• Nie Znaleziono Wyników

Śląsk, 2012, R. 18, nr 3

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Śląsk, 2012, R. 18, nr 3"

Copied!
96
0
0

Pełen tekst

(1)

POŻEGNANIE WISŁAWY SZYMBORSKIEJ

CENA 5 ZŁ (w tym 5% VAT) ISSN: 1425-3917 NR INDEKSU 33328X

# Ś lą s k ie . Pozytywna energia Nr 3 (197)

ROK XVIII • MARZEC

2012

FELIKS NETZ - „Otchłań”. Po sosnowieckiej tragedii ... ... BARBARA NOWICKA - ACTA w sieci Anna Krzyszkowska - Autostopem z malowaną lalą Między starym a nowym Śląskiem: prof. Bożena Hager-Małecka Prof. DANIEL KADŁUBIEC - Mitologia śląska u Morcinka GRZEGORZ SZTOLER - Stadion Śląski znów ośmieszony

___ WERONIKA GÓRSKA - Krepie i kulig

__ ___ _______ AGNIESZKA SIKORA - Bytom się broni

(2)

Fot.ZbigniewSawicz

18 lutego w Teatrze Nowym w Zabrzu od­

była się premiera długo oczekiwanego Związku otwartego noblisty Dario Fo.

Spektakl w reżyserii Grzegorza Kempin- sky’ego miło zaskoczył tych, którzy spo­

dziewali się kolejnej przewidywalnej farsy małżeńskiej z miłością i zdradą w tle.

To dobra propozycja dla wszystkich wiel­

bicieli lekkich komedii małżeńskich, jak i tych, którzy od gatunków takich raczej stronią. W ychodząc od konwencjonalnej farsy G. Kempinsky stara się bowiem przełamać utarte schematy i przyzwy­

czajenia odbiorcze. Zapraszamy do recen­

zji zamieszczonej na s. 69. Na zdjęciu od­

twórcy głównych ról: Aleksandra Gajewska (Antonina) i Zbigniew Stryj (Mężczyzna).

Prezentacja rzeźb Zygmunta Brachm ań­

skiego zakończyła cykl wystaw w Galerii Art Nowa 2 ZPAP w Katowicach, przygotowa­

ny z okazji 100-lecia ZPAP i 65-lecia Okrę­

gu w Katowicach. Na wystawie zgrom a­

dzono kilkanaście w cześniejszych jak i najnowszych dzieł tego cenionego Artysty.

To zaledwie nikły fragment jego dorobku, li­

czącego ponad 2 tysiące obiektów.

Wystawom jubileuszowym przygotowanym przez Okręg Katowicki ZPAP patronował miesięcznik „Śląsk”.

(Więcej o wystawie

w Notatniku Kulturalnym na str. 82)

8 lutego dyrektor naczelna i programowa Narodowej Orkie­

stry Symfonicznej Polskiego Radia w Katowicach Joanna Wnuk-Nazarowa podpisała 4-letni kontrakt z Alexandrem Lie- breichem, niemieckim muzykiem, który od 1 września 2012 do 31 sierpnia 2016 r. będzie dyrektorem artystycznym NOSPR i jej pierwszym dyrygentem. Kandydaturę Alexandra Liebreicha zaproponowała Rada Orkiestry, zgodę wydał mi­

nister kultury i dziedzictwa narodowego, a zaakceptował za­

rząd Polskiego Radia. Na zdjęciu: dyrektorzy NOSPR Alexan- der Liebreich i Joanna Wnuk-Nazarowa.

Znaczący dorobek poetyc­

ki Barbary Gruszki-Zych i Sławomira Matusza zo­

stał doceniony przez mini­

stra kultury Bogdana Zdro­

jewskiego, który obydwu twórców uhonorował brą­

zowymi medalami Gloria Artis. Uroczystość dekora­

cji odbyła sie w Urzędzie Miasta w Sosnowcu.

Fot.WieawaKonopeiskaFot.MariaSztukaFot.TomaszZakrzewski

(3)

M IESIĘCZNIK SPOŁECZNO - KULTURALNY

Nr 3 (197). Rok XVIII. MARZEC 2012 r.

WYDAWCA: GÓRNOŚLĄSKIE TOWARZYSTWO LITERA CKIE W KATOW ICACH

40-012 Katowice, ul. Dworcowa 13 Tel. 32 253-62-21 e-mail: slask@ neostrada.pl

www.gtl.org.pl

WSPÓŁ WYDAWCA: BIBLIOTEKA ŚLĄSKA plac R ady Europy I

40-021 Katowice Tel. centr. 32 20 83 700 inform acja: info@ bs.katowice.pl

sekretariat: bsl@bs.katowice.pl Redaguje zespól:

TADEUSZ KIJONKA red ak to r naczelny

FELIKS N ETZ zastępca red ak to ra naczelnego

WIESŁAWA KONOPELSKA sekretarz redakcji M ARIA SZTUKA dział kulturalny BOGDAN WIDERA dział spoleczno-historyczny

W O JC IEC H ŁUKA dziai graficzny MIROSŁAW KORBEL nadzór techniczny i poligraficzny e-mail: korgraf@ korgraf.com .pl

IRENA FALKIN-SIBIGA ANNASTRUM ILOW SKA

korekta

A D R E S R E D A K C JI:

40-012 K atow ice, ul. D w orcow a 13, tel./fan 32 206-82-71

D T P : S T P „ K o r G r a f40 -0 8 1 Katowice, u l. D ą b ró w k i 1 5 /1 2 , te l. 3 2 3 5 4 -0 9 - 8 8 ,

3 2 7 8 1 -0 6 -4 8 D ruk: P W „ T o le k "

D R U K A R N IA IM . K A R O L A M IA R K I 4 3 -1 9 0 M IK O Ł Ó W , u l. Ż w irk i i W ig u ry 1.

M ateriałó w n ie zam ó w io n y ch nic zw racam y. R ed ak cja za strze g a sobie p raw o skrótów , p o p raw ek i zm ian ty tu łó w w te k stac h p rz y ­ ję ty ch do d ru k u o ra z sk ra c a n ie k o resp o n d en cji.

W a r u n k i p r e n u m e r a t y ', p o p r a e z O d d z ia ły i D e le g a tu ry

„R U C H U ” - na te ren ie całeg o kraju. B ezp o śred n io - w sek re taria ­ cie R edakcji oraz w urzęd ac h p o czto w y ch . W p łat n ależy d o k o n y ­ w ać n a k o n to : G T L - re d a k c ja m ie się c z n ik a „ Ś lą sk ” , P K O PB S A I O /K ato w ice 92 102023130000 3302 00202176. Prenum e­

rata roczna - 60 zl, półroczna - 30 zl. Pism o w prenum eracie je st do­

starczane pod wskazanyadres tez dodatkowych opłat.

Cena e g zem p larza - 5 zl (w ty m 5 % VAT).

ISSN : 1425-3917 N r indeksu: 3 3 328X

Czasopismo „Śląsk. Miesięcznik społeczno-kulturalny” jest dostępne w wersji elektronicznej w ŚLĄSKIEJ BIBLIOTECE CYFROWEJ pod adresem :

h ttp ://w w w .sb c.org.D l/d lib ra/p uh lication ?id= ]9462

--- W NUMERZE: ---

SLĄSKI M IE S I Ą C ...

Rozm owa z Janem Olbrychtem, postem do Parlam entu Europejskiego ACTA A RZEC ZY W ISTO ŚĆ XX I W I E K U ... ...

Tadeusz Kijonka N A ZAW SZE. ZAPISKI PAM IĘCI

W ISŁAW Y S Z Y M B O R S K IE J...

F eliks N etz O T C H Ł A Ń ...

Rozm ow a z prof. Bożeną Hager-M ałecką

TR ZEB A PO PR O STU D O BR ZE SŁUŻYĆ SPO ŁECZEŃ STW U

Pismo wspierane finansowo przez ZARZĄD WOJEWÓDZTWA

ŚLĄSKIEGO

... 4

... 6

... 10

Barbara N ow icka W SIECI SIŁA ... 12

Rozmowa z Teresą Sem ik GDZIE BYŁO DOBRO , A G DZIE ZŁO ... 14

A nna W ęgrzyniak t YC IE CHO ĆBY I DŁU G IE, ZAW SZE BĘDZIE ZA K R Ó T K IE ... Jadwiga Woźnikowska R EFUN DAC JA LEK U DO D EC YZJI NFZ-tu ... D aniel Kadłubiec GUSTAW M O R C IN EK A JE G O ŚLĄ SK A M IT O L O G IA ... Bogdan Nowicki PR ZY C IĄ G A N IE Z IE M S K IE ... NOTATNIK SPÓ ŹNIO NEGO PRZY BY SZA M arek S. Szczepański EN C YK LOPEDIA ŚLĄ SK A , C ZY LI J A K A ? ... Jan Picheta POW R ÓT Z N IE P A M IĘ C I... Ewa Siw czak D Y SK RYM IN ACJA ? ... Weronika Górska KREPLE I KULIGI, CZYLI ZAPUSTOW Y ŚWIAT NA OPAK ... Jan F. Lewandowski N A R O D ZIN Y I A G O NIA ZESPO ŁU FILM OW EG O ... POZA K A DR EM Feliks N etz W C IE M N O Ś C I... Grzegorz S ztoler K OC IO Ł W C IĄ Ż BEZ K A PE L U SZ A ... Jan Cofałka N A SI W W ARSZAWIE ... Anna K ryszkiew icz A U TOSTO PEM Z M A LO W A N Ą L A L Ą ... Agnieszka Sikora B Y TO M SIĘ W A L I... Czesława K w aśniok BYĆ Ż O N Ą A L K O H O L IK A ... H enryk Szczepański TUTAJ ZAĆ ZĘŁO SIĘ M OJE Ż Y C IE ... BILIO TEKA NOCĄ Krystian Gałuszka FEN IK S Z P O P IO Ł Ó W ... ŚLĄ SK A O JC ZYZN A POLSZC ZY ZN A Jan M iodek O H IACYNCIE, JAC KU I JACENTYM .. EKOLOGIA Jolanta M atiakowska EK OA KTY W NI P A S JO N A C I... Wiesława Konopelska Z O B A C Z Y Ć PUNKT W IDZENIA .. Rozm owa z Ireneuszem Walczakiem T EJ „CZARNEJ D Z IU R Y ” m i : m a ... ... TEATR M agdalena F igzał DRAM AT K O N TRA W SPÓ ŁPR A C A ... M agdalena Figzał M AŁŻEŃSKI RING ... M aria Sztuka C H W ILA N A ŚLĄ SK U ... M agdalena D ziadek M IĘ D Z Y N U T A M I... 71

KSIĄŻKI Katarzyna Bereta G ŁO SY O ZO FII K O SSA K I J E J P IS A R S T W IE ... Ewa Chromik HOMO V IA T O R - HOMO SCRIBENS M icha!P aw eł Urbaniak CZŁO W IEK TO BRZMI D U M N IE ? ... Roksana Ziora-Krysa BRZYDOTA (M ETA)FIZYCZNA ... P rzem ysław Pieniążek C O SIĘ ZDARZYŁO BABIE JADZE ...‘... Barbara Nowicka SIŁA INSTYNKTU ... 77

Jan Kwaśniewicz ŚLĄSKI NOTES HISTORYCZNY .... 77

Bogdan Widera K RÓ TKO O KSIĄŻKACH ... 78

P O D K O P K I... 79

Z ŻYCIA BIBLIOTEK Renata Czyż W SETNĄ RO CZNICĘ URODZIN M ARII PILCH ... 80

NOTATNIKI KULTURALNE Janusz Wójcik O P O L E ... 81

Wiesława Konopelska K A T O W IC E ... 82

Jan Picheta B IE L S K O ... 84

Joanna K otkow ska C Z Ę ST O C H O W A ... 85

Ja cek Sikora Z A O L Z I E ... 86

Michalina Wawrzyczek-Klasik „BLIŹNIEMU SWEMU...” .. 87

: Widera SZTUKA JE ST W S Z Ę D Z IE ... 88 Projekt objęty

mecenatem MIASTA KATOWICE

KATOWICE

Zrealizowano w ramach PROGRAMU OPERACYJNEGO

PROM OCJA CZYTELNICTWA

ogłoszonego przez M INISTRA KULTURY

I DZIEDZICTWA NARODOWEGO

W kolorze:

• Z b ig n ie w B lu k a c z . P u n k t w id z e ­ n ia . Wystawa malarstwa w Galerii E x tr a v a g a n c e s S o s n o w ie c k ie g o C e n tru m K u ltu ry Z a m e k S ieleck i w S o s n o w c u (s tr. A ) • Ir e n e u s z W a lc z a k - m a la rs tw o (s tr. B )

• Z n a k i i T w a rz e m ia s ta K a to w i­

c e - R u s z a b u d o w a n o w e j sie d z ib y N a ro d o w e j O rk ie s try S y m fo n ic z ­ n ej P o ls k ie g o R a d ia (str. G ) • O p o l­

s k ie (str. D ) * A n n a K e y h a - w y s ta ­ w a m a la rs tw a w M u z e u m Ś lą s k im (str III okładki).

Na okładce:

R o z a lia S z y p u ło w a , Kulig, malarstwo n a szkle.

W ł. W . K o n o p e lsk ie j Reprodukcja:

W ie sła w a K o n o p e lsk a

)6 21 22 26 29 30 34 36 38 41 42 47 48 51 54 56 60

61 62 64 65

68 69 70

72 73 74 75 76

P r e n u m e r a ta z a g ra n ic z n a p o p rz e z D zia ł P r e n u m e r a ty i W s p ó łp ra c y z Z a g r a n ic ą „ R U C H ” S.A.

In fo lin ia 0800 120 029. Tel. + 4 8 022 532-87-31.

w vvw .ruch.com .pl

(4)

m m

■ UWAGA narciarze! Zmieniły się przepisy do­

tyczące szusowania po stokach. Jeżeli ktoś będzie jeździł pijany lub nie założy dziecku kasku, mo­

że dostać nawet 5 tys. zł grzywny.

■ BEZROBOTNE dziewczyny z Chorzowa za­

wierały małżeństwa z Nigeryjczykami, starający­

mi się o karty pobytu w Polsce. Oblubieńców po raz pierwszy i ostatni widziały w Urzędzie Sta­

nu Cywilnego. W zamian dostały po 3 tys. euro.

W ten sposób zawarto co najmniej 20 fikcyjnych małżeństw.

■ KILKADZIESIĄT sklepów, punkty usługo­

we, a przede wszystkim imponującą część rozryw­

kową z wielosalowym kinem, klubem muzycznym, kręgielnią, bilardem i własnym browarem będzie można znaleźć w nowym centrum handlowym Sta­

ra Kablownia. Nazwa nowej galerii brzmi nieco zaskakująco, ale nie jest przypadkowa, bo obiekt powstanie na terenie dawnej fabryki kabli w Cze- chowicaeh-Dziedzieach.

■ ANNA Mroczek z Politechniki Śląskiej zna­

lazła się w ekskluzywnym kalendarzu z 12 najpięk­

niejszymi polskimi studentkami. Zachwyca w nim zgrabnymi nogami w niebotycznych szpilkach.

22-letnia katowiczanka właśnie pisze pracę inży­

nierską z informatyki.

■ WSTRZYMANO prace związane z przebu­

dową gmachu Filharmonii Śląskiej w Katowi­

cach. -O kazało się, że budynek jest w o wiele gor­

szym stanie niż sądziliśmy - przyznaje Grażyna Szymborska szefowa instytucji.

■ ODŚWIEŻONE wnętrza, trzy gwiazdki i nowa nazwa. Hotel w Śpodku nie nosi już swojskiej nazwy Olimpijski, stal się wyrafinowa­

nym Olympia Śpodkiem. Do wyboru gości bę­

dzie 30 pokojów, w tym apartamenty z aneksem kuchennym. Goście będą mieli do dyspozycji tak­

że salę konferencyjną i część sportową z minigol- fem, basenem i jacuzzi.

■ OZDOBY, które z okazji Bożego Narodze­

nia zamontowano na bielskich ulicach i placach spodobały się mieszkańcom i turystom. Miasto za­

jęło pierwsze miejsce w wojewódzkim etapie ple­

biscytu „Świeć się”. Konkurs na najpiękniejsze świąteczne dekoracje „Świeć się” został ogłoszo­

ny już po raz trzeci. Od grudnia rywalizuje w nim ponad 100 miast.

■ CHLEB opłaca się wyrzucić! W kontenerach pod Tesco w Siemianowicach Śląskich lądują to­

ny jedzenia. Pracownik sklepu protestował prze­

ciwko temu i został zwolniony. Handlowcy wolą wyrzucić żywność, bo od darowizny musieliby za­

płacić podatek. Żywność wyrzucaną przez Tcsco w Siemianowicach ratują okoliczni mieszkańcy.

Po zmierzchu grzebią w kontenerach w poszuki­

waniu czegoś dojedzenia.

■ ZWOLNIENIA urzędników, mniejsze wydat­

ki na komórki i służbowe samochody przyniosły efekt. Ruda Śląska, jedno z najbardziej zadłużo­

nych miast w regionie, wychodzi na prostą. Oka­

zuje się, że tegoroczne dochody miasta wynio­

są 534 min zł i będą o 21 min zł większe niż wydatki. - Nadwyżka zostanie przeznaczona na spłatę długów. To efekt oszczędności jakie wpro­

wadziliśmy w ubiegłym roku - mówi Grażyn Dzie­

dzic, prezydent miasta.

■ KZK OOP zabierze ulgi młodym emerytom.

Nie wystarczy już sama legitymacja emerytalna, żeby mieć 50 proc. zniżki w autobusach i tramwa­

jach. KZK GO P przygotowuje zmianę przepisów zgodnie z którą ulga będzie przysługiwała emery­

tom po 60. roku życia. Stracą głównie emerytowa­

ni górnicy, policjanci i wojskowi.

■ SPECJALISTKA z Kompanii Piwowarskiej została dyrektorem tonącego w długach Szpita­

la Wojewódzkiego w Tychach. Tak zadecydo­

wał 5 I Zarząd Województwa. Nowa dyrektorka to Mariola Szulc, absolwentka zarządzania i mar­

ketingu Górnośląskiej Wyższej Szkoły Handlo­

wej w Katowicach. Nigdy dotąd nie pracowała w szpitalu, ani w poradni. Zaledwie od kilku mie­

sięcy kierowała pracami Rady Społecznej tyskie­

go szpitala. A sytuacja w szpitalu jest rzeczywi­

ście trudna. 14 m iesięcy podczas których placówką kierował Andrzej Drybański były jed ­ nym wielkim pasmem konfliktów. Chodziło o obniżki pensji i oszczędności m.in. przez ograniczanie obsady lekarskiej na dyżurach.

Dosłownie na odchodnym Drybański postanowił jeszcze dolać oliwy do ognia i zwolnić ze stano­

wiska dr. Bogdana Larwę ordynatora oddziału pe­

diatrycznego.

Z a p is w y d a rz e ń z m ie s ią c a p o p rz e d z a ją c e g o

z a m k n ię c ie n u m e ru

■ CHĘTNYCH do zwiedzenia Muzeum Ener­

getyki w Łaziskach Górnych jest sporo, ale praw­

dziwe tłumy ściągają tu jeden dzień w roku. Świę­

to Światła, podczas którego muzealnicy zapalają żarówkę z czasów Thomasa Edisona. Ta niewielka żarówka jest izadką ciekawostką historyczną, ale sa­

ma też ma ciekawą historię. Prawie 100 lat temu wy­

produkowała ją mała angielska fabryka. Na targu sta­

roci w Rodezji (będącą wówczas brytyjską kolonią) kupił ja Polak przebywający tam na kontrakcie.

Była sprawna, więc troskliwie ją przechowywał i po 30 latach przywiózł do Polski. Żarówkę odku­

pił od niego były prezes Muzeum Zbigniew Lorek.

■ ŚLĄSKA karta chipowa jest dziś wzorem dla Polski. Poza woj. śląskim za dokument ubezpiecze­

nia uznaje się kwitek od pracodawcy potwierdza­

jący, że opłaca za nas składki. Ale tylko karty chi­

powe odpowiadają przepisom. Karty zawdzięczamy Andrzejowi Sośnierzowi szefowi Śląskiej Kasy Chorych. Odwołano go z tego stanowiska przed 10 laty właśnie za to, że wprowadził karty.

■ KARB jest jedną z dzielnic Bytomia najbar­

dziej poszkodowanych przez górnictwo. Są tu miej­

sca, gdzie na skutek wydobycia węgla ziemia opadła już o 35 metrów! To tak jakby się zapadł 10-piętrowy wieżowiec. Szacunki mówią, że w ciągu najbliższych lat miasto opadnie średnio o 3 metry. Do tej pory na 181 rodzin ewakuowa­

nych z Karbia 96 dostało mieszkania zastępcze lub socjalne.

■ BAZA Lotniczego Pogotowia Ratunkowego ma wrócić do Katowic. Powód: nowoczesny he­

likopter stacjonujący teraz na lotnisku w Gliwicach zbyt rzadko lata do wypadków. Z Muchowca do Gliwic zostało wyprowadzone cztery lata temu.

Minęły 4 lata a helikopter ze śląskiej bazy - tym razem gliwickiej - jest najrzadziej wykorzystywa­

ny. W 2009 r. transportował chorych i ofiary wy­

padków niespełna 200 razy. Dla porównania z dwóch mazowieckich baz LPR helikoptery la­

tały na ratunek łącznie prawie 1400 razy!

■ CIEPŁA zima (pisane 9 I) pozwoliła na roz­

poczęcie prac przy przebudowie drogi krajowej nr 1 w Tychach. Zamknięty zostanie odcinek od węzła przy ul. Sikorskiego do mostu nad Gostynką. Kie­

rowców czekają bardzo ciężkie miesiące.

■ MIMO, iż pierwszy przetarg na sprzedaż ośrodka narciarskiego Pilsko w Korbielowie za­

kończył się fiaskiem, stacja ponownie trafi na li­

cytację. Cena wywoławcza to prawie 16,5 min zł.

■ ROZPOCZĘŁA się ostatnia faza zwolnień grupowych w jaworznickiej hucie szkła (dawna Huta Szkła Okiennego w Szczakowej). Do czerw­

ca bez pracy zostanie 155 osób. Związkowcom nie udało się porozumieć z zarządem huty.

■ NAGLE w intemecie zaroiło się od ofert sprzedaży smyczy dla psa za 500 zl plus gratis york czy maltańczyk. Tak cwaniacy obchodzą zakaz sprzedaży zwierząt bez rodowodów. I trzeba coś z tym zrobić!

■ WIELOLETNI dyrektor Instytutu Chemicz­

nej Przeróbki Węgla, zasłużony naukowiec i wy­

chowawca wielu pokoleń kadry naukowej prof. dr hab. inż. Henryk Zieliński zmarł 9 stycznia.

■ CZŁONEK Zarządu Województwa Śląskie­

go Jerzy Gorzelik ehce by nasze skarby (np. Ni- kiszowiec z Giszowcem, jakaś zabytkowa kopal­

nia) zostały wpisane na Listę Światowego Dziedzictwa Kulturowego i Przyrodniczego.

0 tym co zostanie zarekomendowane w piśmie do UNESCO postanowią m. in. historycy. Według Gorzelika najlepiej byłoby stworzyć coś podob­

nego do Szlaków Zabytków Techniki. Mogłyby się na tej liście znaleźć nie tylko miejsca ze Śląska lecz także z Zagłębia.

■ SOSNOWIECKI Szpital Miejski, w którym zamknięto dwie izby przyjęć sam jest winien ni­

skiemu kontraktowi, bo nie przysłał do NFZ żad­

nych raportów o obsłużonych pacjentach — z nie­

dowierzaniem wykryli radni.

■ BEZ względu na protest lekarzy i aptekarzy od 14 I 85 procent recept wydawanych nam w przychodniach i szpitalach jest pełnopłatnych.

Sytuację może uratować tylko decyzja centrali NFZ.

Na recepty wydrukowane przy użyciu karty chipo­

wej żaden chory nie otrzyma już leków ze zniżką.

■ POLITYCE od lat zapewniają: trzeba połą­

czyć śląskie i zagłębiowskie miasta w jeden orga­

nizm, bo tylko to zapewni nam skok cywilizacyj­

ny, ale z badań statystyczno-demograficznych wynika, że mieszkańcy nic życzą sobie zmian. Dla­

czego? Bo większość o projekcie metropolii nigdy nie słyszało. Po raz pierwszy pomysł stworzenia w Polsce metropolii pojawił się w 2006 roku za rzą­

dów PiS-u. Na Górnym Śląsku jego największy­

mi orędownikami byli ówczesny wojewoda To­

masz Pietrzykowski i poseł PiS-u Krzysztof Mikuła. Początkowo miało ich być aż 12 ale osta­

tecznie w MSWiA zdecydowano, że za metropo­

lię można uznać tylko te aglomeracje, które ma­

ją powyżej 2 milionów mieszkańców. Oznaczało to, że na specjalną ustawę mogły liczyć tylko War­

szawa i Górny Śląsk.

■ JOSE Manuel Barroso, szef Komisji Euro­

pejskiej oraz premier Donald Tusk zostali 14 1 uho­

norowani Diamentowymi Laurami Umiejętności 1 Kompetencji.

■ OD soboty 141 mieszkańcy Jaworzna zamiast ciągać zc sobą dzieci po sklepach mogą je zosla- wić w Przechowalni Artystycznej, która zaczyna działać w Teatrze Sztuk. Dzieci nie będą się nu­

dzić, czekają na nie ciekawe zajęcia.

□ JEDEN ze współtwórców polskiej rusycysty- ki literaturoznawczej, prodziekan Wydziału Filo­

logicznego i dyrektor Instytutu Filologii Rosyjskiej Uniwersytetu Śląskiego w latach 1984-1990 prof.

Stanisław Poręba zmarł 12 stycznia.

■ BUMAR Łabędy wyprodukuje dla indyjskiej armii wozy zabezpieczenia technicznego WZT-3.

Wartość kontraktu opiewa na prawie miliard złotych.

■ KŁOPOTY z kartą chipową, niechęć sejmo­

wej większości do zajęcia się ustawą metropoli­

talną oraz walące się w gruzy domy w Karbiu - to najnowsze dowody na to, że Polska nie tylko nie rozumie Śląska, ale ostentacyjnie go ignoruje. Na­

sza karta chipowa zawsze była w Warszawie obiektem ataków.

■ BARDZO trudny okres głębokiej zmiany w sposobie funkcjonowania i finansowania kultu­

ry w Polsce mamy za sobą. Możemy patrzeć z uf­

nością w przyszłość - powiedział prezydent Broni­

sław Komorowski, który 20 I odwiedził m.in.

Koszęcin, a wieczorem w Katowicach uczestniczył w koncercie noworocznym w Akademii Muzycznej.

■ ŚLĄSKIE kopalnie przeżywają oblężenie kandydatów do pracy pod ziemią. Konkurencja jest tak duża, że inżynierowie po studiach ubiegają się o etaty na stanowiskach roboczych. - Kopalnia to w dzisiejszych czasach dla wielu ludzi praca ma­

rzeń - przyznają eksperci. Praca w kopalni to sto­

sunkowo wysokie zarobki. Początkujący górnik może liczyć na 3,3 tys. zł brutto, a zarobki kom­

bajnisty czy górnika strzałowego przekraczają 5 tys. zł. Dla wielu ważniejsza jest jednak pewność zatrudnienia.

■ BISKUP Jan Kopiec kieruje od soboty 24 stycznia diecezją gliwicką. Ostatnio był bisku­

pem pomocniczym diecezji opolskiej. Dotychcza­

sowy ordynariusz bp Jan Wieczorek przeszedł na emeryturę.

■ PO kilkunastu latach przerwy w Rudzie Ślą­

skiej znów powstanie górnicza szkoła zawodo­

wa. Wszyscy absolwenci będą mieli zapewnio­

ną pracę w kopalniach należących do Kompanii Węglowej.

KRONIKARZ

(5)

- Porozumienie ACTA wywołało w Polsce burzę. Dlaczego akurat w na­

szym kraju zaczęło się pospolite rusze­

nie przeciwko porozumieniu, które przecież wcześniej zyskało akceptację UE? Czy Unia nie zważa na takie war­

tości jak wolność słowa, czy prawa jednostki?

- Myślę, że po pierwsze dlatego, iż Po­

lacy w ogóle, a młodzi w szczególności, są wyczuleni na takie sprawy jak wolność słowa czy wszechobecna kontrola. Wyda­

wałoby się, że dzisiaj raczej moglibyśmy podejrzewać o takie podejście do życia już tylko osoby w moim wieku, ponieważ moje pokolenie ma swoje doświadczenia i wie, czym pachnie ograniczanie swobód i wolności. Okazało się jednak, że cechy te przeniosły się także na kolejne poko­

lenie. Ten stopień wrażliwości młodych Polaków, ich wyczulenie na te kwestie, to wartość bardzo interesująca, nieporówny­

walna z Europą Zachodnią, gdzie taka de­

bata przynajmniej do tej pory się nie to­

czyła. Po drugie - młodzi Polacy bardzo sprawnie wykorzystali sieć, szybkość porozumiewania którą ona daje, do zwo­

ływania się w różnych sytuacjach, budo­

wania manifestacji, demonstracji. Tak więc rzucenie hasła, że oto mamy do czy­

nienia z czymś, co może ograniczyć, nie tyle wolność w ogóle, osobistą, ile wol­

ność poruszania się w świecie, w którym młodzi ludzie głównie się poruszają, czyli w Internecie, miało natychmiasto­

wy oddźwięk i taką bardzo radykalną i szybką reakcję. Z punktu widzenia oce­

ny społecznej myślę, że wszyscy jesteśmy zaskoczeni gwałtownością tego protestu, ale też niewątpliwie jest to część naszej polskiej rzeczywistości.

- Jednak - czy częścią naszej, polskiej rzeczywistości nie jest także to, że w tej batalii, tej bitwie o ACTA, pominięto element bardzo istotny w całej sprawie, czyli ochronę praw autorskich, ochro­

nę własności intelektualnej.

- Owszem; jak zresztą wielu ludzi dzisiaj podkreśla, mamy aspekt, który jest publicznie w tej debacie nie poruszany, czyli własność autora. W świecie realnym, czy jak ktoś by powiedział „w realu”, za­

bieranie komuś jego własności, mówiąc inaczej - wejście do sklepu i zabranie pły­

ty - wszyscy traktujemy jak kradzież. Jed­

nak już nie wszyscy podzielamy pogląd, że w świecie wirtualnym także prawa au­

torskie obowiązują. Przez wielu internau­

tów są nadużywane i łamane, nawet w ostry i radykalny sposób. W czasie jed­

nego ze spotkań młody człowiek wyraził swoje wątpliwości dotyczące tego, że na­

kręci sobie filmik, opatrzy go jakąś pio­

senką, umieści na You Tube a potem bę­

dzie pociągnięty do odpowiedzialności za to, że wykorzystał ten utwór. Nie wiem, czy przekonało go, kiedy przypo­

mniałem mu, że w każdym filmie fabu­

larnym, jeżeli ktoś wykorzysta nawet maleńki fragment jakiejś piosenki to na samym końcu pojawiają się podzięko­

wania dla firm, które posiadają prawa au­

torskie. Inaczej mówiąc producent filmu kupił prawa autorskie do każdej piosen­

ki, którą wykorzystał nawet tylko we frag­

mencie, na przykład jako tło rozmowy

ACTA

a rzeczywistość XXI wieku

głównych bohaterów. Dzisiaj nikogo nie dziwi, że w filmie fabularnym tak jest, na­

tomiast jeśli amator zamieści swoją pro­

dukcję na You Tube, rozmowę o prawach autorskich traktuje jak atak. Myślę, że trze­

ba po prostu przyzwyczaić się do tego, że prawa autorskie wszędzie są obowiązu­

jące.

- A może jest tak dlatego, że w Pol­

sce przez wiele dziesięcioleci coś takie­

go jak wartości intelektualne, dorobek umysłu nigdy nie były cenione, więc przyzwolenie do takiego postępowania jest w naszym kraju nieco większe, niż w innych.

- Nie byłbym aż tak pesymistyczny.

Myślę, że to nie jest przyzwolenie, ale brak nawyku, a to jest coś innego. Przy­

zwolenie oznaczałoby, że mamy zgodę na łamanie prawa. Ja myślę, że po prostu nie ma nawyku w myśleniu, iż mamy do czynienia z ewidentnym łamaniem pra­

wa. Zazwyczaj pojawiają się przecież w takich sytuacjach stwierdzenia o tym, że szkodliwość takiego czynu jest niewiel­

ka, że po co tyle hałasu o ściągnięcie jed­

nej piosenki, że w gruncie rzeczy uczy­

niono to na swój własny użytek, a nie żeby na tym zarabiać, więc właściwie nie ma problemu. Myślę, że właśnie brak takie­

go nawyku, takiego czerwonego światła ostrzegawczego, że w momencie, kiedy

natykam się na coś, co może być ograni­

czone prawami autorskimi, to muszę uważać, bo trzeba będzie za to po prostu zapłacić.

- Trochę też to wszystko odbiło się na posłach do Parlamentu Europejskie­

go. Okazało się, że naród jest na „nie”, a posłowie przecież byli „za”.

- To tylko pokazuje, że nawet polity­

cy, my również, posłowie do Parlamen­

tu Europejskiego, nie zawsze wchodzimy we wszystkie szczegóły. Trzeba się do te­

go przyznać. Rzeczywiście, dawno temu była dyskusja w Parlamencie na temat praw autorskich, ograniczenia kradzieży, czy też korzystania z marek, bo na począt­

ku tak naprawdę chodziło o ochronę ma­

rek produktów. I oczywiście w tej spra­

wie było generalne przyzwolenie, że powinno się ograniczyć podrabianie zna­

ków towarowych. Potem pojawiła się dys­

kusja dotycząca konkretnego aktu praw­

nego, ale nie w jego wersji ostatecznej, tylko pewnych założeń i wówczas środo­

wiska polityczne się poctzieliły. General­

nie środowiska lewicowe uważały, że nie należy ograniczać, środowiska centropra­

wicowe i prawicowe, te, które są nieco bardziej zorientowane rynkowo i mają du­

żą wrażliwość na własność prywatną i prawo własności, w tym polscy posło­

wie prawicy i centroprawicy, zupełnie świadomie opowiedzieli się za tym, że na­

leży to uregulować. Co prawda niektórzy teraz twierdzą, że się pomylili, ale niewąt­

pliwie takie było nastawienie, iż prawo własności jest sprawą absolutnie klu­

czową i w związku z czym poparliśmy owe działania na ówczesnym ich etapie.

Potem ten akt prawny był negocjowany ze wszystkimi reprezentantami praw au­

torskich w całej Europie, a oni z kolei wal­

czyli o to, żeby regulacje te były oczywi­

ście jak najbardziej ścisłe. Dzięki burzliwej debacie, która rozpętała się w Polsce, dzięki młodym ludziom, zaczę­

liśmy dostrzegać wątpliwości, które w czasie przygotowań aktu nie wzbudza­

ły kontrowersji. Po spotkaniu z nami, czyli posłami do Parlamentu Europejskiego z PO premier powiedział, że będzie ape­

lował o odrzucenie ACTA, ponieważ

„jest to próba egzekucji praw własności za zbyt wysoką cenę wolności". Zdaniem, nie tylko premiera zresztą, ACTA nie od­

powiadają rzeczywistości XXI wieku, a chronienie praw własności tam zapro­

ponowane nie przystaje do rzeczywisto­

ści, w której Internet stał się przestrzenią, jeśli nie dominującą, to współistotną w obrębie tej realnej. W jaki sposób sprawy się potoczą dalej, zobaczymy, jed­

nak poza tym myślę, że jest jeszcze jeden dobry efekt tej burzy, mianowicie właści­

ciele praw autorskich także muszą prze­

myśleć swój sposób działania. Pewnych rzeczy nie da się w dzisiejszym świecie uniknąć. Myślę że na przykład coraz po­

wszechniejsze stanie się udostępnianie pewnych rzeczy za darmo, ale obudowa­

nych reklamami. Inaczej mówiąc - ścią­

gający pliki będzie musiał wysłuchać, al­

bo obejrzeć cały zestaw reklam, i dzieje się już tak właśnie na wielu stronach.

Z

JANEM OLBRYCHTEM,

posłem do Parlamentu Europejskiego rozmawia JÓZEF WYCISK

m m

(6)

TADEUSZ K IJO N K A

N a zawsze

zapiski pamięci Wisławy Szymborskiej

Dzień odtąd zapisany jak data ostatnia - zapamiętasz tę chwilę kiedy wzdłuż ekranu przemykała wiadomość: Szymborska nie żyje.

Twarz, którą znali wszyscy i głos co rozbrzmiewa jeszcze z tego a jednak już z innego świata;

co wiersz, światło spojrzenia migotliwych oczu i uśmiech zawieszony w czułej smudze dymu.

Od tej chwili nie będzie już nic tak jak dotąd, ani nikt z nas gdy nawet te wiersze od lat powtarzane z pamięci zamierają w wargach, bo co wiersz coś w nim pęka

jak serce bezbronne.

Zmarła we śnie, lecz kiedy, bo jeszcze przed chwilą oddychała tak lekko jak wiersz gdy się skrada gdzieś w zaułkach Krakowa, szeptany przez sen - ten co już tylko czeka na ostatnie słowo.

Lecz co znaczy ten uśmiech figlarny jak łódka pośród warg rozchylonych drżący w kącikach ust?

Żyje, czy już nie żyje, skoro się uśmiecha promieniejąc dobrocią jak dotąd co dnia.

Jeśli żegna - to kogo, jeśli wita się - z kim,

już nie tu, lecz gdzie teraz, choć w domowej pościeli.

Śpi, śp i... tak lekko zasnąć, czy tak się zasypia na zawsze bez słowa pożegnania, skargi i westchnienia,

z tą dziecięcą ufnością wrodzonego męstwa?

Czy czuła, skąd wiedziała, że się nie przebudzi, w labirynt pustej kartki nie zboczy w zachwycie na przełaj tropem wiersza, w rozwartą po brzegi przepastną biel papieru - już ani litery więcej?

Czy nie licząc przemilczeń powiedziała wszystko:

skoro - non omnis moriar - nawet nie dopali papierosa do końca, nie dopisze słowa

zerwanego w połowie - wystarczy, wystarczy...

Foto: ZbigniewSswicz

(7)

Wiersz: czujny akt poznania z papierosem w palcach, choć pełna popielniczka, lecz brak nadal słowa tego co sercem wiersza, z kodem DNA

(kawy, kawy) i znowu zmięta kartka papieru.

To jednak musi boleć gdy nie chcą się zrosnąć ani przeniknąć słowa w gąszczu rękopisu a słyszysz jak zderzają się w tobie bezgłośnie.

Co wiersz, każdy od nowa kruchą strużką liter:

„Na jednym brzegu ciało, na drugim brzegu śmierć”:

tu zachwyt a tam rozpacz, jeśli nie na odwrót póki czas by zrozumieć, przeżyć i przebaczyć - i tak przez całe życie smak piołunu co uśmiech.

Na przemian śmierć i życie - dyktat praw przypadku, gra logiki i absurdu, ładu i chaosu

na chwiejnej równoważni co krok, gdy chyboczą szale wzruszeń i drwiny, pytań i zaprzeczeń w błyskach cięć ironii, lecz tak aby śmiech łzy nie przeważył, która nie wypłynie z oka na pokaz dla poklasku; bez świadków do końca co wiersz po przebudzeniu bezbronny jak sen.

A co z tymi co dotąd od lat w rękopisie;

teraz już bez nadziei, że się ulituje

któryś z tych długopisów, bądź ołówków wiernych.

Może pająk podpowie zakończenie wiersza co wyrywa się z sieci omotany na zawsze.

0 niedoczekanie, skoro życia zabrakło

jak zawsze - więc tym razem nie było ratunku?

Choć strzykwa zagrożona dzieli się na dwoje - raz zawodzi wrodzony dar ostatecznej obrony.

Jaka Pani dziewczęca do samego końca:

tyle ciała - co światła, skupienia - co gry, by odpowiedzieć nie wiem na wszystkie pytania.

Na dowód: wiersz po wierszu i wszystkie rzeczy zbędne, gdy koniec i początek nałożą się w czasie.

Nie, już się nie przebudzi, zasnęła na zawsze z tym uśmiechem ostatniej tajemnicy życia.

Już ani słowa więcej - reszta jest milczeniem w przestrzeni Wielkiej Liczby

1 tak pozostanie.

Na stronach 16-20 zamieszaczamy esej prof. Anny Węgrzyniak poświęcony twórczości Wisławy Szymborskiej

wrm

(8)

Foto: JanuszSzewczyk

FELIKS NETZ

S O S N O W IE C K A P O G O Ń . P A R S Z Y W A U L IC A ,

0 J A K Ż E D Y S T Y N G O W A N E J N A Z W IE : F L O R IA Ń S K A ! W IĘ C E J T L N U M E R Ó W N IŻ D O M Ó W , J A K B Y C Z Ę Ś Ć B U D Y N K Ó W Z A P A D Ł A SIĘ P O D Z IE M IĘ

A L B O U N IO S Ł A W P O W IE T R Z E 1 O D F R L N Ę Ł A , A N IK O M U

N IE C H C IA Ł O SIĘ P O N U M E R O W A Ć B R A M N A N O W O .

Jut

7 rapyziały dom. Najm niej stuletni, itak i sam ja k dom y w najbliższym sąsiedztw ie, a także kilkadziesiąt kro­

ków stąd, na ulicy Majowej. Takiej sa­

mej jak Floriańska. Ale M ajowa m a je ­ den prostokątny dom, z niedużym i oknami, jednopiętrowy, w którym - jak głosi tablica p am iątk o w a - w ro ­ ku 1902 przyszedł na świat Jan Kiepu­

ra, „chłopak z Sosnow ca” - na tabli­

cy w łaśnie w cudzysłow ie. W szystkie te domy są z końca XIX wieku. Ci, któ­

rzy w nich mieszkali, musieli pracować

„u D ie tla ” , ro botnicy, w łó k n iark i, w pierw szej w K rólestw ie K ongreso­

w ym przędzalni czesankow ej. Praca, pew nie żm udna, ciężka i licho płatna, była, i to blisko, o rzut beretem . Te w ielkie zakłady to dzisiaj puste hale, po których od kilku lat hula w iatr i pew nie buszują bezdom ne koty. Tu­

taj nie m a pracy.

Je st g o d zin a 13.00, dzień m roźny, le c z sło n e c z n y . U lic a F lo ria ń sk a je s t p u sta. Ż y w eg o d ucha. Z a sta n a ­ w iam się, czy groziłoby coś półrocz­

nej M ad zi, g d y b y p an i K atarzy n a na d w ie, trz y m in u ty zo sta w iła ją w w ó z k u i m ig iem w b ie g ła n a p ię ­ terk o po pam p ersy . W iem , tak nie p o stą p iła b y żad n a ro z w ażn a m atka.

W iem je d n a k i to, że ja k czek ał na m am ę M adzi p u sty w ó zek (p e w ­ nie tuż przy drzw iach prow adzących na niskie piętro, na skraw ku podw ór­

ka o d g ro d z o n e g o od u lic y p łotem i fu rtk ą!) ta k cze k a łb y ten sam w ó ­ ze k z M a d z ią w środku. M ija k w a ­ drans w piątk o w e południe. Nikogo.

W reszcie z bram y o dwa num ery da- lej w y ch o d zi m ężczy zn a, p rzy staje, w id z ą c , że w p a tru ję się w o k n a

c y n na p ie rw sz y m p iętrze, gdzie sp o ­

strz e g łe m w y c in a n k i p rz y k le jo n e do szyby. P okój M adzi? P otakuje:

d

(9)

„Tutaj b y ł w y p a d e k ” . Tego, co tutaj się stało , nie n a z y w a łe m w m y ­ ślach w y p ad k iem . W ypadek! Z n ał pan tych lu d zi? W idział ich ze dw a, trz y ra z y . N o w i n a te j u lic y . Od dw óch m iesięcy. O pani K atarzy­

nie m ów i d z iew czy n a, o p a n u B a rt­

ku - chłopak.

Tak o nich m ó w ią i inni! U czo n e p anie, e lo k w e n tn i p a n o w ie . Psy- cholożki i praw nicy. W ra d iu , w te ­ lew izji. N ik t o pani K a ta rz y n ie nie powie: ta ko b ieta. A ni o je j m ężu i ojcu n ieżyjącego dziecka: ten m ęż­

czyzna. D zie w c z y n a i C h ło p ak . D w oje bardzo m łodych ludzi z so­

snowieckiej Pogoni, z ulicy, która by­

ła, ale też ja k b y jej nie było. B oczna, od dawna zbyteczna. Ktoś tam m iesz­

ka. Bo n ajw idoczniej nie stać go na w ięcej.

Z o kna m ie sz k a n ia , w k tó ry m to się stało , w id o k b y ł n a ro z le g ły i w ysoki m ur hali fab ry czn ej. O bok stacja k o n tro li p o jazd ó w , s p ra w ­ dzanie z a p ło n u , sm ró d sp a lin z ru r w y d e c h o w y c h , ta k b lisk o , ja k b y w m ie sz k a n iu D ziew czy n y i C h ło ­ paka. N a w p ro st m u r i b eto n . To i tylko to w idzą - od dw óch m ie się ­ cy - co rano C hłopak lub D ziew czy­

na, m oże oboje razem . Po k ilk ak ro t­

nym w staw an iu w nocy. D zieck o płacze. Śpi. G aw orzy. Płacze. G ło d ­ ne. M oże ch o re. T rz e b a je p rz e w i­

nąć. N ic, ty lk o się d rz e , m o c z y i robi kupy. N ig d z ie nie m o żn a się ruszyć. N ie m a 'k in a . N ie m a pracy.

Życie. To je st życie? M ówią: D ziew ­ czyna o k ładała pięściam i b rze m ie n ­ ny b rzu ch , nie c h c ia ła d zieck a . S a­

m a ta k w y z n a ła K r z y s z to f o w i R u tk o w sk iem u : m y śla ła o ty m , by to d zie ck o , k tó re się u ro d z i, z o s ta ­ w ić w O knie Ż ycia. W reszcie C h ło ­ pak z n a la z ł sta łe z a tru d n ie n ie . N ie na m ie jscu , w S ie m a n o w ic a c h Ś lą ­ skich, n ie tak z n ó w d ale k o . C zy to by coś zm ieniło? C zy to o d m ie n iło ­ by ich d z ie ń p o w sz e d n i?

Teściow a: była zam knięta. Teścio­

wa: była dla m nie obca, no bo p rze­

cież krótko się znałyśmy. M ówi C hło­

pak: czasam i ja k w eszła do schronu, to nie było do niej dojścia!

Z a chw ilę z o staw ię u licę F lo ria ń ­ ską, aby nigdy w ięcej n a nią n ie p o ­ wrócić. I nigdy bym tu nie trafił, gdy­

by na tej ulicy, w tym dom u sprzed stu lat z o k ład em , gdyby w tym m a ­ łym punkcie m ającym przecież swój sens we wszechświecie, gdyby w tym m ałym ja k p azn o k ieć w y cin k u kuli ziem skiej D ziew czy n a nie w p a d ła w otchłań.

Z F lo riań sk iej w y ch o d zę n a N o- w o p o g o ń sk ą, z zam iarem p o w tó ­

rze n ia - k ro k po k ro k u - szlaku D ziew czy n y , p ch ającej p rzed sobą w ózek z m artw ą, jeśli M adzia ju ż nie żyła, córeczką, a potem - od żałosne­

go o tej porze roku p arku z ceglanym załom em czegoś, co b y ło częścią j a ­ kiegoś m uru, gdzie półroczna M adzia z S osnow ca (jak się dziś o niej pisze i m ó w i) z n a la z ła sw ó j p ie rw s z y grób - pch ającej p rz e d sobą w ó zek pusty.

P

ark p rz e ją ł n azw ę od u licy Ż e ­ ro m sk ieg o i ta k sta ł się P ark iem Ż erom skiego, w istocie je s t to skw er b e z im ien ia. W jak im m o m e n c ie D ziew czyna w ybrała te n skw er, n ie­

rów ny, z m n ó stw e m g arbów , z a ­ m arzn ięty c h , w y śliz g a n y c h ścieżek i ścieży n ek , na k tó ry ch z tru d em utrzym uję rów now agę. Ja sam. A cóż d o p iero k o b ieta z d ziecię cy m w ó z ­ k iem ? M o żliw e je d n a k , że o b eszła z praw ej halę sp o rto w ą, p ły w aln ię, w ted y d o jśc ie do zało m u ceg lan eg o m u ru m ia ła b e z p ie c z n ie jsz e . C zy jej um ysł przeprow adzał tego ro d za­

ju operację: nie tędy, lepiej tam tędy?

Jak n a jszy b c iej zejść z u licy O rlej, głó w n ej, ja k na P ogoń, w ie lk o m ie j­

sk iej, dość ru c h liw ej, n aw et m im o siln eg o m ro zu i g ę stn iejącej sz a ­ rów ki, bo m oże zdarzyć się ktoś zn a­

jom y, kto zechciałby zajrzeć do w óz­

ka? A le co by zo b aczy ł? M aleństw o w śpioszku, zaw inięte w kocyk. W i­

dać co najw yżej nosek. Śpi. M im o w szystko, lepiej zejść z głów nej uli­

cy, ja k n a jp rę d z e j. S am o w ejście do ow ego parku Ż erom skiego św iad­

czy, iż to tutaj pani K atarzyna p o sta­

no w iła u kryć ciałko M adzi. C zyli to m ie jsc e m u sia ła ju ż m ie ć zap isan e w p a m ię c i. N a ten sk w e r m o g ła p rzy jeżd żać z M adzią n a spacer - to najbliższy park dla kogoś, kto m iesz­

k a p rzy u lic y F lo riań sk ie j. G dy ty l­

ko w g ło w ie D ziew czy n y z a św itała m y śl, żeby m artw e d z ieck o ukryć p rz e d całym św iatem , ale - m oże p rzed e w sz y stk im - p rz e d sam ą so ­ bą, w ie d z ia ła , że to m u si zro b ić w ła ś n ie ta m , w z a ło m ie re s z te k p o c e g la n y m m u rz e . J e s t p ó ź n o i zim no. T rzy m a m róz. N ik o g o tam o tej p o rz e nie p o w in n o być.

N ie m a n ik o g o i teraz, w piątek, około g o d zin y 13.00. Z n icze się p a ­ lą p ew nie od w czoraj, ale je s t ich m niej, n iż w tam ty m ty g o d n iu , k ie­

dy p rzy szed łem tu po raz pierw szy, w czw artek około g o d zin y 17.00.

K toś zab iera w y p alo n e znicze, robi m iejsce dla now ych. Jestem zupełnie sam. R ozglądam się, nikt nie nadcho­

dzi. A jed n ak nie! Stoję z dziesięć m i­

nut, nikogo. Takich dziesięć, pięć m i­

n u t m o g ła m ieć p a n i K a tarzy n a, na u m ieszczen ie ciałk a M adzi w z a ­ łom ie i p rzy sy p an ie go ceglanym kruszyw em , obłożenie zm arzniętym i pecynam i z g lin y i liści. R obiło się ciem n o . N ik o g o . T eraz zaczy n ają się sc h o d zić lu d zie. Jed n a, dw ie, trzy osoby. Już je s t z dziesięcioro, w ró ż n y m w ie k u . D z ie w c z y n a z otw artą puszką piw a w prawej, z pa­

pierosem w lewej ręce, ale ona naw et nie spojrzy w stronę pierw szego gro­

bu M adzi, zam ierza przejść przez to ­ ry k o lejo w e, na skróty. M ężczyzna w śre d n im w ie k u chce w ied zieć, k ied y odbędzie się pogrzeb, czy coś w iem y ? K obieta z k ilk u letn ią córką m ów i, że chłopak - tak pow iedziała:

ch ło p ak - m usi n ajp ierw odebrać z policji ciałko. D ochodzi do naszej g rupki starszy człowiek-, ale nie p y ­ ta o nic, zd ejm u je futrzana czapkę, w ło sy b iałe jak śn ieg , robi zn ak k rzy ża i słyszę ja k m ów i półg ło sem w ieczn y o d p o czy n ek racz jej dać P a n ie . K ilk u le tn ia d z ie w c z y n k a do sw ojej m am y: M adziuni m usiało b y ć stra sz n ie zim n o . M ę żczy zn a o k o ło s z e ś ć d z ie s ią tk i z w ra c a się do m nie, m ów i, że dzisiaj przyszło m u do głow y, że m usi tu p rzyjść, bo ju tro , p o ju trz e p rzy jed zie tu sp y ­ chacz, pięć m inut i śladu nie będzie.

Tak to po w ied ział, że nie w iem , czy je g o zdaniem tak będzie dobrze, czy

źle.

Idę tą samą drogą, którą szła D ziew ­ czyna. Z pustym w ózkiem . Sam a ze sobą. A le ju ż także ze swoim piekłem.

C

zarna P rzem sza. Z b liżając się do rzeki, D ziew czyna widzi dom sw ojej m atki p rzy ulicy L egionów 2 B. w ie jedno: z chwilą, gdy przęjedzie z w ózkiem przez m ostek, m usi się zdarzyć porw anie. Bez cudzysłow u!

W g ło w ie D ziew czy n y , p o d e jrz e ­ w am , zanim się „w y d arzy ło ”, ju ż stało się czym ś realnym . N ie m a czasu. Z ostała jej m inuta. N ie więcej.

W każdej chw ili ktoś m oże nadejść.

W tym m om encie, ja k na zaw ołanie, n ie m a żyw ego ducha!

D och o d zę do m ostku, przystaję.

O d ciemnego, ale zaskakująco czyste­

go nurtu, ciągnie lodowaty ziąb. Przez kilka dni cała P olska oglądała krótki film o p o licjan tach szturchających żerdkam i w odę Czarnej Przemszy.

Ten film ik p o w racał w ielokrotnie, i to w ciągu dnia. Inny krótki film p o ­ kazyw ał policjantów grzebiących k i­

jam i w nabrzeżnych chaszczach. B u­

cior policjanta m iażdżący zamarznięte badyle. Jakaż w tym determ inacja!

N iem ożliw e, żeby czegoś nie znaleź­

li. A le czego policja szukała? Przecież

m m

(10)

nie ukrytego gdzieś ciałka m artw ej M adzi, policja nie zajm ow ała się ta ­ ką sprawą. Szukała poryw acza i p o ­ rw anego dziecka. G dzie? W Czarnej Przem szy? W nabrzeżnych w yschnię­

tych szuw arach, utytłanych w błocie, oblepionych tw ardą skorupą śniegu?

Policjanci szli tyralierą, zakładając chyba, że d o m n iem an y p o ry w a cz czeka na nich z porw anym dzieckiem w odległości dziesięć, dw adzieścia, p ię ćd ziesiąt m etrów od alejki tuż za m ostkiem , gdzie m iał - w edług re­

lacji D ziew czyny, podejść ją od tyłu i uderzyć w głow ę. C ały czas niejako obowiązuje wersja porwania. N a zdro­

w y rozum , poryw acz, który - w edle D ziew czyny - szedł za nią jak iś k ilo­

metr, półtora, a więc stanowiła dla nie­

go wcześniej upatrzony, obrany cel. Te nasze rozm ow y w dom ach, w m iej­

scach pracy: tam m usiał czekać sam o­

chód, wystarczyło, że spokojnie - nio­

sąc d z ie c k o o w in ię te w k o c y k - podszedł do sam ochodu, w siadł i od­

jechał. N ie w iadom o w jak im kierun­

ku, to praw da, z L egionów do 1 M a­

j a i d a le j, B ó g w ie d o k ą d . A le na pew no nie w szed ł do C zarnej Przem szy, ani nie schow ał się w n a ­ brzeżnych krzakach.

P ro k u rato r sosnow iecki p rz y p ie ­ czętow ał przed kam eram i w iarygod­

ność relacji m atki porw anego dziec­

ka. Stało się tak, ja k p o w ied ziała D ziew czy n a. O d z y sk a ła p rz y to m ­ ność, gdy potrząsnęła nią sąsiadka jej m atki, tym sam ym znajom a D ziew ­ czyny, która tutaj przy ulicy L egio­

nów 2B w ychow ała się i m ieszkała do czasu zam ążpójścia. A bsolutnie w iarygodna! A le ju ż je d n o zdanie owej sąsiadki w porównaniu ze słowa­

m i D ziew czyny w y p ow iedzianym i przed kamerami, o tym samym: o m o­

m encie odzyskania przytom ności i re­

akcji n a brak dziecka, zw róciło m oją uw agę. S ąsia d k a p o w ie d z ia ła , że D ziew czyna, która leżała z tw arzą na zam arzniętym żwirze alejki, dźw i­

gnęła się na kolana, i tak, klęcząc, w o­

dziła półprzytom nym w zrokiem . To sąsiad k a m ia ła p o w ied zieć: gdzie dziecko?! D ziew czyna - w edług jej słów - na w idok pustego w ózka ze ­ rw ała się - co zro b iłab y przecież każda m atka - „na rów ne no g i” . I to ona m iała zapytać: gdzie je st dziecko?

N ik t nie uściślił, czy pani K atarzyna zaw ołała lub krzyknęła, a m oże ry k ­ nęła ze zgrozy! Zapadł wieczór. Mroź- ___. ny, bardzo zimny. N ie było tłum u ga-

^ piów. Ż adnego świadka! D ziesiątki okien w dw u stojących najbliżej w ie- lopiętrow ych blokach 2 B i 2 C. R a-

a

chunek praw dopodobieństw a dopusz­

czałby myśl, że ktoś w którym ś z tych

okien, akurat spojrzał w dół n a alejkę.

Św ieciły się lampy!

Lekarz pogotow ia potw ierdza uraz na p o ty lic y pani K atarzyny. B yło uderzenie tw ardym przedm iotem , to fakt bezsporny, ale nie m a rany. K ie­

dy Dziew czyna uderzyła się w głowę?

N a jp ra w d o p o d o b n ie j n a m o m e n t przed ułożeniem się w alejce, tw arzą do ziem i. W ystarczyło się odchylić i uderzyć głow ą (w wełnianej czapce, w kapturze od skafandra!) o k am ien ­ ną kraw ędź alejki. B ez w iększego ryzyka.

Z godziny na godzinę rośnie zain ­ teresow anie m ediów. Jeszcze nikt nie je s t w stanie przew idzieć ja k ą skalę przybierze m edialny przekaz. N ikt nie przeczuw a, że za kilka dni dojdzie do czołow ego zderzenia polskiej p o ­ licji z K rzysztofem Rutkow skim , któ­

rego do tej pory znali niem al w szyscy w Polsce, teraz znają ju ż w szyscy bez w yjątku. W szystkie serw isy infor­

m acyjne w stacjach radiow ych i tele­

w izyjnych, o takim czy innym statu­

sie , p rz e z d z ie s ię ć d n i b ę d ą się zaczynały od inform acji o postępach, a ściślej: o b raku postępów („brak przeło m u ” !) w akcji „poszukiw ania spraw cy (spraw ców ) porw ania p ó ł­

rocznej M adzi z Sosnow ca” . Przecież z d a rz a ły się w P o ls c e p o rw a n ia . N a ogół nie udaw ało się odzyskać ży ­ wej ofiary porwania. Tak było z dzieć­

m i, z dorosłym i. N ajgłośniejsze było p o rw a n ie K r z y s z to fa O le w n ik a . Spraw cy do dzisiaj nie są znani. O ko­

liczności tego zdarzenia są ciemne, za­

gmatwane, z zastanawiającymi pow ią­

z a n ia m i ty p u p o lic ja - b iz n e s , biznes-polityka, a to w szystko razem um aczane w polskim półśw iatku, czy zgoła św iecie gangstersko-bandyc- ko-m afijnym . Bardzo ucierpiał prestiż

policji. Źle m ów iono i pisano - z oka­

zji tej spraw y - o prokuratorach i d y ­ rektorach polskich zakładów karnych.

M ieszkaniec Polski m ógł nabrać prze­

konania, że policjanci to partacze, a p ro k u ra to rz y p lo tą, co im ślina na język przyniesie. Gdzieś w tyle gło­

w y D ziew czyny m ogła nagle w ykry­

stalizow ać się m yśl, że uda się jej zwieść policję. Bo dla kogo, jak nie dla policji, tutejszej, sosnow ieckiej, w y­

m yśliła opow ieść o porw aniu. I dla m ęża. Także dla obu rodzin, swojej i męża. Czy nie zaśw itała w jej głowie m yśl, że ciałko M adzi zostanie przez kogoś odkryte? N iech tylko zelżeje m róz i silniej zaśw ieci słońce, a ja k iś pan pójdzie z psem na spacer na skwer zw any p arkiem Ż erom skiego, spuści psa, a ów zacznie grzebać w płytkim usypisku ceglanego kruszywa, skowy- cząc i poszczekując! M ożliwe jednak, że dla D ziew czyny to, co stało się w załom ie ceglanego m uru, stało się na innej, odległej planecie. Ważne i pil­

ne je s t to, co się zdarzy na m ostku.

W co m a uw ierzyć policja i C hło­

pak. I obie rodziny. A le w to porw a­

nie, najpierw i najm ocniej, musi uwie­

rzyć ona sama.

S

tało się jed n ak tak, że ow o porw a­

nie półrocznej M adzi z S osnow ­ ca, n ad w yraz szybko opuściło grani­

ce Sosnow ca. R ozlało się po całej P olsce. Ci ro d zice - tacy m łodzi!

O g ro m n e o czy p ó łro czn e j d z ie w ­ czy n k i p a trz ą m i p ro sto w tw arz z drzw i tajskiego baru w centrum K a­

tow ic. Z odrazą i n ien aw iścią m yślę o p oryw aczu M adzi. To dziecko c o ­ raz m ocniej w chodzi w nasze życie, czyli w nas. Jeszcze nie w ie m y że w ieść o śm ierci M adzi spraw i, że w k ażdym z nas um rze ja k a ś m aleń ­ ka cząstka. M ały punkt. Z takich p u n k tó w zb u d o w an y je s t w sz e c h ­ św iat. G dy pierw szy raz stanąłem p rz e d p ie rw sz y m g ro b e m M ad zi, w śró d zw artej grupy ludzi, których ciepło płynęło ku m nie pokonując na­

rastający m róz, pom yślałem , czując skurcz w gardle: m oje dziecko. D la­

czeg o tak p o m y ślałem ? D laczeg o spotykając się spojrzeniem z parom a o sobam i stojącym i najbliżej m nie, o których istnieniu jeszcze przed m i­

nutą nie w iedziałem , ja k oni nie w ie­

dzieli o m oim , dlaczego w ich oczach dostrzegam przyjazny błysk. Coś nas zbliżyło na ten kró tk i m om ent. Coś n a chw ilę połączyło. N ie w iem , że w trzeci w ieczór po - nazwijmy to tak:

zag inięciu M adzi, jej m łodzi rodzice w ybrali się do kina. N a horror. Bo C hłopak bardzo lubi horrory. W edle C hłopaka, to rodzina i znajom i dora-

(11)

Foto: JanuszSzewczyk

dzili im, by poszli do kina. Ż eby się ch o ć n a d w ie g o d z in y o d e rw a li od nieszczęścia, ja k ie ich spotkało.

Pew nie je ste m starośw iecki, ale nie rozum iem , nie potrafię, nie je ste m w stanie zrozum ieć rodziny, zn a jo ­ mych i obojga rodziców M adzi.

D

ziew czy n a i d etek ty w (sa m o ­ zwańczy, jak podkreślił rzecznik K om endy G łó w n ej) K rz y sz to f R u t­

kowski! D w ie centralne postaci d ra ­ m atu, k tó ry m los k azał się spotkać, Z djęcie zro b io n e w m ie szk an iu ro ­ dziców C hłopaka. O n, w y p ro sto w a­

ny, obecny, ale jak b y go nie było. Jest i nie jest. M atka. Ojczym . D ziew czy­

na, to pew nie siostra C hłopaka. Z le­

wej, na kanapie z n o g am i p o d k u lo ­ n y m i, k o la n a d o ty k a ją b ro d y , s z c z u p łe rę c e o b e jm u ją ły d k i w s p o d n ia c h . P a lc e z a c iś n ię te .

Po praw ej stronie duży, kw adratow y detek ty w , który p o n o ć b e z p raw n ie n azy w a siebie d etek ty w em . Z n a go cała P olska. K ażdy n a zy w a go p ry ­ w atn y m d etek ty w em . A le to k om uś przeszkadza. Jak je g o ciem ne o k u la­

ry, a n aw et p o sta w io n a n a sztorc grzy w k a. N aw et ci, którzy, ja k ja , uw ażają że ośm ieszył polską policję, za c z y n ają od asek u racy jn eg o : „To nie je s t b o h a te r m ojej b a jk i” . M ojej też nie. N ieraz p o m y śla łe m o tym cz ło w iek u : m itom an! Teraz m yślę o nim B rudny H arry. To b o h a te r am ery k ań sk ieg o film u, k tó reg o z a ­ grał C lint E astw ood, sam otny detek­

tyw , ła m iący w szelk ie reg u la m in y w im ię ujęcia, a n ajlep iej, je g o zd a ­ n iem , zab icia, p rzestępcy. Ten film w roku prem iery - 1971 - w strząsnął A m ery k ą. Bo ja k ż e to: w k ra ju p ra ­ w a trzeba ła m a ć p ra w o , że b y za try?

um fow ala .spraw iedliw ość?! D ziew ­ cz y n a je s t c z u jn a i n a p ię ta . O n a w ie, że ten k w adratow y facet, który, gdy ty lk o zjaw ił się w Sosnow cu, o z n ajm ił butnie, ja k zw ykle!, że od­

najd zie M ad zię i zdrow ą i całą odda rodzicom , przybył tutaj na jej zgubę.

U daje, że jej w ierzy. A le sp ad n ie na nią zn ie n a c k a, ju tro , za trzy dni, za tydzień. A lbo je s z c z e dzisiaj. To, że p o lic ja k o lejn ą d obę robi w ra ż e ­ nie g a p y z ro zd ziaw io n ą gębą, nie je s t żad n ą pociech ą. Ten k w a d ra to ­ w y facet wie, że ona kłamie. O na je d ­ na w ie, że on w ie. Jest m iędzy nimi cie n k a nić p o ro z u m ien ia. N ie m ąż i nie obie ro d zin y - ja k ie by nie b y ­ ły - są n ajb liżej n iej, lecz B rudny H arry. Bo n ik t nie m oże być bliżej kłam cy, niż ten, który nie m ów iąc te­

go, m ów i: kłam iesz! A le od tego, że B ru d n y H a rry w ie , do te g o , że D ziew czy n a pow ie: kłam ię, m oże być n iew y o b rażaln ie daleko.

O kazało się, że tę w ielką odległość B rudny H arry sk ró cił do długości w łasnej ręki, którą położył na drob­

n ych barkach Dziew czyny. I pow ie­

działa: skłam ałam , tam u nas je st ta ­ ki w ysoki próg. K ocyk był śliski.

B rudny H arry podpow iedział: w ypa­

dła ci, D ziew czyna skinęła głow ą po­

takująco, to był straszny wypadek, na­

w et nie w iem , kiedy do się stało.

D z iew c zy n a z ro z m a z a n ą tw arzą, z rozbieganym i rękom a. K tóre przez m om ent trzym ały dziw nie lekki, bo niezrozum iale pusty kocyk.

Z anim Brudny Harry oddał D ziew ­ czynę policji, która, a jak że, już-już- -już m iała przystąpić do decydujące­

go p rz e słu c h a n ia D ziew czyny, ta, w sk a z a ła m ie jsc e , gdzie rzekom o ukryła m artw e dziecko. O kłam ała go.

Z astanaw iające kłam stw o. W despe­

rackim odw ecie za to, że ją okrążył, osaczył, dopadł? Że ją rozjechał, ja k to ze św iętym oburzeniem p ow ie­

działa dziennikarka kom ercyjnej sta­

cji telewizyjnej, która ten, by posłużyć się jej językiem , rozjazd, emitowała co godzinę, jeśli nie częściej.

Dziewczyna: „Cokolwiek ze mną się stanie, to nie m a znaczenia! N ie ma!

M oje życie je s t zniszczone. O d dzie­

ciństw a!”

D la c z e g o - gdy stw ierd ziła, że głów ka d ziecka „lata na w szystkie strony” (słow a D ziew czyny) - nie za­

dzw oniła z kom órki do C hłopaka?

Stało się nieszczęście! Ratuj! Pom óż

mi! ^

A je śli zadzw oniła?

N ie m a odpow iedzi. Jest otchłań, ^ 2 w którą D ziew czyna w padła, I spa- da. I nie w idać dna.

Cytaty

Powiązane dokumenty

Według ekspertów Unii Owocowej, rok 2021 dla producentów owoców i warzyw, będzie kolejnym rokiem poświęconym zdobywaniu nowych rynków i prezentowaniu polskich owoców na

„gastronomia może promować region i stać się jego rozpoznawalną m arką”, to jak zauważa śląskiej gastronomii do tego jeszcze daleko:.. - Kuchnia śląska

mostanowienia narodu łączy się z Polską, Śląska Partia Ludowa podszywająca się p o d płaszczyk bezbarwności narodowej, prowadzi dalej konszachty z Niemcami w

Coś mi się wydaje, że Katowic nie stać by było na coś ta­.. kiego z prostego względu, bo kto by, tak jak

przez perspektyw ę tego, co wieczne sakralizuje tutaj każdy swój ślad, nawet wtedy gdyby miał się on okazać nicością. Nie ma w tych wierszach miejsca na

A że zawsze kupowałem ją w sklepach należących do sieci będącej brytyjską własnością, więc i tym razem tam skierowałem moje kroki, jak to się zwykło mówić, na

I tak dalej, i tym podobnie, rok za rokiem organiza- torzy zmieniają mentalność lekarzy, którzy stopniowo adaptując się do rzeczywistości, stają się urzędnika- mi

Ministerstwo Zdrowia bagatelizuje kolejny problem, a zjawisko braku lekarzy na oddziałach zacznie się od stycznia i będzie narastać w kolejnych miesiącach. No i wreszcie