• Nie Znaleziono Wyników

WSZECHŚWIAT. TYGODNIK POPULARNY,

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "WSZECHŚWIAT. TYGODNIK POPULARNY,"

Copied!
20
0
0

Pełen tekst

(1)

Nr 13 z d. 25 Marca 1888 r.

WSZECHŚWIAT.

TYGODNIK POPULARNY,

P O Ś W I Ę C O N Y NAUKOM PRZ Y RO DNI C Z YM.

K a rta n ie b a n a m ie sią c K w iecień.

K alendarzyk astronom iczny

n a Kl-^riecień.

W godzinach wieczornych nie znajdujem y obok zenitu żadnej świetniejszej gwiazdy, najbliżej do niego p rz y stę p u ją gw iazdy W ielkiej Niedźw iedzicy, k tóre są wszakże ledw ie 2— 3 wielkości. Na południow ej stro-

! nie nieba błyszczy P rocy jo n w P sie m ałym , O ryjon pochyla się ku południo-zachodow i, w pierw szej je d n a k połowie miesiąca dobrze jeszcze je s t w idzialny, następnie zachodzi ju ż wczesnym w ieczorem , rów nież i więcej na południe p rzyp adający S yryjusz w P sie W ielk im w początkach miesiąca dosyć jesz­

cze w ysokojest na niebie. Id ą cy za nim O k rę t A rgo sunie po poziomie południow ym .

W ąż wodny przypada tuż na południu, wyżej nad nim ku zenitow i R ak, a obok

(2)

W SZE C H ŚW IA T. N r 13.

niego R egulus w raz z trzem a innem i gw iaz­

dami L w a zaznacza olbrzym i czw orobok.

N a wschodzie wznosi się nad poziom P anna, a za nią, W ag a w łaśnie co się w ynurza. P o ­ między P a n n ą a Wielką, N iedźw iedzicą wi­

dzim y drobne gw iazdki W ark o cza W e ro n i­

ki, pom iędzy Panną, a W ężem wodnym mieści się K ru k . W o la rz z A rk tu re m w zno­

si się tuż nad poziom em wschodnim , gdzie w łaśnie wschodzi W ąż, a więcej ku półno­

cy H erk u les. N a północo-w schodzie zenitu W ielk ą N iedźw iedzicę od M ałćj oddziela Smok, którego głow a dosyć jeszcze je s t bli­

sko poziom u. W sp an iała L ira w W edze w schodzi dosyć późno, Ł abędź przechodzi tuż n ad poziomem północnym . Cefeusz je st na północy, K asyjopea na północo-za- chodzie. N a zachodzie B yk z P lejad am i zbliża się do poziomu, B aran zachodzi je sz ­ cze za dnia, A ndrom eda, P erseusz, W oźnica zajm ują północno-zachodnią, B liźn ięta po- wyżćj O ryjona zachodnią, stronę nieba.

M erk u ry i W enus są gw iazdam i p o ran - nem i i sąsiadują ze sobą; M ars w id zialn y je s t w ieczorem w gw iazdozbiorze P an n y , niedaleko K łosa; Jow isz wschodzi późnym wieczorem; S a tu rn łatw o daje się odszukać w gw iazdozbiorze R aka, U ra n a m ożna też dostrzedz okiem nieuzbrojonem na północo- zachód K łosa P an n y . B liżćj położenie p la­

net określa tablica:

P L A N E T Y . Merkury.

Zachód. P rzejśc ie przez

p o łu d n ik W k o n s te la c ji g . TO. g . m .

4 . 1 3 w. 1 0 . 3 1 r . R y b y

5. 1 ,, 10.47 „ \ w ;eicrvii

6 . 8 „ 11 .1 4 „ J W ie lc r>b D nia

10 20 30

W schód

g . m . 4 . 4 9 r.

4 . 3 3 „

4. 20

W enus.

10 4 .4 4 r.

2 0 4 . 2 4 „ 3 0 4 . 5 ,,

10 6 . 40 w.

20 5 . 4 0 „ 3 0 4 . 42 „

10 1 0 .5 1 w.

20 1 0 . 7 „ 30 9 .2 3 „

10 10 . 49 r.

20 1 0. 10 3 0 9 . 3 4 „

4 .2 4 w.

4 . 5 4 „ 5 . 2 5 „

1 0 .3 4 r . 1 1 0 . 3 9 „ R y b y 1 0 . 4 5 „ )

Mars.

5 . 3 8 r.

4 . 50 „

4. 2

0 . 9 r . ) 1 1 .1 5 „ 1 P a n n a 10.22 „ ) Jow isz.

7 . 9 r. 3 . 0 r . )

6 . 27 „ 2 . 1 7 ,, [ N ie d ź w ia d e k 5 . 4 5 1 . 3 4 „ )

Saturn.

2 .5 5 r . 6 . 52 w . ) 2 . 1 6 „ 6 . 1 3 „ } R a k 1 .3 8 „ 5 . 3 6 „ }

l ?ran.

10 6 . 4 w.

20 5 . 2 2 „ 30 4 . 4 0 „

5 . 1 6 r.

4 . 3 6 „ 3 . 5 6 „

11 . 40 w. 1 1 0 .5 9 „ > P a n n a 10. 18 „ !

A e p tu n .

10 20 30

6 . 4 3 r.

6 . 5 „ 5 . 2 6 „

1 0 . 12 w.

9 . 3 7 „ 9 . 0 „

2 . 2 9 w.

1 .5 1 „ 1 . 1 3 „

B yk

Z m iesięcy pierw szego półrocza K w iecień n ajbogatszy je s t w gw iazdy spadające; za­

znaczam y zw łaszcza noce dnia 9 oraz 12, gdy ziem ia napotyk a roje w ybiegające z punktów , położonych m iędzy L irą a

Her­

kulesem .

Ś w iatło zw ierzyńcow e obserwować można podczas nocy nierozjaśnionych księżycem , w godzinę po zachodzie słońca.

Zboczenie północne słońca wynosi 1 K w ie­

tn ia 4°37', 30 go zaś 14°44', w ciągu m iesiąca zatem posuw a się ono n a północ o 10°12'.

PRZEBIEG ZJAWISK

METEOROLOGICZNYCH

w Europie środkowej,

w ciągu miesiaca G rudnia 1887 roku.

G ru dzień r. z. b y ł wogóle pochm urnym i obfitował w opady wód m eteorycznych.

P ierw sze 20 dni b yły wogóle cokolwiek cieplejsze niż norm alnie, przy silnych w ia­

trach przew ażnie w iejących z zachodu i po- łudnio-zachodu; ostatnie dziesięć dni były znacznie zim niejsze niż norm alnie, p rzy sła­

bym ru c h u pow ietrza, objaw iającym się po najw iększej części w iatram i północnem i.

W pierw szych dniach m iesiąca środkow a E u ro p a znajdow ała się pod Wysokiem ciś­

nieniem barom etrycznym od 770 do 775 m m a jednocześnie w północnej panow ały m inim a barom etryczne. P ierw szego w ystąpiła zniżka bai-om etryczna przy brzegach N orw egii, k tó ­ ra, p ostępując ku wschodowi, w yw ołała na m orzu P ółnocnem i B altyckiem gw ałtow ne w ichry zachodnie i południow o-zachodnie, d. 3 now a depresyja, ppd w pływ em której zachodnie w ichry na m orzu Północnem

(3)

N r 13. W SZECHŚW IAT. V II

i B altyckiem wzmogły się do gwałtowności burz. Tym czasem w środku lądu pow ietrze było spokojne, ale działanie tych depresyj objaw iło się niezw ykłem podwyższeniem tem peratury, ja k ie miało miejsce w północ­

nych i środkow ych Niemczech, a także na obszarze zajętym przez nasze stacyje m ete­

orologiczne. W tych stronach tem p eratu ry dochodziły do 8 l/ 2°C ponad norm alne. O pa­

dy wód atm osferycznych były aż do d. 4 bardzo nieznaczne.

D. 6 z wystąpieniem nowej zniżki baro- m etrycznćj przy H ebrydach, położenie sta­

ło się znow uż groźnem . N a H eb rydach srożyła się gw ałtow na b u rz a południo- wo-zachodnia, a na m orzu Irlandzkiem południow a. Brzegi m orza Północnego i B ałtyckiego pozostały spokojne; a d. 6 i 7 przeszło m ałe zniżenie barom etru przez N iemcy i K rólestw o, sprow adzając wszędzie dość obfite opady i pow olne podwyższenie się tem peratury.

Lecz najznaczniejszą i godną uw agi była w ielka depresyja barom etryczna, 730 m m , która zran a d. 8 w ystąpiła na zachodzie Irla n d y i i z niepospolitą prędkością prze­

sunęła się ku północo-w schodow i. D nia 9 znajdow ała się ona ju ż u wejścia do S kager- r a k u , sprow adzając na całą E u ropę za­

chodnią w ichry, z rana w ichry te w ystępo­

w ały tylko gdzieniedzie, lecz po południu dnia tego na całym w ybrzeżu m orza P ó ł­

nocnego i B ałtyckiego dosięgły gw ałtow no­

ści orkanu. S tan taki trw a ł i przez cały d. 10 G rudnia. P rzy tem dosyć pow szech­

nie m iały miejsce obfite opady wód atm o­

sferycznych szczególniej w południow ych Niemczech. U nas spadek barom etru dał się odczuć, opady wszakże były nieznaczne, z w yjątkiem n ajbardziej południow ych sta- cyj. R oskład ciepła by ł w te dnie szcze­

gólnie niezw ykłym : d. 9 tem p eratu ra była wyższą od norm alnej w W ielkiej B rytanii, F ra n c y i i zachodnich Niemczech; na wschód zaś niższą od norm alnej. N astępnego zaś d n ia 10 zupełnie naodw rót — znaczne ocie­

plenie n a wschodzie, spadek tem p eratu ry na zachodzie.

W dalszym biegu czasu, w następnych dniach tem p eratu ra wszędzie w środkowej E u ro p ie zniżyła się przy spokojnem po­

w ietrzu i pogodzie a nadto wysokim stanie barom etru; przez dzień 13 cała E uropa środ­

kow a m iała m róz, w C hem nitz tem p eratura sp adła do 7° C w B am bergu do 9° C poni­

żej zera. To zniżenie n a naszych stacyjach zaczęło się d. 12 i szczególniej było znacz­

ne na w schodnio-południow ych, na których ju ż do końca miesiąca, z w yjątkiem dni 17 i 18 tem p eratu ra nie podniosła się. Zresztą d. 14 nastąpiło w E u ro p ie środkowej zno­

wuż ocieplenie o 5 do 6 stopni powyżej

wartości norm alnej, przy dosyć ogólnym deszczu.

Na wszystkich stacyjach d. 17 i 18 tem ­ p eratu ra nagłe podskoczyła i od tój daty ju ż stale powoli zaczęła opadać, d. 9 niska tem peratura objęła nasze stacyje i dosięgła północno-zachodnich Niemiec; dnia 22 ju ż najw iększa część F ran cy i i A nglii ze Szko- cyją znajdow ała się razem z resztą E u ro p y środkowej w pasie mrozu, a dnia 23 m róz objął całą przestrzeń aż do Oceanu A tla n ­ tyckiego, dosięgając w B aw aryi 15° C poni-

j żej zera. O d tej pory zaczęła się ta je d n a z najcięższych zim; niskie tem peratury, p rzy wysokich pokryw ach śniegowych objęły ca-

| łą środkow ą i północną E u ro p ę od O ceanu

j A tlantyckiego aż do Syberyi, z w yjątkiem

| tylko W ielkiej B rytanii. Śniegi zaległy ca- [ łą tę przestrzeń, pokryw ając w niektórych [ m iejscach ziem ię bardzo grubą warstw ą.

W B aw aryi śnieg w ciągu dni od 22 do 31 spadł na 39 centym etrów wysoko, u nas, i m ianowicie w południow ych i południow o-

| wschodnich częściach k ra ju nie mniejsze, J a niekiedy wyższe jeszcze w arstw y śniegu spadły, w Ząbkow icach— 35 centym etrów , w L u b lin ie —25 centym etrów , w Niem ier- czach—59 centym etrów i t. d. Na półno­

co-wschodzie E uro p y tem p eratu ry w końcu miesiąca dosięgły niezm iernie niskich sto­

pni. D nia 27 w A rchangielsku notow ano

—49° C, tegoż samego dn ia w K argo po lu w gub. Ołonieckiej było 52° C.

W W arszaw ie najw yższy stan b arom etru dnia 2 — 756,2 m m , najniższy dnia 24 — 734,0 m m ; najw yższa tem p eratu ra b y ła dnia 3 + 7 ,0 ° C, najniższa zaś — 18,8° C dnia 31. W ody spadło z deszczu i śniegu 12,1 m m . Spom iędzy w szystkich stacyj najw yższą tem p eratu rę + 9 ,0 ° C obserwo­

wano w U ladów ce dnia 4, najniższą zaś

— 29,0° C w Suchej (pod B iałobrzegam i) dnia 31. Najwięcej wody w ciągu m iesią­

ca spadło z deszczu i śniegu w N iem ier- czach 77,4 m m .

W. K .

K S I Ę G A R N I A I S K Ł A D N U T .

G. Centnerszwera.

w W arszaw ie ulica M arszałkow ska N r. 147.

o t r z y m a ła na s k ł a d głó w n y :

K a r o la M a r k s a P is m a p o m n iejsze, Fryder. E n ­ g e lsa , P o c z ą tk i C y w iliz a cy i.

W y d a n e w P a r y ż u po r s . 1.

Z a p rz y s y łk ę pocztą, po k o p . 10.

Do nabycia we wszystkich księgarniach.

2 2.

(4)

V III W SZECHŚW IAT. N r 13.

BIBLIJOTEKA PRZYRODNICZA WSZECHŚWIATA.

w ydaw ana z zapom ogi K asy im. M ianowskiego.

O P U Ś C IŁ Y P R A S Ę

Z -A -S -A JZ fZ - M E T E O R O L O G I I

przez H. Mohna, przeło żył St. K ram szty k ,

8° str. X V I, 318, V I z 43 drzew o rytam i w tekście, oraz 24 tablicam i litografow anem i, cena rs. 2.

D A W N I& J W Y S Z E D Ł

Krótki Przewodnik do zajęć praktycznych z Botaniki mikroskopowej

przez dra Edwarda Strasburgera,

p ro f. u n iw . w B onn,

8° str. X , 368, V I ze 115 drzew orytam i w tekście.

cena rs. 2.

P ren u m erato ro w ie W szechśw iata, w noszący p rz ed p łatę w prost w redakcyi, za nadesłaniem po rs. 2 n a każde z dzieł powyższych, mieć je będą, przesłane pod opaską pocztow ą.

OBSERWATORYJUM ASTRONOMICZNE

po ś, p. J. Jędrzejewiczu,

zaopatrzone m iędzy innem i w re fra k to r z 6-cio calow ą soczewką przedm iotow ą, Yoboty S te in h eila w M onacliijum , oraz drugi, podobnej wielkości, roboty Cookea w L ondynie,

ze wszelkiem i narzędziam i pomocniczemi

je st do nabycia.

Szczegółow a wiadom ość w P ło ń sk u u rod ziny ś. p. Jędrzejew icza.

G 2M E T m m o G ic m s r ,

złożony z 3000 o k azó w

po najw iększej części k ry staliczn ych je s t do nabycia z wolnćj ręki.

Z aw iera on m iędzy innem i liczne krystalizow ane m inerały, któ ry ch źródła ju ż są w yczer­

pane i przeto tylko w daw nićj kom pletow anych zbiorach się znajdują. M in erały sybirskie, w ęgierskie, siedm iogrodzkie, styry jsk ie, obficie są reprezentow ane w okazach wyborow ych.

Bliższej wiadomości udzielić może pan K a ro l Ju rk iew ic z b. profesor m ineralogii w ces. uniw . w arszaw skim . U lica B e rsa , N r O * 8.

flo3Bo.ieno U,eH3ypoio. Ba pinu na 12 M a p ra 1888 r. D ru k E m ila S k iw sk ieg o , W arsz a w a , C h m ieln a J6 26.

(5)

J]/i 13. Warszawa, d. 25 Marca 1888 r. T o m V I I .

TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.

P R E N U M E R A T A „ W S Z E C H Ś W IA T A . "

W W a rsz a w ie : r o c z n ie rs. 8 k w a r t a l n i e „ 2 Z p r z e sy łk ą pocztow ą: ro c z n ie „ 10 p ó łro c z n ie „ 5

P re n u m ero w a ć m o żn a w R e d a k c y i W sz e c h św ia ta i w e w s z y s tk ic h k s ię g a rn ia c h w k r a ju i z ag ra n ic ą .

Komitet Redakcyjny stanowią: P . P . D r. T. C hałubiński, J . Aleksandrow icz b. dziek. TJniw., K. Jurkiew icz b. dziok.

Uniw., m ag. K. D eike, mag.S. K ram sztyk,W ł. K w ietniew ­ ski, W. L eppert, J . N atanson i m ag. A . Ślósarski.

„W s ze ch ś w iat" p rz y jm u je o g ło szen ia, k tó r y c h tre ś ć m a ja k ik o lw ie k z w iąz ek z n a u k ą , n a n a s tę p u ją c y c h w a ru n k a c h : Z a 1 w iersz z w y k łeg o d ru k u w sz p alcie alb o jeg o m ie jsc e p o b ie ra się za p ie rw szy r a z kop. 7'/2,

za sześć n a s tę p n y c h ra z y kop. 0, za d alsze kop. 5.

A d ie s ZRed-alsicyi: Krakowskie-Przedmieście, 3STr 66.

BAKTERYJE SIARKOWE.

W śród nieskończonej liczby form bakte- ry j, ja k ie m ikroskop o d k ry ł zdum ionem u oku badacza, zw racały oddaw na na siebie uwagę bakteryje z ro d z aju B eggiatoa, w y­

szczególniające się ta k swoją wielkością i kształtam i, ja k w szczególności swemi własnościam i fizyjologicznem i. Są to b ak ­ tery je nitko w ate, k tó ry ch niektóre gatunki, ja k np. żyjące w m orzach B eggiatoa m ira- bilis, którćj nitki dochodzą do 30 m ikrom i- lim etrów średnicy, są praw dziw em i olb rzy ­ mami w śród tego św iata istot nieskończenie małych. M orfologicznie bak tery je te są zupełnie podobne do sinych wodorostów z ro d zaju O scillaria, z którem i także dzielą charakterystyczne ich ruchy, polegające na pełzającem posuw aniu się naprzó d i cofaniu w tył, polączonem z w irow aniem około osi podłużnćj. N itki ich są, podobnie, ja k n it­

ki O scillaryj, złożone z płaskich, praw ie tarczow atych członków , ale ściany dzielące między członkam i, są częstokroć tak nie­

w yraźne, że n itk a w ydaje się napozór zu­

pełnie jedn oro dn ą. Osobliwszą ich w łasno­

ścią jest, że w pewnych w arunkach życia grom adzą wśród swój plazm y siarkę w fo r­

mie drobnych, beskształtnych i silnie ś w ia ­ tło łam iących ziarenek i ta własność, k tó rą zresztą dzielą z innem i pokrew nem i o rg a ­ nizm am i niższemi, n ad ała im nazw ę bak te- ryj siarkow ych. Czasami n itki są tak za­

pełnione ziarnam i siarki, że skutkiem tego wszelkie szczegóły ich s tru k tu ry stają się niewidoczne: w innych w ypadkach zaw iera­

j ą ich bardzo mało, czasami zaś b rak ich zu­

pełnie.

B ak tery je siarkowe żyją zarówno w wo­

dach słodkich, jakoteż i słonych, tak w p ły ­ nących, ja k stojących i są stałem i, ale woo-óle niezbyt licznemi tow arzyszam i p ro ­ cesów gnicia m ateryj organicznych. Zna- leść je przeto można w szlam ie bagien, sa­

dzaw ek i staw ów , w nieczystych wodach kloacznych i fabrycznych, ale tylko w tych ostatnich pojaw iają się niek iedy w w ięk­

szych ilościach. Stale i w w ielkich ilościach w ystępują natom iast w źródłach siarcza- nych, w ydzielających siarkow odór, gdzie tw orzą na dnie i na ścianach białawe, ś lu ­ zow ate pow łoki, zwane w francuskim ję z y ­ ku baregine albo glairine. W źródłach

(6)

I 94

siarczanych są one jedynem i organizm am i, k tó re w tych w arunkach n iety lk o żyć mo­

gą, ale naw et b u jn ie się ro z w ija ją. Dość pospolitem zjaw iskiem są w reszcie w nie­

których p ły tk ic h zato k ach m orskich, ja k np. w zatoce m iasta K iel, gdzie r.ospościera- j ą się n a znacznych p rzestrzeniach, tw orząc t. z\v. „białe czyli m artw e dno m orskie”, z tego względu ciekaw e, że ry b y zdała je om ijają. G odnym u w agi je s t tak że fakt,.że b ak tery je siarkow e rozw ijają, b ujne wregie- tacy je naw et w cieplicach siarczanych, któ ­ ry ch te m p e ra tu ra dochodzi do 55° C, a ja k n iek tó rz y podają, naw et do 60° C.

J a k osobliw em i są w arunki życia, w śród k tó ry ch ro z w ija ją się w egietacyje balcteryj siarkow ych, tak osobliwem i są ich w łasno­

ści fizyjologiczne i ro la ich w gospodarstw ie przyrody. P o d tym w zględem panow ały w nauce do niedaw na całkiem błędne i fał­

szywe pojęcia o tych organizm ach. K iedy w ro k u 1870 C ram er o d k ry ł w ich plazm ie w olną siarkę, nie w iedziano w ja k i sposób zjaw isko to w ytłum aczyć. W kilk a la t póź­

niej C ohn potw ierdził odkrycie C ram era i znalazł zarazem , że niektóre inne b ak­

te ry je oraz m onady posiadają rów nież własność grom adzenia siarki wolnśj w sw em ciele. Colin był także pierw szym , k tó ry przyczyny tego zjaw iska sta ra ł się w y tłu ­ maczyć. Z faktu, że n ajbujniejsze w egie­

tacy je bakteryj siarkow ych ro z w ija ją się w źródłach siarczanych, zaw ierających w rospuszczcniu obok znacznej ilości sia r­

czanów także siarkow odór, w nosił C ohn, że pod w pływ em tych bak tery j siarczany u le ­ gają odtlen ien iu , p rz y k tó ry m to procesie w yw iązuje się siarkow odór lu b siarki m eta­

lów. Z arazem przyp u szczał Cohn, że w y­

dzielający się siarkow odó r byw a p rzez b a k ­ tery je te poch łaniany i zostaje w ich ciele częściowo utleniony, przyczem w olna s ia r­

ka się w ydziela. W e d łu g tego z a p a try w a ­ nia m iały zatem b ak tery je siarkow e posia­

dać dwie w prost przeciw ne sobie własności chemiczne, t. j. m iały n ap rzó d odtleniać siarczany, a następnie pow stałe p rzez odtłe- nienie zw iązki napo w rót utleniać. N a po­

parcie swego za p atry w a n ia C ohn p rzytacza spostrzeżenia L otaryj usza M eyera, k tó ry za u- w ażył, że wody cieplic siarczanych w L a n - deck na Szląsku, przechow ane w zam knię-

tych naczyniach przez cztery miesiące r a ­ zem z bakteryjam i siarkow em i, zaw ierały przeszło pięć razy więcćj wolnego siark o­

wodoru, aniżeli te same wody świeże lub przechow ane w podobnych w arunkach, ale bez b ak teryj siarkow ych.

J a k widzim y stąd, tłum aczenie Cohna opierało się n a bardzo k ruchy ch podsta­

wach, a co w ażniejsza, było samo w sobie sprzeczne, przypisyw ało bowiem jedn ym i tym sam ym organizm om własności odtle- niające i utleniające zarazem . T łu m acze­

nie to zresztą nie dotykało n aw et ją d ra kw estyi, nie daw ało bowiem żadnej odpo­

wiedzi na pytanie, ja k ie znaczenie fizyjolo­

giczne posiada w ydzielona siarka dla od no ­ śnych organizm ów? Czy jest ona m atery- jałem zapasowym , k tó ry organizm g ro m a­

dzi w sobie na późniejsze potrzeb y życin, a w takim razie, do czego on służy i w ja k i sposób byw a przerab ian y , czy też poprostu je st w ydzieliną, niezn ajdu jącą ju ż żadnego zastosow ania w późniejszem życiu o rg a ­ nizmu?

Pom im o tych słabych stron i widocznycli braków , tłum aczenie Cohna zostało—w b ra ­ ku lepszego — pow szechnie przez św iat uczony p rz y ję te i z m alem i zm ianam i u trz y ­ m yw ało się w nauce aż do ostatnich cza­

sów.

D opiero przed niespełna dwom a laty (1886) H o pp e-S ey ler w ykazał p rzy sposo­

bności badań swoich nad ferm entacyją celu­

lozy, że w ydzielający się przy t<5j ferm en- tacyi gaz b ło tn y ro sk ład a in statu nascendi siarczany na w ęglany i na siarkow odór.

W e d łu g H op p e-S ey lera redu kcy ja ta n astę­

puje także p rzy in nych roskładach, przy któ ry ch gaz błotny się w ytw arza, np. p rzy gniciu ciał b iałkow atych, p rzy ferm entacyi m leczanu w apnia i t. p. Jeżeli w ośrod­

kach ferm en tu jący ch zn a jd u ją się b ak tery ­ je siarkow e (Beggiatoa), to w ydzielający się przy redu kcy i siarczanów siarkow odór, zo­

staje przez nie pochłonięty i ulega w ich w n ętrzu utlenieniu, a następstw em tego utlen ien ia je s t w ydzielenie się siarki wśród plazm y kom órek bak tery jnych.

W ten sposób red u k cy ja soli siarczanych i u tlenienie siark o w o d o ru ,k tó re to d w a p ro ­ cesy przypisyw ał Cohn działalności je d n e ­ go i tego samego organizm u, rozdzielone N r 1 _

W SZE C H ŚW IA T.

(7)

N r 13. W SZE C H ŚW IA T. 195 zostały przez H oppe-S eylera m iędzy dwie

odrębne g ru p y bakteryj. Je d n a z tych bakteryj, ja k np. czynna przy ferm entacyi celulozy bakteryj a masło wa, roskładająo błonnik (celulozę), w ydzielają dw utlenek w ęgla i gaz bło tn y i w ten sposób pośre­

dnio pow odują redukcyją siarczanów na siarkow odór; drugie, a te mi są właśnie b ak ­ te ry je siarkow e, opanowują, tw orzący się siarkow odór, u tlen iają go i ja k o następstw o tego utlenienia w ydzielają siarkę w swem w nętrzu.

W y n ik i badań H opp e-S eylera rzuciły p e­

wne św iatło na rolę i na znajdow anie się bakteryj siarkow ych w natu rze, ale nie orzekały jeszcze nic ani co do tego, dlacze­

go w źródłach siarczanych i w innych w o­

dach obfitujących w siarkow odór, b ak tery - je te rozw ijają się najpom yślniej, ani też co do tego, ja k ą rolę w ydzielona siarka w ich życiu odgryw a?

Na te p y tan ia dały dopiero odpowiedź badania S ergijusza W inogradskiego, w yko­

nane w pracow ni botanicznej uniw ersytetu strassburskiego. Z obszernej jego pracy, ogłoszonej w roku ubiegłym w B otanische Zeitung, podajem y w streszczeniu najw aż­

niejsze wyniki.

W in o g rad sk i w ykazuje n ajpierw , że za­

wartość siarki w n itkach B eggiatoa nie je s t wcale stałem i nieodłącznem znamieniem tych b ak tery j, lecz zależy od zew nętrznych w arunków życia. W czystej wodzie stu ­ dziennej b ak tery je tracą sw oję siarkę w n a ­ der krótkim czasie; czasami ju ż po 12 go­

dzinach zaw ierają jej bardzo mało, a po 24 do 48 godzinach zupełnie j ą tracą. W ten sposób można łatw o otrzym ać nitki zupełnie wolne od siarki, a takie n itk i nadają się szczególniej do zbadania w arunków , w śród których b ak tery je te siarkę w kom órkach swych w ydzielają.

Jeżeli n itk i tak ogołocone z siarki um ie­

ścimy w zw ykłej wodzie studziennej, zaw ie­

rającej w rospuszczeniu m ałe ilości siarko­

w odoru, to ju ż po upływ ie 3 — 5 godzin za­

p ełniają się niezliczonem i drobniutkiem i ziarenkam i siark i, a po dalszych k ilk u n a ­ stu godzinach, są dużem i ziarnam i sia rk o - wemi całkow icie zapchane. T akie same n itk i, um ieszczone w wodzie studziennej,

po dodaniu do niej siarczanów , pozostają próżnem i, a co więcej po pew nym czasie rospadają się i obum ierają. Jeżeli wreszcie do wody studziennej, zapraw ionej gipsem, włożym y nitki, zapełnione ziarnam i siarko - wemi, to tracą one swoję siarkę zupełnie ta k samo ja k w czystej wodzie studziennej po upływ ie kilkunastu do 48 godzin. T a k i sam re z u lta t otrzym ał W inogradski, h o d u ­ jąc bak tery je siarkow e w naturalnych w o­

dach siarczanych z L an gen bruck w B ade- nie. Jeżeli z wód tych przez wystawienie ich na pow ietrze lub ogrzanie siarkow odór się ulotni, to w raz z u tra tą siarkow odoru tracą one zdolność do podtrzym ania życia baktery j siarczanych. W tym w ypadku nitki tracą naprzód wszystką swoję siarkę;

następnie drugiego lub trzeciego dnia ho­

dow li łam ią się na krótsze kaw ałki, tracą ruchliw ość, w ew nętrzna ich zaw artość b le­

dnieje, a w śród przejrzystej plazm y po ja­

w iają się wodniczki; nareszcie po k ilk u dniach rospadają się całkow icie na pojedyń- cze członki, k tó re się zaokrąglają i naresz­

cie stają się pastw ą innych bakteryj. P rz e ­ ciwnie, w wodach zaw ierających w rostw o- rze siarkow odór, u trzy m ują się n itk i przy życiu przez tygodnie i miesiące całe, p rzy - czem nietylko zachow ują swoje ziarn a sia r­

kowe i swoję ruchliwość, ale także widocz­

nie się rozm nażają, tw orząc coraz obfitsze sploty i kolonije. Z darza się w praw dzie czasami, że i p rzy hodow li w wodzie zw y­

czajnej, studziennej lub rzecznej, a więc pozornie wolnój od siarkow odoru, zacho­

w ują bakteryje siarkow e swoję siarkę i nie­

tylko w yglądają całkiem zdrow o i norm al­

nie, lecz naw et się rozm nażają, ale w takim razie bliższe badanie poucza, że w h o d o ­ w lach takich znajdują się ślady gnijących m ateryj organicznych, które ro składając się pod wpływem w łaściw ych b ak tery j, d o star­

czają bakteryjom siarczanym siarkow odoru.

Usunięcie tych szczątków organicznych z hodow li pociąga za sobą n ajp ierw u tra tę siarki w ciele b akteryj siarkow ych, a w k ró t­

ce potem i śm ierć tych ustrojów .

W inogradski zbadał wreszcie cztery źró­

dła siarczane na miejscu (L ang enb ru ck i trzy źródła siarczane w S zw ajcaryi) i prze­

konał się, że w egietacyje bakteryj siarko­

wych rosciągają się w ty ch źródłach tylko

(8)

196 W SZE C H ŚW IA T. N r 13.

do tćj granicy, do k tó rej w ody ich zaw iera­

j ą jeszcze wolny siarkow odór. W m iej­

scach, gdzie ostatki siark o w o d o ru u latn iają się w pow ietrze, kończy się także ieh we- gietacyje; poza te mi m iejscam i m ożna w p ra ­ wdzie znaleść inne organizm y, ale jeżeli w ody są czyste, ani śladu b ak tery j siarcza­

ny cli.

W szystkie te spostrzeżenia dowodzą, za­

tem , że w olny siarkow odór nietylko po­

m yślnie w pływ a n a rozwój bakteryj siar­

kow ych, ale że je st popro stu niezbędnym w aru n k iem ich życia. T o nam tłum aczy, dlaczego b ak tery je siarkow e w zw ykłych w odach i kałużach w m ałej tylko ilości, w źródłach siarczanych zaś w nieskończo­

nej p ra w ie obfitości w ystępują. W p ie rw ­ szym bowiem razie rozm nażają się one ty l­

ko o tyle, o ile gnijące szczątki roślinne do­

starczają im przez ro sk ład niezbędnego do życia siarkow odoru; że zaś ilości tw o rz ące­

go się siarkow odoru są tutaj wogóle n ie­

w ielkie, więc i w egietacyja ich nie może się silniej rozw inąć. W drugim razie z n a jd u ­ j ą one w w odach siarczanych obfite i n ie ­ w yczerpane źródło wolnego siarkow odoru, m ogą zatem nietylko żyć, ale i bez prze­

szkody się rozm nażać i ja k w egietacyje tych źródeł pouczają, rzeczyw iście rozm nażają się w nich praw ie do nieskończoności.

Co się tyczy k o n ce n tracy i rostw orów siarkow odoru, w k tó ry ch b a k te ry je s ia rk o ­ we żyć jeszcze mogą, to W in o g ra d sk i zn a­

lazł, że znoszą one bez szkody naw et dość silnie skoncentrow ane rostw ory, giną zaś w k ró tk im czasie — w brew przeciw nem u m niem aniu C ohna — w rostw orach zu p eł­

nie nasyconych. N ajpom yślniejszym dla ich w egietacyi zd aje się być ten stopień koncentracyi, ja k i posiad ają n a tu ra ln e wo­

dy siarczane.

Ju ż to osobliw e zachow anie się bak tery j siarczanych względem siarkow odoru, będą- cen°> j a k wiadomo, silną tru cizn ą dla p rz e­

w ażnej większości innych u stro jó w ży ją­

cych, n ad aje bak tery jo m tym w yjątkow e stanow isko w świecie istot żyjących. A toli fizyjologiczne własności tych organizm ów p rz ed staw iają jeszcze inne ciekawsze i dzi­

w niejsze strony ze w zględu na sposób ich żyw ienia się i na dom niem ane znaczenie, j a ­

kie siark a posiada w życiu tych organiz mów.

(dok. nast.)

D r A d . Prażmowski.

REFORMA KALENDARZA.

i .

Jed n em z najw ażniejszych zadań a stro ­ nomii daw nej było ustalenie dogodnej i p e­

wnej rach ub y czasu; była to w zam ierzch­

łej ju ż starożytności je d n a z głów nych p o d ­ n iet do ro sp a try wania zaw iłych ruchów ciał niebieskich. D w ie zwłaszcza pam iętne reform y, ju lija ń sk a i grego ry jań ska, zape­

w n iły rachub ie czasu dostateczną zgodność z objaw am i astronom icznem i, k tó re je j za podstaw ę służą, nadając jój zarazem p ro ­ stotę niezbędną w zastosow aniu do życia praktycznego, albo, j a k to się mówić d a­

wniej zw ykło, cyw ilnego czyli obyw atel­

skiego. Z rośli zw łaszcza z popraw ą gre- g oryjań sk ą, przyw ykliśm y uw ażać ją za kres ostateczny w szelkich prac nad re fo r­

m ą kalen d arza i nie sądzim y zgoła, żeby możebne b yły p ro jek ty dalszego jeszcze j e ­ go ulepszenia.

O ptym istyczny ten pogląd w znacznej części je s t niew ątpliw ie uspraw iedliw iony, 0 zasadniczych bowiem zm ianach mowy być ju ż nie może, nie idzie je d n a k za tem , żeby nie znalazło się m iejsca dla drobnych ale użytecznych p op raw ek, k tó re kalendarzow i większą jeszcze stateczność i dogodność za- pew nićby m ogły. Z jedn ój bowiem strony ściślejsze w now szych czasach oznaczenie długości ro k u w skazuje potrzebę, jeżeli 1 odległą przyszłość pod uw agę bierzem y, pew nej zm iany praw id ła tyczącego się n a­

stępstw a la t przestępnych, z drugiej zaś stro ny m ógłby się k alen d a rz lepiej, niż to obecnie m a miejsce, nagiąć do wym agań ży­

cia praktycznego.

T en d ru g i w łaśnie wzgląd uw ażała re- d akcyja pisma francuskiego „I/a stro n o m ie ”, w ydaw anego przez znrfnego pisarza K am ila F lam m arion a, za dosyć ważny, by ogłosić

(9)

N r 13. W SZECH ŚW IAT. 197 w roku 1884 konku rs n a najlepszy w p rz e d ­

miocie tym p ro jekt. K onkurs ten wzięło pod opiekę i zaw iązane niedaw no we F ra n - cyi tow arzystw o astronom iczne, a w skład komisyi, rospatrującćj nadesłane w liczbie przeszło pięćdziesięciu p ro jek ty , oprócz p. F lam m ario na, weszli znani astronom ow ie francuscy, H e n ry z obserw atoryjum p a ry ­ skiego, T rouvelot z obserw atoryjum w M eu- don, gienerał P a rm e n tie r i inni. Do ogło­

szenia k o n k u rsu na reform ę kalendarza skłoniło może wspom nienie pierwszej re p u ­ bliki francuskiej, k tó ra zerw aw szy węzły z trądy cyją chrześcijańską,, ustanow iła od­

rębny zupełnie dla siebie kalendarz; m niej rady k aln a dzisiejsza re p u b lik a i w propo- zycyjach co do reform y k alen d a rza okazała się także bardziej „oportunistyczną”; przed ­ staw ione p rojekty z m ałym w yjątkiem ce­

chują się um iarkow aniem , a zalecone przez nie zm iany, mogące w prow adzić istotne udogodnienia, nie odstępują zbyt znacz­

nie od dzisiejszej rachuby czasu, tak, że urzeczyw istnienie ich nie napotkałoby m o­

że trudności nieprzezw yciężonych. P o ru ­ szono naw et myśl poddania tej spraw y pód rozwagę kongresu, któryby się m ógł zebrać w czasie w ystaw y pow szechnej, przygoto­

wywanej na ro k przyszły dla upam iętnie­

nia stuletniój rocznicy wielkiej rewoluoyi.

Społeczeństwo dzisiejsze ma zapew ne do rozw ażenia w iele spraw bardziej d o tk li­

wych i w ym agających naglejszćj popraw y, aniżeli zm iana kalen d arza, dlatego też nie sądzimy, by rzecz ta m ogła się stać obecnie przedm iotem poważnej dyskusyi, w każdym razie w arto poznać zarzuty, ja k ie autorow ie różnych projektów staw iają kalendarzow i gregoryjańskiem u i w ja k i sposób zamie­

rzają niedostatki jeg o usunąć. N iektóre z tych zarzutów są rzeczyw iście uzasadnio­

ne, inne w ydają się w prost niedorzecznem i, albo przynajm niej nie przedstaw iają żadnej wagi. Do tych ostatnich zaliczym y z a rzu ­ ty następne:

N iejednostajność ro k u cyw ilnego, który liczy ju ż to 365, ju ż 366 dni.

Dowolność podziału roku na dwanaście miesięcy, obejm ujących okres mniej więcej 30-dniowy, k tó ry nie odpow iada żadnem u zgoła okresowi astronom icznem u, a naw et nie stanow i dw unastej części roku.

N iejednostajna długość tychże m iesię­

cy, które liczą po dni 30 lub 31, a naw et 28 i 29.

C h arak ter em piryczny siedm iodniowego tygodnia, za którym przem aw ia je d y n ie d a ­ wny zw yczaj.

B rak podziału dziesiętnego przy rachubie czasu.

D owolny początek roku, 1 Stycznia, gdy na tę datę nie przypada żadne szczególne zjaw isko astronom iczne.

Z byt wyłączny ch a rak ter ery chrześcijań­

skiej, którój początek nie schodzi się naw et z rokiem urodzenia C hrystusa.

Nieuzasadnione i nielogiczne nazw y dni i miesięcy.

O statni z tych zarzutów tyczy się oczy­

wiście tylko w yrazów pochodzących z ła c i­

ny, zm ianą nazw polskich najm niej p o trze­

bowalibyśmy się kłopotać; innym z wyżej przytoczonych ujem ności, albo nie trzeba, albo nie m ożnaby zaradzić. N atom iast, przynajm niej z uw agi n a dalsze pokolenia uw zględnić należy, że 400-letni cykl gre- goryjański nie je s t zupełnie dokładny; ro k bowiem cyw ilny obejm uje w nim przecię- ciowo 365,2425 dni, gdy ro k zw rotnikow y zaw iera ich tylko 365, 2422, co pow o­

duje różnicę jednego dnia w ciągu 3500 lat.

Najwięcój je d n a k uzasadnioną jest u w a ­ ga, k tó rą jed en z autorów streszcza w ten sposób: przy kalen darzu obecnym lata na- stępują po sobie, ale nie są do siebie podo­

bne; znaczy to, innem i słowy, że niema statecznego zw iązku m iędzy dniam i tyg o­

dnia a datam i roku, że zatem trzeba na każ­

dy rok innego kalendarza i trzeba się odwoływać do rachunków dosyć żm udnych, gdy chcemy wiedzieć na ja k i dzień tygodnia przypada oznaczona data roku. Toż samo powiedzieć można o b ra k u zgodności m ię­

dzy dniami tygodnia a datam i miesiąca.

Zbytecznem byłoby zapew ne przytaczać treść rozm aitych projektów , przedstaw io­

nych tow arzystw u astronom icznem u; n a ­ tom iast, aby należycie ocenić znaczenie pro­

jektow anej reform y, pozwolim y tu sobie przypom nieć głów ne zasady, na który ch opiera się u k ład kalendarza i głów ne ustę­

py jego dziejów.

(10)

198 W SZ E C H ŚW IA T. N r 13.

Szczegóły, tyczące się k o n k u rsu zn a jd u ­ jem y w spraw ozdaniu p. G órigny, ogłoszo- ncm w piśmie L ’A stronom ie.

II.

Z samój n a tu ry rzeczy w ynika, że przy pom iarach czasu m nićj, aniżeli p rzy m ierze­

niu ja k ic h k o lw ie k innych wielkości, posłu­

giw ać się możemy jed n o stk am i dowolnemi;

n astęp stw o dni i nocy, oraz k o lejn y p rz e ­ bieg p ó r roku, czyli objaw y podwójnego r u ­ chu ziem i, ta k potężnie oddziaływ ały na w szelkie spraw y nasze, że okresy te n a rz u ­ ca nam p rz y ro d a ja k o je d n o stk i czasu. Z a­

pew ne i obieg księżyca naokoło ziemi, w raz z osobliwem i jeg o odm ianam i, ja k ie od obie­

gu tego zależą, zw racał uw agę pow szechną, wiąże się to wszakże ta k m ało z objaw am i przyrod y ziemskiej i z losami człow ieka, że chyba tylko w p ra k ty k a ch re lig ijn y ch szu­

kać m ożna p rzyczyny, dla którćj u wielu narodów rachuba czasu o p a rła się na biegu księżyca. N atu raln e i nieuniknione je d n o ­ stki czasu stanow ić mogą je d y n ie dzień i rok.

W sk u te k o brotu ziemi około jój osi wszy­

stkie gw iazdy nieba przecho dzą w ciągu do­

by przez p o łu d n ik danego m iejsca; dw a ko ­ lejn e zatem przejścia je d n ć j i tejże samej gw iazdy stałej p rzez p o łu d n ik zn aczą czas obrotu ziemi i obejm ują dzień gw iazdow y czyli astronom iczny. W życiu wszakże p rak tycznem , które zostaje w zależności od gw iazdy dziennej, od słońca, rach u b a czasu w ed łu g dn i gw iazdow ych byłaby n a d e r nie­

dogodna. Słońce wszakże w ciągu roku u leg a (pozornem u w skutek rzeczyw istego ru c h u ziem i) ruchow i na wschód, przeciąg zatem czasu, ja k i u p ły w a m iędzy dwom a kolejnem i przejściam i słońca przez południk, musi być w iększy, aniżeli m iędzy dwom a przejściam i gw iazdy stałej, innem i słowy dzień słoneczny je s t dłuższy od gw iazdow e­

go. W ciągu ro k u słońce kończy pełną swą drogę m iędzy gw iazdam i, gw iazda zatem stała w zestaw ieniu ze słońcem zys­

kuje w ciągu tego czasu jed en obieg dokoła ziem i, stąd w ynika, że dzień słoneczny d łu ż­

szy je s t od gw iazdow ego w stosunku 36G'/4 365 Yt; jeżeli pew nego dnia słońce p rzecho ­ dzi przez p o łu d n ik danego miejsca w raz

z pew ną gw iazdą, to dnia następnego opóź­

nia się względem niej blisko o 4 m inuty (3 m. 57 sek. czasu gwiazdowego).

W szakże i p raw d ziw y czas słoneczny żleby nam służył w życiu zwyczaj nem; rocz­

ny bowiem ruch słońca zgoła nie je st je d n o ­ stajny , — a to z dw u powodów. Pow ód je d e n stanow i eliptyczność drogi ziem skiej, skąd prędkość kątow a ziem i, a tem samem i pozorna prędkość słońca, którego ruch je s t przecie tylko odzw ierciedleniem ruchu ziemi, je s t zm ienna: najw iększa w G rud niu, gdy ziem ia najbliżej je s t słońca, najpow ol­

niejsza w C zerw cu, g dy odległość ziemi od słońca jest najznaczniejsza. W ażniejszy je st jeszcze pow ód d ru gi, polegający na tem, że słońce posuw a się nie po rów niku ani po rów noleżniku, ale po drodze w zględem r ó ­ w nika pochylonej, po ekliptyce.

D opóki zegary nie były dostatecznie do­

kładne, odstępstw a te nie prow adziły do w yraźnych niedogodności, od czasu jed n ak gdy w prow adzenie w ahadła do zegarów przez H u yg hen sa pozw oliło pom iary czasu prow adzić ze znaczną ścisłością, niejed no­

stajny ru c h słońca sta ł się źródłem zakłóceń.

G dyby m ianowicie zegary regulow ane były w edług praw dziw ego biegu słońca, m usia­

ły by w pew nych p orach roku biedź prędzej, w innych wolniej, trzeb aby zatem było p o ­ święcić najw ażniejszą ich zaletę, to je st ich chód jed no stajny . K orzystniej w ypadło te ­ dy odstąpić od rach u b y czasu w edług p ra w ­ dziwego biegu słońca i za podstaw ę jej p rz y ­ ją ć pew ne słońce hypotetyczne, słońce „ śre ­ d n ie ”, k tó re obiega roczną swą drogę po rów niku i zupełnie jed n o stajn ie, ju ż to p o ­ przedzając słońce rzeczyw iste, ju ż pozostając za niem w tyle. P ręd k o ść więc, z ja k ą się to słońce posuw a je s t wielkością średnią ze wszystkich w ciągu ro k u prędkości słońca praw dziw ego. P o łu d n ie średnie p rzyp ada gdy przez po łu d n ik miejsca przechodzi to słońce średnie, a ’ czas upływ ający między dwom a kolejnem i je g o przejściam i stanow i

„d zień słoneczny śre d n i”. Z egary słonecz­

ne dają nam czas praw dziw y, ale właściwe zeg ary nasze w skazują czas średni, który od praw dziw ego w różnych po rach roku rozm aicie odstępow ać może, a najwięcej o 16 m inut, aby zatem z obserw acyi czasu praw dziw ego przejść do średniego, należy

(11)

N r 13. WSZECHŚWIAT. 199 znać przypadający na dzień każdy popraw ­

kę, czyli ta k zw ane rów nanie czasu, któ ­ re cztery razy do roku schodzi do zera.

Rzecz ta zresztą, w ścisłem znaczeniu, nie stanow i kw estyi kalendarzowej, należało nam je d n a k przypom nieć znaczenie dnia słonecznego średniego, je s t on bowiem za­

sadniczą, jed n o stk ą naszój rachuby czasu.

I gdyby dnie ubiegające je d e n za drugim były jed n ak ie , nie byłoby ju ż dalszych tru ­ dności w ułożeniu kalendarza. R adykalni zw łaszcza zw olennicy układów dziesiętnych byliby zupełnie zadow oleni, moglibyśmy bowiem z dziesięciu, stu i tysiąca tak o k re­

ślonych dni utw orzyć okresy czasu dłuż­

sze — dekady, hektady, k ilady, ja k posia­

dam y dekam etry, hektom etry i kilom etry.

T ak w-szakże nie je st, po szeregu dni dłu­

gich idzie szereg długich nocy, po dniach ciepłych następują zim ne, wiodąc za sobą zm iany w ogólnem w ejrzeniu przyrody, w rozw oju roślinności, w naszym sposobie życia i w rodzaju prac naszych. R ok więc je s t rów nież nieuniknioną, rów nież potężnie przez p rzyrod ę narzuconą jed n o stk ą czasu, jak i dzień, a zastosow anie podziału dziesię­

tnego do kalen d arza pozostanie niedorzecz­

ną tylko m rzonką.

(d. c. nast.).

S. K.

OWADY JADALNE.

P lem io n a, zam ieszkujące A frykę śro d k o ­ wą, w yszukują term itów (Term es) czyli m rów ek białych, należących do owadów prostoskrzydłych tow arzyskich (O rth o p te ra socialia), ja k rów nież i innych owadów i p rzy rząd zają z nich potraw y, naw et n ie­

kiedy na królew skie stoły. A utorow ie, wspom inający o tym fakcie, zapew niają, że potraw y z owadów k rajow cy um ieją do­

brze przyrządzać, nadając im odpowiedni smak. Zwyczaj ten istnieje nietylko w A f­

ryce środkowój, ale także i w innych oko­

licach A fry k i, a naw et mieszkańcy archipe­

lagu indyjskiego rów nież uw ażają za p rzy ­ sm ak term ity i in ne ow ady, które chw ytają

różnemi sposobami, a po oberw aniu sk rzy ­ deł u skrzydlatych, pieką je i same spoży­

w ają lub też mięszają z m ąką i robią z nich szczególne ciasto. Pszczołow ate ow ady sta­

nowią także przysm ak; niektórzy krajow cy, wielcy am atorow ie małćj pszczoły, pieką ją owiniętą w listki roślin, dodając czasem do tego pieczystego trochę miodu. Duże ow a­

dy po upieczeniu podają z ryżem ’).

M rów kam i żywią się nietylko plem iona A fry ki środkowej i archipelagu in dyjskie­

go, ale k o rzystają z tego pokarm u także i m ieszkańcy B razylii. K orespondent fra n ­ cuskiej N aturę (N r 761, 1888) z prowincyi San P aulo, p. L ab arre, przytacza,że wielkie m rówki, zwane tam F orm igas T anajuras, przyrządzane są w pewnój porze roku przez kobiety, k tó re je sprzedają pieczone n a su­

cho, ja k kasztany. R oznoszą je po ulicach krzycząc va isa, co znaczy do jedzenia, a lu ­ dność chętnie nowy ten pokarm kupuje.

D la ściągnięcia ciekawości tłum u kobiety przynoszą też na sprzedaż m rów ki te u s tro ­ jo n e jak b y lalki.

M rów ki jad aln e brazylijskie stanowią ga­

tun ek największy, znany w zoologii pod na­

zwą A tta cephalotes F eb r. Są to owady błonkoskrzydłe (liym en op tera) do rodziny mrówek, Form icinae, należące. M ieszkają w tow arzystw ach czyli m row iskach, skła­

dających się z samców i samic skrzydlatych, oraz robotnic czyli roboczych (bespłcio- wych), pozbaw ionych skrzydeł i dw ojakiej wielkości i formy; m niejsze są robotnicam i właściwemi, większe zaś żołnierzam i. Te cztery różne form y osobników, sk ład ają­

cych m rowisko przedstaw ia rycina załączo­

na w niniejszym num erze.

Samice są skrzydlate i najw iększe, ich odw łok powiększa się bardzo znacznie w sku­

tek nagrom adzenia się ja je k . G łow ę m ają sercowatą, na ciem ieniu nieco w klęsłą, roż­

ki 1 1-stawowe, na tylnćj części tułow ia krótkie cierniste w yrostki. S krzy d ła b a r­

dzo długie.

Samce posiadają głowę m ałą, oczy złożo­

ne, rożki 13-stawowre; przednia część tu ło ­ w ia w ypukła, środkow a zaś, na grzbiecie, p o k ry ta żółtawem i włoskami. O gólny ko-

’) „L a N a tu r ę ” N r 763, 1888 r.

(12)

2 0 0 "WSZECHŚWIAT. N r 13.

lo r ciała samców, ta k j a k sam ic i robotnic je st czerwony.

W łaściw e robotnice sąn a jm n iejsze w m ro- wisku; m ają głow ę m ałą, opatrzo n ą z tyłu kolcam i, rożki ll-s ta w o w e . Na prztfdnićj części tułow ia z n a jd u ją się d w a kolce bocz­

ne zw rócone ku tyłow i, na tylnej części zn a jd u ją się daleko m niejsze. S zypułka łącząca tułów z odw łokiem , długa, dw usta- wowa (dw uw ęzłow a).

R obotnice z w ielkiem i głow am i czyli żoł­

nierze są znacznie większe od poprzednich, posiadają głow y w ielkie, gładkie i b łyszczą­

ce, sercow atego k ształtu , przytem u zb ro je­

nie gęby (żuwaczki) mają daleko silniejsze.

chodzi do 60 cm, są one barw y g ru n tu na ja k im się wznoszą.

P . L a b a rre w id ział też w okolicach b a r­

dziej południow ych gn iazda mające średn i­

cę 1,50 m p rzy wysokości 1—1,50 m . A tta cephalotes, z pow odu sw ych obyczajów otrzym ała nazw ę m rów ki odw iedzającej, obcinającój liście i m rów ki parasolow ej.

W ychodzi z m row isk tylko podczas nocy, w czasie zaś u p ału dziennego w ejścia do m row iska są starann ie zam knięte zapomocą chróstu i kam yków ; w ieczorem m ateryjały te u suw ają się i u k ład ają dokoła otw orów , b y znow u m ogły być użyte za powrotem mrówek.

M r d - w k a -ik-tta. c e p D a a lo te s .

Samiec Żołnierz Żołnierz

Robotnica Samica z krążkiem liścia.

W e d łu g B atesa istnieją jeszcze robotnice trzeciej form y, t. zw. podziem ne, p rzeb y w a­

ją c e w głębi m row iska. M rów ki te (A tta) odznaczają się jeszcze od innych m rów ek żądłem , k tó re m ają rozw inięte.

Znane są w całej B razy lii ja k o szerzące wielkie zniszczenia w roślinności. Często w ciągu jednej nocy obnażają z liści znacz­

ną ilość krzew ów kaw ow ych i in nych u ży ­ tecznych, co pow oduje zupełną u tra tę zbio­

rów . G niazda czyli m row iska, k tó re n a p o ­ ty k a ją się często co 30 m etrów , tw o rzą w zgórki czyli kopce, m ające u podstaw y 1 m do 1,20 m średnicy, a wysokość ich do-

Wyżej przytoczone nazw y nadane zostały tem u gatu n k o w i stąd, że w liściach drzew rozm aitych, głów nie zaś krzew u kawowego i drzew a pom arańczow ego, wycinają kółka, k tó re unoszą do m row isk, trzym ając je pio­

nowo w żuw aczkaoh, — długie ich takie

| szeregi, ja k procesyje, tw orzą widok bardzo

j osobliw y. Co do przeznaczenia, ja k ie na-

j d ają takim krążkom liści, zdania są podzie-

! lone. W e d łu g M ac-C ooka, p rzerab iają je m rów ki na substancyją, mającą w ejrzenie p a p ie ru szarego lub brunatnego, z której bu du ją kom órki sześciokątne, podobne do kom órek pszczół i os, ale/ mniej p ra w id ło ­

(13)

N r 13. W SZE CH ŚW IAT. 2 0 1

we. In n i m niem ają, że liście te przeo bra­

żają. się w m row isku na rodzaj próchnicy, n a którój w yrastają następnie grzybki, s łu ­ żące m rów kom za pokarm .

N azw a m rów ki odw iedzającej pochodzi od częstych odw iedzin nocnych, jętkie skła­

dają w dom ach, p ląd ru ją c wszelkiego ro ­ d zaju zapasy, zw łaszcza też m anijoku, skąd poszła też nazw a m rów ki m anijokow ej; nie wiadomo je d n a k dobrze, do czego im słu ­ ży ta substancyja, którą tak chciwie zabie­

ra ją z m ieszkań ludzkich, że często unoszą kaw ałki wielkości swego ciała.

Na pokarm głów nie są poszukiw ane wiel­

kie sam ice A tta cćphalotes, któ ry ch odw łok napełniony ja ja m i uw ażany je s t przez lu ­ dność miejscową za przysm ak.

A . S.

O SZKODLIWOŚCI K I L K U P A R I G A Z Ó W .

D r L ehm ann zajął się niedaw no zbada­

niem k ilk u ważniejszych pod względem te­

chnicznym gazów, b y ocenić stopień n ieja­

ko ich niebespieczeństw a d la zdrowia. Z p ra ­ cy jeg o , k tó rą p rzedstaw ił akadem ii nauk w M onachijum okazuje się, że dotychczaso­

we nasze w przedm iocie tym wiadomości zgoła nie są dostateczne. P rzytoczone tu szczegóły czerpiem y z pism a „N aturfor- scher”.

Kicas solny pow oduje u królików , świnek m orskich, kotów ju ż p rzy 0,1 do 0,14% o za­

w artości w pow ietrzu żywy niepokój, bóle, w ydzielanie śliny, poczem rychło następuje lekkie ogłuszenie. Jeżeli zw ierzęta przez pó łtorśj godziny umieszczone są w pow ie­

trzu zaw ierającem 3,4% 0 kw asu solnego, za­

padają w groźną chorobę. Człowiek, ja k się zdaje, bardziój jeszcze aniżeli zw ierzęta w rażliw ym je st na ten gaz; silny człowiek przez bardzo tylko k ró tk i ciąg czasu znosić mógł pow ietrze z 0,05% o kw asu solnego.

D r L ehm ann sądzi, że naw et nazwyczajeni do kw asu solnego robotnicy fabryczni nie znoszą wyższej jego zaw artości nad 0,l°/oo czyli '/ i o o o o - Sekcyje pośm iertne zw ierząt

w ykazały silne zaatakow anie płuc i tch aw i­

cy, świnki m orskie ginęły praw dopodobnie od paraliżu dróg oddechowych.

A m onijak działa podobnie ja k kw as sol­

ny, ale słabićj. Jako kres nieszkodliw ości tego gazu uważa Lehm ann 0,3°/oo; przy d łu ­ giem naw et nazw yczajeniu najwyższe zagę­

szczenie, ja k ie człowiek znosić może, w yno­

si 0,5 % 0. Zaw artość 2,5 do 4,5%o am oni- ja k u w pow ietrzu, po ośmiogodzinnem od­

dychaniu, wywołuje niebespieczne zapale­

nie płuc. Ilość 10 do 12°/00 zabija koty i k ró lik i w ciągu niew ielu godzin.

Chlor działa ju ż w ilościach nadzw yczaj drobnych; 0,001 do 0,005%o sprow adzają objaw y podrażnienia. D aw ki 0,04 d o0,06% o pow odują po 372 do 5 godzin niebespieczne sym ptomy zapalenia płuc; daw ki 0,6 % 0 za­

bijają szybko.

B ro m zachowuje się ja k chlor; dośw iad­

czenia na ludziach prow adzone w ykazały, że bez szkody znieść można tylko 0,002 do 0,004% 0 brom u. — R ezultaty te są bardzo ważne, okazuje się z nich bowiem, że zale­

cane w ostatnich czasach przy epidem ijach cholery okadzania ludzi param i chloru i bro­

mu są zgoła bezużyteczne; dla zabijania b o ­ wiem zarodników bakteryj trzeb a przez ciąg trzech godzin pow ietrza o zaw artości 3%o chloru. Dotychczas przyjm ow ane li­

czby przekraczają setki i tysiące razy d o ­ puszczalne ilości am onijaku, ch loru i brom u.

Siarkowodór przy zaw artości 0,15°/00 po dziesięcio godzinnem d ziałaniu nie w y w arł jeszcze w pływ u na kota. D opiero przy ilości 0,2l% 0 okazała się senność i w ydzie­

lanie śliny. D aw ki 0,7%o działają zabó j­

czo, jeżeli zw ierzęta dłużej nad pięć godzin są na pow ietrze takie wystawione. P rzy 3,25% 0 zw ierzę zm arło po 10 m inutach. Co do człowieka, to za k res p rzy jąć należy 0,15% ,.

Siarek węgla okazał bardzo różne zacho­

wanie. S iarek węgla kupny działał ju ż przy zaw artości 0,2 do 0,3 m iligram a w li­

trze pow ietrza tak gw ałtow nie, że ko ty po upływ ie półtorój godziny okazały o g łu sze­

nie i oddychanie przyspieszone; przy d aw ­ kach 0,65 m g ginęły już po 3 % godz. In n y natom iast siarek węgla naw et przy za w ar­

tości 0,84 m g nie wy w ołał jeszcze objawów

(14)

2 0 2 W SZECH ŚW IAT. Ni- 13.

pow ażnych. S iarek w ęgla oczyszczony oka­

zuje się mniej tru jąc y m , aniżeli kupny.

A nilina je s t tru ją c a ju ż w n a jd ro b n ie j­

szych daw kach; 0,15 mg w litrze p ow ietrza nie sprow adza u k o ta n aw et w ciągu sie­

dm iu godzin żadnych szczególnych o b ja­

wów, ale ju ż daw ki 0,4 mg są, niebezpieczne;

po ośm iogodzinnem działaniu zw ierzę się zatacza i po dośw iadczeniu nie w raca ju ż do zdrow ia. K ró lik i natom iast okazały się nieczułe n a anilinę. D la człow ieka, ja k się zdaje, anilina je s t tru cizn ą dosyć g w a ł­

towną.

R e z u lta ty badań L ehm anna w yw ołały n iek tóre uw agi ze stron y P etten k o fera.

Z całego szeregu doświadczeń nad d ziała­

niem szkodliw ych p a r i gazów w ynika, ja k się zdaje, że szkodliw ość ich polega n iety l­

ko na lokalnych zm ianach w organach o dde­

chowych lub krw ionośnych, ale także na działaniach na u k ład nerw ow y, a zw łaszcza n a jego przy rząd y centralne. C h lo r i brom , obok w pływ ów pierw szych, w y w o łu ją też i objaw y nerw ow e, ale co do tlen k u węgla, siarkow odoru, siark u w ęgla, aniliny, n a j­

głów niejsze działanie polega w łaśnie na w pływ ie na u k ład nerw ow y.

G ru b e r w ykazał ju ż dawniej, że oznaczo­

ny stopień objaw ów odpow iada zawsze ozna­

czonej k oncentracyi tle n k u w ęgla w p o w ie­

trzu w dychanem i że stopień ten nie zm ie­

nia się, choćby zw ierzę bardzo długo w p o ­ w ietrzu takiem pozostaw ało; w y n ik a stąd, że w k rw i nie grom adzi się tlen ek w ęgla w ilości coraz większej w m iarę czasu o d ­ dychania, ale że organizm posiada m ożność osw obadzania się w pew ien sposób od d ro ­ bnych ilości tej trucizny. G ru b e r u trz y m y ­ w ał k ró lik a przez 66 godzin w p ow ietrzu zaw ierającem 0,5% 0 tlen k u w ęgla, a zw ie­

rzę zgoła chorobie nie uległo: je ż e li zaś w pow ietrzu znajdow ało się 4 do 5% 0 tle n ­ ku węgla, śm ierć następo w ała ju ż m iędzy 30 a 40 m inutam i. T a k samo w ynika z do- j św iadczeńO gaty,że i d w u tlen ek siarki p rzy ­ ję ty do k rw i działa ja k o tru cizn a nerw ow a.

Im wyżój rozw inięty je s t organizm , tem bardziej okazuje się w rażliw ym na gazy i p ary szkodliw e.

A .

KILKA UWAG

n ad gieologięzną stro n ą artykułu, p. N ałkowskiego

„POLSKA11

w (Słowniku gieograficznym.

W a rty k u le wspom nianym W nagłów ku pan N ałkow ski, w yrażając mi w sp aniało ­ m yślnie uznanie swoje za poruszenie kilku kw estyj, dotyczących fizyjografii P olski, ze swój stron y zapuszcza się w bardzo ry z y k o ­ wne kom binacyje gieologiczne, stojące, ja k to poniżej udow odnić zam ierzam , w oczy­

w istej sprzeczności z rzeczywistością. P o ­ m ijam zarzu ty mi staw iane co do n ied o k ła­

dności obserwacyj w górach Ś w iętokrzy­

skich, gdyż p. N. opiera się w yłącznie na krótkiej notatce p op ularnej, umieszczonej we Wszechśvviecie, pom ija zaś m ilczeniem ogłoszone w tym samym czasie obszerne spraw ozdania moje w „Izw iestijach gieolo- giczeskago ko m iteta” i „Jahrbuch d. k. k.

geologischen A n s ta lt”, gdzie zw łaszcza szczegóły dotyczące d y lu wij um m ógł zna- leść. Dziś zresztą szczegółowe sp raw ozd a­

nie znajdzie ju ż p. N. i w V II tomie Pam ię­

tn ik a Fizyjograficznego. P rzechodzę w szak­

że do szczegółów:

N a str. 604 pow iada p. N., że K a rp a ty zostały podniesione w eocenie. W p ierw ­ szej chw ili zdaw aćby się m ogło, że au to r używ a starszej term inologii francuskiej, po­

d łu g którój po eocenie następuje miocen, na tej samej wszakże stron icy znajdujem y nieco dalej w yrażenia „neogen” i „oligocen”, świadczące, że autor ma na myśli nowszą, dla naszego k ra ju p rz y ję tą klasyfikacyją trzeciorzędu k o tlin y w iedeńskiej. P o d łu g p. N ałkow skiego zatem , w arstw y nowsze od num m ulitow ych wapieni eoceńskich powin- nyby w K a rp a ta c h leżeć poziomo, w rz e ­ czywistości je d n a k , w budow ie K a rp a t p rzy jm u je u dział cała form acyja oligoceni- czna (łu p k i m enilitow e, piaskowiec kii ły­

ski i piaskow iec magórsld), dopiero w łaści­

wy m iocen leży poziomo u stóp K a rp at, w zniesienie ich zatem trw ało nietylko przez

(15)

N r 13. WSZECHŚWIAT* 203 okres eoceński, lecz rów nież do końca oli-

gocenu.

N a tejże stronnicy 604 pow iadam ia nas autor, że w ylew y teschenitu przecięły w ar­

stw y kredy i eocenu, oraz, że teschenit je st podobnym do diabazu lub dolerytu, w rze­

czywistości zaś właśnie w ybitną cechę te- schenitów stanow i okoliczność, że ich w y­

lew m iał m iejsce podczas epoki dolnokredo- wćj (neokomu), w której przedtem p rzy ­ puszczano zupełny b ra k skał wybuchowych, dopiero nowsze prace w tym kieru n k u La- goria (K rym ), S t»inm anna (C hili), R aim on- diego (P eru) i moje (E kw ador), w ykazały obecność wśród form acyi ju ra jsk ie j i kredo- wćj sk ał w ybuchow ych, m ających typ p o ­ średni pom iędzy sery ją starszą — granitów i diorytów , a nowszą — trachitów i bazal­

tów. T ypem najdaw niej znanym tego ro ­ dzaju są właśnie teschenity, które nie są by­

najm niej podobnem i do diabazów lub dole- rytów , lecz na w ejrzenie pierw sze bardzo m ało się różnią od krystalicznych diorytów , ja k o tem p. N ałkow ski w pięknej kolekcyi w arszaw skiego uniw ersy tetu przekonać się może. S kała zaś, w ystępująca w tym sa­

m ym poziomie neokom skim na Szląsku i podobna do diabazu lub bazaltu nosi w pe­

trografii nazw ę p ik ry tu .

N a str. 605 wypowiada p. N. dość ryzy­

kow ne zdanie, że przyczyną epoki lodowej był klim at chłodniejszy, podczas gdy przez w szystkich gieologów w spółczesnych jest powszechnie uznanem , że przyczyna ta nie była kosmiczną, lecz czysto gieologicznćj n atu ry , spowodowaną przez wyniesienie głów nych m asywów górskich w epoce mio- cenicznój powyżej g ra n ic y w iecznych śnie­

gów, czego przykładem są A lp y np., gdzie na naj wyższych szczytach znajdujem y, po­

d łu g H eim a, szczątki zniszczonych pok ła­

dów ju ra jsk ic h , tw orzących dno fałd syn- klinalnych. W sk u tek tak znacznego pow ięk­

szenia pow ierzchni oziębiającej, opady at­

mosferyczne w E u ro p ie północnej i środko­

wej spadać m usiały w postaci śniegu, a sko­

ro pow stały stąd lodniki, nie mogły stopnieć podczas lata i w sk utek tego rozrastały się niepom iernie. Nie dowodzi to bynajmniej chłodniejszego, lecz tylko wilgotniejszego k lim atu, a ten raczej cieplejszym być m u­

siał, przy znacznie mniej rozgalęzionem

i szczuplejszem niż obecnie m orzu plioce- nicznem.

Loss uw aża p N. (str. 606) za u tw ó r w ietrzny, eolski, jakk olw iek w k ra ju n a ­ szym znaczna część jego jest utw orem sło d ­ kowodnym, podobnie j a k loss nadreński, inna znów lodnikowym , gdyż zaw iera głazy narzutow e wcalc sporych rozmiarów. .Nie­

znanym p. N. je s t również fakt w spółrzę­

dności lossu z lotnemi piaskam i w S a n d o ­ m ierskiem i kieleckiem, oraz tw orzenie się lossu pod Kielcam i przez spłókam c w ietrze­

jący ch pokładów szarowakow ych, k tó re też praw dopodobnie całą masę m atery jału p ie r­

wotnego dla lossu w sandom ierskiem d o ­ starczyły.

W zniesienie gór sandom ierskich w epoce ju rajsk iej je s t hypotezą niczem nieuzasa­

dnioną, z jed n ej strony bowiem obecność słodkow odnych utw orów tryjasow ych (pia­

skowiec szydłowiecki), oraz b ra k utwoi'ów od dew onu m łodszych n a całem terytory- ju m dew onu kieleckiego, z w yjątkiem pias­

kowca pstrego, wypełniającego p ły tk ie za­

toki pom iędzy dew ońskim wapieniem n a z a ­ chód od C hęcin koło G ałęzie i R ykoszyna, przem aw iają za tem, że ju ż w epoce dewoń- skiej góry kieleckie stanow iły wyspę, na którój brzegach pow stały rafy koralow e, że w yspa ta w epoce tryjasow ej uległa pono­

wnemu podniesieniu, tw orząc cztery fałdy, k tó re przecinam y na linii K ajetanów -K iel- ce-K orytnica; podniesienie to miało miejsce na początku epoki tryjasowój lub może ju ż w perm skiej, gdyż. pokłady od dewonu młodsze tw o rzą tylko jed n ę fałdę antykli- nalną, zam iast czterech (góry Ś w iętokrzy­

skie, Dym ińskie, Chęcińskie, pasmo pom ię­

dzy Ł ukow ą i Dębską W olą), ja k to u d o ­ w odnił M ichalski dla w arstw ju rajsk ich ; ostateczne podniesienie miało wreszcie m iej­

sce nie w epoce ju ra jsk ie j, lecz w środku epoki kredow ej, gdyż neokom skie w apienie i gliny z P erisph in ctes virgatus, oraz p ias­

kowce dolnokredow e w okolicy Pińczow a są rów nież podniesionem i i dopiero opoka górnokredow a (cenom an—senon) leży p o ­ ziomo, n ieprzed staw iając przytem żadnego śladu tran sgresyi, na wielką skalę odbyw a­

jącej się wówczas zarów no na zachodzie w Niem czech, ja k i na wschodzie w lubel-

Cytaty

Powiązane dokumenty

Wyniki pokazuj¹, ¿e wspó³czynnik dyfuzji wed³ug koncepcji Timofeewa charakteryzuje siê mniejsz¹ zmiennoœci¹ wywo³an¹ zmianami ciœnienia w porównaniu z koncepcj¹ Crank’a..

czeniu przewodniki p rz estają być naelektry- zowane. Zrozumiemy to najlepiej przez porównanie z pewnem doświadczeniem hydraulicznem.. Z powodu jednak tarcia o ściany

mię ciepłem sowiciej niż obecnie, ale też , jest praw dopodobnem , że silniejszy w tedy żar słońca pow odow ał w ytw arzanie się z j e ­ go pow ierzchni

sokiego ciśnienia leżała, na zachodzie E u ro ­ py; w tym samym czasie obszar niskiego ciśnienia przechodził po rozm aitych czę­.. ściach lądu europejskiego,

za sześć następnych razy kop.. Jestto koszyczek pierw szego rzędu. Najbogaciej rozgałęziony kw iatostan szarotki m a więc koszyczki trzech rzędów.. Skoro przekw

pitu dolnego, kontynuacja na następnej stronie) znalazł się fragment poprzedniej wersji, o datowaniu prezbiterium bazyliki i początku bu­. dowy rotundy w pierwszej

Co więcej, w ziemi przeburaczon^j, rośnie i rozw ija się norm al­.. nie cykoryja, roślina jeszcze więcój

gotnym poziomo leżącym papierze plasmo- dyjum, które niebawem równomiernie ros- pełzło się po jego powierzchni, wtedy Stahl począł w pewnym miejscu suszyć