• Nie Znaleziono Wyników

■ \$ 4 4 . W arszawa, d. 30 Października 1892 r. T o m X I.

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "■ \$ 4 4 . W arszawa, d. 30 Października 1892 r. T o m X I."

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

■ \$ 4 4 . W arszawa, d. 30 Października 1892 r. T o m X I .

TYG O D NIK P O P U L A R N Y , POŚW IĘCONY NAUKOM P R ZY R O D N IC ZY M .

PRENUMERATA „WSZECHŚWIATA".

W W arszawie: ro c zn ie rs . 8 k w a r ta ln ie „ 2 Z przesyłką pocztow ą: ro c z n ie „ 10 p ó łro c z n ie „ 5

P re n u m e ro w a ć m o ż n a w R e d a k c y i W sz e c h św ia ta i w e w s z y s tk ic h k s ię g a r n ia c h w k r a ju i z a g ra n ic ą .

K o m ite t R e d a k c yjn y W s ze c h ś w ia ta stanow ią p a n o w ie ; A leksandrow icz J ., D eike K „ D ickstein 8 ., H o y e r H . , Ju rk iew icz K ., K w ietniew ski W ł., K ram sztyk 8., N atanson J ., P rauss St., Sztolcm au J . i W róblew ski W .

„ W s z e c h ś w ia t" p r z y jm u je o g ło sz e n ia , k tó r y c h tre ś ó m a ja k ik o lw ie k z w ią z e k z n a u k ą , n a n a s tę p u ją c y c h w a ru n k a c h : Z a 1 w ie rs z z w y k łe g o d r u k u w szp alcie alb o je g o m ie js c e p o b ie ra się za p ie rw s z y r a z k o p . 7 '/s

za sześć n a s tę p n y c h r a z y k o p . 6, za d a lsze k o p . 5.

A d r e s : R e d . a , ł £ c y i : l ^ r a J s o - r c r s i c i e - I F r z e c a . a a a . i e ś c i e , 3 S T r S S .

PODRÓŻ KOLUMBA

I ROZWÓJ POJĘĆ

O K U L I S T O Ś C I ZI EMI .

G dy po obu stronach oceanu brzmi, wrza­

wa obchodów pam iątkow ych w ielkiej po­

dróży, która naraz tak n iesłych an ie rossu- nęła ciasne granice znanych obszarów z ie ­ m i, zw raca się i nasza m yśl do tój epoki, która w ytknęła granicę m iędzy biegiem dzie­

jó w średniow iecznych i n ow ych. W szech ­ św iat up rzytom n ił ju ż tę ch w ilę czy te ln i­

kom swoim u ryw kiem z dziennika K o lu m ­ ba, nadesłanym przez dra Nadm orskiego, pozostaje w szakże jeszcz e m iejsce, by ro­

zejrzeć, ja k i w p ły w na ogólną u m ysłow ość E u rop y w yw arło od k rycie nowój części św iata.

G dyby szło o zlicz en ie tylko bespośre- dnich korzyści, ja k ie nauka z podróży K o ­ lum ba od n iosła, rachunek okazałby się za­

pew ne skrom nym . W ie lk i i odw ażny ż e ­ glarz ja śn iejszy m iał i ro zleg lejszy pogląd

aniżeli w spółcześni m u uczeni, lepiej p o j­

m ow ał m ożebność dotarcia do Indyj drogą zachodnią, sam jed n ak do uczonych się nie zaliczał, n ie zajął m iejsca w rzędzie tw ór­

ców nauki. W ied zy posiadał K olum b tyle, że m ogła ona w nim w zbudzić zachętę do d a le k ie j w ypraw y zam orskiej i że na jej podstaw ie odpierać m ógł zarzuty p rzeciw - I ników; na szczęście w szakże nie zagrzązł w e w spółczesnój mu nauce scholastycznej, m ogłaby bow iem podniecić tylk o w ątp li­

wości, w ykazałaby mu niedorzeczność jeg o zam iarów , ostudziłaby zapał. N ie p o św ię­

cen ie dla nauki p ow iod ło go na m orze sze­

rokie, ożyw iało go pragnienie rozniesienia poobodni w iary śród n iew iernych, pędziła go żądza złota, bogactw dalekich In d yj.

| N ie jako przedstaw iciela nauki oceniać K o - j lum ba n ależy, b y ł on człow iekiem czy n u .,

| A le on p ierw szy dotarł do brzegów niezna- i nych, on pierw szy od k rył lądy rozłożone

j poza oceanem , poza tą w odą rozległą, która aż dotąd zaporą nieprzebytą odgraniczała siedziby lu d zk ie i tam ow ała sw obodny bieg m yśli lu d zk iej, on pierw szy w id ział a n ty ­ podów , tych przeciw nożnych nam m iesz-

| kańców ziem i, których istn ien ie tak niepo-

i jętem było dla um ysłów średniow iecznych;

(2)

690 W SZECH ŚW IA T. Nr 44.

on, jednem słow em , p ierw szy dał dow ód stanow czy, w yraźny, je d y n ie jasny dla tłu ­ m ów dow ód k u listości ziem i. B y ła to wieśó piorunująca, co w strząsnęła u m y sły ,

tak

długą m artwotą unieruchom ione; było

to

odkrycie, co rozerw ało łańcuch, którym scholastyka ob w ią za ła i sk ręp ow ała naukę;

była to p od n ieta, co w ied zę do now ego ż y ­ cia, do śm iałych badań w zbudziła. Skoro runęła ta jed n a tw ierdza,

której

sch o la sty ­ ka z taką zaćiętością broniła i inne jój o k o­

w y grozę swą. straciły; skoro rozw iała się zasłona, która w id ok na całą ziem ię k ryła, w zrok ludzki przejrzał

dalej, jaśniej,

śm ie­

lej.

Zasada k u listości ziem i podstaw ą je st astronom ii, w szystkiej w ie d zy p rzy ro d n i­

czej i p oglądów naszych na świat ca ły , ok re­

śla stanow isko p lan ety

naszej

we w szech- św iecie i czło w iek a w przyrodzie.

C zy m ógłb y istn ieć K op ern ik , g d y b y go K olum b nie poprzedził? Z apew ne dla w ie l­

k iego um ysłu tw órcy

nowej

astronom ii o d ­ k rycie A m ery k i i okrążenie b ryły ziem skiej nie b y ły konieczną podnietą; ja k ż e b y j e ­ dnak tłum w szystek , o g ó ł ca ły p ogod zić się m ó g ł z uruchom ieniem ziem i, gd y b y jój k u listości nie m iał dow odu w id oczn ego, do­

ty k a ln eg o , gd y b y trw a ł je sz c z e w p rzek o ­ naniu, że ziem ia tk w i na podtrzym ującej ją p odstaw ie, gd y b y się ju ż n ie b ył o sw o ił z pojęciem , że je st ona kulą od gran iczo­

ną, sw ob od n ie zaw ieszoną w przestrzen i.

W łańcuchu w ięc w ielk ich ludzi i zdarzeń p otężn ych , z których się d zieje c y w iliz a - cyi z ło ż y ły , je s t K olum b o gn iw em niezbę- dnem.

G dy w ięc z podróżą K olu m b a, którój czterech setletn ią rocznicę w łaśnie św ięcą narody, tak ściśle jed n o czy się ustalenie po­

ję ć naszych o postaci ziem i, niech nam w ol­

no będzie ująć w zrokiem pobieżnym rys przeobrażeń, ja k im u le g a ł rozw ój tych pojęć

w biegu czasu.

II.

P od ob n ie, ja k n ieg d y H om er i H ezy jo d , tak i H ero d o t w yobraża sobie ziem ię, jako tarczę płaską, ze w szech stron oceanem b ez ­ brzeżnym oblaną. H isto r y k g reck i drw i n aw et z tych , k tórzy w brew św iad ectw u w łasn ego w zroku p rzyp isu ją ziem i postać

kuli; zgodnie zaś ze sw em przekonaniem sądzi, że okolice na wschodniej kraw ędzi ziem i położone ogrzewają się najsilniej przy w schodzie, okolice zaś bliższe kraw ędzi z a ­ chodniej przy zachodzie słońca.

P o jęcie płaskości ziem i, ja k o w ynik bes- pośredniego w rażenia zm ysłow ego, w spólne je st w szystkim ludom pierw otnym , niem oż­

na w szakże żądać, by poglądy były inne, g d y znaną była drobna led w ie cząstka po­

w ierzchni ziem i. C ały św iat daw nego gre­

ka nie sięgał daleko poza granice H ellad y, od K aukazu do S y c y lii zaledw ie; w póź­

niejszych dopiero czasach kraniec ziem i u sunął się po słyn n e słu p y H erkulesow e, d zisiejszy G ibraltar, dalej rospoczynała się ju ż kraina baśni. P o jęcie płaskości ziem i ustąpić m ogło dopiero w tedy, gd y u m ysł m y ślicieli zd ołał się u w o ln ić z krępują­

cych go w ięzów złudzeń zm ysłow ych, gdy duch lu d zk i n au czył się sięgać dalój, aniżeli w zrok ludzki sięga. P lato pojm uje, że z ie ­ mia ciągnie się daleko poza obszary znane je g o rodakom: „my, co m ieszkam y m ię­

dzy rzeką P h asis a słupam i herkulesow em i, osiadłszy nad brzegiem morza w ew n ętrz­

nego (t. j. Ś ródziem nego), niby m rów ki, lub żaby dokoła bagna, znam y za led w ie drobną cząstk ę ziem i”; snując zaś g ien ija ln e sw e rojen ia z naczelnej zasady dobra i dosko­

nałości, u w aża za form ę typow ą ziem i sze­

ścian, gdy św iatu całem u przypada najd o­

sk onalsza postać kuli.

Inni filozofow ie greccy tw orzyli dom ysły bardziej je szcze dziw aczne; L eu cyp p rzy­

p isy w a ł ziem i postać nieckow atą, w ydrążo­

ną, nakształt w ew nętrznej pow ierzchni bę­

bna; w edług H erak lid a m iała ona formę czółen k ow atą, w ed łu g A naksym andra była oblą, w ed łu g K senofanesa posiadała korzeń coraz cieńszy i ciągnący się w głąb aż do n iesk oń czon ości. O statn i ten pogląd wiąże się oczyw iście z odw iecznem rów nież p y ta ­ niem , na czem op iera się ziem ska bryła n a ­ sza. R elig ija hindusów od w ołu je się tu do p om ocy różnych z w ierzą t św iętych, jak w m itologii greckiej potrzebny b y ł A tla s, przez m ściw ych bogów na podtrzym yw anie całego stropu n iebios skazany. F ilo zo fo w ie w szakże obm yślać m usieli podpory innego rodzaju, w ed łu g D em okryta w ięc spoczyw a ziem ia na zagęszczónem pow ietrzu.

(3)

N r 44. W SZECH ŚW IAT. 691 B y ć może, że już T ales w V I wieku przed

Chr. nauczał o k u listości ziem i, niem ożna teg o w szakże d ow od n ie w ykazać. N ie k tó ­ rzy sąd ten na tem opierają, że założyciel szk o ły jońskiój p rzepow iedzieć m iał zaćm ie­

nie słońca (585 r. przed Chr.); w niosek ten w każdym razie w ydaje się nieuzasadnio­

nym, p rzep ow ied n ia bowiem T alesa p o le­

gała zapew ne na znajom ości okresu babi­

lońskiego Saros, obejm ującego peryjodycz- ny c y k l zaćm ień, co się z kw estyją postaci ziem i zgoła nie w iąże. N iew ątp liw ie n a to ­ m iast k u listość ziem i przyjm ow ał P y ta g o - ras, chociaż do p ogląd u tego nie skłaniało go uzasadnienie m atem atyczne, ale rojenia o w zględnej d osk on ałości różnych form gieom etryczn ych . P arm enides z E le i w pią­

tym w ieku przed Chr. przyznaje rów nież ziem i postać kulistą, trzeba w szakże sięgnąć aż do A rystotelesa, A rchim edesa i P t o le ­ meusza, by napotkać d ow od y tćj kulistości, oparte na obserw acyi i m atem atycznie wy- rozum ow ane.

Są to dow ody dobrze dziś znane, od nich bow iem rospoczyna się z w y k le nauka gieo- grafii. O za o k rąglen iu ziem i od wschodu ku zachodow i św iad czy to, że g w iazd y nie w jed n ym i tym że sam ym czasie dla w szyst­

kich m ieszkańców ziem i w schodzą i zacho­

dzą. P rze z porów nanie czasów , w których zaćm ienia k siężyca w idziane są w różnych okolicach ziem i, okazuje się, że im dalej ku zach od ow i zn ajd u je się obserw ator, tem o w cześniejszej g o d zin ie po zachodzie sło ń ­ ca zaćm ienie to przypada. P o n iew a ż zaś w sam ej rzeczy zjaw isk o to dla w szystkich m iejsc na ziem i ma m iejsce w spółcześnie, daje to dow ód, że słońce zachodzi dla nas tem późniój, im się dalej posuw am y na za­

chód. G d yb y zn ó w ziem ia nie była za­

okrąglona, to gw iazd a, która w pewnem m iejscu w danej nad poziom em w ysokości przech od zi przez połu d n ik , zachow yw ałaby tęż sam ę w ysok ość, ja k k o lw ie k daleko p o ­ suw alibyśm y się ku p ółn ocy, lub p ołu d n io­

wi. P rz y podróży jed n ak na południe d o ­ strzegam y, że g w ia zd y północne zbliżają się ku poziom ow i i przy obrocie dziennym n ie­

ba op isu ją m niejsze łu k i nad poziom em , podczas, g d y n o w e g w iazd y w ynurzają się na p ołu d n iow ej stronie h oryzontu. W sk a ­ zuje to, że i sam poziom wraz z ruchem ob-

I serw atora zm ienia położenie sw e i kieru-

| nek, że zatem ziem ia nie je s t płaską, ale

; zaokrągloną.

A rchim edes rozum iał też, że i w ody m or­

skie układają się do postaci kulistej, a P to ­ lem eusz od w ołu je się tu do św iad ectw a że­

glarzy; ląd bowiem stały, n iew id zialn y z p o ­ kładu okrętu, daje się często dostrzedz z w y ­ sokiego masztu. N aw zajem też, gdyby ktoś na szczycie m asztu św iatło um ieścił, w ten ­ czas, w miarę oddalania się okrętu od ziem i, ci, co na brzegu stoją, w idzieć będą to św iatło zw olna się zniżające, dopóki n a ­ reszcie, jakby zachodząc, zupełnie nie z n i­

knie.

G dy mowa o sk rzyw ien iu oceanów , które zaw sze trudnem było do pojęcia, dopóki działania siły ciężkości jasno nie rozum ia­

no, przytoczyć tu można, że niedaw no dwaj przyrodnicy szw ajcarscy, F o r el i D u fou r, w skazali ciekaw y sposób przekonania się o kulistości pow ierzchni m órz i jezio r. Od gładkiej pow ierzchni wód odbite prom ienie j wydają obrazy, jak w zw ierciadłach; obra-

! zy zw ierciad eł p łaskich w yrów n yw ają w y -

j miaram i swem i przedm iotom , zw ierciad eł zaś w yp u k łych są zm niejszone. P rzy po­

mocy w ięc d okładnych dostrzeżeń poznali w spom nieni badacze, że na rozległych w o­

dach ten ostatni przypadek ma m iejsce, a w szczególności zm niejszonym w ydaje się obraz słońca.

P ostać kulistą całej ziem i w yczytał zresz­

tą ju ż A ry sto teles na zaćm ionym księżycu;

cień bowiem , p rzez ziem ię rzucony, g d y częściow o zakryw a tarczę księżyca, o d gra­

niczony je st zaw sze dokładnym łu k iem koła. W ed łu g A ry sto telesa ziem ia dla „na­

tu ra ln y ch ” naw et p ow od ów k u lą być musi, w szystkie bowiem ciała dążą jed n ostajn ie do jój środka, jako do środka św iata.

W rozum ow aniu tem poznajem y jak b y przeczucie działania siły ciężkości, a w ty m ­ że duchu i w edług K opernika, ziem ia jest kulistą dlatego, że „ze w szystkich stron na swoim środku sp o czy w a ”.

III.

W zestaw ieniu tem przez starożytność przekazanych d ow odów kulistości ziem i, uderza nas brak dow odu czerpanego z ok rą­

(4)

692 W SZEC H ŚW IA T. Nr 44.

g ło ści w idnokręgu czy li horyzontu, na co w now ych podręcznikach gieografii k ład zie się często nacisk n ajw ięk szy; w nosić z tego w olno, że dow ód ten nie został w yp row a­

dzony z obserw acyi w czasach, g d y tak skrzętnie grom adzono w skazów ki do o k re­

ślen ia postaci ziem i, ale ob m yślon y został później na p otw ierd zen ie u stalon ego już poglądu. R ze czy w iśc ie sam a okrągłość w i­

dnokręgu n ie ma tu żadnej zgoła w agi, choćby bow iem ziem ia zu p ełn ie była płaską, obszar, jak ib yśm y w zrokiem objąć m ogli, b yłb y zaw sze liniją k ołow ą zam knięty, po- prostu d latego, że w zrok na w szy stk ie stro ­ ny jed n a k o w o d alek o sięga. D ow ód z h o ­ ryzon tu w ted y dopiero nabiera siły , gdy

dodam y, że w idnokrąg rosszerza się w m ia­

rę, ja k w znosim y się w górę nad p o w ierz ­ ch n ię ziem i; z w ysok ości, dajm y, 64 stóp an gielsk ich nad p o w ierzch n ią morza obej­

m ujem y, w e d łu g re g u ły braci S ch la g in tw ei- tów , koło o prom ieniu d w u m il gieograficz- n ych , z w ysokości o 80 stóp w iększej doj­

rzym y na gran icy w id n ok ręgu przedm ioty rozłożone w o d leg ło ści trzech m il. O k o­

liczn ość jednak odrębna sprow adza tu p ew ­ ne zaw ik łan ie. P ro m ien ie św iatła biegnące z pow ierzch n i ziem i do oka obserw atora, znajdującego się na znacznej w ysok ości, przechodzą w arstw y p ow ietrza coraz rzad­

sze i załam ują się tak, że przebiegają w ła­

ściw ie liniją k rzyw ą, zw róconą ku d ołow i stroną w k lęsłą. S p ro w a d za to złu d zen ie podobne do teg o , jak iem u ulegam y, patrząc z boku na dno jeziora, lu b choćby tylk o na naczynie n a p ełn io n e w odą, w oda w ydaje się nam płytszą, a dno p odniesionem . P o ­ dobnież, g d y rozglądam y w id n ok rąg z w y ­ sokości, przed m ioty d ok oła nas ro zło żo n e p rzedstaw iają się nam ja k b y w y n iesio n e i to tem w ięcej, im dalej się od nas z n a j­

dują. H o ry zo n t nasz przeto w dali n ie za­

pada coraz g łęb ićj, ale w yd aje się ja k b y ku g órze w y g ię ty , a obserw ator na w ysokości będący doznaje złu d zen ia, ja k b y znajdow ał się w środku pow ierzchni w k lęsłej, n ie zaś w ypukłej.

D la tego to m oże pow odu daw ni stronnicy k u listo ści ziem i w rosszerzaniu się w id n o ­ kręgu nie w id z ie li d ow od u , p op ierającego ich pogląd; dlatego też m oże n iek tórzy filo ­ z o fo w ie postać nieckow atą, w ydrążoną z ie ­

mi przyp isyw ali. W takim razie błędne ich poglądy św iad czyłyb y przynajm niej d o ­ brze o dokładności ich obserw acyj.

N ietrzeba zresztą w szystkich pow yższych d ow odów zb y t ścisłem u poddaw ać rozbio­

row i krytycznem u, by ocenić, że żaden z nich nie posiada zupełnej m ocy przek on y­

w ającej. K u la w praw dzie tylko w każdem sw em położeniu rzuca cień k ołow y, w p ew ­ nych w szakże warunkach i cień w ielu in­

n ych brył podobnież łukiem okręgu koła odgraniczony być może; zaćm ienia zatem księżyca nie św iadczą bynajm niej w sposób stan ow czy o kulistości ziem i. P odobnież i w szelk ie inne, przez starożytnych zebrane argum enty dow odzą w ła ściw ie ty lk o , że p ow ierzchnia ziemi je st skrzyw iona, zaokrą­

glon a, w olna od brzegów i kraw ędzi. U w a ­ gi te oczyw iście n ie są tego rodzaju, by osłabić m ogły siłę p ow yższych dowodów;

znaczą one jed n ak , że dla n a leżytego u za ­ sadnienia ku listości potrzeba drogi ściślej­

szej i gru n tow n iejszźj, a drogę taką stan o­

w ią pom iary b ryły ziem skiej, które prow a­

dzą zarazem do oznaczenia jej w ielkości.

P ierw szy pomiar ziem i sięga rów nież czasów starożytnych, przypada na w ielką ep ok ę aleksandryjską, a zaw dzięczam y go E ratosten esow i, którego P tolem eu sz E u er- g etes p ow ołał w trzecim w ieku przed C hry­

stusem z A ten , by mu pow ierzyć zarząd słyn n ego księgozb ioru w A lek sa n d ry i.

U c zo n y biblijotekarz u słyszał tam, że w da­

lek o na południe w ysuniętej S yjen ie, w cza­

sie n ajw yższego stan ow isk a słońca, w ch w ili połu d n ia, przedm ioty zgoła cienia nie rzu ­ cają, a prom ienie słoneczne ośw ietlają w ody studzień aż do dna. Z naczyło to o c z y w i­

ście, że w dn iu przesilenia letn iego, w po­

łu d n ie, słońce znajduje się niem al w zenicie Syjen y; o c e n ił zaś E ratostenes, że w tejże ch w ili w A lek sa n d ry i słońce oddalone jest od zenitu o 7° 12'. Skoro w ięc na p o łu ­ dniku n ieb iesk im od leg ło ść zen itó w A le k ­ sandryi i S yjen y czyn i 7° 12' i na o d p o w ie­

dnim przeto południk u ziem skim m iędzy A lek san d ryją a S y jen ą od leg ło ść kątow a w yraża się rów nież przez 7° 12', co stanow i '/ao część ca łeg o okręgu k oła. W ed łu g d aw nych zaś pom iarów egipskich o d ległość istotna dwu tych m iast w yn osiła 5 0 0 0 sta- dyj, cały przeto południk ziem ski obejm uje

(5)

Nr 44 w s z e c h ś w i a t. 693 ich p ięćd ziesiąt razy w ięcej, zatem 2 5 0000

stadyj.

K rytyk a rospatryw ała nieraz w yniki p ra­

cy E ratostenesa, by ocenić, ja k dalece z b li­

ży ł się on do praw dy, rosstrzygnięcie w szak­

że tej kw estyi z różnych w zględów jest tru­

dne. P raw dopodobnie stadyja ów czesna w ynosiła około ’/ 40 dzisiejszej m ili gieo- graficznćj; w takim razie obwód ziem i, w ed łu g E ratoatenesa, m iałby 6 250 mil gieograficznych, zatem o tysiąc niem al więcój, aniżeli w ypada z pom iarów n o w ­ szych.

P o d a w a ł n iegd yś A ry sto teles, że obwód ziem i obejm uje aż 4 0 0 0 0 0 stadyj, nie mamy w szakże zg o ła w skazów ek, jaką drogą, w ia­

dom ość tę zd ob ył. P om iar w ięc E ratoste- nesa, m atem atycznie uzasad n ion y, przepro­

w adzony w czasie, gdy ani astronom ija, ani m iernictw o nie m iały na usługi narzędzi ści­

sły c h , uderza nas m etodą zarów no jak i jćj przeprow adzeniem ; p óźn iejsze zaś nieco pom iary P ozyd on iju sza z A pam ei i P to le­

m eusza, w ed łu g m etody m atem atyka a le k ­ sandryjskiego prow adzone, nad nią nie w y­

g ó row ały dokładnością.

W każdym razie u sch y łk u w ieków sta­

rożytn ych , w okresie n ajśw ietn iejszego roz­

w oju nauki greck iej, który od A rystotelesa sięga do P tolem eusza, od czw artego stu le ­ cia przed Chr. do d ru giego po C h r , sprawa kulistości ziem i stanow czo ju ż była w ygra­

ną; przeciw uznanej tej zasadzie nie od zy­

w ał się żaden gło s sporny. C złow iek zr o ­ zum iał n iety lk o , jak ą postać ma bryła, k tó ­ rą zam ieszkuje, ale d ow ied ział się nadto, ja k w ielką je st ta bryła, choć tak drobną jej cząstkę zaled w ie zn ał jeszcze p o d ó w ­

czas. [dok. nast.)

S. K.

ŻELAZO

"W C I E L E iROŚLITSr.

I.

W y k ry w a n ie żelaza w postaci je g o zw ią z­

ków solnych należy do w zg lęd n ie n ajła­

tw iejszych zadań chem ii analitycznej. W na­

turze przew ażnie zw iązki takie w ystępują jak o sole tlennikow e, które w rostworach sw ych, za dodaniem kropli rostw oru żelazo- cyjanku potasu, tw orzą nader ch arak tery­

styczn y osad b łęk itu pruskiego. O d czyn ten tak je st czuły, że pozw ala w ykryw ać niezm iernie drobne ilości soli żelaza; można zaś w ykonyw ać go n ietylk o w epruw etce, lecz i we w nętrzu rozm aitych tkanek i k o ­ mórek. Nadaje się on przeto doskonale do badań m ikrochem icznych; g d y zaś b łęk it pruski w nierospuszczalnój form ie osiada w tem m iejscu, w którem się u tw o rzy ł, w ięc i w m ikroskopow o m ałych komórkach najw yraźniej zdradza obecność żelaza. D e ­ likatne objekty, ja k np. nitki w odorostów , lub cienkie skraw ki tkanki roślinnej k ła ­ dzie się wprost w kroplę rostw oru żelazo- cyjanku potasu na szkiełku przedm iotow em i następnie dodaje jeszcze kropelkę roscień- czonego kwasu solnego, który rospuszcza sól żelaza.

P ostępując w ten sposób, można w w ielu tkankach roślinnych z zupełną dokładnością dow ieść obecności zw iązków żelaza. J eżeli zaś próba pow yższa daje rezultat ujem ny, w ów czas w ykonać trzeba podobną próbę, u żyw ając zam iast żelazocyjanku nadżelazo- cyjanku potasu, który daje podobny osad błękitny (błękit T u rn b u lla) z solam i tlenku żelaza. T e ostatnie w szakże znacznie m niej niż so le tlen n ik o w e są rospow szechnione.

W bardzo w ielkim szeregu kom órek i tk a­

nek roślinnych m ożna dojść do ujem nycłi rezu ltatów , zarów no stosując żelazocyjanek ja k i n adżelazocyjanek potasu, a jed n ak że nie upraw nia to w niosku, że w o g ó le żelaza w danój kom órce niem a. Spalając bow iem na popiół w iele podobnych u tw orów r o ­ ślin n ych , m ożem y następnie w popiele n a j­

w yraźniej w ykryć obecność żelaza. T o też póki w poszukiw aniach ch em iczn o-b ijolo- giczn ych nie p osługiw ano się odczynam i m ikrochem icznem i, a —ja k w danym razie — o zaw artości żelaza w tkance sądzono tylk o w ed łu g tego, czy w yk ryć m ożna było ten m etal w popiele, czy nie, póty niem ożna było ja sn o zdaw ać sobie spraw y z tego, w jakiej postaci znajduje się żelazo w ba­

danym preparacie. W szystk ie połączenia solne żelaza, bądźto z kwasami m ineral- nem i (n ieorgan iczn em i), bądź z organiczne-

(6)

694 W SZECH ŚW IA T. N r 44.

rai bezw arunkow o w yk ryć m ożna, stosując odczyn z żelazocyjankiem , lub n adżelazo- cyjankiem potasu. O d czy n y te w szak że zaw odzą, g d y m am y do czyn ien ia nie ze zw yk tem i solam i żela za , lecz z pew nem i zw iązkam i organ iczn em i, ja k np. z czer­

w onym barw nikiem k r w i, czyli h e m o g lo ­ biną.

H em o g lo b in a składa się z w ęgla, wodoru, azotu, tlen u i żelaza. M ożna, sp aliw szy h em oglobinę, w yk ryć w niej żelazo. L ecz w zw yk łym rostw orze hem oglob in y n aj­

czu lszy n aw et od czyn n ik n ie zdradzi o b e c ­ ności żelaza. J est ono tu n ib y siln iej z po- zostałem i pierw iastk am i zw iązane i n ie m o­

że, tak ła tw o ja k w solach żelaza, oddziałać na żelazocyjan ek potasu. W podobnie „za­

m ask ow an ej” postaci znajduje się żelazo i w w ielu innych, po w iększej części mało dotąd znanych, zw iązkach organicznych.

D o tych czas n ie p osiad aliśm y takiej reak- cyi m ikrochem icznej, która pozw alałaby w y k ry w a ć to zam askow ane żelazo w tk a n ­ kach roślinnych i zw ierzęcych . D op iero badania profesora H . M olischa ') z G razu p osu n ęły nasze w iadom ości na tem polu o znaczny krok naprzód. U czo n y ten przez ! d łu g i szereg la t za jm o w a ł się usiln ie om a­

w ianym tu przedm iotem , aż w reszcie udało mu się przyjść do następującego w ażnego , w niosku: w przew ażnej części zw iązk ów o r­

gan iczn ych , z a w iera ją cy ch żelazo w postaci zam askow anej, m ożna ten m etal rospoznać, je ż e li od p ow ied n i preparat przez dłuższy czas p ozostaw ia się w n asyconym w odnym łu g u potażow ym , a d op iero następnie, po szybkiem obm yciu go czy stą w odą, działa żelazocyjan k iem potasu. O czy w iśc ie w ięc łu g potażow y zam ienia zam askow ane z w ią z ­ ki żelaza w takie, w których m etal luźniej j e s t zw ią za n y i gd zie p rzeto zw y k łem i środ­

kam i m oże być w y k ry ty .

P rzyrząd źm y d elik atn e sk raw k i z drzew a sosn ow ego (n ie żelazn ym n o żem ) i badajm y je w prost żelazocyjankiem potasu na za­

w artość żelaza, a przekonam y się , że osadu błękitu p ru sk iego n ie otrzym am y. L ecz g d y skraw ki takie p rzez k ilk a dni p ozosta-

') II. M olisch. D ie P fla n z e in ih r e n B e z ie h u n - g e n z u m E is e n . E in e p h y s io lo g is c h e S tu d ie . J e n a , F is o h e r, 1892.

w im y w nasyconym rostw orze łu gu p otażo­

w ego i, obm yw szy je później wodą, p od d a­

my działaniu żelazocyjanku, przyjm ą one piękną ciemną barwę błękitną.

W w ielu w odorostach, porostach, mchach, niektórych tylk o grzybach, w nasionach w ielu roślin w yższych można z łatw ością w ykazać obecność żelaza w postaci soli, lub tlen k ó w . Jednakże rozbiory chem iczne po­

p iołów roślinnych każą oczekiw ać znacznie w iększego rospow szechnienia żelaza w pań­

stw ie roślinnem , aniżeli to w ykazuje bespo- średnie stosow anie m ikrochem iczne ż e la z o ­ cyjanku potasu. T a sprzeczność w szelako staje się zrozum iałą, je ż e li w eźm iem y pod uw agę, że głów na masa, rzec można naw et, całkow ita praw ie ilość żelaza złożona jest w roślinie w postaci zam askow anej. Setki badanych przez M olischa w tym kierunku roślin dają na to przekonyw ające dow ody.

Stosując łu g potażow y, a później dopiero żelazocyjanek potasu, można we w szelkich tkankach roślinnych w ykryć żelazo. Jest ono tu w szędzie zaw arte we w zględ n ie trw a ­ łej postaci zw iązk ów organ iczn ych .

Z gruntu i w ody roślina pobiera żelazo w postaci soli m ineralnych. M im ow oli na­

suw a się w ięc pytanie, d laczego w łaściw ie roślina tak szybko zam ienia te sole na orga­

n iczn e zw iązki żelaza. M oże dalecy je ste ś­

my jeszcze obecnie od zupełnie praw d ziw e­

go rozw iązania tój zagadki, lecz w ielce praw dopodobnym je st następujący dom ysł.

W ciele roślinnem znajduje się m nóstw o takich substancyj organicznych, które, ja k np. ciała garbnikow e, antocyjan i t. d., tw o ­ rzą zw iązki z m ineralnem i solam i żelaza, zw iązk i n ierospuszczalne, z których roślina nie ma użytku i które w w ielu razach n a ­ w et działają na nią trująco. A naw et same n ieorgan iczn e sole żelaza, w um iarkow anej skupiw szy się ilości w żyw ej kom órce, dzia­

łają trująco na protoplazm ę. Stąd to ów pośpiech, z jak im żyw y organizm stara się m ożliw ie najprędzej przeobrazić w ch łon ię­

te w sieb ie sole żelaza w n ieszkodliw ą formę.

K u n k el, jed en z liczn ych badaczów z ja ­ w iska ch łon ięcia żelaza p rzez zw ierzęta, słu szn ie powiada: „ T eleo lo g iczn ie n ie m o­

żem y w ogóle inaczój spraw y tej rozum ieć, ja k tylk o tak, że organizm , chcąc dostar­

(7)

Nr 44. w s z e c h ś w i a t. 695 czyć żelaza w żółtku tw orzącem u się z w ie ­

rzęciu, w ziarnie przyszłej roślinie a we krw i m atczynej rosnącem u zarodkow i, musi to żelazo w taką osłonić form ę, w której w yk lu czon e je st w szelk ie działanie trujące, stępione niejako raniące ostrze żelaza. O się- ga się to tylko przez form ę połączenia or­

g a n iczn eg o ”.

II.

B akteryjam i żelazistem i *) nazw ał W ino- gradsky nitkow ate, błoną galaretow atą o sło ­ nięte, o w zględ n ie olbrzym ich wym iarach bakteryje obdarzone osobliw szą własnością skupiania w ew nątrz b łony dużych ilości tlen n ik u żelaza, najpew niej w postaci wo- danu. D okładniej poznane są dotychczas trzy bakteryje żelazne: C renotrix K uhnia- na, C lad oth rix dichotóm a i L ep toth rix och racea.

B otanicy Cohn i Z op f przew ażnie zbadali m orfologiczne w łasności tych istotek, W ino- gradsky zaś p ośw ięcił swą pracę poznaniu ich zjaw isk ży cio w y ch , fizyjologii. Badania W in o g ra d sk y eg o ob u d ziły żyw e zajęcie w kołach bijologów', pow racam y do nich przeto tutaj g łó w n ie dlatego, że M olisch w poszukiw aniach sw oich nad tym samym przedm iotem dochodzi do rezultatów , nie- dających się p ogod zić z w nioskam i W in o ­ gradskyego.

P rzyp om n ijm y w k ilk u zdaniach w yniki prac W in ograd sk yego:

1) B runatne zabarw ienie b ło n w ystępuje tylko w w odach, zaw ierających tlenkow e sole żelaza, a to skutkiem utleniania na tlennik żelaza, zachodzącego w substancyi nitek bakteryj.

2) U tle n ia n ie to jest zjaw iskiem życlow em bakteryj, a sied lisk iem tegoż je st w yłączn ie protoplazm a.

3) D o w zrostu bakteryj żelaznych n ie ­ zbędnym jest tlenek żelaza.

4 ) P ro cesy życiow e bakteryj żelaznych dokonyw ają się „w yłączn ie lub g łów n ie kosztem ciepła w yd zielającego się (czynnej

*) P o ró w n . W s z e c h ś w ia t z r . b. N r 26 o ra z z ro k a 1888 N r 48.

energii) przy utlenianiu tlen k u na tlennik żelaza”.

5) T w orzenie się rudy

błotnej

najpraw ­ dopodobniej przypisać trzeba

życiowej

cz y n ­ ności tych organizm ów .

M olisch hodow ał bakteryją L ep toth rix ochracea w ośrodku w olnym od zw iązków żelaza

i

osięgał niem niej obfity plon aniżeli w ów czas, k ied y sole żelaza b y ły zaw arte w rostw orze odżyw czym . J e ż e li używ ano w ody rzecznej, bakteryje słabo barw iły się na brunatno oczyw iście od tych drobnych ilości żelaza, które zaw iera woda w o d o cią ­ gow a (w G razu). P raw dopodobnie w szak­

że bakteryje żelazne prócz tego jeszcze w y ­ twarzają w sw em ciele specyficzny jak iś barw nik brunatny. Bądżcobądź ich rozwój nie je st bezw arunkow o zależny od ob ecn o­

ści żelaza, gdyż rozm nażały się w ośrodku, złożonym z w od y d ystylow anój oraz na­

stępnych, zu p e łn ie chem icznie czystych soli:

azotanu w apnia, azotanu potasu, fosforanu potasu i siarczanu m agnezu. J eżeli w tych dośw iadczeniach M olischa nie tkwi jak iś, dotychczas zresztą w ykryć się niedający, błąd, w takim razie przeczą one stanow czo najw ażniejszem u tw ierdzeniu W inograd- skyego, w ed łu g którego bakteryje żelazne m iałyb y w państw ie roślinnem w yjątkow e zajm ow ać stanow isko, o ile, że ich procesy życio w e polegaćb y m iały na u tlenianiu się tlen k u żelaza na tlennik.

P o w y ższy w ynik badań M olischa nie prze­

czy jed n ak bynajm niej tem u, co W in ograd - sky oraz inni badacze spostrzegali, m iano­

wicie, że w m ow ie będące bakteryje istotnie odkładają złogi tlen n ik u żelaza, je ż e li mają.

ku tem u sposobność, zn alazłszy się w śro­

dow isku rospuszczonych zw ią zk ó w tego m etalu. F a k t ten n ie ulega żadnej w ą tp li­

w ości i zw raca przeto pilną uw agę na siebie.

N ie n ależy tylk o, oto słow a M olischa, p r z y ­ pisyw ać tu żelazu tego znaczenia, jak ie mu nadaje W inogradsky. Żelazo raczej w po­

dobnym znajduje się tu stosunku do b a k te­

ryj, jak np. kw as krzem ny do traw. P o ­ dobnie jak np. trawa, rosnąca na podłożu, obfitującera w krzem ionkę, w chłania ją i składa w błonach kom órkow ych, lecz ró w ­ nież dobrze rośnie i w środow isku pozba-

w ionem krzem ionki, tak też i bakteryje że-

(8)

696 W SZECH ŚW IA T. Nr 44.

laziste d oskonale rozm nażają się i b ez ż e ­ laza, lecz składają je w sw ych b łonach, j e ­ żeli znajdą się w obec pokarm u zaw ierają­

cego żelazo. T ak ie bakteryje, napojone żelazem , n iety lk o odznaczają się brunatną sw ą barwą, lecz i w w ysok im stop n iu zgru- białem i sw em i błonkam i galaretow atem u Z jaw isko p odobnego rodzaju ob serw ow ał d aw nićj ju ż K leb s, przekonaw szy się, że niektóre w odorosty osob liw szą posiadają silę przyciągania zw iązk ów g lin u , chrom u i żelaza i że galaretow ate ich tkanki w y r a ź ­ nie pęcznieją, ob ład ow aw szy się tem i p o łą ­ czeniam i.

W ed łu g W in ograd sk yego, te tylk o błon k i skupiają w sob ie tlcn n ik żelaza, k tóre po­

zostają jeszcze w zetk n ięciu z żyw em i ko­

mórkami, natom iast n ie odkłada się żelazo w pustych b łon k ach , z których kom órki już w y p ełzły . Stąd autor ten w nosi, że u tle ­ nianie znajduje się w zw ią zk u z życiow em i zjaw iskam i organizm u i że sied lisk iem tego u tlen ian ia j e s t ty lk o protoplazm a. T o u tle ­ n ian ie, zgod n ie z poglądem W in o g r a d sk y e ­ go, trzeba w ięc sob ie w yobrazić w n a stęp u ­ ją cy sposób: kom órki ży w e zaw arte w b ło ­ nach ch ciw ie w chłaniają w siebie rosp u sz- czony w w odzie tlen ek żelaza, w plazm ie swój przerabiają g o na rospuszczalny zw ią ­ zek tlen n ik o w y , k tóry n astęp n ie w y d ziela się w otoczce galaretow atej, pozostaje w nićj i przeobraża się na formę nierospuszczalną.

G dyby w szakże istotn ie tak być m iało, g d y ­ by plazm a bakteryj żela zisty ch rzeczyw iście w ch łan iała w sieb ie tak ch ciw ie tlen ek że­

laza, p ow innoby być m o żliw em w y k rycie w nićj tego żelaza. L ecz w plazm ie n ig d y obecności żelaza w yk azać nie można, n a to ­ m iast zaw sze w b łon ie. N a w et po bardzo krótkiem p rzeb yw an iu bakteryj w roścień- czonym rostw orze w ęg la n u żelaza z ła tw o ­ ścią m ożna, p rzy p om ocy żela zo cy ja n k u po­

tasu, w yk ryć żelazo w błonach, lecz nie w kom órkach.

Najprościćj przeto będzie w y ob razić so­

bie, że galaretow ata błona bakteryj że la z i­

stych ma g łó w n e zn a czen ie w procesie sk u ­ piania się żelaza w tych organizm ach. D z ia ­ ła ona ja k filtr, na którym zatrzym u ją się zw iązki żelaza, u tlen iają się tu i skupiają w w ięk szych ilościach , n iep rzen ik ając w ca ­ le do p rotoplazm y kom órek. Że w e w n ę­

trzu kom órek znaleść można drobne ilości zam askow anego, w zw iązkach organicznych p ołączonego żelaza, to istoty rzeczy nie zm ienia. W tój form ie żelazo znajduje się w każdym grzybie, w drożdżach, w szędzie, w każdćj kom órce roślinnej. P lazm ie bak­

teryj żelazistych m ożnaby w ięc tylk o przy- [ pisać znaczenie drugorzędne w sp raw ie od­

kładania się w nich tlenniku żelaza, o tyle

| tylk o, o ile rządzi ona w ytw arzaniem ota- j czającój ją błony galaretow atój.

W yn ik ałob y w ięc z pow yższego, że w bak­

teryjach żelazistych godną podziw u nie j e s t specyficzna właściwość utleniania zw iąz­

k ów żelaza przez protoplazm ę ich kom órek, lecz owa osobliw a siła przyciągania z w ią z­

k ów żelaza przez ich błony. D ziw ić się nie można tem u, że żelazo odkłada się tu w postaci tlennikow ój, skoro dobrze w ia ­ dom o, z jaką łatw ością rostw ory tlen k o­

w ych połączeń żelaza pochłaniają tlen na p ow ietrzu.

N a u w agę za słu g u je i ta jeszcze o k o licz­

ność, że bakteryje żelaziste osob liw ie łatw o p rzyciągają pew ne rospuszczalne zw iązki m anganu. P rzez dodanie m ałych ilości soli m anganu do rostw orów odżyw czych, w k tó ­ rych bakteryje te hodujem y, można w ich błonach dostrzedz od k ład an ie się tlen k u m anganu, który w zu p ełn ości zastępuje tu tlen n ik żelaza. L ecz, ja k m anganu, tak i że­

laza nie potrzeba tym bakteryj om k on iecz­

n ie do rozw ijania się. I to spostrzeżenie nie przem aw ia w ięc za poglądem W in o g ra d ­ sk yego, nie je st nam bow iem znany ani j e ­ den w ypadek w państw ie roślinnem , g d zie - by żelazo było niezbędne do życia organ iz­

mu, a jed n ocześn ie m ogło być zastąpione przez m angan.

Co się w reszcie tyczy p ow staw ania żela­

zistych rud b łotnych, to dokładne badanie m ikroskopow a trzydziestu czterech okazów takich rud, pochodzących z rozm aitych o k o ­ lic, przekonało, że nie jesteśm y iip ew n ien i do upatryw ania bespośredniego, p rzyczyn o­

w ego zw iązku p om iędzy czynnościam i ży ­ ciow em i bakteryj żelazistych a pow staw a- J niem tych rud. T y lk o w trzech egzem p la­

rzach (dw u z S yberyi, jed n y m ze Szląska p ruskiego) m ożna b y ło w yk ryć ślady bak- 1 teryj.

(9)

Nr 44. w s z e c h ś w i a t. 697

III.

C zy zielon y barw nik roślinny, chlorofil zaw iera żelazo?

P y ta n ie to ma pierw szorzędne znaczenie fizyjologiczne, g d y ż znajduje się w n a jści­

ślejszym zw iązku ze spraw ą niezbędności żelaza d la rośliny zielon ej. P ew n a w szak­

że, w ykluczająca w szelk ą w ątpliw ość, od p o­

wiedź na to p ytan ie w ym aga od ekspery­

m entatora pedantycznej gorliw ości w bada­

niu, g d y ż tylk o przy stosow aniu n iezw y - ! kłych środków ostrożności udaje się o tr zy ­ m yw ać ciała w postaci zu p ełn ie w olnej od j żelaza. O góln e rospow szechnienie tego m e­

talu w m artwej przyrodzie, stałe je g o w y­

stęp ow an ie w każdój roślinie, w każdej pra­

w ie kom órce, a stąd ustaw iczna obecność w p y le atm osferycznym czynią w w ysokim stopniu praw dopodobnem , że w szelkie ciała, które staram y się w yosobnić w stanie cz y ­ stym , jednakże zaw ierają drobne ślad y że- j

laza. Jeżeli p ow ied zieć to m ożna np. o w o ­ dzie dystylow an ćj, o w ielu substancyjach krystalicznych, otrzym yw an ych z roślin, ja k np. o cukrze trzcinow ym , o w szystkich praw ie kw asach organicznych i t. d., to tem- bardziój d otyczy to chlorofilu, którego w w iększych ilościach w stanie zupełnej czystości chem icznej n ik t zap ew n e d otych - j czas nie m iał w ręku.

W iesnerow i (1877) zaw dzięczam y p ierw ­ sze k rytyczn e zesta w ien ie wiadom ości nau­

k ow ych o zielon ym barw niku roślin. Y er- d eil i P faundler, na zasadzie sw ych badań, doszli do w niosku, że chlorofil zaw iera że­

lazo. L ecz słusznie zauw ażył na to W ies- ner, że badacze ci nie byli u praw nieni do j

tego, poniew aż V erd eil otrzym ał alkoholo- j w y w yciąg chlorofilu, który z pewnością obok tego barw nika zaw ierał jeszc ze cały szereg in n ych ciał w alkoholu rospuszczal- nych, P fa u n d ler zaś badał substancyją, k tó­

ra nie m ogła być chlorofilem , sądząc z jej w łasności i ze sposobu, w ja k i ją otrzym ał.

Sam W iesn er dochodzi ze sw oich badań do przekonania, że w p op iele otrzym anym z chlorofilu znajdują się m ałe bardzo ilości żelaza. H o p p e -S e y le r an alizow ał zw iązek pochodny chlorofilu, t. zw . chlorofilan i nie w spom ina o żelazie ja k o składow ej części tegoż. Sachs i P feffer nie w ypow iadają ,

[ w yraźnie sw ego sądu w tej m ierze, przyzna- j jąc tylk o, że je s t m ożliw em , iż żelazo znaj­

duje się w chlorofilu. P rzed kilk u laty H an - sen bliżej się zajął tą sprawą; przyrządzał on chlorofil m etodą bardzo zaw iłą. A żeb y w yd ob yć chlorofil z 450 g suchych liści zu żył około 20 litrów alkoholu, który na­

stępnie od p arow yw ał w misce porcelanow ej.

A gd y w reszcie otrzym ał około 7 g barw ­ nika, który po spaleniu dał 10,76°/o popiołu, z tym ostatnim udało mu się w ykonać bar­

dzo słabą reakcyją na żelazo.

Pom ijam tu opis dośw iadczeń M olischa, które przedew szystkiem m iały na celu p rzy­

rządzenie odczynników zu p ełn ie, lub w gra­

nicach m ożliw ości chem icznej w olnych od żelaza. Żm udne te i d łu gie przygotow ania p o zw o liły w reszcie przystąpić do w y o so ­ bnienia chlorofilu, k tórego p op iół okazał się w oln ym od żelaza. P rzem aw ia za tem prze­

d ew szystkiem ta czułość odczynu na żelazo, jaką o sięgał M olisch w poszukiw aniach

analogicznych.

Jeżeli przeto u w zględ n im y i ten w yn ik pracy M olischa i przypuścim y, że żelazo w skazyw ane w chlorofilu przez d aw n iej­

szych badaczów pochodziło ze śladów za­

nieczyszczeń, to pozostaje nam odpow iedzieć jeszcze na p} tanie, d laczego jed n ak że dla w ytw orzenia się chlorofilu, dla nabrania zielonój barw y koniecznie roślinom p otrze­

ba żelaza? Bo nie u lega żadnój w ątp liw o­

ści, że rośliny chlorotyczne dają się w y le­

czyć jed y n ie przez dostarczenie im soli ż e ­ laza. F a k t ten w ielokrotnie b y ł sp raw d za­

ny od czasu ja k poraź pierw szy w 1843 r.

udało się E u zeb iju szow i G ris sprow adzić zazielen ien ie liści ch lorotycznych bądź przez doprow adzenie soli żelaza p rzez korzenie, bądź w prost przez liście. W iadom o ogólnie, że ju ż samo zw ilżen ie w yp łon ion ych liści roscieńczonem i rostw oram i soli żelaza w y ­ starcza na nadanie im zielonój barwy, na w ytw orzenie w nich chlorofilu. G dy w szak­

że w daw niejszych badaniach zwracano uw a­

gę tylko na brak chlorofilu ja k o na bespo- średni (?) skutek braku soli żelaza w po­

karm ie roślin y, obecnie w iem y, że roślina chlorotyczna nie pod tym jed n ym tylko w zględem w skazuje nienorm alne w łasności.

R oślin y ch lorotyczn e nietylko sztucznie m o­

gą być hodow ane, lecz dość często można je

(10)

W SZECH ŚW IA T. Nr 44.

także w idzieć w naturze. W ielką, obfitość J odnośnych spostrzeżeń i w yjaśn ień zaw d zię- i czarny Sachsow i. O kazuje sięj że n iek ied y rośliny takie w yrastają na gruntach b yn aj­

mniej nie pozb aw ion ych soli żelaza. A j e ­ żeli w obec olb rzym iego rosp ow szech n ien ia żelaza w skorupie ziem skiej i w obec tego, że roślina posiada zdolność „ w y ła w ia n ia ” choćby najdrobniejszych ilo śc i potrzebnego je j pokarm u, w ogóle dziw nem w yd ać się może, że rośliny ch lorotyczn e istn ieć m ogą w przyrodzie, znacznie dziw niejszem jest jeszcze, że zdarza się n iek ied y, iż na jed n ym i tym sam ym osobniku roślinnym je d n e l i ­ ście mają. chlorofil, g d y inne są go p ozb a­

w ione. S łu szn ie w ięc tw ierdzi Sachs, że w tych w ypadkach n ie n a leży szukać p rzy ­ czyn y w braku żelaza w gru n cie, na k tó ­ rym w yrasta roślina, lecz w roślinie sam ej, w fu n k cyjon aln ych za k łó cen ia ch , w skutek których nie j e s t ona w m ożności w chłaniać i asym ilow ać żelaza, lub odkładać go w p ew ­ nych m iejscach.

C hlorozę roślin uw ażano dotąd o g ó ln ie ja k o bespośredni w ynik braku żelaza w po­

żyw ien iu rośliny, opierając się m iędzy in n e- mi i na tem przekonaniu, że g rzy b y , nieza- w ierające chlorofilu, n ie potrzebują żelaza i nie zaw ierają go w sw y ch kom órkach.

L ecz i ten argum ent ostać się nie m oże w o­

bec badań M olischa, który nadzw yczaj czu- łem i sw em i odczynam i d o w ió d ł przede- w szystkiem , że „zam askow ane” żelazo s ta ­ n ow i stałą część sk ład ow ą grzy b ó w , a po- w tóre, że hodow ane w rostw orach nieza- w ierających żelaza, g r zy b y słabo się roz- w ijają.

T ak więc, skutkiem braku żelaza w k a ż­

dym organizm ie roślinnym w ystępują z a k łó ­ cenia w norm alnych fu n k cyjach jeg o k om ó­

rek. G dy chodzi o roślin y zielo n e, m usim y po w iedzieć, że ch loroza n ajpraw dopodo­

b niej nie je st bespośrednim w yn ik iem braku żelaza, lecz dopiero w y n ik iem tych z a k łó ­ ceń, a w ięc ty lk o jed n ym z o b ja w ó w c h o ro ­ b liw ego stanu p rotoplazm y. O istocie sa ­ m ych tych zak łóceń , n iestety , ob ecn ie n ic p ew n eg o je sz c z e w yp ow ied zieć nie m ożem y.

M. FI.

WIEK STALL

(O d c z y t w y g ło szo n y w Z n ry c liu ') .

(D o k o ń c ze n ie).

Zasada w ynalazku Bessem era jest nastę­

pująca.

W id zieliśm y ju ż, że św ieżen ie surow ca je s t w gruncie rzeczy procesem spalenia, podczas którego zostają usunięte w szelkie zanieczyszczenia, łą czn ie z pew ną ilością, żelaza. P odczas w szelk iego procesu spala­

nia, w ytw arza się ciepło. O grzew an ie n a ­ szych m ieszkań, otrzym yw an ie pary dla ty lu robót technicznych, p olega na spalaniu drzew a, lub w ęgla. D alej, przypom nijm y sobie, że głów n ą częścią składow ą w szelkich naszych m ateryjałów opałow ych je st w ę ­ g iel, który znajduje się rów nież w surowcu, w ilo ści mniej więcój 4% , a który pow inien być u su n ięty podczas św ieżenia surowca na żelazo sztabow e, lub stal. N auka w yk a­

zu je nadto, że ciepło w ytw arza się nietylko podczas spalania w ęgla, lecz w w iększej je szcz e ilości podczas spalania in n ych ciał, ja k o to krzem u, m anganu i t. p., które ró w ­ nież znajdują się w surow cu.

Podczas św ieżen ia m usi się zatem w y ­ w iązyw ać w ielk a ilość ciepła; była ona j e ­ dnak m askow ana przez zew nętrzne ciepło, p ow stające podczas spalania w ęgla d rzew ­ n eg o , lub kam iennego i dlatego przez długi czas n ie b yła zu p ełn ie brana pod uw agę.

Bessem er w p ad ł na m yśl, że m ożna za n ie­

chać dostarczania ciep ła zzew nątrz, należy ty lk o stopić surow iec i rospocząć proces św ieżenia. W ted y proces ten p o w in ien p o ­ stępow ać naprzód bez zew n ętrzn ego ogrze­

w ania, poniew aż, ja k m ów iliśm y, p olega on na sp aleniu, podczas którego w ytw arza się ciepło w takiej ilo ści, że w ynagradza w zu p ełn ości n ieu n ik n ion ą stratę ciepła

*) T łu m a c z y li z m a n u s k ry p tu a u to r a L . P . M.

i K. R .

(11)

N r 4 4 . W SZECH ŚW IAT. 6 9 9 przez prom ieniow anie oraz w ydzielanie g a ­

zów; surow iec zaś pozostaje w stanie p ły n ­ nym. Jednak p ow yższy proces udać się m oże pod w arunkiem , że przerabiać b ęd zie­

my naraz w ielk ie ilo ści surow ca, zaś, p o sił­

kując się p otężn em i m iecham i, proces św ie ­ żenia prow adzić b ędziem y z taką in ten syw ­ nością, że dokona on się w przeciągu bar­

dzo k rótk iego czasu. W ów czas w ytw arza się podczas tego k rótkiego przeciągu czasu owa olbrzym ia ilość ciepła i w ten sposób unikam y ostudzenia aparatu. N iezbędnym zatem w arunkiem m ożliw ości tego proce­

su jest przerabianie naraz w ielkich ilości surow ca w przeciągu m ożliw ie krótkiego czasu.

T en w łaśnie w arunek nadal w ielk ie zna­

czenie w yn alazk ow i Bessem era. P rzy za­

stosow aniu tego procesu je st m ożebnem w y­

rabianie żelaza w ilościach bez porów nania w ięk szych , niż daw nićj; natom iast w ym aga on bardzo m ało czasu i pracy. S iła ludzka ustępuje tutaj zup ełn ie na plan tylny; g łó w ­ ne zaś znaczenie ma n iew oln ik • olbrzym , para.

P r zy zastosow aniu św ieżen ia ogn isk ow e­

go, sześciu siln ych ludzi b yło w stanie w y ­ robić 1 2 0 0 kg żelaza dziennie; zapomocą m etody pudlow ćj 2 4 0 0 kg. Stosując m e­

todę B essem era, n ie o w iele w iększa ilość ludzi je st w stanie w yprodukow ać w prze­

ciągu 20 tu, w A m ery ce naw et w przeciągu 12 tu m inut do 1 0 0 0 0 kg stali, co w yn iesie (w ziąw szy naw et w rachubę nieuniknione pauzy) 8 5 0 0 0 0 kg stali dziennie. Jak wa­

dzim y, różnica olbrzym ia pod w szelkiem i w zględam i.

Jednakże m etoda B essem era posiada inne je sz c z e korzystne strony. P rzy pomocy św ieżenia ogn isk o w eg o otrzym ujem y żelazo sztabow e; o trzym yw an ie produktu z w ięk ­ szą zaw artością w ęgla, m ianow icie stali, je st rzeczą daleko trudniejszą. D la teg o też w y ­ rabianie stali było sztuką, otaczaną zw y k le tajem nicą i upraw ianą w n ieliczn ych m ie j­

scow ościach. S tosow ało się to przewrażnie do stali lanćj, którą otrzym yw ano przy p o ­ m ocy przetapiania zw yk łćj stali w tyglach.

N aw et w d zisiejszych czasach uzyskanie p ozw olen ia na zw ied zen ie zak ład ów stali lanćj K ruppa w E ssen jest rzeczą bardzo trudną.

P roces B essem era stanow i olbrzym i krok naprzód nietylko pod w zględ em produkcyi m asow ćj, lecz także dlatego, że przy pom o­

cy tego procesu otrzym yw ać m ożna stal z w iększą jeszcze łatw ością, niż żelazo szta ­ bowe. Pierwrsze dośw iadczenia Bessem era nie d ały pom yślnego rezultatu, w łaśnie dla­

tego, że chciał on otrzym ać żelazo sztab o­

we. D opiero anglik, M ushet, u doskonalił m etodę pow yższą, w yn alazłszy tak zw a ­ ne „ n aw ęglan ie”, mające na celu wyrabia­

nie stali przy pom ocy tejże m etody. W apa­

racie B essem era św ieżenie odbyw a się w przeciągu kilkunastu m inut, z tego po­

w odu je st rzeczą trudną doprow adzenie te ­ go św ieżenia do pewnćj granicy (w celu otrzym ania stali). Z w ykle cała ilość w ęgla zostaje spalona i w rezultacie otrzym ujem y tak zw ane spalone żelazo bezużyteczne.

A b y go uczynić użytecznem , dodajem y p rzy końcu operacyi tak zw anego żelaza zw ier­

ciadlistego, które zawiera sporą ilość w ę­

gla i m anganu. Z ależnie od w iększój, lub m niejszćj ilości tego dodatku, otrzym am y stal, zawierającą w iększą, lub m niejszą ilość w ęgla.

Zobaczm y teraz, w jak i sposób stosują w h u tn ictw ie m etodę B essem era.

Ś w ieżen ie odbyw a się w jajow atych n a ­ czyniach żelaznych, czy li w tak zw . „grusz­

kach" (C onvertor), o kilku m etrach w y so ­ kości, posiadających duży otw ór u góry.

G ruszki owe mogą być pochylane d ow oln ie to w jed n ę, to w drugą stronę, w tym celu są on e zaw ieszone przy pom ocy bocznych czopów . A parat ten, ważący tysiące k ilo ­ gram ów , poruszany jest przy pom ocy p rzy­

rządów hydraulicznych, zostaje on w pra­

w iany w ruch przez stojącego zdała robo­

tnika z taką łatw ością, z ja k ą dziecko bawi się lalką. W id zim y oto, ja k jed n a z tych gruszek przybiera pozycyją poziom ą, przez otw ór dostrzegam y, że je st ona w yłożona w ew nątrz m ateryjałem ogn iotrw ałym , ros- palonym obecnie do białości. Ze stojącego za gruszką pieca w ypuszczają strum ień sto ­ pionego surow ca, który w lew a się do re­

torty; gruszka natychm iast zaczyna pow ra­

cać w olno do p ozycyi pionow ćj. J e d n o ­ cześnie rozlega się przerażający łoskot, k tó ­ ry zw iększa się coraz bardziój. T o o lb rzy ­ m ie m iechy parow e rospoczynają w tła cza ­

(12)

700 W SZECH ŚW IA T. Nr 44.

nie potężnego prądu pow ietrza, które w ch o ­ dząc przez sto zgórą otw orów (d y sz), zro­

bionych w dolnój części gru szk i, zm uszone je st przedostaw ać się przez grubą, w arstw ę Stopionego surow ca. O ślep iający d eszcz iskier w y la tu je nazew nątrz p rzez otw ór.

Ł o sk o t staje się coraz gło śn iejsz y m , staje eię podobnym do grzm otów ; je d n o cze śn ie z gruszki w ylatu ją m asy stop ion ego żużla (o w adze centnarow ej), otoczon e snopem isk ier i padają w przeznaczone na ten cel d oły. P atrzący poraź p ierw szy na to p o ­ tężne zjaw isko, doznaje u czu cia p rzy g n ę­

bienia. L ecz oto ło sk o t zm niejsza się do p ew n ego stopnia, w yrzu can ie żużla ustaje;

przez otw ór gru szk i w yd ostaje się coraz m niejszy płom ień, m ien iący się w szystkiem i barwam i tęczy.

P oruszana n iew id zia ln ą ręką, gruszka po­

chyla się o ty le , że m ożem y w id zieć jej w nętrze; jed n o cześn ie ustaje w tłaczan ie p o ­ w ietrza. R ob otn icy w rzucają do w nętrza pew ną ilość żelaza zw ierciad listego. A p a ­ rat pow raca do p o zy cy i pionow ej; m iechy rospoczynają zn ow u sw oję d ziałaln ość, lecz w tłaczają pow ietrze ty lk o przez tak krótki przeciąg czasu, ja k i je st n iezb ęd n y do zm ię- szania zaw artości. T eraz gru szk a p ochyla się w bok tak siln ie, że zaw artość jój w y le ­ w a się do podstaw ionej (przy p om ocy w in ­ dy, lu b lok om otyw y) panw i żela zn ej, w y ło ­ żonej g lin ą i rozgrzanej p oprzednio do czerw oności. G ruszka p ow raca do p o zy cy i norm alnej i robota rospoczyna się nanow o.

O d czasu do czasu ogn iotrw ała w ew n ętrz­

na od zież gru szk i m usi być napraw iona i w ów czas rospoczyna pracow ać jój to w a ­ rzyszka.

W ten sposób produkcyja trw a bez p rzer­

w y, dostarczając w przeciągu 1 2 —20 m i­

n u t— 1 0 0 0 0 kg stali, którą od lew ają w b r y ­ ły , p ó źn iej w alcują, nadając form ę szyn, lub ja k ą k o lw iek inną. N ad zw yczajn a łatw ość, z jaką w praw iane są w ruch ow e p iece- olbrzym y, z jaką w yk o n y w a n e są w szelk ie operacyje z tak w ielk iem i ilo ścia m i żelaza, robi początk ow o na w idzu niefach ow cu w rażenie czegoś n iezw yk łego, m agicznego;

p ó źn iej zaś zdum iew a go p otęga d z isie j­

szej tech n ik i i n apaw a św iadom ością z w y ­ cięstw a m yśli lu d z k ie j nad surow ą m a-

teryją.

W yn alazek Bessem era w yw arł na rozwój przem ysłu w p ływ n ieob liczon y. P o u p ły ­ w ie 20 lat od czasu pierw szej próby, po 10 zaś od czasu udoskonalenia tego w ynalazku stal B essem era w yparła żelazo pudlow e p raw ie ze w szystk ich dziedzin, które to ostatnie m iało dotychczas w w yłącznem posiadaniu. S zy n y dla dróg żelazn ych już w ów czas w yłącznie, statki parow e oraz ko­

tły , częściow o, b yły w yrabiane z now ego m etalu.

Jednakże m etoda B essem era m iała je s z ­ cze d w ie lu k i. P o p ierw sze, okazało się w krótce, że przy pom ocy procesu B essem e­

ra, nie da się usunąć, ja k to można było zrobić przy pom ocy pudlow ania, n a jg o r­

szego wroga w ytrzym ałości żelaza, m iano­

w icie fosforu; z tego w zględu przy pom ocy tego procesu można było przerabiać tylko najczystsze rudy żelazne, co naturalnie w p ły w a ło w sposób ujem ny na koszty fa- brykacyi. Z rud n iem ieckich naprzykład za led w ie 3% można b yło zu żytk ow yw ać do tego procesu. Stal B essem era kosztow ała w praw dzie daleko m niej, aniżeli ta, którą otrzym yw ano w ed łu g starych m etod; j e ­ dnakże była ona droższa, niż żelazo pu­

dlow e.

P o w tó re, stal Bessem era pod w zględem jak ościow ym n iezaw sze m ogła zastąpić że­

lazo pu d low e, m ianow icie w tych w ypad­

kach, gd zie w ym agane b yło m iękkie, nie zaś kruche żelazo; a zatem nie m ogła ona być używ ana do konstrukcyj m ostow ych, k o ­ tłó w parow ych, różnych części m achin p a ­ row ych. D o celó w p ow yższych używ ano w ted y (a n aw et i dziś) przew ażnie żelaza p u d łow ego, które jeszcze dziś ma dość duży popyt.

W y n alasczość techników próbo wała sw ych zdolności w kierunku rozw iązania pierw ­ szego z w ym ienionych zadań. U su n ięcie fosforu z rudy, surow ca i stali było przez czas d łu g i m arzeniem hutników ; w iele sił i kapitałów p o szło na m arne. U d a ło się w reszcie rozw iązać zadanie d w u m łodym an glik om , jed en z nich, T hom as, bez kw e- sty i g ien ija ln iejszy , pisarz jed n eg o z urzę­

dów państw ow ych, stu d yjow ał w godzinach w ieczornych ulubioną chem ija i m etalur- giją; k uzyn jeg o , G ilch rist, b y ł chem ikiem w jed n ćj z hut żelazn ych , on to u ła tw ił

Cytaty

Powiązane dokumenty

płaszczyzna, zakreślana przez prom ień wodzący, nie p rz estaje być proporcyonalną do czasu, więc skoro zmienia się prom ień wodzący, musi się również

Gąsienica (larwa), z której następnie ma się rozwinąć samiec, daje się rozpoznać po tem , źe je s t drobniejszych rozmiarów i że, uczepiwszy się gałązki

W pierwszej grupie jedne organy mają budowę poczęści ojca, poCzęści matki a obok nich inne organy mają zupełnie pośrednią

praw iały się do delikatnój zręczności, ale ponad to wszystko w ytwarzał się rodzaj bra te rstw a naukow ego pomiędzy uczącą się młodzieżą, zawiązywały

N adto przy zastosow aniu m etody pudlow ania m ożna przerabiać daleko w iększe ilości surow ca, aniżeli to było m ożliw em podczas okresu św ieżen ia ogn isk

Zdanie to nie jest ogólnie może p o ­ dzielane, często słyszymy zdania przeciwne, dowodzące, że wiele jeszcze spodziewać się można ze strony elektyczności,

W ed ług H ertw iga atoli, plazma, przenosząca cechy dziedziczne, mieści się j w ją d rz e kom órki płciowej, Naegeli zaś przedstaw ia pod tym względem

sposobu, k tóry pozw ala na sztuczne otrzym yw anie, sposobami czysto chemicznemi, mocznika (karbam idu), m ateryi najbogatszej w azot ze w szystkich ciał