowa z Sebastianem, uczestnikiem zajęć ar- tystyczno-komputerowych prowadzonych przez BSA Teatr Grodzki, wychowankiem placówki szkolno-wychowawczej

Komputerowe

obrazy z marzeniami

(19)



R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e

terze, to może się okazać, że już to robiłem na zajęciach.

Nawet jeśli nie będę umiał tego płynnie zrobić, to będę wiedział, o co w tym chodzi. Znajdzie się druga osoba, która też będzie coś umiała, dojdziemy do tematu i zro- bimy to wspólnie.

Zrobienie tych wszystkich rzeczy kosztowało Cię dużo pracy. Czy myślisz, że nauczyłeś się, jak się pracuje i że będzie Ci to pomocne w życiu zawodowym?

Pan, który prowadzi zajęcia, nam pomaga, ale trzeba dużo pracować. Na pewno mi się to przyda, kompute- ry to najważniejsza rzecz w tym świecie, obsługiwanie komputera.

Czy są jakieś cechy, zdolności które rozwinąłeś albo odkryłeś w sobie dzięki tym zajęciom?

Nauczyłem się robić wiele rzeczy, trzeba mi tylko po- kazać. Animacje, wklejanie. I cierpliwość rozwinąłem, bo trzeba być cierpliwym, jak się robi różne rzeczy na komputerze.

Czy te zajęcia poprawiają Twoje samopoczucie, czy czujesz się po nich lepiej?

Jak coś zrobię, na przykład na moją stronę w internecie.

Przynajmniej coś porobię, czegoś się nauczę.

Mówiłeś, że występowałeś publicznie z grupą teatralną.

Czy to poprawiło Ci samopoczucie, dodało odwagi?

Na pierwszych jasełkach wstydziłem się, ale potem czło- wiek się przyzwyczaja. Kiedyś w życiu bym nie powie-

Krzysztof Tusiewicz

Bielskie Stowarzyszenie Artystyczne Teatr Grodzki (www.teatrgrodz‑

ki.pl) powstało w Bielsku‑Białej w 1999 roku. Skupia artystów, peda‑

gogów i animatorów kultury zaangażowanych w aktywizację spo‑

łeczną i zawodową tzw. grup dysfunkcyjnych – środowisk doświad‑

czonych i zagrożonych patologiami społecznymi, dotkniętych bie‑

dą, chorobą, cierpieniem i przemocą, osób upośledzonych fizycznie i umysłowo, wyłączonych z wielu dziedzin życia. Stowarzyszenie re‑

alizuje szeroki program artystyczno‑edukacyjny, a także podejmu‑

je wiele inicjatyw integracyjnych – organizuje cykliczne przeglądy sztuk warsztatowych i ich prezentacje w terenie, prowadzi działal‑

ność wydawniczą i szkoleniową. W 2003 roku Teatr Grodzki uzy‑

skał status organizacji pożytku publicznego. Działania stowarzysze‑

nia są realizowane w ramach projektów zgłaszanych do lokalnych, ogólnopolskich i międzynarodowych konkursów grantowych. Głów‑

ne źródło finansowania działalności stanowią fundusze Unii Euro‑

pejskiej oraz dotacje PFRON, Fundacji im. Stefana Batorego, Gmi‑

ny Bielsko‑Biała, Województwa Śląskiego. Jednym z najważniej‑

szych założeń aktywności Teatru Grodzkiego jest bliska współpraca z lokalnymi partnerami – pozyskiwanie osób i instytucji do realiza‑

cji wyznaczonych zadań oraz tworzenie sieci kontaktów, wymiany, pomocy. Przy Teatrze Grodzkim działają od 2004 roku Warsztat Te‑

rapii Zajęciowej i Zakład Aktywności Zawodowej.

dział, że wystąpię przed tyloma ludźmi. Ale ćwiczyło się, chodziło na zajęcia, to można wystąpić. Tylko wolę przed obcymi ludźmi niż znajomymi.

Powiedz mi coś na temat kolażu o Twoich marzeniach – fotomontażu, nad którym teraz pracujesz.

To będzie duży plac. Mam dom, który z internetu wy- ciąłem, drzewa, które namalowałem, moje zdjęcie – będę tam stał. Będzie firma z ciężarówkami, warsz- tat, basen.

Jakie masz jeszcze marzenia?

Znaleźć sobie porządną dziewczynę, mieć dziecko i żyć normalnie. Nie iść do więzienia nigdy. Chciałbym gdzieś pojechać z żoną, bo sam już dużo zwiedzałem.

Co chciałbyś powiedzieć osobom, które mają kontakt z młodymi ludźmi, pracują z nimi?

Żeby się tak bardzo nie przejmowali, jak im ktoś coś powie. Nie mam złych doświadczeń z nauczycielami, w szkole nie jest źle.

Agnieszka Ginko-Humphries – filolog anglista, poetka, tłumaczka. W latach 2000–2005 koordynatorka programu merytorycznego Instytutu Kultury Polskiej w Londynie. Obecnie pracuje w Bielskim Stowarzyszeniu Artystycznym Teatr Grodzki.

?

Zamieszczony wywiad ukaże się w publikacji przygotowy- wanej przez Teatr Grodzki w ramach projektu „Od warszta- tów aktywizujących do warsztatu pracy” (termin realizacji:

1.09.2005–31.08.2007), współfinansowanego przez Unię Euro- pejską (Europejski Fundusz Społeczny). Opis problemów oraz prezentacja działań i sukcesów konkretnych ludzi ma stano- wić rodzaj praktycznego przewodnika dla grup zagrożonych wykluczeniem społecznym.

Cytaty

Powiązane dokumenty

Kartkówki – w semestrze letnim zostaną przeprowadzone dwie kartkówki zapowiedziane, w przypadku nieobecności na zajęciach Student ma obowiązek zaliczenia karkówki na

Producent, który wie (lub powinien był wiedzieć) o wadzie produktu, ale nie mogąc jej uniknąć, wprowadza do obrotu produkt z wadą, odpowiada za szkodę wywołaną przez

• OD CHWILI DZIAŁU SPADKU: spadkobiercy i ZW odpowiadają za długi spadkowe proporcjonalnie do wartości otrzymanych przez nich przysporzeń.. • Odpowiedzialność

W dniu 17 marca z przedsiębiorstwa zostały odebrane odpady wszystkich trzech typów.. Z tabelki wykreśl dziewięć nazw różnych roślin, z których liści lub

Np.: jest najwyższą wartością; sposobem ekspresji, wyrażenia siebie; służy oderwaniu się od nużącej rzeczywistości; służy ubogaceniu życia, uczynieniu go

[r]

W tym przykładzie rozważaliśmy tylko liczby dodatnie, ale podobnie jak w liczbach naturalnych i całkowitych, nie ma to znaczenia (liczb naturalnych, a więc

za zadania, za które można przyznać więcej niż jeden punkt, przyznaje się tyle punktów, ile prawidłowych elementów odpowiedzi (zgodnie z wyszczególnieniem w kluczu) przedstawił