• Nie Znaleziono Wyników

Odrodzenie : tygodnik, 1948.07.25 nr 30

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Odrodzenie : tygodnik, 1948.07.25 nr 30"

Copied!
8
0
0

Pełen tekst

(1)

Z „ D Z I E N N I K A “ S A M U E L A P E P Y S A ■ P A R Y S K I E W Y N U R Z E N I A R E Y M O N T A *

C Z Y T E L N I K

C Z Y T E L N I K

R o k V

ODRODZENIE T Y G O D N I K

Warszawa, d n ia 25 lipca 1948 r.

N akład : 40.000

Redakcja : Daszyńskiego 16

Administracja : Daszyńskiego H

C e n a 25 zł

i \ r 30 (191)

JERZY ANDRZEJEWSKI

OTRZYMAŁ

NAGRODĘ „ODRODZENIA”

Jury nagrody „Odrodzenia” iu składzie: Zofia Nałkowska, Tadeusz Breza, Jarosław Iwasz­

kiewicz, Juliusz Kleiner, Julian Krzyżanowski, Kazimierz Wyka i Stefan Żółkiewski na posiedzeniu w dniu 20 lipca 1948 r. uznało większością głosów za najwybitniejszą

pozycję literacką ostatniego roku powieść

JERZEGO ANDRZEJEW SKIEG O „POPIÓŁ I D IA M E N T “

oraz postanowiło przyznać mu tegoroczną nagrodę „Odrodzenia“ w wysokości 250 000 zł

Kontrkandydatami do nagrody byli m kolejności otrzymanych punktom:

1. ADOLF RUDNICKI — „Szekspir“

2. T A D E U S Z B O R O W S K I — „P o że g n a n ie z M a rią “ 3. HELENA BOGUSZEWSKA — „Czekamy na życie“

4. KSAWERY PRUSZYŃSK1 — „Karabela z Meschedu“

5. LUCJAN RUDNICKI — „Stare i noire“

POZA TYM WYRÓŻNIONO NASTĘPUJĄCE KSIĄŻKI, KTÓRE PODAJEMY W

Kazimierz Brandys — „Samson“

Jerzy Broszkiemicz — „Oczekiiuanie“

Halina Maria Dąbrouuolska — „O Karolu Irzykowskim“

«

Maria Dluska — „Wersufikacja polska“

Stanisłaiu Dygat — „Pożegnania“

Parne! Hertz — „Sedan“

Ludwik Hirszfeld — „Historia jednego życia“

Stefan Kisielewski — „Zbrodnia

u j

dziel­

nicy północne)“

'W Kolt — „O Lalce Prusa“

Wacław Kubacki — „Kryiyk a twórca“

JERZY ANDRZEJEWSKI

PORZĄDKU ALFABETYCZNYM:

Michał Rusinek— „Prawo jesieni” i „Igra­

szki nieba“

Stefan Szuman — „O istocie i kunszcie poezji lirycznej“

Władysłauj Tatarkiewicz — ,,0 szczęściu“

Wojciech Żukrowski — „Piórkiem Oa*

minga“

MirosłaiD Żuławski — „Ostatnia Europa“

Joanna Żruirska — „Cienie ojczyzny“

#

Przypom inam y, że nagrodę „O drodzenia'" ufundow ała w 1945 roku S półdzielnia W ydaw nicza „C z y te ln ik “ i że pierw szym je j laureatem b y ł Tadeusz Breza, autor

„M u ró w Jerycha", następnie zaś w r. 1947 Jarosław

Iw aszkiew icz za „N o w e le w ło skie " i „N o w ą m iłość"

(2)

)

Str. 2 O D R O D Z E N I E Nr 30

List otirartjj do narodu amerykańskiego

Howard Jasi jest jednym z najhardziej postępowych pisarzy Stanów Zjed­

noczonych. Dwie jego powieści „Droga do wolności" i „O statnia granica" zdo­

byty sobie wielkg poczytność zarówno w Ameryce, jak i w Europie. Stojąc na czele Komitetu Pomocy dla Emigrantów Antyfaszystowskich został wraz z dziesięcioma swoimi współpracownikami postawiony w stan oskarżenia przez osławioną Komisję dla Badania Działalności Antyamerykańskiej i skazany na karę więzienia i grzyw ny, Sąd Najwyższy odrzucił jego skargę apelacyjną.

M o i p rz y ja c ie le A m e ry k a n ie ! Chęć z w ró c e n ia się do m ilio n ó w lu d z i d o b re j w o li zam ie s z k u ją c y c h nasz k r a j, je s t z m o je j s tro n y w p e w n y m sensie zaro zum ia ło ścią. Na d łu g ie je d n a k m iesiące z a m k n ię ta je s t d la m n ie d ro g a do w s z y s tk ic h naszych gazet, czasopism i ro z g ło ­ śni. S p o tw a rz y ć c z ło w ie k a i n ie dać m u m o ż liw o ś c i o b ro n y — o to ja k w dzis ie js z e j A m e ry c e w y g lą d a

„w o ln o ś ć p ra s y “ .

B y ło b y je d n a k z m o je j s tro n y n ie w y b a c z a ln y m z a n ie d b a n ie m , g d y b y m n ie z a b ra ł głosu w z w ią z k u z w c zo ra jszą od m ow ą ro z p a trz e n ia p rz e z ' Sąd N a jw y ż s z y S ta n ó w Z je d ­ noczonych a p e la c ji R a d y Z je d n o ­ czonego K o m ite tu P om ocy A n t y f a ­ s z y s to w s k im E m ig ra n to m . N ie czas te ra z c ie rp ie ć w m ilc z e n iu .

Z a k ilk a d n i je de naście m ężczyzn i k o b ie t zosta nie w trą c o n y c h do w ię z ie n ia . P oniosą o n i k a rę za po­

d w ó jn e p rze stę pstw o . Po p ie rw s z e

— że są a n ty fa s z y s ta m i, po d ru g ie

— że w c ią g u d łu g ic h la t s ta r a li się leczyć ch o rych , n a k a rm ić g ło d ­ n ych , pom óc r a n n y m b o jo w n ik o m o re p u b lik a ń s k ą H is z p a n ię . Z a to o b w o ła n o ic h p rze stę pca m i.

O d d w u la t — m y, Rada K o m i­

te tu P o m o cy A n ty fa s z y s to w s k im U chodźcom , je ste śm y ścig a n i, p rz e ­ ś la d o w a n i i śle d ze n i; nasi p rz e ś la ­ d o w c y je d n a k n ie p o t r a f ili p rz e d ­ s ta w ić n a m in n y c h z a rz u tó w , pró cz ty c h , k tó r e w y m ie n iłe m . Z ezna nia złożone w sądzie pod prz y s ię g ą za­

p e łn ią s e tk i stro n , a przecież n ie u ja w n io n o in n y c h fa k tó w prócz ty c h , k tó re tu w y m ie n iłe m .

N ie k tó r z y tw ie rd z ą , że jesteśm y a g e n ta m i obcego p a ń s tw a . K ła m ią b e z w s ty d n ie . I n n i u trz y m u ją , że je s te ś m y n a s ta w ie n i a n ty a m e ry - kańsko. U w ażam , że to o n i w ła ś n ie są a n ty a m e ry k a ń s k o n a s ta w ie n i, n ie zna m b o w ie m lepszych, b a r­

d z ie j o d d a n y c h ty m w s p a n ia ły m za­

sadom, k tó re w s ła w iły nasz k r a j, h a rd z ie j lo ja ln y c h A m e ry k a n ó w ’ -+-

n iż m o i to w a rzysze — c z ło n k o w ie te j ra d y.

To, że id z ie m y do w ię z ie n ia , n ie m a w ie lk ie g o znaczenia. W o lim y b yć p o z b a w ie n i w o ln o ś c i, n iż przed K o m is ją d la B a d a n ia D z ia ła ln o ś c i A n ty a m e ry k a ń s k ie j o d s tą p ić od za­

sad w s p ó ln y c h n a m i naszem u k r a ­ jo w i. P rz y c z y n y je d n a k , dla k tó ­ r y c h w trą c a ją nas do w ię z ie n ia , m a ją o g ro m n e i zaiste tra g ic z n e znaczenie d la w s z y s tk ic h A m e r y ­ k a n ó w . Z c h w ilą b o w ie m z a m k n ię ­ c ia nas w w ię z ie n iu an ty fa s z y z m s ta je się prz e s tę p s tw e m w e d łu g p r a w naszego k r a ju . S ta je się p rz e ­

s tę p stw e m m iło s ie rd z ie . S ta je się prz e s tę p s tw e m n ie s ie n ie pom ocy c h o ry m i g ło d n y m , je ś li p rz e k o n a ­ n ia p o lity c z n e ty c h , k tó r y m p o m a ­ gacie, są o d m ie n n e o d p rz e k o n a ń p o lity c z n y c h K o m is ji d la B a d a n ia D z ia ła ln o ś c i A n ty a m e ry k a ń s k ie j.

J e s t to bolęsne i prze ra ża ją ce o- strzeżenie d la d z is ie js z e j A m e r y k i!

N ie m ożem y i n ie w o ln o n a m się z ty m zgodzić. N ie p o trz e b u ję i n ie z a m ie rz a m p ro s ić o prze ba czenie d la m o je j ojc z y z n y . Z a do brze ją znam i za b a rdzo ją kocham . D z ie ­ s ią tk i m ilio n ó w spośród w as czy­

ta ło m o je k s ią ż k i; n ie p o trz e b u ję

\yas p rz e k o n y w a ć , że każde m o je s ło w o b y ło p o d y k to w a n e m iło ś c ią , tro s k ą i sza cu n kie m dla tego k r a ­ ju , w k tó r y m się u ro d z iłe m i w y ­ c h o w a łe m N ie m ogę m ilczeć, gdy g ru p a n ie g o d z iw c ó w c z y n i go o- d ra ż a ją c y m w oczach c a łe j m iłu ją ­ cej w o ln o ś ć lu d zko ści.

G łos m ó j będzie usłyszany. G łos d z ie s ię c iu o d w a ż n y c h m ężczyzn i k o b ie t, z k t ó r y m i p o d zie lę los w ię ź ­ n ia, będzie usłyszany. I w asz głos, p rz y ja c ie le m oi, A m e ry k a n ie , po­

w in ie n b y ć ta k ż e u s łysza n y, re a k ­ c ja b o w ie m r o b i n o w y k ro k , b y z b liż y ć s ię do o w e j stra szn e j i n ie ­ lu d z k ie j nocy, k tó ra zaległa nad w ie lo m a k r a ja m i, a k tó rą lu d z ie n a ­ z y w a ją faszyzm em .

N o w y J o rk , 15 czerw ca 1948 r.

H ow ard Fast

TADEUSZ URGACZ - --- • v t 7<-. fłh':

GRECKIM GŁOSEM

A te n y d e filu ją ! P ły n ą b y k i-c z o łg i.

A m e r y k a n ie p e r fu m u ją s z ta n d a ry do akcji', a r m a ty , p a n c e rn ik i z m o rd a m i w g re c k im m o rzu , g a lo p u ją c a k a w a le r ia c y w iliz a c ji.

K tó ż to k a z a ł u k o c h a n e j

drugiej p ó łk u li w y d o b y ć z s z u fla d y te ro c z n ik i że la s tw a , te fre s k i zęb ó w s ta lo w y c h , k r w i p o ły k a c z k i n a u lic a c h H e lla d y -

K a u c z u k o w e z e ló w k i p ie c h o ty m o rs k ie j i 48 g w ia z d id z ie A k ro p o le m .

A te n y d e filu ją . R a z — d w a — tr z y . A te n y k r w i ą h a n d lu ją j a k ty to n ie m .

T y c h lu f , ty c h o d le w ó w z g ą s ie n n ic z y m p y s k ie m , ty c h w ęszących b u ld o g ó w p a n c e re k — n ie p rz e jrz y s z . L u d z k ie zoo, z a m o rs k ie c h y tre anielasko.

H a llo , h a llo , u w a g a ! U S A

e k s p o rtu je w olność do G re c ji.

To n ie p r a w d a ,

te n ie p ra w d a , że ży". p re z y d e n t R oosevelt.

T o n ie p ra w d a , i e b y ł j u ż M a r a to n .

A te n y m a ją ż y ł y puste.

N ie !, m ias to o tw o rz y jeszcze tys ią c ż y ł, s ta re p rz e k u p k i u t k n ą w sp rze d a ży w in a , p a trz ja k z a w ie w a z a o rty ,

ląd

się od g ó r w y b rz u s z y ł.

C óż m o r d y p a n c e rn ik ó w — ju ż o w o cu je s o c ja liz m , p ow staniec, m a lu t k i H e ra k le s ,

— je g o k u la n ie k ła m ie — b ie g n ie s z ta n d a r w oln ości na A k ro p o lu z a tk n ą ć , j a k m y ś m y go z a tk n ę li n a B ra n d e n b u rs k ie j b ra m ie .

Z „Dziennika“ Samuela Pepysa

OD T Ł U M A C Z A

„ Dziennik" Samuela Pepysa, pisany szyfrem w latach 1660— 1669 jest znakomitym, jeśli nie najznakomitszym utworem tego rodzaju. O jego trwałej wartości świadczą coraz nowe jego angielskie wydania, z których ostatnie, sta­

nowiące wybór „popularny" ukazało się w roku ubiegłym. Jako obraz ówcze­

snego- społeczeństwa Anglii, a zarazem — wewnętrznych i osobistych przeżyć autora, „D zienn ik" jest prototypem wielkich powieści środowiskowych i psy­

chologicznych X IX i początków X X wieku. Sam Pepys łączy w sobie kla­

sycznie angielskie cechy mieszczanina, wytrawnego polityka, świetnego admi­

nistratora i mistrza kompromisu. We wszystkim nadto urasta ponad przecięt­

ność, a zmysł obserwacyjny, wielka wrażliwość na wszystkie przejawy życia, miłość istnienia, upodobanie w sztukach pięknych, poczucie społeczne i bogac­

two spraw osobistych — \czynią z niego indywidualność zgoła niepospolitą. Co do jego znaczenia w życiu publicznym A nglii, już Trldcaulay nazywa go „n a j­

znakomitszym Sekretarzem A dm iralicji w dziejach tego U rzę du ". A rth u r Bryant zaś, autor trzytomowej biografii Pepysa, w przedmowie do jej tegorocznego w y­

dania powiada, że M arynarka Angielska, która przyczyniła się do zniweczenia potęgi Hitlera, jest po dziś dzień rządzona według zasad wypracowanych trz y ­ sta lat temu przez Samuela Pepysa.

Z przygotowanego przeze mnie polskiego wyboru „D ziennika" podaję dwa fragmenty. Jeden z nich podkreśla pewne podobieństwa ówczesnej A ng lii do Polski, drugi — pewne między tym i dwoma krajami różnice.

Pojedynek

29.VlI.1667 ro k . M ó j k re w n y , R o­

ge r Pepys i pa n C reed p o szli ze m n ą na ob ia d i b a rd z o b y ło w eso­

ło ; ale m ię d z y in s z y m o p o w ia d a li m i o d z iw n ie ś m ia ły m k a z a n iu dr.

C re y g h to n a , k tó r e m ia ł on w c z o ra j prze d K r ó le m ; ja k o g rz m ia ł p rz e ­ c iw grzechom D w o ru , a o s o b liw ie p rz e c iw ro z w ią z ło ś c i, d a ją c p rz y ­ k ła d y a p rz y k ła d y , ja k to D a w id a całe k r ó le s tw o . za ten ty lk o grzech ro z p u s ty u p a d ło ; i o naszej n ie - d b a ło ści w o p a try w a n iu zam ków , k tó re z osta w io no bez p ro c h u i a- m u n ic ji w czas, gd y nas H o le n d ro - w ie n a s z li; i ja k o zem d la ło w nas m ę s tw o s ta ro żytn e , żeśm y sobie d a li p k rę ty z w ła s n y c h p o rtó w w y ­ biera ć. A w te m Çreed nuże nam o p o w ia d a ć h is to r ię o w c z o ra js z y m p o je d y n k u , ja k i się o d b y ł w Co­

v e n t G a rd e n m ię d z y S ir H. B ella s- sesem i T o m e m P o rte re m . W a rto zapisać dla p a m ię c i g łu p s tw o ich sporu, a lb o w ie m to je s t ob raz te ­ raźn ie jszeg o sta n u w s z y s tk ic h rze­

czy w ty m tu K ró le s tw ie . O ba j te ­ d y je d li w c z o ra j o b ia d u s ir R o ­ b e rta C a rra , u k tó re g o , ja k się zdaje, lu d z ie tęgo p iją , k a ż d y k to p rz y jd z ie . I ow óż c i d w a j, n a jw ię k ­ si m ię d z y sobą p rz y ja c ie le , ja c y być m ogą n a / ś w ie c ie ro z m a w ia li ze sobą a s ir Bellasses m ó w ił tro c h ę g ło ś n ie j n iż m a w z w y c z a ju do T om a P o rte ra , u d z ie la ją c m u ja k ie jś ra d y. K to ś z k o m p a n ii, po- bo k sto ją cy, s p y ta ł: „C z y to on i się kłó cą, że ta k tu głośno m ó w ią ? “ S ir Bellasses, usłyszaw szy to, rz e ­ cze: „C h c ie j, m ości pa nie, w ie d z ie ć , że ja się n ig d y n ie kłócę, t y lk o za­

ra z b iję ; i m ie j to za m ó j o b y c z a j“ .

— „C o? — m ó w i na ow o T o m P o r­

te r. — B iję ? C h c ia łb y m w id z ie ć w A n g lii c z ło w ie k a , co b y m n ie ś m ia ł u d e rz y ć !“ N a to s ir B e lla s ­ ses d a ł m u po u c h u ; i w n e t zaczęli się ta m bić, ale ich rozd zie lon o. Po n ie ja k im czasie T o m P o rte r w y ­ szedł, a s p o tka w szy D ryd en a. poe­

tę, o p o w ie d z ia ł m u te n in te re s i że p o w z ią ł re z o lu c ję b ić się n a ty c h ­ m ia s t z s ir Bellassesem ; bo je ś li zaraz b ić się n ie będzie, to ju t r o p rz y ja c ie ls tw o w e ź m ie górę i z n ie ­ w aga zostanie p rz y n im ; tem u chcąc zabiec, p r o s ił D ry d e n a , aby przez je g o p a c h o lik a m ó g ł w ie ­ dzieć, ja k ą drogą S ir Bellasses po- je dzie . N ie za b a w e m d a li m u znać.

^e k o la s k a S ir H. Bellassesa n a d ­ jeżdża; te d y T o m P o rte r w ysze dł i k a w ia r n i, gdzie b y ł s ie d z ia ł cze k a ją c na w iado m ość, z a trz y m a ł po­

w óz i każe B ella ssesow i w ysiąść.-—

„J a k ż e To — m ó w i Bellasses. — N ie

' V / ' v*' •'•'■■'ï. ,

N i e d y s k r e t n e w s n o m n i e n i a

będziesz się na m n ie p o ry w a ł, k ie ­ d y w y s ia d a m z kolasy? C z y li bę­

dziesz?“ — „ N ie — o d po w ia da T om P o rte r“ . T e d y B ellases w y s ia d ł i obaj do szabel. K ie d y Bellasses od­

rz u c ił pochw ę, T om s p y ta ł go, czy gotów ? T a m te n o d p o w ie d z ia ł, że g o tó w i zaczęli się b ić w p rz y to m - ści k ilk u zn a jo m ych . P o k r w a w ili je d e n d ru g ie g o , a Bellasses ta k do.

stał, że b o ją się, ab y n ie u m a rł; i czując się ciężko ra n n y m , z a w o ła ł k u sobie T om a P o rte ra , i u c a ło w a ł go prosząc, żeby s z u k a ł dla sie bie w yb ie g u . — „B o — m ó w i — tyś m n ie u s ie k ł, ale ja się w ezm ę na sposób, żeby stanąć na nogach i stać p ó k i ty stąd n ie u jd zie sz ta k , by cię n ik t n ie po strze gł, bo n ie chcę, żebyś b y ł c ią g a n y o to, coś z r o b ił“ . I n ie w ie m , z a li T om P o rte r uszedł albo nie, ale po kaza ł B ellassesow i, że sam ta k ż e je s t ra n io n ; i teraz obaj są chorzy, a Bellasses — z n ie ­ b e z p ie c z e ń s tw e m dla życia. Dopie- ro ż c i to p ię k n y p rz y k ła d ! B e lla s ­ ses — poseł do P a rla m e n tu , a obaj e k s tra o rd y n a ry jn i p rz y ja c ie le !

1. V I I I . B y liś m y z p a ń s tw e m T u r ­ n e r na o b ie d z ie u s ir W. P ena; p o ­ dano pa sztet ze z w ie rz y n y , k tó r y ś m ie rd z ia ł ja k sto d ia b łó w . A n ie d o s ta liś m y w ie le w ię c e j ponadto, prócz b a ra n ie g o uda i p a ru k u r ­ czaków . A le m b y ł w esół, a po o- b ie d z ie na p ro ś b y pań poszedłem z n im i do te a tru p ie rw s z y ra z o d ­ k ąd H o le n d ro w ie n a je c h a li nasze brze g i B y liś m y w T e a trz e K r ó le w ­ s k im na sztuce „ W ie js k ie obycza­

je “ . T e a tr b y ł p ra w ie p u s ty — ni- g d ym jeszcze ta k pustego n ie w i ­ d z ia ł — a sztuka zła Po tea trze poszliśm y do g a rd e ro b y , żeby po-

ro z m a w ia ć z p a n ią K n ip p (a k to rk a

— przyp , tłu m .), k tó r ą z a b ra liś m y k a re tą w s tro n ę Chelsey do N e a t Houses i ta m w lo ży z p n ia dębo­

wego s ie d z ie liś m y ś p ie w a ją c i ga­

da ją c a jedząc: m o ja żona b y ła bez h u m o ru , ja k zawsze, k ie d y ta k o ­ b ie ta (tj. K n ip p — p rz y p . tłu m .) je s t z n a m i.

8 V I I I . S ir H e n ry Bellasses u m a rł z ra n y o d n ie s io n e j w p o je d y n k u z T om em P o rte r; i p ię k n a to zaiste rzecz słyszeć, ja k c a ły ś w ia t gada 0 n ic h ja k o o d w u szalonych, co się p o z a b ija li z koch an ia

Admirał Sir Krzysztof Myngs

26.X.1665. S ir K rz y s z to f M y n g s i ja w odą do T o w e r; d o w c ip n y i w y ­ gadany z nieg o człe k i szczerze m ó ­ w i o s w o je j p a ra n te li i że je s t sy­

nem szewca.

8 V I 1666. (w czasie n a ja z d u H o ­ le n d ró w na b rz e g i A n g lii — przyp . tłu m .). S ir K rz y s z to f M yngs po- s trz e lo n w tw a rz i ra m ię , w k tó r y m k u la u tk w iła . I W ie lk i Boże, ja k ą m e la n c h o lią c a ły D w ó r z d ję ty , a w c ię ż k ic h m y ś la c h po grążeń o te j o s ta tn ie j klęsce (bo to b y ła klęska), ,gdy ta k ba rdzo i ta k n ie ro z s ą d n ie

o c z e k iw a liś m y zw yc ię s tw a .

10. V I. D ziś w ie c z o re m d o w ie d z ie ­ liś m y się, że S ir K rz y s z to f M yng s u m a rł ze sW oich ran.

13. V I. Będąc p ro szo n ym na p o ­ grzeb S ir K rz y s z to fa M yngsa, p o ­ szedłem, ale c ia ło ju ż w y w ie ź li b y ­ l i do kościoła. T e d y ja do kościoła 1 w y s łu c h a w s z y nabożeństw a, zo­

s ta łe m aż go p o g rz e b a li. S po tka-

g v/ 1g ) ' i » ( : r / r t fOT J f i l O G f

łe m ta m S ir W. C o v e n try 'e g o (k tó ­ rego p rz y w io d ła w ie lk o ś ć ducha, żadnej zasię znacznej persony o- prócz nieg o n ie b y ło ) i o d je c h a łe m j z n im jego kolasą ; a gd yśm y ju ż w n ie j s ie d z ie li, z d a rz y ł się e k s tra - o r d y n a r y jn y w y p a d e k , je d e n z n a j- | b a rd z ie j ro m a n ty c z n y c h , ja k ie w ! ży c iu słyszałem i w k tó r y a n i m ó g ł­

bym u w ie rz y ć , je ś lib y m sam, tego nie w id z ia ł, a b y ło ta k : O k o ło t u ­ zina u d a ły c h , k rz e p k ic h , p rz y s to j­

nych m ężczyzn podeszło do p o ja z ­ d u ze łz a m i w oczach i je d e n z n ic h , p rz e m a w ia ją c za resztę zaczął m ó- j w ić do S ir C o v e n try 'e g o : — „J e s t nas tu ta j d w u n a s tu , cośm y s łu ż y li pod z m a rły m k o m a n d o re m s ir [ K rz y s z to fe m M yngsem . I d łu g o ś m y | go z n a li i m iło w a liś m y go. W szy- ; scy. je d e n w d ru g ie g o , ra d z ib y ś m y za niego się o fia ro w a ć i za n ie g o się pom ścić. W szystko, co m a m y —1 \ to nasze życie. D o pra szam y się ła s ­ k i, żeby Jego K sią żęca W ysokość I (K sią żę Y o r k u — p rz y p . tłu m .) d a ł i na m s ta te k o g n io w y (b ra n d e r — przyp. tłu m .); tu o to je s t nas d w u ­ n a stu; niech Wasza M iło ś ć w y b ie ­ rze je dn ego na ko m e n d a n ta , a k tó ­ r y k o lw ie k to będzie, reszta będzie pod n im słu żyć; i je ś li możebne, n ie ch Wasza M iło ś ć ta k zro b i, a- b yśm y m o g li okazać p a m ię ć nasze­

m u k o m a n d o ro w i i po m ścić go“ . S ir W. . C o v e n try b y ł ty m ba rdzo poruszony, ja k o i ja , k tó r y m le d w o się m ó g ł w s trz y m a ć od p ła c z u ; i p o ­ b ra ł ic h n a z w is k a i ta k p o je c h a li- | śm y, a C o v e n try r z e k ł m i, że c h c ia ł- 1 b y p o ru szyć ty m Jego W ysokość (K s ię c ia Y o r k u — p rz y p . tłu m .) ja - | k o rzeczą b a rdzo n ie z w y c z a jn ą . B o p ra w d ą je st, że S ir K rz y s z to f M y n g s b y ł ba rdzo d z ie ln y m czło­

w ie k ie m i c z ło w ie k ie m w ie lk ie g o znaczenia i n a jd o s k o n a ls z e j w y m o ­ w y s p o m ię d zy lu d z i p o s p o lite g o ro - | d u ; i S ir W. C o v e n try m ó w i. że m ó g łb y być n a ju ż y te c z n ie js z y m W ta k ic h c ię ż k ic h czasach ja k nasze.

P rzyszed ł on do w ie lk ie j s ła w y i w o jc z y ź n ie i poza g ra n ic a m i, w Z a c h o d n ic h In d ia c h . P rz y w ió d ł sw o ją fa m ilię na dro gę w ie lk o ś c i (o jcie c jego b y ł zawsze i po dziś dzień je s t ^ szewcem, a m a tk a — c ó rk ą w io ś la rz a na szkucie, czy m \ z w y k ł b y ł często się p y s z n ić ); ale że u m a rł w ta k ic h czasach ja k te ra źn ie jsze — je go im ię i pa m ię ć mogą być w ca le zapom niane, ta k ja k b y go n ig d y nie b y ło , a nikt, z jego ro d u n ie d o jd z ie ju ż za je go spra w ą do czegoś lepszego; albo­

w ie m n ie m ia ł on czasu zapragnąć ja k o w y c h ś d ó b r dla siebie i u m a rł racze j b ie d n y m n iż bogatym .

p rz e ło ż y ła : M a ria D ąbrow sk3

Paryskie wynurzenia Reymonta

^ , * U M î ï / j - o V ,

* \ * y « * «4

V * i N ' \ ^ \ \ \ , V> V «**•>» *

łA \ VaA'H'S.'M

fc v v » M'( l ł ' \ . |

. y * w * \ * ^ N i w t m m o Ą

V * \ A ^ » 4 L

u c î \ w \ ; ^ » * * * ' • ' ^ I M * -

N t - N t . - i %-C O » . Y '*'**'■' ' A ' w nV \ * ' M » 1

Reprodukow any w yżej autograf znakomitego pisarza zn ajdu je się na pocztówce francuskiej, zaadresowa­

nej: „M onsieur W. Rogowicz. 24 rue Bolssonade ( X IV ) a P aris i opatrzo­

n ej stemplem pocztowym z datą 5.11,06. tj. 1906 A w ięc bardzo stare dzieje, sprzed la t 42 z czasów, gdy m ając za sobą k ilk a semestrów m e­

dycyny i praw a w W arszaw ie, rok pobytu na K aukazie, nagrodzone na ko n ku rsie i popularne wśród szwa­

czek powieścidło „Zocha“ oraz dw a to m ik i „drobnicy“ prozą, w y ­ jechałem na trz y le tn ie m eblowanie sobie głow y in te le ktu aln y m i w a r­

tościami F ra n c ji, do „m iasta-świat- ła " — co zadecydowało o kolorycie m ej umysłowości i kie ru n k u mej skrom nej działalności pisarskiej.

P oniew aż to są w spom nienia, po­

zw alam sobie stw ierdzić, że rozpo­

częte okresem paryskich studiów b lisk ie obcowanie n ie tylko z du­

chem, lecz i z form ą prozy francu­

skiej n ie pozostało bez w p ły w u na kształty, ja k ie m oje pióro naw ykło dawać m yśli. N ig d y tego n ie żało­

w ałem i nie żałuję, że troska o jas­

ność m yśli i plastykę stylu odpycha­

ła m n ie zawsze od w szelkiego m ę t- niactw a, treści czy formy. (P rzepra­

szając za tę autobiograficzną dygre­

sję, sądzę, że może ona być pożytecz­

na np. autorom mego nekrologu w czasopismach literackich : oszczędzę im suszenia sobie głow y i g ryzienia wiecznego p io rą — co podobno nie jest zdrowe).

Przed m ym w yjazd em za granicę, w łaśnie w lip cu 1906 roku, Reym ont, którego znałem osobiście, gdy byłem jeszcze w gim nazjum , doradził m i, na le tn i pobyt, m ałą rybacką osadę nad A tlan tyk ie m , w południow ej B r e ta n ii — gd zie sam s p ę d z ił k ie d y ś czas k a n ik u ły w P a ryżu . B a rd z o m u b y łe m w d z ię c z n y za te n w y b ó r i c h c ia łe m m u p o d z ię k o w a ć po p o w ro ­ cie z ow ego L e P o u ld u , gdym się je -

sienią zainstalował na dobre w P a­

ryżu, z żoną, roczną córeczką i starą n ia n ią, km io tką z Podlasia, której przez trzy lata „Paryż nie chciał się podobać" — ja k lap id arn ie streszcza­

ła stale swe w rażenia ze stolicy F ran cji, tęskniąc za warszawską

„S tarów ką“.

W zw iązku z chęcią u trzym an ia ko n taktu z Reymontem, wówczas już sławnym pisarzem, choć m iał dopiero la t 38, autorem pierwszej części „Chłopów“ (całość wyszła w latach 1904— 1909) nastąpiły po o- trzym aniu przeze m nie reproduko­

w anej pocztówki, dość częste na­

sze spotkania w owej „Taverne du Panthéon" w dzielnicy Łacińskiej, gdzieśmy obaj m ieszkali.

Kiedyś, podczas pogaw ędki rozmo­

wa zeszła na tem at w ewnętrznego stosunku pisarza do ju ż ukończonego dzieła. Reym ont, k tó ry wówczas p ra ­ cował nad dalszym i częściami n a j­

głośniejszej swej powieści, p o w ie­

dział z w łaściw ą sobie dosadnością w porównaniach; D la m n ie rzecz na­

pisana ju ż n ie Istn ie je i myślą do n ie j n ie wracam . T ra k tu ję ją odtąd, ja k alfons tra k tu je dziw kę. Skończy­

ła się miłość. T era z chodzi o p ie n ią ­ dze. — I po c h w ili; — Was, począt­

kującego pisarza, to pewno razi.

U w ażacie to za cyniczne?..!

— W każdym ra zie za dziw ne — odparłem oględnie. — Przecie poza korzyścią m a teria ln ą m usi u tw órcy być ja k iś stosunek uczuciow o-m oral- ny do własnego tw oru. T a k m i się zdaje...

A u to r „Chłopów" m ilczał chw ilę, po czym rze k ł Inn ym już, m n iej a rb itra ln y m tonem, z odcieniem ja k b y ż a lu do czegoś n ie u c h ro n n e ­ go:

— S tosunek, o k tó r y m m ó w ic ie , może trw a ć , p ó k i tw ó r je s t w e m nie.

A ie to, co d la c z y te ln ik ó w zaczęło

żyć — dla m n ie je s t ju ż n ieżyw e . Zboże z w io z łe m do stodoły.

— M o m e n t o d da nia do d ru k u je st w ię c dla pana m o m e n te m radości?...

Czy może ty lk o u lg i, że tr u d sie skończył?...

— N ie z a s ta n a w ia m się nad ty m

— o d rz e k ł w y m ija ją c o — bo n a ty c h ­ m ia s t rozpoczyna się we m n ie f ®r ‘ ment. now ego pom ysłu. L a b o ra to ­ r iu m a n i c h w ili n ie pró żnu je... Cza­

sem ten proces zaczyna się ju ż p o d­

czas koń czen ia rzeczy, nad k tó rą p ra c u ję Ta ciągłość...

— je s t n o rm a ln a , m yślę dla każde­

go rasow ego pisarza — p rz e rw a łe m m u.

— W łaśnie, w łaśnie...

— N ie m n ie j je s t fa k te m , że n ie ­ k tó ry m ra s o w y m p is a rz o m tru d n o je s t rozstać sie ze s w ym dziełem , dlatego ta k z w le k a ją z w ypuszcze­

n ie m go w ś w ia t, z odcięciem , że ta k po w ie m , od sw ych trz e w i. A je d n a k są to w ie lc y pisarze...

R e ym on t, zawsze ż y w y w re p lic e , s w y m c h a ra k te ry s ty c z n y m gestem szybko p rz e g a rn ą ł ro z c z a p ie rz o n y m i p a lc a m i b u jn ą , s trzecho w a tą c z u p ry ­ nę, s p o jrz a ł na m n ie b y s tro spoza b i- / n o k li. W ty m s p o jrz e n iu b y ło pełne n ie p o k o ju p y ta n ie , k tó re z ro z u m i3' łem .

— M a m na m y ś li, na p rz y k ła d F la u b e rta .

— R e y m o n t m ilc z a ł. B y ł zafraso­

w any.

— Może d la te g o — p o w ie d z ia łe m , m yślą c z u p e łn ie co in n e g o — ze c h c ia ł odsunąć m o m e n t k r y ty c z n y , k ie d y je go tw ó r s ta n ie sie d la ń , ja k pan m ó w i, ju ż n ie żyw y...

A u to r „C h ło p ó w “ u ś m ie c h n ą ł się ja k c z ło w ie k , k t ó r y w y m in ą ł ro z s ta ­ je i z n ó w zna la zł Się na w ła ś c iw e j drodze.

— M a cie zup ełną ra c ję — p rz y z n a ł,

j

s k w a p liw ie .

W acław Rogowicz

IAN SMUTEK

PTAKI OGNIA

Ja trz c in a o w ą t łe j ło d yd ze le p s z y m i od m oich o czym a w id z ia ie u ‘ notąd w id zę,

ja k czas si:, w ty m m iejscu z a tr z y m a ł.

D o m z d ołu p ło m ie n ie d ź w ig a ły , p ię tra m i siłę w a lił pod stopą, a p ta k i w c h ała tach z sił c a łych oszalałe g o n iły k u stropom .

D a ch b ę b n ił p ię ta m i na a la rm ; syn p ie rw s z y j a k I k a r p oleciał, dogonić go m a tk a się s ta ra , p o te m ojciec — lecą p rze z stu lecia w le j o gn ia i do d na ro zp aczy . A tłu m . co w kieszen iach m ia ł d ło n ie, o d w ró c ił się W io sn ę zo baczył.

D ło ń połóż na czole. N ie c h p ło p ie.

Czeg /esieś juz c z ło n k ie m

Mięsku ł_iteerackieęjo

9 9

& b$ k o d æ e h i m a ?

f

_ ___________ _______

(3)

Nr 3g O D R O D Z E N I E SU 3

A. M. SWINARSKI

BALET DOMU WOJSKA POLSKIEGO

M ik o ła j Kopiński

P o w ie lu zap ow ied zia ch, po d łu ­ g o trw a ły c h naradach, selekcjach i pró b a ch , po k ilk u ho m eo patycz­

n y c h p ró b k a c h publicznycjh, p o k a ­ zanych dla po dn ie ce n ia w nas c ie ­ k a w o ś c i i a p e ty tu , w y s tą p ił n a ­ reszcie, z a p o w ie d z ia n y picassowa- ty m afiszem , w p ie r w na W a w e lu w ra m a c h „ D n i K r a k o w a “ , a te ra z W W a rsza w ie 7— B a le t D o m u W o j­

ska P olskiego.

Już . z je go p ie rw s z e g o p o p is u n ie tru d n o w y w ró ż y ć , że b a le t te n bę­

dzie m ó g ł nosić nazw ę Baletu P ol­

skiego. N ie s z a fu jm y t a k im i t y t u ­ ła m i ja k „b a le t n a ro d o w y “ lu b „ b a ­ le t re p re z e n ta c y jn y “ ; n a du żyw an o ic h prze d w o jn ą dostatecznie. A t y ­ t u ł „B a le t P o ls k i“ je s t zaszczytny

— i o d p o w ie d z ia ln y .

Z e w z g lę d u na w ażkość w y d a ­ rz e n ia w y m ie n ia m y n a z w is k a w s z y ­ s tk ic h , k tó r z y te n b a le t tw o rz y li.

K ie r o w n ik zespołu a rtystyczn e g o D om u W o js k a P o ls k ie g o (o rk ie s tra , chór, ba le t): T e o d o r R a tk o w s k i.

K ie r o w n ik a rty s ty c z n y : Ja n Z e l­

n ik . D y ry g e n c i: T e o d o r R a tk o w s k i i M a ria n L e w a n d o w s k i. B a le t-

" lis tr z : M ik o ła j K o p iń s k i. Sceno­

g ra f: M a ria n Bogusz. Tancerze i tance rk i (w p o rz ą d k u a lfa b e ty c z - tfm , bez u w z g lę d n ie n ia szarży,

*V»Pnia czy k la s y ): Z b ig n ie w C i- .va°cki, A n to n i K a lin o w s k i, Z b i- ó A eV K iliń s k i, W a c ła w Ł u k a s ia k , m ilia n Mróz, Edmund Nowak i K a z im ie rz Redzisz; Krystyna B u- dccka, L u c y n a D rz e w ie c k a , S ta n i­

sław a G órzyńska, H a lin a K oszał- kó w n a , Ire n a K o s z a łk ó w n a , H a lin a M a c u lè w ic z , Z o fia M a lin o w s k a , A lic ja M arczak, M a r ia P a lu lis , F lo - re n ty n a F uchó w n a, W iesław a Sa- du rs k a , L id ia S k rz y p k ó w n a , K r y ­ styna Sosnowska, K ry s ty n a S ta n ­ k ie w ic z , H a lin a S cib oró w na , W ła ­ d ysła w a V e tte rô w n a , H e n ry k a Z a ­ b o ro w s k a i N a ta lia Ż u k ó w .

N a le ż y p rz y p o m n ie ć , że z tego Zespołu b a le tm is trz K o p iń s k i, P u - chów na, K iliń s k i i M ró z n a le ż e li do B a le tu P olskie go, k tó ry , zorga­

n iz o w a n y przez A rn o ld a S zyfm ana ' B ro n is ła w ę N iż y ń s k ą , w y ta ń c z y ł

■Grand P r ix na p a ry s k ie j W y s ta w ie Ś w ia to w e j w r o k u 1937. I n n i b y li Członkam i B a le tu P a rn e lla w o k re ­ sach je go n a jw ię k s z e j d o jrz a ło ś c i.

T a k się ju ż składa, że lite r a c i dą- Sają się p a trz ą c na odtańczoną l i ­ te ra tu rę . K to m ia ł sposobność o g lą ­ d a n ia „o b ra z ó w ta n e c z n y c h “ ja k

„K u s z e n ie szatana“ albo ’ Lech.

Czech i Rus w o s ta tn im p ro g ra m ie P a rn e lla , te n nas z ro z u m ie ." Toteż z p e w n ą obaWą c z e k a liś m y na

„J a n k a m u z y k a n ta “ , fa n ta z ję bale- to w ą na te m a t n o w e li H e n ry k a Sienkiewicza ( L ib r e tto i in s c e n i­

zacja Z e ln ik a , K o p iń s k ie g o i B o ­ gusza).

A le nie jesteśm y u p a rc i. B o o k a ­ zało się, że in te lig e n tn y lite ra t, k u l­

tu r a ln y c h o re o g ra f i po m y s ło w y m a la rz p o tra fią dokonać n a w e t ta k ry z y k o w n e j p ró b y , ja k p rz e tra n s ­ p o n o w a n ie c k liw e j n o w e li na ba­

le t. A w y b r n ę li z ry z y k a po p ro stu w te n sposób, że n ie z o s ta w ili z S ie n k ie w ic z a p ra w ie n ic : w no­

w e li J a n k o w i n ie u d a je się u- kra ś ć s k rz y p ie c , w balecie owszem ; w n o w e li J a n k o n ie p o tr a fi u rz e ­ c z y w is tn ić sw ych m arzeń, w ba­

lecie ow szem — p r z y n a jm n ie j na długość... je dn ego b a le tu ;' w n o w e ­ l i J a n k o u m ie ra z b ity i skopany, w ba le cie (ja k g ło s i k o m e n ta rz a u ­ to ró w w p ro g ra m ie ): „J a n k o w r a ­ ca do lasu, gdzie m u n ik t nie p rz e ­ szkod zi p rz y n a jm n ie j m a rz y ć o m uzyce“ .. To co p ra w d a n ie „h a p p y en d", ale też n ie m e la n c h o lijn y f i ­ n a ł n o w e li: „N a d J a n k ie m szu­

m ia ły brzozy.:.“ Je że li w te n spo­

sób podchodzi się do lite r a tu r y , to m ożna ją n a w e t odtańczyć...

D ru g ie ry z y k o : ty tu ło w ą p a rtię p o w ie rz o n o m ło d z iu tk ie m u ta n c e ­ rz o w i, E d m u n d o w i N o w a k o w i (b ra ­ tu pyszn ej J a n in y , na k tó r e j p o w ró t zza g ra n ic y czeka z u tę s k n ie n ie m p o ls k i balet).

G d y k r ó tk o prze d p ie rw s z ą w o j­

ną ś w ia to w ą B a le t R o s y js k i w P a ­ ry ż u n o s ił się z za m ia re m w y s ta ­ w ie n ia no w ego b a le tu R yszarda S traussa „L e g e n d y o J ó z e fie “ , d łu ­ go d e b a to w a li b a le tm is trz e nad tym , w cz y je ręce i n o g i oddać r o ­ lę chłopięcego pastuszka Józefa (chodzi o tego kuszonego w E g ip c ie przez P u ty fa rę ): czy dać ją s ta re ­ mu, ru ty n o w a n e m u w yd ze, k t ó r y na p e w n o zatańczy doskonale, ale

E d m u n d N o w a k m ia ł to szczęś­

cie, że nad p ie rw s z y m i jego k r o ­ k a m i, c z y li „pa s“ , c z u w a ł K o p iń ­ s k i i do te j p o ry n ie w y p u ś c ił go spod s w o je j o p ie k i. I K o p iń s k i za­

ry z y k o w a ł. N ie w ie m , czy te n b a le t napisano s p e cja ln ie d la N o w a k a ; ale w a rto b y ło to uczyn ić. N o w a k je s t w y ją tk o w o m u z y k a ln y , ż y w io ­ ło w y , p re c y z y jn y w robocie, a jego s k o k i będą w k ró tc e ta k ie sła w ne ja k s k o k i jego pyszn ej s io s try J a ­ n in y (na k tó r e j p o w ró t zza g r a n i­

cy czeka z u tę s k n ie n ie m p o ls k i ba­

le t i K o p iń s k i).

Z w ra c a m uw ag ę na do brą k o n ­ cepcję b a ie tm is trz a : grę na s k rz y p ­ cach k a z a ł K o p iń s k i ta n c e rz o w i w y o lb rz y m ia ć ru c h a m i całego c ia ­ ła, ka z a ł o d ry w a ć często sm yczek- od s k rzyp ie c, ja k g d y b y m u one n ie w y s ta rc z a ły , i szukać s tru n w p o ­ w ie trz u , ka z a ł d y ry g o w a ć n ie grać

— i to w s z y s tk o w ła ś n ie c z y n iło z m u z y k i J a n k a w y ra z is tą , pe łn ą g łę b i m etaforę.

W y w o ła ła ta m u zyka , na seansie s e n n y m ' i na ja w ie , postaci z ró ż ­ n y c h s tro n P o ls k i i złą czyła w s y m ­ b o lic z n y m ko ro w o d z ie . O s ła b ił je ­ go siłę n ie s te ty sam fin a ł, k r ó c iu t ­ k i, na szczęście, d o rzuco ny łopatą...

ja k g d y b y . się a u to ro m b a le tu n ie w po rę p rz y p o m n ia ł S ie n k ie w ic z . Po co n iw e c z y ć z w y c i ę s t w o Ja n k a i je go m u z y k i? Po co jasną w y m o w ę u tw o ru b a n a lizo w a ć ta ­ n im m ora łem ? Po co s ta w ia ć k r o p ­ kę nad ta k im „ i “ , k tó re g o ju ż nie m a w naszym alfabecie?

M u z y k a J a n k a w y w o ła ła na sce­

nę p ra w ie c a ły k o m p le t b a le tu : z w in n ą tr ó jk ę z b ó jn ik ó w : K iliń s k ie ­ go, M aciaszczyka i M ilo n a ; w y w o ­ ła ła K ra k o w ia k ó w , M a z u ró w i Ło- w ic z a n — naszych * s ta ry c h z n a jo ­ m y c h i k ilk u n o w y c h do n a jm ło d ­

chiellego, je d n e j z jego je de nastu zap om n ian ych z kre te s e m oper, jest szczególnie g łu p k o w a ty . Coś się ta m ro z g ry w a m ię d z y ciem ną panią, prze bra ną za „N o c “ , bo m a g w ia z d ­ k i na czole, a ja s n y m panem , p rz e ­ b ra n y m p e w n ie ta kże za „N o c “ , bo m a na czole półksiężyc. D o k o ła n ic h k rę c i się m n ó s tw o postaci, p rz e b ra ­ nych n ie w ia d o m o za co —: n ie k tó ­ re są : zafra so w a n e i s ta w ia ją f i ­ g la rn e k ro c z k i, n ie k tó re skaczą, a n ie k tó re obnoszą się n a w z a je m po scenie. W szystko kończy się c h y ­ ba dobrze bo f in a ł zam ien ia się w w ie lk ą o rg ię rad ości — i o d d y c h a ­ m y z ulgą. ze p a ń s tw o „N o ce “ , on i ona, d o szli ze sobą do p o ro z u m ie ­ nia. .

A le p rz y je m n ie p a trz y ć na p ię k ­ ne c ia ła i na ic h ja k ż e tru d n e , ja k ­ że m ozo ln ie w yuczone, a ja k ż e n ie ­ c zyte ln e dla ogółu p u b lic z n o ś c i po­

zy i k ro k i. M n ie j to e fe k to w n e n iż ta n ie c lu d o w y , a ró ż n i się od niego na ogół ty m , że w ta ń c u lu d o w y m przew aża elem ent m ę s k i: sam iec to k u je d o koła sam icy — zaś w ba­

lecie k la s y c z n y m g ó ru ją pa nie, p o d­

czas gd y p a n o w ie p rze w a żn ie ' b io ­ rą na sie bie ro le ta k zw a nych t r a ­ garzy.

„G io c o n d ę “ w y k o n a n o bardzo p re c y z y jn ie i zgra bn ie. H a lin a M a- c u le w ic z i W ła d y s ła w M ilo n są

„N o c a m i“ , że je n o m arzyć. Flore.n- ty n a P uch ów na, M a ria P a lu lis , K ry s ty n a S ta n k ie w ic z i K r y s t y ­ na S osnow ska f ańczą sw o je „ a l­

le g ro “ w d o b ry m tem pie, a te j o- s ta tn ie j należy gorąco g ra tu lo w a ć , że dostała się nareszcie w -rę c e so­

lid n e g o b a ie tm is trz a . G dy c z w ó r­

ka w g a lo p o w a ła ze s k rz y ż o w a n y m i rę k a m i na scenę, sąsiadka m oja szepnęła z o b u rze n ie m : „ A cóż to za k a b a re t!“ T ym czasem w iado m o,

w y g lą d a ć będzie ja k d o ro s ły pa- .s tu c h , a n ie ja k c hłop ięcy pastuszek;

czy też racze j m ło d e m u u c z n io w i s z k o ły b a le to w e j, k t ó r y m ia s t r u ­ ty n y w n ie s ie w d z ię k i świeżość.

Z decydow ano się p o w ie rz y ć Józefa s ie d e m n a s to le tn ie m u szczeniako­

w i. I w dużej m ie rz e w ła ś n ie d z ię ­ k i te m u szczen ia kow i p a ryska pre m ie ra „L e g e n d y o J ó z e fie “ była e u ro p e jską sensacją a rty s ty c z n ą — w p ra w d z ie n ie ta k ą ja k p re m ie ra

„H e rn a n ie g o “ , ale p r z y n a jm n ie j ta ­ ką ja k p re m ie ra „C h a n te c la ira "

Szczeniak s ta ł się nagle s ła w n y , a dziś jego n a z w is k o fig u r u je tłu s ­ ty m d r u k ie m w d z ie ja c h baletu.

B rz m i ono: L e o n id M ia z in .

Leon W ójcikow ski

„Gioconda“

szych Ł u k a s ia k ó w i C ic h o c k ic h , a w szyscy b y li ta k ze sobą z g ra n i, że c h w ila m i n ie p o tra filiś m y od różnić s ta ry c h od n o w y c h : — ta ń c z y ł po p ro s tu z e s p ó ł , k a r n y i je d n o lity ...

a o to w ła ś n ie ch o d z iło w te j „ fa n ­ ta z ji b a le to w e j“ .

M u z y k ę do „ J a n k a “ na pisał Zyg- n ie je d n o k ro tn ie p ra c o w a ł z P arn el- m u n t W ie h le r, k tó r y prze d w o jn ą le m i w ie , ja k na le ży pisać do ta ń ­ ca. M a m zastrzeżenie ty lk o do m e­

nueta (odtańczonego przez M ora na i G órzyńską). T a scena p o w in n a się o r k ie s tr ą ln ie ró ż n ić od re s z ty ba­

letu, R ó ż y c k i w „P a n u T w a rd o w ­ s k im “ (ta n ie c m a ły c h K r a k o w ia ­ nek) w p ro w a d z ił d e lik a tn ą m uzykę p rz y p o m in a ją c ą p o z y ty w k ę . P odob­

n y a k o m p a n ia m e n t > na le żało może zastosować p rz y m enuecie, a nad d ź w ię k a m i p o z y ty w k i p o z w o lić m ocną m e lo d ią g ó ro w a ć skrzypcom , w y m a rz o n e m u przez J a n k a in s tr u ­ m e n to w i. —- N ie s te ty , d y ry g e n t

„J a n k a m u z y k a n ta “ często z w a l­

n ia ł ¡tempo, co je s t d la ta n c e rz a za­

bójcze. W ie m od a rc h a n io łó w i J a ­ nusza M eissnera, że bardzo tru d n o u trz y m a ć się w p o w ie trz u dłuże j, n iż na to p o zw a la p ra w o g r a w ita ­ c ji. Co p ra w d a d o b rz y tancerze ma- ją z p ra w e m g r a w it a c ji ja k ą ś spe­

c ja ln ą um ow ę, ale n ie m ogą sobie na to p o z w o lić , by pałeczka d y r y ­ genta trz y m a ła ic h w nieskończo­

ność nad podłogą.

S cen og raf — s u rre a lis ta Bogusz tr a fn ie o d re a liz o w a ł k o lo r y t . k o ­ s tiu m ó w lu d o w y c h w w iz ji Janka.

Tego ro d z a ju in w e n c je ro z w ią z u ją w znacznej , m ie rz e p ro b le m a t oś­

w ie tle n ia , p o z w a la ją na w y e lim i­

n o w a n ie ta k zw anego „k s ię ż y c a “ , bo duszą sceny jest, ja k na m to sía ­ l e , u z m y s ła w ia D aszew ski, ś w ia tło b i a ł e , n ie k o lo ro w e . W scenie m e n u e ta p o w in ie n być zresztą oś­

w ie tlo n y t y lk o p a w ilo n , b y Jan ek m ó g ł się zakraść z ciem ności do jasnego w n ę trz a , a n ie p rz e c iw n ie .

B a le t k la s y c z n y ¡jesit n a jb a rd z ie j u ro c z y m nonsensem c h o re o g ra fii.

A zgoła b a le t z po c z c iw e j sta ru s z ­ k i „G io c o n d y “ (1876) A m ilc a ra Pon-

że n ie t y lk o pas i pozycje, ale ta k - kże pe w n e f ig u r y zespołowe prze­

chodzą tr a d y c y jn ie z jednego b a ­ le tu do drugiego. I to „a lle g ro “ p rz y w ę d ro w a ło do naszej „G io c o n ­ d y “ z ro k u 1878. z M o s k w y , z „ Ł a ­ będziego je z io ra “ . N a rozkaz P e ti- Py i Iw a n o w a ta ń c z y ły sw oje

„ a lle g r o “ c zte ry „m ło d e ła b ę d z ie “ w d ru g im ak c ie tego b a le tu z ta k samo s k rz y ż o w a n y m i rę k a m i. I z ta k samo s k rz y ż o w a n y m i rę k a m i ta ń c z y ły je c z te ry a n g ie ls k ie ta n ­ c e rk i z „T h e S ad le r's W ells B a lle t“ , w d ru g im a k c ie „Ł a b ę d z ie g o je ­ z io ra “ , ub iegłego ro k u na scenie T e a tru P olskiego w W arszaw ie. I od r o k u 1878 n ik o m u n ie przyszło do g ło w y , że to kabaret...

T r a d y c y jn e k o s tiu m y kla syczne ! go b a le tu z re fo rm o w a ł scenograf- s u rre a lis ta n ie zawsze z k orzyścią d la s y lw e ty ta n c e re k i tancerzy.

C zarne pasy, szczególnie na t r y k o ­ tach, d e fo rm u ją n o g i w ra z z prz y - le g ło ścia m i.

O s ta tn ią część tr y p ty k u b a le to ­ wego, „W esele na w s i" ,op jaco w a- l i m u z y c z n ie T eod or R a tk o w s k i i S ta n is ła w W ysocki, w e d łu g K u r p iń ­ skie go i Damsego. B y ło ono nieco p rz y d łu g ie i r y tm ic z n ie z b y t m o ­ notonne. T y m b a rd z ie j że podo b­

n y c h „W e s e l" w id z ie liś m y ju ż d u ­ żo.

T e m p e ra m e n t co p ra w d a do pisał zesp o ło w i aż do końca. P ara m łoda ( K iliń s k i, P uchów na), d ru ż b o w ie i d ru c h n y (M aciaszczyk, M ró z, Sos­

now ska, V e tte ró w n a ) i goście w e ­ s e ln i ta ń c z y li do sió dm ych p o tó w ja k na p ra w d z iw y m weselu.

N a k ilk a ła d n y c h szczegółów p ra gn ę z w ró c ić uwagę. O tw ie ra ją c y się szpa le r gości w eselnych, p rz y ­ ję c ie m ło d e j p a ry przez ro d z ic ó w (N a ta lia Ż u k ó w i K a lin o w s k i) b e z te k tu ro w y c h re k w iz y tó w , w y o b ra ­ ża ją c y c h Chleb i solniczkę, to p o ­ m y s ły n a d e r szczęśliwe. J a k o też i w p ro w a d z e n ie p a n n y s io s trz y c z k i (H a lin a K o s z a łk ó w n a ), k tó r a u ro z ­ m aica z a b a w n y m i g ie rk a m i o b rzę ­ d y weselne.

Stanisław a Selmówna

P ie śn i Jana Z e ln 'k a w ty m ba­

le cie b y ły podobno bardzo ładne.

T a k m i p rz y n a jm n ie j z a rę c z y li w s e kre cie śpiew acy. B o s łó w n ie m o ­ głem zrozum ieć, po niew a ż b y ły przez o rk ie s trę roze gra ne i przez ta n c e rz y ro z łu p a n e doszczętnie.

S cenograf — s u rre a lis ta czuł się

— o d z iw o ! — n a jle p ie j w ła ś n ie pa ty m weselu. K o s tiu m y w y s ty liz o ­ w a ł p ię k n ie , z m ia n ę d e k o ra c ji p rz e ­ p ro w a d z ił w m g n ie n iu oka... ale, że ju ż lu b ię szukać d z iu ry na ca­

ły m : cha łu pa p o w in n a być raczej na z e w n ą trz n ieb ieska , a na w e w ­ n ą trz biała...

F roszę się n ie d z iw ić , że czepiam się w c ią ż d ro biazgó w . Lecz d ro ­ biazg i w id z i s ię ty lk o na o.biektach dużych, na d ro b n y c h się ich n ie go na le ży uw ażać za o b ie k t duży, spostrzega B a le t P o ls k i K o p iń s k ie ­ go na le ży uw ażać za o b ie k t duży.

J a k dalece u d a ł się, p ie rw s z y w y -

H fłi

tego o n

ty lk o e n tu zja zm w id z ó w 1 zgodny c h ó r p o c h w a ln y recenzentów ! N ie ­ p o k o ją c y m e fe k te m sukcesu są w i­

c i, w y s ia n e o d d y re k to ró w z ró ż­

nych s tro n P o ls k i do k ilk u c z ło n ­ k ó w zespołu: „C h od źcie do nas, za­

p ła c im y w ię c e j!"

A p o w in n o być raczej p rz e c iw ­ n ie : B a le t D om u W ojska P olskiego n ie c h rozsyła w ic i do ta n ce re k i tan cerzy, niech ich ściąga z całego k r a ju i, w z m a c n ia sw oją ekipę.

N a rz e k a łe m niera z (w „O d ro d z e ­ n iu " i „ D z ie n n ik u P o ls k im "), że nasi n a jle p s i tancerze m a rn u ją się po re w ia c h i kabaretach. I w re s z ­ cie m am y balet, k tó r y może dać i w d u żym s to p n iu ju ż d a ł ty m a r t y ­ stom możność p ra c y w n a jb a rd z ie j s p rz y ja ją c y c h w a ru n k a c h a r t y s t y ­ cznych i fin a n s o w y c h . Z g ro m a d z i!

d ru ż y n ę ta k siln ą , że może w y p e ł­

n ić połow ę, p o w ie d z m y n a w e t;

d w ie trze cie w ie c z o ru s w y m i p ro ­ d u k c ja m i Na ra z ie w ię c w y s tę p u ­ je w ra z z chórem , zresztą p ie rw s z o ­ rzędnym , i osobnej re c e n z ji Z y g ­ m u n ta M y c ie ls k ie g o go dn ym A le ta k a sym bioza b a le tu i ch ó ru to trochę ja k w ś w :e tlic y T rzeba te ­ dy zespół b a le tu pow ię kszyć, by m óg ł w ystęp ow ać sam odzielnie. I p o m yślm y t y lk o ja k b y na p r z y k ­ ła d z yska ł „J a n k o m u z y k a n t", g d y ­ by d w o rs k ie g o m en ue ta tańczyła n ie je d n a para. ale dziesięć pa r;

ja k b y wówczas u w y d a tn ił się k o n ­ tra s t d w u ś w ia tó w .

P rzyzn a ję , że i o p e re tk a nie m o ­ że obyć się bez okra sy baletu, A le czy ta k ą okrasą m u s i być aż sam- W ó jc ik o w s k i, tancerz, k tó r y k o le ­ g o w a ł z M ia z in e m i N iż y ń s k im i k tó r y n a z b ie ra ł p e w n ie w ię c e j la u ­ ró w za g ra n iczn ych niż wszyscy n a ­ si tancerze razem ? Jest. to w id o k u p o k a rz a ją c y i sm u tn y, gdy w d r u ­ g im a k c ie „J a d z i w d o w y “ W ó jc i­

k o w s k i nagle w y c h o d z i zza k o m o ­ d y i w ra z ze swą p a rtn e rk ą , k tó ra w y s z ła zza „n a c h k a s lik a “ , zaczyna tańczyć klasycznego walca... A r ­ ty z m i dośw iadczenie W ó jc ik o w ­ skie go p o w in n y racze j służyć ba­

le to w i te j m ia ry co b a la i Dom u W o js k a P olskiego.

A dlaczego od dłuższego czasu ja k a ś ta je m n ic z a m gła po łkn ę ła gw iazd ę p ie rw s z e j jasności, S ta n i­

sła w ę S elm ów nę, ta n c e rk ę k la s y c z ­ ną, ja k ic h m a ło na S łow iańszczyź- nie? (a w k w e s tii tańca t y lk o S ło ­ w iańszczyzn a się lic z y ) W b a le ­ ta c h o p e ro w ych p r z y ją ł się system j e d n e j p rim a b a le rin y . I może ta ­ k a sam otna w ie lk o ś ć w y s ta rc z y , gdy ch o d zi o w k ła d k i baletow e. A le zespół o sze ro kich a m b ic ja c h po­

w in ie n sobie n a c iu ła ć dużo ta n c e ­ r e k dobrego g a tu n k u . P o w in ie n przeszukać w s z y s tk ie z ło ś liw a m g ły . aż z n a jd z ie i p rz y w ró c i scenie za­

b łą k a n ą gdzieś Selm ów nę,

I podobno K w a p is z e w s k a tańczy w ja k im ś no cnym k ab are cie. D y k ­ ta to rs k ą in d y w id u a ln o ś ć K w a p i­

s z e w s k ie j może tru d n o p o m ie ścić w zespole. A le w ie c z o ry b a le to w e m o­

gą z ap reze ntow a ć przecież i „s o ­

ló w k i“ ; a d la ta k ie j K w a p is z e w ­ s k ie j w a rto by chyba napisać na­

w e t b a le t zastosowany do je j s ty ­ lu , a cho cia żby do je j k a p ry s ó w . Z d ru g ie j stro n y , d o b ry sm ak ba- le tm is trz a u c h ro n iłb y tę a rty s *k ę od k ic z u , do któ re g o , n ie s te ty , ma c h w ila m i pociąg. Na je d n y m ze sw ych w y s tę p ó w w ro k u 1945 o d ­ tańczyła n i m n ie j n i w ię c e j, ty lk o ...

d ru g ą W ojn ę Ś w ia to w ą ! T o by!o po p ro s tu groźne i po skończonym n u m erze o d e z w a ły się na w id o w n i głośne k p in y , że, owśzem. zdo by­

c ie T o b ru k u o d tańczyła nieźle, ale

„ V 2“ s z w a n k o w a ło itp O kazu je się, że k o b ie t m e można puszczać samopas, n a w e t a rty s 'e k o fo rm a ­ cie K w a p is z e w s k ie j; trzeba m ą d re ­ go m ęskiego m ózgu k tó r y czasem p o m y ś li za n ie (Zresztą 1 ten ta ­ n ie c ma sw o ją tra d y c ję Przecież k ie d y ś P a rn e ll i Z iz i H a la m a o d ­ ta ń c z y li w o jn ę do m ow ą w H iszpa­

n ii! H is z p a n ią b y ła H alam a, P a r­

n e ll zaś synem H is z p a n ii. Jakaś ta n c e rk a w s tro ju sm stry C z e rw o ­ nego K rz y ż a schy aia się w plą- S ich nad ■ ń ie w T d zisłrtyrn ; ra n n y m i, a ,,w a m p iry w o jn y “ . M aciaszczyk, W o liń s k i i R u d z k i, w try k o ta c h k ą ­ p ie lo w y c h , rę k a w ic z k a c h i m e lo ­ n ik a c h k ła n ia li s ię .. b a le to w i Joo- ssa Na szczęście n ie odtańczono p u łk o w n ik a Ć w ik a !)

N ie c h a j te d y d y r e k ł o rz v n ie sta­

r a ją się ro z b ija ć b a le tu K o p iń ­ skiego. bo będziem y go b ro n ić — co p ra w d a t y lk o ty m i s k ro m n y m i ś ro d k a m i, k tó r y m i d y s p o n u je m y ale i to w y s ta rc z y , oho! (proszę p o w y ż ­ szą uw agę uw ażać za szantaż) I n ie c h a j K o p iń s k i p a m ie 'a o p rz y ­ szłości b a le tu Dom u W ojska P o l­

skiego. N ie c h a j szuka i angażuje.

C h c ie lib y ś m y u niego w id z ie ć k o n ­ ste la c je n a jja ś n ie js z y c h g w ia z d (. .w ra z z pyszną Jan in ą, na k tó r e j p o w ró t zza g ra n ic y czeka z u tę s k ­ n ie n ie m p o ls k i ba le t i K o p iń s k i, i n iż e j p o dp isan y a u to r b a le tu „ A f ­ ro d y ta “ ,. przeznaczonego w y łą c z n ie dla n i e j) . .

A rtu r M a ry a S w inarski * i

W p o p rz e d n im 29 (190) nu m erze

„O d ro d z e n ia " z dn ia 18 lip c a 1948 ro k u : z „ I lu m in a c ji“ A rtu ra R im ­ baud (p rz e ło ż y ł J an Iio tt): B a rb a ­ rz y ń s k i. — A n ty c z n y . — K r ó le w - skość. — B ottom . — A lc h e m ia sło­

wa. — J u lia n .P rzyboś: S ła b y i m o ­ cn y w ie rs z — E rs k in e C aldw ell:

Rachela. — W a c ła w R ogow iez: N ie ­ d y s k re tn e w s p o m n ie n ia . D rze w o k a m fo ro w e i drze w o ge ne alo gicz­

ne. — W o jc ie c h N a ta n s c n : J u b i­

leusz T e a tru Polskiego. — Tadeusz B reza : „ W ie lk i ró ż d ż k a rz ". —■ Jan K o t i: A w a n s pokoleń. — Jan H u ­ szcza: N o ta tn ik : P o c z tó w k a z W i­

sły. N ocleg —- S ta n is ła w J e rz y Le c:

— W ojciech Ż ukro w ski: R ęka o j­

ca. — Em m anuel M o un ier: Europa i g e rm a n iz m — S tanisław Szenic:

N a jd a w n ie js z e w id o k i m ia s t pol­

skich , — kjw .: Z a c z e p k i: P a fa w a g

— c m tu r o m tu r — pa faw a g, czyli o sztuce p rz y z n a w a n ia nagród. — K s ią ż k i: Poezja („M ło d a Polska“.

W y b ó r po e zji w o p ra c o w a n iu T a ­ deusza Żeleńskiego Boya). B e le try ­ s ty k a („C ze ka m y na ży c ie “ Heleny Boguszewskiej „W ró c iłe m z U S A “ l i i i Erenburga). — Zygm unt M y- cielski: N o ta tn ik m uzyczny. Złoty m edal o lim p ijs k i za s y m fo n ię Zbig­

niew a T u rs k ie g o — F ilm : Jerzy rłaże w ski: Rosanna z s ie d m iu księ­

życów, — ec: D ro b ia z g i: Anakolut.

S ta n is ła w J e rzy Lec po niemiecku.

— Z te k i d r P ro ta S o w izd rza ła . Sa­

ty ra s z u b ra w c ó w (podał do druku:

W acław K ubacki). — Camera ob­

scura, — 21 ilu s tr a c ji. — 8 stron.

Cytaty

Powiązane dokumenty

nych wskazali mniej różnych powodów poczucia krzywdy niż adolescenci z rodzin dysfunkcyj- nych i więcej niż wychowywani w domu dzie- cka, niższy poziom pokrzywdzenia w porów- naniu

Obawa, że będzie się nierozum ianym , ponieważ daje się nowe, przez siebie tylko sprawdzone w zru ­ szenia, — byłaby samobójczą

cej ulic przechodzi tym ogromniejsza masa tworzy się ludzi, aż przy moście Pont N euf oczekująca na nich konna żandarmeria rozpraszać wszystkich

ne stolicą budziły się tak spontanicznie 1 tak gwałtownie do nowego życia, że już niebawem mowy nie było o tym, by urbanistyczne racje mogły być

go życia historycznego do stojącej sadzaw ki b y ło źródłem najw iększego zła społecznego w Polsce... S chn urre na

W lustrze_ umieszczonym za estradą odbijały się barwy chorągwi niemieckich, stwarzając w ten sposób ja k gdyby kulisy, na tle których jeszcze bardziej

cowania kryteriów estetycznych w dziedzinie literatury. Zdołałem^ jednak tyiko utwierdzić się w przekonaniu, jakie przedtem miałem, że dla zasad estetyki nie

Tak niewiarogodny w tej sali wydał się Agacie stary profesor Dzianwa z twarzą zbyt wielką, jakby oglądaną przez lupę, z świecącą nagą czaszką, z