• Nie Znaleziono Wyników

WSZECHŚWIAT. TYGODNIK POPUUMY

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "WSZECHŚWIAT. TYGODNIK POPUUMY"

Copied!
20
0
0

Pełen tekst

(1)

Nr 44 z dnia 4 listopada 1894 r.

WSZECHŚWIAT.

TYGODNIK POPUUMY

POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.

Z G O N

JEGO CESARSKIEJ MOŚCI

M J J A Ś H I E J S Z E G O P M .

PETERSBURG, 1 listopada, godzina 8 minut 40 wieczorem. Dziś o godzinie 2 minut 15 popołudniu, Jego Cesarska Mość Najjaśniejszy Pan, A L E K S A N D E R III, spokojnie spoczął

w Bogu.

(Agencya P ółnocna).

(2)

x i.n w szech 'W ia t . N r 44.

W alka z morświniami (Phocoena communis).

Na w ybrzeżach F ra n c y i spo ty k a się n aj­

częściej g a tu n k i w ielorybow atych, głów nie do rod zin y delfinów należące, k tó rej p rz ed ­ staw icielam i są: delfin (D elph is), m orśw iń (P hoco ena), G lobiocephalus, O rc a i inne.

Są to zw ierzęta drapieżne, niezm iernie chciw e, k tó re p ły w a ją stadam i z n iezm ier­

ną szybkością i ścigają ław y ry b , aż praw ie do samej sieci rybackiej, w której niejed n o ­ k ro tn ie o lb rzy ­

m ie s p r a w i a j ą s p u s t o s z e n i a . Z pom iędzy tych żarłocznych d el­

finów na szcze­

gólną uw agę z a ­ sługuje m orśw iń (P h o co en a com ­ m unis). P osiada głowę zao k rąg lo ­ n ą k u przodow i, szczęki kró tk ie, nieprzechodzące długości czaszki, uzbrojone je d n a - kowemi z ę b a ­ mi, ścieśnionem i, o b r z e g a c h ostrych. N ozdrza w postaci p ó ł­

księżyca otw ie­

ra ją się n a czole.

P łe tw a g rz b ie­

tow a tró jk ą tn a średniej dłu g o ­ ści, p łetw a o g o ­ now a w idłow ato wycięta. D o ra ­ sta 4 — 5 stóp długości i nie­

kiedy zapuszcza się w ujścia rzek, karm i się ry b a m i

R y su n ek (fig. 1) p rz ed staw ia dwa o k a­

zy m o rśw in i podane w ed łu g czasopism a

„ L a N a tu rę ” (N r 1109 z ro k u 1894). Je d e n z nich schw ycił tu ńczyka, na k tó re wogóle niezm iernie są łakom e i pożerają je z chci­

wością. O d d a w n a za rz ą d żeglugi m orskiej zajm uje się lcwestyą system atycznego t ę ­ p ien ia tych delfinow atych zw ie rzą t, k tó re zrządzają olbrzym ie szkody w rybach.

Pom im o je d n a k nagród, ofiarow yw anych od 5 do 25 fr. za głowę, połów tych w ielorybów byw a nieczęsty, a szkody zrząd zan e przez nich ciągle te same. P ró b o w a n o przeciw ko nim sti-załów z bro n i rę czn e j, pocisków dy­

nam itow ych, lecz te spo3oby płoszą je d n o ­ cześnie w szystkie ryby; dlatego też trzeba było starać się o niezaw odniejsze środ ki tę­

pienia tych szkodników , m ianow icie o takie sposoby, któreby nie szkodziły rybom , a u su ­ w ały m orśw inie. Zarządow i żeglugi m o r­

skiej proponow ano k ilk a sposobów tępienia.

P an B elot, patron z D ouarnenez, w y n a ­ lazł m ały p rzy rząd , k tó ry się składa z dw u igieł stalow ych 10 centym etrów d łu g ic h , p r z e - k ł u w a j ą c y c l i pro sto pad le m a­

ły pierścień k a u ­ czukowy (fig. 2).

I g ły te są złą­

czone n a koń­

cach, by łatw iej było um ieścić je w przynęcie p rze­

znaczonej do poł­

k nięcia p r z e z delfina. W ciele delfina sp ro w a­

dzają one u k łu ­ cia ś m i e r t e l n e i rozszerzają się na krzyż, ja k to widzim y na fig. 3.

W ielką liczbę ty ch przyrządów nie drogich i n ie ­ zby t skom pliko­

w anych, rozdano darm o rybakom . W sam ej M a r­

sylii 500 egzem ­ p larz y rozdano,

ale re z u lta ty nie o d p o w i edziały o c z e k i w aniom , projektodaw ców .

U chw yconych m orświń było bardzo m ało, p rzyczy na tego prosta. M orśw inie pom im o swej żarłoczności chw y tają zdobycz tylko żywą, a nie ruszają sa rd y n ek lu b innych ry b , k tó re im są podaw ane jak o p rz y n ęta z przyrządem , o którym mowa.

In n y znów ciekaw y b ardzo sposób b y ł prób ow an y przez zarząd żeglugi w obecno­

ści sam ego w ynalazcy. R ybak, p ra w n ik z C iotat, p an O cellus, ułożył sobie, żeby zw abiać m orśw inie w w ielką sieć, n ap e łn io ­ n ą ry b a m i świeżemi i tam je zabijać p rzy pomocy śro dk ów w ybuchow ych. U rz ąd ze­

nie tego p rz y rzą d u je s t pom ysłowe. W zdłuż

(3)

K r 4 4 . W S Z E C H Ś W IA T . X L I i r

liny sieci zw anej sardynkow ą, m ającej oko­

ło 400 m etrów długości, jest um ocowany d ru t elektryczny, k tó ry co 15 m etrów ma n a sobie k artacze dynam itow e um ocowane w korku. L in a ta je st połączona ze s ta t­

kiem opatrzonym potrzebnem i do w ytw o­

rzenia prąd u elektrycznego narzędziam i, p rz y pomocy których kartacze w p o trz e ­ bnej chw ili w ybuchają je d e n po drugim .

P ierw sze próby były robione w C iotat, wobec kom isyi specyalnej, w której prezy- do w ał pan F o u rn ie r, kom isarz m ary n ark i w M arsylii, w obecności specyalisty torpi- la rz a przybyłego z T ulonu. M orśw inie li­

cznie się p rzy su n ęły aż do sieci, wybuch nastąpił, a m orśw inie jaknajspiesznioj ucie­

kły; ry b y zostały bardziej jeszcze w y stra ­ szone, a sieć uszkodzona.

W o statnich czasach now e p ró b y p rz ed ­ sięw zięto w M arsylii. S ta tek torpilow y N r 180 dowodzony przez porucznika okrę-

F ig . 2 .

tu G o udareau p rzy b y ł z T u lo n u w celu p rz e­

prow adzenia now ych doświadczeń. Przez cały tydzień m ały ten statek z parow cem sterującym , w ypływ ał codziennie na poszu­

k iw an ie m orśw iń, by znow u wypróbow ać sieci O cellusa, ale inteligentne w ieloryby nie d ały się zwieść. M usiano pi’ób zanie­

chać, by je na nowo rozpocząć we w rześniu.

Z d aje się p rzeto, że ten system je s t mało p raktyczny , trze b ab y w ielkiej ilości d y n a­

m itu, żeby dosięgnąć m orświnie, ale w ta ­ kim razie zg inęłyby i w szystkie ry b y i sieć cała byłaby zniszczona.

In n y znow u w ynalazca, pan D elbreil z M arsylii proponow ał, żeby zużyć światło elektryczne do hypnotyzow ania morświni, coby pozw oliło zabierać ich w sieci grube zdaleka skierow ane. T e n sposób jed n ak w ydaje się bard zo w ątpliw ym w skutkach, należałoby go je d n a k w pierw dobrze w y­

próbować.

Zanim w y n a jd ą ja k i niezaw odny sposób polow ania n a m orśw inie, zdaje nam się, że m ożnaby im w ypow iedzieć otw artą wojnę p rz ez ayizo „garde-peche”, a szczególniej

przez torpilow ce. D ostatecznem byłoby^

żeby wydać rozkaz załogom tych statków , żeby za każdą wycieczką na m orze podej­

m ow ały się polow ania na m orśw inie w prost z fuzyi, a zręczni strzelcy p o strzelilib y ich dość znaczną liczbę i odstraszyli tym sposo­

bem od brzegów zarybionych. W każdym porcie pow inien naw et stać taki torpilow iec, który m iałby za zadanie ścigać m orśw inie i inne delfiny, pokazujące się w pi^zystani;

przypuszczam y, że rezultaty byłyby zada- walniające. P rzy najm niej dziesięć m orśw iń zostało n a h arp u n y schw ytanych w ciągu k il­

ku tygodni w M arsylii przez m ały p arow iec

„U żyteczny” własność kom panii Cham bon.

Z drugiej stro n y niezaw odnym środkiem tępienia delfinów byłoby uczynienie z tego polow ania przem ysłu we F ran cy i, ja k to już uczyniono w Islan d y i i na m orzu C zar- nem , gdzie tłuszcz tego zw ierzęcia ma pe­

w ne handlow e znaczenie, tak ja k fiszbin w ielorybów właściwych, k tó ry ta k bardzo był przez ja k iś czas poszukiw any.

Objawy astronomiczne

w listopadzie.

D roga m leczna w godzinach w ieczornych

| przebiega od wTschodu ku pólnoco-zacho­

dowi, na północ w zględem zenitu, k tó ry od I stro n y południow ej otoczony je s t g w iazd o ­ zbioram i P erseu sza, A ndrom edy i Pegaza.

Z konstelacyj zw ierzyńcow ych w y n u rzają się właśnie nad poziom B liźnięta, wyżej zaś od nich widzim y B yka, oddzielonego P le ja ­ dam i od B arana. Na północ w zględem A ld eb a ran a w B yku, a n a zachód B liźniąt błyszczy K oza w W oźnicy, gdy na zacho­

dniej stronie nieba zbliżają się do poziom u W cg a L iry i A ta ir O rla. W łaściw e gw iaz­

dozbiory zimowe, O ryon w tow arzystw ie P s a wielkiego z Syryuszem i P sa małego z P rocyonem , uk azu ją się na południo- wschodzie.

O kazałość wszakże n iebu listopadow em u nadaje głów nie obecność dw u planet, M ar­

sa i Jow isza, jasn o błyszczących po obu stronach P le ja d , w jed nak iej od nich odle­

głości, pierw szy w gw iazdozbiorze B arana, d ru g i Byka.

M ars, k tó ry dnia 20 p aździern ika był w opozycyi ze słońcem, przesuw a się teraz n a zachód i wschodzi coraz wcześniej, w po­

czątkach m iesiąca o godz. 4 min. 10 po po­

łu d n iu , w końcu już o godz. 2 min. 40, przez cały je d n a k miesiąc jeszcze świeci praw ie aż do brzask u dziennego, w yróżnia­

ją c się silnie czerw oną swą barw ą. P o d ­

czas obecnej wszakże opozycyi M ars, ja k -

(4)

XI.1V W S Z E C H Ś W IA T . N r 44.

k o lw iek bardzo św ietny, nie ok azu je b la ­ sku ta k silnego, j a k za opozycyi p o p rz e ­ dn iej, k tó ra m iała m iejsce d n ia 3 sierp n ia 1802 roku; tłum aczy się to w zględnem jeg o do ziemi położeniem. M ars, m ianowicie, obiega pełną, swą drogę dokoła słońca w ciągu 687 dni, czyli w czasie o 4 3 '/2 dnia k ró tszy m n ad dw a lata ju lia ń sk ie . G d y b y czas obiegu w ynosił dokład n ie dwa lata, M ars kończyłby je d e n swój obieg w tymże sam ym czasie, w ciągu którego ziem ia obie­

ga dw a razy słońce, a opozycye n astęp o w a­

łyby po sobie w odstępach czasu dw u let nich; skoro zaś bieży nieco prędzej, ziemia przeto posuwrać się m usi dalej, by go dopę- dzić, tak, że schodzi się z nim przecięciow o po jed n ej stro n ie w zględem słońca dopiero po upływ ie 2 la t i 50 dni, co innem i słowy znaczy, że obieg synodyczny M arsa wynosi 780 dni. Poniew aż wszakże d ro g a jeg o je s t silnie elip ty czna, odległości je g o od ziemi podczas opozycyi przed staw iać mogą. z n a ­ czne różnice. P u n k t przysłoneczny jego drogi p rz y p a d a m ianow icie w tejże samej długości astronom icznej, w której się zie­

m ia znajduje d n ia 27 sierpn ia, a gdy opo- zycya je g o w tym czasie przypada, odle­

głość jeg o od nas wynosi tylk o około 55 m ilionów kilom etrów ; świeci on zatem n a j­

jaśn iej, gdy opozycya przy p ad a w sierpniu a b la sk je g o je s t przeszło cztery razy sil­

niejszy, aniżeli w tym razie, gdy opozycya m a m iejsce w lu ty m lub m arcu. D n ia 20 paźd ziern ik a odległość M arsa od słońca w y­

nosiła 211, ziem i zaś od słońca 148 m ilio ­ nów kilom etrów , różnica w ynosiła więc 63 mil. kilom etrów7; obserw ow any wszakże ze słońca, p rz y p ad ałb y on nie n a jednej linii z ziemią, ale nieco w zględem niej na p ó ł­

noc, co oczyw iście w pływ a n a pow iększenie odległości naszej od M arsa, a stąd o d d alo ­ ny był od nas dni a 20 p aź d ziern ik a n a 64 mil. km . O becnie odległość ta wciąż w z ra ­ stać będzie, aż do p aź d ziern ik a ro k u p rz y ­ szłego, gdy zn ajd zie się w połączeniu czyli w k o njunkcyi ze słońcem , po d ru g iej zatem jeg o w zględem nas stronie. P rz y k o n ju n k ­

cyi najdalszej odległość M arsa od ziemi w y ­ nosi 400 m il. km , a w ted y średnica jego p o ­ zo rna zm niejsza się do gdy podczas opozycyi najkorzy stn iejszej w ynosi 2 5 '/a", co tłum aczy znaczną zm ienność jeg o blasku.

D nia 11 listopada M ars je st w połączeniu z księżycem, d. 26 przechodzi przez węzeł zstępujący swej drogi.

Jow isz wschodzi w ieczorem , w początku m iesiąca o godz. 7 m in. 40, w końcu o godz.

6 min. 20, a przez p ołu d n ik przechodzi w połow ie m iesiąca o godz. 3 rano; dnia 16 je s t w połączeniu z księżycem , o 5° od niego na południe oddalony.

M erkury p rz y p ad a dnia 10 w połączeniu dolnem ze słońcem, czyli znajduje się m ię­

dzy ziem ią a słońcem; ponieważ zaś nadto tegoż samego dnia przechodzi przez węzeł zstępujący, czyli przez p u n k t przecięcia się dro gi jeg o z ek lip ty ką, p rzy p ad a zatem na linii łączącej ziemię ze słońcem , co sp ro ­ wadza zjaw isko „przejścia M erkurego przez tarczę słon eczną” poraź ostatni w bieżącem stuleciu, następne bowiem p rzy pad nie d. 4 listopada 1901 roku. P rzejścia M erk urego p rz y p ad ają daleko częściej aniżeli W enery, średni bowiem odstęp czasu m iędzy dw om a przejściam i wynosi mniej nad 10 lat, a n aj­

dłuższa p rz erw a 13 lar, m ają je d n a k dla astronom ów znaczenie o w iele m niejsze, gdyż z powodu większego od nas oddalenia M erku reg o nie n adają się do pom iarów pa- ra la k sy słonecznej, z obserw acyi ich w szak­

że korzystać m ożna do dokładniejszego oznaczenia pew nych elem entów drogi i wy­

m iarów planety. T ym razem zjaw isko to w idzialne u nas nie będzie, M erku ry bo­

wiem w k racza na tarczę słoneczną ju ż po zachodzie u nas słońca; w E u ro p ie zacho­

dniej w idzialnym będzie początek tylko zjaw iska.

W en us w idzialna je s t w początkach mie­

siąca, ja k o gw iazda po ran n a, k ró tk o przed wschodem słońca; d. 30 zn a jd u je się w po­

łączeniu górnem ze słońcem.

P ierw sza k w a d ra księżyca m a miejsce dnia 5, pełnia d. 13, d ru g a kw ad ra dnia 20, nów dnia 27.

W listopadzie napotyka ziem ia znaczną liczbę rojów gw iazd spadających, z któ ry ch najw ażniejsze są L eonidy d. 13 — 14 i Bie- lidy, w ybiegające z p u n k tu położonego w gw iazdozbiorze A ndrom edy, d. 27.

O czekiw any jest pow rót kom ety E n ck e - go, k tó ra wszakże w końcu października dostrzeżoną jeszcze nie została.

8. K.

OC 3 - Ł O S Z E 3 STI _ A ._

S. D icksteiu i E . W awrykiew icz.

Bibliografia m a t e m a t y c z n a polska

X I X stulecia.

Z eszyt p ró b n y . K ra k ó w , 1894, 8 a większa, str. 32. C ena kop. 30.

S. D icksteiu.

Arytmetyka w zadaniach.

Część d ru g a . Ułamki. W yd an ie d ru g ie znacznie pow iększone. W arszaw a, n ak ład G eb eth n era i Wolffa, 1894, 8-a m ała str. 240.

Cena w o praw ie 80 kop.

^ o 3 b o j i c h o

IJeii3ypoio. B a p m a n a , 22 Oit-riifipH 1894

r .

Warszawa. Druk Emila Skiwskiego.

(5)

iM . 4 4 . Warszawa, d. 4 listopada 1894 r. T o m X I I I

TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.

PREN U M E R A TA „W S Z E C H Ś W IA T A “ . W W a rs z a w ie : rocznie rs. 8

kwartalnie „ 2 Z p rz e s y łk a p o c z to w ą : rocznie „ 10 półrocznie „ 5

K o m ite t R edakcyjny W s zec h ś w iata stanowią Panowie:

D eike K „ D ickstein S., H oyer H., Jurkiewicz K., Kwietniewski W l., Kram sztyk S., M orozewicz J., Na- tanson J., Sztolcman J., Trzciński W. i W róblew ski W .

Prenumerować można w Redakcyi „W szechświata*

i w e wszystkich księgarniach w kraju i zagranicą,.

A dres IRe&etłscsri: K rakow skie-Przedm ieście, IŃ T r © © .

Podzwrotnikowe kwiaty i owoce.

Szklarnie europejskie posiadają dziś w zu­

pełności wszystkie kwiaty, jakie strefy pod­

zwrotnikowe wydać zdołały; kto zaś ze wspo­

mnieniami tych szklarni i odpowiedniem oczekiwaniem wejdzie do podzwrotnikowego lasu dziewiczego, albo do ogrodu botaniczne­

go pod zwrotnikami, ten dozna rozczarowania.

P rzy odwiedzeniu np. bogatego w rodzaje i obszernego oddziału storczyków w ogrodzie w B uitzenorg, naw et specyalista, nieżywiący przesadzonych nadziei, dozna pewnego otrzeź­

wienia, jeśli nie rozczarowania. Zawsze \ znajdzie pewną, ilość kwitnących gatunków, j ale mimo najlepszych chęci, nie nazwie ich pięknemi i musi przyznać, źe nasze krajowe storczyki wybornie wytrzymują porównanie z przeważną większością swych podzwrotni­

kowych krewniaków. Gdy dodamy, źe ta liczna rodzina zawiera 6— 7 tysięcy gatun­

ków, z których większość przebywa pod zw rot­

nikami, łatwo możemy sobie przedstawić, ja k

! stosunkowo m ałą jest ilość pięknie kwitnących gatunków i ja k europejscy miłośnicy storczy­

ków starannie te rodzaje wybrali. Z mego kilkomiesięcznego pobytu na ta k bogatej w storczyki Jaw ie, zostały mi w pam ięci,z p o ­ wodu kwiatów, tylko trzy rośliny. N aprzód, śliczne Dendrobium (Dendrobium crumena- tum ), którego rażąco białe kwiatostany sta­

nowią ciągłą i przepyszną ozdobę pni drzew często też i palm , bo mniej więcej raz w mie­

siąc wszystkie niemal okazy jednocześnie kwitną. Potem , są olbrzymie czerwono-żółte kwiatostany innego storczyka, rosnącego na drzewach, olbrzymiego Gram m atophyllum speciosum, który wzbudza podziw, raczej przez wielkość i obfitość, niż przez piękność kwiatów. P rzez cały rok zbiera roślina ma- teryały zapasowe, aby nakoniec wydać wr lu­

tym 50 do 60 kwiatostanów, na 2 do 2,5 me­

trów długich, z których każdy m a 70— 100 dużych kwiatów. K ilk a tysięcy kwiatów na raz i to wszystko u rośliny na drzewie rosną­

cej, która z trudem zbiera sobie m ateryały pożywne. Nakoniec, pięknie odbijają na pniach drzew różowe, podobne do motyli, kwiaty storczyka Phalaenopsis i ślicznie wy­

gląd ają na tle ciemnej zieleni, od czasu do

czasu oświetlone promieniem słońca.

(6)

690 W S Z E C H SW IA T . m- 44.

W rażenie ubóstwa kwiatów, o którem mó­

wią, wprawdzie niekiedy z przesadą, różni podróżnicy w strefach podzwrotnikowych, p o ­ chodzi po większej części stąd, że jednostron­

nie mierzymy roślinność podzwrotnikową, we­

dług m iary europejskiej. A . R . W allace po­

wiedział, źe nasza kwiecista łą k a je st daleko bogatsza w barwy, niż krajo b raz zwrotniko­

wy. Do pewnego stopnia je s t to praw dą, ale jeśliby rozłożyć na cały rok pory kwitnięcia kwiatów z łąk, które w naszym klimacie p ra ­ wie jednocześnie kwitnąć muszą, byłoby rów­

nie trudno zebrać bukiet z kwiatów łąkowych, ja k je st trudno zebrać bukiet w lesie dziewi­

czym. D o tego dodać należy, że na łące kwiaty są zebrane n a jednej płaszczyznie, podczas gdy w olbrzymiej przestrzeni lasu podzwrotnikowego, rośliny w ydają kwiaty w miejscach, do których oko ludzkie dotrzeć nie może. Gdyby z danej części lasu dziewi­

czego wszystkie kwiaty jednocześnie opadły, zdumielibyśmy się n ad tern, w jaki deszcz kwiecisty zmieniło się m niemane ubóstwo kwiatów. Je śli więc w opisach podróży pod zw rotnikam i mowa o m ałej ilości kwiatów, trze b a zwracać uwagę, źe wrażenie osobiste i chwilowe największe m a tu znaczenie. B a ­ dania porównawczo statystyczne, oczywiście bardzo tru d n e do przeprowadzenia, mogą ty l­

ko rozstrzygnąć kwestyą, o ile są uzasadnione ta k często się pow tarzające opowieści o rz a d ­ kości i niepozornym wyglądzie kwiatów pod­

zwrotnikowych.

Pew nem je st, że kw iaty lasu podzwrotniko­

wego muszą więcej się wysilać, aby przynęcić owady pomocne w zapłodnieniu. Pod zw rot­

nikam i m niejszą jest, niż w innych okolicach, stosunkowo do bogactw a kwiatów, ilość owa­

dów wywołujących zapłodnienie (okoliczność, n a k tó rą W allace zwrócił uwagę). Oprócz tego u tru d n ia przynęcanie owadów to, źe liście są rozmaicie zabarw ione i rozm acie oświeco­

ne, wszystko to nie je s t bez wpływu na za b ar­

wienie i wielkość kwiatów, n a wytworzenie tego wszystkiego, co owady przynęca. W szę­

dzie pod zw rotnikam i zw racałem uwagę na przew ażające jasn e, świecące barw y kwiatów, n a wielką ilość białych, żółtych, pom arańczo­

wych i jaskraw o-czerw onych kwnatów, które w prom ieniach słonecznych od żywej zielono­

ści odbijają i naw et p rzy pochm urnem niebie dość wyraźnie wśród ciemnej zieleni występu­

ją . C ałą wymienioną ilość barw we wszyst­

kich odcieniach m ają kwiatostany różnych g a ­ tunków L a n ta n a i jej mięszańce; L antany n a ­ leżą n a Jaw ie do najpospolitszych roślin, two­

rzących płoty. Niebieskie kwiaty są stosun­

kowo rzadkie, zapewne dla tego, źe za mało odbijają od różnorodnej zieleni. Śliczne są niebieskie kwiaty jednej małej rośliny z ro ­ dziny Commelynacee, rosnącej na brzegach strum ieni i w wilgotnych miejscach w okoli­

cach B uitzenorg i przypominającej nasze nie­

zapominajki.

Ciekawe wzmocnienie a p a ra tu kwiatowego m ają m ałe pomarańczowe kwiaty gatunków M ussaenda; są to krzewy wijące się, należące do rodziny P ubiaceae i bardzo pospolite na całym archipelagu indyjsko m alajskim. T ak małe, 5 działkowe korony, widocznie nie wy­

starczyły na przynęcenie motyli. D la tego to jed n a z niepozornych działek kielicha roz­

wija się w wielki, prostopadle stojący 8— 10 cm długi, a 4— 5 cm szeroki liść, mleczno bia­

łej, niekiedy słabo żółtawej barwy, już z dale­

ka widoczny. Gdyby nie było ju ż wynalezio­

ne porównanie takiego kwiatu do zatkniętej chorągiewki, kwiat M ussaenda mógłby do t a ­ kiego porównania natchnąć naw et najobojęt­

niejszego widza.

Oprócz wykształcenia się przyrządów ze- wnątrz-kwiatowych, służących do przynęcenia owadów, je st jeszcze jeden środek u wielu drzew podzwrotnikowych, bardzo skutecznie do tegoż celu prowadzący, a rozpowszechnio­

ny w tych okolicach, gdzie je s t p ora suszy i kiedy na jej początku większość drzew traci liście. W tedy to nagie gałęzie drzew pokry­

wają się tysiącam i kwiatów, ta k że całe drze­

wo wygląda ja k olbrzymi bukiet. Takie bu­

kiety posiadają głównie drzewa strąkowe am erykańskie (Caesalpinia, E ry th rin a ) i nie trac ą tej własności w wilgotnym klimacie archipelagu m alajskiego. W śród kwitnących drzew ogrodu botanicznego w B uitzenorg wraziło mi się głównie w pamięć olbrzymie drzewo, należące do strąkowych, pochodzące z B razylii (Schisolobium excelsum), którego w spaniała korona w kształcie p araso la po­

dobna była do olbrzymiego złoto żółtego b u ­ kietu, który wszystkie sąsiednie drzewa prze­

wyższał, dążąc ku jasnem u niebu zwrotniko­

wemu. Z bliżając się do drzewa, słychać było

jak b y cichy dźwięk dzwonów z góry; był to

(7)

N r 44. W SZ E C H SW IA T . 691 brzęk tysięcy i tysięcy olbrzymich, stalowo

niebieskich trzmielów, które chm ura kwiatów zdaleka już nęciła.

M otyle m ają pod zwrotnikami daleko waż­

niejsze znaczenie, niż w naszych strefach, j a ­ ko owady odwiedzające rośliny. W allace tak mówi w swojem dziele o krajach podzwrotni­

kowych: „gdzie tylko pod równikiem jest większa przestrzeń lasu dziewiczego, tam zwykle zw raca uwagę ilość i piękność motyli.”

W czasie moich rannych przechadzek w ogro­

dzie botanicznym w Buitzenorg niezliczone motyle przeryw ały moje spostrzeżenia nad roślinami. To bogactwo motyli nie zostało bez wpływu na ogólne cechy kwiatów pod­

zwrotnikowych. AViadomo, źe motyle lubią przeważnie jasne, żywe barwy w kwiatach.

W yżej wymieniona skala barw, od czystobia- łej do żywo czerwonej, je st korzystnem przy­

stosowaniem, D uża ilość białych i jasno żół­

tych kwiatów, które naw et o zmroku są wi­

doczne i które w ydają silny zapach, jest też w związku z wielką ilością motyli nocnych.

Z w raca też uwagę wielka ilość kwiatów o ko­

ronach z dlugiemi rurkam i, w których zawar­

ty sok słodki je st dostępny tylko dla długich trąb e k motyli.

K ra in a, o której mówimy, nie posiada koli­

brów, ja k A m eryka; zastępują je N ectarini- dae, ptaszki miodowe, które podobnie ja k ko­

libry są m ałe, m ają piękne upierzenie i język rurkow aty, tylko mniej się wysuwający. Ż y­

wią się ja k kolibry, małemi owadami, odwie- dzającemi kwiaty i nektarem kwiatowym.

Podczas gdy flora am erykańska posiada

„kwiaty kolibrowe,” odpowiednio przystoso­

wane do odwiedzin upierzonych gości, flora m alajska je st w takie kwiaty uboższą. J e s t to skutek obyczajów ptaszków miodowych.

Z am iast, n a wzór kolibrów, zawsze w je d ­ nej i tej samej pozycyi bujać nad kwiatem, ptaszki miodowe w różnych miejscach przy­

czepiają się w blizkości kwiatu, który odwie­

dzają i w ten lub ów sposób dobywają zeń pożywienie. N ieraz widziałem te malutkie ptaszyny przy robocie i wybornie mogłem do­

patrzeć, że dziobkiem z tyłu, w sposób niedo­

zwolony, kwiat przebijały, tak ja k nasze ziem­

ne trzmiele przegryzają kwiaty z ostrogą lub z długą ru rk ą korony, aby z nich miód wy­

kradać. P taszk i miodowe są więc tych kwia-

, tów raczej nieprzyjaciółmi, niż pożądanemi

! gośćmi.

N a Jaw ie, gdzie je st tyle niedoperzów, z których wiele żywi się pożywieniem roślin- nein, wydaje się nienadto śmiałem przypusz­

czenie, że te stworzenia biorą udział w za­

płodnieniu roślin. I rzeczywiście, d r B urek zrobił ciekawe spostrzeżenie, że u rozdzielno- płciowej Freycinetia, Ijany należącej do ro ­ dziny Pandanaceae, pies latający (Pteropus edulis) swoim pyskiem włosistym przenosi w nocy pyłek kwiatów męskich na słupki żeń­

skich. Z a przynętę dla wielkiego żarłoczne­

go niedoperza służą mięsiste, kwaskowatego smaku p łatk i kwiatowe, które naprzód przy­

ciągają gości jasnem , różowo-czerwonem za­

barwieniem.

W zruszającą dla mnie chwilą było, gdy pewnego dnia jed en z jaw ańskich zbieraczy roślin przy ogrodzie przyniósł z większej wy­

cieczki wielki pęk korzeni Cissusa, na których były większe i mniejsze narośle, czarno b ru ­ natnego koloru. Poznałem zaraz, że to były pączki kwiatowe Rafflesii, jednej z najciekaw­

szych roślin pasorzytnych jawnok wiato wy cli.

Najpierwej odkryta Raf. Arnoldi, rosnąca na Sum atrze, m a największe znane kwiaty, otw arte bowiem m ają m etr średnicy.

Najdziwniejszą jest u tej rośliny sprzecz­

ność między rozwojem narzędzi wzrostu a roz­

wojem kwiatów. Przystosowanie do życia pasorzytnego osięgnęło u pierwszych wszyst­

ko, co można było osięgnąć, roślina niema ani łodygi, ani liści, ani korzeni; jedynem narzę­

dziem wzrostu, je st nieregularny splot włó­

kien, które ja k grzybnia grzyba oplątują i wysysają pnie i korzenie Cissusa, którego Rafflesia jest pasorzytem. Ofiarą przystoso­

wania padły więc narzędzia wzrostu. T ru d ­ niej je st określić, czy i jak ie istnieje przystoso­

wanie w budowie kwiatu. Odkrywca Raffle­

sii, A rnold, zaznaczył, że kwiaty w ydają silny

zapach padliny; gdy się zbliżył, zerwały się

z w nętrza kwiatu roje much. 5 olbrzymich

płatków, mniej lub więcej krwisto czerwono

u wszystkich gatunków Rafflesii zabarwionych

z jaśniejszem i plam am i i brodawkam i, czy nie

przypomina krwawych szczątków dzika lub

jelenia, rozdartego przez tygrysa? Czy nie

są z tem w związku olbrzymie rozm iary kwia­

(8)

692 w S Z E C H SW IA T . N r 44.

tu? Czy płask a u rn a (D iaphragm a) n a środ­

ku kw iatu, pokryw ająca tarczow ato rozsze­

rzony słupek i narzędzia płciowe, nie p rzed­

stawia olbrzymiej pu łap k i na roje much? P o ­ nieważ rośliny są jednopłciowe i potrzebują pośrednictw a przy zapyleniu, wszystko prze­

mawia za tem , żeby twierdząco na te pytania odpowiedzieć. Biologia kw iatu R afflesii jest więc jednem z najciekawszych zagadnień dla przyszłych podróżników po Ja w ie i Sum a­

trze.

Przyniesione pączki kwiatowe w różnych stopniach rozwoju należały, jeślim się w ich określeniu nie mylił, do R afflesia Roehnsseni z Jaw y zachodniej, podczas gdy R af. p atm a rośnie głównie w Jaw ie środkowej i wschod­

niej; Ju n g h u h n znajdow ał j ą często na'_nieda- lekiej od brzegów wyspie N u sa K am b angan koło T jilatjap . N iestety, nie przyniesiono mi żadnego otw artego kwiatu; dziwnym wypad­

kiem— Ju n g h u h n też ani ra z u nie znalazł otw artego. Z d aje się więc,że kw iat przekw ita bardzo prędko, może już po upływie kilku go­

dzin. M łode pączki, od wielkości orzecha do wielkości ja b łk a , są otoczone popękaną, po­

dobną do kory łupiną, k tó ra pow staje prze­

ważnie z n a ra sta n ia kory Cissusa. Roślina karm icielka je s t więc zmuszoną strzedz je sz ­ cze od mechanicznego uszkodzenia m łode pączki swego pasorzyta. P o tem pęka na wierzchu ta powłoka z kory i pokazują się liczne i duże czarno brun atn e liście, ułożone gęsto jed n e na drugich i właściwe p łatk i kw ia­

tu pokryw ające. W tem stadyum pączek je s t podobny do czarnej głowy kapusty. N a najstarszym pączku, m ającym 11 cm średni­

cy, m ogłem dopatrzeć złożone jeszcze wpraw­

dzie, ale ju ż odkryte p łatk i okwiatu, m ające jasn ą, żółto-mięsno-czerwoną barwę. Zwiędły kwiat, n a którym jeszcze były gnijące resztki okwiatu, m iał 14 cm średnicy. Gdym kwiat przewrócił, wylał się w obfitości z głębokiej czarnej urny atram entow o czarny sok, m ają­

cy silny zapach padliny. Zestaw iono w pręd- ce wybór przyniesionego m atery ału , aby rzad ­ ki widok utrw alić n a obrazie olejnym; potem, zachowano m atery ał w spirytusie.

(C. d. nast.J.

Z Hciberlandta przełożyła M . Ticardowska.

i n t i i i Ę m i i i

wobec szybkich wahań elektrycznych.

Nowe poglądy na istotę elektryczności.

(Ciąg dalszy).

II .

Głębokość, do jakiej przenikają w prze­

wodniku szybkie w ahania elektryczne, do­

kładnie i w sposób n ad er dowcipny oznaczył Bjerknes. A by zrozumieć należycie jego do­

świadczenia, rozważmy zanikanie w ahań elek­

trycznych na skutek oporu przewodnika.

W eźm y pod uwagę zwyczajne wahadło w ośrodku, stawiającym opór np. w powie­

trzu. W praw m y nasze wahadło w ruch.

Obszerności wahań stopniowo m aleją, w za­

leżności od oporu ośrodka i wreszcie po pew­

nej liczbie wahnięć w ahadło zatrzym uje się.

Im większy opór stawia ośrodek, tem szybciej m aleją obszerności wahnięć i tem prędzej ustaje ruch w ahadła. T ak samo rzecz się ma z wahaniami elektrycznemi. Rozważmy je nieco dokładniej. W eźm y pod uwagę wyła­

dowanie kondensatora przez krótki przewod­

nik metalowy. Jeżeli dwa jednakow o mocno naładow ane przewodniki, jeden elektryczno­

ścią dodatnią, drugi— ujem ną, łączymy za po­

mocą dru tu metalowego, wówczas, ja k wyka­

zuje doświadczenie, ładunki przewodników zobojętniają się wzajemnie i po takiem p o łą­

czeniu przewodniki p rz estają być naelektry- zowane. Sam jed n ak proces wyładowania nie je s t ta k prosty, jak b y się zdawać mogło.

Zrozumiemy to najlepiej przez porównanie z pewnem doświadczeniem hydraulicznem . D wa naczynia A i B (fig. 2) połączone szero­

ką ru rk ą, zgiętą w k sz ta łt głoski U i zaopa­

trzoną po środku w k ran C, napełniam y wo­

dą. K ra n niechaj pozostaje tymczasowo zam kniętym i poziom wody w A niechaj b ę­

dzie wyższy niż w B . Otwórzmy raptow nie

k ran C. W o d a pocznie przepływ ać z I d o

B . Gdy poziom wody w B podniesie się do

tej samej wysokości, do jakiej się obniży w A ,

(9)

N r 4 4 . W SZE C H SW IA T. 6 9 3

wówczas jakkolwiek siła poruszająca (wyni­

kająca z różnicy poziomów wody w A i B ) znika, jed n ak woda będzie się poruszać jesz­

cze w tym samym kierunku przez bezwład­

ność, aź zostanie wykonana praca, równa n a­

bytej przez wodę sile żywej (energii cynetycz- nej). Gdy równość ta nastąpi, woda stać bę­

dzie n a wyższym poziomie w B niż w A \ prze­

to rozpocznie się odwrotny ruch wody z B do A . W naszem więc doświadczeniu woda przepływ a wielokrotnie w jednym i drugim kierunku. Z powodu jednak tarcia o ściany rurki, obszerności tych wahań zmniejszają się coraz bardziej; ruch wody kończy się wreszcie i woda w obu naczyniach zatrzym uje się n a jednakow ym poziomie. Taki ruch wo­

dy w rurce o kształcie głoski U jest, według poglądów dawniejszych, zupełnie analogiczny z ruchem elektryczności w drucie, łączącym

F,g. 2.

dwa różnoimiennie naładowane przewodniki.

W tym razie zobojętnienie ładunków prze­

wodników występuje również nie chwilowo, lecz elektryczność w drucie przebiega wielo­

krotnie pomiędzy przewodnikami: występują w ahania elektryczne. W ahania te trw ają dopóty, aź ogólny zapas energii elektrosta­

tycznej zostanie wyczerpany, mianowicie za­

mieniony n a ciepło w drucie przewodzącym ').

Okres tych wahań, ja k wykazały dochodzenia teoretyczne, zależy od pojemności przewodni-

') Nowe poglądy na wyładowanie kondensato­

r a rozważymy niżej w rozdz. III. Poznam y tam, że tylko część energii, wprawdzie znaczna, zam ie­

nia sig na ciepło; reszta prom ieniuje w p rz e s frzeń otaczającą.

ków oraz od wymiarów i k ształtu łączącego je drutu. (Mówiąc ściśle, okres wahań, po­

wstających przy wyładowaniu kondensatora, je st wprost proporcyonalny do pierwiastku kwadratowego z iloczynu pojemności konden­

satora przez współczynnik samoindukcyi d ru ­ tu łączącego).

Zw racając się jeszcze raz do doświadczenia hydraulicznego, widzimy, że ruch wody ustaje tem rychlej, im węższą je st ru rk a, im więk­

szy opór staw ia ona przepływowi wody przez nią. W ah ania elektryczne również zanikają tem szybciej, stan równowagi elektrycznej występuje tem rychlej, im większy opór prze­

pływowi elektryczności stawia rozważany drut, analogiczny rurce U w doświadczeniu z wodą.

Takie właśnie wahania w ytw arzają się w wibratorze H ertza, przyczem iskra bierze na siebie znaczenie przewodnika, łączącego dwa różnoimiennie naładow ane przewodniki.

Blachy w ibratora, połączone z biegunami cewki indukcyjnej, ładują się do pewnych po- tencyałów różnoimiennych; skoro różnica tych potencyałów je st dość wielka, pomiędzy kul­

kami, połączonemi z blachami, przeskakuje iskra, k tóra zastępuje rurk ę w powyższem do­

świadczeniu i zachodzi opisany już wahadło­

wy ruch elektryczności. Rozważmy prócz w ibratora głównego (pierwotnego) jeszcze w ibrator „wtórny.” W ahania, zachodzące w wibratorze głównym wzbudzają takie same wahania w wibratorze wtórnym. Czy opór w ibratora wtórnego wywiera wpływ na w aha­

nia w nim zachodzące? Z poprzedniego wie­

my, źe im ten opór je s t większy, tem szybciej wahania zanikają, tem rychlej wystąpi stan równowagi. Dla lepszego uwidocznienia wpły­

wu oporu rozważmy te objawy graficznie. J e ­ żeli na osi odciętych będziemy odkładali w pewnej dowolnej skali czas, a na osi rzęd­

nych różnicę potencyałów w dwu dowolnie obranych punktach na w ibratorze wtórnym, wówczas fig. 3 wykaże nam przebieg wahań w tym razie, gdy w ibrator nie przedstawia żadnego oporu, zaś fig. 4 —przebieg tych wa­

hań w w ibratorze, stawiającym pewien opór.

H e rtz bad ał kwestyą zależności w ahań od

oporu i przyszedł do wniosku, źe przy bardzo

szybkich wahaniach opór nie m a żadnego

znaczenia. D la H e rtz a jednak jedynym

wskaźnikiem była długść iskry w wibratorze

(10)

694 W SZ E C H SW IA T . N r 44.

wtórnym (w rezonatorze). L ecz długość ta zależy tylko od największej różnicy potencya­

łów, występującej przy danych wahaniach;

a zatem w przypadkach przedstawionych g ra ­ ficznie na fig. 3 i fig. 4 będzie zupełnie je d n a ­ kowa, ponieważ w obu razach największa różnica potencyałów, wyrażona przez odcinki prostej A B i A ' B', je st ta k a sam a. M etoda więc H e rtz a nie może wykryć przebiegu tych wahań, skoro zależność od oporu polega tyl­

ko na szybszem lub powolniejszem zanikaniu wahań, na wcześniejszem lub późniejszem wy­

stępowaniu stan u równowagi.

W inny sposób b a d a ł w ahania elektryczne Bjerknes. B jerknes posługiw ał się umyślnie w tym celu urządzonym elektrom etrem . J e ­ żeli przypuścimy, że fig. 3 i fig. 4 wykazują w ahania różnicy potencyałów strzałki i kw a­

dransów elektrom etru, pojmiemy z łatwością, że w przypadku, przedstaw ionym na fig. 3 wychylenie strza łk i będzie większe, niż w przy -

brato rze miedzianym przyjmiemy za równe 1, w w ibratorach z innych m etali B jerknes otrzym ał wychylenia, podane poniżej:

Miedź Mosiądz Nowe srebro

1 0,8 0,61

P la ty n a 0,466 Nikiel 0,275 Żelazo 0,134 Liczby te wykazują, źe różne m etale przed­

staw iają różny opór wahaniom elektrycznym.

Z energii, otrzymywanej przez w ibrator wtórny, część idzie na wzbudzenie w nim wa­

hań, reszta rozprasza się. Im szybciej w aha­

nia zanikają, tem większe zachodzi rozpra­

szanie się energii elektrycznej. P rzeto z liczb podanych wynika, źe rozpraszanie się energii elektrycznej w ibratora wtórnego powiększa się wraz z powiększeniem jego oporu właści­

wego, największe zaś je st w m etalach m agne­

tycznych. R ozpraszanie się energii elek­

trycznej, ja k to poznamy niżej nieco dokład­

niej, odbywa się: 1) przez promieniowanie

padku drugim (fig. 4). W ychylenie strzałk i zależy od przeciętnej wartości tej różnicy po­

tencyałów, k tó ra, oczywiście, w przypadku pierwszym (fig. 3) je s t większa, niż w drugim . W ychylenie więc strzałk i będzie tem m niej­

sze, im wyraźniej w ahania zanikają, czyli im większy opór staw ia w ibrator wtórny. B je rk ­ nes, posługując się jednym w ibratorem głów­

nym, b ra ł w ibratory w tórne, w któ rych d ru ­ ty, łączące blachy z kulkam i (właściwie z elektrom etrem ), były przyrządzone z róż­

nych m etali; wszystkie w ibratory w tórne były zupełnie jednakow ego k ształtu i wielkości;

grubość drutów b y ła również wszędzie je d n a ­ kowa. Otóż okazało się, że na wielkość wy­

chylenia strza łk i elektrom etru wpływa m ate- ry a ł, z jak iego były wyrobione d ru ty w wi­

b rato rze wtórnym. Jeż eli wychylenie w wi-

w przestrzeń otaczającą i 2) przez zamianę na ciepło w drucie przewodzącym. Z tego, że na rozpraszanie się energii wywierają tak poważny wpływ własności m ateryalu, z jak ie­

go w ibrator je s t wyrobiony, można wniosko­

wać, źe rozpraszanie się energii polega głów­

nie na zamianie na ciepło.

Z am ian a energii elektrycznej na ciepło musi odbywać się w tej nader cienkiej, ze­

wnętrznej warstwie, w której mogą zachodzić ta k szybkie wahania. W ielka różnica w za­

chowaniu się pod tym względem, co widać z przytoczonej tabliczki, m etali m agnetycz­

nych i niem agnetycznych pozwoliła Bjerkne- sowi oznaczyć grubość tej właśnie warstwy.

W tym celu pokryw ał on (elektrolitycznie) d ru t żelazny w ibratora coraz grubszemi w arst­

wami miedzi. Okazało się, źe przy stopnio-

(11)

N r 44. W SZE C H SW IA T. 695 wem powiększaniu grubości tej warstwy wy­

chylenia elektrom etru powiększały się i zbli­

żały się coraz bardziej do tych wychyleń, j a ' kie były otrzym ane przy użyciu d ru tu m ie­

dzianego jednolitego. W reszcie, gdy grubość warstwy miedzi wynosiła 0,01 m ilim etra i więcej, wychylenia nie różniły się wcale od wychyleń dla d ru tu jednolitego. P rzeto 0,01 m ilim etra przedstaw ia głębokość, do jakiej przenikają w drucie miedzianym rozważane wa­

hania elektryczne. Podobnież druty miedzia­

ne pokrywał B jerknes warstwą żelaza. W a r­

stew ka o grubości 0,0002 m ilim etra wywiera­

ła już poważny wpływ na wychylenie elektro­

m etru. A przy grubości 0,003 m ilim etra i większej wychylenia były takie same, jak i dla d ru tu żelaznego jednolitego; 0,003 mili­

m etra je s t głębokością, do jakiej przenikają rozważane w ahania w drucie żelaznym. P i ócz miedzi i żelaza B jerknes bad ał jeszcze inne m etale m agnetyczne i niemagnetyczne. Ogól­

ny wynik, ja k i się daje wyciągnąć z doświad­

czeń B jerknesa, jest ten, że wahania elek­

tryczne przenikają w dany przewodnik tem głębiej, im większy je st jego opór właściwy;

a więc w cynk przenikają głębiej, niż w miedź, w miedź głębiej niż w srebro. Przewidzieli­

śmy to powyżej, wychodząc z zasad teoryi P oyntinga. M etale magnetyczne: żelazo, n i­

kiel i kobalt podlegają tem u prawu; w m etale te w ahania przenikają najpłyciej, płyciej, niż w najlepsze znane przewodniki.

Jakkolw iek H e rtz wątpił o tem, jednak obecnie wiemy już napewno, że i bardzo szyb­

kie w ahania elektryczne są zdolne do wzbu­

dzenia m agnetyzm u w drutach żelaznych. Że właśnie magnesowanie się tych m etali pod działaniem w ahań elektrycznych wywiera wpływ n ad e r znaczny na głębokość, na ja k ą wahania elektryczne przenikać w nie mogą, do­

wodzi ta okoliczność, źe wahania te przenika­

j ą w żelazo płyciej, niż w kobalt, w kobalt płyciej, niź w nikiel. Z powodu takiego oso­

bliwego zachow ania się m etali magnetycznych w dalszym ciągu pod mianem „przewodnik”

będziemy rozumieli przewodnik, nieposiada- jący własności magnetycznych. Jeżeli tera z z wynikami doświadczeń B jerknesa zestawimy tę okoliczność, że prądy niezbyt szybko zmien­

ne podlegają jeszcze praw u Ohma, a więc działanie, które przejawia się jako „ p rą d ” je st rozdzielone równomiernie w całej grubo­

ści przewodnika, niewyłączając warstw środ­

kowych, leżących wzdłuż osi; jeżeli przyjm ie­

my pod uwagę, źe jeszcze szybsze wahania elektryczne, które odczuwamy jako drgania świetlne, przenikają w m etalu niegłębiej, niź na 0,001 milimetra: przychodzimy do wniosku, że im szybsze drgania elekti-yczne zachodzą, im krótsze są fale, tem na cieńszej warstwie zewnętrznej przewodnika ograniczyć muszą

| swe działanie. Do tego samego wniosku do-

! szliśmy powyżej, kiedy rozważaliśmy zacho­

wanie się przewodników ciepła w ośrodku, którego tem p eratu ra ulega wahaniom peryo- dycznym.

Skoro teraz wiemy, że bardzo szybko zmien­

ne prądy zachodzą tylko w bardzo cienkiej zewnętrznej warstwie przewodnika, możemy z łatwością objaśnić ten znany fakt, że wywie­

ra ją one n ader słabe działanie fizyologiczne.

; Można przepuszczać przez siebie prądy o olbrzymiem natężeniu, byle tylko dość

; szybko zmienne, nieodczuwając ich wcale, prócz chwili, w której dotykamy elektrodów.

Otóż prądy takie zachodzą tylko w bardzo cienkiej powierzchniowej warstwie skóry i nie mogą przeto sprawić wrażenia n a mięśniach, ani na nerwach, ukrytych głębiej.

(Dok. nast.).

W iktor Biernacki.

I teoryi analizy chemicznej.

(Ciąg dalszy).

4. Przemywanie. K iedy skończy się w ła­

ściwe filtrowanie, ciało stałe od cieczy nie bę­

dzie jeszcze całkiem oddzielone, ponieważ pozostanie przy niem pewna ilość cieczy, któ­

r a je wilży. Ilość ta w przybliżeniu jest pro- porcyonalna do rozmiarów powierzchni ciała zwilżonego i dlatego bardzo szybko w zrasta razem ze w zrastającym stopniem rozdrobnie­

nia ciała stałego. Doliczyć tu jeszcze trzeb a

ilość cieczy, która pozostaje w przestrzeniach

(12)

696 W S Z E C H S W 1A T . N r 44.

pomiędzy ziarnkam i osadu, zatrzym ana skut­

kiem włoskowatości.

A żeby rozdzielenie było całkowitem, po skończonem filtrowaniu nastąpić musi prze­

mywanie osadu. Odbywa się ono w taki spo­

sób, źe ciecz pozostałą w osadzie rugujem y za pomocą odpowiedniej cieczy innej, w n a­

szym przypadku — zwykle za pom ocą czystej wody. T eorya przem ywania liczyć się musi z wieloma względami, z których najw ażniej­

szym je s t t. zw. adsorpcya, to je s t uporczywe przyleganie ciała rozpuszczonego w cieczy do powierzchni oddzielanego od tej cieczy ciała stałego. N iektóre osady m ają osobliw­

szą skłonność do „pi'zechodzenia przez filtr”

podczas przem ywania. Skłonność ta je st w ła­

ściwa ciałom, które są koloidami, albo w pe­

wnych okolicznościach przechodzą w koloidy i polega n a tem , źe w wodzie czystej ciała t a ­ kie rozdrabniają się, tw orząc rodzaj emulsyi, gdy, przeciwnie, w roztw orach soli są w sta ­ nie ściętym i przeto odpowiednim do filtro­

wania. Podobnem i własnościami obdarzone osady przemywamy nie wodą czystą, lecz roz­

tworami odpowiednio dobranych soli. Z azna­

czając w tem miejscu własności powyższe w krótkich tylko wyrazach, powrócimy do nich jeszcze później, żeby podać teoretyczne ich objaśnienie.

Ciecz zw ilżającą i zatrzym aną w osadzie skutkiem wdoskowatości, oddalam y nakoniec za pomocą odparowania. Nazywxa się to su­

szeniem osadu. Należy tu ta j zwrócić uwagę, że cieniutka błonka cieczy, wilźącej ziarnka

osadu, m a daleko m niejszą prężność pary, t aniżeli taż sam a ciecz w zięta oddzielnie. D la­

tego to trzeb a suszyć ciepłem znacznie wyż- szem od tem peratury wrzenia cieczy wilźącej, jeżeli pragniem y ciecz tę wydalić aż do koń­

ca. T em p eratu ra suszenia, ja k łatw o zrozu­

mieć, musi teź być tem wyższa, im wyższy je s t stopień rozdrobnienia suszonego osadu.

C iała koloidalne m uszą być ogrzewane b a r ­ dzo znacznie wyżej ponad punkt wrzenia wil- żącej je cieczy.

5. Teorya przem ywania. Ilość cieczy, pozo­

stając ą w zebranym n a filtrze osadzie, oznacz­

my przez a i przypuśćm y, że za każdym razem , gdy po nalaniu na osad cieczy prze­

mywającej odpłynie ona aź do ostatniej k ro ­ pli, w osadzie pozostaje tak aż sam a jej ilość a.

O znaczając dalej przez m ilość dolewanej za

każdym razem cieczy przem ywającej mamy, że całkow ita ilość cieczy na filtrze po każdem nalaniu wynosi m + a , a koncentracya zmniej­

sza się za każdym razem do —- — pierwotne- m + a

go stężenia. Niech dalej x 0 w yraża pierwo­

tn ą koncentracyą wilżącego osad roztw oru owej m ateryi, k tó rą właśnie oddalić chcemy za pomocą przem ywania, a wtedy ilość bez­

względna tej m ateryi wynosić będzie a xa. Po nalaniu cieczy przemywającej w ilości m, s tę ­ żenie spad a do wartości x\, równej wyrażeniu:

. x 0. Kiedy teraz ciecz przem ywająca odpłynie zupełnie, to w pozostającej w osa­

dzie ilości cieczy (a) będziemy mieli bezwzglę­

dną ilość oddalanej za pomocą przemywania m ateryi — ax\, k tó ra daje się przedstawić za pomocą w yrażenia -— ax„ Pow tórne nala-

m - f a

nie na osad cieczy przemywającej sprowa­

dza koncentracyą do wielkości x 2 — — — x, m + a

C i "2

— — ) x a ilość bezwzględną usuwa- nej m ateryi do ax2 = ) a x0 Ponieważ

vm + a '

przyjm ujem y, że przemywanie odbywa się ciągle jednostajnie, więc po n-krotnem n ala­

niu cieczy przem yw ającej, w osadzie pozosta­

nie usuw ana m aterya w ilości:

a n a xa— ( — -— ) a x0.

vm + a '

Z e wzoru powyższego widać, że, nalew ając jednakow ą liczbę razy i po równej ilości cie­

czy przem ywającej, będziemy mieli pozosta­

łość usuwanej m ateryi a x a tem mniejszą, im mniejszy je s t ułam ek — to je s t im zupeł­

niej odpływa za każdym razem ciecz przem y­

w ająca z filtra (przez co zmniejsza się a) i im większą ilość m cieczy przemywającej nale­

wamy na filtr za każdym razem . Jeż eli np.

ta ilość m je s t dziewięć razy większa od ilości cieczy wilźącej, pierw otna zaś ilość usuwanej m ateryi wynosiła 1 gram , to po czterokro- tnem przemyciu pozostanie już tylko 4fj, to je st 0,0001 g.

Cokolwiek inną postać przyjm uje ta sp ra­

wa, kiedy zadanie polega n a całkowitem prze­

myciu osadu daną ilością cieczy. Opuścimy

tu ta j rozbiór tego przypadku, polegający na

(13)

N r 44. W SZ E C H SW IA T. 697 zastosowaniu rachunku różniczkowego. O sta­

teczny wynik je st taki, źe lepiej przemywać wiele razy m ałem i porcyami cieczy, aniżeli mniej razy większemi naraz ilościami.

6. Zjaw iska adsorpcyi. .Rzeczywistość nie zgadza się jed n ak z przewidywaniami po­

wyższego obliczenia, przeprowadzonego po­

raź pierwszy przez Bunsena. W edług tego obliczenia czterokrotne przemycie osadu ilo­

ścią wody dziesięć razy większą, od pozostałej w nim pierwotnie byłoby dostateczne do otrzym ania owego osadu w stanie pożądanej czystości. Doświadczenie jednak bynajmniej nie potwierdza tego przewidywania. T a sprze­

czność m a źródło w przeoczeniu adsorpcyi, to je st własności, ja k ą posiadają powierzchnie zetknięcia ciał stałych z cieczami, własności, polegającej na tem , że koncentracya roztwo­

rów na powierzchniach owych je s t zawsze większa, aniżeli w pozostałej masie cieczy.

Skutek je s t podwójny, bo naprzód ilość roz­

puszczalnego zanieczyszczenia po całkowitem odcieknięciu filtratu pozostaje większa, ani­

żeli przewiduje obliczenie, a powtóre—ilość rozpuszczana’ przez dolewaną za każdym r a ­ zem wodę czystą jest mniejsza aniżeli przewi­

duje obliczenie. Obu tych przyczyn wynikiem je st mniejsza od obliczonej sprawność prze­

mywania.

W chwili obecnej praw a adsorpcyi są nam prawie zupełnie nieznane. Bardzo prawdo­

podobnie ilość adsorbowanej m ateryi je st pro- porcyonalna do powierzchni, a zresztą musi być ona funkcyą natury ciała stałego i cieczy oraz koncentracyi tej ostatniej. Określenie tej funkcyi byłoby dopiero rzeczywistą pod­

staw ą teoryi przemywania, tymczasowo je ­ dnak możemy^o niej powiedzieć tyle tylko, że przy danej naturze chemicznej i wielkości po­

wierzchni, ilość Jadsorbowrana]jWedług’wszel- kiego prawdopodobieństwa nie je s t ściśle pro- porcyonalna do koncentracyi, lecz'zm niejsza się powolniej’niż ta ostatnia.

Przypuśćmy jednak, dla [większej prostoty, że ilość adsorbowanego' zanieczyszczenia je st proporcyonalna dojstęźenia wilżącego osad roztworu ioznaczm y przez k stosunek między ilością adsorbowaną x a koncentracyą roztwo­

ru c, uważając k zawiłość s ta łą .” Jeżeli stosu­

nek ten; wprowadzimy do podanych przed chwilą wzorów, to po odpowiedniem ich prze­

robieniu, które pozwolimy sobie tu taj opu­

ścić, otrzymamy, że ilość zanieczyszczenia, pozostająca po"n-krotnem przemyciu coraz świeżemi ilościami m czystej wody, wyraża się przez wzór:

_ / i

W zór ten zgadza się z wyprowadzonym p o ­ przednio, z tą tylko różnicą, że potrzebna do przemycia ilość wody m je st w nim pomnożo­

na przez współczynnik k. To oznaczałoby nam , źe przemywanie, pomimo uwzględnienia adsorpcyi, odbywa się ta k samo, lecz, że z działania środka przemywającego brać trzeb a w rachubę pewien tylko ułam ek.

J a k powiedziano, nie je st jed n ak rzeczą prawdopodobną, ażeby wielkość k można by­

ło uważać za sta łą w przypadku znacznego rozcieńczenia roztworu. W ielkość k raczej zmniejsza się przypuszczalnie w m iarę zmniej­

szania się ilości adsorbowanego zanieczysz­

czenia, co pociąga za sobą ten skutek, źe im dłużej trw a przemywanie, tem sprawność tego działania zmniejsza się coraz bardziej. T ak przynajmniej sądzić każe dobrze znana z p ra k ­ tyki trudność usunięcia przez przemywanie ostatnich śladów zanieczyszczenia.

W rozumowaniach powyższych należałoby jeszcze uwzględnić ilość roztw oru zanieczysz­

czającego, zatrzymywaną w porach osadu skutkiem włoskowatości. Ł atw o dostrzedz, że wprowadzenie tej wielkości nie wpłynęłoby na postać ogólną wyprowadzonych przez nas wzorów przemywania: stałyby się one tylko nieco bardziej złoźonemi.

Działanie adsorpcyjne wywiera nie tylko osad, ale i m ateryał, z którego filtr je st spo­

rządzony, w szczególności — celuloza bibuły filtrowej. Z e względu na cel filtrowania s ta ­ ra ją się przygotować bibułę z jaknajdrob- niejszemi *porami, co znakomicie powiększa jej własności adsorpcyjne. W zwykłem z a ­ stosowaniu filtrów zabezpieczamy się od skut­

ków tej własności w taki sposób, źe używamy filtrów możliwie najmniejszych, staram y się, żeby doskonale przylegały do ścian lejka i, przem ywając osad, nalewamy na nie tyle wody, żeby dochodziła aż do samych brze­

gów filtru. W ażniejsze znaczenie m a ta w ła­

sność w tych częstych zdarzeniach, kiedy

przez bibułę niezmoczoną filtrujem y ciecz

m ętną w tym celu, żeby w pewnej oznaczonej

porcyi całej masy określić zawartość jakiejś

(14)

(398

części składowej. Musimy wtedy odrzucać pierwsze przez filtr przechodzące krople roz­

tworu, gdyż skutkiem adsorpcyi bibuły kon- centracya icb je st daleko m niejsza od koncen- tracyi całej masy. B ardzo jed n ak prędko zdolność adsorpcyjna bibuły zostaje zaspoko­

ił ni a i wtedy filtrat m a tę sam ę koncentracyą, co i cała masa. Zjaw iska powyższe okazują się szczególniej wyraźnie na roztw orach alka­

licznych; w roztw orach ciał kwaśnych i obo­

jętnych są daleko mniej wyraźne.

{D o k . n a s t.).

Z n .

Posiedzenie czternaste Komisyi teoryi ogrodni­

ctwa i n au k przyrodniczych pomocniczych odbyło się dnia 8 października 1894 roku, o godzinie 7 ‘/ a wieczorem.

1) P ro to k u ł posiedzenia poprzedniego został odczytany i przyjęty.

2) S ekretarz komisyi p rzedstaw ił okazy ofiaro­

wane do zbiorów Tow arzystw a Ogrodniczego: 1°

przez księdza F ranciszka K rupińskiego, piękny okaz bedłki łuskow atej (A garicus lepideus F r.) doskonale zachow anej, a znalezionej w piwnicy kam iennej na letniem m ieszkaniu, w dniu 16 czerwca 18 9 4 r. na kolonii Łaszczy zna pod Dębem-W ielkiem.

2° przez d ra fil. M. Zalewskiego: a) m iotła na grabie (C arpinus betulus) z nad Grłowienicy około Skrwy (Sierpiec), b) chodniki pod k o rą św ierku i sosny, Bos+rychus (Korników), z lasów „Groło- nóg” pod Dąbrową, i lasów Chełmickich, c) kaw a­

łek wosku ziemnego (ozokieryt).

3) Prof. II. H oyer mówił „O no wy cli m etodach mikroskopowego badania u kładu nerw ow ego.”

Badania zew nętrznej form y układu nerwowego do końca pierw szej trzeciej części bieżącego stulecia dosięgły takiego stopnia dokładności, że p rzy sto ­ sowaniu zwykłych me*od anatom icznych z d a l­

szych prac nad tym zagadkow ym organem jnie można ju ż było oczekiwać pow ażniejszych rez u l­

tatów . D la głębszego wniknięcia w fizyologiczną działalność różnych działów u kładu nerwowego ośrodkowego o kazała się wtedy niezbędną d okład­

na znajomość jego budowy w ew nętrznej. O dpo­

wiednich wiadomości m ożna było jedynie oczeki­

wać od zastosow ania do badań anatom icznych m i­

kroskopu, wówczas znakom icie udoskonalonego,

N r 44.

ja k również od nowo rozw ijającej się nauki o k o ­ mórce. Szybszemu postępowi histologii układu nerwowego s ‘ała je d n ak z początku na przeszko­

dzie w ielką trudność w przyrządzaniu z nader miękkiej masy dostatecznie cienkich skrawków, uwydatniających wyraźnie każdy szczegół w b u ­ dowie mózgu i rdzenia. Dopiero gdy nauczono się nadawać tym organom odpowiednią tw ardość za pomocą roztw orów dwuchromianu potasu, gdy udało się uw ydatnić kom órki i włókna nerwowe przez zabarw ienie roztw orem karm inu i uczynić je przezroczystem i przez zamknięcie skrawków w szklistych lakierach lub balsam ach, znajomość wewnętrznej budowy ośrodków nerwowych poczy­

niła niezmierne postępy. Lecz i na tej drodze w ciągu 3 dziesiątków la t badania dosięgły pewne­

go kresu, który zdołano przebyć dopiero przy po­

mocy ulepszonych znowu metod technicznych, albowiem stosowane dotąd sposoby nie w ystarcza­

ły do wyśledzenia całego przebiegu cieniutkich włókien nerwowych w chaosie splecionych pomię­

dzy sobą ich pęczków i wykazania nikłych n ite ­ czek, na któ re w łókna te w swem przebiegu o sta ­ tecznie się rozpadają. W ielkie przysługi oddały w tym względzie nowo odkryte metody barwienia pierw iastków nerwowych, a mianowicie wskazany pierw szy raz przez Cohnheima sposób złocenia tkanek, odk ry ta przez W eigerta m etoda barw ie­

nia za pomocą lak i z hem atoksyliny i soli m etalo­

wych i sposób E hrlicha barw ienia pierwiastków nerwowych błękitem metylenowym (zob. W szech­

świat z r. 1891 str. 374). Jakkolw iek otrzym a­

no tem i środkam i nader doniosłe rezu ltaty , nie zdołano je d n ak p rzy ich pomocy rozjaśnić w za­

jem nego stosunku pierw iastków nerwowych w sa­

mych ośrodkach. Jedynie modyfikacya metody E h rlich a posłużyła niektórym badaczom , szcze­

gólnie R etziusow i, do wykazania istotnej budowy ośrodków i obwodowych zakończeń nerwowych u kilku grom ad zw ierząt bezkręgowych. Olbrzy­

mie postępy poczyniła histologia tych ośrodków u kręgowców dopiero w ostatnich 6-ciu latach przez zastosow anie m etody włoskiego uczonego Golgi, polegającej na stw ardnianiu kawałków m ózgu i rdzenia w dwuchromianie potasu (z do­

datkiem kw asu osmowego) i następnem poddaw a­

niu tych cząstek działaniu roztw oru chlorniku rtęci lub azotanu srebra. R oztw ór rtęciowy daje wyborne okazy, tw orząc w kom órkach i najcień­

szych naw et niteczkach nerwowych czarne osady, k tó re ich k sz ła łt i przebieg jasno uwydałniają, ale zabarw ienie to uskutecznia się dopiero po upływ ie 6-ciu do 9-ciu miesięcy. Z a to srebro daje podobne wyniki ju ż po upływie kilku dni, p rzedstaw ia je d n ak tę niedogodność, że tw o r/y w okazach liczne niepożądane osady. Do osta­

tecznego ustalenia się tej m etody w histologii

przyczynił się wielce hiszpański badacz Ram on

y Cajal, k tó ry j ą zastosow ał do ustrojów za ro d ­

kowych i tą drogą niezmiernie się zasłużył

w spraw ie wyjaśnienia nietylko istotnej budowy

ośrodków, ale i obwodowych zakończeń nerwo-

W SZ E C H S W IA T

Cytaty

Powiązane dokumenty

Odtąd staje się coraz bardziej jasnem praw dziw e znaczenie procesów tera ­ tologicznych. W ten sposób jesteśm y zmuszeni

Z wyników otrzymanych po wysianiu wszystkich nasion okazuje się, że wszystkie nasiona, które zawierają tłuszcze, bezwątpienia przechowywu- ją się znacznie lepiej

za sześć następnych razy kop.. Jestto koszyczek pierw szego rzędu. Najbogaciej rozgałęziony kw iatostan szarotki m a więc koszyczki trzech rzędów.. Skoro przekw

Co więcej, w ziemi przeburaczon^j, rośnie i rozw ija się norm al­.. nie cykoryja, roślina jeszcze więcój

gotnym poziomo leżącym papierze plasmo- dyjum, które niebawem równomiernie ros- pełzło się po jego powierzchni, wtedy Stahl począł w pewnym miejscu suszyć

Sposób dynam icznego doładow yw ania tłokow ych silników spalinow ych i urządzenie do w ykonyw ania te g o sposobu... (C hur,

Przewodniki z wykorzystaniem technologii poszerzonej rzeczywistości przygotowane i wdrożone w Lublinie w ramach projektu „Przewodniki. Lublin 2.0” są rozwiązaniem unikalnym w

cie opamiętają, bo cierpliwość uczciwych ludzi już się wy czerpała, a gdy cały kraj idzie do zupełnej ruiny przez bezmyślną gospodarkę zbyt licznych