Antoni Libera
Adolfa Rudnickiego król, hetman i
pionek
Teksty : teoria literatury, krytyka, interpretacja nr 4 (10), 81-90
Antoni Libera
Adolfa Rudnickiego
król, hetman i pionek
P isarstw o A dolfa Rudnickiego je s t sztuką form m ałych. N a to, iż się ta k stało, w p ły n ęły — jak się zdaje — d w a czynniki. Z jed nej stro n y skłonność p isarza do k o n cen tro w an ia się na w yprep aro w an y ch fra g m e n ta c h rzeczyw istości i k a m eralnego ich ujm ow ania, z d ru g ie j — upodobanie do zegarm istrzow skiej sty listy k i. T ru d n o powiedzieć, na ile dwie te ten d e n c je są ze sobą pow iązane, tj. czy zachodzi m iędzy nim i jak aś isto tn a zależność. Nie uleg a natom iast w ątpliw ości, iż zbieżność tak a istn ie je, że więc atom izacji św iata odpow iada w tw órczości R udnickiego atom izacja języka. D aje się to w y razić za pom ocą n a stę p u jąc e j propozycji: tak jak w izja św ia ta ro zp ad a się tu na setk i w yry w ko w ych i sam odzielnych ujęć, ta k poszczególne u jęcia ro zp a d a ją się n a w yjątk ow o zautonom izow ane zespoły ele m e n ta rn e , jak im i są słow a, ich u k ła d y i zdania. Nie m iejsce tu jed n ak , by udow adniać pow yższą su pozycję; w ypada n a to m ia st zw rócić uw agę n a inne, nie m n ie j w ażne, zjaw isko w prozie Rudnickiego: na k o n se k w e n tn e m ianow icie odchodzenie od dosłow no
Od konkretu do abstrakcji
Żydzi, sztuka, m iłość
ści n a rzecz a b stra k c ji i anonim ow ości. Ten proces z kolei d aje się w ytłum aczyć k o n flik tem dw óch sił: n a rasta ją c e j z biegiem czasu p o trz e b y scalenia św ia ta w jed n o litą w izję — z n ieo dw racaln ym , jak się o k a zało, przy zw y czajeniem do fo rm y k ró tk ie j. T eksty, nie m ogąc ro zrastać się wszerz, zaczęły ro zrastać się w głąb. S calenie św iata następow ało n ie poprzez sy n tezę obrazów i ujęć, lecz poprzez zm ianę języka. To, co k o n k re tn e i dosłow ne, rozpisane w niezliczonej ilości fra g m en tó w n a niezliczoną ilość sposobów, zo stało zastąpione przez ogólne i a b stra k cy jn e . A u te n tyczne zdarzenia, przeżycia i nazw isk a zostały w y p a rte przez wzory, sym bole i m odele. Obrazkowość realistyczno-psychologiczna uległa obrazkow ości m a- tem atyczno-filozoficznej.
W p ra k ty c e ew olucja ta p rze d staw ia się n a stę p u jąco.
Z trzech tem atów , w okół k tó ry c h od sam ego począt k u a rty sty c z n e j działalności sk u p iała się uw aga R u d nickiego i k tó ry m n a d o b rą sp raw ę poświęcił całą twórczość, k tó re zaś b rzm ią kolejno: Żydzi — S z tu k a — Miłość 1, po dośw iadczeniach w ojennej apo ka lip sy i późniejszych, zw iązanydh z tw orzeniem się now ej rzeczyw istości, w y o d ręb n ił się jeden, p ie rw szy, zdom inow ał pozostałe i ja k g dyby podporządko w a ł je sobie. S tało się tak, poniew aż tem a t „Ż ydzi” objaw ił n agle p ro b lem aty k ę w y k raczającą poza za k re s lokalnego k o lory tu . Z realistyczno-opisow ego przerod ził się m ianow icie w uniw ersalno-filozoficz- ny. U legł — by tak rzec — fenom enologicznej tra n s form acji: p ro b le m aty k a k on k retn eg o g e tta p rze o b ra ziła się w p ro b lem aty k ę pozahistorycznej obcości. O bjaw iona w ten sposób s tr u k tu ra została p rzen ie siona w inne dziedziny i — niczym u n iw ersaln y klucz — rozw iązała d w a pozostałe tem aty . Zastoso w anie to dało n iezw ykle ciekaw e i ory g in aln e rez u l ta ty . O statn i ich w y ra z o d n a jd u je m y w T eksta ch
1 Por. H. Zaworska: Od «Niekochanej» do «Pyłu miłosnego». „Twórczość” 1966 nr 11.
8 3 A D O L F A R U D N IC K IE G O K R O L , H E T M A N I P I O N E K
m ałych i m n ie js z y c h 2, prozie, k tó ra zdaje się w ień
czyć scharak tery zo w an ą tu p o k rótce ew olucję. Z ap rezen tu jem y trz y u tw o ry , k tó re m ożna uznać za swoistą koronę całego procesu, k tó re więc w sposób najpełniejszy, najdoskonalszy pod w zględem a r ty stycznym , n iejak o te d y klasyczn y u k a z u ją o statecz n y w ykw it owego w stępnego tem aty czn eg o „ tró jk ą t a ” Żydzi — S ztu k a — Miłość. Są to: Spocznij, w o l
no palić i porozmawiać, Ogłoszenie i Pikulina. T ek
s ty łączy pew na, w spólna dla w szystkich, m odelo w a sy tu a c ja oraz ty p głównego b o h a te ra. O pisane zaś epizody — to trz y ko lejne tezy, w k tó ry c h porządk u dopatrzeć się m ożna n a rastająceg o d ram a tu .
Oto jak całą rzecz odczytuję.
G łów ny b o h a te r opow iadania Spocznij, wolno palić
i porozmawiać, K laar, od n ajw cześniejszej młodości,
a w łaściw ie od urodzenia, zn ajd o w ał się w sy tu a c ji w y jątk o w ej. W y n ik ała ona z rzadkiego k o n flik tu dw óch pozycji — pozycji silnego i pozycji słabsze go — w jak ic h został jednocześnie przez los u staw io- n y- W yznaczały je kw estie pochodzenia: z jed nej stro n y społecznego, z d ru g iej — narodow ościow ego. Ja k o bow iem uro d zo n y w pięknym , p iętro w y m do m u od ulicy, w k tó ry m m arm u ro w e schody w yścielał czerw ony dy w an , a n a każdym p ó łp iętrze o d b ijała się w sty lo w y m lu strz e sta tu e tk a nagiej kobiety, jako te d y u rodzony w p ałacu — b ył pan em i królem . Jako n ato m iast obcy, inny, jako jed n o stk a d ru g ie j k a te - te g o rii — b y ł „szczu rem ” , szczurem strąco n y m w podziem ia.
P oniew aż znał sm ak obydw u k o n d ycji i w iedział, co k ażda z n ich w sobie k ry je i ja k ie m ożliw ości zaw ie ra, m ógł w k ró tc e ocenić ich d ialek ty czn ą w artość. Z rozum iał w ięc, iż — w b re w pozorom — n ie po z y c ja pana, a le p ozycja szczura d a je szansę rozw o ju i — choć w pierw szy m m om encie w y d aje się to nied orzeczn e — ona zapew nia ostateczn e zw ycię stwo* P o zy cja s z e m r a zakład a bow iem istn ienie
Trzy utwory
Wróg jest tw oją szansą
W roga, czy też po p ro stu stan ow i tego istn ien ia fu n k cję, zaś W róg — to siła n ajp o tężn iejsza ze w szystkich. W róg m ianow icie nie pozw ala usnąć, u trz y m u je p e rm a n e n tn y s ta n pogotow ia i czujności, g im n a sty k u je intelig en cję i ćwiczy w szechstronn ą spraw ność. W róg je st n ajsiln iejszy m m otorem dzia łan ia i m oże z człow ieka n ajw ięcej en erg ii w ycisnąć. Dopóki m a się W roga, dopóty zdobyw a się wciąż no w e obszary. D opóki jest się więc zagrożonym szczu rem , dopóty zwycięsko k roczy się naprzód.
Tę m ądrość, k tó rą w cześnie dosyć posiadł, K la a r p rzek azał w m łodości P row odyrow i. Z aw arł ją m. in. w pam iętn y m wyw odzie, uw ieńczonym znam ienną, jak kolw iek nie dopow iedzianą do końca konkluzją: „ Jak o cham zawsze będzie górą (...)” . P ro w o d y r sk ru p u latn ie p rzy sw aja ł sobie n a u k i K laara, a słow a fo rm u łu jące zask ak u jący w niosek głęboko zapadały m u w pam ięć.
N iebaw em w skazania zaczął stosow ać w prakty ce, a rzeczyw istość nie k azała m u długo czekać n a re z u l ta ty . Oto zatryum fow ał, oto sta ł się przyw ódcą, oto szczur przed zierzg n ął się w pana. Cóż to jed n ak oznacza? Cóż zw iastuje? Nic, n iestety, dobrego. Zdo b y ty pałac, u zy sk an a pozycja k ró la — to placów ki sztu rm o w an e przez now e pokolenia szczurów, to o- b iek ty w ystaw ione na n ieu stającą szarżę. P row o d yr zdaje sobie z tego sp raw ę. W ychow any zaś na n a u k ach K la a ra wie on o w iele w ięcej. Wie, iż dośw iad czenie, jak ie zdobył w tra k c ie uciążliw ej w alki, oraz dojrzałość, k tó rą w reszcie osiągnął, zam iast w zm ac niać jego pozycję, czego m ożna by się było spodzie wać, p rzeciw nie — o słabiają ją ty lk o i niczym złoś liw y ra k od w e w n ątrz tra w ią tk an k ę drzew a, na k tó ry m siedzi. W yzw oliw szy bow iem z okow ów „po tężnej pospolitości” , pozbaw iły go jednocześnie jej p otw o rnej siły. Z rodziły ponadto z atru w ające po trz e b y wyższego rzędu: zaczęły zarażać sum ienie. Cóż począć w tej sytu acji? Działać trz e b a szybko, gdyż tu ż za plecam i stoi W itek — ów piekielny
8 5 A D O L F A R U D N IC K I E G O K R O L , H E T M A N I P I O N E K
p ro d u k t czasu — k tó ry , choć m oże nie u zm y sła w ia sobie tego w pełni, cały czas drapieżnie g otu je się do m orderczego skoku. W ja k i sposób oddalić a ta k W itka, o k tó ry m wiadom o, iż nic n ie zdoła m u
się oprzeć? W m yśl n a u k K la a ra należało b y zrów nać Jak cofnąć się z nim, czyli pow rócić w to, z czego się wyszło? się w chama? Lecz jak tu cofnąć się w cham a, skoro się z cham a
wyrosło? P oniew aż p o w ró t tak i je s t rzeczą niem ożli wą, trzeb a poszukać innej drogi. T rzeba m ianow icie stw orzyć pozory; pozory rów ności i jednolitości; trzeb a sztucznie odegrać to, co niegdyś było a u te n tyczne. P ro w o d y r, p rze siąk n ię ty m ądrością K laara, w ie jak do tego doprow adzić, w ie, co pow inien zro bić, aby osiągnąć cel. Rozum ie, iż jed y n e w yjście — to W róg. On jeden, choć daw n ej „św ietności” p rz y wrócić nie zdoła, może jed n a k zapew nić doraźną przew agę i odwlec m o m en t nieuniknionego sta rc ia z W itkiem . On jed e n d aje szansę tym czasow ego schronienia. S chronieniem je st ... pościg, pościg za K laarem , k tó ry został n a W roga w y b ran y . Z nako m icie się zresztą do tego nadaw ał: b y ł przecież ob cy pod k ażdy m z isto tn y ch względów .
Poniew aż zaś W róg stanow i g w a ra n cję siły, nie n a leży go całkow icie i od raz u w ykańczać. Przeciw nie: in te rese m jest, ab y go ja k n ajd łu żej trzym ać, toteż n ależy go raczej pielęgnow ać i karm ić, aniżeli nie odw ołalnie niszczyć. S tą d w łaśnie p rze rw y w nag o n ce, p o zw alające ściganem u zaczerpnąć tch u i zreg e nerow ać siły n a dalszą ucieczkę. S tąd rzucane przez rzekę jab łk a, ow e sym boliczne posiłki, k tó re m ają zapobiec jego całkow item u w yczerpaniu.
Tyle P ro w o d y r. Cóż jed n ak dzieje się z K laarem ? Jego dalsze losy o b serw u jem y w Ogłoszeniu. W y stę p u je tu on pod postacią P e te n ta . Oto gd y w ich ura ucichła, gdy zaniechano h u rag an ow eg o a ta k u i — ja k gd y b y n ig d y nic się nie w ydarzy ło — w szystko pow róciło do w zględnego porządku, o dsunięty od zbiorow ości K laar, a n a w e t p rzez nią w y k lęty, p ró
-A zyl sztuki
Wiązać się z tym co podziem ne
bu je odbudow yw ać sw e spustoszone w nętrze. P o n ie w aż odebran o m u możność czynnego k ształto w an ia w spólnoty, skoro w ykluczono go z jej życia i sp raw , sk o rzystał on z azylu, jakiego udzieliła m u S ztu ka. T am się sk ry ł, tam przycup nął, i do serii sw oich „inności” (społecznej, narodow ościow ej) dołączył w ten sposób k o lejn ą jej postać — „inność a rty s ty ” . W cale m u to zresztą nie w ystarczało i b y n ajm n iej n a ty m nie p o p rzestał. Ja k że bow iem jem u, c h o re m u na obcość, m ogły odpow iadać fo rm y pow szech nie uznane, akceptow ane, a n a w e t w jakim ś sensie postulow ane. Nie, zw ykła, b an a ln a „inność a rty s ty ” , n a jak ą było zapotrzebow anie, nie m ogła stać się je go udziałem . On n a w e t w śró d in n y ch m u siał być w y b ran y . Toteż sw oją „inność a rty s ty ” podniósł jak g d yby do d ru g iej potęgi. K ierow ał się p rzy tym sw ą naczelną zasadą, iż zawsze należy wiązać się z tym , co podziem ne, co „szczurze” , gdyż tylk o w piw nicy m a się nad sobą p rzy cisk ający m asyw b u d y n k u i je d y n ie n a dole działa życiodajnie u g n iata ją c a siła W roga. W tym w łaśnie różnił się od P row odyra, k tó ry jako człow iek p ro sty i m ało skom plikow any w ypaczył n ajg łęb szy sen s tej idei, uczyniw szy z niej tak ty k ę , służącą w zm acnianiu uzyskanej stopniow o przew agi. P e te n t-K la a r isto tę W roga rozum iał od sam ego początku zu pełn ie inaczej. T rak to w ał go z pow agą i ilekroć decydow ał się, aby go wyzwać, podejm ow ał ryzyko n ajg o rszych konsekw encji. Tak też to było, k ied y p o stan o w ił zanieść sw e ogłoszenie do b iu ra.
U rzędnicy, k tó ry c h tam zastał, ściśle odpow iadali typom osobow ym P ro w o d y ra i W itka. B yli to jak gd y b y „ich lu d zie” , a więc odpowiednio: K a ro l — człow iek P ro w o dy ra, U rzęd nik I („od p ierożków ”) — człow iek W itka. O ile w tra k c ie pościgu p ry m w iódł P ro w ody r, a W itek — m im o wszystko! — pozosta w ał w jego cieniu, o ty le teraz, tu w urzędzie, głos d e cy d u jący n a le ż y już do człow ieka W itka — U rzęd nik a I. A żartem to, co wów czas znajdow ało się w
8 7 A D O L F A R U D N IC K IE G O K R Ó L , H E T M A N I P I O N E K
sferze zaledw ie p rzew idyw ań, obecnie stało się fa k tyczną rzeczyw istością. U rzędnik K arol, choć to on rozm aw ia z P e te n te m i on tylko w ie, o co tu w łaś ciwie chodzi, je s t jed n ak całkow icie sparaliżow any obecnością U rzędnika I, k tó ry nie robi nic poza je dzeniem pierożków . (Musi się bow iem n ajeść za k il k a wieków n iejedzenia i nażyć — za k ilk a pokoleń.) U rzędnik K arol p e łn i w dialogu ro lę m ed iato ra. P o niew aż rozum ie — jako człowiek, bądź co bądź, z po kolenia P e te n ta — iż „ p y sk a ta jasno ść” , k tó ra w ta rg n ęła do m iast, a k tó rą w sposób nieom al klasyczny re p re z e n tu je U rzędnik I — to zaraza, zdolna w y niszczyć w szelkie, odw ieczne n a w e t w artości, p ra g n ie nakłonić a u to ra do w y k re śle n ia zakw estionow a nego słow a, by ogłoszenie m ogło się jed n a k ukazać drukiem . W p ew n y m sensie n a w e t m u n a ty m zale ży. Nie p o jm u je tylko jednego, n ie ste ty n a jw a ż niejszego: n ie p o jm u je m ianow icie, iż owo nieszczę sne słowo „w spó ln ik ” , o k tó re toczy się w alka, isto t n ie nie d a je się żadnym inn y m zastąpić, że więc upór, z jak im o b sta je p rz y nim P e te n t, n ie m a cha ra k te ru m ałostkow ej nieustępliw ości, n ato m iast św iadczy o w adze spraw y . S k ąd zresztą m a to ro zu mieć? N aw et jeśli n iegdyś by ł człow iekiem w y czu lonym na s p ra w y d elik atn ej m ate rii, to od czasu, k ied y zap rzed ał się system ow i i poddał jego ry g o rom , czyli w p ra k ty c e zgodził się n a d y k ta t arm ii P ro w o d y ra, m u siał u tra c ić całą w rażliw ość albo ją w sobie św iadom ie w ypalić. D latego też obecnie nie je s t w sta n ie sp ro stać duchow o niezw ykle su b teln ej p ro b le m aty c e P e te n ta . W idzi w n iej ty lk o sam e sprzeczności i w y d a je m u się ona szalenie m ętna. — W spólnik?! I to jeszcze w sp ólnik-m ilioner? Cóż to m a w szystko znaczyć? — p y ta au te n ty cz n ie zakłopo ta n y i zdezorientow any. — D laczego żebrak (za ja kiego u w aża P e te n ta ) nie szu k a w spólnika w śród sw oich? I dlaczego żeb rak posizukuje m ilionera? D la czegóż w reszcie pow iada, iż je s t księciem ? — G łuchy n a ro d zaj c ie rp ie ń i dążeń P e te n ta , a jednocześnie
Żyć — za kilka pokoleń D laczego żebrak poszukuje milionera?
Rzadki instrum ent — pikulina
m ając n a k a rk u U rzęd nik a I — um yw a ręce. I P e ten t, po defin ity w n ej odm owie, odchodzi z k w itk iem . Na tym jed n a k nie kończy się jeszcze historia. J e j ciąg dalszy o d n a jd u je m y w tekście p t. Pikulina. Oto K la a r-P e te n t, o d su n ię ty kolejno od ró żnych fo rm działalności publicznej, a więc pozbaw iony m o żliwości k ształtow an ia w łasnego losu w edług sw oich am bicji i szczególnych p otrzeb, pow rócił do dom u. Czekało tu n a niego ju ż ty lko nagie istnienie, zw y kła, codzienna egzystencja. C zekała n a tu ra w sta n ie czystym : pow szechne, pow olne u m ieran ie. Czy K la a r - P e te n t (w m iędzyczasie okazało się, iż n a im ię m a Rachm il), czy ted y R achm il, k tó ry ty le ju ż razy zdołał się u ratow ać i zawsze z o presji w ychodził obronną ręką, m ógł pogodzić się z tą s y tu a c ją i pod dać się wreszcie? Nie, byłoby to sprzeczne z jego n a tu rą . Oto gdy ty lk o został strąco n y w m iałkość powszedniości, gdy skazano go n a bycie zw ykłym , n i czym nie w y ró żn iający m się lokatorem , n a ty c h m ia st w y n alazł gdzieś d ziw ny i rz a d k i in stru m e n t — p ik u linę i począł w ygryw ać n a niej sw oje tajem nicze m e lodie i piosenki.
P ik u lin ę tę m ożna w d an ym kontekście rozum ieć w dw ojaki sposób. Po p ierw sze jako sym bol n ieug ię tego k o n ty n uo w an ia niepożądanej działalności a r ty stycznej i rozpow szechnienia jej niepospolitych w y tw orów n a w łasn ą rękę. In te rp re ta c ję ta k ą p o tw ier dzały by m. in. n a stę p u jąc e słow a G ospodarza:
„Na co komu pikulina w uśpionym domu? (...) Komu teraz potrzebna twoja pikulina? Miasto kocha tylko sen! Sen i m ię so! (..) Oddaj pikulinę. Nie mogę ci jej zostawić, w każdej chwili, kiedy przyjdzie ci na to ochota, będziesz mógł obu dzić dom, rozbić jego sen, a m nie postawiono na straży jego snu (...)”.
Ale b ardziej in try g u ją c a w y d aje się in te rp re ta c ja druga, nieco dow olniejsza, ale za to śm ielej ro zw ija jąca zarysow aną w izję. P ik u lin a — to m etafo ra w y jątkow ego sposobu p rzeży w ania miłości. Oto n a stą piło k o lejn e przeszczepienie s tr u k tu ry obcości: tak
8 9 A D O L F A R U D N IC K IE G O K R O L , H E T M A N I P I O N E K
ja k poprzednio z u k ład u społecznego została ona przeniesiona w dziedzinę sztuki, ta k tera z znalazła zastosowanie w płaszczyźnie sam ej n a tu ry . Poniew aż ostatnią innością b y ła „inność a r ty s ty ”, więc to, co w yniknęło z przeniesienia, dało re z u lta t, k tó ry m oż na by określić m ianem „życiowego a rty z m u ” . Tak, p ik ulin ista R achm il je st a rty s tą życia! W yraża się to w tym , iż ty lk o jem u udało się uporać z co dziennym „w yprow adzeniem zw ierza, na k tó re c ie r pi cały dom; że ty lko on sobie z nim p oradził i w y zwolił z pow szechnej k lęski” . W odróżnieniu bow iem od lokatorów (k tórzy co w ieczór w czarnych g a rn i tu rach albo sam ych figach w ychodzą n a poszukiw a nie m ięsa, a później, jak zawsze w ym ięci i nieuleczal nie rozczarow ani, p o w racają ospale, b y zlec ciężko w sw ych łóżkach) on jed en m a Irm in ię — uosobienie czystości i niew inności — k tó re j w y g ry w a na p ik u - linie swą miłość. On jed e n p o tra fi uczynić z niej w artość głębszą i spraw ić, b y by ła — pięknem . G dybyż um iał to w szystko zachow ać d la siebie! G dy- byż nie obnosił się z ty m n a zew nątrz! Ale on — nie. On m usi pięknością tą świecić, m usi sw ą inność m a nifestow ać! Musi razić nią w oczy, b y — ściągnąw szy sobie w reszcie nieszczęście n a głowę — móc b ardziej jeszcze utw ierdzić się w niej i uczynić ją... jeszcze piękniejszą. Ow a p o trzeb a zagrożenia działa u niego jak n ark o ty k , dom aga się ted y coraz silniejszych d a w ek W roga, i to ona w łaśnie każe m u w k ry ty c z n ą noc p rzystaw ić d rab in ę pod sw oje okno i wszcząć pro w o k u jący alarm .
Oto w jak i sposób przeliczył się. Z apom niał bowiem, iż czas m ediato ró w w rod zaju P ro w o d y ra czy K aro la, zatem czas ow ych rzu tk ich i g iętk ich H etm anów , nieodw ołalnie m in ął, n ato m iast n a dobre z a try u m fo wało k rólestw o Pionka. Że więc tym , z k tó ry m p rzy jd z ie m u się spotkać, n ie będzie ju ż pośrednik P ionka, ale P ion ek sam, w e w łasnej, czyli G ospoda rza, osóbie. Zapom niał, iż z nim nie w y g ra i że ten piękności m u nie d aru je.
A rtysta życia
Zagrożenie działa jak narkotyk
I rzeczyw iście, nie n a w y k ły do długich dy sk u sji Gos podarz, nie zastan aw iając się zbytnio, strą c a p ik u li- n istę z d rab in y i kładzie w ten sposób ostateczn y k res jego historii.
Post scriptum :
Opisaną tu historię w sposób przejrzysty oddaje poniższa tabelka:
Sto-Król He‘- Pionek Dziedzina pień
man (temat) zagro
żenia Spocznij... Klaar Pro- Witek zbiorowość atak
wodyr
Ogłoszenie Petent Karol Urzędnik I artyzm (Sztuka) szach Pikulina Rachmil — Gospodarz natura (Miłość) mat