• Nie Znaleziono Wyników

Relacje-Interpretacje, 2008, nr 3 (11)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Relacje-Interpretacje, 2008, nr 3 (11)"

Copied!
44
0
0

Pełen tekst

(1)

n­ter­pr­eta­cje

Kwartalnik Regionalnego Ośrodka Kultury w Bielsku-Białej Nr 3 (11) wrzesień 2008

Po festiwalu sztuki lalkarskiej Andrzej Kucybała: Nie porzucajmy muzyki Zaproszenie do salsy Rozmowa Teresy (Sztwiertni) z Teresą (Gołdą-Sowicką) Stephen Clarke lubi metropolie

Rela­cje

ISSN 1895–8834

(2)
(3)

K ad ry z 4 5. T yg od ni a Ku ltu ry B es ki dz ki ej W al de m ar K om pa ła

(4)

Komedianci Agnieszka Morcinek

Kwartalnik Regionalnego Ośrodka Kultury w Bielsku-Białej

Rok III nr 3 (11) wrzesień 2008 Adres redakcji

ul. 1 Maja 8 43-300 Bielsko-Biała telefony

033-822-05-93 (centrala) 033-822-16-96 (redakcja) redakcja@rok.bielsko.pl www.rok.bielsko.pl Redaktor naczelna Małgorzata Słonka Rada redakcyjna Ewa Bątkiewicz Lucyna Kozień Magdalena Legendź Janusz Legoń Leszek Miłoszewski Artur Pałyga Jan Picheta Maria Schejbal Agata Smalcerz Maria Trzeciak Urszula Witkowska Opracowanie graficzne, DTP Mirosław Baca

Projekt logo

Agata Tomiczek-Wołonciej Wydawca

Regionalny Ośrodek Kultury w Bielsku-Białej

dyrektor Leszek Miłoszewski Nakład 1000 egz.

(dofinansowany przez Urząd Miejski w Bielsku-Białej) Druk Drukarnia Times, Bielsko-Biała Wapienica Czasopismo bezpłatne ISSN 1895–8834

Okła­dka­/Wkła­dka­

Kadry z 45. Tygodnia Kultury Beskidzkiej

Waldemar Kompała

Sylwetki

1 Najbardziej lubię myślenie

Z Teresą Gołdą-Sowicką rozmawiała Teresa Sztwiertnia

Po festiwalu sztuki lalkarskiej 5 To był maj...

Hanna Baltyn

7 Królewny i maszkarony

Liliana Bardijewska

10 Dzień z życia lalki

Monika Zając

n­ter­pr­eta­cje Rela­cje

Zaproszenie do salsy Małgorzata Łuczyna

Galeria

Wkła­dka­

Teresa Gołda-Sowicka

Malarstwo. Projekty kolorystyki

Zrealizowano w ramach Programu Promocja Czytelnictwa ogłoszonego przez

Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Literatura

13 Dotykając życia

Joanna Foryś

14 Wiersze

Hildegarda Filas-Gutkowska

16 Lubię metropolie, bo jestem leniwy

Ze Stephenem Clarkiem rozmawiała Karolina Micor

Kino

18 Kogucik zaprasza

Renata Morawska

Szkolnictwo artystyczne 21 Nie porzucajmy muzyki

Z Andrzejem Kucybałą rozmawiała Maria Trzeciak

W kręgu kobiet

24 Z sobą samą w innych

Agnieszka Ginko-Humphries

Taniec

28 Salsa – energetyczna muzyka, żywiołowy taniec

Helena Dobranowicz

Horoskop

31 Panna, Waga, Skorpion

Teresa Sztwiertnia

32 Rozmaitości 36 Rekomendacje

Księżyc, olej na płótnie, 110x150 Konrad Sowicki

(5)



R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e

Teresa Sztwiertnia: Kiedy Cię poprosiłam o spotkanie, powiedziałaś: ...ostatnio coraz mniej mówię...

Teresa Gołda-Sowicka: Coraz mniej mówię na temat ma- larstwa, natomiast o różnych innych sprawach owszem, chętnie. Nawet staram się pamiętać, żeby na temat tych innych spraw nie mówić za dużo. Dlatego noszę czerwo- ną bransoletkę, by przypominać sobie, że mam przestać mówić, zacząć słuchać... żeby była rozmowa.

A ja myślałam, że to dotyczy wszystkiego i że mówisz coraz mniej, bo słowa wyrażają coraz mniej tego, co chciałabyś przekazać. Zatem powiedz, jak to jest z malarstwem.

Malarstwo wyraża to, czego nie można wyrazić słowa- mi, muzyka także. Dlatego trudno jest mówić o malar- stwie.

Czasami słowa ukrywają istotę problemu, są zasłoną.

Jeżeli słowa ukrywają, to są paskudne i nieprawdziwe, to jakieś kalki obowiązujących schematów, a jeżeli są praw- dziwe – tym samym godne zastanowienia.

Chciałabym teraz wrócić nieco wstecz; gościnny lokal ZPAP, galeria na parterze. Pamiętam pierwsze ze-

tknięcie z Twoimi obrazami – liście z prześwitującym przez nie słońcem, kwiaty, obok siedziałaś Ty, również w kwiecistej sukience, kapeluszu na głowie; coś me- lancholijnego, lawendowego, gdyby zapytać o zapach.

Potem spotkałyśmy się w Kalwarii Zebrzydowskiej na plenerze, mieszkałyśmy razem. Tam ujrzałam Twój awers (lub rewers) – projektowałaś jakieś wnętrze i przygotowałaś jego małą makietkę, z malutkimi me- blami, pedantycznie wykonaną, idealne kąty proste, nic się nie rozklejało – zdumiałam się!! Kwiecista Teresa, która przyjeżdża na plener bez butów do górskich wę- drówek, za to z płetwami i czepkiem (prawie) – a tu taki konkret?! Jak to jest?

Jak to jest? Projekt wnętrza to było zadanie i żeby je wy- konać, trzeba było je najpierw zrozumieć, to zrozumie- nie przełożyć na bardzo konkretny kształt, który miał być później zrealizowany w również konkretnym mate- riale – albo drewnie, albo kamieniu – i to wszystko musi mieć swoje trzy wymiary.

Ja to też wiem, nie mam jednak potrzebnych spraw- ności, no i chodzi mi głównie o zestawienie Twoich przeciwstawnych (wydawać się może) umiejętności.

Poza tym na kalwaryjskich spotkaniach toczyliśmy wie- le dyskusji – wtedy opiekował się nami brat Cyprian

T e r e s a S z t w i e r t n i a

lubię myślenie

Najbardziej

Siedzimy w kawiarni Farma, łakomie dziobiąc łyżeczkami w stożki bitej śmietany.

Rozmowa z Teresą Gołdą-Sowicką

Teresa Sztwiertnia – bielszczanka, absolwentka Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie na Wydziale Grafiki w Katowicach.

Uprawia malarstwo i grafikę książkową. Pisze wiersze i prozę.

Miasto, olej na płótnie, 150x110

Konrad Sowicki

(6)



R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e i zachęcał do wymiany poglądów – i tu usłyszałam

Twoje logiczne, chłodne, poparte wiedzą słowa. Gdzie się podziała Teresa Kwiecista?

Czasem sądzę, że ze wszystkich moich życiowych za- trudnień najbardziej lubię myślenie, a jeżeli już zacznę myśleć, to ma to swoje konsekwencje. Nie zawsze trzeba się skupiać na lekturze cudzych myśli, ale czasem swo- je pomysły sprawdzić, czy one są prawomocne w tym kosmosie. A jeszcze jest coś takiego, że właśnie od tej natury, melancholijnej i poddanej przemianom, miło jest powędrować do świata idei, dosyć przewidywalne- go w tym znaczeniu, że powinien być – jakby to powie- dzieć – ...w tym świecie jest miejsce na tajemnice, nie ma miejsca na bzdury i taki świat jest bardzo piękny.

Poplenerowe obrazy to np. liście kasztana z tymi zajączkami słonecznymi, ale i surowe kamienne scho- dy wiodące do bazyliki. Wydaje mi się, że z czasem przybywało tych obrazów kamienno-abstrakcyjnych, aż do przedziwnej budowli z ostatniej „Bielskiej Jesie- ni”, coś rytualnego jak Sto- nehenge.

Nie wiem, skąd to się brało;

kilkanaście lat temu naj- bardziej fascynującą rze- czą dla mnie były liście, nie mogłam przejść obok liścia, żeby go nie pod- nieść, nie zastanowić się, nie przymierzyć do drzewa i z tego listeczka nie zro- bić trwałej istoty na płót- nie, a teraz zauważyłam, że najbardziej fascynują mnie kamienie. Dlaczego tak jest? Nie wiem, to przy- chodzi nie wiadomo skąd, kamienie są trwałe, bardzo intensywne jako forma fi- zyczna, a jednocześnie po- przez konstrukcję z nich dostrzec można coś po- nadfizycznego. Ponieważ mają one dość intensywną formę, kolor nie powinien być nachalny, aby jakoś za- mknąć w obrazie ten para- doks, nie strasząc ogląda-

jącego. Konstrukcja dziwna, ale spójna. Zresztą samo używanie czterech kolorów: bieli, czerni, ugru i błęki- tu to rzecz fascynująca; mieszanie ich, szukanie odcie- ni i malowanie nimi to niezwykłe.

Taaak, akurat teraz maluję przy pomocy aureoliny, czer- ni i bieli – ileż wariantów czarnej żółci czy żółtej czerni!

Po tylu latach doświadczeń ciągle mnie to zdumiewa.

Pomyślałam: jakie jest emocjonalne znaczenie bieli, czer- ni i aureoliny i bieli, czerni, ugru i błękitu, jak wypowia- dają coś z nas.

Fascynuje mnie też czas i zastanawiam się, czy nie jest on jakąś strukturą trwałą; mija, przemija, a jednocześnie mamy w pamięci, kim byliśmy, mamy pamięć kulturo- wą, społeczną, wybiegamy też myślami w przód.

Jak zbiorowa podświadomość, elementy wszystkich kultur, które nosimy w sobie?

Tak, kim bylibyśmy bez doświadczeń z czasu dłuższe- go niż nasze życie? Jak moglibyśmy się porozumiewać, rozumieć?

Mimo Twojej niechęci do mówienia o obrazach wrócę do tego tematu: czy Twoje malowanie to proces inte- lektualny?

To się dzieje tak, że pomysł przychodzi, pojawia się, lę- gnie, jako nieraz bardzo wyraźna struktura, a potem trzeba pomyśleć, jak go zrealizować na płótnie. W trak- cie realizacji jest taki moment, najszczęśliwszy chyba dla malarza, kiedy obraz zaczyna decydować o sobie.

Dochodzi się już do rozwiązania tego wstępnego, bar- dzo skomplikowanego równania i obraz zaczyna wtedy nami kierować; to jest najlepsze, bo on się jakoś sam do- prowadzi do końca!

A załamania w trakcie pracy? Już, już obraz zaczyna się kształtować, radość wzbiera w Tobie, a tu ograniczenie dwuwymiaru! Siada przestrzeń, światłocień...

Jak się zdarza załamanie, to odstawiam obraz na pół roku, czekam, czekam, zajmuję się innymi sprawami, aż w końcu mogę znowu nad nim pracować. To zależy, na ile jestem do pomysłu przywiązana.

Powiedz jeszcze coś o obrazie zaprezentowanym na

„Bielskiej Jesieni”, o tej nieskazitelnej, kamiennej pust- ce. Poszłam go obejrzeć już po wernisażu, zaciekawiona komentarzami – nasi koledzy widzieliby go pośród prac nagrodzonych.

To taki obraz, który się sam wymyślił: pewnego razu zo- baczyłam trzy kolumny i potem przez dwa lata myśla- łam, co z nimi zrobić. Najpierw wpasowywałam w nie kanciaste jakby wieże, potem zrezygnowałam z nich i ob- raz został w obecnej postaci. Było dla mnie miłą spra- Jeden, dwa, trzy, cztery,

olej na płótnie, 130x100

(7)



R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e

wą spotykanie młodszych o pokolenie ludzi, którzy ten obraz zapamiętali.

Obraz zawsze aktualny. Zapytam jeszcze o pomysły – czy ich „przybywanie” to u Ciebie proces stały?

Jako bardzo młoda osoba malowałam spontanicznie, kolorystycznie, z dużą podobno wrażliwością, a w mia- rę upływu lat maluję coraz mniej tego, co widzę, a wię- cej – co mi się pomyśli. Gdzieś w naszym mózgu opra- cowują się nasze doświadczenia, a potem wypływają na powierzchnię. Proces materializowania ich jest coraz bardziej skomplikowany.

Coraz mniej małpiej radości: farbki, kolor, zabawa...

Mało świadomości, dużo radości – teraz odwrotnie...

To nieodwracalne, pewnego rodzaju brzemię, ale i przy- wilej wieku dojrzałego. Właściwie zawsze miałam pe- wien dystans do swojej pracy. Chciałam się dzielić tym, co robię, ale nie oczekiwałam specjalnie ani nagród, ani zrozumienia, bo to, co robiłam, było szczere i niezależ- ne od wszystkiego dookoła. Było mi przyjemnie, kiedy ktoś zrozumiał i poczuł jakąś bliskość, ale specjalnie na uznanie nie oczekiwałam.

Kiedyś człowiek skakał do wnętrza wulkanu, żeby poznać gorąco lawy, że tylko stopy wystawały, a teraz patrzymy z odległości, bo znamy budowę wulkanu i wiemy, że można łapki sparzyć.

Znamy inne sposoby poznania wulkanu!

Chciałam Cię wcześniej zapytać o studia medyczne przed tymi na ASP – jak to było?

Po prostu nie dostałam się na ASP, więc zdałam na aka- demię medyczną...

Chwileczkę, chwileczkę! Co znaczy: po prostu zdałam...

Ja też się nie dostałam na ASP, ale studia medyczne?

Bez szans!

Właściwie zamierzałam zdawać na filozofię, ale rodzi- ce bardzo protestowali, przekonani, że każda filozofia na każdym polskim uniwersytecie jest skażona mark- sizmem, no więc tak przypadkiem zdałam na tę medy- cynę.

Przypadkiem? Niezły musiał być z Ciebie kujon!

Nie byłam kujonem, zawsze mnie interesowały przed- mioty przyrodnicze, a z resztą sobie jakoś radziłam...

Studiowałam przez pół roku i czułam się zupełnie nie na swoim miejscu, zagubiona, niewiele z tego pamię- tam. Zjawiska interesowały mnie od strony opisowej, literackiej.

Czy miałaś wsparcie rodziców w podejmowanych decyzjach?

Miałam je zawsze, w każdym wyborze.

Połowa sukcesu. Jakie masz marzenia ma- larskie na najbliższą przyszłość?

W tym roku chciałabym namalować jeszcze dwa obrazy, które mi się tak ładnie wymyśliły, a po- tem?... poczekam na dal- sze pomysły...

Malowanie to u Ciebie długi proces...

Tak. Te obrazy są mało do- chodowe, refleksyjne, po- ważne, nie są dekoracyjne w sensie użytkowym, więc zarabiam projektowaniem kolorystyki.

Aaa, właśnie! Ile razy idę ulicami Bielska-Bia- łej i widzę świeżo wyre-

montowany budynek, myślę: To robota Teresy, czy nie?

Taki zestaw, te odcienie – jej koncepcja? Co prawda wytłumaczyłaś mi, że ostatnio projektujesz poza Bielskiem-Białą, ale niezmiennie rozważam zestawy kolorystyczne pod kątem Twoich obrazów. Opowiedz o tym projektowaniu.

W ten sposób zarabia się na życie, ale podchodzę do tego tak jak do obrazów, to znaczy chcę zrealizować pro- jekt jak najlepiej. Wyobrażam sobie, jaki kolor położyć na konkretną formę, która ma jakiś styl. Projektowanie koloru, który się gdzieś w przestrzeni ujawni, to też jest bardzo fascynujące, tak że cieszę się z każdej takiej pra- cy. Zawsze mi się na początku bardzo podoba, potem się zaczynają schody: a to technologia, a to dokumentacja, potem etap realizacji, który nie tylko ode mnie zależy.

Wiem, że zajmujesz się tym już od dawna. Doszłaś do pewnej specjalizacji?

Tak, od kilkunastu lat. Na początku sprawiało mi ogrom- ną przyjemność wyobrażanie sobie, jak kolor będzie wyglądał przy zmianie pory dnia czy pogody, np. kolor w deszczu, kolor w dużej przestrzeni, pasujący do stwo- rzonej przez kogoś formy.

Trzeba było polewać próbki wodą...

No nie bardzo, nie bardzo. Lubiłam małe brzydkie obiek- ty przekształcać w ładne. W pracy projektanta takie po- dejście artystyczne jednak przeszkadza, trzeba raczej myśleć praktycznie i technologicznie.

Teresa Gołda-Sowicka podczas wernisażu wystawy indywidualnej pt. Szarość, Galeria Bielska BWA, 2002

(8)

R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e



Poza tym w pracowni jesteśmy z obrazem same, jak długo chcemy, możemy z nim postępować, jak chce- my. A budynki? Działanie zespołowe, odpowiedzialne.

Chociaż... zdarzało się, kiedy szłam przez Bielsko z kimś nieczułym kolorystycznie i wskazywałam na świeżutkie zielenie odrestaurowanej ściany, że mówił: ...no tak, tak... – żeby zaraz zwrócić oczy w stronę butów.

Zielenie chyba nie moje. Staram się utrzymać moje kolo- rystyki blisko kolorów naturalnych: piasku, wapna, ka- mieni, glinek, cegły. Niektórzy są obojętni na kolor... nie szkodzi, większość ludzi nawet nieświadomie odczuwa harmonię lub jej brak i potem skutki są takie, że z niektó- rych miejsc się ucieka, nie zastanawiając się dlaczego. Są przecież wieki doświadczeń jak organizować przestrzeń, żeby budowała wspólnotę ludzką, żeby była dobrym tłem dla człowieka. Jedni ludzie czują to instynktownie, inni powinni korzystać z podręczników.

Otrzymałaś w ubiegłym roku nominację do Ikara – jest to dla Ciebie nobilitacja, zauważenie Twojej pracy? Jak odbierasz samo hasło: Ikar? – pytam, bo kiedyś wpa- dłam na pewne skojarzenie.

To było bardzo miłe, bo jeżeli ja sobie coś wymyślę i po- tem z niejakim trudem to realizuję, to są dwa aspekty tej sytuacji. Po pierwsze taka moja wewnętrzna sprawa, że mój prywatny pomysł się realizuje. Następnie, jeżeli jest zrealizowany i uzyskał jakąś postać, to oczywiste jest, że nie powinien stać w kącie, że jest po to, aby był oglądany, odbierany, żeby się ktoś nad nim zastanowił.

A pamiętasz taki obraz Bru- eghla Ikar?

Pamiętam ten obraz...

i właśnie nie wiem, dla- czego nagroda nazywa się Ikar! Romantyczność i ry- zyko lotu do słońca?

Pamiętasz szczegóły obra- zu? – pejzaż, rolnik orze, życie się toczy, a w morzu?

Ledwo zauważalna maleńka nóżka Ikara, który tak koń- czy życie, próbując wzlecieć ponad jego przeciętność.

Czyli nagroda miałaby być osłodzeniem upadku?

Nie zastanawiałam się tak bardzo nad nazwą nagrody – było miłe i tyle. Ale kon- tynuując temat, można by

zapytać, dlaczego zapomina się o Dedalu, który był wi- zjonerem i konstruktorem tego wynalazku?

Może twórca koncepcji nagrody nie do końca miał świa- domość historii Ikara, a może właśnie o to chodziło, o zagrożenia czyhające na odkrywców Nowego?...

Jak wypoczywasz, Tereso, po tych rozmyślaniach, projektowaniach?

Spacerując po okolicznych górkach.

I pływając?

Pływając też, ale w porównaniu ze spacerami pływanie jest nudne, chyba że w naturalnych zbiornikach.

Nie trzeba nawracać? Powiedz mi jeszcze, jak nagra- dzasz siebie samą za wykonaną pracę? To przecież konieczne dla harmonii wewnętrznej! Może coś słod- kiego... czekolada?...

Spacerem właśnie, przyglądaniem się obrazkowi i dzi- wieniem się, że to ja zrobiłam... Staram się znaleźć czas na przyjemności.

A paliwo do pracy? Nieraz omawiałyśmy nowe gatunki czekolady – chociaż chyba dotyczyło to Twego syna, Konrada?

Paliwo do pracy... różne są paliwa – herbata, kogel-mo- gel i inne kremowe konsystencje...

Proponuję jeszcze po jednej porcji kawy z bitą śmie- taną...?

Taak, z dużą górką śmietany...

Teresa Gołda-Sowicka jest bielszczanką. Studiowała w krakow- skiej Akademii Sztuk Pięknych (dyplom 1972). Zajmuje się ma- larstwem sztalugowym, architektonicznym, sakralnym, pro- jektuje kolorystykę wnętrz i architektury (m.in. liczne projekty kolorystyki budynków w centrum Bielska-Białej i kościołów – pw. Opatrzności Bożej czy św. Jana Chrzciciela). Uczestnicz- ka wielu wystaw, zarówno zbiorowych, jak i indywidualnych, w tym „Bielskiej Jesieni”. W 2007 roku była nominowana do Nagrody Prezydenta Miasta Bielska-Białej w dziedzinie kul- tury i sztuki – Ikar.

Wrota, olej na płótnie, 110x130

(9)

R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e



23. Międzynarodowy Festiwal Sztuki Lalkarskiej wy- padł w tym roku jak zwykle ciekawie, zresztą – moim zdaniem przynajmniej – nie mogło być inaczej. Samo skonfrontowanie najrozmaitszych, absolutnie nieporów- nywalnych form i technik, choć przyprawia o ból głowy jury, jest niezwykle atrakcyjne dla widza – od najmłod- szych po tych, którzy mają tyle lat co wszyscy. Jedyną pre- tensją, jaką mogę wyrazić wobec dyrektor Lucyny Ko- zień, jest to, że było aż za dużo wszystkiego, a wszak dzień nie jest z gumy i człowiek ma jednak ograniczone możli- wości percepcyjne. Poza tym organizacja jak w zegarku, życzliwość, uśmiechy, dziesiątki okazji do rozmów, po- głębiania starych przyjaźni i zawierania nowych.

Bardzo lubię imprezy towarzyszące festiwalowi, zwłaszcza wystawy w sąsiadującej z Banialuką Galerii Bielskiej BWA. W tym roku szokiem była niespodziewa-

na, nagła śmierć Antona Anderlego, którego sympatycz- ną twarz widać na fotografii w programie festiwalu, na tle starych marionetek, które przez całe życie kolekcjo- nował i prezentował, a jego rodzina czyniła to od poko- leń. Pamiętam kilka jego pokazów, zawsze w Bielsku-Bia- łej, czasem na scenie, czasem na placu przed Banialuką, szczery śmiech widowni i westchnienia podziwu dzie- ciarni, czułej na niesamowicie precyzyjną i pełną bra- wury animację figur tak podobnych do człowieka. Nie- odżałowany artysta i pasjonat zawodu.

Obok znakomicie zaaranżowana przez Andrzeja Ła- bińca wystawa rzeźb i rysunków Józefa Wilkonia. Znacz- nie mniejsza niż ostatnia retrospektywa w warszawskiej Zachęcie, pełna była jednak niespodzianek i objawień.

Pilnie staram się śledzić pracę Wilkonia, choć trudno za nim nadążyć, bo z powodu niezwykłej popularności

To był maj...

Maj w Bielsku-Białej co dwa lata oddycha teatrem.

Hanna Baltyn – historyk teatru, krytyk literacki i teatralny. Współpracuje m.in. z „Teatrem”, „Nowymi Książkami” i „Teatrem Lalek”. Tłumaczka książek naukowych i beletrystyki (m.in. Historii teatru pod red. J. R. Browna, Złodziejki książek M. Zusaka).

H a n n a B a l t y n

(10)

R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e



stale wystawia na innych kontynentach. Dawne ilustracje – akwarele lub studia tuszem – przypominają zwierzęta odkryte na ścianach groty w Altamirze. Nowe rzeźby – na przykład smoki z powykręcanych korzeni, szczerzące zębiska z gwoździ – były naprawdę nowe. Spytałam o to artystę (należącego do pokolenia moich rodziców, a sa- ma mam dorosłe dziecko, które niegdyś w Bielsku-Bia- łej przeżywało swoje najbardziej fascynujące inicjacje teatralne). – A, zrobiłem je jakieś dwa miesiące temu – odparł Wilkoń, z uśmiechem wiecznego dziecka, które swoim krytykom z rozkoszą płata wciąż nowego psiku- sa. Piękna wystawa.

Dochodzimy do teatru. Międzynarodowe jury nie nagrodziło, niestety, żadnego z przedstawień polskich, ale takie są brutalne prawa kontekstów i konfrontacji.

Dla porządku więc powiem, że mieliśmy możliwość oglądania utrzymanego głównie w żywym planie peł- nego czarnego humoru przedstawienia Wiedźm Roal- da Dahla w reżyserii Agnieszki Glińskiej (Teatr Lalka z Warszawy), lekko przefasonowanej na musical po-

znańskiej Pozytywki w re- żyserii Janusza Ryla-Kry- stianowskiego, naiwnego Misterium Narodzenia – autorskiego od A do Z spektaklu Adama Walne- go (który schodzi ze sceny zlany potem jak po turec- kiej łaźni, do tego stop- nia daje z siebie wszystko) czy wreszcie niepokojące- go i demonicznego Bal- dandersa dwóch młodych Marcinów z Białegostoku – Bikowskiego i Bartni- kowskiego. W każdym ra-

zie w dwóch ostatnich spektaklach lalki – a mowa jest, przypominam, o festiwalu sztuki lalkarskiej – były obecne bardzo mocno, w Baldandersie momentami aż za bardzo, wręcz pochłaniając animatora-człowieka. No i była polska w wykonaniu, ale zagraniczna w koncep- cji Fasada z Białegostoku w reżyserii znanego u nas do- brze Eduarda de Paivy Souzy, jak zwykle u tego artysty mocno prowokująca obyczajowo i estetycznie. Banialu- ka zaprezentowała w ramach imprez niekonkursowych swoje dwa wybitne przedstawienia – Antygonę i Królo- wą Śniegu.

Konkurs, jak wiadomo, wygrały, idąc łeb w łeb, spektakle Spleen. Charles Baudelaire: Poematy prozą w wykonaniu Figurentheater Wilde & Vogel – absolut- nie mistrzowska impresja poetycka, energetyzujący po- kaz-koncert animacji – oraz także emanująca energią Ni- cość albo Cisza Becketta Teatro de Marionetas do Porto.

Moje serce trwa jednak najmocniej przy tradycyjnych Trzech muszkieterach z pilzneńskiego teatru Alfa, zresz- tą docenionych honorowym dyplomem POLUNIMA.

Przedstawienie było niejaką pociechą po zgonie Anto- na Anderlego – brawurowe, dowcipne, z żywą muzyką.

Śmiałam się cały czas jak dziecko, bo było to jak powrót do dzieciństwa – teatr parawanowy, lalki pacynki trak- towane przez swych animatorów z dużą dozą brutalno- ści dla komicznego efektu, ale i z ludzką czułością, gdy cierpią, przeżywając znane z powieści Dumasa przygo- dy. Teatr współczesny tak daleko odszedł od swych ko- rzeni i podstaw rzemiosła, że łza się w oku kręci przy oglądaniu tak czystych gatunkowo przedstawień – po- zorny anachronizm formalny jest dla mnie dzisiaj wy- znacznikiem odwagi i wręcz awangardy, bo tęsknię za lalkami na scenie.

Podobał mi się też Kopciuszek z wiedeńskiego teatru MOKI w reżyserii Jakuba Krofty, bo miał w sobie dowcip, drapieżność i organizujący całość pomysł na rozegranie Lalki z kolekcji

Antona Anderlego

Józef Wilkoń i dyrektor festiwalu Lucyna Kozień podczas wernisażu Agnieszka Morcinek Rzeźba Józefa Wilkonia Agnieszka Morcinek

Na poprzedniej stronie:

Festiwalowa karuzela przy- gotowana przez podopiecz- nych Teatru Grodzkiego Renata Morawska

(11)



R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e

Mieliśmy więc w programie festiwalu z jednej stro- ny galerię bohaterów z klasycznych bajek, jak Królowa Śniegu, Piękna i Bestia czy Kopciuszek, z drugiej zaś – korowód pokracznych stworów, obrazujących mroczne tajemnice ludzkiej duszy, a wywiedzionych z twórczości Kafki, Borgesa, Becketta czy Baudelaire’a. Na czele tego korowodu kroczył małomiasteczkowy urzędnik z Kaf- kowskiej Przemiany (Teatr Lalek Banialuka, reżyseria Aleksander Maksymiak), który w kołowrocie codzien- ności przeistoczył się w karakona. Aktorska postać bo- hatera przybrała formę skulonego na łóżku garniturowe- go pancerzyka. Temu przepoczwarzeniu z przerażeniem przyglądała się rodzina, równie niestabilna w swojej isto- cie: na proscenium żywiołowo aktorska, zaś w głębi sce- ny – hieratycznie lalkowa.

W stanie permanentnej transformacji znajdowali się także bohaterowie zaludniający oniryczny świat niemiec- kiego spektaklu Salto.Lamento lub Nocna strona rzeczy (Figuren Theater Tübingen, reżyseria Enno Podehl, Ka- rin Ersching, Frank Soehnle). Pełzające, chodzące i fru- wające maszkarony – mini- i nadmarionety animowa- ne przez Franka Soehnlego wyłaniały się z szuflad, szaf i najdziwniejszych schowków. Pojawiały się nagle i nagle znikały, próbując się wyzwolić z powtarzalnych gestów i sytuacji. Nie pozwalała im jednak na to powtarzalność

L i l i a n a B a r d i j e w s k a

Królewny i maszkarony

Tegoroczne bielskie dwudzieste trzecie już lalkarskie biennale zgromadzi- ło pod Szyndzielnią 25 teatrów z 13 krajów. Co łączyło te adresowane do dzieci i dorosłych spektakle, oprócz najprzeróżniejszych technik lalko- wych? Większość z nich podejmowała problem przemiany, dwoistości czy wręcz niestabilności natury ludzkiej, łatwo poddającej się różnym wpły- wom i naciskom.

bajki w pracowni krawieckiej, na prostej „maszynce” do grania, czyli ruchomym, obrotowym stelażu, na którym można wieszać kostiumy i manekiny. Czwórka młodych austriackich aktorów bawiła się równie świetnie jak wi- downia, z dezynwolturą przeskakując z języka na język.

Trochę to może i komercyjne, ale pełne wdzięku i dyna- miki, czego mi czasem brakowało przy spektaklach tak wyciszonych i skupionych na celebrowanej grze z rekwi- zytami jak np. Historia jednej lalki Władimira Zacharo- wa z Tomska. Nurt egzotyczny reprezentował Drewnia- ny koń z Teheranu, nurt naiwny Pépé i Gwiazda znanego w Polsce teatru cieni Gioco Vita z Włoch, nagrodzony zresztą przez jury dziecięce.

Były także organizowane tradycyjnie pokazy stu- denckie, bo jak słusznie zauważył honorowy prezydent UNIMA Henryk Jurkowski, szefowie szkół artystycz- nych powinni się wspólnie zastanowić, czy tylko uczyć młodzież odtąd dotąd, czy wykoncypować razem jakiś program, dzieląc się coraz liczniejszymi doświadczenia- mi ze spotkań z teatrem zagranicznym, odmienną wraż- liwością i koncepcją sztuki.

W związku z tym wszystkim wrażeń było aż nadto, pogoda cudna, pachniały bzy, róże i jaśminy, a wszyscy uczestnicy i goście festiwalu byli piękni i młodzi, i roze- śmiani jak lalki Antona Anderlego. Bardzo to miłe i bar- dzo potrzebne spotkania środowiska, nie mówiąc o naj- większej radości teatru – salach pękających w szwach od dzieci i młodzieży. Znów się udało.

Liliana Bardijewska – autorka książek i sztuk dla dzieci, krytyk teatralny i literacki, tłumacz, wydaw- ca. Współpracuje z „Teatrem Lalek”, „Teatrem”, „Sceną”,

„Nowymi Książkami”, była recenzentka „Gazety Wyborczej”. Jej sztukę Zielony Wędrowiec ma w repertuarze Banialuka.

(12)



R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e rytmów nocy, wyznaczana

przez dwójkę obecnych na scenie muzyków. Przez salę przebiegały na prze- mian śmiech i przejmują- cy dreszcz.

Podobne uczucia wi- downi wzbudzała niesta- bilność bohaterów bia- łostockiego spektaklu Baldanders (Kompania Doomsday, reżyseria Marcin Bikowski), opartego na motywach prozy Borgesa, Po- ego i Topora. Zamknięty w klatce turpistyczny dziwo- ląg ulegał nieustannej transformacji, zmieniając kształty, gabaryty, płcie i... techniki lalkarskie. Z wielkiego ma- nekina stawał się nagle miniaturowym Paluszkiem, zre- dukowanym nieomal do głosu. Niezmienna pozostawała tylko jego pazerność na świat i pogarda dla wszystkie- go, co nie jest nim samym.

Turpistyczne, dla odmiany – marionetkowe maszka- rony zaludniły także dekadencki świat złożonego z etiud spektaklu Spleen. Charles Baudelaire: Poematy prozą (Fi- gurentheater Wilde & Vogel, reżyseria Hendrik Man- nes), inspirowanego twórczością autora Kwiatów zła.

Zgoła inne podejście do świata mieli lalkowi bohatero- wie Becketta z portugalskiego spektaklu Nicość albo Ci- sza Becketta (Teatro de Marionetas do Porto, reżyseria zespołowa). Z pogodnym uporem zmagali się z absur- dami i przeciwnościami losu, wierząc, że każda następ-

na próba będzie zwycięska. Mimo że ich życie składało się z pasma powtarzalnych sytuacji, nie tracili nadziei na happy end, który obiecywała dynamiczna muzyka, kontrastująca z bezowocnością ich wysiłków. Podszy- ty absurdalnym humorem na poły kabaretowy spek- takl, w którym lalkom towarzyszyły hybrydowe formy, tworzone przez stopy, głowy i dłonie trójki animatorów w garniturach i melonikach, wzbudzał na przemian salwy śmiechu i dreszcz niepokoju.

Uśmiech podszyty smutkiem, a nawet zawstydze- niem budziła także Fasada (Białostocki Teatr Lalek i Duda Paiva Puppetry and Dance, reżyseria Eduardo de Paiva Souza). To mozaikowa opowieść o życiu w i wo- kół pewnej kamienicy, gdzie marazm i nuda sąsiadują z żywiołem mrocznych namiętności. Przed oczami wi- dzów przetacza się całe panoptikum ludzkich indywidu- ów, przywodzących na myśl filmy Felliniego – odraża- jąca właścicielka kamienicy, zalotna służąca, zahukana sprzątaczka, dobroduszna grubaska – lokatorka, skłóco- ne małżeństwo z przestraszonym dzieckiem, filozofujący pijak, milcząca, wiecznie szydełkująca sąsiadka, uliczni śpiewacy. Komentatorami błahych i dramatycznych zda- rzeń są tu dwa maszkarony z frontonu, które dowodzą, że każda, nawet najpiękniejsza fasada – także ta ludzka – może mieć swój wstydliwy rewers. Postaciom aktorskim sekundują w spektaklu zrośnięte z animatorami lalki, obumierające niekiedy na oczach widzów – jak wyśmia- na przez gawiedź grubaska rodem z filmów Felliniego, z której życie uchodzi niczym z gumowej piłki.

O ile w spektaklach dla dorosłych owe przemiany wynikały głównie z dwoistości i niestabilności ludzkiej natury, o tyle w widowiskach dla dzieci z reguły były po- wodowane ingerencją sił zewnętrznych. Wyjątek stano- wiła tu poznańska Pozytywka (Teatr Animacji, reżyseria Janusz Ryl-Krystianowski), gdzie umęczeni kieratem co- dzienności rodzice ulegają uprzedmiotowieniu i zmie- niają się w maszyny. Ojciec – w maszynę do pisania, zaś matka – w maszynę do szycia. Normalność przywróci dopiero melodia ich młodości, którą przypomni im sy- nek, naprawiając zepsutą pozytywkę.

We wszystkich innych spektaklach bohaterowie zmieniają się w wyniku własnych lub cudzych świado- mych działań. W bułgarskiej Pięknej i Bestii (Państwo- wy Teatr Lalek Stara Zagora, reżyseria Petyr Paszow) Bella odczarowuje księcia zaklętego w potwora, poru- szona jego miłością do... czytania książek. Nie bez po- wodu oboje mają postać lalkową przypominającą per- gaminowe manuskrypty (scenografia Silva Byczwarowa Pépé i Gwiazda,

Teatro Gioco Vita, Włochy Grzegorz Bury

Carmen funebre, Teatr Biuro Podróży, Poznań

Agnieszka Morcinek

(13)



R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e

i Wasił Rokomanow) – dla nich bowiem świat jest wiel- ką nieprzeczytaną księgą.

Z kolei świat włoskiej Królewny Śnieżki (Teatro Del Carretto, reżyseria Maria Grazia Cipriani) mieści się w masywnej szafie, gdzie na kolejnych piętrach rozgry- wa się historia pracowitych górników – krasnoludków, prowadzącej im dom królewny oraz dramat zawistnej królowej, która raz po raz przeobraża swą postać, by po- zbyć się rywalki. Wielka macocha w aktorskim wcieleniu kontrastuje z miniaturowymi lalkami innych bohaterów.

Ale sprawiedliwość ostatecznie zwycięża – Śnieżkę ratuje królewicz na białym koniu, zaś nagle zmalała do wielko- ści lalki królowa bezradnie miota się po pałacu.

Ciągłym przeobrażeniom ulegają też aktorscy boha- terowie austriackiego Kopciuszka (Mobiles Theater für Kinder MOKI, reżyseria Jakub Krofta) raz po raz pory- wani przez karuzelę wirujących kostiumów. Kopciuszek staje się na moment piękną księżniczką, Macocha – wy- niosłą Królową, strachliwy Ojciec – nieśmiałym Księ- ciem, a złośliwa Siostra – sumiennym Heroldem, a tak naprawdę wszyscy są młodymi ludźmi bawiącymi się w teatr. Z kolei Kaj i Gerda z bielskiej Królowej Śniegu (reżyseria Marián Pecko) trafiają do onirycznej rzeczy- wistości, gdzie świat zamknięty jest lodowymi taflami i gdzie niepodzielnie panuje Królowa/Król Śniegu, ciągle zmieniający swą postać. Wystawia on dzieci – w miarę ich dorastania – na wciąż nowe pokusy: zabawki, samo-

chody, biżuterię, modne stroje. Mimo wszystko jednak Gerda nie da się zatrzymać w swojej drodze do brata (w tym wariancie scenicznym bohaterowie Andersena to rodzeństwo) i pomoże Kajowi pozbyć się odłamków diabelskiego lustra.

Obiektem ulegającym przemianie w hiszpańskim spektaklu Człowiek bocian (Titiriteros de Binefar, reży- seria Paco Paricio) jest środowisko naturalne człowie- ka. Planowana autostrada zniszczy łąkę i jezioro, bę- dące schronieniem wielu zwierząt, a zarazem terenem zabaw. Dzieci postanawiają więc powstrzymać budowę, by uchronić swoich czworonożnych i skrzydlatych przy- jaciół, których sceniczne wcielenia stworzone z garnków, butelek, lejków, szczotek, trzepaczek i zmiotek były naj- lepszym upostaciowaniem idei tegorocznego festiwalu – wiecznej transformacji i niestabilności tak natury ludz- kiej, jak i otaczającego świata.

Były jednak w programie 23. MFSL spektakle, które przedstawiały inną wizję świata. Wśród nich – pastiszo- wi Trzej muszkieterowie (Divadlo Alfa, reżyseria Tomáš Dvořák), utrzymani w konwencji Puncha, oraz bielska Antygona Helmuta Kajzara (reżyseria Bogusław Kierc).

Ta ostatnia – to rzecz o niezmienności uczuć i warto- ści, poruszające widowisko, w którym ubranym w ja- skrawe kolorowe tuniki aktorom towarzyszyły przej- mujące w swojej bezbronności nagie drewniane lalki.

Tak oto sztuka lalkarska po raz kolejny dowiodła swojej uniwersalności, podejmując tematy najistotniej- sze i ubierając je w formę scenicznej metafory – dyna- micznej, nowoczesnej i silnie działającej na wyobraźnię widzów.

Trzej muszkieterowie, Divadlo Alfa, Czechy

Agnieszka Morcinek Salto.Lamento, Figuren Theater Tübingen, Niemcy

Grzegorz Bury

Spleen. Charles Baudelaire: Poematy prozą,

Figurentheater Wilde & Vogel, Niemcy Agnieszka Morcinek

(14)

0

R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e

Dzień z życia

M o n i k a Z a j ą c

Monika Zając – licencjatka polonistyki Akademii Techniczno-Humanistycznej w Bielsku-Białej, od paź- dziernika rozpoczyna studia magisterskie. Współpracuje z poświęconym bielskiej kul- turze portalem BB365.info.

Na festiwal spojrzała okiem zainteresowanej kulturą mieszkanki naszego miasta.

Komedianci, czyli plac Bolesława Chrobrego bez upominania

Dla mnie tegoroczny festiwal rozpoczął się od wystę- pu Komediantów. Przez półtorej godziny plac Bolesława Chrobrego zamienił się w istny amfiteatr. Rodzice roz- siedli się wygodnie na schodach, z góry spoglądając na swoje rozbiegane pociechy. Troskliwe mamy (normal- nie upominające, żeby nie biegać, bo można się pobru- dzić) pozwalały na wesołe harce. Dzieciaki, które zmę- czyły się bieganiem, przykucały przy scenie i z wielkim zachwytem podziwiały żonglerów. Wszak nie każdy po- trafi podrzucić jabłko, uchwycić, ugryźć i znowu podrzu- cić w rytm skocznej muzyki. Sprawa się jeszcze bardziej komplikuje, gdy komediant próbuje wskoczyć na drew- nianego konika, a pomaga mu w tym śmiałek z widowni.

Ile śmiechu i zabawy, gdy pan w kapeluszu się przewró- ci. W końcu się udaje, pan siedzi na koniku, trzyma lej- ce, śmiałek z widowni podaje mu miecze. Teraz na ma- leńkich twarzach pojawia się grymas niepewności, czy aby na pewno nic się śmiesznemu panu nie stanie. Chwi-

la skupienia. Jest, udało się! Pan w kapeluszu wykonał brawurowy popis. Ludzie biją brawo, a tu już inna spra- wa odciąga malca od sceny. Teraz czekamy na koloro- wy pochód z placu do teatru Banialuka. Przed orkiestrą dętą mażoretki w złotych strojach. Za nimi banda pira- tów. Wielobarwna gąsienica. Papierowy król. Tekturowy pojazd. I oczywiście uśmiechnięte dzieciaki.

Pépé i Gwiazda, smutna inauguracja

Najmniejszy cyrk świata Antona Anderlego miał być spektaklem inauguracyjnym. Jednak życie napisało wła- sny scenariusz. Baletnica spacerująca po linie, siłaczka, magik, klaun, żonglerzy przyjechały bez swojego reżyse- ra. Wraz z innymi lalkami zawisły w Galerii BWA, gdzie szybko zapomniane przez zwiedzających cicho opłaki- wały jego śmierć.

W zamian mogliśmy obejrzeć cieniowy Teatro Gio- co Vita z Włoch ze spektaklem Pépé i Gwiazda. Uroczą opowieść o przyjaźni pomiędzy chłopcem i źrebakiem.

Pépé, syn dyrektora cyrku, i Gwiazda przygotowują wy- Mam niekiedy wrażenie, że gdy mówi się w Biel-

sku-Białej o teatrze, ma się na myśli Teatr Polski.

Banialuka przez niektórych bywa stawiana na mar- ginesie. Może teatr dramatyczny bardziej przema- wia do widza niż lalkowy? A jednak raz na dwa lata to za sprawą Banialuki w Polsce i na świecie o Bielsku-Białej robi się głośno. To znak, że roz- poczyna się kolejny Międzynarodowy Festiwal Sztuki Lalkarskiej.

(15)



R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e

Dzień z życia

Impresje z pierwszego dnia 23. Międzynarodowego Festiwalu Sztuki Lalkarskiej

stęp na arenie. Pewnego dnia Gwiazda odmawia wyko- nania wyjątkowo niebezpiecznej sztuczki, za co zosta- je wygnany. Przyjaciele zostają rozdzieleni, ale jak to zwykle w bajkach bywa, w końcu udaje się im spotkać.

Przedstawienie zostało nagrodzone sowitymi oklaska- mi. Najfajniejsze jednak było to, że oto aktorzy zeszli ze sceny i przynieśli młodym widzom swoje cieniowe lal- ki. Każdy mógł zobaczyć, że ogromny i straszny na płót- nie wieloryb – w rzeczywistości jest uśmiechniętą rybką, a groźny pan dyrektor – cienkim pajacykiem.

Salto.Lamento lub Nocna strona rzeczy, czyli festiwal nie tylko dla dzieci

Niesamowicie magicznym miejscem w Banialuce jest Scena na Piętrze. Żeby się tam dostać, trzeba pokonać korytarze i schody. Przejść ścieżkami, którymi zwykle chadzają tylko pracownicy. Scena mieści się niemal na strychu, a strych należy przecież do najbardziej tajem- niczych i mrocznych miejsc w domu. Widz, pokonując kolejne schody, ma wrażenie, że zaraz wkroczy w świat niesamowity, w którym rzeczywistość zlewa się w jed- no z baśnią. Toteż wystawienie spektaklu Figuren The- ater Tübingen z Niemiec właśnie w tej kameralnej prze- strzeni było strzałem w dziesiątkę. Nie ma tam kurtyny, wchodząc na salę, od razu wkraczamy do czarodziejskie- go świata. Stajemy się w nim niezbędnymi aktorami, a każdy z nas za chwilę dostanie swoją rolę widza: znu-

dzonego, przejętego, zmęczonego, obecnego tu, bo tak wypada... Repertuar jest pokaźny. Nasze role obsadzo- no. Teraz ze sceny dociera hipnotyzująca muzyka. Mi- mowolnie zaczynam wystukiwać rytm. Pozwalam się wciągnąć do melancholijnego świata, gdzie aktor pro- si do tańca przeuroczą damę w białym kapeluszu i tiu- lach. Dama z gracją odpowiada na propozycję, delikat- nie niczym piórko unoszone na wietrze daje się ponieść ramionom partnera. Z grzecznością kłania się publicz- ności, ukazując swoją kościotrupią twarz. Zaczyna do nas docierać, że jesteśmy świadkami nie uroczych plą- sów dwójki zakochanych, a okrutnego dance macabre.

Dama z powrotem wraca na fotel, ale my już wiemy, że wszystko, co się wydarzy, będzie przez nią wyreżysero- wane. Otwiera się szuflada. Wypada z niej kartka, przez chwilę faluje na wietrze w takt muzyki. Co na niej jest?

Nie wiemy. Z rożnych zakamarków zaczynają wyłaniać się postaci. Ale nie są to miłe, bajkowe laleczki, kukie- łeczki, a przebiegłe maszkarony, pozłacane kościotru- py, odrażające potwory. One też zostają zaabsorbowane przez muzykę, biorą udział w tańcu śmierci. W kolej- nych przeobrażeniach pokazują nam ludzkie namięt- ności. Ambicje, bogactwo i władzę – nieistotne mrzon- ki w obliczu śmierci.

lalki

Czescy Komedianci na placu Bolesława Chrobrego

Agnieszka Morcinek Nicość albo Cisza Becketta, Teatro de Marionetas do Porto, Portugalia

Grzegorz Bury

(16)



R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e Drum Attack i Komedianci, czyli jak serce

miasta zabiło w płomieniach

Na zakończenie dnia zostaliśmy zaproszeni na kon- cert zespołu Drum Attack i pokaz czeskich Komediantów pt. Pali się, pali się. Na placyku przed teatrem z minuty na minutę przybywało więcej ludzi. Pokaz bębniarsko- taneczny miał w sobie coś z dionizyjskiej witalności, bra- wury. Nie bez znaczenie było to, że przyciągnął przede wszystkim młodzież. Organizatorzy, tworząc program, pomyśleli o wszystkich grupach wiekowych, o różnych gustach i guścikach, rytmach, barwach, dźwiękach. Po koncercie byliśmy świadkami oryginalnego pokazu ogniowego z muzyką. Żongler zamienił piłeczki i mie- cze na płonące pochodnie, co podniosło – również do- słownie – temperaturę przedstawienia.

23. MFSL okiem widza

Największym plusem festiwalu były, jak zawsze, spektakle plenerowe. Pokazy Komediantów, Carmen funebre Teatru Biuro Podróży, koncert bębnistów, pre- zentacja Teatru Grodzkiego udowodniły, że teatr to nie tylko cztery ściany, scena, kurtyna, rząd krzeseł, ale to przede wszystkim widzowie i aktorzy. W dodatku każ- dy mógł wziąć udział w tych misteriach.

Imponujący program przyciągnął dziennikarzy, zaproszonych gości, wy- cieczki szkolne. Nieste- ty, dało się też odczuć, że choć festiwal ma już wyro- bioną markę, mieszkańcy nie do końca to wykorzy- stali. Pomimo niskich cen biletów niektóre przedsta- wienia dla dzieci prezento- wane były przy nie do koń- ca zapełnionej widowni.

Z drugiej strony spekta- kle dla dorosłych budzi- ły wrażenie obleganych, chętnym zdarzało się nie zmieścić lub przestać pół- torej godziny w rogu sali.

Szkoda również, że wysta- wienie zwycięskiego Sple- enu nie zostało do końca dostosowane do możliwo- ści widza. Dało się słyszeć

głosy niezadowolenia z tego, że tekst był podany po an- gielsku – mieliśmy wszak do czynienia z poezją, co nawet znającym język utrudniło odbiór. A przecież, jeśli orga- nizatorzy nie chcieli odstępować od oryginału (wszyst- kie spektakle były grane w rodzimych językach), mogli wręczyć nam teksty na kartkach. Niestety, w myśl idei

„sztuka dla sztuki” zapomniano, że teatr jest przede wszystkim dla ludzi. Nasuwa mi się przekorna myśl, że najbardziej oklaskuje się to, czego się nie zrozumie, by nie zostać posądzonym o dyletantyzm...

Dyrektor festiwalu Lucynie Kozień udało się w dwu- mieście nad Białą stworzyć atmosferę wielkich festiwali znanych z Krakowa, Poznania, Wrocławia. Program był napięty do tego stopnia, że niektórzy ciągnęli zapałki, dokonując wyboru, na co pójść. Organizatorzy nie tyl- ko poprzez to, co było wystawiane na teatralnych sce- nach, ale też na chodnikowych płytach i kawiarnianych kafelkach zaprosili nas do lalkowego świata, tak bliskie- go świata ludzi. Pokazy udowodniły, że nasze miasto na- prawdę tętni życiem kulturalnym, szkoda tylko, że tak rzadko możemy się o tym dobitnie przekonać.

Nagrody 23. Międzynaro- dowego Festiwalu Sztuki

Lalkarskiej Nagrody Jury Profesjonalnego Grand Prix Spleen. Charles Baudelaire:

Poematy prozą – Figu- rentheater Wilde & Vogel

(Stuttgart, Niemcy) Nagroda Specjalna Nicość albo Cisza Becketta – Teatro de Marionetas do Porto (Porto, Portugalia) Nagroda Młodych Krytyków Spleen. Charles Baudelaire:

Poematy prozą Nagroda Jury Dziecięcego

Pépé i Gwiazda – Teatro Gioco Vita (Piacenza, Włochy) Dyplom Honorowy

Polskiego Ośrodka Lalkarskiego UNIMA Trzej muszkieterowie – Divadlo Alfa (Pilzno, Czechy)

Wieczorny występ Komediantów i grupy bębnistów Drum Attack

Agnieszka Morcinek

(17)

R e l a c j e

Korzystaj z tego, co świat ofiaruje, tak wiele ma do rozdania – to jedna z epikurej- skich sentencji Hildegardy Filas-Gutkowskiej. Swoje teksty, zarówno poetyckie, jak i prozatorskie, publikuje od lat 70. minionego wieku. Jak sama mówi, „zdobyła” już 160 tytułów czasopism (m.in. „Wieczór”, „Szpilki”, „Radar”), ale nie sposób wszyst- kich wymieniać. W swoim dorobku literackim ma także tomiki wierszy, m.in. Płoną- cy zmierzch czy Dotykanie życia. A właśnie życie, jako niezwykły i bezcenny dar, jest dla poetki jednym z tematów przewodnich. Trzeba z niego korzystać na wiele sposo- bów – czerpać radość, ale i uczyć się mądrości z trosk i cierpienia: Nie odwracaj się od przeciwności (...) trudy losu pokonuj stojąc.

W swych tekstach Hildegarda Filas-Gutkowska poświęca również wiele miejsca człowiekowi, snując refleksje nad jego naturą: Czasami trzeba sobie pomóc – harmo- nią duszy, modlitwą życia. Jej bohater liryczny to zwykły śmiertelnik przeżywający chwile słabości, momenty uniesień, z chęcią oddający się też marzeniom o tym, co dobre i piękne. Poetka często porusza temat miłości, tej pierwszej i tej dojrzałej, tej duchowej i tej cielesnej, w każdej widząc wielką wartość i niezbywalny element ludz- kiej egzystencji.

Jej teksty są niezwykle pogodne, optymistyczne i pozytywnie nastrajają odbiorcę.

Nic więc dziwnego, że zyskiwały uznanie czytelników. Zdobywała też wielokrotnie uznanie jurorów, otrzymała wiele nagród w takich ogólnopolskich konkursach, jak Łódzka Wiosna Poetów (1983), „Jan Paweł II – człowiek, którego podziwiam” (2002) czy turniej jednego wiersza w Skoczowie (2003).

Na Podbeskidziu Hildegarda Filas-Gutkowska jest znana nie tylko jako poetka zakochana w górach i Bielsku-Białej. Jest bardzo energiczną osobą i z dużym zaanga- żowaniem włącza się w animowanie życia kulturalnego regionu. Jest inicjatorką i or- ganizatorką cyklicznych spotkań „Z poezją o zmierzchu” w bielskim pubie Bazyli- szek oraz w Domu Kultury w Bielsku-Białej Lipniku, na których promuje twórczość początkujących poetów. Młodzi ludzie mogą liczyć na jej pomoc, opinie i uwagi, słu- ży im swoim doświadczeniem.

W kwietniu w Książnicy Beskidzkiej świętowano jubileusz 35-lecia pracy twór- czej Hildegardy Filas-Gutkowskiej. Na benefis przybyło wielu przyjaciół, znajomych i sympatyków jej prozy i liryki. Popłynęło wiele ciepłych słów, podziękowań, gratu- lacji, wystąpił też aktor Teatru Banialuka – Tomasz Sylwestrzak, przygrywając Jubi- latce na katarynce.

Poetka snuje wciąż wiele planów. Do najbliższych należy wydanie kolejnego zbio- ru tekstów pt. Jak to ongiś bywało, musi tylko znaleźć sponsorów. Zamierza również kontynuować dotychczasową działalność społeczną, którą określa mianem „od przed- szkola do seniora” i spotykać się z odbiorcami poezji, póki sił i zdrowia starczy.

Hildegarda Filas-Gutkowska urodziła się i mieszka w Biel- sku-Białej. Debiutowała w roku 1973. Od tamtej pory publikowała swoje utwory w wielu czasopismach, a także w antologiach zbiorowych (m.in. wydawanych w War- szawie, Żywcu, Żorach, Katowicach, Krakowie, Cieszynie, Ludźmierzu, Sławkowie) oraz tomikach indywidualnych (m.in.: W zapachu tarniny, 1980; Płonący zmierzch, 1982;

Śladem gorących cieni, 1990; Rozmodlone słowa, 1997;

Taniec jarzębiny, 2005). Należy do kilku grup literackich, takich jak Grupa Literacka Gronie w Żywcu, Bractwo Literackie Białego Pasterza w Krakowie, Klub Literacki ZNP Apostrofa w Bielsku-Białej i in. Jest także członkinią Stowarzyszenia Autorów Polskich oraz Górnośląskiego To- warzystwa Literackiego w Katowicach. Często uzupełnia swoje pisanie rysunkami.

Dotykając życia

J o a n n a F o r y ś

Joanna Foryś – polonistka, pisze recenzje literackie, teatralne, pracuje z uzdolnioną literacko młodzieżą.



I n t e r p r e t a c j e

(18)



R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e

H i l d e g a r d a F i l a s - G u t k o w s k a

Wystarczy nadzieja

Normalny czas pod dachem wieżowca – dzwonek budzika gwizd czajnika Ranne dzielenie chleba niespokojne słońce świtu łyk marzeń

W czystości dnia umiemy chcieć – wystarczy tylko trochę nadziei na jutrzejszy dzień

Miłość i ból

Cicho śpiewa księżycowi nocny wiatr kwietniową porą na parapecie wsparta tęsknota liczy gwiazdy

W pokoju smutek wypływa z umarłych marzeń gorzka łza nie zapłacze miodem chociaż żal...

Lata jak myśli nad życiem rozpięte miłość i ból – nic więcej tylko czas który całując – szydzi nadal będzie trwać

W Żabnicy

Po kolana brodzę

urokliwym zakątkiem ciszy...

Góry przyprószone mgłą spokój – tylko potok leśnym szmerem gawędzi z ptakami...

Ślad sarny w zimowej

pelerynie jak bajka Andersena brak tylko Gerdy

wołającej Kaja i serca z lodu nie ma...

Agata Tomiczek-Wołonciej

(19)



R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e

Powitanie dnia

Niebo się różowi rozespany świt przeciera oczy brzaskowi

jasność wskazuje słońcu wrota

Jeszcze nierozbudzone miasto mruga pojedynczymi światłami gdzieś klakson poderwał ptaki do lotu Idę wśród znajomych ulic nikt mnie nie mija mogę uśmiechać się do własnych myśli...

Jeśli ktoś zza firanki zauważy taneczny krok niech się nie dziwi – to tylko powitanie dnia w mieście które kocham

Nie klękaj

Korzystaj z tego co świat ofiaruje tak wiele ma do rozdania – nie wybrzydzaj posmakuj wszystkiego

Nie tylko piękno zachwyca umiej z uwagą spojrzeć wokoło poczuj zapach życia prawdziwego Nie odwracaj się od

przeciwności – staw im czoła tylko przed Bogiem klękaj trudy losu pokonuj stojąc

Sercem i słowem

By zaistnieć wśród was w blasku księżycowym i za dnia na harfie przygrywam życiu Rozkołysaną nadzieją wzlatuję w niebo dotykam strun sercem i słowem by nie pogasły ognie miłości Weźcie z moich dłoni garść wzruszeń w zamian dam to co oczyszcza każdego – p o e z j ę

(20)



R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e Karolina Micor: Urodziłeś się w 1959 roku w Bourne-

mouth* w południowej Anglii, 14 lat temu przeprowa- dziłeś się do Paryża. Skąd taka decyzja w wieku 35 lat i dlaczego właśnie Paryż?

Stephen Clarke: Zawsze dużo podróżowałem. We wspo- mnianym okresie miałem dobrą, jednak bardzo stresu- jącą pracę – pracowałem w wydawnictwie. Zarabiałem coraz więcej, co sześć miesięcy dostawałem podwyżkę, ale obarczano mnie też nowymi obowiązkami. Byłem li- derem czy też menedżerem projektów. Sytuacja stawała

się coraz bardziej stresująca, a ja nie miałem ani chwili czasu dla siebie. Miałem pieniądze, lecz nie miałem czasu ich wydawać. Stwierdziłem, że mam tego dość i postano- wiłem poszukać innego zajęcia. Zacząłem pracować dla pewnego czasopisma w Paryżu. Pensja nie była najlep- sza, ale i odpowiedzialność żadna, zero stresu i niewia- rygodnie długi urlop – trzydzieści siedem dni w roku.

Więc rzuciłem poprzednią pracę.

Czy jest w ogóle takie miejsce na Ziemi, gdzie chciałbyś osiąść na zawsze? Może Paryż?

Paryż jest wspaniały. Ale gdybym mógł, wiesz, gdybym był całkowicie wolny, chciałbym mieszkać przez trzy miesiące tu, trzy tam... Paryż, Miami, Los Angeles.

Porozmawiajmy zatem o Twoich upodobaniach zwią- zanych z krajami, które znasz: Wielką Brytanią, Fran- cją i Stanami Zjednoczonymi. Co podoba Ci się w nich szczególnie, a czego nie znosisz?

W Wielkiej Brytanii wszyscy mają obsesję na punk- cie pieniędzy, każdy Anglik wie dokładnie, ile jest wart jego dom i można go o to spytać o dowolnej porze dnia i nocy. Nie lubię tego. Z kolei Francuzi nie mają obsesji na punkcie pieniędzy, Francuzi mają bzika na punkcie swojego trybu życia. A mnie bardziej interesuje wygod- ne życie niż posiadanie wielkich pieniędzy.

A Stany Zjednoczone?

W Stanach Zjednoczonych uwielbiam pewien rodzaj na- iwności, graniczący czasem z nieświadomością. Ame- rykanie hołdują przekonaniu, które jest niezwykle in- fantylne, ale jednocześnie urocze. Wierzą, że jeśli będą ciężko pracować, wszystko stanie się możliwe. Oczywi- ście nie jest to prawda, ale oni w to wierzą, co dodaje uroku całej sytuacji.

Co czujesz, gdy odwiedzasz Wielką Brytanię obecnie, po tylu latach spędzonych za granicą? Czy jesteś teraz

O francuskim savoir-vivre i angielskiej kuchni – rozmowa ze Stephenem Clarkiem

Karolina Micor – bielszczanka, romanistka.

Studiowała i pracowała we Francji, w Kanadzie i Belgii.

Obecnie wykłada język francuski w Nauczycielskim Kolegium Języków Obcych w Cieszynie.

Lubię metropolie, bo jestem leniwy

K a r o l i n a M i c o r

(21)



R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e

innym Brytyjczykiem niż 14 lat temu? Czy są rzeczy, które szokują Cię w Twoim własnym kraju?

Tak, teraz jestem częściowo Francuzem... W Anglii za- wsze przeżywam szok, kiedy idę do restauracji, ponie- waż kiedy otworzysz angielską kartę dań, masz wraże- nie, że wzięłaś do ręki tomik poezji, wiesz, „jedwabisty pikantny sos”...

Tak, w polskich restauracjach jest podobnie.

Ale w Anglii to stek kłamstw! Po złożeniu zamówienia okazuje się, że „jedwabisty sos” smakuje jak papka z mi- krofalówki. Uderza mnie też fakt, że Brytyjczycy mają jednocześnie mnóstwo programów telewizyjnych o go- towaniu. I ludzie w domach spędzają w kuchni napraw- dę dużo czasu. Ale gdy idziesz do restauracji, okazuje się, że właściciele wydali miliony funtów na wystrój, miliony funtów na fryzury kelnerów i... ani grosza na jedzenie!

To naprawdę przykre. We Francji jest odwrotnie – jedze- nie może być naprawdę proste, ale wyśmienite.

Na Uniwersytecie Oksfordzkim studiowałeś języki francuski i niemiecki. Dlaczego nie piszesz także o Niemcach?

W Niemczech byłem za krótko. Piszę tylko o miejscach, które znam naprawdę dobrze. Sam nie wiem, ile razy by- łem w Stanach, spędziłem tam mnóstwo czasu. W Pary- żu podobnie. Moi najlepsi przyjaciele są Amerykanami, Brytyjczykami, czuję, że jestem wystarczająco kompe- tentny, by pisać o Stanach, natomiast nie czuję się upo- ważniony do pisania o Niemczech.

Twoje książki spotykają się zwykle z pozytywnym od- biorem. Czy natknąłeś się jednak również na krytykę?

Jakie zarzuty padają pod adresem Twojej twórczości?

Niektórzy twierdzą, że moje książki powielają stereotypy narodowe, uprzedzenia. Ale wówczas ripostuję: „W po- rządku, pokaż mi choć jedną rzecz w tej książce, która mija się z prawdą, dobrze?”. Do tej pory nikt nie zdołał tego zrobić, bo niektóre stereotypy są prawdziwe. I nie sposób od tego uciec. Moja rola polega na próbie wytłu- maczenia stereotypów. Na przykład ludzie we Francji, a przynajmniej w Paryżu, nie przestrzegają prawa. Uwa- żają, że prawo powinno dotyczyć innych ludzi, nie ich sa- mych. Ja tłumaczę, skąd się bierze taka postawa. Francuz uważa po prostu, że jego sposób życia jest niczym cen- trum wszechświata. I jeśli nie chce postępować zgodnie z prawem, to wynika to z jego filozofii: „Owszem, mam czerwone światło, ale to światło jest przecież mniej in- teligentne niż ja, więc nie może mi mówić, co mam ro- bić”. Powtarzam, istnieją pewne narodowe stereotypy, a ja staram się je tłumaczyć.

Czy to Twoja pierwsza wizyta w Polsce?

Tak.Jakie są Twoje wrażenia? Co Ci się tu podoba, a co nie przypadło Ci do gustu?

Ja... zawsze wypowiadam się pochlebnie o krajach, któ- re produkują piwo.

Coraz więcej Polaków decyduje się obecnie na życie w Wielkiej Brytanii. Czy masz jakichś polskich znajo- mych w rodzinnym kraju?

Jedna z moich najlepszych przyjaciółek jest w połowie Polką. Gdy byłem w Warszawie, odwiedziłem jej ciot- kę, która jest kierowniczką kawiarni A. Blikle, wybra- łem się do niej na ciastka.

Wychowałeś się w Bournemouth, mieście wielkości Bielska-Białej. Czy rozważasz możliwość powrotu na stałe w rodzinne strony?

Raczej nie. W Bournemouth podoba mi się jego poło- żenie – nad morzem, więc zawsze coś się dzieje. Gdy tam mieszkałem, była to bardzo dynamiczna miejsco- wość. Spędzałem mnóstwo czasu na plaży, od kwiet- nia do października. Latem, gdy była ładna pogoda, nie chodziłem do szkoły. Mama pisała mi usprawiedliwie- nia, jakobym na przykład dostał ataku apopleksji i nie mógł uczestniczyć w zajęciach. I dzięki temu chodzili- śmy sobie na plażę.

Większość czasu spędzasz w wielkich miastach. Czy Twoim zdaniem te mniejsze mają dziś szanse na rozwój, na przyciągnięcie młodzieży?

Lubię miejsca kosmopolityczne, a że z natury jestem le- niwy, lubię mieć szybki dostęp do wszystkiego. Nawet w Paryżu zawsze staram się mieszkać blisko miejsc, gdzie mogę pójść obejrzeć film czy wypożyczyć DVD, wystar- czy pięć minut marszu i już mam dostęp do DVD. Albo gdy chcę pójść do indyjskiej restauracji, nawet jeśli w Pa- ryżu nie jest ich aż tak wiele (ale ponieważ jestem Angli- kiem, muszę raz w tygodniu zjeść coś indyjskiego, ina- czej umrę). Podsumowując, lubię metropolie, bo jestem leniwy.

Stephen Clarke (ur. 1959), brytyjski pisarz od 14 lat mieszka- jący w Paryżu. Jest autorem bestsellerów Merde! Rok w Pary- żu, Merde! W rzeczy samej oraz Jak rozmawiać ze ślimakiem.

Dziesięć przykazań, które pomogą ci zrozumieć Francuzów. Pi- sarz był gościem Festiwalu 4 Pory Książki. Poplit (16–19 kwiet- nia 2008) i spotkał się z bielszczanami w Książnicy Beskidz- kiej w Bielsku-Białej.

Więcej o autorze na stronie: www.stephenclarkewriter.com.

?

* Nadmorskie miasto na południu Anglii, 163 000 mieszkańców.

Stephen Clarke podpisuje swoje książki

Archiwum Książnicy Beskidzkiej

Cytaty

Powiązane dokumenty

(Maciejowski: – Tam jest takie wzgórze obok uniwersytetu, na którym już stoi po- mnik Osieckiej, pomnik Niemena, pomnik Grotowskie- go. Czujesz się tam jak w raju arty-

Ryzyko utraty pasji dotyczy również mnie. Pasję trzeba w sobie utrzymywać, wciąż trzeba się rozwijać, pracować nad sobą jako człowiekiem. Zresztą najbardziej w zawodzie

Takiego wyzwania jeszcze przed nami nie było i tego poloniści, a także znawcy języka polskiego i pol- skiej kultury, muszą się dopiero uczyć.. Dobrym przy- kładem jest

IV Dni odby- ły się już w Górkach Wielkich i wpisywały się w inau- gurację działalności Centrum (w programie znalazł się m.in. panel dyskusyjny z udziałem Władysława

przez UNESCO, a także w róż- nych gremiach europejskich pokazuje, że przez edukację kulturalną rozumie się dziś edukację artystyczną, edu- kację twórczą, edukację

Za jego kadencji w galerii pojawiła się również fotografia, były np.. wystawy

To również Muzeum Techni- ki i Włókiennictwa, gdzie też dzieje się dużo.. W jesieni otworzymy tam nową galerię na 500 metrach

Trzeba rozpoznać możliwości własnego organizmu, nie tylko po to, aby nie przeszarżować, ale przede wszystkim po to, aby uszano- wać działanie czasu, umieć się pogodzić