• Nie Znaleziono Wyników

WSZECHŚWIAT. TYGODNIK POPUURIY,

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "WSZECHŚWIAT. TYGODNIK POPUURIY,"

Copied!
20
0
0

Pełen tekst

(1)

Nr 31 z dnia 29 Lipca 1888 roku.

WSZECHŚWIAT.

TYGODNIK PO PU U R IY ,

P O Ś W I E C O N Y NAUKOM P R Z Y R O D N I C Z T M .

o pó-moc

POŁUDNIE

K arta nieba n a m iesiąc Sierpień.

Kalendarzyk astronomiczny

na Sierpieoa.

Dłuższe ju ż a ciepłe jeszcze w ieczory czynią, ten miesiąc jed n y m z najko rzy stn iej­

szych do obserwacyj nieba gw iaździstego, którego bogactwo zaczyna się wzmagać i zbliżać do w spaniałości zim ow ej.— W go­

dzinach {[wieczornych na p o łu d n ie z e n itu błyszczy W ega w L irze, a w je d n a k o w e j od niego odległości k u wschodow i D eneb, najpiękniejsza gw iazda Ł abędzia, rostacza- jącego się w postaci krzyża n a drodze m le ­

cznej; nieco poniżej tej konstalacyi ro sc ią - gają, się, po obu stro nach gw iazdy pierw szej wielkości A ta ir, sk rz y d ła O rła . Na p o łu ­ dniow ej stro n ie ho ryzontu zbliża się do za­

chodu Strzelec;*na niebie zachodniem błysz­

czy W ężow nik, W ąż, H erk u les i W olarz

(2)

X X II WSZECHŚWIAT.

N r 31.

z A rk tu rem , obok K o ro n a północna; na pó ł­

nocno - zachodniem N iedźw iedzica W ielka, od której długie sploty Sm oka ciągną aż do zenitu, otaczając N iedźw iedzicę m ałą na p ó ł­

nocy. N a północo-w schodzie Cefeusz i K a- eyjopea, a bliżój poziom u P erseu sz i W oź­

nica. W schodnią stronę n ieb a zalega w iel­

k i czw orobok P eg aza, łączący się z A n d ro ­ m edą, a tuż nad poziom w ynurza się Ba­

ran.

W S ierp n iu ziem ia nap o ty k a liczne roje meteorów; D en n in g naliczył ich 55. N a j­

w spanialszym z nich je s t słynny rój P e r ­ seidów , albo łez św iętego W aw rzyńca, ro z ­ rzu cający po niebie w ciągu nocy od dn ia 8 do 12 obfity deszcz gw iaździsty, w ybiega­

ją c y z gw iazdozbioru Perseusza.

C zas w schodu i zachodu w ielkich planet, o ra z ich położenie śród gw iazdozbiorów , da­

j e tablica:

P L A N E T Y .

Wschód

M erkury.

Zachód Przejście przez

południk W konstelacyi

10 20 30

g. ra.

3 .1 3 r.

4 . 2 5 „ 5 . 4 0 „

g. m.

7 . 7 w.

7 . 17 „ 7 . 10 „

g. m.

11 .1 0 r. Rak

U ' 51

0 . 2 5 w.

l } Lew

10 5 .1 9 r.

20 5 . 5 2 , , 30 6 .2 5 „

W en u s.

7 .5 9 w.

7 . 4 2 „ 0 .4 7 7 . 21 „ 0 .5 3

0 .3 9 w. | Lew

!!

'

„ Panna M ars.

10 0 . 38 w.

20 0 . 3 3 „ 30 0 .3 1 „

9 . 48 w. 5. 13 w. j 9 .2 1 „ 4 57 „ 8 . 55 „ 4 .4 3 „

Waga

Jowisz.

10 2 . 3 w. 1 0 .4 1 w. 6 . 22 w. W aga 20 1 . 2 8 , , 1 0 . 4 , , 5 . 4 6 „ . . • , , 30 0 . 5 4 „ 9 . 2 6 , , 5 . 1 0 , , /" le d / w i a d e k

10 3 .5 3 r.

20 3 .2 1 „ 30 2 .4 « „

Satu rn . 7 .2 3 w.

6 .4 7 „ 6 .1 5 „

11 .3 8 11 . 4 1 0 .2 9 „ j

Rak

U ran.

10 9 .5 9 r.

20 9 . 2 3 „ 30 8 .4 6 „

9 .1 3 w.

8 .3 5 „ 7 . 5 6 . , ,

3 .3 6 w . ' 2 . 59 „

2-21 „ I

Panna Neptun.

10 1 0 . 53 w.

20 1 0 .1 4 „ 30 9 . 3 7 „

2 ,3 5 w.

1 .5 6 „ 1 .1 7 „

Słońce w ciągu S ierpnia szybko zbliża się k u rów nikow i; w początku m iesiąca odda­

lone je s t od niego na północ o 18° w końcu o 8° tylko, — stąd długość dnia szybko też m aleje i lato zm ierza ku schyłkowi.

P R Z E B IE G Z JA W IS K

METEOROLOGICZNYCH

w Europie środkowej,

w ciągu miesiąca Maja 1888 roku.

M aj r. b. odznaczał się niską tem p eratu ­ r ą , um iarkow anem i opadam i w ód atm osfe-

rycznycli i słabem i rucham i pow ietrza. Z a­

słu g u je na zaznaczenie bardzo w ysoka w zględnie tem p eratu ra w dniach 19 i 20, z w ystępującem i jednocześnie licznem i m iej- scowemi burzam i elektrycznem i.

W pierw szych dniach m iesiąca aż do d. 8 p rz estrzeń wysokiego ciśnienia atm osfery­

cznego, przew yższającego 770 m m , zajm o­

w ała południo-zachód E u ro p y ; depresyje zaś b arom etryczne przesuw ały się przez północ i północo-zachód. Z tego pow odu w E u ro p ie środkow ej przew ażały w iatry zachodnie i południow o - zachodnie, poił wpływrem k tó ry ch tem p eratu ra wogóle u trzy m y w a ła się wysoko, dochodząc w po ­ łudniow ych częściach E u ro p y środkowój do 25° C. W ty m przeciągu czasu, szczegól­

niej dnia 3 i 4, m iały m iejsce częste i obfite deszcze, połączone n iejedn ok rotn ie z b u rz a­

mi, m ianow icie w Niem czech.

D n ia 9 m axim um barom etryczne p rz e su ­ nęło się n ad w yspy B ry tań sk ie, a m inim um n ad północo-w schód E u ro p y i takie ro z ­ m ieszczenie ciśnienia p ow ietrza przetrw ało aż do dnia 15. W sk u te k tego pow stały n ad E u ro p ą środkow ą w ia try północno-zacho­

dnie, k tó re zniżyły tem p eratu rę i zachm u­

rz y ły niebo. I ja k k o lw ie k „P ankracy, S e r­

wacy i B onifacy” nie odznaczyli się w tym ro k u przym rozkam i nocnem i wogóle, to w szakże na te dni p rz y p ad ł znaczny spadek te m p e ra tu ry i w naj większćj liczbie naszych stacyj najniższa tem p eratu ra w ciągu całe­

go m iesiąca była notow ana d. 12 lub 13.

O d dnia 15, przez w ystąpienie zniżki ba-

rom etrycznój nad oceanem na zachodzie

Szkocyi, k tó ra szybko objęła całą E u ro p ę

(3)

N r 31.

WSZECHŚWIAT. XX III

zachodnią, w iatry południow e i południowo- w schodnie sprow adziły w ypogodzenie się nieba i podw yższenie tem p eratu ry . Szcze­

gólniej niezw ykłe podniesienie tem p eratu ry m iało m iejsce w E u ro p ie środkow ej w dniu 18 i 19, na naszych zaś stacyjach d. 19 i 20, w których to dniach notow ano ta k wysokie tem p eratu ry , ja k ie w tych okolicach p rz y ­ trafiają, się tylko w środku lata. I tak np.

dnia 18 w B am bergu było 30° C, w M agde­

b u rg u i B erlin ie 31° C, w K ró lew cu 32° C;

d n ia 19 w H a m b u rg u 30° C, w B am bergu 31° C, w M agdeburgu i B erlinie 32° C, w K rólew cu 33° C, w Józefow ie i O rysze- w ie 31° C, w M łodzieszynie 32° C, w S an ­ nikach 33° C; dnia 20 w L u b lin ie 30° C, w Szczurzynie pod C iechanow em 32° C, w M łodzieszynie 33° C, w S annikach naw et 34° C. W zw iązku z tem gw ałtow nem podw yższeniem tem p eratu ry w ystąpiły s il­

ne burze, nap rzód dnia 19 w zachodnich Niemczech, potem dnia 20 w środkow ych i wschodnich i d n ia 21 u nas, połączone z szybkiem oziębieniem i dość znacznemi deszczami.

D nia 20 i 21 m axim um barom etryczne przeszło z południo-zachodu E u ro p y nad w yspy B rytańskie, przez co now a zaszła zm iana w roskładzie ciśnienia pow ietrza, k tó ra sprow adziła nanow o w iatry północno-

zachodnie. P o d ich działaniem tem p eratu ­ r a coraz bardziój się zniżała, p rzy zm iennej pogodzie; najzim niejsze dni w tym p ery jo- dzie były w Niem czech 26 i 27, a u nas m iej­

scami jeszcze i 28.

T en stan rzeczy u leg ł zm ianie dnia 29, gdy depresyja barom etryczna zjaw iła się na zachodzie Irla n d y i, a w następnych dniach przesunęła się ku północo-w schodo­

wi; w skutek tego nanowo w iatry południo­

w o-zachodnie zaczęły wiać w rozw ażanym obszarze. L ecz w iatry te były połączone z deszczem i niebem pochm urzonem i z te ­ go pow odu tem p eratu ra w zrastała bardzo powoli.

N ajw yższą tem p eratu rę na naszych sta­

cyjach 34° C obserw ow ano w Sannikach d n ia 20; najniższą — 1,3° C dn ia 13 także w S annikach i — 1,5° C w M ińsku G uber- nijalnym .

N ajw ięcej

wody

spadłej

z desz­

czu zebrano w Sannikach 50,3 m m .

W W arszaw ie najw yższy stan barom etru 758,1 mm obserwowano dnia 23, najniższy 740,7 mm dnia 14. Najw yższą tem p eratu rę + 2 9 ,6 ° C notow ano d n ia 20, najniższą + 2 ,0 ° C dnia 13. W ody z deszczu w ciągu całego m iesiąca spadło 26,2 mm; najw ięcej w ciągu jednej doby 6,3 m m dnia 2.

W . K .

OGŁOSZENIA.

P A M IĘ T N IK F IZ Y JO G R A F IC Z N Y .

W yszedł z d ru k u tom Y I I za r. 1887. W ydaw nictw o P am . F iz. przy jm u je pren u m e­

ra tę na tom V I I I w ilości 5 rb. w W arszaw ie, a 5 rb. 50 k. z przesyłką. N ow i p renum era- torow ie i nabyw cy tom u Y I I m ają praw o do kupow ania tomów z la t poprzednich po cenie p renum eracyjnej.

WSZECHŚWIAT

TYGODNIK POPULARNY, PO ŚW IĘCO N Y NAUKOM PRZYRODNICZYM

•wycłioćLzi -w W a r s z a w i e cd 1BS1 r.

T . I D . E V E R E T T .

JEDNOSTKI I STAŁE FIZYCZNE

p rzek ład J . J . B oguskiego, w ydanie z zapomogi K asy im. M ianowskiego, staraniem redakcyi

W szechśw iata. W arszaw a, 1885. C ena rb. 1 k. 20.

(4)

x x i v WSZECHŚWIAT. "Nr 31.

BIBLIJOTEKA PRZYRODNICZA WSZECHŚWIATA.

w ydaw ana z zapom ogi K asy im. M ianowskiego.

O P U Ś C IŁ Y P R A S Ę

D V C E T E C D I? ,O L O C 3 -II

przez H. Mohna, przełożył St. K ram sztyk,

8° str. X V I, 318, V I z 43 drzew orytam i w tekście, oraz 24 tablicam i litografow anem i,

c e n a rb. 2.

D A W N IE J W Y S Z E D Ł

Krótki Przewodnik do zajęć praktycznych z Eotaniki mikroskopowej

przez dra Edwarda Strasburgera,

prof. uniw . w Bonn,

8° str. X , 368, V I ze 115 drzew orytam i w tekście.

c e n a r b . 2 .

P ren u m erato ra wie W szechśw iata, w noszący p rz ed p łatę w p ro st w redakcyi, za nadesłaniem po rb. 2 na każde z dzieł pow yższych, mieć j e będą, przesłane pod opaską pocztową.

Z N A JD U JE SIĘ POD PRASĄ:

Prac mafematycino-fizycznych tom I,

T r e ś ć :

D ział pierwszy: Rozprawy.

1. O praw dopodobieństw ie błgdów p rz y p a d k o ­ wych; przez W ład. Gosiewskiego.

2. W łasności i n iek tó re zastosow ania w rońskia- nów; przez S. D icksteina.

3. S tudyja n a d praw em C Ierk-M axw ella; przez W ład . N atansona.

4. O zad an iu T aita; przez tegoż.

5. O obliczaniu blasku obrazów optycznych p rz y układzie soczewek k ulistych; przez A. H ołow iń- skiego.

6. O m etodzie oznaczania rosszerzalności cieczy, przez J. J . B oguskiego.

D ział drugi: Sprawozdania.

A. 1. W iadom ość o obserw ato ry ju m w P ło ń sk u i o p racach ś. p. J a n a Jgdrzejew ioza w dziedzinie a stronom ii i m eteorologii; prze* J . K ow alczyka.

2. W iadom ość o p raco w n i fizycznej Muzeum przem ysłu i rolnictw a w W arszaw ie i p ra c a c h w niej w ykonanych; przez J. J. Boguskiego.

B. 1. Przegląd p ra c z dziedziny g ie o m e try i w ie ­ low ym iarow ej; przez S. D icksteina.

2 . 0 podstaw ach cynetycznej te o ry i gazów ( dysku- sy ja pom iędzy T aitem a B oltzm annem ); przez W ł.

N atansona.

3. Poglądy P la n c k a na zasadg zachow ania e n e r ­ gii; przez E d w . N atansona.

C. S p raw ozdania z piśm iennictw a polskiego w d zied z in ie n a u k m atem atyczno-fizycznych, za la ­

ta 1886 i 1887 (stanow iące ciąg dalszy w zakresie przytoczonych nauk, w ydaw nictw a p. t. „Spraw ozd.

z piśm iennictw a naukow ego polskiego w dziedzinie n au k m atem atycznych i przyrodniczych; tom ów 4, za lata 1882 do 1885); przez J. J. Boguskiego, A. Czajewicza, S. D icksteina, W ł. Gosiewskiego, A. H ołow ińskiego, L. Kleckiego, S. K ram sztyka, Edw . N atansona, W ład. N atansona.

WIELKI IIKROSKOP

po ś_ p. CT^cłrze

do s p r z e d a n i a

w m agazynie optycznym G. Gerlacha.

A P T E K A

Wendy i W io r o p r s łie g o

45. Krakowskie Przedmieście. 45.

w W A R SZA W IE,

P o siad a na składzie:

BARW NIKI I PRZETWORY

do badań mikroskopowych,

z fab ry k i G riiblera w Lipsku, i innych.

3 - 3 . ft03B0JieH0 I],eH3ypoio. Bapm aBa 15 Ii o j i h 1£88 r. D ru k E m ila Skiwskiego, W ąrszawa, Chm ielna X 26. j

(5)

M 31. Warszawa, d. 29 Lipca 1888 r. T om V II.

TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.

PRENUMERATA „W S Z E C H Ś W IA T A ."

W Warszawie: rocznie rs. 8 k w artaln ie „ 2

Z przesyłką pocztową: rocznie „ 10 półrocznie „ 5

Prenum erow ać m ożna w R edakcyi W szechśw iata i we w szystkich k sięg arn iach w k ra ju i zagranicą,.

Komitet Redakcyjny stanowią: P. P. D r. T. Chałubiński, J. Aleksandrowicz b. dziek. TJniw., K. Jurkiewicz b, dziek.

Uniw., mag K. Deike, mag.S. Kramsztyk, W ł. Kwietniew­

ski, W. Leppert, J . Natanson i mag. A. Ślusarski.__

„W szechśw iat" przy jm u je ogłoszenia, k tó ry c h treśó m a jakikolw iek zw iązek z nauką, n a n astępujących w arunkach: Z a 1 w iersz zw ykłego d ru k u w szpalcie albo jego m iejsce pobiera się za pierw szy ra z kop. 7 '/aj

za sześć następnych razy kop. 6, za dalsze kop. 5.

^ .ćLt&s

!EBed.a,łs:cyi: Krako-wsMe-Frzedm.ieście, JSTr 66.

(6)

482

WSZECHŚWIAT.

SZAROTKI

LEONTOPOD1UM STELLA TU M (Linek).

I.

Nie w iele je s t roślin alpejskich tak d ro ­ bnych a ta k głośnych i pospolicie znanych ja k szarotki. K tokolw iek w raca z A lp szw a jcarsk ich , baw arskich czy naszych, z pew nością się z niem i zapoznał i jak o pam iątkę lub upom inek z sobą do domu przyw iózł.

S ław ę sw ą i piękność zaw dzięczają sza­

ro tk i kw iatostanom , tw orzącym gw iazdko- w ate bukieciki, o niew ielkim środku, s k ła ­ dającym się z drobnych m szystych koszycz­

ków, właściw ych w szystkim roślinom złożo­

nym (Com positae), ale otoczonych tu licz- nemi prom ieniam i biało - k u tn ero w aty ch p rzy k w iatk ó w , tw orzących w łaśnie ową

wielką gw iazdę koło m niejszego środka.

P odobnie ja k większość alpejskich roślin, szarotki przepędzają-zim ę w letarg u, k ry ­ ją c swe pędy pod ziemią. Z tych podzie­

m nych kłączów w ychodzą latem małe k ę p ­ ki odziom kowych liści z w ierzchu zielonka­

w ych i delikatnie spilśnionych, spodem bia­

ło - kutnerow atych, k ształtu rów now ąsko lancetow atego, tępych, w nasadzie ry n ie n ­ ko watych, czerw onaw ych i szeroko ob ejm u­

jący ch łodygę. W starych okazach wycho­

dzi nieraz k ilk a kępek z jed n eg o kłącza i ta­

kie rośliny tw orzą zbite darnie.

P ę d y kw iatonośne b yw ają różnej d łu g o ­ ści, w ielkie dochodzą i dw u decym etrów . Ich łodyga je s t k u tn ero w ata, o k ry ta nieli- cznemi liśćmi, lancetow atem i, tępem i, sie- dzącemi i w półobejm ującem i łodygę. Na

A v ie r z c h o lk u

stoi gw iazdko w aty bukiecik, czasem ledw o tak w ielki j a k koszyczek ru m ianku, innym razem dorod ny ja k o g ro ­ dowy aster.

W ielkość gw iazdki je s t niezależna od ilo­

ści koszyczków, które w jćj środku stoją, zależy tylko od okazałości szarych p rz y ­ kw iatków , k tó re je prom ienisto otaczają.

Czasem przy licznych koszyczkach, tw o rz ą ­ cych zbity bukiecik, p rzy kw iatk i są k ró tk ie, innym razem p rzy nielicznych koszyczkach

N r 31.

szare prom ienie gw iazdy są bardzo długie i cały kw iatostan je s t wówczas okazały, za­

zwyczaj mni(5j zbity, w idocznie rozdziela się na pojedyńcze gałązki. W takich w ła­

śnie razach m ożna bez trudności zbadać złożenie całego k w iatostanu szarotek.

W idać więc, że łodyga kw iatostanu koń­

czy się jednym koszyczkiem , któ ry n a tu ra l­

nie zajm uje sam środek kw iatostanu. Jestto koszyczek pierw szego rzędu. Poniżej tego koszyczka stoi w około łodygi kilka p rzy ­ kw iatków ; bywa ich conajw yżej osiem; one to stanow ią najdłuższe i najokazalsze p ro ­ m ienie całej gw iazdki i z ich kątów w ycho­

dzą boczne kw iatostany. Z k ąta każdego takiego p rzyk w iatka wychodzi pąk, którego łodyga zrasta się p raw ie n a

całej

długości z liściem, z któ reg o w yszła ') i kończy się znów na w ierzch ołk u koszyczkiem , koszycz­

kiem d rugiego rzędu. Poniżej tego k o ­ szyczka stoją zazwyczaj na lewo i praw o dw a p rz y k w iatk i zw rócone ku obwodowi i k rótsze od głów nych prom ieni. N a tem kończy się często system rozgałęzień, ale n ieraz idzie jeszcze dalej. W takich razach z k ątó w przy kw iatk ów drugorzędnych w y­

chodzą p ęd y kończące się znów koszyczka­

mi i m ające poniżej nich na łodydze jeszcze po dw a drobne przykw iateczki, podobnie ja k w szystkie inne siwe i podobnie ku ob­

wodowi całej gw iazdki zw rócone, ale bar­

dzo m aleńkie. Najbogaciej rozgałęziony kw iatostan szarotki m a więc koszyczki trzech rzędów . A ilość koszyczków w ca- łej gw iazdce zależy od tego, ile je s t prom ie­

ni głów nych i czy te prom ienie d ają jeszcze kw iato stany i trzeciego stopnia.

C ały kw iatostan szarotki je st więc wierz- chołkow aty, składa się z koszyczków ze­

brany ch w sk rę tk i.

K ażdy pojedyńczy koszyczek je s t naze- w nątrz b iało -k u tn ero w aty od włosów, po­

kryw ających gęstą pilśnią łuski dachów ­ kow ato ułożone, suchaw e i na brzegu rdzaw e.

Za m łodu jeg o środek je st w klęsły, a z k ra ju w ychodzą w kilku szeregach białe n i­

teczki w w ierzchołku rozwidlone; następnie

*) Z ra sta n ie się kw iatostanu z przykw iatkiem ,

7. k ą ta którego w ychodzi jego pęd, nie je s t niczem osobliwem, w idać to w ybornie np. u naszych lip.

(7)

niteczki te zsychają się, a środek koszyczka staje się w ypukły i składa się z zielona wych, pięcioząbkow ych ru rek , z k tó ry ch wychodzą żółte czopki; wreszcie koszyczek przechodzi do trzeciego stanu rospadania się na m aleń­

kie perzynki, które w iatr unosi.

T e różne w yglądanie koszyczków , zależ­

ne od ich w ieku, pochodzi stąd, że kw iaty skrajne kw itną przed środkowem i i że te skrajne są różne od środkow ych: kształtem kielicha, korony i płcią.

K w iaty skrajn e są żeńskie. S k ład ają się z dolnej zalężni, z puchu zastępującego k ie ­ lich, którego zadzierzyste n itk i są w w ierz­

chołku najwęższe, z korony nitkow atej, to je s t będącój ru rk ą przezroczystą, ku górze zwężoną i rozdzieloną tu n ieregularnie na trzy lub cztery ząbki, przez środek której przechodzi szyjka, długa, biała, w ystająca wysoko poza kraj ru rk i i rozw idlająca się na dw a znam iona.

K w iaty żeńskie stoją na k ra ju koszyczka w trzech mnićj więcej szeregach. Skoro przekw itną, szyjki i znam iona ich stają się b runatne, korona w iędnie, zalężnia zaczyna się przekształcać w drob ną, zadzierzystą niełupkę. W ów czas dopiero rozw ijają się liczne środkow e k w iaty męskie.

W kw iatach męskich zalężnia je s t zm ar­

n iała i nie posiada wcale szyjki, puch sk ła­

da się z włosów podobnych ja k w kw iatach skrajnych, ale zgrubionych w w ierzchołku.

K orona je st zielonawa, ru rk o w ata, pięcio- ząbkowa. W y stają z niej spojone pylniki, pod postacią żółtych czopków.

M ożna więc powiedzieć, że kw iatostany szarotki są przedsłupne. N a tu raln ie, że jć j koszyczki zakw itają z kolei pow staw ania.

N aprzód kw itnie środkowy, potem d ru g o ­ rzędne, a wreszcie trzecio rzęd n e, jeżeli w danym kw iatostanie istnieją. To też nie­

raz środkow y koszyczek ju ż d o jrza ł i o bra­

ca się w perzynki, kiedy sąsiednie w ysypu­

ją pyłek, a n ajskrajniejsze w ysuw ają do­

piero szyjki z białem i w idełkow atem i zna­

m ionami.

II.

Nazwa L eontopodion spotyka się u D io- skoridesa (IV , 129). T ru d n o rostrzygnąć, ja k ą roślinę m iał na m yśli ten ojciec bota­

niki lekąrskiój, bo opis jego je st niedokła-

N r 31. 483

dny. Nasz Szymon Syreński w swym ziel­

niku, wyszłym w roku 1613, podaje zab a­

w ną ra cy ją dlaczego opis niedokładny, bo mówi: „Czego je d n a k Dioscorid niedołożył, um yślnie opuszczając dla niepoznania tego ziela ku nieuczciwym rzeczom i nieprzy­

stojnym służącego11 (1. c. p. 1300). Tę n ie­

przystojn ą rzecz sam je d n a k pow tarza, do­

dając w użytkach; „P ow iadają, że na szyi noszona je d n a m iłość ludzką". M ylił się z pew nością m istrz Szymon, tłum acząc n ie­

dokładność dioskoridesowego opisu, bo to rzecz pow tarzająca się często u tego greka.

P rzecież je st rzeczą praw dopodobną, że m iał on na myśli nie naszą roślinę ale inną, a m ianowicie E v ax pygm aeus.

Z P lin iu sa żadnej też pewności pod tym względem niemożemy nabyć, bo wspom i­

na w praw dzie d w uk rotn ie leontopodion (X X V I, 34 i 79), ale podaje tylko jeg o uży t­

ki lekarskie bez opisu.

S ontheim er, tłum acz dzieła arabskiego pi­

sarza E b u B aitara, w ykłada je d n e z roślin przez niego wspom nianych na szarotki, ale z opisami arabów jeszcze gorzej rzecz stoi, niż z opisami starożytnych pisarzy i żadnćj pewności mieć tu nie można.

D opiero najsław niejszy w ykładacz D io- scoridesa, w epoce renesansu, P ie rr A ndreo M atthioli, w edycyi swego dzieła z roku 1565 '), opisuje z pew nością naszą roślinę pod nazw ą L eontopodium verum . To też ju ż nasz Siennik, w trzy lata potem , w „W y­

kładzie im ion tru d n y c h 11 pod liczbą 171 wspomina o szarotkach, tłum acząc m atthio- lową nazwę na „Języczki siw e11 i pod tą sa­

mą nazw ą opisuje je Syreński, ja k wyżej wspom niano, w r. 1613. M istrz Szymon podaje m iejsca tej rośliny tak: „Bosną po­

spolicie na górach w cieplejszych k rainach od naszych”, nie zn a ł je j więc z T atró w .

K aro l L innó w pierw szem w ydaniu sw o­

ich Species p lan tarum z r. 1753 d aje ro śli­

nie nazw ę w edług swojej podw ójnej n o ­ m enklatury: G naphalium leontopodium (p. 855).

P ersoon w r. 1807 tw orzy wśród rodzaju G naphaliu m dla naszego g atu n k u osobną sekcyją (Euch. I I , p. 432), a R o b ert B row n,

’) N iem a je j w edycyjach pop rzed n ich np. z ro ­ ku 1554, 1558 i 1562.

WSZECHŚWIAT.

(8)

484

WSZECHŚWIAT.

N

l

- 31.

w dziesięć la t potem , uzasadnia potrzeb ę utw orzenia osobnego ro d z a ju (L in. T ransac.

X II, p. 124), k tó ry p rz y jm u je w ro k u 1819 m onograf roślin ro d zin y złożonych Cas- sini (B uli. soc. p h il, p. 144), nazyw ając ga­

tunek L eontopodium alpinu m . P od tą n a ­ zw ą je st on dziś pow szechnie znany i w róż­

nych florach opisyw any, ale niesłusznie.

P isząc ten a rty k u ł bow iem i spraw dzając h isto ry ją tego g a tu n k u , przekonałem się, że w ro k u 1778 de L a m a rc k w swojój F lo rze fran cu sk iśj (II, p. 58) nazw ał roślinę F ilag o stellata. P rzenosząc więc dziś ten g atu n ek do innego rodzaju, trzeba, w edług praw pierw szeństw a, p rzy jąć gatunkow ą nazw ę L am a rck a, o którój dziw ną rzeczą wszyscy zapom nieli, i nazwać go L eontopodium stellatum .

Co do pokrew ieństw a, ja k ie rodzaj ten zajm uje w śród roślin złożonych, to poglądy na tę kw estyją zm ieniły się w ostatnich do­

piero czasach. W iadom o, że jeszcze w z e ­ szłym w ieku T o u rn e fo rt rozdzielił złożone na takie, k tórych koszyczki m ają same kw ia­

ty ru rk o w a te , albo same języczkow ate, albo środkow e ru rk o w ate, a s k ra jn e ję z y c z k o ­ w ate. T en p o d ział tk w ił we w szystkich późniejszych system atach. Niedość z w ra ­ cano uw agi na to, że w koszyczkach z kw ia­

tam i rurko w atem i czysto sk rajne, chociaż n ie są języczkow ate, są przecież grzbieciste.

D opiero B entham , w ro k u , ja k mi się zdaje, 1864, stw orzył całkow icie in n y system zło­

żonych, k tó ry w raz z H ookerem p rz e p ro ­ w adził i w I I tom ie G enera p lan taru m (1876, p. 163 et seq.). R ozdzielono tu zło­

żone na X I I I rzędów . W niek tó ry ch z nich koszyczki m ają k w iaty środkow e ru rk o w a ­ te, a sk ra jn e bądźto języczk ow ate bądź od­

m iennie ru rk o w a te (n itk o w ate ). D o tak ie­

go w łaśnie rzędu, nazw anego Inuloideae, omanowate, zaliczają ci autorow ie i rodzaj Leontopodium , pom ieszczając go obok in ­ nych nieśm iertelników i podając, że należy do niego pięć gatunków europejskich i azy- jaty ck ich , wszystko roślin górskich.

L eontopodium stellatum rośnie w P ir e ­ nejach, w J u ra , w A lpach, K a rp a ta c h i K roacyi. T ak tw ierdzą floryści (Nym an, F l.c u r ., p. 383), ale pow ątpiew am , czy ściśle p o rów nyw ano okazy z różnych stro n E u ­ ro p y pochodzące i czy niezadaw alano się

w oznaczeniu poprostu tak ch arak tery sty ­ cznym pokrojem rośliny. Zbieram teraz

| w ogrodzie botanicznym krakow skim sza­

ro tk i pochodzące z różnych A lp i rzecz spraw dzę. Dziś m uszę ju ż zaznaczyć, że opis roślin D elfinatu podany przez L am a rc­

ka, jeżeli je st dokładny, to się niezgadza z tym , k tó ry skreśliłem powyżój, na podsta­

wie roślin K arpack ich .

W Polsce rośnie szarotka tylko w T a ­ tra c h i to na w apiennym podglebiu, scho­

dząc tu w yjątkow o nisko, ja k na alpejską roślinę, bo w ed ług pana Łapczyńskiego (P am . F izy j. t. I I I , str. 241) poniżćj 1000 m etrów . G órale n azyw ają j ą szarotkam i lub sukiennikiem , goście niekiedy i kociemi łapkam i. S potyka się ją ju ż w najbliższych dolinach Zakopanego, ale okazy są tem św ietniejsze, to je s t bardziój biało opilśnio- ne, im z wyższych stanow isk pochodzą.

U d erza to zw łaszcza w okazach, k tóre przeniesione są n a rów ninę i stają się tu zielonaw o-szare.

S zaro tki d ają się doskonale hodować i j e ­ stem pew ny, że bez trudności dałyby się zaaklim atyzow ać w dolinie O jcow skiój.—

W ja k i sposób m ożna alpejskie rośliny ży­

we zbierać, przew ozić i hodow ać, o tem in ­ nym razem powiem ogólnie.

J ó z e f Rostafiński.

A ST R O N O M GDAŃSKf.

Wspomnienie w 200-ną rocznicę śmierci.

(D okończenie).

N ie b ra k ło Heweliuszowi licznych dow o­

dów u zn ania u współczesnych, swoich i ob­

cych, bo naw et w ro k u 1664 królew skie to ­ w arzystw o naukow e w L ondynie zam iano­

w ało go swoim członkiem, a wogóle był on w wielkiój estym ie u anglików i dokładność jeg o obserw acyj wielce tam była ceniona;

nie pom inęły go je d n a k i rozm aite kłopoty.

P o 27 latach pożycia zm arła mu w r. 1662

(9)

N r 31.

WSZECHŚWIAT.

485 żona, a całe gospodarstw o dom owe i kłopo­

ty spadły znów na jego głowę. O dryw any przez nie od sw ych p rac w obserw atoryjum , po ro k u żałoby ożenił się poraź drugi z E lżbietą K oopm ann, córką kup ca gd ań ­ skiego. Z nićj doczekał się syna, którym niedługo się cieszył, bo ten po ro k u unrnrł, a nie dochow ał się ju ż innego spadkobier­

cy swojego imienia, prócz trzech córek, z których potomstwo przynajm niej po ką- dzieli pozostało.

Dotychczas H ew eliusz nic jeszcze o k o ­ m etach nie pisał, bo j a k d la w szystkich ówczesnych astronom ów , ta k i dla niego był to tru d n y orzech do zgryzienia. Z p rze­

strachem zawsze na te ciała niebieskie p a­

trzano i w m yty je ubierano, z k tórych n a ­ leżało je w przód otrząść, aby j e przystępne- mi naukow em u i ścisłem u trak to w a n iu uczy­

nić. Z byt rzad k ie, a przytem niespodzie­

wane pojaw y kom et, lub też niedostatecz­

ność ówczesnych narzędzi do ich śledzenia używ anych, daw ały także zbyt m ało m ate- ry jału , na którym by oprzeć m ożna było teo­

retyczne a g runtow ne ich badanie, lub też prow adziły niecierpliw ych do staw iania hi­

potez, jed n a dru g ą w alących i nie w y trz y ­ m ujących k ry ty k i. T ak stało się i z H ew e­

liuszem. Zaledw ie poraź pierw szy u jrza ł kom etę, k tóra się pod koniec G ru d n ia 1652 roku na niebie zjaw iła, ju ż po trzy ty g o ­ dniowej je j w idzialności i obserw ow aniu zapragnął pisać o kom etach, przekonany, że coś lepszego, niż jeg o na tej drodze poprze­

dnicy, napisze. P oniew aż je d n a k wydanie szum nie zapow iadanego dzieła tego z róż­

nych powodów zb y t długo się zwłóczyło, chcąc więc ciekawość uczonych choć czę­

ściowo tym czasem zaspokoić, zw łaszcza, że m ateryjał swój w zbogacił jeszcze obserw a- cyjam i kom et z lat 1661,1664 i 1665, wydał w i-oku 1665 rospraw ę p. t. „P rodro m us Com eticus e tc .“, w której obserw acyje i r a ­ chunki kom ety z r. 1664 pomieścił, a nadto także zarys swej teoryi kom entarnej. N ie­

fortu n n a to była p raca i sprow adziła mu wiele n a teraz i na potem przykrości. A stro­

nom francuski A . A uzou t w ykazał liczne w niej błędy obserw acyjne i podniósł cięż­

kie zarzu ty przeciw jego teoryi. H ew eliusz zbytnio w sobie zaufany b ro n ił się z g o rli­

wością godną lepszej sp raw y , a naw et obro­

nę swoję ogłosił w piśmie w ydanem w r o ­ ku 1666 p. t. „Mantissa P ro d ro m i com etici etc.“, poczem, gdy zwłaszcza d ru k głó w n e­

go dzieła był ju ż daleko posunięty, w ydał je w ro k u 1668 p. t. „Com etographia etc.“.

D zieło to, rozdzielone na dwanaście ksiąg obejm ujących 913 fol. stron, nie przyniosło mu, ja k łatw o zrozum ieć po tem, cośmy po­

wyżej pow iedzieli, zaszczytu, a cała jeg o zasługa w tem, że zw rócił tam uw agę na w ielkie znaczenie kom et dla astronom ii, j a ­ koteż, że pierw szy rzucił m yśl, w praw dzie niezdecydow aną, ale później rozw iniętą i udow odnioną, że d rogi kom et są parabo- licznemi, a przynajm niej krzyw em i w klę- slemi względem słońca. W pierw szych sze­

ściu księgach zebraw szy w szystkie obser­

wacyje i rachunki, a zarazem sposoby o b li­

czenia drogi kom ety z r. 1652, je j odległo­

ści od ziemi i wielkości, w n astępnych p o ­ d aje teo ryją ogólną komet, a m ianowicie mówi tam o m ateryi kom etarnój, ich u stro ­ ju , kształcie, ich ogonach i t. p., na końcu zaś podaje obserw acyje kom et ostatniem i czasy przez się w idzianych, a wreszcie za­

m yka wszystko h istoryją kom et, w idzianych od czasów potopu aż do r. 1665.

P o w ydaniu tego dzieła H ew eliusz n ie ­ długo odpoczyw ał. Ju ż w ro k u 1672 w y­

dał m ałą rospraw ę o komecie w tym że ro k u w idzianej, w następnym zaś, t. j. 1673, je ­ dno z najlepszych dzieł swoich p. t. „M a- chinae coelestis pars p rio r etc.“, które i ze­

w nętrzną form ą i w ew nętrzną treścią p ra ­ wdziw ą mu chlubę przyniosło. W dziele tem, obejm ującem blisko 500 fol. stron i 30 bardzo pięknie ry ty ch tablic, podał histo­

ry ją astronom ii od najdaw niejszych czasów i swojego zaw odu astronom icznego, opisał wszystkie swoje n arzędzia i rysunkam i opatrzył; mówi

dalej

o sposobach dzielenia narzędzi, o w yznaczaniu linii południkow ej i zboczenia m agnetycznego, o zegarach, spo ­ sobach o brabiania i polerow ania socze­

wek i t. p.

Mimo niezaprzeczenie w ielkiej w artości tego dzieła, w ydanie jego sprow adziło mu w iele przykrości, zap lątało go to bowiem w długi spór z R obertem H ookem , sek reta­

rzem królew skiego to w arzystw a naukow ego

w L ondynie, k tó ry w ro k u 1674, w piśmie

przez się tamże w ydanem , m ałą dokładność

(10)

486

WSZECHŚWIAT.

N r 31.

obserw acyjom H ew eliusza zarzucił. P o w o ­ dem zaś tych zarzutów było to, że H ew e­

liusz do swych n arzęd zi m ierniczych, t. j.

sekstan tó w ,o k tan tó w i t. p., nie chciał lu net zastosować lecz u ży w ał tylko przezierników (diopter) ocznych, czyli, inaczej mówiąc, przy pom iarach k ątó w n a niebie gołem okiem obserw ow ał. B yło to skutkiem p rzy ­ zw yczajenia się jeg o do sw ych narzędzi i do tego sposobu obserw ow ania, w czem przez lat tyle wielkiej n a tu ra ln ie nabył w praw y, a było także i skutkiem zarzutów , ja k i l u ­ netom w ten sposób zastosow anym i jeszcze niezbyt udoskonalonym podówczas staw ia­

no. S pó r z H ookem , p rz y k ry bardzo dla H ew eliusza, zakończył się dopiero w roku 1679, a to, gdy po wielu jeg o prośbach i wzyw aniach londyńskie tow arzystw o n au ­ kowe wysłało do G dańska astronom a E . H al- leya, z poleceniem , ażeby się tenże n a m iej­

scu zapomocą. w spółczesnych obserw acyj z H ew eliuszem i zapom ocą przyw iezionych przezeń z sobą narzęd zi z d io p tram i tele- skopow em i robionych, o stanie rzeczy p rz e­

konał. Z w ycięską rę k ą w yszedł z tój sp ra­

wy H ew eliusz, po k ilkoty godniow ych bo ­ wiem w spólnych obserw acyjach i ich z sobą zestawieniu, w ydał m u H a lle y pism o po ­ św iadczające tru d n ą do uw ierzenia d o k ła­

dność jego narzędzi jakoteż obserw acyj.

D ru g ą część powyżej w spom nianego dzie­

ła, t. j. „M achinae coelestis pars p osterior etc.“ w ydał H ew eliusz w r. 1679, a d ed y ­ kow ał j ą w w dzięcznych słow ach królow i Jan o w i Sobieskiem u. O bejm uje ona około 900 fol. stro n i 42 tab lice przezeń rytych.

Jestto zbiór je g o obserw acyj zaćm ień, okul- tacyj, w zajem nych odległości gw iazd, ob­

serw acyj słońca, księżyca i p lan et i t. p.

N iew iele egzem plarzy tego ta k kosztow ne­

go dzieła w św iat się rozeszło skutkiem najw iększego nieszczęścia, ja k ie go teraz spotkało. D nia 26 W rześn ia 1679 ro k u w ybuchł pożar, podłożony mściwą rę k ą j e ­ dnego z domowników, a w tym pożarze p o ­ szło z dym em całe obserw atoryjum ze w szy- stkiem i narzędziam i, zbioram i, zapasem w y­

daw nictw , z d ru k arn ią i zakładem miedzio- rytniczym . U ratow ano tylko klisze mie- dzio ry tn icze i n iektóre prace do d ru k u p rzyg oto w ane.

B y ł to w ielki cios dla blisko 70-letniego

ju ż H ew eliusza, ale nie pow alił on go w ca­

le. W sp arty m ateryjalnie, szczególniej przez k ró la Sobieskiego, w ziął się energicznie do odbudow y dom ów, a następnie i do sporzą­

dzenia sobie najniezbędniejszych narzędzi astronom icznych. W ro k u 1680 w idzim y go "już obserw ującego kom etę, a od S ier­

pnia 1682 rok u prow adzącego stale j a k da­

wniej swe obserw acyje na odbudow anem ob serw atoryjum . R ospoczął teraz jak b y d ru g ą epokę życia, wziął się skrzętnie do w ykończenia pozaczynanych dzieł nowych, k tó ry ch jeszcze k ilk a m iał n a planie. J e ­ dno atoli tylko udało m u się jeszcze wydać przed śm iercią, t. j . „A nn us clim actericus etc.“ w ro ku 1685, w którem podaje obser­

w acyje od czasu pożaru zrobione, opisuje spór z H ookem , pobyt H alley a w G dańsku, a wreszcie obserw acyje z lat 1662 do 1685 n ad zm iennością gw iazdy M ira (przezeń tak nazw anej) prow adzone. N a w ydanie reszty dzieł, k tó ry ch d ru k rospoczął, siły mu ju ż nie dopisały. W iek, zgryzoty i spór z H o o ­ kem bardzo te siły podkopały. P o raź o sta­

tni obserw ow ał jeszcze dnia 8 M aja 1686 r.

zakrycie Jow isza, a po dw unastotygodnio- wem przykuciu do łóżk a duch jego opuścił tę ziem ię d. 28 S tycznia 1687 r.

Z w łok i złożone zostały w kościele

S*ej

K a ta rzy n y , a nad niem i zn a jd u je się po­

m nik, postaw iony p rzez jeg o p raw n u k a w r. 1780.

Je d e n z pierw szych pospieszył k ró l Ja n Sobieski z pismem kondolencyjnem do p o ­ zostałej po H ew eliuszu wdow y, a w niem zapew nił

jej

także dalszy pobór pensyi 1000 zł. rocznie mężowi w ypłacanych. P rz y

takiej

to pom ocy nie zam knęła się jeszcze księga pracow itego żyw ota H ew eliusza.

W dow a bowiem przep ro w ad ziła dalej d ru k dzieła, rospoczęty jeszcze przez H ew eliusza, któ re w ro k u 1690 w yszło p. t. „P rodrom us A stronom iae, cum catalogo fixarum, et fir- m am entum Sobiescianum etc.“ D zieło to, w n ajw dzięczniejszych słowach dedykow a­

ne przez w dow ę królow i Janow i I I I , sk łada się z trzech części, z których pierw sza je st widocznie ułam kiem zaginionej może w cza­

sie p ożaru obszerniejszej pracy z dziedziny

astronom ii teoretycznej, d ru g a je st k atalo ­

giem obejm ującym pozycyje 1888 gwiazd,

z k tó ry ch 938 zostały przez samego H ew e­

(11)

N r 31.

WSZECHŚWIAT.

liusza wyznaczone, wreszcie trzecia część, zatytułow ana „Firm am entum Sobiescianum 11, je st to zbiór tablic przedstaw iających kon- stelacyje, objęte poprzednim katalogiem gwiazd. T ablic tych, przepysznie rytow a- nych, je s t 56 w form acie arkuszow ym .

To był ostatni ju ż z poza g ro b u głos H e ­ weliusza, którym się do uczonego świata na pożegnanie odezw ał, a echo jeg o dochodzi jeszcze do nas i brzm ieć będzie zawsze

w uszach wdzięcznych rodaków .

S padkobiercy H ew eliusza nie poszanow a­

li należycie pam iątek po nim pozostałych.

Zapas dzieł jeg o został za bezcen pozbyty, klisze m iedziorytnicze kotlarzow i sprzed a­

ne. Na tułaczkę w obce k ra je poszedł wiel­

ki zbiór jeg o korespondencyj, z 17 fol. to ­ mów złożony, bo sprzedany został za 100 dukatów do F ran c y i, gdzie się dotychczas w biblijotece obserw atoryjum paryskiego znajduje. Poszło powoli w zaniedbanie i obserw atoryjum H ew eliusza, a dziś zale­

dw ie tylko m ały belw eder, na tem miejscu w ystaw iony, przypom ina ciekaw em u tu ry ­ ście tę św iątynię sztuki i nauki, k tó rą H e ­ weliusz przeszło przez pół w ieku ta k g o rli­

wie i z chlubą obsługiw ał.

Dziś więcój szanow aną je s t spuścizna po nim i dzieła jego poszukiw ane. P o r tr e ­ tów i w izerunków jego dosyć, ju żto w jego dziełach rytow anych przez niego samego, jużteż w ykonanych przez współczesnych mu artystów . M iędzy tem i ostatniem i zn a j­

duje się p o rtre t, robiony p rzez sław nego sztycharza gdańskiego, Jerem iasza F alck a, a którego podobiznę zamieściliśm y w ze­

szłym num erze W szechśw iata.

W W arszaw ie, w galeryi E . R astaw iec- kiego, znajduje się także p o rtre t olejny, ale bez podpisu m alarza. Na cześć H ew eliusza miasto G dańsk kazało wybić dw a m edale, których rysun ki znajd u ją się w dziele „G a­

binet m edalów polskich1*, w ydanein w ro k u 1838 przez h r. E . R aczyńskiego, pięknie zaś przechow ane egzem plarze zn a jd u ją się w zbiorach książąt C zartoryskich w K ra ­ kowie.

D aniel Wierzbicki.

487

O M ETODZIE

BADANIA NAUKOWEGO.

(Ciąg dalszy).

A żeby czytelnikow i niniejszego pisma dać przybliżone wyobrażenie o metodzie i kie­

ru n k u p racy w zakresie n au k ścisłych, za­

praszam y go, ażeby zechciał nam tow arzy­

szyć p rz y odw iedzaniu pracow ni naukow ćj i p rzy p atrzy ć się uważnie biegow i dokony­

wanych tam bad ań i doświadczeń. W y b ie­

ram y w tym celu sanctuarium lek arza z a j­

m ującego się badaniem bakteryj chorobo­

twórczych, a to pow odow ani różnem i w zglę­

dami. B akteryjolog ija stanow i bowiem je - dnę z najnow szych gałęzi n au k bijologicz­

nych, k tóra w stosunkowo k ró tk im przecią­

gu czasu obdarzyła wiedzę ludzką wielkim zasobem najdonioślejszych odkryć, a prócz tego m etoda tych badań rzuca n ajjaskraw sze św iatło n a ścisły związek, ja k i tu zachodzi pom iędzy chem ija, bijologiją i medycyną, i na w ielki postęp, jak i nau k a lekarska zdo­

łała w ostatnich czasach poczynić p rzy p o ­ mocy nau k przyrodniczych.

Przypuśćm y, że naszemu badaczow i do­

starczono pew ną liczbę św ieżych tru p ó w niedaw no padłych zw ierząt, pochodzących z większego stada, w którem grasuje z a ra ­ źliwa choroba. Stw ierdziw szy z opow iada­

nia dostawcy, że dostarczone okazy zm arły przy zjaw iskach owźj epidem ii właściw ych, badacz uskutecznia n ajpierw n ajd o k ład n iej­

sze oględziny trupów tak przez zew nętrzne ich rospatrzenie, jak o też p rz y najd ro bia- zgowszój sekcyi. Jasn ą je s t rzeczą, że dla rospoznania zm ian, zaszłych w pew n ych organach, należy jak n ajd o k ład n ićj być obe­

znanym z norm alnym w yglądem ostatnich.

D ostrzegłszy tedy pew ne m iejsca z n ie n o r­

m alnym w yglądem , badacz w ybiera z nich ślady miąszowój cieczy zapom ocą igły p la­

tynowej p rzed chw ilą ogrzanój do czerw o­

ności w płom ieniu lam pki i następnie ostu­

dzonej i przenosi je w części do przygoto­

wanych ju ż poprzednio ru re k z żelatyną

odżywczą (zatkanych w atą i odpowiednio

w yjałow ionych t. j. zupełnie wolnych od

(12)

488

przypadkow ej przym ięszki b a k te ry j), w czę­

ści zaś w m ałą, zupełnie czystą ra n k ę zw ie­

rzęcia żywego, trzym anego rów nież w zapa­

sie. Dalój przygotow yw uje z tejże samej cieczy miąszowej odpow iednie p re p ara ty m ikroskopow e, a kaw ałk i organów z podej-

1

'zanem i m iejscam i w k ład a do mocnego wy­

skoku, ażeby w następstw ie przygotow ać z nich cienkie sk ra w k i i rów nież poddać je odpow iedniem u b adaniu m ikroskopow em u.

G dy tym sposobem u wszystkich tru p ó w w d o tkniętych chorobow o m iejscach o rg a­

nów u d a się stw ierdzić obecność c h a ra k te ­ rystycznej form y bakteryj i tenże sam g a tu ­ nek rozw inie się także na odżyw czej że laty ­ nie, a zw ierzęta szczepione, w kró tk im cza­

sie zdychając, okażą w org an ach c h a ra k te ­ rystyczne zm iany zależne od obecności ba­

k tery j w ykrytych u zw ierzęcia z chorobą pozornie sam odzielnie w ystępującą, w tedy badacz zdobył praw o do przypuszczenia, że od k ry ty gatunek bakteryj stanow i przyczy­

nę epidem icznej choroby. T a k dokonane w ielostronne spostrzeżenie nie stanow i j e ­ dnak jeszcze faktu, owszem je st to dotąd tylk o hipoteza jeszcze dość od dalona od stanow czego dow odu i w ym agająca jeszcze potw ierdzenia p rzez m ozolne dalsze badania.

N ależy bowiem dowieść, że sam a b ak tery ja w yw ołuje epidem ije, a nie ja k iś inny p łynny lub gazow y zarazek; że u w szystkich je d n o ­ stek, ulegających owej epidem ii, ten sam g a­

tu n ek b ak tery i daje się w ykazać i to w ta­

kiej ilości, że nie można go uw ażać za p rzy ­ padkow ą przym ięszkę; że jeg o oddziaływ a­

nie na różne części ciała je s t dość silne, aże­

by w ytłum aczyć pow staw anie chorobow ych zm ian w o rgan ach i przyczynę śm ierci. D la rosstrzygnięcia tych pytań w ypada przede- w szystkiem otrzym aną n a żelaty n ie hodo­

wlę w ielokrotnie przeszczepiać do now ych ru re k i dopiero cząsteczkę z najm łodszej generacyi takiego szeregu przeszczepień, w której ju ż nie może być śladu m iąszow e- go pły n u z o rganu dotkniętego p ierw o tną chorobą, zaszczepić zdrow em u zw ierzęciu.

G dy ta k otrzym ana sztuczna hodow la ba­

k tery j okaże te same skutki, co i epidem iczna choroba, gdy w szczepionym organizm ie silnie się rozm noży, z niego znów się sztu ­ czn ie w yhoduje i nareszcie zaszczepiona ga­

tu n k o w i zw ierząt, w k tórym spraw iła epi-

dem iję, okaże te same skutki co i ostatnia, i przy wielokrotnem p ow tarzaniu tego sze­

re g u doświadczeń otrzym a się stale je d n a ­ kow y rezu ltat, wtedy dopiero pasmo d ow o­

dowych doświadczeń uw ażać można za z u ­ pełne i w ystarczające. P oniew aż na czło­

w iek u nie m ożna uskuteczniać szczepień z bakteryj am i spraw iaj ącemi śm iertelne choroby, otrzym anie podobnych pasm d o ­ w odow ych połączone je s t z wielu tru d n o ­ ściami, a w części naw et niem ożliwe, szcze­

gólniej w takich przypadkach, gdy choroba tru d n o albo wcale nie da się przenieść na zw ierzę. P rzyczynę gruźlicy, zarażenia k arb unk uło w ego i nosaciznowego i u czło­

w ieka m ożna uw ażać za dostatecznie udo­

wodnioną, albow iem odpow iednie bakteryje d ają się stanowczo u niego w ykazać przy w spom nianych cierpieniach, sztucznie w y­

hodow ać i z hodow li skutecznie przenieść na zw ierzęta. Tyfusow e i choleryczne b a ­ k te ry je tru d n o dają się przenosić z człow ie­

k a na zw ierzęta, dlatego też stosowne bada­

n ia w ym agają jeszcze dalszych ściślejszych prac. T yfus pow rotny nie daje się ani sztucznie wyhodować, ani przeszczepić na zw ierzęta, dlatego też nie posiadam y stano­

wczo rozstrzy gających dow odów co do zn a­

czenia g rajcark ow ych b ak tery j stale w ystę­

pujących we k rw i osób dotkniętych w spom ­ nian ą chorobą. W p raw dzie,zw aży w szy e p i­

dem iczny ch a ra k te r tej choroby, stałe w ystę­

pow anie ty ch spiralnych bakteryj we k rw i i jed y n ie p rzy wspomnionej epidem ii, nie żyw im y praw ie żadnej wątpliw ości co do znaczenia ow ych b a k te ry j, lecz z n au ko w e­

go p u n k tu w idzenia należy je d n a k staw iać zawsze przy tem tw ierd zen iu znak zapytania n a dowód, że pow inniśm y je uw ażać za hy- potetyczne, dopóki nie będą dostarczone rozstrzy g ające dowody. W podobny sposób, j a k z bakteryjam i, postępuje się z pasorzy- tam i zw ierzęcem i. T u rospoznanie gatu n k u z pow odu większej objętości jed n o stk i i je j zaro d k a je st pewniejsze, sztuczna hodowla po większej części zbyteczna i niem ożliwa, ale za to m ożna w wielu razach dokonać dośw iadczenia na człowieku, ponieważ wnę- trz a k i d ają się

łatw iej

usuwać i nie spraw iają zw ykle śm iertelnych cierpień (z w yjątkiem np. try ch in , T aen ia echinococcus,D istom um hepaticum ). Istnieje dużo przykładów '

N r 31.

WSZECHŚWIAT.

(13)

N r 31.

w nauce, gdzie uczeni sami siebie albo ofiarujących się na to studentów skutecznie zarażali w nętrzakam i (np. soliteram i czyli tasiem cam i) i następnie za pom ocą odpo­

w iedniej k u racy i od nich uw alniali.

W yłożony tu w k ró tkich słow ach bieg bijologicznego i lekarskiego b adania p rz ed ­ staw ia się stosunkow o dość prostym i p e­

wnym. Tój ścisłości m etoda nie nab y ła jed n ak od razu, przeciw nie potrzeba było n ad e r długiego szeregu m ozolnych prób i doświadczeń d la w ykrycia najodpow ie­

dniejszego g ru n tu dla hodow li bakteryj, sposobu dokładnego odosobniania pojedyń- czych gatunków ,w yhodow yw Tania ich w zu­

pełnie czystym stanie, odróżniania gatunków pod względem zew nętrznej postaci bardzo do siebie podobnych, w yróżniania ich od innych ziarnistości i w ykryw ania po­

śród norm aln yah pierw iastków tkanko ­ wych.

Streszczając wyżej w yłożone dane o n a u ­ kowej m etodzie, dochodzim y do n astęp u ją­

cych wniosków: m etoda naukow a różni się od zw yczajnego, codziennego spostrzegania i w nioskow ania tą m ianowicie właściwością, że znając dobrze w ielką złudność pobież­

nych spostrzeżeń i w iększą jeszcze niepew ­ ność płytkiego w nioskow ania, usiłuje prze- dewszystkiem k rytycznie rozebrać spostrze­

żenia z uw zględnieniem w szystkich szczegó­

łów, w ykazać stałość zjaw iska i istotny p rzy ­ czynowy zw iązek z innem i zjaw iskam i, po­

sługując się przy tem m atem atycznem i obli­

czeniam i, o ile się to okaże możliwem do w ykonania, a naby te tą dro g ą analityczną dane stara się dopiero syntetycznie ułożyć w szereg logicznie zw iązanych wniosków.

M etoda naukow a odróżnia więc k ry ty c z ­ nie praw dziw ą przyczynę od ubocznego lub przypadkow ego w pływ u, hypotezę od ściśle dow iedzionego faktu, postępuje z n ajw ięk ­ szą ostrożnością i oględnością przy staw ia­

niu wniosków i przygotow uje tym sposo­

bem najw iększy sk arb wiedzy ludzkiej, k tó ­ ry przy praktycznem w nioskow aniu jed y n ie przynieść może rzetelne owoce. P ostępo­

wanie naukow e je st więc przew ażnie k ry ­ tyczne: k ry tycznie ro zbiera się spostrzeże­

nie, krytycznie bada się przyczynow y zw ią­

zek zjaw isk i pod dozorem najsurow szej k ry ty k i w yciąga wnioski z zebranych da-

489 nych i uk ład a w teoryję lub stanowcze tw ierdzenie.

G łów ne zadanie zakładów naukow ych (szkół wyższych, uniw ersytetów ) polega bez zaprzeczenia n a udzielaniu swym wy- chow ańcom ja k n a j większego zasobu wiedzy.

Lecz co to jest wiedza? W pojęciu większo­

ści społeczeństw a wiedza składa się z pstrej masy pamięciowego m atery jału, jak o tako uporządkow anego wedle pew nego systema- tu. System at m a głów nie na celu u łatw ie­

nie pam ięci przysw ojenia owego m ateryjału.

N abyta tą drogą wiedza pow inna w p rz y ­ szłości w ystarczyć na zw ykłe potrzeby co­

dzienne, w tow arzyskiem pożyciu i p rzy pełnieniu obowiązków pow ołania, lecz rz a d ­ ko kto poświęca staranniejsze zabiegi i tr u ­ dy dla pozyskania w yborow ego m ateryjału.

Owoc zebrany na zw ykłej ubitej drodze może być zbutw iały, sztucznie farbow any lub zafałszowany szkodliwem i przymięszlca- mi, p rzy prak tycznem zaś zastosow aniu może się okazać m ało przydatnym . P r z e ­ konaliśm y się powyżej, że praw dziw a w ie­

dza stanow i coś przedniejszego od dopiero co scharakteryzow anej puszki P an d o ry , składa się z wiadomości przesianych przez gęste sito k ry ty k i i uporządkow anych przy pomocy krytycznego rozum u. D la k ształ­

cącego się m łodocianego um ysłu nie w y star­

cza je d n a k proste przysw ojenie tak d o b ra ­ nych złotych ziarn wiedzy, skądże bowiem nabędzie pewności, że zeb rał rodzim e złoto?

Przecież pow inien nabyć n a własność owo krytyczne sito, ażeby się stać uzdolnionym do oddzielania plew od żyznego plonu.

O kazuje się więc, że surow y m ateryjał w ie­

dzy, dostarczany m łodzieży w zakładach naukow ych, nie może stanowić ostatecznego celu w ykładu, ale służyć pow inien jed y n ie ja k o model, na którego od tw arzaniu z a p ra ­

wia się um ysł w używ aniu narzędzi logiki i dyjalektyki. W szkole średniej m atem a­

tyka i g ram atyk a różnych język ów w p ra­

w iają ucznia przew ażnie do stosow ania m e­

tody syntetycznej, do krytycznego rozbioru abstrakcyjnych pojęć i używ ania mowy do popraw nego, jasnego i zręcznego w yrażania swych myśli. W uniw ersytecie zaś ro zb ie­

ra ją się analitycznie podstaw y nauki i stu ­ dent przyzw yczaja się do badania samych pierw iastków nauki. T u ju ż nie idzie o do­

WSZECHŚWIAT.

(14)

W SZECHŚW IAT.

N r 31.

starczanie m atery ja łu ułożonego syntetycz­

nie przez ja k iś au to ry te t, ale o sposób, w ja k i każdy szczegół w iedzy został zdo­

byty i dowiedziony, o m etodę badania, 0 w skazanie drogi, na k tó rej uczeń sam po­

w inien zbierać m atery ja ł, słow em o rozw i­

nięcie zm ysłu k rytyczneg o i spostrzegaw ­ czego. K to ra z u m iłow ał p raw d ziw ą naukę, n ab y ł istotnej zdolności krytycznej, poznał m etodę badania, osw oił się z podstawami nauko wój wiedzy, ten z łatw ością sam sobie po rad zi p rzy szukaniu ziarn p raw dy w książ­

kowej pow odzi i nie przestanie dalej śle­

dzić bezustannych postępów wiedzy. T ak dojrzały um ysł, żyw iący niezachw iane p rz e ­ konanie o stałości naukow ych podstaw , nie da się tak łatw o sprow adzić z tro p u praw d y n a m anowce fantazyi, ja k bezm yślna zg raja p u b lik i dow ierzająca najniedorzeczniejszym bajkom i plotkom .

N ie może ulegać w ątpliw ości, że m atem a­

ty ka i nauki przyrodnicze w całym swym zakresie n ajb ardziej są uzdolnione do roz­

w inięcia w spom nionych zdolności k ry ty c z ­ nych, do osw ojenia z m etodą naukow ą.

N ajlepszą zaś szkołę w tym w zględzie p rze- będzie taki uczeń, k tó ry przystąp iw szy do sam odzielnego rozw iązania naukow ej kwe- styi pod odpow iednim , Umiejętnym k ie ru n ­ kiem (np. w której z pracow ni u n iw ersy tec­

kich) z w ytrw ałością p rzep ro w ad zi cały szereg odpow iednich badań, oswoi się z ca­

łą lite ra tu rą odnoszącą się do badanej kw e- styi, p o stara się udow odnić o trzym any re­

z u ltat przekonyw ającem i dośw iadczeniam i 1 należycie obronić swoje w yniki przeciw ko w szelkim m ożliw ym , pow ażnym zarzutom . K to ra z p rz eb y ł tak ą szkołę, kto w y p ro d u ­ kow ał należycie ułożoną naukow ą rospraw ę opartą na sam odzielnie przeprow adzonych ścisłych badaniach, ten będzie p rz y g o to w a ­ ny do dalszych prac, choćby o bracających się n a innych polach naukow ych i nie stanie się tak łatwo pastw ą bezpodstaw nych u p rz e ­ dzeń lub fantastycznych pseudo-naukow ych wybryków.

(dok. nast.).

P r o f. H en ryk Hoyer.

490

V ZJAZD

^7v7-E L - W O ^ W I E .

W e d łu g zapow iedzianego p ro g ram u piąty zjazd lek arzy i p rzy ro dn ik ów polskich o d ­ był się we Lw ow ie, w ciągu dni 18-—21 L i p ­ ca. Celem w zajem nego poznania się uczest­

nicy zjazdu zebrali się dnia 17 L ip ca w ie­

czorem w lokalnościach kasyna m iejskiego, n az aju trz zaś o godz. 10-ój ran o nastąpiło otw arcie zjazdu w w ielkiej sali ratuszow ej.

P o w ita ln ą przem ow ę w ygłosił p rezydent m iasta L w ow a d r M ochnacki, poczem zab rał głos d r Czyżewicz, ja k o prezes w ydziału gospodarczego, w skład którego wchodzili nadto prof. d r R adziszew ski, prof. d r J . Zu- liński, prof. d r J . Szpilm an, p. A. K ocha­

now ski, d r M erunow icz, prof. d r P etelenz oraz k ilk u innych p rzy brany ch członków.

P o w ypow iedzeniu swój m ow y, prof. C zy­

żewicz zap ro po no w ał n a prezydentów pp.

d ra Jó zefa M ajera, p rezesa akadem ii um ie­

jętno ści w K rakow ie, d ra Ignacego B a ra ­ now skiego, profesora uniw ersytetu w W a r­

szawie, d ra K a ro la C hodounskyego z P ra g i ilir.W ło d z im ierzaD z ied u szy ck ie g o (Lwów);

na wiceprezesów: je n e ra ła lekarza H lavacsa, prof. d ra M adurow icza z K rakow a, B r. Zna- tow icza, re d a k to ra W szechśw iata z W a rsz a ­ wy i d ra G rodzkiego z P ozn an ia; na sekre­

tarzy: dra Józefa Żulińskiego (Lw ów ), ap te­

k arza p. Szym ańskiego (P oznań), d ra W ł.

N atansona (W arszaw a), docenta d ra G ra-

! bowskiego (K rak ó w ) i d ra H ilareg o S chram ­ ma (Lw ów).

P ropozycyję tę przy jęto przez aklam acyję, poczem głów ne m iejsce prezy dy jalne zajał prezes d r M ajer, a obok niego pp. d r B ara­

now ski, d r C hodounsky, d r H lavacs i inni.

P o w ypow iedzeniu p rzez d ra M ajera m o­

wy o tw ierającej zjazd, prezes kom itetu w y­

staw y hygienicznej d r Biesiadecki zap ro sił uczestników do najliczniejszego zw iedzania w ystaw y, k tó ra zainteresow ała liczne koła le k a rz y i przyrodników .

N astępnie sekretarz d r J . Szpilm an od-

i czytał d łu gi szereg telegram ów czeskich

(15)

N r 31.

WSZECHŚWIAT.

491 i polskich, m iędzy innem i i od d ra Szokal-

skiego z W arszaw y, któ ry z pow odu n ad ­ w ątlonego stanu zdrow ia osobiście staw ić się nie m ógł we Lw ow ie.

N a tem że pierw szem walnem posiedzeniu odczytano dwie rospraw y; m ianow icie hr.

W łodzim ierz D zieduszycki w ygłosił odczyt

„O w ędrów kach ptaków , a w szczególności pusty n n ik a (S y rra p tes p aradoxus),” a d r J . A. Rolle z K am ieńca Podolskiego „O dzie­

dziczności o b łąk an ia”.

P ra c a d ra R ollego, o parta na studyjach historycznych, przechodzi znacznie zakres rospraw y czysto lek arskiój; w ypada nam z treścią je j zapoznać czytelników naszych.

W ykazaw szy, że staty sty k a chorób u m y ­ słow ych słabo dotąd je s t opracow aną, autor m usiał badania swe oprzeć je d y n ie na ros- patryw aniu stan u uprzyw ilejow anego czyli rodów arystokratycznych, ja k o posiadają­

cych dokładną gienealogiją. Z astrzega się jed n ak , że nie podnosi kw estyi z celem u p o ­ korzenia rep rezen tan tó w rycerskiego n ie ­ gdyś n arodu, ani też udow odnienia, że nie posiadają oni w arunków b y tu ze względu fizycznych wadliwości. G ienealogije jego patologiczne obejm ują sto rodów , liczba po ­ koleń w aha się od jed n eg o do siedmiu; na te sto rodów składa się 1564 osób (843 m.

i 721 k.), a w g ru p ie wyżej podanej nalicza:

nerw ic um ysłow ych 142 w ypadków (92 m.

50 k.); zw yrodnień um ysłow ych 89 (46 m.

43 k.); upośledzenia um ysłow ego (rozwój in telek tu aln y na pew nym w strzym any stop ­ niu) 45 (31 m. 14 k.); co razem czyni 276 osób (169 m. i 107 k.) albo 18% . C ierp ie­

n ia zaś nerw ow e, ja k o satelici zboczeń um y­

słow ych, w yobrażają w dwóch tylko poko­

leniach, które bad ał sam au to r, 20°/0. G łó­

w ną przyczyną ja k jed n y ch tak drugich jest dziedziczność, albo siła przelew ania ch o ro ­ by z pokolenia na pokolenie. S potęgow a­

nie się tego fatalnego spadkobierstw a po­

strzegać się daje w klasach uprzyw ilejow a­

nych dopiero pod koniec X V I I I w., a p rzy ­ czyny, k tó re j e w yw ołały, to opilstw o zbyt rospow szechnione w tak zw anych czasach saskich, łączenie się m iędzy pokrew nym i i rospusta, następnie w strząśnienia, których skutkiem był uby t silniejszych organizm ów (przym usowe albo dobrow olne wygnanie).

C zynniki wyżej poszczególnione, razem wzię­

te, dopom ogły do rozw ielm ożnienia się cho­

rób w mowie będących drogą sp ad ko bier­

stw a do tego stopnia, że dziedziczność stała się p redom inującą przyczyną, dobiegła b o ­ wiem do 75% .

D ziedziczność uw aża au to r za praw o, w y­

ją tk i za m etam orfozy albo przeobrażenie dziedziczności; za wzór klasyfikacyi spadko­

b ierstw a psychiatrycznego służy mu po­

dział przy jęty przez R ibota w dziedziczno­

ści psychologicznej, o ile ten da się zastoso­

wać do zboczeń um ysłowych; stąd w ypadki objęte zebranem i przez niego gienealogija- mi patologicznem i rospadają się na:

1. Dziedziczność pojedyńczą albo bespo- średnią (rep rezen tu jącą form ę jak b y p ier­

wotną obłąkania). 2. Z w rotną albo po ­ średnią (atawizm), obejm ującą dwadzieścia cztery postrzeżenia, z k tó rych w jednym w ypadku obserw ow ał pięć om inionych po­

koleń. 3. P rzelew anie uboczne chorób u m y ­ słowych, t. j. ze stry ja albo ciotki, ju ż g r o ­ źniejsze pociąga za sobą następstw a, ja k wreszcie 4. Dziedziczność podw ójną (spad- kobierstw o po ojcu i matce), k tó ra się często kończy wygasaniem rodu, a w takich z d a ­ rzeniach, obok zboczeń um ysłowych, cały rój spraw patologicznych obsiada ród n a zagładę skazany. W historyi, gniazdo ks.

O strogskich może nam tu służyć za p rz y ­ k ład ; a i gienealogije współczesne sporo ich także nastręczają. Zw iązki m ałżeńskie m ię­

dzy pokrew nym i i opilstw o, p ow tarzające się w k ilk u pokoleniach, m ają za następstw o przypadłości właściwe tym , ja k ie wywołuje dziedziczność podw ójna, z tą tylko różnicą, że w dwóch ostatnich, u osobników wolnych od choroby um ysłow ćj, a zw iązanych p o k re ­ wieństwem z osobnikam i ju ż przez nią opa­

now anym i, spotęgow anie odnośnych zdo l­

ności um ysłowych postrzegać się daje, kiedy u zrodzonych z rodziców pokrew ­ nych brak ich na każdym niem al sp o ty k a ­ my kroku, a i form y o błąkania tu w ystępu­

jące należą przew ażnie do rzęd u nerw ic um ysłowch i to postaci w tórnych i krań co ­ wych, j a k obłąkanie ogólne przew lekłe, czę­

ściowe jednoprzedm iotow e, otępienie um y­

słu, idyjotyzm i t. d.

A le, jeżeli dziedziczność je s t praw em , to

z drugiój stron y niepodobna zaprzeczyć, że

praw o to ulega zmianom przy pewnych

Cytaty

Powiązane dokumenty

wala się różnica energji obu stanów oraz różnica energji precesyjnej, o której wiemy, że jest wielokrotnością.. Różnica ta znika jednak, jeżeli teorję

Łączenie się wodoru z tlenem jest silnie egzotermiczną reakcją, wyzwala się podczas niej dużo energji, dlatego też tlen jest tak ważnym biologi­.. cznie

Je g o cichy, pracow ity żywot jest czemś więcej, niż zasługą, jest bowiem organicznem zespoleniem się z umi­.. łow aną ideą, której oddał się

O kazuje się, ża połączone zastosowanie aparatu m ikrop rojek cyjn e- ptad fo lo elek tryc zn y jest odwrotnie proporcjonal- go, czerw onego barwnika (fu ksyn y), oraz

D a je się też dalej w ykazać, że oprócz dopiero co nadmienionej odruchowej reakcji, w yw ołu ją cej przyśpieszenie ruchów rzęsek, istnieje jeszcze in ­ ny

gą się one rozmnażać. Naświetlanie wykonywano natychmiast po sporządzeniu preparatu tak, aby bakterje nie zdążyły jeszcze się rozmnożyć, po- czem umieszczano

czasów przeszłych nie jest zupełnie znane, to też nigdzie w kraju nie spotyka się miast, któreby niegdyś b y ły nadbrzeżne, jak np.... rów

czeniu przewodniki p rz estają być naelektry- zowane. Zrozumiemy to najlepiej przez porównanie z pewnem doświadczeniem hydraulicznem.. Z powodu jednak tarcia o ściany