• Nie Znaleziono Wyników

Jfó 35. War»zawa, d. 28 Sierpnia 1892 r. T o m X I .

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Jfó 35. War»zawa, d. 28 Sierpnia 1892 r. T o m X I ."

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

Jfó 35. War»zawa, d. 28 Sierpnia 1892 r. T o m X I .

TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.

P R E N U M E R A T A „ W S Z E C H Ś W IA T A " . W W a rs z a w ie : ro c z n ie rs. 8

k w a r ta ln ie „ 2 Z p rz e sy łk ą p o c z to w ą : ro c z n ie „ 10 p ó łro c z n ie „ 6

P re n u m e ro w a ć m o ż n a w R e d a k c y i W sz e c h św ia ta i w e w s z y s tk ic h k s ię g a r n ia c h w k r a ju i z a g ra n ic ą .

J Kom itet Redakcyjny W sz e c h św ia ta stanow ią panow ie;

A leksandrow icz J ., D eike K „ D ickstein 8., H oyer H., Ju rk iew icz K., K w ietniew ski W l., K ram sztyk 8.,

| N atanson J ., P rau ss St., Sztolem an J . i W róblew ski W . I „ W s z e c h ś w ia t" p rz y jm u je o g ło sz en ia, k tó r y c h tre ś ć

m a ja k ik o lw ie k z w ią z e k z n a u k ą , n a n a s tę p u ją c y c h w a ru n k a c h : Z a 1 w ie rs z zw y k łeg o d r u k u w sz p alcie a lb o je g o m ie js c e p o b ie r a się za p ie rw sz y r a z k o p . 7 '/ j

za sześć n a s tę p n y c h r a z y k o p . 6, za d alsze k o p . 5.

■^.dres ZSeda,]s;c3ri: IKZral<;c-w"sł5:ie-IPrzecim.ieścIe, ISTr @©.

0 CHOLERZE.

P ró c z wiadomości z dziedziny właściwych n a u k przyrodniczych Wszechświat podaje także sw ym czytelnikom arty k u ły z zakresu, n a u k stosowanych do różnych potrzeb ży­

cia. P om iędzy innemi rozbierał ju ż nieraz kwestyje, dotyczące ogólnych przyczyn cho­

robow yc h i środków niezbędnych do u trz y ­ m ania zdrowia. W obec epidemii rosprze- strzeniającśj się coraz dalej ku zachodowi wydaje się pożądanym dla czytelników n a ­ szego pisma k ró tk i przegląd dotychczaso­

wych badań nad istotą zagrażającej nam zarazy, j a k również i środków’, któremi prz y jój zw alczaniu posługiwać się w y p a­

dnie, Zdecydowałem się na skreślenie od­

powiedniego arty k u łu , pomimo, że dla b ra­

k u czasu i nadwerężonego stan u wzroku nie jestem w stanie prz ew ertow ać całej nowszej lite ra tu ry o cholerze. Z nając j e d n a k jej za raz ek z daw niejszych własnych doświad­

czeń bakteryjologicznych i śledząc zawsze ile możności postępy nauki, nie sądzę, aże­

bym ja k i ważny nowy fakt przeoczył i po-

J pełnił fundamentalny błąd przy wyciąganiu I wniosków praktycznej doniosłości.

P r z y zestawieniu niniejszego przeglądu staję stanowczo po stronie większości w y­

traw nych badaczów, którzy uznają lasecz- nik przecinko waty Kocha (Commabacillus) za istotny czynnik przy powstawaniu ob ja­

wów cholery i jej rosprzestrzenianiu. T en sam pogląd podzielają także władze a d m i­

nistracyjne wszystkich państw w E uropie, opierając swe rosporządzenia sanitarne na danych zebranych przy badaniu c h a ra k ­ terystycznych własności owego m ikroba- Uw zględnienie poglądów, nieopartych na samodzielnych ściśle naukow ych badaniach, wedle mego przekonania, zupełnie je st zby- tecznem.

M ikrob K ocha z łatwością daje się odo­

sobnić z płynnych odchodów osób z a p a ­ dłych na cholerę, u których zna jduje się w olbrzymich ilościach. Jego hodowla p r o ­ wadzi się w podobny sposób, j a k hodowla innych m ikrobów bądź gnilnych, bądź ch o ­ robotwórczych. N a odpowiednim gruncie, np. w bulijonie, lub na żelatynie z bulijo- nem, rozrasta się naw et przy średniej cie­

płocie pow ietrza ze znaczną szybkością, k tóra je d n a k niezmiernie wzrasta w h o d o ­

(2)

wlach utrzym yw anych przy ciepłocie ciała (w przyrządach do sztucznego wylęgania jaj, czyli tak zw anych term ostatach ze stałą tem peraturą 37,5° C). W czystej wodzie studziennej m ikroby choleryczne zachow ują swą żywotność w ciągu wielu tygodni, a n a ­ wet się rozmnażają, w wodzie zaś zanie­

czyszczonej różnego ro d z aju odpadkam i organicznemi zn a jd u ją w y borny g r u n t do rozmnożenia. Poniew aż j e d n a k m ikroby gnilne w brudnej niewyjałowionćj wodzie rozmnażają się z większą jeszcze szybkością niż m ikroby choleryczne, więc też ostatnie po krótszym lub dłuższym czasie ustępują w zupełności miejsca pierw szym w walce o byt, zam ierając głównie pod działaniem ich produktów przemiany materyi.

Żywe m ikroby choleryczne okazują pod m ikroskopem postać n a d e r drobnych h a ­ czyków („przecinków”) i n a d e r żywe ruchy, hodowle ich na żelatynie odznaczają się charakterystycznemu własnościami, pozwa- lającemi ze ścisłością odróżnić j e od innych podobnych mikrobów. T a k ą hodowlę, za m ­ kniętą w rurce szklanej (epruw etce) z a tk a ­ nej watą, można spokojnie b ra ć w rękę, oglądać ze wszystkich stron, nienarażając się na najmniejsze niebespieczeństwo. W ie l ­ kiej zaś ostrożności wym aga badanie ż y ­ wych m ikrobów pod m ikroskopem , a lb o ­ wiem trudno przy tem unik n ąć zaw alania rą k mikrobami. Jeszcze więcój ostrożności w ym aga badanie zwierząt sztucznie zakażo­

nych cholerą; kiszki ich wypełnione są p ły ­ nem zawierającym pra w ie czyste hodowle m ikrobów przecinkow atych. P ostępując j e ­ d n a k z należytą oględnością, m ożna z wszel­

ką pewnością u n ik n ą ć zarażenia. W n a d e r licznych pracow niach zakładów naukow ych całój E u r o p y uskuteczniają się bezustannie badania i hodowle m ikrobów cholerycz­

nych, n a w e t i w czasach zupełnie wolnych od epidemii, a pomimo to ani badacze nie za padają na cholerę, a n i też ona nie w ydo­

staje się poza m u ry zakładów d ośw iadczal­

nych. R az tylko zachorow ał na p r a w d z i ­ wą cholerę je d e n z lekarzy rz ądowych, o d ­ byw ających obowiązkowy k u rs b ak tery jo - logiczny w pra co w n i K ocha w B erlinie, nie stosując przez lekkom yślność przepisanych środków ostrożności. O trz y m a n o tym spo­

sobem „experim entum cru cis”— czyli do-

546 N r 35.

świadczenie sztucznego zarażenia człowieka- mikrobem przecinkowatym; do owego czasu doświadczenia były dokonyw ane tylko na zwierzętach.

O chrona od zakażenia mikrobem chole­

rycznym zresztą nader je s t łatwa, albowiem jeg o żywotność je s t stosunkowo dość słaba.

Nie tw orzy on zarodników przechowują­

cych żywotność w stanie zasuszonym przez miesiące albo naw et lata całe, j a k to bywa z m ikrobem suchot, nie opiera się tem pera­

turze wrzenia j a k zarodnik m ikroba czar­

nej krosty, owszem, j u ż przy prostem zu- pełnem wysuszeniu m ikrob choleryczny szybko obumiera; ciepłota wyższa od 60° C zabija go j u ż po kilkunastu m inutach, a w wodzie wrącej ginie natychmiast. Z a ­ bójczo działają na mikroba cholerycznego także różne słabe przetw ory antiseptyczne, j a k np. rozrzedzone kwasy organiczne i mi­

neraln e, silne rostwory ługow e i in. Nie­

bespieczeństwo zarażenia się nie jest więc zbyt wielkiem, można się łatwo od niego ochronić. M ikrob tylko wtenczas staje się niebespiecznym, jeżeli się dostanie do k a ­ nału pokarm ow ego (!). Dotknięcie się cho­

rego i zanieczyszczonej jego bielizny, zaw a­

lanie palców czystą naw et hodowlą m ik ro ­ bów nie przedstawia żadnego niebespieczeń- stwa, jeżeli się tylko uniknie zetknięcia z a ­ walanych rą k z ustami i ręce zostaną, n ale­

życie obmyte środkiem antiseptycznym np.

rostw orem kw asu karbolowego lub chlorni- ku rtęci (sublimatu). A żeby zapobiedz ro s - przestrzenianiu się m ikroba z pracowni n a u ­ kowych wszystkie szkiełka użyte do badań mikroskopowych, wszystkie naczynia i na­

rzędzia, które się stykały z m ikrobem pod­

daje się ścisłemu wyjałowieniu (steryliza- cyi lub dezinfekcyi), ta k samo postępuje się z klatkami, w których trzym ane były zwierzęta sztucznie zarażone, a tr a p y osta­

tnich spala się w piecu, lub niszczy się do~

szczętnie zapomocą stężonych kwasów.

W spom niane tu fakty wykazują, że m i­

kroby choleryczne zachowują swą żyw ot­

ność tylko w płynach, lub na gruncie wil­

gotnym i zarażają organizm tylko wtenczas gdy przedostają się wprost do kanału po­

karmowego. Lecz i w ostatnim razie nie zawsze w yw ołują chorobę, owszem u więk­

szej części osób zdrowych praw dopodobnie

WSZECHŚWIAT.

(3)

N r 45. w s z e c h ś w i a t. 547 nie następuje zakażenie pomimo wprowa- |

dzenia znacznej ilości tych mikrobów do j żołądka. Ostatnie rozmnażają się istotnie tylko w kiszkach, k tórych zawartość od­

działywa obojętnie, lub słabo zasadowo.

Zawartość żołądka okazuje, j a k wiadomo, norm alnie dość silny odczyn kwaśny, zależ­

ny od obecności kwasu solnego. Ostatni zabija baktery je choleryczne, zanim zdo­

łają przedostać się dalej do kiszek. Zw ie­

rzętom można wstrzyknąć do żołądka wiel­

kie ilości hodowli tych bakteryj, niewywo- lując zakażenia. Ażeby to ostatnie mogło nastąpić, należy przed zastrzyknięciem w zu­

pełności zobojętnić kw as w soku żołądko­

wym zwierzęcia zapomocą znacznej ilości sody, a zarazem zwolnić ruchy kiszkowe przez zastrzyknięcie pewnej ilości makowca (opium). Zobojętnienie kwasu w soku żo­

łądkowym staje się je d n a k zbytecznem, je ­ żeli hodowla choleryczna zostaje wstrzy­

knięta wprost do kiszki cienkiej. F a k t y te objaśniają, dlaczego zdrowe organizmy, a szczególnie osoby z normalnem traw ie­

niem nie zapadają na chorobę, chociaż znaj­

dowały się w tych samych w arunkach, j a k | wspólnie z niemi żyjące osoby zakażone, ! a zarazem wykazują, że najlepszy środek j ochrony od zarazy stanowi zdrowy żo­

łądek. Należy więc w czasie grasowania j epidemii unikać wszelkich szkodliwie na traw ienie oddziaływ ających warunków: | użycia tru d n o straw nych potraw , wybry- j ków z trunkam i, niedojrzałych owoców j i t. d., a największą ostrożność powinny za- | chowywaó osoby z chronicznemi cierpienia­

mi organów traw ienia, u których zawartość żołądka często oddziaływ a obojętnie, a za­

tem przy b ra k u kw asu nie przeszkadza d a l­

szemu p rzenikaniu m ikrobów do kiszek.

Obecność m ikrobów cholerycznych w k a ­ nale pokarm ow ym nie m iałaby wielkiego znaczenia, g dyby te drobne istoty nie wy­

tw arzały prod u k tó w - przem iany materyi, trująco oddziaływających na organizm.

Ilość pow stających tą drogą jadow itych ciał, czyli toksynów znajduje się niew ątpli­

wie w prostym stosunku do ilości m nożą­

cych się bezustannie mikrobów. Obecność k i lk u kom órek drożdżowych w rostworze cu k ru gronow ego wystarcza, ażeby przez rozm nożenie wytworzyć powoli m ilijardy

nowych komórek i rozłożyć ostatecznie całą ilość cukru na alkohol i dwutlenek węgla.

W rostworach ciał białkowatych mikroby gnilne, rozmnażając się, roskładają białko ostatecznie na różne produkty, które w czę-

| ści mogą okazywać silnie trujące własności, w części zaś odznaczają się nader przykrym zapachem. T a k samo i m ikroby cholerycz-

| ne rozmnażają się kosztem zawartości i wy-

! dzielin kiszek i tworzą przy tem produkty, których trujące oddziaływanie na organizm

j w ywołuje charakterystyczne objawy cho- j lery, a mianowicie podrażnienie kanału p o ­ karmowego, które jest powodem silnych wymiotów i biegunki, osłabienie uk ład u nerwowego i mięsnego, przyczem osłabienie mięśnia sercowego stanowi sym ptomat naj- niebespieczniejszy. P od o b n e objawy moż­

na także sztucznie wywołać u zwierząt przez zastrzyknięcie do kanału p okarm o­

wego, albo naw et tylko pod skórę hodowli m ikrobów cholerycznych w bulijonie, wy­

jałowionej przy pomocy wyższej tem pera­

tury; w takim płynie b akteryje tracą w zu­

pełności swą żywotność, lecz prod u k ty ich chemiczne zachowują swe własności t r u j ą ­ ce. Działanie tych trucizn, czyli toksynów występuje już w kilk a lub kilkanaście mi­

nu t po zastrzyknięciu, tak samo, j a k to by­

wa przy zastosowaniu innych trucizn, j a k np. morfiny, atropiny i t. p., gdy tymczasem po zastrzyknięciu bakteryj cholerycznych w małój ilości do k ana łu pokarmowego u zwierząt, działanie ich objawia się dopiero po upływie kilku n astu lub kilkudziesięciu godzin. Do leczenia cholery nie wystarcza więc zastosowanie środków zabijających I same bakteryje w kanale pokarmow ym, ale należy zwalczać zarazem nierów nie niebes-

| pieczniejsze skutki ich produktów t r u j ą ­ cych. Same mikroby choleryczne nie prze-

| nik ają z kanału pokarmow ego w większej ilości do krw i i innych organów, z w yjąt-

| kiem zapewne wątroby i trzustki, których

J przewody otwierają się wpi-ost do kanału

| kiszkowego; zastrzyknięcie ich w małój ilo­

ści do krw i, pozostaje bez skutku i nie s p ro ­ wadza charakterystycznych objawów choro­

by, owszem baktery je przecinkowate giną w k rw i tak samo, j a k wiele innych m ikro­

bów chorobotwórczych.

Przekonaliśm y się więc, że zarazek cho-

(4)

518 WSZECHŚWIAT. N r 35.

leryczny istnieć może tylko w środkach płynnych lub przynajm niej wilgotnych i s ta ­ j e się dla człowieka tylko wtenczas niebes- piecznym, gdy się dostaje do k a n a łu p o k a r­

mowego- Niezmiernie ważne te fakty p o ­ zw alają nam j u ż obecnie ochronić się p rz e ­ ciwko inwazyi choroby, j a k się od niej chroni badacz czyniący doświadczenia w swej pracow ni nad własnościami stałych uform o­

w anych zarazków. D opóki istota zarazka cholerycznego była nieznaną, dopóki sądzo­

no, że ostatni rosprzestrzenia się ta k samo dro g ą powietrza, j a k zimnica i niektóre inne choroby infekcyjne, niepodobna było z p e w ­ nością ochronić się od zakażenia. Zarazek choleryczny utrac a szybko swą żywotność w stanie wysuszonym, nie może więc być uniesionym przez p o w ietrz e w stanie pyłku, chyba jedynie przy p rz ypadkow em rosprys- kaniu płynnych odchodów chorego, nie p r z e ­ nika także do organizm u drogą płuc, lecz j e ­ dynie z napojam i i wilgotnem i potraw am i, a ponieważ przy gotow aniu ostatnich bez­

w arunkow o ginie, więc m am y w rosporzą- dzeniu niechybny środek do zwalczenia za­

razka. W iedział to dobrze Koch, gdy od­

wiedzał miejscowości w In d y ja c h wschod­

nich, w których cholera n ajsilniej grasowała, dla zbadania w aru n k ó w j e j rosprz estrze nia- nia; powrócił też bez szw anku z tych gniazd epidemii.

Najprostszą regułę dla ochrony od zarazy można więc wyrazić w następującem zdaniu:

Nie należy podczas grasow ania cholery ni­

czego przyjm ow ać do k an a łu pokarm ow ego, co nie zostało poprzednio wyjałowionem przy pomocy wyższej te m p e ra tu ry , czyli wrzenia! A zatem należy prz y jm o w a ć ty l­

ko potraw y i napoje poprzednio przego­

towane. O bok tego należy wystrzegać się wszelkich wybryków szkodliwie oddziały­

wających na trawienie.

J a k k o lw ie k wspom niane re g u ły w ydają się n a d e r prostemi, niełatw o j e stosować w każdym poszczególnym p rz y p a d k u . W wie­

lu razach dopuszczamy się bezwiednie albo właściwie bezmyślnie różnych przekroczeń tych zasad. Spożywamy np. sałatę, lub owoce opłókane surową wodą; używ am y ostatniej do płókania ust, lub do m ycia tw a­

rzy; naczynia stołowe i k u ch e n n e opłókuje- my takąż wodą; do tak przygotow anych n a ­

czyń nalewamy także mleko, stanowiące w yborny g ru n t do rozmnożenia mikrobów i spożywamy następnie w stanie surowym;

p rz y spożyciu masła zapominamy, że było w ym yte studzienną wodą i t. d. A przecież pojedyńczy m ikrob choleryczny, gdy się dostanie do k ana łu pokarm ow ego w s p r z y ­ jających w arunkach j u ż wystarczyć może do

wywołania groźnej choroby.

W spom niany wyżej środek ochronny wy­

m aga więc bezustannej baczności i zastano­

wienia; niepodobna w ty m względzie z pe­

wnością uniknąć wszelkiego przekroczenia, dopilnować na każdym k ro k u służby dom o­

wej. Niemożna też być pew nym, że woda sodowa w syfonach była przyrządzona z wo­

dy dystylowanej lub, że butelki z piwem były przepłókane wodą przegotowaną. A j e ­ żeli w domu u d a nam się ochronić od in w a ­ zyi zarazka, to w restauracyjach, cukier­

niach i t. d. ostatni podczas panow ania epi­

demii zagrażać nam będzie na każdym k r o ­ ku. Najlepiój więc byłoby ochronić kraj, albo przynajmniej miejsce naszego zamie­

szkania od inwazyi choroby. Lecz j a k ten cel oaięgnąć?

W tym względzie jedynie władze i z a rz ą ­ dy sanitarne mogą rozwinąć skuteczną działalność, lecz tylko w takim razie, jeżeli zn a jd ą energiczne poparcie u samych oby­

wateli. K ażdy świeży przypadek za padnię­

cia na chorobę powinien natychm iast być meldowany, ażeby można zaprow adzić ścisły dozór nad pacyjentem i jego otoczeniem, najdokładniej zdezinfekować wszystkie o d ­ chody, bieliznę, pościel i ubranie. Jeżeli się zapobiegnie; wylaniu świeżych niewyja- łowionych odchodów do rynsztoków i dołów kloacznych, zetknięciu się licznych nieo- świeconych osób z pacyjentem, jeg o zanie­

czyszczoną bielizną i pościelą, wtedy za p o ­ biegnie się zarazem i szerszemu rosprze- strzenieniu zarazka w danój miejscowości, jeg o przew ędrow aniu do studzień, potoków i rzek, z których czerpie się woda do picia i innych potrzeb domowych, wtedy epide- mija, osaczona ze wszech stron, wygasnąć musi, j a k ognisko, zamknięte w piecu k a ­ miennym. Jeżeli epidemije straszliwie g r a ­ sujące przed kilku laty we Włoszech, H is z p a ­ nii ipołudniow ej F ranc yi nie rosprzestrzeni- ły się dalej na resztę E u ro p y , j a k to zawsze

(5)

Nr 35: W SZECHŚ WIAT. 549 bywało z dawniejszemi epidemijami, za­

wdzięczać to należy przeważnie rospoznaniu istoty zarazka, jego własności, sposobu mno­

żenia się i opartym na tych danych trafnym rosporządzeniom władz.

Obecna epidem ija powinna je d n a k dostar­

czyć m ateryjałów obserwacyjnych do w ypeł­

nienia jeszcze n ad e r dotkliw ych luk w na­

szych wiadomościach o zwykłych drogach rosprzestrzeniania się epidemii. W tym względzie powinny w miejscach dotkniętych chorobą być przeprowadzone najściślejsze badania, dążące do wykrycia istotnego c e n ­ tralnego źródła, z którego zaraza się ros- chodzi, powinno w każdym poszczególnym przypadku być wyjaśnionem, j a k ą drogą, zarazek przedostał się do owego źródła.

Nie wiemy jeszcze z pewnością, czy zarazek k o ncentruje się w pew nych studniach, lub też rzekach i czerpiących z nich wodocią­

gach; czy zarazek spływa tam w p ro st z r y n ­ sztoków, do których wylano niewyjałowio- ne odchody, lub wodę użytą do p ra n ia nie- wyjałowionój bielizny cholerycznych, czy też przedostaje się wpierw do ziemi, a z n i e j z wodą zaskórną do studzień, j a k to p rz y ­ puszczał P ettenkofer. Bardzo być może, że oprócz wymienionych tu sposobów r o s ­ przestrzeniania się zarazy istnieją jeszcze inne, na które dotąd nie zwracano dostatecz­

nej uwagi. W razie wyjaśnienia tych ciem­

nych jeszcze punktów , waika z cholerą zy­

ska nierów nie skuteczniejsze podstaw y, a publiczność, przekonaw szy się o rzetelno­

ści i doniosłości badań naukow ych, dopom a­

gać będzie władzy przy usiłowaniach zw al­

czenia epidemii tak samo, j a k przy pożarach pośpiesza z zaw ezw aniem na ra tu n e k straży ogniowej.

O środkach lekarskich, mających na celu zwalczenie rozwiniętej j u ż choroby, bliżej nie wspominam, albowiem wykraczałoby to poza zakres niniejszego pisma. P rócz te­

go wychwalana skuteczność różnych środ­

ków i metod leczniczych przeciw ko cholerze nader je s t wątpliwą. W każdym razie przy rozwiniętej chorobie bez pomocy lekarza obejść się niepodobna. W czasie p anow a­

nia epidemii należy baczną zwracać uwagę na każde zboczenie w trawieniu, każde nie­

domaganie jaknajśpieszniej przyprow adzić do stanu norm alnego, przy pomocy odpo­

wiednich środków h ig ienicznych i dyjete- tycznych. Początkow e okresy choroby d a ­ j ą się z łatwością zwalczać i przedstaw iają

wdzięczne pole do działalności lekarskiej, w rozwiniętej zaś chorobie wszystkie s ta ra ­ nia w yratowania pacyjenta okazują się n a ­ der często zupełnie besskutecznemi.

D r H . Jloyer.

Z NEKROLOGII

C Z A S Ó W O S T A T N I C H .

Stas, KZopp, H ofm ann.

(C iąg d alszy ).

H e r m a n K o p p .

W yobraźm y, sobie, że ktoś, zupełnie z chemiją nieobeznany, nagle zostaje zm u ­ szony do przeczytania jakiegoś środkowego rozdziału z obszernego tej nauki podręcz­

nika, albo też w prow adzony na specyjalny odczyt chemiczny. J ak ż e dziwnego doznał­

by wrażenia, spotykając szeregi nazw szcze­

gólnie brzmiących, które oznaczają ciała chemiczne, a do nich przyczepiane liczby, odpowiadające rozmaitym tych ciał w łas­

nościom. T aki przygodny czytelnik, czy słuchacz z pewnością niełatwo m ógłby ro z­

wiązać zagadkę, ja k i m sposobem chemik z zawodu może w umyśle zatrzym ać te n ie ­ skończone postaci krystaliczne, ciężary i cie­

pła właściwe, p u nkty topliwości

i

wrzenia, gęstości p ar i gazów, ciężary cząsteczkowe

i

atomowe i liczne jeszcze inne oznaczenia ścisłe, których wymienieniem określa się każde ciało chemiczne i odróżnia od wszy­

stkich pozostałych. Dla podobnego słu ­ chacza lub czytelnika chemija w ydałaby się bezwątpienia n auką bez porównania uciąż­

liwszą, bardziej pamięciową i mechaniczną od najszczegółowszej systematyki botanicz­

nej i zoologicznej. P ra w d a , że i w ta m ­ tych naukach pamiętać trzeba liczb n i e ­ mało, ale wszakże najważniejsze z nich

(6)

550 WSZECHŚWIAT. N r 35.

przynajm niój m ają znaczenie i zastosowanie bardzo rozlegle. Sześć nóg m ają owady i ta liczba pow tarza się dla wszystkich g a ­ tunków olbrzymiój g ro m ad y zw ierząt, kie­

dy w chemii, napozór, dla oka pierw szy raz na nią patrzącego, rozmaitość liczb jest n i e ­ skończona.

D la każdego je d n a k obeznanego z che- miją, chociażby tylko w ogólnych jej z a r y ­ sach, liczby owe prz estają być oderwanemi rosstrzelonych fa k tó w symbolami. Łączą się między sobą w p orz ądne szeregi p rz y ­ czyn i skutków logicznych, w ystępują ja k o niezbędne następstw a p ra w niewzruszonych.

Możność wyrażenia swego doro b k u w p o ­ staci liczbowej podnosi chemiją do g o d n o ­ ści nauki ścisłej, godności, k tó ra p rz ed cza­

sem stosunkowo niezbyt jeszcze d aw n y m nie była jój udziałem. Istotny rozwój tój n au k i w naszych czasach polega nie n a wzrastającym z dnia n a dzień zasobie fak- tów, ale na wykryciu praw , zjawiskami che- micznemi rządzących i na coraz ściślejszem obejm owaniu zjaw isk przez niewielką licz­

bę p ra w ogólnych.

W śród wielkich założycieli fund a m e n tó w chemii naukowej dzisiejszej jed n o z miejsc poczesnych z w ieku i z godności należy się H e rm a n o w i Koppowi. U ro d z o n y dnia 30 P aźd z ie rn ik a 1817 ro k u w H a n a u , by ł sy­

nem wziętego i uczonego lekarza, wielkiego n au k przyrodniczych zw o le n n ik a i właści­

ciela cennego zbioru m inerałów . H e rm a n jeszcze ja k o gim nazista z zam iłowaniem oddał się naukom przyrodniczym , co j e ­ dnak nie przeszkadzało mu obeznać się do ­ kład n ie z początkam i n a u k filologicznych.

W osiemnastym roku życia został słu c h a ­ czem uniwersytetu h eidelberskiego i uczniem L e o p o ld a G m e lin a , najsławniejszego z człon­

ków tój rodziny, w której godność w ie lk ie ­ go chemika u trz y m y w a ła się przez kilk a pokoleń. Niemogąc w ybrać pom iędzy fizy­

ką a chemiją, zajm ow ał się gorliw ie j e d n ą i drugą, a ślad tej chwiejności, k tó ra nauce wyszła n a ta k wielki pożytek, pozostał z a ­ równo w fizyko-chemicznym k ie ru n k u , k t ó ­ re m u został w ierny przez całe życie, j a k i w przedmiocie najpierw szych K o p p a z a ­ jęć naukowych. Jeszcze j a k o student ogło­

sił nową, przez siebie pomyślaną, k o n stru k - cyją b arom e tru różniczkowego, a d ru g im

z kolei przedmiotem jego badania były cię­

żary właściwe tlenków metalicznych, k tó ­ rych oznaczanie metodą ra ch u n k o w ą podał w rospraw ie promocyjnej na stopień dokto­

r a filozofii, napisanej piękną i czystą łaciną.

Stopień uzyskał w M arburgu, gdzie jed n ak nie pozostał n a dłużej, pociągnięty przez wzrastającą coraz bardziej siłę p rzyciąga­

nia, z jaką na młodych ówczesnych chemi­

ków działała pracownia Liebiga w Gies­

sen.

Chociaż owoczesne dzieje laboratoryjum giseńskiego dobrze są znane, spopularyzo­

wane nawet, t ru d n o dzisiejszemu pokoleniu powziąć istotne wyobrażenie, czem była ta pierw sza na świecie szkoła życia n a u k o w e­

go. Nietylko bowiem pod kierunkiem mi­

strza w yrabiały się tam umysły, zmysłom przybyw ało ostrości i lotności, dłonie za­

praw iały się do delikatnój zręczności, ale ponad to wszystko w ytwarzał się rodzaj bra te rstw a naukow ego pomiędzy uczącą się młodzieżą, zawiązywały się stosunki, k tó ­ rych kamieniem węgielnym była wspólność zajęcia naukowego. Niewielu rówieśników K o p p a pozostaje j u ż dzisiaj przy życiu, a pół stulecia, dzielące posiwiałych starców od chwil owych mogłoby ostudzić serca i przygasić wspomnienia, a je d n a k co który z nich słówkiem potrąci o te dawno ubiegłe chwile, to odezwie się jakaś nuta, j a k w g a ­ wędzie starego żołnierza, wspominającego w śród serdecznych kolegów bój zwycięski, stoczony w świętej i kochanej sprawie. Mu- tatis m utandis ton podobny w jednych t y l ­ ko odzywa się wspomnieniach: we wspom ­ nieniach o pracow ni chemicznej byłej S zk o ­ ły Głównój.

Liebig poznał i ocenił Koppa. Zaw iązał się między nimi stosunek najbliższej p r z y ­ jaźni, który p rz e trw a ł aż do końca życia, a je d n a k samodzielność um ysłu K o p p a była ta k wielka, że w pływ Liebiga na kierunek pracy jeg o jest bardzo mały, j a k b y p rz y p a d ­ kowy. Rzeczywiście, jedno tylko pod tym wpływem powstało badanie p ro d u k tó w u t l e ­ nienia m erkaptanu przez kwas azotny i to je s t je d y n a praca K o p p a z zakresu chemii we właściwem znaczeniu tego wyrazu.

W szystkie inne należą do pasa granicznego między fizyką a chemiją, na któ ry m K opp pierwszy za tk n ą ł sztandar systematycznego

(7)

N r 35. w s z e c h ś w i a t. 551 badania z określonym a z góry wytkniętym

celem.

Były ju ż przed Koppem i od dawnego naw et czasu określane własności fizyczne ciał badanych w chemii. Postać jednak, w jakiej wnioski z tych badań wchodziły do inw entarza nauki, przypominała zupeł­

nie to, co do dzisiaj widzimy w systematyce botanicznćj i zoologicznej: były tam liczby i liczb szeregi, którym je d n a k um ysł bada­

cza darem nieby zadaw ał wieczne ludzkie pytanie — „dlaczego?” B yły ju ż nadługo p rzed Koppem czynione próby wynalezie­

nia jak iejś nici przewodniej wśród pozor­

nego tego labiryntu, próby te je d n a k n ie ­ wielkie miały powodzenie. K o p p w dokto- ryzacyjnej sw6j rospraw ie (1838) już za­

kreślił sobie drogę badania i wszedł na szczęśliwe szlaki. Wiadomo, że gdy łączą się ze sobą chemicznie dwa dane ciała, żeby dać początek trzeciemu, znik ają wtedy w szystkie tych ciał własności a nowo utw o ­

rzony związek występuje z własnościami nowemi. K o p p zadał sobie pytanie, czy istotnie własności zw iązku są zupełnie n o ­ we, czy na zasadzie własności składających go ciał pierw otnych nie mogą być- z góry przewidziane, obliczone. P u n k te m wyjścia były dla niego ciężary właściwe związków, co do których w y k ry ł prawidłowość nastę­

pującą: Jeżeli ciężar cząsteczkowy związ­

k u podzielimy przez je g o ciężar właściwy, to iloraz otrzym any, który K opp nazwał obję­

tością cząsteczkową, będzie równy sumie ilo­

razów, wypadających z dzielenia ciężarów cząsteczkowych części składowych przez ich ciężary właściwe. Szczególnie w yraź­

nie działa to p ra w o na ciecze i mianowicie szeregi ciekłych związków organicznych, k tó re w składzie swoim z kolei różnią się 0 jed en atom węgla i dwa atomy wodoru ( C H 2 ), zupełnie praw idłow o różnią się w swoich objętościach cząsteczkowych o 22.

M ożna zatem form ułow ać prawo: Równym różnicom w składzie odpowiadają je d n ak o ­ we różnice objętości cząsteczkowych. Gdy zaś wielkość ciężaru cząsteczkowego dana j e s t przez wzór związku, a objętość czą­

steczkowa zmienia się prawidłowo, więc 1 ciężar właściwy każdego ciała złożonego nietru d n o obliczyć, przepowiedzieć nawet, zanim samo ciało zostanie otrzymane.

P r z y badaniach nad objętościami cząs- teczkowemi K op p spostrzegł, że ich p ra w i­

dłowość występuje szczególniej wyraźnie wtedy, gdy ciężary właściwe bierzemy nie przy równych tem p eratu rac h , ale przy punktach wrzenia. Konieczność d o k ła d ­ niejszego niż przedtem oznaczenia punktów wrzenia wielkiej liczby związków p o pro­

wadziła K oppa do studyjum nad punktam i wrzenia. I tutaj okazało się, że jednakow e różnice w składzie związków prow adzą za sobą równe różnice co do punktów wrzenia.

P ra w o to, j a k później się okazało, jest tylko do pewnego stopnia słuszne, gdyż to, co zwiemy budową chemiczną w znacznej m ie ­ rze wpływa na zboczenia od niego. W każ­

dym jed n ak razie szeregi związków z bu d o ­ wą analogiczną okazują mniej więcej stałe różnice w p unktach wrzenia i mianowicie przy różnicy o C H 2 p u n k t wrzenia zmienia się o 19° C.

B adania K oppa dostarczyły więc chemii ważnych podstaw do wyznaczania n a jb a r­

dziej charakterystycznych własności zw iąz­

ków. T e szeregi liczb, któremi są zapeł­

nione stronice książek chemicznych, p rz e ­ stają być oderwanym, samą tylko pamięć obciążającym balastem faktycznym. P r z y j ­ mują one znaczenie wyników praw ogól­

nych i pow tarzają nam raz jeszcze, że w przyrodzie nic nie dzieje się z woli p r z y ­ padku. Za odkrycie tych prawidłowości najdalsze pokolenia chemików we wdzięcz­

nej K o p p a zachowają pamięci, niezapomi- nając w tem uczuciu i o niespożytej w a rto ­ ści tych nieprzeliczonych doświadczeń szcze­

gółowych, na podstawie których sform uło­

wał on swoje prawa.

Jeszcze obszerniejsze koła ludzi nau k o ­ wych nazawsze wspominać będą K oppa jako pierw szego, a w pewnym względzie dotychczas jedynego historyka naszej nauki.

Z aprawiony od młodzieńczego wieku do studyjów głębokich i systematycznych, ob­

darzony wyjątkową pamięcią i zdolnością grupow ania w umyśle rzeczy przeczyta­

nych, K o p p znał w oryginale bezwątpienia wszystko, co kiedykolw iek i gdziekolwiek napisali chemicy. J a k g d y b y zaś niedość mu było tego olbrzymiego m atery ja łu , z rów ną pilnością studyjował fizykę i liczne gałęzi nauk pokrewnych, a zwłaszcza m ine­

(8)

552 WSZECHŚW! AT. Nr 35.

ralogii. E ru d y c y ją K oppa zaliczano do c u ­ dów świata, do rzeczy bajecznych. P od względem zaś pracowitości, gdyby n aw et nic więcej w życiu nie zro b ił nad w ydanie olbrzymiego czterotomowego dzieła „Ge- schichte d er C hem ie” (1843— 1847), mało miałby równych sobie w dziejach pow szech­

nych umysłowości. P om im o tego, że pół wieku j u ż prawie upłyuęło od czasu w y d a ­ nia tego dzieła, żadna li te ra tu ra nie zd o ­ b yła się dotąd nietylko na rzecz pełniejszą, ale w prost na podobną,. Dzieje chemii są tu doprow adzone tylko do roku 1830, a więc nie dochodzą do okresu najżywszego tśj nauki rozwoju. Sam K o p p czuł potrzebę dalszego ciągu tej pracy lub nowego jej wydania i grom adził n ieprzebrane mate- ryjały w t y m celu. W d r u k u naw et u k a ­ zała się (1871) p. t. „Die E n tw ic k e lu n g der Chemie in d er neueren Z eit” książka, stosunkowo niewielka, gdyż w jednym to­

mie zawarta, w którój historyja starożytna, zred u k o w an a je st do p aru niewielkich ro z­

działów, nowszym zaś czasom, poczynając od reformy Lavoisiera aż do roku mniej więcej 1860, poświęcono resztę tom u w yno­

szącą około 700 stronic. W y d a ł też w dwu tomach „Die Alchemie in a lte r e r u n d n eu e rer Z eit”. O prócz tego, pod tytułem

„Beitrage zur Geschichte d. C h em ie” K o p p w ydał trz y tomy szczegółowych studyjów nad oddzielnemi epokami dziejów d aw n ie j­

szych. W każdym je d n a k razie na k o n t y ­ nu a to ra zadania, podjętego w' „Dziejach chemii” przez K oppa, n a u k a poczeka z a ­

pewne długo jeszcze.

B enedyktyńska praca nad historyją c h e ­ mii nie wyczerpyw ała je d n a k zasobów n ie ­ słychanych sił K oppa . O d daty śmierci Berzeliusa (1848 r,) Spraw ozdania roczne (Ja h re sb e ric h t) z postępów chemii przeszły pod redakcyją Liebiga. W ielki ten chemik jednakże, oprócz au to ry te tu swego imienia, mało daw ał Sprawozdaniom . U t w o r z y ł się kom itet re d a k c y jn y tego w ydaw nictw a, z ło ­ żony z kilku profesorów giseńskich, ale K o p p , oprócz referatów z chemii fizycznej, teoretycznej i nieorganicznej, pro w a d ził r e ­ dakcyją we względzie form alnym i lite rac­

kim aż do r. 1862. W r. 1852, nieporzu- cając jeszcze p racy nad J a h re s b e ric h te m , wszedł w takim samym cha rak terze do re-

dakcyi „ A n n a le n ” Liebiga, największego i najpoważniejszego zbiornika publikacyj chemicznych, w której pozostał ju ż do koń­

ca życia. Sto dziewiędziesiąt tomów te­

go w ydaw nictw a K opp przygotow ał do dru k u .

T e wielkie prace naukow o - literackie, prowadzone jednocześnie z doświadczalne- mi i n ad e r szczegółowemi badaniam i che- micznemi oraz niemniej pochłaniającemi czas i siły wykładami, nie przeszkadzały je d n a k Koppowi w wydaniu wielu książek i broszur. D otykał on rozmaitych p rzed­

miotów i w inw entarzu pam iątek po nim, obok „L ehrbuch der physikalischen und theoretischen C hem ie”, opracowanego wspól­

nie z H . Buffem i Zamminerem, spotykamy

„Einleitung in die K ry sta llo g ra p h ie”, z k t ó ­ rych to dwu źródeł liczne pokolenia m ło d ­ szych chemików czerpały początki wiedzy, a dalój i takie tytuły, j a k „Einiges u ber W it- te rungsa ngaben” i „ U e b e r das Nationalitats- princip in der W issenschaft” i popularno

„Sonst und J e t z t in der C hem ie” i oko­

licznościowe „A urea catena H o m e r i” i n a ­ wet humorystyczne „Aus der Molecular- w e lt”.

T o wszystko je st dorobek K oppa-badacza i K oppa-pisarza. O prócz tego w tej samej fenomenalnej organizacyi duchowej mieścił się jeszcze K o p p nauczyciel, który na po­

czątku swego zawodu w Giessen w ykładał ch e m iją,krystalogra fią,m e te orologiją igieo- grafiją fizyczną, potem dołączył jeszcze do tego i historyją chemii, od r. 1852, to je st od chwili przejścia Liebiga do Monachijum, n a czas pewien objął kierunek pracowni po wielkim jej założycielu i dopiero od 1863 r.

ograniczył nieco pole swej działalności, prz e­

niósłszy się do Heidelberga. Tu, na katedrze chemii teoretycznej i dziejów chemii pozo-

J stał do końca życia, odmawiając najzaszczyt- niejszym i najbardziej nalegającym w ezw a­

niom do Berlina i L ipska.— T en obraz u c z o ­ nego, który 56 la t swego wdeku poświęca nauce, rzućm y teraz na tło dobrego człowie­

ka, wiernego przyjaciela, tkliw ego członka rodziny, miłego i oży wionego towarzysza z a ­ bawy, a będziemy mieli całość prawdziwie wyjątkową.

H e r m a n K opp zakończył życie po długich

(9)

N r 35. WSZECHŚWIAT. 553 cierpieniach astmatycznych w d. 19 L utego

1892 roku.

(dok. nast.)

Zn.

DNO MORSKIE

NA P O D S T A W IE N A JN O W S Z Y C H BAD A Ń .

(D o k o ń c z e n ie ).

Pomiędzy osadami pochodzenia lądowego znajdują, się piaski, żw iry i m uły osadzone wzdłuż wybrzeża w przerwach działania odpływów i przypływ ów, nadać im można nazwę przybrzeżnych; chociaż istnieją też inne piaski, żwiry i muły, utworzone mię­

dzy liniją izobatyczną 180 m etrów a pozio­

mem niskiego stanu wody morskiej, są to osady wód niegłębokich; wreszcie tutaj t a k ­ że należą osady wód głębokich, zawierające m uły niebieskie, czerwone lub zielone, muły wulkaniczne i koralowe.

Co się tyczy osadów pelagicznych, to mo­

gą one być pochodzenia organicznego lub chemicznego,gdyż albo przedstawiają szlam, zawierający globigieryny,okrzem ki, radyjo- laryje, albo glinę czerwoną z dna głębo­

kiego.

A utorow ie nasi poraź pierwszy bardzo ściśle określili obszary zajęte przez te for- macyje i wyrazili j e w tabelce następu­

jącej:

Oaady

Głębokość przectna w metrach Przectna zawartość węglanu wapnia O bszar w km1

G lina c ze rw o n a 4996 6,70 133385 ty s .

S zlam z ra d y jo -

la ry ja m i 5296 4,01 5931

z o k rz e m ­

k am i 2703 22,96 28179

z g lo b ig ie ­

r y n a m i 3653 64,53 128256

ze a k rzy -

d ło p ła w . 1910 79,26 1036

k o ra lo w y 13541

86,41 6622

P ia s e k 3 2 2 )

In n e o sa d y p o c h o ­

d z e n ia ląd o w eg o 1859 19,20 41569 „

W idać stąd, że osady pochodzenia lądo­

wego (wiersz 6, 7, 8) zajm ują ogółem zale­

dwie 14% powiei^zchni d n a morskiego, resz­

tę zaś osady chemiczne i organiczne; glina czerwona z wielkich głębin i szlam z globi- gierynam i zajmują: pierwsza 38% , d ru g a 3 6 % całkowitej powierzchni dna. Ale ros- przestrzenienie tych ostatnich między roz- maitemi oceannmi nie jest jednakowe. Moż­

na powiedzieć, że niemal cały A tlantyk i większą część oceanu Indyjskiego zajm ują szlamy zawierające globigieryny, gdy t y m ­ czasem glina czerwona sama jedna stanowi blisko 2/ 3 powierzchni dna oceanu S pokoj­

nego. Ocean Spokojny wyróżnia się od in ­ nych mórz stosunkowo niewielką ilością rz ek doń wpadających, a zarazem n a prze­

strzeni najmniej 30 stopni długości gieo- graficznej wzdłuż w ybrzeża obu A m eryk aż pra w ie do wysokości połowy Chile nie posiada zupełnie prawie szlamów za w iera­

jących globigieryny. Zdaniem M u rra y a roz- wój globigieryn w A tlan ty k u pod wszel- kiemi szerokościami znajdować się może w związku z tą wielką ilością m ateryi po­

żywnej, jak ą przynoszą wody słodkie do oceanu. Istotnie szlam, zawierający globi­

gieryny powstaje głównie z ciągłego opada­

nia na dno pancerzy wapiennych forami- niferów żyjących w wodach powierzchni morza. Nie należy jednak zapominać, że przestrzeń dna zajęta przez te osady nie daje jeszcze dokładnego wyobrażenia o ros- przestrzenieniu tych organizmów w wodach powierzchni. W rzeczy samój obserwacyja bespośrednia wykazała, że poczynając od głębokości 4000m pancerze globigieryn sta­

wały się nadzwyczaj łamliwemi, a niżej n a ­ wet niemożna już było ich rozróżniać, tak, j a k b y olbrzymie ciśnienie panujące w tych głębokościach, a może także cokolwiek więk­

sza zawartość dw utlenku węgla w głębiach morza sprzyjały rospuszczaniu się wapien­

nych skorupek foraminiferów. Na korzyść ostatniego poglądu przem aw ia także oko­

liczność, że te osady, które stanowią nieja­

ko przejście od szlamu z globigierynami do gliny czerwonój wykazują na skorupkach ja k b y ślady nadgryzienia sprawionego dzia­

łaniem kwasu. Istotnie Neum ayr podaje doświadczenie następujące: jeśli znaczną porcyją szlamu zawierającego globigieryny

(10)

551 WSZECHŚWIAT. N r 35.

rospuszczać w kwasie octowym, to pozosta­

ną ślady glinki czerwonej zupełnie podo­

bnej do tćj, j a k a w rzeczywistości zn a jd u je się na dnie oceanów.

Szlam zawierający g lobigieryny znika z u ­ pełnie w wielkich kotlinach atlantyckich położonych na wysokości A ntylów podobnie j a k w pasie głębinowym 8000 m rospoście- rającym się w oceanie S pok o jn y m wzdłuż wysp J ap o ń sk ich i K ury lsk ich . T a k samo pojawienie się głębin 4000 — 6000 m etrów n a zachodzie Patagonii spowodowało wielką plamę gliny czerwonej pośrodku prz estrze­

ni zajętój przez szczątki globigieryn. T ym sposobem w przewadze gliny czerwonej nad innemi formacyjami widzieć należy n ie z a ­ wodnie wpływ rospuszczania, które p rz e­

szkadza globigierynom dostaw ać się na dno.

Taż sama racyja wystarcza do wyjaśnienia, dlaczego szlam z foraminiferami, którego niema praw ie w całej wschodniej części oceanu Spokojnego, przeciw nie okazuje się w pewnej obfitości naokoło A ustralii, Nowej Zelandyi, J a p o n ii i łańcuchów wysp P o l i ­ nezyjskich.

F orm acyje pochodzenia w yłącznie chemi­

cznego towarzyszą glinie czerwonej z w iel­

kich głębin. W A tla n ty k u północnym gli­

na ta j e s t barw y ceglasto czerwonej, pod­

czas gdy w oceanie S pokojnym prz y p o m in a bardziej brunatno-czekoladow ą. Różni się od innych glin tem, że w płom ieniu d m u­

chawkowym stapia się n a p e rłę czarną nie­

kiedy m agnetyczną. W o g ó le je s t m iękka i w dotknięciu śliska praw ie j a k mydło;

obecność atoli drob n iu tk ich igiełek p u m e k ­ su nadaje jój niekiedy u k ład ziarnisty. B a r ­ wę swoję g linka ta zawdzięcza znacznej zawartości tlenniku żelaza i m anganu. Skąd powstaje ta glina w głębiach niezm iernych, gdzie nie dochodzą żadne szczątki pocho­

dzące z lądu stałego?

Zdaniem pp. M u r r a y a i R e n a r d a m o ­ że powstawać z roskładu m ateryj w u lk a ­ nicznych. P o szukiw ania m ikroskopijne nad czerw onym szlamem głębinow ym w ykazały obecność materyj w ulkanicznych, a m iano­

wicie pumeksu. T e n ostatni, wiadoma rzecz, j e s t szkłem wulkanicznem , bardzo mało epójnem, przenizanem naw skroś niezliczo- nemi pęcherzykam i pow ietrza, co go czyni tak lekkim, że przez długi czas może p ł y ­

wać po wodzie. P o wybuchach wulkanów ' na znacznej przestrzeni nieraz morze bywa p o k ry te pływającemi kaw ałam i pum eksu w bespośredniem pobliżu wulkanu. Im większą je s t odległość od miejsca wybuchu, tem rzadziej napotyka się pływ ający pu- j meks, lecz w małych ilościach rosproszo- nym bywa przez wiatry i prądy po wszyst­

kich morzach. Sieci C hallengera z po­

wierzchni morza nieraz w okolicy odle­

głej od wulkanu łowiły kawałki pu m e­

ksu; do jednego z nich przyczepioną była r u r k a w apienna jakiegoś członkowatego robaka, dowód widoczny, że pumeks przez długi czas musiał pływać po morzach, jeśli robak miał czas wybudować swój domek wapienny, mógł on przebyć w ten sposób setki mil na falach morza. Spostrzeżenia te p rzem aw iają za tem, ż e m a te ry je w u l k a ­ niczne oraz p ro d u k ty ich roskładu przez wodę m orską główny biorą u dział w tw o ­ rzeniu czerwonój gliny głębinowej.

W każdym razie tworzenie się jej musi być bardzo powolne, a w ciągu długiego bardzo okresu czasu od epoki trzeciorzędo­

wej mogło się jej osadzić najwyżej k ilk a ­ dziesiąt milim etrów. N a powierzchni tej gliny rozrzucone są w nadzwyczajnych iloś­

ciach części szkieletów wielorybich i zęby ryb żarłocznych, z których niektóre należą niewątpliwie do fauny współczesnej, inne zaś m ożna tylko zaliczyć do rodzajów t r z e ­ ciorzędowych. W spom niane szczątki zw ie­

rzęce pochodzą od osobników, które opadły n a dno z powierzchni po swojej śmierci.

P on ie w aż re k in y m ają skielet chrząstko- waty, to z niego mogły się pozostać jedynie zęby, z wielorybów zaś wprawdzie pozo­

stały kości po zgniciu części miękkich, ale woda m orska prawdopodobnie większą część

j kości rospuściła i pozostawiła tylko n a j ­ mocniejsze i najtrwalsze, mianowicie części ucha (B ulla tympani). Cóż za ogromne i przestrzenie czasu musiały upłynąć, ażeby

j te zęby i pojedyńcze kości mogły się w ta k nieprzebranych ilościach nagrom a-

J dzić. P rz e s trz e n ie zajęte przez tę glinę są

| rodzajem kostnicy, gdzie spoczywają po-

| mięszane ze sobą szczątki organiczne ro z ­ maitych epok, a musi ich być sporo, jeśli jedno za nurzenie dragi nieraz w ydobyw a n a j a w 50 części usznych wieloryba i 1 500

(11)

N r 35. w s z e c h ś w i a t. 555 zębów żarłaczów,nielicząc 12 odłamków p u ­

meksu i paru kilogram ów ziarn braunsztej- nu. Pi-zytem pamiętać trzeba, jakim to rosporządzam y środkiem do badania tych przestrzeni dna morskiego; coś podobnego mielibyśmy, gdybyśm y chcieli oceniać włas­

ności lądu stałego zapomocą balonu u n o ­ szącego się ponad ziemią n a 6 —7 000 m e­

trów, z którego spuszczamy na linie w o ­ re k wielki na kilk a metrów, ciągniemy go przez pewien czas po ziemi i znowu wcią­

gamy.

Wspomnieliśmy, że pomiędzy zębami re­

kinów wydobytemi z czerwonego szlamu głębinowego zn a jd u ją się i takie, których niepodobna zaliczyć do dziś żyjących r o ­ dzajów; ich nadzw yczajna wielkość tudzież o drębny szeroki kształt, po brzegach w y ­ szczerbiony, wyróżnia je od wszystkich przedstawicieli żyjących rodzajów, zupełnie zaś przypom ina nam zęby rekinów, należą­

cych do rod z aju C archarodon, jak ie w w ie­

lu okolicach ziemi znajdow ano w stanie ko­

paln y m w pokładach trzeciorzędowych. Do tejże kategoryi należą olbrzymie zęby C a r ­ charodon megalodon znalezione w A t l a n ­ tyku południow ym w głębokości 4700 me­

trów.

. Stosunkowo cienki pokład gliny cz e rw o ­ nej głębinowćj, w któ ry d raga jest w stanie wryć się na dnie, sięga zatem praw dopodo­

bnie, co do chwili swego powstania, owych czasów, kiedy w falach oceanu żyły jeszcze olbrzym ie k archarodonty, przynajmniej więc do górnych pięter trzeciorzędowych — do pliocenu.

Na szczególną uw agę spośród części s k ł a ­ dowych gliny czerwonój głębinowej zasłu- j

gują ziarnka wodanu d w u tlenku m anganu, poraięszane z limonitem. W niektórych r a ­ zach owe konkrecyje wielkich głębin do­

chodzą wielkości pięści; sk ła d a ją się one ze współśrodkowych obrączek związku che­

micznego, w edług p. R en ard a odpow iada­

jącego wzorowi M n O a + y jH js O , zwanego wodanem d w u tlenku manganu. Związek ten u tw orzył się w postaci w arstw kolejnych naokoło jakiegoś ciała obcego, najczęściej zęba ja k ie g o żarłacza. P y ta n ie nasuw a się, skąd powstał w odan dw utlenku manganu:

czy z ro s k ład u zasadowych materyj w u lk a ­ nicznych, szkła palagonitówego i t. p. ciał,

jakie towarzyszą najczęściej tym ziarnom, czy też może z roskładu węglanu m anganu, znajdującego się w wodzie morskiej na dwutlenek? K w estyja to nierostrzygnięta.

Ziarna te niekiedy odznaczają się budową dendrytyczną, czasami pasiastą, lub w y ło ­ mową; pośrodku ich rodzaj ją d ra tw orzy czasami szkło palagonityczne.

A zatem w tych strasznych głębiach po­

niżej 4000 m, w tem peraturze bliskiej zera odbywają się reakcyje chemiczne, skutkiem których powłoka manganu osadza się n a ­ około ciał tw ardych rozrzuconych na dnie i powstają konkrecyje, albo skupienia p e w ­ nego ciała. R e n a rd wykazał, że w otchła­

niach tych zachodzą reakcyje jeszcze b a r ­ dziej zajmujące, kończące się ostatecznie wytworzeniem małych kryształków dobrze określonych, które on oznacza jako rodzaj zeolitu, w mineralogii ochrzczonego mianem fillipsytu lub chrystianitu. K ryształy te rossiane są w glinie czerwonej, gdzie, żeby je spostrzedz, potrzeba nieraz powiększenia 280 razy; czasami zbierają się one w sfero- lity promieniste, mające niewięcej niż 0,1 m m w przecięciu, naokoło których jak b y j ą d r a skupia się wodan dw utlenku m an g a­

nu. Gdy zważymy, że w wypływach w ul­

kanicznych n a powierzchni lądu zeolity, a osobliwie chrystianity u k az u ją się często w zagłębieniach lawy, jak o prod u k ty tych przemian, ja k ie się w lawie odbywają, nie zdziwim y się bynajmniej, że napotykam y m inerały te n a dnie morskiem na łonie for- macyi, k tóra również powstaje z przem ian, zachodzących w wędrujących m ateryjałach wulkanicznych. W niektórych razach chry- stianit stanowi 20 a naw et 30 odsetek g li­

ny czerwonój, k tó ra go zawiera.

Badania pp. M u rra y a i R en ard a rzuciły nadto żywe światło na sposób tworzenia się glaukonitu, czyli krzemo wodanu żelaza i po-

j tasu, który rosproszony je s t małemi zielo- nemi ziarnkam i pośród tylu formacyj gieo- logicznych. G lau k o n it napotyka się we

| wszelkich m ułach zielonych, a odosobnione ziarnka zna jdują się i w mułach niebie- I skich pochodzenia lądowego. R zadko kie­

dy ziarnko dochodzi większej niż na mili- j m etr grubości. Najbardziej typowe m ają

i k ształt zaokrąglony, brodawko waty, b a r w a ich byw a ciemno-zielona, lub czarniaw a;

(12)

556 WSZECHŚWIAT. N r 35.

niekiedy kształt ich słabo p rz y p o m in a fora- minifery, a że między temi ziarn k am i spo­

t y k a j ą się niewątpliwie pochodzące z oto­

czenia pierw otniaków i p rzytem foramini- fery nieraz byw ają w całości lu b częściowo napełnione glaukonitem, nasuw a się więc myśl, że m inera ł ten musiał pow stać w d r o ­ dze osadzania się w zaklęśnięciach o r g a ­ nizmów zwierzęcych. W wielu bardzo w y­

padkach zew nętrzny wygląd ziarnek zachę­

ca do wniosku, że g la ukonit, powiększając się, rossadził powłokę wapienną, która go zawierała.

Oprócz tego g lin k a czerwona zaw iera jeszcze niewielkie ilości m atery ja ló w o b ­

cych zwyczajnym glinom ja k o to : kobaltu, n iklu i miedzi. Niepodobna, żeby te osta­

tnie przyniesione zostały wraz z pumeksem;

oczywista rzecz, że pochodzenie ich nie je st ziemskie. W sz a k my z n a jd u je m y żelazo niklowe głównie w m eteorach, a nadto w ie­

my, że oprócz większych aerolitów często n a ziemię padają z przestrzeni niebieskich d robniutkie cząsteczki mineralne, tak z w a ­ ny pył m eteorytowy.

Stąd prosty wniosek, że obok pum eksu py ł m eteorytow y dostarcza m a te r y ja łu do utw orzenia czerwonej gliny głębinowój.

Skąd je d n a k biorą się wielkie ilości m an ­ ganu, k tó re przyjm ują udział w tworzeniu opisanych skupień b ra u n s ztejn u , j e s t do tój pory zagadką.

S te fa n Stetkiew icz.

O bjaśnienie.

W N -rze 10 „ P r z e g lą d u T y g o d n io w e g o “ z d. 5 M a rca r . b. z n a jd u ją się u w a g i k r y ty c z n e n a d t ł u ­ m ac ze n iem „ F iz y k i11 A y e ry e g o . K r y ty k , c h w a lą c w ogóle n a u k o w y p o zio m k s ią ż k i, z d a je się o d m a ­ w ia ć je j w sze lk ic h z a le t p e d a g o g ic z n y c h . J a k k o l ­ w ie k je s te m w p ro s t p rz e c iw n e g o z d a n ia , są d z ę b o ­ w iem , że p o d w zg lęd em p e d a g o g ic z n y m , ja k o w s k a ­ zó w k a d la n a u c z a ją c e g o , d z ie tk o to sto i w y żej, a n i­

żeli p o d w z g lęd e m n a u k o w y m i d la z a le t p e d a g o ­ g ic z n y c h g łó w n ie p rz e d s ię w z ią łe m je g o tłu m a c z e - I n ie, z te m w s z y s tk ie m p o d n o sić tu ta j te j c z ę śc i I k r y ty k i n ie m am z a m ia r u : K a żd y u c z ą c y s p e c y ja - j lis ta m a sw o je w ła sn e z d a n ie o s p o s o b a c h n a u c z a - |

n ia . L ecz w sp ra w o z d a n iu o „ F iz y c e 11 z n a jd u je się je s z c z e k ilk a z a rz u tó w in n e j n a tu r y , p o z o rn ie w y ­ m ie rz o n y c h p rz e c iw a u to ro w i, a je d n a k d o ty k a ją ­ cych u b o c z n ie i tłu m a c z a , n a k tó r e c zu ję się o b o ­ w ią z a n y m o d p o w ied zio ć w ty m celu , a b y c z y te l­

n ik k s ią ż k i, k tó re m u w p a d n ie do r ę k i k ry ty k a , n ie p o r o b ił b łę d n y c h p o p ra w ek .

K ry ty k o w i d ziw n em się w y d a je u ż y cie w y ra z u

„ p ły n “ n a o zn aczen ie cieczy i g a zu z ara ze m . A leż i w fizyce D a n ie lla , tłu m a c z o n e j n a ję z y k p o lsk i, k r y ty k z n a jd z ie d o s ta te c z n e dow o d y n a to , że te n w y ra z w ta k ie m z n a c z e n iu o d d a w n y c h czasów"

we w s z y s tk ic h ję z y k a c h c y w iliz o w a n y c h j e s t u ż y ­ w any. Z a p e w n e p o d w z g lęd e m n a u k o w y m m o ż n a k ry ty k o w a ć ta k p ro s ty p o d z ia ł s ta n u s k u p ie n ia , j a k i z n a jd u je się w k siążce; in n y je d n a k m o ż e n i e b y łb y n a m ie jsc u w d z ie łk u ta k e le m e n ta rn e m . J e s t t o w szak że p u n k t, k tó re g o k r y ty k z u p e łn ie n ie d o ty k a , ty lk o p o p ro s tu w y d a je m u się d z iw n e m u ż y cie sam eg o w y ra zu , t a k ja k b y p o ra ź p ie rw s z y z n im się s p o ty k a ł.

D alej w in n e m m ie js c u k r y ty k p o w ia d a, że p rz e z o m y łk ę c h y b a w k sią żc e n a p is a n o , że o p ó r w e ­ w n ę trz n y o g n iw a B u n s e n a j e s t w iększy od o p o ru o g n iw a G rovego. G d y b y k r y ty k n a p o p a rc ie z d a ­ n ia , że o p ó r o g n iw a B u n se n a j e s t m n ie jsz y od opo­

r u o g n iw a G rovego p r z y to c z y ł sw oje b e s p o ś re d n ie p o m ia ry , w te d y n ie m ia łb y m n ic d o p o w ie d z e n ia I p r z e c iw k o te m u tw ie rd z e n iu : w ia d o m ą b ow iem j e s t rz e c z ą , że o p ó r o g n iw a B u n s e n a b y w a b a rd z o r o z ­ m a ity . L e c z d a lszy c ią g u w a g k r y ty k a z d aje się w sk az y w a ć, że d o c h o d zi on d o ta k ie g o w n io sk u ty lk o d ro g ą ro z u m o w a n ia (w ę g iel j e s t d z iu rk o w a ­ ty , p la ty n a z aś z b ita i t. d.). Otóż ro z u m o w a n ie o k a za ło się w ty m ra z ie z a w o d n e m , g d y ż b e s p o ­ ś r e d n ie p o m ia ry o p o ru w e w n ę trz n e g o o gniw B u n - seDa i G ro v p g o d o tą d w s k a z y w a ły to , co j e s t w y ­ ra ż o n e w ,,F iz y c e “ A v e ry e g o . Ż e t a k j e s t w sa­

m ej rz ec zy p o w o łu ję się n a ta k ie p ow agi: G u staw W ie d e m a n n , D ie L e h r e vom G a lv a n ism u s u n d E le k tro m a g n e tis m u s , w y d a n ie 2 -g ie, to m s tr . 445. F le e m in g J e n k in , E le k tr ic ity a n d m a g n e tis m , w y d a n ie 2-gie, s tr. 226. N a w e t f a k t te n b y ł t a k d aw n o z n a n y , że ju ż i w d z ie le d e la R iv e a ( T r a i- te d 'e le c tr ic ite ) to m II, s t r 749 z n a jd u je m y p r z y ­ to czo n e p o m ia ry , w y k a zu ją ce to ż sa m o . M ożnaby lic z b ę ta k ic h c y ta t p o w ię k szy ć, sąd zę je d n a k , że i tego d o sy ć.

N a k o n ie c k r y t y k u trz y m u je , że z a d a n ie d ru g ie n a s tro n ic y 41 je s t „ zu p e łn ie p o m y lo n e ‘. 7, p o ­ w o d u ta k c ię żk ie g o z a rz u tu , p rz e jrz a łe m jes z c z e r a z s tr . 41 i, n ie s te ty , je s te m z m u s zo n y w y zn ać, że nietylko to zadanie nie jest ,,zupełnie pomylone“ , a le p rz e c iw n ie je s t ono z u p e łn ie d o b re i bez omyłki roz­

wiązane. D o m y śla m się, dlaczeg o k ry ty k o w i w y d a je się ono , z u p e łn ie p o m y lo n e 11; ro z b ie ra ć je d n a k t e ­ go p y ta n ia tu ta j n ie b ę d ę , g d y ż ro z b ió r te n z b y t d a le k o b y n a s z a p ro w a d z ił. M ogę ty lk o n a u s p r a ­ w ie d liw ie n ie k r y ty k a d o d ać, że z n a jd z ie się b e z- w ą tp ie n ia cały s z e re g u czn ió w i u c z e n ie , k tó ry m ta k ż e z a d a n ie to w y d a w a ć się b ę d zie „ z u p e łn ie p o m y lo n e m 11 d o tą d , d o p ó k i n a u c z y c ie l, z n a ją c y

Cytaty

Powiązane dokumenty

* W przypadku kryterium” obojga rodziców pracujących lub uczących się w systemie dziennym” wymagane jest złożenie oświadczenie przez każdego z

Twórczy rozwój osobowości ograniczony jest przez brak nadrzędnych wartości, zwłaszcza wartości podmiotowych oraz brak autonomicznych kryteriów oceny i

Gąsienica (larwa), z której następnie ma się rozwinąć samiec, daje się rozpoznać po tem , źe je s t drobniejszych rozmiarów i że, uczepiwszy się gałązki

W pierwszej grupie jedne organy mają budowę poczęści ojca, poCzęści matki a obok nich inne organy mają zupełnie pośrednią

nitki w odorostów , lub cienkie skraw ki tkanki roślinnej k ła ­ dzie się wprost w kroplę rostw oru żelazo- cyjanku potasu na szkiełku przedm iotow em i

Zdanie to nie jest ogólnie może p o ­ dzielane, często słyszymy zdania przeciwne, dowodzące, że wiele jeszcze spodziewać się można ze strony elektyczności,

Bo Polacy w Wielkiej Brytanii nie tylko pracują, chcą także się rozwijać i tworzyć kulturę.. Chcą żyć „jak

Zwracając się do wszystkich, Ojciec Święty raz jeszcze powtarza słowa Chrystusa: „Bóg nie posłał swego Syna na świat po to, aby świat potępił, ale po to, by