• Nie Znaleziono Wyników

A.dres Ked.a,lcc

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "A.dres Ked.a,lcc"

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

J\!s. 5. Warszawa, d. 29 Stycznia 1888 r. Tom V I I .

TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.

PRENUMERATA „W S Z E C H Ś W IA T A ."

W Warszawie: rocznie rs. 8 kw artalnie „ 2

Z przesyłką pocztową: rocznie 10

półrocznie „ 5 Prenum erow ać m ożna w R edakcyi W szechświata

i we w szystkich księgarniach w k raju i zagranicą.

Komitet Redakcyjny stanowią: P. P. D r. T. Chałubiński, J. Aleksandrowicz b. dziek. Uniw., K. Jurkiewiczb.dziek.

Uniw., mag K. Deike, mag.S. Kramsztyk,Wł.,Kwietniew­

ski, W. Leppert, ’ J. Natanson i mag. A. Ślósarski.

„W szechśw iat" przyjm uje ogłoszenia, k tó ry ch treść ma jakikolw iek zw iązek z nauką, na następujących w arunkach: Z a 1 wiersz zwykłego dru k u w szpalcie albo jego m iejsce pobiera się za pierw szy ra z kop. 7 '/j,

za sześć następnych razy kop. 6, za dalsze kop. 5.

A.dres Ked.a,lcc

3

ri: iKlrałso-wslsie-^rzeca.mleście, ISTr ©©.

OBSERWATOR YJA ASTRONOMICZNE

T T InT ^ S

I PRZYSZŁE LOSY OBSERWATORYJUM

po ś, p. Jędrzejewicza.

G dyby przed trzem a przeszło wiekam i istn iał był szowinizm narodow y, to praojco­

wie nasi m ogliby byli mniemać, że P olska stanie się klasyczną ojczyzną astronomii.

W szakże n a n a sz ć j ziem i zaśw itała pierw sza ju trz e n k a nowoczesnego tej nauki rozw oju, wszak naszejto ziemi synem by ł K opernik.

W ielkie jeg o dzieło „De revolutionibus or- bium coelestium lib ri sex” (O obrotach ciał niebieskich ksiąg sześć ') było według słów Śniadeckiego „wschodem nieśmiertelności przy skonie niknącego człow ieka”, gdyż da- ta jego d ru k u , r. 1543, je s t oraz datą śm ier­

ci K opernika. D w ie są głów ne tezy tych ksiąg wiekopomnych: u k ład św iatła i teory- j a planet. U k ła d św iata stał się praw dą zasadniczą i p u nktem wyjścia dla całój szczytnćj budow y dzisiejszej astronom ii, ale

*) Dzieła K opernika, W arszawa, 1854.

teo ryją planet była pow tórzeniem tylko sta ­ rożytnych domysłów.

To, co z dzieła K opernika na wieki miało pozostać, jest wygłoszone na zasadzie d a­

nych, płynących z obserwacyi. K opernik, osiadłszy w r. 1510 we F ra u e n b u rg u jak o kanonik kap itu ły w arm ińskiej, sam urządził sobie obserw atoryjum astronom iczne. L u ­ neta jeszcze wówczas nie była wynaleziona, a cały zapas przyrządów , jakiem i posługi­

wał się w ielki astronom był ju ż znany P to ­ lemeuszowi. Pom im o tego um iał K opernik zebrać obfity m atery jał obserwacyjny, a po­

rów naw szy go ze starożytnem i spostrzeże­

niami aleksandryjskiem i i rodyjskiem i, oraz z nowszemi — rzym skiem i i bonońskiemi, um iał wysnuć z nich nowe praw dy, niezna­

ne dotąd ludzkości. K o p ern ik więc był nietylko gienijalnym m yślicielem na wzór m ędrców starożytnych, ale zarazem —i tu jest treść główna, niespożytego jego znaczenia—

był astronom em praktycznym , obserw atorem . Na niebie naszej um ysłowości K opernik je st światłem najw spanialszem , oprom ienia- jącem swemi blaski najdalsze czasy i poko­

lenia. Światło to błysnęło ja k m eteor, roz­

jaśn iając nowe drogi, nieznane dotąd św ia­

tu, olśniewając oczy nieprzyw ykłe do ta-

(2)

6 6 w s z e c h ś w i a t. N r 5.

kich zjaw isk na ciemnym firm am encie pó ł­

nocy. K opernik nie znalazł je d n a k następ ­ ców wśród swoich, a i księgi jeg o naw et

wytłoczono w N orym berdze pod okiem n a j­

gorliwszego jego ucznia i czciciela, w irtem - berskiego profesora m atem atyki, R etyka.

Dopiero w X V I I w ieku, w polskim w te­

dy G dańsku, w idzim y znow u tw orzące się pryw atne o b serw atoryjum astronom iczne.

Z ałożył je w r. 1653 J a n H ew elijusz (za- m łodu p isał się H oevelke albo H oefelius), m ieszczanin gdański i zaopatrzył w n arzę­

dzia, n ab y te w A nglii, albo przez siebie sa­

m ego zrobione '). D okonał wielu spostrze- | żeń n ad księżycem przy pomocy zbudow a­

nej w łasnoręcznie lunety na dwanaście stóp d ługiej, obserw ow ał także p lan ety i gw iaz­

dy stałe; tych ostatnieh p róbow ał naw et ułożyć katalog. N ajw iększą sław ę pozyskał swem dziełem S elenograpbia, to je st nau k a o księżycu. P o śm ierci wszakże H ew eliju- sza zbiór jego narzędzi poszedł w rossypkę, a i z licznych rękopiśm iennych n o tat po ­ dobno niew szystkie uratow ano od zagłady.

Z postępem n a u k i doskonaleniem się n a ­ rzędzi astronom icznych zak ładanie obser- w atoryjów staw ało się coraz trudniejszem . T rzeb a było ustaw iać p rz y rząd y n a n ie ru ­ chom ych podstaw ach czyli wznosić budynki um yślnie na o bserw atoryja przeznaczone, a ceny samych narzędzi w zrosły też znako­

micie. Znowu więc kilkadziesiąt la t u p ły ­ nęło, w ciągu których z naszej ziemi n ik t nie obserw ow ał dalekich g órnych św iatów , aż w r. 1753 o tw arte zostało o bserw ato ry­

ju m w ileńskie. K siężna E lżbieta z O g iń ­ skich P u z y n in a b y ła założycielką tego za­

k ład u a pierw szym i najgorliw szym je j do­

radcą w tym w zględzie •—- Tom asz Z ebrow ­ ski, jezu ita, profesor m atem atyki w a k a d e ­ mii w ileńskiej. W 1764 r. zarząd obserw a­

toryjum objął P oczobut, a w tedy zostało ono doprow adzone do stan u o d pow iadają­

cego wym aganiom owoczesnej n auk i. K sięż­

na P u zy n in a ofiarow ała środki n a zak u p ie­

nie potrzebnych narzędzi i za o p atrzy ła n o ­ w y zak ład w k ap itał żelazny 6 000 czerw o­

nych złotych, a „tą szczodrobliw ością, mówi

P am iętn ik T ow arzystw a N auk Ścisłych w P a­

ry żu , t. I i II, 1872. O A stronom ii w Polsce przez F . K ucharzewskiego.

Śniadecki, pom ogła najsilniej do sławy Po- czobuta, uw ieczniła swą pam ięć w dziejach astronom ii i stała się pierw szą fundatorką chw ały narodu przez opatrzenie w nim n a u ­ ki, k tó ra nigdy nie przestanie być n ajp ierw ­ szym zaszczytem um ysłu ludzkiego”.

W iadom e są późniejsze koleje zakładów uniw ersyteckich w ileńskich i wiadomo, że obserw atoryjum nie m ogło rozw ijać się ró ­ w nolegle z postępem astronom ii praktycznej na Zachodzie, aż nakoniec, w niedaw nych latach, pożar położył kres jeg o istnieniu.

D nia 21 W rześnia 1780 r. odbyw ało się pierw sze posiedzenie Szkoły Głów nej K o ­ ro nn ej, przetw orzonej przez K om isyją E d u -

| k acyjn ą ze starej A kadem ii Jag iello ń sk iej, j K s. H u go K o łłątaj, ja k o delegat Kom isy i, otw ierając to posiedzenie, w szeregu zm ian, m ających nastąpić, zapow iedział otw arcie obserw atoryjum astronom icznego '). Jak o ż w r. 1781 p rzyb ył do K rakow a J a n Ś nia­

decki, k tó ry zajął się wzniesieniem gm achu i zaopatrzeniem now ego zakładu, a w r. 1792 obserw atoryjum zostało uroczyście otw orzo­

ne. W historyi sw ojej miało ono rozm aite chw ile — obecnie czynne je st i pełni ja k n ależy swe zadanie.

U niw ersytet K rólew sko-W arszaw ski po­

siadał także k ated rę astronom ii, k tó ra w y­

m agała stosownie urządzonego obserw ato­

ryjum . W roku 1819 wyznaczono też dlań miejsce w O grodzie botanicznym , a w 1821 p rz y b y ły ju ż z M onachijum od Reichenba- cha narzęd zia astronom iczne, ja k o to „koło w ielkie astronom iczne, koło wielkie p o łu ­ dnikow e, przenośne repetycyjne, wielka m a­

china paralak ty czn a, sześciostopowy kulm i- nato r, w ielki helijo m etr i t. p .” 2). B udow ą tego obserw atoryjum i całkow item jego u rz ą­

dzeniem k iero w ał profesor astronom ii F r a n ­ ciszek A rm iński, a koszt wyłożony na tę in- sty tu cy ją doszedł do cyfry 800000 złp. O b­

serw ato ry ju m w arszaw skie je s t czynne do obecnej chwili.

T ak więc istnieją u nas dzisiaj dwa obser­

w a to ry ja astronom iczne, będące zakładam i pom ocniczem i p rz y uniw ersytetach rządo-

*) Z ak ład y uniw ersyteckie w K rakow ie, 1864. III Rys dziejów obserw atoryjum krakowskiego, przez F r . K arlińskiego.

-) R ocznik instytutów religijnych i edukacyj­

nych. W arszawa, 1824.

(3)

N r 5. W SZECHŚW IAT. 67 wych w K rak ow ie i W arszaw ie. U n iw er­

sytet lwowski nie posiada ani k ated ry astro­

nomii, ani też obserw atoryjum .

Do tśj skrom niutkiój liczby przybyło w ostatnich czasach jeszcze jed n o obserw a­

to ryjum , założone w P ło ń sk u pryw atnem i środkam i ś. p. J a n a Jędrzejew icza. Było ono niew ielkie, ale przez tw órcę swego do takiego stopnia doskonałości doprow adzone, że m ógł w niem Jędrzejew icz wykonywać prace, których uznana wartość naukow a zjednała zakładow i płońskiem u zaszczyt za­

liczenia do zw iązku stacyj astronom icznych.

Dziś Jędrzejew icz nie żyje, a obserw ato­

ry ju m należy do masy spadkowój na mocy własnoręcznego testam entu, nad którego w ykonaniem czuw a ra d a fam ilijna. W szel­

kie pogłoski, naw et drukiem głoszone, o za­

pisaniu tego obserw atoryjum kom ukolwiek, są. pozbawione podstaw y. R ada fam ilijna je st obow iązana sprzedać obserw atoryjum

Jędrzejew icza.

T eraz więc obserw atoryjum , stworzone nadzw yczajną pracą, ciężko zdobytem i środ­

kam i i niedającym się ocenić nakładem zdolności i gorliw ości jednego z najdziel­

niejszych obyw ateli, m a uledz rosproszeniu.

Bo niem a w ątpliw ości, że może ono być sprzedane tylko częściowo i to zapew ne ob­

cym handlarzom , którzy biorąc pojedyńcze przy rząd y oddzielnie, odejm ą im tę wysoką wartość naukow ą, ja k ą posiadały w jed n y m zbiorze trzym ane, dopełniając się w zaje­

mnie w je d n ę porządną całość prawdziwój pracow ni naukow ćj. T o obserw atoryjum — bez przesady powiedzieć można—stanowiło praw dziw ą chlubę narodow ą, gdyż składało świadectwo, że w naszym k raju , oprócz g a r­

stki ludzi z u rzędu zajętych nauką, znajd u ­ j ą się obyw atele dobrze rozum iejący zna­

czenie n auki d la społeczeństwa i oddający jćj Z własnego zam iłow ania wszystkie chw i­

le wolne od chlebodajnych obowiązków.—

Czyż dopraw dy ma zm arnieć ten wyjątkowy, ta k piękny objawr naszej żywotności? Czy następcy z ducha i myśli Jędrzejew icza, je ­ żeli wśród nas się ukażą, m ają znowu ros- poczynać pracę od mozolnego wznoszenia obserw atoryjum ? I czy to każdy, choćby naw et m iał wszelkie środki potemu, zdobę­

dzie się na taką siłę organizatorską, jaką rosporządzał Jędrzejew icz? W szak nieje­

dna już pracow nia pryw atna, niejedno zw ła­

szcza obserw atoryjum astronom iczne, po­

wstawało i,- niedoszedłszy do zamierzonej doskonałości naukow ćj, roschw iało się bez korzyści dla k ra ju i bez zadow olenia dla właściciela.

Z historyi obserw atoryjum Jędrzejew icza, skreślonej piórem takiego specyjalisty, ja k pan K ow alczyk w 3 i 4 tegorocznym num e­

rze W szechświata, widzimy, ja k tam każdy p rzyrząd był w znaczniejszej części wła- snem Jędrzejew icza dziełem. P o d jego okiem, a zw ykłe i z udziałem w łasnćj jego dłoni, opatryw ał się każdy szczegół; jedne części były zastępowane przez inne, dosko­

nalsze; rzecz każda była w yprobow ana i spraw dzona jakn ajd ok łaniój. E n erg ija i talent Jędrzejew icza stw orzyły jednem słowem wzorową pracow nię... A dziś, k ie­

dy zabrakło tego ducha tw órczego,jego dzie­

ło ma iść na m arne, ma być rosszarpane na kaw ałki, sprzedane zabescen? Nie, to niepodobna! Tego rodzaju pom niki ducha ludzkiego m arnieją tylko wśród społe­

czeństw dzikich, nieum ięjących uszanować pamięci swoich wybrańców przez w niknię­

cie w ich cele i dalsze prow adzenie ich p ra ­ cy. P rzeciw nie, społeczeństwa dojrzałe, z rozwiniętem poczuciem obowiązku obyw a­

telskiego, ze świadomością swych zadań, z ojcowską troskliw ością zachow ują na po­

żytek k ra ju takie drogocenne skarby n au ­ kowe, rozum iejąc, jak ie to znaczenie dla rozw oju narodu ma upraw a wiedzy na dro ­ dze pomocy własnej.

Z praw dziw ą radością zanotow ać nam w y­

pada wiadomość, że obywatele ziemi płoń­

skiej, przejęci duchem pożytku ogólnego, mają zam iar nabyć od opieki obserw ato­

ryjum Jędrzejew icza i zatrzym ać w całości w kraju. W ykonanie tego zam iaru pozwo­

liłoby zw olennikom astronom ii up raw iać tę { naukę przy pomocy narzędzi i dzieł zebra- [ nych przez Jędrzejew icza. Bez wątpienia, taki sposób uczczenia pam ięci uczonego i pa-

| tryjoty byłby trw alszy i piękniejszy nad wszelkie m arm urow e pom niki i najw ym o­

wniejsze nekrologi.— Najbliżsi sąsiedzi tych okolic, w których żył i działał Jędrzejew icz,

; m ają słuszne pr&wo do początkow ania w tym względzie, nie sądzim y jed n ak , żeby odrzu­

cić zechcieli współudział tych wszystkich,

(4)

W SZECH ŚW IAT. N r 5.

którym leży na sercu uczczenie pam ięci ta ­ kiego niezw ykłego w śród nas człowieka.

P rzecież i to je st rzeczą, pożądaną,, żeby m a­

łoletnia sierota o d eb rała ze 20 lu b 30 p ro ­ centów z tych ja k ic h 12000 ru b li, które je j rodzic włożył w obserw ato ry ju m astro n o ­ miczne.

Obyż tylko p ro je k t ten nie za m a rł w sfe­

rze projektów , ja k tyle szlachetnych i m ą­

drych pom ysłów, k tó re u nas pow staw ały w różnych czasach. O byśm y m ogli przejąć się tą cnotą w ytrw ałości, k tó ra Ję d rz e je w i­

cza, na rów ni z talen tam i i zapałem do n a u ­ ki, zaprow adziła tak daleko na obranej d ro ­ dze. I niech nam w olno będzie się spodzie­

w ać, że w tej okolicy, gdzie św iecił p rz y ­ k ła d Jędrzejew icza, nie zb ra k n ie ludzi z a ­ rów no gorąco p rzyjm ujących szlachetne po­

stanow ienia ja k i stałych w ich w ykonaniu.

NAJNOWSZE BADANIA

NAD

przyswajaniem węgla i wydzielaniem tleny

P R Z E Z K O M Ó R K I Z IE L O N E .

O d końca zeszłego stulecia, t. j. od czasu kiedy Ingenhouss ogłosił klasyczne swoje b ad a n ia nad żyw ieniem się ro ślin , w iado- mem je st, że części zielone roślin po ch łan ia­

j ą w św ietle d w u tlen ek w ęgła z pow ietrza i ro sk ład ając go, przy sw ajają sobie węgiel, tlen zaś na zew nątrz w ydzielają. W kilka la t potem stw ierd z iły bad an ia S aussurea, a późnićj B oussingaulta, że m iędzy ilością pochłoniętego d w u tle n k u w ęgla i w ydzielo­

nego tlenu istnieje pew ien stały i niezm ien­

n y stosunek tego ro d zaju , że na każdą o b ję­

tość pochłoniętego dw utlenku w ęgla, w ydy­

ch ają rośliny dokładnie taką sam ą objętość tlen u , czyli innem i słowy: proces asym ilacyi w ęgla tak się odbyw a, ja k g d y b y w szystek tlen dw utlen k u w ęgla rośliny na zew nątrz w ydzielały. W dalszym ciągu udow odnił Sachs, że z przysw ojonego w te n sposób w ęgla w ytw arza się mączka, k tó ra pojaw ia

się w kulkach zieleni w formie d ro b n iu t­

kich ziarenek ja k o pierw szy w idzialny p ro ­ d u k t asym ilacyi. W końcu w ykazał G o ­ dlew ski, że tw orzenie się mączki w kulkach zieleni zawisłem jest od tych samych w p ły ­ wów, k tó re w aru n k u ją roskład dw utlenku węgla i że w ytw orzona w nich m ączka zn i­

ka nietylko w ciemności, ale naw et w świe­

tle, jeżeli otaczająca roślinę atm osfera ogo­

łoconą je st z d w utlenku węgla.

T e fakty, w y k ry te przez badania n au k o ­ we, posłużyły Sachsowi do rozw inięcia teo­

ry i asym ilacyi węgla, k tó ra powszechnie p rz y ję tą została i do dzisiaj pan u je w n a u ­ ce. W ed łu g tój teoryi ciałka zieleniowe kom órek roślinnych są zarów no siedliskiem, j a k istotnym organem , asym ilacyi węgla.

W ciałkach zieleniow ych i za ich wpływem po b ran y z pow ietrza dw utlenek w ęgla zo­

staje przez światło rozłożony, przyczem uw olniony w ęgiel w stępuje w połączenie ze składnikam i wody i w ydaje ostatecznie, po całym szeregu przem ian chemicznych, m ączkę lub inny w odan węgla, tlen zaś p rzenika n apow rót tą samą drogą i wydo­

staje się jak o gaz w olny na zew nątrz k o ­ m órki. W całym tym procesie nie bierze plazm a kom órki czynnego i bespóśredniego ud ziału ; daje ona tylko fundam ent, na k tó ­ rym cały ten proces się odbyw a i je s t po­

trzeb n ą tylko o tyle, o ile bez niój ciałka zieleniow e kom órki żyć i właściw ych swych czynności rozw ijać nie mogą.

P rzeciw k o tym poglądom w ystąpił na ostatnim zjeździe przyrodników niem iec­

kich, odbytym w W iesbadenie w d ru giej połow ie W rześnia r. z., N. Pringsheim , p ro ­ fesor uniw ersytetu berlińskiego. Ja k k o l­

w iek badania P rin g sh eim a nie rosstrzygają k w estyi ostatecznie, a co więcćj, potrzebu­

j ą jeszcze stw ierdzenia i uzupełnienia, to je d n a k rzucają one całkiem now e i niespo­

dziew ane św iatło na spraw ę asym ilacyi w ę ­ gla i przez to samo zasługują n a bliższe po­

znanie.

P rin g sh eim p rzeprow adzał b adan ia swo­

j e nad kom órkam i wierzchołkow em i listowia ram ienic (C hara), odznaczającem i się, ja k wogóle większa część kom órek tych w odo­

rostów , bardzo żyw ym obiegiem kołowym swej plazm y. Z tego powodu daw ały one bardzo wygodny przedm iot dla obserw acyj,

(5)

WSZECHŚWIAT. 69 albowiem niekorzystne zmiany,' wyw ołane

w funkcyjach plazm y przez czynniki ze­

w nętrzne, zdradzały się zaraz osłabieniem lub ustaniem jój ruchów . Nagie kom órki w ierzchołkow e ram ienic um ieszczał w k ro ­ pli wiszącej w śród kom ory m ikroskopow ej, przez którą przeprow adzał strum ień mię- szaniny w odoru i d w utlenku w ęgla w ta ­ kim stosunku, że n a dw utlenek w ęgla p rzy ­ padało 1 do 3% , najw yżej 5% . K om ora z k ro p lą wiszącą um ieszczona była n a sto­

liczku m ikroskopu i m ogła być każdej chw ili zaciem nioną lub w ystaw ioną na św ia­

tło. W ten sposób można było bespośre- dnio pod m ikroskopem obserwować, jak ie zm iany w yw ołuje w kom órce b ra k tlenu w otaczającej atm osferze tak w zupełnej ciemności, jakoteż w obecności światła.

Z aparatem tak zestaw ionym przeprow a­

dził Pringsheim dwie seryje doświadczeń.

W pierw szej seryi um ieszczał on kom orę z kro p lą wiszącą w ciemności, p rzeprow a­

dzając przez nią nieprzerw anie strum ień m ięszaniny w odoru i dw utlenku w ęgla w stosunku powyżej podanym. W tych w arunkach plazm a kom órki ram ienicy k rą ­ ży początkow o z niezm ienioną szybkością, zw olna jed n ak zaczyna ruch plazm y sła­

bnąć, aż nareszcie po dw u do dziesięciu go­

dzinach, co zależy od indyw idualności k o ­ m órki i od czystości użytej mięszaniny g a­

zów, zupełnie ustaje. Jeżeli kom órkę z tak unieruchom ioną plazm ą pozostaw im y jesz­

cze przez godzinę lub dłużej w ciemności i w strum ieniu tej samej m ięszaniny gazów, to plazm a jć j obum iera, czyli zostaje popro- stu dla brak u tlen u uduszoną. Zanim je ­ d n ak uduszenie rzeczywiście nastąpi, można unieruchom ioną plazm ę rozbudzić nanowo do życia i do ruch u przez doprow adzenie tlen u do w nętrza kom ory m ikroskopowej;

w takim razie cząstki plazm y zaczynają n a­

przód zwolna, potem coraz szybciej się po­

ruszać i nareszcie cała masa plazmy p rz e­

chodzi nap ow rót w swój daw ny obieg koło­

wy. W stanie przedśm iertnym kom órki, nazw anym przez P ring sheim a stanem om­

dlenia, a ch arakteryzującym się nierucho­

mością plazm y, nie m ożna jeszcze w kom ór­

ce dopatrzeć się żadnych objaw ów zbliża­

jącej się śmierci: kom órka w ygląda zupeł­

nie norm alnie i zdrow o, tak co do swój bu­

dowy anatom icznej, ja k w szczególności co do swych ciałek zieleniowych; jedynem zna­

mieniem jej omdlenia jest nieruchom ość plazm y. Ze stanu om dlenia może ona być w yrw aną tylko przez doprow adzenie tlenu;

żadne zaś inne siły lub czynniki nie są ju ż w stanie powołać je j do nowego życia. D la ­ tego też wystaw ienie „komórki om dlałej”

na światło nie zmienia nic w jej położeniu.

Pomim o nienaruszonego ap aratu zielenio­

wego i pomimo obecności dw utlenku węgla, kom órka Omdlała nie może asymilować wę­

gla i wywiązywać tlenu i dlatego naw et w świetle podlega śmierci czyli uduszeniu.

W ynika stąd, że w raz z unieruchom ieniem swój plazm y, kom órka straciła także zdol­

ność do rosk ład an ia dw u tlen ku węgla i wy­

w iązyw ania tlenu pod działaniem światła.

D rugą sery ją doświadczeń p rzepro w adził P ringsheim w podobny sposób, z tą jedynie różnicą, że kom ora z kroplą wiszącą w ysta­

wiona była od początku na działanie świa­

tła. W tym razie kom órka zielona ram ie­

nicy znajdow ała się w praw dzie w atmosfe­

rze ogołoconej z tlenu (t. j. w atm osferze m ięszaniny wodoru i d w utlenku węgla), atoli przy obecności św iatła i dw utlenku węgla m ogła ona roskładać dw utlenek wę­

gla i w yw iązyw ać tlen i rzeczywiście od początku w yw iązyw ała znaczne ilości tego gazu. Zdaw ałoby się więc, że w tych w a­

runkach kom órka pow inna zachować ru c h ­ liwość plazm y i zdolność asym ilacyi wręgla przynajm niej dopóty, póki św iatło na nią działać nie przestanie. Tym czasem d o ­ św iadczenie inaczój przekonało: ruchy plaz­

my, a w raz z niemi i w ydzielanie tlenu sła­

bły coraz bardziej i nareszcie całkow icie ustały, zupełnie tak samo, jak g d y b y kom ór­

ka od początku znajdow ała się w ciem no­

ści. P ringsheim zauw ażył przytem , że osła­

bienie tych objawów nie postępuje wcale w równej mierze; raz bowiem — i to się zdarzało najczęściej — ustaw ało pierw ej w ydzielanie się tlenu, podczas, gdy obieg kołow y plazm y trw a ł jeszcze dalej, w i n ­ nych znów razach w ydzielanie się tlenu przeciągało się jeszcze czas jak iś po ustaniu ruchu plazm y.

Dośw iadczenia te pouczają n ajpierw , że asym ilaeyja węgla i połączone z nią w y­

dzielanie tlenu nie je st w stanie podtrzym ać

(6)

70 W SZECH ŚW IAT. N r 5.

życia kom órki, jeżeli nie zn a jd u je ona tle ­ nu w otaczającej atm osferze. W b ra k u tle ­ n u atm osferycznego kom órka przechodzi, n a ­ wet w pełnem ośw ietleniu i p rzy obfitem w yw iązyw aniu tego gazu, po pew nym cza­

sie w stan om dlenia, zupełnie ta k samo, j a k ­ gdyby znajdow ała się w ciemności. A ja k poprzednio m ożna ją było ze stan u om dla­

łego do nowego życia rozbudzić jed y n ie przez doprow adzenie tlenu, tak samo i te­

raz, tylko wolny tlen atm osferyczny może usunąć jój om dlenie i wraz z ruchliw ością i plazm y przyw rócić jój zdolność asym ilacyj- ną. W przeciw nym razie, t. j., gdy b rak tlenu nie zostanie dość wcześnie usunięty, om dlenie j kom órki przechodzi w śm ierć przez uduszenie.

To zachow anie się kom órek zielonych | w św ietle i w atm osferze ogołoconej z tle ­ nu, stanow i fakt, niedający się żadną m iarą pogodzić z dzisiejszem i zapatryw aniam i na przebieg asym ilacyi węgla. Jeż eli bowiem, ja k dzisiejsza fizyjologija uczy, roskład dw utlenku w ęgla i w yw iązyw anie się tlenu odbyw ają się w ew nątrz kom órki, to tru - dnem je s t do pojęcia, w ja k i sposób kom ór­

ce może zab rak n ąć tlen u do w ykonyw ania swych funkcyj fizyjologicznych, skoro asy- m ilując węgiel, sam a tlen na zew nątrz o d ­ daje. T rzebaby chyba przypuścić, że ilość tlenu, w yw iązującego się p rzy asym ilacyi węgla, je st niedostateczną do p o d trzy m an ia procesu oddychania, ale takie przypuszcze­

nie byłoby bespodstaw ne wobec faktu, że rośliny zielone p rzy dostatecznem ośw ietle­

niu i odpow iedniej zaw artości d w u tlen k u w ęgla w otaczającej atm osferze, wydzielają, notorycznie daleko więcćj tlenu, aniżeli go w tym samym czasie na cele oddychania spotrzebow ują. Z resztą w dośw iadczeniach P rin g sh eim a w ydzielanie tlenu było tak w y­

datne, że dobyw anie się tego gazu z kom ór­

k i można było bespośrednio pod m ikrosko­

pem obserwować.

Zapytać się więc godzi, w ja k i sposób ko ­ m órka, k tó ra widocznie i n iep rzerw anie sto­

sunkow o znaczne ilości tlen u na zew nątrz w ydziela, sam a przecież cierpi n a b rak tle ­ n u i po pew nym czasie podpada om dleniu, a następnie uduszeniu? Oczywiście może- bnem je s t tu tylko jed n o tłum aczen ie,a m ia­

now icie, że tlen, w ydzielany przez kom ór­

kę, nie pochodzi z jó j w nętrza, lecz wywią­

zuje się po,za jój obrębem . Stosow nie do tego przypuszcza P ringsheim , że przy ros- kładzie dw utlenku w ęgla w kom órce nie w yw iązuje się wcale tlen w olny, lecz p o ­ w staje jak ieś inne ciało, k tó re diosm otycz- nie na zew nątrz kom órki przesiąka i dopie­

ro na jój pow ierzchni rospada się na swe sk ładniki, przyczem wolny tlen się wydzie­

la. J a k ie to je st ciało, ja k a jego n atu ra chemiczna i jak ie własności pow odują jego rospadanie się na zew nątrz kom órki, n a te p y tan ia nie daje P rin gsh eim żadnej odpo­

wiedzi, zastrzega sobie je d n a k ich omówie­

nie w późniejszych publikacyjach.

N a poparcie zap atryw ania, że w yw iązu­

ją c y się p rzy asym ilacyi w ęgla tlen nie po­

chodzi bespośrednio z roskładu dw utlenku węgla, przytacza P ring sheim jeszcze inne spostrzeżenia, dowodzące, że naw et kom ór­

ki nieasym iłujące, ba, naw et kom órki nie- ziełone, mogą w pew nych stanach tlen na zew nątrz w ydzielać. Zjaw isko to obserw o­

wać m ożna, chociaż niezawsze, na kom ór­

kach lub tkankach obum ierających. O w y ­ dzielaniu tlenu przez takie kom órki lub tkan ki, przekonał się P ring sheim zapomocą t. zw. m etody b aktery jn ej, zastosowanej n ajp ierw przez E ngelm anna. J a k w ia­

domo, m etoda ta polega n a nadzw yczajnej czułości niektórych b ak teryj tlenow ych w zględem wolnego tlenu pow ietrza. S k u t­

kiem tej czułości mogą b ak tery je te naw et w obecności najm niejszych śladów tlenu, utrzym yw ać się przy życiu i w ykony­

wać swoje charakterystyczne ruchy. Otóż P rin g sh eim znalazł, że w środkach zupełnie z tlenu ogołoconych, bak tery je rzeczone za­

chow ują swoje ru ch y w obecności kom órek lub tk an ek zam ierających. R uchy te trw a ­ j ą czasami naw et przez godziny całe i to

w niezm ienionej sile i całkiem niezależnie od w pływ ów ośw ietlenia lub zaciem nienia i tem w łaśnie różnią się od ruchów tych sa­

mych b akteryj, pow odow anych w ydziela­

niem się tlenu przez kom órki żywe i asymi- lujące; w tym ostatnim bowiem razie u stają ru c h y za każdym razem , ilekroć przez za­

ciem nienie asym ilacyja w ęgla zostaje p rz e r­

w aną, a w razie ponownego oświetlenia ros- poczynają się dopiero po pew nej chw ili, gdy z rozbudzeniem asym ilacyi, tlen nanow o za­

cznie się wywiązywać.

(7)

N r 5. W SZECHŚWIAT. 71 T en proces wyw iązyw ania się tlenu w cie­

mności i przez kom órki nieasym ilujące, n a ­ zyw a Pringsheim „śródcząsteczkowem w y­

dzielaniem tle n u ”, gdyż podobnie, ja k t. z w.

oddychanie śródeząsteczkowe, zupełnie jest niezależnym od w arunków zew nętrznych i polega w yłącznie na w ew nętrznych prze­

mianach m ateryj, jak ie po śmierci kom órki wśród jój plazm y się odbywają. P rin g s­

heim sądzi, że tak śródcząsteczkowe, ja k o ­ też zw ykłe, tow arzyszące asym ilacyi węgla, wydzielanie się tlenu, są w gruncie rzeczy jednym i tym samym objawem i mają tę samą przyczynę. W obu w ypadkach źró ­ dłem wywiązującego się tlen u ma być to samo ciało, k tóre tw orząc się w ew nątrz ko­

m órki, przesiąka następnie na zew nątrz i tu ­ taj rospadając się, tlen wolny z siebie w y­

dziela. W kom órce żywój przesiąka ono na zew nątrz tylko o tyle, o ile przesiąkaniu tem u własności diosm otyczne plazm y nie stoją na przeszkodzie; w chw ili śmierci ko­

m órki, gdy opory diosmotyczne plazm y sła­

bną, przesiąka reszta tego ciała, zatrzym y­

w ana dotychczas w plazm ie i to je st w ła­

śnie przyczyną, że kom órki obum ierające jeszcze przez czas ja k iś tlen w ydzielają ze siebie ').

Jeżeli te spostrzeżenia są praw dziw e, to niepodobna im odmówić doniosłego znacze­

nia dla dalszego rozw oju nauki o oddycha­

niu i żyw ieniu się roślin zielonych. W y n i­

ka z nich naprzód, że wydzielanie tlenu nie musi być koniecznie następstw em roskładu dw utlenku węgla, bo naw et rośliny nieasy­

m ilujące mogą w pew nych stanach w ydzie­

lać tlen z siebie. N astępnie dowodzą — i to jest najw ażniejszy re zu ltat badań P rin g sh eim a — że roskład dw utlenku wę­

gla i w yw iązyw anie się tlenu w procesie asym ilacyi, nie są jed n y m aktem , w spółcze­

śnie i w tem samem m iejscu się odbyw ają­

cym, lecz rospadają się na dw a akty odrę­

bne, k tóre tak co do czasu, ja k i co do m iej­

sca przebiegają oddzielnie i niezależnie od

J) Sk%d rośliny niezielone, które przecież nie asy- milują., biorą, zapas tego ciała, tego Pringsheim zu­

pełnie nie w yjaśnia. Dlatego w zm ianka jego, że ro ­ śliny niezielone w chw ili śm ierci tak że tlen w ydzie­

lają, je s t zupełnie niezrozum iałą.

(Przyp. autora).

siebie, a łączą się z sobą tylko przez inne procesy chemiczne, stanowiące ogniwa ich pośrednie. Dlatego kom órka asym ilująca niekoniecznie musi w danym okresie czasu wydzielać tyle tlenu, ile go się znajduje w rozłożonym w tym samym czasie dw u­

tlenku węgla, lecz może go wydzielać albo mniój albo więcój, zależnie od tego, w j a ­ kiej ilości tw orzy się owo przypuszczalne ciało, które przesiąkając na zewnątrz, tlen z siebie wydziela i z ja k ą szybkością prze­

siąkanie jego na zew nątrz się odbywa. Rze­

czywiście, liczne badania nad wydzielaniem się tlenu przy asymilacyi węgla, wykazały, że stosunek między ilością pochłoniętego dw utlenku węgla, a wydzielonego tlenu nie zawsze je s t stały, lecz ulega dość znacznym wahaniom. Z tego powodu wszelkie wnio­

ski i tłum aczenia, ja k ie na podstawie tego stosunku w yprow adzano tak o przebiegu procesu asym ilacyi, ja k i o własnościach ab­

sorpcyjnych zieleni, muszą być uważane za chybione. M etoda, jak ą się dotychczas po­

sługiwano, dla w yjaśnienia zjaw isk, tyczą­

cych się asym ilacyi, to jest metoda, polega­

jąca n a ilościowej analizie gazów pochło­

niętych i wydzielonych przez rośliny asy- m ilujące, musi być nadal zarzuconą i zastą­

pioną przez inne dokładniejsze m etody, któ- reby pozw alały nietylko ten stosunek ozna­

czać, ale także i zjaw iska, odbywające się w kom órkach asym ilujących obserwować.

Na tój tylko drodze możebnem będzie g łęb ­ sze w niknięcie w przebieg procesu asymi­

lacyi, a z czasem może także i rozłożenie te­

go skom plikow anego procesu n a poszcze­

gólne ak ty , z których proces ten jest zło­

żony.

Z doświadczeń swych w yprow adza P rin g s ­ heim jeszcze jeden wniosek, zasługujący na bliższą uwagę. Na podstaw ie faktu, że ko­

mórki zielone ram ienicy w b ra k u tlenu tra ­ cą w raz z ruchliwością swój plazm y także swą zdolność asym ilacyjną, dochodzi P rin g s ­ heim do m niem ania, że asym ilacyja je st funkcyją fizyjologiczną plazm y, zależną, ja k każda inna funkcyja od przystępu tlen u po­

w ietrza. Innem i słowy ma to znaczyć, że właściw ym organem asym ilacyi je s t plazma, zieleń zaś ma tylko znaczenie organu po­

mocniczego. W niosek taki w ydaje mi się conajm niój przedw czesnym i w dzisiejszym

(8)

72 W SZEC H ŚW IA T. N r 5.

stanie nauki nie może mieć żadnego p ra k ­ tycznego znaczenia. G dyby m ożna było odosobnić ciałka zieleniow e od plazm y bez naruszenia ich żyw otności i w zajem nego stosunku zależności, to w takim razie mo- żeby się udało zbadać, ja k i u d z ia ł w ros- kładzie dw utlenku w ęgla i tw orzeniu się m ateryi organicznej ma plazm a, a ja k i ciał­

ka zieleniowe. Że zaś tak ie odosobnienie jednej od d ru g ich je s t niemożebne, więc musimy b rać rzeczy tak, ja k one są; fa k ty ­ czny zaś stan rzeczy poucza, że żadna plaz­

ma, niem ająea zieleni, nie może w ęgla asy- m ilow ać z d w utlen k u węgla. P rostszem i łatw iejszem do pojęcia je st więc z a p a try ­ wanie, że istotnym organem asym ilacyi są ciałka zieleniowe. Z apatry w an ia tego nie obala wcale fakt, że w b ra k u tlen u asym i- lacy ja się przeryw a, bo jeżeli b ra k tlenu pow oduje zm iany w funkcyjach plazm y, to czemużby nie m iał w yw oływ ać ty ch sam ych skutków w ciałkach zieleniow ych, które przecież także z substancyi plazm atycznćj są zbudow ane i są nierozłącznem i jój to w a­

rzyszam i. W szelkie zatem naruszenie n o r­

m alnego stanu plazm y, m usi za sobą konie­

cznie pociągnąć odpow iednie zm iany w ciał­

kach zieleniow ych i osłabić norm alne ich funkcyjonow anie. B yć może, że P rin g s ­ heim w zapow iedzianej obszerniejszćj pu- blikacyi, przytoczy inne, bardziej przek o ­ nyw ające dow ody na poparcie swego zapa­

tryw ania; dopóki je d n a k to nie n astąpi, nie­

ma dostatecznego pow odu do zarzucania do­

tychczasowego poglądu, że ciałka zielenio­

we są istotnym organem asym ilacyi węgla.

D r A d . PraŁmowski-

K IL K A SŁÓW

O R O Z W O J U

PŁAZÓW BEZNOGICH''

P ła z y czyli ziem now odne beznogie (A m - phibia apoda), zw ane także wężowatemi

*) C. Claus, T ra ite do Zoologie, 1884.

F. Balfour, H and. d. yergleich. E m bryologie, B. 2 p. 130.

Zoologischer A nzeiger, N r 248.

H um boldt N r 9, 1887.

(O phiom orpha), zam ieszkują A m erykę po­

łudniow ą i Ind yje wschodnie i odznaczają się ciałem robakow atem lub wężowatem, bez nóg. Głow ę posiadają m ałą, otw ór ust w ą­

ski, położony nieco na dolnej pow ierzchni ciała, nozdrza na końcu pyszczka. Oczy m ałe, jiok ry te skórą przezroczystą. P o d oczami lu b około otw orów nosa, m ają zw y­

kle dwa dołki, a niekiedy znów dwa k ró t­

kie wąsiki (czulki), z boków szczęki górnej w yrastające. C iało pokryw a skóra mięka, tw o rząca w yraźne pierścienie, opatrzona drobnem i łuskam i, ułożonem i w poprzeczne szeregi. K ręg i m ają te zw ierzęta podw ój­

nie w klęsłe, żebra k rótkie, szczęki i podnie­

bienie uzbrojone drobnem i ząbkam i, płuco praw e znacznie w iększe od lewego, które je s t mni^j lub więcej zm arniałe.

Ziem now odne beznogie poruszają się na lądzie pełzając pow olnie, w wodzie zaś p ły ­ w ają dość szybko, zginając ciało wężowato.

P ęd zą życie podziem ne i przebyw ają dość głęboko w w ilgotnej ziemi, na podobień­

stwo dżdżowników, albo też w w odach n a j­

częściej podziem nych. K arm ią się gąsie­

nicam i owadów, robakam i i innem i dro bne­

mi zw ierzętam i.

Do tej grom ady zw ierząt kręgow ych n a ­ leżą rod zaje nieliczne, jak: Coecilia, Sipho- nops, Ie h th y o p h is (E p ieriu m ), R hinatrem a, które w yróżniają się długością, liczbą p ie r­

ścieni ciała, obecnością lub brakiem dołków pod oczami i około nozdrzów , wąsikami i t. p .

H isto ry ja rozw oju tych zw ierząt niezbyt dokładnie jest znana; wogóle jed n e z p ła ­ zów beznogich są żyw orodne inne w ylęgają się z jajek .

W e d łu g obserwacyj Jo h . M ullera nad g a ­ tunkiem E p ieriu m (Iehthyophis) glutino- sum, m ieszkającym w In d y jach wschodnich, samice tego płaza m iały składać ja jk a do wody, w której uczony ten znalazł larw y (kijanki) wspom nianego zw ierzęcia, znacz­

nie ju ż posunięte w rozw oju, bo ju ż bez skrzel zew nętrzn ych i tylko z otw oram i skrzelow em i po bokach głow y. W ed łu g zaś bad ań G ervais i W ilh . P e tersa nad C oe­

cilia com pressicauda, zwierzęciem, m ieszka- jącem w A m eryce południow ej, m łode p rz y ­

chodzą na św iat żywe i bez otw orów skrze- lowych.

(9)

W SZECHŚW IAT. 73 W . P e te rs je d n a k w id ział u larw (kija­

nek) jeszcze w ew nątrz organizm u m atki bę­

dących, po obudw u stronach głow y, pęche­

rze płaskie, podobne do skrzel dzw onko­

w atych k ijanek żaby am erykańskiej No- todelphis.

W ostatnich dopiero latach P . i F . S ara- sinowie zdołali poznać bliżćj rozwój poza- rodkow y Ichthyophis glutinosus (A rb. aus d. Zool. Inst. W urzb u rg . Bd. 7), zw ierzęcia, które mieszka na wyspie Ceylon, na g orą­

cem i wilgotnem płasko wzgórzu K andy, wznoszącem się na 1500' nad poziom morza.

P ła z ten beznogi posiada ciało około 30 cm długie, brunatne, opatrzone z boków żółte- mi podłużnem i pręgam i. Stw orzenie to po­

woju tych zwierząt, były nadzw yczajne;

dosyć powiedzieć, że P . i F . Sarasinow ie przez pół roku pracow ali bezowocnie, tr a ­ cąc czas i pieniądze, w końcu je d n a k osię- gnęli ważne rezultaty.

Idąc za wskazówkam i podanem i przez Jo b . M ullera, w edług których, samica Ic h ­ thyophis składa ja jk a do wody, Sarasinow ie przeszukali pilnie wszystkie wody i znaleźli larw y Ichthyophis, opisane przez J . M ulle­

ra, ale ja je k nigdzie i ju ż chcieli uważać kw estyją tę za niem ożliwą do rosstrzygnię- cia, gdy jednego dnia wskazano im w ziemi kupkę ja je k , które poznali jak o ja jk a Ic h ­ thyophis. W ted y w spom nieni badacze za­

ję li się gorliw ie wyszukaniem większój d o ­

siada oczy szczątkowe, zdaje się, niezdatne do widzenia, na każdśj stronie pyszczka k ró tk i, ostro zakończony wąsik; zw ierzę,'po­

w olnie pełzając, dotyka się kolejno w ąsika­

mi ziemi. P o w ierzchnia ciała je st pokryta w ilgotnym szluzem , będącym wydzieliną licznych i dużych gruczołów skórnych, k tó ­ ry ułatwria ruch y zw ierzętom , a nadto po­

siada własność trującą, ja k w ydzieliny sk ó r­

ne wielu ziem now odnych, a zatem je st do pewnego stopnia uzbrojeniom . Ichthyophis k arm i się dżow nikam i, jak o też gąsienicami owadów, m ieszkaj ącemi w ziemi.

T rudności napotykane p rzy badaniu roz-

ści m atery jału i obserwacyją nad rozwojem tych zw ierząt, a rezultaty ich pracy są n a ­ stępujące. Zapłodnienie u Ichthyophis jest w ew nętrzne, ja jk a owalne 9 mm długie i 3 m m szerokie. Samica składa ja jk a dw o­

ma sznurkam i, każdy po 13 — 14 sztuk, w małe, niegłębokie dołki w ziemi, przez siebie w ygrzebane i położone w bliskości wód płynących. S znurki, w k tó re ja jk a są połączone zapomocą lepkiój i ciągłej pow ło­

ki, tw orzą kłębek, tem silniejszy im pow ło­

ka bardziój jest stężała. Sam iczki otaczają kłębek ja je k swojem ciałem w ten sposób, że kłębek leży w ew nątrz splotów' ciała Fig. 1. Z arodek (1) larw a

d o rosły tegoż zw ierzęcia wielkość n atu raln a.

Fig. 2. Sam ica Ichthyophis glutinosus w norze, zw inięta i otaczająca swoje

jajka.

Fig. 3. Koniec ogonowy ciała młodego zarodka, z fałdą płetw ow ą i ze szczot­

kam i tyln y ch kończyn (extr.).

(10)

74 W SZ E C H ŚW IA T. N r 5.

(fig. 1); utrzym yw any je s t w jednakow ym stopniu wilgotności i zabespieczony od n ie­

przyjaciół. Je st wszakże praw dopodobnem , że ja jk a w ciągu rozw oju odżyw iają się d ro ­ gą osmozy, w ydzielinam i ciała m atki, albo­

wiem w ykształcony zarodek je s t cztery ra ­ zy cięższy od świeżo zniesionego ja jk a , a nadto sam iczka, w końcu okresu w ylę­

gania się m łodych, je st zadziw iająco osła­

biona.

G dy zarodek w ja jk u dojdzie około 4 cm długości, je st on bardzo ładnem stw orze­

niem, jed n o stajn ie ciem noszarej barw y, bez bocznych prążek, z trzem a param i delika­

tnych, pierzastych skrzel, krw istoczerw one­

go k o loru , po bokach szyi położonem i(fig. 2).

P ie rw sz a para skrzel najk ró tsza (9 mm) je st na przód skierow ana, d ru g a i trzecia znacznie dłuższe (20 m m ) k u tyłow i skiero­

wane. W ja jk u , w płynie, ja k i tam się znajduje, skrzela te poruszają się w je d n ę i w drugą stronę. G odzien uw agi je st k o ­ niec ogonowy zarodka (fig. 3); opatrzony on jest fałdą skóry w kształcie płetw y, a nadto posiada m ałe, stożkow ate w yrostki, skierow ane k u przodow i (fig. ex tr.), które stanow ią fakt wielkiej doniosłości z p u n k tu widzenia teoryi D arw ina, oą to bowiem szczątki tylnych kończyn, których u d o ro ­ słego zw ierzęcia niem a ani śladu.

G dy zarodek dochodzi do 7 cm długości żółtko je s t już straw ione, woreczek żó łtko­

wy znika, skrzela ulegają m ałej zmianie i m łody Ichthyophis opuszcza ja jk o . W te ­ dy odbyw a m ałą w ędrów kę, albow iem do­

tąd jego kolebką by ł dołek w ygrzebany w ziemi przez m atkę, po opuszczeniu zaś ja jk a ma zam ieszkać w wodzie.

W ciągu w ędrów ki zapew ne trac i skrze­

la, na m iejscu których pozostają ty lk o otwo­

ry, a poczęści blizny po bokach szyi. W wo­

dzie oddycha zapomocą płuc, wznosząc się często na pow ierzchnię i pływ a w ężowato, dość żwawo, do czego dopom aga m u ogon w iosłow aty. P osiada stosunkow o dobrze rozw iniętą p arę oczu i liczne skórne organy zm ysłów , łatw o dające się odróżnić, ja k o białe p u n k ty na ciemnej skórze.

Zycie ich wodne, zdaje się, że długo trw a, albow iem w chw ili opuszczania ja jk a i ros- poczynania w ędrów ki, długość larw y Ic h ­ thyophis wynosi do 8 cm, w wodzie zaś do­

chodzi do 13 cm. W ted y to zarastają otw o­

ry skrzelow e całkowicie, znika fałda płe- tw ow a na końcu ogona, oraz szczątki k o ń ­ czyn tylnych; oczy, k tó re przy dalszym ro z­

w oju zwierzęcia, nie ro zw ijają się rów no­

m iernie, zostają w szczątkow ym stanie.—

ISatomiast w yrastają wąsiki (czułki), skóra o trzym uje całkow icie inn ą budowę i zab ar­

wienie, traci swoje organy zmysłów i Ich­

thyophis z larw y pędzącej życie wodne, za­

m ienia się na zw ierzę lądowe, prow adzące życie podziem ne, które tak dalece różni się od poprzedniego, że dorosły Ichthyophis glutinosus, zm uszony do pobytu w wodzie, w ciągu jednój doby um iera.

A . S.

SPOSTRZEŻENIA METEOROLOGICZNE

NA STA CY JA CH

P O D B I E G U N O W Y C H

w latach 1881 — 1883.

P o dając przed czterem a laty w W szech- świecie pogląd na w ypraw y do biegunów załączyliśm y do ostatniej części rospraw y w N r 6 z roku 1884 spis stacyj dostrzegaw - czych, ja k uchw alony został na kongresach m iędzynarodow ych w Rzym ie, H am burgu, Bernie, a ostatecznie w P etersb u rg u w ro­

ku 1881. W iększa część w ypraw n au k o ­ wych rospoczęła w r. 1882 swe czynności i pow róciła po rocznym pobycie do domu, ale opracow anie zebranych spostrzeżeń za­

brało całe lata i naw et dotąd niewszystkie ogłosiły swoje spostrzeżenia. Poniżej po­

dajem y w ykaz dw u stacyj, dających pewien pogląd n a stan pow ietrza w nieprzystęp- i nych okolicach dalekiej północy i południa, ograniczając się w tem na średnich, maxi- m ach i m inim ach term o- i barom etrycznych pom ijam y zaś resztę zjaw isk ziem skich i at­

m osferycznych, ja k prądy m agnetyczne, zo­

rze północne, natężenie i kieru nek w iatrów , ilość opadów i liczne inne spostrzeżenia.

N iepodobna bowiem w k rótkim arty ku le streścić n ad e r obfitego m atery jału za w arte­

go w wielkotom ow ych publikacyjach m ię­

dzynarodow ej komisyi biegunowej.

(11)

N r 5. W SZECHŚW IAT. 75 W eyprecht, d ru g i dowódzca w ypraw y

austryjackiój na parow cu Tegetthoff, podał pierw szy myśl zastąpienia dotychczasowych podróży do bieguua stacyjam i na m orzach arktycznem i antarktycznem , dowodząc, że 300 lat m iędzynarodow ych ubiegań się, kto pierw szy stanie u bieguna, przyniosło ogól­

nej nauce mało korzyści, a pochłonęło ogro­

mne ofiary w ludziach i pieniądzach, że ważniejszem od odkrycia jak ieg o pustego archipelagu, lub przejechania zapchanych lodem kanałów byłoby system atyczne zba­

danie klim atów polarnych, a do tego wy­

praw a, chcąca robić odkrycia gieograficzne, nie ma an i czasu, ani, ja k zwykle, odpowie­

dnich przyrządów . B adania m eteorologi­

czne trzeba zresztą notow ać przez dłuższy czas na jed n em i tem samem miejscu, a do­

tychczasowe w ypraw y zatrzym yw ały się tylko tam , gdzie przy ro d a po larn a staw iała im zapory, a więc bez ściśle w ytkniętego planu. W skutek przedstaw ień W eyprechta opinija publiczna przez pew ien czas zu ­ pełnie się odw róciła od w ypraw , m ających na celu odkrycia gieograficzne, a zaentu- zyjazm ow ała się stacyjam i stałem i, ale w krótce n astąp iła reakcyja i naw et sami obserw atorzy stacyj m iędzynarodowych nie poprzestali na zapisyw aniu zjaw isk natu ry n a m iejscu, lecz je d n a część obsługi robiła zw ykle wycieczki w okolicę.

P o d względem now ych odkryć gieografi- cznych najw ięcej się odznaczyło grono ob­

serw atorów w ysłane przez rząd Stanów Z je­

dnoczonych do przy stan i L a d y F ran k lin pod dowództw em A . W . G reely, obecnie bryg ad y jera i kierow nika Signal Office, że zaś ich stacyj a leży znacznie bliżej bieguna, niż wszystkie inne, a obserw atorzy zmusze­

n i byli zatrzym ać się na niej dw a lata, ich więc spostrzeżenia mają, najw yższą wartość naukow ą. O prócz tego, członkowie w y p ra ­ wy do przystani L a d y F ran k lin przecho­

dzili tak straszne koleje, ja k żadna z now ­ szych w ypraw podbiegunow ych, większa też część, bo 18 z 25 um arła w skutek głodu i niew ygód trzeciój zimy polarnej. Do- Avódzca b rygady G reely w ydał niedawno opis trzyletniego pobytu na północy, dzieło to wyszło także w przekładzie niemieckim pod tytułem : D rei Ja h re im hohen Norden.

W yjm ujem y z niego kilka szczegółów .

G reely w ypłynął 7 L ip ca 1881 r. na s ta t­

ku P ro teu s z p ortu St. Jo h n pod B altim o­

re, a zatrzym awszy się kilka dni na w ybrze­

żu G renlandyi, gdzie do swój załogi dołą­

czył dw u eskimosów, stanął szczęśliwie dnia 11 S ierpnia w przystani L a d y F r a n ­ klin, tw orzącej część zatoki Discovery. P ro ­ teus u d ał się wtedy z powrotem , a pozosta­

wieni obserwatorowie w ybudow ali dom m ieszkalny i b araki dla instrum entów ,dając stacyi nazwę fort Conger; oprócz eskimosów i lekarza resztę podróżników stanowili żoł­

nierze z oddziału Signal Office Stanów Z je­

dnoczonych, stąd wojskowa nazw a stacyi.

F o r t C onger leży pod 81044' szer. półn.

a 64°45' dług. zach. względem G reenw ich, W tćj szerokości ziemia je st do znacznej głębokości zam arznięta, latem taje w praw ­ dzie na 22 — 24 cali, ale ju ż w głębokości 5 stóp angielskich przy forcie Conger n a j­

wyższa tem p eratu ra w ciągu ro k u wynosiła i —4° C. P rzy budow aniu domu a osobli­

wie przy utw ierdzaniu podstaw dla tych narzędzi, które m uszą być zabespieczone od w strząśnień, trzeba było wielkiej pracy, aby ziemię zrów nać i wykopać doły. Mimo to rospoczęto ju ż po kilku dniach pobytu na ziemi G rin n e lla stałe spostrzeżenia w tym samym zakresie, ja k je robią pierw szorzę­

dne stacyje meteorologiczne; w ciągu nie­

spełna dw u lat robiono dziennie 526 spo­

strzeżeń regularnych, a mianowicie: m eteo­

rologicznych 234, prądów m orskich 28, m a­

gnetycznych 264, a co 1 i 15 każdego m ie­

siąca zapisyw ano naw et ] 200 poruszeń m a­

gnetycznych na dobę. D ow ódzca G reely podzielił jak najdo kładn ićj obsługę pojedyń- czych narzędzi i czuw ał nad nią z w ojsko­

wym rygorem . Ci, którzy nie byli zajęci przy instrum entach lub przy domu, robili w y ­ cieczki w dalsze okolice zawożąc składy ży­

wności, aby ułatw ić podróże, k tó re w nastę­

pnej wiośnie m iały się rospocząć, inni cho­

dzili na polowanie i zaopatryw ali załogę w świeże mięso wołów piżmowych (bizo­

nów), zajęcy, lisów polarnych i różnego ptastw a.

Ju ż 14 L istopada tem peratura spadła do stopnia, przy którym rtęć krzepnie, to je st do —38,30° C, wystawiono więc dla ro b ie­

nia doświadczeń niektóre oleje z apteczki J na mróz; olej hyoscyjam owy i olejek mięto-

Cytaty

Powiązane dokumenty

ziornej Bajkału przed naukow cam i zajm ującym i się jej historią geologiczną w yłoniły się nowe problem y do rozwiązania. Czy ta trójdzielność jest pierw

Sformuªowa¢ i udowodni¢ twierdzenie o jednoznaczno±ci rozkªadu per- mutacji na iloczyn cykli

Zamiast oblicza´ c go od razu wprost z definicji, poszukuj¸ ac najwi¸ ekszego nieze- rowego minora, mo˙zemy po prostu przekszta lca´ c macierz bez zmiany rz¸ edu do takiej postaci,

Jest przydatna do oceny wy- ników przezskórnych interwencji wieńcowych, zarówno bez- pośrednich (pokazuje, czy nie nastąpiło rozwarstwienie tętni- cy wieńcowej, czy cały

Podejmowaniezłożonychdecyzji—sekwencyjneproblemydecyzyjne9 Własnościużytecznościsekwencjistanów Funkcjęużytecznościsekwencjistanównazywamyseparowalnąjeśli:

Pokazac, że wartości własne ograniczonego operatora samosprzężonego są rzeczy- wiste.. Pokazać, że wartości własne operatora unitarnego leżą na

When preparing the new teacher education program at our faculty, we made sure that our students were well prepared both in the eld of basic knowledge and also had the opportu- nity

Es genügt augenscheinlich unsere Aufgabe nur für irgend eine- der Flächen, welche durch die Gleichung (3) bestimmt sind, auf zulösen.... Wir werden hier nur die Flächen mit