• Nie Znaleziono Wyników

Tom III

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Tom III"

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

J W . 3 9 . Warszawa, d. 28 Września 1884. Tom III

TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.

P R E N U M E R A T A „ W S Z E C H Ś W IA T A ."

W W arszaw ie: ro c zn ie rs. 6.

k w a rta ln ie „ l kop. 50.

Z przesyłką pocztową: ro c zn ie „ 7 „ 20. p ó łro czn ie „ 3 „ 60.

Komitet Redakcyjny

stanowią: P. P. D r.T. Chałubiński, J. A leksandrow icz b.dziekan Uniw., mag. K.Deike,m ag.

S. K ram sztyk, B. R ejchm an, mag. A. Ślósarski, prof.

J . T rejdosiew icz i prof. A. W rześniow ski.

Prenum erow ać m ożna w R edakcyi W szechśw iata i we wszystkich księgarniach w k ra ju i zagranicą.__

A d r e s R e d ak cy i: P o d w ale N r. 2.

IV TOM PAM IĘTNIK A FIZYJOGRAFICZNEGO.

W k ró tce już zostanie ukończony druk czwartego tom u P am iętnika F iz jo g rafic zn e­

go. D la ogółu wiadomość ta je st bezwątpie- nia dość obojętna, ponieważ ukazanie się no­

wego tom u wydawnictwa, o którem ogłoszono, że będzie wychodziło w rocznych odstępach czasu, w istocie nic w sobie napozór nie mie­

ści uderzającego. D la wydawców jed n ak je st to chwila uroczysta i godna zaznaczenia—dla­

czego, zaraz powiemy.

Mój czytelniku, wyobraź sobie, że na lodowcu podbiegunowym zasadziłeś winnicę, ot tak sobie, próbując, czy też zimnego pustkowia nie dałoby się zamienić na raj ziemski. W yobraź też sobie, że promie­

nie słońca zastępujesz tej winnicy cie­

płem własnego tchnienia, a zam iast soków ziemnych dajesz jej krew twoją i znój twego czoła. I otóż nadchodzi pora, kiedy masz zebrać grona, ale nie wiesz, czy sił ci nie z b ra­

knie, żeby je doprowadzić do zupełnej dojrza­

łości. Jeszcze nowe wysiłki, jeszcze wytężasz pierś i serce, aż nakoniec udało ci się zebrać

gronko.—P raw da, że ogrodnik ze szczęśliwe­

go k raju , w którym słońce przygrzewa a zie­

mia obficie k arm i rośliny, spogląda n a twe gronko z uśmiechem, a ciebie zwie m arzycie­

lem, może naw et szaleńcem. Ale ty masz prawo uroczyście obchodzić dzień winobrania, bo to dzień tryjum fu twojej pracy i w ytrw a­

nia w walce z całym światem przeciwności.

Ogrodnikiem , co na lody podbiegunowe chce przenieść delikatne rośliny stref innych, je s t u n as każdy, kto przedsiębierze pracę naukową dla ogółu. Ozyż w naszem porów­

naniu ogół ma być lodem? Może nie w ca­

łości, może część jego, posłuszna głosowi prawdziwego patryjotyzm u, ceni i popierać pragnie wszelkie usiłowania, których celem jest dobro powszechne, owszem— część ta mo­

że stanowi naw et znaczną większość w naszym narodzie. Cóż z tego, kiedy część ta właśnie skazana je st na zm arnowanie sił i zapałów w rozpaczliwej, poziomej walce o warunki b y ­ tu-powszedniego. A ci znowu, którzy za obo­

wiązek swój i zaszczyt uważaćby powinni s ta ­ ranie o rozwój nauki krajow ej— ach, o nich-to właśnie n ap isan o : „N a świecie żyją, ale nie dla św iata.1'

A teraz co do tej egzotycznej roślinki, któ­

(2)

610 W SZECH ŚW IA T. r. 39.

rą pielęgnujem y • z takim -wielkim trudem . Trzy tomy P am iętn ika Fizyjograficznego są już własnością polskiej literatu ry naukowej i nie przesadzimy chyba, twierdząc, że ujmy jej nie przynoszą. S tały się one w pewnym stopniu podnietą do dalszych badań fizyjogra- ficznych i punktem wyjścia dla nowych study- jów. T ak np. bogaty m ateryjał spostrzeżeń meteorologicznych, ogłoszony przez p. d-ra Kowalczyka, posłużył p. Pietkiewiczowi do dwu wyczerpujących rozpraw (Zm ienność tem peratury rpczna w W arszaw ie, t. I I i I I I , oraz Zm ienność roczna ciśnienia powietrzni w W arszaw ie, t. IV ); tak rozpraw y i spisy botaniczne p. Łapczyńskiego, zwróciły uwagę fłorystów polskich na strony bardziej od in ­ nych zaniedbane i pobudziły młodszych bo­

taników do nowych ekskursyj z obmyślonym planem i w w ytkniętym kierunku. Z rzeczy dawniejszych — uratow ane od zapomnienia przez P am iętn ik Fizyjograficzny: „Nowe przy­

czynki do gieognozyi Polski “ J . B. Puscha okazało się, że są p ra cą pierw szorzędnej w a­

gi.—P rzytaczam y zresztą tu ta j tylko w k ształ­

cie przykładu parę tych tytułów , gdyż śm ia­

ło twierdzić może,my, że wszystkie prace, za­

mieszczone w naszym P am iętniku, mogłyby znaleść się w każdem wydawnictwie najpow a­

żniejszej akadem ii. Z a dowód tego uw aża­

my streszczenia i obszerne wzmianki, jakie z P am iętn ik a Fizyjograficznego podały z a g ra ­ niczne pism a specyjalne.

A jed n ak żywot P am iętnika Fizyjograficz­

nego je s t podtrzym ywany głównie przez ofiar­

ność współpracowników, a nadto przez zasiłki z kasy im. M ianowskiego, na które zapraco- wują znowu ciż sami współpracownicy, wy­

głaszając odczyty publiczne. — Życiem zaś norm alnem cieszy się tylko od czasu do czasu, wtedy mianowicie, gdy publiczność otrzym a jakiegoś bodźca zzewnątrz. T ak było np.

w roku ubiegłym , kiedy skutkiem ogłoszo­

nych we W szechświecie (N r. 39 z r. 1883) informacyj o sm utnym stanie wydawnictwa, w całej prasie polskiej ukazały się gorące a r ­ tykuły, zalecające względom ogółu nasz P a ­ miętnik. Dzięki tej interw encyi niedobory nasze zmniejszyły się nieco, ja k to w o k rą ­ głych cyfrach wykazuje poniższa tabliczka:

tom I z r. 1881

„ I I „ 1882

„ I I I „ 1883

„ I V „ 1884

*3 .2?

c3

O có O l-

‘3 o N

*^S 'O) O m a> Jh

’3 O N r5 “ W t-i Ol O, o3 p.'§> a 5 o

n

a' I 0,0

O * o N

® O o rt 00 00 O "+ rt CO

% 2 o.% ^ 'm

...

. O

rO m e j

n a

S-i -CO n

U

a

'O

O.

N N O Łj

Ot a

§ 2 rO o £

£ <v

s 2 500 1 600 2 100 400 3 300 1 200 1 600 1 700 2 500 500 1 400 1 100 2 500 -- 500 2 000

Z tabliczki tej widać, że nakład na wydane dotychczas cztery tomy, doszedł 10 800 rs., a d ro gą sprzedaży wydawcy uzyskali zaledwie nieco więcej niż połowę tej sumy.— Zapewne dodawać nie potrzebujem y rzeczy samej przez się widocznej, że przy podobnym stanie bez silniejszego niż dotąd poparcia ogółu, istnie­

nie P am iętn ik a Fizyjograficznego wkrótce okazać się musi niemożebnem.

I

PO E K W A D O R Z E

przez

Jan a S z to lc m a n a ,

Guayaquil.— Yaguachi.-— Riobamba.

(Ciąg- dalszy).

Chcąc zrobić kilka ekskursyj w okolicy, zatrzym ałem się w Y aguachi dni kilka; p ra ­ gnąłem także odzyskać nieco sił, wyczerpa­

nych od miesiąca trw ającą chorobą, aby módz uciążliwy podróż do S ierra przedsięwziąć.

W samej rzeczy, stan mego zdrowia polepszył się nieco. W ydobyłem więc z pudła moją strzelbę, przygotowałem narzędzia do p re p a­

rowania i kilka dni z rzędu polowałem z ran a

i wypychałem po południu, trzeba bowiem

(3)

Nr. 39. W SZECH ŚW IA T. 611 wiedzieć, że ran n e godziny są, zawsze najlep- !

sze do polowania; ptastw o podówczas, żerując, porusza się więcej a i skw ar słoneczny nie na­

biera jeszcze takiego natężenia, ja k w godzi- 1 nach popołudniowych.

Okolice Y aguachi przedstaw iają doskonale przejściowy ch a rak ter od schnących zarośli okolic G uayaąuilu do wilgotnych lasów u po­

dnóża K ordylijerów . Podróżny w pasie po­

morskim E kw adoru może z łatwością obser­

wować, ja k ląd stopniowo posuwał się naprzód, dzięki współdziałaniu ryzoforów ') i ja k zwolna lasy wilgotne z K ordylijerów propa­

gowały się ku morzu. P rzecinając więc pas te n od morza ku górom, spotkam y zaraz poza pasem manglarów —pas zarośli, schnących p ra ­ wie zupełnie i pozbawionych liści w porze

suchej (okolice G uayaąuilu), następnie pas przejściowy (okolice Y aguachi np.), gdzie drzew a są już wynioślejsze i gdzie tylko nie­

które z nich wraz z podszyciem tra c ą liście w porze letniej; dalej natrafim y na pas lasów wilgotnych, w których jed n ak podszycie wy­

sycha, gdy się susza w miesiącu Czerwcu i L ip cu rozpocznie (Chimbo), aż wreszcie na wysokości 4 000 stóp nad poz. m orza i powy­

żej spotykamy lasy, gdzie ju ż prawie nie znać rozdziału między porą suchą i dżdżystą, gdyż deszcze p adają z małemi przestankam i rok cały, gdzie przeto roślinność przez rok cały zachowuje jednakowy charakter. Ponieważ kwestyją propagow ania się lasów je s t bardzo ważną dla chorologii zwierząt, a mianowicie dla oznaczenia względnego wieku niektórych gatunków, p ostaram się j ą z czasem w innem

miejscu obszerniej traktow ać 2).

Roślinność w okolicach Y aguachi nosi zu­

pełnie c h a ra k te r przejściowy. Gdy więc z je- dnśj strony spotykam y tu różne rośliny aka- cyjowe, ja k algarrobo, guarango i inne w ła­

ściwe także okolicom bezleśnym (suchym d o ­ linom pomorzą peruw ijańskiego), ta k z d r u ­ giej w darły się tu już g atunki leśne, a między niemi przew ażają cekropije i guawy (Inga).

Brzegi rzeki, ja k tu zwykle bywa, dzięki więk-

*) K w e s ty ją tę r o z w i n ą ł e m w a r ty k u le U w a g i n a d p r z y r a s t a n i e m lą d u w d e lc ie rz e k i T u m b e z u 11 o g ło s z o ­ n y m w I I to m ie w y d a w n ic tw a ,, W ia d o m o ś c i z n a u k p r z y r o d z o n y c h 11.

2 ) P a t r z ia k ż e m o je , , W s p o m n i e n i a z p o d ró ż y p o l e r u ' 1 ro z d . p . t. , , L a s y “ ,

szśj wilgotności gruntu, posiadają roślinność obfitszą, aniżeli miejsca bardziej od wody od­

ległe, a które na pomorzu ekwadorskiem no­

szą nazwę sawan.

C harakterystycznem i też bardzo dla całego pasa pomorskiego Ekw adoru są tak zwane las tem bladeras, co dosłownie znaczy trzę sa­

wiska od wyrazu tem blar—trząść. Są to zna­

czne przestrzenie posiadające poziom nieco niższy od brzegów rzek. Gdy więc, w czasie silnych deszczów, rzeki z łożysk swych wystę­

pują, miejsca te n apełniają się wodą, tworząc rodzaj niegłębokich jezior, które szybko za ra­

sta ją wodną roślinnością a głównie ta k zw aną lechuguin ')> k tó ra dostawszy się następnie do rzek, tworzy n a nich w porze wielkich wód charakterystyczne wyspy pływające.

L a s tem bladeras słyną obfitością krokody­

lów, które tu dochodzą większych rozmiarów od osobników zamieszkujących rzeki. Gdy z nastaniem pory suchej' trzęsaw iska wysy­

chać poczynają, krokodyle te w m uł się za- grzebują i przebywają rodzaj snu letargiczne- go w ciągu blisko 6 miesięcy. Niekiedy p o ­ zostają prawie na samej powierzchni i bywały przypadki, źe podróżni nagle przestraszeni zostają, gdy za stąpnięciem konia lub muła, obudzony potwór gwałtownym ruchem niszczy cienką powłokę suchego mułu, jak im je s t po ­ kryty i pojawia się w całej swej ohydzie przed zdumionym i wystraszonym jeźdzcem. Po- wszechnem je st zdanie, bardzo zresztą praw ­ dopodobne, że te, wygłodzone długim postem osobniki są najniebezpieczniejsze.

Skoro już raz zacząłem praw ić o krokody­

lach, dodam o nich jeszcze słów kilka, jako uzupełnienie tego, com już kiedyś o nich pi­

sa ł,2). K rokodyle w systemie rzek G uayas (G uayaąuil) nie są tak niewinne, ja k ich po­

krewni z Tumbezu. W y ró ż n ia ją tu ta k zwane lagartos cebados, t. j. te, które zmuszone kie- dykolwiekbądź głodem, odważyły się czło­

wieka zaatakować i od tego czasu zasm ako­

wały w mięsie ludzkiem. K ażd a okolica m a ich przynajmniej kilku a s tą d kąpanie się, na­

wet w sąsiedztwie m iast lub osad nie należy

[ ) L e c h u g a — s a ł a t a . P o r ó w n a j , , W s p . z p . p o P e r u “ , r o z d z . „ D o l i n a rz e k i Z a r u m i l l a “ .

2) P a t r z W s p o m . z p . p o P e r u , r o z d z . K ro k o d y le w T u n i b e z 11.

(4)

W SZECH ŚW IA T. N i. 39 do zupełnie bezpiecznych. W łaśnie podczas

mego pobytu w Y ag u ach i kilkonastoletni chłopiec, kąpiąc się tuż pod miasteczkiem, pochwycony został przez krokodyla niewiel­

kich rozmiarów, lecz dzięki obecności kilku osób, uratow any, wyniósł tylko głęboką ran ę na udzie.^j W rok potem, czyli w M aju r. b., n a kró tk i przeciąg czasu przed m ojem p rz y ­ byciem do Y aguachi, dwu chłopaków w raca­

ło ze szlachtuza, zbudowanego nad sam ą rz e ­ ką. Idący przodem niósł kaw ał mięsa świeżo kupionego, drugi zaś wnętrzności bydlęcia.

W chwili najm niej spodziewanej wielki k ro ­ kodyl wynurzył się z rzeki i rzucił się na przodem idącego, prawdopodobnie zwabiony świeżem mięsem i dzięki tylko przytomności towarzysza, który w tejże chwili rzucił potwo­

rowi wnętrzności bydlęcia n a głowę, c a ła ta spraw a skończyła się na przestrachu obu.

W szyscy bez w yjątku mieszkańcy pom orzą Ekw adorskiego utrzym ują, że krokodyl nie może atakow ać człowieka pod wodą, gdyż przy otw arciu paszczy zalałby się nią; że za­

tem aby napad wykonać musi n a pow ierzchnię wypłynąć. T ak to m niem anie je s t powszech- nem, że nie wiem ja k je skombinować ze zwy­

kłem pokarm em krokodylów, którym są prze­

cież ryby a te tylko pod wodą płaz łowić mo­

że. Osoby jed n ak poważne zapew niały mnie, że tą właściwością posługują się niektórzy murzyni i za.mbos w walkach z krokodylem.

N ieustraszony myśliwy nago rzuca się do wo- | dy, m ając tylko na głowie słom iany kapelusz a w ręku niewielki puginał. ej W y biera do te ­ go miejsca, gdzie zwykł przebywać jed en z o- wych lag arto s cebados. W chwili, gdy płaz zbliża się do człowieka z o tw artą nad po­

wierzchnią wody paszczą, ten szybkim ruchem nurkuje, pozostaw iając na powierzchni wody kapelusz, który omamiony potw ór chw yta zę­

bami. W tej chwili przeszywa mu serce no­

żem odważny myśliwy. Słyszeliście pewnie o m urzynach afrykańskich polujących także na krokodyla w wodzie i o m urzynach antyl- skich zadających nożem śm ierć rekinom w ich własnym elemencie. W G uayaąuilu opowia­

dano mi o jednym z tych szaleńców, który za 4 piastry (16 fr.) daw ał podobne p rz ed sta­

wienia. Słyszałem jeszcze o czynach bardziej nieprawdopodobnych, lecz tych pow tarzać nie chcę, aby nie uledz zarzutowi łatw ow ier­

ności.

To cośmy powyżej mówili o florze przejścio- i wej w okolicach Y aguachi, da się w zupełno­

ści zastosować i do fauny, k tó ra pod tym względem zbliża się bardzo do fauny doliny Z aru m illi '), jakkolwiek nadm ienić muszę, iż nie je s t z nią zupełnie identyczna. Obok więc gatunków właściwych okolicom bezleś­

nym, ja k np. garncarz, negro, jerg on i inne mnóstwo innych, żyją gatunki charaktery zu­

ją c e faunę leśną. M iędzy niemi w y m ien ię:

szablodzioba (X yphorhynchus) niewielkiego p ta k a z g rupy pełzaczy am erykańskich (D en- drocolaptidae), trag o n a (Tragon melamorus), wdówkę-szaloną (vinda-loca mieszkańców ~ Rham pbocoelus atrosericans), kilka gatunków papug i t. d.

Z naczna część pobrzeży rzeki Y aguachi zajętą dziś została pod uprawę. Co pewną odległość spotykam y tu folwarki (haciendas),

! lub chaty nieznacznych osadników i dzierżaw­

ców. H acyjendy dzielą się tu zwykle na dwa ro d z aje: haciendas de cultivo, w których u- praw ia się trzcina cukrow a i ryż; lub hacien­

das de cria, mających za je d y n ą a przynaj­

mniej główną podstawę hodowlę bydła ro g a ­ tego lub koni i mułów; niekiedy je d n a k spo­

ty k a się i hacyjendy mięszane, dość jednak rzadko. Ponieważ miałem sposobność zwie­

dzić oba rodzaje hacyjen d postaram się więc dać opis wycieczek moich.

Pew nego razu syn M arcosa zaproponow ał m i, abyśm y łodzią pojechali do hacyjendy Yi- ctoria, gdzie potrzebował m anijoku zakupić.

W ynajęliśm y więc łódź i w towarzystwie Pe- reza, a d ju ta n ta Córdovy, popłynęliśmy zwolna przeciw dość bystrem u prądowi rzeki. W nie­

wielkiej od m iasteczka odległości wysiedliśmy na lewy brzeg rzeki i stąd poszliśmy piechotą, głównie dla tego, aby mi dać sposobność nieco p tastw a nastrzelać. Towarzysz nasz P erez idący przodem, wykrył n a dość wynio­

słem drzewie, rosnącem tuż n ad brzegiem rz e­

ki kilka wspaniałych egzem plarzy iguany, za­

czął więc do nich ze swego rem ingtona strze­

lać, niewiedząc, że olbrzymie gniazdo czar­

nych os (Polistes) na temże drzewie się z n a j­

dowało. Podszedłszy i j a do drzewa strzeli­

łem do jednej z iguan, gdy usłyszałem w gó-

') Patrz ,,W sp. z p. po Peru“ , rozdz. „D olina rzeki

Zarumilla“ .

(5)

Nr. 39. W SZ EC H 8W IA T. 613 rze charakterystyczny a doskonale znany mi

szum—były to osy, k tó re w całej gromadzie wyległy strzałam i rozjątrzone. Ponieważ dwa razy w mein życiu byłem przez nie pokłóty) nieczekając więc ani chwili przebiegłem ja k można najszybciej kilkadziesiąt kroków i tam poza krzakiem spokojnie stanąłem . J e s t to najlepszy sposób, osy bowiem niewidząc już swej ofiary powoli w racają do gniazda. Perez jednak, jak o rodem z Quito, gdzie os owych niema, niemógł wiedzieć, ja k sobie w danym razie poradzić, bronił się więc rozpaczliwie na miejscu, m achając szybko rękam i, za­

wsze jed n ak poniósł kilka bolesnych ukłóć, które go nabaw iły gorączki i odebrały apetyt aż do dnia następnego.

P o tym niespodziewanym wypadku ruszy­

liśmy dalej i po półgodzinnym marszu stanę­

liśmy w hacyjendzie Y ictoria. Obok domu mieszkalnego, wznosi się wielki budynek, k ry ­ ty blachą cynkową, a mieszczący m łyn p aro­

wy do wyciskania soku z trzciny cukrowej, oraz alembik. Trzcinę ogołoconą z liści spro­

w adzają na wozach do m łyna, gdzie dwu p a­

robków zajętych je s t wyłącznie wprowadza­

niem jej pomiędzy walce młyna, skąd wyciś­

nięty sok (caldo lub guarapo) ścieka do odpo­

wiedniego zbiornika. Przeniesiony następnie do wielkich okseftów (tinas) podlega kilko­

dniowej ferm entacyi, skąd go do alembika prze­

noszą.

Trzcina pom orska jakkolwiek grubsza i znacznie wynioślejsza od serrańskiej, nie po­

siada cukru ta k skoncentrowanego, ja k ta ostatnia. Dość je s t porównać rezultat, gdy na pomorzu jed n a cuadra (100 varas kwadr.;

vara — 84 centym etrom ) trzciny daje docho­

du bruto 400 piastrom , taż sam a cuadra w gorących dolinach serrańskich d aje 800 pia- strów. Lecz za to trzcina pom orska nie po­

trzebuje uprawy i trw ać może do 30 lat, wy­

m agając tylko oczyszczania z zielska dwa razy do roku, gdy trzcina serrańska p otrze­

buje orki i daje tylko 2 a co najwyżej 3 żni­

wa, poczem wyradza się już tak znacznie, że trzeba plan tacy ją zarzucić i na nowo u p ra ­ wiwszy zasiać. T rzcina pom orska dojrzewa po 6 m iesiącach, serrańska dopiero po 2 ła­

tach.

Przysiedliśiny nieco w młynie dla odpo­

czynku, gdzie nas gorącym rosołem z trzciny ciikrowej poczęstowano, Y ictoria bowiem o­

prócz wódki, produkuje także cukier b ru n a t­

ny i cukier biały. C ukier brunatny, otrzymy­

wany wprost przez wyparowanie rosołu trzci­

nowego nosi w Ekwadorze nazwę rasp ad u ra i używany bywa do fabrykacyi różnego ro ­ dzaju konfitur, klasa zaś biedna ludności za­

stępuje nim cukier biały, którego cena wy­

nosi od 1 do 2 reali za funt. Ten o statn i o- trzym uje się przez oczyszczenie rosołu przy pomocy ługu, poczem zgęszczają go parow a­

niem i przy pomocy maszyn centryfugalnych krystalizu ją.

Odpocząwszy nieco puściliśmy się z powro­

tem do miejsca, gdzie łódź nasza przywiązaną została i, zastrzeliwszy jeszcze po drodze kil­

ka ptaszków do kolekcyi, wróciliśmy około 5 po południu do miasteczka, gdzie nas ju ż ro ­ dzina M arcosa z obiadem oczekiwała.

N a kilka dni przed opuszczeniem Y ag uach i zająłem się wyszukaniem m uła pod siodło, długoletnie bowiem doświadczenie nauczyło, że jakkolwiek drożej wynosi mieć własnego wierzchowca, podróżny jed n ak za to posiada wszelką pewność, czego się może odeń spo­

dziewać i przez to unika zwłok i nieprzyje­

mnych wypadków, jak ie go na m ułach nie­

znanych spotkać m ogą. Zdarzyło mi się np.

wynająć wierzchowce, które po kilku godzi­

nach drogi męczyły się i trzeba było później piechotą iść i nowego m uła szukać. A już nie mówię o tem , że zwykle wynajmuje się kłapouchy służące prawie wyłącznie pod ł a ­ dunek, zwykle więc są tw arde w pysku, nie- mające najmniejszego pojęcia o lejcach i czę­

sto posiadające brzydki narów kopania lub wierzgania. W iedząc dobrze o tem wszyst- kiem i tą razą, ja k zawsze, postanowiłem na własnym wierzchowcu pojechać.

Opatrzność zesłała mi niespodziewaną po­

moc w osobie niejakiego p. Lascano. J e g o ­ mość ten przyjechał z G uayaąuilu dla odwie­

dzenia swej hacyjendy Y aguacbi-Y iejo (viejo

— stary) odległej o 2 godziny drogi konno od miasteczka. Zaproponow ał mi abym z nim pojechał, gdyż ja k utrzym ywał, jeden z m niej­

szych właścicieli (montubios) posiada p arę doskonałych mułów wierzchowych. N a stę p n e ­ go więc dnia o godzinie 5 rano, gdy ledwie świtać zaczęło, sprowadzono nam parę ru m a­

ków osiodłanych, wyciągnęliśmy z łóżka za­

spanego M arcosa, aby nam kawę przyrządził,

a pokrzepiwszy się tym nieocenionym n ap o ­

(6)

614 W SZEC H ŚW IA T. Nr. 39.

jem , przeprawiliśm y się— my w łodzi, a konie wpław— na d rugą stronę rzeki, osiodłaliśmy nasze rum aki i raźno ruszyliśmy w drogę, lu ­ bując się świeźem porannem powietrzem.

P o dwu godzinach drogi stanęliśm y w Y a ­ guachi Yiejo. T u przed 20 laty wznosiło się miasteczko, k tóre przeniesiono do miejsca, gdzie dziś się wznosi po wielkim po żarze, k tó ­ ry wszystkie domostwa zniweczył. Dziś je st to osada licząca kilka zaledwie c h a t m niej­

szych właścicieli, a przym yka do niej obszerna hacyjenda Lascany, rozciągająca się aź blisko G uayaąuilu.

Y ag uachi Viejo je st to hacienda de cria lub de ganado (criar — chować; ganado — bydło), ja k to wyżej wspom niałem . Jed y n y budynek mieszkalny je s t to ch ata na palach, zajmowana przez yaąuero, nazwa k tó rą dają parobkowi doglądającem u bydła i zajm ujące­

mu się dojeniem krów i fabrykacyją serów.

G dy hacyjenda je st bardzo wielka, takich va- ąuerias (miejsc zamieszkanych przez vaque- ros) liczy zwykle kilka. Obok chaty znajduje się obszerna przestrzeń zagrodzona, k tó rą powszechnie zwą w A m eryce corral. T u taj trzym ają w niewoli cielęta, dopuszczając je do krów tylko raz na dzień z ra n a , gdy krowy z całej okolicy, przyzwyczajone już do tego, zbierają się koło corralu. W ów czas jednę po drugiej pętają, dopuszczają n a chwilkę nieszczęśliwego cielaka, poczem doją. Zwykle bydło po tej operacyi odpoczywa aż do połu­

dnia obok vaqueryi i potem zwolna jedn o za drugiem w ędrują sobie na saw any aż do dnia następnego.

B ydło pom orzą E kw adorskiego je s t śred­

niej wielkości, składnie zbudow ane, o szerści krótkiej i połyskującej, o rogach nieco w ty ł podanych. Z araz n a wstępie zwróciło m oją uw agę, że przeważa m aść b iała lub g ra n ia sta . Sądziłem zrazu, że przypisać to należy w aru n ­ kom klim atycznym , zapytany je d n a k L ascano, objaśnił mi prawdziwą przyczynę. N a całem pomorzu E kw adoru istnieją gzy (O estrus), prześladujące niem iłosiernie bydło rogate, nietykające jed n ak koni. W iadom o, że m u­

cha ta znosi jajo pod skórę ofiary, gdzie się rozwija larwa nieraz do 2 centym, długa, cy­

lindryczna, k tó ra po opuszczeniu bydlęcia po­

zostawia znaczną dziurę. T u znoszą ja ja zwykłe muchy mięsne i gdy się wczas nie zapobieży, ostatnie mogą o śm ierć przypraw ić

I

nieszczęśliwe stworzenie. Otóż hodowcy e- kwadorskiego pomorzą zauważyli, że bydło białe je s t niezrównanie mniej prześladowane przez gzy od bydła ciemnych maści, zaczęto więc przeważnie hodować bydło białe. Tym sposobem hodowcy, niewiedząc o tern, dążą do wytworzenia rasy bydła białego, sta ra ją c się pozbyć osobniki ciemnej barwy lub czarne do szlachtuzów, a zachowując jedynie b iałe.

P o ra n e k ten, w którym do Y aguachi Yie­

jo przybyliśm y, poświęcony był właśnie na leczenie bydła. Posławszy zaraz po przyj eź- dzie po owego właściciela mułów, p rzy gląda­

liśmy się tej operacyi. Jed n o po drugiem wprowadzano bydlęta do zagrody, gdzie trzech parobków pętało im nogi i waliło na ziemię, i N astępn ie wyciskano kolejno larw y gza z cia­

ła ofiary i dziury pozostałe po tem napełniano

| żutym tytuniem , aby wprowadzeniu się larw muchy mięsnej zapobiedz. O peracyją tę o d b y ­ wano szybko i z wielką zręcznością, ta k że do godziny 3 po południu kilkadziesiąt sztuk

bydła uwolniono od w strętnych pasorzytów.

(d. c. n.)

MIKROORGANIZMY

I S T O T Y - B A K T E R Y J N E ,

p rz e z

p r o f. J -e o n a Pi e ń k o w s k i e g o.

(Dokończenie).

IV.

Pozostaje mi jeszcze ostatnia część n iniej­

szego artykułu, a mianowicie infekcyjne zn a­

czenie schizofytów w chorobach zaraźliwych.

Przechodząc na pole patologii, należałoby przedewszystkiem dowiedzieć się, o ile otacza­

jące nas bak teryje są szkodliwemi dla zd ro ­ wia. W idzieliśm y poprzednio, że powietrze, woda i otaczające nas przedm ioty p rzep eł­

nione są bakteryjam i, że każdy z nas w u-

stach, płucach, kiszkach nosi całą kolekcyją

schizofytów; jeżeli dodam y jeszcze do tego,

że wraz z pokarmem , z napojam i, serem, c h le ­

(7)

Nr 39 W SZECH ŚW IA T. 615 bem i t. p. przyjmujem y nieskończone mnó­

stwo bak teryj, to mimo woli powinniśmy przyjść do przekonania, że całe te m ilijardy otaczających nas schizofytów, przy zwykłych w arunkach nie mogą być osobliwie szkodliwe dla zdrowia, gdyż w przeciwnym razie ród człowieczy stałb y się w walce o byt bezsil­

nym i m usiałby ustąpić miejsca dla schizofy­

tów. Lecz z drugiej strony nie podlega w ąt­

pliwości, że przy niektórych chorobach infek­

cyjnych bakteryje powodują i rozszerzają zarazę; pytanie— czy owe jadow ite bakteryje stanow ią osobną jak ąś grupę schizofytów, po­

chodzących od innych wodorostów, czy też są to też same formy i gatunki, które nas o ta ­ czają i których mamy tyle w naszem ciele, lecz w ykształciły się one tylko przy innych w arunkach? Oto je s t kw estyja pierwszorzęd­

nej wagi, w ym agająca szybkiego rozwią­

zania.

B adania nad schizofytami, przedsięwzięte w tym kierunku przez P asteu ra , wydały cie­

kawe rezultaty. Je d n a i taż sam a bakteryj a w rękach tego sławnego eksperym entatora zmienia się albo na silne kontagijum , lub tr a ­ ci w znacznym stopniu zabójcze swe własno­

ści, lecz zachowuje ich tyle, że może słu ­ żyć ja k o wakcyna, ochraniająca od zarazy, to wreszcie, a wszystko według woli ekspery­

mentatora., staje się roznosicielką zarazy.

A by lepiej zrozumieć jak ie m ają znaczenie schizofyty, jak o kontagija, przyjrzyjmy się dwu dokładnie zbadanym epidemijom, m ia­

nowicie kurzej cholerze i zarazie syberyjskiej czyli karbunkułow i (anthrax).

P ierw sza zaraża ptaki, a w szczególności kury. Objaw y choroby zasadzają się na tem, że ptak i stają się ospałemi, trac ą siły, zataczają się i opuszczają skrzydła. P ierze przytem je s t nastroszone, w skutek czego k u ra przyj­

muje k ształt kuli, napada j ą nieprzezwyciężona senność i nic jej nie może przyprowadzić do przytomności; po upływie kilku dni, w końcu- kura zdycha. P o dokonaniu sekcyi i m ikros­

kopowej analizy okazuje się, iż przyczyną tej szczególnej choroby je st pewna nieruchom a bakteryja. P ozw ija się ona w żołądku i kisz­

kach i zostaje wydzielona wraz z odchodami.

Do zarażenia się zdrowych indywiduów dosyć je s t najm niejszej ilości wypróżnień p tak a. ! K ontagijum (bakteryje) dostaje się wraz z j pokarmem do wnętrza organizm u. W edłu g

badań P asteu ra, którem u zawdzięczamy grun­

towne zbadanie kurzej cholery, owa ta k cha­

rakterystyczna w tej chorobie ospałość, spo­

wodowana je s t przez pewien narkotyk, który wydzielany bywa przez kontagijum i który mo­

żna od tego ostatniego łatw o oddzielić, za pomocą filtrowania i przemywania. Jeż eli płyn taki, zawierający narkotyk, lecz bez b ak ­ teryj, wstrzyknąć do ciała kury, to wywoła się tym sposobem ospałość, k tó ra jednakże prędko przechodzi, niezostawiając żadnych złych skutków.. To je st także dowodem, iż obecność samych bakteryj, a nie produktów przez nie wydzielanych, sprowadza śm iertelny wynik choroby.

Pierwszym krokiem do otrzym ania tak świetnego rezultatu, którym słusznie szczyci się nauka, była ta okoliczność, że Pasteurow i i innym udało się wyhodować infekcyjne bak­

teryje poza obrębem organizm u, w naczy­

niach, zawierających odpowiednie żywiące m ateryje. D la kontagijum ptasiej cholery P asteur używał przegotowanego rosołu z kury;

w nim bakteryje rozwijały się zupełnie n or­

m alnie, zachowując własności infekcyjne.

K ro pla rosołu wraz z wyhodowanem kon­

tagijum zastrzyknięta do krwi kury, zabija tę o statn ią zupełnie tak samo, jak gdyby to była kropla krwi wzięta ze zdechłego na tę chorobę indywiduum. T aką hodowlę infek­

cyjnej bakteryi można prowadzić przez dość długi przeciąg czasu, dodając tylko za każ­

dym razem , do świeżej dozy rosołu, kroplę z poprzedzającej kultury; w ten sposób mo­

żemy otrzymać cały szereg pokoleń bakteryj, obdarzony ciągle tem iż samemi infekcyjnemi własnościami. P rzy tej sposobności przeko­

nano się, że jeżeli b ak tery ją kurzej cholery zostawić przez pewien czas na powietrzu, to czem dłużej ona zostaw ała pod działaniem tlenu z powietrza, tem bardziej trac iła swe infekcyjne własności, tak że wreszcie z b ak ­ tery i zabijającej kurę w trzy dni, otrzym ać można zupełnie nieszkodliwego schizofyta.

Zobaczmy teraz czy udałoby się takiem u nieszkodliwemu kontagijum naodw rót znowu powrócić jego siłę zabijającą. Z anim jedn ak odpowiemy na to pytanie, musimy wpierw poznać pewną szczególną, dotychczas niezro­

zum iałą własność kurzego kontagijum , po stracie jego infekcyjnej siły. J e s t to miano­

wicie ta własność, że jeżeli wstrzyknąć owe

(8)

616 W SZECH ŚW IA T. Nr. 39.

kontagijum do krwi kury, to ono już nie je s t w stanie je j zabić, wywołuje tylko bardzo sła ­ be objawy choroby i zarazem ochrania kurę od dostania ptasiej cholery. O słabione zatem kontagijum działa tu ta j podobnie ja k limfa ospowa czyli wakcyna. Co się właściwie tu dzieje podczas w akcynacyi—czy wprowadzone do krw i m ikroorganizm y zużywają ca łą ilość pewnej jakiejś m ateryi, koniecznej do wyży­

wienia się ich, ta k że ju ż w razie dostania się do krw i jadow itego kontagijum , to o statnie nie znalazłoby dla siebie więcej pożywienia, czy też odwrotnie zaszczepione bakteryje, być może, wydzielają ja k ą ś substancyją, szkodliwą dla jego rozwoju i pozostającą się w ciele zwierzęcia—trudno n a to odpowiedzieć; z tem wszystkiem nie ulega wątpliwości, że szczepie­

nie osłabionego kontagijum zarazy ptasiej, szczególniej jeżeli ono pow tarzane je s t kilka razy, ochrania kury od tej choroby. Tym więc sposobem, zawdzięczając niestrudzonym usiłowaniom P asteu ra , nietylko jesteśm y w stanie zamienić jadow itą b ak tery j ą n a zupeł­

nie nieszkodliwą, ale naw et użyć je j ja k o le ­ karstw a przeciwko zgubnem u jej działaniu, j gdy ona je s t w pełni swych szkodliwych w łasno­

ści; na tem jed n ak jeszcze nie koniec kwestyi nas zajm ującej. Doświadczenie dowodzi, że osłabione kontagijum , niebędące w stanie zabić już kury, działa jed n ak jeszcze w śm ier­

telny sposób na inne ptaki mniejszych roz­

m iarów—ja k na wróbla, k an a rk a i t. p.; ku l­

tywując zatem kontagijum przez kilk a giene- racyj, w żywem ciele wymienionych ptasząt, można spotęgować jadow ite własności owego kontagijum do tego stopnia, że będzie zabijało nareszcie i kury. Przytoczone fakty dowo­

dzą nam zatem, że długotrw ałe działanie po­

wietrza osłabia albo zupełnie usuwa szkodli­

we własności kontagijum kurzej cholery, a przeciwnie znowu hodowla prow adzona przez długi przeciąg czasu we krwi żywych ptaków (małej wielkości), przyw raca mu napow rót własności jadow ite.

Przejdziem y teraz do drugiej doskonale zbadanej epidem ii—do karb u n k u łu czyli z a . razy syberyjskiej. P ow odującą zarazę je s t w tym wypadku długa pręcikow ata form a baktery i, tak zwany B acillus an th racis. W e ­ w n ątrz ciała zwierzęcia, zdechłego na tę za ra­

zę, a mianowicie we krwi i rozm aitych o rg a ­ nach, a szczególniej w śledzionie, znajdujem y

mnóstwo nieruchomych pałeczek bacillusa.

A żeby zbadać rozwój zarazy, najwygodniej używać do doświadczeń m aleńkich zw ierzątek np. myszy, k tó re łatw o można zarazić za- strzyknąw szy im pod skórę krwi, zawierającej B acillus anthracis; myszy po zarażeniu wspo­

m nianą bak teryją, choćby w jaknajm niejszej ilości, zdychają po 3 —4 dniach, okazując wszystkie objawy charakterystyczne k a r­

bunkułu. K och podtrzymywał tym sposobem zarazę przez 20 pokoleń. W ażną rolę w roz­

przestrzenianiu się tej epidemii odgryw ają spory, tworzące się ju ż po śm ierci zwierzęcia.

Do ich rozwoju koniecznie potrzebny je s t dostęp powietrza, znajdujem y je zatem w do­

łach, gdzie były pogrzebane zdechłe od an- tra k sa zw ierzęta i na powierzchni ziemi, przykrywającej owe doły. W edłu g P a s te u ra spory w ydostają się na powierzchnię ziemi z a ­ pomocą g list ziemnych, które najadłszy się spor zmięszanych z ziemią, wyłażą na wierzch i wydzielają je wspólnie z odchodami. Z a ­ rodniki a n tra k sa zatrzym ują przez kilka la t jadow ite własności, ani upraw a ziemi ponad dołam i, zaw ierającem i tru p y zwierząt zdech­

łych na epidem iją, ani zasianie na tem m iej­

scu jak ich ś roślin nie wyniszcza szkodliwego kontagijum (spor). B arany umieszczone nad takiem i dołam i pozdychały na karb un ku ł, gdy tym czasem pasące się zw ierzęta opodal tego m iejsca były zupełnie zdrowe (P a ste u r).

W e d łu g badań B uchn era myszy zarażają się głównie przez p łu c a —pomieszczone bo­

wiem w przestrzeni zawierającej powietrze wraz z kurzem i licznemi sporam i a n tra k sa , zdychały na tę chorobę w kw adrans, do dwu godzin, oddychając takiem powietrzem . B uch­

ner stwierdził również, że zarażenie może się odbywać i przez żołądek zapomocą pok ar­

mów, lecz w tym wypadku potrzeba znacznie więcej spor aniżeli przy zarażeniu przez płuca.

Jeżeli teraz od tych danych, dotyczących spo­

sobu zarażenia przejdziem y do p rac nauko­

wych dotyczących samego kontagijum , to przedewszystkiem na pierwszym planie zna- leść się powinny badania B uchnera, dowodzą­

ce, iż ta sam a forma bakteryjna, w różnych w arunkach żywienia, przyjm uje rozm aite wła­

sności. W szystkim badającym karbu nk uł rzu cała się w oczy ta dziwna okoliczność, że B acillus anthracis, posiadający w takim sto­

pniu własności jadow ite, zupełnie podobny je st

(9)

Nr. 39. W SZECHŚW IAT. 617 do zwyczajnego i nieszkodliwego B. subtilis,

od którego odróżnia się tylko brakiem ruchu.

Pomimowoli przychodziło na myśl przypusz­

czenie, że może oba te gatunki są właściwie jednym i tym samym, lecz zgadywanie prawdy a dowiedzenie jej faktam i—są to dwie rzeczy zupełnie różne. Buchnerowi jed n ak udało się zapomocą znakomitych doświadczeń za­

mienić nieszkodliwy B. subtilis na kontagijum karbunkułu . D o tego rezultatu doszedł on hodując Bacillus subtilis w świeżo upuszczo­

nej krwi, przez liczne gieneracyje; czem d łu ­ żej prowadzoną była hodowla, tem coraz bardziej jad ow ity ch własności nab ierał hodo­

wany schizofyt. Ten ostatni jednak, w tych w arunkach, nie tworzył spor, lecz dopiero gdy został przeniesiony ze krwi do ek stra k tu z mięsa, w ykształcał bardzo liczne i jadowite spory, które zastrzyknięte do krwi zwierząt, wywoływały k arb u n k u ł, a naw et w m ałych dozach, zab ijały myszy w przeciągu 1—3 dni.

D la ostatecznego dowiedzenia podanego przez B uch nera twierdzenia, należałoby zrobić i odwrotne doświadczenie, odebrać od konta­

gijum an tra k sa w łasność jego zarażania. Ju ż to samo, że B acillus karbunkułow y, wzięty ze krwi zwierząt chorych na tę zarazę, da się także kultywować w naczyniach, zaw ierają­

cych roztwory, którem i żywią się także ro z­

maite nieszkodliwe bakteryje, daje wiele do myślenia co do odjęcia złych własności kon­

tagijum antraksa. I w samej rzeczy zapomo­

cą całego szeregu k u ltu r we wspomnianych płynach B. anthracis słabieje i zamienia się nakoniec na zupełnie niewinny Bacillus subtilis.

G dy już tym sposobem dowiedzionem zo­

stało, że jadow ite w łasności nie stanowią ko­

niecznych cech badanego tu scbizofyta i mogą mu być one odjęte w całości lub też w części, natenczas można było już pomyślić o zasto­

sowaniu tego w praktyce, o możliwości ochron­

nego szczepienia an tra k sa.

Podobnie ja k przy każdem wielkiem od­

kryciu, ta k i tu niepodobna całej zasługi przypisać jednem u. O dkrycie doniosłe sk ła ­ da się z całego szeregu wyrazów, z których każdy poprzedni wiele ju ż mówi o następnym . B ardzo często nie tem u należy się zasługa odkrycia, kto znalazł ostatnie ogniwo w tym długim łańcuchu zjawisk, lecz temu, kto pierwszy go ugruntow ał. W danym wypad­

ku nie ulega najmniejszej wątpliwości, iż n aj­

ważniejsze fakty podał P asteur, nie można jednak odrzucać zasług jego współpracowni­

ków na tem polu, ja k Cohna, K ocha, D avainea, Toussainta.

Z ajm ując się kwestyją szczepienia k a rb u n ­ kułu, przedewszystkiem należało zwrócić u- wagę na warunki, w których nasze kontagijum trac i siłę. D op atrując przyczyn osłabiających jego działanie, trudno było nie zwrócić uwagi n a tę osobliwość, że ptaki nie podlegają k a r- bunkułowi; to dało do myślenia, że, być może wysoka tem peratura ich krwi nie dopuszcza do rozwoju kontagijum . Doświadczenie najzu­

pełniej potwierdziło to przypuszczenie. P a ­ steur zaszczepił kurze an th rax i zanurzył j ą do wody przy tem peraturze 28° C. Było to wystarczającem aby tem p eratu ra krw i obni­

żyła się do 37°, następnie działanie jadow ite Bacillusa natychm iast się okazało i k ura w kilka dni zdechła na anthrax. P asteu r zrobił także doświadczenie odwrotne: podwyższając mianowicie tem p eratu rę maleńkich zwierząt, którym zastrzyknięto B. anthracis, do 43—45°

O., można było je tym sposobem zabezpieczyć od działania kontagijum . Doświadczenia te daw ały już bezpośrednie wskazówki, co należy zrobić z B. anth racis, aby odjąć mu właściwy jad. Dosyć więc je st nagrzać krew lub płyn, w którym się hoduje, do 43—45°, aby uczynić go nieszkodliwym. Szczególniejsza jednakże rzecz, iż takie osłabione kontagijum , podobnie ja k i w kurzej cholerze, działa ja k wakcyna — ochrania bowiem od zarazy. Doświadczenia wykonane przez P a ste u ra na dużą skalę w fermie P ouillyle F o rt pod Paryżem , nie p rz ed ­ staw iały najmniejszej wątpliwości o możliwo­

ści ochronnego szczepienia.

Z badanie dwu powyższych zakaźnych cho­

rób doprowadza nas zatem do przekonania, że jadow itość bakteryj roznoszących zarazę, nie je st ich wrodzoną cechą, lecz przeciwnie, że j ą można otrzymać drogą hodowli. H odo­

wanie bakteryj we krwi albo w ciałach, zawie­

rających związki białkowate, nadaje im w ła­

sności infekcyjne, których mogą pozbyć się albo zapomocą długotrw ałego działania na nie powietrza, ja k w zarazie ptasiej, albo też przez nagrzewanie ja k w an traksie. T e w ła­

śnie, chociaż j eszcze niew ystarczające dane,

rzucają przecież pewien prom ień św iatła na

najciemniejszą dziedzinę patologii. P rzy jego

(10)

618 W SZEC H ŚW IA T. Nr. 39.

naw et słabym odbłysku ukazują się w dali o- słabione kontagija innych chorób, a nadzieja ochrony rodzaju ludzkiego przed dyfteryją, cholerą, dżumą zapomocą szczepienia tych chorób, staje się z każdym dniem coraz to bliższą do urzeczywistnienia. — W obec tej myśli o użyciu tego rodzaju ochrony od epi­

demii, w której roznosicielem zarazy je s t ży­

wy organizm , d ają się słyszeć ze wszystkich stron energiczne protesty. J e s t mianowicie obawa, abyśmy przenosząc kontagijum z j e ­ dnego człowieka na drugiego, nie rozprze­

strzeniali przez to syfilisu, skrofułów i innych chorób w ten sposób, ja k to się praw dopodo­

bnie czyni za pomocą limfy ospowej. Obawa ta jed n ak w części albo może i w zupełności da się usunąć możliwością hodow ania zaraź­

liwych bakteryj na zew nątrz organizmów, w czystych płynach, niem ających nic wspól­

nego z syfilisem i innemi chorobam i. Oprócz tego, przy traktow aniu możliwości szczepienia epidemii, należy jeszcze mieć na uwadze wcale nie nieprawdopodobne przypuszczenie, że jedno i toż samo osłabione kontagijum może o c h ra ­ niać nietylko od zarazy, k tó rą powoduje, lecz także być może i od innych pokrew nych z nią epidemij. Są ju ż nawet podobne wskazówki co do chorób grzybowych i chociaż w ska­

zówki te nie są dostatecznie ustalone, w k a ­ żdym jednak razie, mogą one służyć za p ięk ­ ny tem at do bliższych poszukiwań nad infek- cyjnemi schizofytami.

BAD AN IA

NAD POCHODZENIEM KONI NIEMIECKICH.

(Fossile Pferde aus deutsehen Diluvial-Ablagerungen nnd ihre Beziehnngen zu den lebenden Pferden. Ein Beitrag zur Geschichte des Hauspferdes von D r. Alfred

Nehring. Berlin, 1 8 8 4 ).

streścił

P r . JCb U S Z Y Ń S K .I.

Zagadka, k tó ra otacza pochodzenie różnych ras bydła domowego, za tru d n iała um ysły wielu uczonych badaczy. K lasyczne pod tym względem badania R utim eyera, N a th u siu sa (H undisburg) i innych, rzuciły wiele już św iatła na tę zawiłą kwestyją. Przybyw a o­

becnie nowa praca, jak o cenny przyczynek, którego zadaniem je st wyjaśnienie stosunku kopalnych koni niemieckich z epoki czw arto­

rzędowej, do dzisiejszych ciężkich ras w N iem ­ czech hodowanych. A u to r znalazł się w wa­

run k ach bardzo korzystnych. J a k o zarzą­

dzający zbiorem zoologicznym Akadem ii rol­

niczej w Berlinie, miał bardzo obfity m atery- j a ł do badań i porównywań. Z biory osteo- logiczne rzeczonej A kadem ii, powstały z bo­

gatych zbiorów szkieletów i czaszek N a th u ­ siusa z H undisburg, F iirsten b erg a z Eldeny, oraz zbiorów niedawno zam kniętej A kadem ii w Proszkowie. Sam ych czaszek końskich znaj­

duje się tam 230 okazów. O pierając się na takim zasobie, mógł au to r rzucić niem ało św iatła na podjęte zadanie.

W Niemczech w pokładach dyluwijalnych, prawie wszędzie pomiędzy szczątkam i zwie­

rząt ssących, natrafiano na ślady zwierząt z rodziny konia. W wielu m iejscach tworzy­

ły one nawet główną masę wykopalisk. Ja k o najważniejsze miejscowości przytacza a u to r:

W esteregeln koło M agdeburga, Thiede pod W olfenbiittel, Seveckenberg koło Kwedlin- burga, jaskinię hyjeny w L indenthal pod G era, Unkelstein koło R em agen (gdzie obok szczątków m am uta, nosorożca, wołu piżm o­

wego, jeleni, bobaków, znaleziono liczne a do­

brze zachowane kości konia, szczególnie zaś prawie zupełny kościec klaczy)—i wiele innych miejscowości.

Dziesięcioletnie poszukiwania doprow adziły au to ra do wniosku, że w pokładach dyluwijal­

nych Niem iec północnych i środkowych zn aj­

dują się dwa gatunki konia: equus cabaJlus foss. czyli koń właściwy i equus hem ionus foss. czyli dżyggetai. Pierwszy je s t liczniejszy, a przytem bardziej zasługuje n a uwagę, gdyż do dzisiejszego konia bardziej je s t zbliżony.

Liczne rasy naszego konia ro sp a d ają się na dwie g ru p y : wschodnią i zachodnią (equus parvus i e. robustus). Prof. F ra n e k wykazał różnice pomiędzy tem i grup am i ras, m ianowi­

cie w kształcie czaszki, budowie zębów, for­

mie kończyn i wogóle w budowie całego szkie­

letu. Otóż N ehring na zasadzie starannych

pomiarów i porównywań, utrzym uje, że koń

dyluwijalny północnych i środkowych Niem iec

był koniem ciężkim, średniej wielkości, a tak

zbliżonym do ciężkiego zachodniego typu

F ra n c k a (eąuus caballus germ anicus Sansona)

(11)

N r. 30. W SZECHŚW IAT. 619 że możemy go uważać za bezpośredniego

przodka tej rasy. K oń dyluwijńlny niemiecki podobny je s t do dyluwijalnego konia Francyi, W łoch, A ustryi i Szwajcaryi, wszakże przy dokładniejszem badaniu jego szkieletu, widzi w nim autor pewne właściwości, k tóre można uważać jak o wskazówki miejscowego tworze­

nia się rasy. D la tego też nadaje mu nazwę equus caballus fossilis var. germanica.

K oń ten dylu wij alny je s t we wszystkich pro- porcyjach szkieletu rzeczywistym koniem.

Odznacza się k ró tk ą dłonią (m etacarpus) i przednożem (m etatarsus), długą sprychą (ra- dius) i ramieniem (humerus), czego właśnie żądają koniarze od dobrego konia roboczego.

Przytem znaczna je s t szerokość i siła kości kończyn. J e s t to equus robustus w calem słowa znaczeniu, daleki od typu konia a ra b ­ skiego.

W ielkości jego nie mógł autor oznaczyć wprost, niem ając pod ręk ą całego szkieletu.

Ponieważ jed n ak wysokość kłębu u konia ciężkiego zwykle wynosi 2 '/2 raza wziętą d łu ­ gość głowy, przeto obliczając w ten sposób wysokość konia dyluwijalnego, otrzymamy o- koło 1.55 m, Z tego wynika, że był to koń średniej wielkości, a postacią zbliżał się do niemieckich koni mniejszych, tak zwanych pospolitych, dziś coraz bardziej usuwanych przez ulepszone rasy. Co się tyczy powierz­

chowności, to je s t sierci, barwy, długości u- szu, można tylko domyślać się, że żyjąc w ostrym klimacie, m usiał mieć sierć długą a gęstą, zwłaszcza w zimie, czego dowodzą współczesne mu szczątki innych zw ierząt. Te- j go samego dowodzą i rysunki konia wykona- j ne ręką człowieka jaskiniow ego, napotykane we F rancyi iS zw ajcaryi. Przedstaw ione są na nich konie o długiej sierci, zwłaszcza na pod­

bródku i gardle, z grzywą prosto stojącą, ogo­

nem długim, niezbyt silnie uwłosionyin.

Koń dyluwijalny niemiecki był zwierzęciem nieprzyswojonem, dzikiem, podobnie ja k i w sąsiednich krajach Europy, tułającem się sta ­ dami, szczególnie licznemi w pobliżu łańcucha H arcu . Okolica ta przez czas dłuższy w o- kresie dyluwijalnym posiadała roślinność s te ­ pową, obok odpowiedniego klim atu. Okres lodowy przytłum ił rozwój lasu, więc traw y i zioła były główną szatą roślinną. Dzikie konie m ieszkały tam obok skoczków (A lacta- ga), susłów bobaków, karłow atych zająców,

polników i innych charakterystycznych miesz­

kańców stepu, niepokojonych czasem przez lwa i wilka. Najzaciętszym jed n ak nieprzy­

jacielem konia był człowiek. Żywił się on głównie jego mięsem, a kości i zębów jego u-

| żywał do przeróżnych celów. Gdzie człowiek m iał stałe siedliska, tam wyzyskiwał w zupeł­

ności łupy z polowania n a konie, gdzie zaś czynił oddalone wyprawy myśliwskie, tam zużywał mięso, rozbijał czaszkę dla mózgu i grubszą kość dla szpiku. Dowodem tego znaj­

dowane kości.

K oń dyluwijalny był więc przez długi czas wyłącznie przedmiotem łowów. Tu i owdzie były ju ż robione usiłowania przyswojenia go.

Zdaniem autora, przyswojenie konia, podo- i bnie ja k i innych zwierząt, nie odbywało się skutkiem przeświadczenia, że to lub owo zwie­

rzę w gospodarstwie je s t potrzebnem , lub żeby człowiek ju ż naprzód wiedział o korzy­

ściach, jak ie z przyswojenia zwierząt domo­

wych mieć będzie. N ie—człowiek przyswoił konia bardziej przypadkowo, dla rozrywki, podobnie ja k i dziś dzicy ludzie chętnie różne zwierzęta przyswajają. Gdy się przekonał raz i drugi, że przyswojony koń mógł być dla niego pożytecznym, począł częściej łowić, przyswajać i poskramiać dzikiego konia i w ten sposób uczynił go domowem zwierzęciem.

N aprzód nie mógł człowiek wiedzieć, jakie mieć będzie korzyści z przyswojenia pewnego i zwierzęcia—pokazały się one dopiero z bie­

giem czasu.

N ehrin g je st silnie przekonany, że część naszych koni domowych pow stała z. przyswo­

jen ia dyluwijalnych koni Europy. Zgadza się pod tym względem z zapatryw aniam i Sanso- na, P ietrem enta, W oldricha. W iększa część autorów trzym a się jeszcze dawnego poglądu, podług którego wszystkie nasze konie domo- j we pochodzą z Azyi '), a naw et niektórzy przeczą wprost, jakoby istniał jaki związek

! pomiędzy naszemi końmi domowemi, a kopal- nemi formami e. caballus. Je d n a k niepodo­

bna zam knąć oczu na dowody, jakich dostar-

l) Wydaje się jakoby ci badacze mniemali, że tru­

dność wytłumaczenia tćj kwestyi stanie się mniejszą,

jeżeli się ją oddali na większą, przestrzeń. Niektórzy

bowiem aż w Afryce szukali początku pewnych ras

zwierząt domowych.

(12)

620 W SZEO IIŚW IA T. Nr. 39.

czyły nowsze badania, n a ' zupełną zgodność form w uzębieniu, czaszce i innych częściach szkieletu, co wszystko świadczy o bliskiem pokrewieństwie. A u to r powiada, że o ile mu wiadomo, nie znaleziono dotychczas w Azyi kopalnych szczątków konia ciężkiego, a więc je st to przeciwne oczywistym faktom , jeżeli się chce początek ciężkiego konia wyprowadzać z Azyi.

Przysw ajanie zwierząt domowych nie było przywiązane do pewnej okolicy, nie było dzie­

łem jednego narodu, ale rozm aite narody w różnych krajach i w różnych czasach robiły mniej lub więcej udatne próby, przyswojenia pewnych gatunków zwierząt. Te gatunki zw ierząt, których przysw ajanie okazało się korzystnem, stały się domowemi zwierzętam i;

innych zaprzestano wychowywać. K onia dość łatw o je s t przyswoić i przyuczyć, jeżeli je s t pojm any za młodu i należycie traktow any, a sposobności do tego dość mieli daw niejsi ludzie, jeżeli się uwzględni ich sposób m ieszkania i cały try b życia. Nietylko w E uropie, ale i w Azyi przyswajano konie, a może naw et dawniej niż w E uropie. Domowe konie azy- jaty ck ie przyszły potem do Europy z ludam i wędrownemi, częścią zaś dostały się w te s tro ­ ny drogą handlową, a to przedostaw anie się koni azyjatyckich do E uropy, mianowicie do środkowej i zachodniej, sięga czasów przed­

historycznych.

J u ż w okresie dyluwijalnym poczęły się wy­

tw arzać rasy e. caballus, ju ż wtedy były od­

m iany lokalne, wyróżniające się wielkością, kształtem czaszki i siłą kończyn. N a jednem i tem samem miejscu znaleść można tylko j e ­ dnę rasę, jeżeli się nie pomięsza rozm aitych pokładów, zawierających kopalne resztki. P o ­ dania o znajdow aniu w tem sam em miejscu różnych ras, pochodzą często z niedokładnego oznaczenia kości, a błędy stą d pow stałe p o ­ w tarzają n astępni badacze.

W ogólności sądzi auto r, że rasy konia dy- luwijalnego były z początku odm ianami miej- scowemi. Potem gdy się poczęła hodowla, gdy się przyczyniły zmiany klim atyczne, p o ­ tworzyły się wybitne rasy. Zarów no w wiel­

kości, jako też w kształcie czaszki i grubości pustych kości wytworzyły się znaczniejsze r ó ­ żnice. W niektórych okolicach, szczególniej n a wyspach oddalonych od stałego lądu, pow­

stawały rasy drobnych kuców (pony). W in ­

nych miejscowościach, gdzie były sp rzy jające w arunki wytwarzaniu się wielkich ciężkich koni, powstały ciężkie rasy, dla których pu n­

ktem wyjścia był właśnie ciężki koń dyluwi- jalny. P otem przybyły konie azyjatyckie, ta k że w miejscach gdzie odkryw ają wykopa­

liska neolityczne, oraz z okresu bronzu, bywają ślady koni bardzo rozmaitej wielkości i formy.

K onie dzikie, nieoswojone, z biegiem czasu staw ały się coraz rzadszemi, dziesiątkowano je n a łowach i ta k ograniczono ich pastwiska, źe mogły się tylko utrzym ać w odległych oko­

licach n a bagnach lub wrzosowiskach. J e d ­ nakże wieści o dzikich koniach się g a ją w Niem czech aż do średnich wieków. Dziki koń je s t zwierzem stepowem. P óki w okresie po- lodowym były w środkowej E u rop ie stepowe okolice, były w nich i dzikie konie. G dy p ó ­ źniej las zapanował, klim at s ta ł się wilgot­

niejszym, człowiek częstszym, znaczniejsza liczba koni dzikich cofnęła się ze środkowej E uropy, razem z od dalającą się florą i faun ą stepową, ku dalekiemu Wschodowi. P o to m ­ kowie ich dotychczas tam istnieją, jużto w

j

stanie rzeczywiście dzikim, już n a pół tylko dzikim.

N ehring streszcza rezultaty sw ej pracy w następujących sło w ach:

1) Pospolity koń niemiecki pow stał z cięż­

kiego konia dyluwijalnego.

2) Drobniejsze, delikatniejsze rasy konia domowego, pochodzą po części z Azyi, po czę­

ści zapewne od drobniejszych ra s konia dylu­

wijalnego.

3) Od dżyggetai nie pochodzi żadna z ras domowych konia, ja k to utrzym uje B rehm . Zwierzę to jak o osobny gatun ek istniało obok konia, ju ż w okresie dyluwijalnym. Także ąu agga, k tó rą A dam uważa za przypuszczal­

nego przodka konia, mianowicie konia a ra b ­ skiego, zapewne nie zajm uje tego stanowiska, chociaż nie je s t rzeczą nieprawdopodobną, że ąu ag g a i zebra pow stały z tej samej pierw ot­

nej formy co i e. caballus. Pomiędzy kopal- nemi końmi W łoch oznaczył wszakże F o rsy th M ajor konia e. ąuaggoides.

4) Osioł domowy bardzo prawdopodobnie pochodzi z A fryki północno-wschodniej, ja k się zdaje wyłącznie od g atun ku e. taeniopus.

A u to r nie może orzec, czy znaleziono rzeczy­

(13)

Nr 39. W SZECHŚW IAT. 621 wiste szczątki e. asinus w pokładach dyluwi

jalnych E uropy południowo-zachodniej. To co widział wydobyte z niemieckiego dyluwijum, jak o szczątki osła, należało do młodych oka­

zów e. caballus lub e. heinionus. Tego o stat­

niego nie może uważać za przodka naszego osła domowego.

A u to r powiada w końcu, że wobec wyka­

zanych przez niego faktów, zapewne ci, któ­

rzy zawsze jeszcze uw ażają Azyją, za jedyną ojczyznę konia domowego, będą musieli zmie­

nić swe zdanie. Dzikie konie przyswojono nietylko w Azyi lecz i w E uropie. Zapewne przyswojenie było tam wcześniejsze aniżeli u nas, bo starsze k u ltu rą ludy azyjatyckie mo­

gły wcześniej zaprowadzić staran n y chów ko­

nia. Pierwsze początki przysw ajania konia w E uropie są bardzo dawne, ale właściwy chów konia jest stosunkowo nowszej daty.

Dopiero pod wpływem azyjatyckich i północ- no-afrykańskich czynników kultury, podniosła się w E u ro pie wyższa k u ltu ra człowieka, a wraz z nią świadomy celu chów domowych zwierząt. Dopiero od czasu, gdy wpływ azy- jatycki podziałał na E uropę, w naszych s tro ­ nach występuje trad y cy ja historyczna i po­

czynają się wieści o chowie zw ierząt domo­

wych. D la tego w łaśnie ci badacze, którzy poszukując źró d ła zwierząt domowych, opie­

ra ją się wyłącznie na pisemnych tradycyjach, wywodzą początek naszych zwierząt domo­

wych z krajów azyjatyckich. Nowsze jednak badania, oprócz dokumentów pisemnych, wy­

kryły inne. K opalne kości pokładów dyluwi- jalnych, obok nich znalezione narzędzia wy­

konane rę k ą człowieka, resztki popiołu i wę­

gle p ra sta ry ch ognisk, mówią do nas zarówno w yraźną i zrozum iałą mową, ja k najczytel­

niejsze napisy klasycznej starożytności. P o ­ w iadają, że przedhistoryczne czasy człowieka sięgają w E uropie okresów dyluwijalnych, że przedhistoryczne czasy pewnych zwierząt do­

mowych głębiej sięgają niż dawniej m niem a­

no. D o tych zwierząt domowych należy i koń.

W praw dzie na kościach jego trudniej, niż u innych zwierząt domowych, wykazać początki przyswojenia, bo żył on długi czas w stanie n ap ó ł dzikim, a później nigdy go nie tuczono*

lecz używano do pracy, k tó ra jego m ięśnie i kości zarówno wytężała, ja k w dzikim stanie.

A le jak o dowód coraz bardziej postępującego przysw ajania konia w ciągu wieków, można

] szczególnie uważać coraz większą rozmaitość 1 ras. Bo chociaż już w okresie dyluwijalnym były w Europie rasy, różniące się rozm iaram i, J oraz budową czaszki, to jed n ak wielka rozma-

| itość dzisiejszych koni, pomijając wpływy klim atyczne, je s t istotnym wynikiem starań człowieka.

Jeżeli chcemy wykazać związek naszych koni domowych z dyluwijalnemi dzikiemi koń­

mi, musimy mieć na względzie rasy t. zw.

pierw otne, t. j . te, na które wpływ ludzkiej k ultury nie wiele się rozciągał.

K R O N IK A NAUKOW A.

( Meteorologija).

— B ł y s k a w i c e k u l i s t e . Znany wynalasca stosów wtórnych G-aston P lan te, wykonał szereg doświadczeń, na zasadzie któ ­ rych tłum aczy znaczenie błyskaw ic kulistych.

W e d łu g niego zjawisko to stanowiło zagad­

kę dopóty, dopóki do porównania nauka po­

siadała tylko ap araty do elektryczności s ta ty ­ cznej, k tó re d ają ilość elektryczności zbyt m ałą do okazania zjawisk analogicznych. Ł a ­ two zaś zrozumieć te zjawiska, gdy je porów-

| nam y ze skutkam i źródła elektryczności dy­

namicznej, łączącego ilość z napięciem.

Z doświadczeń jego wynika, że błyskawica i kulista je st powolnem i częściowem, albo bez- pośredniem, albo indukcyjnem wyładowaniem

| elektryczności chm ur burzowych, gdy ilość tej elektryczności je st wyjątkowo znaczna i gdy sam a chm ura lub kolumna powietrza wilgotnego, k tó ra stanowi niejako jej elektrod

i

je s t bardzo zbliżona do ziemi, ta k że jej p ra ­ wie dotyka, albo je s t od niej oddzielona tylko I cienką w arstw ą izolującą powietrza. W tych

j

w arunkach m ateryja ważka, przez którą p rze­

pływa elektryczność przybiera kształt kuli ognistej, nie piorunującej, ani niebezpiecznej, i albowiem najlżejszy powiew wiatru może j ą przenieść z miejsca n a miejsce. Pomimo to

| obecność jej je st groźną, albowiem przenosi

I ona elektryczność z chm ury burzowej, z k tó rą

łączy się w sposób niewidzialny lub naw et

czasami widzialny i zaznacza w ybrane miej-

I sce jej odpływu.

Cytaty

Powiązane dokumenty

Podpisując umowę na budowę gazociągu bałtyckiego, niemiecki koncern chemiczny BASF i zajmujący się między innymi sprzedażą detalicznym odbiorcom gazu EON zyskały

Jest pycha udziału w czymś wielkim, nawet, gdy się było tylko biernym statystą.. Oczywistą też jest pycha wywyższania się nad tych, którzy, wedle naszego dzisiejszego

Mieliśmy taki piękny [tekst] o księdzu: „Madonna tronująca z lipowego drzewa”, też chyba Olek Rowiński [napisał], a może ktoś inny, już nie pamiętam.. Ponieważ tekst był

Tragedja miłosna Demczuka wstrząsnęła do głębi całą wioskę, która na temat jego samobójstwa snuje

Tam mnie nie chcieli przyjąć jako Żyda, tu jest socjalistyczne wojsko, też mnie nie przyjmują”. Data i miejsce nagrania 2006-11-17,

Choć z jedzeniem było wtedy już bardzo ciężko, dzieliliśmy się z nimi czym było można.. Ale to byli dobrzy ludzie, jak

&#34;Osoba, której dane dotyczą, ma prawo żądania od administratora niezwłocznego usunięcia dotyczących jej danych osobowych, a administrator ma obowiązek bez zbędnej

— Możemy się zatrzymać, nie mam nic przeciwko temu — włącza się Rachel, jak mogłam się spodziewać.. Rachel nie