• Nie Znaleziono Wyników

J)£ 46 . Warszawa, d. 13 Listopada 1892 r. T o m X I .

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "J)£ 46 . Warszawa, d. 13 Listopada 1892 r. T o m X I ."

Copied!
20
0
0

Pełen tekst

(1)

J)£ 46 . Warszawa, d. 13 Listopada 1892 r. T o m X I .

TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.

PRENU MERATA „ W S Z E C H Ś W IA T A ".

W W arszawie: ro c z n ie t b. 8 k w a r ta ln ie „ 2 Z przesyłką pocztową: ro c z n ie „ 10

p ó łro c z n ie „ 5

P re n u m e ro w a ć m o ż n a w R e d a k c y i W sz e c h św ia ta i w e w s z y s tk ic h k s ię g a r n ia c h w k r a ju i z a g ra n ic y .

Komitet Redakcyjny W szechświata stanow ią panow ie:

| A leksandrow ie* J ., D eike K „ D ickstein 3., H oyer H .f

| Jurk iew icz K., K w ietniew ski W ł., K ram sztyk S., N atanson J ., Prauss St., Sztolem an J . i W róblew ski W .

„ W s z e c h ś w ia t11 p r z e jm u je o g N s z e n ia , k tó r y c h tr e ś ć i m a ja k ik o lw ie k z w ią z e k z n a u k ą , n a n a s tę p u ją c y c h w a ru n k a c h : Z a 1 w ie rsz zw y k łe g o d r u k u w szp alo ie a lb o je g o m ie js c e p o b ie r a się za p ie rw sz y r a z k o p . 7 */«

za sześć n a s tę p n y c h ra z y k o p . 6, za d a ls z e k o p . 5.

A ,d res IE2ed.a,łccyi: KZrstfeo^wsłcie-^rzed.m.IeścIe, 3STr ©S.

P R Z E Z S T E P Y

m m m i p ó ł i o c i e j .

K ok 1879 był dla republiki argientyń- akiój niezwykle ważny, w tym czasie b o ­ wiem przedsięw zięta w ypraw a wojenna przeciwko indyjanom stepow ym pod do­

wództwem gienerała Roca złam ała nazaw- fize potęgę bitnych „R ankelesów ” i p a n u ­ jącej nad nimi d y n a sty i K u r a (kamiennej), w osobie ostatniego ich naczelnego wodza, K am iennćj łydki (N a m un-K ura ), wziętego do niewoli wraz z kilku tysiącami n a jw a ­ leczniejszych wojowników.

W y p r a w a ta n i e b y ł a wojną, lecz straszli­

wą rzezią bez m iłosierdzia, nieprzebacza- j ą c ą płci i wiekowi. C h a ra k te r ten wszak­

że zwierzęcój zaciekłości nosiły od niepa­

miętnych j u ż czasów kresowe walki na pre- ryjach argientyńskich. Niedobitki z w a l­

czonych synów pustyni razem z pokolenia­

m i walczącemi po stronie białych zostały in te rn o w a n e w pobliżu silniejszych załóg

! wojskowych, nieprzebierających w środkach ostatecznego wytępienia autochtonów P a t a ­ gonii.

Dzisiaj ju ż trzeba daleko się zapuścić w głąb stepów, aby się spotkać z indyjana- mi. Silnie strzeżone pogranicze wojskowe przed dziesięciu jeszcze laty odgraniczające p row incyją Buenos Aires od terytoryjów indyjskich, stało się zbytecznem, a na o p u ­ szczonych posterunkach wojskowych zaroi­

ły się tysiące osadników europejskich, setki tysięcy bydła, owiec i koni. G raniczne nigdyś posterunki, wystawione na nieustan­

ne napady dzikich, j a k Tandil, Azul, Ola- varria, urosły w ładne, czyste miasteczka z europejską wyłącznie różnojęzyczną l u ­ dnością, a tam, gdzie pobożny indyjanin świętemu drzew u „ombu” składał ofiary — pędzi dzisiaj lokomotywa wśród rozrzuco­

nych po stepie futorów.

O ile wszakże olbrzymią wagę miało z ł a ­ manie potęgi indyjan i zabespieczenie k r e ­ sowych osadników od ciągłych napadów zbrojnych, o tyle znów wartość rzeczywista zdobytych kilkunastu tysięcy mil k w a d ra ­ towych stanowczo przecenioną została. Z a ­ miast urodzajnego stepu, jakim j e s t olbrzy­

mia nizina L a Platy, zdobyto niezmierzone

(2)

722 W SZECH ŚW IA T. N r 4l>.

przestrzenie jałow ych, bezwodnych, sło­

nych gruntów, urozmaiconych zrzadka nie- wielkiemi oazami i dość liche naogół, choć rozległe pastwiska.

T ow arzystw a kolonizacyjne, zwłaszcza francuskie, które się wziąć dały na lep szu­

mnie brzmiących opisów, spotkał gorz k i zawód. N apraw dę bowiem, pomimo pozor­

nie dokładnych pom iarów i map ogłasza­

nych w celach spekulacyjnych, nikt, naw et władze adm inistracyjne miejscowe, nie znał kra jó w zdobytych. In d y ja n świadomych ścieżek stepowych i kry n ic wody słodkiej wytępiono, nowi przybysze w nieznaną a bezwodną pustynię zapuszczać się nie o d ­ ważali, osiedlając się w yłącznie w najbliż- szem sąsiedztwie posterunków wojskowych.

Stąd też, ja k k o lw ie k przez stepy Patagonii północnćj k u rsu ją naw et dyliżanse, n ik t a b ­ solutnie, począwszy od m inistra sp ra w w e­

w nętrznych i szefa sztabu gieneralnego, a kończąc na profesorach uniw ersytetu i członkach miejscowego tow arzystw a gieo- graficznego, nie był w stanie mię objaśnić o rzeczach naw et ta k elem entarnych, j a k np. sprzeczność maj) istniejących co do szczegółu, czy rzeka S alado ginie w j e z i o ­ rze U rr e -L a fk e n , czy też wpada do rzeki Colorado.

G dym o to za pyta ł autora „Gieografii A r - g ie n ty n y ” i d y re k to ra biura statystycznego dra Ł acinę (Latzina) odpowiedział mi, że się po moim powrocie odem nie ma nadzieję o tem dowiedzieć, obecnie zaś nad całym obszarem t. zw. „ P a m p a c e n tr a l ” pod wzglę­

dem gieograficznym należy postawić bardzo wielki znak zapytania.

P rzekonałem się istotnie w ciągu podróży 0 barbarzyńskich niedokładnościach argien- tyńskich t. z w. m ap sztabowych, gdzie po­

mimo wielkićj stosunkowo skali (1:1000000) brakuje całych pasem górskich, na k ilk a ­ naście mil długich i parę tysięcy metrów wysokich, rzeki i jezio ra poumieszczano ze słyszenia w najfantystyczniejszy sposób 1 t. p. Niedokładności te były ta k k r z y c z ą ­ ce, że, jak k o lw iek nie było moim zamiarem robić dokładnych studyjów gieograficznych, nie posiadałem bowiem o d pow iednich n a ­ rzędzi, a p o ru c zn ik K re u th , k tó ry mi w roli gieografa miał towarzyszyć, zm uszony by ł i w ostatniej chwili cofnąć swój udział z po- I

wodu manewrów, uważałem za rzecz k o ­ nieczną chociaż pobieżne „croąuis” p rz e b y ­ tej drogi zdejmować, stanowczo bowiem środek A rg ie n ty n y je st mniój znanym od A fry k i środkowój, a szkic topograficzny zrobiony przy pomocy jedynie busoli i c h ro ­ nom etru o całe niebo stoi wyżój od „ m a p ’r sztabu argientyńskiego.

W połowie Listopada r. z, na czele małój ekspedycyi, złożonćj z pp. Antoniego H em - pla i W itolda Łaźniewskiego oraz służące­

go polaka nazwiskiem Filipiak, opuściłem Buenos Ayres, udając się koleją na po­

łudnie.

Aż do okolic 0 1 av a rria i Hinojo widok nuży jednostajnością, step j a k stół g ładki, 0 80 metrów tylko n ad poziom m orza wznie­

siony, porosły b ujną trawą. W oda deszczo­

wa, nieznajdując żadnego o d p ływ u g r o m a ­ dzi się na powierzchni stepu, tworząc pły- tkie jeziorka, lub zwykłe m okre łąki, usiane ] kępami wysokich, prostolistnych ostów 1 wiclkiemi płatami fijołkowo kwitnącój k o ­ niczyny. Milijony owiec ^ienkow ełnistych, '' stada bydła, koni i chowanych dla piór strusi

i (R hea am ericana) ożywiają barwnemi ru c h -

! li wemi plamami zielone tło bezbrzeżnego ste­

pu, pokrajanego drutowemi płotami (alam- brados) w olbrzymią szachownicę. G d z ie ­ niegdzie tylko mignie jeździec tonący w w y ­ sokich ostach, jeszcze rzadziej sam otny fu­

to r (rancho) bez śladu jakiegokolw iek cie­

nia. A ni k rz acz k a n aw et nigdzie nie widać, tylko na brzegu jezio r zielenią się j a k b y kurzem przypruszone siwawe wierzby (Sa- lix H um boldtiana). I to ma być kra j z a lu ­

dniony — najgęściej zajęta przez ludzi prow incyja olbrzymiej, pustćj rzeezypospo- litćj, kraj, w którym niem a j u ż piędzi zie­

mi nieogrodzonćj i nienależącój do nikogo.

A je d n a k zadrzewienie stepu w A rg ie n ty n ie nic przedstaw ia żadnych trudności, a p ró b y dokonane w okolicach B uenos-A yres i L a P la ty z sadzeniem lasów eukaliptowych dały wyborne rezultaty. T ylko, że drzew o dla gaucza to zbytek nieznany, którego p o trze­

by nie odczuwa nawet. T ra w y , trzcina i osty powiązane surowemi rzemieniami, wystarczają mu do sklecenia nędznćj lepian­

ki, w którćj zresztą rzadko mieszka, spę­

dzając cały rok na stepie; nawóz bydlęcy wystarcza m u do ugotowania strawy, a b y

(3)

N r 46. W SZECHŚW IAT. 723 jeszcze woda i dobre pastwisko, a tabun

dzielnych koni stepowych pod ręką, trzos suto srebrnemi talaram i nabijany, rzęd od srebra kapiący, a w stepowej „pulperii”

wódka w obfitości — gauczo je st szczęśli­

wym.

Zakłóca jego spokój od czasu do czasu, coprawda, policyja, z którą, z ojca na syna, toczy walkę nieubłaganą, no ale to już jest w tradycyi i należy do atrybucyj gau-

cza.

No, bo proszę też zrozumieć, o co chodzi tym n atrę tn y m policyjantom w czerwonych j a k m aków ki kepi i z ciężkiemi pałaszami u siodeł. Prześladują gaucza za to, że tam kiedyś komuś w k łótni przy butelce, lub kartach, ot ta k sobie, dla żartu, wsadził w bok półmetrowej długości puginał, k tó­

rego misterna rękojeść sre b rn a zza pasa mu wygląda. W p ra w d z ie towarzysz zabawy u m arł z tego pchnięcia, ale to przecież się działo pomiędzy kolegami, to nie był żaden policyjant tylko takiż sam gauczo, p rz y ja ­ ciel, mścić go tylko krew ni, nie policyja, mają prawo, no i co to policyi do tegol Od słowa do słowa, żandarm dobywa szabli, gauczo noża, obecni z założonemi rękam i prz y p a tru ją się pojedynkowi, wyrażając głośno pochwały zręczniejszemu zapaśni­

kowi, wreszcie je d e n z walczących pada, jeżeli to przedstawiciel w ładzy — zabójca ma ju ż sumienie o jedno ludzkie życie cięż­

sze i staje się coraz niebespieczniejszym bandytą, jeżeli zaś p a d ł gauczo — spraw ie­

dliwości stało się zadość. Towarzystwo po­

wraca do przerwanej zabawy, która się ł a ­ two znow u k rw a w ą aw anturą skończyć m o­

że. Zycie ludzkie w Ameryce tanie, a krew południowa gorąca...

Copraw da, daw ny typ gaucza, jakim go nakreśliłem powyżój, gaucza rycerskiego i szlachetnego, gaucza poety, z teorbani- kiein przebiegającego p re ry je i śpiewające­

go dum ki miłosne pięknościom stepowym, znika szybko pod falą przybyszów europej­

skich; znika gauczo-bandyta da-wny, który tylko z przedstawicielami władzy miał do załatwienia zadawnione rachunki, lecz, j a k bandyta włoski, przez rodaków gauczów wszędzie gościnnie przyjęty, nie był strasz­

nym dla podróżnych: był tylko włóczęgą, j a k ptak wolny, bujającym po stepie, a po- 1

staci takie j a k poeta stepowy Santos Vega, coś w rodzaju Sawy argientyńskiego, oto­

czone są legiendarną aureolą. Miejsce tćj ginącćj rasy zajmować zaczynają gauczos- cudzoziemcy, którzy strój tylko i zwyczaje, lecz nie ducha i ch a ra k te r stepowców p r z y ­ jęli, kresowe szumowiny, wyrzucone z miast całego świata i zbiegi wojskowe, włóczęgi przeróżnego g atu n k u i narodowości: włosi, niemcy.francuzi, anglicy, amerykanie. Tych

„ptaszków” (pajaros) strzedz się musi po­

dróżnik i kupiec, którego los pomiędzy nich zagnał. Gauczo daw ny nie znał m o rd e r­

stwa dla ra bunku, a praw a gościnności były dla niego święte; gauczo nowego a u to ra­

m entu każe niejednokrotnie zapomnieć o tem, że j u ż indyjan niema w prowincyi Buenos Ayres. A le wracam do przyrody.

Jesteśmy w pełni wiosny, a wśród soczy- stćj zieleni stepu wre życie ruchliwe. Mały szary lisek (Canis A zarae) należy do n a j ­ pospolitszych czworonogów stepowych. Od czasu do czasu mignie nam przed oczami niezgrabna postać viscachy (Lagostomus trichodactylus), chroniąca się szybko do n o ­ ry. W y g ląd jój bardzo przypom ina świ­

staki tatrzańskie, tylko głowa jest znacznie cięższa. W śród tra w i ostów kryje się sza­

ry, czarno centkowany żbik stepowy (Felis pajeros). Zrosztą najpospolitszym ssawcem napotykanym jest mały pancernik (P raopus hybridus), uważany w A rgientynie za wiel­

ki przysmak, zwłaszcza upieczony na spo­

sób krajow y we własnój skorupie na w ę­

glach.

Świat skrzydlaty je st znacznie liczniej­

szy. N a słupkach płotów drutowych, k o p ­ cach n o r viscachy, lub wprost na ziemi s p o ­ tykam y cochwila m ałą sówkę dzienną, ży­

jącą w norach razem z viscachą (Athene cunicularia); pospolite są drapieżniki, j a k Milvago Chimango, Polyborus Tharus, E la- nus lencurus, Circus m acropterus, B u teo erythronotus i inne.

W licznych okolicach bagnistych, za la­

nych przez wodę deszczową spotykamy sta­

da ibisów (Falcinellus igneus), m iryjady kaczek (Q ue rq u ed u la cyanoptera, Q uerque- dula flavirostris, Q uerquedula versicolor, M areca sibilatrix), od czasu do czasu zerwie się z pod nóg końskich bekas tutejszy (G al- linago paraguaiae). Na lustrzanej je z io r

(4)

powierzchni, wśród pstrych stad w r z a s k li ­ wych kaczek, pływ ają wdzięczne postaci łabędzi, należących do dwu g atu n k ó w o d ­ rębnych, Cygnus coscoroba (gauso) biały z czarnemi końcami skrzydeł i czarnoszyi Cygnus nigricollis. Na brz eg u wody sp a ­ cerują, wielkie j a k indyki, siwe skrzydło- szpony (C h au n a chavaria) i czaple j a k śnieg

białe.

P om iędzy stacyjami H inojo i PiguS o k rą ­ żamy północny cypel znacznego pasma g ó r­

skiego, wynurzającego się zc stepu na p r z e ­ strzeni od 0 1 a v a rria do w ybrzeża m o rsk ie­

go w pobliżu T re s arroyos. G ó ry te nagie i skaliste, znane pod nazwą gór C ura-m alal, T andil, S ierra baya i S ie rra de la V entana, u stóp swych, dzięki wyższemu wzniesieniu n ad poziom okolicy i obecności wód ź ró d la ­ nych, mieszczą najbardziej kw itnące osady rolnicze i miasteczka handlow e, j a k T an d il, Azul, 01avarria, H inojo, Pigue, T oruquist i t. p.

Zwiedziliśmy szczegółowo koloniją niem- ców rossyjskich (menonitów) w pobliżu H i ­ nojo, należącą do najlepszych w A rgienty- nie. Koloniści zachowali rossyjskie ubiory, kształt wozów i uprzęży, żywcem z nad W ołgi przeniesione. U p r a w a roli, równej j a k stół, nieposiadającćj ani krzaków , ani kamieni, prowadzi się na sposób a m e r y k a ń ­ ski: maszynami wyłącznie. Pszenicę, złożo­

ną w sterty na polu, młócą przedsiębiorcy przyjeżdżający w jesieni, słoma idzie na opał; nawożenie pola odbywa się przez p a ­ sanie koni i b ydła na ugorze. U rodz aje wogóle nie wyższe od średnich u nas. W j e ­ dn y m z kam ieniołom ów S ie r r a baya koło H in o j o udało mi się poznać budow ę gieolo- giczną tych gór, o których dotychczasowe wiadomości nasze nie daw ały żadnego p o ­ jęcia. Góry S ie rra baya, będące północnem

przedłużeniem gór C u ra-m a lal, p rz e d sta ­ wiają wschodnie skrzydło anty k lin aln ćj fa ł ­ dy, której część zachodnią odnajdujem y w postaci oszczędzonych przez erozyją d ro ­ bnych wysepek na stepie, nieco dalćj ku zachodowi. Najniższą w arstw ę widoczną stanow i izabelowato żółty m a rm u r, w k t ó ­ rym znalazłem skamieniałości środkowego dewonu, j a k A try p a reticularis i Strom ato- pora polym orpha; wyżej idą k w arcyty, t w o ­ rzące głów ną m asę g ór na południu, a nad

724 Nr 46.

niemi czarny wapień smolisty, w którym odnalazłem niew yraźny odcisk jakiegoś try- lobita; upad warstw P n W , kierunek całego pasma P d W . P ośród utw orów paleozoicz- nych sterczą miejscami starsze od nich wy- spy gra n itu czerwonego.

Step robi się coraz suchszy, soczyste k o ­ niczyny przechodzą w kępy stip, a j e d n o ­ cześnie zmienia się fauna czworonogów.

Spotykam y pierw sze stadka jelenia step o ­ wego (Cervus campestris), viscacha staje się coraz rzadszą, natom iast monotonny, z pod ziemi wydobywający się głuchy odgłos i g r u n t j a k przez kretow iska poryty je st wskazówką obecności małego gryzonia „tu- cu tuco” (Ctenomys magellanicus).

Nędzna mieścina, położona przytem d a ­ leko od przystani, jest kresem kolei p o ł u ­ dniowej. B ahia B lanca należy do n a jlic h ­ szych osad, ja k ie widziałem w Argientynie, ja k k o lw ie k jestto ważny p u n k t handlowy, skąd wełna i skóry odchodzą do E u ropy.

N a wielkim czworokątnym placu miejskim, okolonym najrozmaitszego kalibru domami, od eleganckićj cukierni angielskiej do n a j ­ nędzniejszej lepianki, bez najmniejszego planu i choćby pozoru symetryi, porasta bu jn y chwast. Plac ten, wielki j a k pół Ujazdowskiego, porosły je st zielskiem, wśród którego bezładnie sterczy parę kosz- lawych wierzb płaczących i bieleją w y ­ deptane nogami przechodniów ścieżki. To

„ p a rk ”, w którym g ra właśnie m uzyka w o j­

skowa, gdy go zwiedzamy. A je d n a k p i ę ­ kne winnice i ogrody owocowe tuż za mia­

stem położone, są wymownym dowodem, że odrobina dbałości o estetykę miejską w y­

starczyłaby, ab y trochę choć pozornego ła ­ du zaprowadzić na miejsce brudu, rażącego tak straszliwie cudzoziemców w handlowem i portowem mieście. A le tutaj, j a k wszę­

dzie zresztą w Ameryce, t. zw. polityka p o ­ chłania wszystkich i wszystko, a któżby miał czas dbać o takie błahostki, j a k p o ­ rządki miejskie, mając na głowie ważniej­

szą sprawę, czy przy przyszłej kadencyi sejmowej przyjaciele gienerała Roca, czy też gienerała M itrę będą mieli o tw arty p rzystęp do urzędów i banków pań stw o ­ wych.

O świcie odjeżdżamy dalej nową, nie­

wykończoną jeszcze koleją, k tóra miała do-

W SZECH ŚW IA T.

(5)

W SZECH ŚW IAT. 725 trzeć od Bahia B lanca do Mendozy, j a k

o tem szumnie świadczą nazwy lokomotyw od nieistniejących jeszcze stacyj Aconcagua, Los A ndes i t. p. Tymczasem je d n a k ko- lćj, przebywszy paręset kilometrów jało ­ wego stepu ugrzęzła w pustyni, a brak funduszów nie pozwala nawet na położenie szyn na gotowym do kolonii A cha torze.

Poniew aż je d n a k sprzedający nam bilety kasy jer nie umie nas objaśnić, czy pociąg do A c h a dochodzi, doznajemy tćj m iłej nie­

spodzianki, że nas nad wieczorem w yrzu­

cają przy rodzaju lichej oberży stepowej, 0 kilkanaście mil od celu podróży, w J u - cal.

Z najdujem y się ju ż poza granicami pro- wincyi Buenos Ayres, na wyniosłości t. zw a­

nej „P am pa c e n tra l,” stepu wzniesionego na 300 m etrów nad poziom morza, cał­

kowicie bezwodnego, z wyjątkiem kilku dolin erozyjnych, do połowy w ypełnio­

nych przez wydmy piaszczyste, gdzie w cie­

niu zarośli mimozy (Prosopis) sączą się z piasku skąpe źródełka i widnieją gd zie­

niegdzie wysychające w lecie, naw pół słone j jeziorka.

J u c a l leży w j e d n ć j z tych dolin, t o t e ż widzimy tutaj poraź pierwszy od przyjazdu do A rg ie n ty n y kępę drzew dziko rosnących 1 na kilk a meti'ów wysokich, koszlawe i r o ­ sochate algarobije (Prosopis nigra), w któ ­ rych żółtawej zieleni uwija się cały świat skrzydlaty, stanowiący żywy kontrast z m onotoniją okalającego stepu, na którym oprócz pospolitych wszędzie drapieżników spotkać można je d y n ie małego skowronka (A n th u s corrondera) i ciekawego ptaszka pustyniowego Geositta cunicularia, nieli- cząc bardzo pospolitych olbrzymich p a j ą ­ ków (Mygale) wielkich j a k myszy.

W sąsiedniej estancyi odbywa się właśnie strzyżenie owiec — doroczne święto, na k tó ­ re się zgrom adzili wszyscy mieszkańcy ste­

pu z całej okolicy.

O znalezieniu wozu i koni do Acha niema mowy, oświadczają nam w oberży, że za cztery dni będzie szedł dyliżans z PiguS do Acha, wątpliwem je st wszakże, czy będzie miał miejsce aż dla czterech pasażerów, a stanowczo nie zabierze pakunków , j a k ­ kolw iek tłomoczki nasze są niewielkie,

a główne bagaże wysłane są naprzód do Acha.

(c. d. nast.).

Dr J ó z e f S iem ira dzki.

Helm holtz o sobie.

W N-rze 44 Wszechświata z roku zeszłe­

go z okoliczności 70-ej rocznicy urodzin H elm holtza, którą cały świat cywilizowany obchodził, podaliśmy obraz działalności naukowej i niespożytych zasług wielkiego męża. Dziś czytelnicy nasi przeczytają bez- wątpienia z ciekawością świeżo w d ru k u wydaną mowę, j a k ą wygłosił H elm holtz do

! zebranych ze wszystkich krajów oświeco­

nych przedstawicieli nauki, na uroczystej wieczerzy w dniu 2 L istopada roku zeszłe­

go w hotelu K aiserhof w Berlinie. Mowa ta je s t niejako spowiedzią znakomitego uczonego przed towarzyszami pracy. U d e ­ rza ona nas tak ą prostotą i szczerością, na j a k ą zdobyć się tylko może mąż istotnie wielki, którego życie jest niejako wyrazem dążeń współczesnej nam epoki, a działal­

ność naukowa w najrozmaitszych k ie ru n ­ kach streszczeniem tych wielkich zagadnień ducha, ja k ie stawia sobie ludzkość, posuwa- j ją c a się na drodze poznania rzeczywistości.

| Odsłania nam wielki badacz przyrody po-

| czątki swego wychowania, wpływy szkoły w latach młodocianych, kreśli prostemi' a wspaniałemi rysami drogi, jakiem i ro z w i­

ja ła się jego organizacyja umysłowa, j a k stawały przed nim zagadnienia nauk, j a k dążył do ich rozwiązania. Oświeca to wszystko blaskiem rzeteln6j filozofii, k tó ra

| nie oślepia i nie zniechęca, lecz owszem do- I daje bodźca i wiary w powodzenie usiłowań naszych. Pedagogowie i wychowawcy z t e ­ go wyznania zaczerpnąć mogą wiele waż­

nych wskazówek, dotyczących kształcenia młodzieży. L ecz nie uprzedzajm y gądu czy­

telnika i pozwólmy mówić samemu Helm - holtzowi.

Po k ilku słowach podziękowania p a n u ­ jącym , akademijom, towarzystwom n au k o -

(6)

726 W SZECH ŚW IAT. N r 46.

wym i fakultetom za odznaczenia, dyplomy, ad resy i telegramy, jakiem i go zaszczycono, mówi on dalćj w te słowa:

„Chcecie nazwisko moje uczynić ja k b y sztandarem wspaniałej fundacyi, założonej przez przyjaciół wiedzy u wszystkich n a r o ­ dów, której zadaniem ma być popieranie postępu badań naukow ych we wszystkich krajach na kuli ziemskiej. N a u k a i sztuka przecież są po dzień dzisiejszy je d y n y m węzłem pokoju narodów ucywilizowanych.

Ic h wzrost coraz większy je s t wspólnym ce­

lem wszystkich, który osięga się wspólny wszystkich pracą dla wspólnego wszystkich dobra. W ielkie i święte dzieło! Założy­

ciele pragną d a r swój przeznaczyć na cele popierania tych właśnie gałęzi badania, które były przedm iotem zajęć mego życia, chcą przeto mnie w mojej czasowej o g r a n i ­ czoności przekazać przyszłym pokoleniom ja k o obraz do naśladowania. Je s tto zaszczyt największy, ja k i możecie mi okazać, a l ­ bowiem zaświadczacie mi sąd W asz bezwa­

ru nkow o przychylny; ale byłoby to z u ­ chwalstwem z mój strony, g dybym go p r z y ­ j ą ł bez cichćj nadziei, że sędziowie n agród w przyszłych stuleciach wolni będą od względów dla mojej czasowój osobowości.

N aw et czasową postać, w jakiej przez ży­

cie przeszedłem, poleciliście pierw szorzę­

dnem u mistrzowi wyryć w m arm urze, tak, że swoim następcom okazyw ać się będę w postaci jeszcze idealniejszej niż w spół­

czesnym; inny zaś mistrz sztuki rytowniczej postara się o to, aby wierne w izerunki moje rozeszły się pomiędzy żyjącymi.

Nie mogę nie przyznać, że wszystko to, coście dla mnie uczynili, je s t wyrazem n a j ­ prawdziwszej i najwyższej życzliwości i że jestem W a m zato obowiązany do n a jw y ż ­ szej wdzięczności.

A le proszę W a s o przebaczenie mi, jeżeli ten ogrom zaszczytów w p ra w ia mnie w po­

dziw i zmięszanie, tak, że go pojąć nie m o­

gę. W e własnej świadomości nie zn a jd u ję oopowiedniej m iary wartości tego, co usiło­

wałem czynić, tego, coby dało podobny wy­

nik obrachunku, ja k i W y otrzymaliście.

W iem , w jaki sposób prosty powstało to wszystko, co zdziałałem, w j a k i sposób m e­

tody nauki rozwinięte przez moich p o p rz e ­

dników prowadziły mnie konsekwentnie do wyników mojej pracy, w ja k i sposób nieraz pom agał mi szczęśliwy traf, lub sp rz y ja­

jące okoliczności. C hyba różnica główna sądów naszych polega na tem: to co u mnie wzrastało z małych początków i z niepozor­

nych zarodków miesiącami i latami żm u­

dnej i bardzo często postępującej próbami roboty, to W a m wydaje się powstałem n a ­ gle, j a k b y uzbrojona P a lla d a z głow y J o ­ wisza. N a sąd W asz oddziaływa szkodli­

wie to właśnie zdziwienie, na mój — nie;

chociaż często w pływ ały na mnie ujem nie znużenie po pracy i niezadowolenie z powo­

du rozmaitych niewłaściwych kroków, jak ie po drodze czyniłem.

Towarzysze fachowi i publiczność wyro-

| kują o dziele nauki, łub sztuki według k o ­ rzyści, objaśnień, lub przyjemności, jakie przynoszą. A u to r znów skłonny je s t b a r ­ dziej do oceny swej pracy według trudu, z ja k im ją uskutecznił; te dw a rodzaje o c e ­ ny tylko rzadko się zgadzają. Przeciwnie, z okolicznościowych w ynurzeń niektórych sław nych ludzi zwłaszcza pomiędzy a r ty ­ stami, widać, że do tych płodów, które my przyw ykliśm y uważać za niedoścignione i w ich dziełach, oni stosunkowo mniejszą przyw iązują wagę niż do tworów, które kosztowały ich dużo tru d u a czytelnikom i widzom natom iast w ydają się mniej uda- nemi. P rzy p o m in am tylko w tym wzglę­

dzie Goethego, który według świadectwa E ck e rm an n a m iał kiedyś wyrzec, że swoich dzieł poetyckich nie ccni tak wysoko, j a k tego, co zrobił w nauce o barwach.

Jeżeli mam wierzyć zapewnieniom W a ­ szym i adresom, j a k ie mnie doszły, to ze- mną, jakkolw iek w mierze daleko sk ro m ­ niejszej, rzecz m iała się podobnie. Pozw ól­

cie zatem opowiedzieć sobie krótko, j a k d o ­ szedłem do kierunków pracy m ojej.

W siedmiu pierwszych latach życia by­

łem chłopcem chorowitym , długo p r z y k u ­ tym do pokoju, bardzo często do łóżka, ale z żywym popędem do rozmów i działania.

Rodzice zajm owali się m ną wiele, książki obrazkowe i głównie zabawy z d re w ien k a­

mi do budow nictw a w ypełniały mi resztę czasu. Czytanie rospoczęło się dość wcześ­

nie i rosszerzyło znacznie zakres p ro w a ­ dzonych rozmów. Lecz wcześnie zarów no

(7)

N r 46. W SZECHŚW IAT. 727 u ja w n ił się b ra k mojego uzdolnienia um y- 1

słowego, polegający na słabej pamięci do przedm iotów niepowiązanych ze sobą. Za ] pierw szą oznakę tego braku uważam t r u ­ dność, którą jeszcze dobrze pamiętam, od­

różniania strony prawćj od lewój. Później, gdym w szkole uczył się języków , trudniej niż innym szły mi słówka, nieprawidłowe formy g ra m a tyki i osobliwe zwroty mowy.

H is to ry i, tak j a k wówczas była w ykładana, nigdy zupełnie nie byłem panem. Uczenie się na pamięć kaw ałków prozy było mi mę­

czarnią. B ra k ten rósł i był plagą mego wieku.

T am wszakże, gdzie miałem małe środki mnemotechniczne, chociażby takie, ja k ie

■daje ry tm i rym wierszowy, uczenie się i pamiętanie szły mi znacznie lepiej. P oe- zyje w ielkich mistrzów zapamiętywałem bardzo łatwo, trudniój nieco zbyt kunsztow ­ ne wiersze m istrzów drugiego rzędu. Są­

dzę, że miało to związek z naturalnym to­

kiem myśli w dobrej poezyi i sądzę, że w tym stosunku należy szukać istotnego źródła piękności estetycznej. W wyższych klasach gim nazyjalnych umiałem kilka pieśni Odyssei, kilka od Horacego i w ie­

le skarbów poezyi niemieckiej. P o d tym względem byłem zupełnie w położeniu n a ­ szych najdaw niejszych przodków, którzy nieumiejąc pisać, utrw alali p ra w a i dzieje w wierszach, by się ich uczyć na pamięć.

C złowiek robi to, co mu je s t łatwem, tak I też i j a byłem wielkim wielbicielem poezyi.

Ojciec rozw ijał we m nie tę skłonność; był ! on człowiekiem obowiązku, ale zarazem en- tuzyjastą do poezyi, szczególniej do wiel­

kiej epoki lite ra tu ry niemieckiej. D aw ał on nam w wyższych klasach naukę języka niemieckiego i czytał z nami Homera. M u ­ sieliśmy pod jego k ierunkiem ćwiczyć się na przemian w pisaniu poniemiecku prozą i metryką, czyli robić wiersze, j a k wówczas mówiliśmy. I ja k k o lw ie k pozostaliśmy po większój części m iernym i poetami, nauczy­

liśmy się wszakże tym sposobem lepiej niż każdym innym w yrażać myśli swoje w n a j­

rozmaitszych zw rotach mowy.

Najdoskonalszym wszakże środkiem m n e­

m otechnicznym je s t znajomość praw a z ja ­ wisk. Tego nauczyłem się naprzód w gieo­

m etryi. Ze swoich zabawek budow lanych [

znałem już poglądowo związki pomiędzy figurami przestrzennemi. J a k ciała p ra w i­

dłowej formy dają się n a siebie nakładać i zestawiać, gdy je obracać w ten lub w ów sposób, wiedziałem to dobrze bez długiego zastanawiania się. Gdym przystąpił do sy­

stematycznej nauki gieometryi, znałem j u ż właściwie wszystkie fakty, ku zdziwieniu nauczycieli. O ile zapamiętać mogę, było to j u ż w szkole ludowej przy sem inaryjum nauczycielskiem w Poczdamie, do której uczęszczałem w ósmym roku życia. Nową była mi ścisła metoda nauki i przy je j po­

mocy znikały przedemną trudności, jak ie powstrzymywały mnie w innych dziedzi­

nach.

Gieometryi brakło tylko jednego: zajm o­

wała się ona wyłącznie formami abstrakcyj- nemi, ja zaś doznawałem wielkiej roskoszy wśród pełnój rzeczywistości. Podrósłszy i zmężniawszy, odbywałem z ojcem i tow a­

rzyszami przechadzki po pięknej okolicy mego miasta rodzinnego i wyrobiłem sobie wielkie zamiłowanie do przyrody. Stądto może pierw sze początki fizyki, jakicli uczy­

łem się w gimnazyjum, p rz ykuw ały mnie silniej niż s tu d y ja czysto gieometryczne i algiebraiczne. T u była treść bogata i urozmaicona z pełnią sił przyrody, a treść ta dała się podciągnąć pod panowanie p r a ­ wa ujętego w pojęcia. Istotnie, pierwszą rzeczą, która mnie zajęła, było przede- wszystkiem duchowe opanowanie obcej nam początkowo przyrody przy pomocy logicz­

nej formy prawa. N aturalnie przybyła do tego wkrótce świadomość, że znajomość praw zjawisk prz y ro d y je s t zarazem k l u ­ czem czarodziejskim nadającym panowanie nad przyrodą. Z takiemi myślami byłem j u ż wtedy zupełnie oswojony. Z wielkim zapałem i radością rzuciłem się do czytania wszystkich podręczników fizyki, ja k ie z n a ­ lazłem w biblijotece ojca. B yły to książki staromodne, w których rządził jeszcze flo- giston a galwanizm nie przerósł ponad stos Yolty. Z jednym z przyjaciół starałem się przy małych środkach naszych robić wszel­

kie doświadczenia,o ja k ic h czytaliśmy. P o ­ znaliśmy dobrze działanie kwasów na z a ­ pasy p łó tn a m atek naszych; zresztą n iew ie­

le nam się udawało, najlepiej może jeszcze budowa narzędzi optycznych zapomocą o k u ­

(8)

728 W SZECH ŚW IA T. N r 46.

larów, których można było dostać w P oczda­

mie i małej lupy botanicznej mego ojca.

Ograniczoność środków w tem pierwszem stadyjum miała dla mnie tę korzyść, że nauczyłem się wciąż odmieniać p la n y za­

mierzonych doświadczeń, póki nie zn a la­

złem formy przystępnej dla mnie. Muszę wyznać, że nieraz, gdy klasa za jęta była Cyceronem lu b W ergilijuszem , którzy mnie w najwyższym stopniu nudzili, j a pod sto­

łem obliczałem drogę wiązki prom ieni w te ­ leskopie; w ten sposób znalazłem kilka twierdzeń optycznych, niepomieszczanych zw ykle w podręcznikach; tw ierd z en ia te okazały mi się potem bardzo użytecznemi przy konstrukcyi zw ierciadła ocznego.

W ten sposób powstał szczególny k i e r u ­ nek mych studyjów, któregom później t r z y ­ mał się stale i k tó ry p rz y podanych wyżój okolicznościach zmieniał się w popęd i za­

pał namiętny. T e n popęd do opanow ania rzeczywistości zapomocą pojęcia, albo co w e dług mnie to samo, do odkrycia związku przyczynowego zjaw isk p row adził mnie przez życie całe i on to spraw iał, że p rz y pozornych rozw iązaniach zagadnień nie umiałem znaleść uspokojenia ta k długo, do ­ póki czułem, że są w nich jeszcze p u n k ty ciemne.

Miałem wtedy przejść do uniw ersytetu.

F iz y k a była wówczas jeszcze nauką nie- dającą chleba. R odzice moi byli niezamoż­

ni, więc poradził mi ojciec, bym do stu­

dyjów fizycznych przyłączył medycynę. Nie byłem wcale niechętny do studyjów żywej przyrody i przyjąłem tę ra d ę bez trudności.

P r z y t e m j e d y n y w pływ ow y członek w ro ­ dzinie naszej g ien erał-ch iru rg Mursione, był lekarzem , dzięki temu pokrew ieństw u mogłem się dostać do in sty tu tu wojskowo- lekarskiego imienia F r y d e r y k a W ilhelm a, w któ ry m niezamożni studenci mieli bardzo ułatw ione stu d y ja medyczne.

T u dostałem się odrazu pod w p ły w g ł ę ­ bokiego nauczyciela fizyjologa J o h a n n a M ullera, tego samego, któ ry równocześnie E. du Bois-Reymonda, E . Briickego, C. L u ­ dw iga i Y irchow a uczył fizyjologii i a n a to ­ mii. W pytaniach o istocie życia w a h a ł się Jo h an n e s M uller pomiędzy starym p o g l ą ­ dem metafizycznym a poczynającym się no- i

wym przyrodniczym, lecz coraz silniej r o ­ sło w nim przekonanie, że znajomość fa k­

tów nie daje się przez nic innego zastąpić.

T o zaś, że sam jeszcze walczył ze sobą, przyczyniało się może do większego w p ł y ­

wu na uczniów.

Młodzi ludzie chw ytają najchętniej od­

razu za pytanie najgłębsze; j a też rzuciłem się do pytania o zagadkowej istocie siły ży­

wotnej. Większość fizyjologów chwyciła się wówczas wybiegu C. E. Stahla, w edług którego w ciele żywem działają w praw dzie siły fizyczne i chemiczne organów i materyi, lecz dopiero zamieszkała w niem dusza, czyli siła żywotna je st w stanie działalność tych sił skupić, lub rozwiązać; że po śmierci swobodne tych sił działanie wywołuje g n i ­ cie, gdy tymczasem za życia regulow ane j e s t ciągle przez siłę żywotną. W tem w y­

jaśn ien iu przeczuwałem coś n ienaturalnego, lecz wiele kosztowało mnie tru d u prze- I kształcenie tego przeczucia w p y tanie ści­

słe. Nakoniec w ostatnim ro k u studyjów moich znalazłem, że teoryja S tahla n a d a ­ w ała każdemu żyjącemu ciału n atu rę per- petuum mobile. W czasie szkolnym sły­

szałem był j u ż wiele o perpetuum mobile od mojego ojca i od nauczyciela m atem a­

tyki. J a k o wychowaniec instytutu F r y d e ­ ry k a W ilhelm a byłem asystentem biblijo- teki i odszukawszy dzieła D aniela B er- noulliego, D ’A lem berta i innych m atem a­

t y k ó w czytyw ałem j e w chwilach wolnych.

W ten sposób dotarłem do pytania: „Ja kie zw iązki zachodzić m uszą pomiędzy rozm ai- i temi siłami przyrody, jeżeli wogóle perpe-

| tuum mobile nie ma być możliwem” oraz do p y tania dalszego: „Czy wszystkie te związki w istocie istnieją?” W e d łu g m ego planu dziełko moje „o zachowaniu siły ” ') miało zawierać tylko krytyczne z b a d a n ie i uporządkow anie faktów, przeznaczone dla fizyjologów.

G d y b y mi wówczas znawcy powiedzieli byli: „W szystko to jest nam dobrze znane, cóż myśli sobie ten m łody medyk, że nam to wszystko obszernie w y k ł a d a ” byłbym to p rzyjął był z zupełną rezygnacyją. K u

') M ow a tu o s ły n n e j ro s p ra w ie z r. 1847, p o r - W sz e c h ś w ia t N r 44 z r. z.

(P rz y p . R ed .).

(9)

N r 46. W SZECHŚW IAT. 729 mojemu atoli zdziwieniu, uczeni fizycy,

z którym i miałem sposobność się zetknąć, przyjęli rzecz zupełnie inaczej. Byli oni skłonni zaprzeczyć prawdziwości praw a i w zapalczywej walce, ja k ą wiedli z filo- zofiją. n a tu ry H egla, uznać i moję pracę za spekulacyją fantastyczną. T ylko m atema­

ty k Jacobi u z n a ł z\yiązek moich myśli z po ­ mysłami m atem atyków ubiegłego stulecia, interesow ał się moją próbą i bronił od fał­

szywego j ś j tłumaczenia. U moich młod­

szych zaś przyjaciół, mianowicie u E. du Bois-Reymonda, znalazłem entuzyjastyczne przyjęcie i pomoc praktyczną. Ci p rz e­

ciągnęli na moję stronę członków najm łod­

szego tow arzystw a fizycznego w Berlinie.

O pi-acach Jo u le a na ten sam tem at wie­

działem wtedy mało, prac R. M ayera nie znałem wcale.

(dok. nast.)

tłum. S. DicJcstein.

NOWE POGLĄDY

RA ISTOTĘ ELEKTRYCZNOŚCI

i icŁ stosnnek do tectoiti.

(D o k o ń c ze n ie).

P rz y jrz y jm y się historycznem u rozwojo- | wi poglądów na istotę elektryczności.

Za czasów F a r a d a y a fizyka inaczej zup e ł­

nie stała, niż sto lat przedtem. W począt- j k u X V I I I wieku objaśniano sobie wszystko ! b ardzo prosto zapomocą specyjalnych ciał nieważkich, imponderabilijów, którym p rz y ­ pisywano specyjalne własności. T y m spo- bem m ożna sobie było światło objaśnić ; przez przyjęcie m ateryi świetlnej, ciepło—

m ateryi cieplikowej, elektryczność zaś przez j przyjęcie m ateryi elektrycznej.

Lecz zmieniło się to zupełnie w czasach | F ara d a y a . Światło poczęto uważać za drg a - j nia eteru, ciepło za skutek wywoływany j szybkim ruchem najdrobniejszych cząste­

czek. Nie wypadało więc ju ż i elektrycz­

ności przyjmować w fizyce za jakąś mate- ry ją i uważać, że przez nadanie je j nowej nazwy kwestyja zostanie załatwiona; o d p o ­ wiedniej było raczej podciągnąć elektrycz­

ność pod ogólne własności materyi. Lecz do tego potrzeba było konkretnego bodźca, którego dostarczyły doświadczenia F a r a ­ daya nad butelką lejdejską; wykazały one, że u żyty środek nie je st bez wpływu, że siła elektryczności działa zarówno przez powietrze, siarkę i szkło oraz że inaczej działa przez siarkę, inaczej zaś przez po­

wietrze. Musi więc w tych ciałach zacho­

dzić ja k a ś zmiana. Wszystkie zjawiska obserwowane przez nas zachodzą wszak w przestrzeni leżącej między ciałami elek- tryzowanemi, czego przedtem nie uwzglę­

dniano. Bliskim jest więc wniosek, że w ła ­ ściwe przem iany zachodzą w środku izolu­

jącym , nie zaś w samym metalu.

Jeżeli maszynę elektryczną umieścimy w próżni, to zauważymy, że powietrze jest do zjawisk elektrycznych właściwie nieko­

nieczne. F a r a d a y doszedł do przekonania, że przyczyny wszystkich zjawisk szukać należy nie w metalu, lecz w zmienionym

| stanie środka, w którym się znajdują i że odnosi się to zarówno i do próżni. W zglę-

! dem m agnetyzm u te same powstały przy-

| puszczenia. T a k zwane linije sił nie są ni- czem innem, j a k obrazem tego, co i dawniej j istniało. Oznaczenie „próżnia” jest zatem niedość ścisłe i przypuścić trzeba, że mię­

dzy ciałami musi być coś, o czem tyle przy­

najmniej wiemy, że posiada zdolność p o d ­ legania przemianom, mianowicie— wszystko wypełniający eter. F ara day, w którego umyśle przypuszczenia te wskutek doświad­

czeń jego coraz bardziej się utrw alały, wy­

rażał się w sposób, odpowiadający n a jz u ­ pełniej duchowi nowszych poglądów; mówił o polu magnetycznem, o przecinaniu linij sił... wyrażenie obce zupełnie dawnym teo- ryjom, a dziś tak powszednie. W yobrażał on sobie linije sił znajdujące się rzeczy­

wiście w przestrzeni i badał, w jaki sposób d ru ty je przecinają.

F a r a d a y nie był m atem atykiem i wnioski jego nie doznały z początku przez naukę zbyt sympatycznego przyjęcia. K ieru n ek matematyczny w traktow aniu tego przed-

(10)

730

m iotu dość był rozwinięty i nie p rz y p u s z­

czano, by podstawy jeg o pogodzić się dały z poglądami nowemi; F a r a d a y zaś nie by ł w stanie poglądów swoich dowieść m a te m a ­ tycznie.

B ył on, jak o chłopiec, te rm in a to re m i n ­ troligatorskim , szczęśliwym trafem słyszał k ilka w ykładów i to go skłoniło do p ośw ię­

cenia się fizyce. Został pomocnikiem Da- vyego, a później jego następcą,. Czego mu młodość w formie systematycznej n auki nie dała, tego później j u ż nabyć nie zdołał.

Jakkolw iek posiadał bezw ątpienia ogromne zdolności m atem atyczne, nie był j e d n a k matem atykiem. Nic nie dowodzi lepiej jego gienijuszu matem atycznego, j a k to, że — choć się nie uczył — matematycznie dobrze myśleć potrafił. B y j e d n a k uzyskać dla jego poglądów wstęp w dziedzinę wiedzy koniecznem było stwierdzenie, że nie p r z e ­ czą one j u ż uznanym , istniejącym faktom.

M axwell w ykazał w ro k u 1860, że p o g lą­

dy F a ra d a y a w zupełnej pozostają zgodzie z istniejącemi faktami. D w a w takim razie nasuwały się pytania: l-o Jeż eli działające z odległości siły polegają na przem ianach w przestrzeni, jak ież są te przem iany i co powoduje p rzestrzeń do podlegania im?

2-o Czy je st możliwem w sposób czysto o p i­

sowy określić związek zachodzących w p r z e ­ strzeni przemian?

Profanowi pierw sze pytanie w ydaje się ważniejszem.

Maxwell sądzi, że jeżeli zbadam y tylko istotę rzeczy, wszystko z łatwością da się objaśnić. D la badacza ważne j e s t d ru g ie pytanie: czy można określić zw iązek sił działających, tak, by odpow iadał on rzeczy­

wistości. M axwell zestaw ił formuły, o k r e ­ ślające związek sił e lektrycznyc h i m a g n e ­ tycznych i stw ierdził niemi istniejące fakty z nadzw yczajną dokładnością. S w oją d r o ­ gą pierwsze pytanie do dziś jeszcze o c z e ­ k u je na odpowiedź. Stan m agnetyczny p o ­ lega na przemianie zaszłej w przestrzeni.

Zgoda, lecz jakąż j e s t ta przem iana? F a ­ ra d a y sądził, że zachodzą p rz y tem w e t e ­ rze ruchy obrotowe, wiry... i m usiał zatem eterowi przypisyw ać budowę n a d e r złożoną.

P rzypuszczał, że najdrobniejsze cząstki e t e ­ r u mogą wykonywać pew ne ruchy; b io rą c

p od uwagę zjawiska m agnetyzm u, trzebaby przyznać, że eter je s t w takim razie mate- ryją. bardzo skom plikowaną. M axwell ró w ­ nież starał się wykazać mechaniczną b u d o ­ wę eteru. Nie miałoby celu zatrzymywać się dłużej nad temi poglądami, wyniosłoby się bowiem w każdym razie uczucie, że ta ­ kim eter napew no nie jest. Zresztą M ax- well sam nie sądził, by eter składał się z pojedyńczych cząstek połączonych try b a ­ mi i t. d. i my też dziś przyznać musimy, żeśmy pod tym względem nie o wiele zm ą­

drzeli. Lecz M axwell więcej dokonał. D o­

w iódł on, że m am y dosyć podstaw do przy­

puszczenia, że zjawisko światła ściśle jest zw iązane z elektrycznością. Jeżeli p r z y j ­ miemy, że istnieją fale elektryczne, to p rz y ­ pisać im musimy własności światła i śmiało utrzym yw ać można, że fale światła nie są niczem innem, j a k falami elektrycznemi.

Zyskawszy pewność zw iązku między św ia­

tłem a elektrycznością, wyciągnąć można wniosek, że elektryczność pozostaje także w ścisłym zw iązku ze wszystkiemi innemi siłami przyrody. Nie dziwi nas to, że elek­

tryczność, przechodząc przez wodę, roskła- da ją , przypuszczamy bowiem, że chemicz­

na siła przyciągania je s t identyczna z elek­

tryczną. Badając dalej, coraz więcej n a p o ­ ty k am y zjawisk elektrycznych i dowieść można, że na nich polega każde przyciąga­

nie i odpychanie atomów. P ierw szą i n a j­

ważniejszą cechą c h a rakterystyc zną n o w ­ szych poglądów jest więc to, że elek try cz­

ność nie je s t zw iązana z jednem specyjal- nem ciałem, lecz właściwą wszystkim cia­

łom, jakie znam y. Niemożna więc wobec tego łudzić się mniemaniem, że elektrycz-

| ność m ogłaby poprostu być usunięta ze świata. E lektryczność, zdaje się raczej, że tkw i w zasadach prz y ro d y , na dnie wszyst­

kich ważnych sił, występujących jak o coraz inna forma tego samego czynnika. Jeżeli- byśmy sobie tedy chcieli wyobrazić świat bez elektryczności, to znikłyby nietylko bu ­ rze, światło elektryczne i telegrafy, lecz u stałoby światło wogóle, nie byłoby pow i­

now actw a chemicznego, słowem atom y po ­ wróciłyby do stanu chaosu. Niewieleby pozostało, gdyż prócz graw itacyi i bezwła­

dności nie znamy nic, coby nie b y ł o j a k - najściśiej związane z elektrycznością. W i­

N r 46.

W SZECHŚ W IA T.

(11)

N r 46. w s z e c h ś w i a t. 731 dzimy w nićj tę samę silę w wielkich ro z ­

miarach, ja k ą w małych obserwujemy mię­

dzy molekułami.

W iem y więc, że w chwili obecnej po­

gląd na istotę elektryczności je s t stanowczo nieokreślony, żeśmy istoty jej jeszcze nie zbadali. P rz ypisujem y elektryczności więk­

sze znaczenie w gospodarstwie przyrody, niż dawniej, lecz o istocie jej dziś jeszcze nic bliższego powiedzieć nie możemy. Lecz czyż możemy więcej powiedzieć o ja k i e j ­ kolwiek innej sile przyrody? Czy wiemy więcćj n a p rz y k ła d o świetle? O istocie j e ­ go wiemy, że polega na drganiach. To jest słuszne, lecz widzimy zarazem, że drgania te są n a tu ry elektrycznej, czyż więc wobec tego istota światła może być nam lepiej zn a ­ na, niż istota elektryczności? Dawniej by ­ liśmy o wiele dalej od poznania istoty św ia­

tła, dziś wiemy przynajm niej, że jest ono n atu ry elektrycznej. Jasnem jest, że o isto­

cie światła wiemy właściwie nie więcćj j a k o istocie elektryczności, zdaje nam się tylko, że lepiej jesteśmy poinformowani, gdyż z początku byliśmy bardziej oddaleni o d celu. Zupełnie tak samo dzieje się z si­

łami chemicznemi — i tutaj znamy fakty, lecz nie istotę rzeczy. O innych siłach, j a k np. o grawitacyi, najdaw niej znan6j i n a j ­ zwyklejszej sile wiemy jeszcze mniej. E l e k ­ tryczność możemy przecież wzmocnić, osła­

bić, mierzyć jej szybkość— o grawitacyi nie wiemy zaś nic więcej n a d to, co Newton już 0 niej wiedział, mianowicie, że jest ona proporcyjonalna do masy i zmniejsza się z odległością; czy zaś ma swe siedlisko w eterze, czy też jest siłą zew nętrzną i t. d.

nie mamy pojęcia. Żądając więc objaśnie­

nia istoty elektryczności, żądamy czegoś, od czego względem inn y ch sił przyrody bardzo jesteśm y oddaleni.

Niedostateczna znajomość istoty e le k try ­ czności m ały tylko oczywiście wpływ mieć może na rozwój techniki; na technikę nie wpływ a ścieranie się zdań co do istoty r z e ­ czy. Inżynier buduje mosty i używa m a ­ szyn przeciwko sile ciążenia, p o k o n y w a ją , niemyśląc wcale o tem, że istota siły c i ą ­ żenia je st m u nieznaną. O panow yw a siłę 1 wie jakie ona w yw iera skutki. W hidrau- lice chodzi inżynierowi tylko o to, by wy­

zyskać siłę wody, nie zależy mu zaś wcale

na tem, by znać jej istotę. Czy woda jest pierwiastkiem, czy też składa się z wodoru i tlenu, j e st mu najzupełniej obojętne. W y ­ starcza mu bowiem pewność, że taka a taka ilość wody w takiem a takiem położeniu wywiera takie właśnie ciśnienie, że te a te przyczyny mają takie skutki. To samo ma się z maszyną parową. W ynalezienie jej wymagało tylko wiadomości o zachowaniu się ciepła, lecz nie o jego istocie; w ynale­

ziono ją bez mechanicznej teoryi ciepła; ta ostatnia zaś spowodowała tylko kilka ulep ­ szeń i przyspieszyła dalszy rozwój. Nie należy bynajmniej zaprzeczać wpływu fak­

tycznych wiadomości i nauki na praktykę, lecz poglądy na istotę rzeczy są właściwie bez wpływu na technikę. Z technicznego p u nktu widzenia możemy powiedzieć, że istota elektryczności jest właściwie d o s t a ­ tecznie znana, gdyż wiemy, w jakiej zależ­

ności są jej siły i ja k ie wywołują skutki.

P o d niektóremi względami naw et elektrycz­

ność je s t technice lepiej znana, niż inne siły. Gdybyśm y n aprzykład chcieli u s k u ­ tecznić przenoszenie energii z Lauffen do F ra n k f u r t u zapomocą długiego wału stalo­

wego, lub łin, albo też wody, nie bylibyśmy w stanie choćby w przybliżeniu obliczyć rezultatów, gdyż nie znamy dostatecznie tarcia i t. d. P r z y zastosowaniu zaś elek­

tryczności możemy zgóry, bez prób, s t a ­ nowczo orzec, jak ie wystąpią zjawiska. E t e r jest tu przesyłaczem i podlega prawom, jakie znamy dokładniej niż dla wszelkich innych ciał. Nasze akum ulatory i izolatory nie funkcyjonują tak, jakbyśm y chcieli, w y ­ m agają jeszcze ulepszeń, lecz przyczyna tego nie leży w bra k u znajomości istoty elektryczności, ale w b ra k u znajomości własności użytych materyjałów: kauczuku i ołowiu.

Słowem, te działy teoryi elektryczności, na których opiera się technika, są dość ju ż jasne, niezbadane zaś kwestyje, j a k kwe- styja istoty sił, nie są dla techniki zbyt waż­

ne. Zdanie to nie jest ogólnie może p o ­ dzielane, często słyszymy zdania przeciwne, dowodzące, że wiele jeszcze spodziewać się można ze strony elektyczności, gdyby tylko znało się jój istotę, że spodziewać się można rzeczy o wiele przewyższających to, co d o ­ tychczas osięgnięto.

(12)

732 W SZECH ŚW IA T. N r 46.

T e przesadne nadzieje są. płonne p ra w d o ­ podobnie. W iedzy niemożna uważać za skarbiec, z którego ciągle wydobywać bę­

dziemy na światło dzienne nowości, o b a la ­ jące wszelkie obliczenia. Nikt nie j e s t w stanie powiedzieć, czem przyszłość nas obdarzy. Być może, że robić będziemy z ło ­ to i dyjam enty, lecz rozwiązanie tych za g a­

dnień je s t zapewne równie odległe, j a k czę­

sto podnoszone żądanie, by zapomocą elek­

tryczności widzieć na odległość. Zdanie to oprzeć możemy n a historycznym rozw o­

ju . Wszystkie zw racające uw agę wyna­

lazki w elektrotechnice pow stały w ciągu ostatnich lat dw udziestu n a daw no znanych podstawach naukow ych. W spom nijm y ty l­

ko sławne w ynalazki E d iso n a — lam py ża­

rowe, fonograf. Cóż je s t w nich pod w z g lę ­ dem naukowym nowego? S ztu k a leży w o p ra ­ cowaniu, zasady wszystkie były j u ż znane.

To samo powiedzieć można o w ynalazku telefonu, k tó ry n iem ały sprawił przewrót w święcie.

Wszelkie znaczne udoskonalenia, które poczyniono od lat 20 w budow ie maszyn, polegają nie na nowych zasadniczo formach, lecz na staranniejszem ustosunkow aniu wza- jem nem oddzielnych części i usunięciu n ie ­ potrzebnych mas żelaza; zasadniczego od ­ krycia bynajmnićj nie uczyniono. W ten sposób rozwijać się będzie i nadal elek tro ­ technika, tylko te przedm ioty, które widzi­

my dzisiaj, a k tóre tylko dla bogatych są przystępne, znajdą ogólniejsze zastosowanie i służyć będą ogółowi. W ątpliw ości nie ulega, że wyzyskanie n a tu ra ln y c h spadków wód postępować będzie dalej i podniesie miejscowości leżące dzisiaj odłogiem, lecz zdaje się niepraw dopodobnem , by ze strony n au k i oczekiwać było można w krótkim czasie wielkich i nowych zdobyczy zasad n i­

czych. Doświadczenie uczy, że wszelki po ­ stęp, ja k k o lw ie k w szczegółach odbyw a się prędko, wogóle j e d n a k wolnym krokiem posuwa się naprzód. R ównież i technika rozwijać się będzie nie dużemi skokami niestatecznie, lecz nieprzerw anie k ro k za krokiem.

A d o lf K ipm an.

P R Z Y S T O S O W A N I A

DO WAiMMOW ZTCIA U ROŚLI

T eoryja wyboru naturalnego znajduje obecnie zastosowanie nie tylko w życiu zwierząt (i człowieka), lecz i roślin. R e ­ zultatem jego są tu liczne odmiany i p rz e ­ kształcenia w budowie organizm ów roślin­

nych, które, j a k mówi Taylor, nazw anoby objawem do najwyższego stopnia p osunię­

tej zmyślności, gdyby dotyczyły życia zw ie­

rząt.

P rze kształcenia te powstają w celu przy­

stosowania się do otaczających w a runków i dla łatwiejszego i dogodniejszego spełnia­

nia pewnych niezbędnych funkcyj życio­

wych. J e d n e rośliny używają tysiącznych sposobów, czyli (w yrażając się ściślej) pod- legają tysiącznym przekształceniom, dla u łatw ienia sobie krzyżowania, tak niezbę­

dnego dla ich zdrowia i siły. In n e przysto­

sowują się do zjawisk natury, aby zapewnić swym nasionom możność kiełkowania w jak- najprzystępniejszych w arunkach: tak np.

rośliny złożone (Compositae) opatru ją swe nasiona na wierzchołku pęczkiem włosków, ułożonych w kształcie parasola; w ten sposób najmniejszy powiew wiatru unosi je; sp a ­ dają one daleko od swych braci, unikając w ten sposób „przeludnienia,” któreby n a ­ stąpić mogło, gdyby wciąż, corok, wszy­

stkie nasiona padały u stóp rośliny macie­

rzystej.

W ielu botaników zajm owało i zajm uje się badaniem kwestyi, w jaki sposób różne z j a ­ wiska n a tu ry w pływ ają na życie i b udow ę 01'ganizmów roślinnych i z drugiej strony—

w ja k i sposób te ostatnie się do nich p rz y ­ stosowują. Rzecz oczywista, że musiano- zwrócić tu uwagę na jed n o tak powszechne, pospolite i ogólnie znane zjaw isko—deszcz*

W p ły w jego musi być dość znaczny choćby dlatego, że tak często (szczególniej w nie­

których k rajach) się pow tarza: wywołać powinien wiele zmian w budowie o rg a n i­

zmów i przekształceń służących do obrony przeciwko jego działaniu. Zwracano dotąd

(13)

N r 46. W SZECHŚW IAT. 733 uwagę na środki obrony zastosowy wane tu

przez kwiaty i owoce.

Pierwszym deszcz przynosi wielką szkodę dlatego, że spłókuje ziarnka pyłku ze zna­

mienia słupka, owoce zaś — j a k to powsze­

chnie wiadomo — od nadmiaru wody gn i­

ją. A b y zabespieczyć się od tego działania, kwiaty otwarte, o szerokiej gardzieli, n a r a ­ żone dzięki temu najbardziej na niebespie- ezeństwo, np. większość Dzwonków (Cam- panulae), zginają szypułki kwiatowe i w sku­

tek tego woda deszczowa ścieka po kielichu zwieszonych na dół kwiatów, niedostając się zupełnie do ich wnętrza. W iele też g a ­ tunków z rodziny wargowych (Labiatae), j a k np. Salvia, Galeopsis, Stachys, Scutela- ria i trędow nikow atych (Scrophularineae) Pedicularis, R hinanthus, Odontites i w. i.—

bronią się w ten sposób, że swe pręciki c h o ­ wają pod sklepistą lub chełmiastą część ko­

rony zwaną w a rg ą górną, k tó ra rzeczywi­

ście doskonale spełnia tu swoje zadanie.

Na korzyść tego twierdzenia przemawia fakt, że u niektórych roślin, j a k np. w ro ­ dzaju Stachys, po okwitnięciu kw iatu p rę­

ciki, niepotrzebując ju ż ochrony, wychylają się z pod górnój wargi.

W inny jeszcze sposób bronią się rośliny złożone (Compositae). Podczas deszczu ję - zyczkowate, brzeżne kw iatki ich koszycz­

ków, zwykle poziomo rostoczone, nachylają się swemi wierzchołkam i ku sobie tworząc nad płodnemi, ru rkow atem i, znajdującemi się w środku koszyczka kwiatkam i rodzaj sklepienia; płaszczyzny ścian je g o położone są pod ostrym kątem względem spadających strumieni wody deszczowej, k tóre wskutek tego łatw o mogą z nich spływać.

Owoce dla uniknięcia szkodliwego d z i a ­ łania wody ju ż to u k ry w a ją nasiona w h e r ­ metycznie zamkniętej przestrzeni o nieprze­

m akalnych ściankach, j a k np. orzechy, ju ż to p o kryw a ją się j a k b y woskową powłoką, co widzimy na śliwkach, lub wreszcie, j a k u niektórych gatunków palm, wydzielają na swej powierzchni tłuste substancyje, k tó ­ re oczywiście uniemożliwiają nietylko dzia­

łanie, lecz zatrzym ywanie się kropli wody deszczowej.

Powyższe re zultaty badań nie w yczerpa­

ły jeszcze i nie wyświetliły w zupełności kwestyi oddziaływania deszczu na o r g a n i­

zmy roślinne. W 11 N r X L V I I tomu „Bo- tanisches C e n tra lb la tt” ukazał się nieda­

wno ciekawy arty k u ł J . R . Jun g n era, ') za­

wierający badania dotyczące stosunku d e ­ szczu do liści i przystosowań w ich b u ­ dowie.

Niema chyba na kuli ziemskiej k ra ju , w k tó ry m w przeciągu roku upadłoby tyle deszczów a ilość dni pogodnych zeszła- by do minimum, j a k w okolicach gór Ka- m eruńskich w Afryce. Dlatego też nigdzie nie można tak dokładnie obserwować o d ­ działywania obfitości deszczów na zew nę­

trzny wygląd i wew nętrzną budowę roślin i nigdzie chyba, powstałe dzięki tym w a r u n ­ kom, szczególne oznaki nie występują tak wybitnie, j a k u roślin tego kraju.

Dlatego też dość jest zrobić kilka w ycie­

czek, aby wpaść na myśl, że rośliny ro s n ą ­ ce tu muszą posiadać jakieś odrębne cechy morfologiczne, zupełnie nowe, dotąd j e ­ szcze nieznane. Niewiele trzeba sum ien­

nych badań i obserwacyi, ażeby znaleść liczne dowody, czerpane wprost z otwartej księgi przyrody. N a poparcie powyższego twierdzenia J . R. J u n g n e r postawił sobie za zadanie zbadać, czy rośliny, należące do flory K am erunu, posiadają ja k ie przystoso­

wania do nadzwyczajnej obfitości deszczów i jeżeli posiadają, — to w jak im kierunku i w ja k im stopniu są one rozwinięte.

Przedewszystkiem zwrócił uwagę na tę okoliczność, że rośliny pochodzące z krajów obfitujących w deszcze posiadają zwykle li ­ ście zakończone długim i 03trym wierzchoł­

kiem; ja k o p rz y k ła d y służyć mogą: Ficus religiosa, roślina pochodząca z Indyj w scho­

dnich, gdzie—j a k wiadomo—pada bardzo dużo deszczów, albo Theobrom a Cacao, o j­

czyzną której są okolice południowej A m e ­ ryki, obfitujące w deszcze i wiele innych roślin.

Na zasadzie tego wywnioskował, że liść wraz ze swym wierzchołkiem ostro w y dłu­

żonym musi tu być narzędziem służącein do

') A n p a ss u n g en d e r P fian ze n an d as K lim a in d e n G eg en d e n d e r re g e a re ic h e n K a m e ru n , v o n J . R . Ju D g n er.

Cytaty

Powiązane dokumenty

sze n a siatkówce obraz przewrócony, zwierzę z uszkodzonym lewym płatem potylicowym przy zasłonięciu lewego oka dostrzeże (p r a ­ wem okiem) tylko przedm ioty

W pierwszej grupie jedne organy mają budowę poczęści ojca, poCzęści matki a obok nich inne organy mają zupełnie pośrednią

praw iały się do delikatnój zręczności, ale ponad to wszystko w ytwarzał się rodzaj bra te rstw a naukow ego pomiędzy uczącą się młodzieżą, zawiązywały

N adto przy zastosow aniu m etody pudlow ania m ożna przerabiać daleko w iększe ilości surow ca, aniżeli to było m ożliw em podczas okresu św ieżen ia ogn isk

chodząc przez liść żywy w ykazuje wszystkie pasy właściwe alkoholowem u rostworowi chlorofilu; są one cokolwiek posunięte ku barw ie czerw onej, co może zależeć

W ogólności w ięc w idzim y, że znaczna liczba miast odw ołać się musi do oczyszczania wód rzecznych, co daje się kilk u metodami przeprow adzić.. Sposób

Ścisłość zaś obserw acyj astronom icznych jest obecnie znacznie większa aniżeli ścisłość, z ja k ą znam y długości gieograficzne.. Podobnież ma się rzecz

Owoc ten odznacza się sokiem bardzo lepkiem , któ ry u trud nia bardzo jedzenie.. Owoc tej palm y, wielkości śliwki, pięknego pom arańczow ego koloru je się